5763
Szczegóły |
Tytuł |
5763 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5763 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5763 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5763 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
L Williams
PRZYGODY W HANDLU DUCHAMI
Detektyw inspektor Chen zgarn�� na bok ba�agan na biurku i starannie zapali� pojedyncz� pa�eczk� karmazynowego
kadzid�a. Dym wzni�s� si� spiral� w powietrze, powi�kszaj�c br�zow� plam� na suficie, kt�ra wygl�da�a jak plama
krwi rozlana dok�adnie nad biurkiem. Chen pochyli� g�ow� w kr�tkiej modlitwie, potem podni�s� fotografi� i potrzyma�
nad smug� dymu.
Twarz dziewczyny pojawia�a si� stopniowo, wyp�ywaj�c z ciemnego t�a. Dziewczyna sta�a w drzwiach magazynu,
ogl�daj�c si� trwo�nie przez rami�. W�osy mia�a wci�� �ci�gni�te do ty�u w pogrzebowe warkocze, a jej bia�a twarz
ja�nia�a w mroku niczym duch, kt�rym by�a. Wpatruj�c si� w fotografi� i przestraszon� twarz dziewczyny, Chen
poczu� nagle gor�cy p�omie� gniewu w piersi. Ile jeszcze m�odych kobiet, nie zauwa�onych i nie op�akanych, posz�o t�
sam� drog� po �mierci? Ktokolwiek jednak sta� za wszystkim, tym razem pope�ni� b��d, skoro wybra� c�rk� g��wnego
przemys�owca Singapuru Trzy zamiast jakiej� bezimiennej prostytutki.
Chen poda� fotografi� kobiecie siedz�cej po drugiej stronie biurka i zapyta� �agodnie:
- Czy my�li pani, �e to jest pani c�rka?
Pani Tang mocniej zacisn�a palce na r�czce torebki od Miucciego. S�abym szeptem odpowiedzia�a:
- Tak. Tak, to Pearl.
- I m�wi pani, �e kto� to pani przys�a�?
- Wczoraj. Nie wychodzi�am z mieszkania i nikt nie przychodzi�. Ale kiedy wesz�am do zak�adu, zdj�cie le�a�o na
biurku. W czerwonej kopercie. Najpierw nie wiedzia�am, co to jest. Notatka wyja�ni�a, co mam zrobi�. - Wskaza�a
spiraln� smu�k� dymu. - Przez chwil� wida� jej twarz, ale potem znowu znika.
- A czy zauwa�y�a pani co�... dziwnego? Opr�cz koperty?
Pani Tang zwil�y�a wyschni�te wargi.
- By�o troch� popio�u. Musia�am zmie�� go z biurka, zanim pokoj�wka czy kto� inny go zobaczy�.
- No dobrze. Pani Tang, wiem, jak pani jest ci�ko, ale przynajmniej mamy jaki� �lad. Nie wolno pani traci� nadziei.
- Znajdzie j� pan, prawda?
- Prosz� si� nie martwi�. Znajdziemy pani c�rk� i dopilnujemy, �eby tym razem na pewno zako�czy�a podr�. - Chen
bardzo si� stara� doda� otuchy klientce.
- Dzi�kuj� - wymamrota�a pani Tang. Przesun�a swoje kosztowne s�oneczne okulary na czubek g�owy i potar�a oczy w
czerwonych obw�dkach. - Lepiej ju� p�jd�. Powiedzia�am Hsuenowi, �e id� na zakupy.
Chen westchn��. To by�a dodatkowa komplikacja, lecz a� nadto znajoma.
- Czy mo�e pani jako� wp�yn�� na m�a, �eby zmieni� zdanie?
- W�tpi�. Pr�bowa�am rozmawia� z Hsuenem, ale on nie chce s�ucha� - wyzna�a pani Tang z kruchym, gorzkim
u�miechem. - M�wi, �e to �adna r�nica; Pearl nie �yje i na tym koniec. Widzi pan, on i Pearl nigdy nie byli sobie
bliscy. On chcia� syna, a ja po urodzeniu Pearl nie mog�am mie� wi�cej dzieci. Wi�c on j� wini�, pan rozumie. A ona
zawsze by�a... no, bardzo kochanym dzieckiem, ale czasami bywa�a troszeczk� trudna. Samowolna. Mia�a pi�tna�cie lat
i t�umaczy�am m�owi: "Czego mo�na si� spodziewa� w tych czasach?" Wszystkie w��cz� si� z ch�opcami, a Pearl
mia�a powodzenie, to go strasznie z�o�ci�o... I chyba wtedy zacz�y si� problemy z jedzeniem.
Chen s�ucha� cierpliwie, a ona opowiada�a dalej, kre�li�a wizerunek zmar�ej dziewczyny. Wreszcie powiedzia�a
niepewnie:
- Pan jest bardzo uprzejmy, inspektorze. Wiem, �e zrobi pan wszystko, �eby znale�� Pearl. Naprawd� musz� ju� i��.
Chen odprowadzi� j� do drzwi komisariatu, potem powoli ruszy� w stron� automatu z napojami. Sier�ant Ma, zgi�ty
nad maszyn�, wali� pi�ci� w jej bok.
- Cholerny automat znowu nie dzia�a. Och. - Wyprostowa� si� pospiesznie i odsun��, kiedy rozpozna� Chena.
- Mnie si� nie spieszy - powiedzia� uprzejmie Chen.
- Nie, nie, nie, nie. Prosz� bardzo. Jest pa�ski - wyrzuci� z siebie Ma i szybko odszed� w stron� kantyny.
Z westchnieniem rezygnacji Chen wy�udzi� od maszyny papierowy kubek zielonej herbaty i zani�s� go na swoje biurko.
Skr�caj�c za r�g zauwa�y�, �e sier�ant Ma wr�ci� i ukradkiem macha b�ogos�awionym papierem nad maszyn�. Chen
przywyk� do tego, ale czasami przygn�bia�a go niech�� koleg�w z pracy. S�czy� pozbawion� smaku herbat� i przez
kilka chwil wpatrywa� si� w fotografi�, potem zdj�� marynark� z oparcia krzes�a i wyszed� z komisariatu.
* * *
Lato dopiero si� zacz�o, ale upa� ju� dawa� si� we znaki. Wychodz�c na Jang Mi Road detektyw Chen mia� wra�enie,
�e zanurza si� w gor�cej k�pieli. Spojrza� na wska�nik zanieczyszcze� na �cianie komisariatu, ale dane by�y zbyt
przygn�biaj�ce, �eby traktowa� je powa�nie.
Pogr��ony w my�lach, Chen powoli ruszy� w stron� przystani. Zanim dotar� do kraw�dzi schronu przeciwtajfunowego,
troch� si� och�odzi�o. Nad Morzem Po�udniowochi�skim zbiera�a si� burza, powietrze smakowa�o deszczem i
b�yskawicami. Chen u�miechn�� si�, kiedy wyobrazi� sobie Inari opieraj�c� �okcie na parapecie okiennym w
mieszkalnej �odzi, niecierpliwie czekaj�c� na huk pioruna. Jego �ona uwielbia�a burze. Przypomina�y jej dom, m�wi�a.
Przysta� promu znajdowa�a si� troch� dalej na molo. Chen usiad� na �awce. Kto� zostawi� gazet�, wi�c Chen podni�s�
j� i zacz�� leniwie przegl�da�. Singapur otwiera� jeszcze jedn� franszyz�, tym razem dalej na wybrze�u Myanmar.
Chen pami�ta� czasy, kiedy Singapur Trzy by� ostatni w szeregu stref wolnoc�owych; ta nowa inwestycja b�dzie
sz�stym miastem. Czyta� dalej, �e miasto zostanie zbudowane wed�ug tego samego planu co pozosta�e, i przez chwil� z
u�miechem wyobrazi� sobie innego detektywa inspektora Chena, siedz�cego na identycznej �awce na przystani promu,
kilka tysi�cy mil na po�udnie. Odleg�y pomruk przerwa� jego rozmy�lania. Chen podni�s� wzrok i ujrza� rozko�ysan�
sylwetk� promu zbli�aj�cego si� do nadbrze�a.
Kwadrans p�niej Chen zszed� na przysta� po drugiej stronie i zapu�ci� si� w labirynt uliczek tworz�cych wysp� Zhen
Shu. By�a to podejrzana okolica i Chen zachowywa� czujno��, ale nikt go nie zaczepia�. Przypuszcza�, �e wygl�da
dostatecznie anonimowo: m�czyzna w �rednim wieku o przeci�tnej twarzy, ubrany w niemodny str�j barwy indygo.
Od czasu do czasu jednak kto� wzdryga� si� i usuwa� mu si� z drogi, czyli najwyra�niej rozpoznawa� Chena albo
przynajmniej jego profesj�. Nikt nie lubi� policjant�w, a gliniarze sprzymierzeni z Piek�em napotykali na podw�jn�
niech��. Tote� Chen bez przeszk�d w�drowa� w�skimi uliczkami Zhen Shu, a� stan�� przed frontem Zak�adu
Pogrzebowego Su Lo Linga.
W przeciwie�stwie do s�siednich sklep�w, zak�ad pogrzebowy prezentowa� si� wspaniale. Czarna fasada ze sztucznego
marmuru pyszni�a si� poz�acanymi kolumnami po obu stronach drzwi, nad kt�rymi wisia�y rz�dem krzykliwe,
niegustowne czerwone latarnie. Ca�kiem stosowny wystr�j, pomy�la� Chen, bior�c pod uwag� ilo�� obywateli, kt�rych
spotyka� koniec w�a�nie przy blasku czerwonych latarni. W�ska boczna alejka prowadzi�a dalej w labirynt Zhen Shu.
Napis na drzwiach informowa�, �e zak�ad pogrzebowy jest zamkni�ty. Niezra�ony Chen trzyma� palec na dzwonku, a�
wreszcie drgn�y rolety w oknach sklep�w po obu stronach. Poprzez uporczywy jazgot dzwonka us�ysza� pospieszne
kroki w holu. Drzwi rozwar�y si� gwa�townie ukazuj�c niskiego, kr�pego d�entelmena w d�ugiej czerwonej szacie.
- Czego chcesz? To jest miejsce spoczynku, nie jaki�... och.
Oczy mu si� rozszerzy�y. Chen nigdy nie potrafi� odgadn��, sk�d ludzie wiedzieli; widocznie mia� co� w g��bi oczu,
jak�� wewn�trzn� ciemno��, kt�ra zdradza�a jego bliski zwi�zek z za�wiatami. W m�odszym wieku, bynajmniej nie z
pr�no�ci, sp�dza� d�ugie godziny przed lustrem usi�uj�c wykry�, co tak bardzo przera�a�o ludzi.
- Przepraszam - powiedzia� kr�py m�czyzna bardziej pojednawczym tonem. - Nie zdawa�em sobie sprawy...
Chen pokaza� odznak�.
- Miejski departament policji. Komisariat 13. Detektyw inspektor Chen. Pozwoli pan, �e wejd�? Mam do pana kilka
pyta�.
* * *
Zapewniaj�c bez przerwy, jaki to wielki zaszczyt dla firmy. Wn�trze zak�adu pogrzebowego wygl�da�o r�wnie bogato
jak fasada. Chen znalaz� si� w d�ugim pokoju z lustrami i szkar�atnym dywanem. Na drugim ko�cu w ca�o�ciennym
akwarium p�ywa�y karpie, a lustra pomna�a�y ich odbicia w niesko�czono��. Kr�py m�czyzna klasn�� dwa razy,
wzywaj�c ma��, mizern� pokoj�wk�.
- Herbata? Zielona czy czarna?
- Zielona, dzi�kuj�.
- A wi�c, inspektorze - kr�py m�czyzna usadowi� si� w najbli�szym fotelu - jestem Su Lo Ling, w�a�ciciel tego
przedsi�biorstwa. W czym mog� panu pom�c?
- Rozumiem, �e organizowa� pan przygotowania pogrzebowe do ceremonii sprzed tygodnia, dla dziewczyny
nazwiskiem Pearl Tang. C�rka cz�owieka, kt�rego nie musz� przedstawia�.
- Owszem, owszem. Jakie to smutne. Taka m�oda kobieta. Anoreksja to tragiczna choroba. To tylko dowodzi - w tym
miejscu pan Ling pokiwal filozoficznie g�ow� - �e nawet materialnie pob�ogos�awieni spo�r�d nas nie zawsze zaznaj�
prawdziwego szcz�cia.
- Jakie to m�dre. Wybaczy pan, �e poruszam t� delikatn� kwesti�, ale czy z pogrzebem by�y jakie�... trudno�ci?
- Absolutnie �adnych. Musi pan zrozumie�, inspektorze, �e jeste�my bardzo star� firm�. Lingowie prowadzili interes
pogrzebowy od siedemnastego wieku, w Guang-zhou, zanim m�j ojciec przeni�s� si� tutaj. Mamy pradawne
powi�zania z odpowiednimi w�adzami. Dokumenty zawsze s� w porz�dku. - Kr�tka pauza. - Mog� wiedzie�, dlaczego
pan pyta?
- Pa�skie przedsi�biorstwo istotnie cieszy si� najlepsz� reputacj� - przyzna� Chen. - Jednak�e obawiam si�, �e dosz�o
do pewnego... naruszenia przepis�w, oczywi�cie nie zwi�zanego z metodami dzia�ania pa�skiej firmy.
- O? - Przez twarz Linga przemkn�� cie� zaniepokojenia, co nie usz�o uwagi Chena.
- Widzi pan, wygl�da na to, �e rzeczona m�oda dama wcale nie dotar�a do Niebia�skich Wybrze�y. Zrobiono jej duch-
fotografi�, kt�ra wskazuje na obecne miejsce pobytu gdzie� w portowej okolicy Piek�a.
Wstrz��ni�temu Lingowi dos�ownie opad�a szcz�ka.
- W Piekle? Ale uregulowano op�aty, zam�wiono stosowne ofiary... Nie rozumiem.
- Jej matka te� tego nie rozumie.
- Biedna kobieta pewnie jest zrozpaczona.
- Naturalnie martwi si�, �e duch jej jedynego dziecka nie spoczywa bezpiecznie w�r�d brzoskwiniowych sad�w w raju,
tylko b��ka si� w rejonach okre�lanych jako co najmniej podejrzane - odpar� sucho Chen.
- Poka�� panu dokumenty. Zaraz je przynios�.
Ling i Chen razem �l�czeli nad dokumentami. Dla do�wiadczonych oczu Chena wszystko wydawa�o si� w porz�dku:
wiza imigracyjna w�adz Nieba, op�aty za dokowanie duch-�odzi, licencja na przekroczenie Nocy. Intuicja podpowiada�a
mu, �e wyja�nienia manifestacji Pearl w rejonie Piek�a nale�y szuka� u Linga, lecz okr�g�a twarz w�a�ciciela zak�adu
stanowi�a wzorcowy przyk�ad grzecznego zatroskania.
- No c� - powiedzia� w ko�cu Chen - To istotnie tragedia, lecz nie widz� �adnego naruszenia przepis�w. Zdaj� sobie
spraw�, �e stosuje pan zasad� �cis�ej tajno�ci, gdyby jednak przypadkiem co� pan us�ysza�...
- Pa�skie czcigodne uszy dowiedz� si� pierwsze - zapewni� go Ling i w�r�d niezliczonych wyraz�w obop�lnej
wdzi�czno�ci Chen opu�ci� zak�ad.
* * *
Dotar� do po�owy ulicy, kiedy lun�� deszcz; ju� po pierwszej minucie strumienie wody zmieni�y w b�oto kurz na
chodniku i przylepi�y Chenowi w�osy do czaszki. Pospiesznie uskoczy� pod �cian�, �eby przeczeka� burz�, zaledwie
jednak znalaz� schronienie na stopniach magazynu, kiedy drzwi otworzy�y si� gwa�townie. Chen odwr�ci� si�.
D�uga hebanowa ko�czyna �mign�a z ciemno�ci i owin�a si� ciasno wok� kostki detektywa. Przewr�ci�a go p�asko
na plecy i wci�gn�a w drzwi. Co� wysokiego i ciemnego pochyli�o si� nad nim; r�bek sztywnego jedwabnego p�aszcza
musn�� mu twarz jak olbrzymia �ma. Chen gor�czkowo wymaca� w wewn�trznej kieszeni r�aniec i zamachn�� si� nim
jak cepem. Paciorki uderzy�y o kostny pancerz, skrzesa�y fontann� iskier, za�mierdzia�o spalonym jedwabiem. Chen
us�ysza� sycz�ce przekle�stwo i nagle jego kostka zosta�a uwolniona.
Gramol�c si� na nogi, Chen zacz�� odmawia� r�aniec; szybko, z naciskiem recytowa� Czterna�cie Niewymownych
Wyra�e�. Napastnik odskoczy� na drugi koniec pomieszczenia i Chen dostrzeg� b�ysk sznura roz�arzonych w�gli, kiedy
demon wyci�gn�� w�asny r�aniec. Chen mia� przewag� na starcie, ale demon m�wi� kilkoma g�osami jednocze�nie.
Frazy sypa�y si� jak grad z jego gi�tkiego gard�a. Chen przyspieszy� i wyprzedzi� demona o jedn� sylab�. B�ysn�o
piekielnym �arem, kiedy rozwar�a si� szczelina i demon run�� z powrotem do Piek�a, zostawiaj�c za sob� smug�
truj�cego dymu.
Rz꿹cy j�kliwie Chen odst�pi� na bok, a dym skrystalizowa� si� w py�ki kurzu, opad� na pod�og� i przekszta�ci� si� w
r�j male�kiej czerwonej szara�czy, kt�ra rozbieg�a si� wzd�u� szczelin w deskach. Chen opar� si� o �cian�. R�aniec
rozgrza� si� do czerwono�ci, ale Chen nie odwa�y� si� go pu�ci�. Zgrzytaj�c z�bami z b�lu, poku�tyka� do drzwi
magazynu i na ulic�, gdzie r�aniec z sykiem ostyg� w ulewnym deszczu. Kostka detektywa napuch�a do alarmuj�cych
rozmiar�w. Przeklinaj�c, Chen odszuka� sw�j mobil i wezwa� transport z powrotem do dok�w i na l�d.
* * *
Nast�pnego ranka kostka Chena odzyska�a normalny kszta�t, chocia� wci�� bola�a. Otacza� j� wianuszek �lad�w po
nak�uciach. Na szcz�cie detektyw terminowo przeszed� szczepienia, kt�re zminimalizowa�y skutki diabelskiej trucizny
wstrzykni�tej przez napastnika. Pomimo b�lu w nodze Chen prze�ywa� ciche uniesienie. Wpad� na w�a�ciwy trop.
Sprawy nabiera�y osobistego wyd�wi�ku. Wcze�nie przyszed� na komisariat i po�wi�ci� troch� czasu na sprawdzanie
rejestru zgon�w franszyzy. Osiem m�odych kobiet zmar�o w ci�gu ostatnich czterech miesi�cy, wszystkie na anoreksj�,
wszystkie z rodzin nale��cych do industrialnej elity miasta. Chen wydrukowa� list� i zabra� j� na d�.
Jian jak zwykle garbi� si� nad terminalem komputerowym z oczami zas�oni�tymi przez gogle. W s�abej zielonej
po�wiacie komputerowego pokoju technik wygl�da� jak wielki, zdeformowany karp. Chen poklepa� go po ramieniu.
- Cze��, Li - powiedzia� Jian nie podnosz�c wzroku.
Jian by� najbardziej niewzruszonym osobnikiem znanym Chenowi; nic go nie wytr�ca�o z r�wnowagi, nawet piekielne
znajomo�ci Chena. W�a�ciwie nie byli przyjaci�mi, ale gdyby nie technik, Chen zosta�by skazany na codzienny
samotny lunch.
- Masz chwil�? Potrzebuj� drobnej przys�ugi.
Jian odwr�ci� si�. Jego oczy za goglami odbija�y szeregi znak�w z wy�wietlacza na siatk�wce.
- Jasne. Tylko przepuszczam par� rzeczy przez mainfram�, nic wa�nego. Co chcesz zrobi�?
- Zale�y mi na tym, �eby por�wna� kilka nazwisk z rejestrami pewnego zak�adu pogrzebowego. Chc� sprawdzi�, ile z
nich tam wyst�puje.
- Okay, �aden problem - zapewni� go Jian.
To, co zamierza� zrobi�, by�o zupe�nie nielegalne, ale Chen wiedzia�, �e Jian nie ma zwyczaju zadawania pyta�. Poda�
nazw� i adres przedsi�biorstwa i zaczeka� kilka minut, kiedy Jian pokonywa� bizantyjskie komplikacje sieci.
- Mam to. Chocia� zdumiewaj�co dobrze chronione... Chcesz wydruk?
- Dzi�ki.
Chen przejrza� list� i natychmiast dopasowa� oko�o sze�ciu nazwisk. Podzi�kowa� Jianowi i pogr��ony w my�lach
wr�ci� za biurko.
Uzyskanie po��czenia spoza krainy �ywych nigdy nie by�o �atwe. Chen czeka� cierpliwie, kiedy na linii sycza�o i
trzeszcza�o; s�uchawk� trzyma� w pewnej odleg�o�ci od ucha, �eby unikn�� przypadkowych iskier. Wreszcie otrzyma�
po��czenie i cienki, podejrzliwy g�os zapyta�:
- Tak?
- M�wi Li Chen. Czy rozmawiam z czcigodn� osobowo�ci� Numer Siedemset i Jeden, ulica Ruiny?
- Wybacz, wybacz - powiedzia� dono�nie g�os. - Pomyli�e� numer. �egnam.
Chen zrozumia�, �e jego kontakt mia� towarzystwo. Odczeka� cierpliwie kolejne pi�� minut, zanim zadzwoni� telefon.
- Jeste� tam jeszcze? - zapyta� g�os. - Przepraszam, �e tak d�ugo trwa�o.
- Nie, nie, tylko chwil�. - Czasami r�nica czasu pomi�dzy Ziemi� a piekielnymi rejonami okazywa�a si� korzystna,
pomy�la� Chen. - S�uchaj. Potrzebuj� pomocy. Z zab��kan� dusz�.
- Och? - Odleg�y g�os zrobi� si� czujny. - Kto to taki?
- Nazywa�a si� Pearl Tang; zmar�a jakie� dwana�cie dni temu. Mia�a p�j�� do Nieba, ale zagin�a po drodze i ca�kiem
mo�liwe, �e znajduje si� teraz na twoim terenie.
- Piek�o to du�e miejsce - zaznaczy� g�os.
- My�l�, �e ona jest gdzie� w pobli�u portu. Mam fotografi�. - Chen obraca� j� w palcach podczas rozmowy. - Stoi w
drzwiach czego�, co wygl�da na magazyn. Na s�siednim budynku jest szyld z napisem: "U Miu". Zastanawiam si�, czy
go rozpoznajesz.
- U Miu - powt�rzy� g�os. - Zaraz, niech pomy�l�. Nie, z niczym mi si� nie kojarzy. Nigdy o tym nie s�ysza�em.
- Ghon Shang, jeste� najgorszym k�amc� na �wiecie - o�wiadczy� rozgniewany Chen.
G�os zasycza� z b�lu.
- Nie wymawiaj w ten spos�b mojego imienia.
- Wi�c nie k�am.
- No dobrze. W okolicy portu jest miejsce nazywane "U Miu". To klub demon�w. Dobrze znany w�r�d okre�lonej
klienteli, ale Madame Miu widocznie jest bardzo dyskretna. Nie dziwi� si�, �e nigdy o niej nie s�ysza�e�. Otwar�a klub
dopiero jaki� rok temu.
- Okre�lona klientela. Co to znaczy?
- Ludzie, kt�rzy ��daj�... specjalnych us�ug.
- Jakiego rodzaju ludzie? I jakiego rodzaju to us�ugi?
- Ludzie twojego rodzaju - prychn�� Ghon Shang. - �ywi. I czasami demony. Co do us�ug... no, oczywi�cie seksualne.
- Chodzi ci o handel duchami? - upewni� si� Chen. Juz zawczasu lekki dreszcz odrazy przebieg� mu po kr�gos�upie.
- A co innego?
Chen my�la� szybko. Fragmenty tej szczeg�lnej uk�adanki - zab��kane dusze kilku dobrze urodzonych m�odych kobiet,
zak�ad pogrzebowy, handel duchami - tworzy�y wz�r nasuwaj�cy nieprzyjemnie oczywiste wnioski. Powiedzia�:
- Je�li lokal Miu specjalizuje si� w handlu duchami, to musi mie� tutaj odpowiednik. Znasz takie miejsce? I jaki jest
adres Miu?
- Na ulicy Lo Tzu. Co do odpowiednika w twoim mie�cie, nic nie wiem. Od stu lat nie postawi�em nogi w krainie
�ywych. I nie zamierzam teraz tam wraca� - oznajmi� piskliwie Ghon Shang.
- Spr�buj si� dowiedzie� - poleci� Chen i od�o�y� s�uchawk�. Potem wyj�� z portfela pi��dziesi�ciodolarowy banknot w
piekielnej walucie i nagryzmoli� na nim adres Ghon Shanga. Wyci�gn�� z kieszeni zapalniczk�, podpali� banknot i
upu�ci� na popielniczk�, kiedy p�omie� zanadto zbli�y� si� do palc�w. Popi� opad� ulotn� spiral�, przechodz�c
stopniowo w niebyt, kiedy banknot rematerializowa� si� w chciwych szponach informatora.
Chen wyj�� z szuflady biurka dwie mapy wydrukowane na arkuszach folii, odsun�� na bok galimatias papier�w,
urok�w i zwoj�w kadzid�a, po czym roz�o�y� mapy na blacie, jedn� na drugiej. Piek�o zmienia�o konfiguracj� troch�
cz�ciej ni� Ziemia, lecz wci�� istnia�y dok�adne odpowiedniki w obu �wiatach: Singapur Trzy na Ziemi i Rhu Zhi
Shur w Piekle. Tak jak podejrzewa�, obszar piekielnego portu nak�ada� si� na schrony przeciwtajfunowe i kana�y
p�nocnego Fu Lung, w��cznie z wysp� Zhen Shu. Po dok�adnym por�wnaniu map okaza�o si�, �e lokal Miu pod
wzgl�dem po�o�enia odpowiada� zak�adowi pogrzebowemu. Chen podni�s� s�uchawk� telefonu.
* * *
Nie�atwo by�o znale�� ochotnik�w do inwigilacji. Przestrzeganie prawa w relacjach mi�dzy �wiatami nie mia�o
wysokiego priorytetu; zak�adano, �e skoro inkryminowani obywatele zazwyczaj ju� nie �yj� nie op�aca si� marnowa�
si�y roboczej. Ku skrywanemu rozbawieniu Chena jedynym wolnym oficerem okaza� si� sier�ant Ma. Poinformowany
o decyzji nadinspektora, zblad� z przera�enia.
- Demony? Handel duchami? Nie. Nie zrobi� tego.
- Nie b�dziesz sam - pr�bowa� go pocieszy� Chen. - Ja te� id�.
- Z ca�ym szacunkiem, panie inspektorze - wyj�ka� Ma - ale to jeszcze gorzej.
W ko�cu dopiero obietnica zap�aty za nadgodziny sk�oni�a Ma do wyra�enia zgody. Przebrani w niechlujne szmaty,
razem z Chenem udali si� na wysp� Zhen Shu. Okr�g�a twarz Ma, zmuszonego siedzie� obok Chena na promie,
zbiela�a ze strachu, zanim jeszcze przybili do brzegu.
- My�l�, �e nikt si� nie zjawi - powiedzia� Ma z nadziej� trzy godziny p�niej.
Chen obdarzy� go sk�pym u�miechem.
- Jeszcze wcze�nie. Zosta�a godzina do p�nocy.
Siedzieli w herbaciarni naprzeciwko zak�adu pogrzebowego, piastuj�c w d�oniach czarki smoczej ulung. Latarnie na
zak�adzie pogrzebowym ja�nia�y w mroku.
- Dlaczego kto� chcia�by przychodzi� do takiego miejsca? - zastanowi� si� g�o�no Ma.
- Do zak�adu pogrzebowego?
- Nie. Wie pan. Do klubu demon�w - szepn�� Ma.
- Mnie nie pytaj. Niekt�rzy lubi� �ama� tabu.
- Ale takie tabu...
- M�wi�, �e klienci handlu duchami to koneserzy - mrukn�� Chen. - Podobno cechuje ich do�� subtelny rodzaj
perwersji.
Sier�ant Ma zblad�.
- Kto chcia�by spa� z duchem? Albo z demonem?
- Nie wszystkie demony pragn� b�lu i cierpienia - wyja�ni� Chen, pr�buj�c nie okazywa� irytacji z powodu uprzedze�
Ma. - Niekt�re s� prawie ludzkie. Maj� te same potrzeby i pragnienia, t� sam� zdolno�� kochania... - urwa� nagle. - Co�
si� dzieje.
Przed zak�adem pogrzebowym zatrzyma� si� samoch�d: elegancka czarna toyota z lustrzanymi szybami.
- Idziemy - zarz�dzi� Chen.
Razem wyszli z herbaciarni. W progu Chen potkn�� si� ci�ko, zarzuci� r�k� na ramiona Ma i poprowadzi� go
zygzakiem przez ulic�. Pod jego dotykiem mi�nie sier�anta stwardnia�y w ciasny w�ze� napi�cia, lecz dalej odgrywa�
pijaka, czym zdoby� sobie szacunek Chena. Dwaj m�czy�ni pomagali kruchemu staremu d�entelmenowi wysi��� z
samochodu. �aden nie zwr�ci� uwagi na Ma i Chena. Chen poci�gn�� sier�anta w alejk� biegn�c� obok zak�adu
pogrzebowego i tam si� zatrzyma�.
- Co si� dzieje? - sykn�� Ma.
- On wchodzi do �rodka. Chod�. Musimy znale�� wej�cie.
- Co? Dlaczego mamy tam wchodzi�?
- Bo wiem, kim jest ten stary. Hsuen Tang, ojciec Pearl.
Chen i Ma pospiesznie pobiegli alejk� i znale�li si� na ty�ach budynku. Wysoki mur zwie�czony drutem kolczastym
oddziela� alejk� od dziedzi�ca. Pod stopami mieli pokryw� �cieku.
Chen spojrza� na Ma.
- Pom� mi.
Dziesi�� paskudnych minut p�niej stali na dziedzi�cu za budynkiem. Tylna �ciana zak�adu pogrzebowego wygl�da�a
znacznie mniej imponuj�co ni� fasada. W�skie okno wychodzi�o na dziedziniec.
Chen podni�s� d�o�.
- Jest strze�one. Nie szkodzi...
Zacisn�wszy z�by, wyj�� z kieszeni skalpel w pochewce. Pod pe�nym grozy spojrzeniem Ma wyci�� sobie liter� we
wn�trzu d�oni, potem uni�s� krwawi�c� r�k� w stron� okna. Stra�nicze zakl�cie z sykiem roztopi�o si� w ciemn� par� i
nico��. Oczy sier�anta Ma zrobi�y si� wielkie jak czarki z herbat�.
Chen podci�gn�� si� do okna i wyl�dowa� w w�skim korytarzu. Upewniwszy si�, �e Ma pod��a za nim, po cichu ruszy�
korytarzem, a� dotar� do drzwi pokoju, w kt�rym odgad� g��wny salon. Ze �rodka dochodzi�y st�umione g�osy.
- Czekaj tutaj - nakaza� Chen. Szybko wbieg� po schodach i zobaczy� przed sob� rz�d drzwi. Ka�de m�y�o �agodnym
�wiat�em. Chen poczu�, �e r�aniec rozgrzewa mu si� w kieszeni. Przeszed� go zimny dreszcz. Ka�de z tych drzwi
stanowi�o wej�cie do Piek�a. Chen wyj�� z kieszeni fotografi� Pearl Tang, dmuchn�� na ni� i posmarowa� cienk�
warstewk� w�asnej krwi. Umie�ci� fotografi� p�asko na d�oni, a na wierzchu ustawi� kompas feng shui. Ig�a kr�ci�a si�
szale�czo przez chwil�, zanim znieruchomia�a wskazuj�c jedne z drzwi. Tam by�a dusza Pearl.
Chen ostro�nie wyci�gn�� r�k�, �eby ods�oni� wci�� krwawi�c� ran�, i rzuci� swoje drugie zakl�cie tej nocy. Drzwi
rozwar�y si� bezg�o�nie. Z r�a�cem owini�tym ciasno wok� palc�w Chen post�pi� krok naprz�d. Nawet pod os�on�
r�a�ca sk�ra zacz�a go pali� i sw�dzie�: nieomylny znak, �e pok�j ju� nie ca�kiem nale�y do domeny �ywych. Po
drugiej stronie pokoju na otomanie le�a�a dziewczyna, po kociemu zwini�ta w k��bek. Oczy mia�a zamkni�te, sk�r�
blad� jak popi�.
- Pearl? - szepn�� Chen.
Nawet nie drgn�a. Kiedy Chen podszed� do otomany, przez drzwi wskoczy� demon.
Nale�a� do bardziej humanoidalnego gatunku: blada twarz modliszki i l�ni�ce czarne w�osy, ubrany w d�ugi jedwabny
p�aszcz. Chen dostrzeg� na p�aszczu brzydki �lad spalenizny. Ju� si� spotkali. Szponiaste palce demona �ciska�y
zakrwawion� katan�. Zaatakowa� nag�ym wypadem, wznosz�c miecz nad g�ow�. Chen zrobi� unik, przetoczy� si� po
pod�odze pod �ukiem katany i zwali� demona z n�g. Smagn�� r�a�cem nadgarstek przeciwnika. Demon zaskowyta�,
jego dziwacznie wygi�te palce rozwar�y si� i wypu�ci�y miecz. Chen pochwyci� katan� i cofn�� si�, �eby zada�
ostateczny cios. Ale wtedy jaki� cie� pad� mu przez rami�.
- Uwa�aj! - dobieg� od drzwi paniczny okrzyk Ma.
Chen odwr�ci� si� w sam� por�, �eby zobaczy� ducha Pearl Tang spr�onego do skoku, z no�em do sk�rowania w r�ce.
Blady wzrok wlepi�a w gard�o detektywa. Spu�ci� na ni� miecz demona, rozci�� ducha od g�owy do krocza, jej esencja
rozsypa�a si� po pod�odze p�atkami wonnego popio�u. A potem odwr�ci� si� do demona.
Stw�r siedzia� na pod�odze, podtrzymuj�c zraniony nadgarstek, ale kiedy Chen podszed� bli�ej, demon pospiesznie
wyszarpn�� co� z wewn�trznej kieszeni jedwabnego p�aszcza. Czarn� odznak�.
- Seneszal Zhu Irzh - przedstawi� si� g�adko. - Wydzia� Obyczajowy, Czwarty Dystrykt, Piek�o. Mog� dosta� z
powrotem sw�j miecz? Oczywi�cie kiedy pan sko�czy.
- Papierosa? - zapyta� oci�ale demon.
- Nie, dzi�kuj�. Nie pal�.
Chen metodycznie owija� banda�em rozci�t� d�o�. Lazurowe �wiat�a policyjnego samochodu zaparkowanego na
zewn�trz wirowa�y w niesko�czonej refrakcji, odbite od luster zak�adu. W samochodzie Ma przes�uchiwa� Su Lo
Linga.
- Wielka szkoda. Pomaga si� odpr�y�, wie pan. A pan? - Demon uprzejmie podsun�� paczk� cienkich czarnych
papieros�w Hsuen Tangowi, kt�ry wci�� siedzia� z g�ow� spuszczon� ze wstydu. - Nie? Zak�adam, �e ty tak�e nie
palisz - zwr�ci� si� do aresztantki, kt�ra spiorunowa�a go w�ciek�ym spojrzeniem oka tkwi�cego gdzie� na poziomie
talii.
Zhu Irzh zapali� papierosa dotkni�ciem szponiastego kciuka.
- Ona by�a wsp�lniczk� Su Lo Linga - oznajmi� demon, kiwn�wszy g�ow� w stron� aresztantki. - Ling nawet twierdzi,
�e sutenerstwo to by� jej pomys�. Wykorzystywa�a dost�p do farmaceutycznych produkt�w ojca, �eby wp�dza� w
chorob� i doprowadza� do �mierci swoje przyjaci�ki, wiedz�c, �e wi�kszo�� z nich trafi tutaj na pogrzeb... w ko�cu to
najbardziej szacowne przedsi�biorstwo tego rodzaju. Potem Su Lo fa�szowa� dokumenty w ten spos�b, �eby cnotliwe
dziewcz�ta zamiast na Niebia�skich Wybrze�ach wyl�dowa�y... gdzie indziej. Pracowa�y jako duchy w burdelu Miu,
kt�rego zak�ad jest odpowiednikiem. Ludzcy klienci przychodzili tutaj odwiedza� dziewcz�ta-duchy pod pretekstem
wizyty w zak�adzie pogrzebowym; mieszka�cy Piek�a mogli przychodzi� bezpo�rednio. Ale jej tatu� dowiedzia� si� i
otru� Pearl, �eby ratowa� honor rodziny. Tylko �e interes widocznie okaza� si� dla niej dwukrotnie bardziej lukratywny
z drugiej strony.
Zerkn�� na aresztantk�, kt�ra ponuro odtwarza�a w k�cie swoj� poprzedni� posta�.
- Wi�c kto przys�a� jej matce duch-fotografi�?
- Pewnie jaki� rywal w interesach. Piek�o a� kipi od zazdro�ci. - Demon ziewn��, ods�aniaj�c ostre poz�acane z�by. -
Przy okazji przepraszam za napa��. Wzi��em pana za jednego z klient�w Linga; pr�bowa�em zdoby� wi�cej informacji.
M�j departament obci��y pa�ski rachunkiem za uszkodzony p�aszcz.
- A jaki pan ma w tym interes? - zapyta� Chen. - Z pewno�ci� nie chodzi o ochron� prawa i porz�dku.
Demon starannie zdusi� papierosa w zag��bieniu d�oni.
- Imperialny Majestacie, nie. Na pewno pan rozumie, �e si�y seneszali Piek�a nie pracuj� w taki sam spos�b, jak policja
w pa�skim �wiecie. Nie, nas obchodzi�o tylko, �e Pearl Tang dzia�a bez licencji, wi�c nie p�aci �adnego podatku. A
podatki - zako�czy� demon z czaruj�cym u�miechem - to jedyna pewna rzecz w tym �yciu albo w tamtym. Nawet na
�mierci nie mo�na ju� polega�.