5798
Szczegóły |
Tytuł |
5798 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5798 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5798 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5798 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MAREK WOSZCZEK
przestrojenie
Powiedzieli mi, �e noc i dzie� s� wszystkim, co mog� ujrze�;
Powiedzieli mi, �e mam pi�� zmys��w, kt�re mnie ogradzaj�.
I zamkn�li m�j niesko�czony umys� w w�ski pier�cie�.
I zatopili moje serce w Otch�ani, czerwonej kulistej sferze pa�aj�cej od
�aru.
WILLIAM BLAKE
Doktor Blooth wysiad� z pustego, za�mieconego wagonu na podziemnej stacji
metra oznaczonej zielonymi literami F - 412 Zone. Jego elegancki p�aszcz
zatrzepota� od podmuchu odje�d�aj�cych wagon�w. Nie zdarza�o si� to
cz�sto, ale tym razem czu� si� bezradny i upokorzony. Wdycha� zapach nafty
i wilgoci starej stacji, za sob� s�ysza� �wist przeci�g�w w tunelu. Gdzie�
w ciemno�ciach �cieka�a woda uderzaj�c o beton albo asfalt. Wszystkie
ceglane mury, schody i przybud�wki w zasi�gu wzroku nadawa�y si� do
rozbi�rki. A za murkiem ma�ej stacji przeka�nikowej zobaczy� martwego
szczura. Ca�y stary Londyn by� poza stref� miejsk�, ale ta cz�� nie
interesowa�a nawet archeolog�w.
Kiedy rano Blooth powiedzia� sekretarce Dardy, �e jedzie do 412, spojrza�a
na niego ze wsp�czuciem i ironi�. Radzi�a, �eby wzi�� bro�, wi�c
udowodni� sobie, �e nie jest pacyfist�, zabra� ze schowka cholern� spluw�
i teraz obejmowa� j� kurczowo wciskaj�c palce za pasek. Nast�pny przyjazd
podziemnego metra mia� za czterna�cie godzin, wi�c od razu porzuci� my�li
o szybkim powrocie.
Poza stref� by� tylko raz trzy lata wcze�niej, gdy odprowadza� Alda i
wysiedli na tej w�a�nie stacji. Inaczej nigdy nie wyjecha�by teraz dalej
ni� poza centrum i nie wzi��by ze schowka broni. Ale Ald by� wa�ny i
doktor czu� z nim szczeg�ln� wi�. Pradziadek ch�opaka te� by� Polakiem i
Bloothowi wyda�o si� to osobliwie istotne, mimo �e Dardy zawsze klepa�a go
po ramieniu szepcz�c do ucha: "Jest pan obezw�adniaj�co staromodny,
doktorze, ale pan wie, �e ja to uwielbiam". Zrobi� to dla Alda drugi raz w
�yciu. Wtedy na dobr� spraw� wype�ni� obowi�zek lekarza, chocia� prawda
by�a taka, �e zgodnie z prawem, przyb��d� spoza strefy, zw�aszcza
na�panego, nale�a�o odda� s�u�bom sanitarnym. W dodatku Ald by� nie tylko
na�pany �-chloroamydolem jak pierwsza lepsza �ajza, ale mia� ostre
problemy neurologiczne, jego m�zg wygl�da� jak ma�lanka z makiem. Blooth
osobi�cie przeprowadzi� detoksykacj�, uprosi� Dardy, �eby nikomu nie
pisn�a ani s�owa, wzi�� chudego nie�mia�ego Alda pod rami�, w�o�y� mu do
kieszeni kilka ampu�ek z regeneratorem i w zgodzie z sumieniem, pe�en
najlepszej wiary zaoferowa� pomoc w dotarciu do kwatery.
Wiele informacji wycisn�� z ch�opaka dopiero poza gabinetem. Chloroamydol
degeneruj�cy �ci�gna i receptory czuciowe by� dla Alda od dawna zaledwie
przek�sk�. Poza tym mia� kochanka, Meksykanina urodzonego w Singapurze, z
kt�rego w�tpliwych dokona� by� szczeg�lnie dumny; no i mieszka� w F-412,
w norze sprzed trzech stuleci. Blooth powinien zostawi� go wtedy na
peronie starego, towarowego metra je�d��cego poza stref� miejsk� co
czterna�cie chrzanionych godzin, u�o�y� delikatnie, po lekarsku, pod murem
stacji na obrze�u miasta i wr�ci� do swojego pi�knego, ciep�ego, czystego
gabinetu w samym centrum CIM-plexu nowego Londynu.
Ale mimo waha� nie zrobi� tego i tym samym skomplikowa� sobie spokojne
higieniczne �ycie, bo teraz przyjecha� tu drugi raz, ze spluw� i
roztkliwiaj�co serdecznym pragnieniem niesienia pomocy. Ald dzwoni� do
gabinetu dwa dni wcze�niej, wieczorem, z prastarej budki spoza strefy,
Blooth ledwo m�g� zrozumie� g�os przez szumy i trzaski. Jakby rozmawia� z
dinozaurem. Ch�opak prosi� bardzo, je�li oczywi�cie to nie jest jaki�
k�opot (do ci�kiej cholery, to by� k�opot), o odwiedziny, tam, u niego, w
piwnicach i ruinach F-412, pi��dziesi�t trzy kilometry od granicy strefy
miejskiej, bo chyba umiera i woli si� tylko upewni�, czy da si� co�
zrobi�, a je�li nie, to chce si� z doktorem po�egna� i przedstawi� go
Meksykaninowi. Mimo wszystko wzruszaj�cy telefon.
Oczywi�cie ryzykowa�. Bez zezwolenia i identyfikatora nie wolno by�o
opuszcza� miasta inaczej ni� tylko transpexem. Mo�na polecie� w p�
godziny do Azji albo Australii, przeprowadzi� si� do Hongkongu albo Nowego
Jorku-CID w kilka godzin, ale nie wolno opuszcza� stref miejskich pod
gro�b� kwarantanny. I dlatego sta� na p�ycie jednej z podziemnych stacji
F-412 i nie wiedzia�, czego bardziej si� boi. �e zab��dzi, z�apie wirusa,
trafi na dzikie psy, sp�ni si� na metro, zatrzyma go stra� sanitarna. Czy
mo�e, gorzej jeszcze - jeden z podziemnych gang�w? Ci powiesz� go przy
murze na hakach wbitych w �opatki, jak to zrobili Aldonowi Stutlerowi
miesi�c wcze�niej i b�dzie kolejn� sensacj� na pierwszej stronie "London
Trial".
Smr�d nafty i zgnilizny doprowadza� Blootha do sza�u, w dodatku zrobi�o mu
si� zimno. Zapi�� p�aszcz i wolnym krokiem ruszy� w g��b podziemi. W
tunelach us�ysza� gwizd i szcz�k zatrzymuj�cych si� wagon�w. Potem zn�w
zapad�a �miertelna cisza, tylko wiatr i buczenie pr�du w transformatorach.
Stacja mia�a kilka poziom�w z czas�w, kiedy pe�na by�a jeszcze ludzi;
wszystkie po��czone by�y zewn�trznymi schodami prowadz�cymi na g��wny
peron, od kt�rego zacz��. Ale w korytarzach i starych halach dla
podr�nych u g�ry nie pali�a si� ani jedna lampa, w ciemno�ciach kr�lowa�y
przeci�gi. Czy stacja ma jakiego� dozorc�, cho�by siwego starca ukrytego w
sekretnym pokoju przed ekranami. Stare kamery Panasonica przy suficie
peronu nie wygl�da�y na �lepe, o jego obecno�ci poza stref� wiedz� wi�c
mo�e dwie osoby: Dardy i kto� ze s�u�b miejskich, kto obserwuje go albo i
nie na monitorze kilometry st�d, w mie�cie.
Wszed� wal�cymi si� schodami na g�rny poziom, przeszed� przez ogromny
korytarz wylotowy, kt�ry prowadzi� kiedy� na powierzchni�, i ruszy�
g��wnym tunelem na zach�d. Spr�bowa� za�piewa�, ale g�os uwi�z� mu w
gardle i tylko cicho mrucza� ostatni przeb�j Ganzy w rytmie bossanovy.
Przeszed� do korytarza roboczego 832-1, podobno niedaleko s�ynnej
Northumberland Avenue starego Londynu, o kt�rej opowiada�a mu babcia, i
potem min�� kilka bucz�cych, pancernych stacji przeka�nikowych wychodz�c w
ko�cu na ogromne platformy starych gara�y. Trzyma� si� blisko muru, ale i
tak mia� osobliwe wra�enie, �e kto� go obserwuje. Na pami�� skr�ci� w
boczny, nieoznaczony korytarz po prawej stronie schod�w wiod�cych na
powierzchni�. Chwil� patrzy� na promienie popo�udniowego s�o�ca pe�zaj�ce
po pokruszonych, marmurowych stopniach, ale natychmiast z panik�
u�wiadomi� sobie, �e musi dotrze� do Alda przed noc�. Wszed� w
nienaturalnie szeroki tunel i biegiem, zerkaj�c nerwowo na zegarek,
pop�dzi� piwnicami jakie� dwa, trzy kilometry prosto przed siebie. Kiedy
us�ysza� basowe gitarowe d�wi�ki i st�umiony gwar nios�cy si� echem po
piwnicach, po raz pierwszy zw�tpi� w sens swojej idiotycznej misji. Droga
by�a dobra, ale je�li zdo�a� zapomnie�, �e b�dzie mija� Oblivion Club,
wszystko mo�e si� zdarzy�. A tak chcia� prze�y�.
Nie by�o bocznych korytarzy, wi�c by� zmuszony przej�� obok wej�cia.
Ostro�nie trzyma� si� �cian, tak jak w gara�ach. Nad wej�ciem Oblivionu
wisia� stary, tandetny neon migaj�cy czerwononiebieskim �wiat�em. Wyrwane
drzwi ze zbitymi szybami le�a�y dalej na �rodku korytarza. S�ycha� by�o
muzyk�, stukanie kij�w bilardowych i histeryczny �miech dziwek. Dopiero
gdy zbli�y� si�, do sennych gitar i tykaj�cej niczym zegar perkusji
do��czy� odra�aj�co niski, chropowaty g�os gwiazdki wieczoru. Znajdziesz
taki g�os wsz�dzie, a niekt�rzy, jak na przyk�ad jego matka, uwa�ali, �e
to jest cz�� sztuki. Dostawa� sza�u, gdy matka broni�a dziwek i
narkoman�w; by� neurologiem, nazywanie sznapsbarytonu sztuk� to gruba
przesada. Da�by sobie uci�� g�ow�, �e gwiazdka by�a nawalona strepsynin�
albo D-prazmokokain�, bo obie nadtrawia�y struny g�osowe, a poza
chloroamydolem by� to szczyt finansowych mo�liwo�ci m�t�w z podziemia. Ale
kiedy gitary zaj�cza�y, a g�os tej kobiety zszed� w g��bokie basy, po jego
plecach przebieg� dreszcz. Musia� przyzna�, �e by�a dobra. �piewa�a w
jakim� koszmarnym j�zyku, momentami charcz�c, p�niej wydobywa�a z siebie
wspania�y, czysty g�os, a potem znowu dudni�cy i zgrzytliwy, jakby grozi�a
i przeklina�a w okrutny spos�b. Przez chwil� �piewa�a cienko i cicho,
jakby by�a ma�� dziewczynk�, kt�r� porwano, postawiono na scenie i kazano
�piewa�, a po chwili wrzeszcza�a z w�ciek�o�ci� i wyrzutem, jak obra�ona,
zrozpaczona kobieta.
Na kilkana�cie sekund ogarn�a Blootha niewyobra�alna panika, poczu� si�
jak zaszczute zwierz�. W szarej ciemno�ci za progiem wej�cia zobaczy� ruch
i to uruchomi�o jego instynkt samozachowawczy. Na progu pojawi�a si�
kobieta i przyklejony do niej napalony ch�opak w czarnej sk�rzanej kurtce.
Facet by� chodz�cym dzie�em sztuki. Mia� delikatn�, egzotyczn� twarz,
ogolon� na �yso g�ow�; od karku a� po potylic� i wyrostki sutkowe za
uszami pokrywa�y j� pi�kne, rozga��ziaj�ce si� tatua�e. Gdy zauwa�y� jego
smuk�e d�onie, pomy�la�, �e o takich marzy ka�da panienka. Kobieta by�a w
przylegaj�cej do cia�a purpurowej aksamitnej sukience, nie zakrywaj�cej
nawet ud. U g�ry tylko cienkie, haftowane paseczki przerzucone przez
ramiona. By�a nieludzko pi�kna, mia�a niewyobra�alnie g�adk� i blad�
sk�r�, subtelnie umi�nione nogi, kszta�tne piersi i niewiarygodnie smuk��
szyj�. Jako lekarz szybko jednak zauwa�y� poszarpan� blizn� po
kraniodializie na jej karku. Musieli to zrobi� rze�nicy, a nie lekarze,
albo te� trafi�a na pogotowie tak na�pana, �e by�o im wszystko jedno,
byle tylko uratowa� jej �ycie.
Jak to mo�liwe, �e tak pi�kna dziewczyna �y�a poza stref�, w podziemiu i w
takich warunkach. Powinna umrze� w tej sukience z zimna, ale
D-prazmokokaina, kt�r� musia�a bra�, zmienia�a metabolizm i ciep�ot� jej
cia�a. Cz�� tkanek obumiera i organizm potrzebuje mniej energii, tak �e
nie trzeba nawet specjalnie je��. Przez pierwsze dwa, trzy miesi�ce brania
sk�ra, paznokcie i w�osy nabieraj� pi�knego wygl�du, ale potem lawinowo
zaczynaj� matowie�, obumiera� i gni�, pocz�wszy od palc�w, �okci i kolan
a� do zgonu na skutek wewn�trznych wylew�w w klatce piersiowej. Wiedzia�,
�e wi�kszo�� uzale�nionych pope�nia�a samob�jstwo przed rozpocz�ciem fazy
histoptomii, gdy tylko zauwa�ali sinienie kolan i �okci. Nawet gdyby
chcia� i mia� mo�liwo�� zabrania jej natychmiast do kliniki, nie m�g� jej
pom�c. Wiedzia�a, �e umiera i dlatego nie zdziwi� si�, obserwuj�c przez te
kilkana�cie d�ugich jak wieczno�� sekund, jak dziewczyna przygotowuje
sobie wizyt� w raju.
Jedn� r�k� odpycha�a natr�tnego ch�opaka, kt�ry liza� jej ucho j�zykiem
niebieskim od strepsyniny i poprzek�uwanym kolczykami, a drug� odgarnia�a
l�ni�ce czarne w�osy i pr�bowa�a zainstalowa� zielon� ampu�k� w ma�ej
metalowej strzykawce. Musia�a to by� wzbogacona 1,2-dibromotryptokaina, bo
przez chwil� szklana ampu�ka z p�ynem zab�ysn�a w jaskrawym �wietle neonu
g��bok� szmaragdow� barw�. Uda�o si�. Dziewczyna u�miechn�a si� do
ch�opaka, �apczywie poca�owa�a go w szyj� i li��c mu wytatuowany kark
wepchn�a sobie dozownik z tryptokain� w nabrzmia��, sin� od nak�uwania
�y�� zaraz poni�ej �okcia. Nawet gdy osuwa�a si� po �cianie na mokry
cement, u�miech nie znika� z jej twarzy. I s�usznie, pomy�la� Blooth, dla
niej rozpoczyna�a si� w�a�nie najpi�kniejsza cz�� �ycia. Po raz pierwszy
obserwowa� ten moment na w�asne oczy. Dot�d ogl�da� w klinice odwalaj�cych
w transie �pun�w, do kt�rych nie dociera� ju� z zewn�trz �aden bodziec.
Teraz patrzy� na moment przej�cia. Jej m�zg przestawia� si� w ci�gu kilku
minut na nowy tryb funkcjonowania a� do zgonu za kilka dni, prawdopodobnie
z powodu ataku serca. Wiedzia� te�, �e nie b�dzie czu�a cierpienia, bo
ka�dy bodziec b�lowy jej m�zg zinterpretuje jako przyjemno��. Zgon i sam
atak serca b�d� eksplozj� ekstremalnej rozkoszy. Gdy by� pocz�tkuj�cym
asystentem, fascynowa�y te sztuczki zaawansowanej neurochemii, ale po
latach pozosta�o zwyk�e zainteresowanie.
Ale te kilka sekund wry�o si� w jego pami��. Na moment, gdy spojrza� za
siebie, tandetny neon zgas� pogr��aj�c tunel w p�mroku, po czym
teatralnie iskrz�c, na nowo rozb�ysn��. Ch�opak z wytatuowanym karkiem
znika� w progu Oblivionu, a ona le�a�a przy �cianie z ko�czynami
powykr�canymi, jak zepsuty manekin. Z jej kolana i �ydki s�czy�a si� na
beton brunatna krew, a przy jej prawej d�oni le�a�y na cemencie szk�a
rozbitego dozownika. Zapami�ta� w�a�nie to. Otarte od betonu �ydki, buty
na wysokim obcasie, po�yskuj�ce czarne w�osy i sin�, rozwalon� �y��. M�g�
pom�c, wzi��, na plecy, przenie�� z powrotem cztery kilometry na stacj�,
poczeka� dwana�cie godzin na metro, zawie�� do kliniki i zafundowa� godn�
�mier�. Po co? Moralnie mo�e nie, ale praktycznie by�oby to zupe�nie
bezsensowne. Ona nie nale�a�a do gatunku. W�a�ciwie nie nale�a�a ju�
wtedy, gdy miesi�ce wcze�niej pierwszy raz wstrzykiwa�a sobie w j�zyk
prazmokokain�. Gdyby jej wtedy wyja�ni�, dlaczego nie powinna tego robi�,
rzuci�aby si� z paznokciami, jak to dziwka na haju. Prazmokokaina
zamienia�a m�czyzn w paranoik�w, a kobiety w zwierz�ta.
Nast�pne kilka kilometr�w przeszed� staraj�c si� my�le� o swoim przytulnym
gabinecie i o tym, �e jutro ma um�wion� wizyt� Xeni i Alberta Grumptona.
Wyci�gn�� ich z ci�kiej padaczki w przeci�gu trzech dni i dosta� za to
nagrod� Centrum Neurologii im. Wincklera. Znu�ony marszem, z trudem
�ledzi� numery tuneli, by nie zab��dzi�. Min�o p� godziny i na wielkim,
rozpadaj�cym si� naro�nym murze zobaczy� z ulg� nabazgrany olejn� farb�
numer 835-12C. By� na miejscu. Ostatnie dwa kilometry korytarze opada�y w
d�, wi�c znajdowa� si� mniej wi�cej na trzecim poziomie pod ziemi�.
Skorzysta� ze starej windy towarowej dla personelu technicznego;
ca�kowicie zdemolowana wygl�da�a jak klatka na zwierz�ta i cuchn�a
moczem. Jad�c w g�r� bucza�a tak potwornie, �e wystraszy� si�, �e w niej
utknie. Dwa pi�tra wy�ej odsun�� zardzewia�� krat� i wszed� do g��wnej
hali starej londy�skiej fabryki w��kienniczej sprzed trzystu lat. By�a
gigantyczna i wygl�da�a jak katedry. Trzy lata temu, gdy odprowadza� Alda,
bardzo by� zaj�ty pilnowaniem, �eby ch�opak nie waln�� w kalendarz,
dopiero teraz doceni� walory turystyczne F-412.
Poszed� obok starej str��wki, min�� zasrane przez dzikie psy zaplecze dla
pracownik�w, skr�ci� w korytarz ewakuacyjny, a potem w szeroki jak w
hotelach boczny tunel prowadz�cy na powierzchni�. Panowa�a tu
niewyobra�alna cisza, jakby korytarz by� d�wi�koszczelny. S�ysza� tylko
swoje kroki na betonie, cichy chlupot ma�ych ka�u� i szmer wody
�ciekaj�cej po �cianach, z kt�rych odpada� tynk ciemny jak heban. Cudowny
spok�j. W mie�cie nie by�o szans na tak� cisz�, ruch nie s�ab�, nawet w
nocy. Czasem o drugiej czy o trzeciej nad ranem budzi� go ten chory szum
centrum, rz�enie neon�w, tr�bienie na skrzy�owaniach, �opot �migie�
helikopter�w patroluj�cych i Transpex ze swoj� gigantyczn� mi�dzynarodow�
stacj� kilka przecznic dalej. Miasto zawsze dudni�o, dysza�o, charcza�o,
czka�o, nawet w tunelach metra, na dachach wie�owc�w, na p�ytach l�dowisk
roziskrzonych reflektorami, wsz�dzie, gdzie ��czy�y si� metal i szk�o, w
przemys�owej mgle, w pisku taks�wek i natr�tnym pulsowaniu �wiate�. A
tutaj czu� si� jak w d�wi�koszczelnej komorze. Rozgl�da� si�. Drzwi po obu
stronach by�y pootwierane albo powy�amywane, ale nie te, kt�re go
interesowa�y, przedostatnie po lewej stronie. Poprawi� p�aszcz i waln��
kilka razy pi�ci�. Trwa�o to kilka minut, wi�c zacz�� w�tpi� w swoj�
bystro��.
- Kto tam? - odezwa� si� m�ski g�os. To nie by� Ald. A wi�c Meksykanin.
- Doktor Richard Blooth, dla Alda... Ryszard. Przepraszam, czy go
zasta�em?
- Doktor pofatygowa� si� z miasta? A mo�e jest tu pan przypadkowo
cholernym przejazdem?
Zlekcewa�y� ironiczn� zaczepk�.
- Przyjecha�em na pro�b� Alda. Prosz� mnie wpu�ci�, metro mam za dziesi��
godzin. Mo�e b�d� m�g� pom�c Aldowi, chyba �e tym razem za�pa� si� czym�
innym ni� amydolem.
M�czyzna �mia� si� szczerze z odrobin� politowania d�ug� minut�.
- Twarda z pana sztuka. Egzamin zdany, to znaczy... dzi�kujemy uprzejmie
za odwiedziny naszych cholernie, to znaczy bardzo skromnych prog�w. Mo�e
pan wej��, doktorze. Moment, otwieram.
Metalowe drzwi otworzy�y si� z trzeszczeniem. Stoj�cy w progu u�miechni�ty
Meksykanin nie mia� w sobie nic meksyka�skiego, ale jego rysy i oczy z
pewno�ci� by�y egzotyczne. Mia� nadzwyczajnie pi�kn� twarz i Blooth po raz
kolejny z�apa� si� na kontemplowaniu tego pi�kna, podobnie jak przy
Oblivionie, prostytutce i facecie z tatua�ami. Poczu� rodzaj niepokoju,
odkry�, �e o czym� istotnym nie ma poj�cia, przecie� nigdy nie widzia� tak
pi�knych kobiet i m�czyzn w mie�cie, na ulicach, w klubach, w�r�d swoich
pacjent�w. Meksykanin mia� tak harmonijnie zbudowan� twarz, szyj�,
ramiona, w�a�ciwie ca�e cia�o, �e oczu nie mo�na by�o oderwa�. Blooth czu�
osobliwy niepok�j, �e mo�e tam, w mie�cie, ludzie si� uniformizuj� i w
t�umach trudno odnale�� szczeg�lno��. Ale u�miech Meksykanina, jego
zalotna uprzejmo�� sprawi�y, �e poczu� si� lepiej. Ten w b�yszcz�cej
koszuli rozpi�tej pod szyj�, by� bardzo blady, wygl�da� na �miertelnie
chorego albo wyzi�bionego, ale jego mi�nie, zw�aszcza bicepsy, by�y tak
napompowane, jakby wr�ci� z treningu.
- Witamy, doktorze. Prosz� wej�� i si� rozgo�ci�.
Weszli do ogromnego pokoju bez okien. �ciany przykryte by�y purpurow�
tkanin�, wisia�y na nich bez�adnie obrazy r�nej wielko�ci. Wsz�dzie
panowa� chaos, na pod�odze le�a�y porozrzucane papiery. W �rodku by�o
nieco cieplej ni� w korytarzach, ale by�a to raczej nora ni� normalna
kwatera. Blooth zobaczy� strz�py czarno-bia�ych gazet codziennych z
powycinanymi artyku�ami. Jakby trafi� na generalny remont, ale Meksykanin
nie powiedzia� o ba�aganie ani s�owa, wi�c by� to, wida�, normalny wystr�j
ich mieszkania.
- Te piwnice s� koszmarne. Obieca�em sobie, �e ju� nigdy si� nie zapuszcz�
w te okolice - powiedzia� z lekkim u�miechem. - Macie tutaj przyjemne
gniazdko, jak na bezdomnych. Ale strasznie zimne. Cholera, ile tu jest,
dziesi��, jedena�cie stopni?! Nie grzejecie?
- A po co? Doktorze... Pan wybaczy, ale nie ka�dy, kto nie ma w mie�cie
kwatery A z w�asnymi systemami grzewczymi i stacj� teleimersji, jest
automatycznie bezdomny. Przechodzi� pan przez hal� g��wn�? - Blooth kiwna�
g�ow�. - Mamy z Aldem ca�� fabryk� dla siebie. Strefy pozamiejskie z
pewno�ci� nie cierpi� na przeludnienie. Jest pan tutaj pierwszym go�ciem
od dw�ch miesi�cy.
- Jasne, przepraszam, nie chcia�em was urazi�. Nie to chcia�em powiedzie�.
- Nic nie szkodzi. Ja akurat jestem bogaty. M�j ojciec mia� prywatn�
kopalni� rud chromu w Mozambiku. Sprzeda�em j� Korporacji Po�udniowej
Afryki i mam teraz kurewsko �wi�ty spok�j.
Blooth nie powiedzia� nic, ale ta deklaracja zbi�a go z tropu. Jak mo�na
by�o wybra� dobrowolnie tak n�dzne �ycie i potem nie robi� z tego
tragedii. Gdyby nie przyjemna powierzchowno�� Meksykanina, opu�ci�by ten
przytu�ek czubk�w bez wahania. Wszystko, co widzia�, wyda�o mu si�
interesuj�ce, ale nie mia� ochoty sp�dza� tu nawet kilku godzin. Chcia�
przerwa� milczenie, wcieli� si� na nowo w rol� lekarza, rzuci� okiem na
pok�j i zagai�.
- Mog� si� rozejrze�, zanim p�jd� do Alda? Widz�, �e macie tu niez��
kolekcj� malarstwa. Co to jest na tej �cianie?
Meksykanin u�miechn�� si�.
- To dzie�a Alda, niez�e, prawda? Niech pan si� przyjrzy - powiedzia� z
b�yskiem w oku. - Tam wisi "Powr�t Ganimedesa". Ni�ej, ten ma�y obraz to
"Trzy chwile rozpaczy". - Meksykanin to mia� w g�osie namaszczenie
przewodnika dumnego ze zbior�w swojego muzeum. - Co by tu panu jeszcze
pokaza�... Tam, przy lustrach, to tryptyk, kt�ry Aldo sko�czy� tydzie�
temu. Nazywa si� "Ostatnie przyj�cie anio��w iluzji". Widzi pan ten ocean
w �rodku? Niesamowite, prawda? Malowa� go miesi�c czytaj�c poemat
Stipheliusa o �mierci Posejdona. Niech si� pan odwr�ci. Za drzwiami stoj�
"Ognie dzikich �wiat�w", to by�o pierwsze, co namalowa�. I co pan na to?
Zawsze podoba�o mi si� to zestawienie brudnych szkar�at�w z lodowat�
biel�, nie wiem, jak on to zrobi�. Wtedy by� tak nawalony steroidolami, �e
musia�em wyciera� mu �lin� z podbr�dka. Albo tutaj. "Zdobycie twierdz
b�lu". Skoro jest pan neurologiem, powinien to pan powiesi� w gabinecie
dla swoich pacjent�w. Gdyby mo�na by�o namalowa� ulg�, pewnie tak by
wygl�da�a. To wielkie p��tno obok to "Izajasz". Wygl�da gro�nie, ale jest
zwiastunem nadziei.
- Nadziei na co?
- �e stara wiedza nie p�jdzie w zapomnienie. My to tak nazywamy, "stara
wiedza". Ald chce j� ratowa�, i w og�le wskrzesza� wszystkie te opowie�ci.
Pan nie wie, tak my�l�, ale od dawna to si� zacz�o. Trzeba budowa� ludzi
na nowo, to znaczy, my musimy budowa� si� na nowo. To jest nasz pomys�.
- Nie za bardzo rozumiem, ale �adnie to brzmi. Gdzie to wyczytali�cie?
- Wznie�cie okrzyki, o nieba, bo bogowie zacz�li dzia�a�; Ryknijcie,
podziemne �wiaty; G�ry wszystkie, wznie�cie okrzyki i ty, ost�pie le�ny
wraz z ca�� sw� ro�linno�ci�! - Meksykanin wyrecytowa� frazy ze spokojem
i dba�o�ci�, tak �e Blooth przez moment ca�kowicie pogr��y� si� w
s�uchaniu. - To jest w�a�nie z Izajasza. O tej nadziei m�wi�. Nie wiem,
jak to panu inaczej sformu�owa�. Nadzieja na wskrzeszenie i rozszerzenie
dost�pu. Tak, �eby�my mogli stwarza�. Tak jest w Biblii, naprawd�.
- Nadal nie rozumiem, ale... Jak by to powiedzie�... - u�miechn�� si�
pojednawczo. - Ale doceniam walory poetyckie, serio. Mog� si� jeszcze
rozejrze�?
- Ju� pan pyta�. Prosz�.
Blooth podszed� do tryptyku przy lustrach. Czu� si� zahipnotyzowany przez
malowid�a. �rodkowe przedstawia�o ocean czy morze, wdzieraj�ce si�
spienionymi falami w g��b ciemnego, poro�ni�tego lasem l�du. Wysoko na
ska�ach zatoki wznosi� si� gigantyczny krzy�, na kt�rym kona� um�czony
Chrystus. Cia�o zrasta�o si� z drewnem krzy�a, kt�ry zakwita� lotosami. W
dole na pla�y i w falach umiera�y w m�czarniach potworne istoty, cz�ciowo
ludzkie, cz�ciowo zwierz�ce, ale w miejscach, gdzie si� topi�y, woda
stawa�a si� bardziej przezroczysta i l�ni�ca. To delikatne �wiat�o
odbija�o si�, jak refleksy wysoko na ciemnych chmurach, tak �e daleko w
lewym rogu zaczyna� by� widoczny czerwonawy ksi�yc. Lewa cz�� tryptyku
by�a szeregiem bardzo ciemnych, brudnych, wr�cz odpychaj�cych smug t�ustej
farby biegn�cych od g�ry ku do�owi. Z rog�w obrazu wybiega�y do�rodkowo
snopy ciemnowi�niowych strz�p�w, jakby zaschni�te strugi krwi. Ostatnia,
prawa cz�� przedstawia�a to samo, co obraz �rodkowy, ukrzy�owanie i
przemiany demon�w, ale by�a namalowana jasnymi, �wietlistymi, niemal�e
eterycznymi farbami. To, co wcze�niej trwa�o czarne i sk��bione, tutaj
by�o przesi�kni�te delikatnymi jasnymi smugami, uk�adaj�cymi si� w spirale
i wiry. Czarne morze sta�o si� morzem �agodnych �wiate�. Anio�y iluzji
odesz�y.
Sta� w milczeniu, Ald nie by� przecie� malarzem. Chocia� przez kilka
godzin po detoksykacji stara� si� rozgry�� w rozmowie psychik� tego
�puna, to jednak ani przez chwil� nie przysz�o mu na my�l, �e Ald m�g�
namalowa� co� takiego. Blooth czu� si� poirytowany, gdy u�ywano przy nim
archaicznej metaforyki religijnej, szczeg�lnie dra�ni� go biblijny be�kot,
ale zawsze by� wra�liwy na sztuki wizualne, a to, co teraz ogl�da�, robi�o
wra�enie. Lotosy porastaj�ce krzy� na �rodkowym malowidle zamienia�y si�
na prawym obrazie w p�omienie czystych �wiate�, demony okaza�y si� pustymi
przestrzeniami pomi�dzy wie�cami blasku, a puszcza, w kt�rej szala�o
tornado, wygl�da�a jak tafla �agodnych odblask�w ognia.
- Dlaczego Ald nie wspomnia�, �e jest malarzem? To w ko�cu rzadki fach.
Meksykanin u�miechn�� si� pob�a�liwie.
- Bo nim nie by�, doktorze. Po prostu nim wtedy nie by�. A tak w og�le,
czy ja si� przedstawi�em? Przepraszam, jestem Dorgias. Nie wiem, sk�d to
imi�, przysi�gam, ale je lubi�. Ald pewnie panu m�wi�, �e urodzi�em si� w
Singapurze. Moja matka by�a Tajk�, a m�j ojciec Kuba�czykiem. Wychowa�em
si� w Mozambiku. Nie uwierzy pan, jakie pot�ne jest Maputo. Wiedzia� pan,
�e �yje tam pi�� milion�w mieszka�c�w? Te� maj� ca�y pierwszy poziom z
kwaterami kategorii A, jak w Londynie. Teraz miasta w�a�ciwie si� nie
r�ni�.
Blooth roze�mia� si�. Szczero�� Dorgiasa by�a rozbrajaj�ca. Ale Meksykanin
nie zwr�ci� na to uwagi i z niecierpliwo�ci� wyja�nia�.
- My�l�, �e chce pan zobaczy� Alda. Tyle �e nie jestem pewien, czy on mo�e
rozmawia�. Od wczoraj �pi. Jest teraz w fazie ekstratencji, jego cia�o
szybko si� regeneruje. Musia�em mu na pocz�tku dawa� du�o ostrych
anestetyk�w, bo zwija� si� z b�lu. Teraz jest dobrze. Ma tylko
zdeformowany mostek i cz�� �eber, ale wygl�da bardzo dobrze, wr�cz
pi�knie. Sam pan zobaczy.
Blooth przesta� si� �mia� i przymru�y� oczy.
- Jezu, cz�owieku?! Jaka ekstratencja?! Czy wy jeste�cie normalni?! -
popatrzy� ostro na Meksykanina. - To mo�na wywo�a� tylko sztucznie przy
ostrej atrofii mi�ni albo po ci�kich operacjach. Ekstratencja jest
rygorystycznie kontrolowana przez kliniki, nie wolno tego robi� poza
rejestrem. Gdyby si� kto� dowiedzia�, zlikwidowaliby was od razu.
Rozumiesz, smarkaczu? A ty m�wisz o tym tak po prostu, jak o b�lu g�owy!
Kto� go widzia� opr�cz ciebie?
- Ufam panu pewnie bardziej ni� on, mimo �e si� poznali�my dopiero teraz.
Blooth och�on�� z gniewu i wpatrywa� si� w ch�opaka wyczekuj�co. Obaj
wiedzieli, co grozi za nielegalne praktyki.
- Kroi�e� go czy co? Nie do��, �e �pacie, to jeszcze bawicie si� w
chirurg�w? Wiesz, co si� stanie, je�li tkanka zacznie si� regenerowa� zbyt
szybko? A w og�le, sk�d wzi�li�cie regeneratory?
- To jest inny rodzaj ekstratencji, doktorze. Niech si� pan uspokoi.
Prosz� najpierw zobaczy�. Ju� nied�ugo to pan b�dzie pyta�, a ja, je�li
zechc�, b�d� odpowiada�.
- M�wisz o jego ekstratencji i chcesz, �ebym si� uspokoi�?! Co mu
zrobi�e�?
- Nic i on nie wezwa� pana na ratunek. Chce tylko, �eby pan go obejrza�.
Jest teraz bardzo szcz�liwy. Wiem, bo te� co� takiego prze�y�em.
Blooth rozpi�� p�aszcz i wzi�� oddech.
- Dobra... Spokojnie. Rozumujmy logicznie. Zanim mi wszystko obaj
wyja�nicie, najpierw powiesz, sk�d macie te obrazy? Ukradli�cie je? Obaj
dobrze wiemy, �e Ald tego nie namalowa�. Wtedy, gdy go odprowadzi�em, by�
w�a�ciwie wrakiem i m�g� nie prze�y� nawet kilometra drogi. Praktycznie
by� trupem, tak mia� zdegenerowany m�zg i mi�nie, a ty mi m�wisz, �e
wygl�da pi�knie i jest szcz�liwy? Albo te obrazy? To ty je namalowa�e�,
prawda? By� z ciebie bardzo dumny, m�wi�, �e kocha ci� bardziej ni�
siebie.
- Niech si� pan wreszcie zamknie i idzie za mn�.
Przeszli przez korytarz do innego pomieszczenia, zaciemnionego i dusznego.
Przy �cianie sta� czarny fotel z du�ymi oparciami pod �okcie,
przypominaj�cy stylow� kanap�. Ald siedzia� w nim z zamkni�tymi oczami,
jak pos�g. W nieskazitelnie bia�ej koszuli, sk�rzanych spodniach i
sprawia� wra�enie �pi�cego. Blooth popatrzy� na niego uwa�nie, poczu�
zaskoczenie i dezorientacj�. Mia� w pami�ci wszystkie szczeg�y sprzed
trzech lat, to, jak ch�opak wygl�da�, jak si� zachowywa�, jego rysy
twarzy, w�osy, karnacj�, budow� cia�a, zdj�cie LCMRO jego m�zgu, nawet
kolor paznokci i wielko�� guz�w wiriogennych pod praw� �opatk�. Patrzy�
teraz na niego i by� wstrz��ni�ty rozleg�o�ci� zmian. Ald mia� delikatne,
niewyobra�alnie harmonijne rysy, tak jakby odm�odnia� i zaczyna� si�
upodabnia� do Dorgiasa. L�ni�ce w�osy opada�y na uszy i czo�o zas�aniaj�c
cz�� idealnie g�adkiej, bladej twarzy. Nie by� ju� ani chudy, ani
garbaty, jego cia�o nabra�o m�skich, wyra�nych kszta�t�w. By� teraz tak
samo umi�niony jak Dorgias, wygl�da� jak zdrowy, przystojny ch�opak, a
jednocze�nie zdawa� si� ju� kim� innym. Z jego twarzy bi� niewyobra�alny
spok�j i harmonia, by� jak dziecko. Blooth obejrza� jego kark i �okcie,
potem spr�bowa� go ocuci�. Zauwa�y� wtedy ma�e wybrzuszenie pod koszul� na
lewej piersi. Spojrza� na Dorgiasa.
- Mog� go obejrze�?
Dorgias za�mia� si�.
- Prosz�, zar�czam, �e nie b�d� zazdrosny.
Blooth rozpi�� kilka guzik�w i odchyli� koszul� Alda, zaraz potem
wyprostowa� si� przera�ony. Po prawej stronie pier� wygl�da�a normalnie,
ale po lewej cz�� �eber by�a zdeformowana, jakby nie wykszta�ci�y si� do
ko�ca. Przez prawie przezroczyst� sk�r� Blooth mog� zobaczy� powi�kszone,
spuchni�te serce. By�o sine, prawie zielonofioletowe i przesuni�te
nienormalnie na zewn�trz, w stron� cienkich �eber. Kilka centymetr�w
wy�ej, tu� pod obojczykiem sk�ra ju� mia�a normalny kolor, ale poni�ej
m�g� jeszcze zobaczy� nabrzmia�e, pulsuj�ce sploty t�tnic i �y�, jakby
kto� otworzy� ch�opakowi klatk� piersiow� i owin�� jam� sam� foli�.
Nachyli� si� i obejrza� uwa�nie serce, aort�, g��wn� �y��, a potem
widoczny kawa�ek mocno zniekszta�conej i poczernia�ej �y�y
ramienno-g�owowej.
- On �yje? Jestem lekarzem, ale nie wiem, czy to mo�liwe, �eby �y�. Czym�
go podtrzymujesz?
- M�wi�em, �e jest w ekstratencji. Za jakie� trzy, cztery dni b�dzie
wygl�da� jak ja. Obojczyki powinny si� zregenerowa� do jutra. Najgorzej
b�dzie z uk�adem krwiono�nym. Ja odczuwa�em b�le jeszcze kilka miesi�cy po
odbudowie, ale mo�na wytrzyma�.
- Jakiej odbudowie? To ty go tak urz�dzi�e�? Operowa�e� go? A reszta to
operacje plastyczne?
- Niech pan przestanie mnie m�czy� idiotyzmami. Przed za�ni�ciem
powiedzia�, �e namaluje specjalnie dla pana nowy tryptyk. Teraz pewnie
rozmawia z Izajaszem, jakie pi�kno wcieli�, �eby tacy jak pan mogli je
kontemplowa�.
Dorgias odwr�ci� si� i odszed� w g��b pokoju. Krzykn��, �e musi na chwil�
znikn�� w toalecie, bo �le si� poczu�. Blooth ogl�da� Alda jeszcze
staranniej zastanawiaj�c si�, jakie� chemikalia mo�e mie� teraz we krwi,
�e �yje bez zaka�enia. Podni�s� ch�opakowi powieki i pr�bowa� nawi�za� z
nim kontakt, ale ruchy ga�ek ocznych by�y niezale�ne. Ald sprawia�
wra�enie, jakby spa�. By� ol�niewaj�co pi�kny i jednocze�nie odra�aj�cy
jak uszkodzona rze�ba. Blooth zapi�� mu z powrotem koszul� i dotkn��
biceps�w, �eby si� upewni�, �e s� naturalne. Sprawdzi�, czy nie ma
gor�czki i usiad� na pod�odze wpatruj�c si� bezradnie w spokojn� twarz.
Ald by� ju� kim� innym, odleg�� pi�kn� istot�, kt�ra prawdopodobnie
prze�ywa�a na jego oczach niewyobra�alne cierpienia. Blooth nie czu� z nim
ju� �adnej wi�zi. Nawet gdyby ch�opak si� obudzi� i zacz�� m�wi� o swojej
polskiej rodzinie, doktor podejrzewa�, �e i tak nie m�g�by nawi�za� z nim
�adnego emocjonalnego kontaktu. Ch�opak le�a� nieruchomo, chore serce
pulsowa�o pod cienk� koszul�, nabrzmia�e �y�y oplata�y wie�cami jego
ods�oni�te ramiona, a pod jego powiekami rodzi�y si� fantastyczne �wiaty.
Je�li m�g� usi��� i malowa� takie dzie�a, to r�wnie dobrze m�g� teraz
rozmawia� z Izajaszem. Blooth nie m�g� zapomnie� oceanu �wiat�a z
"Ostatniego przyj�cia anio��w iluzji". By� got�w przyj��, �e ch�opak
naprawd� ujrza� Chrystusa w�r�d lotos�w i demon�w. Ale to oddala�o go
jeszcze bardziej od gatunku, przestawa� by� cz�owiekiem tak samo, jak
dziwka sprzed Oblivionu.
Spojrza� w ciemno�� korytarza, zaniepokojony.
- Dorgias, jeste� tam? Wszystko w porz�dku?
- Tak, spokojnie... Ju� id�, tylko... Zaraz - dobieg�o zza drzwi.
Nie przychodzi� przez kwadrans. Blooth wsta� z pod�ogi i wszed� do
korytarza. Zapuka� i nas�uchiwa�. Dorgias nie odpowiada�, wi�c otworzy�
drzwi i wszed� do starej, zdewastowanej �azienki bez okien, w kt�rej by�o
ciemno jak w piwnicy. Wyt�y� wzrok, �eby przenikn�� p�mrok. Dorgias
le�a� na pod�odze opieraj�c g�ow� na betonowym podwy�szeniu pod
nieistniej�c� wann� i wpatrywa� si� nieruchomo w ciemno�� po drugiej
stronie, jakby na co� czeka�. Praw� r�k� mia� poharatan�
najprawdopodobniej o kilka drut�w wystaj�cych z pod�ogi. Pr�bowa� zdj��
koszul�, ale rozdar� j� a� po r�kaw i pokrwawi� spodnie. Blooth zauwa�y�
nabrzmia�e niebieskawe �y�y na jego szyi i brzuchu, takie jak u Alda.
Podbieg�, �eby pom�c mu wsta�. Ch�opak mia� rozci�t� warg�. Krople potu na
jego czole zal�ni�y w przy�mionym �wietle wpadaj�cym przez otwarte drzwi.
Blooth wyj�� chusteczk� i zaj�� si� wycieraniem sklejonych w�os�w.
- Cholerne �puny. Jeste� zadowolony? Teraz jeste� szcz�liwy? Jak ja mam
ci pom�c, skoro jutro i tak nawalisz si� steroidolem jak bydl� i b�dziesz
si� tu czo�ga� po pod�odze?! Teraz przynajmniej rozumiem. Nic dziwnego, �e
Ald podziurawi� sobie klatk� piersiow�, skoro jest tak nawalony, �e nie
reaguje nawet na �wiat�o. A ty? Sp�jrz, jeste� ca�y wymazany krwi�. Poza
tym masz ekstrypsj� �yln�, on te� - Blooth dotkn�� ostro�nie �y�y na szyi
Dorgiasa. - Je�li wam czego� nie podam, gro�� wam wylewy. Sko�czycie tutaj
jak zwierz�ta. I nikt nie przyjdzie i nie powie: "Patrzcie, biedni
ch�opcy, trzeba im pom�c, bo s� zagubieni". Niech was szlag ...
Dorgias po raz pierwszy spojrza� na niego w�ciek�ym wzrokiem. Blooth
wyczu� to i przestraszy� si� jego szczero�ci.
- Za kogo ty si� uwa�asz? Przyje�d�asz z miasta i my�lisz, �e co, jeste�
pierdolonym misjonarzem? Poradzimy sobie bez ciebie. My eksperymentujemy,
Blooth. Zacz�li�my przebudow�. Dysponujemy �rodkami, kt�re mog� zmieni�
ludzi. Jeste�my jednymi z pierwszych. �a�uj�, �e musisz nas ogl�da� w
takim stanie, ale tak wysz�o. To, co widzia�e�, Ald, jego nowe cia�o, jego
obrazy to jest prawdziwe. Fizycznie nieprzytomny, tu jest, teraz z nami.
Jest tutaj i w tysi�cach innych miejsc jednocze�nie.
Blooth znieruchomia�, odczu� zm�czenie i zw�tpienie, brak�o mu si�, �eby
walczy� o dusz� ch�opaka. Pog�adzi� go po g�owie, opu�ci� ramiona i
bezradnie opad� na betonow� pod�og� opieraj�c si� o �cian�. Otar� spocone
r�ce o koszul� i poplami� j� cudz� krwi�. Zakl�� w my�lach. Obaj s�yszeli
szelest wody wyciekaj�cej ze starego kranu i �wist nocnego wiatru w
zewn�trznych korytarzach. Blooth patrzy� na snop �wiat�a padaj�cy przez
drzwi na bezw�adn� d�o� ch�opaka. Zn�w krew na cemencie, dzisiaj widzia�
to ju� drugi raz.
- Nie wiem, do czego zmierzacie, ale mo�esz mi chocia� powiedzie�, co
sobie wstrzykn�li�cie - zacz�� powoli spokojnym, zrezygnowanym tonem. -
Szczerze m�wi�c, za bardzo mnie to nie interesuje, tutaj i tak nie mog�
wam pom�c, jak sam widzisz, ale je�li chcesz, wyja�nij. S�ucham.
Dorgias u�miechn�� si�, ale zaraz j�kn�� z b�lu. Dotkn�� spuchni�tej d�oni
i obliza� krwawi�c� warg�. Mia� oczy przymru�one w wyrazie rozkoszy.
- Nie znacie tego jeszcze, doktorze. Dostali�my to z Azji, jedno z
laboratori�w jest w Okinawie - m�wi� wolno, z namys�em. - Opr�cz nas w
tej cz�ci �wiata eksperyment prowadzi jeszcze kilku z podziemia. Wy ju�
dawno si� pogodzili�cie z tym, �e wszyscy jeste�my straceni. Ale to od nas
zacznie si� naprawa. Zastanawia� si� pan kiedy�, jak d�ugo poci�gn� wasze
g�upie miasta? Dwie�cie, trzysta lat? Przecie� wy si� tam udusicie. Wie
pan ile ma teraz Rexia w Mongolii? Osiemdziesi�t trzy miliony mieszka�c�w,
czterna�cie poziom�w, dziewi�� podziemnych, do tego trzyna�cie tysi�cy
modu��w gospodarczych. By� pan tam kiedy�, doktorze? W por�wnaniu z ni�
Londyn jest przytulnym rajem, chocia� w Rexii trzydzie�ci pi�� procent
kwater to te� pierwsza kategoria. My�li pan, doktorze, �e przetrwacie? Ilu
jest na Marsie, cztery, pi�� milion�w? Nie sta� was, wszyscy o tym wiecie.
Nie uratuje was Korporacja Bada� Kosmicznych ani �adne programy globalne
ONZ-u. Musz� zaj�� wielkie zmiany, nie mo�emy by� ju� tacy jak do tej
pory, bo wy wszyscy pozjadacie si� z g�odu. Sp�jrz na to twoje miasto,
wygl�dacie jak szczury, bez wzgl�du na to, czy nosicie krawaty, czy nie.
Szczury w apartamentach.
- Nie, to wy jeste�cie chorymi szczurami. Tutaj, w tych norach poza stref�
chcecie nas uczy�. Wi�c co wzi�li�cie? Powiedz mi, zdrad� mi imi� twojego
zbawienia, mo�e zapisz� si� do waszej sekty - powiedzia� z drwin�.
- OXMP3. Inteligentny rezonator.
- Co to jest? Pochodna myperydalu?
- Oczywi�cie �e nie. Mog� panu powiedzie�, i tak to wam nic nie wyja�ni.
2, 3, 8 - trisfosforan oksygyromycyny. M�wimy na ni� pieszczotliwie
oksymapam albo somatomialgina, jak pan woli. Wch�ania si� bardzo szybko i
jest wysoce reaktywna. Po kilku godzinach dysocjuje na pi�� podjednostek,
wbudowuje si� ca�kowicie w DNA i zmienia szlaki metaboliczne w kom�rkach,
tempo zmian zale�y od rodzaju tkanki. W neuronach zmienia struktur�
cytoszkieletu i pobudliwo�� b�ony. Wystarczy?
- I co, w zwi�zku z tym mam rozumie�, �e to wasze g�wno regeneruje
organizm?
- Mog� panu wybaczy�, Blooth, bo jest pan lekarzem. Nam nie zale�y na
nie�miertelno�ci, to wy macie obsesj� na tym punkcie. To nie jest zwyk�a
cz�steczka, zosta�a skonstruowana tylko jako katalizator, reszta zale�y od
ludzi. Nie powiem nic wi�cej, bo po co, jest pan dla nas kim� z zewn�trz.
Na nowo zapad�o milczenie. Dorgias krwawi� coraz bardziej, ma�a ka�u�a
wody przy jego r�ce zabarwi�a si� na czerwono. Blooth poczu� przeszywaj�ce
zimno; jasne, siedzi przecie� na mokrym betonie.
- Chod�, przezi�bisz si�, pomog� ci wsta�. Musz� opatrzy� t� ran�.
- Chc� pana jeszcze o co� prosi�. Czeka�em na to. Jezu, jak to
powiedzie�... Ald zadzwoni�, bo to ja go nam�wi�em. Mo�e co� pan dla mnie
zrobi�? Musz� jak najszybciej wyci�� sobie w�z�y ch�onne, tylko
pod�uchwowe - Dorgias wskaza� na szyj�. - Musz� to zrobi�. To jest
ostatnia rzecz. Zrobi pan to dla... nas? Wytnie je pan?
Blooth milcza�. Na nowo ogarn�a go odraza i w�ciek�o�� niezrozumienia.
Czemu nie patrzy� na Dorgiasa od pocz�tku jak nale�a�o? Jak na psychopat�.
- Niech pan si� o nic nie martwi. Mam skalpel, wszystko jest przygotowane.
Inaczej sam b�d� musia� je sobie wykroi�. Pan to zrobi lepiej, to jest
pana dzia�ka. Prosz�. Potem wszystko si� sko�czy.
Blooth spojrza� na szary beton pod�ogi, purpurowe plamy krwi i bia�e cia�o
ch�opaka. Teraz dla odmiany zamiast kosmicznego dystansu zacz�� odczuwa�
prawdziwe wsp�czucie.
- Nie. Nigdy tego nie zrobi�, Dorgias. Nawet dla Alda czy ciebie. Nie
wolno mi, to wbrew konwencji, wiesz o tym. Poddajesz mnie jakiemu�
testowi, czy naprawd� jeste� ob��kany? Je�li chcesz, kr�j si� sam.
Ch�opak u�miechn�� si� �agodnie, nie by� nawet rozczarowany.
- W takim razie niech mi pan chocia� zrobi zastrzyk. To bardzo wa�ne.
Ampu�ki z androneuryn� s� w plastikowej torebce przy lustrze, strzykawka
le�y obok. Sam nie poradz�, nie mog� dobrze rusza� d�oni�.
Teraz poczu� lito�� wraz z czym� w rodzaju sympatii. My�la� nawet, czy nie
przeprosi� Dorgiasa za agresywno��. Jak zwykle �a�owa� tego, co powiedzia�
ludziom, na kt�rych mu zale�a�o. Wyj�� ampu�k� i nape�ni� strzykawk�
b��kitnym p�ynem.
- Ma by� domi�niowo?
- A jak�eby inaczej, doktorze - odpowiedzia� Dorgias rozbawiony sytuacj�.
- Du�o tego bierzesz?
- Tyle, ile trzeba. Niech si� pan nie martwi, dla mnie to jest jak
aspiryna.
- Nie w�tpi�.
Dorgias obr�ci� si� z trudem na brzuch i zsun�� spodnie. Blooth pochyli�
si�, usun�� powietrze ze strzykawki i powoli wbi� ig�� w jego po�ladek.
- Gdyby te zastrzyki robi� mi zawsze taki przystojniak jak pan, to
zni�s�bym nawet kilka razy dziennie - Dorgias roze�mia� si� i spojrza�
zalotnie. - Czysta przyjemno��, zupe�nie czysta.
- Przymknij si�. I nie patrz tak, je�li mog� prosi�.
- W porz�dku, nie wiedzia�em, �e pan doktor jest dra�liwy. Prawda, prawda,
ma pan ju� adoratora, ma pan swoj�... jak jej tam... Dardy.
- Powtarzam, przymknij si� - m�wi� Blooth rozbawiony brakiem dyskrecji
Alda. A wi�c ca�e podziemie strefy pozamiejskiej ��cznie z Oblivionem wie
o romansie doktora z sekretark�, ale nie jego matka. - Wstawaj, no dalej.
Teraz, nie mo�esz tu le�e�, wykrwawisz si�.
- To jest akurat ostatnia rzecz, jakiej si� boj�.
- A w og�le czego� si� boisz?
Dorgias spowa�nia�.
- Boj� si�, �e �lepi jak pan nie uwierz�, �e dla wszystkich jest ci�gle
nadzieja.
Wsta� z wielkim wysi�kiem, wspar� si� na ramieniu Blootha, jeszcze
bardziej plami�c doktora krwi�, co wyra�nie go rozbawi�o. Blooth dawno
pogodzi� si� z konieczno�ci� wyrzucenia koszuli, wi�c odpowiedzia�
u�miechem. Obj�� ch�opaka mocno, wolno wyprowadzi� go przez d�ugi korytarz
i u�o�y� obok Alda w szerokim fotelu. Dorgias u�o�y� wygodnie zwichni�t�
nog�, wtuli� si� w Alda i poca�owa� go.
- Wygl�da pan zabawnie, doktorze, ca�y we krwi. Wracaj�c odstraszy pan
swoim widokiem ka�d� �ajz�.
Blooth patrzy� na nich, zdawali si� tak idealnie dopasowani, �e nie m�g�
od nich oderwa� oczu. Jak wcze�niej usiad� na pod�odze i opar� si� plecami
o �cian�. Podziwia� ich pi�kno splecione z kalectwem.
- Nie m�w do mnie "pan". M�w Blooth. Nie jeste�cie moimi pacjentami,
darujmy sobie urz�dowo��.
- Jak sobie �yczysz, ale ta urz�dowo�� mnie bawi.
- D�ugo �yjecie tu razem?
- Nie wiem, nie pami�tam. Troch� stracili�my rachub� czasu.
- A kiedy wzi�li�cie oxymapam?
- Ald jakie� trzy miesi�ce, ja prawie rok. Nie�le, nie? Jestem po
ekstratencji, on jeszcze to przechodzi, ale ju� nied�ugo, ju� prawie
koniec. Zanim zasn��, namalowa� te obrazy. Gdy zasypia�, powiedzia�, �e
spotka si� z Izajaszem osobi�cie. Ja mu wierz�, bo p� roku temu spotka�em
Boga. Serio. W pewnym sensie nale�ymy do grona wybranych. Pewnie cztery
stulecia temu nie byliby�my niczym szczeg�lnym, wtedy ludzie miewali
objawienia i nikt si� nie ekscytowa�, ale teraz jeste�my jak zwierz�ta,
Blooth. Wszyscy. Jeste�cie zwierz�tami, a uwa�acie si� za co� wi�cej.
Nawet nie potrafisz sobie wyobrazi�, jak nisko upadli�my.
- Ale dlaczego mieliby�my po�yka� narkotyki? �eby mie� objawienia?
- Nie narkotyki. Rezonatory. Inaczej jeste�cie sko�czeni, przegrani,
jeste�cie kompletnymi zerami. Wszyscy b�d� �lepi jak krety a� po ostatni
dzie� tej chorej planety. B�dziecie umierali w gruzach i nie zobaczycie
niczego poza swoimi �mierdz�cymi trupami. Kiedy�, gdy ludzie umierali,
mieli wizje, widzieli anio�y, dusze zmar�ych, demony, nawet Boga, a teraz
nawet gdyby ich naszpikowa� halucynogenami, to i tak nie zobacz� niczego
poza swoimi p�askimi fantazjami. Sprawd� to, Blooth. Nawal przechodnia z
ulicy twojego miasta zwyk�� prazmokokain� i zapytaj go potem, co zobaczy�.
Z zachwytem opowie, jak si� pieprzy� z gwiazd� porno i jakie to by�o
prawdziwe. Jeste�cie upo�ledzeni. Macie tak kalekie m�zgi i oczy, �e nic
nie widzicie. Zasrane maszyny, wybacz mi to, ale tak to wygl�da. I ty
cz�owieku przyszed�e� nas leczy�?!
- A wy tutaj uwa�acie si� za prawdziwych ludzi?
- Nie, wszyscy jeste�my upadli, gorzej ni� zwierz�ta. Wszyscy potrzebujemy
leczenia. Nasze m�zgi trzeba przedrenowa�, przery� i przeora� jak
pieprzone pola, wycisn�� z nich, co si� da, p�ki nie jest za p�no.
Wszyscy potrzebujecie rezonator�w, ty te�. Musicie si� cali przebudowa�,
od ko�ci po oczy, ka�dy chrzaniony neuron, �eby�cie wygl�dali jak my.
Sp�jrz tylko. Jeste�my pi�knem. Przecie� to widzisz.
Blooth siedzia� skulony i medytowa� nad plam� krwi na swojej koszuli. Gdy
podni�s� g�ow�, Dorgias zn�w ca�owa� Alda, g�adzi� go po w�osach i szepta�
do ucha. Potem odchyli� si�, wyci�gn�� r�k� i zapali� stoj�c� przy fotelu
lamp�, zabytek, kt�ry nie powinien dzia�a�. Mia�a b��kitny aba�ur ze
zwyk�ego papieru oklejonego czarn� lam�wk�. W�t�e, niebieskie �wiat�o
wype�ni�o pok�j, na odrapanych �cianach z ob�a��c� tapet� pojawi�y si�
cienie. Blooth mia� wra�enie, jakby kto� przeni�s� go do dwudziestego
wieku. Pok�j by� zimny, poza fotelem, materacem i kilkoma obrazami
w�a�ciwie pusty, a mimo to mia� odczucie, jakby by�o w nim przytulnie.
- Rzu� okiem na tamten obraz w rogu. Widzisz go? - spyta� Dorgias i
wskaza� du�e, ciemne p��tno z ogromnym drzewem na pierwszym planie. -
Nazywa si� "Stare pouczenie". Na dole jest napis, mo�e zobaczysz, to po
hebrajsku. Ald zacz�� m�wi� po hebrajsku pewnej nocy jakie� dwa tygodnie
temu i zaraz to napisa�. Nie musisz si� trudzi�, powiem ci, co tam jest:
Ki jodea elohim ki bejom akalekem mimenu winipekehu enekem wihejitem
kelohim jodej tob wara. To znaczy: Bo B�g wie, �e kiedy zjecie owoc z tego
drzewa, to otworz� si� wam oczy i b�dziecie tak jak on znali dobro i z�o.
Nie wiem, czy pami�tasz, Blooth, to powiedzia� diabe� do ludzi. Kiedy� to
by�a rzeczywi�cie gro�ba dla Boga, �e ludzie b�d� wiedzieli za du�o, ale
teraz jest na odwr�t. Ludzie s� t�pi i �lepi jak robaki, wi�c nie daliby
si� skusi� nawet diab�u, bo nie zrozumieliby, o co mu chodzi. �a�osne, nie
wydaje ci si�? Ale je�li nie w ten spos�b, to z�o i tak znajdzie sobie sto
innych, �eby si� za nich zabra�. - Dorgias przerwa� i spojrza� na doktora
ze wsp�czuciem. - Bo�e, wygl�dasz, jakby� zaraz mia� zasn��.
Blooth ockn�� si�, otworzy� oczy.
- Przepraszam, jestem kompletnie wypluty. Chyba powinienem ju� i��.
- Wcale nie. S� jeszcze dwie kanapy, jedna w bibliotece. Id� i po�� si�,
gdzie chcesz. Gdy si� obudzisz, dam ci now� koszul� i wr�cisz do miasta.
Wiem, �e tu zimno, ale wytrzymasz. Je�li nie, to co� sobie zaaplikuj, w
ko�cu jeste� lekarzem. My ju� tego nie potrzebujemy.
Blooth podni�s� si�.
- Naprawd� dobrze wam �ycz�, Dorgias, m�wi� serio. Nie wierz� w to, co
m�wisz, ale ciesz� si�, �e jeste�cie szcz�liwi. Mo�e rzeczywi�cie si�
zdrzemn�. Metro mam za siedem godzin, na stacji zmarzn�. Jezu, cz�owieku,
jeste�cie biali jak kreda, mimo wszystko okryjcie si� chocia�.
U�miechn�� si�, kiwn�� r�k� i ostatni raz spojrza� na staromodn� lamp� z
niebieskim aba�urem. Za ciemnym korytarzem bez trudu odnalaz� star� kanap�
w zagraconym pokoiku z rega�em przeci��onym ��kn�cymi ksi��kami. Chwil�
przegl�da� zakurzone papiery, kt�rych nikt nie porz�dkowa� przez lata. Na
wysoko�ci kolan znalaz� wci�ni�ty mi�dzy szparga�y, pognieciony tom
Stipheliusa "�mier� Posejdona" oprawiony z zielon� imitacj� sk�ry. Zielona
biblia duchowych odszczepie�c�w. Natchnienie Alda, prawdziwe dzie�o starej
epoki. Wzi�� ksi��k�, zasun�� �mierdz�c� kotar� ma�e okno nad kanap� i
po�o�y� si� ostro�nie na trzeszcz�cym ��ku z zepsutymi spr�ynami.
Przejrza� stron� tytu�ow�. Roma, 2014, Edizioni Classica Nova, nak�ad
limitowany. Prawdziwy zabytek, nadawa�by si� do kt�rego� z muze�w w
centrum. Wertowa� ��te kartki i na chybi� trafi� zatrzyma� si� w po�owie.
Zacz�� czyta� powoli, bo s�abo zna� �acin�. V. Carmen nautae. A wi�c to
by� ten s�ynny poemat odszczepie�c�w. "Pi�ta pie�� �eglarza". Kr��y�a
legenda, �e ludzie, kt�rzy przeczytali t� ksi��k�, nigdy nie byli ju� tacy
sami. W to akurat wierzy�, s�owo mo�e by� dobrym narkotykiem.
Per maria terrena in saecula navigo
et freta tenebricosa domus meae sunt;
sed cum in insulam captivorum redeo
quorumque morbo tactos oculos attingo
ego ad maritima spatia reverti malo,
silentium ac insaniam oblivio antepono.
Trzyma� w r�kach poemat chorych na samotno��, kt�rzy nigdy nie godzili si�
na �adne zniewolenie. Te wersety by�y objawieniem wolno�ci, ale r�wnie
dobrze m�g� je napisa� diabe�. Gdy chodzi�o o takie rzeczy, by� bardzo
ostro�ny. Zawsze, gdy kto� m�wi� "B�g" albo "diabe�", gdy napomyka� co� o
"prawdzie" albo "duchu", w g�owie Blootha zapala�o si� czerwone �wiate�ko:
"uciekaj, daj sobie spok�j, nie daj si� zwariowa� jak kaznodziejskie �puny
i niebezpieczni psychole ze �wi�tymi ksi�gami i gadkami o czakramach".
Uwa�a�, �e by�o to s�uszne. Cywilizacja, kultura, Londyn mo�e nie mia�y
si� zbyt dobrze, ale przecie� nie by�oby te� zdrowe da� si� zwariowa�.
Nale�y trzyma� �pun�w z ich chorobliwymi objawieniami daleko od siebie,
mo�e nawet przymyka�. Wszyscy tak uwa�ali, nawet matka Blootha. Wszystkie
choroby, degeneracje i skrzywienia zawsze bra�y si� z podziemia, spoza
stref, z nadmiaru wolno�ci, a psychole z krzy�ami i kadzide�kami na
skrzy�owaniach albo przy fast foodach byli i tak stosunkowo niegro�ni.
Jednocze�nie zale�a�o mu, by co� z tego zrozumie�, by dotrze� chocia� do
ma�ego skrawka umys��w tych ch�opak�w, kt�rzy le�eli w s�siednim pokoju.
Nie lubi� poezji, wola� roczniki neurologiczne, ale zna� troch� �acin�,
wi�c mru��c oczy ze zm�czenia, mozolnie, jak uczniak na lekcji, t�umaczy�
pie�ni odrzuconych.
�egluj� przez ziemskie morza,
ciemne cie�niny s� moimi domami,
ale kiedy wracam na wysp� straconych
i dotykam ich chorych oczu,
wol� wraca� na morskie przestrzenie,
cisz� i szale�stwo wol� ni� zapomnienie.
Zasn�� potem, wdychaj�c zapach starych kartek, w niepokoju.
Zgrzyt metalowej szyny na kt�rym� z ni�szych poziom�w wyrwa� Blootha z
p�snu. P�ka�a mu g�owa, czu� b�l pulsuj�cy w skroniach i za oczami.
Usiad�, spr�yny ��ka zaskrzypia�y pod jego ci�arem. Okienko, kt�re
zas�oni� przed za�ni�ciem, by�o otwarte i m�g� wyczu� cudownie
orze�wiaj�cy podmuch nocnego wiatru. By�o mu wszystko jedno, czy z�apie
jakiego� szczurzego wirusa z powierzchni. Na pod�odze le�a� pognieciony
tom Stipheliusa, wi�c podni�s� go i wcisn�� na doln� p�k�. Za okienkiem
by�a czarna noc, panowa�a �miertelna cisza i Blooth poczu� narastaj�cy
niepok�j. Przeci�gn�� si� i spojrza� na zegarek. Zamar� w bezruchu, serce
zabi�o mu mocniej. "Co si� dzieje, do cholery?! Jak to pierwsza?!" -
wymamrota�. Pami�ta�, �e po�o�y� si� wp� do trzeciej. Zacz�� snu�
podejrzenia. Mo�e Dorgias wstrzykn�� mu tanie usypiaj�ce g�wno, �eby go
d�u�ej zatrzyma�. Otworzy� drzwi i przeszed� ciemnym korytarzem do pokoju
Alda i Dorgiasa. Przy �cianie le�a�a otwarta lekarska torba, czy�by
okradli go z regenerator�w? Przejrza� torb�, wszystko by�o na miejscu,
brakowa�o tylko strypsalginy w tabletkach na pobudzenie nerw�w czuciowych.
Za to fotel, w kt�rym Aldo siedzia� z Dorgiasem, by� pusty. Sprawdzi�
�azienk� i kilka innych zniszczonych pomieszcze�.
Jak d�ugo spa�? Dob�, mo�e dwie. Nie mia� poj�cia, jaki jest dzie�
tygodnia i o kt�rej godzinie ma metro. Wszed� do pokoju z obrazami i gdy
mia� ju� wychodzi�, obr�ci� si� i wtedy zobaczy� ich obu w p�mroku.
Le�eli na starym ��ku, w k�cie, przykryci czarn� kap�. Podszed� wolno,
czuj�c strach, przeczuwa�, �e dzieje si� co�, co go przerasta. Kawa�ki
zniszczonego, brunatnego jedwabiu przypi�te do �ciany za ��kiem powiewa�y
cicho trzepocz�c jak chor�gwie. Na twarzy mia� powiew zimnego powietrza,
tym razem silniejszy, jak pr�d ch�odu. Spojrza� w g�r� i dopiero teraz
zauwa�y� du�e otwarte okno w suficie, przez kt�re prze�witywa�o nocne,
rozgwie�d�one niebo. Co c