5807
Szczegóły |
Tytuł |
5807 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5807 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5807 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5807 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Witold W. Wro�ski
Stary �owca i g�ry
Ernestowi,
na sw�j spos�b dedykuj�
*
By� starym �owc�, kt�ry �owi� smoki w G�rach Szarych1, wyruszaj�c na samotne
wyprawy. I oto ju� blisko od czterdziestu trzech dni nie schwyta� ani jednego.
Przez pierwsze dwa tygodnie polowa� z nim pewien ch�opiec. Wkr�tce rodzice
o�wiadczyli, �e stary jest teraz bezwzgl�dnie i bardziej ni� ostatecznie
szalony, co zawsze jest gorsze ni� pechowy. Ch�opak wyruszy� z kim innym.
Smuci�o go jednak, �e stary przyjaciel z ka�dej wyprawy wraca z pustymi r�koma.
Starzec by� suchy, wychudzony i �ylasty, na karku mia� g��bokie jak
g�rskie jary bruzdy. Br�zowe szramy po jakim� nie chc�cym umiera� potworze,
widnia�y na nosie, czole i prawym policzku. R�ce mia� tak poorane, �e wydawa�o
si�, �e si� tylko ze szram sk�adaj�. Ale �adne z owych znamion nie by�y �wie�e.
Wszystko by�o w nim stare pr�cz oczu, kt�re mia�y t� sam� barw� co niebo i
wci�� by�y weso�e i niez�omne.
- Gareth? - rzek� ch�opak. - M�g�bym z tob� zn�w wyruszy�. Zarobiliby�my
troch�. - �owca nauczy� ch�opca polowa� i kocha� go jak syna, kt�rego nigdy nie
mia�. Ch�opak szczerze odwzajemnia� jego uczucie.
- Nie - odpowiedzia�. - Jeste� u szcz�liwego �owcy. Zosta� z nim.
- A przypomnij sobie tylko, jak to by�o, kiedy przez sze��dziesi�t dni nie
z�apa�e� ani nawet pisklaka, a potem, o to dopiero by�o! Dzie� w dzie� �owili�my
takie wielkie! - I rozpostar� na ca�� d�ugo�� swoje chude ramiona.
- Pami�tam - odrzek� �owca. - Wiem, �e nie dlatego odszed�e� ode mnie, �e�
zw�tpi�.
- Tata kaza� odej��. Jestem jeszcze ma�y, powinienem si� go s�ucha�.
- Rozumiem - rzek�. - To ca�kiem normalne.
- Bo on ju� nie bardzo wierzy.
- Ano nie... - powiedzia� tamten. - Ale my ci�gle wierzymy, prawda?
- Tak - odpar� ch�opiec szczerze. - Czy mog� ci� pocz�stowa�? Potem
zabierzemy rzeczy do domu - doda� szybko.
- Czemu nie? - powiedzia� starzec. - Mi�dzy �owcami...
Siedzieli, a paru innych my�liwych podkpiwa�o ze starego, ale on si� nie
gniewa�. Nikt zreszt� nie odwa�y� si� obrazi� go g�o�no. Dw�ch stare�kich jak
G�ry krasnolud�w patrzy�o na nich i robi�o si� im smutno. W �aden jednak spos�b
nie pokazywali tego po sobie, rozmawiali o czym� niezobowi�zuj�cym, jak r�wnie�
o pogodzie, bo o niej mo�na rozmawia� zawsze i wsz�dzie. Do sali weszli dwaj
�owcy. Na pierwszy rzut oka da�o si� rozpozna� dzikie elfy. Rzucili na st�
stwora, kt�rego z�apali. Jeden krzykliwie prezentowa� �wie�� ran� i opowiada�
jak to niby cudem unikn�� �mierci. Profesjonalizm zab�jc�w smok�w, na Tequili
zwyk�a rzecz. Jutro zanios� smoka do skupu �ywca, po drugiej stronie doliny.
Jeden z turyst�w zapyta� czy mo�e si� sfotografowa� z panem smokob�jc�. Wszyscy
go wy�miali. W�r�d tych ludzi, smokob�jc� by� kto�, kto si� smok�w boi. Tacy nie
mieli do starego baropubu wst�pu.
Z knajp� wi�za�a si� jeszcze jedna zagadka. Gerard nazwa� j� Santiago El
Campeon, ale nikomu nie powiedzia� co to znaczy. Nie wywiesi� te� �adnego
szczeg�lnego szyldu. Dlatego te� tylko najstarsi �owcy m�wili: idziemy do
Santiago.
- Gareth? - zacz�� ch�opiec.
- A co? - odezwa� si� zaraz tamten. Wpatrywa� si� w kufel i rozmy�la� o
przesz�o�ci.
- Czy mog� ci przynie�� ptaszk�w na jutro?
- Nie. Id� pobaw si� w zakr�conego hobbita2, albo w co tam... Przyn�ty
zosta�y mi z wczoraj.
- Szkoda, bardzo bym chcia� ci jako� pom�c.
- Postawi�e� mi przecie� piwo - powiedzia� Gareth. - Ju� jeste� prawdziwym
m�czyzn�.
- Ile mia�em lat jak zabra�e� mnie pierwszy raz?
- Pi��, prawie sze��. Pewnego razu za wcze�nie podeszli�my i smoczysko,
takie wielkie wredne i zielone ma�o ci� nie zabi�o. Niewiele brakowa�o, a
zrzuci�by mnie ze ska�y. Pami�tasz?
- Tylko tyle, jak trzepa� skrzyd�ami i bi� ogonem i jak jedna lina trzas�a
i sie� si� porwa�a, bo wtedy jeszcze �apali�my na sie�. Pami�tam jak odepchn��e�
mnie, a sam rzuci�e� si� na gada. I s�ysza�em jak walczysz ze stworem, a on
rycza� i pewnie jeszcze ogniem plu�. Pami�tam jeszcze ten mdl�co-s�odki zapach
krwi na tobie i na mnie.
- Czy ty naprawd� pami�tasz, czy mo�e ja ci to wszystko opowiada�em ju�
tyle razy...?
- Ale� ja pami�tam, pami�tam wszystko, odk�d pierwszy raz poszed�em z tob�
na �owy!
Stary �owca popatrzy� na niego swymi wyblak�ymi od wiatru, ufnymi,
kochaj�cymi oczami.
- Gdyby� ty by� m�j, zabra�bym ci� ze sob� i poszed� na ca�o�� -
powiedzia�. - Ale� ty ojca i matki. W dodatku teraz chodzisz ze szcz�liwcami. -
A po d�ugim namy�le doda� - Pami�taj jednak szcz�cie od wszystkich kiedy� si�
odwraca.
- A m�g�bym ci przynie�� ptaszk�w chocia�? Wiem gdzie �atwo na�apa�
m�odych pustu�ek.
- M�wi�em ju�, zosta�y mi z wczoraj.
- Przynios� ci �wie�ych!
- Jedn� - powiedzia� Gareth. Nadzieja i ufno�� we w�asne si�y nigdy go nie
opuszcza�y. A teraz przybiera�y na sile jak lawina, kt�ra nabiera rozp�du.
- Dwie - odpar� ch�opak.
- Niech b�dzie, mo�e przynios� szcz�cie. Nie kradzione czasem?
- Innym razem ukrad�bym, ale te dosta�em.
- W takim razie tym bardziej dzi�kuj� - odpar� m�czyzna. By� zbyt prostym
cz�ekiem, by zastanawia� si� g��boko nad tym kiedy osi�gn�� pokor�. By�, po
prostu, pewien, �e j� ma i �e nie ma w niej nic haniebnego, a wr�cz przeciwnie.
Nie poci�ga za sob� utraty dumy, a tylko j� wzmacnia.
- Przy takim wietrze jest szansa, �e jutro b�dzie dobry dzie� - rzek�.
- Dok�d p�jdziesz? - spyta� ch�opiec.
- Jak najdalej. Mo�e spr�buj� na p�nocy... Chc� by� w daleko w g�rach,
nim si� rozwidni.
- Spr�buj� nam�wi� moich by�my te� wcze�nie wyruszyli. Mo�e jak z�apiesz
co� naprawd� wielkiego b�dziemy mogli ci pom�c.
- Z tym, �e tamci nie lubi� �owi� za daleko.
- Tak - powiedzia� ch�opiec. - Ale ja potrafi� wypatrzy� to, czego nikt
nie dojrzy. Na przyk�ad harpi� albo furi� i nam�wi� ich �eby�my poszli a� za
Sto�ek Graala.
- To takie kiepskie ma oczy?
- Jest prawie �lepy.
- To dziwne - rzek� stary �owca - nigdy nie polowa� na harpie, a w�a�nie
od ich jadu psuje si� wzrok.
- A ty? Przecie� ca�e lata polowa�e� na strzygonie3 w G�rach Szale�stwa, a
oczy masz wci�� dobre.
- Bo ze mnie ju� taki dziwaczny staruch.
- A masz si� do��, by da� rad� naprawd� wielkiemu gadu?
- Znam wiele niezawodnych sposob�w.
- Chod�my poma�u i we�my rzeczy - powiedzia� ch�opiec. - �ebym m�g� p�j��
po te pustu�ki.
Zarzucili na barki osprz�t. Stary wzi�� jeszcze kusz�, a ch�opiec zabra�
drewnian� skrzynk� ze zwojami mocno splecionych linek, os�k� i lekki
pneumatyczny harpun. Nikt z tutejszych, co prawda nie ukrad�by nic staremu, ale
strze�onego...
Ruszyli zatem do chaty i weszli przez drzwi, kt�re nigdy nie by�y zamykane
na zamek. Nawet na noc. �owca opar� ekwipunek o �cian�, a ch�opak postawi� obok
skrzynk� i ca�� reszt�. W chacie, sk�adaj�cej si� w zasadzie z jednej, jedynej
izby by�o ��ko, st�, krzes�o i kominek. Na krze�le wisia�a czysta koszula.
Ca�a chata by� zbudowana z drewna. Przy kominku sta� stary model ansibla4 z
wielkimi pokr�t�ami. Gareth by� jednym z pierwszych kolonist�w na Tequili.
Pokocha� jej dziko�� i zosta�. Wiedzieli o tym nieliczni. Na brunatnej �cianie
wisia� obrazek jakiego� by� mo�e �wi�tobliwego m�a, albo przodka, albo gwiazdy
filmowej. A mo�e tylko �wi�tego przodka. By�a tam te� jedyna pami�tka po �onie
starego �owcy. Bo �ona umar�a i ju� nie by� w stanie czu� si� bardziej samotny.
- Masz co� do jedzenia? - spyta� troskliwie ch�opiec.
- Jeste� g�odny? Mam b�yskburgery i troch�...
- Nie. Dostan� co� w domu. Rozpali� ogie�?
- Daj spok�j, sam rozpal�, p�niej. Zreszt� biburger jest te� smaczny na
zimno.
- Mog� po�yczy� sie�?
- Nooo... pewno.
Sieci nie by�o ju� od dawna i ch�opiec doskonale pami�ta� kiedy j�
sprzedawali. Mimo to niemal codziennie stwarzali sobie t� sam� fikcj�. Garnka z
jedzeniem te� nie by�o. I ch�opiec zdawa� sobie z tego spraw�.
- Czterdzie�ci trzy to szcz�liwa liczba - na to stary. - Jak by ci si�
podoba�o, gdybym przywi�d� smoka, takiego na dobre trzy tony?
- Cieszy�bym si�. Wezm� sie� i p�jd� po pustu�ki. B�dziesz siedzia� na
progu dop�ki s�o�ce nie schowa si� za Yennefer5?
- B�d� czeka�. Mam co� do przemy�lenia.
- Opowiesz mi jak wr�c�?
- Jeste�my um�wieni. My�lisz, �e uda si� od kogo� po�yczy� troch� forsy?
- Nic trudnego. Zawsze mog� po�yczy�. Cho�by od rodzic�w.
- Ja chyba te�. Tylko �e staram si� nie po�ycza�. Bo to najpierw
po�yczasz, a potem idziesz na �ebry.
- Nie sied� za d�ugo, uwa�aj �eby� nie z�apa� chor�bska - rzek� ch�opiec.
- Pami�taj, �e ju� dobrze po letnim przesileniu.
- Zbli�a si� miesi�c, w kt�rym zwykle przylatuj� wielkie smoki - odpar�
Gareth. - W lecie byle kto potrafi by� �owc�.
- No dobrze, p�jd� ju� po ptaszki - powiedzia� ch�opak. Kiedy wr�ci�,
�owca spa� na krze�le. G�owa opad�a mu na piersi, a s�o�ce ju� dawno zasz�o.
Zdj�� wi�c pled i przykry� nim ramiona �pi�cego. Dziwne to by�y ramiona, wci��
bardzo silne cho� bardzo stare. Kark te� by� mocny, a bruzdy na nim widoczne.
Str�j, tyle razy naprawiany, �e nie wiadomo jakiego by� koloru na pocz�tku.
Twarz starego zdawa�a si� nie mie� w sobie �ycia.
- Obud� si�.
- Starzec otworzy� oczy i przez chwil� powraca� z dalekiej podr�y. Potem
u�miechn�� si�.
- Co przynios�e�?
- Kolacj� - odrzek� ch�opak. - Zjemy teraz kolacj�.
- Nie jestem g�odny.
- Nie chc� tego s�ucha� - z trosk� daj�c� �mia�o�� zaprzeczy� ch�opiec. -
Nie mo�esz przecie� polowa� i nic nie je��.
- Nieraz ju� tak bywa�o. Mia�em czas przywykn�� - powiedzia� stary wstaj�c
i zabieraj�c si� do sk�adania koca.
- Nie ruszaj tego - ch�opak na to. - I zechciej przyj�� do wiadomo�ci, �e
p�ki ja �yj�, nie b�dziesz wychodzi� w g�ry bez jedzenia.
- C�... W takim razie... - zaduma� si� �owca. - �yj d�ugo i uwa�aj na
siebie. W �adnym wypadku nie �piesz si� do �eniaczki. Co jemy?
- Co� ma�o wymy�lnego, ale syc�ce - bigosencj�6. - Ch�opak przyni�s�
jedzenie w podw�jnej metalowej mena�ce. Z kieszeni wyj�� dwa komplety metalowych
sztu�c�w.
- Sk�d masz to wszystko?
- Od Gerarda, w�a�ciciela gospody.
- Powinienem mu podzi�kowa�.
- Ju� to zrobi�em, r�wnie� w twoim imieniu.
- Ch�tnie da�bym mu mi�so z �apy smoka. - Na to �owca. - Czy on aby ju�
kiedy� nie podarowa� nam r�wnie wy�mienitej kolacji?
- Nie pami�tam dobrze, by� mo�e...
- Wi�c nie mam wyj�cia, jak podarowa� mu co� wi�cej ni� mi�so. Musz� to
dok�adnie przemy�le�.
- Przynios�em jeszcze dwa piwa.
- Chyba bardzo si� o mnie troszczysz. Dobrze wiesz, jak przepadam za
piwem. Odwdzi�cz� ci si� s�owami, kt�re przysz�y mi na my�l, gdy patrzy�em na
czaruj�c� Yen. Odchrz�kn��, zakas�a� i powa�nym tonem wyrecytowa�:
Nie trzeba lekko wa�y� z�a, m�wi�c:
"mnie ono nie dosi�gnie",
wszak spadaj�ce krople d�d�u
najwi�kszy dzban nape�ni� mog� -
g�upiec, gdy zbiera powolutku,
ca�y si� w ko�cu z�em nape�nia7.
- �adne - ch�opiec zaduma� si� przez chwilk�. - Poczciwy jeste� stary.
Dobry z ciebie i cz�owiek i �owca. Opowiedz o tym jak z�apa�e� Czarnego Smoka, i
o tym jak z nim si� zmaga�e�.
- Przecie� opowiada�em o tym z tysi�c razy!
- Co z tego, chc� pos�ucha� jeszcze raz.
* *
Tej nocy jednak mro�ny powiew od g�r przyszed� bardzo wcze�nie, on za�
�ni� dalej, by ujrze� bia�e szczyty wysp wynurzaj�ce si� z morza, kt�rego nigdy
nie widzia�. Od dawna nie �ni�y mu si� ju� burze, ani kobiety, ani nawet
burzliwe zwi�zki z kobietami. Nie widywa� w snach walk, ani bitew, ogromnych
smok�w ani tym bardziej zmar�ej �ony. �ni� o pla�ach i o or�ach na pla�ach. W
zmroku dokazywa�y niczym m�ode piskl�ta, a on je kocha�, podobnie jak kocha�
ch�opca. Ch�opiec nie �ni� mu si� nigdy.
Kiedy przebudzi� si� na dobre, a mo�e raczej na z�e, nie wiedzia� jeszcze
co go czeka. Spojrza� na oba ksi�yce, zabra� ubranie z krzes�a i w�o�y� je.
Jako ostatnie w�o�y� buty. Stare wierne buty, zrobione z nieziemsko drogiej
sk�ry dziwacznie garbatych zwierz�t - wielb��d�w. Cho� nigdy takiego zwierza nie
widzia�, umia� go sobie wyobrazi� i by� mu wdzi�czny. W ciemno�ci porusza� si�
nadzwyczaj cicho i zr�cznie, chocia� nie by�o kogo obudzi�.
W g�ry ruszy� samotnie. By�o za wcze�nie, by wsta� kto� inny ni� tak stary
cz�owiek. Nikt wi�c go nie pozdrowi�, nikt nie �yczy� mu szcz�cia. Pami�ta�
natomiast z�o�on� sobie obietnic�, �e dzi� ma p�j�� daleko. Zapach doliny
pozosta� w tyle, a on wci�� wytrwale szed� szlakiem na Gra� Ko�cieja. Z dala
dostrzeg� skrz�cy si� Trolli Lodospad. Jego nieodmiennie g�adka i l�ni�ca
powierzchnia budzi�a podziw nie tylko w�r�d turyst�w przyby�ych tu zwykle dla
rozrywki. By� on jednym z ostatnich sta�ych punkt�w rozpoznawczych. Dla
powracaj�cych wypraw by� jak latarnia morska, kt�ra nigdy nie przestaje �wieci�.
Czu� w ko�ciach zbli�anie si� �witu i s�ysza� pomruk g�r. Opr�cz tego nic
nie zak��ca�o wszechmocnej ciszy. Pomy�la�: ptaki maj� ci�sze �ycie ni� my, z
wyj�tkiem drapie�nik�w i tych du�ych, silniejszych. Po co Kto�8 stworzy� ptaki
delikatne i kruche, skoro g�ry i ludzie potrafi� by� tak okrutni? G�ry s� pi�kne
i dobre. Ale potrafi� si� sro�y�. Lepiej skupi� si� na drodze. To ona jest
celem.
Od zawsze nazywa� w my�lach G�ry Szare G�rami, tak nazywaj� je ci, co g�ry
kochaj�. Czasem tylko kto� w gniewie rzuci� jakie� z�e s�owo, ale zawsze tak
jakby chodzi�o o kobiet�. O m�dr� kobiet�. Niekt�rzy, ci najgorsi, bogaci,
obkupieni w najnowszy sprz�t i bandy tragarzy m�wili o G�rach jak o przeciwniku
czy nawet wrogu. Ale z nimi stary ma�o si� zadawa�. Nie kochali i nie rozumieli
G�r. Bali si� ich, przyje�d�ali wy��cznie zabija� dla przyjemno�ci. �owca zawsze
my�la� o G�rach w rodzaju �e�skim, jako o czym� co udziela b�d� odmawia
wszelkich �ask. A je�li czasem robi rzeczy bardzo straszne, to dlatego, �e nie
potrafi inaczej. Ksi�yce pieszcz� G�ry jak d�onie m�czyzny kobiet� - my�la�. I
on podobnie ukocha� swoj� krain� wiecznych �ow�w.
Szed� r�wnym krokiem i dobrze trzyma� szybko�� marszu. Gdzieniegdzie
k��bi�y si� drobne chmury strz�pione przez ostro poszarpane szczyty. Sz�o mu si�
tak dobrze, �e z zadowoleniem stwierdzi�, �e jest ju� znacznie dalej ni�
spodziewa� si� by� o tej godzinie.
Przez dwa tygodnie czatowa�em przy Elfim Jarze i nic nie zdzia�a�em -
pomy�la�. Dzi� p�jd� bardziej na wsch�d, tam gdzie ostatnio widziano walcz�ce ze
sob� stada gryf�w i harpi. Mo�e przy nich trafi si� jaka� naprawd� solidna
sztuka.
Zanim si� na dobre rozwidni�o doszed� ju� tak daleko, �e okolica zaczyna�a
powoli traci� realny wymiar. Nie dla niego jednak, kt�ry chadza� tu jeszcze z
ojcem przed laty. Pierwotne odkszta�cenia nie mog�y go zmyli�.
Si�gn�� po jednego z ptak�w. Chwil� szepta� nad jasn� g��wk�, szybkim
ruchem zakry� z�ote ptasie oczy. Na jednej z �ap zawi�za� w�ze� z w�asnego
w�osa. Ptak rozwin�� i zaraz z�o�y� jasno szare, od spodu ca�kiem bia�e
skrzyd�a. By� got�w. Pu�ci� go w powietrze, wypowiadaj�c ostatnie s�owa
zakl�cia.
W razie potrzeby, tak przygotowana wi� z przyn�t� sprawia�a, �e �owca
wiedzia� wcze�niej, z kt�rej strony nadchodzi smok. Czasem ratowa�o to �ycie.
Obserwowa� teraz lot ptaka, kt�ry coraz wi�kszymi ko�ami kierowa� si� w
stron� majacz�cej w dali Korony Kalibana. Po trzystu krokach wyj�� gwizdawk�
grubo�ci o��wka, zakry� w�a�ciwe dziurki i zagra� kr�tki �wiszcz�cy sygna�. Po
pewnym czasie zn�w widzia� swoj� ko�uj�c� przyn�t� i uwa�nie przyjrza� si� jej
lotowi. S�o�ce mia�o wzej�� lada chwila.
Skrawek s�o�ca wynurzy� si� zza odleg�ego szczytu i Ujrza� jak pobliska
gra� zmienia swoje kszta�ty. Wraz z ze zmian� faktury ska� sz�y zmiany kolor�w.
Pocz�tkowo szaro-brunatne przesz�y w ciemny br�z, by sko�czy� na przyjemnym dla
oka granatowym. Nikt, nie wy��czaj�c starego nie potrafi� wyt�umaczy� fenomenu
zmieniaj�cych si� ska�. By�y wyj�tkowe w ca�ym poznanym odcinku Galaktyki. To
one �ci�ga�y turyst�w, ekipy naukowc�w i �owc�w przyg�d. To w�r�d nich �y�y
istoty, kt�rych wygl�d przypomina� legendarne smoki. I tego te� nie potrafi�
nikt wyt�umaczy�. Kt�ry� z o�nie�onych szczyt�w odbi� promienie s�oneczne i
o�lepi� na moment starego. Przys�oni� d�oni� oczy i wpatrywa� si� w lot swojego
ptaka.
Skoro robi� wszystko tak skrupulatnie - rozmy�la� �owca. - To po prostu
szcz�cie si� na chwil� ode mnie odwr�ci�o. Tylko, �e ta chwila trwa za d�ugo.
Musia�em bardzo nagrzeszy�. Ale i tak b�d� dok�adny, bo wtedy kiedy szcz�cie
wr�ci, nie dam si� zaskoczy�. B�d� got�w.
S�o�ce wzesz�o ju� wy�ej i oczy nie bola�y ju� tak bardzo. Z dala ujrza�
jak zachodni� �cian� posuwa si� wolno grupa ludzi.
Ma�o kto odwa�a si� jeszcze polowa� w pojedynk�. Coraz mniej dzielnych
ludzi. - My�li same podsun�y dawnych towarzyszy, z kt�rych wi�kszo�� nie
wr�ci�a ze zbyt ryzykowanych wypraw. Takich jak ta dzi�.
Przez ca�e �ycie poranne s�o�ce razi�o mnie w oczy. A jednak wci�� widz�
dobrze. Pod wiecz�r mog� patrze� prosto w s�o�ce i nie robi mi si� czarno. A
przecie� wtedy ma wi�ksz� si��. Ale jednak rano jest bole�niejsze.
W�a�nie w tej chwili dostrzeg� w oddali czarny punkt. Lecia� wysoko i
zbli�a� si� szybko.
Gareth zagra� jedn� dra�liw� nut� na piszcza�ce. Pustu�ka prawie
natychmiast zacz�a wraca�.
Czarny punkt okaza� si� wielkim dwug�owym s�pem. Dostojnie ko�owa� nad
rejonem, jak si� wydawa�o staremu, Kot�a Chichevache'a9. Ptaszysko szybko
opu�ci�o si� skosem w d�, �ci�gn�wszy skrzyd�a w d�, potem zacz�o kr��y�
znowu.
- Pewnie co� tam ma - powiedzia� na g�os stary. - Nie kr��y dla zabicia
czasu.
Z pustu�k�, kt�ra przysiad�a potulnie na ramieniu. Ruszy� wolno i
spokojnie w tamt� stron�. Z pocz�tku szed� szlakiem, ale po chwili musia�
zboczy� i przedziera� si� przez ska�y, co poniekt�re pod wp�ywem dotyku
zmienia�y kolor.
Ptak zn�w ko�owa�. Wysoko ponad szczytami. Wzbi� si� wy�ej w powietrze.
Wiedzia� co to oznacza. Za chwil� kr�tsz� ni� potrzeba na zrobienie trzech
krok�w ptak run�� w d� i zapewne pochwyci� ofiar�, bo wzlatywa� powoli i da�
si� ujrze� dopiero po d�u�szym czasie.
- Jednoro�ec - powiedzia� bardziej do siebie ni� ptaka. - Du�y jednoro�ec.
Delikatnie zawi�za� swemu ptakowi oczy i schowa� do worka na plecach,
wyj�� d�ug� cienk� link�, zarzuci� sobie przez drugie rami� i rozpocz��
wspinaczk� po stromych ska�ach. Szed� w g�r� szybko nie marnuj�c czasu na zb�dne
ruchy czy wypoczynek. Zamierza� odsapn�� na szczycie. Ska�y zas�oni�y mu widok,
a wysi�ek i skupienie zaj�y reszt� my�li.
Kiedy wszed� na gra� o�lepi�o go s�o�ce, a wiatr ma�o nie zdmuchn��
nakrycia g�owy. Posta� chwil� i spojrza� w stron� s�pa.
Nie by� sam. Polowali we dw�jk�. Oba goni�y za stadem chy�ych jednorogich.
Staremu zrobi�o si� troch� �al pi�knych zwierz�t, ale tak ju� �wiat jest �le
urz�dzony. Na nic zdaje si� pocieszenie, �e z�o wcze�niej czy p�niej po�re si�
samo.
Co� w biegu smuk�ych zwierz�t by�o nie tak. Zwykle szybkie i p�ochliwe,
mkn�y po ��ce w nie�adzie. Czasem jeden wpada� na drugiego, czasem kt�ry� si�
potyka�.
By� mo�e wcale nie boj� si� s�p�w - wnioskowa� �owca. - Mo�e tam w tym
cieniu czai si� co� gro�niejszego. Patrzy� jak stado przeskakuje przez rozpi�t�
mi�dzy dwiema ska�ami przepa��, a niekt�re ze zwierz�t wyczerpane galopem
spada�y w ni�. Zwyk�y pod�y los, pisany ka�dej istocie.
Wyczeka� a� ostatni z jednorogich znikn�� za skaln� bram�. Odczeka� do
odlotu ptasich drapie�c�w. Moja wielka zdobycz musi przecie� gdzie� tu by�
- wmawia� sobie. Ale po�r�d cieni nic si� nie poruszy�o. Gareth nie traci�
nadziei. Wypu�ci� swego powiernika i d�ugo wpatrywa� w jego zwinny lot.
Tymczasem ob�oki nad perciami spi�trzy�y si� na podobie�stwo g�r i
wygl�da�y jak kolejny pasmo niezdobycznych szczyt�w o jeszcze bardziej
fantazyjnych barwach. Stary zdawa� sobie spraw�, jakie niebezpiecze�stwa mog� ze
sob� nie��. Rozpocz�� mozoln� w�dr�wk� w d�, zerkaj�c i przywo�uj�c od czasu do
czasu ptaka. Niebo sta�o si� stalowo szare, gdzieniegdzie jakby siwe. Nie
wiadomo sk�d przebija�o dziwne �wiat�o, kt�re s�o�ce zapala�o tu� przy grani,
podnosi�o wy�ej, zapala�o i nie wr�y�o nic dobrego. Po lewo od szczytu, kt�rego
nazwy �owca nie zna�, a kt�rego dumny kszta�t przypomina� dziewcz�c� pier�, sz�y
z�e chmury. Sk��bione, skot�owane, szare i gro�ne. Na razie sz�y wysoko. Lecz
wiadomo, �e nikomu jeszcze nie przynios�y nic dobrego. India�ska legenda g�osi,
�e kiedy g�ra znika, udaje si� do �wiata duch�w.
Szkoda, �e nigdy nie pozna�em Indianina. M�g�by si� wiele nauczy�. A mo�e
jednak odwrotnie?
- Wyno�cie si�! - krzykn�� w kierunku chmurzysk - Wy france jedne!
Wspinaj�c si� na l�ejszym odcinku spojrza� w d� i dostrzeg� jak po skale
sp�ywa strumyk. Nie do��, �e go tu przed chwil� nie by�o, to jeszcze u pocz�tku,
a wyp�ywa� z go�ej ska�y, by� jadowicie ��ty, potem w�ciekle pomara�czowy i
ko�czy� si� czerwieni� czerwie�sz� od krwi. Smoki przepada�y pi� z takich
strumieni, ale dla ludzi by�y zab�jcze. Poparzenia pojawia�y si� natychmiast po
dotkni�ciu owej wody ognistej. Robi�y si� b�ble, rany piek�y i d�ugo si� goi�y.
Strumyk by� pi�kny. Ale by� te� jedn� z najzdradliwszych rzeczy w G�rach i stary
lubi� patrze� jak woda tworzy nowe �cie�ki po�r�d kamieni. Wzi�� to za kolejn�
dobr� wr�b�.
Lubi� te� patrze� na dziwacznych muflon�w, kt�rych twarze potrafi�y do
z�udzenia przypomina� ludzkie. Lubi� je za ich gracj�, stanowczo�� i du��
przydatno��. Z przyjaznym r�wnie� usposobieniem odnosi� si� do ogromnych,
leniwych i powolnych paj�czarzy, okrytych ciemnymi p�ytkami pancerzy,
kochaj�cych si� zazwyczaj z powoln� rado�ci� ca�ymi dniami, z przymkni�tymi
oczami spijaj�cymi strumienie lawy w porze ichniej sjesty.
Nie mia� natomiast �adnych wyobra�e� na temat gryfon�w, cho� czasem
polowa� na nie, wi�c poniek�d zna� ich zwyczaje. Wsp�czu� im wszystkim, nawet
tym gigantom, kt�re wa�y�y ze dwie tony i by�y wielkie jak kosmiczny prom.
Wi�kszo�� ludzi nie ma wsp�czucia dla gryfona, poniewa� jego serce zwyk�o bi�
dzie� ca�y, kiedy ju� rozci�to i wypatroszono zwierz�. Ale stary my�la�: "I ja
te� mam takie samo serce, a nasze cz�onki s� takie same i cz�sto do tego samego
s�u��". Ch�tnie zjada� ich bia�e mi�so. Jad� je zwykle przez ca�� zim� oraz dwa
pierwsze wiosenne miesi�ce, aby p�niej mie� do�� si� na prawdziwe m�skie �owy.
Dzie� w dzie� te� wypija� kubek mleka od samicy zwierz�cia,
przypominaj�cego ziemskiego renifera. Pito z wielkiego baniaka, kt�ry sta� w
sieni karczmy. Tej samej, kt�ra s�yn�a, z tego, �e jej smutnawy w�a�ciciel
cz�sto siadywa� na progu i smutno �piewa�, tam od dawna ch�tnie przybywali �owcy
z najodleglejszych stron. Zawsze mogli si� cho�by tylko wzmocni� i ogrza� przy
zawsze p�on�cym ogniu. Wi�kszo�� my�liwych nie cierpia�a jego smaku i nieraz
szydzono z turyst�w i w perfidnych �artach przymuszano do picia mleka. Nie by�o
to wcale gorsze od wstawania przed mro�nym �witem. Mleko nie dopuszcza�o do
przezi�bie� i by�o dobre na oczy.
Teraz �owca podni�s� wzrok i dostrzeg�, �e s�p zn�w kr��y.
- Z�apa� co� - powiedzia� do siebie. - Teraz ju� nie pu�ci. Nie widzia�
ju� jednoro�c�w. Nie by�o te� nigdzie wida� innych zwierz�t. Ale kiedy tak
patrza� i patrza�, ma�y ptaszek wyprysn�� w powietrze i zaraz zanurkowa� mi�dzy
turnie. Zal�ni� z�oci�cie w s�o�cu, a gdy ju� opada�, polecia�y za nim inne.
Stado g�rskich kolibr�w utworzy�o w powietrzu prawdziwie t�czowy balet. Dla
takich widok�w warto tu przychodzi� - pomy�la�. - Po chwili ptaszk�w ju� nie
by�o. P�dzi�y przed siebie w szalonej gonitwie �ycia i �mierci.
Gdyby tylko nie lecia�y tak chy�o - rozwa�a� dalej. - Obserwuj�c je i tego
tam �cierwojada, niechybnie wypatrzy�bym i moj� zwierzyn�.
- Wielk� mam pomoc z tego ptaka - powiedzia�.
W�a�nie w tej chwili us�ysza� nad sob� lekki chrobot. Wspar� si� silniej
uwolni� jedn� r�k�, bior�c jednocze�nie w drug� n�.
Po pionowej skale, nie dalej jak na wyci�gni�cie r�ki, przechodzi�a
rodzinka skaven�w. Matka z trzema m�odymi. Sz�y pewnie st�paj�c po w�skiej
p�ce. Staremu wystarczy�o chwila i jeden szybszy ni� mgnienie ruch, d�gn��
ostatniego z ma�ych prosto pod �ebro. Nawet nie kwikn��, a stary, wzi�wszy
uprzednio n� w z�by przygarn�� go do siebie i przydusi�. Tylko dla pewno�ci, bo
cios dotar� do serca. Wpatrywa�y si� w niego wielkie nierozumne oczy, a �ycie
uchodzi�o ze zwierz�tka wraz z coraz s�abszymi uderzeniami d�ugiego na �okie�
ogona.
- Mo�e tam i �ycie jest z�e - rzek�. - Ale �mier�, cho� sprawiedliwa,
jeszcze gorsza.
Opiekunka trz�dki nie zauwa�y�a co si� sta�o.
- B�dzie z ciebie po�ytek - z tymi s�owami schowa� zwierz�tko do plecaka.
Nie m�g� sobie dok�adnie przypomnie�, kiedy zacz�� sam do siebie m�wi�.
Pami�ta� za to wiele innych, przydatnych i ca�kiem nie potrzebnych rzeczy.
Na przyk�ad, jak jedna taka, nawet do�� niebrzydka turystka, powiedzia�a,
�e w tych g�rach na pewno mo�na us�ysze� jak bije dzwon i ona go us�yszy i
b�dzie wiedzie� komu ten niby dzwon bije. Gareth nigdy �adnego bicia nie
s�ysza�.
Nie utrafisz za nimi - rozmy�la�. - Ludzie teraz ko�owaci si� porobili.
Przecie� nawet dziecko to wie, �e w G�rach to jeno potwory, co jak to powiedzia�
jeden m�dry uczony r�ni tam pisarze w poprzednich wiekach wymy�lali. I jeszcze
im za to p�acili. A �e jeden z nich przylecia� na samym pocz�tku st�d te nazwy
dla zwierz�t i ca�ej przyrody.
Kiedy� tam, kto� m�dry, a mo�e tylko przem�drza�y i sprytnie wygadany
chcia� otworzy� kopalnie polimer�w. Po paru latach g��wni akcjonariusze
znikn�li. Wraz z niemi got�wka. G�rnicy nie pozosta�o nic innego, jak szuka�
szcz�cia gdzie indziej, albo zasili� szeregi �owc�w. Tych nigdy nie by�o w
nadmiarze. G�ry niczym zazdrosna, przepe�niona ch�ci� zemsty kobieta co roku
zbiera�y krwawy haracz. A kiedy taka pi�kno�� wpada w gniew lepiej ucieka�, albo
si� skry�. Nie ka�demu si� udawa�o. Jak to w �yciu cz�sto bywa. Mo�e te� i
dlatego w�r�d �owc�w prawie nie by�o kobiet.
Starego tak naprawd� niewiele to wszystko obchodzi�o. Mi�dzy potwornymi
istotami, w�r�d nieustannie zmieniaj�cego si� krajobrazu G�r trafia�y si� smoki.
I nieraz tak pi�kne, �e a� b�l je �apa�. A staremu p�acono od ka�dego smoczego
z�ba. Inne cz�ci te� si� sprzedawa�y, ale za z�biska zawsze p�acono najwi�cej.
I to wcale nie za te najwi�ksze. Najkosztowniejsze by�y najmniejsze, tkwi�ce z
samego ty�u paszcz. Te wyrwa� by�o najtrudniej. Bo i poparzy� si� by�o �atwo,
albo zatru� jadem.
Dawniej �piewa�, gdy by� sam, zdarza�o si� te�, �e �piewa� sobie noc�,
kiedy biwakowa� w�r�d ska�. Prawdopodobnie zacz�� m�wi� na g�os, kiedy zosta�
sam jeden po odej�ciu ch�opca. Ale nie przypomina� sobie dok�adnie. Je�eli
wyprawia� si� razem z ch�opcem, zazwyczaj rozmawiali wtedy tylko, gdy zaskoczy�a
ich burza. Powstrzymywanie si� od zb�dnych rozm�w zawsze jest uwa�ane za cnot� i
Gareth zawsze by� tego zdania, i post�powa� odpowiednio. Teraz jednak�e nieraz
wypowiada� g�o�no swoje my�li, bo nie by�o nikogo, komu m�g�by si� uprzykrzy�.
- Gdyby inni us�yszeli, �e g�o�no m�wi�, pomy�leliby, �e zwariowa�em -
powiedzia� na g�os. - Ale poniewa� nie jestem wariatem, wi�c mi to oboj�tne.
Bogaci maj� ze sob� radio, kt�re do nich gada i przynosi im nowiny.
Teraz nie czas zastanawia� si� nad g�upotami - pomy�la�. - Teraz trzeba
si� skupi� tylko na jednym. Na tym, do czego si� urodzi�em. Po tamtej stronie
doliny mo�e by� jaka� du�a sztuka. Wszystko, co dzi� pokazuje si� w powietrzu,
leci bardzo pr�dko i na p�nocny wsch�d. Mo�e to pora dnia? A mo�e jaka� nie
znana mi oznaka pogody?
Nie m�g� ju� dojrze� zieleni las�w, jakie pozostawi� za sob�. Widzia�
tylko szczyty niebieskich wzg�rz, kt�re biela�y lub czerwienia�y. Nad nimi
ob�oki przypominaj�ce jeszcze wy�sze szczyty.
* * *
Smoki - tak �owcy zwali wszystkie gady tego nieodgadnionego gatunku i
rozr�niali je wed�ug w�a�ciwych nazw tylko wtedy, gdy przysz�o je sprzeda� albo
zamieni� - skry�y si� pewnie g��biej. S�o�ce by�o teraz gor�ce i id�c, �owca
czu� je na karku; czu� tak�e, �e pot �cieka mu po plecach.
M�g�bym zwyczajnie przespa� si�, wypu�ciwszy oba ptaki, one by mnie
przebudzi�y. Ale dzi� mija czterdziesty czwarty dzie� i powinienem mocno si�
stara�.
W�a�nie wtedy, obserwuj�c ptaka, zauwa�y�, �e gwa�townie zmieni� lot.
- Id� - powiedzia�. - Ju� id�. - Nie czu� zm�czenia ani ci�aru, wspina�o
mu si� lekko. A potem powt�rzy�o si� znowu. Tym razem ptak zapikowa� ostro w
d�. Wiedzia� wi�c ju� dok�adnie o co chodzi. W dolinie czai�o si� co� naprawd�
du�ego.
Musi by� wielki, je�eli dotar� tak daleko w tym miesi�cu - pomy�la�. -
Hej, smoku, hej! Prosz� ci�, nie odlatuj! Popatrz, ju� do ciebie id�, a ty tam
tkwisz po ciemku, w tej zimnej jaskini. Zr�b jeszcze par� krok�w, co to dla
ciebie? Zawr�� i poka� si�.
Wypatrzy� ponownie swojego ptaka. P�niej wszystko usta�o.
- No, chod� - powiedzia� g�o�no.
- Jest - powiedzia� na g�os. - Bo�e Wszechmog�cy, dopom�.
Jednak�e smok si� nie pokaza�.
- Nie m�g� sobie p�j�� - rzek�. - Sam B�g wie, �e nie m�g�. Mo�e ju� go
kiedy� brali w sie� i zapami�ta� to sobie.
- Zastanawia si� co robi� - powiedzia�.
Uszcz�liwiony, zbli�y� si� na tysi�c krok�w do mo�liwego legowiska.
Poczu� smr�d siarki i wielkiego zwierza. By� to od�r smoka; stary pozwoli�
ptakowi zatoczy� par� k� i przywo�a� go do siebie. Kiedy wr�ci� powiedzia�:
- Dobrze si� spisa�e�, wiedzia�em, �e mog� ci zaufa�. - A potem ukr�ci� mu
g�ow�.
- Co za dzie�! - ucieszy� si�. - Teraz dam mu ciebie wierny s�ugo.
Przyjdzie i po�knie go - pomy�la�. Nie wyrzek� tego jednak, gdy� wiedzia�,
�e je�li si� powie na g�os co� dobrego, mo�e si� to nie zdarzy�. Domy�la� si�
jak wielki jest �w gad, i wyobra�a� sobie, jak �atwo mo�e go straci�. W tej
chwili uczu�, �e wszystko zale�y od niego. Od tego, czy wystarczy mu si�y i
sprytu. Czy nie opu�ci go Wielkoduszny. Na moment zacisn�� mocniej palce na
skale.
Rzuci� martwego ptaka w kierunku jaskini. - Teraz niech sobie dobrze podje
- powiedzia�.
Pozwoli� czasowi sun�� mi�dzy palcami, a tymczasem wyci�gn�� lew� r�k� i
przywi�za� wolny koniec obu zapasowych zwoj�w do p�tli linki na uprz�y. By�
teraz got�w. Wy��cznie na wszelki wypadek sprawdzi� harpun. Przestarza�ej kuszy
nie zabiera� ju� od dawna.
- Zjedz - powiedzia�. - Zjedz dobrze.
Zjedz i wyle�. Tak, �eby m�j pocisk trafi� prosto do serca i zabi� ci� -
pomy�la�. - Pozw�l, �ebym wbi� w ciebie harpun. W porz�dku. Jeste� gotowy? Dosy�
ju� nasiedzia�e� si� przy stole?
Nic nie pomog�o. Smok nie zamierza� si� pokaza�. Trzeba by�o innej
przyn�ty. Mia� na to rad�.
- Szkoda, �e nie ma tu ch�opca - powiedzia� g�o�no. - Bogu dzi�ki, �e mog�
chocia� go wspomina�.
No, ale nie wiem, co zrobi�, jak mi zabraknie si�. - my�la�. - Nie wiem
te�, co zrobi�, je�eli za wcze�nie zdechnie. Ale co� przecie zrobi�. Du�o jest
rzeczy, kt�re mog� zrobi�.
Opar�szy si� plecami o ska�� obserwowa� chmury.
My�la�. - Nie mo�e tam tkwi� bez ko�ca. Musi wreszcie wyle��, a ja musz�
by� got�w.
Jednak�e w cztery godziny p�niej smoka nie by�o, a Gareth wci�� oparty
by� silnie, zacz�� czu� zm�czenie.
- Po�udnie by�o, kiedy ptak go wypatrzy� - powiedzia�. - A jeszcze go nie
widzia�em.
Nacisn�� mocno na oczy we�nian� czapk�, kt�ra teraz wrzyna�a mu si� w
czo�o. Odczuwa� te� pragnienie, wi�c ukl�k� uwa�aj�c i jedn� r�k� si�gn�� po
pojemnik z wod�. Otworzy� j� i wypi� troch�. Potem odpoczywa� i stara� si� nie
my�le�, tylko wytrwa�.
Potem obejrza� si� za siebie i stwierdzi�, �e zmierzch przyszed� szybciej
ni� zwykle. Nic nie szkodzi - pomy�la�. - Zawsze mog� wraca� na �un� �wiate�
Portu10. Mam jeszcze dwie godziny do zachodu s�o�ca, a mo�e on do tego czasu si�
poka�e. Je�eli nie, to mo�e przy kt�rym� ksi�ycu. A jak i tego nie zrobi, mo�e
o wschodzie. Nie mam kurcz�w i czuj� si� silny. To b�dzie patrzy� �mierci w
oczy. Chcia�bym go zobaczy� cho� raz, �eby wiedzie�, z czym mam do czynienia.
O ile m�g� si� zorientowa� obserwuj�c gwiazdy, przez ca�y dzie� marszu nie
zmieni� obranego kierunku. Kiedy s�o�ce zasz�o, zrobi�o si� zimno i pot
przysech� mu ch�odno na grzbiecie, r�kach i na starych nogach. Po zachodzie
zawsze robi�o si� lodowato, ale sz�o wytrzyma�. Znalaz� te� taki spos�b oparcia
si�, �e by�o mu znacznie lepiej. W gruncie rzeczy pozycja ta by�a zaledwie
troch� mniej niezno�na, ale jemu wydawa�a si� prawie wygodna.
Nie mog� nic z nim zrobi� i on nie mo�e nic zrobi� ze mn� - pomy�la�. -
Przynajmniej dop�ki b�dzie dalej cierpliwy.
Raz odda� mocz, popatrzy� na gwiazdy i sprawdzi� okolic�. Ska�a na prawo
wygl�da�a jak fosforyzuj�ca pr�ga biegn�ca prosto do fioletowego ksi�yca.
Ciekawe, jak wypad�y dzisiejsze wielkie rozgrywki ligowe w rollerball.
Wspaniale by�oby to obejrze� na �ywo. A p�niej pomy�la�: "My�l tylko o tym, co
nale�y. Miej w g�owie to, co robisz. Nie wolno ci zrobi� �adnego g�upstwa".
Nast�pnie powiedzia� na g�os:
- Chcia�bym tu mie� ch�opca. �eby mi pom�g� i �eby to zobaczy�.
Nikt nie powinien zostawa� sam na staro�� - my�la�. - Ale to nieuniknione.
Musz� pami�ta�, �eby co� zje��, bo trzeba zachowa� si�y. Pami�taj, �e cho�by�
nie bardzo mia� ochot�, musisz zje�� rano. Pami�taj! - powiedzia� do siebie.
W nocy przelecia�y obok dwa du�e zwierz�ta i s�ysza�, jak potem kot�owa�y
si� mi�dzy sob�. Zapewne o zdobycz. Nie interesowa�y go, chcia� tylko zobaczy� z
czym przyjdzie mu si� mierzy�.
- Poczciwe s� - powiedzia�. - Bawi� si�, figluj� i kochaj� wzajemnie. To
nasi bracia, tak jak i inne stworzenia.
A potem zrobi�o mu si� �al wielkiego smoka, kt�rego mia� schwyta�.
Schwyta� i najpewniej zabi�. Wspania�y jest, dziwny, i kto wie ile ma lat -
pomy�la�. - Jeszcze nigdy nie spotka�em r�wnie wytrwa�ego, ani takiego, kt�ry
post�powa�aby r�wnie dziwacznie. Mo�e jest m�dry? Ile� to rzeczy m�g�by
opowiedzie�! M�g�by mnie wyko�czy�, gdybym podszed� za blisko albo rzuci� si�
nagle. Ale pewnie ju� nieraz pr�bowano go schwyta� i wie, �e tak w�a�nie
powinien walczy�. Ale c� to za ogromna sztuka i ile� zysku przyniesie, je�eli
mi�so jest dobre! We�mie przyn�t�, jak na samca przysta�o, i b�dzie walczy� jak
samiec, a czeka bez pop�ochu. Ciekawe, czy ma jakie� plany, czy te� to taki sam
straceniec jak ja?
Przypomnia� sobie, jak kiedy� z�owi� jednego z pary smok�w. Samiec zawsze
pozwala samicy, by pierwsza si� po�ywi�a: schwytana rozpocz�a wtedy dzikie,
oszala�e, rozpaczliwe zapasy, kt�re wpr�dce j� wyczerpa�y, a przez ca�y ten czas
samiec pozosta� przy niej, przelatuj�c tuz nad g�owami i kr���c przy swojej
towarzyszce. Trzyma� si� tak blisko, i� �owca obawia� si�, �e uderzy ogonem,
kt�ry by� ostry jak kosa i niemal tej�e wielko�ci i kszta�tu. Kiedy Gareth
zabija� smoczyc�, trzyma� za skrzyd�o, szorstkie na kraw�dziach niczym tarka,
wali� pa�k� po �bie, a� przybra�a barw� prawie tak� jak odwrotna strona lustra,
i kiedy wreszcie z pomoc� ch�opca dali sobie rad� - samiec nadal pozosta�
niedaleko. Potem, gdy rozpl�tywa� sie� i przygotowywa� harpun, samiec wystrzeli�
w powietrze tu� obok, �eby zobaczy�, gdzie jest samica, a nast�pnie zanurkowa�,
rozpo�cieraj�c swe lawendowe skrzyd�a, i ukazuj�c szerokie migda�owe pasy na
ciele. Wci�� pami�ta�, �e by� bardzo pi�kny.
To by�a jedna z najsmutniejszych rzeczy, jak� kiedykolwiek widzia�em -
my�la�. - Ch�opcu te� by�o smutno, wi�c przeprosili�my smoczyc� i zar�n�li�my j�
szybko.
- Chcia�bym, �eby ch�opiec tu by� - powiedzia� g�o�no i opar� si�.
No i przez m�j podst�p musia� dokona� wyboru - pomy�la� Gareth. - Jego
wyborem by�o pozosta� w g��bokich cieniach, daleko od wszystkich ludzi. Od
wszystkich ludzi na �wiecie. A teraz nasz los jest z��czony ze sob� i trwamy tak
od po�udnia. I nikt nie mo�e dopom�c �adnemu z nas. Mo�e nie powinienem by�
zosta� �owc�. Ale do tego w�a�nie si� urodzi�em. Musz� koniecznie pami�ta�, �eby
co� zje��, jak si� rozwidni.
Jak si� rozwidni - pomy�la� - podsun� si� bli�ej, nie b�d� ju� czeka�. Mam
tylko siebie samego i lepiej ju� nie zwleka�.
Zacz�� schodzi�. Trudne to by�o po ciemku. Pad� raz na twarz i rozci��
sobie sk�r� pod okiem. Krew pociek�a po policzku. Ale zakrzep�a i przysch�a,
zanim dotar�a do brody, on za� podci�gn�� si� wy�ej i kiedy ju� m�g�, opar� si�
dla wytchnienia. Poprawi� worek i ostro�nie przesun�� link�, tak �e znalaz�a si�
w innym miejscu ramienia.
Ciekawe, dlaczego on tak tam siedzi - pomy�la�. - Mo�e jest ranny? Z
pewno�ci� plecy nie bol� go tak paskudnie jak mnie. Ale chyba nie mo�e siedzie�
tam bez ko�ca, cho�by by� nie wiem jaki wielki. Teraz ju� usun��em wszystko, co
mog�oby mi przeszkadza� i mam du�y zapas linki, a wi�cej cz�owiek ��da� nie
mo�e.
- Smoku - powiedzia� �agodnie - zostan� z tob�, p�ki nie umr�.
I on te� pewnie ze mn� zostanie - my�la� Gareth i czeka�, a� si� rozwidni.
Przed �witem zrobi�o si� zimno. Wytrzymam tak d�ugo jak i on - pomy�la�.
O pierwszym brzasku zobaczy� �lady prowadz�ce daleko w g��b doliny. Kiedy
ukaza� si� pierwszy r�bek s�o�ca, promienie pada�y na prawe rami� starego.
- Idzie na p�noc - powiedzia�. - Musia�o by� drugie wyj�cie z jaskini, a
ja zlekcewa�y�em jego rozum. Nic te� nie wskazuje, �e si� m�czy lub jest g�odny.
Kiedy s�o�ce podesz�o wy�ej, �owca u�wiadomi� sobie, �e smok si� nie
m�czy. Jeden by� tylko pomy�lny znak. Potw�r nie wiedzie� czemu nie wzlatywa�.
- Bo�e, pozw�l, �ebym go zobaczy�! - powiedzia� do siebie. - Mam dosy�
si�, �eby da� sobie z nim rad�.
Mo�e, jak zdo�am troch� zwi�kszy� szybko��? Mo�e on czuje jaki� b�l i si�
jednak poka�e?! - my�la�. - Najlepiej teraz, kiedy jest widno. Bo wtedy b�d�
mia� wi�ksze szanse. Tak czy owak lepiej si� czuj� przy s�o�cu i raz
przynajmniej nie musz� w nie patrze�.
Na trasie, kiedy zszed� troch� ni�ej, napotka� ��te-zielone zaro�la, ale
wiedzia�, �e w niczym smokowi nie pomog�, wi�c by� zadowolony. By�y to Gorej�ce
Krzaki, kt�re silnie fosforyzowa�y w nocy. Trzeba by� tylko uwa�a�, by nie
dotkn�� ich �odyg. Parzy�y do go�ej ko�ci.
- Smoku - powiedzia� - kocham ci� i szanuj� bardzo. Ale zabij� ci�, nim
ten dzie� si� sko�czy.
Miejmy nadziej�, �e tak b�dzie - pomy�la�.
Z p�nocy nadlecia� ku niemu ma�y ptaszek. By� to drozd i lecia� tu� nad
ska�ami. Gareth zauwa�y�, �e jest bardzo zm�czony.
Ptaszek sfrun�� na rami� i tam przysiad�. Potem okr��y� g�ow� cz�owieka i
siad� na skale, gdzie by�o mu wygodniej.
- Ile masz lat? - zapyta� go stary. - Czy to twoja pierwsza wyprawa?
Dlaczego twoi przodkowie opu�cili Ziemi�? Czy tak jak ja szukasz nowego domu???
Ptak patrzy� na m�wi�cego. By� zbyt zm�czony, aby obejrze� go, i ko�ysa�
si�, �ciskaj�c kamie� mocno delikatnymi �apkami.
- Nie, nie - powiedzia� mu cz�owiek. - Nie powiniene� by� tak zm�czony po
bezwietrznej nocy. Co tu si� dzieje z tymi ptakami! I tak masz szcz�cie, �e ci�
nic nie z�apa�o.
Drapie�nicy cz�sto wylatuj� im na spotkanie - pomy�la�. Ale nie powiedzia�
tego ptakowi, kt�ry i tak nie m�g� go zrozumie�, a o s�pach mia� si� zapewne
dowiedzie� wkr�tce.
- Odpocznij sobie dobrze, ptaszku - rzek�. - A potem le� i zaryzykuj jak
ka�dy cz�owiek, ptak czy ryba.
W nocy plecy mu zdr�twia�y i bola�y teraz naprawd� mocno. M�wienie
pokrzepi�o go na duchu.
- Zosta� obok mnie, je�eli zechcesz, ptaku - powiedzia�. - �a�uj�, �e nie
mog� zabra� ci� do domu, ale jestem tu z przyjacielem.
Ptak zerwa� si� po kr�tkiej chwili i �owca nawet nie zauwa�y� jego odlotu.
Pomaca� ostro�nie praw� r�k� i spostrzeg�, �e d�o� mu krwawi.
- Co� go zabola�o - powiedzia� na g�os, cho� sam nie wiedzia� czemu. - A
B�g �wiadkiem, �e i mnie tak�e.
Rozejrza� si� za ptakiem, bo mi�e by�oby mu jego towarzystwo. Ale ptaka
nie by�o.
Nied�ugo tu zabawi�e� - pomy�la�. - Ale tam, gdzie lecisz, gorzej ci
b�dzie, zanim dotrzesz w bezpieczne miejsce. Jak�e mog�em pozwoli�, �eby si�
skaleczy�? Widocznie ca�kiem g�upiej�. A mo�e patrzy�em na ptaszka i o nim
my�la�em? Teraz skupi� uwag� na swoim zadaniu, a poza tym pora co� zje��, �eby
mi si� nie brak�o.
- Chcia�bym tu mie� ch�opca, a tak�e troch� soli - powiedzia� g�o�no.
Przeni�s� ci�ar worka na lewy bark, ukl�k� i ostro�nie obmy� r�k� w
bystrym g�rskim strumieniu, przytrzymuj�c j� zanurzon� przez dobr� minut�. Z
dziwn� przyjemno�ci� patrzy�, jak krew wysnuwa si� z niej, a woda przep�ywa po
d�oni.
- Porz�dnie zwolni� - powiedzia�.
Ch�tnie by potrzyma� d�o� w koj�co ch�odnej wodzie znacznie d�u�ej. Wsta�,
zapar� si� mocno i podni�s� r�k� ku s�o�cu. By�o to tylko piek�ce skaleczenie od
kamienia, kt�ry rozci�� mu d�o�. Ale znajdowa�o si� na jej wewn�trznej,
pracuj�cej stronie. Wiedzia�, �e nim to wszystko si� sko�czy r�ce b�d� mu
potrzebne, wi�c nierad by�, �e si� skaleczy�, zanim co� si� zacz�o na dobre.
- Teraz - powiedzia�, kiedy r�ka obesch�a - musz� zje�� tego ma�ego
skavena. Mog� go swobodnie si�gn�� i zje�� tutaj wygodnie.
Czu�, �e traci czas, ale nie mia� wyj�cia musia� si� posili�, bo p�niej
czasu nie b�dzie w og�le.
- C� to r�ko? - powiedzia�. - Kurcz si�, je�li chcesz. Przemie� si� w
szpon je�li taka twoja wola. Nic na tym nie skorzystasz.
No, dalej - pomy�la� i spojrza� w chmurz�ce si� niebo. - Pojedz teraz, to
r�ka ci si� wzmocni. To nie jej wina, bo ju� wiele godzin jeste� na �owieckim
szlaku. Ale nie mo�esz przecie� tu tkwi� bez ko�ca. Zjedz teraz prosz�.
Wzi�� kawa�ek, w�o�y� do ust i pocz�� z wolna prze�uwa�. Nie by�o to
nieprzyjemne.
Prze�uj dobrze - my�la� - i wyssij wszystkie soki. Niez�e by by�o to
jedzenie z odrobin� cytryny albo sol�.
- Jak�e si� czujesz? - zapyta� zdr�twia�� r�k�, kt�ra by�a niemal r�wnie
sztywna jak cia�o trupa. - Zjem jeszcze troch� specjalnie dla ciebie.
Zjad� drug� cz�� kawa�ka, kt�ry przeci�� na p�. Prze�u� go starannie, po
czym wyplu� sk�r�.
- No, jak tam, r�ko? A mo�e jeszcze za wcze�nie pyta�? - Wzi�� nast�pny
pasek mi�sa i prze�u� go w ca�o�ci.
Jedzenie prawie wcale nie jest s�odkie, ale ma w sobie si��. Tylko
praktyczno�� ma sens - rozmy�la�. - Chcia�bym mie� troch� soli. I nie wiem, czy
s�o�ce zepsuje, czy wysuszy to, co zosta�o, wi�c lepiej zje�� wszystko, chocia�
nie jestem g�odny. Merlin11 zawsze tak radzi�. Zjem wszystko i potem b�d� got�w.
- Cierpliwo�ci, r�ko - powiedzia�. - Robi� to dla ciebie.
Ch�tnie bym nakarmi� smoka - pomy�la�. - Wszak jest moim bratem. Ale musz�
go zabi� i zachowa� na to si�y.
Powoli i sumiennie zjad� wszystkie klinowate paski mi�sa, wyprostowa� si�
i otar� r�k� o spodnie.
W tej chwili zobaczy� k�tem oka jaki� ruch po przeciwleg�ej stronie grani.
A potem, kiedy pochyli� si�, spostrzeg�, �e...
- Zawr�ci�?! - powiedzia�, a raczej krzykn�� z niedowierzaniem. - No,
chod� do mnie. Prosz� ci�, chod�!
G�owa podnosi�a si� wolno i nieprzerwanie, a potem jakby wzd�a si� i
wychyn�� ca�y smok. Wielki by�, jakby bez ko�ca, a kolory l�ni�y strumieniami na
jego skrzyd�ach. Mieni� si� w s�o�cu, g�owa i grzbiet by�y ciemnofioletowe, a w
�wietle widnia�y pasy na jego ciele, szerokie, jasnomelonowego koloru. Rogi mia�
d�ugie jak lance, spiczaste jak rapiery; wyszed� zza ska� na ca�� d�ugo��,
nast�pnie schowa� si� znowu niby skalny nurek, a �owca ujrza�, jak znika ogromna
w�owa kosa jego ogona.
- Jest o osiem st�p d�u�szy ni� my�la�em - powiedzia�. Wiedzia�, �e w
�aden spos�b nie zmusi gada do zwolnienia, smok je�li zechce umknie.
Wielka z niego sztuka i musz� go jako� zm�c - pomy�la�. - Nie wolno da� mu
pozna� jego w�asnej mocy ani tego, co m�g�by zrobi�, gdyby si� rzuci� na mnie.
Na jego miejscu zebra�bym teraz wszystkie si�y i gna�. Ale, Bogu dzi�ki, smoki
nie s� tak m�dre jak ci, co je zabijaj�, chocia� s� szlachetniejsze i
zr�czniejsze.
Jako �owca widzia� ju� wiele du�ych smok�w. Widywa� sztuki, kt�re wa�y�y
ponad trzy tony, i z�owi� w swoim �yciu dwie takich rozmiar�w, ale nie zrobi�
tego w pojedynk�. Teraz, samotny, daleko od bazy, �ciga� najwi�ksz� sztuk�, jak�
kiedykolwiek ogl�da�, wi�ksz� od wszystkich, o jakich kiedykolwiek s�ysza�, a
jego lewa r�ka by�a nadal skurczona niczym zaci�ni�te szpony. Trudniej si� by�o
wspina� po�r�d ostrych ska�.
Przecie� si� jednak rozkurczy - my�la�. - Z pewno�ci� si� rozkurczy, �eby
pom�c prawej. Trzy rzeczy s� siostrami: fortuna i moje dwie r�ce. Musi si�
rozkurczy�. To jej niegodne, �eby by�a dr�twa.
S�dz�c po �ladach smok znowu nieco zwolni�. Teraz kierowa� si� na wsch�d
ku Chustce Boga - stawu pono� bez dna.
Ciekawe, dlaczego? - pomy�la� m�czyzna. - Zupe�nie jakby chcia� mi
pokaza�, jaki jest wielki i silny. Teraz ju� wiem w ka�dym razie. Chcia�bym,
�eby zobaczy�, co ze mnie za cz�owiek. Ale zn�w wtedy zauwa�y�by, �e mam kurcz w
r�ce. Niech my�li, �e jestem sprawniejszy, ni� jestem, to b�d� taki. Chcia�bym
by� na jego miejscu i mie� to wszystko, co on ma przeciwko tylko mojej woli i
rozumowi.
Przyjmowa� swoje cierpienie w miar�, jak przychodzi�o; sz�o mu si� r�wno,
a s�o�ce posuwa�o si� wolno po granatowo ciemniej�cym niebie. Nadlatuj�cy ze
wschodu wiatr przyni�s� dziwacznie pokr�cone chmury, a dobrze po po�udniu kurcz
pu�ci� lew� r�k�.
- Z�e mam nowiny dla ciebie, smoku - butnie powiedzia� �owca.
- Nie jestem religijny - powiedzia� - ale odm�wi� dziesi�� Ojcze nasz i
dziesi�� Zdrowa� Mario, �eby z�apa� t� besti�, i przyrzekam odprawi� pielgrzymk�
do Naj�wi�tszej Panny z New Avalon, je�eli mi si� uda. To obiecane.
Zacz�� mechanicznie odmawia� modlitwy. Chwilami ogarnia�o go takie
znu�enie, �e nie m�g� sobie przypomnie� s��w, i wtedy m�wi� je pr�dko, a�eby
wysz�y automatycznie. Zdrowa�ki �atwiejsze s� do odmawiania ni� ojczenasze -
pomy�la�.
- Zdrowa� Mario, �aski pe�na, Pan z Tob�. B�ogos�awiona� Ty mi�dzy
niewiastami i b�ogos�awion owoc �ywota Twojego, Jezus. �wi�ta Mario, Matko Bo�a,
m�dl si� za nami grzesznymi teraz i w godzin� �mierci naszej. Amen - A potem
doda�: - Naj�wi�tsza Panienko, pom�dl si� o �mier� tej bestii. Cho� taka jest
wspania�a. Na koniec doda� jedno ciche Aniele Bo�y jak uczy�a matka, kt�rej ju�
prawie nie pami�ta�.
Zm�wiwszy modlitwy poczu� si� znacznie lepiej, chocia� cierpia� dok�adnie
tak samo, a mo�e nawet troch� wi�cej ni� przedtem; w marszu opar� si� na d�u�sz�
chwil� o ska�� i zacz�� mechanicznie przebiera� palcami lewej r�ki.
S�o�ce by�o gor�ce, chocia� wiatr wzm�g� si� nieznacznie.
- Je�eli smok postanowi przetrzyma� nast�pn� noc, b�d� musia� znowu co�
zje��, a i wody warto si� napi�. Nie my�l�, �ebym m�g� tutaj z�apa� cokolwiek
pr�cz tego gada. Nikt jeszcze nie zapu�ci� si� tak daleko. Musz� teraz
oszcz�dza� wszystkie si�y. Jezu Kryste, nie mia�em poj�cia, �e on jest taki
wielki!
- A przecie� go zabij� - powiedzia�. - W ca�ej jego wielko�ci i chwale.
Chocia� to jest niesprawiedliwe - pomy�la�. - Ale poka�� mu, co potrafi
cz�owiek i co cz�owiek mo�e wytrzyma�.
- Powiedzia�em ch�opcu, �e ze mnie uparty staruch - rzek�. - Teraz w�a�nie
musz� tego dowie��.
Tysi�czne przypadki, w kt�rych ju� tego dowi�d�, nie mia�y �adnego
znaczenia. Obecnie dowodzi� tego kolejny raz. Za ka�dym razem zaczyna� od nowa i
ani przez chwil� nie my�la� wtedy o przesz�o�ci.
Dobrze by by�o, �eby zasn�� i �ebym ja m�g� usn�� i zn�w �ni� o or�ach -
pomy�la�. - Dlaczego or�y s� najwa�niejsz� rzecz�, jaka mi pozosta�a? Nie
zastanawiaj si�, stary - powiedzia� do siebie. - Id� teraz lekko i nie my�l o
niczym. On si� wysila. Ty wysilaj si� jak najmniej.
Zbli�a� si� wiecz�r, a on wci�� szed� powoli i r�wno. Teraz jednak�e wiatr
od wschodniego stoku stawia� dodatkowy op�r i �owca zaczyna� coraz bardziej czu�
zm�czenie, a b�l r�ki wydawa� si� g�adki i �atwy.
Na prawo, ledwie widoczna, ale rozpoznawalna na pierwszy rzut oka sta�a
formacja ska� - Salutuj�ce Krasnoludy. Niejednemu tury�cie opowiedziano
histori�, jak to krasnoludy strzeg�, by w G�ry nie wszed� nikt nie powo�any i
tylko czekaj� by si� obudzi�. Wi�kszo�� wierzy�a.
Te r�ne ig�y, iglice, turnie, turniczki, z�by, wie�e, ch�opki, pipanty,
�andarmy czy inne najprzer�niejsze skalne cudactwa rozsiane po ca�ych G�rach
zawsze cieszy�y si� powodzeniem. W ma�ym, ale nadzwyczajnie malowniczym kanionie
przezywanym Wielkim wyrasta� kolejny cud przecz�cy wszystkim prawom erozji razem
wzi�tym. Znajdowa�a si� tam doskona�a iglica. Pi�kna i wysmuk�a, wysoka gdzie�
na 2000 m. Olbrzymi, niezdobyty dotychczas wykrzyknik si� natury.
B�g musia� by� w doskona�ym nastroju, kiedy j� rze�bi� - rozmy�la� na
g�os. Ale nie my�la� w�azi� na Smuk�� Dziewic�. Musi pozosta� nietkni�ta do
ko�ca swoich dni. Po to zosta�a stworzona. Stary przypomnia� sobie stare�k�
legend� i u�miechn�� si� do niej w my�lach.
Raz po po�udniu trop zacz�� jakby znika�. Ale smok szed� dalej. S�o�ce
pada�o staremu na lew� r�k�, rami� i na plecy. Wiedzia� wi�c, �e smok skr�ci� na
p�nocny - wsch�d. Teraz, kiedy ju� go zobaczy�, m�g� sobie wyobrazi�, jak leci,
rozpostar�szy fioletowe skrzyd�a szeroko niczym �agle, i tnie w mroku niebo
ogromnym, wyprostowanym ogonem.
Ciekawe, czy one widz� tak jak ludzie? - zastanawia� si� Gareth. - Oczy ma
wielkie, a kot widzi po ciemku znacznie mniejszymi. Kiedy� widzia�em bardzo
dobrze w ciemno�ciach. Mo�e nie w ca�kowitych ciemno�ciach. Ale prawie jak kot.
S�o�ce i ci�g�e wyszukiwanie chwyt�w w�r�d ska� sprawi�o, �e r�ka
rozkurczy�a mu si� teraz zupe�nie; wi�c zacz�� przenosi� na ni� coraz to wi�cej
napi�cia i poruszy� mi�niami grzbietu, �eby nieco sobie u�atwi�.
- Je�eli� si� nie zm�czy�, smoku - powiedzia� na g�os - to musisz by�
bardzo dziwny.
Czu� si� ju� ogromnie znu�ony, wiedzia�, �e nied�ug