5811

Szczegóły
Tytuł 5811
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5811 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5811 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5811 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Thomas Wylde Czarna jasno�� Kiedy wesz�a do pokoju, Michael niemal upu�ci� szklaneczk� z drinkiem. Sta� jakby nigdy nic, s�uchaj�c tego, co jego brat, Jack, m�wi o zbli�aj�cym si� za�mieniu, kiedy nagle drzwi otworzy�y si� szeroko. Gwar, jazgot i podniecony szmer przyj�cia ulecia�y z pokoju, a on poczu� si� bardzo s�abo. Mi�nie d�oni rozlu�ni�y si� na tyle, �e pokryta wilgotnym nalotem szklanka zacz�a wysuwa� mu si� z palc�w. Kobieta ca�a �wieci�a. Sta� w odleg�o�ci zaledwie trzech metr�w od niej, ale nie potrafi�by powiedzie�, jakiego koloru mia�a w�osy, jak by�a zbudowana ani w co ubrana. Czy patrzy�a na niego? Nie wiedzia�. Emanuj�cy z niej blask przybra� z�ot� barw� z czerwono-pomara�czowymi cieniami na brzegach i pulsowa� jak p�omie�. Rozejrza� si� po pokoju, zdumiony faktem, �e nikt nie zwr�ci� na ni� najmniejszej uwagi. Czy�by chodzi�o tylko o niego? Mo�e byli w rezonansie? Niemo�liwe. Kiedy spojrza� na ni� ponownie, blask rozjarzy� si� intesywnym b��kitem, potem fioletem, a� wreszcie zabrak�o barw w widmie. Czarne jak �mier� �wiat�o zamigota�o i zacz�o przepala� mu sk�r� niczym lutownicza lampa. Ockn�� si� na stercie mi�kkich p�aszczy w ma�ej sypialni, oszo�omiony bij�cym z nich zapachem perfum. Brat sta� w otwartych drzwiach, jarz�c si� przygaszon� po�wiat�. - Jak si� czujesz? Nawet nie spr�bowa� odpowiedzie�. - Przypuszczam, �e nie masz ochoty rozmawia� o za�mieniu? - zapyta� Jack. J�kn��. - Ca�kowite za�mienie s�o�ca - powiedzia� Jack. - Takie rzeczy nie zdarzaj� si� w Los Angeles codziennie. To ju� polityka. W dalszym ci�gu nie odpowiada�. - Wreszcie uda�o nam si� zwabi� ci� z g�r, a ty wycinasz taki numer. Jak ci si� wydaje, co powinni�my o tym my�le�? �adnej odpowiedzi. - Alice m�wi, �e nie ma si� czym przejmowa�, bo i tak trzeba by�o jeszcze jednej plamy na dywanie, �eby godnie uczci� nadej�cie Nowego Roku. Michael skrzywi� si� pogardliwie. - Ci�gle jeszcze niet�go wygl�dasz - zauwa�y� Jack. - Chcesz pojecha� do lekarza? Odchrz�kn��, lecz nie zdo�a� wykrztusi� ani s�owa. Jack nachyli� si� nad nim, po czym wyjrza� na korytarz i zamkn�� drzwi. - Co ty, bierzesz jakie� prochy, czy co? - Nie... nie widzia�e�... jej? - Kogo? Michael zakas�a�, czuj�c, jak kr�ci mu si� w g�owie. - Nie widzia�e�, jak �wieci�a? - Na�pa�e� si� czego� - stwierdzi� z u�miechem Jack. - Wcale nie - zaprotestowa�, unosz�c si� na ��ku. - Ta kobieta p�on�a. - Hmm... - Z jej w�os�w strzela�y iskry. - Oczywi�cie. - Jack nachyli� si� ponownie i przesun�� d�oni� po g�adko zagojonej bli�nie na karku brata. - Chyba nie jeste� pod��czony, prawda? - W jaki spos�b? - Tak w�a�nie my�la�em. - Nawet nie mam sprz�tu. - Wiem. - Kto to by�? Jack wyprostowa� si�. - Wesz�o kilka nowych os�b. Jak wygl�da�a? - Najpierw by�a czerwona, pomara�czowa i ��ta, mo�e troch� zielona. Potem... Potem zdarzy�o si� co�... ciemnego. Jack skin�� g�ow�. - To zdecydowanie zaw�a kr�g podejrzanych. Michael opad� na wznak na ��ko i wpatrzy� si� w sufit oczami rozjarzonymi wspomnieniem jej osza�amiaj�cego u�miechu. Nie, to nie tak. Nie by�o �adnego u�miechu, tylko samo oszo�omienie. - Dziwne... - wyszepta�. Drzwi uchyli�y si� odrobin�. - Jak si� czuje tw�j brat? - zapyta�a z trosk� w g�osie Alice i wesz�a do sypialni. Wra�liwo�� Michaela zd��y�a ju� znacznie zmale�, bowiem ledwo m�g� dostrzec emitowane przez ni� �wiat�o. - Jeszcze nie zdecydowali�my, czy dobrze, czy �le - odpar� Jack. - Podobno widzia� jak�� kobiet�. - Nareszcie! - Alice u�miechn�a si� szeroko. - Ju� zaczyna�am si� o niego niepokoi�. Michael j�kn��. - Ona p�on�a! - A teraz w jego sercu tli si� s�odkie cierpienie - uzupe�ni� Jack. - Przeszyte strza�� Amora - doda�a Alice. - Zupe�nie jak na kresk�wkach. - To nie jest �adna kresk�wka. Bo�e, naprawd� nie widzieli�cie, jak p�on�a? - Wtedy, kiedy nie by�em pod��czony? - Jack zerkn�� na Alice. - Nie bardzo. - Id� do diab�a! - roze�mia�a si� Alice. - Co� si� dzieje - powiedzia� Michael. - Co� okropnego. Tej nocy �ni�o mu si�, �e ogie� zszed� do jego chaty z poro�ni�tych krzakami wzg�rz i spali� dok�adnie wszystko: ksi��ki, obrazy, p�yty, meble, ��ko. Obudzi� si� czuj�c w ustach smak popio�u i b�l g�owy, kt�ry d�ugo nie chcia� ust�pi�. P�nym rankiem pojecha� z powrotem do miasta. Letnie s�o�ce tak mocno odbija�o si� w masce samochodu, �e a� musia� zjecha� na pobocze i poszpera� w schowku na r�kawiczki w poszukiwaniu starych okular�w przeciws�onecznych. W�o�y� je, wytar�szy uprzednio szk�a o koszul�. Mia�y powyginane druty i uwiera�y w nos tak bole�nie, �e kiedy wreszcie dotar� do domu brata, mia� ochot� wyrzuci� je za okno. Wygramoliwszy si� z kabiny podszed� do kraw�dzi trawnika. Po jego drugiej stronie Jack maszerowa� wok� otoczonego ceglanym murkiem klombu r�, przes�oni�ty wzbijanym w powietrze kurzem, �cinkami trawy i ci�gn�c za sob� wycie elektrycznej kosiarki. Michael chcia� zawo�a�, lecz nie pozwoli�o mu na to pulsowanie w g�owie. Usiad� w cieniu werandy, czekaj�c a� Jack odwr�ci si� w t� stron� i zauwa�y go. Z domu wysz�a Alice, nios�c dwa lodowato zimne piwa. U�miechn�a si�, wr�czy�a mu puszki i skin�a g�ow� w kierunku Jacka, a nast�pnie znikn�a we wn�trzu budynku, zanim jej m�� zd��y� wy��czy� silnik. Zostawiwszy kosiark� na trawniku podszed� do Michaela i wzi�� od niego piwo. Prze�kn�� jednym haustem po�ow� zawarto�ci puszki, po czym wskaza� na okulary. - Co� nie w porz�dku z twoj� twarz�? Michael zsun�� szk�a na czo�o, ale ledwie cofn�� r�k�, przekl�te okulary opad�y na swoje poprzednie miejsce. Jack skin�� g�ow� i poci�gn�� kolejny, olbrzymi �yk. Michael trzyma� swoj� puszk� w d�oni, obserwuj�c, jak kapi�ce z niej kropelki wody tworz� ma�� ka�u�� na zalanym s�onecznym blaskiem chodniku. Jack otar� twarz ramieniem i usiad� na schodkach. - Wci�� jeszcze wygl�dasz na oszo�omionego. - Musz� wiedzie�, kto by� wczoraj na przyj�ciu. - Zapytaj o to Alice. Ona zajmuje si� tymi sprawami. Ja jestem tylko facetem, kt�ry pokrywa wydatki. - Czy to by�o zaaran�owane? - Ja w ka�dym razie nic o tym nie wiem. - Powiedzia�aby ci, gdyby tak by�o? - Chyba tak. Michael poci�gn�� niewielki �yk piwa. By�o gorzkie. - Wczoraj czu�em si� tak, jakbym si� znowu ca�y wypali�. - M�wi�e�, �e to niemo�liwe. - To o n i mi to m�wili, a ja mia�em nadziej�, �e ju� nigdy nie b�d� musia� przez to przechodzi�. Chyba nigdy ci nie opowiada�em, jak okropne... - Jeste� pewien, �e to nie by� tylko odblask? - Niemo�liwe. Zbyt wielkie skupienie. - Hmm... - Cz�owieku, to na pewno by�a o n a. - Rozumiem. - Jack wla� w siebie kolejn�, pot�n� porcj�. - W takim razie nie wiem, co ci powiedzie�. Michael otar� ze swojej puszki wilgotn� mgie�k�. - Racja. - Przykro mi. - Wiem. Jack przechyli� uniesion� do ust puszk�, opr�ni� j�, a nast�pnie zgni�t� w d�oni. - Co by� powiedzia�, gdybym to wszystko zabetonowa�? Odpad�aby mi kupa roboty. Michael poda� mu swoje piwo. - Masz, popracuj nad tym. Alice kl�cza�a na dywanie w pokoju rodzinnym, przegl�daj�c kolumn� sportow� niedzielnego "Timesa". - Baseball? Potrz�sn�a g�ow�. - Wyprzeda� opon. Z lewej strony mam ju� zupe�nie �yse. - To niedobrze. - Zobacz, czy nie wspaniale to robi�? - Pokaza�a mu jedno z og�osze�. - Pisz�, �e maj� najni�sze ceny, ale opony, kt�re oferuj� nie pasowa�yby nawet do dzieci�cego samochodziku. - Odwr�ci�a stron� i wyg�adzi�a j� d�oni�. - O, nast�pne. - Porozmawiajmy o wczorajszym wieczorze - zaproponowa� Michael. U�miechn�a si� do niego. - Im wy�ej wchodz�, tym bole�niej obt�ukuj� si� przy upadku. - To nie mo�e by� mi�o��. - A co t y mo�esz wiedzie� na ten temat? Jej u�miech zdawa� si� �wiadczy� o tym, �e uwa�a�a swoj� uwag� za �art, ale to by�a nieprawda. - Nie zas�u�y�em sobie na to. Nie wycofa�a si�. - Zbyt cz�sto skamlesz, Michaelu. Za �atwo si� poddajesz. Poparzy�e� si�? No to co z tego? Je�li ten ci si� nie podoba, zr�b zobie drugi przeszczep, ale tym razem porz�dny, a nie jaki� wojskowy szajs. - Ach, rozumiem. P o r z � d n y. Zupe�nie, jakby armia pozostawi�a mu jaki� wyb�r. - Zosta�y znacznie ulepszone. - Doprawdy? - Wydaj troch� pieni�dzy. Zrealizuj jeden z tych t�ustych czek�w, kt�re bez przerwy ci przysy�aj�. - Bo�e. - Sam to wszystko na siebie sprowadzasz. Zawsze by�e� taki... - Alice, ja tylko chc� wiedzie�, kim ona by�a, do diab�a! Musz� wiedzie�, czy mog�a w jaki� spos�b nadawa�. - A co, wed�ug ciebie by�o w niej co� wojskowego? - Sk�d mog� wiedzie�? Nie jestem a� tak czu�y. - Ale widzisz moje �wiat�o, prawda? Widzia�, lecz bardzo s�abo. Pulsuj�ca b��kitem i zieleni� po�wiata by�a nieczytelna, je�li nie liczy� wyra�nego odcienia zak�opotania. Wiedzia�a o tym, �e zada�a mu b�l, lecz nie sprawia�o jej to �adnej satysfakcji. - Nie rozmawiamy o �wiat�ach, Alice. Z tej kobiety tryska�y megawaty. U�miechn�a si�. - A widzisz? W�a�nie to m�wi�am Jackowi. By�e� w rezonansie. - W takim razie, niech B�g ma mnie w swojej opiece. - Ale� to wspania�e! Zachowujesz si� tak, jakby to by�o co� gro�nego. - Bo jest. Dla mnie. Roze�mia�a si� g�o�no. - M�wi� powa�nie! Czu�, �e jego twarz robi si� coraz bardziej gor�ca. Czy oni naprawd� tego nie widz�? - Biedactwo. Wijesz si� na haczyku. - Och, dzi�kuj�. - Mam ci powiedzie�, co robi�? - Powiedz mi tylko, kim ona jest, a ja znajd� kogo�, kto j� sprawdzi. - Zdawa�o mi si�, �e odszed�e� ju� z czynnej s�u�by. Popatrzy� na ni� tak, jak zwykle w takiej sytuacji; kolejny fa�sz, ale ona i tak na pewno o tym wiedzia�a. - Przyjd� w przysz�y pi�tek - powiedzia�a. - Oko�o �smej. - Znasz j�? U�miechn�a si� tylko. - Czy ona mnie zna? Kolejny u�miech. - M�wi�a co� o mnie? - Biedaku... - Niech to szlag! Usiad� na �rodku pokoju i zacz�� si� przygl�da� wszystkiemu, co posiada�: sprz�towi stereo, p�ytom, wisz�cym na �cianach obrazom i stoj�cym na p�kach ksi��kom; sztalugom, farbom i p��tnom opartym o kamienne �ciany; stosom nie sprzedanych malowide� rozja�nionych abstrakcyjnymi paj�czynami blasku, kt�rego nikt nie chcia� ogl�da�; plastykowym krzes�om i wysiedzianej, przykrytej tani� narzut� kanapie. Spojrza� przez okno na zakurzone, g�ste zaro�la, krzewy, d�b i czerwon� manzanit�, jeszcze nietkni�te po�arem, kt�ry szala� w jego �nie. A potem pomy�la�: Po prostu czekaj. Ju� nadchodzi. By� to paskudny tydzie�. Nie m�g� pracowa�, nie m�g� czyta�, a nawet porz�dnie pieli� ogrodu. Straci� mas� czasu przegl�daj�c fotografie z pude�ka po butach, kt�re znalaz� w szafie. Zdj�cia ludzi nie widzianych ju� od wielu lat: mama, tata i ma�y Jack, dzieciaki s�siad�w, m�czy�ni w mundurach, jego by�e dziewczyny - wszystkich ich kiedy� zna�, a teraz starannie unika�. Cho� kuchnia zia�a pustkami, nie m�g� si� zmusi�, �eby pojecha� do miasta albo cho�by p�j�� na targ. W czwartek wieczorem zjad� na kolacj� trzyletni makaron z serem (gotowany w wodzie, bo nie mia� mleka), popijaj�c jakim� owocowym napojem przyrz�dzonym ze sproszkowanego koncentratu, kt�ry skawali� si� w torebce. Przez ca�y pi�tek przymierza� r�ne koszule, pra� je i wydobywa� nowe z jakich� pude�, kt�rych od lat nie widzia� na oczy. Okaza�o si�, �e jest w�a�cicielem ca�ej masy beznadziejnych koszul. Zach�d s�o�ca zasta� go w samochodzie, wyje�d�aj�cym na niskim biegu z kanionu. Szerokie opony rozgniata�y kamienie, odrzucaj�c je na boki. Okna mijanych po drodze dom�w promieniowa�y ciep�em i bezpiecze�stwem. Uparcie prowadzi� samoch�d korytem potoku. Kiedy znalaz� si� na szosie, nie potrafi� zdoby� si� na to, �eby jecha� szybciej ni� dwadzie�cia pi�� mil na godzin�. Podchmieleni kierowcy podje�d�ali od ty�u i sprawdzali na nim swoje d�ugie �wiat�a. Prowadzi� najuwa�niej, jak tylko potrafi�, lecz dom Jacka nie by� wystarczaj�co daleko. Okr��y� parcel�, mijaj�c roz�wietlone okna i nie zwracaj�c uwagi na kilka znakomitych miejsc do zaparkowania. Kiedy przeje�d�a� ko�o domu brata, po raz trzeci doszed� nagle do wniosku, �e nie mo�e si� tam zjawi� nie przygotowany; wdepn�� peda� gazu, przy�pieszaj�c z piskiem opon. Przy Burbank Boulevard znalaz� sklep z cz�ciami elektronicznymi i wypo�yczy� na wiecz�r przyrz�d. - Dobrej zabawy, mistrzu - powiedzia� stoj�cy za lad� facet. - Dzi�ki. Kiedy ponownie zjawi� si� przed domem Jacka, rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania, by�o ju� po dziesi�tej. Zostawi� samoch�d a� za nast�pn� przecznic�, pod bucz�c� w�ciekle latarni�. Stara� si� i�� mo�liwie powoli, lecz niewiele mu to da�o. Wkr�tce dostrzeg� zalany �wiat�em trawnik, po kt�rym porusza�y si� liczne cienie, a do jego uszu dotar�y obco brzmi�ce d�wi�ki muzyki i szmer g�os�w. Odetchn�wszy g��boko kilka razy skierowa� si� na ukos przez trawnik, po czym przyg�adzi� w�osy i zajrza� do �rodka przez si�gaj�ce od pod�ogi do sufitu okno. Po�wiata unosi�a si� wok� Alice niczym schwytany w sid�a fragment s�o�ca. Do salonu wszed� Jack; powiedzia� co� i obydwoje si� roze�mieli. Po�wiata zamigota�a, przes�aniaj�c szczeg�y. Michael wydoby� z kieszeni ciemne okulary i za�o�y� je. Wszystko �ciemnia�o, z wyj�tkiem po�wiaty, kt�ra wr�cz przybra�a na sile. Zdj�� szk�a. Jack znowu co� powiedzia�, wywo�uj�c kolejny wybuch weso�o�ci swojej �ony. Po�wiata rozb�ys�a niezliczonymi iskrami. Michael cofn�� si� za �cian� i zamkn�� oczy, czekaj�c, a� serce przestanie mu �omota� w op�tanym rytmie. Po minucie got�w by� uwierzy�, �e b�dzie musia� czeka� ca�� wieczno��; na my�l o tym ogarn�a go w�ciek�o��. No, dalej! Je�eli masz to zrobi�, zr�b teraz! Si�gn�� do pokr�te� przytroczonego do pasa zestawu. Natychmiast zacz�a mu dr�e� prawa stopa, nawet jeszcze bardziej ni� w sklepie z cz�ciami. Wzmacniacz nie by� skalowany ju� od co najmniej kilku lat. Na pr�b� wybra� rozprawiaj�c� g�o�no i gestykuluj�c� grupk� w k�cie salonu; w miar� jak zwi�ksza� wzmocnienie, promieniowanie stawa�o si� coraz wyra�niejsze, b��kitne, czerwone i zielone. Nikogo z nich nie zna�. Przekr�ci� ga�k� w drug� stron� i skuli� si� pod oknem, nie mog�c z�apa� tchu w piersi. Po minucie ponownie ogarn�a go w�ciek�o��. Zr�b to! Podni�s� raptownie g�ow�, koncentruj�c spojrzenie na po�wiacie. Je�li filtr w uk�adzie t�umienia sygna��w dzia�a� poprawnie, powinien zbocznikowa� �adunek w momencie rezonansu. Oczywi�cie, je�eli w og�le mo�na m�wi� o jakim� rezonansie. Nie zd��y� si� jeszcze przygotowa�, kiedy po�wiata uformowa�a jaskraw� smug� i poszybowa�a przez pok�j w kierunku okna. Odskoczywszy w ostatniej chwili za �cian� zobaczy�, jak �wietlisty strumie� przechodzi przez szyb� niczym promie� lasera i pada na domy po drugiej stronie ulicy. Cholera, jego umys� zacz�� wszystko urealnia�! Na granicy jego pola widzenia zamigota�y jakie� tajemnicze symbole - japo�skie glify elektroniczne. Reset. Zaj�� poprzednie miejsce, ponownie skoncentrowa� �wiat�o i w��czy� funkcj� automatycznego �ledzenia kwant�w. Przyrz�d sycza� cicho, analizuj�c podstawowe stany nerwowe. Prawa stopa Michaela zacz�a szybko drga�, rozgrzewaj�c si� z ka�d� chwil�. Dalej, dalej! Detektor bzycza� coraz dono�niej. Wreszcie po�wiata nieco przygas�a i oczom Michaela ukaza� si� na u�amek sekundy zarys sylwetki skrytej w czarnej jasno�ci kobiety. Zaraz potem blask powr�ci� do swego poprzedniego nat�enia - wysiad� uk�ad t�umienia sygna��w. Bo�e. Powt�rzy� ca�� procedur�, z tym samym skutkiem. - Niech to szlag trafi! - szepn��. Przyrz�d, kt�rym dysponowa�, by� zbyt rozregulowany, �eby cokolwiek przy jego pomocy osi�gn��. Odwr�ci� si�, nie przestaj�c jednak manipulowa� przy pokr�t�ach. W polu widzenia pojawi�y si� nowe symbole - czerwone wykrzykniki i jaskrawo��te b�yskawice - ostrzegaj�ce go przed prze�adowaniem. Wspaniale! Przeni�s� ci�ar cia�a na praw�, zmartwia�� nog� i run�� jak d�ugi na trawnik. Ten sam, co poprzednio, strumie� zatoczy� ponownie ko�o, przepali� �cian� i o�wietli� go, le��cego bezradnie na trawie. Zamar� w bezruchu, s�ysz�c jedynie bicie swego serca. Nie m�g� nic zrobi�, wi�c tylko uni�s� g�ow� i spojrza� prosto na n i �. W chwili, gdy spotka�y si� ich oczy, w jego uszach rozleg�y si� przera�liwe, alarmowe dzwonki. Dom Jacka wybrzuszy� si� i eksplodowa� o�lepiaj�cymi, symulowanymi p�omieniami. Tym razem to o n a zemdla�a. Wyszarpn�� z karku wtyczk� i rzuci� si� do ucieczki. Ka�de �d�b�o trawy by�o otoczone w�asn� kolumn� b��kitnego ognia. Dotar�szy do domu wrzuci� do samochodu �piw�r, sprz�t turystyczny i kilka plastykowych baniak�w wype�nionych wod� ze strumienia, nast�pnie zatrzyma� si� przy otwartym supermarkecie, gdzie kupi� ogromn� ilo�� konserw mi�snych, potrawek chili i chips�w, a wreszcie wyjecha� z miasteczka drog� prowadz�c� u podn�a g�r. Po pewnym czasie skr�ci� na p�nocny wsch�d, w szos� numer 14, wiod�c� w g�r� doliny przez Palmdale, Lancaster i Mojave, a jeszcze p�niej w 395, kt�r� pojecha� prosto na p�noc. Szerokobie�nikowe opony �omota�y po asfalcie, wybijaj�c wysoki, g�uchy ton. Droga by�a ciemna, prosta i pusta. Nie widzia� nic opr�cz pojawiaj�cego si� co jaki� czas b�ysku �wiat�a daleko na pustyni. Opu�ci� boczne szyby, wpuszczaj�c do �rodka ciep�e, nocne powietrze. Po jakim� czasie zauwa�y�, �e znowu mo�e oddycha�. Niewiele brakowa�o, �eby si� u�miechn��. Tu� przed �witem skr�ci� w dobrze sobie znany dojazd do Prze��czy Townes, zachodniej bramy Parku Narodowego Doliny �mierci. Zanim pokona� czterdzie�ci kilka mil dziel�cych go od Piekielnego Potoku, zrobi�o si� ju� zupe�nie widno, a temperatura wzros�a prawie do czterdziestu stopni. Zupe�nie mu to nie przeszkadza�o. Wjecha� na puste pole biwakowe i zaj�� ten sam co zwykle skrawek terenu - betonowy st� z widokiem na pustk�. Postawiwszy jedn� nog� na ziemi zamar� w bezruchu, ws�uchuj�c si� w d�wi�cz�c� w uszach cisz�. �adnego poruszenia, �adnej po�wiaty. Odetchn�� g��boko. Pot sp�ywa� mu po policzkach, a gor�cy wiatr rozwiewa� w�osy. Wszystko w porz�dku. Chili okaza�o si� na tyle ciep�e, �e m�g� je je�� prosto z puszki. Usiad� na pokrytym sieci� p�kni�� stole i zapatrzy� si� na drug� stron� pustki, kt�r� przyjecha� obejrze�. Pot �cieka� mu po twarzy, kapi�c do otwartej konserwy. U�miechn�� si�. Raj. W tydzie� p�niej zajecha� na podjazd przed swoj� chat�, zatrzasn�� za sob� drzwiczki i przez chwil� sta� w milczeniu, ws�uchuj�c si� w szum rozgrzanego silnika. Na popo�udniowym niebie wisia�y nisko ciemne, wezbrane deszczem chmury. Stoj�c na pokrytej py�em ziemi obok samochodu spogl�da� w g�r� kanionu. Suche li�cie szele�ci�y w podmuchach ch�odnego wiatru, a strumie� szemra� cicho, przeciskaj�c si� mi�dzy kamieniami. Nabra� pe�ne p�uca powietrza. Wszystko by�o takie, jakie powinno by� - p�askie i pozbawione �ycia. W skrzynce na listy znalaz� czek z rent� i rachunek ze sklepu z cz�ciami elektronicznymi za nie zwr�cone w terminie urz�dzenie. Do diab�a z nimi. Przeni�s� cz�� sprz�t�w do chaty. W tylnych drzwiach tkwi�a zwini�ta kartka. Brat prosi� go, �eby jak najszybciej si� z nim skontaktowa� w bardzo pilnej sprawie. Przez chwil� zastanawia� si�, co to mog�o by�, a potem skrzywi� si�. No tak. Wszed� do �rodka. We wn�trzu chaty panowa� gor�cy zaduch. Otworzy� okna i rozejrza� si� dooko�a. Nic si� nie zmieni�o. W�drowa� z pokoju do pokoju, przygl�daj�c si� wszystkiemu i ch�on�c panuj�cy wsz�dzie spok�j. Chin Lai wype�nia�a cisz� miauczeniem swoich syjamskich koci�t, ale to by�o dawno temu. W g�rach nie mo�na trzyma� kot�w, bo pr�dzej czy p�niej gin�, po�arte przez kojoty. Mo�e i lepiej, �e tak si� sta�o. W ostatnim okresie zacz�a zbyt g�o�no mrucze�, powoduj�c u niego b�le g�owy. Sta�a si� zbyt � y w a, wybijaj�c si� z p�askiego t�a, kt�rego potrzebowa�. Mimo to w pudle na najwy�szej p�ce szafy ci�gle trzyma� jej niebieski, plastykowy talerzyk. W��czy� radio, lecz nie m�g� znale�� niczego, co da�oby si� przez jaki� czas s�ucha�, wi�c je wy��czy�. Na zewn�trz szele�ci�y li�cie d�bu. Usiad� na kanapie, opar� si� wygodnie i zamkn�� oczy. Wiatr nadlatywa� falami, szarpi�c ga��ziami drzew. Zas�ony wzdyma�y si� niczym �agle, by za chwil� bezw�adnie zwisn��. Z cichym pomrukiem w��czy�a si� lod�wka; umilk�a po pi�ciu minutach. Wsta� i ponownie przeszed� si� po wszystkich pomieszczeniach, zwracaj�c szczeg�ln� uwag� na rzeczy, kt�re wymaga�y naprawy: ob�a��ca farba, krusz�ca si� zaprawa, dziura w �cianie w miejscu, w kt�rym naprawia� ciekn�c� rur�. Za du�o, za du�o... Usiad� na jednym z plastykowych krzese� w miejscu, z kt�rego widzia� le��ce na kuchennym stole pud�o z fotografiami. Na jego widok zrobi�o mu si� niedobrze, wi�c zamkn�� oczy. Lod�wka w��czy�a si�, dzia�a�a przez pi�� minut i ucich�a. Ciemne zas�ony unosi�y si� i opada�y, oddychaj�c w rytmie ko�ysania skrzypi�cych drzew. Z daleka dobiega� warkot pi�y spalinowej. Popo�udniowe �wiat�o zacz�o powoli przygasa�. Dwie godziny p�niej zacz�� pada� deszcz. Michael podni�s� si� z krzes�a i zamkn�� okna. Krople zacina�y do �rodka, mocz�c zas�ony. Nast�pnego ranka le�a� bardzo d�ugo w ��ku. O wp� do jedenastej odezwa� si� telefon, zadzwoni� dziesi�� razy, po czym umilk�. Michael zrzuci� z siebie koc, wpatruj�c si� w sufit. O jedenastej w pokoju zacz�o robi� si� duszno. Wygrzeba� si� z ��ka i pootwiera� okna. Do wn�trza wtargn�o gor�ce, suche powietrze. To wszystko, je�li chodzi o letni deszcz, pomy�la�. Zrobi� dwa tosty, posmarowa� je margaryn� i wyszed� na kuchenne patio. Pi�� minut p�niej telefon znowu zacz�� dzwoni�. Tym razem podni�s� s�uchawk�. - Jeste� wreszcie! - us�ysza� g�os Jacka. - Zgadza si�. - Gdzie by�e�? Na pustyni? - Jak zwykle. - I jak? - Z pocz�tku w porz�dku, ale potem zrobi�o si� t�oczno, wi�c wr�ci�em. - To przez za�mienie. Ludzie chc� mie� dobry widok. - Tak w�a�nie m�wili. Ja osobi�cie wol� je ogl�da� przez warstw� smogu. - Hmm... Zauwa�y�e�? - Co? - �e sp�ni�e� si� o tydzie� na przyj�cie. - A, o to ci chodzi. By�em tam. Jack roze�mia� si�. - Wi�c to ty? - Ja. - R�bn�a na pod�og� jak worek mokrego cementu. - Wiem. - Wywierasz na dziewczynach piorunuj�ce wra�enie. - Zdaje si�, �e tylko na jednej. - To co z tego? Po co ci wi�cej, kiedy jeste�cie w rezonansie? S�usznie. Przypomnia� sobie eksplozj� w salonie Jacka. - S�yszysz mnie? - Przepraszam ci�, Jack. To wszystko jest zbyt niezwyk�e. - Jeste� pewien, �e nie chcesz spr�bowa� jeszcze raz? Opar� si� o kamienn� �cian� i spojrza� przez otwarte, kuchenne drzwi na wn�trze swego domu. Nic nie odpowiedzia�. - Zdziwi�by� si�. - W�a�nie o to chodzi, Jack. Nie mog� ju� sobie pozwoli� na zdziwienia. - Chyba rzeczywi�cie nie. - W�a�nie tak si� teraz maj� sprawy. - Alice bardzo si� na tobie zawiod�a. - Kupi�a ju� nowe opony? - Nie. - Mo�e to podniesie j� na duchu. - Jeste� twardym cz�owiekiem. - Nie, tylko samotnikiem. - Je�eli chcesz us�ysze� prawd�, to jeste� po prostu g�upim fiutem. - Dzi�ki. Wr�ci� na patio w sam� por�, by ujrze� s�jk� zrywaj�c� si� do lotu z resztkami grzanki w dziobie. Ptak by� p�aski i pozbawiony �ycia. W trzy dni p�niej nadesz�o za�mienie. Wszystkie po�udniowokalifornijskie stacje radiowe po�wi�ci�y zapowiedziom tego wydarzenia tyle miejsca, i� Michael uzna�, �e w�a�ciwie on te� mo�e popatrze�. Wzi�wszy kilka jab�ek i manierk� z wod� wspi�� si� na szczyt wznosz�cego si� zaraz za chat� wzg�rza. Rozci�gaj�ce si� u jego st�p miasto by�o przes�oni�te br�zow� mgie�k�, wype�niaj�c� dolin� San Fernando niczym brudna woda. W promieniach s�o�ca migota�y karoserie poruszaj�cych si� samochod�w. Dochodzi�o po�udnie. Usiad�szy na p�askim kamieniu os�oni� d�oni� oczy i skierowa� wzrok w czyste niebo. Wkr�tce uda�o mu si� dostrzec blady dysk nowego kolektora energii, bez por�wnania mniej rzucaj�cy si� w oczy od jaskrawej tarczy S�o�ca. Jednak kolektor, okr��aj�c Ziemi� po sze�ciusetkilometrowej orbicie, m�g� zas�oni� nawet szesna�cie s�o�c zgrupowanych jedno przy drugim. Wkr�tce mia� zosta� przesuni�ty na orbit� stacjonarn�, gdzie stanie si� w�a�ciwie niewidoczny. To ca�kowite za�mienie mia�o jednocze�nie by� ostatnim. Zerkn�� na zegarek, a potem przeni�s� spojrzenie na milcz�c�, migocz�c� dolin�. Znalaz� si� na miejscu w sam� por�. W dwie minuty p�niej kraw�d� przesuwaj�cego si� z zachodu na wsch�d kolektora zacz�a przes�ania� tarcz� S�o�ca. Po kolejnych sze�ciu lub siedmiu sekundach gwiazda niemal zupe�nie znikn�a, dzi�ki czemu bez trudu dostrzeg� w unosz�cym si� w powietrzu pyle odbicia przedzieraj�cych si� przez atmosfer� fal cieplnych. Miasto sprawia�o wra�enie zaskoczonego i zaniepokojonego, jakby na niebie pojawi�y si� nagle czarne chmury. Zap�on�y uliczne �wiat�a, przecinaj�c dolin� kreskami migocz�cych iskierek. Ruch niemal usta�, bowiem kierowcy zatrzymywali samochody przy kraw�nikach, �eby popatrze� w niebo. Czarna umbra cienia przemkn�a szybko przez wzg�rza i rozla�a si� nad dolin�. S�oneczna korona wystrzeliwa�a przez chwil� nad poszarpan� kraw�d� kolektora, a potem znikn�a. Na ponurym, fioletowym niebie pokaza�y si� zimowe gwiazdy, a nad zachodnim widnokr�giem rozb�ys�a jasno Wenus. Na wschodzie mo�na by�o dostrzec nieprawdopodobnie cienki i blady sierp Ksi�yca, lecz wkr�tce i on znikn��, poch�oni�ty przez ciemno��. Michael ponownie spojrza� na dolin�. Zapala�o si� coraz wi�cej �wiate�, lecz nie tak du�o, jak w ka�d� zwyczajn� noc. Bez w�tpienia ludzie stali na zewn�trz, wystawiaj�c twarze na podmuchy ch�odnego wiatru, obserwuj�c za�mienie i rozprawiaj�c o nim z podnieceniem. Co� zwr�ci�o jego uwag� w przy�mionym, przes�oni�tym smogiem migotaniu �wiate� miasta; jaskrawa plama, skrz�ca si� czerwieni� i zieleni�, przypominaj�ca bezdymn� �wiec� z fabryki fajerwerk�w. Zerwa� si� z miejsca, czuj�c na czole lodowaty pot. Wiatr ni�s� z doliny odg�osy kanonady - najbardziej przes�dni usi�owali strza�ami odstraszy� ciemno��. Jasna plama rozb�ys�a jeszcze bardziej, niemal go o�lepiaj�c. Zatoczy� si� do ty�u. Bo�e, pomy�la�. To o n a. Jest tam i widzi mnie. Nie by� w stanie odwr�ci� wzroku. Ca�e wzg�rze p�on�o, a jasna plama w dole zamigota�a i w jaki� niewyja�niony spos�b odwr�ci�a si� od niego. Po raz pierwszy czu� wyra�nie, �e za ni� ukrywa si� kto� �ywy, gro�ny, pot�ny i niespokojny. Zga�nij, powtarza� bez przerwy w duchu. Zga�nij, zgi�, zniknij! Wpatrywa� si� w �wiat�o, �l�c mu swoje my�li. Zniknij, odejd�, zostaw mnie samego! Jasna plama rozb�ys�a ze zdwojon� moc�. - B�agam! �wiat�o pulsowa�o przez chwil�, jakby nie mog�c podj�� decyzji, a potem zacz�o powoli przygasa�. Oderwa� od niego spojrzenie i skierowa� je w niebo, gdzie bia�a korona S�o�ca wychyli�a si� ponownie zza czarnego dysku. Ca�kowite za�mienie trwa�o oko�o pi�tnastu sekund, a teraz kolektor energii ods�ania� stopniowo s�oneczn� tarcz�. Michael wci�gn�� w p�uca pot�ny haust powietrza i omi�t� wzrokiem dolin�, z pewnym trudem odnajduj�c dogasaj�c� plam� �wiat�a. Na u�amek sekundy zap�on�a silniejszym blaskiem - serce zamar�o mu w bolesnym skurczu - a potem znik�a. Drgn�� nerwowo, gdy zgas�y uliczne lampy. Uda�o mu si� jeszcze raz odszuka� tajemnicz� po�wiat�, tl�c� si� na granicy dostrzegalno�ci. Jak�e szybko niebo odzyskiwa�o sw�j poprzedni kolor! Ulice zaroi�y si� od b�yszcz�cych w promieniach s�o�ca samochod�w. Oczy zasz�y mu �zami. Wraca� dzie�, a z doliny ponownie dobieg�y przyt�umione odleg�o�ci� odg�osy kanonady, kt�rej towarzyszy�o tr�bienie klakson�w - wszystko na cze�� wracaj�cego S�o�ca. Przez warstw� smogu przebija�y si� niezliczone �wiate�ka - odblaski szyb, zderzak�w, lusterek i zamykanych okien, nikn�ce i pojawiaj�ce si� na nowo, miliony bezimiennych, migaj�cych punkcik�w, wsz�dzie �wiat�a, same �wiat�a... Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik THOMAS WYLDE Kalifornijczyk, 42 lata, trzy lata przes�u�y� w armiii ameryka�skiej naprawiaj�c radary, w bazie obrony przeciwlotniczej w New Jersey. Uko�czy� anglistyk� dzi�ki ulgom przys�uguj�cym �o�nierzom. Opublikowa� oko�o dwudziestu opowiada� w r�nych pismach, a tak�e cztery powie�ci (dwie w serii Rogera Zelazny'ego "Alien Speedway"). Kawaler, bardzo nieporz�dny. D.M.