6222
Szczegóły |
Tytuł |
6222 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6222 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6222 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6222 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
C. J. Cherryh
Naje�d�ca
(Invader)
Prze�o�y�a: Agnieszka Sylwanowicz
Data wydania oryginalnego: 1995
Data wydania polskiego: 1998
Rozdzia� 1
Samolot przechyli� si� ostro na skrzyd�o i zacz�� schodzi� w d�, co zapowiada�o l�dowanie w Shejidan. Bren Cameron przez sen i z zamkni�tymi oczyma potrafi� rozpozna� podej�cie do p�nocnego pasa.
Tak w�a�nie by�o. �rodki przeciwb�lowe wykona�y znakomit� robot�. Bren pami�ta�, �e ostatnio ogl�da� chmury nad cie�nin� Mospheiry; pewnie obs�uga uratowa�a jego drinka, bo szklaneczka znikn�a z tacy przykrytej teraz serwetk�.
R�ka na temblaku i liczne st�uczenia. Operacja.
Gdy obudzi� si� tego ranka - by� pewien, �e to by�o tego ranka, je�li zachowa� jakie takie poczucie czasu - nad jego ��kiem pochyla� si� i co� do niego m�wi� pracownik Biura Spraw Zagranicznych, a nie matka czy Barb. Bo�e, nie zrozumia� po�owy z tej oracji, chodzi�o chyba o jakie� pilne spotkanie, aiji ��da� jego natychmiastowej obecno�ci, mia� miejsce jaki� drobny kryzys w rz�dzie nie mog�cy czeka�, a� on wyzdrowieje po ostatnim, kt�ry, jak mu si� wydawa�o, za�egna� przynajmniej na kilka dni. Tabini da� mu urlop, powiedzia�, �eby wyjecha� i poradzi� si� w�asnych lekarzy.
Kryzys wisz�cy wszystkim nad g�ow� najwyra�niej jednak nie chcia� czeka�: pracownik Biura nie poda� dok�adnych szczeg��w sytuacji na kontynencie - co samo w sobie nie by�o zaskakuj�ce, poniewa� ludzki rz�d na Mospheirze i patronat aijiego z siedzib� w Shejidan nie rozmawia�y ze sob� w sprawach wewn�trznych a� z tak� szczero�ci�.
Oba rz�dy w gruncie rzeczy w og�le nie prowadzi�y rozm�w, je�eli nie by� przy nich obecny Bren jako t�umacz i mediator. Ciekawe, w jaki spos�b Shejidan za��da� jego obecno�ci, nie korzystaj�c z jego us�ug, ale ten, kto zadzwoni�, najwyra�niej przekona� Mospheir�, �e to sprawa �ycia i �mierci.
- Podnios� panu stolik, panie Cameron.
- Dzi�ki. - Po raz pierwszy w �yciu mia� r�k� na temblaku. Kiedy tylko m�g�, je�dzi� na nartach, i to brawurowo; w ci�gu dwudziestu siedmiu lat swego �ycia dwa razy chodzi� o kulach. Unieruchomiona r�ka by�a jednak nowym do�wiadczeniem i, co ju� zd��y� odkry�, prawdziw� przeszkod� w jakiejkolwiek pracy urz�dniczej.
Stolik zosta� podniesiony i zamocowany. Steward pom�g� Brenowi ustawi� oparcie fotela, wyci�gn�� ko�c�wki pasa bezpiecze�stwa i chcia� go zapi��: piankowy pancerz od obojczyka po k�ykcie oraz banda�e �ciskaj�ce Brenowi tors wcale nie u�atwia�y mu pochylania si� czy si�gania, ale przynajmniej palce mia� zalane piank� tylko do po�owy.
Uda�o mu si� chwyci� pas o w�asnych si�ach, odci�gn�� go i zapi��, zanim z powrotem zacisn�� mu si� na piersi - drobny tryumf w dniu pe�nym niepowodze�.
�a�owa�, �e za�y� �rodek przeciwb�lowy. Nie mia� poj�cia, �e b�dzie taki silny. Powiedzieli: �je�li b�dziesz go potrzebowa�� i po szale�czym wysi�ku, �eby uporz�dkowa� swoje sprawy w biurze, a potem dotrze� na lotnisko, Bren pomy�la�, �e potrzebuje go, �eby nieco st�pi� b�l.
Zbudzi� si� po godzinie, gdy samolot podchodzi� do l�dowania w stolicy.
Mia� nadziej�, �e w Shejidan nie popl�tano informacji i �e o godzinie jego przybycia wie kto� poza urz�dnikami na lotnisku. Samoloty lataj�ce mi�dzy Mospheir� i kontynentem kilka razy dziennie przewozi�y tylko towary. Kiedy na pok�adzie by� Bren, w ma�ym przeszklonym przedziale na przedzie samolotu, kt�ry zwykle s�u�y� do przewo�enia delikatnych �adunk�w medycznych, pojawia�o si� dw�ch steward�w, dwa fotele, lista win i kuchenka mikrofalowa. Tak wygl�da�a jedyna linia pasa�erska obs�uguj�ca Mospheir� i kontynent dla jedynego pasa�era, kt�ry regularnie kursowa� mi�dzy Mospheir� i kontynentem - dla niego, Brena Camerona, paidhi-aijiego.
Pilnie strze�onego paidhi-aijiego, nie tylko oficjalnego t�umacza, ale arbitra bada� technicznych i rozwoju oraz sta�ego mediatora dla atewskiej stolicy w Shejidan i wyspiarskiej enklawy ludzkich kolonist�w na Mospheirze.
Wypuszczono podwozie.
Gdy samolot w�lizn�� si� w chmury, g�adki, szary dywan, kt�ry utworzy�y, widoczny dot�d za oknem, zmieni� si� w przes�aniaj�c� wszystko klaustrofobiczn� wat�.
O szyb� uderzy�y krople deszczu. Samolot lekko si� zachwia� pod uderzeniem wiatru.
Nieoczekiwanie paskudna pogoda. Skrzyd�o rozb�ys�o biel� b�yskawicy. Stewardzi rzeczywi�cie m�wili co� o deszczu nadci�gaj�cym nad Shejidan. Nie wspomnieli jednak o burzy. Bren mia� nadziej�, �e aiji wys�a� po niego samoch�d. Mia� nadziej�, �e nie b�dzie musia� i�� daleko.
Deszcz zalewa� okna, a g�ste, szare chmury nie pozwala�y niczego dostrzec. Takiego w�a�nie dnia przyby� do le��cego w g��bi kontynentu Malguri - jaki� tydzie� temu? Wydawa�o si� to niewiarygodnie dawno temu. W ci�gu tego tygodnia zmieni� si� ca�y �wiat.
Zmieni�a si� ca�a r�wnowaga atewskiej w�adzy i zagro�enia - a to z powodu jednego ludzkiego statku, kt�ry teraz znajdowa� si� na orbicie planety. Atevi mogli zupe�nie s�usznie podejrzewa�, �e jest on mile widziany. Po stu siedemdziesi�ciu pi�ciu latach milczenia niebios z �atwo�ci� mogli doj�� to tego b��dnego wniosku.
By�o to tak�e sto siedemdziesi�t pi�� lat podejmowania w�asnych decyzji przez ludzkich rozbitk�w na Mospheirze oraz wypracowywania zasad wsp�istnienia z ziemi� atevich. Ludzie byli zadowoleni - do czasu pojawienia si� tego statku, kt�ry nie tylko wprowadza� zam�t w spokojne, przewidywalne i dostatnie �ycie poszczeg�lnych os�b, ale te� do�� niespodziewanie stawia� atevich przed faktem istnienia a� dw�ch ludzkich skupisk; a dopiero w ci�gu ostatnich lat zapanowa�y ca�kowicie pokojowe stosunki z lud�mi mieszkaj�cymi na wyspie u wybrze�y atewskiego kontynentu.
Mo�na zatem by�o sobie wyobrazi�, �e aiji w Shejidan, przyw�dca Patronatu Zachodniego, zupe�nie s�usznie chcia� wiedzie�, co jest w transmisjach, kt�re teraz kr��y�y mi�dzy owym statkiem i naziemn� stacj� na Mospheirze.
Paidhi sam chcia� zna� odpowied� na to pytanie. W ci�gu ostatnich dwudziestu czterech godzin zmieni� si� stopie� jego u�yteczno�ci na kontynencie - lecz on sam nie otrzyma� �adnych specjalnych wskaz�wek od prezydenta czy departamentu stanu co do tych odpowiedzi, ani jednej cholernej informacji, kt�r� zapami�ta�by w przeb�ysku �wiadomo�ci. Owszem, wiedzia� z autopsji, �e je�li sprawy potocz� si� �le i stosunki mi�dzy lud�mi i atevimi popsuj� si�, to ta strona cie�niny nie b�dzie bezpiecznym miejscem pobytu dla cz�owieka: ludzie i atevi stoczyli ju� jedn� krwaw� wojn� z powodu �le zrozumianych intencji. Bren nie wiedzia�, czy zdo�a sam zapobiec nast�pnej wojnie, lecz je�li chodzi o prac� paidhiego mia� on stale �wiadomo��, �e je�li nie w jego mocy le�y kierowanie przysz�o�ci� ludzi na Mospheirze i w tym zak�tku wszech�wiata, to z ca�� pewno�ci� le�y w niej zawalenie sprawy.
Jeden wy�om w bardzo wa�nym Patronacie Zachodnim - i jeden bardzo wa�ny przyw�dca, jak aiji Shejidan, straci pozycj�.
Jeden durny cz�owiek z nadajnikiem radiowym lub jeden zapalczywy ateva z my�liwsk� strzelb� - a tych by�o stanowczo za du�o na kontynencie, by Bren czu� si� spokojnie: na wsi bro� oznacza�a pe�ny st�. Atewscy ch�opcy uczyli si� strzela� w wieku, kiedy dzieci ludzi uczy�y si� je�dzi� na rowerze - a atevi byli cholernie dobrymi strzelcami. Niekt�rzy zostawali licencjonowanymi zawodowcami w spo�ecze�stwie, gdzie zab�jstwo stanowi�o zwyk�y tryb post�powania prawnego.
A je�li Tabini-aiji straci panowanie nad Patronatem Zachodnim i ten zacznie si� rozpada�, to wszystko si� rozleci. Atevi maj� prowincje, lecz nie maj� granic. Nie potrafi� zinterpretowa� linii na mapie zgodnie z �adn� logik� czy rozs�dkiem, poza tym, �e wiedz�, gdzie w przybli�eniu posiad�o�ci s�siaduj�ce z ow� lini� stykaj� si� z rozmaitymi terenami, maj�cymi wp�yw na dany obszar, kultur� i siatk� wi�z�w lojalno�ci wzgl�dem innych patronat�w, nie maj�cych najmniejszego zwi�zku z geografi�.
Z wielu jeszcze innych wzgl�d�w spo�ecze�stwo �wiata istniej�cego poza Mospheir� nie by�o spo�ecze�stwem ludzkim i je�li atewski rz�d upadnie po niemal dwustu latach tworzenia przemys�u i skomplikowanej struktury w�adzy, jednocz�cej setki drobnych atewskich patronat�w...
...to b�dzie to osobista wina Brena.
Samolot wyrwa� si� z chmur. Deszcz �cieka� stru�kami po szybie, zniekszta�caj�c panoram� miasta pozbawionego wysokich budynk�w, z kt�rej wyrasta�o zaledwie kilka komin�w. Na zboczach spowitych deszczem wzg�rz usadowi�y si� pokryte dach�wk� domy zorganizowane w pomy�ln� dla atevich geometri�.
Samolot przechyli� si� i Bren zobaczy� rozleg�y kompleks rz�dowy, b�d�cy jego celem: Bu-javid, rezydencj� aijiego rozlokowan� na najwy�szym wzg�rzu na skraju Shejidan, wzg�rzu otoczonym hotelami i zajazdami wszelkich kategorii, pob�yskuj�cymi w szarej mgie�ce - Bo�e - bezczelnymi neonami.
Hotele te stanowi�y wyra�ny dow�d atewskiej demokracji. Podczas zwyk�ych audiencji i w nag�ych przypadkach zatrzymywali si� w nich petenci, zwyk�e osoby pragn�ce uzyska� osobiste pos�uchanie u w�adcy najwi�kszego patronatu �wiata.
Podczas pe�nienia obowi�zk�w legislacyjnych te same pokoje hotelowe zajmowali prawodawcy wybrani do hasdrawadu wraz z ochron� i reszt� personelu. W tych wynajmowanych na kilka nocy pokojach u st�p wzg�rza znajdowa�a miejsce dla siebie i swojego personelu nawet garstka cz�onk�w tashridu, ciesz�cych si� �wie�o nadanym szlachectwem i nie maj�cych przodk�w zwi�zanych z Bu-javid, s�siaduj�c ze sklepikarzami, murarzami, numerologami i ekipami telewizyjnych wiadomo�ci.
Poniewa� od dawna nieobecne niebezpiecze�stwo dos�ownie zawis�o nad �wiatem, hotele na dole by�y zat�oczone, a obs�uga w restauracjach na pewno posz�a w rozsypk�. Komisje ustawodawcze zapewne odbywa�y posiedzenia. Hasdrawad i tashrid pewnie szalej�. Nie spodziewani petenci szturmuj� drzwi licznych sekretarzy aijiego, domagaj�c si� wyj�tkowej i natychmiastowej audiencji w sprawach swoich szczeg�lnych, zagro�onych interes�w. W salach Bu-javid przepychaj� si� specjali�ci od techniki, fanatyczni numerolodzy i szaleni teoretycy - a wszystkich ich popieraj� zagorzali wyznawcy o dzikim spojrzeniu - poniewa� wed�ug atevich ca�y wszech�wiat mo�na opisa� za pomoc� liczb, kt�re s� pomy�lne lub niepomy�lne: liczby dawa�y danemu przedsi�wzi�ciu b�ogos�awie�stwo lub skazywa�y je na pora�k�, a istnia� tysi�c r�nych sposob�w wyznaczania liczb wa�nych dla danej sprawy.
Niech B�g ma w opiece proces inteligentnego podejmowania decyzji.
Pas startowy by� ju� blisko. Bren patrzy�, jak pod skrzyd�em samolotu przep�ywaj� magazyny i fabryki Shejidan: dachy, a w ko�cu podziurawione deszczem ka�u�e, rozmyty obraz wentylator�w i zarys znaku firmowego na �wirze. Z ziemi nigdy nie widzia� Aquida�skich Zak�ad�w Rur i Armatury. Razem jednak z iglic� Zachodniego Zrzeszenia Kopal� i Przemys�u i dachem Patanadskich Zak�ad�w Lotniczych i Kosmicznych stanowi�y one uspokajaj�cy akcent wszystkich jego powrot�w na t� stron� cie�niny.
Ciekawy pomys�, �eby Shejidan sta� si� schronieniem.
Podczas tej bytno�ci na Mospheirze Bren nie widzia� si� nawet z matk�. Nie przyjecha�a do szpitala. Zadzwoni� do niej po przylocie - w swoim pokoju szpitalnym mia� czas na trzy telefony, zanim prawie ca�kowicie pozbawiono go przytomno�ci, szpikuj�c �rodkami przeciwb�lowymi, i odwieziono na badania. Wyra�nie pami�ta�, �e dzwoni� i rozmawia� z ni�, powiedzia�, gdzie jest i �e rano b�dzie mia� operacj�. Powiedzia� jej, bagatelizuj�c spraw�, �e nie musi przyje�d�a�, �e mo�e zadzwoni� do szpitala i zapyta� o niego, kiedy odzyska przytomno��. Tak naprawd� jednak, chocia� nie chcia� si� przed samym sob� do tego przyzna�, mia� nadziej�, �e matka przyjedzie i oka�e nieco matczynej troski.
Zadzwoni� te� do swego brata Toby�ego, a� na p�nocne wybrze�e, gdzie Toby mieszka� z �on�. Brat by� pewien, i� nic mu si� nie sta�o; bardzo si� ucieszy�, �e w obecnych warunkach Bren wr�ci� do pracy - o czym paidhi oczywi�cie nie m�g� rozmawia� z rodzin�, wi�c nie m�wili na ten temat; i to by by�o tyle.
Do Barb zadzwoni� na ko�cu - nie mia� w�tpliwo�ci, �e Barb przysz�aby do szpitala, ale nie odebra�a telefonu. Zostawi� informacj�: �Cze��, Barb, nie wierz wiadomo�ciom, nic mi nie jest. Mam nadziej�, �e si� zobaczymy, p�ki tu jestem�.
Kiedy jednak si� obudzi�, nad jego ��kiem pochyla� si� tylko kto� z departamentu, pytaj�c: Jak si� pan czuje, panie Cameron?
A tak�e: Naprawd� mamy nadziej�, �e b�dzie pan w stanie...
Dzi�ki, odpowiedzia�.
C� innego m�g� powiedzie�? Dzi�kuj� za kwiaty?
Ko�a dotkn�y ziemi, zapiszcza�y na wilgotnych p�ytach. Patrzy� przez zalane deszczem okna na niebo koloru popio�u, na mokre betonowe pasy startowe, na terminal o funkcjonalnej, bry�owatej architekturze. Wszystko to r�wnie dobrze mog�oby by� mi�dzynarodowym portem lotniczym na Mospheirze.
Kiedy le�a� w szpitalu, zesp� z Bezpiecze�stwa Narodowego zaj�� si� jego komputerem; eksperci z departamentu stanu i ABN na pewno przejrzeli jego wszystkie pliki, od prywatnych list�w po notatki do wyst�pie� i spostrze�enia s�ownikowe, ale musieli si� �pieszy�. Nawet wiedz�c, �e wkr�tce zostanie wezwany, spodziewa� si�, �e przynajmniej jeden dzie� pole�y sobie na s�o�cu.
Co� jednak przybra�o rozmiary kryzysu i kiedy ochrona odebra�a go z ostrego dy�uru w szpitalu, �eby odstawi� do biura, dosta� z powrotem komputer oraz trzydzie�ci minut w biurze po drodze na lotnisko - ca�e trzydzie�ci minut na resztkach narkozy i �rodk�w u�mierzaj�cych b�l, �eby za�adowa� pliki, kt�rych m�g� potrzebowa�, i nowe kody zabezpiecze� - oraz odrzuci� pro�b� sekretarza prezydenta o sprawozdanie, kt�rego prezydent najwyra�niej nie mia� dosta�. W mi�dzyczasie Bren wpu�ci� do systemu swego osobistego Poszukiwacza na sygnale, �eby wydoby� wszystko, co si� da - ca�� korespondencj� od jego w�asnego personelu, Biura Spraw Zagranicznych, departamentu stanu i wszelkich innych os�b.
Z powodu tego po�piechu nawet nie wiedzia�, jakie dok�adnie pliki �ci�gn�� ani co m�g�by dosta�, gdyby postawi� si� cenzorom departamentu stanu, i co mog�o si� zmieni� w g��wnej bazie danych. Ich samolot mia� niezwykle w�skie okno wej�cia do atewskiej przestrzeni powietrznej, co samo w sobie ju� �wiadczy�o o wzro�cie napi�cia. Na lotnisko p�dzili jak stado szatan�w, w�a�ciwie wypchn�li z rozk�adu wszystkie lokalne loty mospheira�skie; gdy samolot osi�gn�� odpowiedni pu�ap, Bren dosta� sok i zamierza� przez godzin� popracowa� - niestety zasn��, obserwuj�c chmury.
My�la�, �e tylko da odpocz�� oczom. �e odgrodzi si� od s�onecznego blasku, tego ostrego blasku panuj�cego nad chmurami. Nawet teraz nie by� pewien, czy jego organizm wydali� ju� ten przekl�ty �rodek przeciwb�lowy. Wszystko p�ywa�o mu przed oczyma. My�li przewija�y si� chaotycznie. Bren nie mia� poj�cia, co go czeka, nie pami�ta�, co powiedzia� mu cz�owiek z departamentu.
Samolot podko�owa� nie na zwyk�e stanowisko, lecz do �lepego, pozbawionego okien ko�ca terminalu pasa�erskiego. Kiedy pilot wy��czy� silniki, Bren stoczy� zwyci�ski pojedynek z pasem, po czym spojrza� wyczekuj�co na steward�w, maj�c nadziej� na pomoc przy niesieniu baga�u, i ostro�nie wsta� z fotela.
Jeden ze steward�w wyci�gn�� baga� ze schowka obok kuchni. Bren zatrzyma� przy sobie komputer, mimo �e drugi steward wyci�gn�� po niego r�k�.
- Prosz� o kaftan - powiedzia� i odwr�ci� si� plecami, by steward pom�g� mu go w�o�y�. By� to troch� niesezonowy kaftan, kt�ry trzyma� na wszelki wypadek na Mospheirze, uszyty w stylu atevich, z licznymi guzikami i d�ugi do kolan. W�o�y� zdrow� r�k� do r�kawa, a drugi narzuci� na unieruchomione rami� - przekl�ty kaftan zsuwa� si� i gdyby by�a to Mospheira w lecie, to nie zawraca�by sobie g�owy ubiorem; tu jednak by� Shejidan, gdzie d�entelmen zdecydowanie nie pokazuje si� w miejscach publicznych bez kaftana.
D�entelmen zdecydowanie pilnuje te�, by mie� starannie zapleciony warkocz i ozdobi� go wst��kami wskazuj�cymi na jego pozycj� i pochodzenie, jednak atewska publiczno�� b�dzie musia�a mu wybaczy�: w�osy m�g� mu zaple�� w wymagany spos�b jedynie sanitariusz w szpitalu. Bren zamierza� uchroni� warkocz podczas lotu przed zetkni�ciem z oparciem fotela, ale po tej niezamierzonej drzemce nie r�czy� za jego stan. Teraz pochyli� g�ow� i wyci�gn�� go jedn� r�k� spod ko�nierza kaftana, nie zrzucaj�c tego ostatniego na ziemi�, poczu� na policzku niepo��dany kosmyk w�os�w, kt�re spr�bowa� utkn�� za uchem.
Nast�pnie podni�s� komputer, zarzuci� pasek na zdrowe rami� i niespiesznie ruszy� do przodu. Obawia� si�, �e wedle dworskich kryteri�w przedstawia �enuj�co niechlujny widok.
Dotar� jednak tutaj; mia� nadziej�, �e dotrze do Bu-javid bez niepotrzebnych op�nie� i rozg�osu, i z plikami, kt�rych potrzebowa� do pracy. Je�li wszyscy, kt�rzy mieli si� porozumie�, porozumieli si� i je�li aiji nie odbywa� nieustannych posiedze�, to w chwili, gdy do samolotu b�d� podje�d�a�y schodki, na Brena powinien ju� czeka� samoch�d. Zagrzmia�o mu tu� nad g�ow� i paidhi pomodli� si� w duchu, by tak by�o.
Musia� te� pami�ta�, �e opuszcza miejsce, gdzie siedzenia, sto�y i drzwi by�y przystosowane dla os�b jego wzrostu: tutejsze schody mia�y wy�sze stopnie, a mog�c pos�ugiwa� si� tylko jedn� r�k�, Bren czu� si� w tej chwili zmarzni�ty, rozdra�niony i bliski �ez.
- Dzi�kuj� - powiedzia� do steward�w, kt�rzy otworzyli drzwi samolotu. Podje�d�a�y schodki - nie te z baldachimem, a co dopiero m�wi� o tunelu: stukn�y w samolot, kt�ry a� si� zachwia�, a jeden ze steward�w postawi� baga� Brena na zalanym deszczem pode�cie chwiejnej, metalowej drabiny.
�adnego samochodu. Nie jest dobrze. Wszystko sprawia�o wra�enie po�piechu przewa�aj�cego nad planowaniem. P�dzona wiatrem mg�a wpada�a przez otwarte drzwi i Bren by� ju� got�w wr�ci� do suchego wn�trza samolotu, gdy zza dziobu maszyny wypad�a furgonetka z emblematem ochrony lotniska i zahamowa�a tu� przed olbrzymi� ka�u��. Pojawi�a si� tak nagle, �e nerwy Brena wyczulone na sprawy bezpiecze�stwa napi�y si�, a cia�o spr�y�o do skoku w ty�.
- Ostro�nie. Stopnie s� wy�sze.
- Wiem. Wiem, ale dzi�kuj�. Dobrego lotu. Bardzo dzi�kuj�. Prosz� podzi�kowa� za�odze.
Uni�s� rami�, �eby nie zsun�� mu si� z niego pasek komputera i wychodz�c na schodki w p�dzony wiatrem deszcz, poczu� nag�e, niebezpieczne zachwianie r�wnowagi. Chwyci� si� por�czy, wci�� maj�c przekrzywione rami� i walcz�c o utrzymanie na nim paska komputera.
Otworzy�y si� boczne drzwi furgonetki. Wyszed� z niej uzbrojony ateva - szybko poruszaj�cy si�, ciemny olbrzym w nabijanej srebrem czerni ochrony Bu-javid i osobistej stra�y aijiego - po czym wbieg� po schodkach, kt�re zatrzeszcza�y pod jego ci�arem.
- Nadi Bren! - zawo�a� damski g�os i ponury dzie� nabra� ja�niejszych barw.
- Jago!
- Wezm� to, nadi Bren. Podaj mi r�k�. - Jago sta�a o dwa stopnie ni�ej i patrzy�a mu prosto w oczy. Chwyci�a pasek komputera, z nieub�agan� uprzejmo�ci� zdj�a mu go z ramienia i obj�a jego zmarzni�t�, bia�� r�k� swoj� du��, czarn� d�oni�. Kompetencja i pewno�� w �wiecie, gdzie szala�a burza i wiatr. Bren nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci, �e gdyby si� po�lizn��, Jago by go z�apa�a - �adnych w�tpliwo�ci, �e gdyby musia�a, to znios�aby go ze schod�w jedn� r�k�.
Schodz�c po chwiejnej, zalewanej deszczem drabince, po spotkaniu z Jago wcale nie by� zaskoczony widokiem Banichiego, kt�ry nieco wolniej wyszed� z furgonetki, �eby ich przywita�.
Cieszy� si�, �e to oni. Bo�e, co za ulga...
Odczu� tak� ulg�, �e zakr�ci�o mu si� w g�owie i zapomnia�, �e te schodki s� wy�sze ni� standardowe, i gdyby w tej samej chwili Jago nie chwyci�a go mocno za zdrowe rami�, to na pewno run��by na ziemi�.
- Ostro�nie - powiedzia�a, przywracaj�c mu r�wnowag�. - Ostro�nie, Bren-ji, jest bardzo �lisko.
Tak, �lisko. Zagrzmia�o. Bia�e �wiat�o b�yskawicy uwydatni�o wszystkie szczeg�y, odbi�o si� od ka�u�y. Bren dotar� na d� na trz�s�cych si� nogach. Banichi odsun�� si�, Jago pomog�a Brenowi wej�� do furgonetki i sama posz�a w jego �lady.
Banichi wsiad� na ko�cu i zatrzasn�� drzwiczki, odgradzaj�c ich od deszczu i grzmot�w. Bli�niaczo podobny do Jago - czarna sk�ra i srebrne �wieki, czarna twarz, czarne w�osy, z�ociste oczy - opad� na wolny fotel przy drzwiach z drugiej strony. Bren zauwa�y�, �e stara si� nie zgina� nogi.
- Jed� - poleci�a Jago kierowcy.
- M�j baga� - zaprotestowa� Bren, gdy furgonetka szarpn�a do przodu.
- Przywiezie go Tano. Jest druga furgonetka.
Tano - kolejne znajome imi�. Bren niezmiernie si� ucieszy�, �e jego w�a�ciciel �yje.
- Algini? - zapyta�, maj�c na my�li partnera Tano.
- Szpital w Malguri - odezwa� si� Banichi. - Jak si� czujesz, Bren-ji?
O wiele lepiej, ni� s�dzi�. Ci, kt�rych �mierci si� obawia�, �yli.
Jednak niepotrzebnie, z g�upich powod�w, zgin�y inne, zacne osoby.
- Czy s� jakie� wiadomo�ci...? - G�os mu si� za�ama�. - S� jakie� wiadomo�ci z Malguri? Od Djinany? Czy nic im si� nie sta�o?
- Ateva mo�e zapyta� - odpar�a Jago.
Zupe�nie nie zdawa� sobie sprawy, �e jest tak roztrz�siony. Mo�e to przez nag�e poczucie bezpiecze�stwa. Albo przez po�piech, z jakim na Mospheirze zbiera� wszystko, czego potrzebowa�. Zapl�ta� si� my�lami w sie� atewskiej etykiety, kt�ra nie pozwala�a Banichiemu czy Jago po prostu zapyta� o...
Atevi nie maj� przyjaci�. Bo�e, wymaza� to s�owo z umys�u. Dwadzie�cia cztery godziny po drugiej stronie cie�niny i ju� my�li w mospheiranie, robi psychologiczne pomy�ki, t�po obsuwa si� w to, co ludzkie, a przecie� nie znajduje si� ju� na ludzkim terytorium.
Furgonetka wzi�a zakr�t i wszyscy si� przechylili. W Shejidan by�o lato, ale kierowca chyba i tak w��czy� ogrzewanie, bo wilgotny zi�b znikn��. Bren odchyli� g�ow� na oparcie fotela, zamruga� piek�cymi oczyma i gdy furgonetka wysz�a z zakr�tu, co sprawi�o, �e g�owa przetoczy�a mu si� w stron� Banichiego, zapyta�:
- Pojedziemy kolej� podziemn�?
- Tak - odpar� Banichi.
Banichi poprzednio nie wszed� za nim na ramp�.
- Noga, Banichi?
- To �adna przeszkoda, nand� paidhi. Zapewniam ci�.
�Dla jego sprawno�ci�, chcia� powiedzie� Banichi. Bren ledwie wr�ci� na kontynent, a ju� zleci� Jago delikatn� misj� wypytania personelu i obrazi� Banichiego w kwestii jego os�du i kompetencji. Nie wiedzia�, jak uda mu si� to naprawi�.
- Nie zwracajcie uwagi na moje g�upie pytania - rzek�. - To leki. Dopiero co wyszed�em ze szpitala. Wzi��em �rodek przeciwb�lowy, a nie powinienem.
- Jak posz�a operacja? - spyta�a Jago.
Usi�owa� sobie przypomnie�.
- Zapomnia�em zapyta� - przyzna�. Nie wiedzia�, dlaczego tego nie zrobi�, poza tym, �e oszo�omiony lekami kierowa� si� jak�� pokr�tn� logik� i uzna�, �e b�dzie mia� sprawne rami�. Mia� nadziej�.
Do diab�a, zupe�nie jakby wr�ci� do punktu, w kt�rym wczoraj - czy to by�o wczoraj? - przerwa� �ycie, a wszystko, co dotyczy�o Mospheiry, by�o przemijaj�cym snem. Z t� dw�jk� czu� si� dobrze i bezpiecznie. W tej chwili w niczym si� za dobrze nie orientowa�, poza tym, �e w towarzystwie tych dw�ch os�b potrafi da� sobie rad� ze wszystkim.
Skoro s� tu ci dwoje, to pos�a� ich sam Tabini.
Opony furgonetki zasycza�y na mokrych p�ytach lotniska. Zamkn�� oczy. Przy Jago i Banichim m�g� nie przestrzega� dobrych manier. Mieszkali z nim, zajmowali si� nim, kiedy nie panowa� nad sob� - a nawet z zamkni�tymi oczyma Bren wiedzia�, �e jest w Shejidan, a nie na Mospheirze. Poznawa� to po zapachu wilgotnej od deszczu sk�ry i cieple atewskich cia�, po ich delikatnej woni, kt�ra mog�a by� naturalna lub pochodzi� od perfum - to ciekawe, �e nigdy jako� o to nie zapyta�, ale zapach by� przyjemny i zwyczajny, tak jak pachn� stare pokoje i znajome miejsca.
Furgonetka zjecha�a w d� i Bren zerkn�� na otoczenie, i tak dok�adnie wiedz�c, gdzie jest: na rampie schodz�cej do �ci�le strze�onego, betonowego terminalu kolei podziemnej. U�ywa� go aiji oraz ci, kt�rym rz�d chcia� zagwarantowa� bezpiecze�stwo i anonimowo��.
Bren odkry� wygodn� pozycj�, opieraj�c zdrowe rami� o �ciank� furgonetki. Naprawd� nie chcia� si� teraz nigdzie rusza�.
- Ufam - odezwa� si�, zn�w zamykaj�c oczy - �e uda mi si� odpocz��, nadiin. �ywi� ogromn� nadziej� na odpoczynek, zanim b�d� musia� wymy�li� czy uczyni� co� naprawd� wa�nego.
Jago musn�a palcami jego rami�.
- Je�li sobie �yczysz, to mo�emy ci� zanie�� do wagonu, Bren-ji.
Furgonetka zatrzyma�a si�.
- Nie - powiedzia� i przypominaj�c sobie, �e ci dwoje nie pozwalali sobie na �adn� s�abo�� i bardzo rzadko na oznaki b�lu, otworzy� oczy i spr�bowa� wygramoli� si� na szary beton i wej�� na dworzec. - Poradz� sobie, dzi�kuj�, nadiin, ale zaczekajmy, prosz�, na m�j baga�. Darz� Tano wielkim zaufaniem, ale to tylko jeden pakunek. S� tam wyniki moich bada�.
- Mamy rozkazy, nadi - rzek� Banichi.
Rozkazy Tabiniego. �adnych pyta�. �adnego oci�gania si�, nawet w strze�onej strefie. By� mo�e kto� zg�osi� Zamiar w sprawie pozbawienia Brena �ycia, ale najprawdopodobniej Tabini po prostu chcia� mie� paidhiego na miejscu pod stra�� zaufanych ochroniarzy, a tym samym o jeden problem mniej.
Banichi otworzy� drzwi i wysiad�, Jago wysz�a za nim z komputerem w r�ku, a Bren nieco mniej sprawnie przesun�� si� na fotelu i odda� si� pod ich fachow� i czujn� opiek�.
Kolej podziemna mia�a w�asn� atmosfer�: olej, zimny beton oraz rozchodz�cy si� echem ha�as maszynerii i g�osy obs�ugi - jak na ka�dej stacji kolei miejskiej czy ��cz�cej si� z ni� kolei oplataj�cej sieci� ca�y kontynent; Bren przypuszcza�, �e po��czenie to dawa�o niewielkie ryzyko naruszenia bezpiecze�stwa, ale na tej stacji nie pojawia� si� nikt bez zezwolenia ochrony, nawet baga�owi czy robotnicy: poci�gi tu si� nie zatrzymywa�y.
Co oznacza�o, �e - wed�ug Brena, kt�ry zapewne si� myli� i kt�rego i tak nikt nie s�ucha� - nie by�o �adnego powodu, dla kt�rego paidhi nie m�g�by zaczeka� nieca�ej minuty na sw�j baga�; wzi�wszy jednak pod uwag� mi�kko�� kolan i szum w g�owie, o kt�ry przyprawia�a go rozbrzmiewaj�ca echem przestrze�, Bren pozwoli� poprowadzi� si� wzd�u� tor�w w tempie narzuconym przez kulej�cego Banichiego.
Stoj�cy na peronie dwaj stra�nicy z Bu-javid otworzyli drzwi czekaj�cego na nich wagonu, kt�ry wygl�da� jak towarowy. Tych stra�nik�w Bren nie zna�, ale najwyra�niej zna� ich Banichi, bo zanim wpu�ci� go do �rodka, poleci� Jago tylko pobie�nie rozejrze� si� po wn�trzu.
Przypomina�o ono rezydencj�. Czerwone, aksamitne kotary zas�ania�y nie istniej�ce okna. By�a to prywatna salonka aijiego: wygodne sprz�ty, wszystko w stonowanych czerwieniach i be�ach, w pe�ni wyposa�ona kuchnia, wy�cie�ane fotele - Bren usiad� na takim, w kt�rym nie uton�� w�r�d poduszek, a Jago od�o�y�a komputer i natychmiast zaj�a si� kuchni�, pytaj�c Brena, czy napije si� soku owocowego.
- Herbaty, nadi, je�li mo�na.
Wci�� by� przemarzni�ty, a zmiana wysoko�ci sprawi�a, �e czu� si�, jakby w uszach mia� wat�. Herbata stanowi�a mi�� perspektyw�. Alkaloidy doskonale tolerowane przez atewski metabolizm szczeg�lnie cz�sto wyst�powa�y w zio�owych herbatach, a w wi�kszym zag�szczeniu w niekt�rych napojach alkoholowych, o czym Bren przekona� si� na w�asnej sk�rze. M�odsza partnerka Banichiego nie pope�ni�aby jednak takiego b��du przy swoim podopiecznym. Bren z pe�n� ufno�ci� zamkn�� oczy, i otworzy� je dopiero wtedy, gdy Jago cicho oznajmi�a, �e herbata jest gotowa, �e wagon zaraz zostanie do��czony do sk�adu, i czy Bren zechce si� teraz napi�?
Zechcia�. Wzi�� fili�ank� do r�ki, a Banichi, kt�ry w�a�nie wsiad�, zamkn�� drzwi, nie przerywaj�c rozmowy prowadzonej niew�tpliwie z jakim� oficjelem za po�rednictwem kieszonkowego komunikatora.
Jago os�oni�a swoj� fili�ank�, bo wagon w�a�nie drgn�� - zosta� doczepiony do poci�gu.
- Pojad� trzy wagony - oznajmi�a, siadaj�c naprzeciwko Brena.
- Tano zd��y� wsi��� - doda� Banichi, do��czaj�c do nich. - Ochrona stacji nie chcia�a go wpu�ci� do naszego wagonu. Powiedzia�em im, �e pe�ni t� sam� s�u�b�, ale do rz�dz�cych tu g��w niewiele dociera.
Bren nie martwi� si� ju� tak bardzo o sw�j baga�. Pokonanie wysokiego stopnia przy wchodzeniu do salonki obudzi�o b�l w jego ramieniu.
Po wypiciu p� fili�anki herbaty w poci�gu zbli�aj�cym si� do terminalu na dolnych poziomach Bu-javid Bren odzyska� t�skn� nadziej� na powr�t do domu i w�asnego ��ka - je�eli ochrona zezwoli mu na ten przywilej.
- Jak my�licie, nadiin, czy mog� odzyska� m�j apartament przy ogrodzie?
- Nie - odpar� Banichi. - Obawiam si�, �e nie. Dowiem si�. Jednak stamt�d, dok�d si� udajesz, rozci�ga si� pi�kny widok na g�ry.
- G�ry. - By� zaniepokojony. - G�rne pi�tro? A mo�e hotel?
- Znakomite pokoje. Zaoferowa�a ci go�cin� pewna oddana zwolenniczka, otwarcie przedk�adaj�c na ten okres apartamenty aijiego.
Oddana zwolenniczka. Oddana zwolenniczka Tabini-aijiego. Apartamenty Tabiniego.
Poci�g zacz�� hamowa�. Jago wyci�gn�a r�k� po fili�ank� Brena.
Damiri?
Tajemna jak dot�d kochanka Tabiniego? Z opozycji Atigeinich?
M�j Bo�e. Damiri si� zadeklarowa�a. Jej krewni wywo�aj� na ulicach zamieszki.
A s�siadem Tabiniego ma by� cz�owiek, cho�by tylko czasowo umieszczony w tym rejonie Bu-javid, do kt�rego maj� dost�p jedynie najmo�niejsi i najstarsi panowie Patronatu?
Nie ma tam miejsca dla ludzi. A szczeg�lnie w prywatnych pomieszczeniach szlachetnej i godnej szacunku damy. Zrodz� si� plotki. Trywialne �arty. Ujma dla damy i jej rodziny, kt�rej lokalny patronat otwarcie przeciwstawia� si� polityce Tabiniego od dnia, kiedy zosta� aijim Patronatu.
Naprawd� przestaje nad sob� panowa�. Na jego twarzy najwyra�niej zago�ci� niepok�j, bo gdy zapiszcza�y hamulce, Banichi powiedzia�:
- Tabini chce, �eby� za wszelk� cen� pozosta� przy �yciu, nand� paidhi. Sytuacja jest bardzo delikatna. Dama postawi�a na Tabiniego i jego zaradno��, mimo �e gra jeszcze nie jest sko�czona.
Baji-naji. Los i Przypadek, dwa filary wiary atevich, zak��caj�ce sztywn� tyrani� liczb.
Wagon stan��.
Drzwi otworzy�y si�. Banichi zwinnie wsta� z fotela, wyci�gaj�c do Brena d�o�. Ten wsta� wolniej, pocieszaj�c samego siebie, �e za chwil� b�dzie m�g� po�o�y� si� do ��ka, gdzie wreszcie przestanie mu szumie� w g�owie.
Jago wzi�a komputer.
- Ja si� nim zajm�, Bren-ji. Uwa�aj na siebie. Prosz� ci�, nie przewr�� si�.
- Zapewniam ci� - mrukn�� i poszed� za Banichim do drzwi. Id�c po schodach, wierzy�, �e znajdzie si� w miejscu pilnie strze�onym - a przynajmniej na tyle pilnie, �eby wykluczy� mo�liwo�� jakichkolwiek spotka�.
- Bren Cameron - zabrzmia� g�os - damski, ostry i pe�en z�o�ci.
- Deana? - W tym r�wnaniu nie by�o miejsca dla Deany Hanks. Nie mia�a ��czno�ci, podsun�� mu otumaniony umys�; poprosi� Biuro Spraw Zagranicznych o cofni�cie jej akredytacji i za�o�y� - za�o�y�! - �e wyjecha�a do domu. Jego nast�pczyni nie mia�a prawa by� na kontynencie.
Nie mia�a?
Sprawy toczy�y si� dzisiaj zbyt szybko i Deana sp�ni�a si� na lotnisko. Bren by� pewien, �e jest w�ciek�a. Technicznie rzecz bior�c, powinna spotka� si� z nim na lotnisku, daj�c obs�udze samolotu czas na uzupe�nienie paliwa oraz przyj�cie �adunku, i odlecie� w ci�gu godziny.
Wszystko to tkwi�o gdzie� w zakamarkach my�li Brena, kt�ry wyci�gn�� przyja�nie lew� r�k�, zadowolony, �e Deanie nic si� nie sta�o.
- Co za niespodzianka. Dzi�ki za pomoc.
- Dzi�ki, akurat!
Przy atevich nie przyjmowa�o si� wrogiego tonu. R�ce ochroniarzy - tak jej, jak i jego - drgn�y i prawie niedostrzegalnie unios�y si� ku wewn�trznym kieszeniom kaftan�w.
- Hata-mai - powiedzia� szybko Bren, co znaczy�o: �Wszystko w porz�dku�, i kontynuowa� w j�zyku atevich: - Deana, nadi, czy mogliby�my m�wi� troch� spokojniej? Jestem pewien, �e samolot zaczeka.
- Spokojniej, co? - Mia�a ciemne w�osy i jasn� cer�. Ilekro� Bren mia� z ni� do czynienia, rumieni�a si�. By�a ubrana w atewski kaftan, a w�osy zaplot�a w dworski warkocz, tak jak on. Za ni� stali zaniepokojeni jej atewscy ochroniarze. - Spokojniej? Czy rz�d ulega ju� szanta�owi? Czy to jego najlepsza reakcja? Oni stawiaj� ultimatum, a my ta�czymy, jak nam zagraj�?
- Nadi, gdyby� zechcia�a...
- B�d� m�wi�a w mospheiranie, dzi�kuj�. Chc� dosta� sprawozdanie. Chc� wiedzie�, gdzie by�e�, co robi�e�, z kim rozmawia�e� i co komu donios�e�. Porozmawiamy dzi� po po�udniu w biurze.
To pewnie ta tabletka przeciwb�lowa. Nie nad��a�. Mo�e osobi�cie urazi� t� kobiet�, co, zwa�ywszy na humory Deany, nie by�o trudne, ale �yczy� sobie, �eby znalaz�a si� na pok�adzie odlatuj�cego samolotu. Po tej stronie cie�niny nigdy nie mia�o by� w tym samym czasie dw�ch ludzi.
- Mo�emy za�atwi� to faksem. Zdam ci ze wszystkiego raport. Musisz jednak z�apa� ten samolot.
- Oczywi�cie, oczywi�cie. Nie zosta�am odwo�ana, panie Cameron. Oczywi�cie, bez ��czno�ci niewiele do mnie dociera poza dworskimi plotkami. I gro�bami pod adresem tego biura. ��dam pisemnych rozkaz�w. Rozumiem, �e przywioz�e� je ze sob�.
- Nie s�dz�, �eby by�y potrzebne.
- Nadi Bren - wtr�ci�a si� Jago. - Prosz� ci�. Chod�my.
- Ty masz s�ucha� rozkaz�w, nadi - warkn�a Hanks. - To wewn�trzna sprawa naszego biura, a nie jaka� lokalna.
Obrazi�a Jago. To by�a ostatnia kropla.
- Pani Hanks. Nie rozmawia pani z ochron� budynku, je�li nie zauwa�y�a pani warkocza. A je�li chce pani rozkazu, to go pani dostanie. Jest pani zwolniona z obowi�zk�w, pani kody s� uniewa�nione, a pani obecno�� nie jest ju� potrzebna. Wsiadaj do tego samolotu.
- Zdob�d� mi rozkaz z Mospheiry. Nie przyjmuj� ich od ciebie. A z Biura Spraw Zagranicznych nie otrzyma�am niczego poza informacj�, �e lecisz na Mospheir� na leczenie.
- Najwyra�niej wr�ci�em.
- Nie oficjalnie, panie Cameron. I nie dla mnie.
- Sugeruj�, nadiin - odezwa� si� Banichi, wchodz�c mi�dzy nich i zwracaj�c si� do ochrony Hanks - �eby�cie usun�li t� kobiet� z drogi Bren-paidhiego albo b�dziecie mieli do czynienia z administracj�. Lub ze mn�. Pope�niacie b��d, nadiin, i nie brnijcie we� dalej, dobrze wam radz�.
W tych s�owach kry�a si� gro�ba. Bren wyczu� nagle niech�� u ochroniarzy Hanks i agresj� u Banichiego - kt�ry z pewno�ci� mia� tu w�adz�. Serce zabi�o mu szybciej, do czego tabletka przeciwb�lowa mia�a nie dopu�ci�.
Ochrona Hanks ruszy�a, �eby usun�� mu j� z drogi...
Nie wiedzia�, jak to si� sta�o - nagle mi�dzy nim i reszt� �wiata wyros�a ruchoma �ciana atevich. O ile si� zorientowa�, nikt go nawet nie uderzy�, ale Bren poczu� bolesny wstrz�s przy nag�ym zetkni�ciu z betonow� �cian� stacji. Os�oni� z�aman� r�k�, i w tej samej chwili znalaz� si� w cieniu jakiego� atevy, kt�ry chwyci� go za zdrowe rami�.
Bren wychyli� si� jak najdalej w bok i zobaczy� Hanks z jej ochron�.
- Ma si� pani znale�� w tym samolocie, pani Hanks! - wrzasn��. - Przekracza pani swoje uprawnienia!
- Poka� mi rozkaz departamentu.
- Nast�pnym razem poka�� ci nakaz aresztowania.
- Bren-ji - powiedzia�a Jago i trzymaj�c go �elaznym uchwytem za rami�, poci�gn�a do windy. Bren s�ysza� za sob� gniewne atewskie g�osy - to Banichi kaza� ochronie Hanks zabra� j� z powrotem do jej apartamentu, a nie na lotnisko.
Znosi�o to rozkazy Brena, co stanowi�o gro�n� nut� - Banichi otrzymywa� instrukcje od Tabiniego. Kiedy dogoni� ich przy drzwiach windy, nie by� w dobrym nastroju. Weszli do �rodka i Banichi nacisn�� przycisk.
- Banichi-ji - odezwa� si� Bren - obawiam si�, �e zaogni�em sytuacj�. To nie usprawiedliwia Hanks, ale ona wierzy, �e wysy�aj�c mnie tu bez jej wiedzy, departament j� zlekcewa�y�. Chodzi�o z grubsza o to.
- Nadi - rzek� Banichi, wci�� rozdra�niony. - Przeka�� t� interpretacj� tym, kt�rzy s� w�adni wyda� os�d.
Bren nigdy nie widzia�, �eby Banichi by� taki z�y, nawet w ogniu walki, i nie mia� ch�ci kontynuowa� tematu. Za�egnanie tego kryzysu wymaga�o licznych telefon�w - cz�owiek mia� nadziej�, �e uda si� je za�atwi�, zanim samolot opu�ci atewsk� przestrze� powietrzn�. Nawet po g��bszym zastanowieniu pewne by�o, �e Hanks ca�kowicie przekroczy�a swoje uprawnienia. Bren nie wiedzia�, co si� tu �wi�ci - poza tym, �e Hanks powinna si� znale�� w samolocie, i �e chocia� �rodek przeciwb�lowy troch� go otumani�, to paidhi nie przesadzi� w swojej reakcji.
To nie by�a przyja��. Nigdy si� z Hanks nie lubili, ani na uniwersytecie, ani w Biurze Spraw Zagranicznych, ani w salach departamentu. Ich kandydatury na stanowisko paidhiego mia�y odmienne wsparcie polityczne. Wygra� Bren - zosta� desygnowany na nast�pc� Wilson-paidhiego. W�adaj�c j�zykiem atevich o wiele mniej p�ynnie, Hanks musia�a si� zadowoli� posad� jego zast�pcy - mia�a polityczne wsparcie w kierownictwie departamentu, ale Bren by� od niej lepszy w niuansach j�zykowych w stopniu, kt�rego, uwzgl�dniaj�c wysoko postawionych przyjaci� Hanks, komisja selekcyjna nie mog�a pomin��.
Ale to, �e spotka�a si� z nim, najwyra�niej �ami�c Traktat, i urz�dzi�a publiczn� scen�... Bo�e - nie rozumia�, nie wiedzia�, co w t� kobiet� wst�pi�o. Wszystko to nim wstrz�sn�o.
Prawdopodobnie by�a tak samo nie doinformowana jak on - jeden z wydzia��w departamentu stanu zadzia�a�, zanim Shawnowi Tyersowi z wydzia�u Spraw Zagranicznych uda�o si� nawi�za� kontakt telefoniczny z paidhi-nast�pczyni�. Zrobi to prawdopodobnie dzi� po po�udniu.
Albo, co tak�e by�o mo�liwe podczas jakiegokolwiek kryzysu w atewsko-ludzkich lub atewsko-atewskich stosunkach, ��czno�� telefoniczna mi�dzy Mospheir� i kontynentem zosta�a przerwana. Godzinna cisza telefoniczna z ca�� pewno�ci� nie stanowi�a usprawiedliwienia dla wybuchu Hanks; to w�a�nie w takich sytuacjach paidhi mia� pos�ugiwa� si� rozumem. Bren nie lubi� Hanks, ale nigdy nie uwa�a� jej za kompletn� idiotk�.
R�ka bola�a go po zderzeniu ze �cian�. Nie by� dzisiaj w stanie stawi� czo�a �adnym wyzwaniom fizycznym czy umys�owym. Banichi zareagowa� impulsywnie; Hanks wybuchn�a i, co wi�cej, jej ochrona zosta�a skarcona i publicznie zawstydzona przez kogo� wy�szego rang�. Czego� takiego nie robi�o si� lojalnym atevim. Nie stawia�o si� ich w takiej sytuacji.
Wewn�trzny atewski kryzys, kt�ry, jak obawia� si� Bren, m�g� by� powodem jego przedwczesnego odwo�ania - jakie� zamieszanie zataczaj�ce coraz szersze kr�gi w atewskim rz�dzie - nie by� odpowiednim t�em do szlifowania umiej�tno�ci dyplomatycznych jego nast�pczyni, szczeg�lnie, kiedy posuwa�a si� do publicznego ataku na niego i przeciwstawiania swojej ochrony jego stra�nikom, kt�rzy, wypo�yczeni mu przez samego Tabiniego, znacznie przewy�szali rang� jej zwyczajnych ochroniarzy. Takie zachowanie zas�ugiwa�o na doniesienie i powa�ne ostrze�enie.
Teraz jednak Bren musia� zadzwoni� do Tabiniego i na Mospheir� i za�atwi� odwo�anie Hanks. Na pewno mo�na poleci� personelowi lotniska, by samolot na ni� zaczeka�. Najwa�niejszym �adunkiem Mospheira�skich Linii Lotniczych by� paidhi i paidhi-nast�pca, i samolot m�g� tkwi� na lotnisku, dop�ki Hanks nie znajdzie si� na pok�adzie.
Konieczno�� wykonania dw�ch telefon�w, Hanks i problem z ochron� w ci�gu minuty od stani�cia na ziemi; Bo�e, wola�by p�j�� do znajomego apartamentu, swojego wygodnego mieszkanka na jednym z ni�szych poziom�w budynku. By�o tam ��ko, do kt�rego si� przyzwyczai�, i s�u��cy, z kt�rymi potrafi� si� dogada�...
Oraz drzwi do ogrodu, kt�re wraz z nag�ym i kontrowersyjnym awansem paidhiego w atewskim spo�ecze�stwie sta�y si� skandalicznym zagro�eniem dla jego bezpiecze�stwa.
Fakt ten dotar� do Brena ze szczeg�ln� si��, kiedy winda zatrzyma�a si� ze zgrzytem nie na pierwszym publicznym poziomie, lecz trzecim, najsilniej strze�onym nie tylko w Bu-javid, ale i na ca�ym kontynencie.
Rozdzia� 2
Wed�ug Brena rezydencji Atigeinich z pewno�ci� brak�o uroku jego pojedynczego pokoju przy dolnym dziedzi�cu ogrodowym - ale s�owa �urok� nie stosuje si� przecie� do pa�ac�w.
Stawiaj�c komputer na ziemi obok drzwi do pokoju przyj��, Jago poinformowa�a Brena, �e personel liczy sobie pi��dziesi�t os�b. Pi��dziesi�cioro s�u��cych do utrzymania porz�dku.
Troch� to barokowe. Na pewno ekstrawaganckie.
Poz�acane i posrebrzane komody i sto�y.
Bezcenne freski. Poz�acane p�askorze�by. Brenowi marzy�o si� tylko ��ko. Jakie� miejsce, zakamarek, kanapa, gdzie m�g�by usi���, gdzie przesta�aby go bole� r�ka.
- Nadiin - powiedzia�a z uk�onem jaka� kobieta, kt�ra wysz�a im na spotkanie do foyer - nand� paidhi. Jestem Saidin, prze�o�ona personelu. Witaj.
- Nand� Saidin - mrukn�� Bren i odruchowo si� sk�oni�, mimo zm�czenia i zesztywnia�ej r�ki. By�a to niew�tpliwie kobieta pe�na godno�ci i odznaczaj�ca si� dobrymi manierami, mimo nag�ego obarczenia ludzkim go�ciem. - Ogromnie �a�uj�, �e sprawiam k�opot. Dzi�kuj� ci za uprzejmo��.
- Nasza pani z przyjemno�ci� zapewni ci wszelkie wygody, nand� paidhi. Czy zechcesz obejrze� pokoje?
Banichi zmarszczy� brwi i spojrza� na Brena, ale cz�owiek zaszczycony ofert� zamieszkania w pa�acu nie m�g� przecie� odm�wi�.
- B�d� zachwycony, nand� Saidin. Dzi�kuj�.
- Zechciej uczyni� nam ten honor - mrukn�a Saidin i ruszy�a przodem, maj�c tu� za plecami Banichiego i Jago. Saidin by�a smuk�� kobiet� w �rednim wieku. Mia�a na sobie kaftan z be�owego brokatu i pasuj�ce do niego wed�ug ostatniej mody kapcie; do prostego warkocza wplot�a r�owe i zielone wst��ki oznaczaj�ce w heraldyce wielowiekow� s�u�b� dla arystokracji. Wyra�nie pochodzi�a z klasy s�u��cych urodzonych, a nie najmowanych do do�ywotniej s�u�by w danym rodzie, z kt�rym prawdopodobnie, cho� nieoficjalnie, by�a spokrewniona. Zna� ten typ atevich - to kobieta zas�uguj�ca zar�wno na szacunek, ze wzgl�du na jej stanowisko, jak i zrozumienie dla jej oddania rodowej siedzibie.
- To cz�� zewn�trzna, nand� paidhi, spe�niaj�ca wszelkie funkcje formalne: g��wna jadalnia, salon przyj��, zmodernizowany posterunek ochrony... Wewn�trzne pokoje to g��wne sypialnie, ka�da z �azienk�. Wszystkie sypialnie wychodz� na kolisty salon otaczaj�cy prywatn� jadalni�...
R�cznie tkane dywany i haftowane draperie. Paidhi nigdy nie by�, w dobrze poj�tym interesie swego stanowiska, kulturalnym analfabet�, i obszary jego umys�u, nie zaj�te w tej chwili do granic wytrzyma�o�ci etykiet�, ochron� i zwierz�cymi odruchami zachowania r�wnowagi, z szacunkiem ch�on�y wszelkie regionalne i czasowe niuanse wystroju. Obok tkanin syntetycznych Mospheira importowa�a te� wyroby r�czne, niekt�re bardzo drogie, lecz Mospheira widzia�a takie r�kodzie�o tylko raz, pojedyncz� pr�bk� w szklanej gablocie w Muzeum Wojny.
A w tych apartamentach, o wiele bardziej ekstrawaganckich ni� te, w kt�rych mieszka� Tabini, po takich dywanach si� chodzi�o. W salonie przyj��, znajduj�cym si� tu� obok drzwi wej�ciowych, �wiat na zewn�trz mo�na by�o obserwowa� przez przejrzyste szklane okna - mijaj�c wzrokiem bezcenne draperie w skomplikowane wzory wyszywane ciemnym z�otem - ten sam widok, jakim cieszy� si� Tabini w s�siednich apartamentach: pokryte dach�wkami dachy historycznego Starego Miasta, rozci�gaj�cego si� u st�p wzg�rza, i b��kitny �a�cuch Bergid, ledwie widoczny tego deszczowego wieczoru pod szarymi, ci�kimi chmurami. Wilgotny od deszczu wiatr przemyka� przez apartament, wpadaj�c przez otwarte okna i ukryte wywietrzniki. Bren zmienia� ostatnio nie tylko prowincje, ale i klimaty, i zacz�� mie� wra�enie, �e lato zdecydowanie si� sko�czy�o, ale teraz poczu� si� tak, jakby przeskoczy� wiele miesi�cy i natkn�� si� na inn� wiosn�, inny �wiat, na sytuacj� powsta�� po kilku miesi�cach, a nie dniach.
Paidhi by� lekko oszo�omiony. Zwa�ywszy na okoliczno�ci, radzi� sobie zaskakuj�co dobrze. Nie �a�owa�, �e go oprowadzano po wn�trzach. W ostatnich dniach nie tylko zacz�� zwraca� uwag� na sprawy bezpiecze�stwa, ale nabra� na jego punkcie obsesji. Chcia� zna� uk�ad pa�acu, wiedzie�, czy s� drzwi prowadz�ce na zewn�trz i czy odg�os krok�w nios�cy si� echem z jednego kierunku mo�e oznacza� s�u��cego, a z drugiego intruza.
- Czy s� inne drzwi prowadz�ce na zewn�trz? - zapyta� Bren. - Cho�by w kuchni?
- Wszystkie wyj�cia prowadz� do foyer - odpar� Banichi. - To bardzo bezpieczne.
- Na pocz�tku tego wieku przeprowadzono powa�ne remonty - rzek�a Saidin. - Zauwa�ysz jednak, �e kamie� i drewno s� dok�adnie dopasowane. Pan Sarosi osobi�cie poszukiwa� starego kamienio�omu, z kt�rego obecnie pochodzi kamie� do innych prac konserwatorskich prowadzonych w Bu-javid, ��cznie z odnawianiem zachodniego portyku...
Reszta zwiedzania min�a Brenowi w coraz wi�kszym ot�pieniu - salon, solarium, sypialnie, jadalnia. S�u�ba - o ile zauwa�y�, same kobiety - pojawia�a si� i znika�a dyskretnie, otwiera�a drzwi i zamyka�a je pod milcz�ce dyktando prze�o�onej, zapala�a i gasi�a �wiat�a, tu strzepywa�a z kredensu wyimaginowany kurz, tam wyprostowywa�a adamaszkowy bie�nik z chwastami. Czterdzie�ci dziewi�� dodatkowych i w wi�kszo�ci niewidzialnych s�u��cych - co, jak by� przekonany Bren, stanowi�o pomy�ln� liczb� - kt�rych zadaniem jest strze�enie historycznej rodowej siedziby i zachowywanie dobrych obyczaj�w w obecno�ci cz�owieka.
Wszystko �wiadczy�o, �e wystr�j opiera si� na wyliczeniach matematycznych - oko nauczy�o si� to dostrzega�, nawet w kolorystyce i ilo�ci suszonych kwiat�w w licznych bukietach.
Wszystkie wymiary na pewno by�y pomy�lne dla rodziny damy, ��cznie z okr�g�ym emblematem baji-naji umieszczonym po�rodku pi�knie wyposa�onej oficjalnej jadalni: Los i Przypadek, chaos w centrum sztywnego uk�adu pokoj�w.
Pok�j zacz�� w�a�nie wirowa� wok� tego centrum, i paidhi, znajduj�cy si� w stanie ot�pienia przyprawionego b�lem, zacz�� si� ba�, �e nagle zemdleje na antycznym dywanie. Teraz interesowa�a go tylko i wy��cznie sypialnia dla go�ci, podobno nast�pny punkt na li�cie pomieszcze� do zwiedzenia...
Za dostojn� pani� Saidin wszed� do olbrzymiego pokoju: srebrzysta at�asowa po�ciel, z�ocista narzuta, poz�acane �o�e wspieraj�ce si� na poz�acanych heraldycznych stworach - �o�e tak szerokie, �e zmie�ci�oby si� w nim p� mospheira�skiego Biura Spraw Zagranicznych. Wsp�czesna narzuta, jak obja�ni�a Saidin, by�a dok�adn� replik� narzuty z LVIII wieku, kt�ra znajdowa�a si� na �o�u w chwili, gdy ostatniego �pi�cego w tej sypialni cz�onka rodziny, pana �yj�cego w LIX wieku, spotka� przedwczesny i prawdopodobnie obrzydliwy koniec.
Rodzina nie chcia�a ju� potem korzysta� z tej sypialni, ale zwi�zane z ni� liczby zosta�y zmienione, by pozby� si� niepomy�lnych czynnik�w. Dodatkiem, kt�ry gwarantowa� dobre samopoczucie �pi�cego, by�y dwa sekretarzyki z b��kidrewna o dok�adnie wyliczonych wymiarach - paidhi mo�e mie� co do tego ca�kowit� pewno��. Gdyby wyrazi� takie �yczenie, prze�o�ona personelu z przyjemno�ci� poda mu te liczby.
Sze�� go�cinnych sypialni, opr�cz jego w�asnej, ka�da z �azienk�; korytarze z niew�tpliwie pomy�lnie ustawionymi meblami. Bren nie mia� zamiaru kwestionowa� gustu Atigeinich, natomiast gor�co pragn�� zosta� w sypialni i udowodni�, �e w �o�u nie straszy; ale delikatna ochmistrzyni by�a wyra�nie dumna z nast�pnych pokoj�w, kt�re swoim cichym g�osem okre�li�a jako �najbardziej czaruj�ce miejsce domu, prywatne ustronie pani Damiri�, w kt�rych paidhiemu na pewno b�dzie si� dobrze pracowa�o. Pani Damiri otworzy�a przed swym ludzkim go�ciem nawet osobist� bibliotek� i salony, co stanowi�o bezprecedensowy wyraz jej przychylno�ci, i Bren nie potrafi� odm�wi� Saidin, kt�ra mimo uprzejmo�ci i trzymania si� etykiety mog�a �ywi� obawy, �e go�� b�dzie rzuca� na dywany ogryzione ko�ci i zostawia� zarazki na porcelanie.
Najwyra�niej b�dzie sprawia� k�opot dystyngowanym s�u��cym bardzo wysoko urodzonej damy, chcia� wi�c zrobi� na nich dobre wra�enie. Wiedzia�, �e po ca�ej rodzinie Atigeinich b�d� kr��y� opowie�ci i plotki, co ju� samo w sobie stanowi�o zagro�enie bezpiecze�stwa. Banichi o tym nie wspomnia�, ale na pewno wzi�� pod uwag�. Dlatego ostatni� rzecz�, jak� Bren chcia�by zrobi�, by�o zra�enie do siebie personelu.
Przeszed� wi�c przez posrebrzane drzwi do osobistych pokoj�w nieobecnej damy, do biblioteki z p�kami od pod�ogi do sufitu, zawieraj�cymi doskona�y zbi�r ksi��ek - z przewag�, jak zauwa�y�, dzie� ogrodniczych; nast�pnie korytarzem pomaszerowa� do niewielkiego wy�o�onego kafelkami solarium z widokiem na miasto i g�ry. Pi�knie rze�bione, przeszklone drzwi otwiera�y si� na balkon, kt�ry wyra�nie nie wywo�a� zachwytu Banichiego i Jago - balkon zaprojektowany, czego Bren by� pewien, na d�ugo przed wyposa�eniem Gildii Zab�jc�w - dalekono�ne strzelby.
Takie my�li przep�ywa�y leniwie przez rozchwiany umys� paidhiego wraz z dojmuj�c� t�sknot� za jego wygodnym, cichym apartamentem przy ogrodzie, i gor�czkow� trosk� o pani� tej siedziby, maj�c� ca�� bibliotek� ksi��ek o kwiatach, lecz, niestety, nie dysponuj�c� ogrodem...
Poleci Damiri sw�j ogr�d na ni�szym poziomie. Udzieli�a mu przecie� go�ciny. Poka�e jej czaruj�ce miejsce z ni�szych poziom�w, kt�rego prawdopodobnie nigdy nie odwiedza�a, prowadz�c dostatnie, otoczone murem ochrony �ycie.
Przy tej my�li umys� paidhiego zacz�a ju� ca�kowicie spowija� mg�a. Bren naprawd� wola�by usi��� i nie ogl�da� pokoju �niadaniowego. Ma pewno��, �e dzi�ki Banichiemu i Jago