6290

Szczegóły
Tytuł 6290
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6290 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6290 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6290 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gene Wolfe Mapa Poprzedniej nocy zapomnia� o wszystkich swoich planach i walczy�. Nawet na wp� o�lepiony w�asn� krwi�, gdy Laetus rozbi� mu dzban na g�owie. I by� mo�e tak w�a�nie by�o najlepiej. Jednak gdyby nie zabrali mu no�a, kiedy spa�, pewnie by ich oboje zabi�. "Mistrz Gurloes b�dzie si� gniewa�" - tak kiedy� zwykli m�wi�, �eby wzajemnie zasia� w sobie strach przed z�ymi czynami. Severian r�wnie� by si� gniewa�, to pewne, a Severian bi� go niejednokrotnie. Wyplu� zakrzep�� krew. Bi� go mocniej, ni� Laetus i Syntyche ostatniej nocy. Severian by� kapitanem terminator�w w roku poprzedzaj�cym jego w�asny. Teraz Severian by� Autarch�, Severian by� prawem i mordercy umierali z r�ki prawa. Kto� �omota� w luk. Znowu splun�� - tym razem do kub�a na odpadki. Krzykn�� w stron� bulaja. Wpada�o tamt�dy akurat tyle �wiat�a, �eby m�g� zobaczy� na koi Syntyche wgniecenie, zostawione przez jej cia�o, u�o�one twarz� w stron� �ciany, udaj�ce sen. Wyg�adzi� je d�o�mi. Przez chwile szuka� po omacku swego ubrania i no�a, ale n� znikn��. Zachichota� i zacz�� si� wierci� na w�skiej koi, wpychaj�c w spodnie obie nogi na raz. Znowu walenie. ��d� zako�ysa�a si�, gdy przybysz zacz�� szuka� innego wej�cia do kabiny. Eata splun�� po raz trzeci i z przyzwyczajenia si�gn�� w g�r�, �eby odsun�� ju� odsuni�ty rygiel. Przybysz podni�s� pokryw� i ostro�nie zszed� po stromych stopniach. - Uwa�aj na pok�adniki. Schyli� g�ow�, odwracaj�c si�. By� dostatecznie wysoki, �eby musie� to robi�. - Pan jest kapitan Eata? - Siadaj na drugiej koi. Ju� nikt jej nie u�ywa. Czego chcesz? - Ale pan jest Eata? - O tym porozmawiamy p�niej, mo�e. Jak mi powiesz czego chcesz. - Przewodnika. Eata obmacywa� rozci�cie na g�owie i nie odpowiedzia�. - Powiedziano mi, �e jest pan inteligentnym cz�owiekiem. - Nie powiedzia� tego przyjaciel. - Potrzebny mi cz�owiek z �odzi�, �eby mnie zawie�� w d� Gyoll. �eby mi powiedzie� wszystko, co b�d� chcia� wiedzie� o ruinach. Powiedziano mi, �e znasz je lepiej ni� ktokolwiek inny. - Asimi - powiedzia� Eata. - Jedno asimi za ka�dy dzie�. I b�dziesz mi musia� pom�c prowadzi� ��d� - m�j pomocnik i ja mieli�my ma�� sprzeczk� ostatniej nocy. - Powiedzmy sze�� miedziak�w, dobrze? To powinno potrwa� tylko jeden dzie�, a ja... Eata nie s�ucha�. Zauwa�y�, �e jego skrzynia ma wywa�ony zamek i teraz si� �mia�. - Klucz jest w mojej kieszeni! - Z�apa� m�odszego, wy�szego m�czyzn� za kolano. - A spodnie le�a�y na pod�odze! - By� tak rozbawiony, �e niemal d�awi� si� s�owami. Wody Golle tutaj, w tej p�askiej krainie, przez ni� sam� stworzonej, p�yn�y powoli i leniwie - jednak wiatr wia� ze wschodu i ��d� Eaty przechyla�a si� nieco pod naporem szerokiego �agla. Stare s�o�ce, teraz stoj�ce ju� dobrze ponad najwy�szymi wie�ami, malowa�o czarny obraz �agla na oleistej wodzie. - Co pan robi, kapitanie? - spyta� przybysz. - Jak pan zarabia na �ycie? - Wo�� wszystko, za co mi p�ac�. Towary do delty i ryb� do miasta, g��wnie. - To �adna ��d�. Pan j� zbudowa�? - Nie - odpowiedzia� Eata. - Kupi�em. Nie tak szybka, jak by si� chcia�o. G�owa ci�gle go bola�a, opar� si� o rumpel z d�oni� przyci�ni�t� do skroni. - Tak, �eglowa�em troch� po tym jeziorze na p�nocy. - Nie pyta�em - powiedzia� Eata. - Nie wydaje mi si�, abym wymieni� swoje imi�. Brzmi ono Simulatio. - I oczywi�cie jest prawdziwe, nie w�tpi�. Przybysz odwr�ci� si�. Przez chwile majstrowa� przy naci�gu kliwerszota, �eby Eata nie zobaczy� nag�ego rumie�ca na jego policzkach. - Kiedy dotrzemy do opuszczonych cz�ci miasta? - Ko�o nocy, je�li wiatr si� utrzyma. - Nie wiedzia�em, �e to zabierze tyle czasu. - Powiniene� wynaj�� mnie dalej, w dole rzeki. - Eata zachichota�. - A to b�dzie dopiero pocz�tek martwych rejon�w. Pewnie b�dziesz chcia� p�yn�� jeszcze dalej. Nieznajomy odwr�ci� si�, �eby na niego spojrze�. - Jest bardzo du�e, prawda? - Wi�ksze ni� potrafisz sobie wyobrazi�. Ta cze�� - tu, gdzie �yj� ludzie - jest tylko jego obrze�em. - Zna pan takie miejsce, w kt�rym schodz� si� trzy szerokie ulice? - P� tuzina, mo�e wi�cej. - Po�o�one najdalej na po�udnie, jak s�dz�. - Moge ci� zabra� tak daleko na po�udnie, jak sam by�em. Nie m�wi� jednak, �e to jest najdalej jak mo�na. - Zaczniemy wiec w�a�nie tam. - Zanim tam dotrzemy b�dzie ju� ciemno - powiedzia� Eata. - Nast�pny dzie� to b�dzie nast�pne asimi. Nieznajomy skin�� g�ow�. - Jeszcze nie dop�yn�li�my nawet do ruin. Eata wskaza� r�k�. - Widzisz te ubrania? Pior� je przy brzegu rzeki. Ludzie tutaj maj� dosy� jedzenia, wiec sta� ich na dwie, mo�e nawet trzy koszule. Dalej na po�udnie ju� ich nie zobaczysz - jak kto� ma jedn� koszule, czy w og�le jedn� zmian� ubrania, to niecz�sto je pierze. Ale zauwa�ysz dymy z komin�w. A jeszcze dalej nawet dym�w nie zobaczysz. Tam jest martwe miasto i ludzie nie zapalaj� ognia, bo boj� si� tego, co dym m�g�by na nich �ci�gn��. M�j dawny nauczyciel nazywa� ich omofagami. To oznacza tych, co jedz� mi�so na surowo. Nieznajomy przyjrza� si� brzegom i plami�cym je szmatom. Wiatr rozwiewa� mu w�osy. Z�achmanione sukienki i koszule, poruszane podmuchami, macha�y ku �odzi jak t�umy biednych, nie�mia�ych dzieci, boj�cych si�, �e ich pozdrowienie nie zostanie odwzajemnione. W ko�cu nieznajomy powiedzia�: - Nawet je�eli Autarcha nie daje im ochrony, to przecie� mog� zbiera� si� w grupy i wzajemnie broni�. - To w�a�nie siebie nawzajem najbardziej si� boj�. �yj� - je�li to mo�na nazwa� �yciem - z przesiewania ruin dawnego miasta, co roku drobniejszym sitem. Ka�dy, gdy tylko mo�e, okrada swego s�siada, zabija go nawet, je�li ten znajdzie co� lepszego. To nie musi by� bardzo cenne. Wystarczy n� ze srebrnym uchwytem. Po chwili nieznajomy spojrza� w d�, na srebrn� r�koje�� swego no�a. - My�l, �e tutaj mo�emy p�j�� troch� ostrzej na wiatr - powiedzia� Eata. - Dop�ywamy do podw�jnego zakr�tu. Nieznajomy �ci�gn�� szoty i boin powoli zbli�y� si� do burty �odzi. Po ich prawej stronie p�yn�� w g�r� rzeki wysokorufy thalamegus, po�yskuj�c w promieniach s�o�ca jak brosza, ca�y w z�oceniach i lapis lazuli. Teraz ju� wiatr by� dla niego odpowiedni i gdy patrzyli (Eata z jednym okiem utkwionym w ich w�asnym �aglu) �aci�skie reje opad�y wzd�u� kr�tkich, grubych maszt�w, a potem zn�w si� podnios�y, ci�gn�c za sob� szerokie tr�jk�ty r�owego jedwabiu. D�ugie wios�a skurczy�y si� i znikn�y. - Byli w dole rzeki ogl�da� widoki - powiedzia� Eata. W czasie dnia to do�� bezpieczne, je�eli ma si� na pok�adzie kilku ch�opak�w z mieczami i wio�larzy, kt�rym mo�na ufa�. - Co to jest, tam, w g�rze? - nieznajomy wyci�gn�� palec poza mijaj�cy ich statek, w stron� zwie�czonego iglicami wzg�rza. - Wygl�da to do�� dziwnie akurat tutaj. - Nazywaj� to Star� Twierdz� - odpowiedzia� Eata. Niezbyt wiele wiem na jej temat. - Czy to jest to miejsce, z kt�rego pochodzi Autarcha? - Niekt�rzy tak m�wi�. Urth patrzy�a teraz s�o�cu niemal prosto w twarz i wiatr ucich� do ledwie s�yszalnego szeptu. Br�zowy poplamiony grot�agiel obwis� bezw�adnie, potem wype�ni� si� i zn�w obwis�. Nieznajomy usiad� na chwile na burcie, zwieszaj�c obute stopy na zewn�trz, niemal dotykaj�c nimi g�adkiej powierzchni wody. Potem gwa�townie przerzuci� je z powrotem na pok�ad, jakby przestraszy� si�, �e wypadnie. - M�g�by� sobie niemal wyobrazi�, jak wzbijaj� si� w g�r�, prawda? - powiedzia�. - Po prostu startuj� ze srebrnym �wistem, zostawiaj�c ten �wiat za sob�. - Nie - odpar� Eata - nie m�g�bym. - To w�a�nie maj� zrobi�, gdy czas dobiegnie ko�ca. Czyta�em gdzie� o tym. - Papier jest niebezpieczny - powiedzia� Eata. - Zabi� du�o wi�cej ludzi ni� stal. Ich ��d� posuwa�a si� niewiele szybciej ni� leniwy nurt. Ptak przemkn�� nad ich g�owami, cicho i szybko jak lotka ci�ni�ta r�k� olbrzyma. Znikn�� w bia�ej, letniej chmurze, pojawiaj�c si� chwil� potem., skurczony niemal do niewidzialno�ci - jeszcze jedna iskierka pomi�dzy przy�mionymi �wiat�em dnia gwiazdami. Br�zowy �agiel przesun�� si� powoli, przes�aniaj�c nieznajomemu widok na p�nocny wsch�d, ku Starej Twierdzy. Pomimo rzucanego przeze� cienia, nieznajomy si� poci�. Rozsznurowa� sw�j sk�rzany kaftan. Gdy zapad�a noc, zasznurowa� go z powrotem, tak mocno, jak zdo�a�. Ju� by�o zimno i nie trzeba mu by�o podpowiada�, �e wkr�tce b�dzie jeszcze zimniej. - Mo�e powinienem mie� koc - powiedzia�. Eata potrz�sn�� g�ow�. - Usn��by� tylko. Spaceruj tam i z powrotem i wymachuj r�kami. Dzi�ki temu b�dzie ci ciep�o, a poza tym nie u�niesz. Wytrzymaj, a� przyjd� ci� zwolni� i przej�� wart�. Nieznajomy skin�� g�ow� i spojrza� w g�r�, na pomara�czow� lamp�, kt�r� Eata podci�gn�� na szczyt masztu. - B�d� wiedzieli, �e tu jeste�my. - Gdyby nie wiedzieli, nie zawraca�bym sobie g�owy wystawianiem warty. Jednak je�eli nie mieliby�my tej lampy, z pewno�ci� najecha�by na nas, nawet tego nie zauwa�aj�c, kt�ry� z tych wielkich karak�w. Niech ci wiec nie przyjdzie do g�owy jej gasi� - wierz mi, jeste�my du�o bezpieczniejsi, gdy lampa jest podniesiona i jasno �wieci. A gdyby sama zgas�a, opu�� j� i zapal znowu. Je�eli ci si� to nie b�dzie udawa�o, zawo�aj mnie. Jak zauwa�ysz inny statek, szczeg�lnie du�y, zadmij w konch�. - Eata skin�� r�k� w stron� spiralnej muszli, le��cej obok obudowanego kompasu. Nieznajomy znowu skin�� g�ow�. - Ich �odzie oczywi�cie nie b�d� mia�y �wiate�. - Nie. Nie b�d� mia�y r�wnie� maszt�w. Mo�e si� zdarzy�, �e wyp�yn� dwie lub trzy. Je�eli zobaczysz w wodzie twarz, kt�ra patrzy w �wiat�o, a potem znika, to b�dzie to manatee. Nie przejmuj si� nimi. Jednak zawo�aj mnie natychmiast, je�li zobaczysz cokolwiek, co p�ynie jak cz�owiek. - Zawo�am - powiedzia� nieznajomy. Patrzy� jak Eata otworzy� luk i zszed� do male�kiej kabiny. Na dziobie le�a�y dwa bosaki, ich okute ko�ce gin�y w atramentowym cieniu pod wyst�pem p�pok�adu, haki stercza�y obok stengi dziobnicy. Zszed� na d� i wzi�� jeden z nich, potem wdrapa� si� z powrotem na pok�ad. Bosak mia� trzy �okcie d�ugo�ci i by� zako�czony paskudnie wygl�daj�cym szpicem i zaostrzonym hakiem, przeznaczonym do przecinania takielunku. Machn�� nim kilka razy, obchodz�c w ko�o niewielki pok�ad g�ra, d� lewo, prawo - jego ruchy by�y niezgrabne jak u cz�owieka, usi�uj�cego sobie przypomnie� nabyt� w m�odo�ci umiej�tno��. Sierp Luny by� ledwie widoczny na wschodzie, bezg�o�nym zalewem �l�c ku niemu potoki zieleni, dr��ce i tajemnicze. Na tle tego zgni�ozielonego �wiat�a rysuj�ce si� na wschodnim brzegu miasto wygl�da�o raczej na �pi�ce ni� umar�e. Wie�e by�y czarne, lecz za ich pod�wietlonymi w ten spos�b, �lepymi oknami zdawa� si� jarzy� s�aby blask, jakby po ponurych korytarzach i opuszczonych pokojach snu�y si� hekatonchiry, o�wietlaj�c sobie drog� tysi�cami powleczonych noktoluscencj� palc�w. Spojrza� na zach�d akurat w por�, �eby zauwa�y�, jak w wod�, z ledwie dos�yszalnym pluskiem, zanurza si� para b�yszcz�cych oczu. Przez czas odmierzony tuzinem oddech�w gapi� si� w ten punkt, jednak ju� nic wi�cej nie mo�na by�o tam zobaczy�. Rzuci� si� z powrotem ku sterburcie, ku wschodniej teraz stronie zakotwiczonej �odzi, wyobra�aj�c sobie, �e jaki� demoniczny przeciwnik przep�yn�� pod ni� lub dooko�a, �eby go zaskoczy�. Gyoll spokojnie prze�lizgiwa�a si� obok. Od strony portu cie� kad�uba �odzi k�ad� si� na szklistej powierzchni rzeki, mimo �e by�a ona tak blisko, i� z �atwo�ci� m�g�by r�koma dotkn�� wody. Od pogr��onego w ciszy brzegu nie oderwa�a si� �adna szalupa ani ��d�. W d� rzeki ruiny miasta zdawa�y si� rozci�ga� w niesko�czono��, jakby Urth by�a p�ask�, wype�niaj�ca przestrze� a� po kra�ce r�wnin�, ca�kowicie pokryt� kruszej�cymi murami i wal�cymi si� wie�ami. Nocny ptak zatoczy� ko�o nad �odzi�, zanurkowa� w wod� i ju� nie wzlecia�. Paleniska i �ojowe lampy zamieszkanego Nessusa nie u�ycza�y niebu swego blasku. Rzeka wydawa�a si� jedyn� �yj�c� istot� w mie�cie �mierci. Na kr�tk� chwil� nieznajomym zaw�adn�o prze�wiadczenie, �e zimna Gyoll w samej swej istocie by�a nieruchoma, �e rozmok�e kawa�ki drewna i odchod�w same w jaki� spos�b p�yn�y, �e odp�ywa�y w jak�� nie ko�cz�c� si� podr� ku ostatecznemu rozk�adowi. W�a�nie mia� si� odwr�ci�, gdy zauwa�y� jakby ludzki kszta�t, dryfuj�cy ku niemu z niemal niezauwa�aln� pr�dko�ci�. Wpatrywa� si� we� z fascynacj� i niedowierzaniem, w spos�b w jaki wr�ble podobno patrz� na z�otego w�a, nazywanego soporor. Kszta�t zbli�y� si�. W zielonym �wietle ksi�yca jego w�osy wydawa�y si� bezbarwne, sk�ra berylowa. Zobaczy�, �e rzeczywi�cie by� to cz�owiek i �e unosi� si� na wodzie twarz� w d�. Odrzucona w bok r�ka dotkn�a liny kotwicznej jakby p�yn�cy chcia� wspi�� si� na pok�ad. Lina powstrzyma�a na chwil� ruch sztywnych palc�w i cia�o wykona�o powolny piruet, jak p�obr�t rzuconego no�a, zobaczony przez istniej�c� tylko u�amek sekund� istot� lub jak opadanie wraku statku przez otch�a�, kt�ra oddziela �wiaty: Nieznajomy wgramoli� si� na dzi�b i pr�bowa� dosi�gn�� cia�o bosakiem. By�o tu� poza jego zasi�giem. Czeka�, przera�ony i niecierpliwy. W ko�cu by� ju� w stanie przyci�gn�� je bli�ej i pod�o�y� hak pod jedno z ramion. Cia�o da�o si� �atwo odwr�ci�, du�o �atwiej ni� przewidywa�. Twarz by�a wci�ni�ta pod ciemn� powierzchnie wody przez, ci�ar uniesionego ramienia, lecz potem, gdy rami� znowu po�o�y�o si� na wodzie, wyp�yn�a jak sp�awik. To by�a kobieta, naga i dopiero od niedawna nie�yj�ca. Wytrzeszczone oczy jeszcze nosi�y �lady czernid�a. Z�by po�yskiwa�y niewyra�nie spomi�dzy na wp� rozchylonych warg. Pr�bowa� j� oceni� w spos�b, w jaki ocenia� te kobiety, kt�rych ust�pliwo�� zapewnia� sobie monetami, zwa�y� oczami jej piersi, pochwali� lub zgani� kr�g�o�� jej bioder. Stwierdzi�, �e nie jest w stanie tego zrobi�, �e dla takiego wzroku, jakim pr�bowa� patrze� ona jest nieosi�galna, niedost�pna jak nie narodzony jeszcze p��d, niedost�pna jak jego matka, gdy kiedy�, jako ch�opiec, zobaczy� j� w k�pieli. Dotyk d�oni Eaty na jego ramieniu zmusi� go do gwa�townego obrotu. - Moja warta. - To... - zacz��, lecz nic wi�cej ju� nie m�g� powiedzie�. Wskaza� palcem. - Pozb�d� si� t�go - powiedzia� Eata. - Prze�pij si� troch� Zajmij te drug� koje. Nikt jej nie u�ywa. Odda� Eacie bosak i zszed� na d�, nie bardzo wiedz�c co robi i niemal mia�d��c sobie palce pokryw� luku. W talerzu na z�amanej skrzyni ocieka�a �wieca. Zda� sobie spraw�, �e, Eata nie spa�. Jedna z w�skich koi by�a zmi�toszona. Po�o�y� si� na drugiej, wi���c potr�jne w�z�y na rzemieniu, mocuj�c sakw� do pasa, rozlu�niaj�c kaftan, zarzucaj�c obute stopy na cienki, twardy materac i naci�gaj�c na siebie koc z zaskakuj�co mi�kkiej we�ny: Podmuch jego oddechu zgasi� ��ty p�omie� �wiecy. Zamkn�� oczy. W mroku dryfowa�a martwa kobieta. Odepchn�� j� od siebie, zwracaj�c my�li ku przyjemniejszym rzeczom: pokojowi, w kt�rym sypia� jako dziecko, soko�owi i psu, kt�re zosta�y gdzie� w przesz�o�ci. Wyros�y przed nim g�rskie ��ki w posiad�o�ci jego ojca, nakrapiane makami i dzikim indygo, z paprociami i koniczyn� o purpurowych kwiatkach. Kiedy to po raz ostatni jecha� posr�d nich? Nie pami�ta�. Lilie kiwa�y potakuj�co nabrzmia�ymi miodem kielichami. Podni�s� si�, w�sz�c i niemal wym�d�aj�c si� o belki pok�adu. S�aba wo� perfum dogorywa�a mi�dzy ostrymi zapachami podpok�adzia. Upewni� si�, gdy zanurzy� twarz w koc. Tu� przed nadej�ciem snu us�ysza� ponad sob� s�aby, ochryp�y szloch. Podczas jego ostatniej warty ruiny opad�y przed gniewn� twarz� s�o�ca jak postrz�piona makieta. W nocy widzia� wie�e; teraz zobaczy�, �e te wie�e by�y na wp� zawalone i poznaczone jak tr�dem m�odymi drzewkami i rozro�ni�t� zielon� winoro�l�. Tak jak mu powiedziano, nigdzie nie by�o wida� dymu. Za�o�y�by si� o wszystko co posiada�, �e r�wnie� ludzi tam nie by�o. Eata wszed� na pok�ad nios�c chleb, suszone mi�so i paruj�c� herba mate. - Jeste� mi winien nast�pne asimi - powiedzia�. Nieznajomy rozsup�a� w�z�y i wyj�� monet�. - To ostatnie, kt�re dostajesz. Czy mo�e policzysz mi za nast�pny dzie�, je�eli przed jutrzejszym rankiem nie zd��ysz dowie�� mnie z powrotem do miejsca, w kt�rym wsiad�em na twoj� ��d�? Eata potrz�sn�� g�ow�. - A wi�c ostatnie. To miejsce, gdzie spotykaj� si� trzy ulice - czy ono jest po wschodniej stronie? Gdzie� tam? Eata przytakn��: - Widzisz to molo? Stamt�d p� mili prosto w g��b. Przy molu b�dziemy jeszcze przed porannic�. Razem obr�cili niewielki kabestan, kt�ry wyci�ga� kotwice. Podczas gdy Eata naci�ga� fa�y grota, nieznajomy rozwin�� kliwer. Nadlecia�a morska bryza, ochryple zapowiedziana przez stado czarno - bia�ych mew, przyby�ych wraz z ni� w g��b l�du w nadziei na jakie� odpadki. Z�apawszy wiatr ��d� ruszy�a tak ostro, �e nieznajomy zacz�� si� obawia�, i� staranuj� rozpadaj�ce si� molo. Podni�s� bosak jako ewentualn� ochron� przed zderzeniem. W ostatnim, jak si� zdawa�o momencie, Eata obr�ci� ster i ustawi� ��d� dziobem do wiatru. - To by�o niez�e - powiedzia� nieznajomy. - Och, umiem �eglowa�. Umiem r�wnie� walczy�, je�li musz� - Eata zamilk� na chwil�. - P�jd� z tob�, je�li chcesz. Nieznajomy potrz�sn�� g�ow�. - Wcale nie my�la�em, �e si� zgodzisz, ale nie szkodzi�o spr�bowa�. Zdajesz sobie spraw� z tego, �e tam mo�esz zosta� zabity? - W�tpi�. - No c�, ja nie. We� ten bosak - mo�esz go potrzebowa�. Czekam na ciebie do non�w, jasne? Nie d�u�ej. Gdy tw�j cie� obejmie ci stopy, mnie ju� tu nie b�dzie. Je�li ci�gle b�dziesz �y�, id� na p�noc, trzymaj�c si� jak najbli�ej wody. Jak zobaczysz statek czy ��d�, machaj r�kami. Zawo�aj ich. - Eata zawaha� si� na chwile, jakby zagubiony w my�lach. - Poka� im monet�. Najwi�ksz�, jak� masz. To czasami pomaga. - Wr�c�, zanim odp�yniesz - powiedzia� nieznajomy. Ten bosak musia� ci� kosztowa� blisko asimi. Je�li go nie przynios� z powrotem, b�dziesz musia� kupi� drugi. - Nie kosztowa� a� tyle - powiedzia� Eata. - Kiedy wr�ce, dam ci asimi. Za wypo�yczenie bosaka, powiedzmy. - A ja, by� mo�e, zostan� troch� d�u�ej; �eby je dosta�, co? Nieznajomy skin�� g�ow�: - I pewnie zostaniesz. Ale ja wr�c� przed nonami. Wyskoczy� na brzeg i patrzy�, jak Eata odp�ywa kawa�ek, potem odwr�ci� si�, �eby przyjrze� si� miastu przed nim. Dwadzie�cia krok�w zbli�y�o go do pierwszego zrujnowanego budynku. Ulice tu by�y w�skie i sta�y si� jeszcze w�sze przez na wp� je d�awi�ce rumowiska. Z gruz�w i spo�r�d wielkich, pop�kanych p�yt chodnika wyrasta�y b��kitne chabry i blade powoje. Panowa�a zupe�na cisza, przerywana tylko odleg�ymi krzykami mew, a powietrze wydawa�o si� tu czystsze ni� na rzece. Kiedy upewni� sio, �e Eata za nim nie idzie i �e nikt go nie obserwuje, usiad� na zwalonym kamiennym bloku i wyj�� map�. By�a owini�ta w nat�uszczony welin i nawet je�li ca�y pakiet troch� si� zmoczy�, do niej woda nie dotar�a. Przez wi�kszo�� czasu, przez kt�ry mia� t� map�, nie odwa�y� si� na ni� spojrze�. Teraz, gdy bez po�piechu przygl�da� si� jej w promieniach jaskrawego s�o�ca, w jego podniecenie wkrad�a si� gorycz irracjonalnego poczucia winy. Te ulice jak sie� paj�cza mog� by� - lub te� nie - tymi samymi ulicami, kt�re si� teraz przed nim rozci�ga�y. Ta wij�ca si� b��kitna linia mo�e by� strumieniem albo kana�em, albo sam� Gyoll. Mapa zawiera�a wiele szczeg��w, jednak by�y to szczeg�y z rodzaju tych, kt�re ani nie potwierdzaj� konkretnego miejsca; ani mu me przecz�. Wch�on�� z niej na pami�� tyle, ile m�g�, ca�y czas zastanawiaj�c si�, kt�ra nier�wno�� czy zakr�t mo�e mie� znaczenie, kt�ra nazwa ulicy czy budowli mog�a przetrwa� - tutaj, gdzie nie by�o nikogo, kto m�g�by j� pami�ta�, kt�ra z tych rzeczy kamiennych czy metalowych mog�a ci�gle zachowywa� sw�j dawny kszta�t, je�li jakakolwiek jeszcze zachowa�a. Przez chwile wydawa�o mu si�, �e to nie skarb, tylko on sam jest zagubiony. Zwijaj�c pop�kany papier i okr�caj�c go na nowo snu� (jak tyle razy dotychczas) przypuszczenia na temat bezcennych rzeczy, tak starannie ukrytych przez ludzi, dla kt�rych gwiazdy by�y tylko wieloma odleg�ymi wyspami. Jego wyobra�nia, puszczona z wodzy" pogalopowa�a ku .dziecinnym wizjom wype�nionych z�otem skrzy�. Rozum powiedzia� mu czym s� te fantazje i odrzuci� je, ale zamiast nich m�g� zaproponowa� tylko tuzin mglistych nieprawdopodobie�stw, pog�osek o tajemnej wiedzy i straszliwej broni dawno minionych czas�w. �ycie i w�adza bez granic. Wsta� i przyjrza� si� uwa�nie opustosza�ym budynkom, upewniaj�c si�, �e nie by� widziany. Na szczycie najwy�szej sterty gruzu usiad� lis, jego czerwone futro p�on�o w promieniach s�o�ca, oczy b�yszcza�y jak paciorki. Nagle, boj�c si� ka�dych oczu, rzuci� w niego bosakiem. Lis znikn��, a bosak zastukota� w d� drugiej, niewidocznej strony sterty. Wspi�� si� na g�r� i zacz�� szuka� w�r�d chwast�w, jednak bosak te� znikn��. Dotarcie do tej cz�ci miasta, w kt�rej przecina�y si� trzy ulice zaj�o mu niema�o czasu, a jeszcze wi�cej straci� na znalezienie samego skrzy�owania. Zaw�drowa� za daleko na po�udnie i zmarnowa� ca�y obr�t na poszukiwania. Nast�pny sp�dzi� w�r�d bzycz�cych owad�w przekonuj�c si�, �e to nie jest to samo skrzy�owanie, co na jego mapie, na kt�rej aleje by�y tej samej szeroko�ci i bieg�y na po�udniowy zach�d, po�udniowy wsch�d i p�noc. W ko�cu znowu wyj�� map�, por�wnuj�c jej wyblak�e rysunki z bezludn� rzeczywisto�ci�. Tutaj rzeczywi�cie by�y trzy ulice, ale jedna by�a szersza ni� pozosta�e i bieg�a prosto na wsch�d. To nie by�o to miejsce. Wraca� ju� do �odzi, gdy napad�y na niego omofagi ludzie koloru popio�u, o dzikich oczach, ubrani w �achmany. W pierwszej chwili wyda�o mu si�, �e jest ich bardzo du�o. Jednak gdy star� si� z jednym i zabi� go, zda� sobie spraw�, �e zosta�o tylko czterech. Czterech to ci�gle by�o a wiele za du�o. Uciek�, przyciskaj�c r�k� do krwawi�cego boku. Zawsze by� dobrym biegaczem, ale teraz bieg� jak nigdy przedtem, przeskakuj�c ka�d� przeszkod�, niemal frun�c. Ruiny gna�y i zatacza�y si� wok� niego. Kamienne pociski furkota�y ko�o jego g�owy. Zanim go z�apali, niemal dotar� do rzeki. B�oto wy�lizn�o si� spod jego buta, upad� na jedno kolano i ju� byli wsz�dzie wok� niego. Jeden musia� wyrwa� jego osadzony w srebrze sztylet spomi�dzy �eber zabitego. Z os�upia�ym niedowierzaniem w�a�ciciela domu, na kt�rego napada jego w�asny pies patrzy�, jak teraz sztylet zmierza ku jego gard�u. Wyrzuci� ramiona w g�r�, zar�wno po to, �eby odparowa� cios, jak i po to, �eby zas�oni� ten widok. Jego przedrami� zmieni�o si� w l�d, gdy uderzy�a w nie stal. Rozpaczliwie potoczy� si� po ziemi i zobaczy�, �e szary kszta�t, trzymaj�cy jego n� pada pod maczug� drugiego. Napastnik gwa�townie schyli� si� po sztylet i tych dw�ch zacz�o walczy�. Kto� wrzasn��. Spojrza� w bok i zobaczy� czwartego, tego, kt�ry mia� jego bosak, przebitego bosakiem Eaty. Gospoda, w kt�rej si� zatrzyma�, sta�a niedaleko rzeki. Zapomnia� o tym, poniewa� zaszed� kawa� drogi na po�udnie w poszukiwaniu �odzi Eaty. Nazywa�a si� "�ab�dek" - o tym te� zapomnia�. - Rzu� lin� jednemu z tych wa�koni - krzykn�� Eata. Zacumuje nas za aesa. Stwierdzi�, �e lew� r�k� nie mo�e celnie rzuca�, ale jeden z w��cz�g�w skoczy� i schwyta� lec�cy zw�j. - Mam troch� baga�u - zawo�a�, gdy m�czyzna mocowa� si� z lin�. - Mo�e by� go zani�s� do "�ab�dka". Eata wskoczy� na dzi�b. - Imi� tego optymata brzmi Simulatio - powiedzia� do w��cz�gi. - Zatrzyma� si� tam przed trzema nocami. Powiedz to karczmarzowi. Powiedz, �e optymat chce ten sam pok�j, kt�ry mia� przedtem. - Wcale nie chce odchodzi� - powiedzia� nieznajomy. - Ale nie pop�yn� znowu na po�udnie, a� si� wylecz�. Rozwi�zywa� sup�y, wi���ce jego sakiewk�. - Je�li jeste� m�dry, w og�le tam nie pop�yniesz. W��cz�ga wyrzuci� torby nieznajomego na nabrze�e i wyskoczy� za nimi. - Chce ci co� da�. - Nieznajomy wyj�� chrisosa. - Mo�e b�dziesz m�g� wr�ci� przy nast�pnym ksi�ycu i sprawdzi� czy ju� wydobrza�em na tyle, �eby p�yn��. - Nie wezm� twego ��tego ch�opca - powiedzia� Eata. - Jeste� mi winien asimi za wypo�yczenie bosaka. Wezm� tylko to. - Ale wr�cisz? - Za jedno asimi dziennie? Oczywi�cie, �e wr�c�. Ka�dy przewo�nik by wr�ci�. Nieznajomy waha� si�, patrz�c na Eate, kt�ry patrzy� na niego. - My�l�, �e mog� ci ufa� - powiedzia� w ko�cu. - Nie chcia�bym i�� w te ruiny z kimkolwiek innym. - Wiem - odpowiedzia� Eata. - I dlatego mam zamiar da� ci pewn� rade. Odejd� kilka ulic od rzeki i znajdziesz warsztat z�otnika. Jest na nim znak Osela. To taki z�oty ptak. - Wiem co to jest. - Tak, chyba powiniene�. Zwi� swoj� map�... - Za�mia� si�. - Nie powiniene� robi� takich min. Je�li chcesz mie� do czynienia z lud�mi takimi jak ja, musisz nauczy� si� panowa� nad twarz�. - Nie my�la�em, �e o niej wiesz. - Jest w twoim bucie - powiedzia� mi�kko Eata. - Szpiegowa�e� mnie! - Kiedy czasami j� wyjmowa�e�? Nie. Ale kiedy�, jak siedzia�e� na burcie, wyszarpn��e� nog�, byle dalej od wody. I nie zdejmowa�e� but�w podczas snu. Tak m�g�by robi� przewo�nik, ale ty? Chyba �e mia�e� w nich co� wi�cej ni� tylko stopy. - Rozumiem. Eata odwr�ci� wzrok, �ledz�c oczyma powolny, niezmienny nurt wielkiej Gyoll. - Zna�em cz�owieka; kt�ry mia� jedn� z tych map powiedzia�. - Mo�na sp�dzi� p� �ycia szukaj�c i nigdy nic nie znajduj�c. Mo�e teraz to jest na dnie morza. Mo�e ju� dawno kto� to znalaz�. A mo�e tego w og�le tam nigdy nie by�o. Rozumiesz? A cz�owiek nie mo�e nikomu ufa�, ani przyjacielowi, ani nawet swej kobiecie. - A je�li jego przyjaciel i jego kobieta zabrali mu map� - powiedzia� nieznajomy - jedno mog�o zabi� drugie, �eby mie� j� ca�� dla siebie. Tak, rozumiem jak to jest. Ale mapa, kt�r� mam, to nie jest ta, je�li tak w�a�nie my�lisz. Znalaz�em j� miedzy stronami starej ksi��ki. - A ju� mia�em nadzieje, �e to moja - powiedzia� Eata. - Powiedzia�e�, �e rozumiesz, ale to nieprawda. Pozwoli�em, �eby mi j� zabrali. Chcia�em, �eby j� mieli i zostawili mnie wreszcie w spokoju. �ebym nie sko�czy� jak ludzie, z kt�rymi wczoraj walczyli�my Upi�em si�, pozwoli�em im zobaczy� klucz, pozwoli�em im zobaczy�, jak zamykam map� w skrzyni. - Ale przecie� si� obudzi�e� - powiedzia� nieznajomy. Eata odwr�ci� si� do niego, nagle rozgniewany. - Ten kretyn Laetus wy�ama� zamek! My�la�em... - Nie musisz mi o tym m�wi�. - On i Syntyche byli m�odsi ode mnie. My�la�em tylko, �e oni zmarnuj� sobie �ycie na poszukiwaniach, tak jak ja zmarnowa�em swoje, i Maxellingdisa r�wnie�. Nie przypuszcza�em, �e on zabije Syntyche. - To on j� zabi� - powiedzia� nieznajomy. - Nie ty. Nie zmusza�e� ich r�wnie� do kradzie�y. Nie jeste� Inkreatem, nie mo�esz bra� na siebie odpowiedzialno�ci za to, co robi� inni. - Ale mog� im doradza�. I radz� ci, �eby� spali� swoj� map�. Ale wiem, �e tego nie zrobisz. Wiec zamiast tego zwi� j�, po�� na niej swoj� piecz�� i zanie� do z�otnika, o kt�rym ci m�wi�em. To jest uczciwy staruszek i za miedziaka zamknie j� w swoim sejfie. Wracaj do domu i tam wyzdrowiej. Je�li jeste� m�dry, nigdy tu nie wr�cisz, �eby si� o ni� upomnie�. Nieznajomy potrz�sn�� g�ow�. - Mam zamiar zosta� tutaj w gospodzie. Mam dosy� pieni�dzy. I ci�gle ci jestem winien asimi. Wynaj�cie bosaka, jak powiedzieli�my. Oto ono. Eata wzi�� srebrn� monet� i podrzuci� j� w powietrze. By�a b�yszcz�ca, niedawno bita, z profilem Seweriana g��boko i ostro wyrytym z jednej strony. W czerwonawych promieniach s�o�ca wygl�da�a jak �arz�cy si� w�gielek. - Sup�asz rzemienie na tej sakiewce - powiedzia�. Potem znowu je wi��esz, a wszystko ze strachu, �e dostane si� do niej, gdy b�dziesz spa�. Co� ci powiem. Je�eli po ciebie wr�c�, to zanim sko�czymy dostan� ka�dego mosi�nego aesa z tej sakwy. Wyjmiesz swoje pieni�dze, wszystkie, i oddasz mi je moneta po monecie. Rzuci� asimi wysoko nad wod�. B�yszcza�o jeszcze przez kr�tk� ostatni� chwil�, potem zgas�o na zawsze w ciemnej Gyoll. - Ja nie wr�ce - powiedzia� Eata. - To jest dobra mapa. Patrz. - Nieznajomy wyci�gn�� j� z cholewy buta i zacz�� rozwija�, niezdarnie, bo nie m�g� u�ywa� obu r�k. Kiedy dostrzeg� twarz Eaty zatrzyma� si�, wcisn�� map� do kieszeni i wygramoli� si� na p�pok�ad. Os�abiony z up�ywu krwi i sztywny od ran, nie m�g� bez pomocy zej�� na nabrze�e. Jeden z pozosta�ych w��cz�g�w wyci�gn�� r�k� i on j� uj��. Przez ca�y czas spodziewa� si�, �e poczuje jak bosak wbija mu si� w plecy. Us�ysza� tylko szyderczy �miech Eaty. Gdy ju� sta� obiema stopami na nabrze�u, jeszcze raz odwr�ci� si� ku �odzi. Eata zawo�a�: - Czy m�g�by� �askawie mnie uwolni�, Optymacie? Nieznajomy machn�� r�k� i w��cz�ga, kt�ry mu przedtem pomaga�, odwi�za� lin� cumownicz�. Eata odepchn�� ��d� od brzegu i poruszy� bomem, �eby z�apa� ten wiatr, kt�ry jeszcze wia�. - Wr�cisz po mnie! - krzykn�� nieznajomy. - Poniewa� pozwol� ci i�� ze mn�! Poniewa� dam ci udzia�! Stary, br�zowy �agiel powoli i jakby z wahaniem wype�ni� si� wiatrem. Liny takielunku napr�y�y si� i niewielka ��d� zacz�a si� oddala�. Eata nie obejrza� si�, ale jego d�o� dr�a�a, chwytaj�c rumpel.