5870
Szczegóły |
Tytuł |
5870 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5870 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5870 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5870 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stefan �eromski
Z�e przeczucie
Od godziny ju� ziewa�em na dworcu kolejowym, oczekuj�c nadej�cia poci�gu.
Wytrzeszcza�em z nud�w oczy do kilku po kolei dam, r�wnie� ziewaj�cych w
rozmaitych k�tach sali, doczeka�em si� nawet skutku "robienia oka", gdy� jaka�
m�odziutka blondynka z bia�ym noskiem, usteczkami jak listki r�y, z oczami jak
listki b��kitnej portulaki pokaza�a mi zwini�ty w tr�bk� j�zyk, czerwony jak
listek polnego maku - i... nie wiedzia�em, co dalej przedsi�wzi�� dla zabicia
czasu.
Na szcz�cie wesz�o do sali dwu m�odych student�w, zab�oconych a� do br�d-
mierzwinek, zm�czonych drog� i roztargnionych. Jeden z nich szczeg�lnie, jasny
blondyn o przecudownym profilu, by� dziwnie rozmarzony czy zrozpaczony. Usiad� w
k�cie, zdj�� czapk� i co chwila chowa� twarz w d�onie. Towarzysz kupi� i wr�czy�
mu bilet, usiad� obok i co chwila poci�ga� go za r�kaw.
- Czeg� rozpaczasz? Jeszcze mo�e by� wszystko dobrze. Anto�, s�yszysz...
- Nie... to darmo, umrze, ja wiem... ja wiem... mo�e nawet ju�...
- Daj�e pok�j! Czy ojciec mia� kiedy tego rodzaju ataki? - Mia�... od trzynastu
lat na serce chory; pi�... czasami. Pomy�l, nas o�mioro, ma�e dziewcz�ta, matka
s�abowita. Do emerytury brakuje p� roku... To dola!
- Zobaczysz, �e mu przejdzie, Antek!...
Dzwonek uderzy�; w sali powsta� zam�t, porywanie pakunk�w, deptanie si� wzajem
po odciskach, t�umne odpychanie od drzwi wchodowych szwajcara, gwar i
zamieszanie. Wsiad�em do tego samego wagonu klasy trzeciej, w kt�rym umie�ci�
si� blondynek student. Kolega odprowadzi� go, posadzi� jak chorego w k�ciku
�awki obok okna i usi�owa� pociesza�, cho� mu to nie sz�o i s�owa wi�z�y w
gardle. Twarz blondyna drga�a od czasu do czasu kurczowo i powieki zsuwa�y si�
na jego zamglone oczy.
- Anto�, bracie - m�wi� tamten - zobaczysz no... jak Boga kocham! przekonasz
si�, do wszystkich diab��w!... Zadzwoniono po raz drugi i trzeci, pocieszyciel
wybieg�
z wagonu i, gdy poci�g ruszy�, przesy�a� towarzyszowi dziwne uk�ony, jakby mu
grozi� pi�ciami.
W wagonie mn�stwo by�o ludzi prostych, �yd�w, dam w salopach szerokich jak
Zatoka Biskajska; gadano, zdobywano miejsca ku�akami, palono papierosy.
Student stan�� przy oknie i patrza�, patrza�...
Za spotnia�� szyb� przesuwa�y si� pasy iskier jak rozpalone do czerwono�ci
druty, k��by pary i dymu jak wielkie k�aki waty, kt�re wiatr dar� na strz�py i
ciska� o ziemi�. Dymy te wlok�y si� po ma�ych krzakach rosn�cych tam w dole na
zmoczonej deszczem ziemi. Zmierzch dnia jesiennego zalewa� krajobraz
p�wiat�em, pe�nym jakiej� nieopisanej, pos�pnej melancholii.
Biedny, biedny ch�opiec...
Patrza� wzrokiem zagas�ym, jakim patrzy pustka smutku bez granic, kt�ry zachodzi
a� w dziedzin� m�dro�ci. Wiedzia�em, �e w pustce tej jest jeden tylko rdze�
sta�y: - niepok�j. Wiedzia�em, �e na ten rdze� nawija si� cieniutka niteczka
nadziei, bardzo d�uga, wybiegaj�ca z jakich� nieznanych krosien, ukrytych poza
granicami �wiadomo�ci. Nikogo nie widzia�, nic nie s�ysza� �ledz�c bezmy�lnie
k��by dymu. Wiedzia�em, jak mu jest �le, jak wolno posuwa si� dla� poci�g, jaki
on zm�czony, jak by ch�tnie teraz p�aka�, gdyby m�g�. Niteczka nadziei �echce mu
serce: kto wie? - mo�e wyzdrowieje ojciec, mo�e si� wszystko u�o�y...
I nagle - zgad�em ! - krew uciek�a z te j twarzy, wargi zbiela�y i zatrz�s�y
si�, szeroko rozwarte oczy z przera�eniem patrza�y daleko, daleko. W przestrzeni
martwej dot�d i pustej - co� o�y�o, jakby r�ka z gro��cym palcem wyci�ga�a si�
ku niemu, jakby wiatr zawo�a�: - Strze� si�!
Nitka nadziei p�k�a i naga, nadmiernie bolesna prawda, w kt�r� nie wierzy� do
tej chwili, przeszy�a mu serce jak miecz nagi.
Gdybym si� by� w�wczas do niego zbli�y� i powiedzia� mu, �e jestem duchem, kt�ry
wszystko wie, �e wiem dobre dla niego wie�ci, �e ojciec jego nie umar� w tej
chwili - by�by mi upad� do n�g i uwierzy�. Wy�wiadczy�bym mu �ask�
niewys�owion�...
Lecz nie poszed�em do niego, nie u�cisn��em mu r�ki. Wola�em przygl�da� mu si� z
piln� i nienasycon� ciekawo�ci� brata-cz�owieka.
K O N I E C