6228

Szczegóły
Tytuł 6228
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6228 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6228 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6228 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Terry Goodkind Filary �wiata Tom VII cyklu �Miecz Prawdy� Prze�o�y�a Lucyna Targosz Tytu� orygina�u: �The Pillars of Creation� Pozna� 2002 Data wydania oryginalnego: 2001 Dedykowane ludziom z United States Intelligence Community, kt�rzy przez dziesi�ciolecia m�nie walczyli o ochron� �ycia i wolno�ci, wykpiwani, krytykowani, demonizowani i kr�powani przez s�ugus�w z�a. �Z�o nie spodziewa si�, �e nas omami, ods�aniaj�c straszliw� prawd� o swoich szkaradnych zamys�ach, lecz przybywa przyodziane w po�yskliwe szaty cnoty, szepcz�c s�odko brzmi�ce k�amstwa zwabi� nas maj�ce w wiekuiste mroki mogi��. z pami�tnika Koloblicina ROZDZIA� 1 Jennsen Daggett, przeszukuj�c kieszenie zabitego, natkn�a si� na co�, czego w og�le nie spodziewa�a si� znale��. Zaskoczona, przysiad�a na pi�tach. Zimny wiatr rozwiewa� jej w�osy, a ona wpatrywa�a si� szeroko otwartymi oczami w s�owa napisane na ma�ej kartce wyra�nymi, drukowanymi literami. Kartk� starannie i r�wno z�o�ono na p�. Zamruga�a, niemal oczekuj�c, �e s�owa znikn� niczym jakie� ponure przywidzenie. Jednak trwa�y nadal, a� za bardzo realne. Wiedzia�a, �e to g�upie, lecz mimo to mia�a wra�enie, jakby nie�ywy �o�nierz j� obserwowa�, patrzy�, jak zareaguje. Niczego po sobie nie pokaza�a; zerkn�a na jego oczy. By�y bez wyrazu, szkliste. S�ysza�a, jak ludzie m�wili, �e umarli wygl�daj�, jakby tylko spali. Ale on nie. Jego oczy by�y martwe. Zbiela�e wargi mia� zaci�ni�te, twarz woskow�. Na krzepkim karku wida� by�o sinaw� plam�. Jasne, �e jej nie obserwowa�. Ju� si� w og�le niczemu nie przygl�da�. Ale g�ow� mia� odwr�con� na bok, ku niej, i mog�o si� wydawa�, �e na ni� patrzy. Potrafi�a to sobie wyobrazi�. Za ni�, na skalistym wzg�rzu, nagie ga��zie uderza�y o siebie na wietrze, stuka�y niczym ko�ci. Papier w jej trz�s�cych si� palcach szele�ci� im do wt�ru. Serce Jennsen, ju� i tak szybko bij�ce, zacz�o si� t�uc jeszcze bardziej. Jennsen che�pi�a si� swoim zr�wnowa�eniem. Wiedzia�a, �e pozwala si� ponie�� wyobra�ni. Jednak nigdy przedtem nie widzia�a zmar�ego, kogo� tak niesamowicie nieruchomego. Okropnie by�o patrze� na kogo�, kto nie oddycha. Prze�kn�a �lin�, staraj�c si� zapanowa� nad oddechem, a mo�e i nerwami. Mo�e i by� martwy, ale Jennsen si� nie podoba�o, �e na ni� patrzy; wsta�a, unios�a r�bek d�ugiej sp�dnicy i obesz�a zw�oki. Starannie z�o�y�a karteczk� po liniach zagi�cia i wsun�a do kieszeni. Potem si� o to zatroszczy. Wiedzia�a, jak jej matka zareaguje na dwa s�owa na karteczce. Przykucn�a z drugiej strony �o�nierza, zdecydowana doko�czy� przeszukiwanie. Twarz mia� odwr�con� i sprawia� wra�enie, jakby patrzy� na szlak, z kt�rego spad�, zastanawiaj�c si�, co si� sta�o i jak si� znalaz� na dnie urwistego skalistego w�wozu, ze skr�conym karkiem. Jego peleryna nie mia�a kieszeni. U pasa tkwi�y dwie sakiewki. W jednej by�y oliwa, ose�ki i pasek do ostrzenia brzytwy. Druga by�a wypchana suszonym mi�sem. Na �adnej nie by�o nazwiska. Gdyby wiedzia� to, co ona, wybra�by d�u�sz� drog�, u st�p urwiska, zamiast i�� g�rnym szlakiem, o tej porze roku zdradzieckim ze wzgl�du na �aty ciemnego lodu. Nawet je�eli nie chcia� si� cofa�, �eby zej�� do w�wozu, lepiej zrobi�by, id�c lasami, chocia� g�szcz je�yn utrudnia� przedzieranie si� przez chaszcze i zwalone drzewa. No, ale by�o ju� po wszystkim. Gdyby si� dowiedzia�a, kto to, mo�e by si� jej uda�o odszuka� jego rodzin� albo kogo�, kto go zna�. Pewnie chcieliby si� dowiedzie�. Uczepi�a si� tego pretekstu. Jennsen, niemal wbrew w�asnej woli, zacz�a si� zn�w zastanawia�, co te� on tutaj robi�. Ba�a si�, �e posk�adana kartka papieru wyjawi�a jej to a� nadto wyra�nie. No, ale przecie� m�g� mie� inny pow�d. Gdyby� tylko mog�a go odkry�. Je�li chcia�a zajrze� do drugiej kieszeni, musia�a nieco przesun�� rami� martwego �o�nierza. - Wybaczcie mi, drogie duchy - wyszepta�a, chwytaj�c r�k� trupa. Z trudem przesun�a sztywne rami�. Z obrzydzeniem zmarszczy�a nos. By� tak zimny jak ziemia, na kt�rej le�a�, jak krople deszczu z rzadka spadaj�ce z nieba zasnutego sinymi chmurami. O tej porze roku taki zimny, zachodni wiatr prawie zawsze gna� przed sob� �nieg. Teraz za�, co niezwyk�e, co rusz pojawia�y si� mg�a i m�awka, wi�c szlak by� miejscami oblodzony i tam, na g�rze, jeszcze bardziej �liski. Martwy �o�nierz by� na to dowodem. Jennsen mia�a �wiadomo��, �e je�eli zostanie tu d�u�ej, z�apie j� nadci�gaj�cy zimowy deszcz. Dobrze wiedzia�a, �e ludzie wystawieni na tak� niepogod� ryzykuj� �ycie. Na szcz�cie nie mia�a zbyt daleko do domu. Ale je�li wkr�tce nie wr�ci, matka, zaniepokojona, co j� tak d�ugo zatrzyma�o, pewnie p�jdzie jej szuka�. Nie chcia�a, �eby i ona zmok�a. Matka na pewno czeka na ryby, kt�re Jennsen odczepi�a z haczyk�w umocowanych na sznurkach, kt�re wpuszcza�y w przer�ble wyr�bane w pokrywaj�cym jezioro lodzie. Cho� raz po��w by� dobry. Martwe ryby le�a�y obok nie�ywego �o�nierza, tam gdzie je rzuci�a, kiedy go znalaz�a. Nie by�o go tu wcze�niej, bo wtedy by go zauwa�y�a w drodze nad jezioro. Jennsen g��boko zaczerpn�a powietrza, wzi�a si� w gar�� i wr�ci�a do przeszukiwania kieszeni. Wyobra�a�a sobie, �e jaka� kobieta pewno my�li o swoim wielkim, przystojnym �o�nierzu, martwi si�, czy jest bezpieczny, czy mu ciep�o i sucho. C�, jest wprost przeciwnie. Gdyby to ona spad�a i skr�ci�a kark, chcia�aby, �eby kto� zawiadomi� o tym matk�. Zatem matka na pewno zrozumie, je�eli strawi jeszcze troch� czasu, pr�buj�c ustali�, kim by�. Jennsen przemy�la�a to ponownie. Matka pewnie by to zrozumia�a, ale i tak wola�aby, �eby Jennsen nie kr�ci�a si� w pobli�u kt�rego� z tych �o�nierzy. Jednak ten by� martwy. I teraz ju� nie m�g� nikogo skrzywdzi�, a zw�aszcza jej i matki. A matka z pewno�ci� jeszcze bardziej si� zaniepokoi, gdy Jennsen poka�e jej kartk�. Dziewczyna zdawa�a sobie spraw�, �e do przeszukiwania kieszeni trupa popycha j� nadzieja, �e znajdzie jakie� inne wyja�nienie. Desperacko pragn�a, �eby to by�o co� innego. I to pragnienie trzyma�o j� przy zw�okach, cho� wola�aby pobiec do domu. Je�li nie znajdzie niczego, co by t�umaczy�o jego obecno��, to najlepiej b�dzie dobrze go ukry� i mie� nadziej�, �e nikt go nie znajdzie. Cho�by mia�a zosta� na deszczu, to musi go zakopa� najszybciej jak zdo�a. Nie wolno zwleka�. I nikt si� nigdy nie dowie, gdzie si� podzia�. Zmusi�a si�, �eby wsun�� r�k� do kieszeni spodni, do samego dna. Udo mia� sztywne. Pospiesznie zgarn�a palcami zawarto��. Wyci�gn�a d�o�, z trudem chwytaj�c powietrze. Pochyli�a si�, �eby lepiej widzie� w g�stniej�cym mroku, i otworzy�a pi��. Krzemie�, ko�ciane guziki, ma�y k��bek sznurka, z�o�ona chusteczka. Odsun�a palcem sznurek i chusteczk�, ods�aniaj�c spor� kupk� monet - srebrnych i z�otych. Cicho gwizdn�a na widok takiego bogactwa. Nie s�dzi�a, �e �o�nierze s� bogaci, a ten tu mia� pi�� z�otych marek i sporo srebrnych. Ca�a fortuna. Pensy - nie miedziane, lecz srebrne - wydawa�y si� przy tym bez warto�ci, cho� ju� one same stanowi�y pewno wi�ksz� sum� ni� ta, kt�r� Jennsen wyda�a w ci�gu dwudziestu lat �ycia. U�wiadomi�a sobie, �e pierwszy raz w �yciu trzyma w gar�ci z�ote i srebrne marki. Pomy�la�a, �e to pewnie z grabie�y. Nie znalaz�a �adnego drobiazgu od kobiety - cho� mia�a nadziej�, �e znajdzie, bo to by z�agodzi�o jej niepok�j co do niego. Niestety, �aden z przedmiot�w nie zdradzi�, kim m�g� by�. Zn�w zmarszczy�a nos i w�o�y�a wszystko na miejsce. Troch� srebrnych pens�w wypad�o jej z d�oni. Pozbiera�a je z wilgotnej, zmarzni�tej ziemi i zn�w zmusi�a si�, �eby wsun�� d�o� do jego kieszeni i od�o�y� je na miejsce. Mo�e zdradzi�aby co� zawarto�� plecaka, ale le�a� na nim, Jennsen za� wcale nie by�a przekonana, czy chce zajrze� do �rodka, bo pewnie mia� tam tylko �ywno��. To, co uwa�a� za cenne, na pewno nosi� w kieszeniach. Jak t� kartk�. Wszystkie potrzebne dowody mia�a przed oczami. Pod ciemn� peleryn� i tunik� mia� twardy sk�rzany pancerz. U biodra nosi� prosty, ale bardzo ostry, �o�nierski miecz w pokiereszowanej czarnej sk�rzanej pochwie. Miecz by� z�amany w po�owie - na pewno p�k�, kiedy �o�nierz stacza� si� ze szlaku. Przyjrza�a si� uwa�niej no�owi, kt�ry mia� u pasa. Jej uwag� przyci�gn�a r�koje�� po�yskuj�ca w mroku. To na ten widok zamar�a i trwa�a tak, dop�ki si� nie zorientowa�a, �e w�a�ciciel no�a nie �yje. By�a przekonana, �e �aden zwyk�y �o�nierz nie mia�by takiego wspania�ego no�a. O wiele dro�szego ni� wszystkie, jakie w �yciu widzia�a. Na srebrnej r�koje�ci widnia�o ozdobne �R�. Ale i tak by� pi�kny. Matka od ma�ego uczy�a j� pos�ugiwania si� no�em. Och, �eby te� matka mog�a mie� tak wspania�y n�! Jennsen. Podskoczy�a, us�yszawszy ten szept. Nie teraz. Drogie duchy, nie teraz. Nie tutaj. Jennsen. Nie by�a osob� sk�onn� do nienawi�ci, lecz nienawidzi�a g�osu, kt�ry czasem s�ysza�a. Zignorowa�a go teraz, jak zwykle, zmusi�a palce do ruchu, stara�a si� dowiedzie� czego� jeszcze o zmar�ym. Dotkn�a sk�rzanych rzemieni, ale nie znalaz�a �adnych ukrytych schowk�w. Tunika nie mia�a kieszeni. Jennsen, g�os zn�w si� odezwa�. Zgrzytn�a z�bami. - Daj mi spok�j - powiedzia�a cicho. Jennsen. Tym razem brzmia�o to inaczej. Jakby g�os nie by� - tak jak zwykle - w jej g�owie. - Daj mi spok�j - burkn�a. Poddaj si�, zamrucza� umarlak. Wyrzeknij si�. Podnios�a wzrok: patrzy�y na ni� oczy martwego �o�nierza. Pierwsza fala zimnego, niesionego wiatrem deszczu by�a jak lodowate palce duch�w g�adz�ce twarz Jennsen. Jej serce zabi�o jeszcze szybciej. Wstrzyma�a oddech. Szeroko rozwartymi oczami wpatrywa�a si� w twarz martwego �o�nierza i cofa�a si� po �wirze. G�upia jest. Wiedzia�a, �e jest g�upia. �o�nierz nie �y�. Nie patrzy� na ni�. Nie m�g�. Oczy mia� nieruchome, martwe jak jej nanizane na sznurek ryby - na nic nie patrzy�y. On te�. Ale jest g�upia. Tylko tak si� wydaje, �e na ni� patrzy. Ale je�li oczy trupa na nic nie patrzy�y, to wola�aby, �eby nie by�y zwr�cone w jej stron�. Jennsen. Ponad stromym granitowym wyst�pem chwia�y si� na wietrze sosny, bezlistne klony i d�by ko�ysa�y nagimi konarami, lecz Jennsen nie odrywa�a wzroku od martwego wojownika i nas�uchiwa�a g�osu. Wargi �o�nierza by�y nieruchome. Wiedzia�a, �e takie b�d�. G�os by� w jej g�owie. Twarz nadal mia� zwr�con� ku szlakowi, z kt�rego spad�. S�dzi�a, �e martwe oczy te� patrz� w tamt� stron�, lecz teraz wydawa�y si� skierowane bardziej ku niej. Jennsen zacisn�a palce na r�koje�ci no�a. Jennsen. - Daj mi spok�j. Nie wyrzekn� si�. Nigdy nie wiedzia�a, jakiego to wyrzeczenia domaga si� od niej g�os. Nigdy tego nie powiedzia�, chocia� towarzyszy� jej niemal ca�e �ycie. Pociesza�a si� t� niejasno�ci�. G�os zn�w powr�ci�, jakby w odpowiedzi na jej my�li. Wyrzeknij si� swego cia�a, Jennsen. Nie mog�a oddycha�. Wyrzeknij si� swojej woli. Prze�kn�a �lin�, przera�ona. Nigdy tego nie powiedzia�: nigdy nie m�wi� niczego, co by rozumia�a. Czasami ledwo go s�ysza�a - jakby by� zbyt daleko, �eby mog�a zrozumie�, co m�wi. Czasem wydawa�o jej si�, �e s�yszy s�owa, lecz by�y w jakim� dziwnym j�zyku. Cz�sto go s�ysza�a, zasypiaj�c: wo�a� do niej tym odleg�ym, g�uchym szeptem. Wiedzia�a, �e m�wi do niej i inne s�owa, lecz pojmowa�a tylko swoje imi� i �w przera�aj�co kusz�cy rozkaz poddania si�, wyrzeczenia. To s�owo zawsze mia�o wi�cej mocy ni� inne. Zawsze je s�ysza�a, nawet je�eli nie dociera�y do niej inne. Matka m�wi�a, �e g�os nale�y do cz�owieka, kt�ry chce �mierci Jennsen, prawie od dnia jej narodzin. Matka m�wi�a, �e chce j� dr�czy�. - W porz�dku, Jenn - powtarza�a cz�sto. - Jestem przy tobie. Jego g�os nie wyrz�dzi ci krzywdy. Jennsen, nie chc�c martwi� matki, rzadko m�wi�a jej o g�osie. Ale je�li nawet g�os nie m�g� jej zrobi� nic z�ego, to jego w�a�ciciel tak, gdyby j� znalaz�. Dziewczyna rozpaczliwie t�skni�a za nios�cymi ukojenie obj�ciami matki. Pewnego dnia zjawi si� po ni�. Obie o tym wiedzia�y. A na razie przysy�a� sw�j g�os. Tak przynajmniej my�la�a matka. I chocia� takie wyja�nienie j� przera�a�o, Jennsen wola�a je od uwa�ania si� za wariatk�. Nic by jej nie zosta�o, gdyby straci�a rozum. - Co tu si� sta�o?! Okrzyk przera�enia uwi�z� jej w gardle i obr�ci�a si�, dobywaj�c no�a. Przysiad�a na rozstawionych nogach, mocno zaciskaj�c r�koje�� w d�oni. To nie by� g�os pozbawiony cia�a. Jaki� m�czyzna szed� ku niej w�wozem. Szum wiatru, martwy �o�nierz i g�os w jej g�owie sprawi�y, �e wcze�niej go nie us�ysza�a. By� tak wielki i dotar� tak blisko, �e wiedzia�a, i� nie zdo�a przed nim uciec. ROZDZIA� 2 M�czyzna zauwa�y� jej reakcj� i n� i zwolni�. - Nie chcia�em ci� wystraszy�. G�os mia� ca�kiem mi�y. - Ale� wystraszy�. Mia� na g�owie kaptur, wi�c nie widzia�a wyra�nie jego twarzy, ale pewnie patrzy� na jej rude w�osy, jak wi�kszo�� ludzi, kiedy j� pierwszy raz widzieli. - Widz�. I przepraszam. Mimo przeprosin pozosta�a w obronnej postawie; spojrza�a na boki, sprawdzaj�c, czy jest sam, czy te� jeszcze kto� si� ku niej skrada. Ale� by�a g�upia, �e si� tak da�a podej��. W g��bi duszy wiedzia�a jednak, �e nigdy nie b�dzie naprawd� bezpieczna. I wcale nie musia�o si� to sta� ukradkiem. Zwyk�a nieostro�no�� z jej strony mog�a w ka�dej chwili sprowadzi� kres. Zasmuca�a j� �atwo��, z jak� mog�o si� dope�ni� nieuchronne przeznaczenie. Skoro ten cz�owiek m�g� si� pojawi� w ci�gu dnia i tak �atwo j� wystraszy�, to co z jej bezprzyk�adnie szale�czym marzeniem, �e pewnego dnia jej �ycie b�dzie nale�e� wy��cznie do niej? Ciemne skalne urwisko l�ni�o od wilgoci. W smaganym wiatrem w�wozie by�a tylko ona i ci dwaj: martwy i �ywy. Jennsen - przeciwnie ni� w dzieci�stwie - nie mia�a ju� sk�onno�ci do wyobra�ania sobie z�owieszczych twarzy czaj�cych si� w le�nych mrokach. Ciemno�� mi�dzy drzewami by�a pusta. M�czyzna zatrzyma� si� jakie� dwana�cie krok�w od niej. Jego postawa �wiadczy�a, �e powstrzyma� go nie strach przed no�em, lecz obawa, �e jeszcze bardziej wystraszy Jennsen. Przygl�da� si� jej otwarcie, pogr��ony w my�lach. Szybko jednak si� otrz�sn��, oderwa� od tego, co w jej twarzy tak przykuwa�o jego wzrok. - Pojmuj�, �e kobieta mo�e si� wystraszy�, kiedy nagle pod��a ku niej jaki� obcy. Przeszed�bym obok, nie niepokoj�c ci�, ale zobaczy�em go na ziemi i ciebie nachylon� nad nim. Pomy�la�em, �e mo�e potrzebujesz pomocy, wi�c pospieszy�em ku tobie. Zimny wiatr przycisn�� ciemnozielon� peleryn� do muskularnej postaci, odchylaj�c jedn� po��; ukaza�o si� dobrze skrojone, cho� skromne odzienie. Kaptur os�ania� mu twarz przed zaczynaj�cym pada� deszczem, ocienia� j�, przez co by�a s�abo widoczna. U�miech by� uprzejmy, nic poza tym. Pasowa� do niego. - Nie �yje - tylko to zdo�a�a powiedzie�. Jennsen nie przywyk�a do rozm�w z obcymi. Ani z nikim poza matk�. Nie bardzo wiedzia�a, co powiedzie�, jak zareagowa� - zw�aszcza w tych okoliczno�ciach. - Och, jak mi przykro. - Wyci�gn�� szyj�, �eby bez podchodzenia m�c si� przyjrze� le��cemu. Jennsen pomy�la�a, �e to �adnie z jego strony - nie podchodzi� do kogo� tak wyra�nie wystraszonego. Z�o�ci�o j�, �e nie potrafi tego ukry�. Stale mia�a nadziej�, �e b�dzie dla innych nieodgadniona. Tamten przeni�s� wzrok z nieboszczyka na jej twarz i na n�. - Chyba masz pow�d. Przez chwil� by�a zmieszana, lecz potem zrozumia�a, co mia� na my�li, i wybuchn�a: - Nie zrobi�am tego! Wzruszy� ramionami. - Przepraszam. Ale z tej odleg�o�ci nie widz�, co si� sta�o. Jennsen zmiesza�a si�, �e tak we� mierzy no�em. Opu�ci�a r�k�. - Nie chcia�am... wygl�da� na wariatk�. Tyle �e okropnie� mnie wystraszy�. Jego u�miech sta� si� serdeczniejszy. - Rozumiem. Nic si� nie sta�o. No i co si� tu wydarzy�o? - My�l�, �e spad� ze szlaku. Ma z�amany kark. Przynajmniej tak mi si� zdaje. Dopiero co go znalaz�am. Nie zauwa�y�am innych �lad�w. Uwa�am, �e spad� i si� zabi�. Schowa�a n� do wisz�cej u pasa pochwy; nieznajomy przygl�da� si� urwisku. - Dobrze, �e poszed�em do�em, a nie g�rnym szlakiem. Skin�a g�ow� ku martwemu �o�nierzowi. - Szuka�am czego�, co by zdradzi�o, kto to. Tak sobie my�la�am, �e mo�e powinnam... kogo� zawiadomi�. Ale nic nie znalaz�am. Gruby �wir zachrz�ci� pod butami m�czyzny. Podszed� i przykl�kn�� z drugiej strony nieboszczyka, nie obok niej - prawdopodobnie wola�, �eby uzbrojona w n� wariatka mia�a wi�cej swobody i dzi�ki temu by�a mniej nerwowa. - Pewnie masz racj� - powiedzia�, kiedy przyjrza� si� nienormalnemu u�o�eniu g�owy �o�nierza. - Wygl�da, jakby tu le�a� ju� kilka godzin. - Sz�am t�dy wcze�niej. O, tam s� moje �lady. �adnych innych nie wida�. - Wskaza�a na le��cy za ni� po��w. - Nie by�o go tu, jak sz�am nad jezioro po ryby. Przekrzywi� g�ow�, �eby si� lepiej przyjrze� zastyg�ej twarzy tamtego. - Nie domy�lasz si�, kto to? - Nie. Wiem jedynie, �e to �o�nierz. Podni�s� na ni� wzrok. - Jaki �o�nierz? Zmarszczy�a brwi. - Jak to jaki? D�hara�ski. - Przysiad�a, �eby si� przyjrze� nieznajomemu. � Sk�d �e�, skoro nie poznajesz d�hara�skiego �o�nierza? Wsun�� d�o� pod kaptur peleryny i potar� sobie kark. - W�drowiec jestem, co t�dy akurat przechodzi�. - Wygl�d i g�os zdradza�y, jaki jest zm�czony. Odpowied� zdumia�a Jennsen. - Ca�e �ycie przenosz� si� z miejsca na miejsce i nie s�ysza�am o kim�, kto by nie potrafi� rozpozna� d�hara�skiego �o�nierza. Jak mo�esz tego nie wiedzie�? - Jestem od niedawna w D�Harze. - To niemo�liwe. D�Hara zajmuje wi�kszo�� �wiata. - Naprawd�? - Tym razem u�miechn�� si� z rozbawieniem. Poczu�a ciep�o oblewaj�ce twarz i zrozumia�a, �e musia�a si� zaczerwieni� ze wstydu, gdy� okaza�a a� tak� nieznajomo�� �wiata. - A nie? Pokr�ci� g�ow�. - Nie. Jestem z dalekiego po�udnia. Spoza D�Hary. Przygl�da�a mu si� zdumiona; smutek i zmartwienia znika�y, przep�dzone my�lami wywo�anymi ow� wiadomo�ci�. Mo�e jej marzenia nie by�y wcale takie szalone. - A co porabiasz tu, w D�Harze? - Powiedzia�em ci. Podr�uj�. - G�os mia� zm�czony. Jennsen wiedzia�a, jak wyczerpuj�ca mo�e by� podr�. - Wiem, �e jest d�hara�skim �o�nierzem - podj�� powa�niej. - �le mnie zrozumia�a�. Chodzi�o mi o to, co to za �o�nierz. Z tutejszego pu�ku? Stacjonuj�cy tutaj? Pod��aj�cy do domu na przepustk�? Id�cy sobie popi� w mie�cie? Zwiadowca? Zaniepokoi�a si�. - Zwiadowca? A za czym mia�by w�szy� w rodzinnym kraju? M�czyzna popatrzy� na niskie, ciemne chmury. - Nie wiem. Tak si� tylko zastanawia�em, czy co� o nim wiesz. - Nie, oczywi�cie, �e nie. Dopiero co go znalaz�am. - Czy ci d�hara�scy �o�nierze s� niebezpieczni? To znaczy, czy zaczepiaj� ludzi? Ludzi, co tylko t�dy w�druj�? Odwr�ci�a wzrok od jego pytaj�cego spojrzenia. - Nnnie wiem. Mo�e czasem tak. Ba�a si� powiedzie� za wiele, ale nie chcia�a, �eby wpad� w k�opoty, je�eli mu powie zbyt ma�o. - A co, wed�ug ciebie, robi� tu samotny �o�nierz? �o�nierze rzadko chadzaj� w pojedynk�. - Nie wiem. Czemu si� spodziewasz, �e prosta kobieta wie wi�cej o �o�nierce ni� taki bywa�y cz�owiek jak ty, co sobie w�druje? Nie masz �adnych pomys��w? Mo�e zwyczajnie szed� do domu, na przepustk�, albo co� w tym rodzaju. Mo�e my�la� o jakiej� dziewczynie z rodzinnych okolic i nie by� tak ostro�ny, jak powinien. I dlatego si� po�lizn�� i zlecia�. Zn�w rozmasowa� sobie kark, jakby go bola�. - Przepraszam. M�wi� troch� od rzeczy. Jestem zm�czony. Pewnie niezbyt jasno my�l�. A mo�e tylko si� o ciebie martwi�. - O mnie? O co ci chodzi? - O to, �e �o�nierze nale�� do takich czy innych formacji. Inni �o�nierze ich znaj� i wiedz�, gdzie powinni by�. �o�nierze nie chodz�, gdzie im si� podoba. Nie s� jak jaki� samotny traper, kt�ry m�g�by znikn�� i nikt by o tym nie wiedzia�. - Albo jak jaki� samotny w�drowiec? U�miech rozja�ni� mu twarz. - Albo jak jaki� samotny w�drowiec. - U�miech znikn��. - Chodzi o to, �e pozostali �o�nierze pewnie b�d� go szuka�. A jak natrafi� tu na jego zw�oki, to sprowadz� oddzia�y i zadbaj�, �eby nikt nie m�g� st�d odej��. Jak ju� wszystkich sp�dz�, zaczn� przepytywania. A z tego, com s�ysza� o d�hara�skich �o�nierzach, wynika, �e potrafi� przepytywa�. B�d� chcieli wszy�ciutko wiedzie� o ka�dym, co go b�d� przepytywa�. Jennsen poczu�a, jak j� �ciska w do�ku, a� po md�o�ci. Za nic nie chcia�aby, �eby d�hara�scy �o�nierze wypytywali j� czy jej matk�. Ten martwy �o�nierz m�g�by si� sta� przyczyn� ich �mierci. - Ale jaka jest szansa... - Ja tylko m�wi�, �e nie chcia�bym, �eby si� tu zjawili jego towarzysze i uznali, �e kto� musi zap�aci� za t� �mier�. Mogliby tego nie uzna� za wypadek. �mier� jednego z nich, nawet w nieszcz�liwym wypadku, wzburza �o�nierzy. A tu jeste�my tylko my dwoje. Nie chcia�bym, �eby go znalaz�a grupka �o�nierzy i postanowi�a nas za to obwini�. - Twierdzisz, �e nawet je�li to by� nieszcz�liwy wypadek, oni mogliby pojma� jak�� niewinn� osob� i zrzuci� na ni� win�? - Tego nie wiem, ale z mojego do�wiadczenia wynika, �e �o�nierze w�a�nie tacy s�. Gdy si� rozz�oszcz�, to znajduj� sobie kogo�, kogo za wszystko obwiniaj�. - Przecie� nie mog� nas obwini�. Ciebie tu nawet nie by�o, a ja tylko sz�am do w�dzisk. Wspar� �okie� o kolano i nachyli� si� ku niej ponad nieboszczykiem. - A ten tu �o�nierz, d���cy gdzie� w sprawach wielkiego imperium D�Hary, zobaczy� dumnie st�paj�c� pi�kn� m�od� kobiet� i tak si� na ni� zagapi�, �e si� po�lizn�� i spad�. - Wcale nie paradowa�am! - A ja nie chcia�em sugerowa�, �e tak robi�a�. Chcia�em ci tylko pokaza�, �e ludzie zawsze dopatrz� si� winy, je�li tylko zechc�. O tym nie pomy�la�a. Byli d�hara�skimi �o�nierzami. Najprawdopodobniej wi�c tak zrobi�. Zapad�o jej w pami�� to, co jeszcze powiedzia�. Nigdy dot�d �aden m�czyzna nie powiedzia� jej, �e jest pi�kna. Mi�e, ekscytuj�ce s�owo, cho� takie nieoczekiwane i nie na miejscu w tej k�opotliwej sytuacji. Jennsen zignorowa�a komplement, bo nie mia�a poj�cia, jak zareagowa�, no i dlatego, �e g�ow� mia�a zaprz�tni�t� o wiele wa�niejszymi sprawami. - Je�li go znajd� - odezwa� si� m�czyzna - to sp�dz� wszystkich z okolicy i brutalnie ich przes�uchaj�. Wszystkie paskudne mo�liwo�ci stawa�y si� a� za bardzo realne. Dzie� s�du nagle si� przybli�y�. - Co wed�ug ciebie powinni�my zrobi�? Przez chwil� si� nad tym zastanawia�. - No c�, je�li si� tu pojawi�, ale go nie znajd�, nie b�d� mie� powodu do przes�uchiwania okolicznych ludzi. Je�eli go tutaj nie znajd�, to p�jd� go szuka� gdzie indziej. - Wsta� i rozejrza� si�. - Ziemia jest za twarda, �eby wykopa� gr�b. - Mocniej nasun�� na czo�o kaptur, �eby os�oni� oczy przed mg��, dalej si� rozgl�da�; w ko�cu wskaza� miejsce u podstawy urwiska. - O, tam. Rozpadlina, co wygl�da na do�� du��. Mogliby�my go tam wepchn�� i przysypa� �wirem i kamieniami. Najlepszy poch�wek, jaki mu mo�emy zrobi� o tej porze roku. I pewnie lepszy, ni� sobie zas�u�y�. Ch�tnie by go tak zostawi�a, ale to by nie by�o rozs�dne. Przecie� zamierza�a go przysypa�, zanim si� zjawi� ten nieznajomy. Ten jego pomys� jest dobry. Zwierz�ta tak �atwo go nie odkopi�, wystawiaj�c na widok przechodz�cych �o�nierzy. M�czyzna widzia�, jak Jennsen pospiesznie rozwa�a wszelkie mo�liwo�ci, i omy�kowo uzna� to za niech��. Odezwa� si�, chc�c j� przekona�: - On nie �yje. I nic na to nie mo�na poradzi�. To by� wypadek. Czemu mieliby�my pozwoli�, �eby wypadek sprowadzi� k�opoty? Nie zrobili�my nic z�ego. Nawet nas tu nie by�o, kiedy to si� sta�o. Radz� go pochowa�, a potem odej�� st�d i nie wci�ga� w to bez potrzeby D�Hara�czyk�w. Jennsen si� podnios�a. Pewnie mia� racj� co do tego, �e �o�nierze postanowi� przes�ucha� ludzi, kiedy natkn� si� na martwego przyjaciela. A martwy d�hara�ski �o�nierz i tak by� powodem powa�nych trosk, bez tej dodatkowej. Zn�w pomy�la�a o kartce znalezionej w jego kieszeni. Ju� to wystarcza�o - bez ca�ej reszty mog�a si� obej��. A je�eli kartka by�a tym, co Jennsen podejrzewa�a, przes�uchanie mog�o by� jedynie pocz�tkiem najgorszego. - Zgoda - odezwa�a si�. - A skoro ju� mamy to zrobi�, to si� pospieszmy. U�miechn�� si�; uzna�a, �e tylko z ulg�. Potem ustawi� si� przed ni� i zsun�� kaptur z g�owy, jak to robi� m�czy�ni, by okaza� szacunek kobiecie. Wstrz��ni�ta Jennsen zobaczy�a, �e cho� by� od niej zaledwie sze�� lub siedem lat starszy, to kr�tko ostrzy�one w�osy mia� bia�e jak �nieg. Patrzy�a na nie z takim samym zdumieniem jak ludzie na jej rude w�osy. Oczy, kt�rych ju� nie ocienia� kaptur, by�y tak b��kitne jak jej. Tak b��kitne, jak wed�ug ludzi by�y oczy jej ojca. Po��czenie kr�tkich bia�ych w�os�w i b��kitnych oczu przykuwa�o uwag�. Znakomicie pasowa�y do g�adko wygolonej twarzy, czyni�y j� szczeg�lnie poci�gaj�c�. Wszystko razem tworzy�o znakomit� ca�o��. M�czyzna wyci�gn�� ku niej r�k� ponad martwym �o�nierzem. - Mam na imi� Sebastian. Waha�a si� chwil�, ale w ko�cu poda�a mu r�k�. Cho� by� taki wysoki i na pewno krzepki, to - w przeciwie�stwie do innych - nie zgni�t� jej d�oni, �eby si� popisa� si��. Zaskoczy�o j�, �e mia� tak� ciep�� r�k�. - Powiesz mi, jak si� nazywasz? - Jennsen Daggett. - Jennsen. - U�miechn�� si�, bo imi� mu si� spodoba�o. Poczu�a, �e zn�w si� rumieni. Ale on, zamiast zwr�ci� na to uwag�, natychmiast z�apa� �o�nierza pod pachy i zacz�� go ci�gn��. Za ka�dym krzepkim szarpni�ciem cia�o troch� si� przesuwa�o. Za �ycia �o�nierz by� wielki. Teraz by� okropnie ci�ki. Jennsen z�apa�a nieboszczyka za peleryn� na ramieniu, �eby pom�c. Sebastian z�apa� za drugie rami� i wsp�lnie ci�gn�li cia�o wojaka - r�wnie gro�nego dla Jennsen po �mierci jak za �ycia - po �wirze i g�adkich skalnych �atach. Sebastian, dysz�c z wysi�ku, odwr�ci� �o�nierza, zanim go wepchn�� do szczeliny, kt�ra mia�a by� miejscem jego ostatniego spoczynku. Jennsen po raz pierwszy zobaczy�a, �e nieboszczyk mia� przewieszony przez rami�, pod plecakiem, kr�tki miecz. Wcze�niej tego nie widzia�a, bo le�a� na plecach. Do pasa, na wysoko�ci krzy�y, mia� przytroczony bojowy top�r z p�ksi�ycowatym ostrzem. Dziewczyna zacz�a si� jeszcze bardziej ba�, kiedy zobaczy�a, jak solidnie by� uzbrojony. Zwyczajni �o�nierze nie objuczaj� si� tak or�em. Ani nie maj� takich no�y jak ten tutaj. Sebastian zsun�� D�Hara�czykowi z ramion rzemienie plecaka. Odczepi� i od�o�y� na bok kr�tki miecz. Odpi�� bojowy pas i po�o�y� na mieczu. - Niczego niezwyk�ego tu nie ma - oznajmi�, przejrzawszy zawarto�� plecaka, i do�o�y� go do miecza, bojowego topora i pasa. Zacz�� przeszukiwa� kieszenie nieboszczyka. Jennsen mia�a ju� zapyta�, po co to robi, kiedy sobie przypomnia�a, �e zrobi�a to samo. Poczu�a si� jeszcze bardziej nieswojo, kiedy zatrzyma� monety, a od�o�y� na miejsce reszt�. Okradanie zmar�ego wyda�o si� jej do�� cyniczne. Sebastian poda� jej pieni�dze. - Co robisz? - spyta�a. - Bierz - nalega�, wyci�gaj�c ku niej r�k� z monetami. - Po co to zakopywa�? Pieni�dze powinny s�u�y� �ywym, a nie umar�ym. Uwa�asz, �e dobre duchy ka�� mu p�aci� za jasn� i przyjemn� wieczno��? By� d�hara�skim �o�nierzem. Jennsen spodziewa�a si�, �e Opiekun za�wiat�w szykuje mu do�� mroczn� wieczno��. - Ale... to nie moje. Nachmurzy� si� i spojrza� na ni� z wyrzutem. - Uznaj to za cz�ciow� rekompensat� za to, co wycierpia�a�. Zlodowacia�a. Sk�d m�g� to wiedzie�? Zawsze by�y takie ostro�ne. - O co ci chodzi? - O lata, o kt�re skr�ci� ci �ycie strach, jaki on w tobie dzi� wzbudzi�. Jennsen w ko�cu zdo�a�a wypu�ci� powietrze z p�uc w cichym westchnieniu. Musia�a przesta� si� dopatrywa� najgorszego w tym, co ludzie m�wili. Pozwoli�a, �eby Sebastian wcisn�� jej monety. - No dobrze, ale uwa�am, �e za pomoc nale�y ci si� po�owa. - Poda�a mu trzy z�ote marki. Z�apa� jej d�o� i wcisn�� w ni� trzy z�ote monety. - Bierz. Teraz s� twoje. Jennsen pomy�la�a o tym, co im mo�e da� tyle pieni�dzy. Skin�a g�ow�. - Matka mia�a ci�kie �ycie. Na pewno si� jej przydadz�. Oddam je matce. - No to mam nadziej�, �e przydadz� si� wam obu. Niech pomoc tobie i twojej matce b�dzie ostatnim dobrym czynem tego �o�nierza. - Masz gor�ce d�onie. - Wyraz jego oczu sprawi�, �e domy�li�a si� dlaczego; umilk�a. Skin�� g�ow� i potwierdzi� jej podejrzenia. - Mam troch� gor�czki. Rankiem mnie dopad�o. Jak ju� z tym sko�czymy, zamierzam dotrze� do nast�pnego miasta i troch� odpocz�� w suchej izbie. Potrzebuj� wypoczynku, �eby odzyska� si�y. - Miasto jest za daleko, �eby� dzisiaj tam dotar�. - Na pewno? Mog� i�� ca�kiem szybko. Przywyk�em do w�drowania. - Ja te� - odpar�a Jennsen - a potrzebuj� prawie ca�ego dnia, �eby tam doj��. Zosta�o tylko kilka godzin do zmroku, a jeszcze musimy to zako�czy�. Dzi� nawet najszybszy ko� nie doni�s�by ci� w pobli�e miasta. Sebastian westchn��. - C�, jako� sobie poradz�. Ponownie kl�kn�� i cz�ciowo przetoczy� �o�nierza, �eby odpi�� n�. Pochwa z pi�knej czarnej sk�ry by�a - podobnie jak r�koje�� - zdobiona srebrem i takim� symbolem. Sebastian, kl�cz�c, poda� Jennsen �w wspania�y n�. - Niem�drze by�oby grzeba� tak� pi�kn� bro�. We� go. Lepiej ci pasuje ni� �elastwo, kt�rym mi grozi�a�. Zdziwi�a si� i zmiesza�a. - Powinien by� tw�j. - Wezm� tamte rzeczy. Bardziej mi pasuj�. N� jest tw�j. Prawo Sebastiana. - Prawo Sebastiana? - Pi�kno nale�y si� pi�knu. Komplement zn�w przyprawi� Jennsen o rumieniec. Ale to wcale nie by�a pi�kna rzecz. On nie mia� poj�cia, jakie okropie�stwa reprezentowa� ten n�. - Domy�lasz si�, co oznacza to �R� na r�koje�ci? O tak, chcia�a mu odpowiedzie�. A� za dobrze wiedzia�a, co to oznacza. Okropie�stwo. - To symbol domu Rahl�w. - Domu Rahl�w? - Lord Rahl, w�adca D�Hary - tymi prostymi s�owy okre�li�a koszmar. ROZDZIA� 3 Kiedy wreszcie sko�czyli �mudne zasypywanie mog�cych napyta� biedy zw�ok d�hara�skiego �o�nierza, Jennsen w og�le nie czu�a r�k. Przesycony wilgoci� wiatr przenika� przez odzienie i zi�bi� a� do ko�ci. Uszy, nos i palce zupe�nie jej zdr�twia�y. Twarz Sebastiana pokrywa�a warstewka potu. W ko�cu jednak przysypali nieboszczyka - najpierw �wirem, a potem kamieniami, kt�rych by�o mn�stwo u podstawy urwiska. Zwierz�ta na pewno nie dostan� si� do cia�a przez te ci�kie kamienie. Robaki b�d� si� mog�y syci� bez przeszk�d. Sebastian powiedzia� kilka s��w, prosz�c Stw�rc�, by powita� w wieczno�ci dusz� zmar�ego. Nie b�aga� go o lito�ciwy os�d, Jennsen te� nie. Ci�k� ga��zi� zamiot�a �wir, zacieraj�c �lady ich dzia�alno�ci, przyjrza�a si� uwa�nie owemu miejscu i z ulg� przekona�a si�, �e nikt nie b�dzie podejrzewa�, i� kogo� tu pogrzebano. Gdyby si� zjawili �o�nierze, to nie domy�la si�, �e jeden z nich napotka� tu sw�j kres. Nie b�d� mie� powodu przepytywa� miejscowych, chyba �e si� zechc� dowiedzie�, czy nikt go nie widzia�. G�adko prze�kn� k�amstewko, jakie wtedy us�ysz�. Jennsen dotkn�a czo�a Sebastiana. Potwierdzi�y si� jej obawy. - P�oniesz z gor�czki. - Ju� sko�czyli�my. Teraz spokojniej wypoczn�, nie obawiaj�c si�, �e �o�nierze wywlok� mnie ze �piwora i przepytaj�, gro��c mieczem. Zastanawia�a si�, gdzie te� zamierza spa�. M�awka stawa�a si� coraz g�stsza. Lada moment zacznie la�. A zwarta pow�oka ciemniej�cych chmur zapowiada�a, �e b�dzie pada� ca�� noc. Zimny deszcz przemoczy go do suchej nitki, co tylko nasili gor�czk�. Taki zimowy deszcz �atwo mo�e u�mierci� kogo�, kto nie ma odpowiedniego schronienia. Przygl�da�a si�, jak Sebastian zapina bojowy pas. Nie umie�ci� topora z ty�u, na krzy�ach, jak przedtem �o�nierz, ale u prawego boku. Sprawdzi� ostro�� miecza i - zadowolony - przytroczy� go do pasa po lewej stronie. Zar�wno top�r, jak i miecz umocowa� tak, �eby m�c �atwo po nie si�gn��. Kiedy sko�czy�, otuli� si� ci�k� zielon� peleryn�, kt�ra zas�oni�a bro�. Znowu wygl�da� jak zwyczajny w�drowiec. Jednak Jennsen podejrzewa�a, �e jest kim� wi�cej. Mia� swoje tajemnice. Ale nie ci��y�y mu one i niezbyt je skrywa�. Natomiast ona zazdro�nie strzeg�a swoich i bardzo si� nimi gryz�a. Mieczem robi� ze swobod�, kt�r� daje wy��cznie d�uga praktyka. Wiedzia�a o tym, bo sama lekko i z gracj� pos�ugiwa�a si� no�em, a taka swoboda przysz�a z do�wiadczeniem i nieprzerwan� praktyk�. Niekt�re matki uczy�y c�rki szy� i gotowa�. Matka Jennsen nie s�dzi�a, �e umiej�tno�� szycia uratuje jej c�rk�. N� zreszt� te� by jej nie uratowa�, ale by� lepsz� obron� ni� ig�a i nitka. Sebastian podni�s� plecak nieboszczyka i otworzy� go. - Podzielimy si� prowiantem. Chcesz plecak? - Powiniene� zatrzyma� i plecak, i prowiant - powiedzia�a dziewczyna, podnosz�c z�owione ryby. Skinieniem g�owy wyrazi� na to zgod�. Przyjrza� si� niebu, zasznurowa� plecak. - Lepiej ju� p�jd�. - Gdzie? Zamruga� zaczerwienionymi powiekami. - Przed siebie. Pow�druj�. Przemaszeruj� kawa�ek, a potem spr�buj� poszuka� jakiego� schronienia. - Nadci�ga deszcz - stwierdzi�a. - I nie trzeba by� prorokiem, �eby to przewidzie�. U�miechn�� si�. - Pewnie, �e nie. - Wyraz jego oczu �wiadczy�, �e spokojnie godzi si� z tym, co go czeka. Przesun�� d�oni� po wilgotnych bia�ych w�osach, po czym naci�gn�� kaptur. - No, to dbaj o siebie, Jennsen Daggett. Przeka� uk�ony matce. Wychowa�a urocz� c�rk�. Jennsen si� u�miechn�a, podzi�kowa�a skinieniem g�owy. Wilgotny wiatr smaga� jej twarz, kiedy patrzy�a, jak Sebastian si� odwraca i rusza przez p�askie �wirowisko. Doko�a wznosi�y si� poszarpane skalne �ciany, o�nie�one zbocza nikn�y w niskich burych chmurach, przes�aniaj�cych ogrom g�r i niemal niesko�czone pasmo wysokich szczyt�w. Jakie to si� wydawa�o osobliwe i nadaremne, �e w tej rozleg�ej krainie ich drogi skrzy�uj� si� tylko przelotnie, w tej w�a�nie chwili, z tak tragicznego powodu jak czyja� �mier�... a potem zn�w si� rozejd� i strac� z oczu w bezmiarze �ycia. Jennsen z bij�cym sercem s�ucha�a, jak jego kroki chrz�szcz� na �wirze, jak go od niej oddalaj�. Pospiesznie zastanawia�a si�, co powinna zrobi�. Czy ju� zawsze ma unika� ludzi? Kry� si�? Czy ju� zawsze ma si� wyrzeka� - z powodu zbrodni, kt�rej nie pope�ni�a - nawet najmniejszych okruch�w prawdziwego �ycia? Czy te� si� o�mieli i zaryzykuje? Wiedzia�a, co powiedzia�aby matka. Ale matka szczerze j� kocha�a i nie m�wi�aby tego z okrucie�stwa. - Sebastianie? Obejrza� si� przez rami�, czeka�, co powie. - Je�li nie znajdziesz schronienia, mo�esz nie do�y� jutra. No i wcale by mi si� nie podoba�a my�l, �e mokniesz tu do suchej nitki z tak� gor�czk�. Przygl�da� si� jej, a wiatr ni�s� mi�dzy nimi m�awk�. - I mnie by si� to nie podoba�o. Wezm� sobie do serca twoje s�owa i do�o�� wszelkich stara�, �eby znale�� schronienie. Zanim zd��y� si� odwr�ci�, Jennsen unios�a r�k� i wskaza�a w przeciwn� stron�. Zauwa�y�a, �e dr�� jej palce. - M�g�by� p�j�� ze mn� do domu. - Twoja matka nie b�dzie mia�a nic przeciwko temu? Matka b�dzie przera�ona. Nigdy nie pozwoli�aby obcemu - bez wzgl�du na to, jak si� okaza� pomocny - nocowa� w domu. Gdyby kto� obcy by� w pobli�u, ca�� noc nie zmru�y�aby oka. Ale je�eli Sebastian z tak� gor�czk� zostanie na dworze, umrze. Matka Jennsen nie chcia�aby, �eby go to spotka�o. Mia�a dobre serce. To z czu�o�ci i troski, a nie przez z�o�liwo�� tak izolowa�a c�rk�. - Dom jest ma�y, ale jest miejsce w pieczarze, gdzie trzymamy zwierz�ta. M�g�by� si� tam przespa�, gdyby� chcia�. To nie takie z�e, jak si� wydaje. Sama tam czasem sypiam, kiedy w domu mi za ciasno. Rozpal� ci ogie� przy wej�ciu. B�dzie ci ciep�o i odpoczniesz sobie, jak tego potrzebujesz. Nie kwapi� si� z wyra�eniem zgody. Dziewczyna unios�a sznur z rybami. - Nakarmimy ci� - doda�a zach�caj�co. - Wygrzejesz si�, odpoczniesz i dostaniesz je��. Uwa�am, �e ci si� to przyda. Pomog�e� mi. Pozwolisz, �e i ja ci pomog�? U�miechn�� si� z wdzi�czno�ci�. - Jeste� mi�� kobiet�, Jennsen. Je�eli twoja matka si� zgodzi, to przyjm� twoj� propozycj�. Rozchyli�a peleryn�, ukazuj�c pi�kny n�, kt�ry zatkn�a za pas. - Damy jej n�. Doceni to. U�miecha� si� serdecznie i weso�o. Jennsen jeszcze nie widzia�a takiego u�miechu. - Co� mi si� widzi, �e dwie zbrojne w no�e kobiety b�d� spokojnie spa�y mimo chorego nieznajomego. Jennsen te� tak my�la�a, ale si� z tym nie zdradzi�a. Mia�a nadziej�, �e i matka tak pomy�li. - No, to ustalone. Chod�, zanim deszcz nas z�apie. Ruszy�a w drog�, a Sebastian si� z ni� zr�wna�. Wyj�a mu z r�ki plecak i zarzuci�a sobie na rami�. By� os�abiony, a i tak mia� co nie�� - w�asny plecak i now� bro�. ROZDZIA� 4 - Poczekaj tutaj - powiedzia�a cicho Jennsen. - P�jd� jej powiedzie�, �e mamy go�cia. Sebastian pad� ci�ko na niski skalny wyst�p tworz�cy wygodne siedzisko. - Powt�rz jej, �e zrozumiem, je�eli nie zechce, by nocowa� u was obcy. Rozumiem, �e nie by�aby to niedorzeczna obawa. Spojrza�a na� spokojnie, pos�pnie. - Nie musimy si� obawia� go�cia. Po jej tonie pozna�, �e nie by�a to wzmianka o zwyczajnej broni. Po raz pierwszy, od kiedy go pozna�a, zobaczy�a w pewnym siebie spojrzeniu b��kitnych oczu iskierk� niepewno�ci - cie� niepokoju, kt�rego przedtem nie wywo�a�a jej bieg�o�� w pos�ugiwaniu si� no�em. Na ustach Jennsen za� - obserwuj�cej, jak si� zastanawia, jakie� to mroczne niebezpiecze�stwo mo�e zagra�a� mu z jej strony - pojawi� si� leciutki cie� u�miechu. - Nie martw si�. Pobytu tutaj powinni si� obawia� ci, co chc� napyta� k�opot�w. Uni�s� r�ce w ge�cie poddania. - No, to jestem r�wnie bezpieczny, jak niemowl� w ramionach matki. Jennsen zostawi�a Sebastiana na skalnej �awie i posz�a �cie�k� wij�c� si� w�r�d �wierk�w, wykorzystuj�c ich korzenie niczym stopnie, ku chacie stoj�cej w k�pie d�b�w na niewielkiej p�ce w stoku g�ry. W pogodne dni ten trawiasty sp�ache� by� s�oneczn� polank� po�r�d olbrzymich starych drzew. By�o tu do�� miejsca, by mog�y trzyma� koz� oraz kilka kaczek i kur. Z ty�u wznosi�y si� strome ska�y, wi�c nikt nie m�g� niespodziewanie nadej�� z tamtej strony. Doj�� tu mo�na by�o wy��cznie �cie�k�, od przodu. Na wypadek zagro�enia matka i Jennsen przygotowa�y drog� ucieczki: na w�ski skalny wyst�p, a potem kr�tym szlakiem p�owej zwierzyny, kt�ry wyprowadzi�by je w�wozem. Ow� drog� nie mo�na si� by�o dosta� do chaty, chyba �e si� dok�adnie zna�o jej bieg przez labirynt skalnych �cian, szczelin i w�skich wyst�p�w. Ale i tak zadba�y, �eby dobrze zamaskowa� wa�ne przej�cia odpowiednio rozmieszczonym suchym drewnem i specjalnie zasadzonymi krzakami. Od dzieci�stwa Jennsen cz�sto si� przeprowadza�y i nigdy zbyt d�ugo nie pozostawa�y w jednym miejscu. Tutaj czu�y si� bezpieczne i dlatego mieszka�y w chacie ponad dwa lata. W�drowcy nigdy nie odkryli ich g�rskiego schronienia, jak to si� zdarza�o winnych miejscach, natomiast mieszka�cy Briarton, najbli�szego miasta, nigdy nie zapuszczali si� tak g��boko w te mroczne i pos�pne lasy. W pobli�u by� jedynie rzadko u�ywany szlak wok� jeziora i w�a�nie z tego szlaku spad� �o�nierz. Jennsen tylko raz by�a z matk� w Briarton. Ma�o prawdopodobne, by ktokolwiek wiedzia�, �e mieszkaj� w�r�d tych g�rskich bezdro�y, z dala od gospodarstw i miasta. Wcze�niej, przed przypadkowym spotkaniem z Sebastianem, nigdy nie widzia�y nikogo w pobli�u swojej chaty. To by�o najbezpieczniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek znalaz�y, i dlatego Jennsen nabiera�a �mia�o�ci, �eby my�le� o nim jak o domu. Jennsen tropiono, odk�d sko�czy�a sze�� lat. Cho� jej matka by�a nadzwyczaj ostro�na, kilka razy niemal by wpad�y. Ten, co j� �ciga�, nie by� zwyczajnym cz�owiekiem i nie musia� poprzestawa� na zwyczajnych metodach tropienia. Z tego, co Jennsen wiedzia�a, wynika�o, �e m�g� j� obserwowa� oczami sowy przygl�daj�cej si� z wysokiej ga��zi, jak idzie skalist� �cie�k�. Kiedy dotar�a do chaty, matka w�a�nie wysz�a na zewn�trz i otula�a si� peleryn�. By�a tego samego wzrostu co Jennsen, mia�a r�wnie g�ste, si�gaj�ce tu� za ramiona w�osy, lecz bardziej kasztanowe ni� rude. Nie dosz�a jeszcze trzydziestu pi�ciu lat i by�a naj�adniejsz� kobiet�, jak� Jennsen w �yciu widzia�a. Sam Stw�rca by si� ni� zachwyci�. W innych okoliczno�ciach matka na pewno mia�aby mn�stwo staraj�cych si�, a niekt�rzy z nich bez w�tpienia ofiarowaliby bajo�skie sumy za jej r�k�. Jednak serce matki by�o r�wnie pi�kne jak jej twarz i dlatego po�wi�ci�a wszystko, �eby chroni� c�rk�. Kiedy czasami Jennsen si� nad sob� litowa�a, bo omija�y j� zwyk�e �yciowe sprawy, my�la�a o matce, kt�ra dla jej bezpiecze�stwa dobrowolnie zdecydowa�a si� na jeszcze wi�ksze wyrzeczenia. Jej matka by�a wcielonym duchem opieku�czym. - Jennsen! - Matka podbieg�a do niej i z�apa�a j� za ramiona. - Och, Jenn, ju� si� zaczyna�am martwi�. Gdzie� by�a? Wybiera�am si� na poszukiwania. Pomy�la�am, �e masz jakie� k�opoty, i... - I mia�am - przyzna�a dziewczyna. Matka umilk�a i bez dodatkowych pyta� obj�a opieku�czo c�rk�. A ta - po tych wszystkich przera�aj�cych prze�yciach - z zadowoleniem przyj�a koj�cy u�cisk. Potem, pocieszaj�co otaczaj�c ramieniem barki Jenn, matka poci�gn�a j� ku drzwiom. - Wejd� i wysusz si�. Widz�, �e po��w by� dobry. Zjemy porz�dn� kolacj� i opowiesz mi... Jennsen si� oci�ga�a. - Przyprowadzi�am kogo�, mamo. Kobieta przystan�a i uwa�nie popatrzy�a jej w twarz, wypatruj�c wiadomych oznak natury i powagi tarapat�w. - To znaczy? Kogo� przyprowadzi�a? - Czeka tam. - Jennsen skin�a d�oni� ku �cie�ce. - Kaza�am mu zaczeka�. Powiedzia�am, �e ci� zapytam, czyby nie m�g� si� przespa� w pieczarze ze zwierz�tami... - Co?! Zosta� tutaj?! Co ty sobie my�lisz, Jenn?! Nie mo�emy... - Wys�uchaj mnie, mamo. Prosz�. Co� okropnego si� dzisiaj zdarzy�o. Sebastian... - Sebastian? Jennsen kiwn�a g�ow�. - Cz�owiek, kt�rego przyprowadzi�am. Pom�g� mi. Natrafi�am na �o�nierza, kt�ry spad� ze �cie�ki, z tego wysokiego szlaku wok� jeziora. Twarz matki poszarza�a. Kobieta nie powiedzia�a s�owa. Dziewczyna g��boko odetchn�a, �eby si� uspokoi�, i podj�a: - W w�wozie poni�ej g�rnego szlaku znalaz�am martwego d�hara�skiego �o�nierza. Nie by�o innych �lad�w, sprawdzi�am. By� nadzwyczaj wielki i ci�ko uzbrojony. Mia� top�r bojowy, miecz u pasa i drugi umocowany za barkami. Matka przekrzywi�a g�ow�. - Co przede mn� ukrywasz, Jenn? Jennsen chcia�a to zatai�, dop�ki nie opowie o Sebastianie, lecz matka wyczyta�a to w jej oczach, us�ysza�a w g�osie. Zupe�nie jakby owa gro�na kartka z dwoma s�owami, ukryta w kieszeni dziewczyny sama dawa�a zna� o swoim istnieniu. - Pozw�l, mamo, �e opowiem to po swojemu. Kobieta dotkn�a policzka Jennsen. - No dobrze. Opowiedz mi to po swojemu. - Przeszukiwa�am �o�nierza, chc�c znale�� co� wa�nego. I znalaz�am. Ale wtedy pojawi� si� ten w�drowiec. Przepraszam, mamo, ale tak mnie wystraszy� ten �o�nierz i to, co znalaz�am, �e nie by�am tak ostro�na, jak powinnam. Wiem, �e g�upio si� zachowa�am. - Nie, dziecinko - matka si� u�miechn�a - wszyscy pope�niamy b��dy. Nikt nie jest doskona�y. Czasami wszyscy pope�niamy b��dy. To wcale nie znaczy, �e jeste� g�upia. Nie m�w tak o sobie. - Ale g�upio si� poczu�am, kiedy si� odezwa�, a ja si� odwr�ci�am i zobaczy�am go. No i wyci�gn�am n�. - Matka kiwa�a g�ow�, u�miechaj�c si� z aprobat�. - No i zobaczy�, �e tamten zlecia� i si� zabi�. On, ma na imi� Sebastian, powiedzia�, �e je�eli tak zostawimy tego �o�nierza, to najpewniej inni �o�nierze go znajd�, zaczn� nas wszystkich przepytywa� i wini� za jego �mier�. - Wygl�da na to, �e ten Sebastian wie, co m�wi. - I ja tak pomy�la�am. Mia�am zamiar przysypa� tego martwego �o�nierza, �eby go ukry�, ale by� wielki. Sama nigdy bym nie da�a rady zawlec go do szczeliny. Sebastian zaproponowa�, �e pomo�e mi pochowa� tego nieboszczyka. Razem go powlekli�my i wrzucili�my do g��bokiego p�kni�cia w skale. Porz�dnie go przysypali�my. Sebastian po�o�y� kilka ci�kich kamieni na �wirze, com go wsypa�a do rozpadliny. Nikt go nie znajdzie. Matce najwyra�niej ul�y�o. - S�usznie zrobili�cie. - Zanim go pochowali�my, Sebastian uzna�, �e dobrze b�dzie zabra� wszystko, co si� mo�e przyda�, bo szkoda, �eby to si� zmarnowa�o w ziemi. Matka unios�a brew. - Naprawd�? Jennsen potakn�a. Wyci�gn�a z kieszeni monety. Po�o�y�a je na d�oni matki. - Sebastian nalega�, �ebym wzi�a wszystkie. S� tu i z�ote marki. Nie chcia� dla siebie ani jednej. Matka popatrzy�a na spoczywaj�ce w jej d�oni bogactwo, rzuci�a okiem ku �cie�ce, przy kt�rej czeka� Sebastian. Pochyli�a si� ku dziewczynie. - Skoro przyszed� tu z tob�, Jenn, to mo�e uwa�a, �e odzyska pieni�dze, kiedy zechce. Dzi�ki nim m�g� si� wyda� szczodry i zdoby� twoje zaufanie. No i by� w pobli�u, �eby je odzyska�, kiedy zechce. - I ja wzi�am to pod uwag�. G�os matki z�agodnia�. - To nie twoja wina, Jenn, bo tak ci� przed wszystkim os�ania�am, ale nie wiesz, jacy potrafi� by� ludzie. Jennsen odwr�ci�a wzrok od przenikliwych oczu matki. - Przypuszczam, �e mog�oby tak by�, ale uwa�am, �e nie jest. - A czemu? Dziewczyna zn�w na ni� spojrza�a, tym razem z naciskiem. - Ma gor�czk�, mamo. Nie jest zdrowy. Zbiera� si� do odej�cia i wcale nie pyta�, czy mo�e tu ze mn� przyj��. Po�egna� si� ze mn�. Wystraszy�am si�, �e taki zm�czony i z gor�czk� umrze noc� na tym deszczu. Zatrzyma�am go i powiedzia�am, �e je�eli si� zgodzisz, to b�dzie si� m�g� przespa� w pieczarze, gdzie trzymamy zwierz�ta. - Po chwili ciszy Jennsen doda�a: - Powiedzia�, �e zrozumie i odejdzie, je�li nie b�dziesz sobie �yczy� obecno�ci obcego. - Tak powiedzia�? Ten cz�owiek jest albo bardzo uczciwy, albo bardzo przebieg�y, Jenn. - Wpatrywa�a si� w ni� bacznie. - No, a jaki jest wed�ug ciebie, hmmm? Jennsen splot�a palce. - Nie wiem, mamo. Naprawd� nie wiem. Te� si� nad tym zastanawia�am, uwierz mi. - Nagle co� sobie przypomnia�a. - Powiedzia�, �e chce, �eby� to dosta�a i nie musia�a si� ba� �pi�cego w pobli�u obcego. Odpi�a od pasa pochw� z no�em i poda�a matce. Srebrna r�koje�� zal�ni�a w s�abym ��tym �wietle padaj�cym z ma�ego okna za plecami kobiety. Matka, przygl�daj�c si� temu ze zdumieniem, powoli unios�a or� w d�oniach. - Drogie duchy... - wyszepta�a. - Wiem - odezwa�a si� Jennsen. - O ma�o nie wrzasn�am ze strachu, jak to zobaczy�am. Sebastian powiedzia�, �e to wspania�a bro�, zbyt pi�kna, �eby j� zasypa�, i chcia�, �ebym wzi�a ten n�. Sobie zatrzyma� kr�tki miecz i top�r bojowy �o�nierza. Powiedzia�am Sebastianowi, �e dam n� tobie. A on na to, �e ma nadziej�, �e dzi�ki temu b�dziesz si� czu�a bezpieczniej. Matka z wolna pokr�ci�a g�ow�. - �wiadomo��, �e nosz�cy go �o�nierz kr�ci� si� w pobli�u nas, Jenn, wcale mi nie pozwala czu� si� bezpiecznie. Ani troch� mi si� to nie podoba. Ani troch�. Wyraz matczynych oczu �wiadczy�, �e martwi�o j� co� wi�cej ni� cz�owiek, kt�rego dziewczyna przyprowadzi�a do domu. - Sebastian jest chory, mamo. Mo�e zosta� w pieczarze? Da�am mu do zrozumienia, �e ma powody bardziej si� nas obawia� ni� my jego. Matka popatrzy�a na ni�, u�miechaj�c si� szelmowsko. - M�dra dziewczynka. Wiedzia�y, �e musz� dzia�a� wsp�lnie, je�eli chc� przetrwa�, odgrywaj�c - bez konieczno�ci uzgadniania tego - dobrze wy�wiczone role. Kobieta westchn�a, przyt�oczona �wiadomo�ci� tego wszystkiego, co jej c�rce umyka�o z �ycia. Czule pog�adzi�a w�osy Jennsen, po�o�y�a d�o� na jej ramieniu. - No dobrze, dziecinko - rzek�a w ko�cu. - Pozwolimy mu zosta� na noc. - I nakarmimy go. Powiedzia�am, �e dostanie gor�cy posi�ek za to, �e mi pom�g�. Ciep�y u�miech matki sta� si� jeszcze wyra�niejszy. - No to i nakarmimy. Ostatecznie wysun�a n� z pochwy. Przyjrza�a mu si� uwa�nie, z ka�dej strony. Sprawdzi�a ostro��, ci�ar. Okr�ci�a w smuk�ych palcach, �eby wyczu� wywa�enie. Potem po�o�y�a go na d�oni i w milczeniu wpatrywa�a si� w symbol domu Rahl�w - �R� - Jennsen za� nie mia�a poj�cia, jakie straszliwe my�li i wspomnienia j� dr�cz�. - Drogie duchy - wyszepta�a zn�w do siebie matka. Dziewczyna milcza�a. W pe�ni to rozumia�a. By� to wstr�tny, z�y przedmiot. - Mamo - szepn�a, kiedy kobieta przez ca�� wieczno�� wpatrywa�a si� w r�koje�� - ju� prawie ciemno. Mog� tam wr�ci� i zaprowadzi� Sebastiana do pieczary? Kobieta wsun�a n� do pochwy i wraz z tym postara�a si� odepchn�� bolesne wspomnienia. - Tak, lepiej id� do niego. Zaprowad� go do pieczary. Rozpal ogie�. Przygotuj� ryby i przynios� troch� zi�, �eby si� m�g� przespa� mimo gor�czki. Czekaj przy nim, dop�ki nie przyjd�. Miej go na oku. Zjemy tam razem z nim. N