6216
Szczegóły |
Tytuł |
6216 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6216 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6216 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6216 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Boles�aw prus
Powracaj�ca fala
I
Gdyby zacno�� pastora B�hme posiada�a trzy zwyk�e, jeometryczne wymiary i ci�ar odpowiedni wielko�ci, wielebny ten m�� apostolskie i cywilne podr�e odbywa�
by musia� towarowym poci�giem. Ale poniewa� zacno�� jest przymiotem substancji duchowej i posiada tylko jeden wymiar: czwarty, kt�ry du�o miejsca zajmuje
w g�owach matematyk�w, lecz w �wiecie rzeczywistym nic nie znaczy, wi�c pastor Bohme bez trudno�ci m�g� podr�owa� bryczuszk� zaprz�on� w jednego konia.
Spasiony i czysto utrzymany ko� po g�adkiej szosie fabrycznej bieg� wolnego truchta i zdawa� si� by� wi�cej zaj�ty odp�dzaniem much ani�eli cnotami szczup�ej
osoby duchownego pasterza. Gruby chom�t, ho�oble, letnia spiekota i dro�ny py� wydatniejsze zajmowa�y stanowisko w wyobra�ni zwierz�cia ani�eli wielebny
Bohme, jego dwa ma�e faworyciki, jego panamski kapelusz, jego perkalowy kitel w bia�e i r�owe paski, a nawet lakierowany bicz zatkni�ty z prawej strony
siedzenia. Pastor tylko przez obaw� �mieszno�ci nie zostawia� bata w domu, ale go te� w drodze nie u�ywa�. Co prawda, nie mia� go czym u�ywa�. Jedn� bowiem
r�k� trzyma� lejce, a�eby mu si� ko� nie potkn��, a drug� zlewa� �yczliwe i ma�o skuteczne b�ogos�awie�stwa na wszystkich przejezdnych i przechodni�w,
kt�rzy bez wzgl�du na wyznanie uchylali przed "poczciwym Szwabem" g�owy i czapki.
Obecnie (jest to dzie� czerwcowy, godzina pi�ta po po�udniu) wielebny mia� do spe�nienia mniejsz� misj� religijn�, polegaj�c� na tym, a�eby najprz�d - zmartwi�
bli�niego, a nast�pnie - pocieszy� go, gdy ju� b�dzie strapiony. Jecha� do swego przyjaciela Gotlieba Adlera, �eby mu donie��, �e jego jedyny syn, Ferdynand
Adler, narobi� d�ug�w za granic�. Doni�s�szy za� o tym ojcu, mia� go p�niej uspakaja� i - wyjedna� przebaczenie dla lekkomy�lnego m�odzie�ca.
Gotlieb Adler by� w�a�cicielem fabryki bawe�nianych tkanin. Szosa, nie wysadzona wprawdzie drzewami, ale starannie utrzymana, ��czy fabryk� ze stacj� kolei
�elaznej. To, co z szosy wida� na lewo, za gajem drzew, to nie jest jeszcze fabryka, ale miasteczko. Fabryka le�y na prawo od szosy. Spomi�dzy klon�w,
lip i topoli wygl�daj� czarne i czerwone dachy kilkudziesi�ciu robotniczych domk�w, a za nimi - gmach czteropi�trowy, zbudowany w podkow� i otoczony innymi
gmachami. To w�a�nie fabryka. W d�ugich szeregach okien przeziera si� s�o�ce i oblewa je plamami z�ota. Wysoki, ciemnowi�niowy komin wyziewa czarne k��by
g�stego dymu.
Gdyby wiatr powia� z tamtej strony, pastor us�ysza�by huk machin parowych i chaotyczny szmer tkackich warsztat�w. Ale wiatr wieje z innej strony i dlatego
s�ycha� tylko �wist odleg�ej lokomotywy, turkot bryczki B�hma, parskanie jego konia i �piew ptaszka - mo�e przepi�rki nurzaj�cej si� w zielonym zbo�u.
Tu� przy fabryce wida� wi�ksze ni� gdzie indziej skupienie drzew. Jest to ogr�d Adlera, z kt�rego gdzieniegdzie przegl�daj� bia�ymi p�atami - �ciany wykwintnego
pa�acyku i budynk�w gospodarskich.
Ci�g�e zwracanie uwagi na t�ustego konia, a�eby si� nie potkn��, znu�y�o wreszcie pastora. Ufaj�c mi�osierdziu Tego, kt�ry wydoby� Daniela ze lwiej jamy,
a Jonasza z wielorybiej paszczy, wielebny przywi�za� lejce do por�czy koz�a i z�o�y� r�ce jak do modlitwy. B�hme lubi� marzy�, ale marzy� tylko w�wczas,
gdy m�g� pu�ci� w m�ynka dwa wielkie palce u r�k, co zrobi� obecnie. Taki m�ynek otwiera� mu czarodziejskie wrota krainy wspomnie�.
I ot� przypomnia�o mu si� (zapewne czterdziesty raz w tym roku i w tym punkcie szosy), �e fabryka Adlera i jej otoczenie bardzo przypominaj� inn� fabryk�,
gdzie� a� na brandenburskiej r�wninie stoj�c�, w kt�rej on, pastor Marcin B�hme, i jego przyjaciel, Gotlieb Adler, sp�dzili razem wiek dziecinny. Byli
oni synami �redniozamo�nych majstr�w tkackich, urodzili si� w jednym roku i chodzili do tej samej elementarnej szko�y. Potem rozeszli si� na ca�e �wier�
wieku, w ci�gu kt�rej B�hme sko�czy� wydzia� teologiczny w Tybindze, a Adler zebra� kilkadziesi�t tysi�cy talar�w.
Potem znowu zeszli si� z daleka od ojczyzny, na ziemi polskiej, gdzie B�hme zosta� pasterzem protestanckiej parafii, Adler za� za�o�y� ma�� fabryk� tkack�.
Od tej pory przez drugie �wier� wieku nie roz��czyli si� i odwiedzali wzajemnie po kilka razy na tydzie�. Przez ten czas ma�a fabryka Adlera sta�a si� ogromn�;
obecnie zajmowa�a sze�ciuset robotnik�w, a w�a�cicielowi przynosi�a po kilkadziesi�t tysi�cy rubli czystego zysku na rok. Ale B�hme zosta� tym, czym by�:
niebogatym pastorem. Tylko poniewa� skarby duszy ludzkiej zawsze procentowa� musz�, wi�c i pastor mia� dochody wynosz�ce rocznie kilkadziesi�t tysi�cy
- b�ogos�awie�stw.
By�y jeszcze mi�dzy dwoma przyjaci�mi i inne r�nice.
Pastor mia� syna, kt�ry ko�czy� obecnie technik� rysk� i marzy� o zapewnieniu sobie, obojgu rodzicom i siostrze - chleba na dalszy bieg �ycia; Adler za�
mia� syna jedynaka, kt�ry nie uko�czy� gimnazjum, podr�owa� za granic� i marzyl o jak najobfitszym korzystaniu z ojcowskiej kasy. Pastor frasowa� si�
tym: czy jego osiemnastoletnia Anneta dobrze wyjdzie za m��? Adler frasowa� si� tym: co ostatecznie b�dzie z jego syna? Pastor by� w og�le zadowolony ze
swej maj�tkowej mierno�ci i kilkudziesi�ciu tysi�cy b�ogos�awie�stw rocznie; Adlerowi nie wystarcza�o kilkadziesi�t tysi�cy rubli na rok a fundusz z�o�ony
w banku zbyt powolnie zbli�a� si� do upragnionej liczby miliona rubli.
Ale B�hme ju� o tylu szczeg�ach nie my�la�. On by� kontent, �e widzi doko�a siebie zielone zbo�e, nad sob� niebiosa obrzucone bia�ymi i siwymi ob�okami
i �e og�lny wygl�d fabryki Ad�era przypomina mu miejscowo�� z dziecinnych lat. Takie same pi�trowe domy ustawione we dwa szeregi, takie drzewa, taki zak�ad
fabryczny zbudowany w podkow�, pa�acyk w�a�ciciela, sadzawka w ogrodzie...
Szkoda, �e nie ma tu ochrony dla ma�ych dzieci, szko�y dla wi�kszych, domu dla starc�w, szpitala... Szkoda, �e Adler nie pomy�la� o tych budynkach, chocia�
swoj� fabryk� ukszta�towa� na wz�r brandenburskiej. A nale�a�oby przynajmniej zbudowa� szko��. Bo� gdyby nie istnia�a szko�a tam... ani on nie by�by pastorem,
ani Adler milionerem!
W�zek zbli�y� si� do fabryki tak, �e ha�as jej obudzi� zadumanego pastora. Gromada dzieci brudnych i w podarte sukienki albo koszule odzianych bawi�a si�
obok go�ci�ca. Za murem otaczaj�cym fabryk� wida� by�o kilka woz�w, na kt�rych ustawiono paki tkanin. Na lewo w ca�ym wdzi�ku ukaza� nie pa�acyk Adlera
zbudowany w stylu w�oskim. Jeszcze kilkana�cie krok�w i ot� wychyla si� spomi�dzy drzew stoj�ca nad sadzawk� altana, k�dy fabrykant i jego przyjaciel
pij� zwykle re�skie wino gaw�dz�c o dawnych czasach albo o wiadomo�ciach bie��cych.
Gdzieniegdzie z otwartych okien mieszka� robotniczych zwieszaj� si� szmaty �wie�o upranej bielizny. Prawie ca�a ludno�� tych mieszka� jest obecnie przy
warsztatach i ledwie kilka bladych kobiet z zapad�ymi piersiami wita pastora s�owy:
- Niech b�dzie pochwalony!...
- Na wieki wiek�w!... - odpowiada szczup�y staruszek uchylaj�c sw�j wieloletni panamski kapelusz.
W tej chwili bryczka skr�ci�a na lewo, ko� weso�o wyrzuci� �bem i ju� k�usem, nie kierowany, wbieg� na dziedziniec pa�acyku. Wnet ukaza� si� stajenny ch�opiec,
obtar� nos r�kawem i pom�g� wysi��� wielebnemu.
- Pan w domu? - spyta� B�hme.
- Na fabryce. Zaraz powiem, �e jegomo�� przyjecha�.
Pastor wszed� na ganek, gdzie oczekuj�cy lokaj zdj�� z niego podr�ny kitel. Teraz ca�y �wiat m�g� przekona� si�, �e duchowny ma d�ugi surdut, ale kr�tkie
nogi, wobec kt�rych jego nos, ozdabiaj�cy zwi�d�e i pe�ne dobroci oblicze, wydaje si� nieco za du�y.
Wielebny znowu u�o�y� r�ce na piersiowym do�ku i pu�ci� w ruch dwa palce. Przypomnia� sobie, �e przyjecha� tu celem zranienia, a nast�pnie zagojenia ojcowskiego
serca i z planem dobrze obmy�lanym, kt�ry wedle prawide� retoryki dzieli� si� na trzy cz�ci. Pierwsza, przygotowawcza, mia�a obejmowa� rzut oka na niezbadane
wyroki Opatrzno�ci, kt�ra przez ciernie �ywota wiedzie istot� ludzk� do wiekuistego szcz�cia, W drugiej mia�o by� powiedziane, �e m�ody Ferdynand Adler
nie mo�e wr�ci� z zagranicy na �ono ojca, dop�ki nie zostan� zaspokojeni jego wierzyciele na sum� tak� a tak�. (Tu powinien nast�pi� wybuch ojcowskiego
gniewu i wyliczenie przez starego Adlera wszystkich b��d�w, jakich si� syn dopu�ci�.) W chwili przecie�, gdy zagniewany fabrykant bawe�nianych tkanin zapragn��by
wyrodnego jedynaka wyprze� si�, wydziedziczy� i wykl��, wysz�aby na jaw trzecia cz�� misji pastora, pojednawcza. B�hme chcia� przypomnie� histori� marnotrawnego
syna, z lekka nadmieni�, �e przyjaciel �le wychowa� potomka i �e za ten grzech powinien bez szemrania ofiarowa� Bogu, rozumie si� na r�ce wierzycieli Ferdynanda,
wymagan� przez nich sum�.
Gdy B�hme przepowiada� sobie plan dzia�ania, na drodze do pa�acyku wiod�cej ukaza� si� stary Adler. By� to cz�owiek olbrzymiego wzrostu, nieco zgi�ty, niezgrabny,
z wielkimi nogami, odziany w d�ugi, popielaty surdut niemodnego kroju i takie� spodnie. Na jednostajnie czerwonej twarzy jego uwydatnia� si� du�y, okr�g�y
nos i nie mniejsze wargi wywini�te jak u Murzyna. W�s�w nie nosi�, tylko rzadkie jasnoblond faworyty. Gdy zdj�� kapelusz, aby obetrze� pot z czo�a, wida�
by�o wypuk�e, jasnoniebieskie oczy bez brwi i kr�tko ostrzy�one w�osy koloru lnianego.
Milioner szed� krokiem ci�kim, miarowym, chwiej�c si� na pot�nych nogach jak kawalerzysta. Gdy nie obciera� spoconej twarzy albo czerwonej szyi, zwieszone
r�ce z wielkimi d�o�mi i kr�tkimi palcami odstawa�y mu od tu�owia tworz�c dwa zgi�te �uki niby �ebra przedpotopowego zwierz�cia. Szeroka pier� widocznie
wznosi�a si� i opada�a dysz�c jak kowalski miech. Z daleka wita� pastora flegmatycznymi ruchami g�owy; otworzy� przy tym szeroko usta i grubym g�osem wo�a�:
"Cha! cha! cha!" - ale nie u�miechn�� si�. W og�le trudno nawet zgadn��, jakby wygl�da� u�miech na tej mi�sistej i apatycznej twarzy, na kt�rej wszechw�adnie
zdawa�y si� panowa� surowo�� i bezmy�lno��.
Z tym wszystkim ta grubo przez natur� wyciosana osoba nie by�a wstr�tn�, ale raczej dziwn�. Nie budzi� on obawy, tylko uczucie, �e mu si� niepodobna oprze�.
Zdawa�o si�, �e w jego nieforemnych r�kach �elazne sztaby powinny by gi�� si� z takim smutnym skrzypieniem, jak pod�oga sal fabrycznych gi�a si� pod jego
stopami. Na pierwszy rzut oka wida� by�o, �e do serca tego taranu o ludzkiej formie dopuka� si� niepodobna, ale �e gdyby kto zrani� mu serce, ca�a machina
run�aby jak gmach, kt�remu nagle zabrak�o podstawy.
- No! jak si� ty masz, Marcinie! - zawo�a� Adler z najni�szego stopnia schod�w, chwytaj�c za r�k� pastora, kt�r� potrz�sn�� mocno i niezgrabnie. - Prawda!
- doda� - ty ale by�e� wczoraj w Warszawie... Czy nie s�ysza�e� czego o moim ch�opcu? Ten wariat tak rzadko pisuje, '�e chyba tylko bank wie, gdzie on
si� obraca!...
Gdy stan�� na ganku, w�t�y B�hme wygl�da� przy nim jak - wedle s��w Biblii - szara�cza przy wielb��dzie.
- No, ale gadaj co!... - powt�rzy� Ad�er siadaj�c na �elaznej kanapce, kt�ra zatrzeszcza�a. Tubalny g�os jego dziwnie harmonizowa� z rytmicznym �oskotem
fabryki przypominaj�cym odleg�e grzmoty.
- Czy m�j Ferdynand nie pisa� do banku?
B�hme mimowolnie znalaz� si� w �rodku kwestii, z kt�r� tu przyjecha�. Siad� na drugiej kanapce naprzeciw Adlera. Z zastanawiaj�c� przytomno�ci� umys�u przypomnia�
sobie pocz�tek pierwszej cz�ci mowy; o niezbadanych wyrokach...
Pastor mia� jedn� wad�. Oto - nie umia� p�ynnie m�wi� bez okular�w, kt�re zawsze w niew�a�ciwe miejsce chowa�. Czu�, �e wypada zacz�� wst�p, ale jak�e zacz��
bez okular�w?... Odchrz�kn��, powsta� z kanapy, zakr�ci� si� wko�o... Nie ma okular�w!
Si�gn�� r�k� do lewej kieszeni spodni, potem do prawej... Okular�w ani �ladu!... Czyby je zostawi� w domu?... Gdzie� znowu! mia� je przecie w r�kach siadaj�c
na bryczk�... Si�gn�� do jednej tylnej kieszeni surduta: nie ma... do drugiej - znowu nie ma! Biedny pastor ca�kiem zapomnia� pocz�tkowych zda� cz�ci
przygotowawczej.
Adler, kt�ry zna� przyjaciela na wyrywki, zaniepokoi� si�.
- Czego ty si� tak, Marcinie, ale kr�cisz?... - spyta� go.
- Ech, mam k�opot... Gdzie� zostawi�em okulary...
- Na co tobie okulary? Kazania przecie� nie b�dziesz do mnie m�wi�.
- Ale, bo widzisz...
- No, ja ale pytam si� o Ferdynanda, czy nie ma od niego wiadomo�ci?...
- Zaraz ci powiem!... - m�wi� B�hme krzywi�c si�.
Si�gn�� do bocznej kieszeni i nie znalaz� okular�w. Odpi�� surdut i z kieszeni wewn�trznej doby� jaki� papier, wielki pugilares, wreszcie wywr�ci� kiesze�,
ale i tu okular�w nie by�o.
"Czybym zostawi� w bryczce?" - rzek� do siebie i zwr�ci� si� chc�c zej�� z ganku.
Adler, kt�ry wiedzia�, �e pastor w wewn�trznej kieszeni nosi tylko wa�ne dokumenta, wyrwa� mu papier z r�ki.
- M�j ty Gotliebie - m�wi� sk�opotany B�hme - oddaj�e mi to, ja ci sam przeczytam, tylko... musz� pierwej znale�� moje okulary... Gdzie one si� podzia�
mog�y?
Zbieg� na dziedziniec kieruj�c si� ku stajni.
- Prosz� ci�, zaczekaj, a� ja wr�c�, bo to trzeba przede wszystkim wyja�ni�...
I poszed� tr�c obiema r�kami szpakowat� g�ow�. W kilka minut p�niej wr�ci� ze stajni, zupe�nie zgn�biony.
- Musia�em zgubi� okulary - mrucza�. - Pami�tam, �e kiedym siad� na bryczk�, mia�em w jednej r�ce chustk�, a w drugiej bat i okulary...
Rzuci� si� z niech�ci� na kanap� i przelotnie spojrza� na Adlera.
Staremu fabrykantowi �y�y nabrzmia�y na czole, a oczy sta�y si� wypuklejsze ni� zwykle. Czyta� on papier z wielkim zaj�ciem, wreszcie sko�czy� czytanie
i z gniewu - plun�� na ganek.
- Och! jaki to szelma ten Ferdynand! - mrukn��. - W ci�gu dwu lat zrobi� pi��dziesi�t osiem tysi�cy trzydzie�ci jeden rubli d�ug�w, chocia� ja dawa�em mu
dziesi�� tysi�cy rubli rocznie!
- A wiem! - zawo�a� nagle pastor i wbieg� do przedpokoju.
Po chwili wr�ci� z triumfuj�c� min�, nios�c swoje okulary w czarnej pochwie.
- Naturalnie - m�wi� Bohme - �e nie mog�em ich w�o�y� gdzie indziej, tylko w kitel. Co za roztargnieie!
- Ty zawsze gubisz swoje okulary i potem je znajdujesz! - rzek� Adler opar�szy g�ow� na r�ku.
Wydawa� si� zamy�lonym i smutnym.
- Pi��dziesi�t osiem i dwadzie�cia: siedemdziesi�t osiem tysi�cy trzydzie�ci jeden rubli w ci�gu dwu lat! - mrucza� fabrykant. - Kiedy to ja wszystko za�atam?
dalib�g, nie wiem!
Pastor w�o�y� ju� okulary i odzyska� w�a�ciw� sobie przytomno�� umys�u. Cz�� pierwsza, przygotowawcza, mowy, z kt�r� do Adlera przyjecha�, by�a stracona.
Cz�� druga tak samo. Pozosta�a cz�� trzecia.
B�hme orientowa� si� w po�o�eniu bardzo szybko i nie mniej szybko czyni� postanowienia. Odchrz�kn�� wi�c, rozkraczy� nogi i zacz��:
- Jakkolwiek, mi�y Gotliebie, ojcowskie serce twoje b��dami jedynego syna twojego ci�ko musi by� zranione; jakkolwiek na los poniek�d sprawiedliwie wyrzeka�...
Adler ockn�� si� z zamy�lenia i odpar� spokojnie:
- Gorzej ni� wyrzeka�, bo trzeba ale p�aci�!... Johann! - krzykn�� nagle g�osem, od kt�rego daszek ganku drgn��.
S�u��cy ukaza� si� we drzwiach prowadz�cych do przedpokoju.
- Szklank� wody!
W okamgnieniu podano wod�; Adler wypi� j�, za��da� drugiej szklanki i t� wypi�, a potem m�wi� ju� bez cienia gniewu:
- Trzeba telegrafowa� do Rotszyld�w... Jeszcze dzi� wyszl� depesz� i... niech ju� ten wariat wraca. Dosy� podr�y!
Teraz B�hme pozna�, �e nie tylko trzecia cz�� jego mowy jest bezpowrotnie stracona, ale co gorsza, �e ojciec zanadto pob�a�liwie traktuje post�pek syna.
B�d� co b�d�, zrobienie pi��dziesi�ciu o�miu tysi�cy rubli d�ug�w stanowi nie tylko strat�, ale i nadu�ycie rodzicielskiego zaufania, a wi�c niema�y grzech.
Kto wie, czy Adler, maj�c te pieni�dze w kieszeni, nie pomy�la�by o za�o�eniu szko�y, bez kt�rej dzieci fabrycznych robotnik�w dziczej� i ucz� si� pr�niactwa.
Z tych powod�w pastor postanowi� z obro�cy sta� si� - oskar�ycielem lekkomy�lnego m�okosa, co mu tym �atwiej mog�o si� uda�, �e zna� go jako urwisa od niemowl�cia
- i �e mia� okulary na nosie, bez kt�rych ci�ko mu by�o czegokolwiek dowodzi�.
Adler tymczasem opar� si� szerokimi plecami o por�cz �awki, spl�t� r�ce na karku i pochyliwszy w ty� ogromn� g�ow� patrzy� w sufit daszku.
B�hme odchrz�kn��, po�o�y� d�onie na kolanach i patrz�c na krawat swego przyjaciela m�wi�:
- Jakkolwiek, mi�y Gotliebie, buduj�ce jest twoje chrze�cija�skie poddanie si� nieszcz�ciu, z tym wszystkim cz�owiek dla osi�gni�cia zupe�nej doskona�o�ci
na tym �wiecie mo�liwej (a jest ona, ach! bardzo niedoskona�� wobec Stw�rcy), cz�owiek tedy nie tylko musi by� zrezygnowanym, ale i dzia�aj�cym. Pan nasz,
Jezus Chrystus, nie tylko po�wi�ci� si� na �mier�, ale jeszcze naucza�, poprawia�. Wi�c i my, s�ugi jego, winni�my nie tylko znosi� cierpienia, ale jeszcze
poprawia� b��dz�cych...
Adler opar� r�ce na kanapie i spu�ci� g�ow� na piersi.
- Syn tw�j cielesny, a m�j duchowy, Ferdynand, pomimo wielu zalet serca i przyrodzonych zdolno�ci, wcale nie pe�ni przykazania, kt�re cz�owiekowi z raju
wygnanemu zaleci�o prac�.
- Johann! - krzykn�� Adler.
S�u��cy wbieg� na ganek.
- Tam maszyna idzie za pr�dko! Oni tak zawsze robi�, jak mnie nie widz�. Kaza�, �eby wolniej sz�a!
S�u��cy znik�; pastor, niezra�ony, m�wi� dalej:
- Syn tw�j nie pracuje, ale dane mu przez Stw�rc� si�y duchowe, fizyczne i pieni�ne trwoni marnie. M�wi�em ci to ju�, mi�y Gotliebie, nieraz, a wychowaniem
mego J�zefa nie zaprzeczy�em w�asnym zasadom.
Adler pos�pnie rzuci� g�ow�.
- Co tw�j J�zef b�dzie robi�, gdy sko�czy technik�? - spyta� nagle.
- P�jdzie do jakiej fabryki i mo�e kiedy zostanie dyrektorem.
- A gdy zostanie dyrektorem, to co?
- B�dzie dalej pracowa�.
- Na co ale on b�dzie pracowa�?
Pastor zmiesza� si�.
- Na to - odpar� - �eby by� u�ytecznym sobie i ludziom.
No, a m�j Ferdynand, jak tylko wr�ci, mo�e u mnie zosta� dyrektorem. No, on ju� dzi� ludziom jest u�yteczny, je�eli siedemdziesi�t osiem tysi�cy trzydzie�ci
jeden rubli wydaje w ci�gu dwu lat. A zapewne i sobie jest u�yteczny!
- Ale nie pracuje! - zauwa�y� pastor wznosz�c palec do g�ry.
- Prawda! Ale ja pracuj� za niego i za siebie. Ja przez ca�e �ycie pracowa�em za pi�ciu ludzi, wi�c dlaczego m�j jedyny syn nie ma u�y� troch� �wiata za
m�odu? - Czego teraz nie u�yje - doda� - p�niej nie u�yje... Wiem to z do�wiadczenia! - Praca jest przekle�stwem. Ja ca�e to przekle�stwo wzi��em na siebie,
a �e dobrze wzi��em, �wiadczy m�j maj�tek. Je�eli prawda, �e Ferdynand powinien by tak m�czy� si� jak ja, to na co mi Pan B�g da� pieni�dze? Co ch�opcu
po tym, �e z mego miliona zrobi dziesi��, je�eli znowu jego syn ma �y� na to tylko, �eby do naszych dorobi� - drugie dziesi�� milion�w? - Pan B�g stworzy�
tak samo bogatych jak i ubogich. Wszyscy bogaci u�ywaj� �ycia. Ja go ju� chyba nie u�yj�, bo nie mam si� i nie nauczy�em si� tego. Ale dlaczego m�j syn
nie ma u�ywa�?
S�u��cy wr�ci� ju� z fabryki. Maszyna parowa sz�a wolniej.
- Mi�y Gotliebie - rzek� pastor - dobry chrze�cijanin...
- Johann! - przerwa� mu fabrykant. - Wynie� do altanki butelk� re�skiego i piernik... Chod�my do ogrodu, Marcinie!
Poklepa� B�hmego ci�k� r�k� po ramieniu i zawo�a�:
- Cha! cha! cha!
Szli do ogrodu. W drodze zast�pi�a im jaka� n�dzna kobiecina i upadaj�c do n�g Adlerowi szepn�a z p�aczem:
- Ja�nie panie! cho� trzy ruble na pogrzeb.
Adler bez trudno�ci wyrwa� jej nog� z obj�� i odpar� spokojnie:
- Id� do szynkarza, bo tam tw�j g�upi m�� co dzie� zostawia� pieni�dze.
- Ja�nie panie!
- W kantorze za�atwiaj� si� interesa, nie tutaj - przerwa� Adler - tam p�jd�.
- By�am, panie, ale mnie za drzwi wyrzucili.
I znowu obj�a go za nogi.
- Precz! - krzykn�� fabrykant. - Do warsztat�w was nie ma, a na chrzty i pogrzeby umiecie �ebra�!
- Po s�abo�ci by�am, panie; jak�e mog�am i�� na robot�?
- No, to niech ci si� ale dzieci nie zachciewa, kiedy im nie masz za co sprawi� pogrzebu.
I poszed� do ogrodu pchaj�c przed sob� oburzonego t� scen� pastora.
Za furtk� B�hme zatrzyma� si�.
- Wiesz, Gotliebie - rzek� - ja nie b�d� pi�.
- O? - zdziwi� si� Adler. - Dlaczego tak?
- �zy biednych psuj� smak wina.
- Nie b�j si�! Kieliszki s� czyste, a butelki dobrze zakorkowane. Cha! cha! cha!
Pastor zaczerwieni� si�, odwr�ci� si� od niego z gniewem i szybko wybieg� na dziedziniec.
- St�j, ty wariacie! - krzykn�� Adler.
Pastor bieg� ku stajni.
- Wr��e si�!... Hej! ty g�upia! - zawo�a� na n�dzn� kobiet�, kt�ra p�aka�a w bramie - masz rubla i wyno� si� st�d, p�ki� ca�a!
Rzuci� jej papierek.
- Marcin B�hme! wr�� si�. Ju� wino jest w altance. Ale pastor wsiad� na sw�j w�zek i bez kitla wyjecha� za bram�.
"Wariat!" - m�wi� do siebie Adler. Zreszt� nie gniewa� si� na pastora, kt�ry po kilkana�cie razy na rok robi� mu podobne sceny w podobnych okoliczno�ciach.
"Tym uczonym zawsze jakiego� trybu w g�owie brakuje - my�la� Adler patrz�c na py� wzniecony bryczk� przyjaciela. - Gdybym ja by� uczonym, mia�bym dzi� tyle
co Bohme, a Ferdynand m�czy�by si� w szkole technicznej. Jakie szcz�cie, �e i on nie jest uczony!".
Obr�ci� si� doko�a, spojrza� na stajni�, przed kt�r�, parobek udawa�, �e pilnie bruk zamiata, wci�gn�� w nos; troch� fabrycznego dymu, kt�ry mu wiatr przyni�s�,
popatrzy� na �adowne wozy i poszed� do budynku administracji.
Tam kaza� odpisa� w ksi�dze pi��dziesi�t dziewi�� tysi�cy rubli dla Ferdynanda i wys�a� do niego telegram, a�eby skoro tylko odbierze pieni�dze, sp�aci�
d�ug i natychmiast wraca� do domu.
Gdy Adler wyszed� z kancelarii, stary buchalter, Niemiec, kt�ry od kilku lat nosi� umbrelk�, a od kilkunastu siadywa� na sk�rzanym kr��ku, obejrza� si�
podejrzliwie i szepn�� do innego urz�dnika:
- Oho! b�dziemy znowu mieli oszcz�dno�ci!
M�ody straci� pi��dziesi�t dziewi�� tysi�cy rubli, a my zap�acimy...
W kwadrans p�niej w biurze technicznym szeptano, �e Adler obetnie pensje, bo syn jego straci� sto tysi�cy.
W godzin� we wszystkich oddzia�ach fabryki o tym tylko m�wiono, �e maj� zni�y� pensje i zarobki, a wieczorem - Adler wiedzia�, co m�wiono. Jeden grozi�,
�e po�amie ko�ci pryncypa�owi, drugi, �e go zabije, trzeci, �e spali fabryk�. Niekt�rzy radzili wyj�� t�umem z warsztat�w, ale tych zakrzyczano. Bo i dok�d
wyj��?
Wi�kszo�� kobiet, p�aka�a, a wi�kszo�� m�czyzn przeklina�a Adlera �ycz�c mu, �eby go B�g skara�.
Fabrykant by� zadowolony z raportu. Poniewa� robotnicy tylko przeklinali, wi�c znaczy, �e mo�na bez obawy zni�y� zarobki. Ci za�, kt�rzy grozili, ci w cz�ci
byli najwierniejszymi jego s�ugami.
W ci�gu nocy plan oszcz�dno�ci by� przygotowany. Im kto wi�cej zarabia�, tym wi�kszy procent str�cano mu z wynagrodzenia. Poniewa� za� przy fabryce od paru
lat mieszka� doktor (sprowadzony tu w czasie cholery) i felczer, kt�rzy, wed�ug Adlera, nie mieli dzi� nic do roboty, doktor wi�c z ko�cem miesi�ca czerwca
otrzyma� dymisj�, a felczerowi zni�ono pensj� do po�owy.
Gdy na drugi dzie� dowiedziano si� o szczeg�ach planu oszcz�dno�ci, wybuch�o og�lne wzburzenie. Kilkunastu ludzi wysz�o z fabryki, inni robili mniej ni�
zwykle, ale za to du�o gadali. Doktor zwymy�la� Adlera i natychmiast przeni�s� si� do miasteczka; to� samo zrobi� felczer. W po�udnie i nad wieczorem t�um
robotnik�w chodzi� do pa�acyku pryncypa�a z pro�b�, a�eby ich nie krzywdzi�. P�akali przy tym, kl�li, grozili, ale Adler pozosta� niewzruszony. Straciwszy
pi��dziesi�t dziewi�� tysi�cy rubli przez syna, musia� je odzyska�; oszcz�dno�ci za� mia�y mu przynie�� pi�tna�cie do dwudziestu tysi�cy rocznie. Postanowienie
�adn� miar� nie mog�o by� cofni�te. Zreszt�, dlaczego mia�oby by� cofni�tym - co mu grozi�o?
Rzeczywi�cie po kilku dniach fabryka uspokoi�a si�. Niekt�rzy robotnicy wyszli sami, kilku niespokojniejszych wydalono, a miejsce ich zaj�li nowi kandydaci,
kt�rym zarobek wyda� si� bardzo dobrym. W owej epoce panowa�a na wsiach bieda i ludzie natr�tnie dopraszali si� o robot�.
Miejsce felczera zaj�� "tymczasowo" stary robotnik, kt�ry wed�ug opinii Adlera by� o tyle obeznany z chirurgi�, �e jakie� lekkie skaleczenie m�g� opatrzy�.
W wypadkach ci�szych, nader rzadkich, miano posy�a� do miasteczka, gdzie r�wnie� udawa� si� musieli na w�asny koszt chorzy robotnicy, ich �ony i dzieci.
By�o wi�c w fabryce, pomimo tak wielkiego przewrotu, wszystko dobrze. Najdok�adniej zebrane informacje wskazywa�y Adlerowi, �e bez wzgl�du na krzywdy, jakie
ludziom wyrz�dzi�, nie spotka go nic z�ego, �e nie ma si�y, kt�ra by mu mog�a zaszkodzi�.
Tylko pastor B�hme, do kt�rego fabrykant pojecha� pierwszy na zgod�, kr�ci� g�ow� i poprawiaj�c okulary m�wi�:
- Z�e wyradza z�e, m�j mi�y Gotliebie. Ty� zaniedba� wychowania Ferdynanda, wi�c zrobi�e� �le. On straci� twoje pieni�dze i zrobi� gorzej. Teraz znowu tyz
jego powodu zni�y�e� ludziom zarobki i zrobi�e� najgorzej. A co z tego jeszcze wyniknie?
- Nic! - mrukn�� Adler.
- Nie mo�e by� nic! - odpar� B�hme trz�s�c r�kami nad g�ow�. - Najwy�szy tak �wiat urz�dzi�, �e w nim ka�da przyczyna musi mie� w�a�ciwy skutek: dobra dobry,
z�a - z�y!
- Przynajmniej nie dla mnie - wtr�ci� fabrykant. - Bo i c� mi si� stanie? Kapita�y le�� w depozycie. Fabryki mi nie spal�, a cho�by i spalili, to jest
asekurowana. Roboty nie porzuc�, bo na ich miejsce znajd� innych, a zreszt� - gdzie� sami p�jd�? Chyba my�lisz, �e mnie zabij�? Marcinie, czy tak my�lisz?
Cha! cha! cha! Mnie oni! - m�wi� olbrzym klaszcz�c w pot�ne d�onie.
- Nie ku� Boga! - przerwa� mu surowo pastor i zwr�ci� rozmow� na inny przedmiot.
II
Historia Adlera jest tak dziwna jak on sam.
Gdy uko�czy� szko�� elementarn� (do kt�rej chodzi� razem z dzisiejszym pastorem B�hme), Adler nauczy� si� tkactwa i w dwudziestym roku mia� niez�e zarobki.
Ju� w�wczas by� to ch�opak czerwonosk�ry, silny, na poz�r niezgrabny, w istocie sprytny i zr�czny, kt�ry pracowa� m�g� za kilku. Zwierzchnicy byli z niego
zadowoleni, cho� mia� wad�, �e lubi� hula�.
Ka�de �wi�to m�ody Adler przep�dza� musia� w jakim� miejscu zabaw, w towarzystwie koleg�w i kobiet, bo mia� wiele kochanek. Je�d�ono tam na karuzeli, hu�tano
si�, p�ywano, objadano si� i spijano, Adler za� przodowa�. Hula� tak nami�tnie, bawi� si� z takim sza�em, �e niekiedy przestrasza� swoich towarzysz�w.
Ale w dzie� powszedni pracowa� tak�e szalenie.
By� to pot�ny organizm, w kt�rym gra�y tylko musku�y i nerwy, a dusza spa�a. Adler czyta� nie lubi�, sztuki nie rozumia�, �piewa� nawet nie umia�. Potrzebowa�
tylko zu�ywa� nagromadzone si�y zwierz�ce i robi� to nie zachowuj�c �adnych granic ani miary.
Z uczu� ludzkich panowa�o w nim jedno tylko: zazdro�ci� bogatym. S�ysza� on, �e na �wiecie s� wielkie miasta, a w nich pi�kne kobiety, kt�re mo�na kocha�
pij�c szampa�skie wino w�r�d salon�w b�yszcz�cych od z�ota i kryszta��w. S�ysza�, �e bogaci podr�uj� po g�rach, na kt�rych kark mo�na skr�ci� albo pa��
ze znu�enia, i - t�skni� do tych g�r. Gdyby on by� bogatym, zam�cza�by wierzchowe konie; kupi�by okr�t, a�eby pe�ni� na nim obowi�zki majtka; obszed�by
ca�y �wiat od r�wnika do biegun�w; p�dzi�by na pola bitew i nurza�by si� w krwi ludzkiej, a przy tym wszystkim - pi�by i jad� najwykwintniejsze potrawy
i wozi�by ze sob� ca�y harem.
Ale gdzie jemu my�le� o bogactwach, kiedy puszcza� wszystkie zarobki i jeszcze zaci�ga� d�ugi! W owym czasie zdarzy� si� szczeg�lny wypadek. W jednym z
budynk�w fabryki, w kt�rej pracowa�, wybuch� po�ar na drugim pi�trze. Robotnicy uciekli, ale nie wszyscy: dwie kobiety i ch�opiec zostali na czwartym pi�trze
i dopiero w�wczas zobaczono ich, gdy ze wszystkich ni�szych okien bucha�y p�omienie.
O daniu pomocy nikt nie my�la� i mo�e dlatego w�a�ciciel fabryki krzykn�� do robotnik�w:
- Trzysta talar�w temu, kto ich ocali!
W�r�d t�umu gwar i ruch spot�gowa� si�. Radzono, zach�cano, ale - nie ratowano ofiar, kt�re wyci�ga�y r�ce do stoj�cych na ziemi i rozpacza�y z boja�ni.
Wtedy wyst�pi� Adler. Za��da� d�ugiej liny i drabinki z hakami. Lin� przepasa� si� i podszed� do ognia.
T�um oniemia� nie rozumiej�c, jakim sposobem Adler wejdzie na czwarte pi�tro? Na co mu lina?
Ale on mia� spos�b. Zaczepi� drabin� na szerokim gzemsie pierwszego pi�tra i wbieg� tam jak kot. Stoj�c na gzemsie zahaczy� drabink� o gzems drugiego pi�tra
i po chwili by� ju� tam. P�omienie opala�y mu w�osy i odzie�, dym g�sty owija� go jak p�achta, ale on drapa� si� coraz wy�ej, zawieszony nad ogniem i nad
przepa�ci� jak paj�k.
Gfly dosi�gn�! czwartego pi�tra, t�um wykrzykn��: "Hura!" i zaklaska�. Adler zaczepi� drabin� na kraw�dzi dachu i z niepoj�t� zr�czno�ci�, on, ch�opak niezgrabny
i ci�ki, wyni�s� po kolei skaza�c�w na dach.
Jedna �ciana budynku nie mia�a okien. Adler t�dy spu�ci� za pomoc� liny ocalonych przez siebie, a wreszcie - zlaz� sam. Gdy stan�� na ziemi poparzony, oblany
krwi�, t�um porwa� go na r�ce i poni�s� krzycz�c.
Za ten czyn, prawie bezprzyk�adny, Adler dosta� od rz�du z�oty medal, a od fabrykanta lepsz� posad� i obiecane trzysta talar�w.
Teraz w �yciu Adlera nast�pi� zwrot. Zobaczywszy si� panem tak wielkiej sumy uczu� on przywi�zanie do pieni�dzy. Nie dlatego, �e je naby� nara�aj�c si�
na �mier�, nie dlatego, �e mu one przypomina�y ludzi, kt�rym �ycie uratowa�, ale dlatego - �e by�o ich a� trzysta talar�w!... Jakby to pohula� mo�na za
tak� mas� pieni�dzy... O ile �wietniejsz� by�aby hulanka za tysi�c talar�w i jak to ju� do tysi�ca talar�w niedaleko!...
Pieni�dz obudzi� w nim now� nami�tno��. Adler wyrzek� si� swoich na�og�w, sta� si� sk�pym i lichwiarzem. Zacz�� po�ycza� kolegom pieni�dze na kr�tkie termina,
ale na wielkie procenta, a poniewa� obok tego bardzo pracowa� i szybko post�powa� naprz�d, wi�c po up�ywie kilku lat mia� ju� nie trzysta, ale trzy tysi�ce
talar�w.
Wszystko to robi� z my�l�, �e gdy zbierze wi�ksz� sum�, pohula raz jak bogacz. Lecz gdy suma uros�a, wyznacza� dla niej now� granic�, do kt�rej szed� z
tak� sam� zawzi�to�ci� jak pierwej. W tym zbli�aniu si� do idea�u, kt�rym mia�o by� najwy�sze u�ycie, Adler powoli zatraci� zmys�owe instynkta. Olbrzymie
swoje si�y topi� w pracy, pozby� si� dawnych marze� i my�la� o jednym tylko: o pieni�dzach. Przez jaki� czas uwa�a� je tylko za �rodek, widzia� poza nimi
inny cel. Ale stopniowo i to znik�o, a ca�� dusz� jego wype�ni�y dwa pragnienia: pracy i pieni�dzy. W czterdziestym roku �ycia mia� ju� pi��dziesi�t tysi�cy
talar�w zebranych krwawym trudem, uporem, niezwyk�ym sprytem, sk�pstwem i lichw�. W tym czasie przeni�s� si� do Polski, gdzie jak s�ysza�, przemys� wielkie
daje procenta. Tu za�o�y� niedu�� fabryk� tkack�, o�eni� si� z kobiet� posa�n�, kt�ra wydawszy na �wiat jedynego syna, Ferdynanda, umar�a - i pocz�� d��y�
do milionowej fortuny.
Nowa ojczyzna okaza�a si� dla Adlera prawdziw� ziemi� obiecan�. On, wy�wiczony w zawodzie tkackim, i w wy�cigu za groszem, znalaz� si� mi�dzy lud�mi, z
kt�rych jedni dawali si� wyzyskiwa� dlatego, �e nie mieli pieni�dzy, drudzy dlatego, �e im �atwo przysz�y i �e mieli ich za du�o, inni dlatego, �e im brak�o
sprytu, jeszcze inni dlatego, �e wydawa�o si� im, �e maj� spryt. Adler gardzi� spo�ecze�stwem pozbawionym najelementarniejszych przymiot�w ekonomicznych
i si�y do walczenia z nim; lecz poznawszy grunt dok�adnie, umia� z niego korzysta�. Maj�tek r�s�, a ludzie my�leli, �e szcz�liwemu fabrykantowi do jego
zarobk�w dop�ywaj� z Niemiec jakie� fundusze.
Wraz z urodzeniem si� Ferdynanda w drewnianym sercu Adlera zbudzi�o si� uczucie nieograniczonej mi�o�ci ojcowskiej. Osierocone niemowl� nosi� on na r�kach,
cz�sto nawet do fabryki, gdzie ch�opak przestraszony ha�asem sinia� z krzyku. Gdy podr�s�, ojciec spe�nia� wszystkie jego �yczenia, obsypywa� go �akociami,
otacza� s�u�b�, dawa� mu do zabawy z�ote pieni�dze.
Im wi�cej rozwija�o si� dziecko, tym mocniej kocha� je. Zabawy Ferdynanda przypomina�y mu w�asne dzieci�stwo, zbudzi�y w jego duszy jakie� echa dawnych
instynkt�w i marze�. I ot� Adler patrz�c na syna my�la�, �e on za niego u�yje �wiata, on prawdziw� korzy�� odniesie z bogactw, on spe�ni wygas�e, a tak
niegdy� silne pragnienia owych odleg�ych podr�y, kosztownych uczt, niebezpiecznych wypraw...
"Byle podr�s� - my�la� ojciec - sprzedam fabryk� i pojad� z nim w �wiat. On b�dzie hula�, a ja b�d� patrzy� i chroni� go od niebezpiecze�stw."
Poniewa� cz�owiek nie mo�e da� innym wi�cej nad to, co sam posiada, wi�c Adler da� synowi �elazn� organizacj�, fizyczne zdrowie, egoistyczne pop�dy, maj�tek
i nieprzepart� sk�onno�� do hulatyki, ale nie rozwin�� w nim wy�szych instynkt�w. Ani ojciec, ani syn nie rozumieli przyjemno�ci p�yn�cych z badania prawdy,
nie odczuwali pi�kna w naturze ani sztuce, a lud�mi obaj pogardzali. W organizmie spo�ecznym, w kt�rym ka�d� jednostk� �wiadomie czy bez�wiadomie ��cz�
tysi�czne w�z�y sympatii i wsp�czucia, oni dwaj nie byli z niczym zwi�zani, zupe�nie wolni. Ojciec kocha� pieni�dze nade wszystko, a syna wi�cej ni� pieni�dze;
syn - lubi� ojca, ale kocha� tylko siebie i te przedmioty, kt�re zaspokaja�y jego pragnienia.
Zreszt� ch�opiec mia� guwerner�w i ucz�szcza� do szk� w��cznie do sz�stej klasy. Nauczy� si� kilku j�zyk�w, ta�czy�, gustownie ubiera�, elegancko m�wi�.
By� �atwy w obej�ciu, je�eli mu przeszk�d nie stawiano, dowcipny, pieni�dzmi hojnie rzuca�. Lubiono go wi�c, chocia� g��biej na rzeczy patrz�cy Bohme twierdzi�,
�e ch�opak niewiele umie i jest na z�ej drodze.
Ferdynand w siedemnastym roku �ycia by� ju� don�uanem, w osiemnastym wydalony zosta� ze szk�, w dziewi�tnastym kilka razy zgra� si� w karty, a raz wygra�
oko�o tysi�ca rubli, nareszcie w dwudziestym roku wyjecha� za granic�. Tam, opr�cz du�ej sumy wyznaczonej mu przez ojca, zrobi� oko�o sze��dziesi�ciu tysi�cy
rubli d�ug�w i tym sposobem, co prawda mimo woli, przyczyni� si� do zaprowadzenia w fabryce oszcz�dno�ci, za kt�re obu ich: ojca i syna, przeklina�y setki
ludzi.
W ci�gu dwuletniej nieobecno�ci w domu Ferdynand zwiedzi� ca�� prawie Europ�. Wdrapywa� si� na alpejskie lodniki, by� na Wezuwiuszu, puszcza� si� raz balonem,
nudzi� si� par� tygodni w Londynie, gdzie domy s� z czerwonej ceg�y, a w niedziel� nie ma zabaw. Ale najd�u�ej i najweselej przep�dzi� czas w Pary�u.
Do ojca pisywa� niecz�sto. Ile razy jednak jakie� silniejsze wra�enie potr�ci�o jego stalowe nerwy, tyle razy donosi� o tym z najdrobniejszymi szczeg�ami.
Tote� listy jego bywa�y dla Adlera prawdziwymi uroczysto�ciami. Stary fabrykant odczytywa� je bez ko�ca, nasyca� si� ka�dym wyrazem, bo czu�, �e ka�dy
wskrzesza w nim dawne i gor�ce marzenia.
Je�dzi� balonem, zagl�da� do wulkanu, ta�czy� w tysi�c par kankana w przebogatych salonach paryskich, k�pa� kobiety w szampanie, wygrywa� albo przegrywa�
na jedn� kart� setki rubli: czy� to nie stanowi�o idea��w jego �ycia, czy ich nie przewy�sza�o?... Listy Ferdynanda by�y jakby tchnieniami jego w�asnej
m�odo�ci i budzi�y w nim zamiast uniesienia, do kt�rego by� za stary, nowe, a dotychczas nie znane uczucie: rozrzewnienie.
Kiedy czyta� opisy hulanek, kre�lone na gor�co pod wp�ywem pierwszych wra�e�, w jego surowym i realnym umy�le porusza�o si� co� na kszta�t poetyckiej fantazji.
Chwilami widzia� to, co czyta�. Ale wnet znika�y widzenia sp�oszone rytmicznym �oskotem machin i szelestem tkackich warsztat�w.
Adler mia� teraz jedno tylko pragnienie, nadziej� i wiar�: zebra� milion rubli got�wk�, sprzeda� fabryk� i z ca�� mas� pieni�dzy wyjecha� w �wiat razem
z synem.
- On b�dzie u�ywa�, a ja b�d� patrzy� po ca�ych dniach!
Pastorowi B�hme wcale nie podoba� si� ten program godny zniszczonych starc�w Sodomy * albo cesarstwa rzymskiego.
- Gdy wyczerpiecie wszystkie rozkosze i wszystkie pieni�dze, co wam zostanie? - pyta� Adlera.
- Ach! takie ale pieni�dze nie wyczerpuj� si� �atwo - odpowiedzia� fabrykant.
III
Dzie� powrotu Ferdynanda zosta� oznaczony.
Adler wsta� jak zwykle o pi�tej rano. O �smej wypi� kaw� z kwartowego fajansowego kubka, na kt�rym niebieskimi literami by�o wypisane: Mit Gott f�r Konig
und Vaterland. Potem zwiedzi� fabryk�, a oko�o jedynastej wys�a� na stacj� drogi �elaznej powozik dla syna i bryczk� pod jego baga�e. Potem usiad� na ganku
przed pa�acykiem z twarz� jak zwykle apatyczn� i bezmy�ln�, chocia� - niecierpliwie spogl�da� na zegarek.
Dzie� by� gor�cy. Na dziedzi�cu wo� rezedy i akacji miesza�a si� z ostrym zapachem dymu. Nieustannemu grzmotowi fabryki odpowiada� dwusylabowy krzyk pantarek.
Niebo by�o czyste, powietrze spokojne.
Adler ociera� spocon� twarz i ci�gle zmienia� pozycje na �elaznej �aweczce, kt�ra za ka�dym razem zgrzyta�a jak z b�lu. Stary fabrykant nie jad� dzi� mi�snego
�niadania o dwunastej i nie pi� piwa z wielkiego kufla zamkni�tego cynow� nakrywk�, jak to robi� co dzie� od lat trzydziestu.
Po godzinie pierwszej zajecha� na dziedziniec powozik z Ferdynandem i - pr�na bryczka.
Ferdynand by� to wysoki, troch� mizerny, lecz t�go zbudowany m�odzieniec, blondyn z jasnoniebieskimi oczami. Mia� na g�owie szkock� czapk� z dwiema wst�gami,
a na reszcie cia�a lekki p�aszcz kolisty z peleryn�, bez r�kaw�w.
Na jego widok fabrykant wyprostowa� olbrzymi� posta� i rozk�adaj�c r�ce zawo�a�:
- Cha! cha! cha! No, jak si� ty miewasz, Ferdynand?
Syn wyskoczy� z powoziku, pobieg� na ganek, u�cisn�� ojca i poca�owa� go w oba policzki m�wi�c:
- C� to, deszcz pada�, �e papa masz spodnie u do�u zawini�te?
Ojciec spojrza� na spodnie.
- Jak ten wariat wszystko zaraz musi zobaczy� - rzek�. - Cha! cha! No, jak si� ty masz?... Johann! �niadanie!...
Zdj�� z syna p�aszczyk i torb� podr�n� i poda� mu r�k� jak damie. Wchodz�c do przedpokoju jeszcze raz rzuci� okiem na dziedziniec i spyta�:
- C� to bryczka pusta?... Dlaczego nie odebra�e� rzeczy ze stacji?...
- Rzeczy? - odpar� Ferdynand. - Papa my�lisz, �em si� o�eni� i wo�� ze sob� kufry, kosze i pude�ka?...
Moje rzeczy mieszcz� si� w r�cznej walizce. Dwie koszule: kolorowa do podr�y i bia�a do salonu, garnitur frakowy, neseserka, krawat i kilka par r�kawiczek
- oto wszystko.
M�wi� �ywo, g�o�no, ze �miechem. U�cisn�� kilka razy ojca za r�k� i dalej ci�gn��:
- Jak�e si� papa miewasz?... Co tu s�ycha�?... M�wiono mi, �e papa robisz �wietne interesa na swoich perka�ikach i barchanach? Ale siadajmy!
Zjedli �niadanie pr�dko, tr�cili si� kieliszkami, a nast�pnie przeszli do gabinetu ojca.
- Musz� tu zaprowadzi� francuski tryb �ycia, a nade wszystko francusk� kuchni� - m�wi� Ferdynand zapalaj�c cygaro.
Ojciec skrzywi� si� pogardliwie.
- Na co nam ale to wszystko! - odpar�. - Albo� Niemcy maj� z�� kuchni�?
- To �winie!...
- H�? - zapyta� stary.
- M�wi�, �e Niemcy s� �winie - ci�gn�� syn ze �miechem. - Ani je��, ani bawi� si�...
- No! - przerwa� ojciec - wi�c co ale ty jeste�?...
- Ja? Ja jestem cz�owiek, kosmopolita, czyli obywatel �wiata.
To, �e syn mianowa� si� kosmopolit�, niewiele obchodzi�o Adlera, ale tak hurtowne zaliczenie Niemc�w do rz�du nieczystych zwierz�t ubod�o go.
- Ja my�la�em, m�j Ferdynand - rzek� - �e za te siedemdziesi�t dziewi�� tysi�cy rubli niemieckich, kt�re� wyda�, ty nauczysz si� troch� rozumu.
Syn rzuci� cygaro na popielniczk� i skoczy� ojcu na szyj�.
- Ach! wyborny papa jeste�!- krzykn�� ca�uj�c go. - C� to za nieoceniony wz�r konserwatysty. Prawdziwy baron �redniowieczny!... No, niech si� papa nie
chmurzy. Dalej!... uszy do g�ry, mina g�sta...
Porwa� go za r�ce, wyci�gn�� na �rodek pokoju, wyprostowa� jak �o�nierza i m�wi�:
- Z tak� piersi�!...
Poklepa� go po piersi.
- Z takimi �ydkami!...
Uszczypn�� go w �ydk�.
- Gdybym mia� m�od� �on�, zamyka�bym j� przed pap� w okratowanym pokoju. A papa mimo to masz odwag� solidaryzowa� si� z teoriami pachn�cymi o mil� trupem?...
A pal diabli Niemc�w z ich kuchni�! - oto has�o godne wieku i ludzi prawdziwie silnych.
- Wariat! - przerwa� mu nieco udobruchany ojciec. - C� ale ty jeste�, je�eli� przesta� by� niemieckim patriot�?
- Ja? - odpar� z udan� powag� Ferdynand. - Ja tutaj jestem - polski przemys�owiec; mi�dzy Niemcami - polski szlachcic: Adler von Adlersdorf; a mi�dzy Francuzami
- republikanin i demokrata.
Takie by�o przywitanie Ferdynanda z ojcem i takie duchowe zdobycze kupione za siedemdziesi�t dziewi�� tysi�cy rubli za granic�; ch�opiec tyle zyska�, �e
we wszystkim umia� upatrywa� stron� uprzyjemniaj�c� �ycie.
Tego samego dnia ojciec l syn pojechali do pastora B�hme. Fabrykant przedstawi� mu Ferdynanda jako nawr�conego grzesznika, kt�ry straci� du�o pieni�dzy,
ale naby� za to do�wiadczenia. Pastor chrze�niaka swego czule u�ciska� i radzi� mu, a�eby wst�pi� w �lady jego syna, J�zefa, kt�ry wci�� pracuje i pracowa�
my�li do ko�ca �ycia.
Ferdynand odpowiedzia�, �e istotnie tylko praca nadaje cz�owiekowi racj� bytu w spo�ecze�stwie i �e on dlatego by� nieco trzpiotowatym dotychczas, poniewa�
sp�dzi� m�odo�� w�r�d narodu, kt�ry che�pi si� lekkomy�lno�ci� i pr�niactwem. Doda� w ko�cu, �e jeden Anglik robi tyle, ile dwu Francuz�w albo trzech
Niemc�w, i �e z tego powodu on, Ferdynand, nabra� w ostatnich czasach wielkiego szacunku dla Anglik�w.
Stary Adler by� zdumiony powag�, szczero�ci� i si�� przekona� syna, a B�hme zauwa�y�, �e m�ode piwko musi si� wyszumie� i �e korzystna zmiana, jak� swoim
do�wiadczonym okiem spostrzega w Ferdynandzie, warta jest wi�cej nawet ani�eli siedemdziesi�t kilka tysi�cy rubli.
Po uroczystych przem�wieniach pastor, jego �ona i przyjaciel zasiedli do butelki re�skiego wina i pocz�li rozmawia� o dzieciach.
- Wiesz, mi�y Gotliebie - m�wi� B�hme - �e zaczynam podziwia� Ferdynanda. Z tego, powiem ci, wietrznika wyrobi� si�, jak widz�, prawdziwy m�� verus vir.
S�d o rzeczach ma wytrawny, samopoznanie tak�e - zasady zdrowe...
- O tak! - potwierdzi�a pastorowa - on mi ca�kiem przypomina naszego J�zia. Czy pami�tasz, ojcze, �e J�zio, jak by� zesz�ego roku na wakacjach, m�wi� o
Anglikach zupe�nie to samo co Ferdynand? Poczciwe dziecko!...
I dobra, szczup�a �ona duchownego westchn�a poprawiaj�c stanik czarnej sukni szytej, zdaje si�, w przewidywaniu lepszej tuszy.
Tymczasem Ferdynand spacerowa� po ogrodzie z �adn� Annet�, osiemnastoletni� c�rk� pa�stwa B�hme. Oboje znali si� od dziecka i m�oda panna �yczliwie, a nawet
z zapa�em powita�a dawno nie widzianego towarzysza. Chodzili z godzin�, ale �e dzie� by� gor�cy, Annet� dosta�a wida� nag�ego b�lu g�owy i posz�a do swego
pokoiku, a Ferdynand wr�ci� do k�ka starszych. Tym razem m�wi� niewiele, by� skwaszony, czemu nikt si� nie dziwi� (najmniej za� oboje pastorostwo), poniewa�
m�odemu milszym jest towarzystwo �adnej panienki ani�eli najuczciwszych starc�w.
Gdy Adlerowie wr�cili do siebie, Ferdynand powiedzia� ojcu, �e musi jutro jecha� do Warszawy.
- Po co? - krzykn�� ojciec. - Czyby ci si� w ci�gu o�miu godzin dom sprzykrzy�?
- Ale� bynajmniej! Niech jednak papa zwr�ci uwag�, �e potrzebuj� bielizny, ubrania, a wreszcie powozu, w kt�rym bym m�g� sk�ada� wizyty s�siadom.
Ojca wszelako nie przekona�y te dowody. Powiedzia�, �e do Warszawy pojedzie gospodyni po bielizn� i �e o pow�z on sam napisze do znajomego fabrykanta. Z
garderob� by�o nieco trudniej; postanowiono jednak wys�a� do krawca garnitur frakowy i wed�ug niego wybra�, co potrzeba.
Ferdynand skwasi� si� jeszcze bardziej.
- Czy masz papa cho� aby jakiego wierzchowca na stajni?
- Co mi po nim? - odpar� fabrykant.
- No, ale ja musz� go mie� i spodziewam si�, �e tego przynajmniej papa mi nie odm�wisz...
- Bardzo naturalnie.
- Chcia�bym zaraz jutro pojecha� do miasteczka i dowiedzie� si�, czy kto ze szlachty nie ma dobrego konia na sprzeda�. My�l�, �e chyba i tego papa mi nie
zabroni.
- Bardzo ale naturalnie.
Na drugi dzie� Ferdynand ju� o dziesi�tej r
ano wyjecha� do miasteczka, a w kilka minut p�niej na dziedzi�cu ukaza� si� B�hme ze swoim w�zkiem i konikiem. Pastor wydawa� si� niezwykle o�ywiony; wbieg�
do pokoju pr�dko. Mi�dzy jego ma�ymi faworycikami i nieco przyd�ugim nosem pali�y si� mocne rumie�ce.
Ledwie zobaczy� Adlera, wykrzykn��:
- Jest ten tw�j Ferdynand?
Adler zdziwi� si� zauwa�ywszy, �e pastorowi dr�y g�os.
- Co ty ale chcesz od Ferdynanda? - zapyta�.
- A to hultaj jaki�... nic dobrego! - krzykn�� B�hme. - Czy ty wiesz, co on wczoraj powiedzia� naszej Annetce?
Z miny fabrykanta wida� by�o, �e nic nie wie i �e nawet niczego si� nie domy�la.
- Oto - ci�gn�� pastor zapalaj�c si� - prosi� j�, a�eby mu... - w tym miejscu urwa�. - Co za zuchwalstwo!... nieprzyzwoito��!...
- Co tobie jest, Marcinie? - pyta� go zaniepokojony Adler. - Co Ferdynand powiedzia�?
- Powiedzia�... �eby mu w nocy okno otworzy�a do swego pokoju!...
I biedny pastor z nadmiaru oburzenia rzuci� panamski kapelusz na pod�og�.
Adler o rzeczach nie maj�cych zwi�zku z fabrykacj� i sprzeda�� bawe�nianych tkanin my�la� bardzo powoli. Jego serce nie posiada�o w��kna zdolnego natychmiast
odczu� krzywd� dziewcz�cia; ale tkwi�o w nim uczucie przyja�ni dla pastora. Adler wi�c na tej podstawie, rozumuj�c flegmatycznie, lecz logicznie, doszed�
do wniosku, �e gdyby panna us�ucha�a rad Ferdynanda, to jego syn musia�by si� z ni� o�eni�. Ale to koniecznie musia�by si� o�eni�!... Stary nie pojmowa�
innego wyj�cia.
Wi�c Ferdynand, w kilka godzin po przyje�dzie do domu i w kilkana�cie minut po �wietnej m�wce o poprawie, postawi� si� w tej pozycji, �e on, syn milionera,
musia�by po��czy� si� z pann� bez posagu, z c�rk� pastora?... On, �eni� si�?... On, kt�ry mia� hula� pod bokiem ojca, u�ywa� �wiata, pieni�dzy, m�odo�ci
i niczym nie kr�powanej swobody? Tote� dopiero w�wczas, gdy nerwowy B�hme ju� wyz�o�ci� si�, wykrzycza� i och�on��, w Adlerze wybuchn�� gniew. W starym
tkaczu zbudzi� si� tygrys.
- Ach! ten �ajdak! - krzykn�� Adler. - Tydzie� temu zap�aci�em za niego pi��dziesi�t dziewi�� tysi�cy rubli, dzi� znowu wyci�ga ode mnie pieni�dze i jeszcze
takie historie wyrabia!
Podni�s� obie r�ce do g�ry i trzasn�� nimi jak Moj�esz w chwili, kiedy rzuca� kamienne tablice na g�owy czcicieli z�otego cielca.
- Kijem zbij� tego �otra!... - rykn�� fabrykant.
Widz�c uniesienie i odgaduj�c, �e kij w r�ku Adlera op�akane mo�e wywo�a� skutki, pastor zmi�k�.
- M�j mi�y Gotliebie! - rzek� - to ju� jest ca�kiem niepotrzebne. Zostaw mnie t� spraw�, a ja Ferdynanda sam poprosz�, a�eby albo omija� nasz dom, albo
zachowywa� si� w nim z uczciwo�ci� i po chrze�cija�sku.
- Johann! - wrzasn�� fabrykant, a gdy s�u��cy ukaza� si�, rzek� podniesionym g�osem: - Pos�a� mi zaraz do miasteczka po Ferdynanda. Kije dam temu �ajdakowi!
Lokaj patrzy� na pana zdziwiony i przestraszony. Pastor jednak mrugn�� znacz�co i domy�lny Johann wyszed�.
- Mi�y Gotliebie! - m�wi� B�hme. - Ferdynand jest ju� za stary na to, a�eby� go bi� kijem, a nawet strofowa� zbyt gwa�townie. Niepomierna surowo�� nie tylko
go nie poprawi, ale, powiem ci, mo�e go popchn�� do rozpaczy i... do targni�cia si� na w�asne �ycie... To ch�opak ambitny...
Uwaga ta w okamgnieniu oddzia�a�a na Adlera. Starzec otworzy� szeroko oczy i upad� na krzes�o.
- Co ty m�wisz ale, Marcinie? - zapyta� st�umionym g�osem. - Johann! karafk� wody...
Johann przyni�s� wod�, a fabrykant wypi� j� chciwie i stopniowo pocz�� si� uspokaja�. Ju� nie kaza� sprowadza� Ferdynanda.
- Tak! ten wariat m�g�by to zrobi� - szepn�� tkacz i zgn�biony spu�ci� g�ow� na piersi.
Olbrzymi i energiczny starzec jasno zrozumia� w tej chwili, �e syn jest na z�ej drodze, z kt�rej nale�a�oby go sprowadzi�. Ale w jaki spos�b? - nie wiedzia�.
Pastor spostrzeg�, �e wybi�a godzina, w kt�rej upomnienia jego mog� wywrze� stanowczy wp�yw na post�powanie fabrykanta z synem, a wi�c i na popraw� lekkomy�lnego
m�odzie�ca. W jednej chwili przy pomocy w�a�ciwych mu szybkich kombinacji u�o�y� stosown� mow�, wezwa� Boga na pomoc i...
Wsadzi� pr�dko r�k� do lewej kieszeni spodni, a drug� r�k� pomaca� praw� kiesze�... Potem zacz�� rewidowa� tylne kieszenie surduta, nast�pnie - boczn� zewn�trzn�,
boczn� wewn�trzn�... Nareszcie zacz�� kr�ci� si� niespokojnie.
- Czego ty chcesz, Marcinie? - spyta� Adler zauwa�ywszy skomplikowane ruchy pastora.
- Znowu gdzie� zgubi�em okulary! - szepn�� zgryziony B�hme.
- Okulary masz przecie na czole...
- Prawda! - krzykn�� pastor chwytaj�c obur�cz cenne narz�dzie optyczne. - Co za roztargnienie!... jakie �mieszne roztargnienie!...
Zdj�� z czo�a okulary i wydoby� ��t� fularow� chustk�, aby wytrze� zapocone szk�a.
Jednocze�nie wszed� buchalter fabryki z depesz�, kt�r� odczytawszy Adler zawiadomi� przyjaciela, �e musi go zostawi� i odej�� do kancelarii dla wydania
nie cierpi�cych zw�oki rozporz�dze�. Prosi� go przy tym, aby zosta� na obiedzie. Ale B�hme tak�e mia� obowi�zki, wi�c wyjecha� nie nauczywszy starego fabrykanta,
jak winien post�powa� � synem w celu naprowadzenia go na drog� poczciwego i chrze�cija�skiego �ywota.
P�no wieczorem wr�ci� Ferdynand do domu w brylantowym humorze. Szukaj�c po pokojach ojca zostawia� wszystkie drzwi otwarte, uderza� do taktu lask� w sto�y
i krzes�a jak w b�ben i �piewa� mocnym, lecz fa�szywym barytonem:
Allows enfants de la patrie,
Le jour de la, gloire est arrive...
Doszed� do gabinetu i stan�� przed ojcem w czapce szkockiej osadzonej troch� na ty� g�owy, troch� na bakier, w rozpi�tej kamizelce, spocony i ziej�cy winem.
W oczach pali�y mu si� iskry weso�o�ci niekr�powanej ch�odnym rozs�dkiem. Gdy za� w �piewie doszed� do wyraz�w:
Aux armes, citoyens!...
wpad� w taki zapa�, �e machn�� par� razy lask� nad g�ow� �yciodawcy.
Stary Adler nie przywyk� do tego, aby nad nim machano kijem. Zerwa� si� z fotelu i gro�nie patrz�c na syna krzykn��:
- Ty� pijany, �ajdaku!
Ferdynand cofn�� si�.
- M�j papo - rzek� ch�odno - prosz� mnie nie nazywa� �ajdakiem. Bo je�eli nawykn� w domu do podobnych wyraz�w, to p�niej nie zrobi mi to �adnej r�nicy,
gdy kto� obcy nazwie �ajdakiem mnie albo mojego ojca... Cz�owiek przyzwyczaja si� do wszystkiego.
Umiarkowany ton i jasny wyk�ad zrobi�y wra�enie na tkaczu.
- Hultaj jeste�! - odezwa� si� po chwili. - Ba�amucisz c�rk� B�hmego.
- A c� papa chcia�, �ebym ba�amuci� pastorow�? - zapyta� zdziwiony Ferdynand. - Stare babsko, sama sk�ra i ko�ci!
- No, bez koncept�w ale! - zgromi� go ojciec. - W�a�nie by� tu dzi� u mnie pastor i prosi�, a�eby noga twoja w jego domu nie posta�a. Nie chce ci� zna�!
Ferdynand rzuci� czapk� i lask� na jakie� dokumenta fabryczne, sam leg� na szezlongu; wyci�gn�� si�, jak by� d�ugi, a pod g�ow� z�o�y�