5776
Szczegóły |
Tytuł |
5776 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5776 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5776 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5776 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Wi�niewski
P�omie� Tiergarten
1.
Kolumna postaci odzianych w buropiaskowe, si�gaj�ce ziemi p�aszcze wolno wype�z�a zza drzew i ruszy�a noga za
nog� szerokim le�nym traktem. Poranek by� ch�odny. Z pysk�w oficerskich koni, id�cych w awangardzie, unosi�y si�
k��by pary. Wprawdzie zza horyzontu wychyn�o ju� s�o�ce, ale dywan burych chmur nie pozwala� jego promieniom
dotrze� do spragnionej ciep�a ziemi. Niesprzyjaj�ca aura wyra�nie pogarsza�a nastroje �o�nierzy. Nad kolumn� unosi�o
si� od czasu do czasu pe�ne jadu rosyjskie przekle�stwo, a skuleni w siod�ach oficerowie puszczali je mimo uszu. Te�
mieli najwyra�niej do�� tej ekspedycji.
Katarina odj�a na moment lornet� od oczu i zakl�a pod nosem. Ci rosyjscy durnie le�li wprost w zasadzk�. Spojrza�a
w prawo, kciukiem w��czaj�c obwody termowizyjne. Trakt przebiega� pomi�dzy dwoma niewysokimi pag�rkami,
pokrytymi g�stym li�ciastym borem i k�pami krzew�w. Rosyjski kapitan nie powinien pakowa� si� na t� drog� bez
wys�ania przodem patrolu kozackiego. Zreszt�, poprawi�a si� wyostrzaj�c lornet�, i tak niczego by nie zauwa�yli. Przez
termowizor dostrzeg�a bia�e widma kilkunastu postaci, zaczajonych na tle czarnogranatowej pustki lasu. Zatoczy�a
g�ow� �uk. By�y tam co najmniej dwa plutony, to samo na pag�rku po drugiej stronie drogi. Wepchn�a lornet� do
futera�u i do oka podnios�a celownik optyczny swojego SturmSch�tzera. Po kr�tkim poszukiwaniu dostrzeg�a jednego z
zaczajonych �o�nierzy, odzianego w maskuj�cy mundur i wspartego o kolb� d�ugiego karabinu. Mog�a go z �atwo�ci�
dosi�gn��, ale c� z tego. Rosyjskie kompanie i tak by�y ju� skazane na zag�ad�.
Jakby w odpowiedzi na jej my�l po obu stronach drogi rozleg� si� szcz�k granatnik�w i w �rodku rosyjskiej kolumny
eksplodowa� �a�cuch ognistych fontann. Mi�dzy ko�mi oficer�w jaskrawo rozbryzn�y si� dwa granaty fosforowe.
Jedno czy dwa zwierz�ta przewali�y si� na bok konaj�c w drgawkach i przygniataj�c je�d�c�w. Pozostali bez�adnie
spadali z grzbiet�w szalej�cych wierzchowc�w albo zeskakiwali potykaj�c si� o po�y p�aszczy. Spomi�dzy drzew
zagrzmia�a palba i otumanione szeregi rosyjskiej piechoty przerzedzi�y si�. Do akcji w��czy�y si� dwa wielolufowe
karabiny maszynowe kosz�c z dobrze zamaskowanych stanowisk czo�o kolumny. Salwa granatnik�w podnios�a zn�w
fontanny ziemi i od�amk�w. Le�n� drog� niemal ca�kowicie ogarn�� tuman wzburzonego py�u, tak, �e niewiele by�o
wida� z tego, co tam si� dzia�o. Do uszu Katariny dociera�y tylko odg�osy strza��w i eksplozji oraz przyt�umione j�ki
rannych.
- Sa�daty, wpieriod! - krzykn�� dow�dca, wstaj�c z kolan i wzniesion� szabl� wskazuj�c na p�nocny pag�rek. - Za cara
i wielikuju Rossiju! Za... - strza� strzelca wyborowego powali� go w py� drogi.
- W sztuki! Wpieriod! - podchwyci� kt�ry� z m�odszych oficer�w. Nier�wna falanga piechoty run�a poprzez zaro�la,
osadzaj�c na swoich kapiszonowych karabinach d�ugie j�zory bagnet�w. Chcieli ze wszystkich si� zewrze� si� z
niewidocznym wrogiem, wyrwa� si� z pu�apki ostrzeliwanego traktu, na kt�rym zosta�o tak wielu ich koleg�w.
Katarina przez moment my�la�a, �e maj� szans�. Je�eli dotr� pod os�on� krzak�w, stan� si� bezpieczni od ognia z
drugiej strony drogi. Nie doceni�a jednak maestrii zasadzki. Zaledwie Rosjanie wpadli na skraj lasu, rozleg�y si� tam
silne detonacje, trysn�y k��by drewnianych strz�p�w i od�amk�w. Korony niekt�rych drzew zafalowa�y, a poszycie
zaj�o si� ogniem. Zaraz zrozumia�a, co si� sta�o. Miny. Pobocze traktu roi�o si� od min.
Rozleg�y si� przenikliwe sygna�y gwizdk�w. Granatniki zaprzesta�y ostrza�u. Ogie� z obu pag�rk�w zg�stnia�, a p�ytki
w�w�z niemal zatrz�s� si� od gromkiego "Hurrrraaaa! ", gdy na Rosjan ruszyli naraz �o�nierze z obu stron drogi. Po
jakiej� minucie spomi�dzy drzew wypad�o kilkadziesi�t przera�onych, odzianych w buropiaskowe p�aszcze postaci i z
rozpacz� zaleg�o po obu stronach drogi, kryj�c si� w�r�d porzuconego sprz�tu, cia� swoich towarzyszy i koni. Nad
lasem na moment zapad�a cisza. Katarina przyjrza�a si� sytuacji przez celownik. Atakuj�cy zatrzymali si� w odleg�o�ci
jakich� pi��dziesi�ciu metr�w od traktu. Co planowali?
W�r�d drzew kto� chrz�kn�� przez tub� nag�a�niaj�c�.
- Russkije sa�daty! Was osta�os' ma�o, waszi oficiery pogibli, u was niet szansow na spasienije. Sdawajties'! -
powiedzia� mi�kki, spokojny g�os. Kt�ry� z �o�nierzy strzeli� w tamtym kierunku. Niemal natychmiast przygwo�dzi� go
strzelec wyborowy. G�os powt�rzy� apel jeszcze dwa razy, ale ju� po pierwszym niekt�rzy Rosjanie wstawali, rzucaj�c
bro�. Ostatecznie poddali si� wszyscy. Katarina zgrzytn�a z�bami. Gdyby to byli �o�nierze Rzeszy...
Spomi�dzy drzew wy�oni�o si� kilkana�cie postaci w maskuj�cych mundurach i sp�dzi�o wszystkich je�c�w w
niewielk�, ponur� gromad�. W tej ekspedycji bra�y udzia� co najmniej dwie kompanie, oceni�a Katarina, ale bez
szwanku wysz�o z niej nie wi�cej jak czterdziestu Rosjan. Nie by�o w�r�d nich �adnego oficera. Przyjrza�a si�
spaceruj�cym po pobojowisku grupkom zwyci�zc�w. Ka�dy z nich mia� tornister i samopowtarzalny model karabinu, o
niebo lepszy od kapiszonowej broni rosyjskiej. Ale najbardziej interesuj�c� cz�ci� by� mundur. Sk�ada�a si� na�
kr�tka, gruba kurtka i spodnie nikn�ce w si�gaj�cych nieco ponad kostk� solidnych butach. Materia� wygl�da�, jakby
pokryto go drobniutkimi, d�ugimi strz�pami tkanin w r�nych odcieniach zieleni. Kogo� odzianego w taki mundur
mo�na by�o w bia�y dzie� z kilku metr�w wzi�� za przero�ni�t� k�pk� trawy. Jedna tylko rzecz nie pasowa�a do reszty.
Rzecz, kt�rej Katarina nauczy�a si� nienawidzi� z ca�ej duszy. Wyhaftowana czerwonymi ni�mi na prawym r�kawie,
stylizowana sylwetka or�a w koronie.
- Verdammte polnische Schweine - mrukn�a z w�ciek�o�ci� pod nosem. - Ich hasse Euch!
Pochyli�a si� nad swoim karabinem i nie bacz�c na niebezpiecze�stwo, z odleg�o�ci dwustu metr�w �ci�a seri� trzy
najbli�sze postacie w maskuj�cych mundurach.
- Ich hasse! Ich hasse! Ich hasse!
2.
Pierwsz� rzecz�, kt�ra przychodzi�a jej do g�owy na my�l o Polakach, by�o morze p�omieni i uczucie bezradnej
nienawi�ci. Pami�ta�a Reichstag zamieniony w kup� gruz�w, p�omienie i dywan cia� pokrywaj�ce ca�� Unter den
Linden, a tak�e zasnuwaj�c� niebo kurtyn� czarnego, smolistego dymu. Widzia�a cienie czterosilnikowych polskich
lataczy, bombarduj�cych z pu�apu zbyt wysokiego dla przechwytuj�cych my�liwc�w Rzeszy. Te obrazy wyryte by�y na
zawsze w sercu ka�dego berli�czyka. Dosz�a do tego jeszcze gorycz pora�ki, gdy w sierpniu 1947 roku polskie armie
pancerne przedar�y si� przez Odr�, zajmuj�c Brandenburgi� i Turyngi� oraz zdobywaj�c Berlin. �wietnie rozpocz�ta
wojna sudecka nie zako�czy�a si� dla Rzeszy pomy�lnie. Rozgromienie Francji, odbicie Alzacji i Lotaryngii okaza�o
si� niczym wobec ofensywy ze wschodu. Prawdziwy wr�g kry� si� w�a�nie tam. Katarina gorzko p�aka�a w dniu, w
kt�rym zdolny genera� Heinz Guderian podpisywa� kapitulacj�. Obieca�a sobie, �e nie dopu�ci, aby Rzesza i Cesarz
zostali ponownie zniewa�eni.
Przystan�a na moment i poprawi�a wyprofilowane szelki plecaka. Zerkn�a najpierw na map�, a potem przed siebie.
Dostrzeg�a fragment �cie�ki, prowadz�cej ostro pod g�r�, a� na szczyt niewielkiego zalesionego wzniesienia.
Sprawdzi�a busol�. To by� dobry kierunek, prawie by�a ju� u celu. Rozpocz�a wspinaczk� staraj�c si� trzyma� brzegu
dr�ki, jej �wietnie wytrenowane cia�o bez protestu znosi�o tempo marszu.
Podobno to kt�ry� z cesarskich historyk�w zwr�ci� uwag� na przesz�o��. Na wojn� 1864 roku, przez Polak�w
nazywan� wyzwole�cz�. Katarina kilkakrotnie przegl�da�a stare zapisy z tamtego okresu oraz stosy traktuj�cych na ich
temat opracowa� i zawsze zdumiewa�a si�, �e nikt nie zwr�ci� wcze�niej uwagi na �atwo��, z jak� Polacy odnie�li
zwyci�stwo.
Najpierw pokonali interwencyjne armie rosyjskie, a potem kilka korpus�w Rzeszy, id�cych na pomoc
dziesi�tkowanym wojskom Aleksandra II.
A przecie� pocz�tkowo sytuacja nie wygl�da�a na gro�n�. Po wyeliminowaniu oddzia��w buntownik�w Langiewicza i
Kurowskiego, po zwyci�stwach pod Miechowem i Grochowiskami Rosjanie doszli do wniosku, �e czeka ich
d�ugotrwa�a wojna partyzancka. Polacy nie wydawali si� zdolni do wystawienia wi�kszego zwi�zku taktycznego. Tak
s�dzili do lipca, kiedy to oddzia� polskiego genera�a Kruka rozbi� konw�j rosyjski pod �yrzynem i da� si� otoczy� pod
Fajs�awicami, w wojew�dztwie lubelskim. Z pomoc� jakiej� �wie�ej polskiej jednostki pokona� przewa�aj�ce si�y
pu�kownika Szewczenki. Kiedy zaniepokojony tym g��wnodowodz�cy armii carskiej w Kr�lestwie, genera� Teodor
Berg, ruszy� z korpusem warszawskim zbada� sytuacj�, nadzia� si� pod D�blinem na dwie regularne polskie dywizje.
Obie wyszkolone tak, jak �adne inne wojsko na �wiecie i uzbrojone w �wietn�, francusk� - jak g�osi�y plotki - bro�. Po
ca�odziennym boju w okr��eniu, wobec prawdziwej masakry kawalerii Rosjanie poddali si�.
D�ugo nikomu nie przysz�o do g�owy, �e ta przewaga mog�a zosta� spowodowana czym� innym, ni� s�ynn�
waleczno�ci� Polak�w.
Katarina zesz�a ze �cie�ki mi�dzy krzaki i zacz�a wspina� si� po kamienistym, niezbyt stromym zboczu. Gdy stan�a
na szczycie, schowa�a map� do kieszeni i odpi�a od pasa sp�aszczony walec nadajnika. Rozejrza�a si�. Ros�o tutaj
kilkana�cie drzew i troch� krzak�w, ale wi�kszo�� pag�rka zajmowa� olbrzymi g�az narzutowy, pozosta�o�� epoki
lodowcowej. Obesz�a go od p�nocnej, poro�ni�tej mchem �ciany i wcisn�a guzik nadajnika.
Przez chwil� czeka�a w napi�ciu, czy co� si� wydarzy. In�ynierowie O�rodka Temporalnego Rzeszy cz�sto m�wili o
krzywej Heisenberga-Kortenaera i du�ym rozrzucie czasowym transmitowanych obiekt�w. Jej docelow� dat� by�
marzec 1863 roku, a trafi�a na pe�ni� lata. Pytanie tylko, kt�rego roku. Je�eli trafi�a w energetyczne ekstremum
przeka�nika, to mog�a wtargn�� w continuum najg��biej i przyby� najwcze�niej.
Odetchn�a z ulg�, gdy spod �ciany g�azu odezwa� si� sygna� ostrzegacza. Kto� z grupy by� tu przed ni�. Zacz�a kopa�,
pomagaj�c sobie szerokim no�em i po paru minutach wydoby�a spod sterty kamieni brunatnoczarny korpus pojemnika.
Wewn�trz znalaz�a zegar atomowy, trzy identyfikatory i troch� notatek na spolimeryzowanym papierze.
Ciek�okrystaliczny wy�wietlacz zegara wskazywa�, �e jest 24 lipca 1863 roku. Zacz�a czyta�, �uj�c koncentrat
wyci�gni�ty z plecaka.
Pierwszy zjawi� si� w 1860 Peter L�tzow, wysoki, roze�miany blondyn, kt�ry w ich grupie Spezialzeitdienst by�
zawsze dusz� towarzystwa. Zostawi� troch� szkic�w du�ego kompleksu gospodarczego, kt�ry odkry� na p�nocny
wsch�d od Lublina. Pozdrawia� serdecznie wszystkich czytelnik�w. Ostatnia notatka pochodzi�a z czerwca 1861.
Zapisa�, �e prawdopodobnie namierzy� cel i idzie wykona� sw�j obowi�zek. Katarina zmarszczy�a brwi. Co si� z nim
sta�o potem? Przewertowa�a pozosta�e kartki, ale niczego wi�cej nie zapisa�a r�ka Petera. Reszty zapisk�w dokonali
Otto Stern i Horst Keller. Przypominaj�c sobie twarz Kellera, Katarina przymkn�a na moment oczy. Jej pami��
zasnu�y niedawne wspomnienia. Chmury dymu i p�omieni. J�zory elektrycznych wy�adowa� pe�zaj�ce po systemach
zasilaj�cych O�rodka. Kellerowie, Horst i Rudi, w po�piechu wbiegaj�cy na sal� przeka�nik�w, dopinaj�cy sprz�t.
Nag�y b�ysk spod sufitu, niezno�ne, bia�e �wiat�o. Zakrwawiony profesor Bergenhardt machaj�cy na nich r�k�. "
Skaczcie! Skaczcie! ". Horst �egnaj�cy spojrzeniem cia�o brata, zmasakrowane wybuchem samosteruj�cego pocisku.
A jednak im si� uda�o. Mimo nag�ego, bezwzgl�dnego ataku na O�rodek, uda�o si� wys�a� co najmniej dziewi�cioro z
nich.
Otworzy�a oczy, wracaj�c do lektury. Stern pojawi� si� w grudniu 1861. Zapiski dokonane jego r�k� nie wnosi�y
w�a�ciwie nic nowego. Kompleks przemys�owy w pobli�u Lublina nadal dzia�a�, a nawet powi�kszy� si� troch�, s�dz�c
z kilku nowych szkic�w. Stern wys�a� do warszawskich biur Ochrany kilka anonimowych donos�w, ale nie
spowodowa�o to �adnej reakcji Rosjan. Wreszcie na wiosn� 1862 roku, po miesi�cu obserwacji celu, zdecydowa� si� na
zbadanie wn�trza budynk�w. Wtedy jego notatki si� urywa�y. Horst Keller pierwszego zapisu dokona� w marcu 1863,
na samym pocz�tku ciep�ej wiosny. Katarina wyczyta�a mi�dzy wierszami przygn�bienie z powodu �mierci brata, kt�ra
z jego punktu widzenia nast�pi�a kilkadziesi�t godzin wcze�niej. Keller, wzorem Sterna i L�tzowa, zainteresowa� si�
tajemniczym kompleksem. Napisa� wprost, �e nie wierzy, aby Otto i Peter nadal pozostawali w�r�d �ywych. Cel
najwyra�niej by� sprytniejszy od nich. Horst sp�dzi� wiele dni na podkradaniu si� pod budynki i instalacje kompleksu,
zauwa�y� du�y ruch w drewnianych koszarach. By� �wiadkiem manewr�w pu�ku piechoty, przebiegaj�cych ze
z�owr�bn� precyzj�. Uda�o mu si� te� ustali� wygl�d celu. By� to wysoki, ciemnow�osy m�czyzna, zazwyczaj
nosz�cy wyj�ciowy, pozbawiony dystynkcji mundur. Horst przy�apa� go, jak demonstrowa� kilku polskim in�ynierom
technologi� niskich temperatur. Nie da�o si� wprawdzie dostrzec twarzy tamtego, ale Keller by� pewien, �e za kt�rym�
razem wreszcie mu si� powiedzie.
Nie powiod�o si�. Zapiski urywa�y si� 26 maja.
Katarina zamy�li�a si�. Trzech agent�w Spezialzeitdienst zosta�o prawdopodobnie zabitych i to wtedy, kiedy wed�ug
teoretyk�w O�rodka nie powinni napotka� �adnych problem�w. Wszyscy byli wszak �wietnie wyszkoleni, przeszli
morderczy, kilkumiesi�czny trening w Serbii. Znali sztuk� maskowania, potrafili bezszelestnie si� skrada�, byli
doskona�ymi strzelcami. Najwyra�niej jednak to nie wystarczy�o, pomy�la�a ze smutkiem, wspominaj�c twarze
koleg�w. Nie wystarczy�o.
Do�o�y�a sw�j identyfikator do trzech spoczywaj�cych w pojemniku i spojrza�a na widoczny z pag�rka horyzont,
g�ruj�cy nad nier�wnym dywanem lasu. Robi�o si� p�no. Promienie s�o�ca zaczyna�y ju� s�abn��, ust�puj�c pola
pogodnemu wieczorowi. Katarina stwierdzi�a, �e zostanie przy g�azie do rana. Chcia�a troch� odpocz�� po trudach
marszu, zamierza�a te� dopisa� kilka kolejnych akapit�w na stronicach z pojemnika.
3.
Rankiem trzeciego dnia uda�o jej si� kupi� od ch�opa wymizerowan� szkap�, dzi�ki kt�rej dotar�a w okolice Lublina w
nieca�e dwana�cie godzin. Po drodze napotka�a sporo niedobitk�w z rozgromionej pod Fajs�awicami dywizji
Szewczenki. Wlekli si� wzd�u� dr�g d�ugimi kolumnami. Obdarci, wycie�czeni, z oczami pe�nymi z�ych b�ysk�w. Nikt
z nich, nawet nieliczni oficerowie, sporadycznie pojawiaj�cy si� w tej masie, nie wydawa� si� mie� poj�cia, �e jest
�wiadkiem czego�, co nie mia�o prawa si� zdarzy�.
Kilka razy pr�bowali j� zatrzyma� i zabra� jej konia. Musia�a kilku zabi�, nim dali jej spok�j. Na szcz�cie po paru
kilometrach min�a ogon ostatniej, rozci�gni�tej na ponad kilometr grupy i droga opustosza�a. Zza trawiastego,
niewysokiego pag�rka wychyn�� kanciasty kszta�t karczmy, wybudowanej z niewypalonych cegie� i pokrytej g�st�
strzech�. Zatrzyma�a konia i spojrza�a w niebo. S�o�ce by�o jeszcze wysoko, ale z zachodu zbli�a�y si� k��by burych
chmur. Zdecydowa�a, �e zas�u�y�a sobie na ma�� przerw� i posi�ek.
Niski, grubawy karczmarz zaoferowa� jej miejsce przy drewnianym stole, t�ust� polewk� i kilka pajd gruboziarnistego
chleba. Troch� niewygodnie siedzia�o jej si� z karabinkiem pod peleryn�, ale wola�a go nie odk�ada�. Ch�opi zajmuj�cy
�awy w k�tach raz po raz cz�stowali j� nieprzychylnymi spojrzeniami. Najwyra�niej razi�y ich jej maniery i ubranie,
wykonane z wyra�nie lepszych materia��w ni� ich przyodziewek. Czu�a si� zupe�nie jak przybysz z innego �wiata,
kt�rym zreszt� by�a.
Przez dyskretny szum rozm�w, toczonych z silnie plebejskim akcentem, przedar� si� nagle skrzyp schod�w. Katarina
dostrzeg�a jak ch�opi przenie�li swoj� uwag� w tamt� stron�, pod powa��. Celowo si� nie obejrza�a, nie obchodzi�o jej,
na co si� tak patrz�. Nie obchodzi�o jej przynajmniej do chwili, gdy poczu�a na ramieniu czyj�� d�o�. Obejrza�a si�.
D�o� nale�a�a do wysokiego, zwalistego m�czyzny, kt�rego usta rozci�ga�y si� w�a�nie w przyjaznym u�miechu. Mia�
na sobie bluz� i spodnie o identycznym kolorze co jej ubranie.
- Wie geht's, Katarina? - odezwa� si� spokojnym g�osem.
K�ciki jej ust wbrew jej woli pow�drowa�y w g�r�. Bo�e, jak to dobrze, �e ci� widz�.
Ksi��� Heinrich von Hohenzollern trafi� do Spezialzeitdienst z oddzia��w spadochronowych Reichswehry, tak samo
jak Katarina. Tyle, �e jego wyprzedza�a s�awa znakomitego �o�nierza, zdobyta podczas akcji korpusu Ligi Narod�w w
Hiszpanii. Sta� si� jednym z filar�w kadry Projektu. I jej bliskim przyjacielem.
- Bo�e, Heini, nie masz nawet poj�cia jak si� ciesz�, �e ci� widz�... - zacz�a, pr�buj�c zapanowa� nad g�osem. W
duszy wezbra�a jej fala ulgi i rado�ci, zupe�nie jakby wszystko najgorsze by�o ju� poza ni�.
- Nie tutaj - przerwa� jej trze�wo. - Wynaj��em pok�j na g�rze - wskaza� na schody. Nie czekaj�c na jej reakcj� obr�ci�
si� do karczmarza i powiedzia�:
- Ta pani zostaje ze mn�. Ka� przynie�� dodatkow� poduszk� do mojego pokoju.
- Czy zaj�� si� te� jej koniem?
- Oczywi�cie. Nie �a�uj mu obroku. I znajd� miejsce w stajni.
Srebrny rubel znajdowa� si� dopiero u szczytu paraboli, tu� pod powa��, ale karczmarz ju� sk�oni� si� lekko, nie
spuszczaj�c monety z oka.
- Wedle �yczenia, panie.
Pok�j, a raczej pokoik, by� bardzo ma�y i niski. Stoj�ce w k�cie ko�lawe ��ko zapycha�o go niemal ca�kowicie.
Umeblowania dope�nia�y dwa sto�ki, st� z miednic�, piec i cebrzyk z wod�. �wiat�o wpada�o do �rodka przez
niewielkie, przera�aj�co nieszczelne okienko. Katarina przest�pi�a pr�g, obrzucaj�c niech�tnym spojrzeniem rozpi�te w
k�tach paj�czyny i wylenia�� makat�, w zamierzeniu maj�c� zdobi� �cian�. Pod�oga zaskrzypia�a jej pod nogami.
Heinrich zamkn�� drzwi.
- Das ist ein Wunder, ein richtiges Wunder - natychmiast przytuli�a si� do niego. - Nie potrafi� tak do ko�ca uwierzy�
w nasze spotkanie, ale to wspaniale, �e tak si� sta�o.
- Ja te� si� ciesz�, ma�a - poca�owa� j� lekko w usta, po czym gestem zaprosi� dalej. - Rozgo�� si�.
Zrobi�a kilka krok�w, Heinrich zatrzyma� si� tu� za ni�.
- Jak ty mo�esz mieszka� w takich warunkach ? - Rzuci�a karabinek na ��ko i odwr�ci�a si� do niego twarz�. - Po
kwaterach O�rodka to chyba niezbyt mi�a odmiana?
- W Hiszpanii bywa�o gorzej - dotkn�� d�oni� jej policzka. - Przyzwyczai�em si�. Nie mam przecie� innego wyj�cia.
- Zmieni�e� si�, Wasza Wysoko�� - stwierdzi�a przygl�daj�c mu si�. - Ta broda. Zmarszczki. Wygl�dasz na kogo�, kto
wiele przeszed�.
- Nawet o tym nie wspominaj.
Przywar�a do niego mocno i ich usta zetkn�y si� w gor�cym poca�unku. Pozwoli�a swojej d�oni ze�lizgn�� si� po jego
karku w rozci�cie koszuli, delikatnie tr�ci�a kolanem jego kolano...
- Nie. Daj spok�j - zrobi� krok wstecz, ale nadal trzyma� j� za ramiona. Opanowa�a iskr� gniewu, kt�ra zab�ys�a jej w
umy�le. Heinrich zmierzy� j� wzrokiem, a na jego twarzy zakwit� lekki u�miech. - Nie zrozum mnie �le. Nic si� mi�dzy
nami nie zmieni�o. Chodzi po prostu o nich - wskaza� pod�og�. - Przestali rozmawia� i teraz nas�uchuj�. Pewnie czekaj�
na skrzypienie ��ka.
Katarina nadstawi�a ucha. Szum rozm�w, kt�ry s�ysza�a na schodach i zaraz po wej�ciu do pokoju faktycznie znikn��.
- Wann bist du hier erschienen? - zapyta�a zmieniaj�c temat. Odpi�a uprz�� plecaka, zrzuci�a go i zaj�a si� �ci�ganiem
p�aszcza.
- Prawie dwa tygodnie temu - te� wola� przej�� na niemiecki. Podszed� do okna i usiad� na sto�ku. - Skaka�em jako
ostatni. W zmodyfikowane koordynaty, wi�c mocno mnie znios�o. Obudzi�em si� przy jakiej� wiosce ko�o Wilna.
Prawie ca�� drog� musia�em pokona� na w�asnych nogach.
- By�e� ostatni? - spojrza�a na niego z zaskoczeniem. - Ilu naszych uda�o si� wys�a�?
Pokr�ci� g�ow� i jego u�miech zgas�. Zastanowi� si� chwil�.
- Niewielu - stwierdzi� sucho. - Dwie sekcje naszej grupy i kilku ludzi od Schmidta. Brama drugiego przeka�nika
oberwa�a zaraz na samym pocz�tku. Niekontrolowane wy�adowanie za�atwi�o wszystkich, kt�rzy tam byli. Co do
jednego.
Milczeli oboje przez chwil�. Pod pod�og� zn�w odezwa� si� nieco wyt�umiony szum rozm�w.
- Jak oni si� dowiedzieli? - zapyta�a podnosz�c wzrok. - Istnienie O�rodka by�o przecie� ca�kowit� tajemnic�. Genera�
Steiner tyle razy chwali� si� swoimi systemami bezpiecze�stwa. Bunkra pod Tiergartenem nie by�y w stanie odkry�
nawet polskie satelity.
- To ju� przesz�o��, Kati - wsta� i przeni�s� si� na ��ko obok niej. - Nie my�l o tym.
- Ty tego nie rozumiesz - wykrztusi�a czuj�c nap�ywaj�ce do oczu �zy. Wspomnienia wr�ci�y do niej z si�� tsunami. -
Wci�� pami�tam czterdziesty si�dmy, miewam koszmary z tamtych kilku dni. Dym, gruz i stosy cia�. Wyj�ce syreny.
Krzyki. I nade wszystko te si�gaj�ce nieba p�omienie. Po�ow� miasta iluminowan� gigantycznymi plamami po�ar�w,
ulatuj�c� w niebo czarnymi chmurami kopcia.
Obj�� j� delikatnie i wpl�t� palce w jej w�osy.
- Wiesz, �e szuka�am mojej matki ca�y dzie�? - powiedzia�a bezbarwnym g�osem. - A przez ten czas polskie latacze bez
przerwy bombardowa�y. Potem wkroczyli do Berlina i urz�dzili sobie defilad� sto metr�w od krateru, w kt�rym kiedy�
sta� m�j dom. Tak samo jak teraz. Bunkier O�rodka znajdowa� si� prawie w centrum Berlina, ale to nie przeszkodzi�o
im wystrzeli� ca�ej chmary samosteruj�cych pocisk�w.
Poca�owa� j� delikatnie w kark.
- Ale teraz zap�ac� za wszystko - po policzku potoczy�a jej si� du�a �za. - Co do feniga. Co do ka�dego pieprzonego
feniga.
Odda�a mu poca�unek. To, czy ci na dole zwr�c� uwag� na skrzypienie ��ka, przesta�o j� obchodzi�.
4.
- Czy to tutaj? - zapyta� Heinrich, wskazuj�c panoram�, kt�rej fragmenty by�y widoczne pomi�dzy pniami drzew.
- Tak wynika z notatek - odpar�a Katarina, zatrzymuj�c si� na chwil�. Por�wna�a z map� po�o�enie pag�rka, z kt�rego
w�a�nie schodzili. - Tego jest wi�cej, ni� s�dzi�am. Ca�a ta dolina jest zapchana budynkami, mn�stwem komin�w i
innych konstrukcji o charakterze wyra�nie przemys�owym. Wybudowanie tego od zera musia�o zabra� komu� z pi��-
dziesi�� lat.
- Stamt�d b�dzie niez�y widok - Heini wskaza� niewielk� polank� na zboczu pag�rka. - Spr�bujmy odnale�� co�, co
wygl�da na laboratorium. - Przewiesi� sw�j karabinek przez rami� i wyci�gn�� z futera�u lornetk�.
Dolina nie by�a chyba ani du�a, ani g��boka. Przez jej centrum p�yn�a w�ziutka rzeczka, na mapie nie posiadaj�ca
nawet nazwy. Zabudowania zajmowa�y na oko dwa, najwy�ej trzy kilometry kwadratowe. Katarina naliczy�a p�tora
tuzina niewysokich komin�w, wychylaj�cych si� z warstwy wisz�cej nisko mg�y i co najmniej pi�� sto�kowych
rusztowa� szyb�w wiertniczych. Kilka komin�w dymi�o. Sam kompleks posiada� wyra�ny uk�ad ulic, po��czony
jednak z ca�kowitym brakiem oznacze� budynk�w. Widoczne by�o jednak rozgraniczenie. Na lewo, bardziej na p�noc,
skupia�y si� grupy niskich, dwupi�trowych dom�w, poprzedzielanych gdzieniegdzie pasami zieleni. Tam najwyra�niej
mieszkali robotnicy, pracuj�cy w po�udniowej, wi�kszej cz�ci. Tam budynki by�y wi�ksze, wyra�nie podobne do hal
fabrycznych, naje�one kominami, otoczone bry�ami metalowych zbiornik�w.
- Sp�jrz na ogrodzenie - us�ysza�a szept Heiniego.
Wok� kompleksu ci�gn�� si� pas drucianego, wysokiego na ponad trzy metry ogrodzenia, rozpi�tego na powbijanych
w ziemi� s�upach. Par� metr�w za nim widoczne by�o drugie, o po�ow� ni�sze. Ka�dy ze s�up�w wie�czy�a graniasta
konstrukcja ze szk�a i metalu, wewn�trz kt�rej jarzy� si� niewielki p�omyk.
- O�wietlenie gazowe? - zapyta�a.
- Najwyra�niej centralnie sterowane - odpowiedzia� Heini. - Ca�y teren jest w nocy o�wietlany. Z pewno�ci� s� te�
patrole.
Jakby na potwierdzenie jego s��w rozleg� si� przenikliwy d�wi�k gwizdka i z prawej strony wesz�o w pole widzenia
trzech ludzi w znanych ju� Katarinie maskuj�cych mundurach. Przy nodze pierwszego z nich drepta� du�y pies.
- Przekazuj� sobie sygna�y gwizdkami - stwierdzi�a z uznaniem. - Sie� patroli jest pewnie tak g�sta, �e mog� si�
nawzajem kontrolowa�.
- I na noc spuszczaj� psy - doda� Heini. - Ogrodzenie jest podw�jne.
- Trafili�my do w�a�ciwych drzwi. Poznaj� ich mundury. To oni zrobili zasadzk�, o kt�rej ci opowiada�am.
- No to mamy ich.
Od �witu min�a ju� ponad godzina i w kompleksie zacz�� si� ruch. Na uliczkach pojawi�y si� grupy ludzi, od strony
hal nadbieg� szcz�k i posapywania uruchamianych maszyn, a liczba dymi�cych komin�w podwoi�a si�. Ca�y kompleks
rusza� do pracy. Po nast�pnej godzinie z p�nocnej cz�ci doliny dobiega� jednostajny ju� ch�r m�ot�w, szcz�k pi� i
niskotonowe dudnienie tokarek. Wn�trze jednego z budynk�w rozja�nia�a od wewn�trz pomara�czowa �una
przetapianego metalu, �ciany innego omiata�y raz po raz g�ste p�ki iskier. Wszystko to przebiega�o ze sprawno�ci�
�wiadcz�c� o du�ej rutynie. Uwag� Katariny przyci�gn�� rozleg�y, kilkupi�trowy budynek stoj�cy na p�nocnym skraju
kompleksu. Przesun�a pokr�t�o skali do maksimum i dostrzeg�a wie�cz�ce tamt� konstrukcj� dwie wie�yczki. Obie
zaj�te przez �o�nierzy.
- Sp�jrz w lewo, Heini - powiedzia�a. - Na kra�cu kompleksu. To z pewno�ci� koszary. Pewnie takie same s� po
przeciwnej stronie. Widzieliby�my je, gdyby nie ga��zie.
Ale Heinrich nie obr�ci� g�owy. Wci�� patrzy� gdzie� mi�dzy hale przemys�owe.
- Hej, co z tob�... - zacz�a.
- Sp�jrz - opu�ci� lornetk�, ale nie oderwa� wzroku od horyzontu.
Zza kompleksu podnosi� si� w g�r� bia�y, cygarowaty kszta�t, na oko o d�ugo�ci dwustu metr�w. Chwil� p�niej
do��czy� do niego drugi. Oba zawis�y na moment nieruchomo ponad rzedn�cymi pasmami mg�y, po czym skr�ci�y
nieco i majestatycznie odp�yn�y na wsch�d. Katarina zd��y�a dostrzec przez lornetk� sporo szczeg��w: gondole
podw�jnych silnik�w, podwieszone pod kad�ubami pojemne kabiny transportowe i uzbrojone w lunety stanowiska
obserwator�w. Zakl�a bezsilnie w my�lach. Nie istnia�a rzecz, kt�rej mog�aby bardziej nienawidzi� ni� polskich
lataczy. Nie by�y to wprawdzie te same skrzydlate maszyny, znane jej z dzieci�stwa, a jedynie ich unoszone helem
pierwowzory, wystarcza�y jednak w zupe�no�ci do przywo�ania z pami�ci rzeczy, kt�re tak bardzo chcia�a zapomnie�.
- Maj� tylko dwa? - zapyta�a Heiniego, sil�c si� na spok�j. - W starych raportach by�a mowa o co najmniej dwudziestu.
- Mo�e to nie jest ich jedyna baza - odpowiedzia�, nie odrywaj�c oczu od oddalaj�cych si� lataczy. - A mo�e nie
wyprodukowali jeszcze tylu. W ko�cu do bitwy brzeskiej zosta�o jeszcze kilka miesi�cy. Maj� czas.
Tak, pomy�la�a Katarina, maj� czas. Musz� min�� jeszcze dwa tygodnie, nim Korpus Warszawski Berga wype�znie
spod os�ony miasta i spotka swoje przeznaczenie gdzie� pod D�blinem. Potem musi min�� p�tora miesi�ca, nim Rosja
zbierze armi� interwencyjn�, nim ta armia wymaszeruje z bia�oruskich twierdz i nim dotrze pod Brze�� nad Bugiem.
Dopiero wtedy dopadnie j� z powietrza chmara polskich lataczy, samym swoim widokiem wywo�uj�c panik� w�r�d
�o�nierzy, i rozpocznie bezlito�nie celne bombardowanie ciasnych kolumn wojska. Na g�owy Rosjan spadn� setki ton
bomb z fosforem, iperytem, sarinem, dynamitem i B�g wie z czym jeszcze. A kiedy dziesi�tkowana z powietrza armia,
na rozkaz g��wnodowodz�cego marsza�ka Ramsaya, nadal b�dzie kontynuowa�a marsz na zach�d, natknie si� w ko�cu
na umocnione pozycje polskiego korpusu. Umiej�tnie podpuszczona przez informator�w spr�buje pokona�
przeciwnika z marszu, w wyniku czego na Bia�oru� wr�c� jedynie niedobitki tylnej stra�y. Rozmiar tej kl�ski tak
oszo�omi Aleksandra II, �e nast�pn� armi� b�dzie on w stanie wystawi� dopiero po o�miu miesi�cach i porozumieniu z
Rzesz� oraz Austri�. Nie nast�pi planowane na 22 stycznia og�oszenie ukazu carskiego o uw�aszczeniu, co pozwoli
oficjalnemu rz�dowi powsta�czemu wykorzysta� to politycznie i spo�ecznie.
Potem wszystko p�jdzie szybko. Gdy na pocz�tku czerwca 1864 roku doborowe korpusy Rzeszy i Rosji wkrocz� na
tereny pozostaj�ce pod kontrol� powsta�c�w, Polacy b�d� mieli ponad setk� lataczy oraz 150 tysi�cy dobrze
wyszkolonych i �wietnie uzbrojonych �o�nierzy. Wyniszczaj�ca wojna trwa� b�dzie jeszcze rok i przyniesie ca�kowit�
zag�ad� wojskom cara, a naciskany przez Francj� kanclerz Bismarck rozka�e wycofa� si� resztkom wojsk niemieckich.
Rzesza przegra swoj� jedyn� szans� na hegemoni� w Europie, nie zdaj�c sobie nawet z tego sprawy.
Heinrich zn�w podni�s� do oczu lornetk� i skierowa� j� ku budynkom koszar.
- Tam mo�e mieszka� ca�y batalion - mrukn�� pod nosem. - Verdammte scheisse, nasza misja mo�e by� trudniejsza, ni�
my�la�em.
- Co masz na my�li?
- Te wszystkie budynki - zatoczy� d�oni� p�kole wskazuj�c dno doliny - te hale przemys�owe, naftowe szyby,
warsztaty. Jest ich bardzo du�o i wyra�nie s� u�ywane od dawna. Boj� si�, �e to wszystko zasz�o ju� za daleko. Daleko
poza punkt, w kt�rym byliby�my jeszcze w stanie co� zmieni�.
- Ale takie jest przecie� nasze zadanie - Katarina wbi�a mu wzrok w oczy. - Musimy chocia� spr�bowa�. Pomy�l o
ludziach, kt�rzy zgin�li przy realizacji projektu. Pomy�l o Kellerach, o Sternie i B�g wie ilu innych z sekcji Schmidta.
Pomy�l, ile wysi�ku i pieni�dzy wymaga�a budowa Przeka�nika. Pami�taj o zaufaniu, jakim obdarzy� nas tw�j ojciec i
ca�a Rzesza.
Heinrich u�miechn�� si� blado.
- Dla mojego ojca istnieje tylko Otto, m�j najstarszy brat - powiedzia� ze �ladem goryczy w g�osie. - On b�dzie
nast�pc� tronu, wi�c o niego tylko wypada�o si� troszczy�. Ostatni raz rozmawiali�my prywatnie po moim powrocie z
Hiszpanii, gdy wr�cza� mi �elazny Krzy�.
- Nie b�d� ma�ostkowy - zgani�a go. - To nie tylko tw�j ojciec, to tak�e panuj�cy nam Cesarz. Musi umie� panowa�
nad emocjami.
- Nawet nie przyszed� po�egna� si� ze mn� przed skokiem - wzrok Heinricha pow�drowa� gdzie� w horyzont i tak
pozosta�.
- Hej - dotkn�a jego d�oni swoj� - Co ci� ugryz�o?
Pokr�ci� g�ow�.
- Nawet je�eli dostaniemy tego, kto jest za to odpowiedzialny - wyja�ni� zamy�lonym tonem - ta machina mo�e nadal
funkcjonowa�. Polacy wci�� b�d� mieli zaplecze gospodarcze, kilka dobrze wyszkolonych jednostek i spor� cz��
nowoczesnej technologii. A co je�eli przeciwnik�w b�dzie kilku i nie zdo�amy zabi� wszystkich?
- Sk�d u ciebie ten defetyzm? - spojrza�a mu w twarz. - Nigdy nie s�ysza�am, �eby� m�wi� co� takiego wcze�niej.
- To nie defetyzm - pog�adzi� jej policzek, ale w oczach pojawi�o mu si� zatroskanie. - Staram si� by� realist�. Je�eli
co� zrobimy, musimy szczeg�owo to zaplanowa� i zrealizowa�. I musi nam si� uda�.
- Jeste� ze mn� - u�miechn�a si� lekko - wi�c nie boj� si� niczego, co mo�e nadej��. Niczego.
Jego spojrzenie st�a�o na moment.
- Nie zapomnij o tym. Nigdy.
5.
Obudzi�a si� tu� przed �witem, odruchowo �api�c za bro�. Las wok� pogr��ony by� w tumanach mlecznej mg�y. W
koronach drzew �wiergota�y nieliczne ptaki, w pobliskich krzakach ha�asowa�y jakie� drobne zwierz�ta, ale og�lnie
panowa� spok�j. By�o do�� ch�odno, czujnik w zegarku Katariny wskazywa� ledwie trzyna�cie stopni powy�ej zera.
Rozejrza�a si� za tym, co j� obudzi�o i u�miechn�a si� szeroko na widok rudej wiewi�rki, ostro�nie obw�chuj�cej jej
plecak. Zwierz�tko wyprostowa�o si� w�sz�c czujnie, po czym powiewaj�c rud� kit� uciek�o na drzewo.
Katarina przeci�gn�a si� w �piworze i wpatrzy�a w dywan burych chmur nad swoj� g�ow�, widocznych przez dziury w
sza�asie. Cumulusy wisia�y tak nisko, �e zdawa�y si� wspiera� o czubki drzew. Lato 1863 roku by�o bardziej
deszczowe, ni� mo�na to by�o wywnioskowa� z historycznych zapisk�w.
Wsta�a, przeci�gaj�c si� i ruszy�a w kierunku le�nego �r�de�ka, aby za�y� kr�tkiej, orze�wiaj�cej k�pieli. To by� ju�
drugi poranek, w kt�ry budzi�a si� sama. Heinrich pojecha� na jej koniu ukry� w pojemniku kontaktowym kopi�
zapisk�w tego, co uda�o si� im odkry� we dw�jk�. Zrobili bardziej szczeg�ow� map� kompleksu, oszacowali
liczebno�� garnizonu i zbadali ogrodzenie. Prawd� m�wi�c, Katarina mia�a nadziej�, �e kiedy ona i Heini wykonaj�
zadanie, to nikt ju� nie b�dzie musia� nara�a� si� na niebezpiecze�stwo. Korekta rzeczywisto�ci zostanie dokonana,
Rosja i Rzesza pokonaj� powsta�c�w, porz�dek w Europie zostanie przywr�cony. Na zawsze.
Po k�pieli zjad�a �niadanie, na kt�re z�o�y�a si� resztka jej koncentrat�w. Nast�pnie z broni�, notatnikiem i lornetk�
pomaszerowa�a do upatrzonego punktu obserwacyjnego. Usiad�a w p�ytkim do�ku i umie�ciwszy lornetk� na
zaimprowizowanym z ga��zi statywie, zaj�a si� rozczesywaniem w�os�w. Ze szczytu pag�rka, na kt�rym si�
usadowi�a, mia�a dobry widok na wi�kszo�� doliny i fragment drogi prowadz�cej wprost pod g��wn� bram�
kompleksu. Stacjonuj�ce w koszarach oddzia�y wojska, wymaszerowuj�ce t�dy na oddalony o kilka kilometr�w
poligon, t�dy te� wraca�y z niego. Trzy razy w ci�gu ostatnich dw�ch dni wje�d�a�y przez t� bram� d�ugie kolumny
transportowych woz�w. Ich platformy pozakrywane by�y p�achtami szarego p��tna, tak �e Katarina nie mog�a dostrzec,
co wioz�. Domy�la�a si� jednak, �e s� to surowce i p�produkty, niezb�dne kompleksowi do pracy.
Przerwa�a rozczesywanie w�os�w i zbli�y�a oczy do okular�w lornetki. A to co?
Na drodze z Lublina pojawi�a si� nagle grupa je�d�c�w, odzianych w schludne, jednolicie skrojone p�aszcze. Nim
Katarina zd��y�a przyjrze� si� kt�remu� z nich, jej wzrok przyci�gn�o co� innego. Za plecami je�d�c�w pojawi�a si�
du�a, starannie wykonana w drewnie kareta, ci�gniona przez sz�stk� koni.
Nie wygl�da�o to na kolejny transport czy przemarsz wojsk. Katarina skoncentrowa�a wzrok na karecie, za kt�r�
zreszt� pojawi�o si� nast�pnych czterech je�d�c�w. Pow�z robi� wra�enie solidnego, jego �ciany by�y grube i
ponachylane pod dziwnymi k�tami, a w oknach tkwi�y masywne, przyciemniane szyby. Tym, co jednak najbardziej
zwraca�o uwag�, by�a r�czka hamulca, wyrastaj�ca tu� obok nogi pomocnika wo�nicy. Bieg� od niej g�szcz linek,
spotykaj�cych si� pod przedni� i tyln� osi� na systemie rozbudowanych szcz�k hamulcowych. Pow�z tak
zabezpieczony przed wypadkiem musia� by� przeznaczony do u�ytku jakiej� znacz�cej osoby.
Katarina poprawi�a pokr�t�em ostro��. Na widok zbli�aj�cego si� pojazdu stra�nicy natychmiast otworzyli bram�, tak
�e kareta i jej eskorta nawet nie zwolnili. Kareta podjecha�a jeszcze jakie� sto metr�w w g��b kompleksu, po czym
zawr�ci�a w�skim �ukiem i zatrzyma�a si� pod drzwiami okaza�ego dwupi�trowego budynku. Katarina sprzecza�a si� z
Heinrichem o domniemane przeznaczenie tej budowli. Oboje przystali wreszcie na kompromis przyjmuj�c, �e mieszcz�
si� tam kwatery oficerskie. Wygl�da�o na to, �e trafili w samo sedno.
Drzwi karety otworzy�y si� i w tym momencie Katarina prze�y�a szok. S�dz�c po grubo�ci i widocznej strukturze
drzwi, pow�z by� ca�kowicie kuloodporny. Nie zdo�a�aby przebi� �ciany seri� ze swojego SturmSch�tzera nawet z
odleg�o�ci kilku metr�w. Do rozwalenia tej skorupy potrzebowa�aby �adunku wybuchowego, i to sporego.
Z powozu wyskoczy�o dw�ch zwalistych m�odzie�c�w, zapewne ochroniarzy, a po nich wysiad� wysoki m�czyzna w
p�aszczu, szczelnie opatulony d�ug�, szaroczarn� jedwabn� chust�. Porusza� si� zgarbiony, jakby niepewny tego, co ma
robi�. Do�� niedbale zasalutowa� majorowi, kt�ry wynurzy� si� z kwater oficerskich. Za to tamten wypr�y� si� jak
struna. Rozpocz�li rozmow�. Major pozosta� wypr�ony, z nosem mierz�cym ponad horyzont, a tajemniczy przybysz
zgarbi� si� jeszcze bardziej i gniewnie macha� r�kami.
Brz�czyk alarmowy za plecami jej duszy nagle dosta� sza�u i wtedy Katarina zrozumia�a, a zrozumienie to zaraz
okrzep�o w pewno��. To by� on. Cel. Cz�owiek odpowiedzialny za �mier� jej matki i masakr� z czterdziestego
si�dmego. Za �mier� setek berli�czyk�w, za kl�sk� Rzeszy, za jej ha�b�. �wiadomo�� tego spad�a na Katarin� jak
grom. Na moment odebra�a jej wszelk� mo�liwo�� dzia�ania, my�lenia, czucia...
Ale tylko na moment.
- Ich habe etwas f�r dich - wycedzi�a z nienawi�ci� i podnios�a karabinek do oka. - Das wartet auf dich lange Zeit...
Odnalaz�a celownikiem optycznym zakutan� w chust�, zgarbion� figurk�. Z tej odleg�o�ci nawet z u�yciem lunety
wydawa�a si� ona zbyt ma�a, aby mo�na by�o trafi� ze stuprocentow� pewno�ci�, ale Katarina nie by�a w stanie o tym
my�le�. �ciska�a karabinek tak mocno, �e a� pobiela�y jej d�onie. Usi�owa�a powstrzyma� deszcz obraz�w budz�cych
si� w pami�ci i pojawiaj�cych si� jej przed oczami, usi�owa�a zapanowa� nad erupcj� nienawi�ci i nad palcem
wskazuj�cym prawej d�oni, z ka�d� sekund� coraz bardziej zbli�aj�cym si� do spustu. On tam by�, widzia�a go. Wprost
po drugiej stronie lufy. Nienawidzi� go by�o rzecz� tak �atw�, i� niemal naturaln�. I wystarcza�o tylko podj�� decyzj�...
Przybysz podj�� decyzj� za ni�. Zako�czy� konwersacj� z majorem i znikn�� w budynku. Ochroniarze pod��yli za nim.
Pow�z odprowadzono w kierunku koszarowych stajni.
Katarina wypu�ci�a karabinek z d�oni i usiad�a na igliwiu, ukrywaj�c twarz w d�oniach. Przepe�nia�y j� strach i
niepewno��. A najbardziej przera�a�a j� jej w�asna, zdaj�ca si� �y� w�asnym �yciem nienawi��, potrafi�ca spi�trzy� si�
w u�amku chwili do niebotycznych rozmiar�w. Nienawi��, skanduj�ca z mrocznych zak�tk�w duszy, �e oto mia�a
okazj� dokona� zemsty i nie wykorzysta�a jej. I �e druga taka szansa nie b�dzie jej dana. Z meandr�w pami�ci zn�w
wyp�yn�y obrazy, kt�re tak starannie pr�bowa�a zapomnie�. Zn�w przed oczami stan�o jej morze si�gaj�cych nieba
p�omieni.
I z czasem, gdy to wspomnienie blak�o w jej �wiadomo�ci, gdzie� w g��bi duszy krzep�a jej decyzja. Nierozs�dna i
podj�ta z pobudek emocjonalnych, ale jedyna, na jak� potrafi�a si� zdoby�.
U�o�y�a si� wygodnie twarz� do kompleksu i wymierzy�a karabinek w drzwi budynku kwater oficerskich. Zamierza�a
zabi� przybysza, jak tylko si� wychyli, wyjdzie lub pojawi w oknie.
Ale druga szansa nie zosta�a jej dana. Nie tym razem. Przybysz pilnowa� si� przez ca�y pobyt i ani razu nie uda�o si� jej
go dostrzec, a przy odje�dzie uda�o mu si� wskoczy� do powozu tak szybko, �e Katarinie mign�a jedynie szaroczarna,
jedwabna chusta.
Wieczorem wr�ci� Heinrich. Ostudzi� jej nienawi�� i spr�bowa� ukoi� jej rany. Nawet on nie m�g� jednak wiedzie�, �e
to niemo�liwe.
6.
W pi�� dni p�niej nieznajomy wr�ci�.
Heinrich i Katarina wracali w�a�nie z poligonu, w prze�wicie drzew dostrzegli karet� stoj�c� wewn�trz kompleksu.
Musia�a sta� tam co najmniej od godziny, s�u��cy wyprz�gli ju� konie i kilku sprz�ta�o jej wn�trze. Przy drzwiach
budynku kwater oficerskich sta�o dw�ch wypr�onych wartownik�w, bagnety na ich karabinach b�yszcza�y w �wietle
zachodz�cego s�o�ca.
Heinrich opu�ci� lornetk�, przez kt�r� ogl�da� kompleks i zrobi� kilka krok�w w g��b lasu. Zatrzyma� si�, gdy
dostrzeg�, �e Katarina nie rusza si� z miejsca. Sta�a nadal bez ruchu z lornetk� przyci�ni�t� do twarzy. �ciska�a j� tak
mocno, �e pobiela�y jej kostki palc�w.
- Hej - zawo�a� do niej - Co ci si� sta�o?
Nie odpowiedzia�a.
- Hej - powt�rzy� i podszed� do niej. - Kati. Sp�jrz na mnie.
Opu�ci�a lornetk� i spojrza�a mu w oczy.
- S�dz�, �e powinni�my zrobi� to dzi� - stwierdzi�a, ruchem g�owy wskazuj�c na kompleks. - Najdalej jutro. On tu jest,
a ja wiem, �e to o niego nam chodzi. Powinni�my wykona� zadanie.
- Nie dowiedzieli�my si� jeszcze wszystkiego - zauwa�y�. - Je�eli zaczekamy kilka dni, mo�e pewne kwestie si�
wyja�ni�. Mo�e ten cz�owiek, kt�rego widzia�a� nie jest sam?
- To mo�e by� nasza ostatnia szansa - zmierzwi�a w�osy nerwowym ruchem. - Zgromadzone tutaj oddzia�y zaczynaj�
szykowa� si� do wymarszu, wyruszaj� pod D�blin, rozgromi� korpus genera�a Berga. Je�eli cel odejdzie wraz z nimi i
znajdzie si� pod ci�g�� wojskow� os�on�, szanse dosi�gni�cia go b�d� �adne.
- Mo�e jednak jest ju� za p�no? - rzuci� Heinrich. - Polacy maj� wystarczaj�co du�o �o�nierzy, aby pokona� wojska
Berga. Zabicie jednego cz�owieka, nawet tak wa�nego jak cel, raczej niewiele zmieni. Wydarzenia b�d� toczy�y si� z t�
sam� bezw�adno�ci� historyczn�.
- Nie masz racji - pokr�ci�a g�ow�. - Czyta�am analizy bitwy d�bli�skiej. Rosjanie mieli tam przewag� pozycyjn� i
liczebn�, a Polakom nie sz�o z pocz�tku najlepiej, mimo znakomitego uzbrojenia. Ale potem zastosowali
nadzwyczajnie skuteczn� taktyk�, dzi�ki kt�rej odnie�li mia�d��ce zwyci�stwo. Taktyka. To w�a�nie ich uratowa�o. A
za taktyk� odpowiedzialny jest z pewno�ci� cel, nie zdo�a�by tak szybko wyszkoli� oficer�w szczebla sztabowego. Tym
bardziej - spojrza�a w kierunku kompleksu - �e przez ca�y czas by� zaj�ty innymi rzeczami.
Przez chwil� Heinrich milcza�, wa��c co� w my�lach.
- Do diab�a, Heini! - wybuchn�a w nag�ym gniewie. - Je�eli mi nie pomo�esz, zrobi� to sama!
Wyprostowa� si� wolno, a w oczach mign�� mu nieprzyjemny cie�. Katarina przypomnia�a sobie, �e bardzo nie lubi�,
gdy podnosi�o si� na niego g�os. Jak wszyscy Hohenzollernowie.
- Przepraszam, �e... - zacz�a �agodniejszym tonem.
- Dobrze - przerwa� jej perfekcyjnie kontrolowanym g�osem. - Zrobimy to. Dzisiaj.
Wepchn�� lornetk� do futera�u, odwr�ci� si� i sztywno wmaszerowa� mi�dzy drzewa. W jego zachowaniu by�o co�
dziwnego, stwierdzi�a Katarina. Jaki� ulotny cie�, co� nieokre�lonego. I niepokoj�cego.
Wr�ci�a do tej my�li p�niej, gdy w�r�d chaszczy i zapadaj�cych ciemno�ci skrada�a si� pod kompleks. Zatrzyma�a si�
kilkana�cie metr�w od siatki, tu� przed pasem wyci�tego wzd�u� ogrodzenia poszycia. Nasun�a noktowizyjne gogle na
oczy i rozejrza�a si� po przedpolu. Z prawej zbli�a� si� patrol z psami, punktualnie jak w zegarku.
- Heini, nadchodz� - powiedzia�a cicho. Mikrofon przy k�ciku ust natychmiast przekaza� jej s�owa w dal.
- Dobrze. Przygotuj si� - rozleg� si� w s�uchawkach szept Heinricha, zaczajonego dobre czterysta metr�w dalej, w
pobli�u g��wnej bramy.
W tym samym momencie na szczytach s�up�w ogrodzenia rozb�ys�y p�omienie gazowych lamp. Obraz w
noktowizyjnych goglach Katariny raptownie zblad�, gdy zadzia�a�y fotooptyczne bezpieczniki. Poci�gn�a ryj
noktowizora w g�r�, zsuwaj�c gogle na czo�o.
- Heini. W��czyli o�wietlenie.
- Ja, ich hab' gesehen. Wir fangen das Spiel an.
Po jej lewej stronie, gdzie� w pobli�u bramy, rozleg�y si� dwie silne detonacje, a korony drzew pod�wietli�a para
ognistych fontann. P�omie� w lampach gazowych na szczycie ogrodzenia zamigota� i zgas�, dowodz�c, �e Heinrich
dobrze za�o�y� �adunki i skutecznie przeci�� instalacj� gazow�. Katarina natychmiast opu�ci�a gogle z powrotem na
oczy i dostrzeg�a, jak patroluj�cy �o�nierze po kr�tkim wahaniu ruszaj� biegiem w kierunku bramy. S�ycha� by�o
stamt�d suche strza�y karabink�w i dudnienie co najmniej dw�ch karabin�w maszynowych.
B�yskawicznie poderwa�a si� i podbieg�a do ogrodzenia. No�em szturmowym szybko wyci�a przej�cie w pierwszej
drucianej siatce. Gdy zabiera�a si� do drugiej, z prawej dobieg� jej pe�en gro�by warkot psa. Opuszczaj�c n� si�gn�a
po wisz�cego na pasku SturmSch�tzera i wygarn�a w kierunku zwierz�cia d�ug� seri�. Pociski przeci�y psa, wielk�,
kud�at� besti�, niemal na p�. Mimo t�umika odg�os strza��w przyci�gn�� czyj�� uwag�, bo sk�d� dobieg�o:
- Patrol, co tam si� dzieje?
Gdy zza budynku wynurzy�a si� sylwetka m�wi�cego, Katarina dosi�g�a go precyzyjnym strza�em w g�ow�. Pad� bez
najmniejszego j�ku. W po�piechu doko�czy�a przecinania ogrodzenia, bo kanonada w pobli�u bramy zacz�a s�abn��.
Gdy dopad�a do �ciany najbli�szego budynku kompleksu, gazowe lampy na ogrodzeniu zamigota�y i zn�w si� zapali�y.
Kto� najwyra�niej zdo�a� uszczelni� instalacj�. Chwil� p�niej strza�y umilk�y, a przy bramie rozszczeka�y si� psy.
Katarina wyjrza�a zza dwupi�trowego budynku na uliczk� biegn�c� w g��b kompleksu. Nawierzchnia wy�o�ona by�a
kostk�, a �rodkiem bieg� rz�d du�ych latarni, obficie o�wietlaj�cych otoczenie. Echo nios�o w jej kierunku stukot
podkutych but�w nadbiegaj�cych �o�nierzy. Scheisse, zakl�a z pasj� w my�lach, czy mogli si� tak szybko
zorientowa�? Obejrza�a si� z desperacj� na przeci�te ogrodzenie, jeszcze mia�a czas, aby si� wycofa�. Ale...
Jej wzrok zahaczy� o ta�cz�cy wewn�trz gazowej lampy p�omie�. Ogie� rozr�s� si� w jej oczach i zahipnotyzowa� j�.
Poczu�a w nozdrzach dym p�on�cego miasta, jej uszu dosi�g�y j�ki rannych i trzask wal�cych si� budynk�w. Na twarzy
poczu�a mu�ni�cie morza si�gaj�cych nieba p�omieni. Ale ju� w nast�pnej chwili morze p�omieni znikn�o pod
wzbieraj�c�, czarn� fal� nienawi�ci.
- Nein - przywar�a plecami do �ciany i zacisn�a d�onie na karabinku. - Tym razem si� nie wycofam. Dostan� ci�
wreszcie. Dostan�.
Pozwoli�a sobie na kilka g��bokich oddech�w, kt�re przywr�ci�y jej nieco r�wnowagi psychicznej. Potem przykl�k�a
przy zabitym wcze�niej �o�nierzu i z pewnym trudem �ci�gn�a z niego grub�, maskuj�c� kurtk�. Szybko si� w ni�
przebra�a, a noktowizyjne gogle zawiesi�a na pasie. Na g�ow� naci�gn�a p��cienn� czapk� zabitego, chowaj�c pod ni�
swoje si�gaj�ce ramion czarne w�osy. Jeszcze raz odetchn�a i ruszy�a uliczk� naprz�d.
Zd��y�a przej�� pi��dziesi�t metr�w, gdy spotka�a biegn�cy z przeciwka trzyosobowy patrol. Zasalutowa�a staraj�c si�
trzyma� twarz z daleka od �wiat�a.
- Co tam, �o�nierzu? - zapyta� pierwszy z tamtych, niedbale odpowiadaj�c na jej salut. - Co to za zamieszanie? I
dlaczego oddalacie si� od posterunku?
Nabra�a powietrza w p�uca, aby zmy�li� co� w odpowiedzi, ale nie zd��y�a.
- To kobieta! - zauwa�y� drugi i wszyscy trzej zacz�li unosi� swoje karabiny.
Nie mia�a ju� wyboru. Poderwa�a luf� swojej broni i wygarn�a w nich reszt� magazynka. Mia�a jednak pecha.
Strzela�a ju� wcze�niej kilka razy, ale nie pomy�la�a o tym, aby wymieni� t�umik. Gdy �o�nierze patrolu padali na bruk
uliczki, echo roznios�o w powietrzu wyra�ny, suchy trzask serii. Nagle z prawej, z lewej i sk�d� zza niej, spod
ogrodzenia, rozleg�y si� ostre, modulowane d�wi�ki gwizdk�w. W wylocie uliczki pojawi�o si� nast�pnych trzech
�o�nierzy. Otworzyli ogie�, gdy tylko zobaczyli Katarin�. Jeden pocisk zerwa� jej czapk� z g�owy, a pi�� czy sze��
innych zagwizda�o ko�o uszu. Przebieg�a kilka krok�w i szczupakiem zanurkowa�a w przesmyk mi�dzy budynkami.
Noktowizor chrupn�� �a�o�nie, gdy wyl�dowa�a bez amortyzacji, ale zlekcewa�y�a to. Rozcieraj�c st�uczony �okie�,
ruszy�a biegiem naprz�d. Na dw�ch kolejnych skrzy�owaniach by�a zaledwie o w�os szybsza od pojawiaj�cych si� tam
patroli. Skr�ci�a gdzie� w ciemno��, w kierunku, kt�ry, jak pami�ta�a z obserwacji, powinien prowadzi� do budynku
kwater oficerskich. To by� jednak �lepy zau�ek, bo drog� zablokowa�y jej drzwi jakiego� warsztatu. Przestrzeli�a zamek
i kopni�ciem utorowa�a sobie dalsz� drog�. W przeciwleg�ej �cianie, po drugiej stronie d�ugiej, niskiej hali by�y
nast�pne drzwi. Ostro�nie wyjrza�a przez znajduj�ce si� w nich ma�e okienko na zewn�trz. Przez chwil� nie mog�a
uwierzy� swojemu szcz�ciu. Po drugiej stronie ca�kowicie pustego placyku znajdowa� si� budynek kwater oficerskich.
Rozejrza�a si� uwa�nie, ale niczego nie dostrzeg�a w zalegaj�cych tu i �wdzie cieniach. Si�gn�a po noktowizor, ale na
pasie wisia�y ju� tylko potrzaskane elektroniczne strz�py. Rzuci�a je gdzie� w k�t, po czym �ci�gn�a z siebie tak�e
kurtk�. Zmieni�a magazynek w karabinku i zdecydowa�a, �e zaczeka chwil� na rozw�j wypadk�w. Atmosfera ulotnego
spokoju na tym placyku bardzo j� zaniepokoi�a. Dlaczego patrole szala�y gwi�d��c po reszcie kompleksu, ale tylko
tutaj nie? Gdzie podziali si� wartownicy, zawsze wypr�eni przy drzwiach wej�ciowych? Mo�e tam nikogo nie by�o?
Jakby w odpowiedzi na t� my�l �wiat�a w pi�ciu oknach na pi�trze budynku zapali�y si�. Katarina przyjrza�a im si�
przez lunet� karabinka, ale nie by�a w stanie dostrzec niczego ani nikogo wewn�trz.
- Nie ruszaj si� i rzu� bro�! - dobieg�o j� nagle zza plec�w.
Znieruchomia�a, a potem zaryzykowa�a lekkie obr�cenie g�owy. Przy drzwiach, przez kt�re wesz�a do hali, sta�o trzech
�o�nierzy. Mierzyli do niej z karabin�w.
- Nie ruszaj si� i rzu� bro�! Natychmiast! - powt�rzy� jeden z nich, Katarina nie dostrzeg�a kt�ry. Zastanawia�a si�
tylko, czy zd��y obr�ci� si� i strzeli�. Nie mia�a jednak szans. Nim zrobi�aby cho� p� obrotu, tamci przygwo�dziliby
j� pociskami bez trudu. To nie mia�o sensu.
Za ich plecami, w prze�wicie drzwi, dostrzeg�a w�t�y, odleg�y p�omyk ulicznej latarni.
Lekcewa��c wszystko, obr�ci�a si� b�yskawicznie. Karabinek w ostrym terkocie wyrzuci� z siebie grad kul. �o�nierze
nie oddali ani jednego strza�u. Zrejterowali na boki, pod os�on� pakunk�w i grat�w tarasuj�cych praw� i lew� cz��
hali. Katarina nie czeka�a, a� umilknie wizgot rykoszetuj�cych pocisk�w. D�ug� seri� odr�ba�a zamek d�bowych drzwi
przed sob� i wypad�a na placyk przed budynkiem oficerskim. Biegiem ruszy�a do wej�cia, spodziewaj�c si� w ka�dej
chwili strza�u w plecy. Nikt jednak nie strzela�. Do wn�trza budynku wpad�a niedra�ni�ta.
Zatrzasn�a za sob� grube, d�bowe drzwi i zablokowa�a je metalow� zasuw�. Wn�trze budynku by�o urz�dzone z du��
celowo�ci� i bez zb�dnego przepychu. Przedsionek wi�d� do zwyk�ych drewnianych schod�w, prowadz�cych na pi�tro.
Na �cianach by�o du�o lamp gazowych o prostej konstrukcji, zapewniaj�cych za to jasne �wiat�o. Nie by�o �adnych
chodnik�w ani dywan�w, w powietrzu unosi� si� charakterystyczny zapach pasty pod�ogowej. Katarina podesz�a do
schod�w. W prowadz�cym w prawo korytarzu mign�a jej ludzka sylwetka. Obejrza�a si�. Polski oficer w�a�nie si�ga�
do kabury po rewolwer. Uskoczyli prawie jednocze�nie. On do jakiego� pokoju, ona na schody. Wygarn�a do niego
seri�, a� drzazgi masakrowanej drewnianej tapicerki bryzn�y mu w twarz. Wtedy jednak pojawi�o si� jeszcze paru
innych i Katarina wola�a zrezygnowa� z walki. Wspi�a si� po schodach na p�pi�tro. Kto� zacz�� dobija� si� do
zablokowanych drzwi wej�ciowych. Przeci�a je seri� i zmieni�a magazynek. Ostatni.
Na pi�trze by� d�