5753

Szczegóły
Tytuł 5753
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5753 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5753 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5753 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Wiejak Ca�opalenie Autor pisze o sobie: Nazywam si� Adam Wiejak. Rocznik 1978. Mieszkam w Piastowie pod Warszaw�. Studiuj� lingwistyk� (sekcja niemiecka i francuska) oraz prawo na UW (V / III rok). Najch�tniej czytam fantastyk� polsk� poruszaj�c� zagadnienia polityczne, spo�eczne i moralne (Zajdel, Ziemkiewicz, Wolski). Studia lingwistyczne zaszczepi�y mi sceptycyzm do przek�ad�w. Dlatego interesuj� si� g��wnie klasyk� francusk� i niemieck� w oryginale, w czym zreszt� i dla fantastyki znajduje si� miejsce. Adalbert nie znosi� much, a tu jak na z�o�� jedna taka, seledynowa, brz�cza�a mu ko�o nosa. Nie da� si� jednak sprowokowa� i pozosta� w bezruchu. W przeciwnym razie bowiem zaszele�ci�by li��mi, a nie chcia� zdradzi� m�odszej siostrze idealnej kryj�wki w w�dole. Przypomnia� sobie, jak niegdy� licz�c ledwie kilka lat zabawia� si� wyrywaniem odn�y w�cibskim owadom. Nagle poczu�, jak mucha nonszalancko spaceruje po jego wargach. Niby mi�e �askotanie, ale jaki smr�d! - pomy�la�. Nie, tego by�o ju� za wiele. Prychn�� niespodziewanie, a� mucha zakr�ci�a si� bez�adnie przed oczami. Nim zda�a sobie spraw� z niebezpiecze�stwa, znikn�a w d�oni ch�opca. Adalbert, krzywi�c si�, strz�sn�� ofiar�. Rzeczywi�cie, li�ciaste legowisko da�o zna� o sobie i Adalbert przeklina� si� w duchu, �e znowu przegra w chowanego. I to z m�odsz� siostr�! Wychyli� nieznacznie g�ow� nad brzeg w�do�u, us�yszawszy trzask ga��zek i szelest jesiennego dywanu pod niezdarnymi krokami Marysi. Mi�dzy drzewami nie dostrzeg� jednak z�otego warkocza. Tak, tak, mama mawia�a, �e najpierw wida� warkocz, a dopiero potem Marysi�. Dziewczynka mog�a po prostu nic nie zauwa�y�. Przejdzie nie�wiadoma, naburmuszy si� i zmarszczy bia�e cz�ko, ale jaki b�dzie triumf Adalberta! Mo�e nawet jej nie powie, gdzie siedzia�. Ha! Naj�mieszniej b�dzie, jak nabajdurzy, �e si� zaczarowa� i znikn��; �e ma tak� moc jak gu�larz Waresz! Tata zabrania m�wi� o Wareszu i o magii, ale mo�e si� Marysia nie wygada. Ch�opak us�ysza� nagle w prawym uchu odra�aj�ce brz�czenie. Nowa mucha usiad�a na policzku. Nim podni�s� r�k�, kolejna zawirowa�a przed nosem. Op�dza� si�, nie zwracaj�c ju� uwagi na szelest li�ci. Poczu�, �e serdecznie do�� ma swojej kryj�wki. Zbiera� si� do wyj�cia, kiedy obejrza� si� w g��b w�do�u i znieruchomia�. Pod sosn�, na wystaj�cych korzeniach gni� trup. Muchy lata�y nad nim jak op�tane, tworz�c wok� ciemny ob�ok i wype�niaj�c le�n� cisz� z�owrogim brz�czeniem. Przera�enie wpi�o si� w Adalberta jak setki pijawek. Mimo to, targany dzik� ciekawo�ci�, ch�opiec zbli�y� si� do zw�ok. Krew rozlana z otwartych ran znaczy�a pod�o�e rdzawymi plamami. Co� musia�o bezlito�nie k�sa� ofiar�, o czym dawa�y zna� poodrywane p�aty sk�ry. W ods�oni�tych wn�trzno�ciach ucztowa�y owady. Twarz wprawdzie by�a zmasakrowana, ale nie na tyle, by Adalbert nie m�g� rozpozna� Mi�ka. Jezusie przenaj�wi�tszy! - pomy�la� Adalbert - Mi�ko przecie na dw�r ksi���cy do Gniezna wyruszy�. Przed ko�cem lata to by�o, a on tutaj z muchami! Matko Chrystusowa, daj ulg� Wareszowi po stracie syna. Po Rudku i Mi�ku wszystkie dzieci postrada�. Ch�opak ockn�� si� z modlitewnej zadumy i rzeczywisto�� uderzy�a go ponownie zimnym okrucie�stwem. Muchy klei�y si� do stru�ek potu. Zerwa� si� wreszcie i pobieg� co si� w nogach. Chcia� znale�� si� jak najdalej od tego miejsca. - Adalbert! Przed nim sta�a Marysia. - Gdzie ty si� schowa�e�? Nie mog�am ci� znale��. No, poooka� swoj� kryj�wk�! To tam? W dole? Patrzy� na siostr� nieruchomym, t�pym wzrokiem jak u Swaroga na kultowych obeliskach. Kiedy mija�a go , by wbiec do w�do�u, chwyci� j� za rami�. - Aua!!! Zostaw mnie! No zostaw, do diaska! - ze z�o�ci� poprawi�a sk�rzany kubraczek i przyczesa�a w�oski - O co ci chodzi? - Nie id� tam. Marysia spojrza�a na brata. Chyba jeszcze nigdy nie widzia�a go r�wnie bladego. Nawet wtedy, gdy zapad� na suchoty tak powa�nie, �e tato wzywa� mnich�w z Mi�dzyrzecza na mod�y ku dobrej �mierci. - Nnno dobrze. Adalbercie, co ci si� sta�o? Ch�opak dysza� ci�ko i przewraca� oczami. - Marysiu, biegnij do domu i przywo�aj tat�. - Ale... co si� sta�o? - Nie pytaj. Po prostu zr�b, o co ci� prosz� - wysili� si� na cie� u�miechu - W nagrod�... w nagrod� wystrugam ci w drewnie... baranka. - Ale wi�kszego ni� ten ostatni? Przytuli� j� i pog�aska� w�osy. - Wi�kszego... Marysia wyrwa�a si� z obj�� i pobieg�a. Przerazi�o j� niezwyk�e dr�enie na ciele brata. - Nie wracaj tu, Marysiu. S�yszysz? Nie wracaj!!! - dobieg� j� g�os za plecami. Odwr�ci�a si� na chwil� i z wysoko�ci pag�rka dostrzeg�a, jak Adalbert wymiotuje pod drzewem. * * * Ksi�dz Stefan prawie nigdy nie rozmawia� z gu�larzem Wareszem. Tym razem jednak trzeba by�o przezwyci�y� osobiste i religijne animozje. Kto� po prostu musia� powiadomi� wiejskiego czarownika o �mierci ostatniego syna. Stefan d�ugo deliberowa� z �on�, a� wreszcie da� si� przekona�, �e paradoksalnie jest jedynym cz�owiekiem w osadzie, kt�ry nadaje si� do bolesnej funkcji. Istotnie, do ko�ca wojen kr�la Boles�awa z cesarzem niemieckim, w czasie zwyci�skich wypraw na zach�d �y� z Wareszem w niezachwianej przyja�ni. Nie by�o nad nich wi�kszych kompan�w w kr�lewskiej dru�ynie. W ci�gu kilku zaledwie wiosen wiele si� zmieni�o. Wcze�niej wr�ci� do osady Waresz, lecz przyni�s� tragiczne wie�ci o przyjacielu. Jako� s�uch o nim zagin��, wi�c �ona, kt�rej w�wczas jeszcze na imi� by�o Mi�ka, okaleczy�a si� w �a�obie. Tymczasem dwie wiosny min�y, jak zaginiony zjawi� si� w domu i o�wiadczy�, �e narodzi� si� na nowo. Nie pozwoli� nawet nazywa� si� Jamroszem, lecz stwierdzi�, �e na chrzcie przybra� imi� Stefana. Przyj�� bowiem wiar� w Boga, kt�remu podda� si� nawet kr�l w stolicy i kt�remu sam cesarz germa�ski sk�ada� ofiary. P�niej ochrzci� sw� rodzin�, nadaj�c �onie imi� Magdaleny, a synowi - Adalberta, pono� na cze�� jakiego� obro�cy nowej wiary przeciw plemionom p�nocy. Odt�d zacz�� si� nieustaj�cy sp�r Stefana, kt�ry w pozna�skim biskupstwie wyuczy� si� na ksi�dza, i Waresza, kt�ry zosta� gu�larzem, t�uk�c si� po ost�pach le�nych ze swym mistrzem. Z�o�liwi gadali, �e tak naprawd� nie o �adne wierzenia chodzi�o, lecz o Magdalen�, na kt�r� Waresz w m�odo�ci �ypa� okiem, i kt�rej Stefanowi rzekomo nigdy nie od�a�owa�. Koniec ko�c�w, Stefan zjawi� si� w chacie Waresza. I chyba dobrze si� sta�o. W przeciwnym razie czarownik m�g�by popa�� w czarn� rozpacz. A przecie� s�yn�� z wybuchowego charakteru. Wszak wszystkie �ony albo go opu�ci�y, albo zosta�y przegnane po �mierci pierwszego syna Rudka, kt�rego zmog�y suchoty. Teraz gu�larz m�g�by si� wy�ywa� tylko na sobie samym. Wszelako siedzia� spokojnie, drapi�c palcem wskazuj�cym po wierzchu �awy. Bierwiona trzaska�y w kominku. - Gdzie go chcesz pochowa�? - zapyta�. - Ty jeste� ojcem, ty decydujesz. - odpar� Stefan. - Tak? A o Rudku kto decydowa�? - On by� chrze�cijaninem... to znaczy nie ochrzczonym, ale wierzy� i chcia� spocz�� u nas. - U was. Z krzy�em. - Ju�ci, krzy� przecie� to znak Chrys... - Dobra, przesta� - przerwa� Waresz - Nie trud� si�. Ju� ja znam te wasze bajki. Z�ama�e� stare dobre prawo, odwieczny obrz�d. I m�j syn na tym cierpi. - Nie cierpi, jeno szcz�liwy �yje w niebie - odparowa� ksi�dz. - W niebie jest Swar�g, a ty� si� do niego nie modli�. Zapad�o d�u�sze milczenie. Gu�larz wpatrywa� si� w j�zory ognia. Wreszcie ksi�dz prawie szeptem zagadn��: - To kiedy palisz cia�o? Z ust przygn�bionego ojca doby�o si� westchnienie: - Jutro o zachodzie s�o�ca. Stefan poczu� nagle zak�opotanie. Wype�ni� go przejmuj�cy smutek i wsp�czucie dla tego barczystego olbrzyma pozbawionego rodziny. Przez my�l przemkn�o mu pytanie, na jakiej to zasadzie B�g uk�ada ludzkie losy? R�wnie szybko wszak�e umkn�o. - P�jd� ju� - powiedzia�, wstaj�c od �awy. Zatrzyma� si� na chwil� i jakby z wahaniem doda�: - Bardzo ci wsp�czujemy... Magda te�. Waresz spojrza� na niego przenikliwie, gdy podnosi� ju� pled w wej�ciu: - Jamroszu. - Mam na imi� Stefan - poprawi� ksi�dz - Potrzebujesz pomocy? - Nie. Chcia�em ci tylko powiedzie�, �eby� nie przychodzi� na cia�opalenie. - Twoja wola. - Stefan stara� si� u�miechn��, ale jedynie dziwny grymas pojawi� si� na jego twarzy. Po chwili znikn�� za pledem. Po bliznach na twarzy gu�larza sp�yn�y �zy i pogr��y�y si� w rudej brodzie. * * * Raz po raz siekierka spada�a z g�uchym �oskotem na drewniany bal. S�ki ust�powa�y pod miarowymi uderzeniami Stefana. Tymczasem Adalbert wspar� si� na drewnianej �opacie i mimo �e oddech mu si� wyr�wna�, nie pa�a� ochot� do pracy przy okopywaniu fundamentu kaplicy. Od wczorajszego dnia zmaga� si� z b�lami brzucha, cho� do ust bra� niewiele. Rozejrza� si� wok�, ch�on�c nozdrzami jesienny, wilgotny powiew. A widok ze wzg�rza, gdzie ojciec by� wystawi� fort, rzeczywi�cie przykuwa� uwag�. W stronie osady wsp�plemie�c�w jesie� pomalowa�a bory ca�� palet� barw: tu brunatnym br�zem, �wdzie rozja�ni�a ��ci�, a kasztany tak si� jaskrawi�y, jakby je skropi�a �wie�� krwi�. - Co tam si� dzieje? - zapyta� taty, zatrzymawszy spojrzenie na smudze dymu, kt�ra unosi�a si� nad cmentarzem. �oskot siekierki ucich�. Stefan wyprostowa� si� wreszcie, a� mu kr�gos�up chrz�stn��. Ci�ko dysz�c wodzi� wzrokiem za smolistymi k��bami porywanymi przez wicher jesienny ponad koronami d�b�w i buk�w. Zas�pi� si�: - Pal� Mi�ka. - Mi�ko, biedaczyna. �on� zostawi�. �al i Waresza, tak napr�dce syn�w postrada�. - �al... - uci�� Stefan i wr�ci� do pie�ka, po czym j�� ciosa� z takim zaci�ciem, �e grzywa mu si� zmierzwi�a na czole i poskleja�a od potu. - Zali to �le tak pali�? - us�ysza� syna - Widzia�em Mi�ka, jak le�a� w g�stwinie, a muchy szala�y nad nim. Tato, jak ju� umr�, jak mnie maj� tu je�� robaki i ob�azi� muchy - wskaza� na cmentarz za kaplic�, gdzie bieli�y si� brzozowe krzy�e - to wol�, �eby mnie Waresz spali� i kurhan wystawi�. - Blu�nisz, dziecko - kilka gwa�townych uderze� i s�k prysn�� na ziemi�. Ch�opak jednak nie dawa� za wygran�: - Przecie ojcowie zawsze tak czynili i cze�� bogom oddawali. Ciosy siekierki usta�y. Stefan wyprostowa� si� ponownie i �ci�gn�� sk�rzany kubrak. Ze stalowych mi�ni unosi�o si� pierze pary. Spojrza� �agodnie na syna: - Jest B�g wi�kszy od tych bog�w. Ty wiesz, �e nasz kr�l odda� Mu ho�d? Ca�y dw�r i dru�yna, i pono� miasta, i wioski - wszyscy przyj�li chrzest. Cesarz te�. - wskaza� z dum� na �cianki kaplicy - Sp�jrz, dla Niego to wszystko robimy. In nomine Dei. - A sk�d wy znacie takie zakl�cia, ojcze? - zagadn�� Adalbert. - To nie zakl�cia, m�j synu. Nie masz ju� zakl��, bo to jeno wroni skrzek wobec m�dro�ci chrze�cija�skiej. To j�zyk ca�ego �wiata - �acina, kt�rej mnie biskup w Poznaniu wyuczy�. Dzi�ki �acinie odkry�em te� m�dro�� ksi�g i przeka�� ci j� w swoim czasie. - Ludziska gadaj�, �e demony w nich jakie� uroki zakl�y. Przeto boj� si� was jako gu�larza, kt�ry wi�ksz� moc� ni�li sam Waresz w�ada. Pono� na biesiadach krople miodu z czary strz�saj�, co by si� ksi�gowe potworno�ci nie rozbudzi�y. - Chrystus w�a�nie od demon�w i �mierci pragnie nas wyzwoli�. - To dlaczego nie uchroni� Mi�ka od wilka, kt�ry rozdar� mu szyj�? Na te s�owa Stefan odrzuci� siekierk�. Wspar� si� nog� na pie�ku i �cisn�� d�o�mi skronie. Mimo ca�ego zachwytu, jaki �ywi� do pot�nego Boga, mimo pa�aj�cej chrze�cija�skiej duszy i mimo ca�ej gorliwo�ci neofity nie potrafi� odpowiedzie� na wiele pyta� rodz�cych si� w prostych umys�ach wsp�plemie�c�w. R�wnie� w tej chwili bezradno�� rozla�a si� w jego wn�trzu niczym dokuczliwe md�o�ci. Na Boga! wyja�nienie tej tragedii niechybnie istnia�o, ale wielebny Stefan nie potrafi� go odnale��. Zaiste wszystko w �yciu ma sw�j sens, nawet �mier� - tyle wiedzia� na pewno, ale wiedzia� te� za ma�o. Jak� bowiem m�dro�� m�g� zg��bi� w ci�gu dw�ch lat studi�w w Poznaniu? Czu� si� marnym prochem nie tylko wobec Boga, lecz r�wnie� wobec swego kap�ana, kt�ry posiad� wiedz� absolutn�, zg��biwszy tajniki wszystkich pi�ciu nauk. To on mu wyja�ni�, �e czasy wojen i wrogo�ci musz� odej�� i �e Stefan - dawny wojownik ws�awiony m�stwem na dworze kr�lewskim, nie potrzebuje ju� miecza, lecz �e S�owo b�dzie mu broni�. A zatem ch�on�� gorliwy ucze� t� now� nauk�, lecz mimo �wi�ce� kap�a�skich w du�ej mierze wci�� pozosta�a dla� jedynie s�odk� melodi�, kt�ra wprawdzie rozbrzmiewa w ukojonej duszy, ale te� wyrazi� j� i zrozumie� nie spos�b. - Ksi�e Stefanie! Ksi�e Stefanie! - zachrypni�ty krzyk dochodz�cy ze �cie�ki wy�owi� go z rozmy�la�. Z osady bieg� na z�amanie karku S�awomir. Ledwie szesna�cie wiosen mu min�o, a wiar� zyska� tak dojrza��, �e i Stefan modli� si� o podobn� gorliwo��. Tym trudniej �y�o si� ch�opakowi, �e pochodzi� z niewolnej rodziny Ma�opolan, kt�rych dziadek Waresza wzi�� jako �up wojenny jeszcze za czas�w mieszkowych. Dlatego niejednokrotnie ucieka� si� po pomoc do innego plemiennego mocarza przeciw poga�skim procederom swego pana. - Na rany Ukrzy�owanego! Waresz pali Mi�ka! Nie pozwalajcie, wielebny Stefanie. Nie pozwalajcie! Niechaj Mi�ko spocznie tu po chrze�cija�sku. Ca�a wie� posz�a na obrz�d, nawet ci, co na msz� do was przychodz�. - Ja si� w gus�a nie mieszam - stwierdzi� Stefan, naci�gaj�c z powrotem kubrak, bo go dreszcz nag�y przeszed� od st�p do g��w. Szczerze mia� do�� ci�g�ego drapania si� z poga�stwem. Wzni�s� fort dla rodziny i wyzwole�c�w, gdzie przyjmowa� ka�dego wiernego oraz g�osi� S�owo Bo�e. Wznosi� kaplic�, by si� mieli gdzie pomodli�. I koniec! Wystarczy, �e b�dzie pieli� w�asny ogr�dek i przez gu�larsk� miedz� nie przest�powa�. A jednak do jego g�owy jak kleszcz wessa�o si� pytanie: Na Boga! Jak to mo�liwe, �eby wszyscy tam poszli? Czy�by tak ma�ej byli wiary? Nie, nie wierzy� w woln� wol� wsp�plemie�c�w. Zna� dobrze Waresza. Zna� jego czary. Nieraz do�wiadczy� mocy tkwi�cych w naturze. Ale dlaczego w takich sytuacjach B�g zawsze milcza�? Dlaczego okazywa� si� taki ma�y? Dlaczego, do licha, zachowywa� si� tak, jakby Go nie by�o? Stefan chwyci� siekierk� i bezlito�nie gromi� s�ki, tak �e Adalbert odsun�� si� na kilka metr�w. S�awomir os�upia� i dopiero po kilkunastu ciosach odwa�y� si� zapyta�: - Zali nic nie uczynicie? - Nic... W przej�ciu ch�opak zapomnia� w�a�ciwie, co przede wszystkim chcia� powiedzie� Stefanowi i dopiero teraz u�y� tego jako ostatecznego argumentu: - To wiedzcie, �e Waresz zwi�za� synow� i zabra� miecz. Jednak robota nie usta�a. Ksi�dz wycedzi� tylko zdyszany: - Adalbert, precz do domu! - lecz nie zareagowa�, cho� musia� zdawa� sobie spraw� z potworno�ci, jakie mog�y si� zdarzy�. Nim trzy razy si� zamachn��, Adalberta nie by�o. S�awomir za�, widz�c, �e niewiele wsk�ra, ruszy� ku k��bom dymu nad cmentarzem, odprowadzany g�uchymi uderzeniami siekierki. Zdawa�o mu si�, �e wielebny pracuje energiczniej ni� zwykle, jako �e ci�cia s�ycha� by�o z du�� cz�stotliwo�ci�. Niespodzianie jednak odg�osy umilk�y i po�r�d jesiennego trzepotu li�ci S�awomir us�ysza� wo�anie: - Czekaj! Id� z tob�! Odwr�ci� g�ow� w stron� osady i na tle wznoszonych �cian kaplicy ujrza� zbiegaj�cego ze wzg�rza Stefana. * * * Kiedy weszli na cmentarn� polan�, ich oczom ukaza� si� uroczysty widok. W �rodku przestrzeni, na kt�rej sta�y ziemne kopczyki z wygl�du przypominaj�ce kreci� robot�, czerni�y si� zgliszcza stosu. Dym nie wydobywa� si� ju� z j�zyk�w ognia, lecz wy�lizgiwa� si�, poszarza�y i duszny, z wewn�trznego �aru daj�cego zna� o sobie raz po raz strzelaj�cymi s�upami skier i trzaskaniem. Uchodzi� �wawo ku niebu pow��czonemu o�owianymi chmurami, tak �e zdawa�o si�, i� to on zabrudzi� niebosk�on. Wok� stosu, w nabo�nym skupieniu i ze wzrokiem utkwionym w popio�y, stali mieszka�cy osady, a w�r�d nich Waresz z synow�. Wiele jeszcze pacierzy up�yn�o, nim Waresz pochyli� si� w milczeniu nad popio�ami i wygrzeba� resztki z niezwyk�� sobie delikatno�ci� w�a�ciw� raczej matce pieszcz�cej niemowl�, ni�li wojowi s�ynnemu niegdy� w ca�ej kasztelanii z okrucie�stwa wobec wrog�w. S�awomir m�wi� prawd�: wdowa po Mi�ku - Zbynia sta�a skr�powana rzemieniem i z trupim spokojem wpatrywa�a si� w stos. Rozpaczliwy pomruk przeszed� w ci�bie i niekt�re kobiety j�y g�o�no zawodzi�. Ko�ci spocz�y w glinianej popielnicy, kt�r� umieszczono w wykopanym nieopodal do�ku. Pacho�ki chwyci�y za �opaty i po chwili w tym miejscu wznosi� si� kopczyk. Waresz osun�� si� na kolana. Obj�� usypan� ziemi� nied�wiedzimi ramionami. Po chwili podni�s� si� ze wzrokiem zastyg�ym na kurhanie. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem cz�onkowie wsp�lnoty zbli�yli si�, tworz�c kr�g modlitwy. Ksi�dz nie chcia� zanosi� mod��w do Wichru porywaj�cego �ycie Mi�ka, do Ziemi �ywicielki, ani do Swaroga Ognistego. Bez trudu rozpozna� moc uroku, jakiego Waresz uczy� go jeszcze jako kompan wojenny w krainie �u�yczan. Zmarszczy� czo�o. Tak, wok� szerokiego kr�gu, pod splecionymi d�o�mi mieszka�c�w, a przede wszystkim przy kopczyku wi�y si� niczym �mije dziesi�tki demon�w. Widzia�, jak falowa�y w podmuchach jesiennych powiew�w na kszta�t orgiastycznego ta�ca. W tym przera�aj�cym ruchu zjednoczeni w mod�ach ludzie przypominali kamienne pos�gi utwierdzone w�r�d morskich ba�wan�w nie wiadomo po co i dlaczego. S�awomir ruszy� bezwiednym krokiem do kr�gu. Tego by�o ksi�dzu ju� za wiele. Chwyci� go za rami� i szarpn�� do siebie, lecz ten obr�ci� si� jedynie nieznacznie niczym k�oda i bez s�owa zmierza� do kurhanu. Krew zawrza�a w Stefanie, pi�� si� sama zacisn�a i jak trzask grzmotu wyl�dowa�a na szcz�ce S�awomira. Ch�opak nie straci� przytomno�ci, wr�cz przeciwnie: zda�o si�, �e j� odzyska�, skoro spojrzawszy w stron� kr�gu wykrzykn��: - Jezusie, Maryjo! Teraz tak�e Stefan zauwa�y� b�ysk miecza w d�oniach Waresza. Zbynia pokornie, ze �miertelnym cieniem na twarzy zbli�y�a si� do kopczyka, ukl�k�a, z�o�y�a na nim g��wk� i odchyli�a z szyi kasztanowy warkocz. Od dziada pradziada jedna z �on odchodzi�a w �a�obie za swym m�em. Cho� od powrotu z wojen gu�larz ani razu nie w��cza� �ci�cia �ony do obrz�d�w pogrzebowych, to jednak po sporze ze Stefanem o miejsce poch�wku starszego syna sta� si� nieprzewidywalny. Ksi�dz w mgnieniu oka zda� sobie spraw�, �e oto na jego oczach ma si� rozegra� zbrodnia. Tymczasem Waresz uni�s� miecz do ci�cia i ze �ci�ni�tego gard�a wydoby� s�owa modlitwy: - Przyjmij, o Ziemio, dar krwi, co by Mi�ko wygodnie spoczywa� w za�wiatach. Wichrze pot�ny, uno� m�a z na�o�nic� w odleg�e krainy. Niechaj ich w�dr�wka si� nie ko�czy! Oczy�� swym ogniem, wielki Swarogu, dusze odchodz�cych, co by im ciep�o towarzyszy�o na dalekich szlakach! Ju� mia� opu�ci� ostrze na szyj� Zbyni, ju� napi�� silne ramiona, gdy nagle poczu� �elazny u�cisk na przegubach i nim zd��y� si� zdumie�, nurza� si� plecami w rozmi�k�ej glebie. Straci� panowanie nad urokiem, przez co zgromadzeni jakby si� ockn�li, zdaj�c sobie spraw� z grozy ca�ej sceny. Miecza jednak nie upu�ci� i jak na wprawnego woja przysta�o, po chwili sta� na nogach, wpatruj�c si� w przeciwnika jak buhaj w krwawe plamy. A przeciwnikiem by� wielebny Stefan. - Ma�o ci, psie przekl�ty, �e� mi jednego syna zabra� do siebie? - sykn�� Waresz.- Chcia�by� i Mi�ka, co? - Nie. Po prostu nie chc� morderstw. Waresza dra�ni�a gadanina o krwawym barbarzy�stwie. Czu� wyra�nie, �e nie wszystkie demony powr�ci�y do lasu i niekt�re wci�� panowa�y nad jego cia�em. A one zawsze sk�ania�y do prostych rozwi�za�. Zarechota� wi�c tylko: - To nie zabijaj. Obaczymy, jak na tym wyjdziesz. Uni�s� ju� miecz i przymierzy� si� do rozp�atania dawnego przyjaciela. Wtem przed oczami wyr�s� mu bard M�cibor. Po�o�y� d�o� na ramieniu gu�larza i przeszy� karc�cym spojrzeniem: - Uspokuj si� - rzek� �agodnie, acz stanowczo. Wystarczy�o. Dziwne - pomy�la� Waresz - zwyk�y bard, a wydaje si�, jakby potrafi� przep�dzi� le�ne moce. Rzeczywi�cie, urok, jeszcze przed chwil� trzymaj�cy w ryzach wsp�plemie�c�w, zanik� zupe�nie, a gu�larz oprzytomnia�. Z�o�� jednak pozosta�a: - Co si� mieszasz, plugawy przyb��do? Bard nie zrazi� si� obelg�, tylko zbli�y� usta do ucha rozm�wcy i wyszepta�: - Nie teraz, Wareszu. Jeszcze nie teraz. * * * Miec�aw bekn�� siarczy�cie, opuszczaj�c od ust czar� miodu, a� si� ludzie w szynku obejrzeli, a gospodarz skrzywi� z niesmakiem. Stary hulaka, wiadomo, takiego nikt ju� nie wychowa. Siedzia� sam przy �awie, obserwuj�c przez wej�cie dziedziniec osady, czy by si� przypadkiem jaki� kompan do wypitki nie znalaz�. Dzi� szcz�cie mu sprzyja�o. Zbli�y�o si�, krocz�c po klepisku dziedzi�ca pod postaci� bia�ow�osego starca. - Siermichu! - wrzasn�� Miec�aw, podnosz�c si� na chwiejne nogi - Mistrzu magiczny! Kop� lat! Niech mnie wilki po�r�, wr�cili�cie? Siadajcie, prosz�, tu przy mnie, wypijcie czar� albo lepiej dwie, bo jedna to przecie �adna czara. I mnie by�cie jedn� zakupili, bo ten szynkarz - �achudra ju� od dziesi�ciu pacierzy takim bazyliszkowym wzrokiem na mnie patrzy, �e i wam by�oby nieswojo. Starzec nieco zak�opotany wszed� do izby i skin�� na gospodarza, kt�ry z pow�tpiewaniem pokiwa� g�ow�, wychodz�c na zaplecze. Padli sobie w ramiona. W ko�cu Siermich pami�ta� Miec�awa jeszcze jako pachol�, kt�re pa��ta�o si� mi�dzy magicznymi wywarami, t�uk�c to i owo z przygn�biaj�c� regularno�ci�. - Co was sprowadza, mistrzu, do naszej dziury? C�rk� chcecie odwiedzi�? - zagadn�� Miec�aw, kiedy usadowili si� przy �awie. - Ach, do c�rki zawsze t�skno, ale co mnie tam, antychrystowi, do chrze�cijan chodzi�? - Mo�ecie by� pewni, �e si� pani Magdalena ucieszy! - Hm, Magdalena. - starzec powi�d� wzrokiem po �awie - A Stefan w osadzie? - Nie, ale o brzasku w drog� rusza. - O tej porze? A dok�d? - Do eremit�w w Mi�dzyrzeczu. Do klasztoru jedzie na targ, �eby nasze zbo�e na m�k� zamieni�. Syna zabiera po raz pierwszy. Ch�opak chodzi� po osadzie dumny jak paw. Stefan to pan zbrojny i pot�ny, wi�c nasze p�ody na jego wozy za�adowali�my i tuszymy, �e mu si� na szlaku nic nie stanie. - A by� urodzaj tego lata? - Ech - Miec�aw machn�� r�k� - lepiej nie m�wi�. - wzni�s� czar� przyniesion� dopiero przez szynkarza - Wychylmy wasze zdrowie, szacowny przybyszu! Siermich u�miechn�� si� dobrotliwie. Wychylili. - Nie tylko u was jedzenia brakuje. Nieurodzaj dotkn�� wszystkich Polan - podj�� Siermich. - Ca�y kraj g�oduje, a ludzie domostwa opuszczaj�, �eby innych grabi�. Nie chc� by� ci�arem dla rodziny, ale doprawdy, w lasach teraz nie da si� mieszka�. - Hm, u nas ludziska tak�e roze�leni. Najgorzej to by�o na paleniu Mi�ka... - Co ty opowiadasz? Mi�osz nie �yje? - Ano kilka dni jake�my go spalili. Taka �una by�a... no, niewa�ne. Waresz z ksi�dzem skoczyli sobie do oczu. Pono� o ofiar� Zbyni si� rozchodzi�o. Miecz by� rytualny, ale ju� by dawno Stefana rozp�ata�, gdyby nie ten lirnik - przyb��da. Siermich wspar� czo�o na d�oni, a Miec�aw poci�gn�� �yka i kontynuowa�: - Gu�larz zar�n�� chcia� ksi�dza. Ani chybi, zar�n�� chcia� jak �wini�! - I chrze�cijanie nie pomogli? - Ba, chrze�cijan ci u nas nie brak, jeno jakby�cie Wareszowi przy mod�ach w oczy spojrzeli, to zda si�, �e nie z cz�owiekiem si� mierzycie, ale z besti� jak��. Jak tu si� nie ba�? Tako� by�o przy paleniu Mi�ka. - Miec�aw rozejrza� si� po szynku i zni�y� g�os. - Powiadam wam, �e on wszystkie moce le�ne w r�ku dzier�y. - No ale przecie i Stefan rzecze, �e jego B�g to pan pot�ny. Skoro tak, to czego si� obawiacie. Wy te� chrze�cijanin, Miec�awie, nieprawda�? - Ano prawda, prawda - Miec�aw wzruszy� ramionami. - Chodz� do stefanowej kaplicy, bo wdzi�czny jestem ksi�dzu, �e mnie spod swego w�adztwa wyzwoli�. Stefan surowym by� panem, znaczy si� gdy jeszcze zwa� si� Jamroszem, ale po powrocie z kr�lewskich wojen zel�a� jako� na duszy. Pewnego dnia, uwa�acie Siermichu, wchodzi do naszego czworaka - znu�eni byli�my, pami�tam jak dzi�, i plecy bola�y od raz�w, bo jeszcze �niw nie sko�czyli�my - i powiada niewolnym: "Id�cie, gdzie wam si� �ywnie podoba. Je�li kt�ry zosta� zechce, to mu pole dam i niech si� w osadzie jako r�wny obok r�wnych pobuduje." No i wielu zosta�o, bo strach do lasu chodzi�, jako �e tam i duchy, i bestie, i zb�je - zreszt�, sami wiecie. Starzec przytakn��. Wypili. Po chwili zagadn�� ze smutkiem: - �al Mi�osza... Co mu si� sta�o? - Ach, nikt nie wie. W lesie go znale�li rozszarpanego na strz�py. Niby wilki tak gryz�, ale ludziska gadaj�, �e si� co� po lasach kryje. Potw�r jaki, czy co? Ten lirnik M�cibor pie�� u�o�y�, uwa�acie, o dzikiej bestii, co to straszna jest tak bardzo, �e jak na ni� spojrzycie - Miec�aw wysili� si� na u�miech - to jakby�cie �mierci w oczy patrzyli. O, tak mniej lub bardziej brzmi ta ballada. - powi�d� wzrokiem gdzie� po powale i zanuci� fa�szywie, po czym zapyta�: - A wy, mistrzu, znacie takie dziwy magiczne? - Z legend zachodnich - odpar� Siermich - ale magi� ju� si� nie param. Widz�, �e dobrze czyni�, wracaj�c. - Zali w besti� wierzycie? Starzec nie odpowiedzia�, tylko podni�s� si� z cichym j�kiem i poklepa� rozm�wc� po ramieniu. - Na mnie ju� czas, Miec�awie. C�rk� odwiedz�, a potem nad kurhanem mod�y odprawi�. - po chwili zapyta� jakby mimochodem: - Zatem powiadasz, �e Waresz wci�� rzuca uroki? - A jak�e! Jest czarownikiem, wi�c czaruje! A wy nie, mistrzu? Siermich odstawi� czar�: - Ja nie. Bywaj, Miec�awie. - Do zobaczenia, mistrzu. - Aha, Miec�awie? - Tak? - Nie pij za du�o, to szkodzi. - Ma si� rozumie�, mistrzu. Mistrz zap�aci� szynkarzowi za biesiad� i wyszed�, zostawiaj�c do po�owy pe�n� czar�, z kt�rej rozochocony Miec�aw uzupe�ni� sobie poprzednie �yki. * * * Zapad� zmrok. Na zachodzie da�a si� dostrzec krwawa smuga - ostatnie wspomnienie mijaj�cego dnia. Nied�ugo po tym, jak Siermich wyszed� z gospody odwiedzi� c�rk� w forcie, jaki� kszta�t przemkn�� chy�kiem po dziedzi�cu osady. Kt� by si� domy�li�, �e tajemnicza posta� by�a w�drownym bardem M�ciborem? Cz�ek to by� znany we wsp�lnocie, bowiem cz�sto go�ci� ze swymi pie�niami oraz wiadomo�ciami z wielkiego �wiata. Te drugie wzbudza�y �ywe zainteresowanie u wareszowego syna - Mi�osza, tote� cz�sto widziano go, jak rozmawia� z w�drowcem. O czym tak prawili, nikt nie wiedzia�. Wa�ne jednak sprawy musieli porusza�, skoro i Mi�ko w wielkim �wiecie by� otrzaskany i nie raz na dw�r ksi���cy z misjami je�dzi�. Bard skrzywi� si�, kiedy poczu�, jak wiatr go przeszywa zimnem na wylot i targa czupryn�. Opatuli� si� wi�c �osiowym kaftanem i naci�gn�� kaptur. Nie uda� si� jednak do sza�asu, kt�ry skleci� sobie nieopodal pastwiska. Krocz�c �cie�k� w kierunku fortu Stefana, skr�ci� u podn�a wzniesienia na cmentarz. Odchyli� kaptur i rozejrza� si� na wszystkie strony, jakby badaj�c, czy nikt go nie �ledzi, po czym ruszy� w dalsz� drog�. Przeszed� mimo kurhan�w rysuj�cych si� z�owrogo w p�mroku i wszed� w g�stw� le�n�. Tam ju� ciemno�� panowa�a, �e oko wykol, wszelako M�cibor maszerowa� zdecydowanie, jakby od dziecka zamieszkiwa� w le�nych ost�pach. Kilka pacierzy min�o, nim dotar� do polany otoczonej kr�giem g�az�w. Na tle skier strzelaj�cych z ogniska ujrza� posta� w nied�wiedziej narzucie. Gospodarz siedzia� plecami do przybysza dorzucaj�c co chwila drwa do ognia. Us�yszawszy kroki, zagadn�� go�cia: - Jeste� wreszcie. Siadaj. M�cibor skorzysta� z zaproszenia, �ci�gn�� kaptur i j�� grza� d�onie przy ogniu. J�zory zako�ysa�y si� nerwowo, targane podmuchami wiatru i sypn�y skrami w twarz gospodarza, wypalaj�c kilka w�os�w na brodzie. Ten niewzruszony przymkn�� tylko powieki i zamar� w bezruchu. Ockn�� si� dopiero przy pro�bie barda: - Daliby�cie, Wareszu, co� na z�b! Od dw�ch dni was nie ma. Kto mnie mia� karmi�? Jako� postawny m�� okaza� si� Wareszem, cho� w migotliwym �wietle ogniska twarz porysowan� bliznami i charakterystyczn� miedzian� brod� trudno by�o rozpozna�. - B�dziesz mia� wieczerz�. Ubi�em dwa szaraki - odpar� - Nikt ci� nie �ledzi�? - Komu by si� chcia�o po nocy wychyla� w tak� piesk� pogod�? Jeno w karczmie pij�. - Taaa, jak zawsze. Bard przyg�adzi� czupryn�. - A wy�cie mi m�wili, Wareszu, �e do kr�gu zwyk�y �miertelnik nie trafi, wi�c kogo si� obawiacie? - Nie wszyscy u nas tacy zwykli �miertelnicy - mrukn�� Waresz. - Zatem macie wi�cej czarownik�w? - A, zostawmy to - gu�larz spojrza� z powag� na rozm�wc� - Was te� si� obawiam, M�ciborze. Nasta�a g�ucha cisza. - Raczycie �artowa�, Wareszu. Znowu cisza. Wargi gu�larza wyd�u�y�y si� w u�miechu. - Mo�e. Si�gn�� do podr�nego worka. Praw� d�oni� wyci�gn�� dorodnego zaj�ca. Lew� za� wygrzeba� n�, kt�rym rozpru� brzuch zdobyczy. Z rozci�cia powoli wyp�yn�y wn�trzno�ci. Z uwag� obserwowa� ich uk�ad, po czym zauwa�y�: - Widzisz? Jeno krew i chaos. - Trudno szuka� czego� wi�cej poza krwi� we flakach - za�mia� si� M�cibor. - Daj spok�j. Wiem, �e znasz te wr�by. W og�le du�o umiesz. Na cmentarzu wmiesza�e� si� w moje uroki. Bard spowa�nia�. - Dlatego chcia�e� si� spotka� w twoim �wi�tym kr�gu? - zapyta�. - Niewa�ne. M�w wreszcie czego chcesz. �wie�e mi�so zaskwiercza�o na ogniu. S�uchali przez d�u�sz� chwil� tych rozkosznych odg�os�w. - Przynosz� wie�ci - podj�� M�cibor. - Jak zawsze - westchn�� Waresz - M�w. - W kraju bunt si� podnosi. Lud S�owian walczy nareszcie o wolno��. - O jak� wolno��? Z kim? - Wolno�� od g�odu, od danin i pos�ug, m�j Wareszu. Ko�cio�y p�on�. Odbieramy, co do nas nale�y. Gu�larz skrzywi� si�: - Poczekajcie, a� wam si� kasztelan dobierze do sk�ry. On ko�cio�a broni. To jest dopiero pot�ga! Za nim sam ksi��� stoi! - To wy niczego nie wiecie, Wareszu! Ju� jedna wiosna przesz�a, jak ksi��� Mieszko pomarli. - Nie mo�e to by�! - zakrzykn�� gu�larz. - Wi�c kto zasiad� na stolcu? - W lecie, gdym jeszcze w Gnie�nie sta�, nowego w�adcy nie by�o. Mo�ni jeno kot�owali si� okrutnie. Nie wiem, kt�ry wygra�. I czy w og�le kt�ry wygra�? Waresz zastanowi� si�: - A cesarza na pomoc wzywali? - Nie... - M�cibor si�gn�� po piecze�. - A Czesi nie chc� si� miesza�? Wszak i oni od cesarza! Jak mu tam by�o, temu ich ksi�ciu? - Brzetys�aw... Nie chc�. - bard podzieli� mi�so i poda� gu�larzowi. Jedli w milczeniu, nie spogl�daj�c na siebie. Kiedy sko�czyli, M�cibor rzek�: - �al Mi�ka. Wareszowi oczy si� zaszkli�y: - Widz�, �e i ty go pokocha�e�. Jaki on tam by� w Gnie�nie? - Wielkim m�em m�g� zosta�, przy ksi�ciu s�u�y�. A nie chcia�. W bory go ci�gn�o. Do was, Wareszu. - Nie do mnie, jeno do b�stw ojczystych. - westchn�� gu�larz. - Kto teraz z nimi b�dzie gada�, gdy mnie wiatr rozpyli? - A co teraz bogowie m�wi�? - Nie m�wi�, jeno wyj�. Cho�by� setki wilk�w us�ysza� w �rodku nocy, nie wyobrazisz sobie tego brzmienia - Waresz dorzuci� do ognia. - Gadaj�, �e chrze�cijan si� boj�, bo je ten Chrystus ma wymordowa�. Najgorsze, �e wczoraj przyszed� tu do mnie Swar�g. Ujrza�em, jak si� l�ka. I w jak� wpad� w�ciek�o�� - gu�larz zakry� d�oni� oczy, bo skry sypn�y si� obficiej ni� zwykle. - A my�leli�cie kiedy, sk�d chrze�cijanie czerpi� sw� si��? - Nie wiem, M�ciborze. Nie znam tego Chrystusa. Chcia�em dopyta� rudkowego ducha, ale nie daje si� wywo�a� nawet tutaj, w �wi�tym kr�gu. M�j syn wprawdzie chodzi� do Stefana na obrz�dy, ale przecie nie zd��y� si� ochrzci�, wi�c chyba jest wolny od tego przekl�tego b�stwa. - Mnie si� zdaje, �e nowe wierzenia jeno przez kr�lewsk� pot�g� pos�uch znalaz�y. Wszelkie dobra ko�cio�a od kr�la pochodz�... - I od cesarza - zas�pi� si� Waresz. - Rzek�e�! - w oczach M�cibora zamigota�y p�omienie - Czy� po to z kr�lem ci�gn�� na zach�d, �eby si� teraz Germanie we wsi panoszyli? - Ja niewolnych Niemc�w od razu wybi�em - usprawiedliwi� si� gu�larz. - A Stefan? - Stefan pu�ci� wolno. - Bo Stefan jest z ko�cio�a, a ko�ci� chce z nas uczyni� niewolnik�w cesarza! Wszak ksi��� Mieszko odes�a� Niemcom koron� kr�lewsk�, cho� zwyci�skim by� w�adc�. Wszelkim sporom na dworze wt�rowali dostojnicy ko�cielni, kt�rych mowy za nic nie pojmiecie, bo oni nie od nas pochodz�. Tako� i eremici w Mi�dzyrzeczu, co od was przekl�te daniny �ci�gaj�, co by�cie tej zimy z g�odu pomarli. - M�cibor chwyci� kurczowo rozm�wc� za �okie�. - Nie pozw�lcie, Wareszu, �eby nasz lud zgin��! Trzeba wypleni� chrze�cija�ski chwast z pradawnych ziem Polan i wiar� ojc�w przywr�ci�! W lecie, gdym z Gniezna w drog� ruszy� ca�a ziemia Polan wrza�a i - niech mnie Swar�g zgromi, je�li k�ami� - do tej pory nie wystyg�a. Tracicie czas, Wareszu! Powa�anie we wsi macie. Jedno wasze s�owo wystarczy, by ludzie zrobili wreszcie porz�dek. Wyple�cie chwasty, jako czyni� wasi bracia w ca�ym kraju! Gu�larz zrazu nie odpowiada�. Wodzi� smutno wzrokiem po j�zorach ognia. Zmarszczy� czo�o tak, �e za�ama�y si� g��bokie blizny - pami�tki wypraw wojennych. - Wyplenimy - szepn�� wreszcie. * * * Co kry�o si� w le�nym g�szczu nieopodal polany, trudno w�a�ciwie powiedzie�. Blask rzucony od ogniska rozprasza� si� w listowiu i wi�cej nadawa� chaszczom grozy, ni�li jasno�ci. Stworzenie skulone nieruchomo w�r�d olszyn niemal nie odr�nia�o si� od cienia, jaki ponuro spowija� g�stwin�. Dzikim, �apczywym wzrokiem przypatrywa�o si� m�czyznom spo�ywaj�cym wieczerz�. R�wnie� pragn�o zaspokoi� g��d. Targane dotkliw� �wiadomo�ci� w�asnej niemocy wobec �wi�tego kr�gu, popada�o w nieludzk� w�ciek�o��. Wiedzia�o bowiem, �e mimo rw�cego pragnienia nie zdo�a zapolowa�, gdy� gu�larza i w�drownego �piewaka chroni na polanie moc Swaroga - pana ognia i b�yskawicy. Stw�r mia� wyostrzony s�uch, wi�c bez trudu us�ysza� rozmow� przy wieczerzy. Z ka�dym zdaniem coraz s�abiej panowa� nad swoj� zwierz�c� natur� i cz�onki dygota�y mu w niezno�nym napi�ciu. By wi�c nie zosta� zauwa�onym, zerwa� si� i znikn�� w le�nej g�stwie. Tylko ko�ysz�ce si� ga��zie i paprocie wskazywa�y przez chwil�, kt�r�dy przebieg�. * * * Szynkarz chlasn�� Miec�awa po zarumienionych policzkach i z trudem wyprowadzi� z izby. Ch�op run�� ci�ko na �rodku podw�rca. Nie spi� si� jednak tak bardzo, by zasn�� natychmiast na miejscu. Ch��d klepiska przeszy� go na wylot i otrze�wi� nieco. Miec�aw d�wign�� si� wi�c i zatoczy� w stron� swej chaty, lecz jako� nie m�g� zbli�y� si� do celu. �cie�ka wi�a si� niesfornie i ucieka�a na boki. Goni� j�, lecz okazywa�a si� zwinniejsza. Wreszcie zrezygnowa� i dostrzeg� ze zdumieniem, �e osada roztapia si� w oddali. Odwr�ci� gwa�townie g�ow� napychaj�c p�uca powietrzem. Z drugiej strony p�yn�y sosny. Niekt�re ko�ysa�y si� pod uderzeniami wichru tak bardzo, �e zacz�y si� przewraca�. Podbieg� do nich i j�� przytrzymywa� r�koma. Zm�czy� si� tym niezmiernie i oddycha� ci�ko. Chwyci� kurczowo pie� drzewa, kt�re unosi�o si� do nieba, i zatrz�s� si� od g��bokiego wydechu. L�ej mu si� zrobi�o i nawet drzewo przesta�o si� unosi�, ale zd�bia� na widok dziwnej postaci, kt�ra przyp�yn�a nagle nie wiadomo sk�d, przeszywaj�c go w�ciek�ym spojrzeniem. On jednak u�miechn�� si� jowialnie i wyci�gn�� ramiona, by si� przywita�. Nagle w�r�d otaczaj�cych ciemno�ci nadzwyczaj wyra�nie b�ysn�a mu przed oczami biel olbrzymich z�b�w. Poczu� ich ostrze na ramieniu i natychmiast b�ogie ciep�o rozla�o si� po jego ciele. Jeszcze tylko ujrza�, jak nieludzkie �lepia mru�y�y si� w rozkoszy, jak g�ba ocieka�a ciemn� posok� i rzuca�a strz�py pary. Potw�r wpi� si� ponownie, ale Miec�aw poczu� go gdzie� w oddali. Nie �ledzi� ju� kszta�t�w napastnika, kt�re zaciera�y si� z ka�d� chwil�. Nie chcia� si� dalej broni�. Przesta� si� ba�. B�ogo�� i ciep�o ogarnia�y go do ostatka, kiedy drga� w konwulsjach. Nie zdo�a� powstrzyma� sosen. Unios�y si� do nieba i pogr��y�y w ciemno�ciach. * * * G��d rozpanoszy� si� na ziemiach Polan. Nieurodzaj gu�larze t�umaczyli wsp�plemie�com gniewem bog�w. Panowie bor�w, las�w, p�l, polan i strumieni, a nade wszystko w�adca ognia i b�yskawicy - wszystkie b�stwa dobitnie przekonywa�y o swej zazdro�ci. W istocie, nie tylko w zachodniej cz�ci s�owia�skiego pa�stwa ludzie zapominali nader pr�dko o tym, w co od wiek�w wierzyli. Musieli przeto zap�aci� za odst�pstwa od tradycji. Musieli przej�� katusze, jakie sami dla siebie przygotowywali. Wiele znak�w �wiadczy�o o czasie pomsty. Oto bowiem S�owianie wyst�pili przeciwko S�owianom, cho� wielu by�o �wi�cie przekonanych, �e staje w obronie macierzy przed ukrytym najazdem z zachodu. I tak ludzi ogarn�a jaka� nieznana boja�� przed wszystkimi. Na szlakach snuli si� ob��kani, a �e zima okrywa�a ziemi� mro�nym p�aszczem, liczne trupy kostnia�y tu i �wdzie na oczach w�drowc�w. Nic zatem dziwnego, �e bardowie znikli z go�ci�c�w, a je�li ju� docierali do osady, to o swych przygodach nie chcieli �piewa�. Jako� niemal co dzie� p�omienie strzela�y w g�r� z si��, kt�ra przera�a�a nawet najstarszych cz�onk�w wsp�lnot. P�on�y domostwa, p�on�y lasy, p�on�li wyznawcy Chrystusa. Swar�g wielce musia� si� roze�li�, skoro za��da� tak wielkiej ofiary. Bezp�odne, suche lato ust�pi�o ju� dawno, a jednak ziemia gorza�a. Zmierzch spowija� le�ne ost�py oraz go�ciniec, kt�ry w pobli�u Mi�dzyrzecza znacznie si� poszerzy� i mniej k�opot�w sprawia� w�drowcom. Sw�d dra�ni� nozdrza Stefana, gdy ten na dorodnym gniadym wierzchowcu prowadzi� orszak do Mi�dzyrzecza. Ko�ysa� si� w siodle z ponur� min�, raz �e ca�� noc by� czuwa�, po drugie za� mia� powody do najgorszych przeczu�. Nikt bowiem mimo zbli�aj�cego si� targu nie zmierza� do klasztoru, wr�cz przeciwnie: droga z�owrogo �wieci�a pustkami. Do czterech woz�w ci�gnionych przez wo�y uda�o mu si� skleci� p� tuzina zbrojnych eskorty. Niewielu chcia�o rusza� w drog�, mimo �e wielu za�adowa�o swe ziarno, licz�c na korzystn� wymian� w m�ynie. Tak wi�c czterech zbrojnych rekrutowa�o si� spo�r�d wyzwole�c�w ksi�dza, w tym dw�ch dziarskich Niemc�w. Stefan z w�asnych �rodk�w musia� dostarczy� wi�kszo�� wyposa�enia. Waresz nie chcia� pom�c, cho� o jego broni kr��y�y legendy. Adalbert, dumny z pierwszej wyprawy z ojcem na targ, bez skutku stara� si� zasn�� i nie zwraca� uwagi na wyboje. Poniewa� znudzi�y mu si� ballady �piewane przez barda, przeszed�szy na drugi koniec wozu, zabarykadowa� si� workami ziarna. Nagle oprzytomnia� zupe�nie, kiedy do jego uszu dotar� krzyk: - St�jcie! Kto wy? Kiedy wytkn�� g�ow� nad worki, dostrzeg� przed koniem ojca gromad� obdrapanych ch�op�w. Stefan nie odpowiedzia�, tylko zawr�ci� do Niemca po pochodni�. O�wietli� t�uszcz�, dostrzegaj�c zaro�ni�te g�by, skrwawione koszule i dziurawe �apcie. Oceni� liczb� napotkanych na trzy tuziny, bacz�c na trzymane kurczowo kije, dr�gi, dzidy, a nawet miecze. - Kto� jest, gadaj, bo ci� rozniesiemy! - wrzasn�� kto� inny. Stefan spi�� zniecierpliwionego konia: - Ze wszystkimi nie b�d� gada�. Kto wam przewodzi? - w gromadzie przeszed� pomruk zagniewania, po czym przed ksi�dzem stawi� si� barczysty gu�larz z czupryn� jak u lwa. - Jakim prawem zast�pujesz drog� kr�lewskiemu wojowi? - Nie ma ju� kr�la. My tu w�adamy, wi�c gadaj, kim jeste� i co wieziesz na wozach - wycedzi� gu�larz. - Przejd�my w spokoju! Nie szukam zwady - odpar� Stefan. - Je�li do Mi�dzyrzecza zd��acie, to lepiej zawr��cie - za�mia� si� gu�larz, a za nim ca�a gromada rykn�a �miechem tyle� gromkim co chrapliwym. - Dlaczego? - Bo�my gr�d i klasztor spalili! Jak chcecie posiedzie� na palach, to i my wam co� wystrugamy - rechot wzm�g� si� jeszcze, a gu�larz ogl�da� si� na towarzyszy dumny ze swego poczucia humoru. Stefanowi wszak�e nie by�o do �miechu. Wiadomo�� napoi�a go ��ci� i gdyby nie uspokaja� si� w duchu od samego pocz�tku, rzuci�by si� op�tany w �rodek t�uszczy, kosz�c mieczem a� do niechybnej �mierci. Wykrzywi� twarz we w�ciek�ym grymasie, tak �e ch�opi ucichli nagle i cofn�li si� nieco, cho� liczebna przewaga nie dawa�a im �adnych powod�w do niepokoju. Orszak ksi�dza zdany by� na �ask� i nie�ask� zrewoltowanej dziczy. - Przejd�my w spokoju! Nie szukam zwady - powt�rzy� Stefan. - Dawaj wozy i bro�! - Pax Dei! - zakrzykn�� ksi�dz, na co gu�larz szeroko otworzy� oczy: - To ty klecha jeste�? - ch�opi poruszyli si� jak stado drapie�nik�w przed �upem. Eskorta Stefana za� skupia�a si� powoli za wozami, klepi�c dr��cymi d�o�mi po r�koje�ciach mieczy, jakby sprawdzaj�c, czy wszystko jest na miejscu. - My�lisz, �e jake� klecha, to ci� pok�j bo�y chroni? Jak si� z naszych r�k wywiniesz, ruszaj do Mi�dzyrzecza i zapytaj mnich�w, czy ich wasz B�g po�ci�ga� z pali! Rechot ugrz�z� w gardle gu�larza razem z g�owni� miecza. G�owa zachybota�a jak tr�cony dzban, przekrzywi�a si� nienaturalnie i gruchn�a wraz z korpusem pod �apcie ch�op�w. Trzy nast�pne cia�a z gromady osun�y si� na r�ce przera�onych towarzyszy. Ko� Stefana stawa� d�ba i r�a�, podczas gdy jego je�dziec ci�� b�yskawicznie, z kr�tkim zamachem, jakby w nadgarstku skupi� nieziemsk� si��. Kopyta tratowa�y mot�och jak �any zbo�a, a� ch�opi rozpierzchli si� na wszystkie strony, by swobodnie k�sa� r�norodn� broni�. Na Stefana posypa�y si� kije, drewniane wid�y i dzidy, rumak za� wpad� w sza� pod razami mieczy i j�� broczy� krwi� na tratowane cia�a. Ksi�dz poczuwszy k�ucie w lewym boku, zawr�ci� do woz�w, wypatruj�c syna. Zakl�� siarczy�cie, gdy zauwa�y�, jak cz�onkowie eskorty z niepewnymi minami pow�ci�gali konie. - Nie mo�emy odda� ziarna, bo g��d b�dzie we wsi! Dobrze wam zap�ac�! Bronimy si�! - krzykn�� daj�c znaki germa�skim wyzwole�com. Syna nie dostrzeg�, a nie mia� ju� czasu na poszukiwanie pod gradem kamieni i dr�g�w. Ujrzawszy jednak M�cibora lustruj�cego otoczenie, poleci� mu natychmiast: - Bierzcie czym pr�dzej Adalberta i uciekajcie! Sowicie wynagrodz�! Zda�o mu si�, �e wargi �piewaka wykrzywi� z�o�liwy u�miech, lecz nie mia� czasu d�ugo nad tym my�le�, gdy� t�uszcza zawy�a w ataku. Je�d�cy spi�li konie i natarli z impetem. Ch�opi rozst�pili si�, wpuszczaj�c woj�w do �rodka. Miecze zafurcza�y przy krwawym �niwie, toruj�c drog� wierzchowcom. Jednak pu�apka okaza�a si� szczelna, bowiem zaraz mot�och d�ga� i siek� bez przeszk�d konie oraz je�d�c�w. Niemcy szarpani dziesi�tkami r�k run�li na ziemi�, jakby w samo serce piek�a. Bitewna wrzawa st�umi�a wrzask rozdzieranych cia�. Cz�� walcz�cych rzuci�a si� na �up, grzebi�c �apczywie w workach. I wtedy w�a�nie ojciec ujrza� syna. Jak�e bole�nie uderzy�a go �wiadomo��, �e Adalbert w gruncie rzeczy jest jedynie dzieckiem przeznaczonym na ofiar� wydarze� ca�kowicie od niego niezale�nych. Jaka� niewinno�� zaja�nia�a w oczach czternastolatka, kiedy spojrza� pytaj�co na ko�tuniast� g�b� rebelianta, kt�ry wyci�gn�� go z wozu za kaftan. Ci�ni�ty olbrzymimi �apami, Adalbert potoczy� si� po ziemi jak k��bek szmatek. Jeszcze dzicz dopad�a na chwil�, godz�c w drobne cia�ko nogami, by wreszcie przygwo�dzi� je dzidami do pod�o�a. Ko� zerwa� si�, rozdymaj�c chrapy i wyni�s� ksi�dza z bitewnego zamieszania. Rozsierdzona t�uszcza poch�on�a ostatniego cz�onka eskorty, lecz Stefan wodzi� tylko dooko�a nieobecnym wzrokiem, jakby zupe�nie nie zdawa� sobie sprawy z tragedii. Wtem pot�ny grzmot unieruchomi� wszystkich na mgnienie oka. Pioruny rozcina�y zmrok jaskrawymi ni�mi, pozostawiaj�c po sobie stosy zw�glonych trup�w. Kolejne b�yski przy niezno�nym �omocie zwali�y si� na wozy, za� ugodzone wy�adowaniem drzewo osun�o si� prosto w reszt� rebeliant�w. Po chwili zapanowa�a cisza zak��cona jedynie poszumem wiatru, kt�ry rozprasza� metaliczny sw�d, oraz j�kiem rannych ch�op�w. Tymczasem spomi�dzy szcz�tk�w dopalaj�cych si� woz�w wyszed� M�cibor, ca�y i zdrowy. Zbli�y� si� do je�d�ca, kt�ry by� ledwie cieniem dawnego chrze�cija�skiego kap�ana. Zaiste, czyn taki zakrawa� na ra��c� nieostro�no��, zw�aszcza �e bard odpowiada� poniek�d za �mier� Adalberta. - �yjesz? - us�ysza� z�owrogi szept Stefana. - Nale�� do nietykalnych, Jamroszu - odpar� ze spokojem. Ksi�dz nad�� nozdrza i oddycha� nier�wno. Chcia� unie�� uwalany miecz, by zgasi� parszywego lirnika, lecz cia�o odm�wi�o pos�usze�stwa. Ze w�ciek�o�ci� zmiarkowa�, �e barda chroni czar. Co gorsza, zdawa� sobie spraw� z pochodzenia owej ochrony. - Dok�d zmierzasz? - zapyta� z rezygnacj�. - Na po�udnie. Ale wr�c� tu jeszcze. Wam za�, Jamroszu, radzi�bym reszt� rodziny ratowa�, bo si� ni� lada chwila powsta�cy zajm� - odrzek� M�cibor, odchodz�c w stron� Mi�dzyrzecza. - Spotkamy si� jeszcze - wycedzi� Stefan - Niech ci� licho porwie, sukinsynu! Doprawdy, trudno wytrzyma� wyziewy pola bitewnego, kiedy krzepn�ca krew, poszarpane mi�so i wyprute jelita ��cz� si� w jeden potworny smr�d �mierci. Stefan sta� po�r�d trup�w pogr��ony w t�pej apatii. Wiedzia� doskonale, komu zawdzi�cza �ycie. Wiedzia�, kto pozbawi� go syna i kto zapewnia� nietykalno�� bardowi. Niemal d�wi�cza� mu w uszach szyderczy �miech. Niemal widzia� w ta�cz�cych wok� p�omieniach ognistego boga. Ukrzy�owany za� milcza�, jakby wcale nie panowa� nad tym przekl�tym �wiatem! Jakby wcale go nie stworzy�! Na grobie Adalberta zatkn�� skrzy�owane bierwiona, lecz to by� jego ostatni akt wierno�ci krzy�owi. Nag�e b�yskawice wypali�y nie tylko mi�dzyrzecki go�ciniec, lecz r�wnie� dusz� Stefana. Lito�� i mi�osierdzie sta�y mu si� obce. Jatka na szlaku odar�a ca�e jego dotychczasowe jestestwo i pozostawi�a wojownika popychanego jednym tylko celem: zemst�. Rana na boku dawa�a zna� o sobie przy g��bszych oddechach, zakleszczy� j� wi�c �cis�ym opatrunkiem z p��tna. Dobiwszy bezu�ytecznego wierzchowca, otar� miecz, wsun�� do pochwy i uda� si� do domu, dociskaj�c lewy bok, by zanadto nie broczy�. * * * Na dziedzi�cu osady panowa�o poruszenie. Ogniska krwawym blaskiem o�wietla�y zebran� na wiecu ci�b�. Ponad dziesi�tkami zakutanych w sk�ry cia� unosi� si� ob�ok pary, niczym kadzid�o przy obrz�dach. W samym �rodku zgromadzenia, skupieni wok� najwi�kszego ogniska, siedzieli starsi osady. W�r�d nich zasiada� gu�larz Waresz, kt�ry w�a�nie przemawia� tak dono�nie, by us�yszeli go wszyscy wsp�plemie�cy. - Na Swaroga! Ludzie! Uwa�ajcie dobrze! Wielkiej nam trzeba ofiary, by gniew b�stw przeb�aga�. To wy�cie blu�nili na nasze zwyczaje, na pami�� ojc�w naszych. To wy�cie wydarli Wichrowi dusze syn�w i pochowali�cie ich tak, �e wydani na pastw� robactwa gnij� teraz i zatruwaj� �ono naszej Matki Ziemi. Odkupmy te przewiny! P�jd�my razem... Okrzyki przerwa�y m�wcy: - Wolno nam wierzy�, w co chcemy! - Zamknij si�, �cierwo, kiedy gu�larz gada! - Struga� pal Stefanowi! On wszystkiemu winien! - Ludzie! Na rany Chrystusa...! - Spali� fort! Swar�g chce ognia! - Magda to wied�ma! Wprowadzi�a do lasu demony! - Wszyscy zginiemy! Waresz uspokaja� energicznymi gestami, a� si� zdysza�. - Bracia! Niech mnie licho porwie, je�li ten parszywy klecha nie trzyma w spichlerzu work�w zbo�a. Zaufali�cie mu, �e przywiezie wam m�ki z Mi�dzyrzecza, a jak go nie ma tak nie ma. Tymczasem jego �ona zamkn�a si� z zasran� germa�sk� cha�astr� i �mieje si� z waszej g�upoty. Bierzmy fort i stawiajmy ich pod s�d wiecowy. Zbo�e natychmiast odbierzmy, a jak nie wystarczy na ca�� zim�, to si� wybierzemy do pobliskich parafii... Kolejne okrzyki przerwa�y mow�: - Spali� fort! - Kaplic� spali�! - Klecha to z�odziej! - Ludzie! Uspok�jcie si�, do diaska! - Da� mu w ryj! Tumult wzm�g� si� tak bardzo, �e starszyzna powsta�a z pie�k�w i z obaw� w oczach wodzi�a wzrokiem po zg�odnia�ych ziomkach. Najemni Waresza starali si� powstrzymywa� nap�r, gro��c w��czniami, lecz sytuacja wyra�nie wymyka�a si� spod kontroli. Gu�larz niewiele m�g� zdzia�a� wobec pot�niej�cej si�y t�umu. Niespodziewane podniecenie zatrz�s�o nim na ca�ym ciele i nie zauwa�y� nawet, kiedy z ust wydoby�y mu si� te same nawo�uj�ce do rzezi okrzyki, kt�re rozlega�y si� raz po raz w gromadzie. Starszyzna popad�a w zak�opotanie, bo jeszcze nie zdarzy�o jej si� podejmowa� decyzji o ograbieniu cz�onk�w w�asnego plemienia. Niekt�rzy k�adli uszy po sobie, pragn�c jak najszybciej opu�ci� t� wiecow� fars�. Inni nieszczerze u�miechali si� do ��dnych krwi zebranych. Pozostali z wysi�kiem uspokajali bojowe nastroje, chc�c formalnie podj�� i og�osi� decyzj�. Jednak nikt nie zwa�a� na rad� starszych. Wrzawa wzmog�a si� jeszcze, ludzie rozeszli si� bez�adnie po ca�ym dziedzi�cu, dyskutuj�c gor�czkowo i nierzadko przechodz�c do r�koczyn�w. Nasta� moment rewolty, wci�� jednak brakowa�o iskry, kt�ra mia�a roznieci� p�omienie na tworz�cym si� od dawna stosie. Ten i �w zerka� z nadziej� na Waresza, lecz gu�larz mimo dziarskiego wst�pu zdawa� si� by� troch� przyt�oczony ca�ym wydarzeniem. Do jego uszu dociera�y co chwila dzikie okrzyki "Prowad�!", "Daj nam stefanowe zbo�e!" czy "Ty� naszym wodzem!", lecz sta� niewzruszony, wpatruj�c si� w ciemny zarys fortu ponad s�upami ognia. Czy m�g� to uczyni� Magdzie? W ko�cu kiedy� si� kochali, cho� niewiele z tego wysz�o. W czym ona zawini�a, u licha, �e przez te gus�a postrada� zmys�y? I mo�e jeszcze mia�a mu wybaczy� n�kanie Stefana urokami, gdy okaza�o si�, �e ten sukinsyn potrafi kocha� normalnie i prawdziwie? Sprytna wied�ma, nie ma co, gdyby nie jej czary ochronne, ju� dawno rozsadzi�by ksi�dzu czaszk�. I co ona winna? Nic. A jednak gu�larz pragn�� zemsty. Tak po prostu, za w�asne piek�o. Wtem zgie�k przycich� w jednym miejscu, by za chwil� umilkn�� zupe�nie. Waresz ujrza�, jak gromada zwraca g�owy w jedn� stron� i rozst�puje si� w os�upieniu, jakby go�ciem zbiegowiska by� sam Swar�g. Tymczasem spo�r�d k��bowiska cia� wy�oni� si� ludzki kszta�t pow��cz�cy nogami, zgi�ty wp�, z wykrzywion� nienaturalnie r�k� - najwyra�niej z�aman�. Nagie cia�o pokrywa�y j�trz�ce rany, paruj�ce w jesiennym ch�odzie. Krew sp�ywa�a stru�kami, znacz�c drobne �lady na klepisku. W �wietle p�omieni zatraci�a czerwon� barw� i b�yszcza�a jak rozgrzana smo�a. Waresz z trudem rozpozna� w tym �ywym trupie mieszka�ca wioski - Miec�awa. Przybysz osun�� si� na kolana, omiataj�c gu�larza niewidz�cym spojrzeniem. Naderwana r�ka zachybota�a si� jak u starego stra