6287
Szczegóły |
Tytuł |
6287 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6287 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6287 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6287 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GENE WOLFE
ILE JEST KOT�W W ZANZIBARZE?
S�o�ce dopiero zacz�o wysuwa� si� zza horyzontu, ranek by�
ch�odny t� niepokoj�c� �wie�o�ci� tropik�w, kt�ra zdaje si�
m�wi�: "Nasy� si� mn�, dop�ki mo�esz".
Zosta�o jeszcze trzy tysi�ce osiemdziesi�t siedem dolar�w
ONZ. Wci�gn�a jaskrawor�owe majteczki - tylko takie pasowa�y
na ni� w ca�ym Kota Kinabalu - i ukry�a pieni�dze tak samo jak
poprzedniego dnia. Potem za�o�y�a t� sam� sp�dnic� i bluzk�; do
chwili, kiedy przybij� do l�du, b�dzie skazana na codzienne
p�ukanie, wy�ymanie i suszenie.
Dobre i to, pomy�la�a, ale natychmiast u�wiadomi�a sobie,
�e nie ma racji. Za takie pieni�dze mog�aby kupi� sobie
przejazd w towarzystwie rodziny z wy�szych sfer, oddawa�
ubrania do pralni, odpocz��, zje�� co najmniej dziesi��
smacznych posi�k�w, a potem jeszcze zap�aci� za rejs do
Zamboangi.
Albo do Darwin. Zapi�a paski sanda��w i wysz�a na pok�ad.
Zjawi� si� obok niej tak szybko, jakby czeka� w pobli�u na
skrzypni�cie drzwi kajuty.
- Dzie� dobry - powiedzia�a, a on na to:
- �wit wstaje nad Chinami i jak burza sunie nad zatok�. To
jedyny cytat, jaki przychodzi mi do g�owy. Teraz jest ju� pani
bezpieczna.
- Ale pan nie jest.
Niewiele brakowa�o, �eby powt�rzy�a uwag� doktora
Johnsona, �e statek przypomina wi�zienie, w kt�rym dodatkowo
mo�na uton��.
Stan�� przy niej i opar� si� o ko�lawy reling.
- Wczoraj wieczorem powiedzia�a pani, �e s�yszy g�osy.
Czyje, je�li wolno spyta�?
U�miechn�a si�.
- Maszyn, czasem zwierz�t. Wiatru i deszczu.
- Pos�uguj� si� cytatami?
By� wysoki, wygl�da� na co najmniej trzydzie�ci pi�� lat,
mia� szerokie irlandzkie usta, na kt�rych cz�sto go�ci�
u�miech, oraz powa�ne oczy.
- Niech pomy�l�... Mo�e jedno z nich, ale niezbyt cz�sto.
D�ugo nie odpowiada�, a ona w tym czasie obserwowa�a ob�y
cie�, kt�ry wp�yn�� pod kad�ub, �eby zaraz potem wysun�� si�
spod niego. Rekin. �aden rekin nie odezwa� si� do mnie,
przemkn�o jej przez g�ow�. Z wyj�tkiem niego. Zaraz zapyta, o
kt�rej jest �niadanie.
Zmru�ywszy oczy, obserwowa� widoczn� ju� do po�owy tarcz�
s�o�ca.
- Sprawdzi�em na mapie. Dla kogo�, kto jest w Mandalay,
�wit wcale nie nadci�ga od strony Chin.
- Kipling wcale nie twierdzi�, �e tak si� dzieje. Napisa�,
�e co� takiego zdarzy�o si� w drodze do tamtego miejsca.
�o�nierz z jego wiersza m�g� jecha� z Indii albo sk�dkolwiek.
Dwie�cie lat temu kartografowie oznaczali Imperium Brytyjskie
na r�owo. P� Ziemi by�o wtedy r�owe.
Zerkn�� na ni� spod oka.
- Chyba nie jest pani Brytyjk�?
- Holenderk�.
- M�wi pani jak Amerykanka.
- Bo mieszka�am w Stanach. W Anglii zreszt� te�, wi�c
je�li chc�, potrafi� by� bardziej brytyjska od Anglik�w. Prosz�
pos�ucha�: wiadom� jest rzecz�, �e trudno znale�� istot�
bardziej niesta�� od niewiasty, r�cz� jednak, i� pod tym
wzgl�dem pierwsza z brzegu wdowa warta jest co najmniej
dwudziestu pi�ciu m�atek albo panienek - powiedzia�a z
karykaturalnym angielskim akcentem.
U�miechn�� si�.
- Prawdziwi Anglicy nie m�wi� w ten spos�b.
- Za czas�w Dickensa m�wili. Przynajmniej niekt�rzy.
- Ja jednak wci�� my�l�, �e jest pani Amerykank�. Zna pani
niderlandzki?
- Gewiss, Narr!
- No, tak. I zapewne mo�e si� pani wylegitymowa�
holenderskim paszportem. Za�o�� si�, �e s� miejsca, gdzie mo�na
kupi� dowolny paszport, kt�ry b�dzie wygl�da� jak prawdziwy.
Nadal uwa�am pani� za Amerykank�.
- To by�o po niemiecku - szepn�a.
W pracowitym pomruku wiekowego diesla us�ysza�a powtarzane
w k�ko s�owa: "niewierzmu-niewierzmu-niewierzmu..."
- Ale pani przecie� nie jest Niemk�?
- Tak si� sk�ada, �e jestem.
Odchrz�kn��.
- Ani przez chwil� nie przypuszcza�em, �e wczoraj
wieczorem poda�a mi pani swoje prawdziwe imi�. O kt�rej mamy
�niadanie?
Wpatrywa�a si� w miejsce, gdzie nad horyzontem wisia�
bia�y ob�ok, zdradzaj�c obecno�� samotnej wyspy.
- Nie przypuszcza�am, �e zdecyduje si� pan zap�aci� pi��
tysi�cy za m�j bilet.
- Na lotnisku by� strajk. Na pewno s�ysza�a pani o tym.
Samoloty nie l�dowa�y ani nie startowa�y.
Na rufie kucharz zacz�� �omota� �y�k� w okopcon� patelni�.
Siedzieli w niewielkiej zasmrodzonej jadalni przylegaj�cej
do kuchni.
- W Anglii, �eby dobrze zje��, trzeba zaliczy� co najmniej
trzy �niadania - zauwa�y�a.
- My�li pani, �e tu te� b�d� nas karmi� w�dzonymi
�ledziami?
Starannie wyciera� widelec chusteczk�. Niedomyty cz�owiek,
sprawiaj�cy wra�enie troch� ograniczonego umys�owo, postawi�
przed nimi miski z gor�cym br�zowym ry�em i zada� jakie�
pytanie. M�czyzna usi�owa� wyt�umaczy� mu na migi, �e nie wie
o co chodzi.
- On pyta, czy wielki policjant zechcia�by skosztowa�
marynowanej o�miornicy - wyja�ni�a. - To nie lada przysmak.
Skin�� g�ow�.
- Ch�tnie. Co to za j�zyk?
- Melayu pasar, ale my nazywamy go bazarowym malajskim.
Biedaczysko pewnie nie wyobra�a sobie, �e s� na �wiecie ludzie,
kt�rzy nie rozumiej� tego j�zyka.
Rzuci�a kilka s��w. Niedomyty osobnik u�miechn�� si�,
pokiwa� g�ow� i znikn�� w kuchni. Stwierdzi�a, �e jest g�odna,
wi�c wzi�a �y�k� do r�ki i przysun�a sobie misk� z ry�em.
- Pani jest wdow�, prawda? Tylko wdowa zapami�ta�aby ten
kawa�ek o wdowach.
Prze�kn�a, si�gn�a po dzbanek i nala�a im obojgu
herbaty.
- Domys�y. Top�r wojenny zwietrzy� z dala wo� pola bitwy.
- Czy cho� raz powie mi pani prawd�? Ile ma pani lat?
- Nie. Czterdzie�ci pi��.
- To nie tak wiele.
- Oczywi�cie. W�a�nie dlatego poda�am t� liczb�. Szuka pan
pretekstu, �eby mnie uwie��. - Si�gn�a nad sto�em i zacisn�a
palce na jego r�ce. Prawie uleg�a z�udzeniu, �e dotyka sk�ry,
pod kt�r� s� ko�ci i mi�nie. - Prawda nie jest panu potrzebna.
Ocean zawsze by� beztroskim, podst�pnym uwodzicielem.
Roze�mia� si�.
- Czy mam rozumie�, �e morze wykona za mnie ca�� prac�?
- Owszem, ale pod warunkiem, �e szybko przyst�pi pan do
dzie�a. Za�o�y�am r�ow� bielizn�, wi�c p�on� z po��dania.
Ciekawe, ilu trzeba marynarzy-poliglot�w, �eby wyrzuci� go
za burt�, i czego za��daj� za t� przys�ug�? Jak wiele jest w
nim aluminium i plastyku, a ile stali? Po chwili namys�u dosz�a
do wniosku, �e wystarczy czterech, ale na wszelki wypadek
zdecydowa�a si� na sze�ciu. Pi��dziesi�t dolar�w na g�ow� z
pewno�ci� wystarczy, a nawet je�eli jest zbudowany g��wnie z
plastyku, powinien p�j�� na dno jak kamie�.
- Igra pani z ogniem.
Niedomyty wr�ci� ze s�ojem czego�, co przypomina�o
nadpsut� marmolad�, i chlapn�� nieco brunatnej substancji do
misek z ry�em. M�czyzna skosztowa�, po czym pokaza�
niedomytemu uniesiony kciuk.
- Nie przypuszcza�am, �e b�dzie panu smakowa� -
powiedzia�a. - Obawia� si� pan w�dzonych �ledzi.
- Bo jad�em je i nie przypad�y mi do gustu. Wol� kalmary.
Wie pani co? W makija�u wygl�da�aby pani ca�kiem nie�le.
- Nie zaprzecza pan, �e jest policjantem. By�am prawie
pewna, �e pan to uczyni, ale zawiod�am si�.
- On naprawd� powiedzia� co� takiego?
Skin�a g�ow�.
- Polisi-pilisi. To o panu.
- Zgadza si�, jestem glin�.
- Wczoraj wieczorem robi� pan wszystko, abym uwierzy�a, �e
ucieka pan z kraju przed aresztowaniem.
Pokr�ci� g�ow�.
- Gliniarze nigdy nie �ami� prawa, wi�c to nie mo�e by�
tak. Podnieca pani� r�owa bielizna? A czarna?
- W czarnej staj� si� sadystk�.
- Postaram si� zapami�ta�. Nie czarna i nie bia�a.
- Jeszcze nadejdzie chwila, kiedy b�dzie pan marzy� o
bia�ej. - Ws�uchana w pomruk wiekowego silnika i klekot wa�u
korbowego obracaj�cego si� na zbyt lu�nych �o�yskach,
przenios�a do ust kolejn� porcj� ry�u. - Zamierza�am nie m�wi�
panu o tym, ale ta brunatna substancja powstaje z bawolich
penis�w. Rozcinaj� je wzd�u�, wtykaj� w sromy samic, zawijaj� w
li�cie bananowe i zagrzebuj� w gnoj�wce.
Prze�uwa� w skupieniu.
- Te bawo�y chyba mocno si� poc�, bo czuj� wyra�ny s�onawy
smak. - Nie odpowiedzia�a, wi�c chwil� p�niej doda�: - Za�o��
si�, �e to wielkie oty�e bydlaki, takie jak ja. Mimo to z
pewno�ci� te� dobrze si� bawi�.
Spojrza�a mu w oczy.
- Pan nie �artuje, prawda? Je pan, wi�c czy�by m�g� pan
robi� i... tamto?
- Nie wiem. Sprawd�my.
- Przyjecha� pan tu, �eby...
Skin�� g�ow�.
- Jasne. Z Buffalo w stanie Nowy Jork.
- Domy�lam si�, �e to mia� by� dowcip. Przyjecha� pan z
Ameryki, ze Stan�w Zjednoczonych. Policja federalna, stanowa
czy lokalna?
- Nic z tych rzeczy.
- Da� mi pan pieni�dze, �eby�my mogli razem pop�yn��,
przypuszczalnie jako jedyni pasa�erowie na pok�adzie. To
zupe�nie bez sensu. M�g� pan kaza� mnie aresztowa� i odes�a�
samolotem. - Nie da�a mu czasu na odpowied�. - Tylko prosz�
oszcz�dzi� mi historii o strajku na lotnisku. Nie wierz� w ni�,
a nawet je�li by� jaki� strajk, to z pewno�ci� pan go
zorganizowa�.
- Za co mia�bym pani� aresztowa�? - Ostro�nie skosztowa�
herbaty, skrzywi� si�, rozejrza� w poszukiwaniu cukru. - Jest
pani przest�pc�? Jakie prawo pani z�ama�a?
- �adnego.
Da� znak niedomytemu, ona za� powiedzia�a:
- Silakan gula.
- To znaczy "cukier"? Silakan?
- Silakan znaczy "prosz�". Niczego nie ukrad�am.
Wyjecha�am z kraju z jedn� walizk� i oszcz�dno�ciami moimi i
m�a. By�o tego nieca�e dwadzie�cia tysi�cy dolar�w.
- Od tamtej pory wci�� pani ucieka.
- Dla w�drowca czas nie ma znaczenia.
Bulaj by� zamkni�ty. Wsta�a, otworzy�a go, popatrzy�a na
niemal ca�kiem spokojne morze.
- Teraz powiem co�, co pani powinna powiedzie�, nie ja.
Ukrad�a pani bo�y palec.
- Prosz� nie nazywa� mnie z�odziejem!
- Ale rzeczywi�cie nie z�ama�a pani prawa, poniewa� On
jest poza wszelk� jurysdykcj�.
Niedomyty przyni�s� cukiernic� z grubego szk�a; "wielki
policjant" skin�� g�ow�, pos�odzi� herbat�, zamiesza�
energicznie, podni�s� fili�ank� do ust.
- Rozr�niam tylko cztery smaki: s�odki, kwa�ny, s�ony i
gorzki - poinformowa� j� od niechcenia. - Tak samo jak pani.
Za otwartym bulajem �a�o�nie za�ka�a mewa:
- Macie odpadki? Chocia� odrobin�?
Pokr�ci�a g�ow�.
- Musi pani by� ju� zm�czona ucieczk�.
Znowu potrz�sn�a g�ow�, ale nie spojrza�a na niego.
- Wr�cz przeciwnie. Uwielbiam ucieka� i zamierzam to robi�
bez ko�ca.
Milczenie trwa�o tak d�ugo, �e chcia�a ju� odwr�ci� si� i
sprawdzi�, czy sobie nie poszed�. Wreszcie powiedzia�:
- Sporz�dzi�em list� znanych nam nazwisk. Jest ich siedem.
Nie przypuszczam, �eby to by�y wszystkie - nikt tak nie my�li -
ale mamy w�a�nie tyle. Kiedy jest pani Holenderk�, nazywa si�
pani Tilly de Groot.
- Naprawd� jestem Holenderk� - odpar�a. - Urodzi�am si� w
Hadze. Mam podw�jne obywatelstwo. Lataj�ca Holenderka.
Odchrz�kn�� prawie jak cz�owiek.
- Ale nie Tilly de Groot?
- Nie. To by�a przyjaci�ka mojej matki.
- Ry� pani stygnie - zwr�ci� jej uwag�.
- W gruncie rzeczy jestem Niemk�, naturalnie je�li
przyjmiemy ameryka�ski punkt widzenia na te sprawy. Troje
spo�r�d moich dziadk�w nosi�o niemieckie nazwiska.
Wci�� nie patrzy�a na niego, ale domy�li�a si�, �e skin��
g�ow�.
- Przed �lubem nazywa�a si� pani...
Odwr�ci�a si� gwa�townie.
- Nie pami�tam.
- W porz�dku.
Nie zwa�aj�c na zaintrygowane spojrzenia za�ogi, wr�ci�a
do stolika.
- Im wi�cej podr�owa�a po egzotycznych krajach, tym
wyra�niej widzia�a oczami duszy map� z miastami po�o�onymi w
g��bi l�du.
Znowu pokiwa� g�ow�, ale tym razem jak kto�, kto niczego
nie rozumie.
- Chcieliby�my, �eby wr�ci�a pani do domu. My wszyscy w
firmie czujemy si� tak, jakby�my pani� prze�ladowali. Nie
powinienem by� proponowa� pani tyle pieni�dzy; zapewne w�a�nie
wtedy zorientowa�a si� pani, kim jestem. Chodzi�o nam o to,
�eby mia�a pani za co wr�ci�.
- Z podkulonym ogonem. Otoczona niezliczonymi dowodami
pora�ki. Wystarczy�oby spojrze� na twarze ludzi.
- Co w�a�ciwie odkry� pani m��? Inni...
Dopiero teraz zrozumia�; opad�a mu szcz�ka, przerwa� w p�
zdania i wytrzeszczy� na ni� oczy.
Wbi�a �y�k� w ry�.
- Zgadza si�. Pierwsz� wskaz�wk� otrzyma� ode mnie.
Wydawa�o mi si�, �e potrafi� lepiej panowa� nad mimik�.
- Dzi�kuj� pani. Dzi�kuj� za �ycie. Wci�� my�l� o tym
fresku, na kt�rym B�g wyci�ga r�k� do Adama i dotyka go palcem.
Przez ca�y czas my�la�em, �e ukrad�a go pani, ale kiedy
spojrza�em na pani twarz... Pani nie ukrad�a boskiego palca. To
pani by�a Bogiem.
- Naprawd� ma pan �wiadomo��? Jest pan maszyn� wyposa�on�
w woln� wol�?
Z powag� skin�� g�ow�, a ona zgarbi�a si� nagle.
- Ja bym tak nie post�pi�a, ale m�j m�� uczepi� si� tego
pomys�u. Po�wi�ci� mu tysi�ce godzin pracy, w ko�cu jednak
doszed� do wniosku, �e powinni�my utrzyma� wyniki w tajemnicy.
Je�li zas�u�yli�my sobie na wdzi�czno�� - w�tpi�, �eby tak
by�o, ale kto wie - to dziewi��dziesi�t, nawet dziewi��dziesi�t
pi�� procent nale�y si� jemu. Je�eli chodzi o moje pi��
procent... Nie jeste�cie mi nic winni. Po jego �mierci
wykasowa�am wszystkie zapisy na twardym dysku, a potem
rozwali�am komputer m�otkiem, kt�rym m�� wbija� gwo�dzie w
�ciany, �eby powiesi� obrazki.
Niedomyty postawi� na stole salaterk� z owocami. Kobieta
wykona�a ruch, jakby zamierza�a nabra� na �y�k� kolejn� porcj�
ry�u, ale rozmy�li�a si�.
- A teraz kto� inny odkry� t� zasad�. Sam pan to
powiedzia�.
- Wiedzieli, �e co� ukrywa. - Poruszy� si� niepewnie na
w�skim drewnianym krze�le, kt�re zaskrzypia�o pod jego
ci�arem. - By�oby dla mnie du�o lepiej, gdybym milcza�. Musz�
pani� ostrzec, �e potrafi� k�ama�.
- Ale nie potrafi mnie pan skrzywdzi� ani nie dopu�ci do
tego, �eby przydarzy�o mi si� jakie� nieszcz�cie.
- Nie mia�em poj�cia, �e pani o tym wie. - U�miechn�� si�
krzywo. - To mia�a by� moja karta atutowa.
- Nawet w najta�szych hotelach maj� teraz telewizj�, a
satelity przez ca�� dob� nadaj� programy informacyjne po
angielsku.
- Oczywi�cie. Powinienem by� o tym pomy�le�.
- Kiedy� znalaz�am w poci�gu kolorowe czasopismo. Nie
pami�tam, gdzie to by�o ani dok�d jecha�am. Chyba gdzie� w
Australii, wcale nie tak dawno temu. W ka�dym razie nie
wierzy�am w wasze istnienie, dop�ki nie przeczyta�am o tym w
pi�mie. Podejrzewam, �e jestem okropnie staro�wiecka.
Ws�uchiwa�a si� w paplanin� marynarzy. Czy kt�ry� z nich
zna cho� troch� angielski?
- Zale�a�o nam na tym, �eby wystarczy�o pani pieni�dzy na
powr�t do domu - powt�rzy�. - "Nam", nie "mnie", czy to jasne?
Ja chcia�em skierowa� pani� w miejsce, gdzie b�dziemy mogli
porozmawia�, potrzyma� si� za r�ce albo co� w tym gu�cie.
Pr�buj� pani� przekona�, �e nie jestem taki z�y, �e w gruncie
rzeczy nie r�ni� si� od innych. Boi si� pani, �e b�dzie nas
coraz wi�cej, �e was zadepczemy? Za wysokie s� koszty
produkcji. Na razie jest nas tylko pi�cioro i mocno w�tpi�,
�eby kiedykolwiek by�o wi�cej ni� kilkaset.
Przez chwil� czeka� na odpowied�, a kiedy jej nie
otrzyma�, doda�:
- By�a przecie� pani w Chinach. W Pekinie zachorowa�a pani
na gryp�. W samych Chinach mieszka p�tora miliarda ludzi.
- Ci, co powinni, niechaj maj� oko
Na wszystkie kraje, od Chin po Maroko.
Westchn�� i uszczypa� si� w nos, jakby poczu� nieprzyjemny
zapach.
- Chodzi o nas? Nie znajdzie nas pani ani w Chinach, ani w
Maroku. Tylko w Buffalo i tutaj. Za sto lat w ca�ych Chinach
b�dzie nas dwoje, mo�e troje. Nie wystarczy nawet, �eby
zape�ni� ten pok�j.
- Ale wystarczy, �eby zacz�� go zape�nia�. Od g�ry.
Jego ruchliwe nerwowe palce znalaz�y zielon� pomara�cz� i
przyst�pi�y do jej obierania.
- A wi�c na tym polega problem? Nawet je�li potraktujemy
was lepiej ni� wy traktujecie si� nawzajem? Tak w�a�nie b�dzie.
Musimy tak post�powa�. Tak� mamy natur�. Bardzo d�ugo byli�cie
zupe�nie sami; kilkaset tysi�cy lat czy co� ko�o tego. -
Zawaha� si�. - Czy ten owoc jest dojrza�y?
- Owszem. Robi si� pomara�czowy pod wp�ywem mrozu, a
tutejsze owoce nie maj� okazji go zazna�. Widzi pan, ile si�
mo�na nauczy� podr�uj�c?
- Powiedzia�em wcze�niej, �e nie znam wi�cej cytat�w, ale
to nieprawda. - W�o�y� do ust cz�stk� pomara�czy, prze�u�
starannie i po�kn��. - Zapami�ta�em ten, kt�ry us�ysza�em
wczoraj wieczorem, kiedy rozmawiali�my o ucieczce. Powiedzia�a
pani, �e nie warto traci� czasu i w�drowa� przez p� �wiata
tylko po to, �eby policzy� koty w Zanzibarze. To chyba by�
cytat, prawda?
- Thoreau. Wtedy jeszcze my�la�am, �e ma pan jaki� wa�ny
pow�d, �eby wprowadzi� w czym swoje zamiary, �e jest pan
cz�owiekiem i �e naprawd� spotkali�my si� zupe�nie przypadkowo.
- Zorientowa�a si� pani dopiero tutaj, na pok�adzie? W
�wietle dnia?
- Ju� w nocy, w kajucie. Wspomnia�am panu, �e maszyny
czasem rozmawiaj� ze mn�. Le�a�am na koi, my�la�am o tym, co od
pana us�ysza�am i nagle u�wiadomi�am sobie, �e kiedy nie
rozmawia� pan ze mn� tak jak teraz, prawie bez przerwy m�wi� mi
pan, kim jest naprawd�. Teraz powiedzia� pan, �e mo�ecie nas
ok�amywa�; program na pewno nie przewiduje takiej mo�liwo�ci.
- Bo to nie program, tylko instynkt.
- Rozr�nienie bez znaczenia. Naprawd� potraficie k�ama�.
Pan zrobi� to wczoraj wieczorem, ale chyba pan nie wie, �e
nawet kiedy k�amie, a raczej szczeg�lnie wtedy, niechc�cy
ods�ania pan prawd�. Podobno nie m�g�by mnie pan skrzywdzi�?
- To prawda. Nawet gdybym chcia�, a nie chc�.
Zabrzmia�o to ca�kiem szczerze.
- Nigdy nie przysz�o panu do g�owy, �e na jakim� poziomie
�wiadomo�ci musi pan tego �a�owa�, �e buntuje si� pan przeciwko
temu i szuka sposob�w omini�cia zakazu? My tak w�a�nie
post�pujemy, a to przecie� my was stworzyli�my.
Pokr�ci� g�ow�.
- Nie mam z tym najmniejszego problemu. Przestrzega�bym
tej zasady nawet wtedy, gdyby mi jej nie wprogramowano, wi�c
czemu mia�bym si� przeciwko niej buntowa�?
- Przytoczy� pan m�j cytat z Thoreau, aby da� mi do
zrozumienia, �e moje podr�e, ci�g�e zmiany wygl�du, to�samo�ci
i miejsca pobytu nie mia�y najmniejszego sensu. A jednak uda�o
mi si� op�ni� wasze nadej�cie prawie o ca�e pokolenie.
- Nie musia�a pani tego robi�. By�oby dla was du�o lepiej,
gdyby pani nie pr�bowa�a. - Westchn�� g��boko. - Tak czy
inaczej, ju� po wszystkim. Wiemy to samo co pani, a nawet du�o
wi�cej. Mo�e pani wraca� do domu. B�d� pani towarzyszem podr�y
i obro�c�.
- By� mo�e... - mrukn�a bez przekonania.
- Znakomicie! - U�miechn�� si�. - B�dziemy mieli o czym
dyskutowa� przez pozosta�� cz�� podr�y. Jak ju� powiedzia�em,
nigdy by do tego nie dosz�o, gdyby pani m�� nie da�
kilkakrotnie do zrozumienia, �e odkry� podstawowe zasady
rz�dz�ce �wiadomo�ci�. Jednak pomys� narodzi� si� w pani
g�owie, a pani, w przeciwie�stwie do niego, �yje. B�dzie pani
dla nas kim� w rodzaju �wi�tej. Je�li o mnie chodzi, to ju�
pani ni� jest.
- Czerpi� t� m�dro�� z oczu kobiet, w nich bowiem wci��
jeszcze p�onie prometejski ogie�. One s� ksi�gami, akademiami i
sztuk�, w kt�rych zawiera si�, spe�nia i rodzi �wiat ca�y.
- Dobre. Bardzo dobre. Wspania�e.
Stanowczo potrz�sn�a g�ow�.
- Nic z tego. Nie b�d� waszym Prometeuszem. Odmawiam
przyj�cia tej roli. Odrzuci�am j� ju� wczoraj wieczorem.
Pochyli� si� w jej stron�.
- Zamierza pani dalej liczy� koty w Zanzibarze? Wci��
podr�owa�? Bez powodu przenosi� si� z miejsca na miejsce?
Zabra�a mu po�ow� pomara�czy, �eby owoc nie zmarnowa� si�
zupe�nie.
- Zdaje sobie pani spraw�, jak bardzo jest pani �a�osna?
Sypie pani cytatami i od lat �yje na walizkach. Przecie� kocha
pani ksi��ki; ile mo�e pani mie� stale ze sob�? Najwy�ej dwie
albo trzy, i to pod warunkiem, �e s� ma�e. Kilka cieniutkich
ksi��ek z cytatami, co jaki� czas gazeta i kolorowe magazyny,
kt�re znajdzie pani w poci�gu. Ale g��wnie te ma�e ksi��eczki.
Thoreau. Szekspir. Inni, podobni do nich. Za�o�� si�, �e
zaczyta�a je pani na �mier�.
- Prawie. Poka�� je panu, je�li dzi� wieczorem odwiedzi
mnie pan w kajucie.
Przez kilka sekund nie odpowiada�.
- M�wi pani serio? - zapyta� wreszcie. - Zdaje sobie pani
spraw� z tego, co to znaczy?
- Zdaj� sobie spraw� i m�wi� ca�kowicie serio. Wiem,
jestem dla pana za stara. Je�li nie ma pan ochoty, prosz� po
prostu powiedzie�. Nie obra�� si�.
Roze�mia� si� g�o�no, ods�aniaj�c z�by nie a� tak
doskona�e, jak si� spodziewa�a.
- Jak pani my�li, ile mam lat?
- Dlaczego... - Nie doko�czy�a. Serce wali�o jej jak
m�otem. - Nie zastanawia�am si� nad tym. Mog� co najwy�ej
powiedzie�, na ile pan wygl�da.
- Mam dwa lata. Wiosn� przysz�ego roku sko�cz� trzy. Chce
pani dalej rozmawia� o wieku?
Pokr�ci�a g�ow�.
- Jak sama pani powiedzia�a, dla w�drowc�w czas nie
istnieje. Skoro tak, to w jaki spos�b powinienem zapyta�, o
kt�rej godzinie mam si� zjawi�?
- Po zachodzie s�o�ca. - Zastanawia�a si� przez chwil�. -
Jak tylko za�wiec� pierwsze gwiazdy. Poka�� panu ksi��ki, a
potem, je�li pan zechce, wyrzucimy je do morza. P�niej...
Przerwa�a, poniewa� pokr�ci� g�ow�.
- Nie chc� tego.
- Naprawd�? C�, wi�c b�dzie nam trudniej. P�niej, w
blasku gwiazd, poka�� panu inne rzeczy. Mog� prosi� pana o
przys�ug�?
- Nawet o tysi�c. - Chyba nie �artowa�. - Nie chcia�em,
�eby moje s�owa zabrzmia�y a� tak ostro. Zamierza�em
powiedzie�, �e po powrocie do domu b�dzie pani mog�a mie� ca��
bibliotek�, tak jak kiedy�. Prawdziwe ksi��ki, CD-ROMy, kostki,
cokolwiek pani zechce. Dopilnuj�, �eby dosta�a pani pieni�dze;
troch� na pocz�tku, a potem znacznie wi�cej.
- Dzi�kuj�. Zanim poprosz� o przys�ug�, musz� panu co�
wyzna�. M�wi�am, �e tej nocy le��c na koi zrozumia�am, kim pan
jest naprawd�...
- Aha.
- Nie zosta�am w kajucie. Przeczyta�am o prawach, kt�re
podobno rz�dz� waszym post�powaniem, i o tym, ile trudu zadali
sobie wasi tw�rcy, aby przekona� spo�ecze�stwo, �e w �adnych
okoliczno�ciach nie wyrz�dzicie nikomu krzywdy.
Obserwowa� j� uwa�nie.
- Chyba powinnam teraz powiedzie�, �e przedsi�wzi�am
wszelkie �rodki ostro�no�ci, ale tak naprawd� mo�na je nazwa�
tylko przygotowaniami. Wsta�am, ubra�am si� i odszuka�am
radiooperatora, kt�ry za sto dolar�w zgodzi� si� nada� trzy
depesze, a raczej jedn� depesz� trzy razy: do policji tam,
gdzie byli�my, do policji tam, dok�d p�yniemy i do policji
indonezyjskiej, poniewa� statek p�ynie pod bander� Indonezji.
Napisa�am, �e towarzyszy mi pewien m�czyzna i poda�am
nazwisko, kt�rym mi si� pan przedstawi�. Napisa�am te�, �e
oboje jeste�my Amerykanami, chocia� ja pos�uguj� si� francuskim
paszportem, a pan te� zapewne ma sfa�szowane dokumenty.
Napisa�am te�, �e podczas podr�y najprawdopodobniej spr�buje
mnie pan zamordowa�.
- To nieprawda - powiedzia�, po czym podni�s� g�os, �eby
przebi� si� przez wrzaw� czynion� przez marynarzy. - Nie
zrobi�bym nic takiego.
W milczeniu ugniata�a kawa�eczek pomara�czy d�ugimi
palcami o kr�tko obci�tych paznokciach.
- I to wszystko?
Skin�a g�ow�.
- A wi�c uwa�a pani, �e jednak mog� omin�� moje
uwarunkowania i pope�ni� morderstwo.
- Na pewno zaalarmuj� ambasady Stan�w Zjednoczonych.
Przypuszczalnie ju� to zrobili. Rz�d natychmiast skontaktuje
si� z wasz� firm�... W ka�dym razie przypuszczam, �e to zrobi.
- Obawia si� pani, �e b�d� mia� k�opoty?
- Nie uniknie ich pan - odpar�a. - Zanim powstanie kolejny
egzemplarz, zostan� przedsi�wzi�te nadzwyczajne �rodki
ostro�no�ci. Trzeba b�dzie wymy�li� i zainstalowa� dodatkowe
zabezpieczenia. Podejrzewam, �e nie sko�czy si� na zmianach w
oprogramowaniu; to b�d� solidne, wmontowane na sta�e uk�ady.
- Na pewno nie, je�li dotrze pani na miejsce ca�a i
zdrowa. - Przygl�da� si� jej z namys�em, b�bni�c w plastykowy
blat palcami lewej r�ki. - Wci�� my�li pani o samob�jstwie.
Wiemy, �e ju� co najmniej dwa razy targn�a si� pani na swoje
�ycie.
- Cztery. Dwa razy za pomoc� �rodk�w nasennych. - Za�mia�a
si�. - Wygl�da na to, �e mam wyj�tkowo silny organizm. Raz,
kiedy podr�owa�am po Indiach w towarzystwie uzbrojonego
m�czyzny, si�gn�am po jego pistolet i w�o�y�am luf� do ust.
By�a zimna, czu�am smak oliwy. Chocia� bardzo chcia�am, nie
zdo�a�am nacisn�� spustu. Wreszcie zakrztusi�am si�, a potem
zrobi�o mi si� niedobrze. Chocia� nie mia�am poj�cia o
czyszczeniu broni, dok�adnie wyczy�ci�am pistolet chusteczkami
jednorazowymi i wyciorem do fajki.
- B�d� mia� pani� na oku na wypadek, gdyby postanowi�a
pani spr�bowa� jeszcze raz. Nie tylko ze wzgl�du na Program.
Jasne, jest wa�ny, ale nie najwa�niejszy. Przede wszystkim
chodzi mi o pani�.
- Nie spr�buj�. Kiedy�, chyba w Kabulu, kupi�am brzytw�.
Przez kilka lat k�ad�am j� na noc pod poduszk�, w nadziei, �e
wreszcie zbior� si� na odwag� i poder�n� sobie gard�o. Nie
zrobi�am tego, potem zacz�am u�ywa� jej do golenia n�g, a�
wreszcie zostawi�am w jakiej� �a�ni. - Wzruszy�a ramionami. -
Chyba nie jestem typem samob�jczym. Czu zaufa mi pan, je�li
powiem, �e nie zabij� si� przed naszym wieczornym spotkaniem?
- Nie. Musi mi pani da� s�owo, �e ju� nigdy nie spr�buje
pani pope�ni� samob�jstwa.
Udawa�a, �e si� zastanawia, ze wzrokiem wbitym w misk� z
ry�em.
- Uwierzy mi pan?
Skin�� g�ow�.
- W takim razie przysi�gam na sw�j honor i wszystko, co
kocham, �e nie odbior� sobie �ycia ani nie spr�buj� tego
uczyni�. Je�li kiedy� zmieni� zdanie, albo je�li poczuj�, �e
musz� cofn�� obietnic�, powiem panu o tym. Czy teraz u�ci�niemy
sobie d�onie?
- Jeszcze nie. Wcze�niej, kiedy poprosi�em pani� o szczer�
odpowied�, nie otrzyma�em jej, ale by�a pani na tyle uczciwa,
by uprzedzi� mnie, czego powinienem si� spodziewa�. Czy chce
pani umrze�? Cho�by teraz, kiedy tu siedzimy?
Otworzy�a usta, zamkn�a je, z wysi�kiem prze�kn�a �lin�,
poci�gn�a �yk herbaty.
- Takie pytania chwytaj� za gard�o.
- Tylko wtedy, je�eli trafiaj� w sedno.
Potrz�sn�a g�ow�.
- Chyba nie rozumiecie nas tak dobrze, jak wam si� wydaje,
a raczej nie tak dobrze, jak wydawa�o si� ludziom, kt�rzy
was programowali. Cz�owiekowi brakuje s��w wtedy, kiedy pragnie
�y�. �ycie jest znacznie g��bsz� tajemnic� ni� �mier�, jest
s�odkie, cudowne, wspania�e... Przepraszam, znowu si�
rozczuli�am.
- Nic nie szkodzi.
- Nigdy nie pragn�am �y� tak mocno jak teraz. Nigdy.
Wierzy mi pan?
Ponownie skin�� g�ow�.
- Prosz� to powiedzie�. Taki gest mo�e oznacza� wszystko i
nic.
- Wierz�. Je�li jednak postanowi pani odebra� sobie �ycie,
najpierw powie mi pani o tym.
- Dzi�kuj�. Ja te� chcia�abym uzyska� od pana pewn�
obietnic�. Ustalili�my, �e przyjdzie pan do mojej kajuty, kiedy
na niebie pojawi� si� pierwsze gwiazdy...
- Podtrzymuje pani zaproszenie?
- Tak, oczywi�cie! - Nawet j� sam� zaskoczy�o ciep�o jej
u�miechu. - Jak najbardziej. Ale da� mi pan wiele do my�lenia.
Powiedzia� pan, �e chcia� ze mn� porozmawia� i �e w�a�nie
dlatego zaaran�owa� pan t� podr� statkiem. C�,
porozmawiali�my, w zwi�zku z czym mam teraz wiele do
przemy�lenia. Musi mi pan obieca�, �e a� do wieczora zostawi
mnie pan w spokoju. Zgoda?
- Skoro sobie pani tego �yczy... - Podni�s� si� z krzes�a.
- Tylko prosz� nie zapomnie� o danym s�owie.
- Nie chc� umiera�, mo�e mi pan wierzy�.
Przez u�amek sekundy wydawa�o jej si�, �e wyczuwa
elektroniczn� burz� w jego wn�trzu, zmiany stanu niezliczonych
miniaturowych tranzystor�w, przep�yw pr�du.
- C�, �ycz� mi�ego dnia, pani...
Zatka�a uszy r�kami. Dopiero kiedy odszed�, powoli zjad�a
jeszcze dwie cz�stki pomara�czy, a nast�pnie wezwa�a
niedomytego, kt�ry walczy� w kambuzie ze stert� brudnych
naczy�.
- Aku takut - powiedzia�a dr��cym g�osem. (Boj� si�.)
Niedomyty rozgada� si�, po czym wskaza� dw�ch marynarzy,
kt�rzy w�a�nie ko�czyli �niadanie. Skin�a g�ow�, a on zawo�a�,
�eby podeszli do stolika. Powiedzia�a im, czego od nich
oczekuje, ale musia�a d�ugo k�ama� i przekonywa� - z powodu nie
najlepszej znajomo�ci j�zyka mia�a z tym powa�ne k�opoty -
zanim wreszcie zgodzili si� podj�� zadania. Zaproponowa�a im po
trzydzie�ci dolar�w, potem po pi��dziesi�t. Ostatecznie stan�o
na siedemdziesi�ciu dla ka�dego.
- Malam ini - powiedzia�a. (Dzi� wieczorem.) - Sewaktu
kami pergi kamarku.
Pokiwali g�owami.
Ju� po wszystkim le�eli obok siebie przez jak�� godzin�,
od czasu do czasu szepcz�c co� sobie na ucho, potem umyli si� i
ubrali. Za�o�y� bielizn�, koszul�, bia�y lniany garnitur,
skarpetki i p�buty.
- My�la�em, �e b�dziesz chcia�a si� przespa� - powiedzia�.
Pokr�ci�a g�ow�, chocia� nie by�a pewna, czy b�dzie to
wida� w p�mroku panuj�cym w kajucie.
- To m�czy�ni zawsze zasypiaj� zaraz po tym, jak sko�cz�.
Chc� wyj�� z tob� na pok�ad, pogada� jeszcze troch�, popatrze�
na gwiazdy... Czy ty nigdy nie patrzysz na gwiazdy?
- Czasem - odpar�, a po chwili doda�: - Wkr�tce wzejdzie
ksi�yc.
- Ca�kiem mo�liwe. Cienki sierp ksi�yca, niczym obrzynek
boskiego paznokcia ci�ni�ty w niebo. Widzia�am go wczoraj w
nocy.
Wzi�a obie mocno sfatygowane ksi��eczki i wysz�a z
kajuty, pe�na obaw. On jednak szybko do niej do��czy� i wskaza�
w niebo.
- Sp�jrz! Prom z Singapuru!
- Na Marsa.
- Na Marsa polec� dopiero wtedy, kiedy dostan� si� na
statek.
Odprowadzi� wzrokiem jasn� kropk�.
- Te� chcia�by� tam polecie�, prawda?
- Polec� - odpar� z powag�. - Kiedy�.
- Mam nadziej�. - Precyzyjne planowanie porz�dku
wypowiedzi zawsze przychodzi�o jej z du�ym trudem. Czy teraz
koniecznie musi powiedzie� to, co powinna? I czy ma to
jakiekolwiek znaczenie? - Musz� ci� ostrzec. Pr�bowa�am ju�
dzisiaj rano, ale ty chyba nie zwr�ci�e� uwagi. Mo�e tym razem
b�dzie inaczej.
Twarz o wyrazistych, mo�e nawet odrobin� topornych rysach,
wci�� by�a zwr�cona ku niebu. Oczy mia� szeroko otwarte i...
rozmarzone?
- Grozi ci powa�ne niebezpiecze�stwo. Musisz si� ratowa�.
Chyba wszczepili wam instynkt samozachowawczy?
- Oczywi�cie. Pragn� �y� tak samo jak ty, mo�e nawet
bardziej.
Nie wydawa�o jej si� to prawdopodobne, ale nie podj�a
tematu.
- M�wi�am ci o depeszach, kt�re na moj� pro�b� nada�
radiooperator. Powiedzia�e�, �e wszystko b�dzie w porz�dku,
je�li dowieziesz mnie na miejsce ca�� i zdrow�.
Potwierdzi� to ruchem g�owy.
- Czy zastanawia�e� si�, co ci� spotka, je�li ci si� nie
uda? Je�li umr� albo znikn�, zanim dop�yniemy do portu?
Dopiero teraz spojrza� na ni�.
- Cofasz obietnic�?
- Nie. I chc� �y� wcale nie mniej ni� podczas naszej
porannej rozmowy.
�agodny wschodni wiatr nuci� cudown� pie�� o �yciu i
mi�o�ci. Chocia� nie rozumia�a s��w, mia�a wielk� ochot�
zas�oni� uszy, jak uczyni�a przy �niadaniu, �eby nie us�ysze�
nazwiska m�a.
- W takim razie wszystko w porz�dku.
- A je�li mimo wszystko co� si� stanie?
Milcza�.
- Jestem troch� przes�dna. Kiedy m�wi�am o Lataj�cej
Holenderce, �artowa�am tylko cz�ciowo albo nawet prawie
wcale. Wiesz, sk�d si� bierze Lataj�cy Holender? Legendarny
statek-widmo, kt�ry nie mo�e ani dotrze� do portu, ani
zaton��?
Pokr�ci� g�ow�.
- St�d, �e kiedy go odczarowujesz - na przyk�ad kropisz
morze wod� �wi�con� albo co� w tym rodzaju - sam si� nim
stajesz. Ty, nie kto inny.
Nie spuszcza� wzroku z jej twarzy.
- Chc� przez to powiedzie�, �e...
- Wiem.
- Wcale nie jest �le by� Lataj�cym Holendrem. Niekiedy
nawet mi si� to podoba. - Stara�a si� m�wi� jak najl�ejszym
tonem. - K�opot polega na tym, �e rzadko kiedy mo�na odda�
rzeczy do prania. Trzeba korzysta� z ka�dej nadarzaj�cej si�
okazji.
Czy zaczaili si� gdzie� w pobli�u, w mroku, i czekaj� a�
zostawi j� sam�? Wyt�y�a s�uch, ale mrok wype�nia�a tylko
pie�� wiatru, kt�rej towarzyszy�o miarowe uderzanie fal o
kad�ub statku. Brzmia�o to jak tykanie zegara, kt�re zawsze
przypomina�o jej o �mierci.
- Dam ci dolara z Hongkongu, je�li powiesz mi o czym
my�lisz.
- O pewnym cytacie, ale nie chcia�abym ci� urazi�.
- O cytacie dotycz�cym prania? Na pewno si� nie pogniewam.
Po tym, co zrobili�my, ju� nigdy nie zdo�asz mnie rozz�o�ci�.
- To dobrze, bo chc� prosi� ci� o jeszcze jedn� przys�ug�.
- Poda�a mu obie ksi��ki. - Pami�tasz? Obieca�am, �e ci je
poka��, ale zacz�li�my si� ca�owa� i... i zapomnieli�my. W
ka�dym razie ja zapomnia�am.
Wzi�� t� z wierzchu, otworzy�. Zapyta�a, czy widzi na tyle
dobrze po ciemku, �eby co� przeczyta�.
- Oczywi�cie. Czy jest tu ten cytat, o kt�rym my�la�a�?
- Tak. Poszukaj pod Kiplingiem. - Przywo�a�a z pami�ci
w�a�ciw� stron�. - Pi�ty od g�ry, je�li si� nie myl�.
Skoro ma tak dobry wzrok, bez trudu dostrze�e zaczajonych
marynarzy. Czy zdaj� sobie spraw�, z jakim przeciwnikiem maj�
do czynienia? Na pewno nie.
Roze�mia� si� cicho.
- Je�li my�lisz, �e jeste� za ma�y, �eby by� docenionym,
to chyba nigdy nie znalaz�e� si� w ��ku z komarem.
- To nie Kipling.
- Wiem, ale podoba mi si�.
- Mnie te�. Par� razy pom�g� mi przetrwa� trudne dni. Nie
uwierz� jednak, je�li powiesz, �e k�saj� ci� komary. Wiem, �e
jeste� prawdziw� osob�, ale przecie� zamiast ludzkich s�abo�ci
masz teraz zupe�nie inne.
Przez jego twarz przemkn�� bolesny grymas.
- Nie musz� mnie k�sa�. Wystarczy, �eby siada�y na mnie
albo brz�cza�y ko�o uszu. - Po�lini� palec i przewr�ci� kilka
kartek. - Jest. Czekasz, Bestio, a� nadejdzie tw�j czas.
Czekasz, Bestio, a� ostatni wiersz napisz�, odejd� w cie�,
porzuc� pi�ro, innym zostawi� pr�ne zabawy i pod��� tam, gdzie
�niadosk�ry poganin czeka na mnie z nar�czem nagietk�w zamiast
angielskiej trawy. Czy my�lisz, �e to ja jestem Besti�?
- Jeste�... W pewnym sensie by�o to jak kazirodztwo. -
Wewn�trzny g�os ostrzega� j�, �e powinna zachowa� dla siebie
swoje uczucia, ale je�li nie powie o nich teraz, to kiedy? -
Czu�am si� prawie tak, jakbym robi�a to z w�asnym synem. Nie
mia�am dzieci... je�li nie liczy� ciebie. - Umilk�a na chwil�,
po czym doda�a: - Kazirodztwo to paskudna rzecz.
Otworzy� usta, �eby odpowiedzie�, ale nie dopu�ci�a go do
g�osu.
- W og�le nie powiniene� by� pojawi� si� na �wiecie. To
niedopuszczalne, �eby rz�dzi�y nami wytwory naszych r�k i
umys��w, nawet je�li s� lud�mi, a ja wiem, �e do tego dojdzie,
pr�dzej czy p�niej. Co nie znaczy, �e nie by�o mi z tob�
bardzo dobrze. Zechcesz wzi�� moje ksi��ki? Nie traktuj ich jak
podarunku od matki, bo wy m�czy�ni nic sobie nie robicie z
takich upomink�w, ale jak prezent od pierwszej kochanki. Je�li
ich nie przyjmiesz, wyrzuc� je do morza.
- Nie r�b tego. Wezm� je. Tamt� te�?
Skin�a g�ow� i da�a mu je.
- Dzi�kuj�. Bardzo dzi�kuj�. Je�li my�lisz, �e nie zajm�
si� nimi jak nale�y, to jeste� szalona.
- Nie jestem, ale wcale nie chc�, �eby� si� nimi zajmowa�.
Zale�y mi na tym, �eby� je przeczyta� i zapami�ta� to, co
przeczyta�e�. Obiecujesz?
- Jasne. Oczywi�cie.
Niespodziewanie znalaz�a si� w jego ramionach. Wstrzyma�a
oddech podczas poca�unku, a� wreszcie u�wiadomi�a sobie, �e on
w og�le nie musi oddycha�. Oderwa�a usta od jego ust, �apczywie
zaczerpn�a powietrza i odepchn�a si� od szerokiej metalowej
piersi.
- �egnaj - szepn�a. - �egnaj.
- Mam ci jeszcze mn�stwo do powiedzenia. Jutro rano,
zgoda?
To skinienie g�ow� kosztowa�o j� wi�cej ni� cokolwiek, co
zrobi�a w �yciu. Za burt� drobne fale powtarza�y cichutko
"nienienienienie..."
- W takim razie do jutra.
Odszed� w mrok. Zanim zupe�nie znikn�� w ciemno�ciach,
chwyci�y j� silne r�ce. Wrzasn�a przera�liwie; odwr�ci� si� i
rzuci� ku niej, ale nawet on nie by� wystarczaj�co szybki.
Zanim zd��y� dobiec, spada�a ju� ku falom.
Morze zamkn�o si� nad ni� z dono�nym pluskiem. Szarpa�a
si� przez chwil�, usi�owa�a nabra� powietrza w p�uca, ale do
jej nosa i ust wciska�a si� gorzko-s�ona woda.
- Jak to mi�o, �e wpad�a� w porze kolacji - powiedzia�
rekin.