6120
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6120 |
Rozszerzenie: |
6120 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6120 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6120 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6120 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Zbigniew Nienacki
Pan Samochodzik i
NIESAMOWITY DW�R
WYDAWNICTWO POJEZIERZE
Wst�p
- A mo�e p�jdziemy przez park? B�dzie bli�ej - zaproponowa�a Zosia.
- Teraz? Po ciemku?
- S�ysza�e� o duchu we dworze i zl�k�e� si�.
- Nie boj� si� - wzruszy� ramionami Antek - tylko jest naprawd� bardzo ciemno. W parku mo�na wpa�� na krzaki i podrapa� si�. A szos�, cho� dalej, wygodniej. I musz� ci powiedzie�, �e o �adnym duchu nie s�ysza�em. Zreszt�, rozs�dny cz�owiek w duchy nie wierzy.
- I ty jeste� ten rozs�dny cz�owiek? - zakpi�a.
- Staram si� by� rozs�dny - rzek� z powag�. - Pragn� zosta� lekarzem, a lekarz nie powinien wierzy� w duchy.
- A ja b�d� aktork� - w rozmarzeniu powiedzia�a Zosia.
- Wiem, wiem, s�ysza�em to ju� wiele razy - mrukn�� Antek i nagle skr�ci� z szosy w rozwalaj�c� si� bram� parkow�.
- Wi�c jednak chcesz i�� przez park?
- A tak. Chc� ci udowodni�, �e si� �adnych strach�w nie l�kam.
- A ja si� boj� - westchn�a Zosia. Stan�a na szosie i ani my�la�a p�j�� przez park.
Antek chwyci� j� za r�k�.
- Chod�. Strach trzeba prze�amywa�. Inaczej popadniesz w kompleksy.
- Co to s� kompleksy? - zdumia�a si� Zosia.
Lekcewa��co machn�� r�k�:
- Za d�ugo trzeba by ci t�umaczy�. To s� sprawy naukowe dla lekarzy i psycholog�w. Je�li si� czego� boisz, ka�dy lekarz ci poradzi: nale�y prze�ama� strach. Zreszt� duch�w nie ma. P�jdziesz ze mn� przez park i sama si� przekonasz.
By�a ciemna, d�d�ysta, listopadowa noc. Wracali ze szko�y, z pr�by k�ka dramatycznego. Szko�a znajdowa�a si� we wsi Jan�w, a oni mieszkali w Jan�wce, prawie trzy kilometry dalej, w lasach nad Pilic�. Sta�y tam trzy domy Funduszu Wczas�w Pracowniczych. Ojciec Antka by� kierownikiem o�rodka wczasowego, a matka Zosi prowadzi�a sto��wk�.
Wie� Jan�w ��czy�a z Jan�wk� asfaltowa szosa, kt�ra nieco dalej przeskakiwa�a rzek� po drewnianym mo�cie. Szosa jednak robi�a du�y �uk omijaj�c ogromny park i stary dw�r, ukryty w g�stwinie wielkich drzew. Dawny w�a�ciciel dworu, hrabia Bru�nicki, �yczy� sobie, aby szosa bieg�a wzd�u� skraju jego posiad�o�ci i musiano go pos�ucha�, cho� to przed�u�a�o bardzo tras� i podnosi�o koszty budowy drogi. Ale to by�y bardzo dawne czasy, wtedy park by� szczelnie ogrodzony wysokim murem z kamienia i nikt nie mia� tam prawa wst�pu. Potem jednak, przed sam� wojn�, kupi� dw�r Joachim Czerski, z zawodu antykwariusz. Nie bardzo dba� o swoj� posiad�o��, mur wykruszy� si� w kilku miejscach i ludzie, kt�rym by�o spieszno z Janowa do Jan�wki, wydeptali �cie�k� przez dworski park.
Joachim Czerski umar� przed tygodniem. Nie mia� dzieci ani krewnych, wi�c jego posiad�o�� mia�o przej�� pa�stwo. We dworze znajdowa�o si� wiele zabytkowych przedmiot�w, starych mebli, obraz�w, cennych ksi��ek. W okolicy kr��y�a pog�oska, �e w dworku Czerskiego zorganizowane zostanie muzeum regionalne. Na razie jednak w�adze ograniczy�y si� jedynie do zamkni�cia okiennic, opiecz�towania drzwi i okien.
- M�j ojciec bardzo by chcia�, aby tu by�o muzeum - powiedzia� Antek. - Ju� dwukrotnie by� w tej sprawie u w�adz wojew�dzkich. Czy wiesz, jakie to mia�oby dla nas znaczenie? Przyje�d�aliby tutaj tury�ci, wycieczkowicze, nasze domy wczasowe by�yby pe�ne go�ci, a mo�e zbudowano by jeszcze kilka nowych? Bo przecie� tu jest pi�knie, prawda?
- Tak - ch�tnie zgodzi�a si� Zosia.
Jan�wk� uwa�a�a za najpi�kniejsze miejsce na �wiecie.
- A teraz tylko jeden dom jest czynny. Ludzie nie chc� tu przyje�d�a� na wypoczynek. Wol� Sopot lub Zakopane. W lipcu i w sierpniu zawsze jest wi�cej go�ci, ale przecie� nie op�aca si� utrzymywa� takiego o�rodka tylko na dwa letnie miesi�ce. Mo�e zlikwiduj� tutaj Fundusz Wczas�w Pracowniczych? Tak m�wi� ojciec...
- Wiem - westchn�a Zosia. - I wtedy b�dziemy musieli opu�ci� Jan�wk�. Muzeum to by�aby wspania�a rzecz. A najlepiej, �eby w tym starym dworze straszy� jaki� okropny duch. Taki duch dla reklamy, dla turyst�w, rozumiesz? Czyta�am, �e w Anglii, je�li zamek posiada ducha, to jest dro�szy, bo ch�tniej go zwiedzaj�. Wczasowicze mieliby jeszcze jedn� atrakcj�.
- Ach, to dlatego zacz�a� o tym duchu. Chcesz wymy�li� ducha?
- Ducha albo upiora. Jak wolisz. I nawet sama gotowa jestem odegra� rol� ducha.
- Potrafi�aby�?
- Mog� by� i duchem, i tak�, co widzia�a ducha i bardzo go si� boi. Co ty sobie my�lisz? Aktorka musi gra� r�ne role. S� sztuki z duchami. Na przyk�ad u Szekspira wyst�puj� duchy i upiory. B�d� si� do tych r�l przygotowywa�, udaj�c miejscowego ducha. Albo tak�, co si� ducha zl�k�a.
Nagie przystan�a na �cie�ce parkowej i zacz�a si� trz���. Chwyci�a Antka za r�k� i dzwoni�c z�bami, powtarza�a:
- Boj� si�... Boj�... On by� straszny. �wieci�y mu si� oczy, mia� na sobie bia��, pow��czyst� szat�, kt�ra si� rozwiewa�a od wiatru i ukazywa�a szkielet... Widzia�am trupi� czaszk�...
- Gdzie? Co? - zaniepokoi� si� Antek.
Poklepa�a go po plecach.
- Nie b�d� g�upi, ja tylko udaj�. Gram, rozumiesz?
- Ducha trudniej zagra� - powiedzia� Antek.
- A tak - zgodzi�a si� Zosia - ale nale�y spr�bowa�. - Po chwili doda�a: - Jak tu strasznie w tym parku...
Antek pokr�ci� g�ow�. Nie wiedzia� czy ona znowu gra, czy rzeczywi�cie park wydaje jej si� straszny.
W przekonaniu Antka w parku by�o po prostu bardzo nieprzyjemnie. Otacza�a ich ciemno�� tak g�sta, �e nie widzieli si� wzajemnie i, id�c kr�t� �cie�k�, wci�� musieli trzyma� si� za r�ce. Znali dobrze t� drog�, za dnia, a nawet noc� wiele razy t�dy chodzili. I dlatego mimo mroku wiedzieli, kiedy omin�� pie� drzewa, krzak, wielki kamie�. Kto� inny ju� po wielekro� przewr�ci�by si� i podrapa� o krzaki albo rozbi� sobie g�ow� o drzewo. A oni raz tylko wle�li w grabowy �ywop�ot. Wiedzieli, �e tu� za �ywop�otem rozci�ga si� gazon przed frontowym wej�ciem do dworu. Gazon nale�a�o omin��, potem przechodzi�o si� obok na wp� zrujnowanej oficyny. Dalej znowu bieg�a �cie�ka mi�dzy krzakami i drzewami. Skraj parku by� jednak ju� blisko, a za nim asfaltowa szosa i most na rzece.
Doszli do gazonu przed dworem. D�� silny wiatr, m�y�o. Drzewa hucza�y gro�nie. Chwilami, gdy wiatr stawa� si� porywisty, przez park przetacza� si� �oskot, jakby to nie szosa bieg�a jego skrajem, a tor kolejowy z p�dz�cym poci�giem.
Po kilku krokach ciemno�� rozja�ni�a si� nieco, bo wyszli spomi�dzy drzew. Otworzy� si� przed nimi pusty gazon i troch� rozbieli�y mrok jasne �ciany starego dworu.
- Jak on si� nie ba� mieszka� sam w takim wielkim domu - szepn�a Zosia.
- Przyzwyczai� si� - powiedzia� Antek, kt�ry bardzo chcia�, aby uwa�ano go za cz�owieka rozs�dnego. - Zreszt�, w oficynie mieszka przecie� stary Janiak. O, widzisz, pali si� u niego �wiat�o.
Zobaczy�a malutkie okienko, rozjarzone czerwonym blaskiem i poczu�a si� ra�niej. Nie o�wietlona bry�a starego dworu wydawa�a jej si� gro�na i martwa, ale �wiate�ko w pobliskiej oficynie przydawa�o nieco �ycia tej ponurej scenerii.
- A on si� nie boi? - spyta�a.
- Janiak? Co ty wci�� o strachach! - zniecierpliwi� si� Antek.
- Ja si� boj� starego Janiaka. On wygl�da tak... niesamowicie - namy�la�a si� chwil�, szukaj�c w�a�ciwego okre�lenia.
- E, tam - lekcewa��co rzek� Antek. - Po prostu dziwak. Taki sam, jak by� pan Czerski. A ty co? Chcesz udawa� ducha, a umierasz ze strachu. Uwa�am, �e nie tyle odpowiada ci rola strasz�cego ducha, ile ducha przestraszonego.
- Cichooo - sykn�a Zosia i mocniej �cisn�a go za r�k�. Ale on nic nie s�ysza� poza �oskotem wiatru, kt�ry g�uszy� wszystkie inne d�wi�ki.
�O co jej chodzi?� - zastanowi� si�. I zaraz zrozumia�. Zobaczy� �wiate�ko na pi�trze starego dworu. B�yska�o w pokoju, kt�ry mie�ci� si� tu� nad frontowym wej�ciem. By�y tam a� trzy okna i du�y balkon oparty o cztery pot�ne kolumny, wznosz�ce si� jeszcze wy�ej i wspieraj�ce wielki ozdobny tr�jk�t, wie�cz�cy front domu. �wiate�ko b�ysn�o w okienku �rodkowym, potem w oknie na lewo, a w chwil� p�niej przesun�o si� do prawego okna. I zgas�o.
- Przecie� dw�r jest zamkni�ty i opiecz�towany - stwierdzi� Antek.
- Tttaaak... - wyj�ka�a Zosia.
Dygota�a i z�by jej dzwoni�y. Ale tym razem nie udawa�a strachu.
- Z�odzieje! Kto� zakrad� si� do dworu! - zawo�a� Antek. Chwyci� mocniej Zosi� za r�k� i poci�gn�� j� w stron� oficyny. - Trzeba zawiadomi� Janiaka.
- To nie z�odzieje, tylko duch - poj�kiwa�a Zosia.
Wpadli do kamiennej sieni. Za�omotali do jedynych tam drzwi.
- Prosz� pana! Prosz� pana! Z�odzieje! - krzycza� Antek.
Drzwi otworzy�y si� natychmiast. Na progu ma�ej izdebki stan�� brodaty, zgarbiony m�czyzna z wielk� szop� siwych w�os�w na g�owie.
W niech�tnym milczeniu wys�ucha� chaotycznej opowie�ci Antka o �wiate�ku, kt�re widzieli na pi�trze dworu. Potem zapali� naftow� latarni� i w takim samym ponurym milczeniu wyszed� z domu. We tr�jk� obeszli ca�y dw�r, ogl�daj�c drzwi frontowe i kuchenne, a p�niej zamkni�te okiennice. Wsz�dzie widnia�y nie naruszone, przyklejone starannie paski papieru z piecz�ciami Ministerstwa Kultury i Sztuki.
Dopiero teraz, po raz pierwszy, odezwa� si� Janiak. Powiedzia� kr�tko swoim skrzypi�cym, chrapliwym g�osem:
- �ni�o si� wam, dzieciaki...
A przecie� i Zosia, i Antek widzieli wyra�nie to �wiate�ko. Jakby kto� z pal�c� si� �wiec� albo latark� elektryczn� kr��y� po pokoju na pi�trze. Ale jak o tym przekona� Janiaka?
- Mo�e to by� duch... - nie�mia�o szepn�a Zosia.
Janiak spojrza� uwa�nie na Zosi�, a potem na pogr��ony w ciemno�ciach stary dw�r.
- Tam by�a biblioteka pana Czerskiego. Ca�e wieczory i noce w niej przesiadywa�.
- I co? Co pan my�li? - dopytywa�a si� Zosia.
- Mo�e przesiaduje w niej nadal? - zachrypia� Janiak. A Zosia znowu zatrz�s�a si� ze strachu.
Antek usi�owa� by� rozs�dny.
- Duch�w nie ma - powiedzia�. Ale w jego g�osie nie by�o wielkiego przekonania. Bo wci�� otacza� ich gro�nie hucz�cy park i mrok. I pami�ta� o �wiate�ku, kt�re wci�� widzieli, a kt�re nie mia�o prawa tam si� pali�, bo dw�r by� nie zamieszkany i opiecz�towany.
- Wi�c wam si� tylko �ni�o to �wiate�ko - rzek� Janiak. - Bo duch�w nie ma. Id�cie do domu, dzieciaki - burkn��.
Zbli�y� latarni� do twarzy, uni�s� szkie�ko i zdmuchn�� p�omyk.
Poszed� zaraz do mieszkania, a oni wzi�li si� za r�ce i prawie biegiem p�dzili �cie�k� do skraju parku. Bezlistne ga��zie chwyta�y ich za r�kawy, ch�osta�y po twarzach, a oni wci�� p�dzili, ani na chwil� nie zwalniaj�c kroku.
Zadyszani przystan�li na szosie. Zobaczyli pob�yskuj�ce weso�o okna w domu wczasowym nad rzek�. Antek poczu�, �e znowu wraca mu rozs�dek.
- Chcia�a� ducha i masz ducha - o�wiadczy� z pretensj� w g�osie, jakby to Zosia by�a winna przygodzie w parku.
Nie odezwa�a si�. S�ysza�a za swoimi plecami ponuro hucz�cy park. Z pewnej odleg�o�ci, gdy ciemno�� poch�on�a drzewa, wyda�o jej si�, �e goni ich jaki� gro�ny g�os, dobywaj�cy si� z g��bi ziemi, z mroku.
ROZDZIA� PIERWSZY
NIESPODZIEWANE WEZWANIE � DZIWNA PARA M�ODYCH LUDZI � NIESPODZIANKA � KONFRONTACJA � SAMOCH�D CZY KARAWAN � PODRӯ DO JAN�WKI � KIM JEST PAN SAMOCHODZIK � SPOTKANIE ZE STARYM DWOREM � PIERWSZA NOC I PIERWSZA PRZYGODA � CZY WIERZ� W DUCHY
Pod koniec listopada wezwa� mnie do siebie m�j bezpo�redni zwierzchnik, dyrektor Marczak z Naczelnego Zarz�du Muze�w w Ministerstwie Kultury i Sztuki na Krakowskim Przedmie�ciu w Warszawie.
Od pewnego czasu, po d�ugim sta�u pracy w przer�nych prowincjonalnych muzeach w kraju, pracowa�em w Ministerstwie Kultury i Sztuki na etacie skromnego referenta o bli�ej nieokre�lonych obowi�zkach. Nie znaczy to oczywi�cie, �e nie mia�em jakiej� konkretnej pracy, przeciwnie raz po raz zlecano mi do wykonania bardzo trudne zadania. By�em referentem do specjalnych porucze� - tak chyba mo�na by nazwa� moj� rol� w ministerstwie. Je�li gdzie� tam na terenie kraju, podczas kopania fundament�w jakiej� fabryki, �y�ka koparki odkry�a, na przyk�ad, garnek ze starymi monetami, kt�re - zanim kto� kompetentny zdo�a� je zabezpieczy� - ju� rozproszy�y si� mi�dzy lud�mi, czyli m�wi�c po prostu zosta�y rozkradzione, wzywa� mnie do siebie dyrektor Marczak i powierza� zadania skompletowania owego skarbu i dostarczenia do jednego z muze�w. Je�li gdzie� tam zacz�li si� panoszy� prywatni handlarze antyk�w i sprzedawali ludziom falsyfikaty dzie� sztuki albo, co gorsza, wy�udzali od nie�wiadomych niczego w�a�cicieli bezcenne dzie�a jako przedmioty bezwarto�ciowe, to i mnie polecano wtr�cenie si� w t� spraw�. Niekiedy przychodzi�y do nas sygna�y o zaginionych w zawierusze wojennej bezcennych zbiorach muzealnych lub prywatnych kolekcjach, kt�re raptem odnalaz�y si� za granic� albo kto� trafi� na �lad miejsca, gdzie okupant hitlerowski by� mo�e ukry� je, w�wczas to mnie zlecano delikatn� misj� wyja�nienia takiej historii. Przy wykonaniu tego rodzaju zada� niejednokrotnie wsp�pracowa�em z milicj�, a tak�e celnikami, z wszystkimi instytucjami i lud�mi, kt�rzy dbaj� o to, aby przetrzebione przez wojn� skarby naszej kultury narodowej nie zosta�y jeszcze bardziej zubo�one na skutek przemytu do innych kraj�w oraz niekiedy niewiedzy i nie�wiadomo�ci ludzkiej. Mia�em na swym koncie wiele niepowodze� i kl�sk, nie zawsze udawa�o mi si� wykona� zlecone mi zadania i niejeden raz przest�pcy �miali mi si� w twarz. Ale wiele trudnych spraw i zagadek zdo�a�em wyja�ni� i doprowadzi� do szcz�liwego ko�ca. O nich to lubi� opowiada�, gdy� s�uchaczom wydaj� si� zazwyczaj najbardziej interesuj�ce, o tamtych za� nieudanych staram si� milcze� nie dlatego, abym si� wstydzi� swoich kl�sk, lecz wci�� mam nadziej�, �e kiedy� uda mi si� je szcz�liwie rozwi�za�, a du�ym b��dem by�oby ujawnia� fakty, kt�re mog� w przysz�o�ci okaza� si� przydatne w walce z tymi, co dzi� by� mo�e �miej� si� ze mnie. Jak m�wi przys�owie, ten si� �mieje najlepiej, kto si� �mieje ostatni.
Od dyrektora Marczaka spodziewa�em si� i tym razem jakiego� nowego trudnego zadania. W poczekalni przed jego gabinetem jak zwykle oczekiwa�o na spotkanie z nim wielu interesant�w. Sekretarka dyrektora poleci�a mi poczeka�, gdy�, cho� to on wezwa� mnie do siebie, w tej chwili poch�oni�ty by� wa�n� telefoniczn� rozmow�. Znalaz�em wi�c w poczekalni wolne krzes�o w d�ugim szeregu zaj�tych foteli.
Z nud�w obserwowa�em innych interesant�w, nikogo z nich zreszt� nie zna�em. Potem bezwiednie zacz�� mi wpada� w ucho szmer prowadzonej obok rozmowy.
W najbli�szym moim s�siedztwie rozsiad� si� w fotelu m�ody cz�owiek, lat chyba dwudziestu dw�ch, w czarnym, grubym swetrze i z d�ugimi jak u dziewczyny w�osami. W�osy mia� w wielkim nie�adzie i chyba od dawna nie myte, bo polepi�y si� w grube str�ki. Podobnie niechlujnie wygl�da� jego zarost, gdy� m�ody cz�owiek mia� co� w rodzaju brody, a raczej zapowied� brody: rude k�pki na policzkach i na szyi. Napisa�em: rozsiad� si�, lecz w�a�ciwiej by�oby okre�li�: rozwali� si� w fotelu, niemal w nim p�le�a�, zwr�cony twarz� do dziewczyny, kt�ra zajmowa�a fotel obok. Mia�a chyba r�wnie� nie wi�cej ni� dwadzie�cia dwa lata, ale w przeciwie�stwie do swego s�siada by�a starannie ubrana i uczesana. W�osy mia�a jasne, kr�tko obci�te. W bia�ej bluzeczce i ciemnej sp�dniczce wygl�da�a jak pensjonarka. O ile znam si� na urodzie kobiecej - wydaje mi si�, �e by�a bardzo �adna.
- ...Taka plac�wka nadaje si� dla ludzi m�odych - m�wi� niechlujny ch�opak. - Kt�remu� z nas, mnie albo tobie, powinni da� kierownictwo. Ale nie dadz�. Przekonasz si�, �e nie dadz�...
Nie pods�uchiwa�em ich rozmowy, ale m�wili do�� g�o�no. Ich s�owa wpada�y mi w uszy.
- Wiem, �e nam nie dadz� - skin�a g�ow� dziewczyna. - Ju� maj� kierownika. B�dzie nim jaki� urz�dnik z ministerstwa. Studia pewnie sko�czy� ju� dawno i to, czego si� nauczy�, zd��y� zapomnie�. A t� plac�wk� trzeba b�dzie organizowa� od podstaw. Potrzebny jest do tego wybitny fachowiec albo tacy jak my: dopiero po studiach, ze �wie�� wiedz�, z nowymi metodami pracy.
- Dali mu to stanowisko przez protekcj�. Ma plecy w Warszawie - mrukn�� m�odzieniec. - Znasz bli�ej tego faceta?
- Nie. Ale kto� mi o nim m�wi�. Podobno z trudem przebrn�� przez histori� sztuki na uniwerku, prac� na prowincji te� dosta� przez protekcj�, potem wzi�li go do ministerstwa, gdzie si� zapewne nie sprawdzi� i teraz chc� mu da� samodzielne stanowisko. Ech, niekt�rzy to maj� szcz�cie. Nie tak jak my, m�odzi, kt�rzy w�asnymi si�ami musimy doj�� do wszystkiego...
�Tak, tak - pomy�la�em ze smutkiem. - Zdarzaj� si� takie historie...�
- Czy to facet m�ody, czy stary? - zapyta� m�odzieniec.
- W �rednim wieku. Kawaler.
- To mo�esz si� ko�o niego zakr�ci�, wyj�� za m�� i zosta� pani� kierowniczk� - z�o�liwie zachichota� m�odzieniec.
- Pewnie brzydki jak noc - odpowiedzia�a dziewczyna.
Nie s�ucha�em dalej, bo do poczekalni wesz�a sekretarka dyrektora Marczaka i poprosi�a mnie do gabinetu. Szed�em na to spotkanie z ogromn� rado�ci�, niedawno prze�y�em arcyciekaw� histori�, zwi�zan� z odzyskaniem zbior�w dziedzica Dunina, skarbami templariuszy i pami�tnikiem hitlerowskiego zbrodniarza. Spodziewa�em si�, �e dyrektor Marczak zleci mi teraz rozwi�zanie nowej interesuj�cej zagadki i prze�yj� kolejn� wspania�� przygod�.
Marczak przywita� si� ze mn� bardzo serdecznie i posadzi� mnie w mi�kkim fotelu. Sekretarka poda�a czarn� kaw�, rozmowa zapowiada�a si� przyjemnie.
- Czy s�ysza� pan o niejakim Joachimie Czerskim? - zapyta�.
- Nie, panie dyrektorze...
- Nie dziwi� si�. Nie by�a to osobisto�� znana w �wiecie historyk�w sztuki i muzealnik�w. Nie by� to nawet �aden naukowiec, a po prostu amator. Przed wojn�, prosz� pana, prowadzi� antykwariat z ksi��kami przy ulicy �wi�tokrzyskiej w Warszawie. Dorobi� si� troch� na tym interesie i przed sam� wojn� kupi� od hrabiego Bru�nickiego, znanego karciarza i hulaki, jego dw�r z parkiem i trzydziestoma hektarami ziemi. Mia� troch� starych mebli i obraz�w, kt�re umie�ci� w dworku. Potem wybuch�a wojna, antykwariat zosta� zburzony podczas powstania warszawskiego i Joachim Czerski osiad� ju� na sta�e na wsi. �y� bardzo skromnie, z dzier�awy tych trzydziestu hektar�w. Jak pan wie, w Polsce Ludowej parcelowano tylko maj�tki powy�ej pi��dziesi�ciu hektar�w, wi�c posiad�o�ci nie obj�to reform� roln�. Zapewne z nud�w obudzi�y si� w Czerskim pasje naukowe, napisa� prac� o polskich ekslibrisach, p�niej za� usi�owa� opublikowa� jaki� przyczynek do dziej�w wolnomularstwa w Polsce w dziewi�tnastym wieku. Jednym s�owem: dziwak, ale takich jest wielu w naszej bran�y. Pan oczywi�cie nie domy�la si�, dlaczego panu o tym opowiadam?
- Nie, panie dyrektorze. Ale s�ucham uwa�nie.
- Ot� Joachim Czerski umar� przed tygodniem, a �e nie mia� krewnych, jego dworek i zbiory przechodz� na w�asno�� pa�stwa. Dw�r jest zabytkowy, z dziewi�tnastego wieku. Otacza go r�wnie� zabytkowy park, pe�en starych lip i d�b�w. W�adze powiatowe i wojew�dzkie bardzo chc�, aby dworek Czerskiego sta� si� muzeum regionalnym, a jego zbiory by�y zacz�tkiem muzealnej kolekcji i ekspozycji. Pan jeszcze si� nie domy�la, do czego zmierzam?
- Nie, panie dyrektorze.
- Dw�r opiecz�towano. Ale nie mo�e to trwa� w niesko�czono��. Trzeba dokona� fachowej inwentaryzacji zbior�w i nale�y tam pos�a� cz�owieka, kt�ry obejmie funkcj� przysz�ego kierownika i kustosza nowo powstaj�cego muzeum. A tym cz�owiekiem b�dzie pan, panie Tomaszu...
Poderwa�em si� z mi�kkiego fotela.
- Ja? Ale� ja nie potrafi�... Nie umiem - b�kn��em. - Zawsze zajmowa�em si� rozwi�zywaniem zagadek historycznych... Jestem chyba kiepskim organizatorem, nie mam wprawy...
Dyrektor Marczak nie podj�� dyskusji. Wysun�� szuflad� w swoim biurku, wyj�� z niej niedu�y arkusik papieru i poda� mi go:
- Tu jest pa�ska nominacja na stanowisko kustosza oraz wszelkie pe�nomocnictwa dla zorganizowania muzeum w Jan�wce, bo tak si� ta miejscowo�� nazywa.
- Ale� ja nie potrafi�. Mo�e kto� inny lepiej si� b�dzie do tego nadawa�? Mnie interesuj� zagadki, poszukiwania...
Dyrektor Marczak niecierpliwie zab�bni� palcami po biurku.
- A ja panu m�wi� - powiedzia� z naciskiem - �e nikt inny, tylko w�a�nie pan jest potrzebny w Jan�wce. A teraz zaprezentuj� panu wsp�pracownik�w.
Zadzwoni� na sekretark� i kaza� jej poprosi� do gabinetu pann� Barbar� Wierzcho� i pana Bigosa (takie nazwiska wymieni� sekretarce).
- To m�odzi ludzie, dopiero po studiach - wyja�ni�. - Mam nadziej�, �e przy panu stan� si� dobrymi muzealnikami.
Sprawdzi�y si� moje najgorsze obawy: do gabinetu wesz�a schludnie ubrana panienka i niechlujny m�odzieniec, czyli panna Wierzcho� i pan Bigos. Ja za� okaza�em si� tym t�pym nieukiem, kt�ry wszystko w �yciu zawdzi�cza� protekcji.
- Przedstawiam wam przysz�ego kierownika muzeum w Jan�wce - powiedzia� dyrektor Marczak.
Obydwoje obrzucili mnie niech�tnym spojrzeniem. Chyba nie domy�lali si�, �e s�ysza�em ich rozmow�, bo nie zauwa�y�em na ich twarzach ani odrobiny zmieszania. Tylko wyra�n� niech��.
- A teraz do dzie�a - o�wiadczy� dyrektor Marczak. I zwr�ci� si� do mnie: - Kiedy nast�pi wyjazd na now� plac�wk�?
A ja, cho� jeszcze przed chwil� chcia�em si� bardzo broni� przed wyjazdem do Jan�wki, teraz powiedzia�em zaciskaj�c usta:
- Kiedy wyjazd? Natychmiast, panie dyrektorze.
- Co? - oburzy� si� Bigos. - Ja nie mog� tak od razu jecha�. Mam w naprawie moj� gitar�.
- To pojedzie pan bez gitary - odrzek�em.
Dyrektor Marczak z zadowoleniem zatar� r�ce:
- To lubi�. To bardzo lubi�. Z kopyta do nowych zada�. Wnioskuj� z tego, �e ci m�odzi ludzie nie�le zaprawi� si� do pracy pod pana kierownictwem.
M�odzi ludzie wymienili mi�dzy sob� tak wymowne spojrzenia i tak wymowne by�o wzruszenie ramion, kt�re zademonstrowa�a panna Wierzcho�, �e jeszcze mocniej zacisn��em usta.
- M�j samoch�d czeka przed ministerstwem. Daj� pa�stwu dwie godziny na zapakowanie si� i zlikwidowanie swoich spraw. Je�li kto� z pa�stwa nie mo�e dzi� wyjecha�, prosz� przyjecha� jutro poci�giem do Jan�wki. Z dniem jutrzejszym o godzinie �smej rano rozpoczynamy urz�dowanie.
- Od stacji kolejowej do Jan�wki jest, zdaje si�, oko�o pi�ciu kilometr�w pieszego marszu - wtr�ci� dyrektor.
- W takim razie b�d� tu za dwie godziny - po�pieszy� z zapewnieniem Bigos.
- Ja te� przyjd� z walizk� - rzek�a panna Wierzcho�.
- To lubi�. To bardzo lubi� - dyrektor znowu zatar� r�ce. - Wnioskuj� z tego, �e pierwsze lody zosta�y prze�amane.
A ja pomy�la�em: �Mi�dzy nami wyros�a g�ra lodowa, Antarktyda�. I po�egna�em si� z dyrektorem Marczakiem. Potem poszed�em do sklep�w i dokona�em kilku sprawunk�w. Punktualnie po dw�ch godzinach zaj��em miejsce w swoim dziwacznym wehikule, kt�ry sta� zaparkowany przed ministerstwem.
Panna Barbara zjawi�a si� z pi�ciominutowym op�nieniem. Ju� z daleka widzia�em, jak sz�a ulic�, objuczona du�� walizk�. W pobli�u ministerstwa zacz�a przystawa� co kilka krok�w, zapewne zastanawiaj�c si�, kt�ry to z parkuj�cych przy kraw�niku samochod�w jest moj� w�asno�ci�. A sta�o tam kilka Wartburg�w, moskwiczy i pi�kny opel rekord. Raptem panna Basia zobaczy�a pokraczny wehiku� i mnie za jego kierownic�. Co� jakby straszliwa odraza odmalowa�o si� na jej twarzy.
- Co to jest? - wyj�ka�a, gdy wyszed�em i otworzy�em drzwiczki, aby j� wpu�ci� do wn�trza.
- Pyta pani o samoch�d? - odpowiedzia�em grzecznie. By�em bowiem ju� przyzwyczajony, �e m�j wehiku� budzi� drwiny.
- To nie jest samoch�d. Tego nie mo�na nazwa� samochodem. O, tam stoj� samochody - wskaza�a Wartburgi i opla - a to, czym pan je�dzi, jest jakim� okropnym karawanem.
Takim epitetem nikt dot�d jeszcze nie obdarzy� mojego auta. Wyznaj�, �e poczu�em si� dotkni�ty. Owszem, zdawa�em sobie spraw�, �e samoch�d jest brzydki, przypomina skrzy�owanie �lataj�cego talerza� z wellsowskim �wehiku�em czasu�, a naj�ci�lej - cz�no na czterech ko�ach nakryte brezentowym namiotem. M�wiono o nim: �poczwara�, wo�ano: �do lamusa z nim�. Radzono mi, abym sw�j samoch�d pokazywa� w cyrku albo w muzeum staro�ytno�ci. Ale �eby kto� o�mieli� si� nazywa� go �karawanem�?...
- To bardzo dobry samoch�d - odrzek�em, pow�ci�gaj�c gniew. - Prosz� siada�, bo zaraz ruszamy.
- O Bo�e, czy on si� nie rozleci po drodze? - zaniepokoi�a si� panna Wierzcho�.
Nic ju� nie powiedzia�em. Po�o�y�em jej walizk� na tylnym siedzeniu, a ona wgramoli�a si� na miejsce obok mnie.
- Nie - o�wiadczy�a nagle. - Ja si� przesi�d�. Na tylne siedzenie. Jeszcze mnie kto� ze znajomych zobaczy w tym karawanie i pomy�li, �e umar�am i wioz� mnie na cmentarz.
- Pani dowcipy s� troch� niewybredne - zwr�ci�em jej uwag�.
Odt�d nie odzywa�em si� do niej, bardzo obra�ony. �G�upia g꜔ - pomy�la�em.
Mog�em jej oczywi�cie opowiedzie� histori� wehiku�u. O moim wujku Gromille, zapoznanym wynalazcy, kt�ry odkupi� wrak samochodu �Ferrari 410 - Super America�, rozbitego pod Zakopanem przez jakiego� W�ocha. W rozwalonym samochodzie ocala� wspania�y silnik, a wuj dorobi� karoseri�, wyposa�aj�c wehiku� w najr�niejsze w�asne wynalazki i ulepszenia. Darowa� mi potem ten samoch�d, a ja przyj��em go z tej prostej przyczyny, �e nie sta� mnie by�o na inny. Teraz za�, gdy pozna�em jego zalety, nie zamieni�bym swego wehiku�u na najpi�kniejszego lincolna. Czy� zreszt� nie mia�em ju� takich propozycji?
Pr�bowa�em upi�kszy� zrobion� przez wujka karoseri�, ale wysi�ek okaza� si� p�onny. M�j samoch�d wci�� przypomina� zielonkawo��te z br�zowymi i granatowymi zaciekami cz�no na czterech k�kach, z kt�rych dwa tylne mia�y szprychy, a przednie ich nie posiada�y. Nad tym cz�nem znajdowa�o si� co� w rodzaju namiotu z celuloidowymi okienkami. Samoch�d wujka Gromi��y mia� wygl�d przera�aj�cy, wydawa� si� m�g� larw� straszliwego owada z wyba�uszonymi oczami ogromnych reflektor�w. Ale jego silnik? Pod szkaradn� pow�ok� kry� si� silnik o tak wielkiej mocy, �e potrafi�em rozwin�� szybko�� ponad 200 kilometr�w na godzin�.
Ferrari 410 to wozy turystyczno-wy�cigowe najwy�szej klasy, produkowane wy��cznie na indywidualne zam�wienie. C� z tego, �e pi�kna karoseria tego wspania�ego wozu zosta�a rozbita i zast�pi�a j� brzydka, wykonana przez wuja? W�z je�dzi� tak jak dawniej, by� chyba najszybszym samochodem, jaki spotka� mo�na na polskich szosach. Zdawa�em sobie oczywi�cie spraw�, �e m�j samoch�d m�g� budzi� r�ne skojarzenia, ponure i humorystyczne, ale na pewno nie przypomina� karawanu. Dlatego panna Basia nie wyda�a mi si� godna, aby wys�ucha� historii o wujku Gromille. A tym bardziej nie uwa�a�em za stosowne zdradza� jej zalet wehiku�u.
W zupe�nym wi�c milczeniu siedzieli�my w wozie, oczekuj�c m�odzie�ca nazwiskiem Bigos. Ale min�o dziesi�� minut, pi�tna�cie, potem dwadzie�cia - m�odzian nie zjawia� si�.
- Obawiam si�, �e pani kolega dzi� si� nie zmaterializuje - powiedzia�em ze z�o�ci�. - Pora ruszy� w drog�. Do Jan�wki jest do�� daleko.
- O nie, on przyjdzie. Bardzo nie lubi chodzi� piechot�. Wiadomo�� o tych pi�ciu kilometrach od stacji bardzo go zach�ci�a do jazdy samochodem. Zaczekajmy jeszcze chwil�. On, prosz� pana...
- Kustosza. I magistra - wpad�em jej w zdanie. - Bardzo lubi�, gdy si� mnie odpowiednio tytu�uje. Wprawdzie muzeum jeszcze nie mamy, aleja otrzyma�em stanowisko kustosza i mam prawo do tego tytu�u.
A� zaniem�wi�a. Wiem, co pomy�la�a: �Pysza�ek, dure�! Straszne b�dziemy mieli �ycie pod jego kierownictwem�. Po chwili och�on�a i doko�czy�a zdanie:
- Kolega Bigos zawsze si� sp�nia. Na wyk�ady te� si� sp�nia�.
Cichute�ko gwizdn��em przez z�by. A potem warkn��em:
- Ju� ja go naucz� punktualno�ci. Jeszcze dzi� wypisz� list� obecno�ci i b�d� w niej odnotowywa� ka�de sp�nienie.
- O Bo�e! - j�kn�a. - Lista obecno�ci w tak ma�ym, trzyosobowym zespole? Wydawa�o mi si�...
- Co si� pani wydawa�o?
- Powinni�my darzy� si� wi�kszym zaufaniem.
- Chcia�a pani powiedzie�, �e powinni�my tworzy� zgrany i mi�y zesp�, co? Ter�-fere-kuku! Nie ze mn� takie numery, panno Wierzcho�. Jedno wiem: trzeba podw�adnych trzyma� w ryzach. Wtedy mo�na co� w �yciu osi�gn��. A jak si� jeszcze do tego ma znajomo�ci i plecy...
Nie doko�czy�em. Do wehiku�u zbli�y� si� kolega Bigos. W lewej r�ce mia� niewielk� walizeczk�, w prawej troskliwie ni�s� du��, czerwon� gitar�. O dziwo, m�j wehiku� nie wywo�a� u niego ani uczucia grozy, ani �miechu. Tr�ci� czubkiem buta opon� na kole i rzek� z min� cz�owieka, kt�rego nic nie jest w stanie zadziwi�:
- Zabawny wozik. Byle si� toczy�...
Zjedna�o mi to do niego odrobin� sympatii. Nawet nie oburzy�em si� za sp�nienie. Dopiero potem domy�li�em si�, �e ta jego postawa wynika�a z w�a�ciwej mu nonszalancji. Kolega Bigos pozowa� na cz�owieka, kt�ry zjad� wszystkie rozumy, wszystko prze�y� i niczym mu nie mo�na zaimponowa�.
Walizk� rzuci� na tylne siedzenie, obok Ba�ki, a sam usiad� przy mnie. Czerwon� gitar� po�o�y� sobie na kolanach, jakby si� obawia�, �e rozstanie si� z ni�, cho�by na okres podr�y, przysporzy mu niewymownych cierpie�.
Ruszyli�my. Prowadz�c w�z po ulicach Warszawy, uprzejmie zapyta�em m�odzie�ca:
- A pan, panie kolego, dlaczego studiowa� pan histori� sztuki? Czy nie lepiej by�o wst�pi� do �Czerwono-Czarnych� albo zgo�a do r�owych w kropki pomara�czowe? Czy pan s�dzi, �e pa�skie umiej�tno�ci muzyczne oka�� si� przydatne przy organizowaniu muzeum w Jan�wce?
- Pan nie lubi muzyki? zdziwi� si� kolega Bigos.
- Lubi�. Nawet big-beat. Ale wola�bym widzie� w panu przysz�ego pracownika naukowego.
- Jedno drugiemu nie przeszkadza - lekcewa��co machn�� r�k� kolega Bigos. A potem doda� ni st�d, ni zow�d: - Grunt si� nie przejmowa� i mie� wygodne buty.
A pani? - zwr�ci�em si� do kole�anki Wierzcho�. - Pani zapewne ta�czy albo �piewa a la Kasia Sobczyk? Wydaje mi si�, �e zamiast muzeum zorganizujemy zesp� pod nazw� �Wyjce ze Strasznego Dworu�.
Basia wzruszy�a ramionami:
- Nie �piewam, ale ta�cz�...
Ona by�a na uczelni straszliwym kujonem. Pracuj, pracuj, a garb ci wyro�nie, tak jej zawsze m�wili�my. I wyr�s�? - spyta�em.
- Troch� si� garbi - z tryumfem stwierdzi� kolega Bigos.
- Nieprawda oburzy�a si� kole�anka Wierzcho�. - Ka�demu wolno mie� swoje ambicje.
- A pewnie zgodzi�em si�. - Ja te� mam swoje ambicje. Dzi� jestem jeszcze kustoszem w Jan�wce, a jutro albo pojutrze... w Warszawie.
Potraktowali powa�nie moje s�owa. Odpowiada�y ich wyobra�eniu, kt�re si� w ich g�owach zrodzi�o, zanim mnie jeszcze zobaczyli i poznali.
- A ja chcia�abym by� taka jak �w s�ynny pan Tomasz - nagle paln�a kole�anka Wierzcho�.
- Jaki �pan Tomasz�? - zdumia�em si�. - Ja te� jestem Tomasz, ale nie s�ysza�em, abym by� s�awny.
Odpowiedzia�a niemal pogardliwie:
- Nie dziwi� si�, �e pan o nim nie s�ysza�. Tacy ludzie jak on na pewno pana nie interesuj�. Jest skromnym pracownikiem, ani my�li robi� karier� administracyjn�. Opowiada�a mi o nim jedna z moich kole�anek. To niezwyk�y cz�owiek. Zajmuje si� przede wszystkim rozwi�zywaniem zagadek historycznych, poszukiwa� zaginionych zbior�w. I wiele z nich odnalaz�. A przy sposobno�ci prze�y� mn�stwo ciekawych przyg�d.
Chcia�o mi si� �mia�, lecz powiedzia�em z ironi�:
- Nie s�ysza�em o takim geniuszu...
- Bo on swoj� dzia�alno�ci� si� nie che�pi. Ale on, prosz� pana, rozwik�a� zagadk� tajemniczych szachownic na ko�cio�ach nad Odr�, odkry� cz�� skarb�w zakonu templariuszy, odnalaz� zbiory dziedzica Dunina, z�oty dukat �okietka. Lecz nie szuka rozg�osu, nie robi kariery. Jak inni - dorzuci�a w moj� stron�.
- I pani chce by� takim Tomaszem w sp�dnicy - stwierdzi�em.
- A tak.
- Obawiam si�, �e w dworku Czerskiego nie znajdzie pani pola do dzia�alno�ci. B�dzie pani wstawa� o si�dmej rano, pitrasi� �niadanko i potem a� do czwartej inwentaryzacja zbior�w. Najnudniejsze zaj�cie pod s�o�cem. Wiecz�r nadchodzi teraz bardzo szybko, nie b�dzie pani mia�a dok�d p�j��, tylko si��� i p�aka�. Albo s�ucha� gitary kolegi Bigosa, co chyba na jedno wychodzi.
Wzruszy�a ramionami.
- Nie mo�na powiedzie�, aby pan nas napawa� optymizmem.
A kolega Bigos j�kn��:
- Najgorsze to wczesne wstawanie...
Powr�ci�em do sprawy Tomasza:
- A tego zapoznanego geniusza pani kiedy� widzia�a? Wie pani, jak on wygl�da?
- S�ysza�am, �e jest do�� przystojny.
Z zadowoleniem zerkn��em do lusterka nad przedni� szyb�.
- A ja? - spyta�em. - Jak wygl�dam?
- Tak, jak i pa�ski samoch�d - burkn�a.
Kolega Bigos ozwa� si� pojednawczo:
- A propos pa�skiego samochodu. Czy nie mo�emy pojecha� nieco szybciej? Uwielbiam szybk� jazd�. St�w�, panie...
- Kustosz - doda�a szybko i z�o�liwie panna Wierzcho�.
- St�w�, panie kustosz - podchwyci� Bigos.
- Nie, nie! - krzykn�a kole�anka Wierzcho�. - Bo ten karawan si� rozleci.
Znowu zmrozi�a mnie ta wzmianka o karawanie. �G�upia g꜔ - pomy�la�em jeszcze raz.
Do tej pory jechali�my przez zat�oczone ulice Warszawy, wi�c z konieczno�ci nie mog�em rozwin�� wi�kszej szybko�ci. Znale�li�my si� ju� jednak za miastem i chcia�em w�a�nie przycisn�� peda� gazu. Ale zmieni�em zamiar. Nawet nieco zwolni�em szybko��. Odt�d wyprzedza�y nas wszystkie samochody i motocykle. Nawet motorower, bzycz�cy jak z�a mucha, wysforowa� si� przed nas, co bardzo oburzy�o koleg� Bigosa. Spojrza� na desk� rozdzielcz� wehiku�u, zauwa�y� w niej dwa zegary-szybko�ciomierze i inne przedziwne urz�dzenia wmontowane przez wujka Gromi���.
- Kabin� ma pan jak w odrzutowcu, a jedzie pan czterdziestk� - rzek� z dezaprobat�. St�w�, panie kustosz, st�w�...
Jechali�my jednak wci�� czterdziestk�. A� i mnie to w ko�cu zm�czy�o. A zreszt�, do Jan�wki by�o ponad dwie�cie kilometr�w. Nale�a�o troch� przy�pieszy�, je�li chcieli�my przyby� tam przed noc�. I gdy kolega Bigos zadrzema� znudzony monotoni� tak wolnego tempa podr�y, docisn��em peda�.
Nagle us�ysza�em za sob� g�os kole�anki Wierzcho�:
- Ten pan Tomasz, o kt�rym panu opowiada�am, posiada bardzo szybki i sprawny samoch�d. Dlatego zowi� go �Pan Samochodzik�. Potrafi jecha� z szybko�ci� dwustu kilometr�w na godzin�. Wyobra�am sobie, jak� on ma pi�kn� maszyn�.
Zwolni�em peda� gazu i znowu wlok�em si� czterdziestk�.
***
By�a bardzo ciemna listopadowa noc, zimny wiatr przenika� nas ch�odem. Rozko�ysane stare drzewa w ogromnym parku szumia�y jak wzburzone czarne jezioro.
Na frontowych drzwiach dworu rozdar�em kartki z piecz�ciami i weszli�my do przepa�cistej sieni. Odnalaz�em kontakt elektryczny i zapali�em �wiat�o. Potem zwiedzili�my kilka pokoj�w na parterze i zajrzeli�my na pi�tro. Dw�r wydawa� si� nam strasznie zagracony, na pierwszy rzut oka nie dostrzeg�em w nim zbyt cennych zabytk�w.
Panna Wierzcho� poziewywa�a dyskretnie, ja tak�e czu�em si� zm�czony podr�. Kolega Bigos od czasu do czasu wspiera� si� o �cian� i zamyka� oczy.
- Co panu? - zapyta�em.
- Zapadam w letarg, panie kustoszu. Tak� mam dolegliwo�� od dzieci�stwa. Letarg. Czuj�, �e z powodu tej choroby jutro zapewne sp�ni� si� do pracy.
We dworze znajdowa�a si� wielka kuchnia, ale nikomu z nas nie chcia�o si� przyrz�dza� kolacji. Woleli�my i�� spa� na g�odnego.
- Panna Wierzcho� b�dzie mieszka� w pokoju zielonym - zdecydowa�em, kieruj�c si� kolorem obi� na meblach - kolega Bigos we�mie sobie pok�j ��ty, a ja czerwony.
By�y to trzy s�siaduj�ce ze sob� pokoje, do kt�rych wchodzi�o si� z w�skiego korytarza, ci�gn�cego si� wzd�u� frontowej �ciany i prowadz�cego do pomieszcze� gospodarczych, to znaczy do kuchni i spi�arni. Okna wychodzi�y na ogr�d. W ka�dym z tych pokoj�w znajdowa�y si� kanapa albo szezlong do spania. Wyj��em z samochodu �piw�r i dwa we�niane koce, kt�re zawsze wo��. Panna Wierzcho� przezornie zabra�a ze sob� ko�dr� i poduszk�. Koce wi�c odda�em koledze gitarzy�cie, bo zapewne s�dzi�, �e we dworze czeka na niego wygodne ��ko ze wspania�� puchow� po�ciel�.
Powiedzieli�my sobie �dobranoc� i rozeszli�my si� do swoich pokoj�w. Trz�s�em si� z zimna, we dworze nie by�o centralnego ogrzewania, tylko piece kaflowe i kominki. Nikt nie napali� na nasz przyjazd, bo przecie� to my mieli�my tu wnie�� nowe �ycie. Roz�o�y�em �piw�r na renesansowej kanapce i natychmiast si� do niego wsun��em. Jutro czeka�o nas solidne sprz�tanie, bo wsz�dzie zalega�a gruba warstwa kurzu. Pan Czerski - o ile zd��y�em si� zorientowa� - korzysta� w gruncie rzeczy tylko z dw�ch pokoj�w na pi�trze, tu� przy bibliotece.
Zasypiaj�c uk�ada�em plan pracy na dzie� nast�pny. A wi�c po pierwsze: sprz�tanie i organizowanie pobytu w Jan�wce. Po drugie: dok�adne zwiedzenie dworu i pobie�na orientacja w zbiorach Czerskiego. To by�oby du�o jak na jeden dzie�. I z t� my�l� zasn��em, uko�ysany jednostajnym szmerem drzew, kt�ry dolatywa� przez zamkni�te okiennice.
Zbudzi� mnie d�wi�k podobny do skrobania myszy. A potem us�ysza�em nad swoj� g�ow� g�o�ne st�pni�cie. Min�a d�uga chwila i do mych uszu doszed� odg�os krok�w.
W starym dworze by�o nas tylko troje. Bigos i Wierzcho� spali na parterze w pokojach s�siaduj�cych z moim. A jednak co� dzia�o si� na g�rze. W bibliotece lub w tych dw�ch pokojach, gdzie kiedy� mieszka� Czerski.
Zerkn��em na fosforyzuj�ce wskaz�wki zegarka: w�a�nie min�a p�noc. I znowu us�ysza�em g�o�ne st�pni�cie, a p�niej kroki w do�� dziwnym rytmie. Najpierw trzy kroki i cisza. Znowu trzy kroki i cisza. Znowu trzy...
Wyskoczy�em ze �piwora. Chwyci�em elektryczn� latark� i wybieg�em do sieni. Wspi��em si� po drewnianych schodach, wy�o�onych pogryzionym przez myszy dywanem. Na pode�cie zamajaczy�a w �wietle latarki jaka� okropna twarz. Przerazi�em si�, dopiero po chwili u�wiadomi�em sobie, �e stoi tam du�a rze�ba, nawet do�� �adna, tylko b�ysk latarki wykrzywi� jej rysy.
Gdy mija�em podest, wyda�o mi si�, �e us�ysza�em skrzyp drzwi. Wpad�em do biblioteki, ale min�a d�u�sza chwila zanim znalaz�em kontakt elektryczny. W tym czasie z s�siednich pokoj�w znowu doszed� mnie skrzyp drzwi. Przekr�ci�em kontakt - i stwierdzi�em, �e w bibliotece nie ma nikogo. Tylko g��bokie cienie czai�y si� w ogromnych fotelach przy kominku.
Przeszed�em do gabinetu Czerskiego, a p�niej do jego sypialni. Drzwi z sypialni na korytarz zasta�em uchylone. �Czy�bym ich nie zamkn��?� - zastanawia�em si�.
Uchyli�em je szerzej i wtedy co� mi�kkiego spad�o mi na g�ow�, owin�o si� woko�o niej i zacz�o mnie dusi�. �Ratunku!� - krzykn��em, ale g�os m�j zosta� st�umiony przez mi�kk� materi�.
Zdar�em j� z siebie jednym silnym ruchem. Sta�em na korytarzu w otwartych drzwiach, w d�oni trzyma�em jaki� du�y kawa� draperii. Obok mnie nie by�o nikogo, r�wnie� i korytarz wyda� mi si� zupe�nie pusty. �Kto na mnie rzuci� t� szmat�?� - zapyta�em siebie.
Obejrza�em g�rn� kraw�d� drzwi i znalaz�em na niej kilka nitek draperii. Wywnioskowa�em, �e by�a uczepiona do framugi. Gdy uchyli�em drzwi, materia si� napr�y�a, a poniewa� zosta�a do�� lekko umocowana, natychmiast spad�a mi na g�ow�.
Czy kto� zrobi� to specjalnie?
Na parterze szcz�kn�a klamka, otworzy�y si� drzwi.
- Panie kustoszu, panie kustoszu! Co� si� tam dzieje na g�rze... - przestraszony g�os panny Wierzcho� wype�ni� sie�.
- Jestem w�a�nie na g�rze - odpowiedzia�em i zacz��em schodzi� na d�.
Panna Wierzcho� w r�owej pid�amie sta�a w sieni i patrzy�a na mnie z odrobin� niepokoju:
- Co si� sta�o, panie kustoszu? Czy, bro� Bo�e, nie jest pan lunatykiem?
- Gdzie jest kolega Bigos? - burkn��em.
- Nie wiem. To znaczy wiem. Pewnie �pi. To znaczy, jest pogr��ony w letargu.
Zapuka�em do jego pokoju, ale nikt si� nie odezwa�. Panowa�a tam cisza.
- No, zdaje si�, �e rozumiem... - mrukn��em.
- Czy co� si� sta�o? - dopytywa�a si� panna Wierzcho�.
- Kto� si� zabawia� w ducha. S�ysza�em na g�rze kroki. W bibliotece i w gabinecie Czerskiego.
- I pan my�li, �e to Bigos?
- Kto� zastawi� na mnie g�upi� pu�apk�. Draperia spad�a mi na g�ow�.
- Co? Spad�a panu na g�ow�? - kole�anka Wierzcho� z trudem hamowa�a �miech. Wreszcie nie wytrzyma�a i parskn�a g�o�no: - O, rany, wyobra�am sobie, jak pan zabawnie wygl�da�, miotaj�c si� w takiej draperii.
Waln��em pi�ci� w drzwi pokoju Bigosa.
- Wiem, kto jest tym kawalarzem. Gdzie jest kolega Bigos? Uciek� z biblioteki i na pewno kr��y gdzie� na g�rnym pi�trze. Albo schowa� si� na strychu.
Barbara Wierzcho� przesta�a si� �mia�. Zrobi�a obra�on� min�:
- Dlaczego pan podejrzewa Bigosa? On �pi, czyli znajduje si� w letargu. Nie obudzi go pan pukaniem ani nawet waleniem w drzwi. Chyba �e go pan walnie pi�ci� w g�ow�.
Nacisn��em klamk� i wszed�em do pokoju Bigosa. Zapali�em �wiat�o.
Bigos le�a� na szezlongu przykryty kocami. D�onie mia� z�o�one na piersiach, usta szeroko otwarte. Wygl�da� jak martwy, a jednak �y� i chrapa�.
- No, widzi pan? On zapad� w letarg. Nies�usznie go pan oskar�y�. Wnioskuj� z tego, �e ma pan o nas jak najgorsze wyobra�enie. I co si� tu tylko stanie z�ego, pan nam przypisze.
- Przepraszam - wyb�ka�em. - I dobranoc pani.
- A duch? Pozostawi go pan na g�rze? Mo�e nale�y go poszuka�?
- Go�cie z za�wiat�w to nie moja specjalno�� - odrzek�em i pomaszerowa�em do swego pokoju.
W�a��c do �piwora s�ysza�em, jak wiatr �omocze i napiera na okiennice. Pomy�la�em: �Gdy ja szed�em po schodach na g�r�, oni mogli by� w bibliotece i zawieszali draperi� nad drzwiami. Gdy ja wszed�em do biblioteki, oni uciekli do gabinetu Czerskiego, a potem przez jego sypialni� wymkn�li si� z powrotem na korytarz. Ja szamota�em si� z draperi�, gdy oni znajdowali si� ju� na dole, w swoich pokojach�.
D�ugo nie mog�em zasn��. Le�a�em i nas�uchiwa�em szmer�w.
Czy nocowali�cie kiedy� w starym domu? Takie budowle podobne s� do dziwnych istot, kt�re w dzie� wydaj� si� martwe, a noc� zaczynaj� �y� swoim w�asnym �yciem. Gdy na dworze jest silny wiatr, w�wczas stary dom pe�en jest przedziwnych szmer�w, trzask�w, pisk�w. Trzeszcz� drewniane pod�ogi, co� puka lub skrobie w meblach, czasem zaszele�ci odrobina tynku osypuj�cego si� po �cianie, ponuro wyje wiatr w kominie, stukaj� okiennice.
Nas�uchiwa�em tych odg�os�w i po jakim� czasie moja podejrzliwo�� wobec Barbary Wierzcho� i Bigosa znacznie os�ab�a. Kto wie, czy w tamtej chwili nie uleg�em z�udzeniu, zwyk�e szmery i szelesty wyda�y mi si� tajemniczymi krokami? Z t� draperi� te� m�g� by� przypadek. Wisia�a nad drzwiami i nagle urwa�a si�.
Albowiem w duchy nie wierz�.
ROZDZIA� DRUGI
PORANEK W NIESAMOWITYM DWORZE � W JAKI SPOS�B BUDZONO BIGOSA � ILE JEST STRASZNYCH SPRAW WE DWORZE � �ALE STAREGO JANIAKA I UROKI PARKU � BIGOS PALI W PIECU � ZAGADKOWY KATALOG � TAJEMNICA �PI�TEGO ROZDZIA�U� � PANNA, KT�RA CHCE SPOTKA� DUCHA � NOWA ZAGADKA � DUCH ZJAWIA SI� PO RAZ DRUGI � DUCH TRZECI RAZ DAJE ZNAK
Zbudowano ten dw�r w 1821 roku, w stylu, kt�ry nazywa si� klasycystyczny. Historyk sztuki zrobi�by nast�puj�cy opis: dw�r jest murowany, po�o�ony w g��bi du�ego parku w stylu angielskim. Park bardzo zaniedbany. Budynek pi�trowy, postawiony na planie prostok�ta z p�kolistym ryzalitem od ogrodu. Uk�ad wn�trza dwutraktowy, na osi sie� i owalny salon. Na zewn�trz kondygnacje s� oddzielone gzymsem kordonowym, pod okapem znajduje si� gzyms na kroksztynach. Na osi fasady wida� jo�ski portyk kolumnowy, zwie�czony tr�jk�tnym szczytem. Dach czterospadowy. Pod trzema �rodkowymi oknami pierwszego pi�tra biegnie malowany fryz przedstawiaj�cy gryfy z wazami i dat�: 1821 rok. W klatce schodowej kolumnada z romantycznym pejza�em, na suficie pi�tra putti w chmurach. W salonie owalnym plafon z Cerer� w ramie z rocaille�ami. W pokoju przylegaj�cym do salonu malowane supraporty z wazami i kwiatami, owocami i li��mi akantu. Na pi�trze w bibliotece owalny plafon, przedstawiaj�cy Zeusa na Olimpie, w ramie o dekoracji pompeja�skiej. Wi�kszo�� pomieszcze� ma d�bow� boazeri�, biblioteka i sala balowa ca�e s� wy�o�one d�bowym drewnem.
Lecz nam potrzebny b�dzie inny opis.
Pod portykiem z jo�skimi kolumnami wchodzi�o si� do wielkiej, mrocznej sieni, z ogromn� latarni� �elazn� zawieszon� na ci�kim �a�cuchu. W sieni znajdowa� si� czarny st� i dwie d�ugie �awy. Po lewej r�ce, w pobli�u frontowego wej�cia w�ski korytarzyk prowadzi� do kuchni, po drodze mija�o si� troje drzwi wiod�cych do pokoj�w: zielonego, ��tego i czerwonego. W g��bi klatki schodowej by�y schody na pi�tro oraz wej�cie do owalnego salonu. Po prawej stronie na parterze znajdowa�a si� du�a sala balowa ze wspania�ym klasycystycznym kominkiem.
Na pi�trze po lewej stronie mie�ci�a si� biblioteka z kominkiem i dwa pokoje: dawny gabinet Czerskiego i jego sypialnia. Po prawej za� stronie, nad sal� balow�, by�o pi�� niedu�ych pokoj�w, dwa z nich w amfiladzie, a trzy z samodzielnym wej�ciem, z g��wnego korytarza i ma�ego korytarzyka.
W tym miejscu przerw� opis, albowiem bardzo nie lubi� chwili, kiedy Czytelnik zaczyna przerzuca� strony, szukaj�c tej, gdzie zaczyna si� akcja. Na p�niej zostawmy wi�c dok�adn� lustracj� ca�ego wn�trza dworu. Jeszcze nieraz przecie� wr�cimy do tej sprawy, mia�a ona bowiem istotne znaczenie dla niniejszej historii.
Na skutek nocnej przygody z �duchem� obudzi�em si� pi�� minut po �smej. Ja - kt�ry swoim podw�adnym i wsp�pracownikom w osobach panny Wierzcho� i kolegi Bigosa grozi�em surowymi konsekwencjami za sp�nienie, w�a�nie ja pierwszego dnia swej nowej pracy by�em sp�niony.
Ubra�em si� w ci�gu kilku minut. Oczywi�cie, nie my�em si�. Nie mia�em poj�cia, czy we dworze jest �azienka. Po cichu otworzy�em drzwi i ostro�nie wyjrza�em do sieni. Na razie zamierza�em unikn�� spotkania z m�odymi lud�mi, a potem chcia�em uda�, �e ju� od jakiego� czasu kr��� po g�rnym pi�trze.
W sieni nie by�o �adnego z nich. Tylko z kuchni doszed� mnie kobiecy �piew. Panna Wierzcho� �piewa�a Oj, rudy, rudy rydz, jaka pi�kna sztukaaa! A w miar� jak zbli�a�em si� do kuchni, ogarnia� mnie wspania�y zapach sma�onej kie�basy.
- Pani jest jednak �piewaczk� - stwierdzi�em, wkraczaj�c do ogromnej kuchni.
- A pan si� sp�ni� do pracy - zauwa�y�a.
- Och, ju� od kwadransa... - zacz��em.
- Niech pan nie buja, panie kustoszu. Przed dziesi�cioma minutami zagl�da�am do pa�skiego pokoju. By� pan pogr��ony w letargu, podobnie jak kolega Bigos.
- Jakim prawem... - zacz��em.
- Chcia�am, �eby mi kto� pom�g� zrobi� �niadanie. Ale jako� sama sobie poradzi�am. W tym dworze jest bie��ca woda, jest r�wnie� �azienka, ba! nawet dwie. Uruchomi�am hydrofor, prosz� pana kustosza. Spenetrowa�am r�wnie� kuchni� i stwierdzi�am, �e jest �wietnie wyposa�ona. Mamy tu gaz w butli, tak �e nie trzeba pali� pod p�yt�. Oto sma�� kie�bas�, a potem przyrz�dz� na niej jajecznic�. Pan za� mo�e si� umy�. �azienka jest w kuchennym korytarzu po prawej stronie.
Bez s�owa opu�ci�em kuchni�. Pobieg�em do pokoju po r�cznik i myd�o, umy�em si� w lodowato zimnej wodzie. Gdy wychodzi�em z �azienki, kole�anka Wierzcho� wraca�a sk�d�, d�wigaj�c patelni� pe�n� pachn�cej jajecznicy. Sz�a do kuchni, za ni� kroczy� kolega Bigos. Wydawa�o mi si�, �e idzie jak �lepiec, mia� bowiem zamkni�te oczy i obija� si� o �ciany.
- A pani sk�d idzie z t� patelni�? - zdumia�em si�.
- Budzi�am Bigosa.
- Patelni�?
- Tak, panie kustoszu. Podsun�am mu pod nos patelni� z jajecznic� sma�on� na kie�basie. I ockn�� si� z letargu. Szarpanie za rami� i przemawianie do rozs�dku nie odnios�oby skutku. Z letargu budzi go tylko zapach jedzenia.
Zasiedli�my zgodnie przy kuchennym stole. Panna Wierzcho� wy�o�y�a jajecznic� na talerze, postawi�a p�misek z nakrojonym chlebem posmarowanym mas�em.
- Dzisiejsze �niadanie jest na m�j koszt - o�wiadczy�a. - Niestety, o obiedzie b�dzie musia� my�le� pan kustosz.
- Dlaczego w�a�nie ja? - oburzy�em si�. - Niech kolega Bigos pomy�li o obiedzie, a ja o kolacji. Nie rozumiem, dlaczego przewidziano dla tego muzeum a� trzech pracownik�w naukowych, a ani jednej kucharki, sprz�taczki lub palacza. Przecie� w piecach te� trzeba napali�. Ciekawym, czy jest tu w�giel.
- Jest - tryumfuj�co powiedzia�a panna Wierzcho�.
Westchn��em ci�ko. Przecie� m�wi�em dyrektorowi Marczakowi, �e nie mam zdolno�ci organizacyjnych. Ta pannica o wiele lepiej nadawa�a si� na kierownika nowo powstaj�cego muzeum.
Bezradnie rozejrza�em si� po kuchni. Tak, rzeczywi�cie by�a �wietnie wyposa�ona. Sta�a tu butla z gazem i dwupalnikowa kuchenka. Szafki zdawa�y si� kry� zastaw� sto�ow�, na p�kach stercza�y gliniane dzbany, na �cianach wisia�y patelnie. Szuflady kredensu te� pewnie nie by�y puste. Spu�cizna po Czerskim okazywa�a si� r�noraka. Ale chyba jedzenia nie zostawi�?
Kolega Bigos snu� zapewne podobne rozmy�lania, nagle bowiem powiedzia� g�o�no:
- Ciekawym, czy jest tutaj piwnica ze starymi winami...
Panna Wierzcho� zabrz�cza�a kluczami na du�ym k�ku �elaznym.
- Przezornie zamkn�am wi�kszo�� pomieszcze� gospodarczych. Otwart� zostawi�am tylko piwnic� z w�glem. Uwa�am, �e powinni�my dokona� spo�ecznego podzia�u pracy. Bigos napali w kilku piecach, bo inaczej pomarzniemy i popadniemy w chorob�. Ja wybior� si� po sprawunki do najbli�szego sklepu. Mo�e jest tu gdzie� jaka� restauracja i b�dziemy mogli jada� w niej obiady? Pan kustosz we�mie si� za sprz�tanie, ca�y dw�r