6140
Szczegóły |
Tytuł |
6140 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6140 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6140 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6140 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adys�aw Stanis�aw Reymont
Marzyciel
I
- Wi�c jak�e to zrobi�?
- Pojecha� funiculaire'em na Vomero. Niedaleko stacji, na samej kraw�dzi g�ry stoi klasztor �wi�tego Marcina i
przytulona do niego ma�a terasa kawiarni.
Stamt�d roztacza si� najpi�kniejszy widok na �wiecie! Zal�ni si� panu w s�o�cu ca�a zatoka a� po horyzont
zamkni�ty wyspami.
Neapol b�dzie pan mia� pod nogami. Wezuwiusz naprzeciw. A od Capri a� po Miceny olbrzymi, granatowy zwa�
g�r poszarpanych zamyka przecudny kraj winnic,
pinii, oliwek, zatopionych w s�o�cu i lazurze!
- Dzi�kuj� bardzo. Nie wiedzia�em, �e pan podr�owa� - rzek� kto� z podziwem i jakie� r�ce wzi�y bilet i
zgarnia�y reszt�.
J�zio u�miechn�� si� melancholijnie, zapisa� kred� na czarnym stole numer sprzedanego biletu, podni�s� g�ow� l
szepn�� po francusku.
- Nie zawsze sprzedawa�em bilety!
Kto� nachyli� si� gwa�townie, jakie� oczy b�ysn�y w okienku i wyci�gn�a si� bia�a, ciep�a r�ka.
- Jak�e mi pana �al!
J�zio u�cisn�� d�o� i wytrzyma� d�ug� pauz�, zapatrzywszy si� gdzie� daleko, jakby zb��kany w zachwyceniu na
lazurach zatoki, o kt�rej wspomina�; wzdycha�
�a�o�nie, przegamiaj�c jasne, k�dzierzawe w�osy.
Za okienkiem podnios�y si� gniewne g�osy; przez zakurzone, a miejscami pozaklejane szyby b�yska�y jakie�
niespokojne oczy, twarze rozgor�czkowane i nerwowe
ruchy, ca�y t�um par� si� do kasy, stukaj�c coraz niecierpliwiej. J�zio jakby si� wreszcie przebudzi�, westchn��
�a�o�nie i z melancholijnym u�miechem
wzi�� si� do roboty; s�ucha� ��da�, si�ga� po bilety do w�skich przegr�dek, stemplowa� je, rzuca� przed
wyci�gni�te d�onie, bra� pieni�dze, wydawa� reszt�,
a wszystko robi� szybko, spokojnie i z tak� oszcz�dno�ci� ruch�w jakby doskonale funkcjonuj�cy automat.
A co chwila nowy g�os rzuca� mu jak�� nazw� stacji, co chwila nowe r�ce wyci�ga�y si� z ��daniem, ale J�zio
tak je zna� we wszystkich odmianach, �e niekt�rym
ju� z g�ry wiedzia�, jak� da� klas� i dok�d; do wielu r�k u�miecha� si� przyja�nie, niekt�re �ciska� z uni�ono�ci�,
od wielu trzyma� si� jakby z daleka
i z godno�ci�, wielu udawa�, �e nie spostrzega, za� od pewnych cofa� si� z obrzydzeniem, ale wi�kszo��
traktowa� oboj�tnie, jak szary, nic nieznacz�cy
t�um, a tylko niekiedy, bardzo zreszt� rzadko, gdy mign�y w okienku jakie� bia�e, pachn�ce r�czki, przywiera�
do nich ca�uj�cymi spojrzeniami.
I ca�� godzin� przez otwarte okienko wci�� si� wyci�ga�y r�ce przer�ne migaj�c mu nieustannie przed oczami;
by�y pi�kne i brzydkie, stare i m�ode, nieszcz�sne
i triumfuj�ce, r�ce-szpony i r�ce-kwiaty, r�ce do pieszczot i poca�unk�w, i r�ce do kajdan...
Ostry �wist rozdar� powietrze, zadygota�y �ciany i poci�g ju� dochodzi�, gdy sko�czy� si� korow�d r�k, a J�zio
wyjrza� na stacj�.
�nieg pada� wielkimi p�atami, g�sty i mokry, peron a� si� mrowi� rozszwargotanym t�umem, naczelnik w
czerwonej czapce i w bia�ych r�kawiczkach spacerowa�
uroczy�cie, �andarmi tkwili nieruchomo, wyprostowani niby kolumny podpieraj�ce ten dzie� posinia�y i dr��cy
od zimna.
Poci�g przystan��, zrobi� si� rwetes, trzaska�y drzwi, ludzie rzucili si� do wagon�w, konduktorzy biegali,
ch�opak z gazetami wydziera� si� wniebog�osy,
a garson we fraku, z serwetk� bia�� na go�ej g�owie, lecia� wzd�u� wagon�w z tac� pe�n� szklanek i wo�a�
monotonnie:
- Herbata! Kawa i herbata! Herbata!
J�zio przygl�da� si� wszystkiemu spokojnie, ale naraz, jakby ugryziony w samo serce, szepn�� ze z�o�ci�:
- I po co si� to, psiakrew, w��czy po �wiecie!
Zazdro�� nim szarpn�a, odszed� od okna i zaj�� si� liczeniem kasy, a kiedy si� znowu odwr�ci�, poci�gu ju� nie
by�o, tylko �nieg pada� coraz g�ciejszy,
ju� si� bieli�y dachy magazyn�w i ziemia mi�dzy l�ni�cymi, czarnymi niciami szyn. Nudnie by�o na stacji, druty
telegraficzne j�cza�y rozpaczliwie, rezerwowa
maszyna lata�a jak oszala�a z rozdzieraj�cym, przenikliwym �wistem, gdzie� spod magazyn�w rozlega� si�
g�uchy i brz�kliwy d�wi�k popychanych wagon�w, na
pi�trze u naczelnika zagada� fortepian i pop�yn�y gamy, m��cone ju� bez ko�ca i mi�osierdzia.
J�zio zamkn�� kas� i w�a�nie rozmy�la�, co zrobi� ze sob� do po�piesznego, kt�ry przychodzi� dopiero za
godzin�, gdy wo�ny przyni�s� mu telegraficzn� not�.
- "Przyjad� po�piesznym, czekaj na stacji" - przeczyta�, zmi�� i rzuci� na ziemi�.
- Zwali mi si� na �eb nie wiadomo dlaczego! Nie prosi�em jej przecie�!
My�la� gniewnie i poszed� do bufetu, ale i tam by�o pusto i nudnie, za szafami gra�o w zechcyka paru kolejarzy,
g�sto przy tym popijaj�c; popatrzy� przez
chwil� na gr� i stan�� bezradnie przed bufetem, przygl�daj�c si� b�yszcz�cym szklanym kloszom i grupie butelek
ustawionych na �rodku doko�a sztucznej palmy.
Bufetowa, siedz�ca z boku przy ma�ym stoliku, spyta�a �ywo:
- Co panu nala�? Mo�e pio�un z kroplami? W sam raz na dzisiejsz� pogod�.
- To ju� wol� czarn� kaw� i pani towarzystwo.
Usiad� po drugiej stronie stolika i zajrza� w rob�tk�, jak� mia�a w r�ku.
- Naturalnie patarafka - i dla ksi�dza wikarego!
- Dla kogo innego... ale niech pan zobaczy, jaka �liczna...
- Rzeczywi�cie zachwycaj�ca, trawka b��kitna, gniazdko r�owe, a ptaszki cynamonowe! Cudne, a� mi si� chce
kicha�.
Podnios�a oczy z takim wyrzutem, ze si� zmiesza�.
- Jaki pan dla mnie niedobry, jaki niedobry! wdzi�czy�a si� kapry�nie.
- Ale� ja bym dla osoby po�wi�ci� ju� nie wiem co! zawo�a� patetycznie.
- Nieprawda, ani nawet tycia! - Pokaza�a mu koniuszek czerwonego j�zyka i wspar�szy si� obfitym gorsem o
brzeg sto�u, patrzy�a wyzywaj�co.
- No, i c�, panie J�ziu? - zagadn�a po d�ugiej chwili.
- Co? a poniedzia�ek ju� od samego rana, panno Mary chno!
- I marzec od pierwszego marca! - Za�mia�a si� uderzaj�c go w��czk�. Za szafami wybuchn�a dosy� burzliwa
sprzeczka i kto� zawo�a�:
- Panno Marychno, cztery mocne z kroplami!
- I cztery ma�e piwa na przek�sk�! - dorzuci� jaki� grubszy g�os.
Marychna zakr�ci�a si� przy bufecie, a pompuj�c piwo, patrzy�a w J�zia, wzdychaj�c przy tym tak g��boko, a�
pe�ny gors podnosi� si� jej pod sam� brod� i
trzeszcza�y wszystkie szwy i guziki, a po twarzy, om�iczonej pudrem i pe�nej sinych pryszcz�w, przelatywa�y
rumie�ce.
Ponios�a za szafy napoje i prawie w tej chwili zawrzeszcza�a piskliwie:
- No, jak mam� kocham, tak poprzetr�cam! r�ce przy sobie.
Buchn�y drwi�ce �miechy, kto� si� zaszamota�, przewr�ci�o si� krzes�o i wybieg�a rozczerwieniona i zasapana
przyg�adzaj�c rozburzone w�osy. Brzydka by�a
i �mieszna, g�ow� mia�a podobn� do wytresowanego pudla: z�ote, ogromne ko�a w uszach, twarz okr�g�a,
zadarty nosek, ukarminowane wargi i ma�e, podczernione
oczki. Usiad�a na dawnym miejscu z takim westchnieniem, �e a� p�k�a jaka� haftka przy staniku.
- Jak mam� kocham, ale z pana ci�ki frajer - ozwa�a si� z przek�sem.
- �e zawsze r�ce trzymam przy sobie, co? - Irytowa�y go ju� te przym�wki.
- Tak�e co�! - Obrazi�a si�, lecz po chwili, obrzucaj�c go melancholijnym spojrzeniem, zaszepta�a gor�co: - Pan
- to jak drewno... ludzie gin� przez pana...
t�skni�... a pan nic nie widzi... i zawsze tylko sam, z tymi ksi��kami...
Roze�mia� si� weso�o i rzek� pochylaj�c si� ku niej.
- Ale za to dobrze wiem, co si� dzieje na stacji. Wiem nawet, co wczoraj za szafami m�wi� do pani Adam...
Wiem tak�e, �e by�a pani bez gorsetu...
- Tak�e wymys�! Ci m�czy�ni to gorsi - ju� nie wiem od czego! Plotkuj� tylko po biurach! - Zaperzy�a si�, ale
by zmieni� niemi�y temat zawo�a�a:
- Wie pa�, pu�kownikowa znowu wypytywa�a si� o pana!
- Ma�o to ma w pu�ku oficer�w!
- Ona podobno de�szczyk�w zmienia co miesi�c... nie mo�e sobie dobra�...
Przysz�o na w�dk� dw�ch maszynist�w i Marychna znowu stan�a za bufetem. J�zio popija� wyzi�b�� kaw� i
patrzy� przez okna na poci�g towarowy, przesuwaj�cy
si� przez stacj� niby d�ugi w�� o bia�ym, za�nie�onym grzbiecie. Od bufetu roznosi�y si� strz�py rozm�w i brz�k
kieliszk�w.
- Naprawd� nie boi si� pani sama w ��eczku, naprawd�?...
- Bo p�jd� sobie... jak mam� kocham... jeszcze kto us�yszy...
Za szafami znowu zawrza�o, kto� bi� pi�ci� w st� i zapalczywie dowodzi�:
- A ja ci m�wi�, �e szachrujesz! A ja ci m�wi�, �e jak jeszcze raz mnie oszukasz, to ci buzi� przenicuj� na
amarantow� stron�.
- Gadaj zdr�w, ale przegrane koniaki postaw. Panno Marychno!
- Chod�my, nie mo�na si� wtr�ca� do przyjacielskiej rozmowy! - Za�mia� si� jeden z maszynist�w i wyszli na
za�nie�ony peron.
A w tej�e chwili rozwar�y si� szeroko drzwi od podjazdu, zabrz�cza�y pospuszczane szable i dw�ch m�odzian�w
maszerowa�o r�wnym i jakim� twardym, bojowym
krokiem prosto na bufet.
Panna Marychna przypudrowa�a sobie twarz za palm�, przesun�a czym� po wargach, �e trysn�y nami�tn�
purpur�, wynios�a pier� nad klosze i przek�ski, kieliszki
postawi�a na tacy i si�gaj�c po butelk�, czeka�a.
- Dwa wi�ksze, czyste! - M�wi�a ze s�odkim u�miechem, b�yskawicznie nalewaj�c.
Wypili.
Nala�a po raz drugi, wodz�c po nich zab�jczymi oczyma.
Wypili.
Nala�a ju� automatycznie, nie wypuszczaj�c butelki z r�k.
Wypili.
Chcia�a la� po raz czwarty, ale jeden z m�odzian�w zakomenderowa�:
- Dawolno!
Panna Marychna z godno�ci� odstawi�a butelk�, a m�odzie�cy, wsparci o bufet, d�ugo wodzili ci�kimi oczyma
po rozstawionych przek�skach.
- Sielodka jest? - zagadn�� kt�ry� wpatruj�c si� ponuro w jej gors.
Podsun�a mu talerz z czaruj�cym u�miechem.
- A �wie�y kawior jest? - G�os mu brzmia� jakby przesi�kni�ty �zami.
Otworzy�a puszk�, przysun�a talerz i zatopi�a �y�k� w szarej masie.
- Ca�� porcj�, dobrze? A mo�e przyprawi� z cebulk� i oliw�?
- A riabczyki jest? - pyta� jakby jej nie s�ysz�c.
- Mo�e by� wszystko, co tylko panowie zam�wi? Jan! - Zawo�a�a za szafy.
Garson we fraku ju� si� k�ania� podaj�c d�ug�, bia�� kart�.
- A Szato-Lafit jest? - wypomina� wci�� tym samym p�aczliwym g�osem.
Garson poda� inn� kart�, a m�odzieniec zapatrzy� si� w przestrze� i rzek� ponuro:
- Dobrze, tak podawaj stakan czaju s limonom!
Marychna wzgardliwie wzruszy�a ramionami, garson os�upia�, a oni odmaszerowali r�wnym, wymierzonym
krokiem do bocznego stolika.
J�zio parskn�� �miechem i podni�s� si�, bo ju� czas by�o na poci�g, gdy wesz�a jaka� para podr�nych. Tragarz
ni�s� za nimi wspania�e walizy, J�zio zosta�
jakby przykuty do miejsca, tak go oczarowa�y: by�y p�askie, sk�rzane, okute miedzi� na kantach i oblepione
r�nokolorowymi adresami hotel�w. Spaceruj�c
po sali, dojrza� co�, co go wprowadzi�o w os�upienie, �e patrza� w zachwycie na ich cudaczne, szare palta,
podobne do nocnych koszul fa�dzisto spadaj�cych
do samej ziemi.
- Nies�ychane! Nadzwyczajne! - kontemplowa�, i gdy zasiedli przy og�lnym stole do herbaty, kr��y� doko�a
po�eraj�c ich oczami podziwu, nadto pos�yszawszy,
�e m�wi� po angielsku, prawie zdr�twia� z rozkoszy.
- Anglicy! Prawdziwi Anglicy! - opowiada� znajomym po sali.
A poczekalnia nape�nia�a si� coraz bardziej, gdy� na po�pieszny zbiera�o si� codziennie ca�e towarzystwo z
miasta, jakby na uroczyste nabo�e�stwo. Co chwila
j�cza�y na podje�dzie dzwonki sanek i kto� wchodzi� do sali, co chwila rozlega�y si� g�o�ne powitania i wzmaga�
si� gwar rozm�w i �miech�w. Przy bufecie
zadzwoni�y kieliszki, sapa�a pompa od piwa i panna Marychna �wie�o upudrowana, z wypi�tym dumnie gorsem,
czujna na ka�de skinienie, bezustannie rozdawa�a
w�dk�, przek�ski, czaruj�ce u�miechy, piwo i spojrzenia pow��czyste.
Za� po sali roi�y si� grupami wspaniale rozwini�te matrony, eteryczne dziewice, wiotkie podloty, zwyci�sko
podkr�cone w�sy, dostojne brody i jeszcze dostojniejsze
obwis�e brzuchy, obrzucaj�c si� nawzajem oczami i dyskretnymi, zjadliwymi uwagami.
Rozpuszczone szable t�uk�y si� zuchwale po kamiennej posadzce, gdzieniegdzie wybucha�y perliste �miechy,
spod bia�ych woali strzela�y zab�jcze spojrzenia,
niepokoj�co szele�ci�y jedwabne halki, powiewa�y fantastyczne pi�ra u kapelusz�w, z wybielonych twarzy
krwawi�y si� wyzywaj�co usta, gi�y si� smuk�e figury,
a� trzeszcza�y gorsety, i coraz cz�ciej przelatywa�y jadowite s�owa i dowcipy, gdy� grupowano si� wedle
stanowisk i wrogo, z g�ry a niedbale mier�ono
si� oczami.
Md�y zapach perfum, cygar, zwietrza�ego piwa i wilgotnej pary unosi� si� w powietrzu.
W sali zrobi� si� jakby wielki raut, �e nawet dosy� liczni podr�ni przesuwali si� l�kliwie pod �cianami,
zasiadadaj�c po k�tach na walizach i t�umokach,
bo wszystkie krzes�a i kanapy ju� by�y pozajmowane przez dostojne towarzystwo, kt�re nasyciwszy si�
plotkami, zwr�ci�o �askaw� uwag� na nieznajom� par�,
a po �cis�ej lustracji sama pani prezesowa zawyrokowa�a:
- Bardzo dystyngowani, musz� by� z arystokracji.
- To s� Anglicy! - obja�nia� J�zio uni�enie.
- Jaka� lordowska para, jakby z powie�ci Miss Crafford! - zauwa�y�a prezcs�wna, wielce wykszta�cona na
dodatkach powie�ciowych "Bluszczu".
- Istotnie, nawet pij� herbato i jedz� chleb z mas�em.
- We wszystkich powie�ciach angielskich wszyscy pij� herbat� ze �mietank� i jedz� grzanki z mas�em - wtr�ci�
nie�mia�o J�zio, ale spiorunowany wzrokiem
prezesowej, cofn�� si� przera�ony w�asn� zuchwa�o�ci�.
- On podobny do m�odszego syna z "Jask�ki" miss Braddon, pami�ta mama? Ale to z pewno�ci� jaka�
romantyczna para! - szepn�a ciszej.
- Idzie pan Raciborski, to powie, sk�d si� tu wzi�li ci Anglicy.
Ogromny, siwy szlachcic w szarej bekieszy, w szarej czapie i z czarnymi w�sami, gro�nie stercz�cymi,
poca�owa� prezesow� w r�k� i mrukn�� zgry�liwie.
- Oni s� tacy Anglicy jak ja Yorkshire!
Posypa� si� na niego grad pyta�, przetrzyma� mistern� pauz� i rzek� ciszej:
- Ten lord - to Wa�ek Mi�tus, syn mojego dawnego kowala!
Wszyscy os�upieli, tylko prezesow� upiera�a si� przy swoim.
- Ale ona - to z pewno�ci� jaka� lady, z pewno�ci�...
- Ta lady Ka�ka - to c�rka mojego kucharza! Romantyczne, co! Jak Pana Boga kocham, nie maluj�, lecz m�wi�
szczer� prawd�. Przyje�d�ali do rodziny, a teraz
wracaj� do Ameryki. Znam ich oboje od p�pci�w. Temu lordowi nieraz, panie dobrodziejski, sprawia�em wnyki,
a� trzeszcza�o, a lady pasa�a nam g�si! Jak
Pana Boga kocham! Od byd�a uciek� we �wiat, a teraz wielki pa�. Chamy g�r�, nie ma co! Nie przyst�puj bez
kija...
A chocia� szlachcic znany by� z koloryzowania, uwierzono mu jednak i jakby mszcz�c si� za zzw�d, patrzano ze
wzgard� na t� par� i odwracano si� do niej
plecami, a prezesow� powiedzia�a bardzo g�o�no:
- Naturalnie, byle parobek, jak ma pieni�dze, mo�e udawa� lorda.
Tylko J�zio ucieszy� si� z tego odkrycia i chcia� si� z nimi poznajomi�, ale wo�ny przylecia� po niego i musia�
i�� do kasy.
I znowu sta� przy swoim okienku, i znowu najrozmaitsze r�ce wyci�ga�y si� po bilety, pada�y pr�dko nazwy
stacyj, brz�cza�y pieni�dze, trzaska� monotonnie
stempluj�cy aparat i J�zio znowu pracowa� jak automat.
Nie mia� nawet czasu wyjrze� na poci�g, wi�c za�atwiwszy ostatniego pasa�era, z przyjemno�ci� przeci�ga�
spracowane ko�ci, gdy wsun�y si� znajome r�ce
w pocerowanych, czarnych r�kawiczkach.
- S�owo daj�, nie mia�em czasu wyj�� po ciebie - t�umaczy� si� skwapliwie.
Frania wsadzi�a w okienko twarz zarumieniona.
- A kuku! Mog� zosta�, co? Spotka�am tych bubk�w z linii, powiedzieli, �e pan w Warszawie, chcieli mnie
zmani� do siebie, ale - nie ma g�upich, maj� na
trzech jedn� ko�dr� i dwa sienniki! Strasznie si� ciesz�, �e pana zasta�am!
- Du�o masz czasu? - pyta� troch� niespokojnie.
- Czy ja mam du�o czasu! - parskn�a �miechem. Ale� b�dziemy si� bawili, dok�d pan tylko zechce! Musz�
przecie� nieco oporz�dzi� sierot�...
- To masz klucz! Przyjd� dopiero po ekspresie. Spirytus stoi za szaf�, maszynka w kominie, a herbata i cukier
tam, gdzie zawsze, a mo�e chce ci si� je��?
- I jak! jecha�am na glanc bez jednego grdynia. Wie pan, wyleli mnie z poci�gu, wsiad� �apacz i bali si� bra�
mnie na gap�. Musia�am czeka� na drugi poci�g.
Niech pan pr�dko przychodzi, moje �liczno�ci. Franka tak prosi...
Wdzi�czy�a si�, ale nagle chwyci� j� suchy, ostry kaszel, a� si� zanies�a.
- Znowu jeste� zazi�biona! Masz troch� got�wki, kup co na kolacj�.
Wy kaszla�a si� i obcieraj�c oczy m�wi�a na p� z p�aczem:
- Doktor radzi� mi wyjecha� na par� miesi�cy do Zakopanego, powiada, �e to z nieporz�dnego �ycia. Weso�a
ma�pa, co? I ja bym potrafi�a wylegiwa� si� po
ca�ych dniach jak te kl�py na stacjach! A mo�e si� na mnie z�o�� moje facety! - wybuchn�a naraz d�ugim,
drwi�cym �miechem. - Dostan�, ale chorob� i bezp�atny
przejazd do szpitala - rzuci�a ciszej i odesz�a.
J�zio spojrza� na ni� ze wsp�czuciem, zamkn�� kas� i zabiera� si� do pisania, ale spostrzeg�szy szlachcica na
peronie, kiwn�� na niego, przyszed� zaraz
i ch�tnie, gdy� i tak ca�e dnie wa�koni� si� przesiaduj�c na stacji.
- Czy to prawda, co pan klarowa� o tych Anglikach?
- Najprawdziwsza. Macie papierosa? bo zapomnia�em swoich w domu. Mo�e si� pan przekona�, jeszcze siedz�
na sali, czekaj� na ekspres! A jak�e, lord-Mi�tus
je�dzi tylko ekspresami! Wspomina�, �e po drodze wst�puj� do Nizzy na par� tygodni, bo lady Ka�ka czuje si�
nieco zm�czona naszym dzikim klimatem! Uwa�a
pan dobro dziejski! Ha! ha! ha! - a� si� pok�ada� ze �miechu na ceratowej kanapce.
- To m�wi� pan z nimi?
- Wczoraj, w cukierni. Oko mam niechybne i pozna�em ich, jak tylko weszli. My�l� sobie, korona mi z g�owy
nie spadnie, jak si� przywitam, podchodz� tedy
i m�wi� prosto z mostu: Wa�ek, jak si� masz, ch�opcze?... Parskn�� mi �miechem w oczy, poklepa� po ramieniu i
powiada najspokojniej:
- Niezgorzej, ale z tob�, Kaziu, co� ci�ko, podobno ju� wyprz�g�e�!...
Dziw, �e mi si� bebechy nie przewr�ci�y, my�la�em, �e mnie z�a krew zaleje, a ten, jakby nigdy mc, przedstawia
mnie swojej �onie i podaje krzes�o. C� mia�em
robi�?
Awantura z chamem i w miejscu publicznym! My�l� sobie, diabli wiedz�, mo�e to takie ameryka�skie obyczaje,
niech go tam drzwi �cisn�. Usiad�em, opowiedzia�
mi swoj� histori�, powiadam panu, to przechodzi wszelk� imaginacj�! Od robotnika zaczyna�, a teraz bogacz,
milioner! Po angielsku m�wi jak z nut, po francusku
ekspedite, g�b� rozdziawia�em jak ciel� na ko�cielne wrota! Taki Mi�tus, taki prosty parobek, panie
dobrodziejski! A lady Ka�ka, powiadam panu, dama, prawdziwa
dama! G�si, panie tego, u mnie pasa�a, a omal nie poca�owa�em jej w r�k�! Poszli�*my na kolacj�, postawi�
bia�ego, postawi�em i ja po staremu jedn� i drug�
kapk�, trudno, byd�o u mnie pasa�, a ja, panie tego. z post�pem...
J�zio u�miechn�� si� jako� dziwnie, szlachcic naraz zrobi� srog� min�, wzi�� z pude�ka gar�� papieros�w i rzek� z
g��bok�, szczer� gorycz�:
- Ale za t� konfidencj� srogo zap�aci�em! Wyobra� pan sobie, co mi ten cham zaproponowa�, gdy�my ju� nieco
podchmielili.
J�zio podni�s� na niego zaciekawione oczy.
- A to, ni mniej - ni wi�cej, tylko �e mi daje posad� u siebie, w Ameryce! Posad� dyrektora stajni! Powiada,
szlachta polska zna si� na koniach! Uwa�a pan!
Ja dyrektorem stajni ja�nie wielmo�nego Mi�tusa, ja!... J�zio zacz�� si� �mia�.
Szlachcic zerwa� si� z kanapki, uj�� go za klap� i wzburzony zakrzycza�:
- pan jeste� J�zef Pe�ka, syn pana Ambro�ego Pe�ki z Wolicy?
- No tak, a w dodatku pomocnik kasjera i parob kolejowy... - ironizowa�.
- Wi�c pytam si�, co by pan odpowiedzia� takiemu chamowi, co?...
- Poca�owa�bym go w r�k� i b�aga�, �eby mnie wzi�� cho�by za pastucha... Byle tylko pojecha� daleko, jak
najdalej i jak najpr�dzej! - wybuchn�� niespodzianie.
Szlachcic poczerwienia�, nabra� now� gar�� papieros�w i otwieraj�c drzwi, rzek�, ledwie ju� dysz�c z
w�ciek�o�ci:
- To poca�uj �e go pan w nos! Tfy, z tak� szlacht�. Ale J�zio nie s�ysza� ni nawet zauwa�y� jego wyj�cia,
ogarni�ty nagle zbudzon� t�sknic� ucieczki gdzie�,
w �wiat szeroki... Siedzia� nad papierami jak martwy, patrzy� w mrok rozdrgany, opadaj�cy �niegiem, i ol�nion�
dusz� unosi� si� na skrzyd�ach t�sknoty,
lecia� cichymi miotami b�yskawic coraz dalej, na wszystkie l�dy, na wszystkie morza, w niesko�czono��!
- Jeste�! Znowu jeste�! - j�kn�� naraz, zrywaj�c si� jakby do ucieczki, zakr�ci� si� po pokoju, bezwiednie ubra�
si� w palto, w�o�y� czapk� i pad� na kanap�,
zmo�ony bolesn� m�k� marzenia.
Poci�gi przelatywa�y z hukiem, a� dygota�y �ciany i brz�cza�y okna, mrok ws�cza� si� do pokoju, mrok szary,
pos�pny i przejmuj�cy zimnem, a J�zio wci��
le�a� marz�c bez�adnie o krajach dalekich, o morzach nieobj�tych wzrokiem, o miastach wspania�ych i cudach
niewypowiedzianych.
- Wyszed� ekspres! - zbudzi� go jaki� g�os i trzask zamykanych drzwi.
Z najwi�ksz� przykro�ci� znowu otworzy� kas� i jak zwykle wyjrza� na olbrzymi� hal�. By�a najzupe�niej pusta,
tylko przed wag� pi�trzy� si� stos czarnych,
p�askich skrzynek, okutych mosi�dzem na kantach.
- Dok�d id�? - rzuci� wagowemu.
- Jeszcze nie wiadomo. Ale to jakie� zamorskie, pewnie z Ameryki.
Wyszed�, aby si� im z bliska przyjrze� i z jakim� dziwnym wzruszeniem odczytywa� na nich nazwy miast
dalekich.
- New York! Vancouver, Hong-Kong! To kufry okr�towe, przejecha�y z p� �wiata! - t�umaczy� wagowemu.Id�
na sam sp�d i musz� by� �ci�le upakowane, �eby si�
w drodze nie przesuwa�y. Vancouver - Hong-Kong! powtarza� z czu�o�ci� jakby te wy�nione, czarodziejskie
s�owa.
- Kobe Hong-Kong! - my�la� powr�ciwszy na swoje miejsce przed kasowe okienko i poi� si� samym wdzi�kiem
nazw, i ko�ysa� w rozmarzeniu, gdy wysun�y si�
ku niemu jakie� nieznane r�ce w szarych r�kawiczkach i za szybami zamajaczy�a twarda, wygolona twarz
Amerykanina. Podawa� bilety do stemplowania, ��daj�c
przy tym jakiej� informacji.
J�zio bardzo uprzejmie odpowiedzia� mu po angielsku.
- Jestem Polak, nie potrzebuje pan sobie wykr�ca� j�zyka! - przerwa� mu szorstko.
Na szcz�cie, wagowy zawo�a� bocznym okienkiem:
- Nizza! Sze�� miejsc! Dziewi��set pi��dziesi�t osiem!
J�zio obliczy� i wym�wi� jak�� cyfr� bardzo zmalowanym g�osem.
Amerykanin zap�aci�, a zgarniaj�c reszt�, niedbale odsun�� rubla.
- Upewniam pana, �e zupe�nie dobry!
- To dla pana.
- Nie jestem tragarzem i napiwk�w nie bior�! - sykn�� g��boko obra�ony.
- Diabli wiedz�, kto u was bierze lub nie...
- Niech pan uwa�a i daje tam, gdzie si� po to wyci�gaj� r�ce.
- A kt� u was nie wyci�ga r�ki! - za�mia� si� ironicznie.
J�zio wytkn�� g�ow� przez okienko i krzykn�� wzburzony do tragarza:
- Micha�! ten gan zostawi� dla was rubla.
Amerykanin zawr�ci� i wyci�gaj�c do niego r�k� rzek� bardzo serdecznie:
- Przepraszam pana, nie wiedzia�em... Nie chcia�em pana obrazi�...
J�zio ch�tnie da� si� przeprosi�, Amerykanin wyda� mu si� tak mi�ym cz�owiekiem, �e rozmawia� z nim z
przyjemno�ci�, prosz�c go w ko�cu o adres.
- Wybiera si� pan do Ameryki?
- Marz� o tym od wielu, wielu lat. Mo�e nawet wkr�tce wyjad�...
- Dobrze pan zrobisz, plu� pan na Europ� i uciekaj p�ki czas. Zrobi�em to samo i wcale nie �a�uj�. A co pan
umie?
- Sko�czy�em sze�� klas gimnazjum, umiem par� j�zyk�w...
Amerykanin roze�mia� si� bardzo weso�o i bardzo ironicznie.
- Ale czy umiesz pan co robi�?
- Robi�? ale� ja nieraz musz� ora� na s�u�bie po szesna�cie godzin dziennie, to chyba dosy� ci�ka praca?
- Naturalnie, �e i to praca, bez w�tpienia. - Przytakiwa� nieco ch�odniej, wr�czy� mu sw�j bilet z adresem i
u�cisn�� d�o�, gdy� poci�g ju� nadchodzi�.
J�zio d�ugo i z pewnym nabo�e�stwem przygl�da� si� adresowi.
- Kto wie, mo�e zajrz� i do Ameryki! Ciekawy kraj - my�la� i ju� roi� o gwarnych, olbrzymich miastach, ju�
s�ysza� huk nieprzeliczonych fabryk, ju� mu zamajaczy�y
nieprzejrzane r�wnie Far Westu, ju� p�yn�� oceanami, przedziera� si� przez bory, przez g�ry pokryte wiecznymi
�niegami, przez rzeki i pustynie, doznawa�
tysi�ca przyg�d i czu� tysi�ce upoje� i rozkoszy.
Ekspres wlecia� na stacj� niby ko� rozhukany i niby ko�, wstrzymany pot�n� d�oni�, osadzi� si� na miejscu.
Olbrzymie pulmany �wieci�y wszystkimi oknami,
kilkana�cie os�b wygl�da�o z wagon�w.
J�zio zamkn�� kas� i wyszed� na pr�g przyjrze� si� podr�nym.
- Jako� pusto dzisiaj! - zwr�ci� si� do nadkonduktora.
- Gdzie� tam, -nabite, ani jednego wolnego miejsca!
Ja�nie pa�stwo ucieka do ciep�ych kraj�w! - doda� ironicznie, bior�c w z�by gwizdawk�.
- Wcale si� im nie dziwi�, �e wol� Nizz� i Monte-Carlo, tam ciep�o...
- A czy naprawd� tam cieplej ni�li u nas?
J�zio roze�mia� si� pob�a�liwie i pr�dko m�wi�:
- Cz�owieku niewierz�cy! Tam, w miesi�cach zimowych �rednia temperatura dochodzi trzynastu stopni ciep�a, to
dosy�, nieprawda�? A do�� pan do tego morze
zawsze b��kitne, niebo bez chmur, wynios�e palmy, olbrzymie plantacje kwiat�w i najpi�kniejsze w Europie
wybrze�a.
Nadkonduktor wyj�� z ust gwizdawk� i szepn�� z podziwem:
- Nie wiedzia�em, �e pan zna te miejscowo�ci.
- Lepiej ni�li t� zgni�� dziur�! - wzgardliwym gestem wskaza� stacj�. W pulmanie opad�a szyba i Amerykanin
zawo�a� do niego:
- Good bye!
- Good bye! - odkrzykn�� podchodz�c spiesznie pod okno.
U�cisn�li sobie r�ce, lady Ka�ka skin�a mu g�ow�, �wist maszyny rozdar� powietrze i poci�g ruszy� zaraz, z
miejsca nabieraj�c ostrego p�du. J�zio szed�
wraz z nim kilkana�cie krok�w, ostentacyjnie wymachuj�c kapeluszem.
- Pan ma ciekawe znajomo�ci! - zauwa�y� z pewn�,
ironi� zawiadowca. J�zio, u�miechaj�c si� sm�tnie, odpowiedzia� jako� niedbale, od niechcenia:
- Pozna�em ich kiedy� w Pary�u czy te� na Rivierze...
- C�, nie przeje�d�a�a jeszcze ta pa�ska nieznajoma ksi�niczka?...
- Mam pewne wiadomo�ci, �e przyjedzie w tych dniach! - odwr�ci� oczy, gdy� zawiadowca u�miecha� si�
dziwnie, jakby drwi�co.
- Ale pan ma szerokie stosunki! - �ci�ga� uroczy�cie bia�e r�kawiczki.
- Dosy�, przecie� kolej nie jest dla mnie ca�ym �wiatem!
- Mnie to nawet dziwi, �e panu si� chce s�u�y�! drwi� ju� otwarcie, ale J�zio, nie zwa�aj�c na przycinki, ozwa�
si� melancholijnie:
- Mo�e ju� nied�ugo, mo�e nawet pr�dzej, ni�li pan przypuszcza.
- Ale tymczasem, niech pan przyjdzie do nas na herbat� i ma�ego preferka. B�dzie i panna Irena! - u�miechn��
si� znacz�co.
- Bardzo �a�uj�, ale ju� si� komu� na dzisiaj obieca�em...
- Naturalnie prezesowej! - I doda� z�o�liwie: - Sw�j zawsze ci�gnie do swojego...
- Niech�e pan wie, �e nie ci�gn� do nikogo i nie zabiegam o niczyje wzgl�dy.
Zawiadowca raptem zesztywnia� i zmieni� ton na przykro urz�dowy.
- Ale na po�pieszny otworzy� pan kas� o ca�e dwadzie�cia minut za p�no! Pasa�erowie robili mi awantury!
- To niech pan z�o�y na mnie raport, a monity daje swoim pomocnikom! - odpowiedzia� porywczo i rozeszli si�
w gniewie, co im si� zdarza�o bardzo cz�sto.
J�zio spiesznie zda� s�u�b�, a mij^�c o�wietlone okna kancelarii zawiadowcy, kt�ry siedzia� we w�adczym
odosobnieniu, szepn�� zirytowany:
Stary cymba�!
II
Mieszka� za stacj� w du�ym, drewnianym domu, prawie ukrytym mi�dzy wynios�ymi drzewami, przy samym
plancie.
- Frania si� ju� rozgospodarowa�a! - mrukn�� dojrzawszy o�wietlone pi�terko. W sieni dosy� mrocznej spotka�
pani� Zofi�, �on� maszynisty, u kt�rej si� sto�owa�,
zapar�a przed nim schody swoimi bujnymi kszta�tami.
- Czy zejdzie pan na kolacj�? - Gor�c� pro�b� mia�a w g�osie.
- Nie mog� dzisiaj, czeka na mnie kolega.
- Kolega? By�am pewna, �e to pan wr�ci�, bo kto� tam spacerowa�. Magdzia polecia�a na g�r�, ale ten kolega nie
otworzy� i ani si� odezwa�.
- Mo�e ju� spa�! Przyjecha� z Warszawy bardzo znu�ony.
- To niech�e i pan zaraz si� po�o�y. Musi pan by� niewyspany, do czwartej czeka�am, a� ucichnie w tym
tajemniczym pokoju, nie mog�am r�wnie� spa�... Kt�
s�ysza� markowa� po ca�ych nocach! Wygl�da pan coraz mizerniej...
- Zaczyta�em si� nieco i ani spostrzeg�em, jak wybi�a czwarta.
- Je�li przeszkadza zegar, to ka�� go na noc przenosi� do kuchni.
- Bardzo go lubi�, -w nocnej ciszy rozlega si� jak srebrny, daleki dzwon.
- Nie brak tam panu czego? A czy Magdzia porz�dnie sprz�ta?
- Jak anio�! Dzi�kuj� pani za wszystko.
- Chcia�abym, aby panu by�o u nas dobrze... - szepn�a z naciskiem.
- I jest mi, jak w raju. -Poca�owa� j� w r�k�, przytrzyma�a j� na chwil�, gderz�c �miesznie spieszczonym g�osem:
- A prosz� zaraz i�� spa�... nie czyta�... i o niebieskich migda�ach nie marzy�...
- A o czym mam marzy�?... - Zajrza� z bliska w jej oczy, obla�a si� rumie�cem, zrobi�a ruch, jakby chcia�a mu
si� rzuci� na szyj� - i ucich�a sp�oszona.
Wzruszy� ramionami, nie rozumia� bowiem jej troskliwo�ci o siebie ni jej p�on�cych ocz�w, ni nawet bardzo
wyra�nych s��w!
Ca�a stacja wy�miewa�a si� z jej mi�o�ci, a on tak by� poch�oni�ty czym� innym, �e nawet niczego si� nie
domy�la�.
Frania zamkn�a za nim drzwi na dwa spusty.
- Ju� si� tu - jaki� parzygnat dobija� ze trzy razy. Ze zdziwieniem rozgl�da� si� po w�asnym mieszkaniu.
- Tiens! Lampa nie kopci, sprz�tni�te, poustawiane, cuda prawdziwe!
Rzuci�a mu si� na szyj� z gwa�towno�ci�.
- Prawda, �e teraz �adniej? Prawda, �e i Frania na co� si� przyda? A tak si� �pieszy�am, �eby tylko zd��y�. Jutro
upior� firanki, b�dzie �licznie...
- M�w ciszej, na dole wszystko s�ycha�! - szepta� g�aszcz�c j� po jasnych, puszystych w�osach i ca�uj�c w oczy.
- Mocniej, panie J�ziu, troch� mocniej! Lubi�, jak mnie kto ca�uje tak, �e to a� tchu braknie i ciarki chodz� po
sk�rze, strasznie lubi�! - szepta�a cisn�c
si� do niego.
- I ja lubi�, ale jestem dzisiaj spracowany jak w�. Odsun�� j� dosy� niech�tnie.
- Moje biedactwo spracowane, moje z�ociste klejnoty! - m�wi�a wsp�czuj�co, ale dojrzawszy jego zimne i
zniecierpliwione oczy stan�a zmieszana i onie�mielona.
- A mo�e da pan klucz, to sprz�tn� ten ostatni pok�j...
- Nie potrzeba, daj lepiej herbat�.
Zasiedli przy okr�g�ym stole do kawalerskiej kolacji, ale Frania nie mog�a usiedzie� na. miejscu, zape�niaj�c ca�e
mieszkanie szelestem sp�dnic, �miechem
l przyciszonym szczebiotem. �adna by�a; wysmuk�a i bardzo zr�czna, nya�a twarz zdumionego ci�gle dziecka,
szerokie usta i niebieskie, wypuk�e oczy o z�otych
rz�sach, kt�re patrzy�y z jakim� psim przywi�zaniem, gotowe ju� na ka�de skinienie.
Po herbacie J�zio zabra� si� do czytania gazety, a ona, zasiad�szy naprzeciw w g��bokim fotelu, naprawia�a
bielizn�.
W mieszkaniu by�o cicho, ciep�o i jasno; wilgotna, za�nie�ona noc zagl�da�a przez okna, z d�ugim,
przeszywaj�cym �wistem przelatywa�y poci�gi, a� szyby
brz�cza�y i drga� p�omie� lampy, niekiedy g�ucho zaklekota� p�kni�ty dzwon stacyjny, a czasami przedziera� si�
przez pod�og� srebrzysty d�wi�k wybijanych
zwolna godzin.
- Strasznie mi tutaj dobrze! - szepn�a rozgl�daj�c si� doko�a z lubo�ci�. Mieszkanie by�o prawdziwie
kawalerskie, po odrapanych �cianach spacerowa�y karaluchy,
z okopconego sufitu odpad� tynk, w�glowy mia� oblepia� szyby, piec sta� krzywo, po k�tach tuli�y si� niedobitki
wspania�ych mebli, pokryte strz�pami obi�
i pokrowc�w, stosy zakurzonych gazet le�a�y na krzes�ach, ale nie widzia�a tego, przej�ta uczuciem rozmarzonej
rado�ci.
- Siedzimy jak prawdziwe ma��e�stwo! - Wpar�a si� g��biej w fotel i ca�uj�cymi spojrzeniami kr��y�a l�kliwie
nad jego g�ow� pochylon�. Naraz, gdzie� pod
nimi hukn�y gwa�townie jakie� drzwi. pies zaszczeka� i podni�s� si� przyt�umiony gwar jakby �miech�w i
krzyk�w.
Ale gdy przycich�o, Frania znowu zacz�a cerowa� i �a�o�nie westchn�a.
- M�j Bo�e, jakie to szcz�cie mie� sw�j dom, m�a i dzieci!
Spojrza� na ni� ukradkiem, �zy wisia�y u z�otych rz�s, blade usta krzywi�y si� jako� bole�nie, a po wyn�dznia�ej
twarzy b��dzi�y pos�pne cienie.
- Nie mog�a� to sobie kogo nam�wi�? - odezwa� si� �artobliwie.
- �eby mnie tylko chcia�, to posz�abym nawet za z�odzieja, nawet za hycla...
- A bo ci to samej �le? Wolna� jak ptak, robisz, co chcesz, u�ywasz sobie...
- Jak pies w studni! - Wzburzy�a si� nagle i buchn�a: - Niech cholera zat�ucze takie u�ywanie' Tak, wolna
jestem i ganiam po �wiecie z wywieszonym ozorem,
t�uk� si� po wszystkich stacjach, je�d�� od faceta do faceta jak ten pies bezpa�ski, kt�rego ka�dy kopie na do
widzenia i kijem dalej przep�dza, p�ki gdzie
pod p�otem nie zdechnie! U�ywam, a� mi to ju� bokami wy�azi. Pan my�li, �e taka jak ja, to ju� nic nie czuje ani
rozumie?... Przecie� nie zawsze wytykali
mnie palcami... nie zawsze by�am taka ostatnia... taka... - Naraz zanios�a si� p�aczem i chwyci� j� suchy,
rozdzieraj�cy kaszel.
Przyni�s� jakie� lekarstwo i bardzo troskliwie zakrz�ta� si� ko�o niej.
Uspokoi�a si� wkr�tce, wytar�a oczy i rzuci�a mu si� na szyj�.
- Tylko pan Frani nie ukrzywdzi�, tylko pan jeden jest dobry, taki poczciwy, taki �wi�ty! taki kochany! wo�a�a
okrywaj�c go nami�tnymi poca�unkami.
Na dole zerwa�a si� jakby w�ciek�a burza, rozlega�y si� nieludzkie wrzaski, brz�ki t�uczonego szk�a i rozbijanie
mebli.
Wyrwa� si� z jej u�cisk�w, gdy� do drzwi kto� zacz�� si� dobija�.
- Schowaj si� do tamtego pokoju, pr�dko! - Zamkn�� za ni� i dopiero poszed� otworzy� drzwi. Zasapana
Magdzia wnios�a na tacy obfit� kolacj�.
- A to pani przysy�a i dla tego pana, kt�ry przyjecha�.
- Jedli�my, ale zostaw. C� to u was za zabawa?
- A pan wr�ci� ze s�u�by i tak se ano baluj�...
- I weso�y jak zawsze! - Rzuci� nieznacznie gazet� na kapelusz Frani.
- A ju�ci, schla� si� jak nieboskie stworzenie i teraz wyprawia takie brewerie, pani go zamkn�a, bo si� ju� bra�
do bicia, sama siedzi se przy mnie w kuchni,
a pop�akuje i wyrzeka. Ja bym si� ta nie da�a ch�opu krzywdzi� i poniewiera�, nie! - rozpowiada�a zastawiaj�c
st�.
- C� by Magdzia zrobi�a? - Patrzy� niespokojnie na okrycie Frani le��ce na kanapie.
- Co? A jakby mi si� upi�, to bym go tak spra�a, �eby mu si� na drugi raz odechcia�o! Ale moja pani to jeno
r�czki �amie, lamentuje, a boskiego zmi�owania
czeka! A kaj�e to ten drugi pa�? - przygl�da�a si� podejrzliwie.
- �pi w tamtym pokoju, zaraz go obudz�...
- To widz�, taki pa�, co nosi kobiece obleczenie! Dojrza�a okrycie i buchn�wszy �miechem, uciek�a, a� pod ni�
zadudnia�y schody.
- Z�by ci� diabli, rozgada zwierz� po ca�ym domu! Zrzuci� okrycie w k�t. - No, chod��e! - zawo�a� niecierpliwie,
otwieraj�c drzwi.
Ale Frania nie wysz�a, sta�a przed portretami, wisz�cymi na �cianie.
- Panie J�ziu, a co to za facet ten - w siwej peruce?
- To m�j pradziad.
- Pewnie jaki� aktor - �e tak �licznie ubrany. A gdzie on teraz pokazuje komedie?
- Na tamtym �wiecie! - Roze�mia� si� z jej naiwno�ci.
- A ta pani, to ma dopiero fest przedsi�wzi�cia, no, mog�aby wykarmi� ca�� stacj�! - wykrzykn�a przed
portretem jakiej� damy, wspaniale wydekoltowanej.
- G�upia�! - mrukn��, niemile dotkni�ty.
- I te wszystkie ksi��ki pan przeczyta�? - pyta�a zdumiona, wlek�c palcem po grzbietach ksi��ek, poustawianych
na p�kach.
- Naturalnie! Mo�e co zjesz? Przynios�a zaj�ca z buraczkami, s� i bor�wki...
- A zagraniczne te� pan czyta? - Z trudem sylabizowa�a jaki� francuski tytu�.
- Wszystkie - po c� bym je trzyma�?
- To prawda, co m�wi� na linii, �e pan umie po niemiecku, a nawet parlefranse?
- Prawda. Chod��e, tam zimno jak w psiarni...
Drzwi za ni� zamkn�� i zacz�� spacerowa�, a Frania zabra�a si� do jedzenia dosy� �apczywie, ale nie mia�a
apetytu i odstawi�a wszystko na okno.
- Przecie� zaj�czek nie bulnie przez szyby, co? A rano b�dzie wsuwa - �e no!
Nie odpowiedzia�, zasiad�a znowu do cerowania, podnosz�c co chwila na niego oczy, pe�ne cichego podziwu.
J�zio chodzi� nieustannie, ale niekiedy przystaj�c przy oknie patrzy� w noc na czerwone �wiat�a uciekaj�cych
poci�g�w i wzdycha� jako� t�skliwie.
- Czy to prawda, �e pan J�zio by� dziedzicem? spyta�a cichutko, l�kliwie. Potwierdzi� u�miechaj�c si� dziwnie
�a�o�nie.
- I mia� pan prawdziwy dw�r? I cugowe konie? I karety? I s�u�b� w liberiach! I w ko�ciele siada� pan przy
o�tarzu w osobnej �awce? - Wpi�a, w niego oczy,
zgor�czkowane jakim� wspomnieniem.
- Mia�em! Mia�em! Mia�em! - powtarza� coraz ciszej i smutniej.
- I wszystko posz�o... fiut, na bory i lasy! - B�ysn�y �zami jej z�ote rz�sy.
- A posz�o, psiakrew, posz�o!
- I �ydy zabra�y do ostatniego grdynia, jak panu Raciborskiemu, co?
- A wzi�y! Nie warto nawet wspomina�, nie warto. - Westchn�� ci�ko.
Chwyci�a go za r�k� i ca�owa�a z g��bokim wsp�czuciem.
- M�j biedny dziedzic, moja sierota, m�j jasny pa�...
Wyrwa� si� dosy� szorstko i pogwizduj�c rzek� pr�dko, jakby gniewnie:
- Mniejsza z tym! C� tam s�ycha� na linii?
Ale Frania odpowiada�a niech�tnie i o rzeczach dosy� mu znanych.
- Gdzie by�a� i u kogo?
- U pana Mikada siedzia�am ca�e trzy miesi�ce.
- I w ko�cu ci� wyla�!
- Wcale mnie nie wyla�, tylko �e wyje�d�a do Pary�a i rzuca s�u�b�...
Stan�� jak wryty i d�ugo nie m�g� wydoby� ze siebie g�osu.
- Mikado jedzie do Pary�a? Mikado? Wzi�� ci� na dobry kawa�.
- Nie. na pewno jedzie, ju� sprzeda� ca�e gospodarstwo, kupi� od niego ten nowy dozorca, kt�ry przychodzi na
jego miejsce. Sama naczelnikowa uczy go po
francusku. Ma wyjecha� ju� w przysz�ym tygodniu, ale obieca� wyprawi� na po�egnanie wspania�� bib�.
Pojedzie pan do niego?
- Obejdzie si� �ydowskie wesele bez marcepan�w.
A sk�d�e wyrwa� got�wk�?
- Dali mu jacy� pa�stwo z Krakowa.
- Wielbiciele talentu! - szepn�� drwi�co. - Naturalnie, poznali si� na jego geniuszu! Nowy Matejko! - my�la�
pe�en zawistnej z�o�liwo�ci.
Naraz z do�u buchn�y takie wrzaski, jakby si� tam zarzynano.
- Ho�ota - psiakrew! Nie podobna ju� wytrzyma� w tym domu.
- Zwyczajnie, jak w ka�dym ma��e�stwie! - za�mia�a si� cichutko.
- Te bydl�ta m��c� si� prawie codziennie. Ale - �e nie pu�ci kantem takiego draba!
- Bo najgorszy m�� jest lepszy od �adnego, a pan Soczek nie taki z�y, nie...
- Znasz go z czas�w kawalerskich, co? - rzuci� wzgardliwie.
- Ale nie w taki spos�b, jak pan my�li, nie! - zaprzecza�a skwapliwie. - Przychodzi� cz�sto do moich rodzic�w,
by� jeszcze pomocnikiem i nieraz wozi� mnie
na rezerwie po stacji, mia�am z dziesi�� lat, dawno ju� temu, dawno...
Wrzawa przycich�a, rozlega�y si� tylko rozszlochane lamenty.
- S�yszysz, jak ryczy? zdrowo j� wypucowa�!
- Wcale jej nie �a�uj�, to zi�ko jak one wszystkie, ja bym z nich kija nie zdejmowa�a, pan nie wie, co to s� za
cymesy! Damy, psiakrew! byle kocmo�uch,
a nos zadziera do g�ry jak jaka hrabina - sycza�a nienawistnie.
- Musia�a ci dobrze zala� sad�a za sk�r�?
- Niechby tylko kt�ra spr�bowa�a!
- Moja Franiu, co mnie to wszystko razem obchodzi!
- A jakie flejtuchy i pr�niaki! - ci�gn�a zapalczywie, nie zwa�aj�c na jego zniecierpliwienie. - Przecie� jak si�
przejedz� kt�r�kolwiek stacj�, to z
ka�dego lufcika wygl�daj�, niby z budy, pofryzowane pudle. W mieszkaniach nigdy nie sprz�tni�te, dzieci
obdarte, wszystko a� lepi si� od brudu, m�� idzie
na s�u�b� bez �niadania, bo pani nie ma czasu o tym my�le�, musi pilnowa� poci�g�w i szczerzy� z�by do
pasa�er�w. Naturalnie - �e front maj� wystawny,
wypchany r�cznikami, w�osy ufryzowane, facjaty dobrze otynkowane i pooblepiane muszkami, wargi jak krew i
bluzki - niby na bal, a oficyny za to w brudnych,
obszarpanych kieckach i dziurawych po�czochach, tego przecie� nie wida� z peronu! Znam ja je dobrze. A
nieraz te� widz�, jak to m�� wraca spracowany ze
s�u�by, a w domu pusto, zimno i nie ma co w�o�y� do pyska, bo pani na kawce u przyjaci�ki albo pojecha�a na
romanse do Warszawy. A jak przeklinj� sw�j
los, jak si� ci�gle skar�� na bied� i na brak przyjemno�ci. My�la�by kto, �e si� porodzi�y w pa�acach. Na w�asne
uszy s�ysza�am, jak pani Psleska krzycza�a
na swojego: "ukradnij, a dawaj, od tego� m��! A nie chcesz, to znajdzie si� taki, co b�dzie mia� dla mnie i na
powozy". Ja bym tak� ma�p� zbi�a jak psa
i wyp�dzi�a na ulic�, niech sobie poprawi losu! M�wili, �e pan Krukowski pompn�� kas� na hulanki z
dziewczynami, nieprawda, musia� �onie sprawia� po dziesi��
sukien na rok i go�ci ci�gle przyjmowa�, �eby si� tylko �onusia nie nudzi�a, i teraz biedak doi koz�, a ja�nie pani
kasjerowa spaceruje w podartych bucikach
i przeklina z�y los i z�odzieja!
Rozgada�a si� ju� na dobre, przytaczaj�c coraz wi�cej szczeg��w i nazwisk, ale J�zio nie s�ysza�, my�la�
bowiem z jak�� upart�, m�ciwie biczuj�c� si� z�o�ci�.
- A ja! A ja! A ty zawsze b�dziesz tylko patrzy� na przechodz�ce poci�gi, zawsze b�dziesz tylko sprzedawa�
bilety i zawsze b�dziesz marzy� o niebieskich
migda�ach! Zawsze, zawsze!
Zamkn�� si� sagle w swoim pokoju, zapali� lamp�, siad� pod oknem przy d�ugim stole zawalonym albumami
widok�w, przewodnikami kolejowymi ca�ego �wiata, Baedeckerami,
i nie wiedzia�, co zrobi� ze sob�! Bezradnie b��dzi� oczami po pokoju zarzuconym rupieciami, pr�bowa�
przegl�da� albumy, szuka� niecierpliwie na p�kach
jakiej� ksi��ki, to grzeba� mi�dzy stosami papier�w i wszystko lecia�o mu z r�k, i wszystko zar�wno go nudzi�o.
- Mikado jedzie! A ja! A ja? - powt�rzy� z nag�ym wybuchem gniewu.
- Czy pan mnie wo�a? - Spyta�a Frania zagl�daj�c do pokoju.
- A tak. tak! Id� spa�, ju� p�no! Ja jeszcze troch� poczytam...
Niepok�j nim zatarga�, �e jak nieprzytomny t�uk� si� po pokoju i rozbija� o sprz�ty i graty zalegaj�ce wszystkie
k�ty, wreszcie wpi� g�odne, zgor�czkowane
oczy w map� rozwieszon� na �cianie i zwolna gr��y� si� w niej, i tak przepada� w t�sknej kontemplacji, �e nie
s�ysza� krz�tania si� Frani, nie wiedzia�,
�e d�ugo sta�a w progu nie �miej�c si� odezwa�, nie s�ysza� nawet przelatuj�cych poci�g�w i �wist�w, jakby go
porwa� jaki� wicher kosmiczny i poni�s� nad
jakie� morza rozmigotane w s�o�cu i nad jakie� l�dy podobne do sinych chmur, �e lecia�, niby ptak, oszala�y
rozkosz� lotu i b��dzenia w niesko�czono�ciach.
- Panie J�ziu! ju� bardzo p�no! - zawo�a�a l�kliwie Frania.
- Zaraz id�, zaraz..
Odruchowo zacz�� si� rozbiera�, ale zdj�wszy ko�nierzyk i marynark� zapomnia� o tym, co mia� zrobi�, i znowu
wpar� si� oczami w map�, gdy� w pl�taninie
linii kolejowych, w chaosie nazw. zarys�w granic, rzek. g�r i kraj�w widnia�y podkre�lone czerwonym,
o��wkiem nazwiska stolic niekt�rych, jakby tajemnicze,
wiecznie kusz�ce wo�ania przestrzeni. Pary�! Londyn! Madryt! Rzym!
I niby rubinowe wrota rozwiera�y si� przed jego ol�nionymi oczami, niby �wi�te wrota raj�w, o kt�rych dusza
�piewa�a nieukojon� pie�� t�sknoty.
Wcisn�� si� w fotel i powtarzaj�c te nazwy z najg��bsz� tkliwo�ci�, zamkn�� oczy i odda� si� we w�adn� i s�odk�
moc marzenia.
Poci�gi przelatywa�y z hukiem, trz�s�y si� �ciany, szcz�ka� klosz lampy, �wisty rozdziera�y powietrze, pot�ny
rytm nieustannego ruchu przenika� go na wskro�
i po jakim� czasie zda�o mu si�. �e ju� p�dzi ca�� si�� pary...
Nie otwiera� ocz�w, a widzia� przesuwaj�ce si� z szalon� szybko�ci� ciche krajobrazy nocy zimowej,
przeogromne. za�nie�one pola, niebo zasiane bladymi gwiazdami,
u�pione, zaledwie dojrzane wsie, niekiedy jaka� stacja jawi�a si� na mgnienie niby zb��kane widmo i przepada�a,
czasem w mrocznych pustkach zagra�y �uny
nad jakim� miastem nieznanym i znowu by�a tylko noc nieprzenikniona. milczenie i s�upy telegraficzne ucieka�y
w ty� jakby jeszcze gwa�towniej, i ucieka�y
pos�pne lasy, i ucieka�y pola odziane w �nie�ne ca�uny, a poci�g wci�� p�dzi� naprz�d z rozszala�ym krzykiem
pot�gi.
J�zio ca�e godziny unosi� si� tak gdzie� w nieokre�lonych lotach marze� i uko�ysany rytmicznym, monotonnym
hukiem k�, zasn�� znu�ony. Wkr�tce zagas�a lampa,
Frania spa�a w drugim pokoju tak cicho jakby bez oddechu, na dole zapanowa�o ju� g�uche milczenie, tylko z
linii odzywa�y si� niekiedy tr�bki dr�nicze
i pod oknami nieustannie przelatywa�y poci�gi: lecia�y zgor�czkowane, ziej�ce par� i iskrami, rozmigotane
�wiat�ami, zadyszane - i niby huragany rozlatywa�y
si� na wszystkie strony �wiata i gin�y w pos�pnej ciszy mrok�w, �e tylko bure, sko�tunione dymy t�uk�y si� po
oknach... Dopiero nad ranem pierwsza przebudzi�a
si� Frania.
- Co pan tak marudzi, ju� strasznie p�no! - zacz�a sennie grymasi�.
Nie s�ysza�, spa�, mocno wci�ni�ty w g��boki fotel.
- �eby ca�� noc czyta�! Kiepski wariat! - mrucza�a zasypiaj�c z powrotem.
Obudzi� si� dopiero o �smej jak zwykle, tylko bardziej zdenerwowany ni� zwykle, �azi� po mieszkaniu jaki� z�y i
chmurny, spogl�daj�c z uraz� na Frani�,
kt�ra cichutko narz�dza�a herbat� nie �miej�c ust otworzy�.
- �azisz jak zmok�a kura i nawet nie zakrzekorzysz, zadrwi� zniecierpliwiony.
- A bo pan si� czego� d�sa i nie �mia�am si� odezwa�. Roze�mia� si� przyja�nie, �e przysun�a si� z czu�ymi
wym�wkami.
- Tak mi by�o samej przykro... tak czeka�am... a mo�e pan ju� nie chce Frani...
- Przynajmniej raz wyspa�a� si� porz�dnie, bo nikt ci nie przeszkadza�.
- Ale dzisiaj musimy sobie powetowa�, nie b�dzie pan ju� czyta� do rana, nie...
- Mo�e, ale tymczasem nie zawracaj mi g�owy! - Nie cierpia� mizdrze� i czu�o�ci.
Odskoczy�a zad�sana niby psiak bole�nie kopni�ty.
- Kiedy tak, to zabior� swoje ga�ganki i p�jd� si� bawi� na inne podw�rko.
Milcza�, zapatrzony w okno, na rezerw� manewruj�c� po stacji.
- Jak Bozi� kocham, ale z panem tak ci�ko doj�� do �adu niby z rodzonym m�em. Przem�wi� dziad do obrazu,
a obraz do niego ani razu! A bo nie tak, co?
pan Mikado - to facet ca�kiem na inszy fason! Jak z�y to zaraz zeklnie. wykrzyczy, spsiekrwia i got�w nawet
wjecha� na cyferblat, ale za to jak jest w
humorze, to tylko �piewa, figluje i �ciska, �e trzeszcz� �ebra, i got�w odda� ostatni� koszul�. Z takim to zaraz
cz�owiek wie. sk�d wieje i gdzie dmucha�!
- Je�eli chcesz, to zabierz sobie wszystkie rzeczy z mieszkania! - rzek� niespodzianie. - Zawracanie kontrafa�dy!
co pana znowu ugryz�o? - Zabierz wszystko,
wszystko - i uciekaj ode mnie, uciekaj! - Oczy mu rozb�ys�y jako� dziwnie, twarz zbiela�a i wargi si� zatrz�s�y.
Przestraszy�a si� ogromnie.
- Co si� panu sta�o? Mo�e pan chory? Polec� po jakie krople...
- Nic mi nie jest i nic mi nie potrzeba! - rzuci� twardo i zabra� si� do mycia.
- Mo�e sprz�tn�� tamten pok�j, dobrze? - Nie wiedzia�a ju�, co zrobi� ze sob�.
- Dobrze, nie tykaj tylko papier�w i ksi��ek! - zawo�a� za ni� niespokojnie.
- Ale� to lamus! Prawdziwy lamus! - wykrzykiwa�a co chwila.
Jako� istotnie pok�j by� tak zawalony, �e ledwie si� by�o mo�na przecisn�� w�r�d przer�nych rupieci; sta�y tam
jakie� przedziwne biureczka z resztkami
br�z�w; jakie� wyz�acane kiedy� kanapki ca�e w strz�pach obi�; jakie� szafeczki i stoliki powykr�cane
dziwacznie, jakby w menuetowych dygach; jakie� obrazy
bez ram. obt�uczone porcelany, uprz�e nabijane pozielenia�ym mosi�dzem, siod�o o wysokich kulbakach,
zardzewia�e strzelby i pa�asze, kolekcje nadzwyczajnych
cybuch�w, pozwijane dywany, stosy rocznik�w jakich� pism, a wszystko to zmieszane jak groch z kapust� i
pokryte wieloletnim kurzem, mia�em w�glowym i niedopa�kami
papieros�w.
Na jednej ze �cian, pomi�dzy portretami wisia� ogromny wieniec z k�os�w pszenicznych. przewini�ty
sp�owia�ymi wst�gami.
- To pewnie jeszcze ze dworu? Ja bym wyrzuci�a na �miecie t� graciarni�.
- Nie ruszaj, niech sobie odpoczywaj� w pokoju! odezwa� si� �artobliwie.
- A jaki wspania�y kufer! O, i waliza zupe�nie nowa!
- Nie wyci�gaj, niech stoj� pod sto�em, mniej si� tam kurz�.
- Czy pan si� gdzie wybiera? - spyta�a nieco p�niej, nalewaj�c mu herbat�.
- A tak, moja najdro�sza, wybieram si� troch� w �wiat!
- Daleko?
- Bardzo daleko, mo�e nawet do Ameryki.
- I do samej Ameryki dyrekcja daje bilety?
- Naturalnie, zreszt� mniejsza o bilety, g�upstwo.
- A hopki si� ju� ma na drog�?
- B�d�, to bagatela! - odpowiedzia� z wielkopa�sk� niedba�o�ci�.
- Jak Bozi� kocham, ale zupe�nie nie rozumiem, po co ludzie je�d�� za granic�?
- Po co? G�uptas jeste�, �e tego nie rozumiesz! Po co? - zawaha� si� nieco.
- Przecie� i ja co� wiem, bo ju� by�am za granic�. Pan Mikado wzi�� mnie raz do Katowic. Jake�my siedli do
poci�gu, to my�la�am, �e umr� z rado�ci, a� si�
zbecza�am i by�am pewna, �e B�g wie, co zobacz�. Przyje�d�amy, patrz�, wytrzeszczam ga�y, a za t� zagranic�
wszystko tak samo jak i u nas, tylko - �e szwargocz�
po niemiecku.
Zupe�nie mi si� nie podoba�o - i domy maj� takie same, i deszcz pada� tak samo jak u nas, i b�oto by�o jak u nas!
Maj� tylko nadzwyczajne sklepy i mo�na
tanio nakupi� r�nych �liczno�ci. Kupi�am sobie bluzk� i materia�u na sukni�, ale potem mieli�my awantur�, bo
jaki� Szwab �azi� za nami i sypa� do mnie
takie perskie oko, �e pan Mikado trzepn�� go w facjat�!
- Katowice! Bo�e si� zmi�uj! A kt� je�dzi do Katowic? chyba kolejarze! Pary�! Londyn! Rzym! Neapol! to jest
dopiero prawdziwa zagranica!
- I naprawd� tam jest tak �licznie?
- To s� raje prawdziwe, rozumiesz? cudowne, wymarzone raje! Nie mog� o nich wspomina� bez zachwytu
m�wi� gor�co, spiesznie popijaj�c herbat�, gdy� dochodzi�a
dziewi�ta i czas by�o i�� na s�u�b�. - Bo�e, �eby to mo�na rzuci� wszystko i lecie� w ca�y �wiat, jak ptak!
I jak ptak rozwin�� skrzyd�a i wa�y� si� w s�o�cu, i odpoczywa� gdzie� na szczytach, i gin�� w
niesko�czono�ciach. Cho�by raz jeden w �yciu obejrze� te
cuda i upi� si� nimi, upi� si� na �mier� i przepa��! - marzy� g�o�no, zapomniawszy o Frani, kt�ra szepn�a z
g�upowatym u�miechem:
- Ze to panu si� nie sprzykrzy takie ci�g�e tryndanie!
- Wtoczy�bym si� ca�e �ycie, �ebym tylko m�g�! powiedzia� �a�o�nie.
- Na linii m�wi�, �e te pa�skie jazdy po zagranicach - to blaga" i naci�ganie...
Porwa� si� gwa�townie, wyjrza� oknem na sygna�y i k�ad�c palto, pyta� dziwnie roztrz�sionym g�osem, nie
patrz�c jej w oczy.
- C� to za dure� ci m�wi�?
- Wszyscy. pan Mikado wspomina� kiedy� o pa�skich podr�ach, to ten Dzi�cio� z Rokitna powiedzia�, �e to s�
derdyma�y i zawracanie frajerom g�owy! Ze pan
nigdzie nawet nosa nie wytkn�� za granic�. Pokaza�am mu j�zyk, nie cierpi� tej rudej mordy! Ale oni pana nie
lubi� i przezywaj� ja�nie panem i hrabiczem.
To dopiero ho�ota, co!
Prawda, �e pan nie b�aguje? Prawda! Przecie� pan nie taki jak oni?...
Wys�ucha� cierpliwie i zapiawszy palto rzek� cicho:
- Przyjd� w po�udnie, obiad przynios� na g�r�, to zjemy razem, ale - je�eli si� chcesz przej�� po mie�cie...
- Tak�e, spacery mi tam w g�owie, kiedy w domu tyle roboty!
Uca�owa� j� z g��bok� wdzi�czno�ci�.
- A ja panu J�ziowi wierz�, jak ju� nie wiem komu! - Rzuci�a