5720
Szczegóły |
Tytuł |
5720 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5720 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5720 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5720 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ilja Warszawski
Kaczka w �mietanie
M�wi�c szczerze, lubi� smacznie zje��. Nie widz� �adnego powodu, �eby to ukrywa�
przed kimkolwiek, poniewa� moim zdaniem mi�dzy smakoszem a �ar�okiem jest
ogromna r�nica. Po prostu uwa�am, �e ka�da potrawa powinna by� przyrz�dzona,
tak jak powinna by� przyrz�dzona. We�my na przyk�ad zwyczajny kawa�ek mi�sa.
Mo�na to mi�so wrzuci� do garnka i ugotowa�, mo�na je zmieli� na kotlety, a
mo�na te� udusi� je w winie z grzybkami i korzeniami i stworzy� w ten spos�b
prawdziwe arcydzie�o sztuki kulinarnej.
Niestety w naszych czasach ludzie powoli zapominaj� o tym, �e jedzenie powinno
by� przyjemno�ci�. C�, zaton�y w niepami�ci przydro�ne knajpki, w kt�rych na
g�odnego w�drowca czeka�a przy p�on�cym ognisku pieczona na ro�nie kaczka.
Nawiasem m�wi�c, skoro ju� jeste�my przy kaczkach - zapewniam pa�stwa, �e wcale
nie gorzej ni� nasi przodkowie przygotujecie kaczk� na zwyczajnej gazowej
kuchence. Nale�y po prostu, zanim jeszcze wstawicie kaczk� do silnie nagrzanego
piecyka, starannie posmarowa� j� �mietan�. Je�li b�dziecie odpowiednio uwa�ni i
nie dopu�cicie do tego, �eby kaczka nadmiernie si� przesuszy�a, wasz trud
zostanie wynagrodzony wspania�� rumian� sk�rk�, kt�ra doprawdy rozp�ywa si� w
ustach.
Panuje pogl�d, �e kaczka powinna by� pieczona z jab�kami. Zawracanie g�owy!
Najlepszym dodatkiem do kaczki s� bor�wki. Aha, przed pieczeniem nie zapomnijcie
w�o�y� do �rodka, je�li tak mo�na powiedzie�, w samo wietrze ptaka, kilku
ziarenek angielskiego ziela, odrobink� koperku i listek bobkowy. To przyda
potrawie niepor�wnywalny aromat.
By�a niedziela i w�a�nie wsun��em kaczk� do piecyka, kiedy w przedpokoju rozleg�
si� dzwonek.
- To pewnie poczta - powiedzia�a �ona - id� otw�rz.
Chcia�bym tu wyja�ni�, �e prowadz� nader obfit� korespondencj�. Nie zamierzam
udawa� fa�szywej skromno�ci. Jako pisarz, specjalista od naukowej fantastyki,
ciesz� si� wielk� popularno�ci�. Jak tylko uka�e si� moja kolejna ksi��ka,
jestem dos�ownie zasypywany listami. Przewa�nie s� to kompletne bzdury, ale
pomimo to starannie przechowuj� te wszystkie kartki papieru, zapisane
najcz�ciej niewprawnym pismem, z b��dami ortograficznymi i gramatycznymi.
Przechowuj� je dlatego, �e - cokolwiek o tym mo�na powiedzie�, jest to przecie�
cz�� mojej s�awy. Kiedy przychodz� do nas go�cie, a szczeg�lnie moi koledzy po
pi�rze, lubi� pokazywa� im te papierowe teczki, w kt�rych trzymam listy moich
czytelnik�w.
Niestety sprawa nie zawsze ogranicza si� do list�w. Cz�sto miewam r�wnie�
rozmowy telefoniczne. Wypracowa�em ju� sobie ca�y system wykr�cania si� od
propozycji, abym "po�wi�ci� par� minut dla niezmiernie wa�nej rozmowy". Wszystko
to s� albo grafomani, albo m�odzi zapale�cy, kt�rzy bior� na powa�nie wszystko,
co pisz�. Najgorzej oczywi�cie jest wtedy, kiedy wielbiciele pojawiaj� si� u
mnie bez telefonicznej zapowiedzi. Wtedy chc�c nie chc�c musz� rozmawia�, traci�
czas. Niekiedy nawet zostawiaj� mi r�kopisy, kt�rych, przyznam szczerze, nigdy
nie czytuj�. Trzymam je przez pewien czas u siebie, a potem odpisuj�, �e niby
pomys� jest nawet do�� interesuj�cy, ale trzeba staranniej popracowa� nad
rozwojem akcji i zwr�ci� wi�ksz� uwag� na j�zyk i styl. Musz� przecie� chocia�
troch� dba� o swoj� popularno��.
A wi�c poszed�em otworzy� drzwi.
To nie by� listonosz. Przest�puj�cy z nogi na nog� cz�owiek zupe�nie nie by�
podobny do moich normalnych interesant�w. Na oko mo�na mu by�o da� lat
czterdzie�ci pi��. Pod g��boko zapadni�tymi oczami wzdyma�y si� worki jak u
beznadziejnych alkoholik�w. D�ugi, nieco skrzywiony nos i odstaj�ce uszy nie
dodawa�y urody swojemu w�a�cicielowi. Chocia� na dworze pada� �nieg, nieznajomy
nie mia� ani palta, ani czapki. Na jego ogolonej g�owie topnia�y �nie�ynki, a
ubrany by� w tani, najwidoczniej dopiero co kupiony garnitur, przesadnie szeroki
w ramionach. R�kawy marynarki by�y za to znacznie za kr�tkie - co najmniej na
dziesi�� centymetr�w wystawa�y z nich mankiety czarnej satynowej koszuli. Na
domiar wszystkiego cz�owiek �w zawin�� sobie szyj� kraciastym szalikiem, kt�rego
ko�ce majta�y mu si� na piersiach.
Znam si� na ludziach. Nie czekaj�c na ponur� spowied� o straszliwych
nieszcz�ciach, kt�re zmusi�y go do chodzenia po pro�bie, z miejsca wr�czy�em mu
40 kopiejek.
Ale przybysz niecierpliwym gestem odm�wi� przyj�cia pieni�dzy i bezceremonialnie
przekroczy� pr�g mojego mieszkania.
- Myli si� pan - ku mojemu zdziwieniu zna� moje imi� i nazwisko. - Przyszed�em
do pana w sprawie wa�nej i do tego niezmiernie pilnej. Prosz�, niech mi pan
po�wi�ci kilka minut.
Spojrza� na swoje nogi obute w olbrzymie buciory r�wnie nowe jak jego garnitur,
przez chwil� niezdecydowanie podrepta� w miejscu, a potem nagle ruszy� wprost na
pokoje.
Mocno zaskoczony poszed�em za nim.
- A wi�c? - siedzieli�my w moim gabinecie, ja przy biurku, a on w fotelu po
przeciwnej stronie. - Czemu zawdzi�czam pa�sk� wizyt�?
Postara�em si� zada� to pytanie tym samym lodowatym tonem, kt�rym ju�
niejednokrotnie skutecznie odstrasza�em niepo��danych go�ci.
- Chwileczk� - nieznajomy przesun�� d�oni� po mokrej g�owie i wytar� r�k� o
marynark�. - Zaraz wszystko panu wyja�ni�, z tym, �e poprosz�, aby ta rozmowa
zosta�a mi�dzy nami.
To mi wystarczy�o. Nie mia�em najmniejszej ochoty na wys�uchiwanie opowie�ci o
zmarnowanym �yciu. Zaraz us�ysz�: "Widzi pan, chodzi o to, �e w�a�nie
wr�ci�em..."
- Widzi pan - powiedzia� m�j go�� - chodzi o to... - zaj�kn�� si� i skrzywi�,
jakby akurat prze�kn�� co� bardzo niesmacznego - ... chodzi o to, �e jestem
przybyszem z innej planety.
Chwyt by� tak prymitywny, �e a� si� roze�mia�em. Sam by�em autorem co najmniej
ze dwudziestu podobnych fabu�ek, i wyrobi�em sobie znakomity immunitet na tego
rodzaju fantastyczne brednie. A jednocze�nie moje do�wiadczenie w takich
sprawach pozwala�o mi szybko i powiedzia�bym nawet elegancko zdemaskowa� ka�dego
oszusta. No c�, mog�o to by� nawet interesuj�ce.
- Z innej planety? - w moim g�osie nie by�o nawet �ladu zdziwienia. - A� jakiej?
Przybysz wzruszy� ramionami.
- Jak by to panu okre�li�? Przecie� jej nazwa nic panu nie powie, na Ziemi nikt
jej nie zna.
- Zreszt� niewa�ne! - zdj��em z p�ki encyklopedi� i odszuka�em map� nieba. -
Niech mi pan chocia� poka�e, gdzie znajduje si� ta planeta.
Go�� kr�tkowzrocznie zmru�y� oczy, poje�dzi� palcem po mapie i wreszcie tkn��
palcem w jedn� z mg�awic.
- O, tu. Z Ziemi powinno si� j� obserwowa� w tym w�a�nie gwiazdozbiorze.
Jednak�e przez �aden teleskop nie zobaczycie mojej planety. Ani jej, ani
gwiazdy, wok� kt�rej si� obraca.
- A dlaczego?
- To nie nale�y do tematu - go�� znowu si� skrzywi�. - Zbyt d�ugo musia�bym
obja�nia�.
- A w jakiej odleg�o�ci od Ziemi znajduje si� pa�ska planeta?
- W jakiej odleg�o�ci? - powt�rzy� stropiony. - W jakiej odleg�o�ci? To...
zale�y jak liczy�...
- A jak si� tam u was liczy odleg�o�ci mi�dzygwiezdne? Mo�e w kilometrach? -
w�o�y�em w to pytanie tyle ironii, �e tylko ba�wan m�g� jej nie odczu�.
- W kilometrach? Doprawdy nie wiem... Nie, w kilometrach nie mo�na.
- Dlaczego?
- To nic nie da. Przecie� kilometry s�...
- R�ne? - zapyta�em z�o�liwie.
- W�a�nie, w�a�nie - rado�nie u�miechn�� si� m�j go�� - o to mi chodzi�o. R�ne.
- W takim razie mo�e w parsekach albo w latach �wietlnych?
- Chyba mo�na w latach �wietlnych. To b�dzie mniej wi�cej... dwa tysi�ce lat.
- Mniej wi�cej?
- Tak, mniej wi�cej. Przyznam, �e nigdy si� tym specjalnie nie interesowa�em.
Teraz postanowi�em zada� mu kolejny cios.
- A jak d�ugo trwa�a pa�ska podr� na Ziemi�?
- Nie wiem - bezradnie obejrza� si� dooko�a - nie wiem doprawdy... Przecie�, te
wszystkie poj�cia o czasie i przestrzeni...
Wida� by�o, �e si� kompletnie zapl�ta�. Jeszcze dwa, trzy pytania i b�dzie mia�
dosy�.
- Kiedy pan wyl�dowa�?
- Dwadzie�cia lat temu.
- Co?!
Tylko idiota m�g� odpowiada� w podobny spos�b. Ten dziwaczny typ nawet si� nie
stara�, aby jego odpowiedzi zawiera�y chocia� najmniejsz� doz�
prawdopodobie�stwa. Wariat? Ale w takim razie, �eby si� go pozby�, nale�a�o
zmieni� taktyk�. Podobno wszyscy wariaci odznaczaj� si� wyj�tkowym uporem.
Wariatom nie wolno zaprzecza�, inaczej sprawa mo�e przybra� paskudny obr�t.
- A gdzie pan by� przez ten ca�y czas? - zapyta�em wsp�czuj�co.
- Tam - pokaza� palcem w kierunku sufitu. - Na orbicie. Niezidentyfikowane
obiekty lataj�ce. Chyba pan s�ysza�?
- S�ysza�em. To znaczy, �e to pan by� na tym, co jak mu tam, lataj�cym talerzu?
Przybysz twierdz�co skin�� g�ow�.
- Ale co pan tam robi� przez dwadzie�cia lat?
- Co robi�em?! - niespodziewanie wpad� we w�ciek�o��. - Idiotyczne pytanie! Co
robi�em? Wszystko!
Rozszyfrowywa�em sygna�y, kt�re nadawali�cie w eter, prowadzi�em obserwacje,
utrzymywa�em ��czno�� z Komitetem. Spr�bowa�by pan posiedzie� dwadzie�cia lat na
orbicie! Przez dwadzie�cia lat �yka� wy��cznie syntetyczne pigu�ki! To nie to co
siedzie� przy biurku i pisa� opowiadanka!
Spojrza�em na zegarek. By� ju� najwy�szy czas, �eby pola� kaczk� t�uszczem.
Je�eli nie zrobi� tego w por�, sk�rka mo�e wyschn��. Ale okropnie nie mia�em
ochoty zostawi� tego faceta samego w gabinecie. O nieszcz�sna dolo pisarza!
Czego to cz�owiek nie musi znosi�.
- Rzeczywi�cie, musia�o by� panu bardzo ci�ko - powiedzia�em pokojowo - przez
dwadzie�cia lat nie schodzi� z talerza, doprawdy nie ka�dy by wytrzyma�. Widzie�
pod sob� Ziemi� i nie m�c si� na ni� dosta� - doprawdy mo�na oszale�.
- Bywa�em na Ziemi - ponuro powiedzia� przybysz. - Bywa�em, ale nie d�ugo. Po
cztery godziny. Najcz�ciej chodzi�em do bibliotek, zapoznawa�em si� z
literatur�. Do pana w�a�nie przyszed�em dlatego, �e przeczyta�em pa�sk� powie��.
Coraz gorzej! Skrzy�owanie wielbiciela z wariatem.
- Wi�c - m�wi� dalej ob��kany - przyszed�em do pana dlatego, �e pan pisuje o
kontaktach z pozaziemskimi cywilizacjami.
- I co z tego?
- A to, �e zachorowa�em. Nie wytrzymuj� psychicznie dalszego pobytu na orbicie.
Rozumie pan? Za miesi�c b�d� mia� seans ��czno�ci z Komitetem i wtedy zawiadomi�
ich o swoich decyzjach dotycz�cych Ziemi, a do tego momentu mam zamiar
zamieszka� u pana, doprowadzi� si� do porz�dku, zebra� si�y konieczne dla
przeprowadzenia seansu. Inaczej nic z tego nie wyjdzie.
- Z czego nic nie wyjdzie? - czu�em, �e jeszcze chwila, a wyjd� z siebie. Wariat
wariatem, ale ja r�wnie� mam nerwy. - Pan wybaczy, ale niestety nie zrozumia�em,
z czego w�a�ciwie nic nie wyjdzie?
- Z seansu ��czno�ci. Nie starczy mi si�, a przez radio b�dzie za d�ugo. Sam pan
chyba rozumie - dwa tysi�ce lat �wietlnych.
- I co z tego?
- A to, �e na nie wiadomo jak d�ugi czas zostaniecie bez pomocy.
- A w jakiej dziedzinie wy zamierzacie udzieli� nam pomocy? - zadawa�em pytania
zupe�nie automatycznie - nie wychodzi�a mi z g�owy kaczka, kt�r� nale�a�o ju�
wyj�� z piecyka. - Jaka pomoc wed�ug pana jest nam potrzebna?
Odpowiedzia� mi lekcewa��cym u�mieszkiem.
- We wszystkich dziedzinach. Czy wasz� wiedz� mo�na por�wna� z nasz�? Mo�ecie
otrzyma� wszystko - d�ugowieczno��, kierowanie si�� ci�ko�ci; rozwi�zanie
zagadki syntezy biologicznej, przezwyci�enie praw rz�dz�cych czasem i
przestrzeni�. Czy to doprawdy ma�o za to, �e miesi�c b�d� spa� na pa�skiej
kanapie? Potrzebni nam s� tacy ludzie jak pan, ciekawi �wiata, obdarzeni
fantazj�. Mo�e mi pan zreszt� wierzy�, �e ten miesi�c r�wnie� nie p�jdzie na
marne. Na swoj� odpowiedzialno��, jeszcze przed otrzymaniem sankcji Komitetu,
zaczn� pana wprowadza� w r�ne dziedziny wiedzy, stanie si� pan prekursorem
nowej epoki, bo przecie� te wasze metody nauczania...
- Starczy! - wsta�em i zbli�y�em si� do nieznajomego. - Pan trafi� pod
niew�a�ciwy adres. Takimi sprawami zajmuje si� u nas Akademia Nauk, niech pan
si� zwr�ci do nich i zrozumie nareszcie, �e nie mog� traci� na pana wi�cej
czasu.
- Akademia Nauk? - go�� r�wnie� wsta�. - Przecie� ja nie mog� si� tam zwr�ci�
bez zgody Komitetu. Mo�e za miesi�c, kiedy...
- Niech pan robi, co chce, ja w niczym panu pom�c nie mog�.
- I mieszka� u siebie te� mi pan nie pozwoli?
- Nie pozwol�. M�j dom to nie hotel. Jak pan chce odpocz��, niech pan wynajmie
sobie pok�j i odpoczywa, ile dusza zapragnie, a mnie prosz� zostawi� w spokoju!
Przybysz skrzywi� usta i dziwacznie podrzuci� ramieniem. Wygl�da�o na to, �e za
chwil� uraczy mnie pi�knie symulowanym atakiem jakiej� nieznanej choroby.
Jestem pryncypialnym przeciwnikiem dobroczynno�ci przewy�szaj�cej sum� jednego
rubla, ale tym razem by�em got�w na wszystko, aby tylko pozby� si� z domu tego
psychopaty.
- Prosz� - powiedzia�em - wyjmuj�c pieni�dze z biurka, niech pan sobie kupi
czapk� i zje obiad.
Typ w milczeniu wsun�� do kieszeni dziesi�ciorublowy papierek i ruszy� do
wyj�cia osi�gn�wszy najwidoczniej sw�j cel.
Zamkn��em za nim drzwi z niewyra�nym uczuciem niezadowolenia z siebie, jakie zna
ka�dy, kogo kiedykolwiek nabito w butelk�.
Zreszt� m�j nastr�j szybko si� poprawi�, kiedy tylko wszed�em do kuchni.
Okaza�o si�, �e wszystko jest w najlepszym porz�dku. Pokryta wspania�� chrupk�
sk�rk� kaczka znakomicie prezentowa�a si� na stole obok spotnia�ej kryszta�owej
karafki.
- Kto to by�? - zapyta�a �ona podaj�c bor�wki.
- Jaki� wariat, i do tego oszust.
Nape�ni�em kieliszek i spojrza�em w okno. �nieg sypa� wielkimi p�atkami. M�j
go�� ci�gle jeszcze kr�ci� si� po podw�rzu. Kuli� si� z zimna i jako� tak po
ptasiemu kr�ci� g�ow�. Potem wzni�s� r�ce do g�ry i powoli wzbi� si� w
powietrze. Przez kilka sekund wisia� nieruchomo, nast�pnie nabieraj�c szybko
wysoko�ci skry� si� w ob�okach zostawiaj�c za sob� jadowicie zielony
b�yskawicznie znikaj�cy �lad.
- Nies�ychana bezczelno��! - powiedzia�a �ona. - Nie dadz� cz�owiekowi tw�rczej
pracy odpocz�� nawet w niedziel�.
Prze�o�y�a Irena Lewandowska