6267

Szczegóły
Tytuł 6267
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6267 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6267 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6267 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maciej �erdzi�ski Pancerniki siedz�ce w granatowej wodzie Tak naprawd� to nie widzia�em ju� za wiele. Zawsze na jesieni zdrowie mi si� pogarsza�o; raz by�y wrzody, innym razem �ylaki, jeszcze innym p�cherz moczowy, ale teraz �ci�o mnie na dobre. Nie potrafi�em nawet nastawi� oczu, cho�by na tyle, �eby zobaczy�, kto wchodzi do baru. �lep�em. - Co tak mru�ysz te ga�y, Vit? Chcesz pod�apa� jaki� towar, he? - Nalej mi lepiej piwa - odburkn��em. Stary Casy z�apa� za kufel i zacz�� szuka� kranu. Te� mu to nie bardzo sz�o. Sapa�, sycza� i co chwila przygryza� j�zyk jakby robi� jak�� cholernie skomplikowan� robot�. - Masz racj� - st�kn�� do mnie po chwili. - Nic tu po nas. Ani po mnie, ani po tobie. Co tam m�wisz? - Nic nie m�wi�. - Pieprzysz, pieprzysz... Wyra�nie s�ysza�em. Zbli�y� si� do mnie jeszcze bardziej, ale jego chud�, wyn�dznia�� twarz zna�em akurat na pami��. Zawsze kiedy tak patrzy�em w te ci�kie powieki, przypomina�y mi si� lepsze dni i widzia�em "Bram� 403" pe�n� go�ci, muzyki i dziwek. - Kiedy tak patrz� na ciebie, Vit - mrukn�� w ko�cu. - To widz� te lepsze dni. Nie brakowa�o nam wtedy go�ci, muzyki ani dziwek. Za�mia�em si� bezg�o�nie. - A przecie� nic si� nie zmieni�o, Casy. Ty stoisz za barem, a ja myj� sracze. I drzewo wci�� ro�nie za oknem. - I Florence wszystkim daje dupy. - Ale nikt ju� jej nie chce. To by� inny g�os, gdzie� na lewo ode mnie. - I tak to w�a�nie jest, ch�opaki. Tak sobie tu wi�dniemy. Ted, zwany przez nas Dupawcem, zawsze mia� jakie� wyt�umaczenie. Ten si� nigdy nie poddawa�. Ten zawsze by� szefem. - Tobie nic nie dolega? - zapyta�em cicho. - S�yszysz, widzisz, chodzisz? - Tak. Ja si� jeszcze trzymam - musia� chyba kiwa� rud� g�ow�, bo widzia�em jakie� rozmazane smugi. - "Brama" z�apie form�. M�wi� wam. Barman splun�� pod nogi i zakl�� siarczy�cie: - G�wno. Nigdzie nie p�jd�. Jest dopiero trzecia. - Widzisz, Ted. On nawet nie wie, o czym m�wisz. Co� uderzy�o w szyby, ale nie by� to wiatr ani deszcz, tylko brudne, stare gazety; z tych, co to przylatuj� czasem z Down-Town dwa dni p�niej ni� trzeba i chocia� wci�� s� na nich zdj�cia polityk�w, to ich u�miechy nie s� ju� takie czyste. - Bo tylko �mieci odwiedzaj� "Bram� 403", Ted. I ty przecie� wiesz, kto jest winny... - Zamknij si�, Vitalik. Mo�e to nie jego wina. Zmru�y�em oczy i kiedy on zamoczy� usta w piwie, pomy�la�em, �e chyba jednak nie warto o tym m�wi�. - A co z drzewem? - zapyta�em - Trudno mi go dostrzec. - Wszystko O.K., Vit. Ma ju� pi�kne, z�ote li�cie. Cholernie z�ote. Jak nigdy dot�d. I chocia� to, co m�wi� Dupawiec, nie by�o prawd�, odpowiedzia�em: - Fajnie. Ja wiedzia�em, �e drzewo zdycha. Rze�by nie przypomina�y ani ludzi, ani zwierz�t. By�y przera�liwie bia�e i czyste, co jeszcze bardziej podkre�la� b��kit popo�udniowego nieba. Tak samo bia�y by� dom. Tak samo jak garnitur kanciastego faceta, kt�ry otworzy� mi bram�. - Jest pan sp�niony - rzuci� kr�tko. Przyjrza�em mu si� uwa�niej. - Prawd� m�wi�c, rozczarowa� mnie pan. Pa�ski g�os nie pasuje do tego miejsca i do tych rze�b. Powinien pan milcze�. Zmru�y� tylko oczy i wyci�gn�� do mnie d�o�. - Masz pan tu pe�no odcisk�w - powiedzia�em. - To z poprzedniej roboty? - Nie. Pa�skie kluczyki. Ale ja ju� postanowi�em, �e nie odpuszcz� mu tak �atwo. - Nie mam �adnych kluczyk�w. Przyjecha�em tu taryf�. - W takim razie prosz� ju� i��. Sir Farrell czeka. Si�gn��em do kieszeni i wyj��em piersi�wk�. - Jestem alkoholikiem - powiedzia�em cicho. - Ale to nie dlatego nie mam samochodu, skurwielu. To dlatego, �e nie lubi� prowadzi�. Bia�y pochyli� nieco g�ow�. Nie wygl�da� na rozz�oszczonego. - Nie chcesz si� denerwowa�, czy jak? Problemy z wie�c�wk�? - pr�bowa�em dalej. - Sir Farrell czeka. - Ta. Poci�gn��em alkohol, a on odwr�ci� twarz. Z regu�y bez trudu dra�ni�em takich wielkich facet�w. Ten by� inny. - Mo�e si� uda w drodze powrotnej - sykn��em pod nosem i poszed�em w kierunku bia�ego domu. Czu�em, �e za mn� patrzy. Faktycznie by�em sp�niony. Prawd� m�wi�c, ca�e moje �ycie by�o sp�nione. Urodzi�em si� w czterdziestym �smym tygodniu ci��y, a moja mama od razu ze mnie zrezygnowa�a, bo nie do��, �e o ma�o co jej nie zabi�em, jeszcze tam w macicy, to w dodatku mia�em garba. I trudno si� jej dziwi�. - Lata lec�, a tak niewiele si� zmieni�o - westchn��em. - Garb zosta�, sp�niam si� dalej... Ech. Poci�gn��em jeszcze troch� i ostro�nie wszed�em na schody. Tu by�o najwi�cej tych bia�ych figur i chyba ju� wiedzia�em, do czego s�u�� Farrellowi. Mia�y przyt�acza�. Ka�dy kto wchodzi� po tych schodach, czu� si� kiepski i ma�y jak jaki� pieprzony robak, a wszystko, o czym marz� pieprzone robaki, to uciec w bardziej paskudne miejsce. W cie�. - Dzie� dobry, panie Farrell - powiedzia�em. - Naprawd� nie trzeba a� takich �rodk�w, a�eby mnie wprawi� w zak�opotanie. I bez tego czuj� si� podle. Farrell u�miechn�� si�. Nie wygl�da� na drania, ale kt� z nich na takiego wygl�da? Plastyka twarzy to nie byle co. - Prosz� wej�� - powiedzia�. - Niech pan si�dzie, od�o�y t� p�ask� butelczyn� i zacznie my�le� o interesach, panie Bossy. Podoba�o mi si� to, �e nie wprowadza mnie kamerdyner i �e pok�j, w kt�rym mieli�my rozmawia�, jest na dole. Farrell zamkn�� drzwi. - Wola�bym wiedzie�, o jakich interesach mam my�le�. Pa�ski list by� raczej enigmatyczny - u�miechn��em si� i ostro�nie usiad�em na oparciu fotela. Farrell skin�� g�ow�. Wygl�da� na coraz bardziej ponurego, a mo�e tylko tak mi si� wydawa�o, bo nie by�o tu za wiele �wiat�a. Czu�em zapach jego kosmetyk�w i zapach ten przypomnia� mi, �e pieni�dze to jednak wa�na sprawa. Postanowi�em bardziej si� stara�. Prawd� m�wi�c, pierwszy raz rozmawia�em z kim� takim jak Abraham Farrell. - Tak wi�c? - zapyta�em. - Czy zechce mi pan to wyja�ni�? - Wie pan, czym si� zajmuj�? Nie znosi�em, kiedy kto� odpowiada� mi pytaniem. - A pan wie, czym ja si� zajmuj�? - Tak. To akurat jest bardzo proste. Pan nigdy jeszcze nie pracowa�. Nawet na zlecenie. Na co dzie� szwenda si� pan po mie�cie, a pa�ski talent krasom�wcy zjedna� panu opini� cz�owieka nad�tego. Nie ma pan rodziny ani przyjaci�. Nie ma pan �adnych oszcz�dno�ci. Nie ma pan k�opot�w z policj�. Pan nie ma w og�le nic. Kiedy pan tu wchodzi�, nie dostrzeg�em nawet pa�skiego cienia. - Co� jednak mam. - Co? - odchyli� nieco zas�on� i widzia�em, �e jego twarz nie jest ju� taka mi�a. Czarne w�osy opad�y mu na czo�o, a wargi wygi�y si� w d�, zdecydowanie za nisko, �eby powiedzie�, �e jest zadowolony. - Co pan ma? - powt�rzy�. - Mam garba. - Nie o tym m�wimy, panie Bossy. Garba pan nie naby�. Teraz ja skin��em g�ow�. - Prawda. Jest to prezent. Wykrzywi�em smutno twarz i pomy�la�em, �e Abraham Farrell nie wezwa� mnie tu z byle powodu. Zbyt si� denerwowa�. - Ale to chyba nie to chcia� pan mi powiedzie�. W sumie jako� si� przyzwyczai�em. Da si� �y�. - Sk�d. Nie przyzwyczai� si� pan. Ani troch�. Ale to faktycznie nie jest wa�ne. To, co panu powiedzia�em, te� nie. Mam pieni�dze i swoje �r�d�a informacji. Powtarzam tylko rzeczy oczywiste dla wszystkich. Farrell przyg�adzi� w�osy i jeszcze jedna zmarszczka przeci�a jego twarz. Przesta�o mi si� to podoba�. Ten cz�owiek potrzebowa�... - No, Bossy. Widz�, �e si� pan domy�la... Tak. Ja wiem. - To niemo�liwe - odpowiedzia�em powoli. - Tego nie wie nikt. Zbli�y�em si� do Farrella i jednym szarpni�ciem podnios�em �aluzje. U�miecha� si�. - Nie - z�apa�em go za klapy marynarki. - Prosz� ci�. Nie s� na sprzeda�. Ja nie chc�, �eby oni te� je znali. Te twoje filmy s� troch� inne, zupe�nie inne... Ja... Ale on nie drgn�� nawet. Sta� przed oknem i patrzy� na jedn� z tych bia�ych rze�b, a mnie zacz�o si� wydawa�, �e ta rze�ba patrzy na mnie, i wtedy zauwa�y�em te�, �e u�miech Farrella jest u�miechem smutnym. - Panie Bossy. Ja nie chc� �adnej z pa�skich ksi��ek. Prosz� mi wierzy�. To, co pan napisa�, zupe�nie mnie nie interesuje. Garb znowu zacz�� mnie sw�dzie�, bo nagle zrozumia�em, �e gdyby chcia� wej�� do mojego mieszkania i zabra� mi moj� maszyn�, nie potrafi�bym go powstrzyma�. By�em niczym. Wr�ci�em na swoje oparcie, ale i st�d widzia�em t� przekl�t� rze�b�. Farrell wybra� dobre miejsce na rozmow�. - Czego pan chce? - Wie pan, co przynosi mi najwi�kszy szmal? Zacisn��em z�by. - Nie. Nie znam si� na tym ca�ym g�wnie. Odwr�ci� do mnie twarz i teraz patrzyli ju� razem. Zawsze kiedy kto� na mnie patrzy�, garbi�em si� jeszcze bardziej. - Jest taka jedna rzecz. Nazywa si� "Brama 403". Tak naprawd�, tylko to trzyma Wydawnictwa Farrella przy �yciu, drogi panie Bossy. Ale jak to w �yciu i u mnie pojawiaj� si� problemy. Zapali pan? - Nie. Chwil� wydmuchiwa� niebieskie stru�ki, a potem podszed� do mnie, tak blisko, �e przys�oni� ca�e okno. Odetchn��em. - Poprzedni autor odm�wi� wsp�pracy. Po czterdziestu latach. Ale to wci�� nie jest najwi�kszy problem. Czy znasz Adriana Slypera? - Mo�e znam, a mo�e nie. I wci�� pana nie rozumiem. - Ale� tak. Ten skurwysyn za�yczy� sobie, �eby� to ty pisa� dalej "Bram� 403". On ci� zna. Wie, �e piszesz. Farrell znowu si� odsun��, ale tym razem nie zd��y�em zobaczy� tej rze�by. Zwymiotowa�em na dywan. Czasem, kiedy jest mi szczeg�lnie �le, lubi� sobie rzygn��. Nic si� nie poprawi�o. M�awka zamieni�a si� w deszcz, wiatr w wicher, a m�j wrz�d w wiele r�nych chor�b. Siedzia�em w swoim pokoju. Pali�em. My�la�em. Dwa stare Gitany, to by�o wszystko, co uda�o mi si� odnale�� w po�ach hotelowego uniformu. Jednego z nich wzi�a Florence. - Wiesz - powiedzia�em. - Teraz, kiedy tak s�abo widz� i ciebie, i wszystko dooko�a, dopiero teraz zauwa�am, jak ma�o zapami�ta�em. Chcia�bym co� wspomnina�, ale jedyne, co mam w g�owie, to te cholerne pod�ogi i moje wiadro pe�ne proszk�w. Nie ma obraz�w t�tni�cych kolorami, nie ma ojca, kt�ry by na mnie krzykn��, nie ma szko�y i czerwonego prze�cierad�a. Nie ma nawet tego, co opowiedzieli mi inni. Zaci�gn��em si� papierosem. - A ja? Jak mnie zapami�ta�e�, Vit? Milcza�em chwil�. - Zapami�ta�em ci� dobrze, Flo. Jeste� wysok� kobiet� i wiem, �e zawsze mia�em problem, �eby powiedzie�, co w tobie by�o najd�u�sze. Nogi, d�onie, twarz czy mo�e spojrzenie. Nosisz wiele srebrnych bransolet i cz�sto malujesz usta. Pami�tam, �e twoja szminka by�a bardzo czerwona. Pami�tam, �e cz�sto na ni� patrzy�em, bo zostawia�a� j� na petach, kt�re zamiata�em z pod�ogi. Florence przesz�a przez pok�j. Wydawa�o mi si�, �e zatrzyma�a si� przed oknem i �e na co� patrzy. Tak. Co� tam by�o. Dawniej i ja lubi�em patrze� przez to okno. - Biedny Vitalik - us�ysza�em. - Czy�by� zapomnia�, co robi�? W�a�nie. Tego nie potrafi�em sobie przypomnie�. - Nie... - odpowiedzia�em z wahaniem. - Nie wiem. Poczu�em jej zapach i nagle przypomnia� mi si� Adrian Slyper. Jego nie mog�em zapomnie�. - Czy pami�tasz, gdzie le�a�y moje niedopa�ki? - Tam, gdzie siedzia�a� najcz�ciej. Gdzie czeka�a�. Dotkn�a mojej g�owy. - Ale ju� nie siedz�. Ju� nie mog� tego robi�. Stary Casy nie potrafi nala� kufla piwa, Nolan przesta� wychodzi� na miasto, ty nie sprz�tasz bar�w, a ja... Ja ju� nie mog� by� kurw�. Zacz�a si� �mia� i wiedzia�em, �e zaraz si� rozp�acze. Ze wszystkich si� stara�em si� s�ucha� tego deszczu i my�le� o tym, co by�o kiedy�. Tak. Florence by�a dziwk�. By�a nasz� najlepsz� panienk� i niejeden facet wraca� tu tylko po ni�. Ted, zwany przez nas Dupawcem, dba� o dobre imi� "Bramy", ale Florence by�a ponad wszystko. Ona mog�a to robi� i mia�a nawet na pi�trze specjalny pok�j. - Nie p�acz, Flo. Slyper jest chory. To dlatego. Wszyscy�my si� za�amali i nie potrafimy �y� tak jak dawniej. - My w og�le nie wiemy, jak �y� bez niego. Bez tego skurwysyna i jego cholernej maszyny - zacz�a szlocha�, a jej �zy sp�ywa�y mi po policzkach. C� mog�em odpowiedzie�. Ju� dawno obmy�li�em, �eby otworzy� drzwi pokoju 107 i porozmawia� z nim o tym wszystkim. Nawet gdybym zupe�nie o�lep�, tam trafi�bym zawsze. - Co jest za tym oknem, Flo? Powiedz mi. Przesta�a p�aka�. Znowu pog�adzi�a mnie po g�owie. - Biedny. Naprawd� nie potrafisz zobaczy� tego drzewa? Twojego ulubionego drzewa? Vitalik... Nie potrafi�em. Kiedy patrzy�em w tamt� stron�, widzia�em tylko ja�niejsz� plam�. Mo�e by�a to szyba. - Powiedz mi jeszcze, Flo; czy to drzewo ma li�cie? - co� jakby zacz�o mi si� przypomina�. - To dopiero lipiec. Ale tego roku jesie� przysz�a do nas ju� w maju. A w czerwcu drzewo straci�o wszystkie li�cie. Ty to zauwa�y�e� pierwszy, Vit. Tak. Tak to w�a�nie by�o. Wtedy zacz��em �lepn��. - A za drzewem; co widzisz na Queen Street? Nie odpowiedzia�a od razu i kiedy ba�em si� ju�, �e b�d� musia� powt�rzy� pytanie, us�ysza�em jej �miech. Znowu taki sam. - Tam jest mg�a. Taka dziwna g�sta mg�a i czasem mo�na w niej dostrzec pochylone sylwetki. Id� powoli, bardzo powoli. Im si� nie spieszy, Vit. Ja my�l�, �e im nie ma si� ju� gdzie spieszy�. Nie ma Queen Street. Nie ma budki ani �wiate�. Nie ma samochod�w. Trudno mi by�o zebra� my�li, ale cieszy�em si�, �e Florence siedzi na moich kolanach. Mia�a ciep�e uda i ciep�y g�os. - Ja p�jd� do Slypera. Jutro. Przylgn�a do mnie jeszcze cia�niej. - Powiedz mu, �e ja ju� nie potrafi�... Wiesz, powiedz. Prosz� ci�. - Wiem. Ale wiedzia�em te�, �e do jutra zapomn�. Jestem dosy� z�o�liwy i wiele rzeczy dra�ni mnie na �wiecie. Wszystko, co tylko wymy�lam, natychmiast staram si� opisa�, ale rzadko si� zdarza, �ebym wraca� do tych bzdur. Dla mnie one po prostu by�y, dok�adnie tak jak ten facet w bia�ym garniturze czy dym z papierosa wypuszczony przez nozdrza s�siadki z g�ry. Przemijaj�. S� jednak wyj�tki. Pami�tam na przyk�ad zach�d s�o�ca. Napisa�em go w szczeg�lnie dla mnie fatalny dzie�, pe�en chmur, okropnie zimny i d�ugi; tak, �e nawet wiatr nie chcia� go przep�dzi�. Pod wiecz�r nie wytrzyma�em i wymy�li�em czyste, bardzo niebieskie niebo, a tu� nad horyzontem czerwone paski. Nie by�o innych barw. Tylko te dwie, czerwie� i b��kit. Niby takie proste, ale nie da si� tego powt�rzy�. Nie da si� zakombinowa� tak samo. Zawsze co� si� spieprzy, a to paski nie takie, jak by� powinny, a to b��kit troch� mniej niebieski, i tylko czasem w Los Angeles s�o�ce zachodzi, jak to napisa�em. - Jak dzisiaj - mrukn��em do tego wrednego faceta. - Dok�adnie tak, jak napisa�em. Patrz pan na te paski. Przytakn��. Prawd� m�wi�c, nic innego nie robi� od dobrych kilku godzin. Kiwa� g�ow�, m�wi� co� o honorarium i znowu kiwa� g�ow�. - Drogi panie Bossy. Czy pan w og�le mnie s�ucha�? - w jego g�osie pojawi�a si� nowa nuta. B�agalna. - Jak najbardziej - patrzy�em prosto w jego m�tne oczy ale to w�a�nie ja pierwszy opu�ci�em wzrok. - Pan jest Andy. Przys�a� pana Abraham Farrell. Z korporacji Abrahama Farrella. Uda�, �e to kawa� i u�miechn�� si�. Opisa�em i taki rodzaj u�miechu, ale jako� nigdy nie zdo�a�em go polubi�. - Czy przeczyta� pan ju� chocia� pierwszy tom? - nie dawa� za wygran�. - Tak. Przeczyta�em i pierwszy i kilka innych - westchn��em. - A kiedy pomy�la�em sobie, �e ten Slyper nie potrafi napisa� nast�pnego, zrobi�o mi si� jako� dziwnie. Chyba faktycznie nie jest z nim najlepiej. - Dlaczego? Mrugn��em do niego, a mia�em du�e, bardzo okr�g�e oczy i ju� dawno zauwa�y�em, �e w�a�nie przez to ludzie �le mnie oceniaj�. Wcale nie by�em taki �agodny. - Dla niego to musi by� jak zrobienie kupy. Bierze papier, siada i ju�. Leci. Andy wykrzywi� si� tak bardzo, �e przez drobn� chwil� przesta� pasowa� do swojego garnituru. Poprawi� siwiej�ce w�osy. - Co te� pan sugeruje? - zapyta� z niesmakiem. - Zatwardzenie? - Kto wie. Jak przesy�ali�cie mu szmal? Czy kto� go w og�le widzia�? Tego Slypera. Znowu zbiera� my�li. Za d�ugo. - Prawd� m�wi�c, nie. Przysy�a� maszynopis, a my wystawiali�my czek. - Czeki wysy�ali�cie poczt�, a w�a�ciciel skrytki by� zastrze�ony - doko�czy�em. - Czy tak? Wsta� od sto�u i podszed� do mojej maszyny. Najwyra�niej ucieka�. - Panie Andy. - Przeszed�em ca�y pok�j tak, �eby znowu stan�� przed nim. - Czy Slyper nigdy nie krytykowa� waszych ekranizacji? S� straszne. Znacznie gorsze od ksi��ek. Ten sam u�miech przemkn�� po jego ustach. - A pan sk�d to niby wie? H�? Podobno nigdy pan tego nie ogl�da�. Mimo �e by� znacznie wy�szy, mnie wyda� si� nagle okropnie ma�y. Wzruszy�em ramionami. - Nie by�o jeszcze programu o takiej ogl�dalno�ci. A przecie� ludzie to kretyni. Musieli�cie tak opracowa� "Bram� 403", �eby im dogodzi�. G�upie dla g�upich. Ju� prawie my�la�em, �e si� troch� wnerwi, ale nie. Farrell mia� dobrych pracownik�w; Andy sta�, patrzy� i nie m�wi� nic. Pewnie dziwi� si�, �e potrafi� mieszka� w tej cholernej norze. W tym jednym ma�ym pokoju, gdzie �atwiej by�o znale�� �wiec� ni� �ar�wk�, a herbata nigdy nie chcia�a si� zaparzy�, bo m�j palnik nie potrafi� grza� na tyle dobrze. Sika�em do wiadra. Z�by my�em kawa�kiem banda�a. Szyby polepi�em skoczem. Tak jak spodnie. Przysun��em sto�ek i ostro�nie na niego wszed�em. - Dobra. Napisz� wam ten nast�pny tom, ch�opaki. S�o�ce ju� prawie zasz�o, a on co� tam m�wi�, ale ja i tak wiedzia�em, �e to wszystko g�wno. Nie mieli wyj�cia. To Slyper tak chcia�. Farrell si� nie liczy�. - Wiesz, Andy... Zaraz przyjdzie tu taka jedna dziewczyna. Przyniesie mi kaw� z mlekiem i ciasteczka. Przyniesie mi te� par� groszy i b�dzie do mnie du�o m�wi�, a jej g�os przypomni mi troch� lepsze czasy. B�dzie bardzo mi�a i ciep�a, b�dzie s�ucha�, co jej opowiadam, czasem dotknie mojej d�oni, ale nigdy nie rozpu�ci w�os�w. Nigdy nie poka�e mi, jak naprawd� wygl�da. My�lisz, �e to przez tego garba? Andy wzruszy� ramionami. - Teraz b�dzie troch� inaczej, panie Bossy. Kiedy dostanie pan pierwszy czek, zmieni si� wszystko. Kobiety r�wnie�. B�dzie pan bogaty. - Tak. Wci�� sta�em na tym sto�ku. I wci�� by�em ni�szy od niego. Chcia�em ju�, �eby sobie poszed�, ale on jakby zwleka�. Popatrzy� na mnie, potem znowu na moj� maszyn�, a potem prosto w pop�kane okno. - Mam jeszcze takie pytanie, panie Bossy. - Wal. Odpowiadam na wszystko. Opowiem ci nawet o moim garbie. Albo o tym, jak wy�ysia�em. Tak wi�c, sta�o si� to bardzo nagle... - Nie. Niech pan postara si� by� powa�ny - za�mia� si�, ale szybko to opanowa�. - Wszystko, o czym pan m�wi, to pisanie. Pisanie. Ale co pan napisa�? To w�a�nie o to chcia�em pana zapyta�. Gdzie s� maszynopisy, ksi��ki, opowiadania... Gdzie to jest? Pan ma tylko ten pok�j, a ja nic tu nie widz�. Ta maszyna nie ma nawet ta�my. Andy nie by� a� taki g�upi, jak my�la�em. By� po prostu �lepy. S�ysza�em ju� kroki tej dziewczyny. Schodzi�a do mojej sutereny. - Ja pisz�. Papier nie jest mi potrzebny. Po co? - zeskoczy�em ze sto�ka i podbieg�em do drzwi. - Rozumie pan? Tylko ja i maszyna. - Rany boskie. To jak pan chce nam dostarczy� maszynopis? Jak pan to wszystko widzi? Przecie� to nie s� �arty, Bossy. To s� pieni�dze. Chcia�em poczu� jej zapach, zanim jeszcze zapuka do drzwi, ale Andy podszed� do mnie i czu�em tylko m�skie kosmetyki i jego przera�enie. Klepn��em go w rami�. - Pomy�la�em i o tym. Niech pan powie Farrellowi, �e zrobi� wyj�tek i b�dzie mia� wszystko na papierze. Za trzydzie�ci dwa dni. Przynios� sam, oko�o po�udnia. Wtedy si� rozliczymy, a teraz niech pan ju� idzie. Wyszed� bez s�owa. Rzuci�em si� do maszyny i zacz��em pisa�. Szybko, szybciej... Zaczyna�em si� domy�la�, kim m�g� by� Slyper. Sk�d m�g� mnie zna�. Jeszcze szybciej.... Wesz�a. Od czasu, kiedy zupe�nie o�lep�em, Ted zawiesi� mi na szyi taki specjalny zegar. Zegar cyka co p� godziny, a ja potrafi� si� zorientowa�, czy to ranek, czy ju� wiecz�r. Nie robi� nic. Szwendam si� po opustosza�ych korytarzach, gadam do siebie albo czekam przyczajony w jakimi� k�cie, s�uchaj�c wycia wiatru. Stary Casy znikn�� na dobre i nikt nie obs�uguje ju� baru. Zlaz�em tam przedwczoraj, posuwaj�c si� wzd�u� �ciany, ostro�nie; tak, �eby nie upa�� ze schod�w. Kiedy wreszcie pchn��em wahad�owe drzwi, nie poczu�em ani zapachu t�umu ludzi ani nie us�ysza�em jednego g�osu. Zacz��em maca� �ciany i chyba z p� metra za drzwiami wyczu�em pierwsz� wyrw�. Potem nast�pn� i jeszcze jedn�, a potem w og�le nie by�o ju� �cian. By�a pustka. - Halo... Halo, jest tam kto? - cofn��em si� przera�ony. - Halo? Nikt nie odpowiedzia�, a ja przypomnia�em sobie nagle Florence i tych ludzi chodz�cych w g�stej mgle. Tu te� byli. Czu�em ich wsz�dzie. - Kim wy jeste�cie... Szepty. - Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa... - Co chcecie nam zrobi�? - Aaaaaaaaaaaaaaaaaa... - Co? - Aaaaaaaaa... - Ja nie rozumiem. - Uuuuuuuuuuuuummmaaaaar������. OOOOOOOOnnn uuuummmmaaaaaaaaaaaaaar�. W�osy stan�y mi d�ba i wtedy po raz pierwszy zobaczy�em te pancerniki. Siedzia�y w granatowej wodzie, wielkie, �elazne okr�ty, z cienkimi, d�ugimi lufami armat skierowanymi prosto w zachmurzone niebo. Widzia�em te� ludzi spaceruj�cych po promenadzie. I czerwone znaki na ich czapkach. Nie wiem, sk�d to si� wzi�o w mojej g�owie. Nigdy nie interesowa�em si� statkami ani morzem. Ja nie mog�em pami�ta� tego obrazu. To nie by�o moje. - Nnnnnnnnnnnnnnnaaaaaaaaaaasz B����g uuuuuuuummmmaar�. Zguuuuuuuuuubiiilii�myyyyy siii�. Wpuuuuuuuu����� naaaaassssssss... - Nie! Precz. Zatrzasn��em drzwi i pobieg�em na g�r�. Od tego czasu zupe�nie mi si� pogorszy�o. Bywa, �e nie potrafi� wr�ci� do w�asnego pokoju. Stercz� na korytarzu, tak jak teraz, i tak sobie kombinuj�, co by tu... - Vitalik! Dobrze ci� widzie�, cz�owieku. Ten g�os pozna�em od razu. To by� nasz zaopatrzeniowiec. - Nolan. To naprawd� ty? Nolan? Nolan... - cieszy�em si� jak dziecko i wci�� powtarza�em jego imi�. - Ju� tak dawno nikogo nie spotka�em, widzia�em tylko tych facet�w we mgle, wiesz, tych, co to widzia�a Florence. I Ted te� co� o nich m�wi�. A ty, co tam u ciebie? Tak w og�le, to ja nie bardzo widz�... Poczu�em, jak podchodzi bli�ej, a potem znowu us�ysza�em jego g�os: - Po co pytasz, bracie. Gorzej nigdy nie by�o. Ale ja si� nie przejmuj�. Pieprz� Slypera, bo i on mnie zawsze pieprzy�. Wczoraj spotka�em Dupawca i niech mnie szlag, je�li spotkam go jutro. Ca�y czas rzyga, a jak nie rzyga, to sra - m�wi� coraz szybciej i �piewniej. Dotkn��em swoich oczu. Bola�y. - Przesta� - powiedzia�em cicho. - Nigdy tyle nie gada�e�. Co jest z tob�, Nolan? Na co ty chorujesz? Splun�� i zasycza�: - To ty ju�, kurwa, nie pami�tasz? Ju� zapomnia�e�? - Co... Co mia�em zapomnie�. Ciebie pami�tam. - Pami�tasz? Przecie� ja zawsze by�em chory, Vit. Albo z�apa�em syfa, albo wrzody na dupie. Kiedy si� podleczy�em, Slyper przypomina� sobie o �ylakach podudzi, a potem o w�o�niu spiralnym i tak to lecia�o. Mnie tam bez r�nicy. Ja zawsze umieram. Odwr�ci�em szybko twarz tak, �eby nie widzia� mojego zdziwienia. On nigdy nie chorowa�. Nigdy. By� wielkim, silnym jak goryl Indianinem i nie by�o takiego, kt�ry by sprosta� jego �ylastym �apom. - Nolan. Przecie� ty... - Co? Powiedz mi lepiej, dlaczego tak krwawisz, bracie. Kto ci tak przerobi� facjat�, Vit? - Nie wiem... To chyba z przedwczoraj. Ucieka�em przed tymi lud�mi chodz�cymi po naszym barze i musia�em w co� uderzy�. Ale nie pami�tam tego. Cykn�� zegar. Min�o nast�pne p� godziny i by�o ju� po po�udniu. Nagle przypomnia�em sobie, po co tu w�a�ciwie stoj�. Pod tymi drzwiami. Jak �lepy, zagubiony cz�owieczek. - Ty masz chyba z�amany nos, czy co... Ca�a twarz ci si� zmienia. Oczy, w�osy... Vitalik, co si� z tob� dzieje? Cholernie krwawisz. Tak. Czu�em, �e nie jestem taki jak dawniej. Co� ros�o w moim ciele i w mojej g�owie. Znowu widzia�em granatow� wod�, a w niej spoczywa�y cztery omsza�e pancerniki, po�yskuj�ce metalem w zachodz�cym s�o�cu. Widzia�em te� �o�nierzy spaceruj�cych po�r�d zwoj�w grubych lin i by�o tak cicho, �e s�ysza�em stukot ich but�w. Stuk. Stuk, stuk. Stuk. Stuk, stuk. Jeden z �o�nierzy spojrza� w moj� stron�, a ja pomy�la�em, �e gdyby zacz�li chodzi� troch� szybciej, brzmia�oby to jak maszyna do pisania. Jak ten d�wi�k, kt�ry zawsze s�ysza�em zza jego drzwi. - Teraz - powiedzia�em do Nolana. - Teraz, bracie. - Ty. Chyba nie chcesz tego zrobi�. Po co ci to - zacz�� oddycha� g�o�niej. Namaca�em klamk�. - W�a�nie. Kiedy� otworzy�em hotelow� ksi�g� go�ci i pod numerem 107 znalaz�em: - Apartament podw�jny. �azienka, kuchnia. Sprz�t sta�y - jeden stolik, dwa krzes�a, jeden fotel. Lustro - p�kni�te w prawym, g�rnym rogu. Z racji cz�stych awarii ogrzewanie wy��czono. Nazwisko go�cia - Adrian Slyper. Mieszka samotnie. Numer prawa jazdy....... Wiek - nieznany. Zaw�d - B�g. - Zawsze chcia�em zapuka� do Boga. Ale wejd� bez pukania. Trzymaj si�, Nolan. Zanim zd��y� co� odpowiedzie�, nacisn��em klamk�. Drzwi ust�pi�y. Ludzie potrafi� dzieli� sprawy na du�e i ma�e. Niekt�rzy z nich s� tak bezczelni, �e potrafi� te� decydowa�, kt�re z nich s� wa�ne, a kt�re b�ahe. Nie wiem, kto ich tego wszystkiego nauczy�, ale gdybym zapyta� pierwszego z brzegu, odpowiedzia�by, i� wojna to wa�niejsza rzecz ni� spos�b, w jaki trzymasz kufel z piwem. Poniewa� nie posiadam tak jednoznacznych mo�liwo�ci oceny, cz�sto zadaj� r�ne pytania. To w�a�nie wtedy najcz�ciej nazywaj� mnie idiot�. - Popatrz - powiedzia�em do drobnego, zaro�ni�tego pijaczka, kt�ry siedzia� po mojej prawej stronie. - Czy ty naprawd� potrafisz tak spokojnie pi� to piwo wiedz�c, �e masz kr�tkie, grube paluchy, zakrzywione paznokcie i �e to wszystko wygl�da jeszcze gorzej, kiedy �ciskasz tak ten sw�j kufel? H�? Ty rzeczywi�cie spokojnie pijesz piwo? Tak po prostu? Spojrza� na mnie i powiedzia�: - Spierdalaj. I nawet nie drgn�� mu ten wstr�tny, czerwony kciuk. Mocny facet, pomy�la�em nerwowo. Ten wie, co robi. - Nalej mi jeszcze jedno - podsun��em barmanowi kufel. - Szmalec. - Zaraz. W swoich niezliczonych w�dr�wkach po barach nauczy�em si� pisa� tak naprawd�. Nigdzie nie znajdziesz takich twarzy. Pooranych ludzkich oblicz, pe�nych my�li i �ycia, niekoniecznie pe�nego krzykliwych kobiet czy komiwoja�er�w namawiaj�cych ci� na kupno elektrostastycznych prezerwatyw. Je�eli mo�na podzieli� ludzi, to tylko na dwa rodzaje: my�licieli i kombinator�w. Czasem wystarczy jedno spojrzenie, �eby oddzieli� przypadkowych bywalc�w od starych wyjadaczy. Siedzisz przy barze i patrzysz w podrapane lustra, a w nich widzisz wszystko, co dzieje si� gdzie� za tob�. To bardzo wa�ne. Nie widzisz tego bezpo�rednio i zachowujesz dystans. Mo�esz pisa�. - Tak wi�c - zwr�ci�em si� do zas�pionego bandziora, kt�ry siedzia� po mojej lewej stronie. - Je�eli ju� przyj��, �e jestem cz�owiekiem, to zaliczy�bym siebie do kombinator�w. Po�ycz pi�tk�. - Spierdalaj. Ten te� wiedzia�, co i jak. - Ogl�da�e� kiedy "Bram� 403"? - zapyta�em barmana, kt�ry wci�� czeka� cierpliwie na pieni�dze. - A mo�e czyta�e� ksi��ki? Zmru�y� niepewnie oczy. Mia� �ys�, �ylast� g�ow� i przypomina� mi nieco g��binow� ryb�. Zw�aszcza kiedy otwiera� usta. - Jasne - powiedzia� powoli. - Ka�dy to ogl�da. Nawet m�j syn. Wiedzia�em, �e jego jedyny syn jest bokserem i troch� mu si� ju� poprzestawia�o. - Powiedz mi jeszcze, kt�rego z bohater�w lubisz najbardziej? - Po co ci to, Bossy? Nigdy nas tu nie wypytujesz o takie rzeczy. Pochyli�em si� tak, �eby ci dwaj siedz�cy obok te� mnie s�yszeli. - Dam ci t� pi�tk� bez piwa. Odpowiedz. - To chyba jasne. Vitalik Stone. Wszyscy go najbardziej lubi�. Nawet m�j syn. Si�gn��em r�k� do kieszeni udaj�c, �e czego� szukam. - A co wiesz o pokoju 107? Kto tam mieszka. Kim jest ten go��? �y�y nabrzmia�y mu jeszcze bardziej. - Co ci si� sta�o? Chory jeste�? Nigdy ci� to wszystko nie interesowa�o. Do baru wesz�a dziewczyna i chocia� siedzia�em tu� przy drzwiach, nie zauwa�y�a mnie. Mia�a �adn� twarz, pe�n� wspomnie�; prostych dobrych my�li, takich jak te, kt�re spotka� mo�esz w pami�tniku nastolatki i chyba ju� nigdzie indziej. - Powiedz, Ed - pokaza�em mu zaci�ni�t� pi��. - Numer 107. Powiedz. - Nikt nie wie, kto tam mieszka, Bossy. Podobno jaki� pisarz, a mo�e wariat. - Barman wyra�nie si� rozrusza�. - M�j syn twierdzi, �e to jest ten kluczyk. To jest to, �e znasz ten pieprzony hotel jak w�asny dom, a mieszka�c�w jak w�asn� rodzin�. Ale tego nie wiesz. Tego jednego nie wiesz. A jak nie wiesz, co jest we w�asnym domu, to �re ci� strasznie taka my�l... - Prawda - wtr�ci� si� m�j s�siad z prawej. - Strasznie mnie to wkurwia. No co te� tam jest? W tym pokoju? Dziewczyna przesz�a ju� ca�y bar i usiad�a przy pustym stoliku. Widzia�em jak wyjmuje z torebki szmink�, a potem zak�ada nog� na nog�. Zacz곹 si� malowa�. - G�wno - warkn�� pijak z lewej. - To nie to. Nie zauwa�yli�cie, �e najwa�niejsza jest Florence? Niby dziwka, a ma serce. W ostatnim odcinku da�a nawet temu kulasowi, Nolanowi. Barman skin�� �ylast� g�ow� i u�miechn�� si�. - Taaak. Za darmo mu da�a. Dobra jest kobita. Kiedy pomy�la�em, �e zosta�o im jeszcze czterna�cie odcink�w, zrobi�o mi si� jako� dziwnie. Wci�� nie wiedzia�em, od czego zacz��. Do dziewczyny przysiad� si� m�czyzna. Wygl�da� kiepsko; ci�ki, zwalisty brzuchacz wymachuj�cy �mierdz�cym cygarem i nie musia�em wcale mru�y� oczu, �eby zobaczy� l�ni�ce kropelki potu na jego czole. Zacz�li rozmawia�. - Wiecie co, ch�opaki - powiedzia�em. - Nie mam tej pi�tki. Nie mam nic. Ale obiecuj� wam, �e pi�tnasty odcinek "Bramy", licz�c od dzisiaj, nie b�dzie ju� taki tajemniczy. Zeskoczy�em ze sto�ka i skierowa�em si� do drzwi. I tak wiedzia�em, �e za chwil� dziewczyna wyjdzie z tym oble�nym palaczem cygar, a na jej twarzy nie b�dzie ju� tych delikatnych wspomnie�. Pojawi� si� znowu jutro, kiedy przyniesie mi troch� pieni�dzy i herbatniki. Nie musia�em tego widzie�. W ko�cu ja to Napisa�em. A teraz, panie Slyper, zabior� si� za ciebie. Sam mnie poprosi�e�. Lustro rzeczywi�cie by�o p�kni�te w prawym, g�rnym rogu. Na pod�odze le�a�y stosy zadrukowanych stronic, a w�r�d nich kawa�eczki po�amanych o��wk�w i gumek. Wsz�dzie zalega�y grube warstwy kurzu; widzia�em je nawet w tym kiepskim ��tym �wietle sp�ywaj�cym gdzie� z g�ry, z ma�ej, ukrytej pod sufitem �ar�wki... �wiat�o... Zaraz. Ja widzia�em. Znowu widzia�em. - Oczy mi wyzdrowia�y - powiedzia�em do siebie. - O Bo�e. - Tak - odrzek� jaki� g�os. - Ale to ju� nie moja zas�uga. Prawd� m�wi�c, zrobi�em wszystko, �eby� odzyska� wzrok, niestety, nie da�em temu rady. I nie tylko temu, panie Stone. Siedzia� tu� pod oknem, zas�oni�tym ci�kimi czarnymi firanami, i ca�e jego ubranie te� by�o czarne - mo�e w�a�nie dlatego nie zauwa�y�em go od razu. A mo�e dlatego, �e by� taki skurczony i zapadni�ty w g��b siebie. Przypomnia� mi jab�ko, kt�re zostawi�em kiedy� na p�ce, a ono pomarszczy�o si� i zmala�o tak, �e kiedy je w ko�cu stamt�d wyj��em, nie od razu pozna�em, co to w og�le jest. Nie zauwa�y�em w�asnego Boga, pomy�la�em i z trudem opanowa�em �miech. To straszne, ale chcia�o mi si� tylko �mia�. Slyper nie patrzy� na mnie. Spojrzenie utkwi� w swojej maszynie, r�wnie czarnej jak wszystko wok� niego, l�ni�cej z�otymi napisami i niklem. Nie wiem, jak d�ugo tak ju� na ni� patrzy�. Nie wiem r�wnie�, dlaczego ja musia�em opu�ci� wzrok. - Spiesz si� - powiedzia� w ko�cu. - Teraz, kiedy On zacz��, nie mam ju� za wiele czasu. Nie zrozumia�em, o co mu chodzi. Ostro�nie wszed�em do pokoju, a te zapisane strony szele�ci�y pod moimi butami. Wci�� nie widzia�em twarzy Slypera, wci�� ukrywa� j� w cieniu. - Panie Slyper - powiedzia�em. - Niech mi pan tylko powie, czy rzeczywi�cie nie mo�emy �y� bez pana? - Nie. - Dlaczego? - Ja was Napisa�em. Was, ten hotel, ulic� za oknem, ludzi przychodz�cych czasami do naszego baru i to drzewo, na kt�re tak bardzo lubi�e� patrze�. I od razu, od samego Pocz�tku, da�em wam wszystkim �wiadomo��, �e tak w�a�nie jest. Pomy�la�em sobie, �e to jedyne, co jestem wam winien. �wiadomo��. Zbli�y�em si� jeszcze bardziej. - Wiedzieli�my wszyscy. Drzwi z numerem 107 by�y dla nas czym�... Czym� innym. Innym �wiatem. My nawet nie m�wili�my o panu zbyt cz�sto. Pokr�ci� g�ow�. - A przecie� mogli�cie tu wej��. Ka�dy jeden; nie musieli�cie nawet puka�. Wystarczy�o przekr�ci� klamk�. Zacz�� kaszle�, a ja cierpliwie czeka�em, a� sko�czy. - Nikt z nas nie wszed�. Po co mieli�my wchodzi�? �ebra� o zdrowie? O �adniejsze twarze? O pieni�dze? - Nie. Byli�cie wszyscy zbyt dumni. Zbyt podobni do mnie. Ale przecie� mo�na by�o wst�pi� tu na kaw�. Dlaczego nikt z was nie zaprosi� mnie na d�, nie przedzwoni�... Sk�d wiedzieli�cie, �e u mnie wszystko O.K.? Odchyli�em zas�on� i wzruszy�em ramionami. - Czuli�my si� dobrze. Wi�c i pan musia� czu� si� dobrze. Tam, gdzie kiedy� ros�o drzewo, by�a teraz tylko mg�a. G�sta, prawie namacalna zas�ona si�gaj�ca okien jak chciwe r�ce �ebraka prosz�cego o pieni�dze. Oni stali ju� wsz�dzie. Widzia�em ich twarze wpatrzone w moje oczy; cierpliwe, pewne swego... - Kim s� ci wszyscy ludzie na dole? Na co oni czekaj�? Wzdrygn�� si�. - Nigdy nie b�dziecie w�r�d nich. W�a�ciwie tylko tyle mog� ci o nich powiedzie�. Nie b�j si�. Ale ja ba�em si� coraz bardziej. Wydawa�o mi si�, �e oni czekaj� na �mier� Slypera i kiedy umrze, wejd� tu do �rodka. Po nasze ubrania, jedzenie, marzenia, ciep�o i wszystko, co tylko mamy. Po nas samych. Wiedzia�em te�, �e wystarczy mi zamkn�� oczy, �eby znowu stan�� w tamtym miejscu i patrze� na cztery szare cielska majestatycznie zanurzone w granatowej wodzie. Coraz bardziej pragn��em tego wiatru szarpi�cego flagami i tej kobiety, kt�r� prowadzili wysocy �o�nierze. Mog�em opu�ci� powieki. Mog�em wybiera�. Mog�em zmieni� ten �wiat. - Nie - powiedzia�em do Slypera. - Jeszcze nie - odpowiedzia�. - Nast�pnym razem - westchn��em do siebie i wykr�ci�em kartk� papieru. - A� tak bardzo nam si� nie spieszy, moi drodzy. Pogoda by�a kiepska. Lubi� deszcz i lubi� te� s�o�ce, ale obu naraz wprost nie potrafi� znie��. Tu, w suterenie, jest wtedy najprzyjemniej, widz� troch� s�o�ca i troch� deszczu i naprawd� nie musz� si� martwi�, co na siebie za�o�y�. A co najwa�niejsze - wcale nie chce mi si� nigdzie wy�azi�. Pij� gorzkie herbaty, kurz� skr�ty i Pisz�. - Tak - u�miechn��em si�. - Trzeba mi wi�cej takiej pogody. "Brama 403" jej potrzebuje. Z pozoru nie wydawa�o si� to a� takie trudne. Wszystkie tomy "Bramy" przypomina�y mi ogniwa dobrze naoliwionego �a�cucha. �a�cuch zaz�bia� si� na kole i ca�a historia p�dzi�a coraz szybciej do przodu. Z odcinka na odcinek Slyper bardziej zag�szcza� atmosfer�, uniemo�liwia� oderwanie si� od jego pomys��w, wci�ga�; i niech mnie, je�li mu to nie sz�o. Tu by� mistrzem. I nie tylko tu. Wykreowa� wspania�e postacie. Niby sk�pe w opisie, niby blade i zamkni�te w jednym, szarym miejscu, ale im d�u�ej o nich my�la�em, tym bardziej rozumia�em, dlaczego s� takie dobre. - Dwadzie�cia lat temu postanowi�em opisa� Cz�owieka Pe�nego - powiedzia�em do wody �ciekaj�cej po parapecie. - Pisa�em go bez ma�a rok. Stara�em si� uj�� ka�d� jego cz��, ka�d� cholern� cz�stk� i wiem, �e nie zapomnia�em opisa� niczego. By� to rzeczywi�cie Cz�owiek Pe�ny. Woda kapa�a coraz szybciej. - Ale ja nazwa�em go Cz�owiekiem Pustym. Bo dla mnie nie mia� ju� nic do ukrycia. Slyper musia� o tym wiedzie�. Szkicowa� wi�c tylko, raz pewniej, raz mocniej, ale nigdy nie tak, �eby wszystko by�o jasne. By� muzykiem, kt�ry dobrze wie, czego zagra� nie mo�na, kt�ry urywa najbardziej porywaj�ce sola w po�owie i zostawia ci� w�ciek�ego, ale z g�ow� pe�n� my�li i pomys��w. Jak by tu doko�czy�. To by� jego haczyk. Porusza� si� sprawnie, nie wyczuwa�em wahania w dialogach, nie by�o sztuczno�ci w opisach... - Halo, panie - us�ysza�em jaki� g�os. - Otw�rz pan. Podbieg�em cicho do drzwi. - Panie Bossy. Czy pan mnie s�yszy? Halo! Przystawi�em sto�ek i ostro�nie zacz��em si� na niego wspina�. Nikt nie pomy�la�, �e garbaci nie si�gaj� wizjer�w. Jasne. Po co to si� martwi� garbatymi. By�em z�y, bo nie chcia�em si� ubiera�. Zawsze, kiedy Pisz� d�u�sze partie tekstu, rozbieram si� do naga. Nie lubi� czu� na sobie tych wszystkich szmat, przeszkadzaj� mi w przebieraniu palcami i odci�gaj� co ciekawsze my�li. Dosi�gn��em wizjera. Za drzwiami nie by�o nikogo. - Co pan wyprawia? Tutaj, Bossy. Tutaj, do cholery. Dopiero teraz zrozumia�em, �e to nie zza drzwi dobiega ten g�os. Odwr�ci�em si� tak wolno, jak tylko potrafi�em, bo gdybym odwr�ci� si� szybciej, by�bym jeszcze �mieszniejszy. Garbus golas na tr�jnogim zydlu. Tylko p�aka� ze �miechu. - Tak - skin��em g�ow�. - Widz� pana, panie dozorco. I rzeczywi�cie widzia�em jego sumiast� twarz �ypi�c� na mnie przez potrzaskan� szyb�. To by�a jedna z niedogodno�ci mojej sutereny; to cholernie niskie okno. - Zagl�dam tak do pana, bo nie wiadomo, �yje nam pan jeszcze, czy ju� nie? Co to si� dzieje, panie Bossy? Verly m�wi�a, �e nawet jej ju� pan nie wpuszcza. - Jej przede wszystkim. Ale niech si� pan nie martwi. Ze mn� jak z wielb��dem. Wie pan co o wielb��dach? Poruszy� nerwowo w�sem. - Garby maj� cholerniki. Podszed�em bli�ej szyby i widzia�em jego oczy w dziesi�tkach pop�kanych szkie�. Na ka�dym mia�y troch� inny kolor. - I tak te� sobie radz�. Z garba bior� picie - powiedzia�em p�g�osem. - A ja mam taki specjalny garb; nie do��, �e pe�en wody, to i �arcie si� w nim znajdzie. Szarpn��em zas�on� i dozorca znikn��. W�ciek�y wr�ci�em do maszyny. Nie wiem, jak d�ugo przy niej siedzia�em, ale kiedy w ko�cu podnios�em g�ow�, woda nie kapa�a ju� z parapetu. Przesta�o pada�. - Slyper pope�ni� b��d - powiedzia�em. - Postanowi� pisa� dobrze i postanowi� omija� wiele ma�ych, niepotrzebnych kwestii. Uzna�, �e wspomienia, te niby g�upie zamglone my�li, nie b�d� potrzebne jego bohaterom. Po jak� choler� maj� wspomina�, my�la�. Po co maj� pami�ta� choroby i �mier�, wypadki czy plamy na nowych spodniach... Dlaczego niby ich m�czy� tym wszystkim? Zapali�em skr�ta i u�miechn��em si�. Slyper Usprawniacz. Napisa� ludzi, jakich zna�, ale nie podoba�o mu si�, �e cierpieli. Zamkn�� ich w ma�ym hoteliku i stworzy� nowy �wiat. - Szkoda tylko, �e opar� go na tym starym. Nawet piwa nie wymy�li� swojego, nawet jednego drzewa albo chocia� kszta�tu muszli do sracza. Wola� zmieni� ludzi. Tak po prostu - nie spodobali mu si�. Pokr�ci�em g�ow� i zacz��em Pisa�. Na ma�ej, podrapanej p�ce poniewiera�o si� kilka ksi��ek. By�y bardzo stare, pe�ne podkre�le� i jakich� dziwnych znak�w. Kiedy zbli�y�em si� i wzi��em w d�o� jedn� z nich, zobaczy�em nazwisko autora. Adrian Slyper. - Tak. Napisa�em ich znacznie wi�cej - powiedzia� pocieraj�c zmarszczone czo�o. - Tak du�o, �e sam nie pami�tam wszystkich tytu��w. Podobno nie by�y najgorsze. Od�o�y�em ksi��k�. - I co b�dzie z nami, panie Slyper? Mo�e to ta maszyna? Mo�e to ona si� panu zepsu�a? Mog� przyprowadzi� starego Grorge`a, zawsze co� poradzi... Slyper u�miechn�� si�. Mia� czarne, po�amane z�by, a ja znowu pomy�la�em g�upio, �e B�g nie powinien mie� takich z�b�w. - Popatrz - powiedzia�. - Patrz prosto na to lustro. Jego d�ugie, w�laste palce zawis�y nad klawiatur�, a potem opad�y i zacz�y biega� jak dwa ruchliwe paj�ki. Po chwili znieruchomia�y. Gdyby kto� mnie zapyta�, nie potrafi�bym odpowiedzie�, kiedy to si� sta�o. Patrzy�em ca�y czas i jedyne, co m�g�bym powiedzie�, to to, �e lustro nie by�o ju� p�kni�te. Zacz�� pisa� znowu. Jeszcze szybciej. Tym razem wydawa�o mi si�, �e widz� znikaj�c� rdz�, widz� ramy zmieniaj�ce kszta�ty, ale to musia�o by� tylko z�udzenie, bo kiedy przesta�, w og�le nie by�o ju� ram, a lustro wisia�o w innym miejscu. - Wi�c tak pan to robi? - Troch� kr�ci�o mi si� w g�owie i musia�em oprze� si� o �cian�. - Szybko. - Chcia�em ci tylko pokaza�, �e maszyna jest sprawna. W jednej chwili mog� napisa� now� "Bram� 403". Mog� przerobi� ka�dy pok�j, schody, bar... Wszystko. Zacz�� gestykulowa�, jak gdyby nagle zabrak�o mu s��w. Wreszcie widzia�em jego twarz; dzik�, w�ciek�� twarz zm�czonego cz�owieka, pe�n� zmarszczek i zniech�cenia. Przypomina� po trochu nas wszystkich. To odnajdywa�em w nim Nolana, to barmana, to go�ci wpadaj�cych do naszego baru na jednego scotcha, to mnie samego. Ale by� jaki� bardziej wyrazisty ni� my, bardziej dojrza�y. Mia� w sobie i nas, i jeszcze wielu innych. By� lepszy. Chcia�oby si� powiedzie�: lepiej Napisany. Gdyby ustawi� go obok mnie, by�bym tylko kiepsk� kopi�. S�abym, nie do ko�ca o�wietlonym cz�owiekiem, kt�rego kto� zacz�� lepi�, ale zabrak�o mu i talentu i materia��w. Zabrak�o tego, co mia� w sobie Slyper. - Dlaczego nas pan nie poprawi? Wci�� pan Pisze - zapyta�em i kopn��em lekko stert� papieru poniewieraj�c� si� pod sto�em. Rozsypa�a si� wachlarzowato na setki innych kartek le��cych tu� pod moimi butami. On milcza�. Jego twarz jeszcze bardziej si� napi�a, jeszcze bardziej nasyci�a uczuciami i kiedy by�em ju� pewien, �e zaraz wybuchnie, Slyper odsun�� od siebie maszyn� i spojrza� prosto w moje oczy. - Nie potrafi�. - Jak to?.. Przecie� przed chwil� widzia�em. Potrafi pan. - To nie to samo. Od jakiego� czasu wszystko, co staram si� zmieni� w was samych, obraca si� przeciwko wam. Nie jeste�cie sprz�tami. Was Pisze si� znacznie trudniej. Niewiarygodnie trudno. Pami�tasz pocz�tek twoich k�opot�w ze wzrokiem, Vit? Pog�adzi� d�oni� klawiatur�. Nie wiedzia�em, o co mu w�a�ciwie chodzi, ale odpowiedzia�em: - Tak. Ostatnio bardzo mi si� pogorszy�o. O�lep�em. - Nie o tym m�wi�. Ty zawsze troch� niedowidzia�e�. Nie obra� si�, m�j drogi przyjacielu, ale zrobi�em to specjalnie. Pomy�la�em, �e ka�dy z was powinien mie� jednak jak�� wad�. Nie za gro�n�. Tak�, �eby by�a... Za�mia� si�. - Ale te wasze braki wymkn�y mi si� spod kontroli. Zacz�y �y� po swojemu, coraz trudniej przychodzi�o mi je gasi�.... A� wreszcie... Patrzy�em, jak wyci�ga zaci�ni�t� pi��. Trzyma� j� tak przed moj� twarz�, a potem nagle rozwar� palce. - Uciekli�cie. Zmru�y�em oczy. - Gdzie? Niby gdzie mieli�my ucieka�? Nigdy w �yciu nie wyszed�em z "Bramy 403". - Ale zacz��e� wychodzi� gdzie indziej. I co najbardziej mnie zdziwi�o, to nie ja ci to Napisa�em. To by�o twoje. Na tych wszystkich kartkach papieru, kt�re w�a�nie depta�em, by�o napisane, gdzie mam i��, a gdzie nie. By�o tam napisane, kto popatrzy w d�ugie rz�sy Florence, a kto p�jdzie z ni� do ��ka. I nawet to, kto b�dzie stawia� nast�pn� kolejk�. - Tylko, �e nie b�dzie ju� nast�pnej kolejki - powiedzia� Slyper. - Bar m�g�bym jeszcze odtworzy�. Napisa�bym wam butelk� "J&B" i szklaneczki grube na dwa palce. Mieliby�cie wszystko jak za dawnych, dobrych czas�w. Ale powiedz sam, czy chcia�by�? Kiedy� bez wahania skin��bym g�ow�. Kiedy� nie wiedzia�em, �e istnieje taka wielka woda, a w niej zanurzaj� si� stalowe kad�uby wojskowych okr�t�w. Nie mia�em nawet poj�cia, jak silny mo�e by� letni wiatr. - Bo te� nigdy go nie czu�em w swoich w�osach. I wiem jedno, panie Slyper. Chcia�bym, �eby dmucha� w moje oczy. Prosto w oczy. Postuka� palcem w klawisz. - Musia�e� dawno nie patrze� w lustro. Zr�b to, Vit. - Po co? Ca�e �ycie sp�dzi�em w barze. Znam swoj� twarz. Ale przypomnia�em sobie, co m�wi� mi Nolan i podszed�em do lustra. Kiedy w nie spojrza�em, w pierwszej chwili zda�o mi si�, �e kto� trzeci stan�� za moimi plecami. Kto� taki jak Slyper. Z tych lepszych. Mimo �e ta twarz krwawi�a z wielu miejsc. - To przecie� nie ja - powiedzia�em powoli. - To ty. I wcale ju� nie przypominasz mnie. Zacz��em g�adzi� ten mocny, g�adki podbr�dek, dotyka�em g�stych czarnych w�os�w i chocia� czu�em dotyk swoich d�oni, moje ja nie mog�o pogodzi� si� z t� zmian�. Nic nie zosta�o we mnie z tamtego Vitalika. Nic. Popatrzy�em na te stosy drukowanych kartek i u�miechn��em si�. - No to ze mn� si� panu uda�o, panie Slyper. I chyba tylko ze mn�. - Nie zrozumia�e� - zakrzywi� hakowato dwa palce. - Nic nie zrozumia�e�. Ja tak bym nie potrafi�. Zrobi� to Kto� inny. Tak. Czu�em, �e m�wi prawd�. - Przykro mi - powiedzia�em ocieraj�c krew z czo�a. - Ale dlaczego krwawi�? To tak na zawsze? Slyper opu�ci� d�o�. - On jeszcze nie sko�czy�. Ma swoje metody, swoje wzorce i, jak s�dz�, bardzo niech�tnie cokolwiek przerabia. Traci czas na poznanie waszych osobowo�ci. Dla niego s� zupe�nie obce. Musia�em chwil� pomy�le�. Czu�em, �e te pancerne statki znowu wpychaj� si� w moje my�li. Pragn��em ich, a jednocze�nie pami�ta�em, �e nie s� tak ca�kiem moje. Ani moje, ani Slypera. Wi�c, czyje? - A co si� stanie z panem? B�dzie pan nas kontynuowa�? Nie wszyscy w tym hotelu s� tacy sprawni jak ja. Przed kilkoma godzinami rozmawia�em z Nolanem... Znowu skierowa� we mnie te zagi�te palce. - Ty jeste� pierwszy. Postanowi� zacz�� od ciebie. I chyba wiem, dlaczego to zrobi�. - A kto b�dzie po mnie? U�miechn�� si�. - Nie wiem. Wiem natomiast, kto b�dzie ostatni. Niewiele jest miejsc, w kt�rych potrafi� si� u�miechn��. Mam oczywi�cie na my�li szczery, pe�en zadumania u�miech. Taki, kt�ry potrafi przekona� wszystkich dooko�a, jaki ze mnie mi�y go��, a ja sam nie musz� ju� wtedy za wiele m�wi�, t�umaczy� si� z garba, denerwowa�, nie musz� nic - ot, siedz� sobie skromnie, stopy kieruj� do wewn�trz i czekam, a� sp�ynie na mnie nowy wielki pomys�. To wygodne. Bywa jednak, �e pomys�y nie nadchodz�. Nie przychodzi te� to co�, co mog�oby mnie jako� podkr�ci�, a ja sam nie staram si� tego przyspiesza�. Zreszt�, czy kiedykolwiek spieszy�o mi si� w moim ulubionym miejscu? Po prostu siedz� sobie w tym pi�knym, gotyckim ko�ciele i u�miecham si�. - Ale� oni s� wspaniali - westchn�a do mnie kobieta siedz�ca obok. - Jacy m�odzi. O Bo�e. Od razu j� przyuwa�y�em, bo rzadko kiedy mo�esz zobaczy� dam� o tak straszliwie krzywych nogach. Wygl�da�a troch� biedniej od reszty go�ci i wydawa�o mi si�, �e nie nale�y ani do rodziny pana m�odego, ani do rodziny m�odej pani. Przysz�a tu sama. Bez kwiat�w. - Ach, Bo�e. Jacy oni s� pi�kni. Skin��em g�ow�, bo i tym razem powiedzia�a prawd�. Ja nie musia�em nic m�wi�; m�j u�miech m�wi� wszystko. Krzywonoga kobieta nie czeka�a zreszt� na odpowied�. Patrzy�a na o�tarz, a oni stali w�a�nie przed nim, pe�ni �wiat�a i mi�o�ci, i czekali, a� kap�an owinie im r�ce stu��. Podobali mi si�. I m�czyzna i kobieta. Wiedzia�em ju�, �e ja sam, nigdy tak z nikim nie stan�, ale to wcale nie przeszkadza�o mi by� razem z nimi. W moim gotyckim ko�ciele zawsze by�em pe�em pokory i ciep�a. W moim ko�ciele, gdzie architekt zaprojektowa� najwspanialsze kolumny �wiata, a strop, kt�ry podpiera�y, chroni� mnie przed deszczem i z�ymi pomys�ami. W ko�ciele, w kt�rym potrafi�em si� u�miecha�. - Ju� wiem - powiedzia�em do krzywonogiej kobiety. - Ja od razu wiedzia�am - odpowiedzia�a. - Nie ma pi�kniejszej pary. - Nie to mia�em na my�li. Ju� wiem, dlaczego Slyper tak to wszystko zag�ci�. My�la�, �e w jednym budynku b�dzie ich �atwiej uszcz�liwi�. Sam nigdy nie zazna� szcz�cia, bo nigdy nie zrozumia�, gdzie szcz�cie mo�e znale��. Taaak. Tak to by�o. - Szcz�cie? - kobieta si�gn�a po chusteczk�. - Dla mnie to wielkie szcz�cie, �e mog� tu przychodzi� i patrze�, jak to m�odzi teraz si� �eni�. Ksi�dz ich b�ogos�awi. Niech pan patrzy. Nie musia�em. Wiedzia�em, co zrobi�, �eby uratowa� tych biednych szale�c�w z "Bramy 403", ale czy oni sami tego chcieli? Slyper stworzy� im sw�j �wiat, a nie mia� w�a�ciwych kompetencji, �eby zrobi� to dobrze. Oni zawsze byli okaleczeni, nawet je�li on ustrzeg� sw�j �wiat przed tym, co uzna� za gro�ne. Wydawa�o mu si�, �e nie b�d� pragn�li tego, o czym nigdy nie s�yszeli. Pozbawi� ich wi�kszo�ci pokus, nie narzuci� �adnej religii, nie wykszta�ci� w mieszka�cach "Bramy 403" sumienia. Tak to mu si� wydawa�o. - Cz�sto tu pani przychodzi? Wydmucha�a cienki nos. - Nie. Tylko wtedy, kiedy jestem w szczeg�lnym nastroju. To znaczy wtedy, kiedy nie mam ju� si�y �y�. A oni... Oni wszyscy maj� w sobie tyle �ycia, �e mogliby nim obdzieli� ca�e miasto. Czy ta kobieta siedz�ca obok w og�le jeszcze �y�a? Zdumiewaj�ce, �e potrafi�a wysmarka� sw�j nos, a nie mia�a do�� wiary w dzie� nast�pny. Dlaczego wi�c przejmowa�a si� katarem? - To niech pani patrzy - powiedzia�em. - Kiedy b�d� szli w nasz� stron�, pan m�ody potknie si�, a po�y marynarki rozchyl� si� na boki, i zobaczy pani, �e jest to chudy, zm�czony codzienn� prac� jegomo��. Prosz� te� zwr�ci� uwag� na jego koszul�. Nie do ko�ca wsadzi� j� w za szerokie zreszt� portki. Jego w�osy trawi �upie� - nie ma biedak pieni�dzy na odpowiedni szampon. Kobieta przeszy�a mnie nienawistnym spojrzeniem. Psu�em. - Pan my�li, �e ja tego nie widz�? - zapyta�a mnie po chwili. - Kim pan jest, �e przychodzi w takie miejsca i nie potrafi cieszy� si� z czyjego� szcz�cia? I wcale nie usprawiedliwia pana te