5719
Szczegóły |
Tytuł |
5719 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5719 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5719 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5719 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STA�O SI� JUILIA WARSZAWSKI
DUSZA DO WYNAJ�CIA
Igor Paw�owicz Tietierin, modny i ciesz�cy si� wzi�ciem powie�ciopisarz,
podszed� do okna i zaci�gn�� grube, niebieskie story. W gabinecie od razu
zrobi�o si� przytulniej. Tietierin uchyli� drzwi do korytarza i krzykn��:
- Nadie�ka! Pracuj�. Niech nikt mi nie przeszkadza.
- Dobrze! - odpowiedzia� kobiecy g�os. - Poda� ci herbat�
- Prosz�, ale mocn� !
Wzi�� z r�k �ony termos i zamkn�� drzwi na klucz. Godziny, w kt�rych Tietierin
pracowa�, otoczone by�y czci�. Wszyscy domownicy chodzili wtedy na palcach,
rozmawiali szeptem, a telefon w�drowa� do kuchni. Nikt nie mia� prawa niepokoi�
go w tym czasie. Wyj�tek stanowi�a pi�kna suka collie. Tietierin lubi� w czasie
pracy czu� na sobie pe�ne oddania spojrzenie psich oczu.
Usiad� przy stole i zacz�� przegl�da� nie doko�czony rozdzia� powie�ci. W miar�
jak czyta�, na jego twarzy coraz wyra�niej wykwita� pogardliwy u�miech. Jak
zwykle nie to. Cha�tura. Skoropis. P�askie dialogi. Nie, ten rozdzia� trzeba
pisa� zupe�nie inaczej. Ale jak?
Tietierin wkr�ci� w maszyn� czyst� kartk� i zamy�li� si�. Chcia�o si� czego�
�wie�ego, w�asnego, a tymczasem na my�l przychodzi�o mu tylko to paskudztwo,
kt�re wiele ju� razy przenicowali i opracowali tacy cha�upnicy jak on.
Oczywi�cie nie jest geniuszem, cho� krytycy jednog�o�nie uznaj�, �e ma talent.
Ale na co ten talent jest marnowany? Dziesi�� ksi��ek. A w�r�d nich ani jednej
cho� troch� bardziej znacz�cej. Jednodniowe �my. Wiecznie brakuje czasu. Zawsze
poganiaj� cz�owieka terminy oddania r�kopisu. Dobrze by�oby wyjecha� gdzie�,
gdzie diabe� m�wi dobranoc, jak najdalej od wszelkich wydawnictw i um�w. Le��c
na trawce my�le�, my�le�, my�le�, dop�ki my�li nie stan� si� jasne i przejrzyste
jak woda w g�rskim �r�dle.
- Widzisz, kochany - przerwa� sam sobie - nawet w tym nie potrafisz si� obej��
bez szablon�w. Jak woda w g�rskim �r�dle! Wiecznie operujesz cudzymi s�owami.
Ale sk�d je wzi��, te w�asne s�owa? - Zmi�� nie doko�czony rozdzia� i z gniewem
wrzuci� go do kosza.
Pies, najwyra�niej wyczuwszy, �e jego pan jest nie w sosie, podszed� i po�o�y�
mu na kolanach g�ow�.
- Tak, Diana - powiedzia� drapi�c psa za uchem. Wszystko zdobywa si� z trudem: i
to mieszkanie, i dywan, na kt�rym �pisz, i smaczne kosteczki. Za wszystko trzeba
czym� p�aci�.
Chcia� powiedzie� jeszcze co� wa�nego, ale w tej samej chwili rozleg�o si�
pukanie do drzwi.
- Co tam takiego?! - zapyta� z rozdra�nieniem Tietierin.
- Przecie� prosi�em, by mnie nie niepokojono!
- Wybacz, Igorku - powiedzia�a �ona. - Kto� do ciebie przyszed�. M�wi�am, �e
jeste� zaj�ty, ale on...
- Do diab�a ! - Tietierin wsta� i wyszed� na korytarz. Nieproszony go�� w�a�nie
zdejmowa� p�aszcza. Na odg�os krok�w odwr�ci� si�, bez po�piechu rozebra�,
przyg�adzi� siwe w�osy i szurn�� n�k�.
- Prosz� mi wybaczy�, Igorze Paw�owiczu - powiedzia� z lekka grasejuj�c. -
Prosz� nie gniewa� si� na mnie za tak bezceremonialne wtargni�cie. O�mieli�em
zjawi� si� u pana bez uprzedzenia dlatego, �e moja sprawa nie cierpi zw�oki.
Moje nazwisko Langbard. �uka Jewsiejewicz Langbard, w przesz�o�ci wyk�adowca
chemii, a teraz emeryt. Ju� raz mia�em honor by� panu przedstawiony.
Tietierin spojrza� na niego ze zdziwieniem. "�uka Jewsiejewicz Langbard".
"Mia�em honor by� panu przedstawiony". Wszystko to pasowa�o do wygl�du
zewn�trznego tego cz�owieka. Nieznajomy ubrany by� starannie, nawet wytwornie,
je�li operowa� poj�ciami z ko�ca XIX wieku. Mia� na sobie spodnie w paski,
czarny dwurz�dowy surdut z najcie�szego sukna, na szwach zreszt� nieco
wyrudzia�y, stoj�cy krochmalony ko�nierzyk z zagi�tymi rogami, zamiast krawata
czarn� morow� wst��k�. Ubrany by� w buty z zamszowymi wierzchami i mn�stwem
guziczk�w. W r�ce trzyma� sk�rzan� walizeczk� r�wnie staromodn�, jak jego
przyodziewek.
Poza tym w przedpokoju unosi� si� dziwny zapach ni to perfum, ni to kadzid�a.
Niecodzienny wygl�d go�cia i ten dziwny zapach wyda�y si� jednak Tietierinowi
dziwnie znajome:
- Prosz�! - powiedzia� przepuszczaj�c Langbarda przodem. W drzwiach gabinetu
wydarzy�o si� co�, co wprawdzie nie mia�o wi�kszego znaczenia, ale mimo wszystko
zdziwi�o Tietierina. Diana, kt�ra zazwyczaj odnosi�a si� do wszystkich obcych z
wynios�� oboj�tno�ci�, rzuci�a si� na spotkanie Langbardowi i zacz�a go
obw�chiwa�, z jakim� dziwnym zapami�taniem szturchaj�c nosem jego spodnie i
surdut.
- Diana, na miejsce! - krzykn�� Tietierin, ale na psie nie zrobi�o to �adnego
wra�enia. - Do kogo m�wi�? Na miejsce! - trzepn�� j� lekko. Diana jeszcze kilka
razy konwulsyjnie poci�gn�a nosem, a potem oboj�tnie ziewn�wszy po�o�y�a si� na
dywanie nie spuszczaj�c oka z Langbarda.
- Prosz� wybaczy�! - powiedzia� Tietierin. - Ona nigdy nie pozwala sobie na
takie rzeczy. Wprost nie mog� zrozumie�...
- Zapach - przerwa� mu Langbard siadaj�c na krze�le. Nie ma w tym niczego
dziwnego, po prostu zapach. Zwierz�ta go lubi�. A wi�c nie pami�ta mnie pan...
Brzmia�o to raczej jak twierdzenie ni� pytanie.
- Chwileczk�... - Tietierin przys�oni� d�oni� oczy. Nie wiadomo czemu bardzo
chcia� sobie przypomnie�, gdzie te� widzia� t� niezgrabn� posta� w surducie,
twarz ze spiczastym nosem, rzadkie siwe w�osy i pozbawione krwi r�ce z d�ugimi
palcami. I ten zapach... Wci�gn�� s�aby aromat kadzid�a i nagle wszystko w
dziwny spos�b rozja�ni�o si� w jego g�owie.
... To by� jeden ze zgie�kliwych wieczor�w u niego w domu, zdaje si�, �e z
okazji wyj�cia jakiej� ksi��ki. Du�o pili, powtarzali plotki z literackich
kr�g�w, obgadywali nieobecnych, na kogo� z przyzwyczajenia kl�li, kogo� innego
tradycyjnie chwalili. Ko�o dwunastej w nocy w pokoju sto�owym nie by�o czyn
oddycha� od zapachu cebuli, rozlanej w�dki, rozgrzanych cia� i tytoniowego dymu.
Otworzyli okno, ale i to nie pomog�o. Lepka mg�a nasycona parami benzyny nie
by�a wcale lepsza. Tietierin zapali� �wiece, �eby cho� troch� od�wie�y�
zadymione powietrze. Zacz�y si� rozmowy o tym, �e wsp�czesna cywilizacja
pozbawia nas naturalnej rado�ci �ycia, �e c� nam po osi�gni�ciach kultury
materialnej, skoro wkr�tce nie b�dzie ju� czym oddycha�, �e gdyby posadzi� tu
pierwotnego cz�owieka, godziny by nie prze�y�, i tak dalej.
Wtedy w�a�nie ju� dobrze podpity Tietierin wbrew wszystkiemu temu, co
powiedziano wcze�niej, oznajmi�, �e on nigdy nie zamieni samochodu na prawo
biegania nago po lesie i �e w og�le jeszcze nie wiadomo, czym tam pachnia�o w
tych dawnych lasach. Kto wie, czy nie �mierdzia�o w nich gorzej ni� w naszym
mie�cie.
I wtedy podni�s� si� ten staruszek w surducie. Nie wiadomo, kto go
przyprowadzi�. Przez ca�y wiecz�r nie odezwa� si� s�owem, a tu nagle zabra�
g�os:
- Chce pan wiedzie�, czym pachnia�o w tych lasach? Wyj�� z kieszeni bursztynow�
cygarniczk� i podni�s� j� ku �wiecy.
I b�d� to dlatego, �e zapach pal�cej si� �ywicy tak bardzo niepodobny by� do
wszystkich tych zapach�w wulgarnej pijatyki, b�d� dlatego, �e ludzie poczuli w
nim g��bi� milion�w lat, wszyscy jako� przycichli i wkr�tce w milczeniu rozeszli
si�...
- Przypomnia�em sobie ! - powiedzia� Tietierin. - Pan pali� u mnie bursztyn. I
ten zapach...
- Zgadza si� ! - przytakn�� Langbard. - W�a�nie zapach. Uciek�em si� do niego,
bo inaczej nigdy by pan sobie nie przypomnia�. A wi�c, Igorze Paw�owiczu,
przyszed�em do pana w bardzo wa�nej i mam nadziej� interesuj�cej nas obu
sprawie. Do pana dlatego, �e jest pan pisarzem, i to do�� znanym.
Tietierin uk�oni� si�.
- Jednak�e - kontynuowa� Langbard - pisarzem, szczerze m�wi�c, talentem nie
b�yszcz�cym.
- Takich rzeczy nie m�wi si� ludziom w oczy - u�miechn�� si� krzywo Tietierin. -
Dam panu rad� : niech si� pan wystrzega m�wienia kobiecie, �e jest brzydka, a
pisarzowi, �e �le pisze. Takiej szczero�ci si� nie wybacza. Poza tym nawet
brzydka kobieta ma wielbicieli, natomiast ka�dy pisarz czytelnik�w. �ywi�
zreszt� nadziej�, �e pa�sk� opini� wypowiedzian� w tak kategorycznej formie
podzielaj� nie wszyscy. Daleko nie wszyscy. - Wysun�� szuflad� sto�u. Oto jedna
z teczek z listami czytelnik�w; lektura tych list�w powinna przekona� pana...
- Niech�e si� pan zlituje! - skrzywi� si� Langbard. - Po co ta ambicja? Przecie�
sam pan wie, �e nie jest geniuszem, a listy... pisz� je tylko durnie. Nie,
szanowny Igorze Paw�owiczu, nas czeka rozmowa o rzeczy delikatnej i
nieuchwytnej, kt�r� czasami nawet my�l� trudno jest ogarn��. Niech wi�c da pan
spok�j z fa�szyw� afektacj� i ambicj� na jaki� czas schowa w kieszeni. Prosz� mi
wierzy�, tak b�dzie lepiej.
- O czym wi�c chce pan ze mn� rozmawia�?
- O duszy.
- O mojej duszy?
- Tak w og�le, to o duszy w znacznie szerszym znaczeniu, ale mi�dzy innymi i o
pa�skiej.
To stawa�o si� zabawne.
- Proponuje mi pan interes? - zapyta� u�miechaj�c si� Tietierin.
- Po cz�ci tak - przytakn�� Langbard. - Mo�e pan to uwa�a� za interes.
Tietierin wsta� i przeszed� si� po gabinecie. - Drogi �uko...
- Jewsiejewicz.
- A wi�c, drogi �uko Jewsiejewiczu. Nie kryj�, �e got�w jestem sprzeda� dusz� za
�w talent, kt�rego pan u mnie nie dostrzega, ale niestety towar ten nie jest
teraz w cenie. Poza tym, prosz� mi wybaczy�, nie nadaje si� pan do roli
Mefistofelesa. Dzi�kuj� wi�c panu za dobry �art i je�eli nie ma pan do mnie
innych spraw, to...
- Niech pan siada! - powiedzia� spokojnie Langbard. Zawsze trudno jest mi si�
skupi�, kiedy kto� �azi mi przed oczyma. A przecie� jeszcze nie przyst�pili�my
do omawiania sprawy, kt�ra mnie sprowadza: �le mnie pan zrozumia�. Ja m�wi� o
duszy nie w aspekcie teologicznym, lecz czysto literackim. Przecie� jako literat
zajmuje si� pan w�a�nie tym. Interesuj� pana dusze pa�skich bohater�w, czy� nie?
- Wol� s�owo "charaktery". Owszem, nie bez powodu przecie� nazywa si� literatur�
studium ludzkich charakter�w. Ale zdradz� panu pewien profesjonalny sekret.
Je�eli postanowiwszy pisa� powie�� zgromadzi pan kolekcj� charakter�w, dajmy na
to, ludzi dobrze sobie znanych, to wszyscy jednym g�osem b�d� twierdzi�, �e
charaktery te s� prymitywne, szablonowe, �e tacy ludzie nie istniej� i tak
dalej. Je�li natomiast wyssie pan wszystko z palca, to charaktery zostan� uznane
za ostre, typowe i B�g wie jeszcze jakie. To g�upie, ale taka jest specyfika
naszej pracy.
- Prawid�owo ! - zatar� r�ce Langbard. - Ca�kiem prawid�owo ! Prawdziwy artysta
kreuje dusz� bohatera, natomiast pan i panu podobni bawicie si� charakterami.
- Nie widz� r�nicy - powiedzia� osch�e Tietierin. Dusza, charakter, czy� to nie
to samo?
- Wcale nie! - zaoponowa� Langbard. - Charakter to to, co ujawnia si� w
cz�owieku ka�dego dnia, a dusza... Kt� wie, co si� dzieje w g��bi ludzkiej
duszy? Jakie nami�tno�ci, wady i nie wykorzystane rezerwy kryj� si� za fa�szyw�
fasad� tak zwanego charakteru? Dlaczego cz�owiek odwa�ny, morowy ch�op,
tch�rzliwie ucieka z pola bitwy, a boja�liwy, nie�mia�y melancholik przykrywa
swoim cia�em strzelnic� bunkra? Gdzie do tego momentu kry�y si� w ich
charakterach te cechy, kt�re ujawni�y si� dopiero w wyj�tkowych okoliczno�ciach?
Charaktery! O wiele pro�ciej jest operowa� archaicznymi okre�leniami. Niech pan
pisze, �e Iwan Pietrowicz to sangwinik, a Piotr Iwanowicz - choleryk. Trudno
wyobrazi� sobie co� g�upszego ! Przecie� w ten spos�b nie mo�na klasyfikowa�
nawet ps�w. Mo�e mi pan wierzy� - w duszy tej pa�skiej Diany wi�cej jest
niezbadanych tajemnic ni� w duszach wielu bohater�w literackich. Na pewno
cechuj� j� i ofiarno��, i ob�uda, i zawi��, i wiele innych rzeczy, kt�rych pan
czasami nie dostrzega nawet u ludzi.
Tietierin powoli zaczyna� wpada� w rozdra�nienie.
Wydawa�o mu si�, �e Langbard przez ca�y czas usi�uje go poni�y�.
- Obawiam si�, �e jeszcze troch� i zabrniemy w �lep� uliczk� - powiedzia�. -
Je�li ma pan do mnie jaki� interes, prosz� powiedzie�, o co chodzi, bo te
rozmowy do niczego nie prowadz�. Rozumuj�c w ten spos�b jeszcze troch�
rzeczywi�cie ustalimy, �e psy posiadaj� dusze i �e dusze s� nie�miertelne.
- Oczywi�cie! - u�miechn�� si� Langbard. - W�a�nie do tego zmierzam. Czy�
stworzone przez geniusz Szekspira dusze Otella, kr�la Lira, Shylocka nie s�
nie�miertelne?
- No, to zupe�nie co innego.
- Dlaczego co innego? Przecie� po to, by stworzy� dusz� Hamleta, a propos, niech
pan zauwa�y, �e wyra�enie "charakter Hamleta" jest tu zupe�nie nie na miejscu,
tak wi�c, aby stworzy� dusz� Hamleta, Szekspir na jaki� czas sam musia� sta� si�
Hamletem,, o�ywi� w swej duszy struny, kt�re dot�d prawdopodobnie milcza�y,
Cz�owiek z dusz� Shylocka nie napisa�by Hamleta. I tak jest zawsze. Za ka�dym
razem mamy do czynienia z pe�nym przeobra�eniem si� autora. Wszystko to, co
zosta�o stworzone przez Szekspira, stanowi odbicie duszy artysty, kt�ra
rozwin�a wszystkie swoje mo�liwo�ci. Oto pa�ska nie�miertelno�� duszy.
Tietierin demonstracyjnie spojrza� na zegarek.
- Wszystko to wy�wiechtane komuna�y - powiedzia� ziewaj�c.
- Niestety Szekspir nie rodzi si� codziennie, a dla nas grzesznych podobne
przeobra�enie si� jest ponad si�y.
- Bzdura - z przekonaniem powiedzia� Langbard. Ka�dy jest do tego zdolny. Na tym
w�a�nie polega istota mojego wynalazku.
- Co?! - Tietierinowi wyda�o si�, �e si� przes�ysza�. - Co pan powiedzia�?
Jakiego wynalazku?
- Tego, kt�ry mam w walizce.
- Nie, to si� staje po prostu nie do wytrzymania ! Tietierin z�ama� kilka
zapa�ek, zanim zapali� papierosa. Nie do��, �e zaj�� mi pan mn�stwo czasu, to
jeszcze, prosz�, niespodzianka ! Wynalazca - samotnik ! Tu nie biuro patentowe.
Uprzedzam, na technice si� nie znam i �eby nie wiadomo co opowiada� pan o swoim
wynalazku i tak nic nie zrozumiem. Ponadto jestem zaj�ty, mam co� do zrobienia.
Jest mi bardzo przykro, ale...
- A palenie trzeba b�dzie rzuci� - powiedzia� Langbard.
- Zapach tytoniowego dymu b�dzie przeszkadza�.
- W czym, do diab�a, b�dzie przeszkadza�?! - wrzasn�� rozw�cieczony Tietierin. -
Jakim prawem prawi mi pan mora�y?! Sam wiem, co mam robi�, a czego nie robi�!
- W naszym do�wiadczeniu b�dzie przeszkadza� kontynuowa� tak, jak gdyby nic si�
nie sta�o, Langbard. Z tytoniu i alkoholu trzeba b�dzie zrezygnowa�.
- Uff! - Tietierin odchyli� si� w krze�le i wytar� chusteczk� czo�o.
- Ma pan w nim herbat�? - zapyta� Langbard pokazuj�c na termos.
- Herbat�.
- Niech si� pan napije, to pomaga.
Poczeka�, a� Tietierin nala� sobie szklank� herbaty.
- A wi�c tak, Igorze Paw�owiczu. Czy chce pan, czy nie, b�dzie mnie pan musia�
wys�ucha�, chocia�by dlatego, �e ca�a pa�ska przysz�o�� jako pisarza zosta�a
postawiona na jedn� kart�. Mam kontynuowa�?
Tietierin machn�� r�k�.
- A wi�c rozmawiali�my z panem o przeobra�eniu duszy pisarza, a dok�adniej, o
wykorzystaniu jej ukrytych rezerw. Gra� na strunach duszy. Jak to dobrze
powiedziane. Niestety nie ka�demu jest to dane. Niekiedy potrzebne s� do tego
zewn�trzne bod�ce. Czy nie zauwa�y� pan na przyk�ad, �e czasami jaka� melodia
budzi w pa�skiej duszy drzemi�ce w niej dot�d uczucia?
- Nie wiem. Ja �le odbieram muzyk�.
- Tym lepiej ! A wi�c jest to u pana, w wi�kszym stopniu ani�eli u ludzi
muzykalnych, zrekompensowane podwy�szon� wra�liwo�ci� na zapachy.
- No i co z tego?
- Rzecz w tym, �e zapachy mog� oddzia�ywa� na psychik� tak samo jak muzyka.
Zapachy mog� wywo�ywa� smutek, rado��, weso�o��, a w okre�lonych warunkach nawet
bardziej skomplikowane uczucia. Wiedzieli o tym dobrze kap�ani starego Egiptu.
Dysponowali oni sekretem aromat�w ekstazy religijnej, strachu, po�wi�cenia itd.
Przeanalizowa�em duchowy nastr�j podstawowych bohater�w literackich i
sporz�dzi�em mieszanki substancji aromatycznych zdolne wywo�ywa� odpowiedni
kompleks emocji. Prosz�, niech si� pan przekona! - Langbard otworzy� walizeczk�
i wyj�� z niej kilka buteleczek po lekarstwach.
- Rozmawiali�my z panem przed chwil� o Szekspirze. Zechce pan zwr�ci� uwag� na
etykietki. Kr�l Lir, Hamlet, Otello... Wystarczy pow�cha�, by wprowadzi� si� w
stan duchowy jednego z tych bohater�w. Dobre, co?
- Bzdury! - powiedzia� Tietierin. - Nawet gdyby rzecz si� mia�a tak, jak pan
m�wi, w co szczerze m�wi�c w�tpi�, to co komu po pa�skim wynalazku. Nie b�d�
przecie� jeszcze raz pisa� Otella. A gdybym nawet chcia�, to musia�bym w�cha� to
flakon z Jago, to z Desdemon� i B�g wie jeszcze z kim. No, a co zrobi� w wypadku
dialogu? W�cha� flakony na zmian�? Nie, pa�ski pomys� jest niepraktyczny, a poza
tym nienowy. Historia zna ludzi, kt�rzy w czasie tworzenia si�gali po narkotyki;
zawsze �le si� to ko�czy�o. Na przyk�ad...
- Chwileczk� ! - przerwa� mu Langbard. - Um�wimy si�, �e nie b�dziemy wyg�asza�
pochopnie opinii, dobrze? Ka�dy pomys� musi si� sprawdzi� w praktyce, zgadza
si�?
- Przypu��my.
- Oto fragment pa�skiej powie�ci "O �wicie" - Langbard wyj�� z kieszeni kilka
kartek maszynopisu. - Pami�ta pan scen�, w kt�rej Rubcow rozmawia z �on�? T�, w
kt�rej m�wi ona, �e odchodzi do innego? Sytuacja, je�li mam by� szczery, nie
grzeszy oryginalno�ci�.
Tietierin zachmurzy� si�.
- Przez ca�y czas usi�uje pan mnie dotkn��. No dobrze, nie jestem geniuszem. Ale
czy wie pan, �e pa�skiemu ukochanemu Szekspirowi, po kt�rym, jak twierdz�
niekt�rzy, nie pozosta� ani jeden nie wykorzystany temat, r�wnie� zarzucano
korzystanie z cudzych pomys��w? Nic na to nie poradz�, �e tr�jk�t ma��e�ski by�
przez wszystkie czasy podstawowym tematem w literaturze. Takie jest �ycie. A to,
�e nie ka�demu udaje si� napisa� "Ann� Karenin�"...
- Bzdura ! - przerwa� mu Langbard. - Temat, fabu�a wszystko to s� �rodki, a nie
cel. Ja m�wi� nie o tym, �e mimo woli wykorzysta� pan w�tek "Anny Karminy",
tylko o tym, �e nie potrafi� pan stworzy� warto�ciowej duszy swojej bohaterki.
- Nie potrafi�em, i co z tego?
- A to, �e powinien by� j� pan sobie wypo�yczy�.
- I napisa� now� "Ann� Karenin�" ?
- W �adnym wypadku ! Prosz� popatrze�, co zrobi�em z pa�sk� powie�ci�. Zderzy�em
w tym konflikcie dwie dusze lub, wyra�aj�c si� pa�skimi s�owami, dwa charaktery:
Anny Karminy i Iwana Karamazowa.
- Kr�tko m�wi�c, stworzy� pan hybryd� To�stoja z Dostojewskim, czy tak?
- Nie, stworzy�em nowego Tietierina. Ani Dostojewski, ani To�stoj nie podo�aliby
temu zadaniu. Zbyt si� od siebie r�nili. A ja wzi��em pa�skie wypociny,
wprowadzi�em si� w stan duchowy Anny, poprawi�em cz�� tekstu, a nast�pnie
przeredagowa�em wszystko jako Karamazow.
- Hmmm-tak... - powiedzia� Tietierin. - Z tego rodzaju plagiatem nie mia�em
jeszcze do czynienia. Pan jest albo wariatem, albo...
- Niech si� pan powstrzyma z wydawaniem s�d�w przed przeczytaniem. Co za� si�
tyczy plagiatu, to jest najszlachetniejsza jego odmiana, gdy� tworzy pan
zupe�nie nowe dzie�o, i to na dodatek wysokiego lotu.
- Ciekawe ! - Tietierin wzi�� r�kopis i otworzy� go na pierwszej stronie.
- Nie, nie! - krzykn�� Langbard. - Przeczyta go pan wtedy, kiedy b�dzie pan sam.
Prawdopodobnie z pocz�tku trudno si� b�dzie przyzwyczai� i trzeba b�dzie czyta�
kilka raty. Zostawiam wszystko - i buteleczki, i r�kopis. Tu, w rogu, zapisa�em
sw�j numer telefonu. Zadzwoni pan do mnie i zn�w si� spotkamy. A na razie -
wsta� i zn�w szurn�� n�k� - �ycz� panu owocnych tw�rczych rozmy�la�! Pocz�tkowo
wszystko to wydawa�o si� Tietierinowi zlepkiem bzdur. Z jakim� dziwnym
zadowoleniem podkre�la� czerwonym o��wkiem b��dy stylistyczne. Ale w miar� tego,
jak wczytywa� si� w tekst, jego twarz stawa�a si� coraz .bardziej zatroskana.
Urwane monologi, wielokrotnie powtarzaj�ce si� s�owa, chropowaty j�zyk - mia�y w
sobie zadziwiaj�c� si��. Tak pisa� m�g� tylko prawdziwy mistrz. Raz po raz
wertowa� kartki i za ka�dym razem odkrywa� co� nowego, co�, co umkn�o jego
uwadze podczas poprzedniego czytania. Jak�e to r�ni�o si� od przylizanej
tietierinowskiej prozy !
Przez ca�y wiecz�r chodzi� roztargniony po pokoju to bior�c jedn� z buteleczek z
zamiarem natychmiastowego wypr�bowania dzia�ania tego diabelskiego napoju, to
zn�w z jakim� zabobonnym strachem odstawiaj�c j� na miejsce. Na koniec,
ca�kowicie wyczerpany, po�o�y� si� spa� w gabinecie postanowiwszy od�o�y�
wszystko do jutra. �mier� Tietierina wywo�a�a fal� nieprawdopodobnych plotek.
M�wiono, �e znaleziono go rano na ��ku z podgryzionym gard�em. U wezg�owia
le�a� jego ulubiony pies. Tu� obok niego, na pod�odze, w ka�u�y ostro pachn�cego
p�ynu wala�a si� roztrzaskana buteleczka z napisem: Lady Mackbet.
przek�ad : Micha� Siwiec