6080
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6080 |
Rozszerzenie: |
6080 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6080 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6080 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6080 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Eliza Orzeszkowa
W zimowy wiecz�r
Wieczor by� niep�ny, ale bardzo ciemny; na niebie us�anym chmurami nie �wieci�a ani jedna gwiazda, wiatr posuwi�cie hasa�, wiruj�cymi s�upy wzbija� si�
w g�r�, gamami szum�w. j�k�w, gwizda� �piewa� w g��bokiej kotlinie, na kt�rej dnie le�a� r�wny, szeroki, od �niegu bia�y szlak zamarz�ej rzeki. Rzeka,
w�skie jej wybrze�a, wysokie �ciany kotliny majaczy�y w grubych ciemno�ciach m�tn� bia�o�ci� okrywaj�cego je �niegu. Z jednej strony, na g�rze, panowa�a
zupe�na pustka, tu i �wdzie tylko przerywana czarnymi, cienkimi liniami drzew, m�odych sosen mo�e, po wyci�tym borze pozosta�ych. Z drugiej strony, wy�ej
jeszcze, wiejskie domostwa rze�bi�y na tle ciemno�ci �a�cuch grubych, czarniejszych ni� ona punkt�w. Po�yskiwa�y te� one rz�dem drobnych �wiate�ek, podobnych
do czerwonawych, mrugaj�cych oczu.
Z daleka, nisko, nad samym szlakiem rzeki posuwa�a si� posta� zupe�nie samotnego cz�owieka. Na tle md�awej bia�o�ci �niegu wydawa�a si� ona cienk� lini�
szybko przerzynaj�c� grube, ale mniej od niej czarne ciemno�ci. Wznosz�ce si� ze stron obu wysokie �ciany kotliny zmniejsza�y jej rozmiary, mo�na by pomy�le�,
�e jest to niesko�czona ma�o�� p�yn�ca po morzu niesko�czonej wielko�ci. Wielkie morza nocy i samotno�ci rozlewa�y si� wko�o niej od ziemi do nieba; zba�wanione,
szumi�ce wichry zdawa�y si� j� nie�� po szerokim, dzikim, ponurym �onie natury, wobec kt�rej i gr�b, pot�gi i wspania�o�ci by�a ona kropl�, okruch�, ziarnem
piasku, �d�b�em trawy upad�ym na dno przepa�ci...
Jednak pomimo pozor�w nadawanych mu przez otoczenie cz�owiek id�cy po dnie przepa�ci silnym by� musia�, bo jak zr�czny i wy�wiczony p�ywak porze wzburzone
wody, tak on szybko, niezachwianie i w linii prostej pru� posuwiste fale l wiruj�ce s�upy wichr�w. To, co go otacza�o - jakkolwiek czarne, dzikie i bezludne
- nie czyni�o kroku jego powolnym i trwo�nym. W zamian cos go z ty�u popycha�o, gna�o, par�o coraz dalej, coraz gwa�towniej. Ku czemu? Ku jakiemu� mo�e
punktowi wybawienia czy schronienia, widzialnemu tylko jego oczom ciemno�ci� i uderzeniami wichr�w o�lepianym, a mo�e i tym oczom nawet nie znanemu, niewiadomemu
i tylko ognistymi zg�oskami wypisuj�cemu na tle nocy nagl�cy krzyk: Naprz�d! naprz�d! byle dalej!
Szed� pr�dko, r�wno, w linii niezachwianie prostej, cicho jak widmo sun�c po mniej czarnych ni� ono ciemno�ciach; czasem tylko u st�p jego rozlega�o si�
kr�tkie, metaliczne stukni�cie jego kija o wystaj�cy spod �niegu kamie� wybrze�a.
Wtem stan��, jak wryty stan�� i g�ow� podni�s� ku rozci�gni�temu na g�rze, wysoko, �a�cuchowi czarnych punkt�w czerwonawymi �wiate�kami mrugaj�cych. Na
�a�cuch ten widocznie patrza�, a w pogwizdy wichru, kt�ry spod st�p jego wybuchn�� wiruj�cym s�upem, wmiesza� si� okrzyk ludzki, zdziwienia pe�en, z jednego
tylko, lecz przeci�g�ego d�wi�ku z�o�ony:
- A!
Zadziwi� si�. Kilka minut patrza� w g�r� i raz jeszcze, ale ju� cichszy i kr�tszy wykrzyk rzuci� pomi�dzy dwa niesko�czenie d�ugie j�ki wichru:
- A!
Potem szed� znowu dalej, lecz znacznie powolniej ni� przedtem. Po ruchach jego g�owy pozna� mo�na by�o, �e z usilnym zapewne wyt�eniem wzroku spogl�da
na rzek�, na szczyt przeciwleg�ej �ciany, pusty i tylko rzadkimi liniami cienkich drzew majacz�cy, na md�awo bielej�ce zag��bienia i garby tej wynios�o�ci,
u kt�rej st�p post�powa� zwolna, coraz wolniej.
"Niegdy�, niegdy� w b��kicie i z�ocie letniego dnia nad t� rzek� schyla�a si� m�oda jeszcze ch�opka w pstrej sp�dnicy do wysoko�ci kolan podniesionej, z
prawnikiem, kt�rym silna jej r�ka rozg�o�nie uderza�a o szare p��tna przykryte p�ynnym kryszta�em wody. Tu� za ni� z �ozinowego kosza os�oni�tego czerwon�
chust� wydobywa�o si� na �wiat bo�y ma�e, pyzate, Inianow�ose dzieci� i ciekawymi, chciwymi �wiata oczami patrza�o na b��kity i z�oto dnia letniego, na
usiany kamieniami piasek wybrze�a, na p�ynne kryszta�y wody i schylon� nad nimi, bia�ym pralnikiem szare p��tna uderzaj�c�, na silnych i nagich nogach
jak na pot�nej podstawie opart� matk�...
Znowu stan��. Tam, gdzie na g�rze ostatnim ze wszystkich �wiate�kiem mruga� ostatni czarny i nieco od innych grubszy punkt �a�cucha, od do�u wspina� si�
zaczyna�a droga szeroka po mniej stromej ni� gdzie indziej spadzisto�ci sun�ca coraz wy�ej. Z jednej jej strony sta�y w ciemno�ciach i czasem, z rzadka,
szumia�y sosny, z drugiej bieg�y i wi�y si� kr�te, zwik�ane, niewyra�ne cienie p�otk�w, na kt�rych niby na por�czy wschod�w bogacza, �nieg rozes�a� puszyste
poduszki.
Stan��, na drog� pn�c� si� w g�r� wyt�onym zapewne wzrokiem patrza� i znowu w szum wichru lec�cego po �ci�tych teraz kryszta�ach rzeki wmiesza� si� okrzyk
ludzkiego g�osu pe�en zdziwienia:
- A!
D�ugo sta� u pocz�tku drogi. Waha� si� czy z samym sob� walczy�? Kijem silnie uderzy� o spory kamie�, r�k� do g�owy podni�s� i wnet j� wzd�u� cia�a opu�ci�.
Zwolna, coraz wolniej i�� zacz�� drog� wspinaj�c� si� po spadzistej g�rze, coraz wy�ej...
...Niegdy�, niegdy� drog� t� na g�r� t� wchodzi� ch�op wysoki i silny, bia�� koszul� �wiec�c w jesiennej mgle, bose stopy zatapiaj�c w piasku i na plecach
nios�c sie�, przez kt�rej szerokie oka po�yskiwa�y srebrne �uski i r�owe skrzela rybie. A za nim wyrostek bosonogi, pyzaty, z hardo odrzucon� g�ow�, z
zawieszon� na rami� wy�sz� od niego w�d�, bieg� jak m�ode �rebi�, grzyw� rozwiewaj�c, podskakuj�c, braciom, kt�rzy ciekawie wygl�dali zza plota, dzieje
po�owu opowiadaj�c tak rozg�o�nie i tryumfuj�co, �e g�os jego daleko rozlega� si� po wsi i pomi�dzy rzadkie sosny wpadaj�c rozbija� si� nad mogi�ami W
tysi�c �piewnych, weso�ych dzwonk�w...
Wszed� pomi�dzy sosny, kilka razy potkn�� si� o mogi�y niskimi krzakami otoczone, �niegiem przysypane i tu� przy ziemi niskimi krzy�ami stercz�ce. Jak olbrzym
domki liliput�w, szerokimi kroki przest�powa� mogi�y i krzaki kieruj�c si� ku czemu�, co czernia�o po�rodku wiejskiego cmentarza, znacznie wy�sze od krzak�w
a ni�sze od drzew, kt�re teraz pod dotkni�ciem wiatru g�o�no zaszumia�y i ciszej, przeci�gle, g��boko westchn�y. Stan�� i z bliska patrza� na �ciany cmentarnej
kapliczki i na drzwi jej pr�chniej�ce, wykrzywione, jednak zamkni�te. W westchnienia drzew zwolna poruszaj�cych w ciemno�ciach wachlarze swych ga��zi wmiesza�
si� d�wi�k ludzkiego g�osu do westchnienia podobny:
- A!
R�kami uczyni� par� �ywych porusze�, co� metalowego zadzwoni�o mu w palcach i chwil� dzwoni�o przy drzwiach, a� otworzy�y si� one i ukaza�y g��b kapliczki
czarn�, w g�rze dwoma ma�ymi oknami jak mg�awosrebrnymi plamami �wiec�c�. Wszed� i na chwil� zupe�nie zla� si� z czarn� ciemno�ci�, ale po chwili u wysoko�ci
jego piersi b�ysn�� ognik latarki, kt�ry przecie� najcie�szej nitki �wiat�a na niego nie rzuci�. By�a to latarka kryta, ma�a, taka, z jak� ludzie tajemnie
�r�d nocy wchodz� w�ciany cudzych dom�w, wprogi zbrodni i zguby. �wiat�o jej w�skim i chwiejnym strumieniem wymykaj�ce si� zza ma�ej szyby, blaszanym p�kolem
z trzech stron os�oni�tej, odwr�ci� od siebie, a skierowa� ku niskiemu ogrodzeniu, za kt�rym u �ciany, na wielkich plamach ple�ni m�tnie zamajaczy�y linie
rozpi�tego na krzy�u Chrystusa. Z wielkiego, drewnianego, prostacz� r�k� wyrze�bionego krucyfiksu w�ski i chwiejny strumyk �wiat�a przesun�� si� nieco
dalej i o�wieci� obraz, na kt�rym B�g Ojciec w faluj�cej, szkar�atnej szacie d�o� trzyma� na bia�awym globie, B�g Syn w sp�owia�ych szafirach dwa palce
wznosi� w g�r�, a B�g Duch �wi�ty bia�ym go��biem z rozpi�tymi skrzyd�ami ulatywa� a� pod czerwon� ram� obrazu. Znowu strumyk �wiat�a zako�ysa� si� w czarnej
przestrzeni i upad� na wielk�, grub� szmat� papieru bez ram wisz�c� u wystaj�cej deski �ciany. Tam �wi�ty Jerzy z rozwini�tym nad g�ow� proporcem p�dzi�
na koniu malowanym w bia�e i czarne pr�gi, a w chwiejnym strumieniu �wiat�a posta� ludzka, kszta�ty zwierz�ce i linie proporca ukazuj�c si�, to znikaj�c,
zlewaj�c si� z sob�, tu wyd�u�aj�c si�, tam skracaj�c tworzy�y ca�okszta�t dziwny, naturze nieznany, gro�ny do apokaliptycznych potwor�w i rycerzy podobny.
Doko�a kapliczki przeci�g�ej, rozpaczniej westchn�y drzewa, wiatr z j�kiem wpad� przez szczeliny okien i zaszamota� star� kart�, kt�ra wzd�a si� i jak
skrzyd�o ptasie z szelestem unios�a si� w g�r� Zdawa� si� mog�o, �e apokaliptyczny rycerz zrywa si� z miejsca na kt�rym go przykuto, i z proporcem podobnym
do kosy na koniu o lwiej grzywie wnet w przestrze� uleci. W j�ki wiatru przez szczeliny okien wlatuj�ce wmiesza� si� szept ludzki, g�o�ny, gruby, przera�ony:
- Jezusie mi�osierny! ratuj dusz� moj�!
...Niegdy�, niegdy� pachol� ch�opskie w �wi�teczn� sukmanki odziane, przez matk� za r�k� tu przyprowadzone, przykl�ka� u drzwi tej kapliczki i z trwog�,
kt�ra walczy�a z zachwytem wznosi�o b��kitne, niewinne oczy na wielki krucyfiks i wymalowanego �r�d papierowej karty konnego rycerza z proporcem...
Latark� zgasi�. Wyszed� z kapliczki, drzwi jej pozostawi otworem i nie zatrzymuj�c si� ju� ani na chwil�, wysoki nawet �r�d wysokich sosen, powoli znowu,
krokami olbrzyma przest�powa� krzaki i mogi�y.
Z cmentarza wszed� na drog�, szeroko�� jej przeby� i r�k� po�o�y} na wrotach pierwszej z rz�du zagrody wsi. Zanim je otworzy�, wyt�onym wzrokiem na chat�
w g��bi podw�rko stoj�c� popatrzy� i raz jeszcze przeci�gle wym�wi�:
- A!
G�ow� zako�ysa�, jak kto� g��boko, bez granic zdziwiony, Wrota skrzypn�y, drobny cie� psa szybko i z g�o�nym szczekaniem od progu chaty posun�� si� podw�rkiem;
zza okna mrugaj�cego w ciemno�ciach czerwonawym �wiat�em s�ycha� by�o g�os gruby, silny, ale �wie�y, m�odzie�czy, pr�dko, d�ugo nieprzerwanie opowiadaj�cy
o czym�, opowiadaj�cy, opowiadaj�cy...
* * *
By�a to chata starego Szymona Miku�y. kt�ry teraz w obszernej i niskiej izbie siedzia� na zydlu przy ustach trzymaj�c wielk� glinian� fajk� na kr�tkim cybuchu
osadzon�. Mia� zapewne lat przesz�o sze��dziesi�t, lecz nie wygl�da� wcale na jednego z tych ojc�w rodzin, kt�rych synowie ok�adaj� razami lub spod strzechy
ju� ich nie potrzebuj�cej wyp�dzaj�. Na tle odymionej �ciany, o kt�r� opiera� szerokie i troch� tylko przygarbione plecy, w md�ym �wietle pal�cej si� na
stole lampki z wysokim kominkiem posta� jego w bia�e p��tno przyodziana zarysowywa�a linie pot�ne. Grube k��by dymu, kt�re nieustannie . z ust wypuszcza�,
zas�ania�y, to ods�ania�y g�ow� wielk�, nad czo�em wy�ysia�a i z ty�u otoczon� wie�cem siwych w�os�w i rysy du�e, �ci�g�e, rumian� cer� powleczone, bujnym,
twardym w�sem zje�one, o�wiecone dwojgiem oczu b�yszcz�cych i m�drych, kt�re spod g�stych i obwis�ych brwi spogl�da�y ze spokojem energii i ostr� przenikliwo�ci�.
R�ce jego, z kt�rych jedn� zasun�� pod przepasuj�c� koszul� czerwon� ta�m�, a drug� fajk� przy ustach trzyma�, wielkie, silne, �ylaste, zdradza�y przechowan�
wybornie zdolno�� do pracy j �elazn� si�� uj�cia. �atwo by�o domy�li� si�, �e gdy ten starzec wstanie, wyprostuje si� i przem�wi, wszyscy tu obecni spiesznie
i pilnie spe�ni� wszystko, cokolwiek im spe�ni� rozka�e. Obecnych za� w izbie tej by�o wielu, a wszyscy w tej chwili siedzieli lub stali nieruchomo, w
milczeniu, postawach takich, w jakich uwag� ich i ciekawo�� pochwyci�o opowiadanie, kt�rego s�uchali.
Najstarszy syn Miku�y, bednarz i stolarz, ch�op oko�o czterdziestoletni, ci�ki i gruby, r�k� z heblem, kt�rym wyg�adza� le��cy przed nim z�b brony, opar�
na �awie i ponuro opu�ci� twarz, tak okryt� g�stwin� czupryny i zarostu, �e po�r�d niej, jak iskry po�r�d zaro�li, b�yska�y czarne, cgniste oczy. �ona
jego, r�wna mu wiekiem, sta�a przed kominem, na kt�rym pal�cy si� ogie� od st�p do g�owy blaskiem swym oblewa� kibi� jej wysok�, wyprostowan�, siln�, z
g�ow� dumnie w ty� odrzucon� i skrzy�owanymi u piersi ramiony. Tu� za t� powa�n�, o pi�knych rysach i energicznej postawie gospodyni� chaty, w cieniu nieco,
za przezroczystym ko�em i wysok� prz��nic� ko�owrotka siedzia�a c�rka Miku�y, m�oda, kr�pa, ho�a dziewczyna, kt�ra przed chwil� prz�d�a, ale teraz z jedn�
r�k� na kolana opuszczon�, a drug� podniesion� ku p�owej wi�zi lnu u prz��nicy tkwi�cej znieruchomia�a, p�sowe usta rozwar�a, a wszystko w niej: kr�pa
kibi� i ciemne, drobne r�ce, zadarty nos i rumiane policzki, b��kitne oczy, a nawet rudawe w�osy po w�skim czole rozrzucone i liczne rz�dy paciorek na
bia�� koszul� u szy opadaj�ce, zdawa�o si� by� zaczarowanym i os�upia�ym w zdumieniu i przera�eniu. Przera�on� te�, ale bardziej jeszcze zaciekawion� wydawa�a
si� stara, ma�a, szczup�a babula, kt�ra przy samej ziemi na necce dnem do g�ry przewr�conej siedz�c mia�a przed sob� sito pe�ne str�k�w, fasoli. �uszczy�a
je by�a przed chwil�, ale teraz z kilku ziarnami zaci�ni�tymi w ko�cistej i ��tej r�ce g�ow� jakby oklejon� okr�g�ym, czerwonym czepkiem wysuwa�a pod
�wiat�o ognia, kt�re dziwne rumie�ce k�ad�o na jej pomarszczonym czole i migotliwe iskry krzesa�o w zapad�ych, lecz bystro biegaj�cych oczach. Ciekaw�
te� l zadziwion� wydawa�a si� m�odziutka, jak jutrzenka �wie�a, jak brzoza wysmuk�a �ona m�odszego syna Miku�y. Na zydlu przy d�ugim stole umieszczonym
siedzia�a ona w �wietle lampki naprzeciw ponurego bednarza i u piersi okrytej granatowym kaftanem ko�ysa�a paromiesi�czne dzieci�. Wielki kosz z �ozy,
w kt�rym spa�o inne niemowl�, na grubych sznurach zwisa� u odymionej belki sufitu obok szerokiego tapczana zas�anego sianem i okrytego wielkim radnem.
Dwie dziewcz�ce, fr�dzlami p�owych w�os�w przys�onione g�owy pochyla�y si� nad izb� ze szczytu wysokiego i roz�o�ystego pieca; zza szerokich plec�w bednarza
wychyla�o si� szczup�e, p�owow�ose, pi�tnastoletnie pachol�, z. k��bami sznur�w na kolanach i z iglic� do wi�zania wi�cierzy w r�ku. W pe�nym o�wietleniu
lub chwiejnych p�wiat�ach dwana�cie tych istot ludzkich r�nej p�ci i r�nego wieku nieruchom� grup� nape�nia�o nisk� izb�, w kt�rej wiele miejsca zajmowa�y
gospodarskie statki, rybackie narz�dzia i roz�o�yste krosna tkackie. Po�rodku izby sta� opowiadaj�cy. By� to m�odszy z dw�ch syn�w Miku�y, trzydziestoletni,
wysoki, zgrabny cz�owiek, kt�rego postawa i ubi�r okazywa�y pewno�� siebie po��czon� z d��eniem ku niejakiej ju� wytworno�ci. Tylko co snad� powr�ci� z
drogi, bo jeszcze nie zdj�t zgrabnego ko�uszka, od kt�rego czarnego baraniego ko�nierza silnie odbija�a rudawo�� jego kr�tko przystrzy�onej brody i �wie�a
rumiano�� cery. Z�ote w�osy z rudawym odcieniem na ty� g�owy odrzucone ukazywa�y czo�o bielsze od reszty twarzy, �mia�e i roztropne. �mia�e te� i roztropne
by�o spojrzenie jego pod�u�nych szafirowych oczu, kt�re, zna� to by�o, b�yska� mog�y niekiedy gniewem albo z filutern� przekor� zagl�da� w niewie�cie lica.
Trzyma� jeszcze bicz, kt�rym w podr�y konia pogania�, i z �ywymi gestami ramion, r�k i g�owy opowiada�:
- Dalb�g, prawd� m�wi�! �ebym zdech�, je�eli k�ami�!
Ca�y �wiat by� dzi� w miasteczku i wszyscy tak o tym gadali, �e i targu �adnego prawie nie by�o. Wszyscy gadaj�, �e to jest B�k, ten sam, co to dziesi��
lat temu ze sp�lnikami - �eby im dobra nie by�o! - troje ludzi zamordowa�...
- �yd�w, zdaje si�, czy co? - r�k� ku w�osom nios�c mrukn�� ponury bednarz.
- A to� - potwierdzi�, opowiadaj�cy - dw�ch �yd�w i jedn� bab�, co wtedy u nich nocowa�a, zamordowali, a ca�ego bogactwa trzydzie�ci rubl�w u nich znale�li.
Wtenczas jego z�apali i przekonali si�, �e to ten sam B�k, kt�ry iu� przez kilka lat gdzie�ci� indziej w dalekich stronach dokazywa�... Kramy odbija�,
pieni�dze chfa�szowa� i tylko tyle, �e jeszcze nie zabija�... A� tu i zabija� ju� zacz��... A� tu i s�d nad nim zrobili, do katorgi jego os�dzili i na
wieczne czasy na Sybir os�dzili, a� on z turmy uciek�. Uciek� szelma, odzienie insze w�o�y� i .na robotnika do jakiej� chfabryki poszed�... Poszed� na
robotnika do jakiej� chfabryki i by� tam rok, dwa roki, trzy roki, za fa�szywym paszportem by�... A� i tam jego z�apali i bili za to, �e ucieka�, nie �art
jak bili, gadaj�, �e ze sto pletni szelma dosta�...
- Aj! - �a�o�nie j�kn�a m�odziutka kobieta dzieci� w ramionach ko�ysz�ca.
- Aaaa! - ze zdziwienia g�ow� zatrz�s�a baba.
Pachol� zza plec�w bednarza wygl�daj�ce szeroko otworzy�o oczy, kt�rych pogod� i niewinno�� zm�ci�a trwoga.
- Wytrzyma�! Ot, m�j Bo�e! i wytrzyma� - nie zmieniaj�c powa�nej postawy i ramion nie -ozplataj�c zauwa�y�a gospodyni.
- Ale! - wykrzykn�� opowiadaj�cy - czort duszy jego nie wzi��! W bolnicy troszk� pole�a� i w Sybir go pognali. Zagnali go het, a� na sam koniec �wiata,
�eby ju� drugi raz nie ucieka�. A on wzi�� i taki uciek�...
- Z katorgi uciek�? - fajk� z ust wyjmuj�c po raz pierwszy odezwa� si� stary Miku�a.
- Ale, tatku, z katorgi. By� tam rok, dwa roki, a� nogi wzi�� za pas i hajda w �wiat! S�ysz�, po calutkim cesarstwie pisma rozes�ali. Do gubernator�w, i
do policmajstr�w, i do stanowych, i do wo�ostnych kancelarii pisma rozes�ali, �e, m�wi�, taki a taki z katorgi uciek�, �e, m�wi�, szuka� jego i �apa� wszystkim,
kto tylko �yje, nakazuje si�... S�ysz�, po calutkim cesarstwie szukali, rok, dwa roki szukali, a� ot! Kab jeho wo�ki zduszy�y... tut znale�li...
- Aj! - zza ko�owrotka wrzasn�a Hanu�ka.
Gospodyni ramiona rozplot�a i po raz pierwszy przestrach roztworzy� nieco jej pi�kne i jeszcze rumiane usta.
- Hdzie? - ozwa� si� zn�w Miku�a - hdzie tut znale�li? Z durnego gadania durniom pociecha...
- Dalb�g, tatku - niezadowoleniem ojca �ywo dotkni�ty, szeroko ramieniem i batem rozmachuj�c wykrzykn�� opowiadamy. - Z�by mnie choroba ruszy�a, je�eli
�g�! Tut znale�li... o dwie mile od nas siedzia�... w Skidlu siedzia�... w chfabryce zn�w robotnikiem by�, za fa�szywym paszportem zn�w by�... Ot i fa�szywy
paszport poznali, ot ju� i �apa� mieli, a on nie dure�, wzi�� i zn�w uciek�... psia jego krew... jaki m�dry! cha, cha, cha, cha!
Sam jeden �mia� si�, inni milczeli, a Miku�a brwi �ci�gaj�c zapyta�:
- A nie breszesz, Aleksy? A nie wymy�li�, �eby baby straszy�?... A pr�bowa� kiedy ba�ka zwodzi�? A?
Teraz miody ch�op strwo�one nieco spojrzenie zrazu na ojca rzuciwszy z obraz� w g�osie i wzruszeniem ramion odpowiedzia�:
- Je�eli ja �g�, to i pisarz ��e. Od pisarza �e ja najwi�cej i nas�ucha� si� o tej hawanturze, bo do kancelarii pismo przysz�o, �e on tut, w Skidlu, tylko
co by� i zn�w przepad�.., to musi jeszcze daleko nie zaszed�, to �eby jego szuka� i �apa�... takie pismo przysz�o...
- Mo�e i chfotografi� do kancelari przys�ali? - zapyta� bednarz.
Aleksy z pogard� r�k� machn��.
- Z takich, jak on, chfotografii nie rysuj�... z innych rysuj�... Ale pisarz m�wi�, �e pismo przysz�o... Szukajcie, m�wi, je�eli Boga kochacie, szukajcie,
a to, m�wi, ca�emu �wiatu wielka bieda b�dzie... Rozboje b�d�, m�wi, z�odziejstwa. i grabie�e b�d�! to i to b�dzie... A jak jego kto z�apie, to zaraz do
turmy odstawim, m�wi... Ju� teraz, m�wi, nie sto pletni, jak wprz�dy, ale dwie�cie jemu wsadz� za to, �e drugi raz ucieka�... w kajdany mocne, �elazne
okuj� i na calutkie ju� �ycie do katorgi zaprz�gn�... ot jak!
Nikt nie porusza� si� i nic nie m�wi�. Mog�o si� zdawa�, �e i przez t� spokojn�, ciep��, ludn� izb� przep�yn�o ponure widmo z g�ow� pot�pie�ca i krwi�
ociekaj�cymi plecami. Na koniec Miku�a wyprostowa� si�, fajk� o brzeg sto�u uderzy� popi� z niej wytrz�saj�c i z r�k� wyci�gni�t� ku le��cym na stole
przez syna z jarmarku przywiezionym pieni�dzom wym�wi�:
- Sprawiedliwie! tak szelmom wszystkim robi� trzeba. Niechaj hawantur nie dokazuj�, cudzego nie ruszaj�, niewinnej krwi nie marnuj�, bo tego zabroni� nam
Pan B�g najwyszejszy, a wszystkim niewinnym ludziom od niesprawiedliwo�ci i krzywdy obrona i ubezpieczenie by� powinno. Hodzi!
Kilka zmi�tych asygnat za koszul� w�o�y� i po wszystkich obecnych, po synach, synowych, c�rce i wnukach wodzi� b�yszcz�cymi oczami, kt�re w tej chwili przybra�y
wyraz surowy i twardy. Grube zmarszczki falowa�y mu po szerokim czole, podnosz�c si� w g�r�, to ku kosmatym brwiom opadaj�c; w ca�ej postaci Jego malowa�a
si� wyra�nie mysi, kt�rej jednak nie wypowiada�, �e gdyby ktokolwiek z tych, po kt�rych wzrokiem wodzi�, wst�pi� na tak� drog�, po jakiej szed� tamten,
u samego jej pocz�tku pierwszy i nieub�agany opu�ci�by na niego t� wielk�, �ylast� z br�zu, zda si�, wykut� sw� r�k�...
- Hodzi! - wym�wi� i do worka z tytuniem si�gn��.
Wszyscy milczeli. Wiedzieli, �e ilekro� stary wyraz ten wym�wi�, wszelkie spory i sprawy rodzinne i inne stanowczo rozstrzygni�tymi zostaj�. Aleksy bat
opar� o �cian�, do �ony zbli�y� si� i pochylony jedn� r�k� po plecach j� g�aska�, a palcem drugiej wodzi� po u�pionej twarzy i czerwon� czapk� okrytej
g�owie niemowl�cia. Bednarz posun�� heblem po na wp� wyg�adzonym z�bie brony; ko�owrotek Hanulki zaturkota�; gospodyni garnek z gor�c� wod� z komina wyjmowa�a...
Drzwi skrzypn�y, do izby wpad� naprz�d ujadaj�c i warcz�c nasro�ony, zje�ony, kud�aty kundel, a zaraz potem ozwa�o si� przy progu wym�wione pozdrowienie:
- Niech b�dzie pochwalony...
G�os, kt�ry je wym�wi�, gruby by�, ochryp�y i czu� w nim by�o przy�pieszony oddech.
- Na wieki wiek�w... - ch�rem odpowiedzieli przytomni.
Miku�a z d�oni czyni�c sobie daszek nad oczami, ku drzwiom spogl�da�; gospodyni oczy od ognia odwr�ci�a; hebel bednarza i ko�owrotek Hanulki umilk�y znowu;
Aleksy z r�k� na plecach �ony opart� wyprostowa� si�.
- Panie gospodarzu i pani gospodyni - m�wi� u proga g�os gruby i ochryp�y - podr�ny jestem i �aski waszej prosz�. Dajcie godzink� w ciep�ej chacie posiedzie�;
ogrzej� si� i dalej P�jd�... d�ugo wam nie dokuczaj�c...
- Prosim! wejd�cie sobie i posied�cie - odpowiedzia� stary.
- Czemu nie? wejd�cie, b�d�cie �askawi i ogrzejcie si� sobie... -. grzecznie zaprosi�a gospodyni.
W szeroki pas �wiat�a od ognia padaj�cy wszed� cz�owiek ros�y, barczysty, lecz bardzo chudy, w ubraniu sk�adaj�cym si� z wysokich but�w, wsuni�tych w nie
spodni z grubego sukna do�� cienkiego, na jednym ramieniu szeroko rozdartego surduta. Do podr�owania w wietrzn� i mro�n� noc zimowa ubi�r ten nie by�
stosownym; tote� od ch�odu mo�i twarz jego bardzo wyd�u�on� i ko��mi policzk�w stercz�c� okrywa�a blado�� przypominaj�ca cienki, ��tawy papier. Do zmi�tej
bibu�y podobnym by�o jego czo�o wysokie, powi�kszone jeszcze ma�ym wy�ysieniem, za kt�rym po�yskiwa�y rudawe w�osy. Rudawy w�s ocienia� mu w�skie usta;
pod�u�ne oczy �renic� tak szafirow�, �e z dala ta ich barwa uwag� zwr�ci� musia�a, szybkim, wszystko, zda si�, od razu widz�cym spojrzeniem ogarn�y ca�e
wn�trze izby.
- Si�d�cie, b�d�cie �askawi, odpocznijcie! - od komina nie odchodz�c przem�wi�a gospodyni. - Jasiek - na syna zawo�a�a - podaj panu sto�ek!
Nazywa�a go panem, bo surdut mia� na sobie, a chocia� u progu przem�wi� tym j�zykiem, jakim w tej chacie m�wiono, snad� by�o, �e nie pos�ugiwa� si� nim
zwyczajnie.
Usiad� na sto�ku, gruby kij z �elaznym u ko�ca okuciem pomi�dzy kolanami umie�ci� i silnie zatar� d�ugie, czerwone, z grubymi palcami r�ce. Podni�s� przy
tym twarz i u�miechn�� si� tak, �e wygl�da� wp�bezmy�lnie, wp�weso�o.
- Oj, zimno, zimno... - zaj�cza� - i g�odno! - doda�, ale �artob�iwo�� z twarzy mu nie znika�a. Mo�na by my�le�, �e skar�y si� �artem.
- Wiater dzi� taki, �e nie daj Bo�e - zauwa�y� Aleksy.
- Chcecie je��? - g�ow� znad roboty podnosz�c i ciekawie na przyby�ego patrz�c zapyta� bednarz.
Zn�w r�ce zaciera� zacz��.
- Oj, zjad�bym, zjad�bym, gdybym co mia�, ale na drog� zapasu nie wzi��em...
Usta jego u�miecha�y si� �artobliwie na podobie�stwo ust kpiarza, kt�ry towarzystwo zabawi� i weso�o�ci� sw� uj�� dla siebie pragnie, ale ochryp�y g�os
skrzypia� jak niewysmarowane ko�o wozu, a wzrok chciwie w g��bi komina ton��.
- Oj, zjad�bym, zjad�bym... Dwa dni w drodze... gdzie! pami�� mi w g�owie zamarz�a, czy co? ju� dwie niedziele w drodze... Id�, taj id�, taj szukam, czego
nie zgubi�em, i nie wiadomo tylko, czy znajd�... cha, cha, cha, cha!
M�wi� g�o�no, jeszcze g�o�niej �mia� si�. Kij wysun�� si� mu spomi�dzy kolan i upad� na ziemi�; schyli� si� i podni�s� go z niezmiern� gibko�ci� i szybko�ci�
ruch�w.
Wszyscy milczeli. Nikt tu pr�cz ojca rodziny rozkaz�w �adnych nigdy nie wydawa�. Miku�a oboj�tnie na przyby�ego patrza�, a potem zwolna ku starszej synowej
g�ow� zwr�ci�.
- Krystyna! majesz szto i�ci? je�eli masz, to go�cia potrachtuj...
- To�kanica z makiem je (jest) -odpowiedzia�a.
Stary otoczy� si� k��bem dymu.
- Z daleka? - zapyta�.
Teraz przyby�y z wyt�eniem na niego patrza�.
- Z Prus - odpowiedzia�.
- Pewno do jakiej chfabryki, bo najwi�cej Miemc�w do chfabryk idzie...
- Pan Miemiec? - cienkim g�osem i z nadzwyczajn� ciekawo�ci� zapyta�o pi�tnastoletnie ch�opi�.
- Ja nie Niemiec, ale z Niemiec id�... do fabryki id�... gdzie p��cienka robi�, bo, s�ysz�, tam zarobek dobry... a niedaleko st�d, s�ysz�, koszary buduj�...
mo�e tam najm� si�, bo i mularstwo znam... byle zarobi�, byle �y�; biednemu cz�owiekowi byle zarobi�, byle �y�...
- Oj, to prawda; biednemu cz�owiekowi byle zarobi�... byle �y�! - z g��bokim zrozumieniem potwierdzi�o par� g�os�w.
Krystyna postawi�a na stole mis� pe�n� kartoflanej kaszy, szarej od przymieszanego do niej maku, zastyg�ej i tak stwardnia�ej, �e j� no�em kraja� by�o trzeba.
Po�o�y�a te� przy misie n� i spory kawa� czarnego chleba. Kiedy chodzi�a po izbie, ruchy jej by�y powa�ne, twarz spokojna, a g�ow� ci�gle dumnie troch�
podnosi�a. Mo�e przewodnicz�ce jej po�o�enie w ludnej chacie, mo�e zgodne po�ycie z m�em i szcz�liwe macierzy�stwo obleka�y j� cechami powagi i osobistej
godno�ci. By�a te� grzeczn�.
- Jedzcie, b�d�cie �askawi - zaprasza�a go�cia.
D�ugie, chude, czerwone jego r�ce pochwyci�y naprz�d chleb i do ust go ponios�y, lecz niespokojne oczy zdawa�y si� jeszcze czego� szuka� po stole.
- Nie gniewajcie si�, panie gospodarzu... ale zmarz�em jak ko��... �eby tak mo�na dosta� kieliszeczek w�deczki... w�deczki... w�deczki!
�ar�ocznie chleb prze�uwaj�c znowu gestem weso�ego kpiarza r�ce zaciera�.
- Czemu nie mo�na? mo�na! - spokojnie odrzek� gospodarz. - Krystyna! daj w�dki!
Bednarz g�ow� znad roboty podni�s�, oczy mu chciwie b�ysn�y. Krystyna przynios�a butelk� i kieliszek z grubego, zielonawego szk�a, kt�ry gospodarz w po�owie
nape�ni� i do ust go nios�c ku go�ciowi g�ow� sk�oni�.
- Na zdrowie! - rzek� i wypi� powoli, prawie po kropli.
Kiedy go�� bra� nape�niony po brzegi kieliszek, grube palce jego dr�a�y.
- Na szcz�cie! - odpowiedzia� i od razu z chciwo�ci� spor� miark� trunku w gard�o sobie wla�.
Bednarz patrza� na starego i nie�mia�o troch� po butelk� si�ga�. Stary milcza�. Bednarz wi�c wypi� i butelk� ku bratu wyci�gn��.
- Aleksy, piej!
- Nie choczu, nie budu pici, �onka zabroni�a! - odm�wi� m�ody ch�op i na ca�� chat� parskn�� g�o�nym �miechem. - Dalb�g zabroni�a! - m�wi� dalej - jak przyczepi�a
si� do mnie: "Nie pij, Aleksy, i nie pij! Kiedy mnie cho� troszk� lubisz, kiedy Boga najwyszejszego boisz si�, nie pij! Przysi�gnij, �e nie b�dziesz pi�,
przed krzy�ykiem przysi�gnij!" Widz� ja, �e nijak nie odczepi� si� od babskiego j�zyka, wzi��em taj przysi�g�em i ju� musi rok b�dzie, jak w�dki nie pokosztowa�em.
Mo�e ja �g�, Jelonka, a? czy ja �g�?
W serdecznym �miechu bia�e i drobne z�by ukazaj�c r�k� go po twarzy pog�adzi�a.
- Kab ty skis, kiedy ty przez moje gadanie pi� przesta�' . s^w taki du�y wyr�s�, to i rozumu nabra�...
Baba wsta�a z necek, do sto�u podesz�a i na butelk� patrze� zacz�a.
- Piej! - rzek� do niej stary.
Z kieliszkiem w r�ku pok�oni�a si� wszystkim doko�a i wypiwszy r�kawem koszuli zapad�e usta otar�a. Go�� wlepia� w ni� oczy tak, jakby rysy jej rozpoznawa�
usi�owa�. Ogromne kawa�y kaszy po�era�, okruchy jej z gar�ci do gard�a wsypywa�, a w miar� tego jak g��d zaspokaja�, coraz ciekawiej i uporczywiej przypatrywa�
si� wszystkiemu i wszystkim. Chwilami zdawa�o si�, �e czego� lub kogo� wzrokiem szuka. Spogl�da� na tapczan, potem na szczyt pieca, potem znowu na tapczan.
Nagle zapyta�:
- A �onka wasza, panie gospodarzu, �yje?
- Ju� dawno umar�a... z dziesi�� rok�w ju� b�dzie jak umar�a... - zagada�a baba wypit� w�dk� skrzepiona i o�ywiona - tego samego lata umar�a, jak mnie ze
dworu odprawili... wtenczas mnie Szymon do swojej chaty przytuli�; niech jemu Pan B�g najwyszejszy za to we wszystkim dopomo�e... "Krystynie w gospodarstwie
dopomagaj" powiedzia�...
- Umar�a - przerwa� go��, a znieruchomia�e jego oczy tkwi�y znowu w twarzy rozgadanej baby. - A warn, matko, Nastula na imi�... we dworze gospodyni� folwarczn�
byli�cie...
- A to�! - z uradowaniem wykrzykn�a baba.
- A sk�d�e wy o tym wiedzie� mo�ecie? - zagadn�� Aleksy.
Ale przyby�y pytania tego nie us�ysza�, czy na nie odpowiedzie� nie chcia�. Po �cianach teraz oczami wodzi�.
- Dawno�cie, panie gospodarzu, t� chat� zbudowali?
Powoli, oboj�tnie Miku�a odpowiedzia�, �e chata jest star�, a tylko niedawno podni�s� j� troszk�, przegni�e zr�by nowym drzewem zast�pi�, wi�ksze okna wyci��...
- Ja te� patrz�, �e izba jakby niezupe�nie ta, co by�a...
- Albo� byli�cie tu kiedy? - zapyta� bednarz.
Nie odpowiedzia� znowu. Jes{ nie przestaj�c ogl�da� si� doko�a. Na bednaraa i na Aleksego d�ugo popatrza� i nagle jako� rzek�:
- Ot jak. Starej ju� nie ma!
A po chwili doda�:
- I Ja�ka nie ma!
- Jakiego Ja�ka? - fajk� od ust odejmuj�c i bystro na go�cia patrz�c zapyta� stary.
- Ot, jakiego! - za�mia� si� go�� - a to� waszego trzeciego syna, panie gospodarzu!
- Czy wy tutejsi, �e tak wszystko wiecie? - zagada�a Jelenka.
- Musi byli�cie tu kiedy! - zza czerwonych powiek wlepiaj�c w niego sp�owia�e, ale ciekawe oczy przem�wi�a baba.
- Wida� ze wszystkiego, �e wam tu by� nie pierwszyzna - ozwa� si� Miku�a.
Tak obl�ony pytaniami, przyby�y zrazu twarz ku sto�owi nachyli�, a potem z g�uch� jak�� z�o�ci� mrukn��:
- No, by�em, by�em... to i co, �e by�em?
W mgnieniu oka jednak z�o�� czy niecierpliwo�� poskromi� i oboj�tnie m�wi�:
- A by�em tu... za robotnika najmowa�em si�, wtedy kiedy nowy dw�r budowali... przy budowaniu nowego dworu pracowa�em...
- Dawno to ju� by�o, mo�e i ze dwadzie�cia lat temu - zauwa�y� Miku�a.
- Wi�cej ni� dwadzie�cia - poprawi� go��.
- Nie �art, jak wtenczas du�o cudzych ludzi do tego budowania przychodzi�o... - zauwa�y� bednarz.
- A du�o. I ja przychodzi�...
Stary uwa�nie na go�cia patrzy�.
- Co�ci� mnie mroczy si� w oczach... albo zdaje si�, �e was znam... albo zdaje si�, �e nie znam...
- Jak Boga kocham - zaszamota�a si� baba - kab ja z tego miejsca nie wsta�a, kiedy i mnie nie tak samo... albo zdaje si�, �e was znam... albo zdaje si�,
�e was nie znam... Musi wy kiedy ze mn� rozmawiali, jak przy budowaniu nowego dworu byli..
Przyby�y u�miecha� si� i z dziwn� uporczywo�ci� patrza� na Jej wysch�e, pomarszczone, jak wosk ��te r�ce.
- Oj, rozmawiali�cie ze mn�, matko - zacz�� - rozmawiali�cie nie raz, nie dwa i nie dziesi�� razy... oj, przynosili�cie mnie w tych r�kach swoich chleb
nasmarowany miodem albo mas�em, kt�re�cie z pa�skiej spi�arni pod sekretem brali... cha, cha, cha, cha!
�mia� si� g�o�no, z podniesion� twarz�, a oczy mu gorza�y jak dwa ciemne, roz�arzone w�gle.
- Kab mnie dzi� w nocy uduszy�o, kiedy pami�tam... nie pami�tam... czy ja z wami rozmawia�a, czy nie rozmawia�a, czy wam kiedy chleb dawa�a, czy nie dawa�a,
niczego nie pami�tam, tylko mnie zdaje si�, �e albo was znam, albo was nie znam.. taki znam! taki nie znam!... a! co to takiego?
Dwie pary oczu: jedna bystra i przenikliwa, spod siwych, obwis�ych brwi spogl�daj�ca, a druga sp�owia�a, iskierkami ciekawo�ci po�yskuj�ca i �ywo biegaj�ca
pod czerwonymi powiekami, wpatrywa�y si� w przybysza, kt�ry zaniepokoi� si�, znowu r�ce zatar�, bezmy�lnie roz�mia� si� i ze sto�ka powstawszy szerokimi
krokami do komina poszed�. Tu w ca�ej wysoko�ci swej wyprostowany r�ce za plecy za�o�y} i wzrok spu�ci� ku dziewczynie, kt�ra przy zbli�eniu si� jego prz���
przesta�a i zal�kniona czy zawstydzona r�ce na kolana opu�ci�a. Ze spuszczonym ku niej wzrokiem przem�wi�:
- A ty c�rka gospodarza?
Odwracaj�c od niego twarz zarumienion� szepn�a:
- Ale. C�rka.
- Musi najm�odsza? Musi tobie dwudziestu lat nie ma...
- A nie ma...
- A starsza siostra, Mary�ka, �yje czy umar�a?
- �yje...
- Za m�� posz�a?
- Posz�a...
- Gdzie ona? w tutejszei wiosce?
- W Dubrowlanach... w m�owskiej chacie siedzi...
- Aha! w m�owskie] chacie... we w�asne] chacie... to dobrze... ach, ach, ach!
Jak powiew wichru westchnienie gwa�towne i kr�tkie pier� mu podnios�o. Zamilk�.
Przy d�ugim stole rozmawiano. Pi�tnastoletni Jasiek swawolnie przekomarza� si� z bab�, ze potajemnie drugi kieliszek w�dki wypi�a, ona uderzaj�c si� pi�ci�
w pier� krzycza�a:
- Breszesz jak pies! Kab mnie chwolera porwa�a, kiedy wypi�am!
Bednarz m�wi� co� do �ony spod �ciany ko�owrotek bior�cej. Jelonka �mia�a si� g�o�no z k��tni Ja�ka i baby. Jedne tylko tam usta milcza�y, powoli ci�gn�c
dym z kr�tkiego cybuszka i jedna para oczu zza przezroczystego dymu, spod siwych, obwis�ych brwi ci�gle, przenikliwie patrza�a na stoj�cego przed kominem
go�cia.
Wtem nad gwarem podni�s� si� dono�ny, m�odzie�czy, pewno�ci� siebie brzmi�cy g�os Aleksego. Bokiem do sto�u przyparty, szeroko roz�o�y� si� na zydlu i z
g�ow� mimo woli jakby, lecz zawsze podnosz�c� si� hardo, ku go�ciowi zawo�a�:
- A o B�ku nie s�yszeli�cie tam czego po �wiecie chodz�c, ha?
Wszyscy umilkli odpowiedzi ciekawi, ale i go�� przez dobre p� minuty milcza�. Potem spokojnie odpowiedzia�:
- Czemu nie s�ysza�em? s�ysza�em. Ca�y �wiat o nim tylko teraz i gada.
Po chwili doda�:
- Mo�e nieprawda? Mo�e teraz ca�y �wiat o B�ku nie gada? ha?
I znowu za�mia� si� g�o�no.
- A gadaj�, nie daj Bo�e nikomu, �eby tak o nim ludzie gadali! - zawo�a� m�ody ch�op. - A jak my�licie: z�api� jego czy nie z�api�?
- Mo�e z�api�, mo�e nie z�api�... - flegmatycznie odpowiedzia� go��.
- Dobrze by�oby, �eby z�apali, a to pisarz m�wi�, �e jak, bro� Bo�e, nie z�api�, wszystkim bieda b�dzie... rozboje, m�wi, b�d�, grabie�e b�d�, to i to,
m�wi, b�dzie... Co to, szelma taki, je�eli na wolno�ci zostanie czy ma�o jeszcze biedy ludziom narobi...
- Czort jego z�apie, kiedy on taki m�dry - wykrzykn�� bednarz, kt�rego drugi kieliszek w�dki troch� rozchmurzy� - dwa razy hycel ucieka�... to i teraz uciec
potrafi...
- Ju� to mnie najwi�ksza ciekawo��, jak on m�g� wtenczas dziesi�� lat temu, z turmy uciec. Jaz nie raz i nie dwa razy w mie�cie by� i turm� widzia�... Mury
takie, o Jezu! so�daty ze sztykami wsz�dzie... ptakiem trzeba by�, nie cz�owiekiem, �eby wylecie� stamt�d... A on wylecia�... Kab jeho... ot, m�dry! �cian�
z�bami przegryz� czy co?
- Ej, nie - kr�tko wym�wi� go��.
- A jak�e? Bo �eby i krat� �elazn� rozpi�owa�, to by przez okno wyskoczy� nie m�g�... przez takie wysokie okno... jakby na kamienie z trzeciego pi�tra buchn��,
to by mu od razu dusza z cia�a uciek�a...
Teraz stoj�cy przed kominem cz�owiek, z r�kami wci�� za plecy za�o�onymi, swobodnie ko�ysa� si� zacz�� w obie strony, z lekka przest�puj�c z nogi na nog�.
By�o w tym poruszeniu si� co�, co miejskiego dandysa przypomina�o. Z g�ry patrza� na przemawiaj�cego do� m�odego ch�opa.
- On nie wyskakiwa� przez okno, ale wylecia�... - z drwi�cym u�miechem przem�wi�.
- Chyba na tych skrzyd�ach, kt�re mu czort przypi�� - obruszy� si� bednarz.
- Nie na skrzyd�ach on wylecia�...
- To mo�e na wied�mowej �opacie... - za�artowa� Aleksy.
Kobiety i niedoros�y Jasiek zawt�rowali jego �miechowi.
- Na parasolu - wyrzek� go��.
Wszyscy umilkli. On ko�ysa� si� przed kominem jeszcze swobodniej i yo wszystkich obecnych z g�ry wzrokiem wodzi�. Mo�e tak fanfaroni uliczni che�pi� si�
przed zebran� w szynku publiczno�ci� wy�szym stopniem swej uczono�ci i bieg�o�ci w �wiatowych sprawach.
- G�upstwo! - m�wi� - dla niewiedz�cego to zdaje si� cud, a dla wiedz�cego g�upstwo! Ot, jak on zrobi�, ten B�k, kiedy z turmy ucieka�...
Wzi�� sw�j kij, kt�ry przedtem tu� przy sobie o komin by� opar�, i odpowiednio nim gestykuluj�c opowiada�:
- Wzi�� parasol, wielki taki parasol, rozpi�� go, w d�, ot tak, obr�ci�, i razem z parasolem, ot tak, hyc przez okno... Z�by bez parasola, to by na �eb,
na szyj� zlecia� i kark z�ama�... ale parasol spuszcza� si� w d� pomale�ku, pomale�ku, bo wiatr jemu pr�dko zlatywa� nie pozwala�, a� spu�ci� si� do samej
ziemi... a B�k tyle tylko, �e jak d�ugi wyci�gn�wszy si� na bruku, nosem uderzy� o kamie�... Z nosa krew pociek�a i ko�ci okrutnie zabola�y, ale co tam!
Za p�s nogi wzi�wszy, hajda w �wiat! Trzy lata potem jego szukali... parasol pod turm� zaraz znale�li, a jego trzy lata darmo szukali... cha, cha. cha,
cha!
Przy tym opowiadaniu ca�a jego d�uga, ko�cista twarz zaja�nia�a doskona��, dzieci�c� prawie weso�o�ci�. Wygl�da� jak niedoros�e ch�opi�, kt�re z filutern�
przekor� i radosnym �miechem opowiada o pope�nionej niewinnej psocie.
Obecni w zdumieniu podnosili twarze i pootwierali usta. W�r�d og�lnego milczenia g�os gruby i surowy zza k��b�w dymu wym�wi�:
- A wy� sk�d wiecie, jak to by�o?
- Heto� prauda! sk�d wy wiecie? - zawt�rzy�o pytaniu par� g�os�w.
Jakby w natarczywo�ci tych pyta� niech�tne dla siebie wyzwanie dos�ysza�, zuchwale g�ow� podni�s� i spod brwi, kt�re zbieg�y si� gro�nie, rozp�omienionym
okiem doko�a powi�d�.
- A wiem! To i co, �e wiem! rozumnego gadanie g�upiemu dziw... Aaaa! g�by pootwierali!... sk�d wiem? Albo to ludzie j�zyk�w nie maj� i nie opowiadaj�...
opowiadali, a ja s�ucha�... Pfuj!...
Splun�� i nagle zaniepokoi� si� znowu, zm�conym wzrokiem. doko�a rzuci�, na kij sw�j spojrza�, r�ce zatar�. Aleksy hardo w twarz mu patrzy�.
- Co�ci� wy, panie - zacz�� - bardzo ju� du�o o tym B�ku wiecie. Mo�e wy kiedy jego i widzieli...
Lekcewa��co ramionami wzruszy�.
- A gdzie ja jego m�g� widzie�? Nie widzia�em. Z Prus id�... wi�cej jak dwadzie�cia lat w tych stronach nie by�em.
- To szkoda, bo �eby�cie go widzieli, to by�cie nam powiedzieli, jak on wygl�da... �atwiej by�oby z�apa�... Oj, z�apa�bym ja go, z�apa� z wielk� ochot�
i wprz�d, nim by policja dowiedzia�a si� o nim, sam bym mu kawa� sk�ry z plec�w zdar�...
- Pi, pi, taki m�ody, a ju� by ludziom sk�r� z plec�w zdziera�! - u�miechn�� si� przyby�y.
- A kiedy� on rozb�jnik! - zrywaj�c si� z �awy krzykn�� m�ody i sierdzisty ch�op - sam pisarz dzi� m�wi�: "Kramy odbija�, m�wi, pieni�dze chfa�szowa�, a
ju� najgorsza rzecz, m�wi, �e troje ludzi ze sp�lnikami swymi zabi�..." czy to bestii takiej �a�owa�? Oj, oj, i jakbym ze sk�ry �upi�!... niech drugich
nie ubija...
Pi�ci� w powietrzu wygra�a�.
- Cichocie! cichocie, Aleksy! Nie kryczy tak! - ci�gn�c za po�� rozpi�tego ko�ucha uspokaja�a m�a m�oda �ona.
Bednarz r�k� z heblem w powietrzu zamachn��.
- Kab jemu tak dobra na �wiecie nie by�o, jak on niewinnych ludzi pogubi�...
- OJ' - j�kn�a Hanulka - jeszcze i teraz mo�e rozbija� zacznie...
- Peuno, �e zacznie... - zagada�a baba - co to, rozb�jnik taki, w krwi ludzkiej wyk�pany...
- Kab jemu ko�ci pokruci�o... Kab jego paralusz naruszy�...
- Czy zacznie, czy nie zacznie - ponuro odezwa� si� bednarz - a �apa� jego trzeba, bo jeszcze szajk� sobie dobierze i konie b�dzie kra��...
- Niedoczekanie jego! - zawo�a� Aleksy - b�dzie on konie krad�, jak kat jemu dwie�cie pletni w plecy wsadzi...
- Aj, aj! - piskliwie wrzasn�a Hanulka.
- A tobie� co? - obruszy� si� Aleksy, ale zaraz spojrz�� na �on�, kt�ra ca�� sw� szczup�� kibi� naprz�d podaj�c lamentowa�a tak�e.
- Oj, oj, oj! a! a! oj, oj!
Stara Nastula wysch�y policzek na d�oni opar�a i g�o�no na ca�� izb� wzdycha�a:
- Bo�e� m�j, Bo�e! oj, Bo�e� mi�osierny...
Pi�tnastoletni Jasiek sta� jak skamienia�y, z oczami wytrzeszczonymi, a� obydwie r�ce do ust przy�o�y� i trz�s�cym si� g�osem zahucza�:
- Hu, hu, hu, hu!
- Ot, przel�kli si�, �e rozb�jnik pletniami dostanie! - za�mia� si� Aleksy.
Przyby�y nie sta� ju� teraz w tak wyprostowanej, jak wprz�dy, postawie. Kiedy Aleksy pierwszy raz wspomnia� o pletniach, wida� by�o, jak pod cienkim suknem
podartego surduta �opatki Jego porusza� si� zacz�y i powoli podnosi�y si� w g�r�, kark za� jakby pod nag�ym uderzeniem w d� opad� i broda dotkn�a piersi.
- Ciekawo��, czy szelma wytrzyma? - mrukn�� bednarz.
- Ojej! i jak wytrzyma! - twierdzi� Aleksy - jeszcze potem w �a�cuchach na koniec �wiata p�jdzie, a jak przyjdzie tam, gdzie jemu by� przyka��, to od rana
do nocy m�otem pod ziemi�' b�dzie wali� albo taczki ci�ga�...
- Oj, biedny� on, taki biedny! - westchn�a Jelenka i trzymane w ramionach niemowl� do piersi przycisn�a i mocniej zako�ysa�a.
- Oj, na co jemu by�o na ten �wiat przychodzi�? Na co Pan. B�g najwyszejszy na ten �wiat jego przys�a�? - wzdycha�a Nastula.
- Ja by, zdaje si�, nie wytrzyma�a... za nic by tyle nie wytrzyma�a... wzi�abym taj bym si� utopi�a... - prawi�a Hanulka.
Krystyna znad statk�w, kt�re my�a, wyprostowa�a si�, ramiona znowu u piersi skrzy�owa�a i wysoka, silna, kszta�tna, ciemnymi oczami w ogie� patrza�a. Pi�kne
jej usta kurczy�y si� troch� i zsun�y si� ciemne brwi. Kiedy wgzys�y umilkli, odezwa�a si� g��bokim, basowym g�osem:
- A taki i tego kiedy�ci� matka na r�kach swoich nosi�a i ko�ycha�a...
Przyby�y nagle kark wyprostowa� i ku niej si� zwr�ci�. D�ugo na ni� patrza�, a� pochyli� si� prawie ku samej jej twarzy i grubym, �wiszcz�cym szeptem wym�wi�:
- Pilnujcie wy dobrze swego synka, oj, dobrze swego Ja�ka pilnujcie, �eby on nigdy takim nieszcz�liwym nie by�...
Kobieta ze zdziwieniem i troch� z przestrachem g�ow� odgi�a, ale go�� pr�dkim ruchem zwr�ci� si� w inn� stron� izby, w t� stron�, gdzie pod �cian� za sto�em
siedzia� gospodarz chaty. Miku�a milcza� dot�d; zwyczajem jego snad� by�o, �e wszystkim wprz�dy m�wi� pozwala�, a potem zdaniem swoim sp�r lub rozpraw�
rozstrzyga� i ko�czy�. R�k� z fajk� w powietrzu zawiesi� i powoli, spokojnie przem�wi�:
- Sprawiedliwie. Nad takim i Pan B�g najwyszejszy lamentowa� nie przykaza�. Sprawiedliwie. Ju� nam te koniokrady, grabie�niki, chfa�szowniki i inne szelmy
do�� nadokuczali. Czy to niewinne ludzie na to boruj�, �eby oni ich dobrem, a bro� Bo�e i krwi� karmili si� i poili? Niewinnym ludziom od wszelakiej krzywdy
obrona i ubezpieczenie by� powinny, a �eby dla takich ci�kich grzech�w nijakiej kary nie by�o, nie mo�no, nijak nie mo�no. Hodzi.
Znowu fajk� do ust podni�s�. Na tle ciemnej �ciany i na m�tnym tle lampki wygl�da� jak bia�y kolos ze zgi�tymi nieco plecami i g�ow� owian� ob�okiem dymu.
Kiedy m�wi�, przyby�y wpatrywa� si� w niego i s��w jego s�ucha� z takim wyt�eniem, tak chciwie, �e a� wargi jego rozwar�y si� i zesztywnia�y rysy, a tylko
powieki nad znieruchomia�ymi �renicami pr�dko, pr�dko mruga�y. Stary umilk�, a on jeszcze kilka sekund patrza�, s�ucha�, jakby czego�, s�owa jakiego� jeszcze
niewym�wionego oczekiwa�. Na koniec ko�cista twarz w ogniu mu stan�a, nami�tny b�ysk strzeli� ze �renic. R�k� machn��.
- Hodzi! - powt�rzy� i za�mia� si� kr�tko, ostro. - Dobrze wam, panie gospodarzu, m�wi�: hodzi! Ale czy temu, kogo jak dzik� besti� po �wiecie gnaj�, aby
dognawszy na gorzkie jab�ko zbi�, a potem do katorgi zap�dzi�, hodzi czy nie hodzi? to ju� on tylko w swojej duszy wie �wiat, i ludzi, i dzie� narodzenia
swego przeklinij�cej! Ka�dego cz�owieka nieszcz�cie spotka� mo�e i �adna matka nie wie, kogo tam... na r�kach swoich ko�ysze...
Przelotnie na Krystyn� i na Jelenk� spojrza�, zach�ysn�� si� jako�, �lin� g�o�no prze�kn��, umilk�.
- Ka�dego nieszcz�cie spotka� mo�e - spokojnie i powoli odezwa� si� Miku�a - ale taki najgorszejszy, kt�ry drugiego cz�owieka ubija...
- Oj! - wykrzykn�� go�� - a na wojnie nie zabijaj�? Nie jednego, ale dziesi�� tysi�cy od razu ubij�, a jeszcze tego, kto najwi�cej ubije, najlepiej chwal�,
ordery i r�ne nagrody jemu za to daj�... Oj, najgorszy...
G�ow� trz�s� i �mia� si� znowu, ale cichym, piersiowym �miechem.
- Najgorszy, najgorszy! - powt�rzy� - a wiecie� wy, panie gospodarzu, �e najgorszo�� czasem blisko, oj, jak bliziutko najlepszo�ci le�y... i �eby nie zdarzenie
jakie albo tam... r�no�ci, co ich wszystkich i przeliczy� trudno, mo�e by zamiast tej najgorszo�ci by�a najlepszo��...
W gardle mu zasch�o. Szerokimi krokami ku sto�owi podszed�, kieliszek w�dk� nape�ni�, jednym haustem j� prze�kn�� i do komina wr�ci�.
- Hodzi! - zacz�� znowu ci�gle ku staremu Mikule zwr�cony - dobrze wam m�wi�, hodzi! A czy wy wiecie, jakim sposobem ten B�k, kt�rego teraz jak dzik� besti�
�cigaj�, �eby go na gorzkie jab�ko zbi�, pierwszy raz w bied� wpad�? Mo�e pierwszy raz w bied� on wpad� za takie g�upstwo, �e i plun�� nie by�o na co!
A bieda trz�sie tego, kto na niej jedzie... oj, panie gospodarzu, jak trz�sie! tak, �e czasem w cz�owieku dusz� podszewk� do g�ry przewr�ci! Wszelka dusza
ludzka ma podszewk�, tylko �e u jednsgo wyjdzie ona na wierzch, a u drugiego nie wyjdzie... ot co!
Znowu poszed� ku sto�owi, ale w�dki ju� nie pi�. Machinalnie wyci�gn�� r�k� ku butelce, lecz nie dotkn�wszy jej znowu do komina wr�ci�. Nozdrza jego rozdyma�y
si� i porusza�y, brwi podnosi�y si�, to opada�y; natura gwa�towna, zuchwa�a, zgorzknia�a tryska�a mu z oczu ponurym ogniem i z piersi szybkim oddechem.
�mia� si� jednak przed kominem znowu staj�c.
- Hodzi! - powt�rzy� jeszcze, jakby ten wyraz z ust starca wysz�y utkwi� w nim niewidzialnym, lecz j�trz�cym ostrzem.
- �eby to tym wszystkim diab�om, kt�re dusz� ludzk� targaj�, ka�dy mia� moc powiedzie�: hodzi! i �eby ju� one tak, od tego jednego s�owa i ucieka�y! U jednego
te diab�y �pi�, a w drugim obudz� si� i na pot�pienie jego prowadz�. A czy wy my�licie, panie gospodarzu, �e jak diab�y dusz� ludzk� na pot�pienie prowadz�,
to jej ktokolwiek wybawi� si� od nich pomo�e? cha, cha, cha, cha! s�ominki nikt nie poda, �eby cz�owiek za ni� uczepi� si� m�g� i z jamy wy le��. Kiedy
po�li�nie si� cz�owiek i jak �winia w gn�j wpadnie, czy jest na �wiecie kto taki, co by zlitowa� si� i na suche pole jego wyprowadzi�? Ho, ho! nikt nie
obejrzy si�, a kiedy obejrzy si�, to nog� popchnie! Czasem i samemu jemu smr�d obrzydnie... ucieka� od niego za��da - gdzie tam! nie pozwol�! Hu�, ha!
Jak charty lisa goni�, a� dogoni�, nazad w smr�d zap�dz�, i targaj�, m�cz�, dop�ki zn�w do krwi k�sa� nie zacznie! A co ma robi�? Kiedy wojna, to wojna!
Kiedy przepada�, to ju� wprz�d dobrze najad�szy si� i napiwszy, a cho� i �eb cudzy roztrzaska�, to co? I tak zgubienie, i tak zgubienie... Niechaj�e przynajmniej
wrogi popami�taj�... a kto wr�g? ca�y �wiat wr�g, kiedy nikt ratowa� ani my�li... a ka�dy zgubi� ��da...
Znowu ku sto�owi, ale ju� ze skrzy�owanymi ramionami poszed� i troch� naprz�d pochylony Mikule w twarz spojrza�. Stary od paru minut ju� ca�� g�rn� cz��
swego pot�nego cia�a naprz�d pochyli� i na go�cia swego z takim nat�eniem, tak przenikliwie patrza�, �e a� r�ka trzymaj�ca fajk� na �aw� mu opadta. Teraz
oczy ich po raz pierwszy spotka�y si� w d�ugim spojrzeniu; plecy starego w ty� si� odgi�y i o �cian� opar�y; g�os go�cia urwa� si� jak rozerwana struna.
Odwr�ci� si�, znowu przed kominem stan��, ale postawa jego straci�a sw� zuchwa�o��, nozdrza porusza� mu si� przesta�y, znacznie ciszej ni� przedtem m�wi�
zn�w zacz��:
- Czy to w�a�nie ka�dy od razu ju� do g��bokiej jamy wleci? Nie ka�dy. Mo�e i ten B�k nie od razu ludzi zabija�. Ot, ciekawo��, jaka to jego historia? Gdzie
on urodzi� si� i w jakim to miejscu matka jego na r�kach swoich nosi�a i ko�ycha�a? Musi on wtenczas jeszcze rozb�jnikiem nie by�, musi on po jakiej� drabinie
schodzi�, p�ki zeszed� a� tam, sk�d ju� ani B�g, ani diabe� jego nie wyci�gnie. Nie wiem tam, co on takiego robi�, nim ludzk� krew rozla�, ale, s�ysz�,
jak rozla�, samego siebie zl�k� si� i z turmy uciek�szy do chfabryki pracowa� poszed�. Czy dali spokojnie pracowa�?... Nie dali. Z�apali i zn�w w smr�d
zagnali... Zn�w uciek�, a uciekaj�c, jak jemu kto na drodze stan��, mo�e i drugi raz, czy ja wiem? krew ludzk� rozla�... Ale potem, s�ysz�, w chfabryce
dwa lata zn�w spokojnie przesiedzia�... Bardzo ju� mo�e zl�k� si� i siebie samego, i tej kary, co jego czeka�a... Albo to kto dowiadywa� si�, co on tam
sobie my�la� i zamierza�? Czart chyba o niego dowiadywa� si�... wi�cej nikt...
Dot�d wszyscy w milczeniu, zaciekawieni i troch� zdziwieni, s�uchali mowy jego zuchwa�ej i nami�tnej zrazu, a teraz coraz wi�cej �a�osnych i prawie pokornych
nut przybieraj�cej. Ale Aleksy d�u�ej ju� milcze� nie m�g�.
- Ej, ej! panie! - zawo�a� - co�ci� wy ju� nadto bronicie rozb�jnik�w!
Go�� wyprostowa� si� znowu i m�odemu ch�opu w same oczy spojrza�.
- Oj, oj! - z szyderstwem w g�osie i poruszeniem g�owy odpowiedzia� - w ciep�y ko�uch wlaz� i kontent, �e mu dobrze! A nad takim, z kt�rego i sk�r� zaraz
zedr�, �adnego ju� zlitowania mie� nie trzeba?
Stary Miku�a fajk� od twarzy odj��, krzaczyste brwi zsun�� i twardo, kr�tko, srogo wym�wi�:
- Nie trzeba.
Mo�na by my�le�, �e dwa te wyrazy go�ciowi w twarz rzuci� i �e on uderzenie ich poczu�, tak szybko ca�ym cia�em zwr�ci� si� ku staremu i z cichym, d�ugim,
na dnie piersi szemrz�cym �miechem par� szerokich krok�w uczyniwszy tu� przy nim usiad�.
W tej chwili drzwi izby skrzypn�y znowu, par� os�b wesz�o i przy kominie wszcz�y si� rozmowy. Ale przyby�y zdawa� si� wcale tego nie spostrzega�, na sto�ku
tu� przy gospodarzu usiad�, szerokimi, ale ko��mi chudych �opatek stercz�cymi spod surduta plecami ku izbie si� zwr�ci� i �okciem szeroko na stole oparty
twarz sw� ku twarzy starego pochyli�. Blisko nich nikogo nie by�o: Jelenka z dzieckiem, kt�re obudzi�o si� i zap�aka�o, pod przeciwleg�� �cian� usiad�a,
Aleksy ha�a�liwie wi�d� rej przy kominie, bednarz u przeciwnego ko�ca d�ugiego sto�u no�em co� oko�o z�ba brony robi�. Tylko stara Nastula, w kt�rej bezz�bnych
ustach niepostrze�enie dla wszystkich ze trzy czarki w�dki znikn�o, po�piesznym ruchem wsun�a si� tu� prawie pod rami� przyby�ego i z chciw� ciekawo�ci�
ucho ku niemu pochyli�a. Wkr�tce te� us�ysza�a p�g�osem wym�wione s�owa:
- Panie gospodarzu, a co z waszym Ja�kiem s�ycha�?
- Z jakim Ja�kiem? - szorstko odrzuci� stary.
- A� trzecim waszym synem... Dw�ch tu jest, a trzeciego nie ma... czy wy ju� o nim ze wszystkim zapomnieli, panie gospodarzu?
Za plecami pytaj�cego d�onie jakie� g�o�no splasn�y i babski piskliwy g�os zagada�:
- A kab ja wieku swego nie do�y�a! Kab mnie j�zyk w k� si� obr�ci�! Kab mnie r�ce jak te ga��zie