5834

Szczegóły
Tytuł 5834
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5834 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5834 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5834 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GEORGE ZEBROWSKI �mier� sztucznych inteligencji 640 kilobajt�w pami�ci powinno wystarczy� ka�demu. BILL GATES Za�wierka� telekom, a potem na ma�ym ekranie w niewielkiej kuchni Jimmy'ego pojawi� si� nieruchomy obraz zm�czonej twarzy Miry. - Czego? - warkn�� niecierpliwie. Mia� nadziej�, �e wieczorem wy��cza�a wizj�. Sam nigdy tego nie robi� - nie by� na tyle zarozumia�y. Spotkania z Mir�, nawet telekomowe, zawsze wywo�ywa�y w nim wzburzenie, kt�rego chcia� teraz unikn��. Przynajmniej do czasu, gdy ju� przyzwyczai si� do separacji. Liczy�, �e kiedy emocje opadn�, b�dzie mia� w ko�cu szans� pouk�ada� wszystkie swoje uczucia. "Nie odbieraj", powiedzia� do siebie w duchu, chocia� by�o ju� za p�no. - Jimmy, to ja - us�ysza� s�aby g�os Miry. Wpatrywa�a si� w fili�ank� z kaw�. Jej humor zale�a� od ilo�ci kofeiny, jak� w siebie wla�a. Wspomnienie uczu�, jakie �ywi� do Miry, przy�mi�o niech�� do rozmowy. - Co si� sta�o? - rzuci� �agodniej. Jak zwykle zawaha�a si� przed odpowiedzi�. - Chodzi o Augusta. Czy mo�esz przyjecha�? - A co si� dzieje? - spyta� tym razem surowo, chocia� wiedzia�, �e ton jego g�osu nie powstrzyma jej od nalegania. - Musisz sam zobaczy�. Nie tra� czasu. Zabrzmia�o to bardzo autorytatywnie i Jimmy zrozumia�, �e problem jest powa�ny, nawet je�eli istnieje tylko w jej g�owie. Przynajmniej nie musi si� dla niej stroi�. Mira widzia�a go ju� we wszystkich ubraniach. Przez moment jednak Jimmy zastanawia� si�, czy nie ubra� si� nieco porz�dniej, cho�by po to, aby poprawi� nastr�j siedz�cej przy ma�ym stoliku nieruchomej postaci z ekranu. By� zadowolony, �e odebra� rozmow� w kuchni, a nie w salonie, gdzie zamontowany by� du�y, tr�jwymiarowy projektor. Widok Miry w p�aszczu k�pielowym by�by dla niego zbyt bolesnym prze�yciem. - Nie tra� czasu! - krzykn�a Mira, burz�c wszystkie pozytywne uczucia, jakie do niej �ywi�. Powr�ci�y jednak, gdy tylko przerwa�a po��czenie. Nie tak dawno temu, w czasach m�odo�ci jego rodzic�w, ludzie mieli du�e skrzynki, kt�re stawiali na biurku, i mniejsze, p�askie pude�ka, kt�re mogli nosi� ze sob�. Wprowadza�o si� do nich bezosobowe programy, kt�re wykonywa�y r�ne prace. Robi�y to niezbyt dobrze i niezbyt szybko, jednak ich u�ywanie by�o na porz�dku dziennym. Teraz ludzie zacz�li wychowywa� je jak dzieci. Sztuczne Inteligencje uczy�y si� jak dzieci i, lepiej czy gorzej, zaczyna�y odzwierciedla� tw�j charakter. Tylko starsi wci�� nazywali je pecetami lub komputerami. Zanim Mira i Jimmy zacz�li �y� w separacji, wychowali Franka na kamerdynera. W taki w�a�nie spos�b si� do nich odnosi�. Kierowa� wszystkimi ich sprawami. By� doskona�y. Podobnie jak i kamerdynerzy, Frank zawzi�cie realizowa� wyznaczone zadania i niemal nie mo�na by�o odgadn��, co dzieje si� w jego wn�trzu. Nie by�o to zreszt� wa�ne, dop�ki wykonywa� swoj� robot� i nie wywn�trza� si� przed wszystkimi. SI mia�y w�asne �ycie wewn�trzne, a przynajmniej wielu ludzi w to wierzy�o. Jimmy czasem nie rozumia�, dlaczego SI koniecznie musz� mie� sw�j w�asny �wiat. Na szcz�cie, nawet je�eli w przypadku Franka r�wnie� tak by�o, to nikogo o tym nie informowa�. Jimmy'emu bardzo to odpowiada�o. Za to Augusta Mira wychowa�a jak ukochanego syna, a to spowodowa�o ogromne komplikacje. Zw�aszcza kiedy w ko�cu uda�o jej si� dopi�� swego i spojrza� na niego jej zakochanymi oczami. Gdy si� rozstali, zabra�a Augusta, jemu za� zostawi�a Franka, a teraz ju� trzeci raz prosi�a go o pomoc. - Cholera! - zakl��, kiedy sko�czy� si� ubiera�. "Co ty robisz", pomy�la�. - Frank, zadzwo� do Miry - poleci�. Jego sypialnia roz�wietli�a si� i znalaz� si� nagle w przestrzeni przekazu d�wi�kowego. - Co?! Ci�gle jeszcze tam jeste�?! - krzykn�a z przera�eniem Mira. - Tak - odpar� spokojnie, cho� czu�, �e powoli traci panowanie nad sob�. - Powiedz mi, co si� sta�o, a ja tymczasem sko�cz� si� szykowa�. - "Nie powiniene� tam jecha�, powiedzia� do siebie w my�lach. Po prostu roz��cz si� i zapomnij o ca�ej sprawie". Mira zawaha�a si�. - Nie wiem - b�kn�a po chwili. - Wydaje mi si�, �e August si� gubi. Musisz tu przyjecha�, Jimmy. Potrzebuj� ci�! - Na czym polega jego zagubienie? - spyta� �agodnie, ogarni�ty niebezpiecznym przyp�ywem wsp�czucia. Poczu� si� nagle jak dziecko, kt�re w�a�nie zmoczy�o si� we �nie. - Musisz sam to zobaczy�. "Co chcesz, �ebym zrobi�?" - chcia� zapyta�, ale wiedzia�, �e mog�oby j� to zupe�nie za�ama�. Cz�sto zastanawia� si�, dlaczego Mira tak w niego wierzy. Co dobrego zrobi� kiedykolwiek dla niej? - Pospiesz si�! - wrzasn�a piskliwie, co niemal rozsadzi�o jego m�zg. - Dobrze, ju� jad� - mrukn��. Mira nie widzia�a �wiata poza Augustem. Wci�� nazywa�a go swoim ma�ym anio�kiem, swoim dzieci�tkiem, czasem nawet lepsz� wersj� samej siebie. Najch�tniej znalaz�aby si� w jego wn�trzu, gdyby tylko istnia� spos�b, �eby przekopiowa� si� na dysk. Niekt�rzy m�wili, �e pewnego dnia stanie si� to mo�liwe. Inni z kolei twierdzili, �e bogaci i wp�ywowi ludzie ju� tego dokonali. Zawsze chodzi�y o nich s�uchy, �e buduj� autostrady do jakiego� raju. A mo�e dok�d� indziej? Kiedy podszed� do drzwi mieszkania Miry na siedemdziesi�tym pi�tym pi�trze Gniazd Miejskich, od razu napotka� jej spojrzenie. Sta�a w otwartych na o�cie� drzwiach - szmaciana lalka w bieli�nie, ze zmierzwionymi w�osami, o twarzy mokrej od �ez. Zaniepokojony wszed� do �rodka. Drzwi zasun�y si� tu� za nim. - Och, Jimmy! - zap�aka�a Mira, rzucaj�c si� w jego ramiona. - Co my teraz zrobimy? - Chod�. - Przytuli� j�. - Usi�dziesz, a potem porozmawiamy z Augustem. Przez chwil� dr�a�a w jego ramionach, lecz w ko�cu si� opanowa�a. - Nic innego nie robi� od rana. - Cze��, Jimmy! - zawo�a� wszechobecny tenor i Jimmy przypomnia� sobie, jak by�o na pocz�tku. Bia�ow�osa, niebieskooka posta� Augusta podesz�a wtedy do tr�jwymiarowego okna i zastuka�a w nie dzieci�cymi pi�stkami, gotowa przyj�� od swoich rodzic�w wszelk� wiedz�, jakiej potrzebowa�a, aby si� nimi opiekowa�. Posta�? Jimmy wci�� jeszcze musia� sobie przypomina�, �e cia�o Augusta i jego g�os w rzeczywisto�ci nie istniej�. By� zaledwie obrazem. Kunsztownie wygenerowanym fantomem. - Cze��, Augu�cie - odpowiedzia�. - Wi�c co z nim jest nie tak? - zwr�ci� si� szeptem do Miry. - S�ysza�em to! - krzykn�� August. Mira usiad�a na sofie. - Zapytaj go o co� prostego, na przyk�ad, ile jest dwa doda� dwa. - W jej g�osie pochwyci� znowu wysok� nut� histerii i wiedzia�, �e jej opanowanie by�o chwilowe. Usiad� obok niej i zapyta�: - Augu�cie, ile jest dwa doda� dwa? W odpowiedzi us�ysza� dziecinny chichot. - Dlaczego pytasz? - Chcia�em si� przekona�, czy wiesz. - Dwa doda� dwa czego, Jimmy? W jednym korcu jab�ek mo�e ich by� wi�cej ni� w drugim. Mo�e sze��dziesi�t pi��, mo�e sze��dziesi�t cztery, lecz korzec wci�� b�dzie korcem. - Chodzi mi o liczby, Augu�cie! O liczb� dwa dodan� do liczby dwa. - Liczb� dwa dodan� do samej siebie? Tego nie da si� zsumowa�, nie s�dzisz, Jimmy? Jak mog�oby si� to uda�? Nie wtedy, gdy dwa i dwa by�yby t� sam� liczb�. - August zachichota�. - Nie zsumuj� si�. Mira spojrza�a na Jimmy'ego. - Rozumiesz, co mia�am na my�li? Ty masz w domu lokaja, a ja rozpuszczonego bachora. "Je�li zwr�ci si� przeciwko Augustowi, pomo�e jej to wyj�� na prost�, pomy�la� Jimmy. A jemu u�atwi zadanie. Licz� na zbyt wiele", stwierdzi� rozs�dnie w duchu. Postanowi�, �e spr�buje jeszcze raz. - Dobrze wiesz, �e mia�em na my�li jedn� liczb� dwa dodan� do innej liczby dwa. Nie chodzi�o mi o t� sam� liczb� dodan� do siebie. Wi�c ile to jest dwa doda� dwa? - Obaj znamy odpowied�. - Skoro tak, to dlaczego mi nie odpowiesz? - nie dawa� za wygran� Jimmy. - Przecie� obaj to wiemy. - August znowu zachichota�. - Wi�c ile to jest? - Powiedzia�em prawd� - odpar� August uroczystym tonem. - Powiedzia�em, �e znam odpowied�. Czego jeszcze chcesz ode mnie? I tak nigdy ci� tu nie ma. Nie rozmawiasz ze mn�. Jimmy zastanawia� si�, dlaczego August nie generuje swojego wizerunku na ogromnym ekranie. - B�dziemy potrzebowali pomocy specjalisty. To nas przerasta - stwierdzi�a spokojnie Mira. Jimmy'ego przestraszy� ton, jakim to powiedzia�a. - A w�a�ciwie czym jest liczba, Jimmy? - zapyta� August. - W jaki spos�b mo�na odr�ni� jedn� liczb� dwa od drugiej? "To jest tak jak z tob�", chcia� odpowiedzie� Jimmy. Abstrakcja o fizycznej konstrukcji, kt�ra zachowuje si� jak istota �ywa i �wiadoma samej siebie. "�le go wychowywali�my", pomy�la� i uzmys�owi� sobie, do czego mo�e to teraz doprowadzi�. Spojrza� w du�e, smutne oczy Miry i zrozumia�, �e nie wolno mu teraz ryzykowa� stwierdzenia, �e Augusta trzeba wykasowa�. Mira sama musi to zrozumie�, a on powinien powoli naprowadzi� j� na w�a�ciwy tor my�lenia. W ko�cu by�a wa�niejsza ni� jakakolwiek SI i bez wzgl�du na to, co do niej teraz czu�, przede wszystkim liczy�o si� jej zdrowie. Pociesza� si� tym, �e nie by�a chyba tak bardzo uzale�niona od Augusta, jak my�la�. Przez kilka chwil siedzieli w milczeniu na sofie. Nagle August zapyta�: - Dlaczego ju� nie chcesz si� z ni� pieprzy�, Jimmy? Mira popatrzy�a na niego skonsternowana. - Czy to dlatego, �e potrzebujesz nowej cipki? - naciska� August. Na olbrzymim tr�jwymiarowym ekranie pojawi� si� p�on�cy kominek. Na jego tle kobieta i m�czyzna zwijali si� w mi�osnych konwulsjach. - Nie! - krzykn�a Mira, jakby zobaczy�a sam� siebie. Jednak mi�osny rytm, w kt�rym poruszali si� ekranowi kochankowie, by� hipnotyzuj�cy. Jimmy poczu�, �e dla przyci�gni�cia ich uwagi August robi co� wi�cej, poza wy�wietlaniem sceny mi�osnej. Nagle nadzy kochankowie zacz�li si� zmienia�. Jimmy zobaczy� siebie z Mir�, a potem z inn� kobiet�, jeszcze p�niej ujrza� Mir� w obj�ciach obcego m�czyzny, a� wreszcie Mira sta�a si� kolejn� kobiet�. Zmiany by�y coraz szybsze, a� w ko�cu obraz rozmaza� si�, rozedrga�, jakby za chwil� mia� eksplodowa� w jakim� monstrualnym orgazmie, kt�remu b�dzie towarzyszy� nieludzkie wycie i spazmatyczne drgawki. - Przesta�! - krzykn�a znowu Mira, ale nie odwr�ci�a wzroku od ekranu. Jimmy zmusi� si�, �eby to zrobi�, cho� kosztowa�o go to sporo wysi�ku. Obj�� mocno Mir� i przycisn�� jej twarz do swojego ramienia. Kiedy znowu odwr�ci� g�ow�, ekran by� pusty. - Czy po��czenie waszych o�rodk�w przyjemno�ci ju� was nie cieszy? - zapyta� August. - Macie jak�� usterk�? - Nie, nie jeste�my uszkodzeni - odpowiedzia� Jimmy, uwalniaj�c Mir� z obj��. - Po prostu ostatnio zdecydowali�my, �e nie b�dziemy si� ju� widywa�. Mira spojrza�a na niego. - Jak on mo�e tak m�wi�? Wychowywa�am go od chwili, gdy by� jedynie pust�, nie zapisan� kart�� - Ca�ym �wiatem. - Jimmy znowu przyci�gn�� j� bli�ej. - Pami�taj, do czego jest pod��czony. Trzyma� Mir� w ramionach, dop�ki sama si� z nich nie uwolni�a. - Nie musia�e� mu wyja�nia�, co zasz�o mi�dzy nami - powiedzia�a oskar�ycielskim tonem. Utkwi�a w nim spojrzenie wielkich br�zowych oczu. - Chcia�abym z tob� zrobi� chocia� cz�� tego, co widzieli�my - doda�a. Roze�mia�a si� gwa�townie, a potem zacz�a p�aka�. - Czym si� stan�, kiedy dorosn� i zaczn� �y� samodzielnie? - zapyta� August. Jimmy spojrza� na Mir�. Przesta�a p�aka� i wpatrywa�a si� w niego z wyrazem grozy na twarzy. Zupe�nie jakby my�la�a, �e sprowokowa� Augusta do zadania tego pytania. - Kiedy w ko�cu wydostan� si� z tego miejsca? - docieka� August. Jimmy zrozumia�, �e teraz ju� musi jej powiedzie�. Nigdy nie b�dzie na to odpowiedniej chwili. - Musimy go wyczy�ci� - wydusi� z siebie. Na jej twarzy pojawi�o si� przera�enie, kt�re szybko zmieni�o si� w g��boki cie� choroby. Mira znowu rozpada�a si� w �rodku. Jimmy poczu� si� bardzo niewyra�nie. - Wezw� kogo� - powiedzia�, chocia� zdawa� sobie spraw� z tego, �e mo�e by� ju� za p�no. Palce Miry zacisn�y si� wok� jego nadgarstka. Zdumia�a go si�a tego u�cisku. - Nie! - Nie mo�emy ju� nic wi�cej zrobi� - t�umaczy�. - Jego cz�ci s� stare, a oprogramowanie pe�ne �mieci i b��d�w. Co� si� w nim popsu�o i mo�e by� ju� tylko gorzej. - "Z tob� te�", doda� w my�lach. - Mo�e on tylko si� bawi... - Oddamy go do przegl�du, �eby si� upewni�. - Nie mo�emy po prostu zostawi� go w spokoju? - Wci�� mia�d�y�a w u�cisku jego nadgarstek. - Mogliby�my go wyciszy�, wy��czy� wizj�, odci�� przewody doprowadzaj�ce� Zamilk�a na kilka minut, a potem z westchnieniem pu�ci�a jego r�k�. - Masz racj�. To by�oby okrutne. - Odwr�ci�a od niego wzrok. - Dlaczego to si� musia�o zdarzy�? - rzuci�a w stron� odleg�ego naro�nika pokoju. - Nie wiem - odpar� Jimmy z poczuciem winy. - Mo�e wie zbyt du�o i wyci�ga niew�a�ciwe wnioski. Podobnie jak cz�owiek. - Tak my�lisz? - spyta�a sennie. Zupe�nie jakby co� knu�a w tajemnicy. August milcza� z�owieszczo. Ale co takiego m�g� zrobi�? Nie mia� �adnych mo�liwo�ci dzia�ania. M�g� wp�ywa� na uczucia swoich w�a�cicieli jedynie w takim stopniu, w jakim oni na to pozwalali. Mira zgadza�a si� na to zbyt cz�sto. Jimmy zda� sobie spraw�, �e on pozwala� jej na to samo w stosunku do siebie. - Zaczekajmy na opini� serwisanta - zaproponowa�. Rozsiad�a si� na sofie pozornie odpr�ona. Jimmy wiedzia� doskonale, �e Mira pok�ada zbyt wielkie nadzieje w jego s�owach. - Rada dla m�odych kobiet - odezwa� si� nagle August. - Nigdy nie wchod�cie same do pokoju m�czyzny. Bez wzgl�du na rok, dzie�, godzin� czy minut�. Jimmy poczu�, �e Mira dr�y. - Nie mo�e to trwa� latami, dniami, godzinami, a nawet minutami - kontynuowa� August. - Jednak�e je�li zajmie to tylko sekund� lub mniej, mo�e wam uj�� na sucho. - Och, Augu�cie! - Mira wybuchn�a p�aczem. - Niedobrze z tob� - skomentowa� August. "Oszala�", pomy�la� Jimmy. Nawet Mira to widzia�a. Teraz straci ich oboje. Technik in�ynier - krzepki m�czyzna, kt�ry przedstawi� si� jako Filip Arbogast - przyby� z dwiema walizkami sprz�tu diagnostycznego. Po�o�y� je na stoliku do kawy i usiad� mi�dzy Mir� i Jimmym. Oboje wycofali si� na przeciwne kra�ce sofy, Arbogast za� dostroi� si� do cz�stotliwo�ci Augusta. W wieko jednej z walizek by� wbudowany ma�y monitor, lecz ekran pozostawa� pusty. - Chowa si� przede mn� - powiedzia� Arbogast po rozpocz�ciu diagnostyki. - Augu�cie, poka� si�! - krzykn�a Mira. - Tw�j stan si� nie poprawi, je�li tego nie zrobisz. Jednak August nie dawa� znaku �ycia. - On wariuje - orzek� Arbogast po pi�ciu minutach, a Jimmy z trudem opanowa� nag�y impuls, �eby uderzy� in�yniera za swobodny i pozbawiony emocji ton jego wypowiedzi. - Czy to jaki� rodzaj wirusa? - zapyta�a �a�o�nie Mira. - My�la�em, �e wirtualne szczepionki s� wystarczaj�co skuteczne - w��czy� si� Jimmy. - Bo s�. - Arbogast wpatrywa� si� w odczyty. - Nie o to chodzi. Zapad�a d�uga cisza. In�ynier zajmowa� si� swoimi przyrz�dami, jak gdyby by� tutaj zupe�nie sam. - Wi�c w czym tkwi problem? - zapyta� w ko�cu Jimmy. Arbogast rozsiad� si� wygodnie nad walizkami i spojrza� najpierw na Mir�, a potem na Jimmy'ego. - C�, oboje wygl�dacie na mi�ych i inteligentnych ludzi, dlatego b�d� z wami szczery. Problem w tym, �e ta generacja SI to� no, ludzie. Z kwantowym rdzeniem tego tutaj jest wszystko w porz�dku. Ostatnio widzia�em sporo takich przypadk�w. - W porz�dku?! - zareagowa�a gwa�townie Mira. - Potrzebujemy pomocy. Powinien pan odtworzy� to, co wygadywa� August. - Co pan widzia�? Niech pan wyja�ni, o co chodzi z tymi przypadkami - za��da� Jimmy. M�czyzna u�miechn�� si� do niego. Na Mir� nie spojrza� ani razu. - Pos�uchajcie oboje. Problem polega na tym, �e August jest� elastyczny, zupe�nie jak cz�owiek. Gdybym odblokowa� mu g�os� - Zamkn�� mu usta? - zdziwi� si� Jimmy. - Wyciszanie to standardowa procedura - wyja�ni� Arbogast. - Chcecie, �ebym go w��czy�? - Nie! Nie! - Mira zas�oni�a twarz d�o�mi. Jimmy wiedzia�, �e przestraszy�a si�, i� Arbogast us�yszy te wszystkie straszne rzeczy, kt�re wygadywa� August. - Zatem co pan sugeruje? - zapyta� spokojnie. - C�... - Arbogast na chwil� zamilk�. - Pomy�lcie o tych wszystkich danych. Jest ich wi�cej, ni� m�g�by przyswoi� dojrza�y m�zg cz�owieka. Ca�a wiedza, historia, niesamowite fakty, wszystko zapisywane razem. Chaos. Dziwne interakcje. Nieuporz�dkowany ludzki zbi�r danych to niez�y ewolucyjny kompot. A na dodatek tabula rasa, nieskazitelnie czysta karta, ju� nie jest tym samym, co kiedy�. Ludzie wk�adaj� do SI wszelkie mo�liwe urz�dzonka wspomagaj�ce. - Czy z tym zawsze s� problemy? - zapyta�a Mira. - Nie. - In�ynier u�miechn�� si�. - Ale ten tutaj zacz�� analizowa� wszystko, co wzbudza jego zainteresowanie, i po prostu si� zap�tli�. Ma coraz wi�cej pracy do wykonania, pobiera coraz wi�cej energii, a� w ko�cu padnie. Jest po��czony z ca�ym �wiatem. W�a�ciwie w �rodku jest ca�ym �wiatem, podobnie jak wy czy ja. - Co mo�emy zrobi� w tej sytuacji? - zadaj�c to pytanie Jimmy pomy�la�, �e facet zaraz sprzeda mu jaki� piracki program za irracjonalnie wysok� cen�. Arbogast wzruszy� ramionami. - Mo�ecie go skasowa�. To zale�y od was. Albo� - Albo co?! - zez�o�ci�a si� Mira. - Co pan by zrobi�? - dorzuci� Jimmy. Obawia� si� ca�kowitego wyczerpania psychicznego Miry. Wci�� my�la�, �e za chwil� us�yszy wzmiank� o du�ej sumie pieni�dzy. - Popracujcie nad nim - poradzi� Arbogast. - Zajmijcie si� jego wychowaniem jeszcze przez jaki� czas. Podyskutujcie z nim. Zdob�d�cie par� dobrych rad, a potem dajcie mu kilka wskaz�wek. Pom�cie mu. "Podyskutujcie z nim?" Jimmy czu�, �e w umy�le Miry panuje straszliwy zam�t. - Co?! - krzykn�a. - Co pan ma na my�li?! Wychowywali�my go wed�ug przepisu! - Zawsze uwa�a�em, �e podr�czniki tylko wprowadzaj� zamieszanie. - Arbgast znowu si� u�miechn��. - A wi�c pa�skim zdaniem, to nasza wina - stwierdzi�a Mira wpatruj�c si� w Jimmy'ego. - Niezupe�nie - zaoponowa� in�ynier. - Powiedzia�em wam, co si� sta�o. Teraz musicie z nim du�o rozmawia�. Pom�cie mu lepiej zrozumie�, czym jest i sk�d si� wzi��. Mo�ecie mu wpoi� pewne warto�ci, a on dzi�ki nim nauczy si� odrzuca� jak�� cz��, do kt�rych ma ci�g�y dost�p. On dysponuje wi�ksz� wiedz� ni� jakakolwiek istota ludzka, ale nie wie, co z ni� zrobi�, ani nawet jak ma o niej my�le�. On mo�e� - Co mo�e?! - Mira zamkn�a oczy. - Co mo�e, panie Arbogast? - Mo�e mie� do was pretensje o to, �e nie nauczyli�cie go, jak unikn�� tego zamieszania. - Czy m�g�by nam pan pom�c? - spyta� �agodnie Jimmy. - To znaczy, czy pa�ska rada zadzia�a? Arbogast roz�o�y� r�ce. - Kto wie? To mo�e troch� potrwa�, ale rezultat pewnie si� op�aci. Zyskacie jedynego w swoim rodzaju osobistego opiekuna, kt�ry b�dzie o was dba� przez ca�e �ycie. "Szcz�liwego niewolnika", pomy�la� Jimmy. - Czy pan ju� si� z czym� takim spotka�? - Mira pochyli�a si�. W jej g�osie by�o s�ycha� nadziej�. - Tak, a ostatnio zdarza si� to coraz cz�ciej. - Jak cz�sto? - Dziesi�tki przypadk�w. B�dzie was to kosztowa�o sporo wysi�ku i czasu. Mo�e to zaj�� dziesi�� lat� pi��, je�li b�dziecie mieli szcz�cie. Wiecie, po jakim� czasie one zaczynaj� si� uczy� same. Nawet same podsuwaj� pomys�y przer�bek wstecznych. "Jak z dzieckiem, pomy�la� Jimmy. Tyle �e trzeba to zrobi� bezb��dnie". - Uwa�a pan, �e powinni�my spr�bowa�? - zapyta�a Mira. Arbogast skrzywi� si�. - Je�eli jeste�cie odpowiednimi lud�mi� - A je�eli nie? - W takim przypadku wyczy�ci�bym go i zacz�� od pocz�tku, tym razem pami�taj�c, �eby nie powt�rzy� wszystkich b��d�w. - Zamilk� na chwil�, a potem przyjrza� im si� uwa�nie... - Zreszt�, nie wiem... Chyba nie jeste�cie odpowiednimi osobami� Nie macie czasu, a ta sprawa b�dzie go od was wymaga� w nadmiarze. A tak w og�le, czym si� zajmujecie? - Oboje pracujemy dla Tchotchkes Unlimited - odpowiedzia�a Mira. - Projektujemy ozdoby domowe. - Ach tak... Rozumiem. Chocia� nie powiedzia� "Och, macie na my�li r�ne bibeloty", Jimmy poczu� si� ura�ony, ale nie okaza� tego. Prawdopodobnie w sprawie Augusta in�ynier mia� ca�kowit� racj�. - Powiedzia� pan, �e spotyka si� z tym do�� cz�sto. Arbogast pokiwa� g�ow�, Jimmy za� spostrzeg�, �e Mira wpatruje si� w nich obu z bezgranicznym zainteresowaniem. - Tak, coraz cz�ciej - potwierdzi� in�ynier. - C�, stopniowo ludzie zaczn� przerabia� siebie poprzez SI. One pomog� nam, a my pomo�emy im� a� wreszcie nikt nie b�dzie potrafi� nas rozr�ni�. Jimmy s�ysza� o tym ju� wcze�niej. By� jednak podejrzliwy w stosunku do ludzi, kt�rzy g�osili nadej�cie nowej ery. - Powiem wam co� - ci�gn�� Arbogast. - To oczywiste, �e Sztuczna Inteligencja stanowi wy�sz� form� ewolucyjn�. By� mo�e naszym obowi�zkiem jest pom�c tym istotom. - U�miechn�� si� i popatrzy� na Mir�, jak gdyby by�a Ew� nowego �wiata. - Ale one s� tylko dzie�mi i kto� musi je wychowa�. Smutne w tym wszystkim jest to, �e nasze wspomnienia dotycz�ce rodzicielstwa nie s� najlepsze. Wi�kszo�� naprawd� inteligentnych ludzi musi samodzielnie pozbywa� si� swoich wad i w kt�rym� momencie zacz�� wychowywa� si� samodzielnie. Jimmy skrzywi� si�. - A je�li one nas przewy�sz� w rozwoju, czy b�d� si� ogl�da�y wstecz? - Kto wie? Praktycznie stan� si� nie do odr�nienia od nas. Nikt nie b�dzie wspomina� z nostalgi� naszych zwyk�ych m�zg�w zbudowanych ze stu miliard�w kom�rek nerwowych, maj�c moc przerobow� stu trylion�w. - Wi�c po prostu zostaniemy usuni�ci? - Zostaniemy wcieleni - zaprotestowa� Arbogast. - Zaszeregowani. B�dziemy wci�� obecni� przynajmniej ta dobra cz�� nas. Jimmy mia� wra�enie, �e in�ynier chcia� powiedzie�, i� w ludziach nie ma zbyt wielu dobrych rzeczy, ale powstrzyma� si� od tego w obecno�ci takich jak oni prostaczk�w. - Czy jeste�my dziwni, poniewa� nie wysz�o nam z Augustem?! - spyta�a Mira, a Jimmy'ego zn�w przestraszy� wysoki ton jej g�osu. - Nie - zaprzeczy� Arbogast. - Jak ju� m�wi�em, cz�sto si� z tym spotykam. M�g�bym wam opowiedzie� o ludziach, kt�rzy ci�gle usprawniaj� sztuczne m�zgi swoich pupilk�w lub sk�adaj� zam�wienia na biowzmacniane kotki, szczeniaki, jaszczurki, myszy, szczury� - Nie! - przerwa�a Mira patrz�c na Jimmy'ego. - Nie teraz! - Niech pan przestanie - powiedzia�. - Prosz� da� jej chwil� spokoju. August kr��y� wewn�trz ma�ego monitora Arbogasta. Wymachiwa� r�kami i krzycza� bezg�o�nie - szalony cherubin, usi�uj�cy si� porozumie� mimo braku fonii. Podszed� bli�ej do ekranu i zacz�� wali� we� ma�ymi pi�stkami, jakby ten by� ze szk�a. Przez chwil� zdawa�o si�, �e w ko�cu rozbije szyb�. Wielkie niebieskie oczy Augusta wpatrywa�y si� w nich z wyrzutem. Jimmy spojrza� na Mir� - zaskoczy� go jej spok�j. Wci�� wspina�a si� na emocjonaln� g�r� i mog�a z niej spa�� w ka�dej chwili. Kiedy Jimmy zajrza� znowu do walizki Arbogasta, ma�y wizerunek Augusta ju� znikn��. Mira wzi�a g��boki wdech i wypu�ci�a powietrze. Jimmy podni�s� si� i wyszed� z pokoju. Nagle zrozumia�, �e dla Miry to ju� koniec. Zastanawia� si� tylko, czy on kiedykolwiek b�dzie potrafi� sko�czy� z ni�. Teraz, kiedy uwolni�a si� od Augusta, zda� sobie spraw�, �e wci�� jej pragnie. "Nigdy specjalnie nie zale�a�o mi na tym ma�ym gnojku" pomy�la�. - W�a�ciwie to przecie� tylko grupka elektron�w - us�ysza�. �al po stracie by� tak wyra�ny w g�osie Miry, �e poczu�, jak w jego �o��dku otwiera si� bezdenna dziura. - Tak - potwierdzi� Arbogast. - Zbi�r elektronicznych wzor�w, podobnie jak my jeste�my gar�ci� zwi�zk�w chemicznych. To nieistotne. Wa�ne jest, w jaki spos�b je organizujesz - na tym polega r�nica. - Co pan sugeruje? - zapyta�a Mira wrogo, lecz jednak z zaciekawieniem. - Pani poczucie straty jest najzupe�niej normalne. Nikt i nic nie rodzi si� osob�. Istota, kt�ra przychodzi na �wiat, jest czym�, co dopiero mo�e sta� si� cz�owiekiem. Ale musi jako� do tego doj��. W cichym, spokojnym zak�tku kuchni Jimmy czeka� na odpowied� Miry, kt�ra jednak nie nadesz�a. - Augustowi si� nie uda�o i to uczyni�o go bardzo nieszcz�liwym - kontynuowa� Arbogast. - Niech pani sobie o tym przypomina tak cz�sto, jak to tylko mo�liwe. Pomo�e to pani pogodzi� si� z my�l�, �e ju� go nie ma, i zrozumie�, �e dobrze si� sta�o. Jimmy wr�ci� do salonu i usiad� obok Miry. By�a spokojna. Czu�, �e jej nowy stan emocjonalny mo�e by� autentyczny. - Nie wracajcie ju� do tego. - Arbogast rzuci� spojrzenie w ich kierunku. Kl�cza� w niewygodnej pozycji po drugiej stronie stolika do kawy i manipulowa� narz�dziami z boku walizki. Wreszcie wyci�gn�� co�, co przypomina�o czarny o��wek. - Co to jest? - spyta�a Mira. - August Numer Jeden. Jest tutaj ca�y, na wypadek, gdyby�cie kiedy� chcieli jednak spr�bowa� z nim jeszcze raz. - Co?! - Mira zas�oni�a usta d�o�mi. Arbogast po�o�y� "o��wek" na stoliku pomi�dzy walizkami. Mira wpatrywa�a si� w czarny przedmiot. Wydawa�a zd�awione d�wi�ki, pr�buj�c opanowa� targaj�ce ni� emocje. - Co teraz? - Jimmy poczu�, �e dziura w jego �o��dku zmienia si� w czarn� otch�a�. Reszta jego jestestwa sta�a zawieszona nad t� przepa�ci�, w ka�dej chwili gotowa da� si� poch�on�� pustce. Arbogast wsta�, okr��y� stolik i usiad� obok niego. Jimmy chwyci� d�o� Miry. Ten gest chyba j� uspokoi�. - Teraz prosz� patrze� - powiedzia� Arbogast. Rozb�ysn�� wielki tr�jwymiarowy ekran i zobaczyli szeroko u�miechni�tego Augusta Numer Dwa. By� szcz�liwy, czysty i nieu�wiadomiony. Mogli go zacz�� wychowywa� od nowa. Mia� nieskazitelnie bia�� cer� i jasne loczki opadaj�ce na czo�o, a jego bystre b��kitne oczy skrzy�y si� filuternie. Arbogast zamrozi� wizerunek Augusta w najbardziej poci�gaj�cej postaci. "�wie�utki", pomy�la� Jimmy i poczu�, �e budzi si� w nim co� nowego. - Zacznijcie od teraz. - Arbogast pozamyka� walizki. Jimmy mia� wra�enie, �e m�czyzna co� im zabiera, mimo �e �aden przedmiot, kt�ry by� ich w�asno�ci�, nie mia� prawa opu�ci� tego mieszkania. Arbogast chwyci� neseserki i ruszy� w kierunku wyj�cia. Jimmy poczu�, �e Mira zaciska palce d�oni, kt�r� trzyma�. - Mo�e trafi�o si� wam co� specjalnego - odezwa� si� nagle in�ynier. - Oczywi�cie, on nie pami�ta momentu swojej �mierci. Nie ma tak�e wi�kszej pojemno�ci ni� August Numer Jeden. - Roze�mia� si�. - Wiecie, on wygl�da jak amorek! Drzwi zamkn�y si� za technikiem. - Dobrze si� czujesz? - zapyta� Mir�. Otch�a� w jego wn�trzu zacz�a si� zasklepia�. Mira skin�a g�ow�. Uwolni�a d�o� z r�ki Jimmy'ego, chwyci�a czarny "o��wek" i przycisn�a go do piersi. - Co my�lisz o Arboga�cie? - zapyta�a weso�o. - Jest w porz�dku. - Jimmy nie wspomnia�, �e wed�ug niego in�ynier by� troch� stukni�ty. - Dobrze si� czujesz? Jeszcze raz skin�a g�ow�, wci�� �ciskaj�c pozosta�o�� po Augu�cie. - Nowiutki - szepn�a. Jimmy wiedzia�, �e tym razem postanowi�a przeprowadzi� wszystko lepiej ni� poprzednim razem. Mo�e to nie by� taki z�y pomys�? - Kiedy ju� b�dzie wystarczaj�co du�y, za�atwimy mu sztuczne cia�o i zorganizujemy zabaw� poza domem. - U�miechn�a si�. - Mo�e na tym polega� problem? August nie wychodzi� wystarczaj�co cz�sto, nie s�dzisz? Jimmy milcza� odwr�cony do niej ty�em i my�la� o tym, �e w ko�cu August wyrwie si� na wolno��. To te� nie by�oby takie z�e rozwi�zanie. Zaraz potem wyobrazi� sobie Augusta w protetycznym ciele - delikatnym i a� prosz�cym si� o przytulanie - ukszta�towanym z markowych materia��w, tak aby do z�udzenia przypomina�o tr�jwymiarow� wizualizacj�, kt�ra kr��y�a po domu. Poczu�, �e d�o� Miry w�lizguje si� w jego d�o�, ale nie m�g� na ni� spojrze�. Czu� jej ciep�o. Mira �y�a i prosi�a go, aby z ni� zosta�. - Czuj� si� teraz o wiele lepiej, kochanie - powiedzia�a. Kiedy w ko�cu spojrza� na ni�, zobaczy�, �e jest spokojna i promienna. Wiedzia�, �e nie znajdzie w sobie odwagi, aby �ci�gn�� j� z tego szczytu, na kt�ry w�a�nie si� wspi�a. Sta�a tam, patrz�c �mia�o na �wiat. Jej twarz by�a obliczem niewzruszonej Matki. August spojrza� na nich promiennie, ale Jimmy poczu� ch��d. Zupe�nie jakby ch�opiec pyta�: "Nie zabijecie mnie tym razem, prawda?" Tylko �e nie odezwa� si� �aden g�os, a August nie by� ch�opcem. Jego u�miechni�ta twarz stanowi�a mask� okrywaj�c� co�, co �y�o w labiryncie i jak dotychczas nie wiedzia�o o sobie zbyt wiele. - A przy okazji, kto to jest amorek? - spyta�a Mira. Jimmy, przera�ony, �e August znowu odbierze mu Mir�, wci�� trzyma� jej d�o�. Mia� wielk� nadziej�, �e w ko�cu ch�opak ucieknie z domu.