6133
Szczegóły |
Tytuł |
6133 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6133 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6133 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6133 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adys�aw Stanis�aw Reymont
Dziwna opowie��
- Dopiero przed chwil� odebra�em tw�j list. C� si� sta�o?
- Bardzo ci jestem wdzi�czny, czeka�em na ciebie niecierpliwie...
- Pojedynek mo�e, co?
- Nie, nie. P�niej ci opowiem. Zosta� u mnie, tak si� boj� samotno�ci, tak mnie
wszystko przera�a,
tak... Nie zapalaj lampy...
Urwa� nagle, obejrza� si� trwo�nie, skuli� si� w fotelu i nerwowo przegamia�
roz�arzone w�gle.
Nie �mia�em przerwa� milczenia, czerwony blask ognia pe�za� w ciemno�ciach i
drga� po�yskliwie na
sprz�tach i pod�odze, cisza wlok�a si� senna i nu��ca, tylko deszcz brz�cza�
nieustannie po szybach,
be�kota�y rynny i wicher �omota� po dachach...
Naraz jaki� zegar ko�cielny zacz�� wybija� p�noc; przenikliwe, pot�ne d�wi�ki,
jakby uderzenia
srebrnych m�ot�w wali�y si� w cisz� mieszkania, bi�y miarowo, monotonnie i
kona�y w d�ugim,
przejmuj�cym j�ku, ale nim przebrzmia�o ostatnie uderzenie, nagle zatrz�s�y
oknami przera�liwe g�osy
tr�b, jaka� orkiestra zagra�a wrzaskliwy tusz i buchn�y wrzaski.
- Nowy Rok! - wyszepta� podnosz�c na mnie oczy.
Otworzy�em okno, ju� ta�czono na ulicy, ca�y plac de la Sorbonne mrowi� si�
lud�mi i lampionami
migoc�cymi jak barwne motyle. Kawiarnie by�y nat�oczone, werandy napchane,
siedziano nawet na
trotuarach pod parasolami, a wsz�dzie pito w�r�d og�uszaj�cych wrzask�w i
�piewa�. �miechy wrza�y
bez�adne, dzikie i pijane, a co chwila przybywa�y nowe gromady rozkrzyczanych,
nowe ryki si�
podnosi�y, nowe ta�ce sz�y zapami�tale, nowe �piewy i zam�t podnosi�y si� do
szczytu, bito krzes�ami,
bito laskami i pi�ciami w sto�y i �ciany, ryczano na tr�bach, udawano g�osy
zwierz�t i syren
okr�towych, za� na rogu bulwaru sformowa� si� jaki� poch�d i ruszy� w�r�d
og�uszajcych pisk�w i
gwizdani
- Strasznie mi zimno! - j�kn�� przesuwaj�c si� do ognia.
Zamkn��em okno i siad�em przy nim.
- Wiesz, umar� Karol! - szepn�� bardzo cicho.
- Karol! Gdzie i kiedy?...
Dotkn�a mnie bole�nie ta niespodziana wiadomo��.
- Nie wiem gdzie, nie wiem kiedy, ale wiem, �e umar�.
- Kto� ci musia� przecie� o tym powiedzie�?
- On sam powiedzia� mi o tym par� godzin temu...
Bezwiednie cofn��em si� o par� krok�w.
- On sam! Popatrz mi w oczy, zdr�w jestem i m�wi� przytomnie!
By�em absolutnie pewny, �e nagle zwariowa�.
- I ja bym nie wierzy�, gdyby mi kto o tym powiedzia� jeszcze wczoraj, jeszcze
nawet dzisiaj rano... A
teraz ju� wiem, wiem na pewno. A skoro to jedno jest pewne, pewne jest wszystko!
- M�wi� jakby do
siebie i u�miecha� si� dziwnie.
Nie odzywa�em si� patrz�c mu uwa�nie w twarz i wyda� mi si� tak zmieniony, tak
jako� inny i obcy, �e
musia�em mie� w oczach trwog� i zdumienie, gdy� si� odezwa� spokojnie:
- Nie obawiaj si� o mnie, jestem zupe�nie zdrowy i zupe�nie �wiadomy swego
stanu, a �e jestem
zdenerwowany i wstrz��ni�ty do g��bi, to chyba normalne - przecie� obcowa�em z
nieboszczykiem,
patrzy�em w odkryt� twarz tajemnicy... czy to ma�o?
C� mog�em odpowiedzie�? tylko s�ucha�em �ledz�c z niepokojem jego rozgorza�e
oczy.
A on m�wi�:
- Widzia�em Karola przez te ostatnie trzy dni - trzy razy. Widzia�em go jak
teraz ciebie i rozmawia�em
tak samo. By� w tym pokoju i siedzia� na tym samym miejscu, gdzie teraz ja
siedz�... Widzia�a go moja
pos�ugaczka...
A mo�e on tu jeszcze jest...
Zawiesi� g�os i rozgl�da� si� doko�a; przyznaj�, �e zrobi�o mi si� zimno i jako�
strasznie.
- M�w wszystko, wytrzymam! - prosi�em, ledwie pokrywaj�c wzruszenie.
- Zapal lamp�, b�dzie mi mo�e ra�niej opowiada�...
Zapali�em wszystkie, jakie by�y w obydw�ch pokojach.
- We wtorek widzia�em go po raz pierwszy - zacz�� m�wi� o�ywiaj�c si� i chodz�c
po pokoju. -
Wraca�em z opery, by�o ju� dosy� p�no, zimno i mokro jak dzisiaj.
Przechodzi�em przez most zatopiony w muzycznych rozpami�tywaniach, gdy wtem z
imperialu
omnibusu, kt�ry mnie wymija�, kto� najwyra�niej zawo�a�:
- Janek! A jaka� posta� wychylona nad barier� kiwa�a na mnie Naturalnie, �e
dop�dzi�em omnibus i
wsiad�em, ale wyobra� sobie moje zdumienie, na imperialu nie by�o nikogo, a
wewn�trz drzema�y jakie�
nieznajome kobiety.
Sp�dzi�em na zwyczajne "zdawanie si�" i dojechawszy do swojej dzielnicy
poszed�em do kawiarni,
my�l�c, �e mo�e jeszcze zastan� kogo ze znajomych i chocia� nie by�o ju� nikogo,
przesiedzia�em tam
do samego zamkni�cia. By�o ju� po drugiej, kiedy wyszed�em na ulic�, deszcz la�
jak z cebra, lecia�em
pr�dko, ale ju� z dala spostrzeg�em, �e kto� stoi pod moj� bram�, jakby
oczekuj�c na otwarcie.
- Czy pa� ju� dzwoni�? - pytam uprzejmie.
Ten kto� odwr�ci� si� do mnie, spojrza� mi z bliska w oczy i rzek� cicho,
wyci�gaj�c r�k�:
- Czeka�em na ciebie...
Karol sta� przede mn�. Pozna�em go natychmiast i chocia� zdziwiony by�em tym
niespodziewanym
spotkaniem, ale i tak niezmiernie uradowany, �e rzuci�em mu si� w ramiona
zasypuj�c pytaniami.
Odpowiada� dziwnie lakonicznie, a gdy otwar�y si� drzwi, popchn�� mnie nieco
naprz�d i powiedzia�:
- Prowad�, nie znam schod�w.
Zatrzasn��em bram�, krzykn��em str�owi nazwisko i zapaliwszy zapa�k� ogl�dam
si� i wo�am:
- Chod�, Karol...
W sieni nie by�o nikogo, na schodach r�wnie�, wybieg�em natychmiast na ulic�,
s�dz�c, �e mo�e
pozosta� za drzwiami, ulica by�a zupe�nie pusta, nigdzie ani �ladu �ywej
duszy...
Oblecia�em ca�y plac i wszystkie najbli�sze ulice, i wszystkie zau�ki, i
wszystkie bramy, i zag��bienia
zrewidowa�em, a wszystko na pr�no. Przepad� bez �ladu jak kamie� rzucony w
ocean...
Zegar na Sorbo�skim ko�ciele bi� ju� trzeci�, kiedy wr�ci�em do mieszkania.
Odchodzi�em po prostu od
zmys��w, bi�em si� jak ptak w klatce, w niedopieczonej jakiej� tajemnicy...
Szala�em... Jak�e, przecie�
widzia�em go, dotyka�em si�, czu�em jeszcze jego ch�odne r�ce i twarz mokr� od
deszczu, s�ysza�em
jego g�os, tak mi dobrze pami�tny... Nie mog�em si� pomyli�, nie mog�em
halucynowa�, nie mog�o mi
si� tylko zdawa�...
Da�bym �ycie, �e by�, i rozp�yn�� si� jak cie�. Nie spa�em ju� tej nocy m�cz�c
si� i na pr�no szukaj�c
wyt�umaczenia tej dr�cz�cej zagadki, a nazajutrz, wczoraj z rana, rozpocz��em
poszukiwania. Szuka�em
go wsz�dzie, nigdzie go nie by�o i nikt go nie widzia�. Poszed�em nawet do
prefektury, wys�ali agent�w,
da�em im jego fotografi�, szukali ca�y dzie�, no i naturalnie nie znale�li.
Wr�ci�em do domu o zmierzchu, bo ju� nie mia�em si�, i zacz�o mi si� chwilami
zdawa�, �e musz�
mie� pocz�tki ob��du - w�a�nie egzaminowa�em si� naj�ci�lej, gdy wesz�a moja
s�u��ca i powiada, �e
jaki� pa� stoi w sieni pode drzwiami.
Wybieg�em tkni�ty jakim� przeczuciem.
Karol sta� pod �cian�.
Wprowadzi�em go prosto do kominka, gdy� przemoczony by� do nitki, a prawie siny
z zimna.
Opad� w fotel jak martwy, nie porusza� si� ni przem�wi�. a gdym rozpowiedzia�,
ile przez niego
prze�y�em niepokoj�w, szepn��:
- Nie mog�em wczoraj by� z tob� d�u�ej...
- Ale� w jaki spos�b znikn��e� tak nagle i bez �ladu?
U�miechn�� si� tylko w odpowiedzi.
- Jutro si� dowiesz o wszystkim - doda� nieco p�niej.
S�u��ca wnios�a herbat�, wzi�� fili�ank�, ale tak mu si� r�ce trz�s�y, �e
postawi� j� na stole i dopiero z
niej popija�, a przy tym tak mu si� dziwnie twarz zmienia�a staj�c si� co chwila
jakby inna, i� niekiedy
zdawa�o mi si� najwyra�niej, i� to siedzi przede mn� jaki� zupe�nie obcy
cz�owiek.
- Musisz by� bardzo znu�ony? - spyta�em zaniepokojony.
- Tak, trzymam si� niezmiernym wysi�kiem - wyrzek�, ale nie pozna�em jego g�osu,
jakby m�wi�
nieznany mi cz�owiek.
- Po�� si� zaraz, odpocznij, nie chc� ci� ju� m�czy� sob�...
- Jutro... tak, jutro dowiesz si� wszystkiego...
Jaka� niewyt�umaczona trwoga zacz�a mn� roztrz�sa�.
Siedzieli�my do�� d�ugo w zupe�nym milczeniu, tylko niekiedy bezwiednie
spotyka�y si� nasze �renice,
ale nie umiem ci opowiedzie�, czym by�o jego spojrzenie, nie by�y to ju� oczy
cz�owieka, by�y to
niekiedy czarne, rozwarte otch�anie pe�ne blask�w i migota�, a niekiedy �wieci�y
blado jak szyby lod�w,
to rozb�yskiwa�y tak� pot�g� i tak patrzy�y zimno, i przebija�y na wskro�, �e
chwyta�o mnie za serce
dzikie, ob��dne przera�enie.
Naraz podni�s� si� i zacz�� chodzi�, dotyka� si� sprz�t�w, patrza� na tytu�y
ksi��ek, ale widzia�em, �e nie
spostrzega niczego, �e snuje si� jak cie� b��dny, bo jak cie� przesuwa� si� bez
najmniejszego szelestu,
jakby nie dotykaj�c si� ziemi.
Patrzy�em na niego z nieopowiedzianym uczuciem grozy, zdumienia i strachu. Sto
razy powtarza�em
sobie, �e przecie� to Karol, towarzysz dzieci�stwa, najbli�szy przyjaciel i
cz�owiek najdro�szy, i sto razy
ju� chcia�em chwyci� go za r�k�, zbudzi� z tej jakiej� okropnej martwoty i
przem�wi� po dawnemu
szczerze, prosto, po przyjacielsku, a nie o�mieli�em si� nawet odezwa�. Co�
niepoj�tego sta�o mi�dzy
nami. By� taki obcy, inny i daleki ode mnie, a przy tym taka przera�aj�ca
martwota bi�a od niego, �e
cofa�em si�, jakby �r�d otch�ani l�ku.
Musia� odgadn�� moje my�li i uczucia, bo powiedzia�:
- Jestem ju� wyzwolony, a tw�j dzie� daleko przed tob�, ale si� jeszcze mo�e
znajdziemy...
Nie rozumia�em jego s��w, nie rozumia�em ju� nic, a tylko zacz��em pragn�� jak
najgor�cej chwili
samotno�ci.
I to musia� mi wyczyta� z twarzy, gdy� szepn�� dobrotliwie:
- Nie kr�puj si� mn�, po��, si�, jeste� zm�czony.
U�cisn�� mi mocno r�k� i powiedzia�:
- Mo�e ci� jeszcze kiedy odwiedz�...
Dreszcz mn� zatrz�s�, bo lodowate by�y s�owa, lodowaty u�cisk, a g�os, jakby
wydobyty z otch�ani,
zahucza�.
Odst�pi�em mu swojego ��ka, a sam poszed�em do drugiego pokoju na sof� i prawie
zaraz zasn��em.
Obudzi�em si� p�no, ko�o dziesi�tej.
Ale jego ju� nie by�o, ��ko sta�o nie tkni�te, by�em pewny, �e wyszed�
wcze�niej i tak cicho, i� si� nie
przebudzi�em.
Nawet si� ju� nie dziwi�em ni zastanawia�em nad tym.
Ale ca�y dzie� rozmy�la�em o nim, nie mog�c zrozumie� jego stanu ni te� dziwnej
przemiany, jaka si� w
nim sta�a.
Jako� o samym zmierzchu, dzisiaj, przechodz�c ko�o katedry przystan��em na
chwil�, aby spojrze� na
ten nie�miertelny hymn cz�owieczej wiary, spowity we mg�y i jakby unosz�cy si� w
powietrzu, gdy kto�
wzi�� mnie pod r�k�:
- Karol! - zawo�a�em mimo woli.
Sta� przy mnie, ale nie wiem, czy to z powodu zmierzchu i mgie�, czy te� co�
przys�oni�o mi oczy, �e
ledwie go dojrza�em.
- Czy pami�tasz nasz�, przysi�g�? - zapyta�.
Nie mog�em sobie przypomnie�.
- 2e kt�ry z nas umrze pierwszy, ten da zna� o sobie...
Roze�mia�em si� dosy� drwi�co.
- Cicho! - krzykn�� surowo. - Widzisz mnie?
- Ale� widz�! - ujrza�em go teraz najwyra�niej.
- Patrz, to m�j pogrzeb... patrz...
Skamienia�em, wyda�o mi si� bowiem, �e na miejscu katedry otwiera si� �nie�ne,
nieobj�te pole, posiane
krwawymi zorzami zachodu, a w�sk� dr�k�, poznaczon� krzakami, ci�gnie w�z
ch�opski z trumn� na
wierzchu i za ni� idzie kilkoro ludzi, i jaka� pie�� �a�osna rozbrzmiewa w
pustce...
- Teraz ju� wiesz... Dope�ni�em przysi�gi...
Pos�ysza�em w sobie jaki� obcy, przejmuj�cy g�os.
Obejrza�e'm si� pr�dko, nikogo ju� nie by�o, plac by� pusty, tylko katedra
wynosi�a si� coraz wy�ej,
jakby odrywaj�c si� od ziemi.
- Wyt�umacz to wszystko, je�li mo�esz?
- Chory jeste�, zaraz po�l� po doktora.
Ale w par� dni p�niej dowiedzieli�my si� o �mierci Karola. Sprawdzili�my
wszystkie daty i szczeg�y.
Umar� w tej chwili, kiedy go Janek spotka� przed bram� swego domu.