6267
Szczegóły |
Tytuł |
6267 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6267 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6267 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6267 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maciej �erdzi�ski
Pancerniki siedz�ce w granatowej wodzie
Tak naprawd� to nie widzia�em ju� za wiele. Zawsze na
jesieni zdrowie mi si� pogarsza�o; raz by�y wrzody, innym
razem �ylaki, jeszcze innym p�cherz moczowy, ale teraz
�ci�o mnie na dobre. Nie potrafi�em nawet nastawi� oczu,
cho�by na tyle, �eby zobaczy�, kto wchodzi do baru.
�lep�em.
- Co tak mru�ysz te ga�y, Vit? Chcesz pod�apa� jaki�
towar, he?
- Nalej mi lepiej piwa - odburkn��em.
Stary Casy z�apa� za kufel i zacz�� szuka� kranu. Te�
mu to nie bardzo sz�o. Sapa�, sycza� i co chwila
przygryza� j�zyk jakby robi� jak�� cholernie skomplikowan�
robot�.
- Masz racj� - st�kn�� do mnie po chwili. - Nic tu po
nas. Ani po mnie, ani po tobie. Co tam m�wisz?
- Nic nie m�wi�.
- Pieprzysz, pieprzysz... Wyra�nie s�ysza�em.
Zbli�y� si� do mnie jeszcze bardziej, ale jego chud�,
wyn�dznia�� twarz zna�em akurat na pami��. Zawsze kiedy tak
patrzy�em w te ci�kie powieki, przypomina�y mi si� lepsze
dni i widzia�em "Bram� 403" pe�n� go�ci, muzyki i dziwek.
- Kiedy tak patrz� na ciebie, Vit - mrukn�� w ko�cu. - To
widz� te lepsze dni. Nie brakowa�o nam wtedy go�ci, muzyki
ani dziwek.
Za�mia�em si� bezg�o�nie.
- A przecie� nic si� nie zmieni�o, Casy. Ty stoisz za
barem, a ja myj� sracze. I drzewo wci�� ro�nie za oknem.
- I Florence wszystkim daje dupy.
- Ale nikt ju� jej nie chce.
To by� inny g�os, gdzie� na lewo ode mnie.
- I tak to w�a�nie jest, ch�opaki. Tak sobie tu wi�dniemy.
Ted, zwany przez nas Dupawcem, zawsze mia� jakie�
wyt�umaczenie. Ten si� nigdy nie poddawa�. Ten zawsze by�
szefem.
- Tobie nic nie dolega? - zapyta�em cicho. - S�yszysz,
widzisz, chodzisz?
- Tak. Ja si� jeszcze trzymam - musia� chyba kiwa� rud�
g�ow�, bo widzia�em jakie� rozmazane smugi. - "Brama"
z�apie form�. M�wi� wam.
Barman splun�� pod nogi i zakl�� siarczy�cie:
- G�wno. Nigdzie nie p�jd�. Jest dopiero trzecia.
- Widzisz, Ted. On nawet nie wie, o czym m�wisz.
Co� uderzy�o w szyby, ale nie by� to wiatr ani
deszcz, tylko brudne, stare gazety; z tych, co to przylatuj�
czasem z Down-Town dwa dni p�niej ni� trzeba i chocia�
wci�� s� na nich zdj�cia polityk�w, to ich u�miechy nie s�
ju� takie czyste.
- Bo tylko �mieci odwiedzaj� "Bram� 403", Ted. I ty
przecie� wiesz, kto jest winny...
- Zamknij si�, Vitalik. Mo�e to nie jego wina.
Zmru�y�em oczy i kiedy on zamoczy� usta w piwie,
pomy�la�em, �e chyba jednak nie warto o tym m�wi�.
- A co z drzewem? - zapyta�em - Trudno mi go dostrzec.
- Wszystko O.K., Vit. Ma ju� pi�kne, z�ote li�cie.
Cholernie z�ote. Jak nigdy dot�d.
I chocia� to, co m�wi� Dupawiec, nie by�o prawd�,
odpowiedzia�em:
- Fajnie.
Ja wiedzia�em, �e drzewo zdycha.
Rze�by nie przypomina�y ani ludzi, ani zwierz�t. By�y
przera�liwie bia�e i czyste, co jeszcze bardziej podkre�la�
b��kit popo�udniowego nieba. Tak samo bia�y by� dom. Tak
samo jak garnitur kanciastego faceta, kt�ry otworzy� mi
bram�.
- Jest pan sp�niony - rzuci� kr�tko.
Przyjrza�em mu si� uwa�niej.
- Prawd� m�wi�c, rozczarowa� mnie pan. Pa�ski g�os nie
pasuje do tego miejsca i do tych rze�b. Powinien pan
milcze�.
Zmru�y� tylko oczy i wyci�gn�� do mnie d�o�.
- Masz pan tu pe�no odcisk�w - powiedzia�em. - To z
poprzedniej roboty?
- Nie. Pa�skie kluczyki.
Ale ja ju� postanowi�em, �e nie odpuszcz� mu tak �atwo.
- Nie mam �adnych kluczyk�w. Przyjecha�em tu taryf�.
- W takim razie prosz� ju� i��. Sir Farrell czeka.
Si�gn��em do kieszeni i wyj��em piersi�wk�.
- Jestem alkoholikiem - powiedzia�em cicho. - Ale to nie
dlatego nie mam samochodu, skurwielu. To dlatego, �e nie
lubi� prowadzi�.
Bia�y pochyli� nieco g�ow�. Nie wygl�da� na
rozz�oszczonego.
- Nie chcesz si� denerwowa�, czy jak? Problemy z
wie�c�wk�? - pr�bowa�em dalej.
- Sir Farrell czeka.
- Ta.
Poci�gn��em alkohol, a on odwr�ci� twarz. Z regu�y bez
trudu dra�ni�em takich wielkich facet�w. Ten by� inny.
- Mo�e si� uda w drodze powrotnej - sykn��em pod nosem i
poszed�em w kierunku bia�ego domu. Czu�em, �e za mn� patrzy.
Faktycznie by�em sp�niony. Prawd� m�wi�c, ca�e moje
�ycie by�o sp�nione. Urodzi�em si� w czterdziestym �smym
tygodniu ci��y, a moja mama od razu ze mnie zrezygnowa�a,
bo nie do��, �e o ma�o co jej nie zabi�em, jeszcze tam w
macicy, to w dodatku mia�em garba. I trudno si� jej dziwi�.
- Lata lec�, a tak niewiele si� zmieni�o - westchn��em.
- Garb zosta�, sp�niam si� dalej... Ech.
Poci�gn��em jeszcze troch� i ostro�nie wszed�em na
schody. Tu by�o najwi�cej tych bia�ych figur i chyba ju�
wiedzia�em, do czego s�u�� Farrellowi. Mia�y przyt�acza�.
Ka�dy kto wchodzi� po tych schodach, czu� si� kiepski i ma�y
jak jaki� pieprzony robak, a wszystko, o czym marz�
pieprzone robaki, to uciec w bardziej paskudne miejsce. W
cie�.
- Dzie� dobry, panie Farrell - powiedzia�em. - Naprawd�
nie trzeba a� takich �rodk�w, a�eby mnie wprawi� w
zak�opotanie. I bez tego czuj� si� podle.
Farrell u�miechn�� si�. Nie wygl�da� na drania, ale kt�
z nich na takiego wygl�da? Plastyka twarzy to nie byle co.
- Prosz� wej�� - powiedzia�. - Niech pan si�dzie, od�o�y
t� p�ask� butelczyn� i zacznie my�le� o interesach, panie
Bossy.
Podoba�o mi si� to, �e nie wprowadza mnie kamerdyner i
�e pok�j, w kt�rym mieli�my rozmawia�, jest na dole. Farrell
zamkn�� drzwi.
- Wola�bym wiedzie�, o jakich interesach mam my�le�.
Pa�ski list by� raczej enigmatyczny - u�miechn��em si� i
ostro�nie usiad�em na oparciu fotela.
Farrell skin�� g�ow�. Wygl�da� na coraz bardziej
ponurego, a mo�e tylko tak mi si� wydawa�o, bo nie by�o
tu za wiele �wiat�a. Czu�em zapach jego kosmetyk�w i
zapach ten przypomnia� mi, �e pieni�dze to jednak wa�na
sprawa. Postanowi�em bardziej si� stara�. Prawd� m�wi�c,
pierwszy raz rozmawia�em z kim� takim jak Abraham Farrell.
- Tak wi�c? - zapyta�em. - Czy zechce mi pan to wyja�ni�?
- Wie pan, czym si� zajmuj�?
Nie znosi�em, kiedy kto� odpowiada� mi pytaniem.
- A pan wie, czym ja si� zajmuj�?
- Tak. To akurat jest bardzo proste. Pan nigdy jeszcze
nie pracowa�. Nawet na zlecenie. Na co dzie� szwenda si�
pan po mie�cie, a pa�ski talent krasom�wcy zjedna� panu
opini� cz�owieka nad�tego. Nie ma pan rodziny ani
przyjaci�. Nie ma pan �adnych oszcz�dno�ci. Nie ma pan
k�opot�w z policj�. Pan nie ma w og�le nic. Kiedy pan tu
wchodzi�, nie dostrzeg�em nawet pa�skiego cienia.
- Co� jednak mam.
- Co? - odchyli� nieco zas�on� i widzia�em, �e jego twarz
nie jest ju� taka mi�a. Czarne w�osy opad�y mu na czo�o, a
wargi wygi�y si� w d�, zdecydowanie za nisko, �eby
powiedzie�, �e jest zadowolony.
- Co pan ma? - powt�rzy�.
- Mam garba.
- Nie o tym m�wimy, panie Bossy. Garba pan nie naby�.
Teraz ja skin��em g�ow�.
- Prawda. Jest to prezent.
Wykrzywi�em smutno twarz i pomy�la�em, �e Abraham Farrell
nie wezwa� mnie tu z byle powodu. Zbyt si� denerwowa�.
- Ale to chyba nie to chcia� pan mi powiedzie�. W
sumie jako� si� przyzwyczai�em. Da si� �y�.
- Sk�d. Nie przyzwyczai� si� pan. Ani troch�. Ale to
faktycznie nie jest wa�ne. To, co panu powiedzia�em, te�
nie. Mam pieni�dze i swoje �r�d�a informacji. Powtarzam
tylko rzeczy oczywiste dla wszystkich.
Farrell przyg�adzi� w�osy i jeszcze jedna zmarszczka
przeci�a jego twarz.
Przesta�o mi si� to podoba�. Ten cz�owiek potrzebowa�...
- No, Bossy. Widz�, �e si� pan domy�la... Tak. Ja wiem.
- To niemo�liwe - odpowiedzia�em powoli. - Tego nie wie nikt.
Zbli�y�em si� do Farrella i jednym szarpni�ciem
podnios�em �aluzje. U�miecha� si�.
- Nie - z�apa�em go za klapy marynarki. - Prosz� ci�. Nie
s� na sprzeda�. Ja nie chc�, �eby oni te� je znali. Te
twoje filmy s� troch� inne, zupe�nie inne... Ja...
Ale on nie drgn�� nawet. Sta� przed oknem i patrzy� na
jedn� z tych bia�ych rze�b, a mnie zacz�o si� wydawa�, �e
ta rze�ba patrzy na mnie, i wtedy zauwa�y�em te�, �e
u�miech Farrella jest u�miechem smutnym.
- Panie Bossy. Ja nie chc� �adnej z pa�skich ksi��ek.
Prosz� mi wierzy�. To, co pan napisa�, zupe�nie mnie nie
interesuje.
Garb znowu zacz�� mnie sw�dzie�, bo nagle zrozumia�em,
�e gdyby chcia� wej�� do mojego mieszkania i zabra� mi moj�
maszyn�, nie potrafi�bym go powstrzyma�. By�em niczym.
Wr�ci�em na swoje oparcie, ale i st�d widzia�em t� przekl�t�
rze�b�. Farrell wybra� dobre miejsce na rozmow�.
- Czego pan chce?
- Wie pan, co przynosi mi najwi�kszy szmal?
Zacisn��em z�by.
- Nie. Nie znam si� na tym ca�ym g�wnie.
Odwr�ci� do mnie twarz i teraz patrzyli ju� razem. Zawsze
kiedy kto� na mnie patrzy�, garbi�em si� jeszcze bardziej.
- Jest taka jedna rzecz. Nazywa si� "Brama 403". Tak
naprawd�, tylko to trzyma Wydawnictwa Farrella przy �yciu,
drogi panie Bossy. Ale jak to w �yciu i u mnie pojawiaj� si�
problemy. Zapali pan?
- Nie.
Chwil� wydmuchiwa� niebieskie stru�ki, a potem podszed�
do mnie, tak blisko, �e przys�oni� ca�e okno. Odetchn��em.
- Poprzedni autor odm�wi� wsp�pracy. Po czterdziestu
latach. Ale to wci�� nie jest najwi�kszy problem. Czy znasz
Adriana Slypera?
- Mo�e znam, a mo�e nie. I wci�� pana nie rozumiem.
- Ale� tak. Ten skurwysyn za�yczy� sobie, �eby� to ty
pisa� dalej "Bram� 403". On ci� zna. Wie, �e piszesz.
Farrell znowu si� odsun��, ale tym razem nie zd��y�em
zobaczy� tej rze�by.
Zwymiotowa�em na dywan.
Czasem, kiedy jest mi szczeg�lnie �le, lubi� sobie rzygn��.
Nic si� nie poprawi�o. M�awka zamieni�a si� w deszcz,
wiatr w wicher, a m�j wrz�d w wiele r�nych chor�b.
Siedzia�em w swoim pokoju. Pali�em. My�la�em.
Dwa stare Gitany, to by�o wszystko, co uda�o mi si�
odnale�� w po�ach hotelowego uniformu. Jednego z nich
wzi�a Florence.
- Wiesz - powiedzia�em. - Teraz, kiedy tak s�abo widz� i
ciebie, i wszystko dooko�a, dopiero teraz zauwa�am, jak
ma�o zapami�ta�em. Chcia�bym co� wspomnina�, ale jedyne, co
mam w g�owie, to te cholerne pod�ogi i moje wiadro pe�ne
proszk�w. Nie ma obraz�w t�tni�cych kolorami, nie ma ojca,
kt�ry by na mnie krzykn��, nie ma szko�y i czerwonego
prze�cierad�a. Nie ma nawet tego, co opowiedzieli mi inni.
Zaci�gn��em si� papierosem.
- A ja? Jak mnie zapami�ta�e�, Vit?
Milcza�em chwil�.
- Zapami�ta�em ci� dobrze, Flo. Jeste� wysok� kobiet� i
wiem, �e zawsze mia�em problem, �eby powiedzie�, co w tobie
by�o najd�u�sze. Nogi, d�onie, twarz czy mo�e spojrzenie.
Nosisz wiele srebrnych bransolet i cz�sto malujesz usta.
Pami�tam, �e twoja szminka by�a bardzo czerwona. Pami�tam,
�e cz�sto na ni� patrzy�em, bo zostawia�a� j� na petach,
kt�re zamiata�em z pod�ogi.
Florence przesz�a przez pok�j. Wydawa�o mi si�, �e
zatrzyma�a si� przed oknem i �e na co� patrzy. Tak. Co� tam
by�o. Dawniej i ja lubi�em patrze� przez to okno.
- Biedny Vitalik - us�ysza�em. - Czy�by� zapomnia�, co robi�?
W�a�nie. Tego nie potrafi�em sobie przypomnie�.
- Nie... - odpowiedzia�em z wahaniem. - Nie wiem.
Poczu�em jej zapach i nagle przypomnia� mi si� Adrian
Slyper. Jego nie mog�em zapomnie�.
- Czy pami�tasz, gdzie le�a�y moje niedopa�ki?
- Tam, gdzie siedzia�a� najcz�ciej. Gdzie czeka�a�.
Dotkn�a mojej g�owy.
- Ale ju� nie siedz�. Ju� nie mog� tego robi�. Stary Casy
nie potrafi nala� kufla piwa, Nolan przesta� wychodzi� na
miasto, ty nie sprz�tasz bar�w, a ja... Ja ju� nie mog� by�
kurw�.
Zacz�a si� �mia� i wiedzia�em, �e zaraz si� rozp�acze.
Ze wszystkich si� stara�em si� s�ucha� tego deszczu i my�le�
o tym, co by�o kiedy�. Tak. Florence by�a dziwk�. By�a nasz�
najlepsz� panienk� i niejeden facet wraca� tu tylko po ni�.
Ted, zwany przez nas Dupawcem, dba� o dobre imi� "Bramy",
ale Florence by�a ponad wszystko. Ona mog�a to robi� i mia�a
nawet na pi�trze specjalny pok�j.
- Nie p�acz, Flo. Slyper jest chory. To dlatego.
Wszyscy�my si� za�amali i nie potrafimy �y� tak jak
dawniej.
- My w og�le nie wiemy, jak �y� bez niego. Bez tego
skurwysyna i jego cholernej maszyny - zacz�a szlocha�, a
jej �zy sp�ywa�y mi po policzkach.
C� mog�em odpowiedzie�. Ju� dawno obmy�li�em, �eby
otworzy� drzwi pokoju 107 i porozmawia� z nim o tym
wszystkim. Nawet gdybym zupe�nie o�lep�, tam trafi�bym
zawsze.
- Co jest za tym oknem, Flo? Powiedz mi.
Przesta�a p�aka�. Znowu pog�adzi�a mnie po g�owie.
- Biedny. Naprawd� nie potrafisz zobaczy� tego drzewa?
Twojego ulubionego drzewa? Vitalik...
Nie potrafi�em. Kiedy patrzy�em w tamt� stron�,
widzia�em tylko ja�niejsz� plam�. Mo�e by�a to szyba.
- Powiedz mi jeszcze, Flo; czy to drzewo ma li�cie? - co�
jakby zacz�o mi si� przypomina�.
- To dopiero lipiec. Ale tego roku jesie� przysz�a do nas
ju� w maju. A w czerwcu drzewo straci�o wszystkie li�cie.
Ty to zauwa�y�e� pierwszy, Vit.
Tak. Tak to w�a�nie by�o. Wtedy zacz��em �lepn��.
- A za drzewem; co widzisz na Queen Street?
Nie odpowiedzia�a od razu i kiedy ba�em si� ju�, �e b�d�
musia� powt�rzy� pytanie, us�ysza�em jej �miech. Znowu taki
sam.
- Tam jest mg�a. Taka dziwna g�sta mg�a i czasem mo�na w
niej dostrzec pochylone sylwetki. Id� powoli, bardzo
powoli. Im si� nie spieszy, Vit. Ja my�l�, �e im nie ma si�
ju� gdzie spieszy�. Nie ma Queen Street. Nie ma budki ani
�wiate�. Nie ma samochod�w.
Trudno mi by�o zebra� my�li, ale cieszy�em si�, �e
Florence siedzi na moich kolanach. Mia�a ciep�e uda i
ciep�y g�os.
- Ja p�jd� do Slypera. Jutro.
Przylgn�a do mnie jeszcze cia�niej.
- Powiedz mu, �e ja ju� nie potrafi�... Wiesz, powiedz.
Prosz� ci�.
- Wiem.
Ale wiedzia�em te�, �e do jutra zapomn�.
Jestem dosy� z�o�liwy i wiele rzeczy dra�ni mnie na
�wiecie. Wszystko, co tylko wymy�lam, natychmiast staram
si� opisa�, ale rzadko si� zdarza, �ebym wraca� do tych
bzdur. Dla mnie one po prostu by�y, dok�adnie tak jak ten
facet w bia�ym garniturze czy dym z papierosa wypuszczony
przez nozdrza s�siadki z g�ry. Przemijaj�.
S� jednak wyj�tki. Pami�tam na przyk�ad zach�d s�o�ca.
Napisa�em go w szczeg�lnie dla mnie fatalny dzie�, pe�en
chmur, okropnie zimny i d�ugi; tak, �e nawet wiatr nie
chcia� go przep�dzi�. Pod wiecz�r nie wytrzyma�em i
wymy�li�em czyste, bardzo niebieskie niebo, a tu� nad
horyzontem czerwone paski. Nie by�o innych barw. Tylko te
dwie, czerwie� i b��kit. Niby takie proste, ale nie da si�
tego powt�rzy�. Nie da si� zakombinowa� tak samo. Zawsze
co� si� spieprzy, a to paski nie takie, jak by� powinny, a
to b��kit troch� mniej niebieski, i tylko czasem w Los
Angeles s�o�ce zachodzi, jak to napisa�em.
- Jak dzisiaj - mrukn��em do tego wrednego faceta. -
Dok�adnie tak, jak napisa�em. Patrz pan na te paski.
Przytakn��. Prawd� m�wi�c, nic innego nie robi� od
dobrych kilku godzin. Kiwa� g�ow�, m�wi� co� o honorarium i
znowu kiwa� g�ow�.
- Drogi panie Bossy. Czy pan w og�le mnie s�ucha�? - w
jego g�osie pojawi�a si� nowa nuta. B�agalna.
- Jak najbardziej - patrzy�em prosto w jego m�tne oczy
ale to w�a�nie ja pierwszy opu�ci�em wzrok. - Pan jest Andy.
Przys�a� pana Abraham Farrell. Z korporacji Abrahama
Farrella.
Uda�, �e to kawa� i u�miechn�� si�. Opisa�em i taki
rodzaj u�miechu, ale jako� nigdy nie zdo�a�em go polubi�.
- Czy przeczyta� pan ju� chocia� pierwszy tom? - nie
dawa� za wygran�.
- Tak. Przeczyta�em i pierwszy i kilka innych -
westchn��em. - A kiedy pomy�la�em sobie, �e ten Slyper nie
potrafi napisa� nast�pnego, zrobi�o mi si� jako� dziwnie.
Chyba faktycznie nie jest z nim najlepiej.
- Dlaczego?
Mrugn��em do niego, a mia�em du�e, bardzo okr�g�e
oczy i ju� dawno zauwa�y�em, �e w�a�nie przez to ludzie �le
mnie oceniaj�. Wcale nie by�em taki �agodny.
- Dla niego to musi by� jak zrobienie kupy. Bierze papier,
siada i ju�. Leci.
Andy wykrzywi� si� tak bardzo, �e przez drobn� chwil�
przesta� pasowa� do swojego garnituru. Poprawi� siwiej�ce
w�osy.
- Co te� pan sugeruje? - zapyta� z niesmakiem. -
Zatwardzenie?
- Kto wie. Jak przesy�ali�cie mu szmal? Czy kto� go w
og�le widzia�? Tego Slypera.
Znowu zbiera� my�li. Za d�ugo.
- Prawd� m�wi�c, nie. Przysy�a� maszynopis, a my
wystawiali�my czek.
- Czeki wysy�ali�cie poczt�, a w�a�ciciel skrytki by�
zastrze�ony - doko�czy�em. - Czy tak?
Wsta� od sto�u i podszed� do mojej maszyny. Najwyra�niej
ucieka�.
- Panie Andy. - Przeszed�em ca�y pok�j tak, �eby znowu
stan�� przed nim. - Czy Slyper nigdy nie krytykowa� waszych
ekranizacji? S� straszne. Znacznie gorsze od ksi��ek.
Ten sam u�miech przemkn�� po jego ustach.
- A pan sk�d to niby wie? H�? Podobno nigdy pan tego nie
ogl�da�.
Mimo �e by� znacznie wy�szy, mnie wyda� si� nagle
okropnie ma�y.
Wzruszy�em ramionami.
- Nie by�o jeszcze programu o takiej ogl�dalno�ci. A
przecie� ludzie to kretyni. Musieli�cie tak opracowa� "Bram�
403", �eby im dogodzi�. G�upie dla g�upich.
Ju� prawie my�la�em, �e si� troch� wnerwi, ale nie.
Farrell mia� dobrych pracownik�w; Andy sta�, patrzy� i nie
m�wi� nic. Pewnie dziwi� si�, �e potrafi� mieszka� w tej
cholernej norze. W tym jednym ma�ym pokoju, gdzie �atwiej
by�o znale�� �wiec� ni� �ar�wk�, a herbata nigdy nie chcia�a
si� zaparzy�, bo m�j palnik nie potrafi� grza� na tyle
dobrze. Sika�em do wiadra. Z�by my�em kawa�kiem banda�a.
Szyby polepi�em skoczem. Tak jak spodnie.
Przysun��em sto�ek i ostro�nie na niego wszed�em.
- Dobra. Napisz� wam ten nast�pny tom, ch�opaki.
S�o�ce ju� prawie zasz�o, a on co� tam m�wi�, ale ja i
tak wiedzia�em, �e to wszystko g�wno. Nie mieli wyj�cia. To
Slyper tak chcia�. Farrell si� nie liczy�.
- Wiesz, Andy... Zaraz przyjdzie tu taka jedna
dziewczyna. Przyniesie mi kaw� z mlekiem i ciasteczka.
Przyniesie mi te� par� groszy i b�dzie do mnie du�o m�wi�,
a jej g�os przypomni mi troch� lepsze czasy. B�dzie bardzo
mi�a i ciep�a, b�dzie s�ucha�, co jej opowiadam, czasem
dotknie mojej d�oni, ale nigdy nie rozpu�ci w�os�w. Nigdy
nie poka�e mi, jak naprawd� wygl�da. My�lisz, �e to przez
tego garba?
Andy wzruszy� ramionami.
- Teraz b�dzie troch� inaczej, panie Bossy. Kiedy
dostanie pan pierwszy czek, zmieni si� wszystko. Kobiety
r�wnie�. B�dzie pan bogaty.
- Tak.
Wci�� sta�em na tym sto�ku. I wci�� by�em ni�szy od niego.
Chcia�em ju�, �eby sobie poszed�, ale on jakby zwleka�.
Popatrzy� na mnie, potem znowu na moj� maszyn�, a potem
prosto w pop�kane okno.
- Mam jeszcze takie pytanie, panie Bossy.
- Wal. Odpowiadam na wszystko. Opowiem ci nawet o moim
garbie. Albo o tym, jak wy�ysia�em. Tak wi�c, sta�o si� to
bardzo nagle...
- Nie. Niech pan postara si� by� powa�ny - za�mia� si�,
ale szybko to opanowa�. - Wszystko, o czym pan m�wi, to
pisanie. Pisanie. Ale co pan napisa�? To w�a�nie o to
chcia�em pana zapyta�. Gdzie s� maszynopisy, ksi��ki,
opowiadania... Gdzie to jest? Pan ma tylko ten pok�j, a ja
nic tu nie widz�. Ta maszyna nie ma nawet ta�my.
Andy nie by� a� taki g�upi, jak my�la�em. By� po prostu
�lepy.
S�ysza�em ju� kroki tej dziewczyny. Schodzi�a do mojej
sutereny.
- Ja pisz�. Papier nie jest mi potrzebny. Po co? -
zeskoczy�em ze sto�ka i podbieg�em do drzwi. - Rozumie
pan? Tylko ja i maszyna.
- Rany boskie. To jak pan chce nam dostarczy� maszynopis?
Jak pan to wszystko widzi? Przecie� to nie s� �arty, Bossy.
To s� pieni�dze.
Chcia�em poczu� jej zapach, zanim jeszcze zapuka do
drzwi, ale Andy podszed� do mnie i czu�em tylko m�skie
kosmetyki i jego przera�enie. Klepn��em go w rami�.
- Pomy�la�em i o tym. Niech pan powie Farrellowi, �e
zrobi� wyj�tek i b�dzie mia� wszystko na papierze. Za
trzydzie�ci dwa dni. Przynios� sam, oko�o po�udnia. Wtedy
si� rozliczymy, a teraz niech pan ju� idzie.
Wyszed� bez s�owa.
Rzuci�em si� do maszyny i zacz��em pisa�. Szybko,
szybciej... Zaczyna�em si� domy�la�, kim m�g� by� Slyper.
Sk�d m�g� mnie zna�.
Jeszcze szybciej....
Wesz�a.
Od czasu, kiedy zupe�nie o�lep�em, Ted zawiesi� mi na
szyi taki specjalny zegar. Zegar cyka co p� godziny, a ja
potrafi� si� zorientowa�, czy to ranek, czy ju� wiecz�r.
Nie robi� nic. Szwendam si� po opustosza�ych korytarzach,
gadam do siebie albo czekam przyczajony w jakimi� k�cie,
s�uchaj�c wycia wiatru.
Stary Casy znikn�� na dobre i nikt nie obs�uguje ju�
baru. Zlaz�em tam przedwczoraj, posuwaj�c si� wzd�u�
�ciany, ostro�nie; tak, �eby nie upa�� ze schod�w. Kiedy
wreszcie pchn��em wahad�owe drzwi, nie poczu�em ani zapachu
t�umu ludzi ani nie us�ysza�em jednego g�osu. Zacz��em
maca� �ciany i chyba z p� metra za drzwiami wyczu�em
pierwsz� wyrw�. Potem nast�pn� i jeszcze jedn�, a potem w
og�le nie by�o ju� �cian. By�a pustka.
- Halo... Halo, jest tam kto? - cofn��em si� przera�ony.
- Halo?
Nikt nie odpowiedzia�, a ja przypomnia�em sobie nagle
Florence i tych ludzi chodz�cych w g�stej mgle. Tu te� byli.
Czu�em ich wsz�dzie.
- Kim wy jeste�cie...
Szepty.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa...
- Co chcecie nam zrobi�?
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaa...
- Co?
- Aaaaaaaaa...
- Ja nie rozumiem.
- Uuuuuuuuuuuuummmaaaaar������. OOOOOOOOnnn
uuuummmmaaaaaaaaaaaaaar�.
W�osy stan�y mi d�ba i wtedy po raz pierwszy zobaczy�em
te pancerniki. Siedzia�y w granatowej wodzie, wielkie,
�elazne okr�ty, z cienkimi, d�ugimi lufami armat
skierowanymi prosto w zachmurzone niebo. Widzia�em te�
ludzi spaceruj�cych po promenadzie. I czerwone znaki na ich
czapkach.
Nie wiem, sk�d to si� wzi�o w mojej g�owie. Nigdy nie
interesowa�em si� statkami ani morzem. Ja nie mog�em
pami�ta� tego obrazu. To nie by�o moje.
- Nnnnnnnnnnnnnnnaaaaaaaaaaasz B����g uuuuuuuummmmaar�.
Zguuuuuuuuuubiiilii�myyyyy siii�. Wpuuuuuuuu�����
naaaaassssssss...
- Nie! Precz.
Zatrzasn��em drzwi i pobieg�em na g�r�.
Od tego czasu zupe�nie mi si� pogorszy�o. Bywa, �e nie
potrafi� wr�ci� do w�asnego pokoju. Stercz� na korytarzu,
tak jak teraz, i tak sobie kombinuj�, co by tu...
- Vitalik! Dobrze ci� widzie�, cz�owieku.
Ten g�os pozna�em od razu. To by� nasz zaopatrzeniowiec.
- Nolan. To naprawd� ty? Nolan? Nolan... - cieszy�em si�
jak dziecko i wci�� powtarza�em jego imi�. - Ju� tak dawno
nikogo nie spotka�em, widzia�em tylko tych facet�w we mgle,
wiesz, tych, co to widzia�a Florence. I Ted te� co� o nich
m�wi�. A ty, co tam u ciebie? Tak w og�le, to ja nie bardzo
widz�...
Poczu�em, jak podchodzi bli�ej, a potem znowu us�ysza�em
jego g�os:
- Po co pytasz, bracie. Gorzej nigdy nie by�o. Ale ja si�
nie przejmuj�. Pieprz� Slypera, bo i on mnie zawsze
pieprzy�. Wczoraj spotka�em Dupawca i niech mnie szlag,
je�li spotkam go jutro. Ca�y czas rzyga, a jak nie rzyga, to
sra - m�wi� coraz szybciej i �piewniej.
Dotkn��em swoich oczu. Bola�y.
- Przesta� - powiedzia�em cicho. - Nigdy tyle nie
gada�e�. Co jest z tob�, Nolan? Na co ty chorujesz?
Splun�� i zasycza�:
- To ty ju�, kurwa, nie pami�tasz? Ju� zapomnia�e�?
- Co... Co mia�em zapomnie�. Ciebie pami�tam.
- Pami�tasz? Przecie� ja zawsze by�em chory, Vit. Albo
z�apa�em syfa, albo wrzody na dupie. Kiedy si� podleczy�em,
Slyper przypomina� sobie o �ylakach podudzi, a potem o
w�o�niu spiralnym i tak to lecia�o. Mnie tam bez r�nicy.
Ja zawsze umieram.
Odwr�ci�em szybko twarz tak, �eby nie widzia� mojego
zdziwienia.
On nigdy nie chorowa�. Nigdy. By� wielkim, silnym jak
goryl Indianinem i nie by�o takiego, kt�ry by sprosta� jego
�ylastym �apom.
- Nolan. Przecie� ty...
- Co? Powiedz mi lepiej, dlaczego tak krwawisz, bracie.
Kto ci tak przerobi� facjat�, Vit?
- Nie wiem... To chyba z przedwczoraj. Ucieka�em przed
tymi lud�mi chodz�cymi po naszym barze i musia�em w co�
uderzy�. Ale nie pami�tam tego.
Cykn�� zegar. Min�o nast�pne p� godziny i by�o ju� po
po�udniu. Nagle przypomnia�em sobie, po co tu w�a�ciwie
stoj�. Pod tymi drzwiami. Jak �lepy, zagubiony cz�owieczek.
- Ty masz chyba z�amany nos, czy co... Ca�a twarz ci si�
zmienia. Oczy, w�osy... Vitalik, co si� z tob� dzieje?
Cholernie krwawisz.
Tak. Czu�em, �e nie jestem taki jak dawniej. Co� ros�o w
moim ciele i w mojej g�owie. Znowu widzia�em granatow� wod�,
a w niej spoczywa�y cztery omsza�e pancerniki, po�yskuj�ce
metalem w zachodz�cym s�o�cu. Widzia�em te� �o�nierzy
spaceruj�cych po�r�d zwoj�w grubych lin i by�o tak cicho,
�e s�ysza�em stukot ich but�w. Stuk. Stuk, stuk. Stuk. Stuk,
stuk.
Jeden z �o�nierzy spojrza� w moj� stron�, a ja
pomy�la�em, �e gdyby zacz�li chodzi� troch� szybciej,
brzmia�oby to jak maszyna do pisania. Jak ten d�wi�k,
kt�ry zawsze s�ysza�em zza jego drzwi.
- Teraz - powiedzia�em do Nolana. - Teraz, bracie.
- Ty. Chyba nie chcesz tego zrobi�. Po co ci to - zacz��
oddycha� g�o�niej.
Namaca�em klamk�.
- W�a�nie.
Kiedy� otworzy�em hotelow� ksi�g� go�ci i pod numerem 107
znalaz�em:
- Apartament podw�jny. �azienka, kuchnia. Sprz�t sta�y -
jeden stolik, dwa krzes�a, jeden fotel. Lustro - p�kni�te w
prawym, g�rnym rogu. Z racji cz�stych awarii ogrzewanie
wy��czono. Nazwisko go�cia - Adrian Slyper. Mieszka
samotnie. Numer prawa jazdy....... Wiek - nieznany. Zaw�d -
B�g.
- Zawsze chcia�em zapuka� do Boga. Ale wejd� bez pukania.
Trzymaj si�, Nolan.
Zanim zd��y� co� odpowiedzie�, nacisn��em klamk�.
Drzwi ust�pi�y.
Ludzie potrafi� dzieli� sprawy na du�e i ma�e. Niekt�rzy
z nich s� tak bezczelni, �e potrafi� te� decydowa�, kt�re z
nich s� wa�ne, a kt�re b�ahe. Nie wiem, kto ich tego
wszystkiego nauczy�, ale gdybym zapyta� pierwszego z brzegu,
odpowiedzia�by, i� wojna to wa�niejsza rzecz ni� spos�b, w
jaki trzymasz kufel z piwem.
Poniewa� nie posiadam tak jednoznacznych mo�liwo�ci oceny,
cz�sto zadaj� r�ne pytania. To w�a�nie wtedy najcz�ciej
nazywaj� mnie idiot�.
- Popatrz - powiedzia�em do drobnego, zaro�ni�tego
pijaczka, kt�ry siedzia� po mojej prawej stronie. - Czy ty
naprawd� potrafisz tak spokojnie pi� to piwo wiedz�c, �e
masz kr�tkie, grube paluchy, zakrzywione paznokcie i �e to
wszystko wygl�da jeszcze gorzej, kiedy �ciskasz tak ten
sw�j kufel? H�? Ty rzeczywi�cie spokojnie pijesz piwo? Tak
po prostu? Spojrza� na mnie i powiedzia�:
- Spierdalaj.
I nawet nie drgn�� mu ten wstr�tny, czerwony kciuk.
Mocny facet, pomy�la�em nerwowo. Ten wie, co robi.
- Nalej mi jeszcze jedno - podsun��em barmanowi kufel.
- Szmalec.
- Zaraz.
W swoich niezliczonych w�dr�wkach po barach nauczy�em si�
pisa� tak naprawd�. Nigdzie nie znajdziesz takich twarzy.
Pooranych ludzkich oblicz, pe�nych my�li i �ycia,
niekoniecznie pe�nego krzykliwych kobiet czy komiwoja�er�w
namawiaj�cych ci� na kupno elektrostastycznych prezerwatyw.
Je�eli mo�na podzieli� ludzi, to tylko na dwa rodzaje:
my�licieli i kombinator�w. Czasem wystarczy jedno
spojrzenie, �eby oddzieli� przypadkowych bywalc�w od starych
wyjadaczy. Siedzisz przy barze i patrzysz w podrapane
lustra, a w nich widzisz wszystko, co dzieje si� gdzie� za
tob�. To bardzo wa�ne. Nie widzisz tego bezpo�rednio i
zachowujesz dystans. Mo�esz pisa�.
- Tak wi�c - zwr�ci�em si� do zas�pionego bandziora,
kt�ry siedzia� po mojej lewej stronie. - Je�eli ju� przyj��,
�e jestem cz�owiekiem, to zaliczy�bym siebie do
kombinator�w. Po�ycz pi�tk�.
- Spierdalaj.
Ten te� wiedzia�, co i jak.
- Ogl�da�e� kiedy "Bram� 403"? - zapyta�em barmana, kt�ry
wci�� czeka� cierpliwie na pieni�dze. - A mo�e czyta�e�
ksi��ki?
Zmru�y� niepewnie oczy. Mia� �ys�, �ylast� g�ow� i
przypomina� mi nieco g��binow� ryb�. Zw�aszcza kiedy
otwiera� usta.
- Jasne - powiedzia� powoli. - Ka�dy to ogl�da. Nawet m�j
syn.
Wiedzia�em, �e jego jedyny syn jest bokserem i troch� mu
si� ju� poprzestawia�o.
- Powiedz mi jeszcze, kt�rego z bohater�w lubisz najbardziej?
- Po co ci to, Bossy? Nigdy nas tu nie wypytujesz o takie
rzeczy.
Pochyli�em si� tak, �eby ci dwaj siedz�cy obok te� mnie
s�yszeli.
- Dam ci t� pi�tk� bez piwa. Odpowiedz.
- To chyba jasne. Vitalik Stone. Wszyscy go najbardziej
lubi�. Nawet m�j syn.
Si�gn��em r�k� do kieszeni udaj�c, �e czego� szukam.
- A co wiesz o pokoju 107? Kto tam mieszka. Kim jest ten
go��?
�y�y nabrzmia�y mu jeszcze bardziej.
- Co ci si� sta�o? Chory jeste�? Nigdy ci� to wszystko
nie interesowa�o.
Do baru wesz�a dziewczyna i chocia� siedzia�em tu� przy
drzwiach, nie zauwa�y�a mnie. Mia�a �adn� twarz, pe�n�
wspomnie�; prostych dobrych my�li, takich jak te, kt�re
spotka� mo�esz w pami�tniku nastolatki i chyba ju� nigdzie
indziej.
- Powiedz, Ed - pokaza�em mu zaci�ni�t� pi��. - Numer 107.
Powiedz.
- Nikt nie wie, kto tam mieszka, Bossy. Podobno jaki�
pisarz, a mo�e wariat. - Barman wyra�nie si� rozrusza�. -
M�j syn twierdzi, �e to jest ten kluczyk. To jest to, �e
znasz ten pieprzony hotel jak w�asny dom, a mieszka�c�w jak
w�asn� rodzin�. Ale tego nie wiesz. Tego jednego nie wiesz.
A jak nie wiesz, co jest we w�asnym domu, to �re ci�
strasznie taka my�l...
- Prawda - wtr�ci� si� m�j s�siad z prawej. - Strasznie
mnie to wkurwia. No co te� tam jest? W tym pokoju?
Dziewczyna przesz�a ju� ca�y bar i usiad�a przy pustym
stoliku. Widzia�em jak wyjmuje z torebki szmink�, a potem
zak�ada nog� na nog�. Zacz곹 si� malowa�.
- G�wno - warkn�� pijak z lewej. - To nie to. Nie
zauwa�yli�cie, �e najwa�niejsza jest Florence? Niby dziwka,
a ma serce. W ostatnim odcinku da�a nawet temu kulasowi,
Nolanowi.
Barman skin�� �ylast� g�ow� i u�miechn�� si�.
- Taaak. Za darmo mu da�a. Dobra jest kobita.
Kiedy pomy�la�em, �e zosta�o im jeszcze czterna�cie
odcink�w, zrobi�o mi si� jako� dziwnie. Wci�� nie
wiedzia�em, od czego zacz��.
Do dziewczyny przysiad� si� m�czyzna. Wygl�da� kiepsko;
ci�ki, zwalisty brzuchacz wymachuj�cy �mierdz�cym cygarem i
nie musia�em wcale mru�y� oczu, �eby zobaczy� l�ni�ce
kropelki potu na jego czole. Zacz�li rozmawia�.
- Wiecie co, ch�opaki - powiedzia�em. - Nie mam tej
pi�tki. Nie mam nic. Ale obiecuj� wam, �e pi�tnasty odcinek
"Bramy", licz�c od dzisiaj, nie b�dzie ju� taki tajemniczy.
Zeskoczy�em ze sto�ka i skierowa�em si� do drzwi.
I tak wiedzia�em, �e za chwil� dziewczyna wyjdzie z tym
oble�nym palaczem cygar, a na jej twarzy nie b�dzie ju� tych
delikatnych wspomnie�. Pojawi� si� znowu jutro, kiedy
przyniesie mi troch� pieni�dzy i herbatniki.
Nie musia�em tego widzie�. W ko�cu ja to Napisa�em.
A teraz, panie Slyper, zabior� si� za ciebie. Sam mnie
poprosi�e�.
Lustro rzeczywi�cie by�o p�kni�te w prawym, g�rnym rogu.
Na pod�odze le�a�y stosy zadrukowanych stronic, a w�r�d
nich kawa�eczki po�amanych o��wk�w i gumek. Wsz�dzie
zalega�y grube warstwy kurzu; widzia�em je nawet w tym
kiepskim ��tym �wietle sp�ywaj�cym gdzie� z g�ry, z ma�ej,
ukrytej pod sufitem �ar�wki... �wiat�o... Zaraz.
Ja widzia�em. Znowu widzia�em.
- Oczy mi wyzdrowia�y - powiedzia�em do siebie. - O Bo�e.
- Tak - odrzek� jaki� g�os. - Ale to ju� nie moja
zas�uga. Prawd� m�wi�c, zrobi�em wszystko, �eby� odzyska�
wzrok, niestety, nie da�em temu rady. I nie tylko temu,
panie Stone.
Siedzia� tu� pod oknem, zas�oni�tym ci�kimi czarnymi
firanami, i ca�e jego ubranie te� by�o czarne - mo�e w�a�nie
dlatego nie zauwa�y�em go od razu. A mo�e dlatego, �e by�
taki skurczony i zapadni�ty w g��b siebie. Przypomnia� mi
jab�ko, kt�re zostawi�em kiedy� na p�ce, a ono pomarszczy�o
si� i zmala�o tak, �e kiedy je w ko�cu stamt�d wyj��em, nie
od razu pozna�em, co to w og�le jest.
Nie zauwa�y�em w�asnego Boga, pomy�la�em i z trudem
opanowa�em �miech. To straszne, ale chcia�o mi si� tylko
�mia�.
Slyper nie patrzy� na mnie. Spojrzenie utkwi� w swojej
maszynie, r�wnie czarnej jak wszystko wok� niego, l�ni�cej
z�otymi napisami i niklem. Nie wiem, jak d�ugo tak ju� na ni�
patrzy�. Nie wiem r�wnie�, dlaczego ja musia�em opu�ci�
wzrok.
- Spiesz si� - powiedzia� w ko�cu. - Teraz, kiedy On
zacz��, nie mam ju� za wiele czasu.
Nie zrozumia�em, o co mu chodzi. Ostro�nie wszed�em do
pokoju, a te zapisane strony szele�ci�y pod moimi butami.
Wci�� nie widzia�em twarzy Slypera, wci�� ukrywa� j� w
cieniu.
- Panie Slyper - powiedzia�em. - Niech mi pan tylko
powie, czy rzeczywi�cie nie mo�emy �y� bez pana?
- Nie.
- Dlaczego?
- Ja was Napisa�em. Was, ten hotel, ulic� za oknem, ludzi
przychodz�cych czasami do naszego baru i to drzewo, na
kt�re tak bardzo lubi�e� patrze�. I od razu, od samego
Pocz�tku, da�em wam wszystkim �wiadomo��, �e tak w�a�nie
jest. Pomy�la�em sobie, �e to jedyne, co jestem wam winien.
�wiadomo��.
Zbli�y�em si� jeszcze bardziej.
- Wiedzieli�my wszyscy. Drzwi z numerem 107 by�y dla nas
czym�... Czym� innym. Innym �wiatem. My nawet nie
m�wili�my o panu zbyt cz�sto.
Pokr�ci� g�ow�.
- A przecie� mogli�cie tu wej��. Ka�dy jeden; nie
musieli�cie nawet puka�. Wystarczy�o przekr�ci� klamk�.
Zacz�� kaszle�, a ja cierpliwie czeka�em, a� sko�czy.
- Nikt z nas nie wszed�. Po co mieli�my wchodzi�? �ebra�
o zdrowie? O �adniejsze twarze? O pieni�dze?
- Nie. Byli�cie wszyscy zbyt dumni. Zbyt podobni do mnie.
Ale przecie� mo�na by�o wst�pi� tu na kaw�. Dlaczego nikt z
was nie zaprosi� mnie na d�, nie przedzwoni�... Sk�d
wiedzieli�cie, �e u mnie wszystko O.K.?
Odchyli�em zas�on� i wzruszy�em ramionami.
- Czuli�my si� dobrze. Wi�c i pan musia� czu� si� dobrze.
Tam, gdzie kiedy� ros�o drzewo, by�a teraz tylko mg�a.
G�sta, prawie namacalna zas�ona si�gaj�ca okien jak chciwe
r�ce �ebraka prosz�cego o pieni�dze. Oni stali ju�
wsz�dzie. Widzia�em ich twarze wpatrzone w moje oczy;
cierpliwe, pewne swego...
- Kim s� ci wszyscy ludzie na dole? Na co oni czekaj�?
Wzdrygn�� si�.
- Nigdy nie b�dziecie w�r�d nich. W�a�ciwie tylko tyle
mog� ci o nich powiedzie�. Nie b�j si�.
Ale ja ba�em si� coraz bardziej. Wydawa�o mi si�, �e oni
czekaj� na �mier� Slypera i kiedy umrze, wejd� tu do �rodka.
Po nasze ubrania, jedzenie, marzenia, ciep�o i wszystko, co
tylko mamy.
Po nas samych.
Wiedzia�em te�, �e wystarczy mi zamkn�� oczy, �eby znowu
stan�� w tamtym miejscu i patrze� na cztery szare cielska
majestatycznie zanurzone w granatowej wodzie. Coraz
bardziej pragn��em tego wiatru szarpi�cego flagami i tej
kobiety, kt�r� prowadzili wysocy �o�nierze. Mog�em opu�ci�
powieki. Mog�em wybiera�. Mog�em zmieni� ten �wiat.
- Nie - powiedzia�em do Slypera.
- Jeszcze nie - odpowiedzia�.
- Nast�pnym razem - westchn��em do siebie i wykr�ci�em
kartk� papieru. - A� tak bardzo nam si� nie spieszy, moi
drodzy.
Pogoda by�a kiepska. Lubi� deszcz i lubi� te� s�o�ce, ale
obu naraz wprost nie potrafi� znie��. Tu, w suterenie, jest
wtedy najprzyjemniej, widz� troch� s�o�ca i troch� deszczu
i naprawd� nie musz� si� martwi�, co na siebie za�o�y�. A co
najwa�niejsze - wcale nie chce mi si� nigdzie wy�azi�. Pij�
gorzkie herbaty, kurz� skr�ty i Pisz�.
- Tak - u�miechn��em si�. - Trzeba mi wi�cej takiej
pogody. "Brama 403" jej potrzebuje.
Z pozoru nie wydawa�o si� to a� takie trudne. Wszystkie
tomy "Bramy" przypomina�y mi ogniwa dobrze naoliwionego
�a�cucha. �a�cuch zaz�bia� si� na kole i ca�a historia
p�dzi�a coraz szybciej do przodu. Z odcinka na odcinek
Slyper bardziej zag�szcza� atmosfer�, uniemo�liwia�
oderwanie si� od jego pomys��w, wci�ga�; i niech mnie, je�li
mu to nie sz�o. Tu by� mistrzem. I nie tylko tu.
Wykreowa� wspania�e postacie. Niby sk�pe w opisie, niby
blade i zamkni�te w jednym, szarym miejscu, ale im d�u�ej o
nich my�la�em, tym bardziej rozumia�em, dlaczego s� takie
dobre.
- Dwadzie�cia lat temu postanowi�em opisa� Cz�owieka
Pe�nego - powiedzia�em do wody �ciekaj�cej po parapecie. -
Pisa�em go bez ma�a rok. Stara�em si� uj�� ka�d� jego cz��,
ka�d� cholern� cz�stk� i wiem, �e nie zapomnia�em opisa�
niczego. By� to rzeczywi�cie Cz�owiek Pe�ny.
Woda kapa�a coraz szybciej.
- Ale ja nazwa�em go Cz�owiekiem Pustym. Bo dla mnie nie
mia� ju� nic do ukrycia.
Slyper musia� o tym wiedzie�. Szkicowa� wi�c tylko, raz
pewniej, raz mocniej, ale nigdy nie tak, �eby wszystko by�o
jasne. By� muzykiem, kt�ry dobrze wie, czego zagra� nie
mo�na, kt�ry urywa najbardziej porywaj�ce sola w po�owie i
zostawia ci� w�ciek�ego, ale z g�ow� pe�n� my�li i pomys��w.
Jak by tu doko�czy�. To by� jego haczyk.
Porusza� si� sprawnie, nie wyczuwa�em wahania w
dialogach, nie by�o sztuczno�ci w opisach...
- Halo, panie - us�ysza�em jaki� g�os. - Otw�rz pan.
Podbieg�em cicho do drzwi.
- Panie Bossy. Czy pan mnie s�yszy? Halo!
Przystawi�em sto�ek i ostro�nie zacz��em si� na niego
wspina�. Nikt nie pomy�la�, �e garbaci nie si�gaj�
wizjer�w. Jasne. Po co to si� martwi� garbatymi.
By�em z�y, bo nie chcia�em si� ubiera�. Zawsze, kiedy
Pisz� d�u�sze partie tekstu, rozbieram si� do naga. Nie
lubi� czu� na sobie tych wszystkich szmat, przeszkadzaj� mi
w przebieraniu palcami i odci�gaj� co ciekawsze my�li.
Dosi�gn��em wizjera. Za drzwiami nie by�o nikogo.
- Co pan wyprawia? Tutaj, Bossy. Tutaj, do cholery.
Dopiero teraz zrozumia�em, �e to nie zza drzwi dobiega
ten g�os.
Odwr�ci�em si� tak wolno, jak tylko potrafi�em, bo gdybym
odwr�ci� si� szybciej, by�bym jeszcze �mieszniejszy. Garbus
golas na tr�jnogim zydlu. Tylko p�aka� ze �miechu.
- Tak - skin��em g�ow�. - Widz� pana, panie dozorco.
I rzeczywi�cie widzia�em jego sumiast� twarz �ypi�c� na
mnie przez potrzaskan� szyb�. To by�a jedna z niedogodno�ci
mojej sutereny; to cholernie niskie okno.
- Zagl�dam tak do pana, bo nie wiadomo, �yje nam pan
jeszcze, czy ju� nie? Co to si� dzieje, panie Bossy? Verly
m�wi�a, �e nawet jej ju� pan nie wpuszcza.
- Jej przede wszystkim. Ale niech si� pan nie martwi. Ze
mn� jak z wielb��dem. Wie pan co o wielb��dach?
Poruszy� nerwowo w�sem.
- Garby maj� cholerniki.
Podszed�em bli�ej szyby i widzia�em jego oczy w
dziesi�tkach pop�kanych szkie�. Na ka�dym mia�y troch� inny
kolor.
- I tak te� sobie radz�. Z garba bior� picie -
powiedzia�em p�g�osem. - A ja mam taki specjalny garb; nie
do��, �e pe�en wody, to i �arcie si� w nim znajdzie.
Szarpn��em zas�on� i dozorca znikn��.
W�ciek�y wr�ci�em do maszyny. Nie wiem, jak d�ugo przy
niej siedzia�em, ale kiedy w ko�cu podnios�em g�ow�, woda
nie kapa�a ju� z parapetu. Przesta�o pada�.
- Slyper pope�ni� b��d - powiedzia�em. - Postanowi� pisa�
dobrze i postanowi� omija� wiele ma�ych, niepotrzebnych
kwestii. Uzna�, �e wspomienia, te niby g�upie zamglone
my�li, nie b�d� potrzebne jego bohaterom. Po jak� choler�
maj� wspomina�, my�la�. Po co maj� pami�ta� choroby i
�mier�, wypadki czy plamy na nowych spodniach... Dlaczego
niby ich m�czy� tym wszystkim?
Zapali�em skr�ta i u�miechn��em si�. Slyper Usprawniacz.
Napisa� ludzi, jakich zna�, ale nie podoba�o mu si�, �e
cierpieli. Zamkn�� ich w ma�ym hoteliku i stworzy� nowy
�wiat.
- Szkoda tylko, �e opar� go na tym starym. Nawet piwa nie
wymy�li� swojego, nawet jednego drzewa albo chocia� kszta�tu
muszli do sracza. Wola� zmieni� ludzi. Tak po prostu - nie
spodobali mu si�.
Pokr�ci�em g�ow� i zacz��em Pisa�.
Na ma�ej, podrapanej p�ce poniewiera�o si� kilka
ksi��ek. By�y bardzo stare, pe�ne podkre�le� i jakich�
dziwnych znak�w. Kiedy zbli�y�em si� i wzi��em w d�o� jedn�
z nich, zobaczy�em nazwisko autora. Adrian Slyper.
- Tak. Napisa�em ich znacznie wi�cej - powiedzia�
pocieraj�c zmarszczone czo�o. - Tak du�o, �e sam nie
pami�tam wszystkich tytu��w. Podobno nie by�y najgorsze.
Od�o�y�em ksi��k�.
- I co b�dzie z nami, panie Slyper? Mo�e to ta maszyna?
Mo�e to ona si� panu zepsu�a? Mog� przyprowadzi� starego
Grorge`a, zawsze co� poradzi...
Slyper u�miechn�� si�. Mia� czarne, po�amane z�by, a ja
znowu pomy�la�em g�upio, �e B�g nie powinien mie� takich
z�b�w.
- Popatrz - powiedzia�. - Patrz prosto na to lustro.
Jego d�ugie, w�laste palce zawis�y nad klawiatur�, a
potem opad�y i zacz�y biega� jak dwa ruchliwe paj�ki. Po
chwili znieruchomia�y.
Gdyby kto� mnie zapyta�, nie potrafi�bym odpowiedzie�,
kiedy to si� sta�o. Patrzy�em ca�y czas i jedyne, co m�g�bym
powiedzie�, to to, �e lustro nie by�o ju� p�kni�te.
Zacz�� pisa� znowu. Jeszcze szybciej. Tym razem wydawa�o
mi si�, �e widz� znikaj�c� rdz�, widz� ramy zmieniaj�ce
kszta�ty, ale to musia�o by� tylko z�udzenie, bo kiedy
przesta�, w og�le nie by�o ju� ram, a lustro wisia�o w innym
miejscu.
- Wi�c tak pan to robi? - Troch� kr�ci�o mi si� w g�owie
i musia�em oprze� si� o �cian�. - Szybko.
- Chcia�em ci tylko pokaza�, �e maszyna jest sprawna. W
jednej chwili mog� napisa� now� "Bram� 403". Mog� przerobi�
ka�dy pok�j, schody, bar... Wszystko.
Zacz�� gestykulowa�, jak gdyby nagle zabrak�o mu s��w.
Wreszcie widzia�em jego twarz; dzik�, w�ciek�� twarz
zm�czonego cz�owieka, pe�n� zmarszczek i zniech�cenia.
Przypomina� po trochu nas wszystkich. To odnajdywa�em w nim
Nolana, to barmana, to go�ci wpadaj�cych do naszego baru na
jednego scotcha, to mnie samego. Ale by� jaki� bardziej
wyrazisty ni� my, bardziej dojrza�y. Mia� w sobie i nas, i
jeszcze wielu innych. By� lepszy. Chcia�oby si� powiedzie�:
lepiej Napisany.
Gdyby ustawi� go obok mnie, by�bym tylko kiepsk� kopi�.
S�abym, nie do ko�ca o�wietlonym cz�owiekiem, kt�rego kto�
zacz�� lepi�, ale zabrak�o mu i talentu i materia��w.
Zabrak�o tego, co mia� w sobie Slyper.
- Dlaczego nas pan nie poprawi? Wci�� pan Pisze -
zapyta�em i kopn��em lekko stert� papieru poniewieraj�c�
si� pod sto�em. Rozsypa�a si� wachlarzowato na setki
innych kartek le��cych tu� pod moimi butami.
On milcza�. Jego twarz jeszcze bardziej si� napi�a,
jeszcze bardziej nasyci�a uczuciami i kiedy by�em ju�
pewien, �e zaraz wybuchnie, Slyper odsun�� od siebie
maszyn� i spojrza� prosto w moje oczy.
- Nie potrafi�.
- Jak to?.. Przecie� przed chwil� widzia�em. Potrafi pan.
- To nie to samo. Od jakiego� czasu wszystko, co staram
si� zmieni� w was samych, obraca si� przeciwko wam. Nie
jeste�cie sprz�tami. Was Pisze si� znacznie trudniej.
Niewiarygodnie trudno. Pami�tasz pocz�tek twoich k�opot�w ze
wzrokiem, Vit?
Pog�adzi� d�oni� klawiatur�. Nie wiedzia�em, o co mu
w�a�ciwie chodzi, ale odpowiedzia�em:
- Tak. Ostatnio bardzo mi si� pogorszy�o. O�lep�em.
- Nie o tym m�wi�. Ty zawsze troch� niedowidzia�e�. Nie
obra� si�, m�j drogi przyjacielu, ale zrobi�em to
specjalnie. Pomy�la�em, �e ka�dy z was powinien mie� jednak
jak�� wad�. Nie za gro�n�. Tak�, �eby by�a...
Za�mia� si�.
- Ale te wasze braki wymkn�y mi si� spod kontroli.
Zacz�y �y� po swojemu, coraz trudniej przychodzi�o mi je
gasi�.... A� wreszcie...
Patrzy�em, jak wyci�ga zaci�ni�t� pi��. Trzyma� j� tak
przed moj� twarz�, a potem nagle rozwar� palce.
- Uciekli�cie.
Zmru�y�em oczy.
- Gdzie? Niby gdzie mieli�my ucieka�? Nigdy w �yciu nie
wyszed�em z "Bramy 403".
- Ale zacz��e� wychodzi� gdzie indziej. I co najbardziej
mnie zdziwi�o, to nie ja ci to Napisa�em. To by�o twoje.
Na tych wszystkich kartkach papieru, kt�re w�a�nie
depta�em, by�o napisane, gdzie mam i��, a gdzie nie. By�o
tam napisane, kto popatrzy w d�ugie rz�sy Florence, a kto
p�jdzie z ni� do ��ka. I nawet to, kto b�dzie stawia�
nast�pn� kolejk�.
- Tylko, �e nie b�dzie ju� nast�pnej kolejki - powiedzia�
Slyper. - Bar m�g�bym jeszcze odtworzy�. Napisa�bym wam
butelk� "J&B" i szklaneczki grube na dwa palce. Mieliby�cie
wszystko jak za dawnych, dobrych czas�w. Ale powiedz sam,
czy chcia�by�?
Kiedy� bez wahania skin��bym g�ow�. Kiedy� nie
wiedzia�em, �e istnieje taka wielka woda, a w niej
zanurzaj� si� stalowe kad�uby wojskowych okr�t�w. Nie
mia�em nawet poj�cia, jak silny mo�e by� letni wiatr.
- Bo te� nigdy go nie czu�em w swoich w�osach. I wiem
jedno, panie Slyper. Chcia�bym, �eby dmucha� w moje oczy.
Prosto w oczy.
Postuka� palcem w klawisz.
- Musia�e� dawno nie patrze� w lustro. Zr�b to, Vit.
- Po co? Ca�e �ycie sp�dzi�em w barze. Znam swoj� twarz.
Ale przypomnia�em sobie, co m�wi� mi Nolan i podszed�em
do lustra. Kiedy w nie spojrza�em, w pierwszej chwili zda�o
mi si�, �e kto� trzeci stan�� za moimi plecami. Kto� taki
jak Slyper. Z tych lepszych. Mimo �e ta twarz krwawi�a z
wielu miejsc.
- To przecie� nie ja - powiedzia�em powoli.
- To ty. I wcale ju� nie przypominasz mnie.
Zacz��em g�adzi� ten mocny, g�adki podbr�dek, dotyka�em
g�stych czarnych w�os�w i chocia� czu�em dotyk swoich d�oni,
moje ja nie mog�o pogodzi� si� z t� zmian�. Nic nie
zosta�o we mnie z tamtego Vitalika. Nic.
Popatrzy�em na te stosy drukowanych kartek i u�miechn��em
si�.
- No to ze mn� si� panu uda�o, panie Slyper. I chyba tylko
ze mn�.
- Nie zrozumia�e� - zakrzywi� hakowato dwa palce. - Nic
nie zrozumia�e�. Ja tak bym nie potrafi�. Zrobi� to Kto�
inny.
Tak. Czu�em, �e m�wi prawd�.
- Przykro mi - powiedzia�em ocieraj�c krew z czo�a. - Ale
dlaczego krwawi�? To tak na zawsze?
Slyper opu�ci� d�o�.
- On jeszcze nie sko�czy�. Ma swoje metody, swoje wzorce
i, jak s�dz�, bardzo niech�tnie cokolwiek przerabia. Traci
czas na poznanie waszych osobowo�ci. Dla niego s� zupe�nie
obce.
Musia�em chwil� pomy�le�. Czu�em, �e te pancerne statki
znowu wpychaj� si� w moje my�li. Pragn��em ich, a
jednocze�nie pami�ta�em, �e nie s� tak ca�kiem moje. Ani
moje, ani Slypera. Wi�c, czyje?
- A co si� stanie z panem? B�dzie pan nas kontynuowa�?
Nie wszyscy w tym hotelu s� tacy sprawni jak ja. Przed
kilkoma godzinami rozmawia�em z Nolanem...
Znowu skierowa� we mnie te zagi�te palce.
- Ty jeste� pierwszy. Postanowi� zacz�� od ciebie. I
chyba wiem, dlaczego to zrobi�.
- A kto b�dzie po mnie?
U�miechn�� si�.
- Nie wiem. Wiem natomiast, kto b�dzie ostatni.
Niewiele jest miejsc, w kt�rych potrafi� si� u�miechn��.
Mam oczywi�cie na my�li szczery, pe�en zadumania u�miech.
Taki, kt�ry potrafi przekona� wszystkich dooko�a, jaki ze
mnie mi�y go��, a ja sam nie musz� ju� wtedy za wiele
m�wi�, t�umaczy� si� z garba, denerwowa�, nie musz� nic -
ot, siedz� sobie skromnie, stopy kieruj� do wewn�trz i
czekam, a� sp�ynie na mnie nowy wielki pomys�. To wygodne.
Bywa jednak, �e pomys�y nie nadchodz�. Nie przychodzi te�
to co�, co mog�oby mnie jako� podkr�ci�, a ja sam nie staram
si� tego przyspiesza�. Zreszt�, czy kiedykolwiek spieszy�o
mi si� w moim ulubionym miejscu? Po prostu siedz� sobie w
tym pi�knym, gotyckim ko�ciele i u�miecham si�.
- Ale� oni s� wspaniali - westchn�a do mnie kobieta
siedz�ca obok. - Jacy m�odzi. O Bo�e.
Od razu j� przyuwa�y�em, bo rzadko kiedy mo�esz zobaczy�
dam� o tak straszliwie krzywych nogach. Wygl�da�a troch�
biedniej od reszty go�ci i wydawa�o mi si�, �e nie nale�y
ani do rodziny pana m�odego, ani do rodziny m�odej pani.
Przysz�a tu sama. Bez kwiat�w.
- Ach, Bo�e. Jacy oni s� pi�kni.
Skin��em g�ow�, bo i tym razem powiedzia�a prawd�. Ja nie
musia�em nic m�wi�; m�j u�miech m�wi� wszystko. Krzywonoga
kobieta nie czeka�a zreszt� na odpowied�. Patrzy�a na
o�tarz, a oni stali w�a�nie przed nim, pe�ni �wiat�a i
mi�o�ci, i czekali, a� kap�an owinie im r�ce stu��.
Podobali mi si�. I m�czyzna i kobieta.
Wiedzia�em ju�, �e ja sam, nigdy tak z nikim nie stan�,
ale to wcale nie przeszkadza�o mi by� razem z nimi. W moim
gotyckim ko�ciele zawsze by�em pe�em pokory i ciep�a. W moim
ko�ciele, gdzie architekt zaprojektowa� najwspanialsze
kolumny �wiata, a strop, kt�ry podpiera�y, chroni� mnie
przed deszczem i z�ymi pomys�ami. W ko�ciele, w kt�rym
potrafi�em si� u�miecha�.
- Ju� wiem - powiedzia�em do krzywonogiej kobiety.
- Ja od razu wiedzia�am - odpowiedzia�a. - Nie ma
pi�kniejszej pary.
- Nie to mia�em na my�li. Ju� wiem, dlaczego Slyper tak
to wszystko zag�ci�. My�la�, �e w jednym budynku b�dzie ich
�atwiej uszcz�liwi�. Sam nigdy nie zazna� szcz�cia, bo
nigdy nie zrozumia�, gdzie szcz�cie mo�e znale��. Taaak.
Tak to by�o.
- Szcz�cie? - kobieta si�gn�a po chusteczk�. - Dla mnie
to wielkie szcz�cie, �e mog� tu przychodzi� i patrze�, jak
to m�odzi teraz si� �eni�. Ksi�dz ich b�ogos�awi. Niech pan
patrzy.
Nie musia�em. Wiedzia�em, co zrobi�, �eby uratowa� tych
biednych szale�c�w z "Bramy 403", ale czy oni sami tego
chcieli? Slyper stworzy� im sw�j �wiat, a nie mia�
w�a�ciwych kompetencji, �eby zrobi� to dobrze. Oni zawsze
byli okaleczeni, nawet je�li on ustrzeg� sw�j �wiat przed
tym, co uzna� za gro�ne. Wydawa�o mu si�, �e nie b�d�
pragn�li tego, o czym nigdy nie s�yszeli. Pozbawi� ich
wi�kszo�ci pokus, nie narzuci� �adnej religii, nie
wykszta�ci� w mieszka�cach "Bramy 403" sumienia. Tak to mu
si� wydawa�o.
- Cz�sto tu pani przychodzi?
Wydmucha�a cienki nos.
- Nie. Tylko wtedy, kiedy jestem w szczeg�lnym nastroju.
To znaczy wtedy, kiedy nie mam ju� si�y �y�. A oni... Oni
wszyscy maj� w sobie tyle �ycia, �e mogliby nim obdzieli�
ca�e miasto.
Czy ta kobieta siedz�ca obok w og�le jeszcze �y�a?
Zdumiewaj�ce, �e potrafi�a wysmarka� sw�j nos, a nie mia�a
do�� wiary w dzie� nast�pny. Dlaczego wi�c przejmowa�a si�
katarem?
- To niech pani patrzy - powiedzia�em. - Kiedy b�d� szli
w nasz� stron�, pan m�ody potknie si�, a po�y marynarki
rozchyl� si� na boki, i zobaczy pani, �e jest to chudy,
zm�czony codzienn� prac� jegomo��. Prosz� te� zwr�ci� uwag�
na jego koszul�. Nie do ko�ca wsadzi� j� w za szerokie
zreszt� portki. Jego w�osy trawi �upie� - nie ma biedak
pieni�dzy na odpowiedni szampon.
Kobieta przeszy�a mnie nienawistnym spojrzeniem. Psu�em.
- Pan my�li, �e ja tego nie widz�? - zapyta�a mnie po
chwili. - Kim pan jest, �e przychodzi w takie miejsca i nie
potrafi cieszy� si� z czyjego� szcz�cia? I wcale nie
usprawiedliwia pana te