5758

Szczegóły
Tytuł 5758
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5758 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5758 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5758 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mariusz Wilga Inwazja R�g bia�ego obrusa �askota� mnie w kolano i chocia� odsuwa�em go na bok, ci�gle powraca�. Problem nie zaistnia�by, gdybym mia� na sobie spodnie z d�ugimi nogawkami, ale w lecie wol� szorty. S� po prostu bardziej przewiewne. - Jak to nie ma pani reszty?! To niech pani �askawie to rozmieni... Nie b�d� dawa� napiwku... Sama si� poca�uj... Ciekawe zwyczaje w tym barze: najpierw si� p�aci, a dopiero potem mo�na dosta� jedzenie. Boj� si�, �ebym nie wybieg� z talerzem na ulic� i nie znikn�� za rogiem nie zap�aciwszy za posi�ek. Mato�ki, chyba nigdy nie pr�bowali biega� z talerzem pe�nym gor�cej zupy. Mmmm... Pomidorowa z makaronem... Delicje... Parowa�a mi prosto w nos, pobudza�a zmys�y, przyprawiaj�c o �linotok. Dotkn��em nagrzanego talerza. Kiedy ko�cz� si� upa�y i cz�owiek w ko�cu dopuszcza do siebie my�l, �e nied�ugo b�d� wia� zimne wiatry, cieszy go wszystko, co gor�ce. Chce si� wtedy zatrzyma� i schowa� tyle ciep�a, ile tylko mo�liwe. Lato mija i znika za plecami, a takie drobne przyjemno�ci daj� tyle rado�ci. Wol� makaron, bo jest on jedynym dobrym wspomnieniem mojego dzieci�stwa. W�r�d ca�ego zam�tu niedopasowanych charakter�w moich rodzic�w tylko zabawa makaronem rozlu�nia�a napi�t� atmosfer�. Ojciec pokazywa� mi, jak wci�ga� do ust pojedyncz� nitk�, wyci�gni�t� prosto z gor�cego roso�u. By�o przy tym mn�stwo �miechu, ci�gni�cia si� za uszy albo naciskania nosa, �eby uruchomi� tajemnicz� wci�gark� schowan� w buzi. Krople roso�u osiada�y nam na policzkach, a my �cierali�my je sobie nawzajem bez �adnych zahamowa�. �mieszne, ale to w�a�nie wtedy wyobra�a�em sobie niebo jako miejsce, gdzie opr�cz tych wszystkich wymarzonych rozkoszy je si� mn�stwo makaronu. �wi�ci zbieraj� si� na obiedzie, a Gabriel g�o�no wci�ga do ust nitk� makaronu, daj�c tym samym sygna� do rozpocz�cia weso�ego ob�arstwa. Raj by� dla mnie wielk� sto��wk� pe�n� duch�w wcinaj�cych ros� albo spaghetti. Zanurzy�em aluminiow� �y�k� i nabra�em troch� zupy. Tylko tyle, �eby zmie�ci�a si� jedna lub dwie nitki makaronu. W zakamarku mojej g�owy, gdzie� w rejonach, gdzie chowa� si� ma�y rozczochrany �obuziak, odezwa� si� dzwonek. Nie bacz�c na to, �e wok� by�o tylu ludzi, wci�gn��em makaron z g�o�nym siorbni�ciem. U�miechn��em si� zawadiacko. Po chwili zrobi�em to znowu, chocia� w powietrzu unosi� si� drobnomieszcza�ski konserwatyzm, a na karku czu�em zdegustowane spojrzenia. I co z tego? Po�owa z nich, gdy nie ma nikogo w pobli�u, wyciera talerz chlebem albo lubi soczy�cie bekn��. Publicznie gotowi s� ukrzy�owa� nawet za mniejsze przewinienia. Ze wzgl�du na nich, a co wa�niejsze, ze wzgl�du na szacunek do moich wspomnie� nie powt�rzy�em ju� tego. Kusi�o mnie piekielnie, ale opar�em si�. Wprawi�o mnie to we wspania�y nastr�j. Zupe�nie nie�wiadomie mrugn��em w stron� puszystej pani w czarnym kapelusiku. Do tej chwili patrzy�a na moje zachowanie z uzasadnionym oburzeniem, trzymaj�c nieruchomo na widelcu dorodn� jak ona sama pyz�. Po mrugni�ciu, nieco za�enowana, wsadzi�a t� pyz� do ust i prze�u�a z policzkami jak balony. Ale w czasie, gdy ja upaja�em si� swoim dobrym humorem, dokonany zosta� akt dywersji. Okropno��, kt�ra nigdy mnie nie spotka�a. Czu�em si�, jakby kto� zbezcze�ci� pami�� moich szcz�liwych moment�w dzieci�stwa. Nastr�j chwili znikn�� jak kamfora, mimo �e pr�bowa�em go zatrzyma�, wmawiaj�c sobie przez sekund�, �e nic si� nie sta�o. Ale w ko�cu musia�em stawi� czo�a rzeczywisto�ci: w zupie p�ywa�a mucha. Hm... Bardziej unosi�a si� na powierzchni, ni� p�ywa�a. By� to oczywisty dow�d jej bezczelno�ci i nieposzanowania moich uczu�. Patrzy�em na ni� jak sparali�owany. Kiedy min�� pierwszy szok, zacz��em si� zastanawia�, co teraz mam zrobi�. Nigdy nie by�em odwa�ny. W dzieci�stwie zamiast wspina� si� na drzewa sta�em tylko pod nimi. Nie chodzi�em w nocy na cmentarz, nie krad�em cukierk�w w sklepie, nie ci�gn��em dziewczyn za warkocze. By�em po prostu �rednim, przeci�tnym tch�rzem. W nietypowych sytuacjach zawsze trzyma�em si� jakich� strategii. Tutaj by�em bezradny. O nie, nie mog�em zwyczajnie zawo�a� kelnera albo kierownika. Po pierwsze nie by�a to restauracja pierwszej kategorii, gdzie biegaj� wok� klienta i spe�niaj� wszystkie jego zachcianki. Po drugie, jak ju� powiedzia�em, jestem tch�rzem. Strachem przepe�nia�a mnie my�l, �e m�g�bym zawo�a� kelnera, a potem zwymy�la� go bez lito�ci. To nie by�o w moim stylu. A zreszt� zna�em dobrze tutejszych kelner�w i nie chcia�em z nimi zadziera�. Byli oni z tych, kt�rzy, gdy kotlet spada na pod�og�, k�ad� go z powrotem na talerzu i jeszcze pluj� na niego, �eby by� bardziej czysty. Nie, nie chcia�em zwi�ksza� grozy sytuacji przez bitw� z personelem. Wiedzia�em jedno: kto� wkroczy� na m�j teren i trzeba go by�o zniszczy�. Jedno z podstawowych praw natury - zabi� intruza. Niestety zab�jcy by�o we mnie niewiele, bardzo, bardzo ma�o. Przyjrza�em si� jej dok�adniej. Zauwa�y�em, �e jej g�owa przypomina he�m kosmonauty. By�a zwyczajnie za bardzo okr�g�a jak na m�j gust. Po raz pierwszy widzia�em much� tak wyra�nie i tak blisko. Nie mog�a odlecie�, mia�a k�opoty z poruszaniem odn�ami i skrzyd�ami, wi�c by�a wdzi�cznym obiektem obserwacji. Jednak im d�u�ej si� jej przygl�da�em, tym bardziej dociera�o do mnie, �e co� jest nie tak. Jej wygl�d przywo�ywa� dziwne skojarzenia z filmami grozy o owadzich kosmitach, kt�rzy nami�tnie po�erali wrzeszcz�ce wniebog�osy �adniutkie blondynki. A co je�li fikcja sta�a si� rzeczywisto�ci�? Je�li ta wredna mucha przez przypadek wpad�a mi do zupy, a tak naprawd� mia�a jaki� inny cel? Inwazja z kosmosu? Nie... to by�o zbyt banalne i �mieszne. A mo�e... Przecie� nikt si� nie spodziewa� kosmicznych odwiedzin pod postaci� niewinnie wygl�daj�cych owad�w. �adnych wielkich spodk�w o�wietlonych milionem �wiate�ek i przesuwaj�cych si� dostojnie po niebie. �adnych deklaracji o wzajemnej pomocy i przyjaznych intencjach. O nie, oni wybrali bardziej wyrafinowany spos�b. Nie�le pomy�lane - zaczynali od pojedynczych ludzi. Dawali im zna� o swoim istnieniu, cho�by wpadaj�c do zupy, a potem zaczynali swoje okrutne badania. Telepatyczne pranie m�zgu, pobieranie tkanek i tym podobne okropie�stwa. Stadko mr�wek przebieg�o mi po plecach, wpad�y we w�osy, kt�re w odpowiedzi stan�y lekko d�ba. Chyba jak zwykle ponosi mnie wyobra�nia. Od�o�y�em na bok �y�k� i odsun��em si� lekko od sto�u wraz z krzes�em. Naprzeciwko usiad� kelner i popatrzy� w talerz, a potem na mnie z ojcowskim zrozumieniem. - I co zamierzasz z tym zrobi� synu? - Eeee... jeszcze nie wiem. - Musisz podj�� szybk� decyzj�. To tw�j talerz i ty jeste� za niego odpowiedzialny. - Ale to nie m�j talerz, dosta�em go tu, w barze. - S�ucham? Czy�by� co� insynuowa�? Zap�aci�e� i teraz wszystko, co jest w �rodku, zale�y od ciebie. Nawet ta mucha. Musisz co� z ni� zrobi�, nie chcesz chyba jej po�kn��, co? Tylko nie pr�buj sk�ada� skarg albo za�ale�, to nic nie pomo�e. My nie odpowiadamy za szkody spowodowane przez warunki atmosferyczne, a to paskudztwo przylecia�o tu przecie� z wiatrem, prawda? - No, chyba tak... Ale to nie jest zwyczajna mucha... - Jak nie jest zwyczajna? Znowu chcesz mi co� wm�wi�? Wygl�da jak mucha, wi�c ni� jest. Czy ja wygl�dam na s�onia? Nie. Czyli nie jestem s�oniem. Wygl�dam jak krzepki facet po czterdziestce i taki w�a�nie jestem. Nic doda�, nic uj��. Ale trzeba mie� oczy, rozumiesz? O- czy. Liczy si� w�a�ciwa percepcja. Czujesz ten zapach? Jak my�lisz, co si� teraz sma�y tam w kuchni? - Placki ziemniaczane? - No widzisz, jak chcesz, to potrafisz. Nie pozw�l si� zwariowa� jednej g�upiej musze. Nie przejmuj si� robalami, one s� w�a�nie po to, �eby nas wkurza�, rozumiesz? B�g sobie to sprytnie wymy�li�. A teraz zsy�am na was te robaki, a�eby wam przypomina�y o waszych grzechach! Pami�tajcie, tak w moich oczach wygl�da dusza wasza, kiedy zbrukana jest grzechem! Podni�s� do g�ry r�ce, rozczapierzy� palce, a jego g�os zrobi� si� dono�niejszy i o wiele grubszy. Pyzowa matrona mia�a ju� tego wszystkiego do��, wi�c wysz�a czym pr�dzej, ocieraj�c serwetk� poka�nych rozmiar�w buzi�. Inne g�odomory zerkn�y tylko i dalej zajmowa�y si� swoj� bezcenn� porcj� barowych kalorii. - To nie jest wcale mucha. - A co to jest? Motyl? Synu, opanuj si�, przecie� s�ysza�e�: PERCEPCJA! Zapami�taj: mucha-percepcja, percepcja- mucha. Proste? Proste. No i o co chodzi? - Niech pan mnie przez chwil� spokojnie pos�ucha. Ta mucha, je�eli rzeczywi�cie ni� jest, to jaki� paskudny Marsjanin, kt�ry przybra� tak� posta� dla zmy�ki, �eby wtopi� si� w otoczenie. Teraz wpad� do zupy i nie mo�e si� z niej wydosta�. Bardzo tego chce, ale nie mo�e. Zwyk�y talerz pomidor�wki zagra�a jego misji, jakikolwiek by�by jej cel. Tak przynajmniej my�l�. Widzia� pan kiedy� jaki� film o kosmitach? Oni wygl�daj� bardzo podobnie. A jak pan my�li, dlaczego jej g�owa tak bardzo przypomina he�m kosmonauty? Tutaj jest inna atmosfera. Gdyby zacz�a oddycha� naszym powietrzem, szybko by umar�a. - Taaa... faktycznie �eb jak �ar�wka. I jak na nas patrzy, jakby chcia�a wszystko zapami�ta�. Schyli� si� nisko nad powierzchni� zupy i lustrowa� j�, jak zegarmistrz ogl�da k�ka z�bate w ma�ym zegarku. - Popatrzy�a na mnie. - Mo�liwe. Zreszt� mo�e ona specjalnie wpad�a do tego talerza, �eby nas obserwowa�, a potem powiadomi� swoich. Przewierci� mnie wzrokiem, spojrza� znowu na talerz. - Ha, widzisz, uczymy si� ca�e �ycie. Przyjrza�e� si� jej dok�adnie i oto efekty. Percepcja, powiadam raz jeszcze. Wszystko wysz�o na jaw. Jeszcze b�d� z ciebie ludzie. No, a teraz trzeba zaj�� si� tym ma�ym, pieprzonym szpiegiem. Tylko jakby tu... Ha! Ju� wiem! Przyliza� fryzur� i odchrz�kn�� znacz�co. - Szanowni klienci, prosz� nie robi� gwa�townych ruch�w i nie krzycze�. Mam co� wa�nego do zakomunikowania. Rozejrza� si�, niepewny, czy wszyscy go s�uchaj�. - Ot� wszyscy jako� przeczuwali�my, �e nie jeste�my sami. To instynktowne. Bo dlaczego chodzimy z szarlotk� do nowych s�siad�w i po co kto� wymy�li� szacown� instytucj� ma��e�stwa? Potrzeba nam poczucia, �e kto� jest obok nas, nikt nie cierpi samotno�ci, to oczywiste. Ale jak to bywa, medal ma dwie strony. Rzadko cieszymy si� z niespodziewanych go�ci. Lod�wka pusta, brakuje kawy, a piernik z soboty ju� dawno wysech�. Ogarnia nas w�ciek�o��. Pal licho takie odwiedziny! Hmm... Tak. Przerwa� na chwil� i zapad�a d�awi�ca cisza. Nagle przerwa�o j� bekni�cie, niezbyt g�o�ne, przez chwil� nieskutecznie powstrzymywane, wydane jednocze�nie z ulg� i ze strachem. Spojrza�em tak jak wszyscy w tamt� stron�. Przy stoliku samotnie siedzia� starszawy pan, u�miechaj�c si� niewinnie. Spu�ci� wzrok i wyszepta�: - Przepraszam, to ten gulasz... Natychmiast stan�� mi przed oczami dziadek, kt�ry mieszka� na ko�cu ulicy, gdy by�em dzieckiem. By� postrachem ca�ego podw�rka, ale zarazem wdzi�cznym obiektem do g�upich �art�w. Cierpia� na okropne wiatry. By�y wyj�tkowo g�o�ne i strasznie cuchn�ce. Ca�a ulica nazywa�a go Cio�kowski, tym bardziej, �e gdy dzieciaki przesadzi�y ze �miechami i przedrze�nianiem go pod jego oknami, goni� je na swoim w�zku inwalidzkim z niesamowitym zapami�taniem i niezwyk�� pr�dko�ci� jak na sw�j wiek. - Gulasz nie gulasz, a tu czas ucieka. Drodzy klienci, go�� w dom, B�g w dom, jak m�wi stare przys�owie. Ha! Nieprawda! Rzeczywisto�� znowu nas zaskakuje. Tak, tak, jak ju� wszyscy si� domy�laj�, zosta� nawi�zany kontakt. Niestety nie s� to spodziewane przyjazne odwiedziny. Jest to paskudna pr�ba infiltracji naszego �wiata, wykryta przez tego oto m�odego cz�owieka. U�miechn�� si�, bo m�g� wreszcie pochwali� si� znajomo�ci� nowego s�owa, r�wnocze�nie wskaza� na mnie r�k�. Zastyg�em. Wszyscy spogl�dali na mnie z jak�� dziwn�, prawie perwersyjn� ciekawo�ci�. Prze�kn��em tward� grud� �liny. C� by�o robi�, wsta�em i uk�oni�em si�. Gdzieniegdzie rozleg�y si� nie�mia�e brawa, a ja usiad�em, ci�gle czuj�c na sobie wzrok tych ludzi. - W jego zupie p�ywa mucha-Marsjanin. Jak ustalili�my, wpad�a tam specjalnie i czeka na okazj�, �eby zacz�� swoj� misj�. Spokojnie, nic nam na razie nie grozi, ale trzeba dzia�a� szybko. Ten ufoludek pewnie jeszcze nie wie, �e go przejrzeli�my na wylot, wi�c najlepiej b�dzie, je�li wszyscy b�dziemy zachowywa� si� normalnie, dop�ki nie znajdziemy jakiego� sposobu, �eby go unieszkodliwi�. Widzia�em spojrzenia zupe�nie obcych sobie ludzi, strach, niepewno��, bezradno��, ch�� ucieczki do domu, do ciep�ego k�ta, gdzie nic nie grozi. Drgaj�ce oczy i zaci�ni�te z�by. U�miechy p�g�bkiem. Kto� dalej wcina� bigos, jakby si� ba�, �e to jego ostatni posi�ek, �e nagle wpadn� obcy i bez lito�ci zjedz� mu obiad. - Powiedzia�em. Odchrz�kn�� i poszed� do kuchni, udaj�c, �e nic si� nie sta�o. W po�owie drogi zatrzyma� si� na chwil� i spojrza� na mnie wzrokiem m�wi�cym, �e wszystko dobrze si� u�o�y. Odpowiedzialno�� przygniot�a mnie do ziemi ca�ym swoim ci�arem. Ludzie starali si� zachowa� spok�j, udawali, �e �ycie toczy si� dalej swoim szarym torem. Ja jednak czu�em, jak ich my�li koncentruj� si� na mnie, jak ich nadzieja stoi przede mn�. Chcieli, �ebym sko�czy� z koszmarn� niepewno�ci�. Musia�em co� zrobi�, �eby mogli w ko�cu ruszy� si� z miejsca i wr�ci� do codziennych zaj��, nawet tych nudnych, do kt�rych zacz�li teraz t�skni�. Nie wytrzyma�em i wyszed�em do toalety. Opar�em si� o zlew i patrzy�em na bure kafelki. Ot�pia� mnie specyficzny zapach tego miejsca, typowa wo� ubikacji zmieszana z kuchennym aromatem przypalonego t�uszczu. Sytuacja przeros�a znacznie moje poczucie w�asnej warto�ci. Op�uka�em twarz zimn� wod� i postanowi�em z tym sko�czy�. Pchn��em mocno odrapane drzwi. Wyci�gn��em z talerza utopion� ju� much�. - Trup. Martwy, �e a� mi�o. Nie rusza si� i �mierdzi. Tak, to tak, jak pan. Kr��y�em wok�, przystawia�em im truche�ko by�ego owada-kosmity do twarzy, chcia�em co� udowodni�. - Boicie si� nie�ywego insekta? Zdech�ego robala? Dlaczego? Super agent nie �yje i wszystko gra. Jest ju� bezpiecznie. Inwazja nie nast�pi, raport nie zostanie przekazany, nie b�dzie sygna�u do ataku, laser�w, bitew w powietrzu. Dziadek, kt�ry przypomina� mi Cio�kowskiego, zaciska� mocno d�o� na widelcu, a� pobiela�y mu wszystkie kostki pod na wp� przezroczyst� sk�r�. Rzuci�em much� na jego st�. Jego przestraszone oczy rozszerzy�y si� jeszcze bardziej. Po brodzie pociek� mu strumyczek sosu. - Nie rusza si�... - popatrzy� na mokre zw�oki muchy, po czym rzuci� okiem na mnie, oczekuj�c aprobaty jak niepewny siebie uczniak. - Tak! Tak! - wrzasn��em mu prosto w twarz. Atmosfera tej sytuacji, g�sta jak syrop zas�ona zagro�enia przygniata�a mnie, pobudza�a jednocze�nie, zamienia�a paniczny strach we w�ciek�o��. Porazi�em wzrokiem st�amszonego ju� i tak dostatecznie staruszka, potem pocz�stowa�em tym samym spojrzeniem reszt� barowego towarzystwa. W ko�cu popatrzy�em na much�, �eby nap�czni�� dum�, poczuciem zwyci�stwa. Irytacja stawa�a si� powoli rado�ci�, czu�em si� bohaterem, herosem, kt�ry spe�ni� w�a�nie kolejn� dziejow� misj�. Wolnym krokiem skierowa�em si� do wyj�cia. Chcia�em czu� na sobie wzrok wdzi�cznych mi ludzi, zwyk�ych zjadaczy chleba, prostaczk�w nie�wiadomych niebezpiecze�stw czyhaj�cych na nich na ka�dym kroku. W drzwiach zatrzyma�em si� jeszcze na chwil�, �eby spojrze� po raz ostatni na sal�, gdzie sta�em si� m�czyzn�. Obiadowe �ycie toczy�o si� swoim torem. Pe�ne policzki, brz�k sztu�c�w, d�wi�k odstawianych kubk�w z kompotem. By�em z siebie dumny. I wtedy w�a�nie dostrzeg�em na stoliku staruszka jaki� podejrzany ruch. Nie, to nie by�o mo�liwe. Zmru�y�em powieki, �eby lepiej widzie�. Ale jak...? sk�d?... T�tno wzros�o mi niebezpiecznie. Tak. To by�o jak w koszmarze. Widzia�em much�, kt�ra wcale nie by�e martwa. Jakim� sobie tylko wiadomym sposobem o�y�a i teraz pr�bowa�a doczo�ga� si� do talerza niewinnego dziadka, kt�ry zd��y� ju� to zauwa�y�. Skamienia� z widelcem uniesionym kilka centymetr�w od twarzy. Poruszy� wolno oczami, spojrza� na mnie. Nie zapomn� tego do ko�ca �ycia. By�o w tym spojrzeniu tyle strachu i jednocze�nie tyle nadziei i zaufania. Bezg�o�nie prosi� mnie o pomoc. W�a�nie mnie. Nie mog�em go zawie��. Wype�ni�a mnie energia zrodzona z determinacji i kie�kuj�cego ju� poczucia misji. To by�a sekunda. Ruszy�em. Czas zwolni�, a ja widzia�em zbli�aj�cy si� do mnie stolik, rozszerzone oczy staruszka. Odbi�em si� od pod�ogi jak spr�yna i, mrucz�c pod nosem ciche wezwania do bog�w zniszczenia i wojny, rzuci�em si� ca�ym cia�em na stolik i na much�. Eksplodowa�y d�wi�ki, ha�as wype�ni� ca�e pomieszczenie, rozdar� chwiejny przecie� w takich miejscach spok�j. P�k�y talerze, jedzenie bryzn�o na wszystkie strony, stolik nie wytrzyma� si�y uderzenia mojego cia�a i rozkraczy� si�, ko�cz�c tym samym sw�j drewniany �ywot. Le�a�em tak poplamiony i obola�y jeszcze przez chwil�, �eby wsta� uniesiony pod ramiona przez kelnera. �ezka kr�ci�a mu si� w oku. Nie m�g� wydusi� z siebie ani s�owa. Nie mia�em mu tego za z�e. Widzia�em, �e by� ze mnie naprawd� dumny. Rozgnieciona mucha-kosmita tkwi�a na mojej koszuli jak bitewne trofeum. Nie pozwoli�em jej zdj��. W�r�d mokrych br�z�w plam po gulaszu wygl�da�a wprost cudownie. Znak zwyci�stwa, tym razem ostatecznego. Jak wspaniale by�o unosi� si� tak mi�dzy tymi lud�mi, ch�on�� ich podzi�kowania, p�yn�� wr�cz po�r�d zgie�ku mieszaj�cych si� g�os�w. Dobrze jest by� bohaterem... Wci�� poklepywany po plecach wyszed�em na zewn�trz. Spojrza�em z niepokojem na swoj� r�ow� koszul�, plama i resztki muchy nadawa�y jej niezaprzeczalnego uroku. Odetchn��em g��boko. Postanowi�em odda� si� w pe�ni swojej nowej misji. S�ysza�em, �e ostatnio m�j drogi wuj Antoni po�wi�ci� si� nietypowej pasji - pszczelarstwu. Uda�em si� zatem do niego w te p�dy.