6287

Szczegóły
Tytuł 6287
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6287 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6287 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6287 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GENE WOLFE ILE JEST KOT�W W ZANZIBARZE? S�o�ce dopiero zacz�o wysuwa� si� zza horyzontu, ranek by� ch�odny t� niepokoj�c� �wie�o�ci� tropik�w, kt�ra zdaje si� m�wi�: "Nasy� si� mn�, dop�ki mo�esz". Zosta�o jeszcze trzy tysi�ce osiemdziesi�t siedem dolar�w ONZ. Wci�gn�a jaskrawor�owe majteczki - tylko takie pasowa�y na ni� w ca�ym Kota Kinabalu - i ukry�a pieni�dze tak samo jak poprzedniego dnia. Potem za�o�y�a t� sam� sp�dnic� i bluzk�; do chwili, kiedy przybij� do l�du, b�dzie skazana na codzienne p�ukanie, wy�ymanie i suszenie. Dobre i to, pomy�la�a, ale natychmiast u�wiadomi�a sobie, �e nie ma racji. Za takie pieni�dze mog�aby kupi� sobie przejazd w towarzystwie rodziny z wy�szych sfer, oddawa� ubrania do pralni, odpocz��, zje�� co najmniej dziesi�� smacznych posi�k�w, a potem jeszcze zap�aci� za rejs do Zamboangi. Albo do Darwin. Zapi�a paski sanda��w i wysz�a na pok�ad. Zjawi� si� obok niej tak szybko, jakby czeka� w pobli�u na skrzypni�cie drzwi kajuty. - Dzie� dobry - powiedzia�a, a on na to: - �wit wstaje nad Chinami i jak burza sunie nad zatok�. To jedyny cytat, jaki przychodzi mi do g�owy. Teraz jest ju� pani bezpieczna. - Ale pan nie jest. Niewiele brakowa�o, �eby powt�rzy�a uwag� doktora Johnsona, �e statek przypomina wi�zienie, w kt�rym dodatkowo mo�na uton��. Stan�� przy niej i opar� si� o ko�lawy reling. - Wczoraj wieczorem powiedzia�a pani, �e s�yszy g�osy. Czyje, je�li wolno spyta�? U�miechn�a si�. - Maszyn, czasem zwierz�t. Wiatru i deszczu. - Pos�uguj� si� cytatami? By� wysoki, wygl�da� na co najmniej trzydzie�ci pi�� lat, mia� szerokie irlandzkie usta, na kt�rych cz�sto go�ci� u�miech, oraz powa�ne oczy. - Niech pomy�l�... Mo�e jedno z nich, ale niezbyt cz�sto. D�ugo nie odpowiada�, a ona w tym czasie obserwowa�a ob�y cie�, kt�ry wp�yn�� pod kad�ub, �eby zaraz potem wysun�� si� spod niego. Rekin. �aden rekin nie odezwa� si� do mnie, przemkn�o jej przez g�ow�. Z wyj�tkiem niego. Zaraz zapyta, o kt�rej jest �niadanie. Zmru�ywszy oczy, obserwowa� widoczn� ju� do po�owy tarcz� s�o�ca. - Sprawdzi�em na mapie. Dla kogo�, kto jest w Mandalay, �wit wcale nie nadci�ga od strony Chin. - Kipling wcale nie twierdzi�, �e tak si� dzieje. Napisa�, �e co� takiego zdarzy�o si� w drodze do tamtego miejsca. �o�nierz z jego wiersza m�g� jecha� z Indii albo sk�dkolwiek. Dwie�cie lat temu kartografowie oznaczali Imperium Brytyjskie na r�owo. P� Ziemi by�o wtedy r�owe. Zerkn�� na ni� spod oka. - Chyba nie jest pani Brytyjk�? - Holenderk�. - M�wi pani jak Amerykanka. - Bo mieszka�am w Stanach. W Anglii zreszt� te�, wi�c je�li chc�, potrafi� by� bardziej brytyjska od Anglik�w. Prosz� pos�ucha�: wiadom� jest rzecz�, �e trudno znale�� istot� bardziej niesta�� od niewiasty, r�cz� jednak, i� pod tym wzgl�dem pierwsza z brzegu wdowa warta jest co najmniej dwudziestu pi�ciu m�atek albo panienek - powiedzia�a z karykaturalnym angielskim akcentem. U�miechn�� si�. - Prawdziwi Anglicy nie m�wi� w ten spos�b. - Za czas�w Dickensa m�wili. Przynajmniej niekt�rzy. - Ja jednak wci�� my�l�, �e jest pani Amerykank�. Zna pani niderlandzki? - Gewiss, Narr! - No, tak. I zapewne mo�e si� pani wylegitymowa� holenderskim paszportem. Za�o�� si�, �e s� miejsca, gdzie mo�na kupi� dowolny paszport, kt�ry b�dzie wygl�da� jak prawdziwy. Nadal uwa�am pani� za Amerykank�. - To by�o po niemiecku - szepn�a. W pracowitym pomruku wiekowego diesla us�ysza�a powtarzane w k�ko s�owa: "niewierzmu-niewierzmu-niewierzmu..." - Ale pani przecie� nie jest Niemk�? - Tak si� sk�ada, �e jestem. Odchrz�kn��. - Ani przez chwil� nie przypuszcza�em, �e wczoraj wieczorem poda�a mi pani swoje prawdziwe imi�. O kt�rej mamy �niadanie? Wpatrywa�a si� w miejsce, gdzie nad horyzontem wisia� bia�y ob�ok, zdradzaj�c obecno�� samotnej wyspy. - Nie przypuszcza�am, �e zdecyduje si� pan zap�aci� pi�� tysi�cy za m�j bilet. - Na lotnisku by� strajk. Na pewno s�ysza�a pani o tym. Samoloty nie l�dowa�y ani nie startowa�y. Na rufie kucharz zacz�� �omota� �y�k� w okopcon� patelni�. Siedzieli w niewielkiej zasmrodzonej jadalni przylegaj�cej do kuchni. - W Anglii, �eby dobrze zje��, trzeba zaliczy� co najmniej trzy �niadania - zauwa�y�a. - My�li pani, �e tu te� b�d� nas karmi� w�dzonymi �ledziami? Starannie wyciera� widelec chusteczk�. Niedomyty cz�owiek, sprawiaj�cy wra�enie troch� ograniczonego umys�owo, postawi� przed nimi miski z gor�cym br�zowym ry�em i zada� jakie� pytanie. M�czyzna usi�owa� wyt�umaczy� mu na migi, �e nie wie o co chodzi. - On pyta, czy wielki policjant zechcia�by skosztowa� marynowanej o�miornicy - wyja�ni�a. - To nie lada przysmak. Skin�� g�ow�. - Ch�tnie. Co to za j�zyk? - Melayu pasar, ale my nazywamy go bazarowym malajskim. Biedaczysko pewnie nie wyobra�a sobie, �e s� na �wiecie ludzie, kt�rzy nie rozumiej� tego j�zyka. Rzuci�a kilka s��w. Niedomyty osobnik u�miechn�� si�, pokiwa� g�ow� i znikn�� w kuchni. Stwierdzi�a, �e jest g�odna, wi�c wzi�a �y�k� do r�ki i przysun�a sobie misk� z ry�em. - Pani jest wdow�, prawda? Tylko wdowa zapami�ta�aby ten kawa�ek o wdowach. Prze�kn�a, si�gn�a po dzbanek i nala�a im obojgu herbaty. - Domys�y. Top�r wojenny zwietrzy� z dala wo� pola bitwy. - Czy cho� raz powie mi pani prawd�? Ile ma pani lat? - Nie. Czterdzie�ci pi��. - To nie tak wiele. - Oczywi�cie. W�a�nie dlatego poda�am t� liczb�. Szuka pan pretekstu, �eby mnie uwie��. - Si�gn�a nad sto�em i zacisn�a palce na jego r�ce. Prawie uleg�a z�udzeniu, �e dotyka sk�ry, pod kt�r� s� ko�ci i mi�nie. - Prawda nie jest panu potrzebna. Ocean zawsze by� beztroskim, podst�pnym uwodzicielem. Roze�mia� si�. - Czy mam rozumie�, �e morze wykona za mnie ca�� prac�? - Owszem, ale pod warunkiem, �e szybko przyst�pi pan do dzie�a. Za�o�y�am r�ow� bielizn�, wi�c p�on� z po��dania. Ciekawe, ilu trzeba marynarzy-poliglot�w, �eby wyrzuci� go za burt�, i czego za��daj� za t� przys�ug�? Jak wiele jest w nim aluminium i plastyku, a ile stali? Po chwili namys�u dosz�a do wniosku, �e wystarczy czterech, ale na wszelki wypadek zdecydowa�a si� na sze�ciu. Pi��dziesi�t dolar�w na g�ow� z pewno�ci� wystarczy, a nawet je�eli jest zbudowany g��wnie z plastyku, powinien p�j�� na dno jak kamie�. - Igra pani z ogniem. Niedomyty wr�ci� ze s�ojem czego�, co przypomina�o nadpsut� marmolad�, i chlapn�� nieco brunatnej substancji do misek z ry�em. M�czyzna skosztowa�, po czym pokaza� niedomytemu uniesiony kciuk. - Nie przypuszcza�am, �e b�dzie panu smakowa� - powiedzia�a. - Obawia� si� pan w�dzonych �ledzi. - Bo jad�em je i nie przypad�y mi do gustu. Wol� kalmary. Wie pani co? W makija�u wygl�da�aby pani ca�kiem nie�le. - Nie zaprzecza pan, �e jest policjantem. By�am prawie pewna, �e pan to uczyni, ale zawiod�am si�. - On naprawd� powiedzia� co� takiego? Skin�a g�ow�. - Polisi-pilisi. To o panu. - Zgadza si�, jestem glin�. - Wczoraj wieczorem robi� pan wszystko, abym uwierzy�a, �e ucieka pan z kraju przed aresztowaniem. Pokr�ci� g�ow�. - Gliniarze nigdy nie �ami� prawa, wi�c to nie mo�e by� tak. Podnieca pani� r�owa bielizna? A czarna? - W czarnej staj� si� sadystk�. - Postaram si� zapami�ta�. Nie czarna i nie bia�a. - Jeszcze nadejdzie chwila, kiedy b�dzie pan marzy� o bia�ej. - Ws�uchana w pomruk wiekowego silnika i klekot wa�u korbowego obracaj�cego si� na zbyt lu�nych �o�yskach, przenios�a do ust kolejn� porcj� ry�u. - Zamierza�am nie m�wi� panu o tym, ale ta brunatna substancja powstaje z bawolich penis�w. Rozcinaj� je wzd�u�, wtykaj� w sromy samic, zawijaj� w li�cie bananowe i zagrzebuj� w gnoj�wce. Prze�uwa� w skupieniu. - Te bawo�y chyba mocno si� poc�, bo czuj� wyra�ny s�onawy smak. - Nie odpowiedzia�a, wi�c chwil� p�niej doda�: - Za�o�� si�, �e to wielkie oty�e bydlaki, takie jak ja. Mimo to z pewno�ci� te� dobrze si� bawi�. Spojrza�a mu w oczy. - Pan nie �artuje, prawda? Je pan, wi�c czy�by m�g� pan robi� i... tamto? - Nie wiem. Sprawd�my. - Przyjecha� pan tu, �eby... Skin�� g�ow�. - Jasne. Z Buffalo w stanie Nowy Jork. - Domy�lam si�, �e to mia� by� dowcip. Przyjecha� pan z Ameryki, ze Stan�w Zjednoczonych. Policja federalna, stanowa czy lokalna? - Nic z tych rzeczy. - Da� mi pan pieni�dze, �eby�my mogli razem pop�yn��, przypuszczalnie jako jedyni pasa�erowie na pok�adzie. To zupe�nie bez sensu. M�g� pan kaza� mnie aresztowa� i odes�a� samolotem. - Nie da�a mu czasu na odpowied�. - Tylko prosz� oszcz�dzi� mi historii o strajku na lotnisku. Nie wierz� w ni�, a nawet je�li by� jaki� strajk, to z pewno�ci� pan go zorganizowa�. - Za co mia�bym pani� aresztowa�? - Ostro�nie skosztowa� herbaty, skrzywi� si�, rozejrza� w poszukiwaniu cukru. - Jest pani przest�pc�? Jakie prawo pani z�ama�a? - �adnego. Da� znak niedomytemu, ona za� powiedzia�a: - Silakan gula. - To znaczy "cukier"? Silakan? - Silakan znaczy "prosz�". Niczego nie ukrad�am. Wyjecha�am z kraju z jedn� walizk� i oszcz�dno�ciami moimi i m�a. By�o tego nieca�e dwadzie�cia tysi�cy dolar�w. - Od tamtej pory wci�� pani ucieka. - Dla w�drowca czas nie ma znaczenia. Bulaj by� zamkni�ty. Wsta�a, otworzy�a go, popatrzy�a na niemal ca�kiem spokojne morze. - Teraz powiem co�, co pani powinna powiedzie�, nie ja. Ukrad�a pani bo�y palec. - Prosz� nie nazywa� mnie z�odziejem! - Ale rzeczywi�cie nie z�ama�a pani prawa, poniewa� On jest poza wszelk� jurysdykcj�. Niedomyty przyni�s� cukiernic� z grubego szk�a; "wielki policjant" skin�� g�ow�, pos�odzi� herbat�, zamiesza� energicznie, podni�s� fili�ank� do ust. - Rozr�niam tylko cztery smaki: s�odki, kwa�ny, s�ony i gorzki - poinformowa� j� od niechcenia. - Tak samo jak pani. Za otwartym bulajem �a�o�nie za�ka�a mewa: - Macie odpadki? Chocia� odrobin�? Pokr�ci�a g�ow�. - Musi pani by� ju� zm�czona ucieczk�. Znowu potrz�sn�a g�ow�, ale nie spojrza�a na niego. - Wr�cz przeciwnie. Uwielbiam ucieka� i zamierzam to robi� bez ko�ca. Milczenie trwa�o tak d�ugo, �e chcia�a ju� odwr�ci� si� i sprawdzi�, czy sobie nie poszed�. Wreszcie powiedzia�: - Sporz�dzi�em list� znanych nam nazwisk. Jest ich siedem. Nie przypuszczam, �eby to by�y wszystkie - nikt tak nie my�li - ale mamy w�a�nie tyle. Kiedy jest pani Holenderk�, nazywa si� pani Tilly de Groot. - Naprawd� jestem Holenderk� - odpar�a. - Urodzi�am si� w Hadze. Mam podw�jne obywatelstwo. Lataj�ca Holenderka. Odchrz�kn�� prawie jak cz�owiek. - Ale nie Tilly de Groot? - Nie. To by�a przyjaci�ka mojej matki. - Ry� pani stygnie - zwr�ci� jej uwag�. - W gruncie rzeczy jestem Niemk�, naturalnie je�li przyjmiemy ameryka�ski punkt widzenia na te sprawy. Troje spo�r�d moich dziadk�w nosi�o niemieckie nazwiska. Wci�� nie patrzy�a na niego, ale domy�li�a si�, �e skin�� g�ow�. - Przed �lubem nazywa�a si� pani... Odwr�ci�a si� gwa�townie. - Nie pami�tam. - W porz�dku. Nie zwa�aj�c na zaintrygowane spojrzenia za�ogi, wr�ci�a do stolika. - Im wi�cej podr�owa�a po egzotycznych krajach, tym wyra�niej widzia�a oczami duszy map� z miastami po�o�onymi w g��bi l�du. Znowu pokiwa� g�ow�, ale tym razem jak kto�, kto niczego nie rozumie. - Chcieliby�my, �eby wr�ci�a pani do domu. My wszyscy w firmie czujemy si� tak, jakby�my pani� prze�ladowali. Nie powinienem by� proponowa� pani tyle pieni�dzy; zapewne w�a�nie wtedy zorientowa�a si� pani, kim jestem. Chodzi�o nam o to, �eby mia�a pani za co wr�ci�. - Z podkulonym ogonem. Otoczona niezliczonymi dowodami pora�ki. Wystarczy�oby spojrze� na twarze ludzi. - Co w�a�ciwie odkry� pani m��? Inni... Dopiero teraz zrozumia�; opad�a mu szcz�ka, przerwa� w p� zdania i wytrzeszczy� na ni� oczy. Wbi�a �y�k� w ry�. - Zgadza si�. Pierwsz� wskaz�wk� otrzyma� ode mnie. Wydawa�o mi si�, �e potrafi� lepiej panowa� nad mimik�. - Dzi�kuj� pani. Dzi�kuj� za �ycie. Wci�� my�l� o tym fresku, na kt�rym B�g wyci�ga r�k� do Adama i dotyka go palcem. Przez ca�y czas my�la�em, �e ukrad�a go pani, ale kiedy spojrza�em na pani twarz... Pani nie ukrad�a boskiego palca. To pani by�a Bogiem. - Naprawd� ma pan �wiadomo��? Jest pan maszyn� wyposa�on� w woln� wol�? Z powag� skin�� g�ow�, a ona zgarbi�a si� nagle. - Ja bym tak nie post�pi�a, ale m�j m�� uczepi� si� tego pomys�u. Po�wi�ci� mu tysi�ce godzin pracy, w ko�cu jednak doszed� do wniosku, �e powinni�my utrzyma� wyniki w tajemnicy. Je�li zas�u�yli�my sobie na wdzi�czno�� - w�tpi�, �eby tak by�o, ale kto wie - to dziewi��dziesi�t, nawet dziewi��dziesi�t pi�� procent nale�y si� jemu. Je�eli chodzi o moje pi�� procent... Nie jeste�cie mi nic winni. Po jego �mierci wykasowa�am wszystkie zapisy na twardym dysku, a potem rozwali�am komputer m�otkiem, kt�rym m�� wbija� gwo�dzie w �ciany, �eby powiesi� obrazki. Niedomyty postawi� na stole salaterk� z owocami. Kobieta wykona�a ruch, jakby zamierza�a nabra� na �y�k� kolejn� porcj� ry�u, ale rozmy�li�a si�. - A teraz kto� inny odkry� t� zasad�. Sam pan to powiedzia�. - Wiedzieli, �e co� ukrywa. - Poruszy� si� niepewnie na w�skim drewnianym krze�le, kt�re zaskrzypia�o pod jego ci�arem. - By�oby dla mnie du�o lepiej, gdybym milcza�. Musz� pani� ostrzec, �e potrafi� k�ama�. - Ale nie potrafi mnie pan skrzywdzi� ani nie dopu�ci do tego, �eby przydarzy�o mi si� jakie� nieszcz�cie. - Nie mia�em poj�cia, �e pani o tym wie. - U�miechn�� si� krzywo. - To mia�a by� moja karta atutowa. - Nawet w najta�szych hotelach maj� teraz telewizj�, a satelity przez ca�� dob� nadaj� programy informacyjne po angielsku. - Oczywi�cie. Powinienem by� o tym pomy�le�. - Kiedy� znalaz�am w poci�gu kolorowe czasopismo. Nie pami�tam, gdzie to by�o ani dok�d jecha�am. Chyba gdzie� w Australii, wcale nie tak dawno temu. W ka�dym razie nie wierzy�am w wasze istnienie, dop�ki nie przeczyta�am o tym w pi�mie. Podejrzewam, �e jestem okropnie staro�wiecka. Ws�uchiwa�a si� w paplanin� marynarzy. Czy kt�ry� z nich zna cho� troch� angielski? - Zale�a�o nam na tym, �eby wystarczy�o pani pieni�dzy na powr�t do domu - powt�rzy�. - "Nam", nie "mnie", czy to jasne? Ja chcia�em skierowa� pani� w miejsce, gdzie b�dziemy mogli porozmawia�, potrzyma� si� za r�ce albo co� w tym gu�cie. Pr�buj� pani� przekona�, �e nie jestem taki z�y, �e w gruncie rzeczy nie r�ni� si� od innych. Boi si� pani, �e b�dzie nas coraz wi�cej, �e was zadepczemy? Za wysokie s� koszty produkcji. Na razie jest nas tylko pi�cioro i mocno w�tpi�, �eby kiedykolwiek by�o wi�cej ni� kilkaset. Przez chwil� czeka� na odpowied�, a kiedy jej nie otrzyma�, doda�: - By�a przecie� pani w Chinach. W Pekinie zachorowa�a pani na gryp�. W samych Chinach mieszka p�tora miliarda ludzi. - Ci, co powinni, niechaj maj� oko Na wszystkie kraje, od Chin po Maroko. Westchn�� i uszczypa� si� w nos, jakby poczu� nieprzyjemny zapach. - Chodzi o nas? Nie znajdzie nas pani ani w Chinach, ani w Maroku. Tylko w Buffalo i tutaj. Za sto lat w ca�ych Chinach b�dzie nas dwoje, mo�e troje. Nie wystarczy nawet, �eby zape�ni� ten pok�j. - Ale wystarczy, �eby zacz�� go zape�nia�. Od g�ry. Jego ruchliwe nerwowe palce znalaz�y zielon� pomara�cz� i przyst�pi�y do jej obierania. - A wi�c na tym polega problem? Nawet je�li potraktujemy was lepiej ni� wy traktujecie si� nawzajem? Tak w�a�nie b�dzie. Musimy tak post�powa�. Tak� mamy natur�. Bardzo d�ugo byli�cie zupe�nie sami; kilkaset tysi�cy lat czy co� ko�o tego. - Zawaha� si�. - Czy ten owoc jest dojrza�y? - Owszem. Robi si� pomara�czowy pod wp�ywem mrozu, a tutejsze owoce nie maj� okazji go zazna�. Widzi pan, ile si� mo�na nauczy� podr�uj�c? - Powiedzia�em wcze�niej, �e nie znam wi�cej cytat�w, ale to nieprawda. - W�o�y� do ust cz�stk� pomara�czy, prze�u� starannie i po�kn��. - Zapami�ta�em ten, kt�ry us�ysza�em wczoraj wieczorem, kiedy rozmawiali�my o ucieczce. Powiedzia�a pani, �e nie warto traci� czasu i w�drowa� przez p� �wiata tylko po to, �eby policzy� koty w Zanzibarze. To chyba by� cytat, prawda? - Thoreau. Wtedy jeszcze my�la�am, �e ma pan jaki� wa�ny pow�d, �eby wprowadzi� w czym swoje zamiary, �e jest pan cz�owiekiem i �e naprawd� spotkali�my si� zupe�nie przypadkowo. - Zorientowa�a si� pani dopiero tutaj, na pok�adzie? W �wietle dnia? - Ju� w nocy, w kajucie. Wspomnia�am panu, �e maszyny czasem rozmawiaj� ze mn�. Le�a�am na koi, my�la�am o tym, co od pana us�ysza�am i nagle u�wiadomi�am sobie, �e kiedy nie rozmawia� pan ze mn� tak jak teraz, prawie bez przerwy m�wi� mi pan, kim jest naprawd�. Teraz powiedzia� pan, �e mo�ecie nas ok�amywa�; program na pewno nie przewiduje takiej mo�liwo�ci. - Bo to nie program, tylko instynkt. - Rozr�nienie bez znaczenia. Naprawd� potraficie k�ama�. Pan zrobi� to wczoraj wieczorem, ale chyba pan nie wie, �e nawet kiedy k�amie, a raczej szczeg�lnie wtedy, niechc�cy ods�ania pan prawd�. Podobno nie m�g�by mnie pan skrzywdzi�? - To prawda. Nawet gdybym chcia�, a nie chc�. Zabrzmia�o to ca�kiem szczerze. - Nigdy nie przysz�o panu do g�owy, �e na jakim� poziomie �wiadomo�ci musi pan tego �a�owa�, �e buntuje si� pan przeciwko temu i szuka sposob�w omini�cia zakazu? My tak w�a�nie post�pujemy, a to przecie� my was stworzyli�my. Pokr�ci� g�ow�. - Nie mam z tym najmniejszego problemu. Przestrzega�bym tej zasady nawet wtedy, gdyby mi jej nie wprogramowano, wi�c czemu mia�bym si� przeciwko niej buntowa�? - Przytoczy� pan m�j cytat z Thoreau, aby da� mi do zrozumienia, �e moje podr�e, ci�g�e zmiany wygl�du, to�samo�ci i miejsca pobytu nie mia�y najmniejszego sensu. A jednak uda�o mi si� op�ni� wasze nadej�cie prawie o ca�e pokolenie. - Nie musia�a pani tego robi�. By�oby dla was du�o lepiej, gdyby pani nie pr�bowa�a. - Westchn�� g��boko. - Tak czy inaczej, ju� po wszystkim. Wiemy to samo co pani, a nawet du�o wi�cej. Mo�e pani wraca� do domu. B�d� pani towarzyszem podr�y i obro�c�. - By� mo�e... - mrukn�a bez przekonania. - Znakomicie! - U�miechn�� si�. - B�dziemy mieli o czym dyskutowa� przez pozosta�� cz�� podr�y. Jak ju� powiedzia�em, nigdy by do tego nie dosz�o, gdyby pani m�� nie da� kilkakrotnie do zrozumienia, �e odkry� podstawowe zasady rz�dz�ce �wiadomo�ci�. Jednak pomys� narodzi� si� w pani g�owie, a pani, w przeciwie�stwie do niego, �yje. B�dzie pani dla nas kim� w rodzaju �wi�tej. Je�li o mnie chodzi, to ju� pani ni� jest. - Czerpi� t� m�dro�� z oczu kobiet, w nich bowiem wci�� jeszcze p�onie prometejski ogie�. One s� ksi�gami, akademiami i sztuk�, w kt�rych zawiera si�, spe�nia i rodzi �wiat ca�y. - Dobre. Bardzo dobre. Wspania�e. Stanowczo potrz�sn�a g�ow�. - Nic z tego. Nie b�d� waszym Prometeuszem. Odmawiam przyj�cia tej roli. Odrzuci�am j� ju� wczoraj wieczorem. Pochyli� si� w jej stron�. - Zamierza pani dalej liczy� koty w Zanzibarze? Wci�� podr�owa�? Bez powodu przenosi� si� z miejsca na miejsce? Zabra�a mu po�ow� pomara�czy, �eby owoc nie zmarnowa� si� zupe�nie. - Zdaje sobie pani spraw�, jak bardzo jest pani �a�osna? Sypie pani cytatami i od lat �yje na walizkach. Przecie� kocha pani ksi��ki; ile mo�e pani mie� stale ze sob�? Najwy�ej dwie albo trzy, i to pod warunkiem, �e s� ma�e. Kilka cieniutkich ksi��ek z cytatami, co jaki� czas gazeta i kolorowe magazyny, kt�re znajdzie pani w poci�gu. Ale g��wnie te ma�e ksi��eczki. Thoreau. Szekspir. Inni, podobni do nich. Za�o�� si�, �e zaczyta�a je pani na �mier�. - Prawie. Poka�� je panu, je�li dzi� wieczorem odwiedzi mnie pan w kajucie. Przez kilka sekund nie odpowiada�. - M�wi pani serio? - zapyta� wreszcie. - Zdaje sobie pani spraw� z tego, co to znaczy? - Zdaj� sobie spraw� i m�wi� ca�kowicie serio. Wiem, jestem dla pana za stara. Je�li nie ma pan ochoty, prosz� po prostu powiedzie�. Nie obra�� si�. Roze�mia� si� g�o�no, ods�aniaj�c z�by nie a� tak doskona�e, jak si� spodziewa�a. - Jak pani my�li, ile mam lat? - Dlaczego... - Nie doko�czy�a. Serce wali�o jej jak m�otem. - Nie zastanawia�am si� nad tym. Mog� co najwy�ej powiedzie�, na ile pan wygl�da. - Mam dwa lata. Wiosn� przysz�ego roku sko�cz� trzy. Chce pani dalej rozmawia� o wieku? Pokr�ci�a g�ow�. - Jak sama pani powiedzia�a, dla w�drowc�w czas nie istnieje. Skoro tak, to w jaki spos�b powinienem zapyta�, o kt�rej godzinie mam si� zjawi�? - Po zachodzie s�o�ca. - Zastanawia�a si� przez chwil�. - Jak tylko za�wiec� pierwsze gwiazdy. Poka�� panu ksi��ki, a potem, je�li pan zechce, wyrzucimy je do morza. P�niej... Przerwa�a, poniewa� pokr�ci� g�ow�. - Nie chc� tego. - Naprawd�? C�, wi�c b�dzie nam trudniej. P�niej, w blasku gwiazd, poka�� panu inne rzeczy. Mog� prosi� pana o przys�ug�? - Nawet o tysi�c. - Chyba nie �artowa�. - Nie chcia�em, �eby moje s�owa zabrzmia�y a� tak ostro. Zamierza�em powiedzie�, �e po powrocie do domu b�dzie pani mog�a mie� ca�� bibliotek�, tak jak kiedy�. Prawdziwe ksi��ki, CD-ROMy, kostki, cokolwiek pani zechce. Dopilnuj�, �eby dosta�a pani pieni�dze; troch� na pocz�tku, a potem znacznie wi�cej. - Dzi�kuj�. Zanim poprosz� o przys�ug�, musz� panu co� wyzna�. M�wi�am, �e tej nocy le��c na koi zrozumia�am, kim pan jest naprawd�... - Aha. - Nie zosta�am w kajucie. Przeczyta�am o prawach, kt�re podobno rz�dz� waszym post�powaniem, i o tym, ile trudu zadali sobie wasi tw�rcy, aby przekona� spo�ecze�stwo, �e w �adnych okoliczno�ciach nie wyrz�dzicie nikomu krzywdy. Obserwowa� j� uwa�nie. - Chyba powinnam teraz powiedzie�, �e przedsi�wzi�am wszelkie �rodki ostro�no�ci, ale tak naprawd� mo�na je nazwa� tylko przygotowaniami. Wsta�am, ubra�am si� i odszuka�am radiooperatora, kt�ry za sto dolar�w zgodzi� si� nada� trzy depesze, a raczej jedn� depesz� trzy razy: do policji tam, gdzie byli�my, do policji tam, dok�d p�yniemy i do policji indonezyjskiej, poniewa� statek p�ynie pod bander� Indonezji. Napisa�am, �e towarzyszy mi pewien m�czyzna i poda�am nazwisko, kt�rym mi si� pan przedstawi�. Napisa�am te�, �e oboje jeste�my Amerykanami, chocia� ja pos�uguj� si� francuskim paszportem, a pan te� zapewne ma sfa�szowane dokumenty. Napisa�am te�, �e podczas podr�y najprawdopodobniej spr�buje mnie pan zamordowa�. - To nieprawda - powiedzia�, po czym podni�s� g�os, �eby przebi� si� przez wrzaw� czynion� przez marynarzy. - Nie zrobi�bym nic takiego. W milczeniu ugniata�a kawa�eczek pomara�czy d�ugimi palcami o kr�tko obci�tych paznokciach. - I to wszystko? Skin�a g�ow�. - A wi�c uwa�a pani, �e jednak mog� omin�� moje uwarunkowania i pope�ni� morderstwo. - Na pewno zaalarmuj� ambasady Stan�w Zjednoczonych. Przypuszczalnie ju� to zrobili. Rz�d natychmiast skontaktuje si� z wasz� firm�... W ka�dym razie przypuszczam, �e to zrobi. - Obawia si� pani, �e b�d� mia� k�opoty? - Nie uniknie ich pan - odpar�a. - Zanim powstanie kolejny egzemplarz, zostan� przedsi�wzi�te nadzwyczajne �rodki ostro�no�ci. Trzeba b�dzie wymy�li� i zainstalowa� dodatkowe zabezpieczenia. Podejrzewam, �e nie sko�czy si� na zmianach w oprogramowaniu; to b�d� solidne, wmontowane na sta�e uk�ady. - Na pewno nie, je�li dotrze pani na miejsce ca�a i zdrowa. - Przygl�da� si� jej z namys�em, b�bni�c w plastykowy blat palcami lewej r�ki. - Wci�� my�li pani o samob�jstwie. Wiemy, �e ju� co najmniej dwa razy targn�a si� pani na swoje �ycie. - Cztery. Dwa razy za pomoc� �rodk�w nasennych. - Za�mia�a si�. - Wygl�da na to, �e mam wyj�tkowo silny organizm. Raz, kiedy podr�owa�am po Indiach w towarzystwie uzbrojonego m�czyzny, si�gn�am po jego pistolet i w�o�y�am luf� do ust. By�a zimna, czu�am smak oliwy. Chocia� bardzo chcia�am, nie zdo�a�am nacisn�� spustu. Wreszcie zakrztusi�am si�, a potem zrobi�o mi si� niedobrze. Chocia� nie mia�am poj�cia o czyszczeniu broni, dok�adnie wyczy�ci�am pistolet chusteczkami jednorazowymi i wyciorem do fajki. - B�d� mia� pani� na oku na wypadek, gdyby postanowi�a pani spr�bowa� jeszcze raz. Nie tylko ze wzgl�du na Program. Jasne, jest wa�ny, ale nie najwa�niejszy. Przede wszystkim chodzi mi o pani�. - Nie spr�buj�. Kiedy�, chyba w Kabulu, kupi�am brzytw�. Przez kilka lat k�ad�am j� na noc pod poduszk�, w nadziei, �e wreszcie zbior� si� na odwag� i poder�n� sobie gard�o. Nie zrobi�am tego, potem zacz�am u�ywa� jej do golenia n�g, a� wreszcie zostawi�am w jakiej� �a�ni. - Wzruszy�a ramionami. - Chyba nie jestem typem samob�jczym. Czu zaufa mi pan, je�li powiem, �e nie zabij� si� przed naszym wieczornym spotkaniem? - Nie. Musi mi pani da� s�owo, �e ju� nigdy nie spr�buje pani pope�ni� samob�jstwa. Udawa�a, �e si� zastanawia, ze wzrokiem wbitym w misk� z ry�em. - Uwierzy mi pan? Skin�� g�ow�. - W takim razie przysi�gam na sw�j honor i wszystko, co kocham, �e nie odbior� sobie �ycia ani nie spr�buj� tego uczyni�. Je�li kiedy� zmieni� zdanie, albo je�li poczuj�, �e musz� cofn�� obietnic�, powiem panu o tym. Czy teraz u�ci�niemy sobie d�onie? - Jeszcze nie. Wcze�niej, kiedy poprosi�em pani� o szczer� odpowied�, nie otrzyma�em jej, ale by�a pani na tyle uczciwa, by uprzedzi� mnie, czego powinienem si� spodziewa�. Czy chce pani umrze�? Cho�by teraz, kiedy tu siedzimy? Otworzy�a usta, zamkn�a je, z wysi�kiem prze�kn�a �lin�, poci�gn�a �yk herbaty. - Takie pytania chwytaj� za gard�o. - Tylko wtedy, je�eli trafiaj� w sedno. Potrz�sn�a g�ow�. - Chyba nie rozumiecie nas tak dobrze, jak wam si� wydaje, a raczej nie tak dobrze, jak wydawa�o si� ludziom, kt�rzy was programowali. Cz�owiekowi brakuje s��w wtedy, kiedy pragnie �y�. �ycie jest znacznie g��bsz� tajemnic� ni� �mier�, jest s�odkie, cudowne, wspania�e... Przepraszam, znowu si� rozczuli�am. - Nic nie szkodzi. - Nigdy nie pragn�am �y� tak mocno jak teraz. Nigdy. Wierzy mi pan? Ponownie skin�� g�ow�. - Prosz� to powiedzie�. Taki gest mo�e oznacza� wszystko i nic. - Wierz�. Je�li jednak postanowi pani odebra� sobie �ycie, najpierw powie mi pani o tym. - Dzi�kuj�. Ja te� chcia�abym uzyska� od pana pewn� obietnic�. Ustalili�my, �e przyjdzie pan do mojej kajuty, kiedy na niebie pojawi� si� pierwsze gwiazdy... - Podtrzymuje pani zaproszenie? - Tak, oczywi�cie! - Nawet j� sam� zaskoczy�o ciep�o jej u�miechu. - Jak najbardziej. Ale da� mi pan wiele do my�lenia. Powiedzia� pan, �e chcia� ze mn� porozmawia� i �e w�a�nie dlatego zaaran�owa� pan t� podr� statkiem. C�, porozmawiali�my, w zwi�zku z czym mam teraz wiele do przemy�lenia. Musi mi pan obieca�, �e a� do wieczora zostawi mnie pan w spokoju. Zgoda? - Skoro sobie pani tego �yczy... - Podni�s� si� z krzes�a. - Tylko prosz� nie zapomnie� o danym s�owie. - Nie chc� umiera�, mo�e mi pan wierzy�. Przez u�amek sekundy wydawa�o jej si�, �e wyczuwa elektroniczn� burz� w jego wn�trzu, zmiany stanu niezliczonych miniaturowych tranzystor�w, przep�yw pr�du. - C�, �ycz� mi�ego dnia, pani... Zatka�a uszy r�kami. Dopiero kiedy odszed�, powoli zjad�a jeszcze dwie cz�stki pomara�czy, a nast�pnie wezwa�a niedomytego, kt�ry walczy� w kambuzie ze stert� brudnych naczy�. - Aku takut - powiedzia�a dr��cym g�osem. (Boj� si�.) Niedomyty rozgada� si�, po czym wskaza� dw�ch marynarzy, kt�rzy w�a�nie ko�czyli �niadanie. Skin�a g�ow�, a on zawo�a�, �eby podeszli do stolika. Powiedzia�a im, czego od nich oczekuje, ale musia�a d�ugo k�ama� i przekonywa� - z powodu nie najlepszej znajomo�ci j�zyka mia�a z tym powa�ne k�opoty - zanim wreszcie zgodzili si� podj�� zadania. Zaproponowa�a im po trzydzie�ci dolar�w, potem po pi��dziesi�t. Ostatecznie stan�o na siedemdziesi�ciu dla ka�dego. - Malam ini - powiedzia�a. (Dzi� wieczorem.) - Sewaktu kami pergi kamarku. Pokiwali g�owami. Ju� po wszystkim le�eli obok siebie przez jak�� godzin�, od czasu do czasu szepcz�c co� sobie na ucho, potem umyli si� i ubrali. Za�o�y� bielizn�, koszul�, bia�y lniany garnitur, skarpetki i p�buty. - My�la�em, �e b�dziesz chcia�a si� przespa� - powiedzia�. Pokr�ci�a g�ow�, chocia� nie by�a pewna, czy b�dzie to wida� w p�mroku panuj�cym w kajucie. - To m�czy�ni zawsze zasypiaj� zaraz po tym, jak sko�cz�. Chc� wyj�� z tob� na pok�ad, pogada� jeszcze troch�, popatrze� na gwiazdy... Czy ty nigdy nie patrzysz na gwiazdy? - Czasem - odpar�, a po chwili doda�: - Wkr�tce wzejdzie ksi�yc. - Ca�kiem mo�liwe. Cienki sierp ksi�yca, niczym obrzynek boskiego paznokcia ci�ni�ty w niebo. Widzia�am go wczoraj w nocy. Wzi�a obie mocno sfatygowane ksi��eczki i wysz�a z kajuty, pe�na obaw. On jednak szybko do niej do��czy� i wskaza� w niebo. - Sp�jrz! Prom z Singapuru! - Na Marsa. - Na Marsa polec� dopiero wtedy, kiedy dostan� si� na statek. Odprowadzi� wzrokiem jasn� kropk�. - Te� chcia�by� tam polecie�, prawda? - Polec� - odpar� z powag�. - Kiedy�. - Mam nadziej�. - Precyzyjne planowanie porz�dku wypowiedzi zawsze przychodzi�o jej z du�ym trudem. Czy teraz koniecznie musi powiedzie� to, co powinna? I czy ma to jakiekolwiek znaczenie? - Musz� ci� ostrzec. Pr�bowa�am ju� dzisiaj rano, ale ty chyba nie zwr�ci�e� uwagi. Mo�e tym razem b�dzie inaczej. Twarz o wyrazistych, mo�e nawet odrobin� topornych rysach, wci�� by�a zwr�cona ku niebu. Oczy mia� szeroko otwarte i... rozmarzone? - Grozi ci powa�ne niebezpiecze�stwo. Musisz si� ratowa�. Chyba wszczepili wam instynkt samozachowawczy? - Oczywi�cie. Pragn� �y� tak samo jak ty, mo�e nawet bardziej. Nie wydawa�o jej si� to prawdopodobne, ale nie podj�a tematu. - M�wi�am ci o depeszach, kt�re na moj� pro�b� nada� radiooperator. Powiedzia�e�, �e wszystko b�dzie w porz�dku, je�li dowieziesz mnie na miejsce ca�� i zdrow�. Potwierdzi� to ruchem g�owy. - Czy zastanawia�e� si�, co ci� spotka, je�li ci si� nie uda? Je�li umr� albo znikn�, zanim dop�yniemy do portu? Dopiero teraz spojrza� na ni�. - Cofasz obietnic�? - Nie. I chc� �y� wcale nie mniej ni� podczas naszej porannej rozmowy. �agodny wschodni wiatr nuci� cudown� pie�� o �yciu i mi�o�ci. Chocia� nie rozumia�a s��w, mia�a wielk� ochot� zas�oni� uszy, jak uczyni�a przy �niadaniu, �eby nie us�ysze� nazwiska m�a. - W takim razie wszystko w porz�dku. - A je�li mimo wszystko co� si� stanie? Milcza�. - Jestem troch� przes�dna. Kiedy m�wi�am o Lataj�cej Holenderce, �artowa�am tylko cz�ciowo albo nawet prawie wcale. Wiesz, sk�d si� bierze Lataj�cy Holender? Legendarny statek-widmo, kt�ry nie mo�e ani dotrze� do portu, ani zaton��? Pokr�ci� g�ow�. - St�d, �e kiedy go odczarowujesz - na przyk�ad kropisz morze wod� �wi�con� albo co� w tym rodzaju - sam si� nim stajesz. Ty, nie kto inny. Nie spuszcza� wzroku z jej twarzy. - Chc� przez to powiedzie�, �e... - Wiem. - Wcale nie jest �le by� Lataj�cym Holendrem. Niekiedy nawet mi si� to podoba. - Stara�a si� m�wi� jak najl�ejszym tonem. - K�opot polega na tym, �e rzadko kiedy mo�na odda� rzeczy do prania. Trzeba korzysta� z ka�dej nadarzaj�cej si� okazji. Czy zaczaili si� gdzie� w pobli�u, w mroku, i czekaj� a� zostawi j� sam�? Wyt�y�a s�uch, ale mrok wype�nia�a tylko pie�� wiatru, kt�rej towarzyszy�o miarowe uderzanie fal o kad�ub statku. Brzmia�o to jak tykanie zegara, kt�re zawsze przypomina�o jej o �mierci. - Dam ci dolara z Hongkongu, je�li powiesz mi o czym my�lisz. - O pewnym cytacie, ale nie chcia�abym ci� urazi�. - O cytacie dotycz�cym prania? Na pewno si� nie pogniewam. Po tym, co zrobili�my, ju� nigdy nie zdo�asz mnie rozz�o�ci�. - To dobrze, bo chc� prosi� ci� o jeszcze jedn� przys�ug�. - Poda�a mu obie ksi��ki. - Pami�tasz? Obieca�am, �e ci je poka��, ale zacz�li�my si� ca�owa� i... i zapomnieli�my. W ka�dym razie ja zapomnia�am. Wzi�� t� z wierzchu, otworzy�. Zapyta�a, czy widzi na tyle dobrze po ciemku, �eby co� przeczyta�. - Oczywi�cie. Czy jest tu ten cytat, o kt�rym my�la�a�? - Tak. Poszukaj pod Kiplingiem. - Przywo�a�a z pami�ci w�a�ciw� stron�. - Pi�ty od g�ry, je�li si� nie myl�. Skoro ma tak dobry wzrok, bez trudu dostrze�e zaczajonych marynarzy. Czy zdaj� sobie spraw�, z jakim przeciwnikiem maj� do czynienia? Na pewno nie. Roze�mia� si� cicho. - Je�li my�lisz, �e jeste� za ma�y, �eby by� docenionym, to chyba nigdy nie znalaz�e� si� w ��ku z komarem. - To nie Kipling. - Wiem, ale podoba mi si�. - Mnie te�. Par� razy pom�g� mi przetrwa� trudne dni. Nie uwierz� jednak, je�li powiesz, �e k�saj� ci� komary. Wiem, �e jeste� prawdziw� osob�, ale przecie� zamiast ludzkich s�abo�ci masz teraz zupe�nie inne. Przez jego twarz przemkn�� bolesny grymas. - Nie musz� mnie k�sa�. Wystarczy, �eby siada�y na mnie albo brz�cza�y ko�o uszu. - Po�lini� palec i przewr�ci� kilka kartek. - Jest. Czekasz, Bestio, a� nadejdzie tw�j czas. Czekasz, Bestio, a� ostatni wiersz napisz�, odejd� w cie�, porzuc� pi�ro, innym zostawi� pr�ne zabawy i pod��� tam, gdzie �niadosk�ry poganin czeka na mnie z nar�czem nagietk�w zamiast angielskiej trawy. Czy my�lisz, �e to ja jestem Besti�? - Jeste�... W pewnym sensie by�o to jak kazirodztwo. - Wewn�trzny g�os ostrzega� j�, �e powinna zachowa� dla siebie swoje uczucia, ale je�li nie powie o nich teraz, to kiedy? - Czu�am si� prawie tak, jakbym robi�a to z w�asnym synem. Nie mia�am dzieci... je�li nie liczy� ciebie. - Umilk�a na chwil�, po czym doda�a: - Kazirodztwo to paskudna rzecz. Otworzy� usta, �eby odpowiedzie�, ale nie dopu�ci�a go do g�osu. - W og�le nie powiniene� by� pojawi� si� na �wiecie. To niedopuszczalne, �eby rz�dzi�y nami wytwory naszych r�k i umys��w, nawet je�li s� lud�mi, a ja wiem, �e do tego dojdzie, pr�dzej czy p�niej. Co nie znaczy, �e nie by�o mi z tob� bardzo dobrze. Zechcesz wzi�� moje ksi��ki? Nie traktuj ich jak podarunku od matki, bo wy m�czy�ni nic sobie nie robicie z takich upomink�w, ale jak prezent od pierwszej kochanki. Je�li ich nie przyjmiesz, wyrzuc� je do morza. - Nie r�b tego. Wezm� je. Tamt� te�? Skin�a g�ow� i da�a mu je. - Dzi�kuj�. Bardzo dzi�kuj�. Je�li my�lisz, �e nie zajm� si� nimi jak nale�y, to jeste� szalona. - Nie jestem, ale wcale nie chc�, �eby� si� nimi zajmowa�. Zale�y mi na tym, �eby� je przeczyta� i zapami�ta� to, co przeczyta�e�. Obiecujesz? - Jasne. Oczywi�cie. Niespodziewanie znalaz�a si� w jego ramionach. Wstrzyma�a oddech podczas poca�unku, a� wreszcie u�wiadomi�a sobie, �e on w og�le nie musi oddycha�. Oderwa�a usta od jego ust, �apczywie zaczerpn�a powietrza i odepchn�a si� od szerokiej metalowej piersi. - �egnaj - szepn�a. - �egnaj. - Mam ci jeszcze mn�stwo do powiedzenia. Jutro rano, zgoda? To skinienie g�ow� kosztowa�o j� wi�cej ni� cokolwiek, co zrobi�a w �yciu. Za burt� drobne fale powtarza�y cichutko "nienienienienie..." - W takim razie do jutra. Odszed� w mrok. Zanim zupe�nie znikn�� w ciemno�ciach, chwyci�y j� silne r�ce. Wrzasn�a przera�liwie; odwr�ci� si� i rzuci� ku niej, ale nawet on nie by� wystarczaj�co szybki. Zanim zd��y� dobiec, spada�a ju� ku falom. Morze zamkn�o si� nad ni� z dono�nym pluskiem. Szarpa�a si� przez chwil�, usi�owa�a nabra� powietrza w p�uca, ale do jej nosa i ust wciska�a si� gorzko-s�ona woda. - Jak to mi�o, �e wpad�a� w porze kolacji - powiedzia� rekin.