5798

Szczegóły
Tytuł 5798
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5798 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5798 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5798 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MAREK WOSZCZEK przestrojenie Powiedzieli mi, �e noc i dzie� s� wszystkim, co mog� ujrze�; Powiedzieli mi, �e mam pi�� zmys��w, kt�re mnie ogradzaj�. I zamkn�li m�j niesko�czony umys� w w�ski pier�cie�. I zatopili moje serce w Otch�ani, czerwonej kulistej sferze pa�aj�cej od �aru. WILLIAM BLAKE Doktor Blooth wysiad� z pustego, za�mieconego wagonu na podziemnej stacji metra oznaczonej zielonymi literami F - 412 Zone. Jego elegancki p�aszcz zatrzepota� od podmuchu odje�d�aj�cych wagon�w. Nie zdarza�o si� to cz�sto, ale tym razem czu� si� bezradny i upokorzony. Wdycha� zapach nafty i wilgoci starej stacji, za sob� s�ysza� �wist przeci�g�w w tunelu. Gdzie� w ciemno�ciach �cieka�a woda uderzaj�c o beton albo asfalt. Wszystkie ceglane mury, schody i przybud�wki w zasi�gu wzroku nadawa�y si� do rozbi�rki. A za murkiem ma�ej stacji przeka�nikowej zobaczy� martwego szczura. Ca�y stary Londyn by� poza stref� miejsk�, ale ta cz�� nie interesowa�a nawet archeolog�w. Kiedy rano Blooth powiedzia� sekretarce Dardy, �e jedzie do 412, spojrza�a na niego ze wsp�czuciem i ironi�. Radzi�a, �eby wzi�� bro�, wi�c udowodni� sobie, �e nie jest pacyfist�, zabra� ze schowka cholern� spluw� i teraz obejmowa� j� kurczowo wciskaj�c palce za pasek. Nast�pny przyjazd podziemnego metra mia� za czterna�cie godzin, wi�c od razu porzuci� my�li o szybkim powrocie. Poza stref� by� tylko raz trzy lata wcze�niej, gdy odprowadza� Alda i wysiedli na tej w�a�nie stacji. Inaczej nigdy nie wyjecha�by teraz dalej ni� poza centrum i nie wzi��by ze schowka broni. Ale Ald by� wa�ny i doktor czu� z nim szczeg�ln� wi�. Pradziadek ch�opaka te� by� Polakiem i Bloothowi wyda�o si� to osobliwie istotne, mimo �e Dardy zawsze klepa�a go po ramieniu szepcz�c do ucha: "Jest pan obezw�adniaj�co staromodny, doktorze, ale pan wie, �e ja to uwielbiam". Zrobi� to dla Alda drugi raz w �yciu. Wtedy na dobr� spraw� wype�ni� obowi�zek lekarza, chocia� prawda by�a taka, �e zgodnie z prawem, przyb��d� spoza strefy, zw�aszcza na�panego, nale�a�o odda� s�u�bom sanitarnym. W dodatku Ald by� nie tylko na�pany �-chloroamydolem jak pierwsza lepsza �ajza, ale mia� ostre problemy neurologiczne, jego m�zg wygl�da� jak ma�lanka z makiem. Blooth osobi�cie przeprowadzi� detoksykacj�, uprosi� Dardy, �eby nikomu nie pisn�a ani s�owa, wzi�� chudego nie�mia�ego Alda pod rami�, w�o�y� mu do kieszeni kilka ampu�ek z regeneratorem i w zgodzie z sumieniem, pe�en najlepszej wiary zaoferowa� pomoc w dotarciu do kwatery. Wiele informacji wycisn�� z ch�opaka dopiero poza gabinetem. Chloroamydol degeneruj�cy �ci�gna i receptory czuciowe by� dla Alda od dawna zaledwie przek�sk�. Poza tym mia� kochanka, Meksykanina urodzonego w Singapurze, z kt�rego w�tpliwych dokona� by� szczeg�lnie dumny; no i mieszka� w F-412, w norze sprzed trzech stuleci. Blooth powinien zostawi� go wtedy na peronie starego, towarowego metra je�d��cego poza stref� miejsk� co czterna�cie chrzanionych godzin, u�o�y� delikatnie, po lekarsku, pod murem stacji na obrze�u miasta i wr�ci� do swojego pi�knego, ciep�ego, czystego gabinetu w samym centrum CIM-plexu nowego Londynu. Ale mimo waha� nie zrobi� tego i tym samym skomplikowa� sobie spokojne higieniczne �ycie, bo teraz przyjecha� tu drugi raz, ze spluw� i roztkliwiaj�co serdecznym pragnieniem niesienia pomocy. Ald dzwoni� do gabinetu dwa dni wcze�niej, wieczorem, z prastarej budki spoza strefy, Blooth ledwo m�g� zrozumie� g�os przez szumy i trzaski. Jakby rozmawia� z dinozaurem. Ch�opak prosi� bardzo, je�li oczywi�cie to nie jest jaki� k�opot (do ci�kiej cholery, to by� k�opot), o odwiedziny, tam, u niego, w piwnicach i ruinach F-412, pi��dziesi�t trzy kilometry od granicy strefy miejskiej, bo chyba umiera i woli si� tylko upewni�, czy da si� co� zrobi�, a je�li nie, to chce si� z doktorem po�egna� i przedstawi� go Meksykaninowi. Mimo wszystko wzruszaj�cy telefon. Oczywi�cie ryzykowa�. Bez zezwolenia i identyfikatora nie wolno by�o opuszcza� miasta inaczej ni� tylko transpexem. Mo�na polecie� w p� godziny do Azji albo Australii, przeprowadzi� si� do Hongkongu albo Nowego Jorku-CID w kilka godzin, ale nie wolno opuszcza� stref miejskich pod gro�b� kwarantanny. I dlatego sta� na p�ycie jednej z podziemnych stacji F-412 i nie wiedzia�, czego bardziej si� boi. �e zab��dzi, z�apie wirusa, trafi na dzikie psy, sp�ni si� na metro, zatrzyma go stra� sanitarna. Czy mo�e, gorzej jeszcze - jeden z podziemnych gang�w? Ci powiesz� go przy murze na hakach wbitych w �opatki, jak to zrobili Aldonowi Stutlerowi miesi�c wcze�niej i b�dzie kolejn� sensacj� na pierwszej stronie "London Trial". Smr�d nafty i zgnilizny doprowadza� Blootha do sza�u, w dodatku zrobi�o mu si� zimno. Zapi�� p�aszcz i wolnym krokiem ruszy� w g��b podziemi. W tunelach us�ysza� gwizd i szcz�k zatrzymuj�cych si� wagon�w. Potem zn�w zapad�a �miertelna cisza, tylko wiatr i buczenie pr�du w transformatorach. Stacja mia�a kilka poziom�w z czas�w, kiedy pe�na by�a jeszcze ludzi; wszystkie po��czone by�y zewn�trznymi schodami prowadz�cymi na g��wny peron, od kt�rego zacz��. Ale w korytarzach i starych halach dla podr�nych u g�ry nie pali�a si� ani jedna lampa, w ciemno�ciach kr�lowa�y przeci�gi. Czy stacja ma jakiego� dozorc�, cho�by siwego starca ukrytego w sekretnym pokoju przed ekranami. Stare kamery Panasonica przy suficie peronu nie wygl�da�y na �lepe, o jego obecno�ci poza stref� wiedz� wi�c mo�e dwie osoby: Dardy i kto� ze s�u�b miejskich, kto obserwuje go albo i nie na monitorze kilometry st�d, w mie�cie. Wszed� wal�cymi si� schodami na g�rny poziom, przeszed� przez ogromny korytarz wylotowy, kt�ry prowadzi� kiedy� na powierzchni�, i ruszy� g��wnym tunelem na zach�d. Spr�bowa� za�piewa�, ale g�os uwi�z� mu w gardle i tylko cicho mrucza� ostatni przeb�j Ganzy w rytmie bossanovy. Przeszed� do korytarza roboczego 832-1, podobno niedaleko s�ynnej Northumberland Avenue starego Londynu, o kt�rej opowiada�a mu babcia, i potem min�� kilka bucz�cych, pancernych stacji przeka�nikowych wychodz�c w ko�cu na ogromne platformy starych gara�y. Trzyma� si� blisko muru, ale i tak mia� osobliwe wra�enie, �e kto� go obserwuje. Na pami�� skr�ci� w boczny, nieoznaczony korytarz po prawej stronie schod�w wiod�cych na powierzchni�. Chwil� patrzy� na promienie popo�udniowego s�o�ca pe�zaj�ce po pokruszonych, marmurowych stopniach, ale natychmiast z panik� u�wiadomi� sobie, �e musi dotrze� do Alda przed noc�. Wszed� w nienaturalnie szeroki tunel i biegiem, zerkaj�c nerwowo na zegarek, pop�dzi� piwnicami jakie� dwa, trzy kilometry prosto przed siebie. Kiedy us�ysza� basowe gitarowe d�wi�ki i st�umiony gwar nios�cy si� echem po piwnicach, po raz pierwszy zw�tpi� w sens swojej idiotycznej misji. Droga by�a dobra, ale je�li zdo�a� zapomnie�, �e b�dzie mija� Oblivion Club, wszystko mo�e si� zdarzy�. A tak chcia� prze�y�. Nie by�o bocznych korytarzy, wi�c by� zmuszony przej�� obok wej�cia. Ostro�nie trzyma� si� �cian, tak jak w gara�ach. Nad wej�ciem Oblivionu wisia� stary, tandetny neon migaj�cy czerwononiebieskim �wiat�em. Wyrwane drzwi ze zbitymi szybami le�a�y dalej na �rodku korytarza. S�ycha� by�o muzyk�, stukanie kij�w bilardowych i histeryczny �miech dziwek. Dopiero gdy zbli�y� si�, do sennych gitar i tykaj�cej niczym zegar perkusji do��czy� odra�aj�co niski, chropowaty g�os gwiazdki wieczoru. Znajdziesz taki g�os wsz�dzie, a niekt�rzy, jak na przyk�ad jego matka, uwa�ali, �e to jest cz�� sztuki. Dostawa� sza�u, gdy matka broni�a dziwek i narkoman�w; by� neurologiem, nazywanie sznapsbarytonu sztuk� to gruba przesada. Da�by sobie uci�� g�ow�, �e gwiazdka by�a nawalona strepsynin� albo D-prazmokokain�, bo obie nadtrawia�y struny g�osowe, a poza chloroamydolem by� to szczyt finansowych mo�liwo�ci m�t�w z podziemia. Ale kiedy gitary zaj�cza�y, a g�os tej kobiety zszed� w g��bokie basy, po jego plecach przebieg� dreszcz. Musia� przyzna�, �e by�a dobra. �piewa�a w jakim� koszmarnym j�zyku, momentami charcz�c, p�niej wydobywa�a z siebie wspania�y, czysty g�os, a potem znowu dudni�cy i zgrzytliwy, jakby grozi�a i przeklina�a w okrutny spos�b. Przez chwil� �piewa�a cienko i cicho, jakby by�a ma�� dziewczynk�, kt�r� porwano, postawiono na scenie i kazano �piewa�, a po chwili wrzeszcza�a z w�ciek�o�ci� i wyrzutem, jak obra�ona, zrozpaczona kobieta. Na kilkana�cie sekund ogarn�a Blootha niewyobra�alna panika, poczu� si� jak zaszczute zwierz�. W szarej ciemno�ci za progiem wej�cia zobaczy� ruch i to uruchomi�o jego instynkt samozachowawczy. Na progu pojawi�a si� kobieta i przyklejony do niej napalony ch�opak w czarnej sk�rzanej kurtce. Facet by� chodz�cym dzie�em sztuki. Mia� delikatn�, egzotyczn� twarz, ogolon� na �yso g�ow�; od karku a� po potylic� i wyrostki sutkowe za uszami pokrywa�y j� pi�kne, rozga��ziaj�ce si� tatua�e. Gdy zauwa�y� jego smuk�e d�onie, pomy�la�, �e o takich marzy ka�da panienka. Kobieta by�a w przylegaj�cej do cia�a purpurowej aksamitnej sukience, nie zakrywaj�cej nawet ud. U g�ry tylko cienkie, haftowane paseczki przerzucone przez ramiona. By�a nieludzko pi�kna, mia�a niewyobra�alnie g�adk� i blad� sk�r�, subtelnie umi�nione nogi, kszta�tne piersi i niewiarygodnie smuk�� szyj�. Jako lekarz szybko jednak zauwa�y� poszarpan� blizn� po kraniodializie na jej karku. Musieli to zrobi� rze�nicy, a nie lekarze, albo te� trafi�a na pogotowie tak na�pana, �e by�o im wszystko jedno, byle tylko uratowa� jej �ycie. Jak to mo�liwe, �e tak pi�kna dziewczyna �y�a poza stref�, w podziemiu i w takich warunkach. Powinna umrze� w tej sukience z zimna, ale D-prazmokokaina, kt�r� musia�a bra�, zmienia�a metabolizm i ciep�ot� jej cia�a. Cz�� tkanek obumiera i organizm potrzebuje mniej energii, tak �e nie trzeba nawet specjalnie je��. Przez pierwsze dwa, trzy miesi�ce brania sk�ra, paznokcie i w�osy nabieraj� pi�knego wygl�du, ale potem lawinowo zaczynaj� matowie�, obumiera� i gni�, pocz�wszy od palc�w, �okci i kolan a� do zgonu na skutek wewn�trznych wylew�w w klatce piersiowej. Wiedzia�, �e wi�kszo�� uzale�nionych pope�nia�a samob�jstwo przed rozpocz�ciem fazy histoptomii, gdy tylko zauwa�ali sinienie kolan i �okci. Nawet gdyby chcia� i mia� mo�liwo�� zabrania jej natychmiast do kliniki, nie m�g� jej pom�c. Wiedzia�a, �e umiera i dlatego nie zdziwi� si�, obserwuj�c przez te kilkana�cie d�ugich jak wieczno�� sekund, jak dziewczyna przygotowuje sobie wizyt� w raju. Jedn� r�k� odpycha�a natr�tnego ch�opaka, kt�ry liza� jej ucho j�zykiem niebieskim od strepsyniny i poprzek�uwanym kolczykami, a drug� odgarnia�a l�ni�ce czarne w�osy i pr�bowa�a zainstalowa� zielon� ampu�k� w ma�ej metalowej strzykawce. Musia�a to by� wzbogacona 1,2-dibromotryptokaina, bo przez chwil� szklana ampu�ka z p�ynem zab�ysn�a w jaskrawym �wietle neonu g��bok� szmaragdow� barw�. Uda�o si�. Dziewczyna u�miechn�a si� do ch�opaka, �apczywie poca�owa�a go w szyj� i li��c mu wytatuowany kark wepchn�a sobie dozownik z tryptokain� w nabrzmia��, sin� od nak�uwania �y�� zaraz poni�ej �okcia. Nawet gdy osuwa�a si� po �cianie na mokry cement, u�miech nie znika� z jej twarzy. I s�usznie, pomy�la� Blooth, dla niej rozpoczyna�a si� w�a�nie najpi�kniejsza cz�� �ycia. Po raz pierwszy obserwowa� ten moment na w�asne oczy. Dot�d ogl�da� w klinice odwalaj�cych w transie �pun�w, do kt�rych nie dociera� ju� z zewn�trz �aden bodziec. Teraz patrzy� na moment przej�cia. Jej m�zg przestawia� si� w ci�gu kilku minut na nowy tryb funkcjonowania a� do zgonu za kilka dni, prawdopodobnie z powodu ataku serca. Wiedzia� te�, �e nie b�dzie czu�a cierpienia, bo ka�dy bodziec b�lowy jej m�zg zinterpretuje jako przyjemno��. Zgon i sam atak serca b�d� eksplozj� ekstremalnej rozkoszy. Gdy by� pocz�tkuj�cym asystentem, fascynowa�y te sztuczki zaawansowanej neurochemii, ale po latach pozosta�o zwyk�e zainteresowanie. Ale te kilka sekund wry�o si� w jego pami��. Na moment, gdy spojrza� za siebie, tandetny neon zgas� pogr��aj�c tunel w p�mroku, po czym teatralnie iskrz�c, na nowo rozb�ysn��. Ch�opak z wytatuowanym karkiem znika� w progu Oblivionu, a ona le�a�a przy �cianie z ko�czynami powykr�canymi, jak zepsuty manekin. Z jej kolana i �ydki s�czy�a si� na beton brunatna krew, a przy jej prawej d�oni le�a�y na cemencie szk�a rozbitego dozownika. Zapami�ta� w�a�nie to. Otarte od betonu �ydki, buty na wysokim obcasie, po�yskuj�ce czarne w�osy i sin�, rozwalon� �y��. M�g� pom�c, wzi��, na plecy, przenie�� z powrotem cztery kilometry na stacj�, poczeka� dwana�cie godzin na metro, zawie�� do kliniki i zafundowa� godn� �mier�. Po co? Moralnie mo�e nie, ale praktycznie by�oby to zupe�nie bezsensowne. Ona nie nale�a�a do gatunku. W�a�ciwie nie nale�a�a ju� wtedy, gdy miesi�ce wcze�niej pierwszy raz wstrzykiwa�a sobie w j�zyk prazmokokain�. Gdyby jej wtedy wyja�ni�, dlaczego nie powinna tego robi�, rzuci�aby si� z paznokciami, jak to dziwka na haju. Prazmokokaina zamienia�a m�czyzn w paranoik�w, a kobiety w zwierz�ta. Nast�pne kilka kilometr�w przeszed� staraj�c si� my�le� o swoim przytulnym gabinecie i o tym, �e jutro ma um�wion� wizyt� Xeni i Alberta Grumptona. Wyci�gn�� ich z ci�kiej padaczki w przeci�gu trzech dni i dosta� za to nagrod� Centrum Neurologii im. Wincklera. Znu�ony marszem, z trudem �ledzi� numery tuneli, by nie zab��dzi�. Min�o p� godziny i na wielkim, rozpadaj�cym si� naro�nym murze zobaczy� z ulg� nabazgrany olejn� farb� numer 835-12C. By� na miejscu. Ostatnie dwa kilometry korytarze opada�y w d�, wi�c znajdowa� si� mniej wi�cej na trzecim poziomie pod ziemi�. Skorzysta� ze starej windy towarowej dla personelu technicznego; ca�kowicie zdemolowana wygl�da�a jak klatka na zwierz�ta i cuchn�a moczem. Jad�c w g�r� bucza�a tak potwornie, �e wystraszy� si�, �e w niej utknie. Dwa pi�tra wy�ej odsun�� zardzewia�� krat� i wszed� do g��wnej hali starej londy�skiej fabryki w��kienniczej sprzed trzystu lat. By�a gigantyczna i wygl�da�a jak katedry. Trzy lata temu, gdy odprowadza� Alda, bardzo by� zaj�ty pilnowaniem, �eby ch�opak nie waln�� w kalendarz, dopiero teraz doceni� walory turystyczne F-412. Poszed� obok starej str��wki, min�� zasrane przez dzikie psy zaplecze dla pracownik�w, skr�ci� w korytarz ewakuacyjny, a potem w szeroki jak w hotelach boczny tunel prowadz�cy na powierzchni�. Panowa�a tu niewyobra�alna cisza, jakby korytarz by� d�wi�koszczelny. S�ysza� tylko swoje kroki na betonie, cichy chlupot ma�ych ka�u� i szmer wody �ciekaj�cej po �cianach, z kt�rych odpada� tynk ciemny jak heban. Cudowny spok�j. W mie�cie nie by�o szans na tak� cisz�, ruch nie s�ab�, nawet w nocy. Czasem o drugiej czy o trzeciej nad ranem budzi� go ten chory szum centrum, rz�enie neon�w, tr�bienie na skrzy�owaniach, �opot �migie� helikopter�w patroluj�cych i Transpex ze swoj� gigantyczn� mi�dzynarodow� stacj� kilka przecznic dalej. Miasto zawsze dudni�o, dysza�o, charcza�o, czka�o, nawet w tunelach metra, na dachach wie�owc�w, na p�ytach l�dowisk roziskrzonych reflektorami, wsz�dzie, gdzie ��czy�y si� metal i szk�o, w przemys�owej mgle, w pisku taks�wek i natr�tnym pulsowaniu �wiate�. A tutaj czu� si� jak w d�wi�koszczelnej komorze. Rozgl�da� si�. Drzwi po obu stronach by�y pootwierane albo powy�amywane, ale nie te, kt�re go interesowa�y, przedostatnie po lewej stronie. Poprawi� p�aszcz i waln�� kilka razy pi�ci�. Trwa�o to kilka minut, wi�c zacz�� w�tpi� w swoj� bystro��. - Kto tam? - odezwa� si� m�ski g�os. To nie by� Ald. A wi�c Meksykanin. - Doktor Richard Blooth, dla Alda... Ryszard. Przepraszam, czy go zasta�em? - Doktor pofatygowa� si� z miasta? A mo�e jest tu pan przypadkowo cholernym przejazdem? Zlekcewa�y� ironiczn� zaczepk�. - Przyjecha�em na pro�b� Alda. Prosz� mnie wpu�ci�, metro mam za dziesi�� godzin. Mo�e b�d� m�g� pom�c Aldowi, chyba �e tym razem za�pa� si� czym� innym ni� amydolem. M�czyzna �mia� si� szczerze z odrobin� politowania d�ug� minut�. - Twarda z pana sztuka. Egzamin zdany, to znaczy... dzi�kujemy uprzejmie za odwiedziny naszych cholernie, to znaczy bardzo skromnych prog�w. Mo�e pan wej��, doktorze. Moment, otwieram. Metalowe drzwi otworzy�y si� z trzeszczeniem. Stoj�cy w progu u�miechni�ty Meksykanin nie mia� w sobie nic meksyka�skiego, ale jego rysy i oczy z pewno�ci� by�y egzotyczne. Mia� nadzwyczajnie pi�kn� twarz i Blooth po raz kolejny z�apa� si� na kontemplowaniu tego pi�kna, podobnie jak przy Oblivionie, prostytutce i facecie z tatua�ami. Poczu� rodzaj niepokoju, odkry�, �e o czym� istotnym nie ma poj�cia, przecie� nigdy nie widzia� tak pi�knych kobiet i m�czyzn w mie�cie, na ulicach, w klubach, w�r�d swoich pacjent�w. Meksykanin mia� tak harmonijnie zbudowan� twarz, szyj�, ramiona, w�a�ciwie ca�e cia�o, �e oczu nie mo�na by�o oderwa�. Blooth czu� osobliwy niepok�j, �e mo�e tam, w mie�cie, ludzie si� uniformizuj� i w t�umach trudno odnale�� szczeg�lno��. Ale u�miech Meksykanina, jego zalotna uprzejmo�� sprawi�y, �e poczu� si� lepiej. Ten w b�yszcz�cej koszuli rozpi�tej pod szyj�, by� bardzo blady, wygl�da� na �miertelnie chorego albo wyzi�bionego, ale jego mi�nie, zw�aszcza bicepsy, by�y tak napompowane, jakby wr�ci� z treningu. - Witamy, doktorze. Prosz� wej�� i si� rozgo�ci�. Weszli do ogromnego pokoju bez okien. �ciany przykryte by�y purpurow� tkanin�, wisia�y na nich bez�adnie obrazy r�nej wielko�ci. Wsz�dzie panowa� chaos, na pod�odze le�a�y porozrzucane papiery. W �rodku by�o nieco cieplej ni� w korytarzach, ale by�a to raczej nora ni� normalna kwatera. Blooth zobaczy� strz�py czarno-bia�ych gazet codziennych z powycinanymi artyku�ami. Jakby trafi� na generalny remont, ale Meksykanin nie powiedzia� o ba�aganie ani s�owa, wi�c by� to, wida�, normalny wystr�j ich mieszkania. - Te piwnice s� koszmarne. Obieca�em sobie, �e ju� nigdy si� nie zapuszcz� w te okolice - powiedzia� z lekkim u�miechem. - Macie tutaj przyjemne gniazdko, jak na bezdomnych. Ale strasznie zimne. Cholera, ile tu jest, dziesi��, jedena�cie stopni?! Nie grzejecie? - A po co? Doktorze... Pan wybaczy, ale nie ka�dy, kto nie ma w mie�cie kwatery A z w�asnymi systemami grzewczymi i stacj� teleimersji, jest automatycznie bezdomny. Przechodzi� pan przez hal� g��wn�? - Blooth kiwna� g�ow�. - Mamy z Aldem ca�� fabryk� dla siebie. Strefy pozamiejskie z pewno�ci� nie cierpi� na przeludnienie. Jest pan tutaj pierwszym go�ciem od dw�ch miesi�cy. - Jasne, przepraszam, nie chcia�em was urazi�. Nie to chcia�em powiedzie�. - Nic nie szkodzi. Ja akurat jestem bogaty. M�j ojciec mia� prywatn� kopalni� rud chromu w Mozambiku. Sprzeda�em j� Korporacji Po�udniowej Afryki i mam teraz kurewsko �wi�ty spok�j. Blooth nie powiedzia� nic, ale ta deklaracja zbi�a go z tropu. Jak mo�na by�o wybra� dobrowolnie tak n�dzne �ycie i potem nie robi� z tego tragedii. Gdyby nie przyjemna powierzchowno�� Meksykanina, opu�ci�by ten przytu�ek czubk�w bez wahania. Wszystko, co widzia�, wyda�o mu si� interesuj�ce, ale nie mia� ochoty sp�dza� tu nawet kilku godzin. Chcia� przerwa� milczenie, wcieli� si� na nowo w rol� lekarza, rzuci� okiem na pok�j i zagai�. - Mog� si� rozejrze�, zanim p�jd� do Alda? Widz�, �e macie tu niez�� kolekcj� malarstwa. Co to jest na tej �cianie? Meksykanin u�miechn�� si�. - To dzie�a Alda, niez�e, prawda? Niech pan si� przyjrzy - powiedzia� z b�yskiem w oku. - Tam wisi "Powr�t Ganimedesa". Ni�ej, ten ma�y obraz to "Trzy chwile rozpaczy". - Meksykanin to mia� w g�osie namaszczenie przewodnika dumnego ze zbior�w swojego muzeum. - Co by tu panu jeszcze pokaza�... Tam, przy lustrach, to tryptyk, kt�ry Aldo sko�czy� tydzie� temu. Nazywa si� "Ostatnie przyj�cie anio��w iluzji". Widzi pan ten ocean w �rodku? Niesamowite, prawda? Malowa� go miesi�c czytaj�c poemat Stipheliusa o �mierci Posejdona. Niech si� pan odwr�ci. Za drzwiami stoj� "Ognie dzikich �wiat�w", to by�o pierwsze, co namalowa�. I co pan na to? Zawsze podoba�o mi si� to zestawienie brudnych szkar�at�w z lodowat� biel�, nie wiem, jak on to zrobi�. Wtedy by� tak nawalony steroidolami, �e musia�em wyciera� mu �lin� z podbr�dka. Albo tutaj. "Zdobycie twierdz b�lu". Skoro jest pan neurologiem, powinien to pan powiesi� w gabinecie dla swoich pacjent�w. Gdyby mo�na by�o namalowa� ulg�, pewnie tak by wygl�da�a. To wielkie p��tno obok to "Izajasz". Wygl�da gro�nie, ale jest zwiastunem nadziei. - Nadziei na co? - �e stara wiedza nie p�jdzie w zapomnienie. My to tak nazywamy, "stara wiedza". Ald chce j� ratowa�, i w og�le wskrzesza� wszystkie te opowie�ci. Pan nie wie, tak my�l�, ale od dawna to si� zacz�o. Trzeba budowa� ludzi na nowo, to znaczy, my musimy budowa� si� na nowo. To jest nasz pomys�. - Nie za bardzo rozumiem, ale �adnie to brzmi. Gdzie to wyczytali�cie? - Wznie�cie okrzyki, o nieba, bo bogowie zacz�li dzia�a�; Ryknijcie, podziemne �wiaty; G�ry wszystkie, wznie�cie okrzyki i ty, ost�pie le�ny wraz z ca�� sw� ro�linno�ci�! - Meksykanin wyrecytowa� frazy ze spokojem i dba�o�ci�, tak �e Blooth przez moment ca�kowicie pogr��y� si� w s�uchaniu. - To jest w�a�nie z Izajasza. O tej nadziei m�wi�. Nie wiem, jak to panu inaczej sformu�owa�. Nadzieja na wskrzeszenie i rozszerzenie dost�pu. Tak, �eby�my mogli stwarza�. Tak jest w Biblii, naprawd�. - Nadal nie rozumiem, ale... Jak by to powiedzie�... - u�miechn�� si� pojednawczo. - Ale doceniam walory poetyckie, serio. Mog� si� jeszcze rozejrze�? - Ju� pan pyta�. Prosz�. Blooth podszed� do tryptyku przy lustrach. Czu� si� zahipnotyzowany przez malowid�a. �rodkowe przedstawia�o ocean czy morze, wdzieraj�ce si� spienionymi falami w g��b ciemnego, poro�ni�tego lasem l�du. Wysoko na ska�ach zatoki wznosi� si� gigantyczny krzy�, na kt�rym kona� um�czony Chrystus. Cia�o zrasta�o si� z drewnem krzy�a, kt�ry zakwita� lotosami. W dole na pla�y i w falach umiera�y w m�czarniach potworne istoty, cz�ciowo ludzkie, cz�ciowo zwierz�ce, ale w miejscach, gdzie si� topi�y, woda stawa�a si� bardziej przezroczysta i l�ni�ca. To delikatne �wiat�o odbija�o si�, jak refleksy wysoko na ciemnych chmurach, tak �e daleko w lewym rogu zaczyna� by� widoczny czerwonawy ksi�yc. Lewa cz�� tryptyku by�a szeregiem bardzo ciemnych, brudnych, wr�cz odpychaj�cych smug t�ustej farby biegn�cych od g�ry ku do�owi. Z rog�w obrazu wybiega�y do�rodkowo snopy ciemnowi�niowych strz�p�w, jakby zaschni�te strugi krwi. Ostatnia, prawa cz�� przedstawia�a to samo, co obraz �rodkowy, ukrzy�owanie i przemiany demon�w, ale by�a namalowana jasnymi, �wietlistymi, niemal�e eterycznymi farbami. To, co wcze�niej trwa�o czarne i sk��bione, tutaj by�o przesi�kni�te delikatnymi jasnymi smugami, uk�adaj�cymi si� w spirale i wiry. Czarne morze sta�o si� morzem �agodnych �wiate�. Anio�y iluzji odesz�y. Sta� w milczeniu, Ald nie by� przecie� malarzem. Chocia� przez kilka godzin po detoksykacji stara� si� rozgry�� w rozmowie psychik� tego �puna, to jednak ani przez chwil� nie przysz�o mu na my�l, �e Ald m�g� namalowa� co� takiego. Blooth czu� si� poirytowany, gdy u�ywano przy nim archaicznej metaforyki religijnej, szczeg�lnie dra�ni� go biblijny be�kot, ale zawsze by� wra�liwy na sztuki wizualne, a to, co teraz ogl�da�, robi�o wra�enie. Lotosy porastaj�ce krzy� na �rodkowym malowidle zamienia�y si� na prawym obrazie w p�omienie czystych �wiate�, demony okaza�y si� pustymi przestrzeniami pomi�dzy wie�cami blasku, a puszcza, w kt�rej szala�o tornado, wygl�da�a jak tafla �agodnych odblask�w ognia. - Dlaczego Ald nie wspomnia�, �e jest malarzem? To w ko�cu rzadki fach. Meksykanin u�miechn�� si� pob�a�liwie. - Bo nim nie by�, doktorze. Po prostu nim wtedy nie by�. A tak w og�le, czy ja si� przedstawi�em? Przepraszam, jestem Dorgias. Nie wiem, sk�d to imi�, przysi�gam, ale je lubi�. Ald pewnie panu m�wi�, �e urodzi�em si� w Singapurze. Moja matka by�a Tajk�, a m�j ojciec Kuba�czykiem. Wychowa�em si� w Mozambiku. Nie uwierzy pan, jakie pot�ne jest Maputo. Wiedzia� pan, �e �yje tam pi�� milion�w mieszka�c�w? Te� maj� ca�y pierwszy poziom z kwaterami kategorii A, jak w Londynie. Teraz miasta w�a�ciwie si� nie r�ni�. Blooth roze�mia� si�. Szczero�� Dorgiasa by�a rozbrajaj�ca. Ale Meksykanin nie zwr�ci� na to uwagi i z niecierpliwo�ci� wyja�nia�. - My�l�, �e chce pan zobaczy� Alda. Tyle �e nie jestem pewien, czy on mo�e rozmawia�. Od wczoraj �pi. Jest teraz w fazie ekstratencji, jego cia�o szybko si� regeneruje. Musia�em mu na pocz�tku dawa� du�o ostrych anestetyk�w, bo zwija� si� z b�lu. Teraz jest dobrze. Ma tylko zdeformowany mostek i cz�� �eber, ale wygl�da bardzo dobrze, wr�cz pi�knie. Sam pan zobaczy. Blooth przesta� si� �mia� i przymru�y� oczy. - Jezu, cz�owieku?! Jaka ekstratencja?! Czy wy jeste�cie normalni?! - popatrzy� ostro na Meksykanina. - To mo�na wywo�a� tylko sztucznie przy ostrej atrofii mi�ni albo po ci�kich operacjach. Ekstratencja jest rygorystycznie kontrolowana przez kliniki, nie wolno tego robi� poza rejestrem. Gdyby si� kto� dowiedzia�, zlikwidowaliby was od razu. Rozumiesz, smarkaczu? A ty m�wisz o tym tak po prostu, jak o b�lu g�owy! Kto� go widzia� opr�cz ciebie? - Ufam panu pewnie bardziej ni� on, mimo �e si� poznali�my dopiero teraz. Blooth och�on�� z gniewu i wpatrywa� si� w ch�opaka wyczekuj�co. Obaj wiedzieli, co grozi za nielegalne praktyki. - Kroi�e� go czy co? Nie do��, �e �pacie, to jeszcze bawicie si� w chirurg�w? Wiesz, co si� stanie, je�li tkanka zacznie si� regenerowa� zbyt szybko? A w og�le, sk�d wzi�li�cie regeneratory? - To jest inny rodzaj ekstratencji, doktorze. Niech si� pan uspokoi. Prosz� najpierw zobaczy�. Ju� nied�ugo to pan b�dzie pyta�, a ja, je�li zechc�, b�d� odpowiada�. - M�wisz o jego ekstratencji i chcesz, �ebym si� uspokoi�?! Co mu zrobi�e�? - Nic i on nie wezwa� pana na ratunek. Chce tylko, �eby pan go obejrza�. Jest teraz bardzo szcz�liwy. Wiem, bo te� co� takiego prze�y�em. Blooth rozpi�� p�aszcz i wzi�� oddech. - Dobra... Spokojnie. Rozumujmy logicznie. Zanim mi wszystko obaj wyja�nicie, najpierw powiesz, sk�d macie te obrazy? Ukradli�cie je? Obaj dobrze wiemy, �e Ald tego nie namalowa�. Wtedy, gdy go odprowadzi�em, by� w�a�ciwie wrakiem i m�g� nie prze�y� nawet kilometra drogi. Praktycznie by� trupem, tak mia� zdegenerowany m�zg i mi�nie, a ty mi m�wisz, �e wygl�da pi�knie i jest szcz�liwy? Albo te obrazy? To ty je namalowa�e�, prawda? By� z ciebie bardzo dumny, m�wi�, �e kocha ci� bardziej ni� siebie. - Niech si� pan wreszcie zamknie i idzie za mn�. Przeszli przez korytarz do innego pomieszczenia, zaciemnionego i dusznego. Przy �cianie sta� czarny fotel z du�ymi oparciami pod �okcie, przypominaj�cy stylow� kanap�. Ald siedzia� w nim z zamkni�tymi oczami, jak pos�g. W nieskazitelnie bia�ej koszuli, sk�rzanych spodniach i sprawia� wra�enie �pi�cego. Blooth popatrzy� na niego uwa�nie, poczu� zaskoczenie i dezorientacj�. Mia� w pami�ci wszystkie szczeg�y sprzed trzech lat, to, jak ch�opak wygl�da�, jak si� zachowywa�, jego rysy twarzy, w�osy, karnacj�, budow� cia�a, zdj�cie LCMRO jego m�zgu, nawet kolor paznokci i wielko�� guz�w wiriogennych pod praw� �opatk�. Patrzy� teraz na niego i by� wstrz��ni�ty rozleg�o�ci� zmian. Ald mia� delikatne, niewyobra�alnie harmonijne rysy, tak jakby odm�odnia� i zaczyna� si� upodabnia� do Dorgiasa. L�ni�ce w�osy opada�y na uszy i czo�o zas�aniaj�c cz�� idealnie g�adkiej, bladej twarzy. Nie by� ju� ani chudy, ani garbaty, jego cia�o nabra�o m�skich, wyra�nych kszta�t�w. By� teraz tak samo umi�niony jak Dorgias, wygl�da� jak zdrowy, przystojny ch�opak, a jednocze�nie zdawa� si� ju� kim� innym. Z jego twarzy bi� niewyobra�alny spok�j i harmonia, by� jak dziecko. Blooth obejrza� jego kark i �okcie, potem spr�bowa� go ocuci�. Zauwa�y� wtedy ma�e wybrzuszenie pod koszul� na lewej piersi. Spojrza� na Dorgiasa. - Mog� go obejrze�? Dorgias za�mia� si�. - Prosz�, zar�czam, �e nie b�d� zazdrosny. Blooth rozpi�� kilka guzik�w i odchyli� koszul� Alda, zaraz potem wyprostowa� si� przera�ony. Po prawej stronie pier� wygl�da�a normalnie, ale po lewej cz�� �eber by�a zdeformowana, jakby nie wykszta�ci�y si� do ko�ca. Przez prawie przezroczyst� sk�r� Blooth mog� zobaczy� powi�kszone, spuchni�te serce. By�o sine, prawie zielonofioletowe i przesuni�te nienormalnie na zewn�trz, w stron� cienkich �eber. Kilka centymetr�w wy�ej, tu� pod obojczykiem sk�ra ju� mia�a normalny kolor, ale poni�ej m�g� jeszcze zobaczy� nabrzmia�e, pulsuj�ce sploty t�tnic i �y�, jakby kto� otworzy� ch�opakowi klatk� piersiow� i owin�� jam� sam� foli�. Nachyli� si� i obejrza� uwa�nie serce, aort�, g��wn� �y��, a potem widoczny kawa�ek mocno zniekszta�conej i poczernia�ej �y�y ramienno-g�owowej. - On �yje? Jestem lekarzem, ale nie wiem, czy to mo�liwe, �eby �y�. Czym� go podtrzymujesz? - M�wi�em, �e jest w ekstratencji. Za jakie� trzy, cztery dni b�dzie wygl�da� jak ja. Obojczyki powinny si� zregenerowa� do jutra. Najgorzej b�dzie z uk�adem krwiono�nym. Ja odczuwa�em b�le jeszcze kilka miesi�cy po odbudowie, ale mo�na wytrzyma�. - Jakiej odbudowie? To ty go tak urz�dzi�e�? Operowa�e� go? A reszta to operacje plastyczne? - Niech pan przestanie mnie m�czy� idiotyzmami. Przed za�ni�ciem powiedzia�, �e namaluje specjalnie dla pana nowy tryptyk. Teraz pewnie rozmawia z Izajaszem, jakie pi�kno wcieli�, �eby tacy jak pan mogli je kontemplowa�. Dorgias odwr�ci� si� i odszed� w g��b pokoju. Krzykn��, �e musi na chwil� znikn�� w toalecie, bo �le si� poczu�. Blooth ogl�da� Alda jeszcze staranniej zastanawiaj�c si�, jakie� chemikalia mo�e mie� teraz we krwi, �e �yje bez zaka�enia. Podni�s� ch�opakowi powieki i pr�bowa� nawi�za� z nim kontakt, ale ruchy ga�ek ocznych by�y niezale�ne. Ald sprawia� wra�enie, jakby spa�. By� ol�niewaj�co pi�kny i jednocze�nie odra�aj�cy jak uszkodzona rze�ba. Blooth zapi�� mu z powrotem koszul� i dotkn�� biceps�w, �eby si� upewni�, �e s� naturalne. Sprawdzi�, czy nie ma gor�czki i usiad� na pod�odze wpatruj�c si� bezradnie w spokojn� twarz. Ald by� ju� kim� innym, odleg�� pi�kn� istot�, kt�ra prawdopodobnie prze�ywa�a na jego oczach niewyobra�alne cierpienia. Blooth nie czu� z nim ju� �adnej wi�zi. Nawet gdyby ch�opak si� obudzi� i zacz�� m�wi� o swojej polskiej rodzinie, doktor podejrzewa�, �e i tak nie m�g�by nawi�za� z nim �adnego emocjonalnego kontaktu. Ch�opak le�a� nieruchomo, chore serce pulsowa�o pod cienk� koszul�, nabrzmia�e �y�y oplata�y wie�cami jego ods�oni�te ramiona, a pod jego powiekami rodzi�y si� fantastyczne �wiaty. Je�li m�g� usi��� i malowa� takie dzie�a, to r�wnie dobrze m�g� teraz rozmawia� z Izajaszem. Blooth nie m�g� zapomnie� oceanu �wiat�a z "Ostatniego przyj�cia anio��w iluzji". By� got�w przyj��, �e ch�opak naprawd� ujrza� Chrystusa w�r�d lotos�w i demon�w. Ale to oddala�o go jeszcze bardziej od gatunku, przestawa� by� cz�owiekiem tak samo, jak dziwka sprzed Oblivionu. Spojrza� w ciemno�� korytarza, zaniepokojony. - Dorgias, jeste� tam? Wszystko w porz�dku? - Tak, spokojnie... Ju� id�, tylko... Zaraz - dobieg�o zza drzwi. Nie przychodzi� przez kwadrans. Blooth wsta� z pod�ogi i wszed� do korytarza. Zapuka� i nas�uchiwa�. Dorgias nie odpowiada�, wi�c otworzy� drzwi i wszed� do starej, zdewastowanej �azienki bez okien, w kt�rej by�o ciemno jak w piwnicy. Wyt�y� wzrok, �eby przenikn�� p�mrok. Dorgias le�a� na pod�odze opieraj�c g�ow� na betonowym podwy�szeniu pod nieistniej�c� wann� i wpatrywa� si� nieruchomo w ciemno�� po drugiej stronie, jakby na co� czeka�. Praw� r�k� mia� poharatan� najprawdopodobniej o kilka drut�w wystaj�cych z pod�ogi. Pr�bowa� zdj�� koszul�, ale rozdar� j� a� po r�kaw i pokrwawi� spodnie. Blooth zauwa�y� nabrzmia�e niebieskawe �y�y na jego szyi i brzuchu, takie jak u Alda. Podbieg�, �eby pom�c mu wsta�. Ch�opak mia� rozci�t� warg�. Krople potu na jego czole zal�ni�y w przy�mionym �wietle wpadaj�cym przez otwarte drzwi. Blooth wyj�� chusteczk� i zaj�� si� wycieraniem sklejonych w�os�w. - Cholerne �puny. Jeste� zadowolony? Teraz jeste� szcz�liwy? Jak ja mam ci pom�c, skoro jutro i tak nawalisz si� steroidolem jak bydl� i b�dziesz si� tu czo�ga� po pod�odze?! Teraz przynajmniej rozumiem. Nic dziwnego, �e Ald podziurawi� sobie klatk� piersiow�, skoro jest tak nawalony, �e nie reaguje nawet na �wiat�o. A ty? Sp�jrz, jeste� ca�y wymazany krwi�. Poza tym masz ekstrypsj� �yln�, on te� - Blooth dotkn�� ostro�nie �y�y na szyi Dorgiasa. - Je�li wam czego� nie podam, gro�� wam wylewy. Sko�czycie tutaj jak zwierz�ta. I nikt nie przyjdzie i nie powie: "Patrzcie, biedni ch�opcy, trzeba im pom�c, bo s� zagubieni". Niech was szlag ... Dorgias po raz pierwszy spojrza� na niego w�ciek�ym wzrokiem. Blooth wyczu� to i przestraszy� si� jego szczero�ci. - Za kogo ty si� uwa�asz? Przyje�d�asz z miasta i my�lisz, �e co, jeste� pierdolonym misjonarzem? Poradzimy sobie bez ciebie. My eksperymentujemy, Blooth. Zacz�li�my przebudow�. Dysponujemy �rodkami, kt�re mog� zmieni� ludzi. Jeste�my jednymi z pierwszych. �a�uj�, �e musisz nas ogl�da� w takim stanie, ale tak wysz�o. To, co widzia�e�, Ald, jego nowe cia�o, jego obrazy to jest prawdziwe. Fizycznie nieprzytomny, tu jest, teraz z nami. Jest tutaj i w tysi�cach innych miejsc jednocze�nie. Blooth znieruchomia�, odczu� zm�czenie i zw�tpienie, brak�o mu si�, �eby walczy� o dusz� ch�opaka. Pog�adzi� go po g�owie, opu�ci� ramiona i bezradnie opad� na betonow� pod�og� opieraj�c si� o �cian�. Otar� spocone r�ce o koszul� i poplami� j� cudz� krwi�. Zakl�� w my�lach. Obaj s�yszeli szelest wody wyciekaj�cej ze starego kranu i �wist nocnego wiatru w zewn�trznych korytarzach. Blooth patrzy� na snop �wiat�a padaj�cy przez drzwi na bezw�adn� d�o� ch�opaka. Zn�w krew na cemencie, dzisiaj widzia� to ju� drugi raz. - Nie wiem, do czego zmierzacie, ale mo�esz mi chocia� powiedzie�, co sobie wstrzykn�li�cie - zacz�� powoli spokojnym, zrezygnowanym tonem. - Szczerze m�wi�c, za bardzo mnie to nie interesuje, tutaj i tak nie mog� wam pom�c, jak sam widzisz, ale je�li chcesz, wyja�nij. S�ucham. Dorgias u�miechn�� si�, ale zaraz j�kn�� z b�lu. Dotkn�� spuchni�tej d�oni i obliza� krwawi�c� warg�. Mia� oczy przymru�one w wyrazie rozkoszy. - Nie znacie tego jeszcze, doktorze. Dostali�my to z Azji, jedno z laboratori�w jest w Okinawie - m�wi� wolno, z namys�em. - Opr�cz nas w tej cz�ci �wiata eksperyment prowadzi jeszcze kilku z podziemia. Wy ju� dawno si� pogodzili�cie z tym, �e wszyscy jeste�my straceni. Ale to od nas zacznie si� naprawa. Zastanawia� si� pan kiedy�, jak d�ugo poci�gn� wasze g�upie miasta? Dwie�cie, trzysta lat? Przecie� wy si� tam udusicie. Wie pan ile ma teraz Rexia w Mongolii? Osiemdziesi�t trzy miliony mieszka�c�w, czterna�cie poziom�w, dziewi�� podziemnych, do tego trzyna�cie tysi�cy modu��w gospodarczych. By� pan tam kiedy�, doktorze? W por�wnaniu z ni� Londyn jest przytulnym rajem, chocia� w Rexii trzydzie�ci pi�� procent kwater to te� pierwsza kategoria. My�li pan, doktorze, �e przetrwacie? Ilu jest na Marsie, cztery, pi�� milion�w? Nie sta� was, wszyscy o tym wiecie. Nie uratuje was Korporacja Bada� Kosmicznych ani �adne programy globalne ONZ-u. Musz� zaj�� wielkie zmiany, nie mo�emy by� ju� tacy jak do tej pory, bo wy wszyscy pozjadacie si� z g�odu. Sp�jrz na to twoje miasto, wygl�dacie jak szczury, bez wzgl�du na to, czy nosicie krawaty, czy nie. Szczury w apartamentach. - Nie, to wy jeste�cie chorymi szczurami. Tutaj, w tych norach poza stref� chcecie nas uczy�. Wi�c co wzi�li�cie? Powiedz mi, zdrad� mi imi� twojego zbawienia, mo�e zapisz� si� do waszej sekty - powiedzia� z drwin�. - OXMP3. Inteligentny rezonator. - Co to jest? Pochodna myperydalu? - Oczywi�cie �e nie. Mog� panu powiedzie�, i tak to wam nic nie wyja�ni. 2, 3, 8 - trisfosforan oksygyromycyny. M�wimy na ni� pieszczotliwie oksymapam albo somatomialgina, jak pan woli. Wch�ania si� bardzo szybko i jest wysoce reaktywna. Po kilku godzinach dysocjuje na pi�� podjednostek, wbudowuje si� ca�kowicie w DNA i zmienia szlaki metaboliczne w kom�rkach, tempo zmian zale�y od rodzaju tkanki. W neuronach zmienia struktur� cytoszkieletu i pobudliwo�� b�ony. Wystarczy? - I co, w zwi�zku z tym mam rozumie�, �e to wasze g�wno regeneruje organizm? - Mog� panu wybaczy�, Blooth, bo jest pan lekarzem. Nam nie zale�y na nie�miertelno�ci, to wy macie obsesj� na tym punkcie. To nie jest zwyk�a cz�steczka, zosta�a skonstruowana tylko jako katalizator, reszta zale�y od ludzi. Nie powiem nic wi�cej, bo po co, jest pan dla nas kim� z zewn�trz. Na nowo zapad�o milczenie. Dorgias krwawi� coraz bardziej, ma�a ka�u�a wody przy jego r�ce zabarwi�a si� na czerwono. Blooth poczu� przeszywaj�ce zimno; jasne, siedzi przecie� na mokrym betonie. - Chod�, przezi�bisz si�, pomog� ci wsta�. Musz� opatrzy� t� ran�. - Chc� pana jeszcze o co� prosi�. Czeka�em na to. Jezu, jak to powiedzie�... Ald zadzwoni�, bo to ja go nam�wi�em. Mo�e co� pan dla mnie zrobi�? Musz� jak najszybciej wyci�� sobie w�z�y ch�onne, tylko pod�uchwowe - Dorgias wskaza� na szyj�. - Musz� to zrobi�. To jest ostatnia rzecz. Zrobi pan to dla... nas? Wytnie je pan? Blooth milcza�. Na nowo ogarn�a go odraza i w�ciek�o�� niezrozumienia. Czemu nie patrzy� na Dorgiasa od pocz�tku jak nale�a�o? Jak na psychopat�. - Niech pan si� o nic nie martwi. Mam skalpel, wszystko jest przygotowane. Inaczej sam b�d� musia� je sobie wykroi�. Pan to zrobi lepiej, to jest pana dzia�ka. Prosz�. Potem wszystko si� sko�czy. Blooth spojrza� na szary beton pod�ogi, purpurowe plamy krwi i bia�e cia�o ch�opaka. Teraz dla odmiany zamiast kosmicznego dystansu zacz�� odczuwa� prawdziwe wsp�czucie. - Nie. Nigdy tego nie zrobi�, Dorgias. Nawet dla Alda czy ciebie. Nie wolno mi, to wbrew konwencji, wiesz o tym. Poddajesz mnie jakiemu� testowi, czy naprawd� jeste� ob��kany? Je�li chcesz, kr�j si� sam. Ch�opak u�miechn�� si� �agodnie, nie by� nawet rozczarowany. - W takim razie niech mi pan chocia� zrobi zastrzyk. To bardzo wa�ne. Ampu�ki z androneuryn� s� w plastikowej torebce przy lustrze, strzykawka le�y obok. Sam nie poradz�, nie mog� dobrze rusza� d�oni�. Teraz poczu� lito�� wraz z czym� w rodzaju sympatii. My�la� nawet, czy nie przeprosi� Dorgiasa za agresywno��. Jak zwykle �a�owa� tego, co powiedzia� ludziom, na kt�rych mu zale�a�o. Wyj�� ampu�k� i nape�ni� strzykawk� b��kitnym p�ynem. - Ma by� domi�niowo? - A jak�eby inaczej, doktorze - odpowiedzia� Dorgias rozbawiony sytuacj�. - Du�o tego bierzesz? - Tyle, ile trzeba. Niech si� pan nie martwi, dla mnie to jest jak aspiryna. - Nie w�tpi�. Dorgias obr�ci� si� z trudem na brzuch i zsun�� spodnie. Blooth pochyli� si�, usun�� powietrze ze strzykawki i powoli wbi� ig�� w jego po�ladek. - Gdyby te zastrzyki robi� mi zawsze taki przystojniak jak pan, to zni�s�bym nawet kilka razy dziennie - Dorgias roze�mia� si� i spojrza� zalotnie. - Czysta przyjemno��, zupe�nie czysta. - Przymknij si�. I nie patrz tak, je�li mog� prosi�. - W porz�dku, nie wiedzia�em, �e pan doktor jest dra�liwy. Prawda, prawda, ma pan ju� adoratora, ma pan swoj�... jak jej tam... Dardy. - Powtarzam, przymknij si� - m�wi� Blooth rozbawiony brakiem dyskrecji Alda. A wi�c ca�e podziemie strefy pozamiejskiej ��cznie z Oblivionem wie o romansie doktora z sekretark�, ale nie jego matka. - Wstawaj, no dalej. Teraz, nie mo�esz tu le�e�, wykrwawisz si�. - To jest akurat ostatnia rzecz, jakiej si� boj�. - A w og�le czego� si� boisz? Dorgias spowa�nia�. - Boj� si�, �e �lepi jak pan nie uwierz�, �e dla wszystkich jest ci�gle nadzieja. Wsta� z wielkim wysi�kiem, wspar� si� na ramieniu Blootha, jeszcze bardziej plami�c doktora krwi�, co wyra�nie go rozbawi�o. Blooth dawno pogodzi� si� z konieczno�ci� wyrzucenia koszuli, wi�c odpowiedzia� u�miechem. Obj�� ch�opaka mocno, wolno wyprowadzi� go przez d�ugi korytarz i u�o�y� obok Alda w szerokim fotelu. Dorgias u�o�y� wygodnie zwichni�t� nog�, wtuli� si� w Alda i poca�owa� go. - Wygl�da pan zabawnie, doktorze, ca�y we krwi. Wracaj�c odstraszy pan swoim widokiem ka�d� �ajz�. Blooth patrzy� na nich, zdawali si� tak idealnie dopasowani, �e nie m�g� od nich oderwa� oczu. Jak wcze�niej usiad� na pod�odze i opar� si� plecami o �cian�. Podziwia� ich pi�kno splecione z kalectwem. - Nie m�w do mnie "pan". M�w Blooth. Nie jeste�cie moimi pacjentami, darujmy sobie urz�dowo��. - Jak sobie �yczysz, ale ta urz�dowo�� mnie bawi. - D�ugo �yjecie tu razem? - Nie wiem, nie pami�tam. Troch� stracili�my rachub� czasu. - A kiedy wzi�li�cie oxymapam? - Ald jakie� trzy miesi�ce, ja prawie rok. Nie�le, nie? Jestem po ekstratencji, on jeszcze to przechodzi, ale ju� nied�ugo, ju� prawie koniec. Zanim zasn��, namalowa� te obrazy. Gdy zasypia�, powiedzia�, �e spotka si� z Izajaszem osobi�cie. Ja mu wierz�, bo p� roku temu spotka�em Boga. Serio. W pewnym sensie nale�ymy do grona wybranych. Pewnie cztery stulecia temu nie byliby�my niczym szczeg�lnym, wtedy ludzie miewali objawienia i nikt si� nie ekscytowa�, ale teraz jeste�my jak zwierz�ta, Blooth. Wszyscy. Jeste�cie zwierz�tami, a uwa�acie si� za co� wi�cej. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazi�, jak nisko upadli�my. - Ale dlaczego mieliby�my po�yka� narkotyki? �eby mie� objawienia? - Nie narkotyki. Rezonatory. Inaczej jeste�cie sko�czeni, przegrani, jeste�cie kompletnymi zerami. Wszyscy b�d� �lepi jak krety a� po ostatni dzie� tej chorej planety. B�dziecie umierali w gruzach i nie zobaczycie niczego poza swoimi �mierdz�cymi trupami. Kiedy�, gdy ludzie umierali, mieli wizje, widzieli anio�y, dusze zmar�ych, demony, nawet Boga, a teraz nawet gdyby ich naszpikowa� halucynogenami, to i tak nie zobacz� niczego poza swoimi p�askimi fantazjami. Sprawd� to, Blooth. Nawal przechodnia z ulicy twojego miasta zwyk�� prazmokokain� i zapytaj go potem, co zobaczy�. Z zachwytem opowie, jak si� pieprzy� z gwiazd� porno i jakie to by�o prawdziwe. Jeste�cie upo�ledzeni. Macie tak kalekie m�zgi i oczy, �e nic nie widzicie. Zasrane maszyny, wybacz mi to, ale tak to wygl�da. I ty cz�owieku przyszed�e� nas leczy�?! - A wy tutaj uwa�acie si� za prawdziwych ludzi? - Nie, wszyscy jeste�my upadli, gorzej ni� zwierz�ta. Wszyscy potrzebujemy leczenia. Nasze m�zgi trzeba przedrenowa�, przery� i przeora� jak pieprzone pola, wycisn�� z nich, co si� da, p�ki nie jest za p�no. Wszyscy potrzebujecie rezonator�w, ty te�. Musicie si� cali przebudowa�, od ko�ci po oczy, ka�dy chrzaniony neuron, �eby�cie wygl�dali jak my. Sp�jrz tylko. Jeste�my pi�knem. Przecie� to widzisz. Blooth siedzia� skulony i medytowa� nad plam� krwi na swojej koszuli. Gdy podni�s� g�ow�, Dorgias zn�w ca�owa� Alda, g�adzi� go po w�osach i szepta� do ucha. Potem odchyli� si�, wyci�gn�� r�k� i zapali� stoj�c� przy fotelu lamp�, zabytek, kt�ry nie powinien dzia�a�. Mia�a b��kitny aba�ur ze zwyk�ego papieru oklejonego czarn� lam�wk�. W�t�e, niebieskie �wiat�o wype�ni�o pok�j, na odrapanych �cianach z ob�a��c� tapet� pojawi�y si� cienie. Blooth mia� wra�enie, jakby kto� przeni�s� go do dwudziestego wieku. Pok�j by� zimny, poza fotelem, materacem i kilkoma obrazami w�a�ciwie pusty, a mimo to mia� odczucie, jakby by�o w nim przytulnie. - Rzu� okiem na tamten obraz w rogu. Widzisz go? - spyta� Dorgias i wskaza� du�e, ciemne p��tno z ogromnym drzewem na pierwszym planie. - Nazywa si� "Stare pouczenie". Na dole jest napis, mo�e zobaczysz, to po hebrajsku. Ald zacz�� m�wi� po hebrajsku pewnej nocy jakie� dwa tygodnie temu i zaraz to napisa�. Nie musisz si� trudzi�, powiem ci, co tam jest: Ki jodea elohim ki bejom akalekem mimenu winipekehu enekem wihejitem kelohim jodej tob wara. To znaczy: Bo B�g wie, �e kiedy zjecie owoc z tego drzewa, to otworz� si� wam oczy i b�dziecie tak jak on znali dobro i z�o. Nie wiem, czy pami�tasz, Blooth, to powiedzia� diabe� do ludzi. Kiedy� to by�a rzeczywi�cie gro�ba dla Boga, �e ludzie b�d� wiedzieli za du�o, ale teraz jest na odwr�t. Ludzie s� t�pi i �lepi jak robaki, wi�c nie daliby si� skusi� nawet diab�u, bo nie zrozumieliby, o co mu chodzi. �a�osne, nie wydaje ci si�? Ale je�li nie w ten spos�b, to z�o i tak znajdzie sobie sto innych, �eby si� za nich zabra�. - Dorgias przerwa� i spojrza� na doktora ze wsp�czuciem. - Bo�e, wygl�dasz, jakby� zaraz mia� zasn��. Blooth ockn�� si�, otworzy� oczy. - Przepraszam, jestem kompletnie wypluty. Chyba powinienem ju� i��. - Wcale nie. S� jeszcze dwie kanapy, jedna w bibliotece. Id� i po�� si�, gdzie chcesz. Gdy si� obudzisz, dam ci now� koszul� i wr�cisz do miasta. Wiem, �e tu zimno, ale wytrzymasz. Je�li nie, to co� sobie zaaplikuj, w ko�cu jeste� lekarzem. My ju� tego nie potrzebujemy. Blooth podni�s� si�. - Naprawd� dobrze wam �ycz�, Dorgias, m�wi� serio. Nie wierz� w to, co m�wisz, ale ciesz� si�, �e jeste�cie szcz�liwi. Mo�e rzeczywi�cie si� zdrzemn�. Metro mam za siedem godzin, na stacji zmarzn�. Jezu, cz�owieku, jeste�cie biali jak kreda, mimo wszystko okryjcie si� chocia�. U�miechn�� si�, kiwn�� r�k� i ostatni raz spojrza� na staromodn� lamp� z niebieskim aba�urem. Za ciemnym korytarzem bez trudu odnalaz� star� kanap� w zagraconym pokoiku z rega�em przeci��onym ��kn�cymi ksi��kami. Chwil� przegl�da� zakurzone papiery, kt�rych nikt nie porz�dkowa� przez lata. Na wysoko�ci kolan znalaz� wci�ni�ty mi�dzy szparga�y, pognieciony tom Stipheliusa "�mier� Posejdona" oprawiony z zielon� imitacj� sk�ry. Zielona biblia duchowych odszczepie�c�w. Natchnienie Alda, prawdziwe dzie�o starej epoki. Wzi�� ksi��k�, zasun�� �mierdz�c� kotar� ma�e okno nad kanap� i po�o�y� si� ostro�nie na trzeszcz�cym ��ku z zepsutymi spr�ynami. Przejrza� stron� tytu�ow�. Roma, 2014, Edizioni Classica Nova, nak�ad limitowany. Prawdziwy zabytek, nadawa�by si� do kt�rego� z muze�w w centrum. Wertowa� ��te kartki i na chybi� trafi� zatrzyma� si� w po�owie. Zacz�� czyta� powoli, bo s�abo zna� �acin�. V. Carmen nautae. A wi�c to by� ten s�ynny poemat odszczepie�c�w. "Pi�ta pie�� �eglarza". Kr��y�a legenda, �e ludzie, kt�rzy przeczytali t� ksi��k�, nigdy nie byli ju� tacy sami. W to akurat wierzy�, s�owo mo�e by� dobrym narkotykiem. Per maria terrena in saecula navigo et freta tenebricosa domus meae sunt; sed cum in insulam captivorum redeo quorumque morbo tactos oculos attingo ego ad maritima spatia reverti malo, silentium ac insaniam oblivio antepono. Trzyma� w r�kach poemat chorych na samotno��, kt�rzy nigdy nie godzili si� na �adne zniewolenie. Te wersety by�y objawieniem wolno�ci, ale r�wnie dobrze m�g� je napisa� diabe�. Gdy chodzi�o o takie rzeczy, by� bardzo ostro�ny. Zawsze, gdy kto� m�wi� "B�g" albo "diabe�", gdy napomyka� co� o "prawdzie" albo "duchu", w g�owie Blootha zapala�o si� czerwone �wiate�ko: "uciekaj, daj sobie spok�j, nie daj si� zwariowa� jak kaznodziejskie �puny i niebezpieczni psychole ze �wi�tymi ksi�gami i gadkami o czakramach". Uwa�a�, �e by�o to s�uszne. Cywilizacja, kultura, Londyn mo�e nie mia�y si� zbyt dobrze, ale przecie� nie by�oby te� zdrowe da� si� zwariowa�. Nale�y trzyma� �pun�w z ich chorobliwymi objawieniami daleko od siebie, mo�e nawet przymyka�. Wszyscy tak uwa�ali, nawet matka Blootha. Wszystkie choroby, degeneracje i skrzywienia zawsze bra�y si� z podziemia, spoza stref, z nadmiaru wolno�ci, a psychole z krzy�ami i kadzide�kami na skrzy�owaniach albo przy fast foodach byli i tak stosunkowo niegro�ni. Jednocze�nie zale�a�o mu, by co� z tego zrozumie�, by dotrze� chocia� do ma�ego skrawka umys��w tych ch�opak�w, kt�rzy le�eli w s�siednim pokoju. Nie lubi� poezji, wola� roczniki neurologiczne, ale zna� troch� �acin�, wi�c mru��c oczy ze zm�czenia, mozolnie, jak uczniak na lekcji, t�umaczy� pie�ni odrzuconych. �egluj� przez ziemskie morza, ciemne cie�niny s� moimi domami, ale kiedy wracam na wysp� straconych i dotykam ich chorych oczu, wol� wraca� na morskie przestrzenie, cisz� i szale�stwo wol� ni� zapomnienie. Zasn�� potem, wdychaj�c zapach starych kartek, w niepokoju. Zgrzyt metalowej szyny na kt�rym� z ni�szych poziom�w wyrwa� Blootha z p�snu. P�ka�a mu g�owa, czu� b�l pulsuj�cy w skroniach i za oczami. Usiad�, spr�yny ��ka zaskrzypia�y pod jego ci�arem. Okienko, kt�re zas�oni� przed za�ni�ciem, by�o otwarte i m�g� wyczu� cudownie orze�wiaj�cy podmuch nocnego wiatru. By�o mu wszystko jedno, czy z�apie jakiego� szczurzego wirusa z powierzchni. Na pod�odze le�a� pognieciony tom Stipheliusa, wi�c podni�s� go i wcisn�� na doln� p�k�. Za okienkiem by�a czarna noc, panowa�a �miertelna cisza i Blooth poczu� narastaj�cy niepok�j. Przeci�gn�� si� i spojrza� na zegarek. Zamar� w bezruchu, serce zabi�o mu mocniej. "Co si� dzieje, do cholery?! Jak to pierwsza?!" - wymamrota�. Pami�ta�, �e po�o�y� si� wp� do trzeciej. Zacz�� snu� podejrzenia. Mo�e Dorgias wstrzykn�� mu tanie usypiaj�ce g�wno, �eby go d�u�ej zatrzyma�. Otworzy� drzwi i przeszed� ciemnym korytarzem do pokoju Alda i Dorgiasa. Przy �cianie le�a�a otwarta lekarska torba, czy�by okradli go z regenerator�w? Przejrza� torb�, wszystko by�o na miejscu, brakowa�o tylko strypsalginy w tabletkach na pobudzenie nerw�w czuciowych. Za to fotel, w kt�rym Aldo siedzia� z Dorgiasem, by� pusty. Sprawdzi� �azienk� i kilka innych zniszczonych pomieszcze�. Jak d�ugo spa�? Dob�, mo�e dwie. Nie mia� poj�cia, jaki jest dzie� tygodnia i o kt�rej godzinie ma metro. Wszed� do pokoju z obrazami i gdy mia� ju� wychodzi�, obr�ci� si� i wtedy zobaczy� ich obu w p�mroku. Le�eli na starym ��ku, w k�cie, przykryci czarn� kap�. Podszed� wolno, czuj�c strach, przeczuwa�, �e dzieje si� co�, co go przerasta. Kawa�ki zniszczonego, brunatnego jedwabiu przypi�te do �ciany za ��kiem powiewa�y cicho trzepocz�c jak chor�gwie. Na twarzy mia� powiew zimnego powietrza, tym razem silniejszy, jak pr�d ch�odu. Spojrza� w g�r� i dopiero teraz zauwa�y� du�e otwarte okno w suficie, przez kt�re prze�witywa�o nocne, rozgwie�d�one niebo. Co c