5702
Szczegóły |
Tytuł |
5702 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5702 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5702 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5702 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Xavier Vertigo
To tylko jedna noc w ruinach...
Najl�ejszy podmuch wiatru nie �mia� poruszy� rozgrzanego powietrza nad
bezkresna po�aci� R�wniny Traw, ograniczonej z po�udnia Rudymi G�rami. Niebo
pe�ne by�o ma�ych i delikatnych chmur dobrze znanych z pejza�y niedosz�ych
mistrz�w p�dzla. Oba s�o�ca, niespiesznie zbli�a�y si� do horyzontu. Mniejsze
dawa�o jeszcze troch� �wiat�a; wi�ksze, opadaj�c, coraz bardziej si�
czerwieni�o. Cykady w romansowym nastroju zape�nia�y przestrze� d�wi�kami
zmierzchu. Coraz silniej zag�usza� je t�tent kopyt.
Czarny zwierz o d�ugiej szyi i jego je�dziec, b�d�cy jeszcze przed chwil�
plamk� na horyzoncie, �ar�ocznie pokonywali przestrze�. Burzyli spok�j traw,
wrzos�w, owad�w, jaszczurek i ca�ej reszty istnie� r�nie klasyfikowanych przez
zielarzy i hodowc�w. Ha�asowali i pobudzali powietrze do ruchu. Do czasu.
Monotonna jazda znu�y�a niewprawnego je�d�ca, kt�ry odbiegaj�c my�lami coraz
dalej... i dalej... a� utraci� kontakt z otaczaj�c� go czasoprzestrzeni�.
Zasn��. I spad�.
- O psia ma�! - wykrzykn�� kozio�kuj�c i wbrew w�asnej woli wymieni�
jednostronn� przysi�g� krwi z bujn� ro�linno�ci�.
�rodek transportu o ma�ym m�zgu oddala� si� w kierunku s�o�c l�ejszy o
je�d�ca, lecz bynajmniej nie o jego baga�e. Podr�ny, m�ody mag, ukl�kn�� i
wsta� g�o�no z�orzecz�c we wszystkich znanych dialektach i j�zykach. Odruchowo
si� otrzepa�, poprawi� nieco fa�dy szaty, staraj�c si� ukry� zadrapania. Zdj��
kaptur, wyprostowa� si� i rozejrzawszy dooko�a zda� sobie spraw� z powagi
sytuacji. Nie zastanawia� si� d�ugo. Wyszepta� zakl�cie i delikatnie
gestykuluj�c pocz�� otwiera� niewielki portal komunikacyjny. �wietlisty punkt,
zawieszony jakie� p�tora metra nad ziemi�, powoli powi�ksza� si� i zmienia�,
nabieraj�c formy dwuwymiarowego owalu pozbawionego grubo�ci. �wiec�c jasno na
obrze�ach, pulsowa� szaro�ci� w �rodku. Cz�owiek skupi� si�. Dotkn�� opuszkami
palc�w lewej d�oni skro�. Z szaro�ci zacz�� zwolna wy�ania� si� w coraz
wyra�niejszy obraz. Otworzy� oczy gdy do wizji do��czy�a fonia.
- Wie�a sze�� R�wniny Traw. W czym mog� pom�c - wypowiedzia� wyuczon�
formu�k� znudzony �yciem ��cznik, nie wk�adaj�c ani odrobiny wysi�ku w modulacj�
g�osu.
- Vertigo do Monekusa, kod alef 95 07, przez wie�� czterdziest� czwart�
Ansk. Pilne.
- To b�dzie kosztowa� i chwil� potrwa. Musz� otworzy� kana� do G��wnej na
r�wninie i dopiero stamt�d do G��wnej Ansk. Przez ... Chwileczk�... Tak. To
p�jdzie przez przeka�niki w czterech wie�ach. W sumie licz�c...
- Na wszystkie b��kitne demony! Niewa�ne za ile! Na koszt odbiorcy!
- Tym dro�ej, bo to zwrotne.
- W porz�dku, byle szybko. Nie jestem nastrojony do �art�w.
- A kto tu �artuje? - odpar� ��cznik paskudnie wykrzywiaj�c twarz. - Mo�e
pan zamkn�� portal, odezwiemy si� do pana jak tylko uzyskamy po��czenie.
- Powie mi pan chocia� w kt�r� stron� mam si� kierowa�? I gdzie dok�adnie
jestem?
- Otworzy� pan portal komunikacyjny, to nie jest informacja turystyczna.
Mag nabra� przeogromnej ochoty, �eby uderzy� ��cznika. Zrobi�by to, gdyby
tylko m�g�. Chocia�by za to bezczelne spojrzenie. Ten jakby wyczu� jego
intencje, u�miechn�� si� z�o�liwie i wyci�gn�� kanapk�.
- Co� jeszcze? - zapyta� z pe�nymi ustami.
- Nie, dzi�kuj�. Smacznego. - odpowiedzia� zrezygnowany mag i wykona� drobny
gest r�k�. Portal rozwia� si� w dym.
Vert rozejrza� si� dooko�a. Rude G�ry. A opr�cz tego trawy, trawy, trawy i
krzaki. Nieliczne drzewa, kar�owate, o drobnych li�ciach, kt�re przez ca�y rok
wygl�da�y jak uschni�te. Mag ruszy� w kierunku najbli�szego. Jeden z jego
konar�w by� z�amany i cz�ciowo le�a� na ziemi. Vert zdecydowa�, �e usi�dzie
w�a�nie na nim, nie na ziemi. A potem pomy�li co dalej, jak cywilizowany
cz�owiek.
*****
Podesz�a do niej cicho. Futrzane zwierz�tko z przegryzionym gard�em rzuci�a
jej do st�p. A potem pochyli�a �eb i spojrza�a na kr�tko przystrzy�on� p�elfk�.
Ta poczochra�a zwierz� po piaskowej sier�ci.
- Dobry piesek... Tak, Mido, zgadzam si�. Skoro ty upolowa�a�, to ja
ugotuj�. A mo�e masz ochot� poszuka� czego� jeszcze? Widzisz moja droga, jedna
zdzicza�a pochodna kr�lika to za ma�o dla nas obu. Przynajmniej jedna si� nie
naje...
Suka wywin�a si� z u�cisku. Spojrza�a gdzie� w przestrze�, ponad r�wnin�.
Wiatr musia� przynie�� now� wo�. Mi�nie psa napi�y si�. Znieruchomia�a,
czujna, by po chwili niemal bezszelestnie znikn�� w morzu traw.
P�elfka kr�tkim gestem wypali�a niewielki kr�g trawy. Wyci�gn�a n� i
szybko oprawi�a zdobycz. Wprawnym ruchem nadzia�a na przygotowany ruszt.
Wyszepta�a zakl�cie i rozgrza�a ziemi�. By�a ju� blisko celu. Nie mog�a sobie
pozwoli� na to, �eby ktokolwiek zauwa�y� p�omie� czy nawet najcie�sz� smu�k�
dymu. A nadtopiony piasek... Szybko zarosn� go trawy.
*****
Ga��� by�� w�ska i niewygodna. Mag my�la�, siedz�c z zadart� w g�r� g�ow�.
Sytuacja, przeciwnie do kiczowatego nieba, nie by�a r�owa. Powod�w by�o kilka.
Po pierwsze by� sam na pustkowiu. Po drugie, nie mia� zielonego poj�cia w kt�rej
jego cz�ci. Po trzecie jego �rodek transportu oddala� si� w stron� Kreg. Tego
akurat by� pewien, by� przy tym, kiedy programowano animomoz� jego kar�owaty
m�zg. G�upi mutant. Po trzecie, razem z �yniem oddala� si� jego baga�,
dokumenty, ksi��ki, artefakty, narz�dzia i przede wszystkim jedzenie i picie.
By� i plus. Planowa� podr�owa� bez przerwy, r�wnie� w nocy, dlatego ubra� si�
ciep�o.
Teraz nie m�g� zrobi� nic. Chyba nic. Rubinowy dysk ju� prawie dotyka�
widnokr�gu. Student trzeciego roku Akademii Wielkiej Dziesi�tki siedzia� na
wyschni�tej na wi�r ga��zi i majta� nogami. Pi� chcia�o mu si� coraz bardziej,
czas d�u�y� si� niemi�osiernie. W oczekiwaniu na po��czenie zacz�� kontemplowa�
krajobraz. Kiedy s�o�ce Brat znik�o zupe�nie, doszed� do wniosku, �e jedno
zupe�nie by wystarczy�o. Ale kiedy na niebie s� dwa, wygl�da to znacznie
bardziej malowniczo.
Niespodziewanie w powietrzu przed nim zacz�� formowa� si� portal. Wzrok
znajomego ��cznika by� nienagannie t�py.
- Pilna z Ansk. ��cz�.
Obraz zamigota� fioletowo. Vert mimowolnie pomy�la�, �e wygl�da to ca�kiem
nie�le. Jest pod kolor. Po chwili zn�w wszystko nabra�o ostro�ci. Znajoma twarz
Monekusa... W nienajlepszym nastroju...
- Wiesz ile to b�dzie kosztowa�o? - zapyta� Monek.
- Wiem, mn�stwo. Dlatego podaruj sobie wym�wki i mi pom�.
- Niby jak? Czy ty w og�le wiesz gdzie jeste�?
Vert pomy�la� przez chwil�.
- W og�le wiem. Na R�wninie Traw. A teraz poprosz�, ty powiedz mi gdzie
dok�adnie. I co mam dalej robi�. Wm�wi�em sobie, �e niedaleko jest ober�a i nic
si� nie sta�o. Je�li oka�e si�, �e jest inaczej, mo�e by� ze mn� �le. Na
przyk�ad strac� panowanie nad sob� i spal� ca�y ten susz wraz z jego kolcami w
zasi�gu wzroku, a mo�e jeszcze troch�. Nie rozczaruj mnie.
Monekus za�mia� si� kr�tko.
- No to s�uchaj. Jeste� mniej wi�cej w dw�ch trzech drogi do Kreg. Widzisz
gdzie� tam g�ry?
- Owszem, pi�kne pasmo, rude jak czupryna portowej dziwki, ci�gnie si� po
lewej stronie. Znaczy na po�udniu.
- �wietnie. Powinien by� tam taki szczyt...
- O, szczyt�w tu jest ca�e mn�stwo. O kt�ry chodzi ci konkretnie?
- Przesta� szydzi� i s�uchaj, bo si� roz��cz�...
- Je�li si� teraz roz��czysz, to ci� po powrocie osobi�cie udusz�.
- Po jakim powrocie? - zapyta� Monek uprzejmie.
Vert roz�o�y� szeroko r�ce.
- Poddaje si�. Kontynuuj.
- Ten szczyt nie jest daleko, jakie� trzy mile od ciebie. Ma dosy�
charakterystyczny kszta�t, nie jest spiczasty...
- �aden z nich nie jest spiczasty, kilka wygl�da jak wygas�e wulkany, a
generalnie wszystkie s� ob�e.
- Ten nie. Jest wysoki i mniej wi�cej kwadratowy. Co ciekawsze, po jego
wschodniej stronie jest �uk skalny. Bardzo rzadka formacja, zw�aszcza w Rudych
G�rach. Z miejsca, w kt�rym obecnie si� znajdujesz, musisz si� kierowa� na
po�udniowy zach�d. Nawet kto� tak spostrzegawczy jak ty powinien bez trudu go
dostrzec. Musisz tam doj��. Jutro czekaj tam na Yana, on ci� zabierze do Kreg.
Tam si� spotkamy, postaram si� z�apa� twojego �ynia. Co ci� podkusi�o, �eby
wraca� w�a�nie �yniem?
Mag rozejrza� si� dooko�a i zrobi� g��boki wdech. A potem zgarbi� si� i
odezwa� charcz�c.
- Szanoowny paanie... Tylko �yniem, �adneego gryfa, szaanowny paanie,
taniej, znaacznie taaniej, a jaaakie widooki. I zaaapach... R�wnina Traaw tak
pi�kkknie paachnie...
- I co? Da�e� si� nabra�?
- Zaraz nabra�... Rzeczywi�cie �adnie pachnie. Odrobin� egzotycznie.
- Czubek... W porz�dku. Ko�czymy, do zobaczenia jutro. Mi�ych wra�e�.
- Chwila! A gdzie ja mam spa�? I co je��? Albo pi�?
Monekus u�miechn�� si� szeroko. Zbyt szeroko.
- Aaa... Faktycznie. Prawie zapomnia�em. To bonus od gildii odkrywc�w.
Wycieczka �yniem i szko�a przetrwania gratis. Bez �arcia cz�owiek wytrzymuje
miesi�c. Bez wody podobno tydzie�. Kilkana�cie godzin... C� to dla takiego
podr�nika jak ty. Chyba �e nagle ci� ol�ni i przypomnisz sobie kilka
odpowiednich formu�. Ale za to nocleg... Nie umieszczamy tego w oficjalnych
przewodnikach, to prawda, jednak�e dla specjalnych klient�w...
- Przesta�! Wydu� to z siebie.
- Wiesz, �e R�wnina Traw by�a kiedy� bardzo �yzn� krain�, mlekiem i miodem
p�yn�c�? Nosi�a wtedy miano Szmaragdowej...
- Nie. I nic mnie to nie obchodzi.
- W porz�dku. Podpowied� numer dwa. Do jakiego s�ynnego, historycznego
miasta prowadzi�a brama wykuta w czerwonej skale? Konkretniej: do jego naziemnej
cz�ci?
Vert zmarszczy� czo�o.
- Powiedz �e �artujesz...
- Nic a nic. By�e� uprzejmy zwali� si� z �ynia u st�p bramy Eferium, zwanego
dzi� Upad�ym Miastem. Apartamenty do wyboru, �yczymy mi�ej nocy, jakiekolwiek
pokazy duch�w i upior�w wliczono w cen�.
Widz�c wzrok przyjaciela, Monekus pomy�la�, �e mo�e troch� przesadzi�.
Postanowi� go pocieszy�.
- Nie r�b takiej miny. Uspok�j si�, prze�pij... Ty tylko jedna noc w
ruinach. Ach, zupe�nie zapomnia�em. Nie pr�buj szuka� pi�r z�otoskrzyd�ych.
Podobno przynosz� nieszcz�cie. Dobranoc i do jutra.
Portal znik�. Vert zosta� sam. Tylko on, trawy i cykady. I pewnie jakie�
w�e.
*****
Mida wyci�gn�a si� i rado�nie oblizywa�a pysk. Jej w�a�cicielka rzuci�a
ostatnie ko�ci na ziemi�. Spojrza�a na niebo. Oba s�o�ca ju� zasz�y, niebawem
mia�a zapa�� noc. Wyj�a z plecaka ciemny futera�. Otworzy�a wieko i delikatnie
zacz�a montowa� ze sob� umieszczone w aksamitnych przegr�dkach cz�ci
przyrz�du. Zapina�a zatrzaski, dokr�ca�a �ruby i motylki. Zimny, metalowy
mechanizm, kt�ry kosztowa� j� maj�tek. Pami�tki po pierwszych szarych przy
odrobinie wysi�ku da�oby si� policzy� i skatalogowa�, bo nie by�o ich wiele.
Pomimo tego zawsze uwa�a�a, �e warto inwestowa� w siebie. Zw�aszcza je�li
prowadzi si� "tak... nieregularny tryb �ycia i tak... wolny zaw�d", jak kiedy�
oceni� j� znajomy. O ile szeroko poj�t� nami�tno�� do podr�y da si� nazwa�
zawodem.
Przeniesienie do miejsca, kt�re si� zna nie jest spraw� trudn�, nawet dla
s�abo wykszta�conych mag�w. Pomimo tego tylko lotni i nieci�gli dysponowali tym
czarem. Mo�e jeszcze d�wi�czni... Tego nie by�a pewna. W ka�dym razie w tym
wypadku musia�a pos�u�y� si� dalmierzem, �eby m�c dok�adnie obliczy� odleg�o��
do skalnego �uku. To w jego pobli�e zamierza�a si� za chwil� teleportowa�.
Wykonanie takiego manewru "na oko" nie by�o najszcz�liwszym pomys�em, zw�aszcza
na nier�wnej powierzchni. A czegokolwiek by nie m�wi� o g�rach, jedno ��czy je
wszystkie. Chroniczny brak rozleg�ych, poziomych p�aszczyzn.
Wsta�a i przystawi�a przyrz�d do oczu. Przez chwil� regulowa�a ostro��,
potem delikatnie operuj�c pokr�t�ami r�nicy poziomu i odleg�o�ci dokona�a
niezb�dnych pomiar�w. Od�o�y�a instrument na kurtk� i z futera�u wyj�a
niewielkich rozmiar�w ksi��eczk�. Odszuka�a w�a�ciw� tabel� i dwukrotnie
powt�rzy�a w my�lach kluczowe frazy zakl�cia.
Rozmontowa�a urz�dzenie i schowa�a z powrotem. Uprz�tn�a pobie�nie miejsce
kr�tkiego postoju. Ubra�a si�, zapi�a paski plecaka. Pies patrzy� na ni�
wyczekuj�co.
- Wstawaj ksi�niczko. Do nogi.
Zwierz najwyra�niej przeczuwa� intencje w�a�cicielki. Oczy suki posmutnia�y.
Po�o�y�a czarny pysk na �apach i odwr�ci�a wzrok. Kobieta przykucn�a obok niej.
- Wiem �e tego nie lubisz. Ale nie mamy wyj�cia. Rusz si�!
Mida oci�ga�a si� chwil�, w ko�cu jednak podnios�a z ziemi i opar�a
grzbietem o szczup�e udo p�elfki.
- Nareszcie - z westchnieniem ulgi powiedzia�a nieci�g�a i zabra�a si� do
wypowiadania zakl�cia.
Pies nie mia� uradowanej miny, kiedy s�up niebieskich p�omieni obj�� je
obie.
*****
Tak jak poinformowa� go Monekus, Vert wkr�tce dostrzeg� charakterystyczny
uk�ad ska�. Kiedy dotar� do �uku, oba s�o�ca ju� dawno by�y ukryte za
widnokr�giem,. Po drodze usi�owa� sobie przypomnie� wydarzenia zwi�zane z
ruinami kt�re pojawi�y si� w zasi�gu jego wzroku, jednak pami�� nie po raz
pierwszy sprawi�a mu przykr� niespodziank� i odm�wi�a wsp�pracy. Okruchy wiedzy
przyswajanej i szybko, i pobie�nie, i jednorazowo, jedynie na czas egzamin�w,
tylko dra�ni�y umys�. Nie by�y nawet fragmentami uk�adanki. Z trudem przypomnia�
sobie, �e Eferium nale�a�o do ludzioptak�w, jednej z wielu ras kt�re znikn�y z
kontynentu r�wnie szybko i niespodziewanie, jak si� pojawi�y. Wiedzia�, �e cz��
miasta lewitowa�a w przestworzach. Znudzony monotoni� marszu doszed� w ko�cu do
wniosku, �e skoro w chwili obecnej na niebie wida� tylko chmury, zapewne spad�a.
To musia�a by� pot�na magia... Ale najwyra�niej nie do��. Zastanawia� si�, jak
dosz�o do jego zniszczenia i upadku. Bitwa? Wojna? Katastrofa? Kto bra� w tym
udzia�? �o�nierze, magowie, kr�lowie i ksi�niczki?... Albo mo�e, jak to zwykle
bywa, wszystko wymiesza�o si� naraz?
Podda� si� i przesta� o tym my�le�, bo �adne konkretne daty ani imiona nie
przychodzi�y mu do g�owy. Do umys�u dochodzi�y za to inne sygna�y. By� g�odny i
chcia�o mu si� pi�. Przystan��, kucn�� w�r�d traw, rozgl�daj�c si� uwa�nie.
Niestety, jagody, maliny, ani �adne inne zjadliwe ro�liny nie upodoba�y sobie
tego terenu do wegetacji. Wszystko co ros�o, najwyra�niej upar�o si� �eby
posiada� kolce, obowi�zuj�ca moda preferowa�a suche, zdrewnia�e �odygi.
Gdy dotar� w ko�cu do �uku, zm�czony usiad� na wyoblonym wiatrem. Pragnienie
doskwiera�o mu coraz bardziej, postanowi� wi�c wykorzysta� swoje umiej�tno�ci.
Rozlu�ni� si�, wyci�gn�� przed siebie r�ce i skupiony pocz�� intonowa� zakl�cie.
Szcz�cie po raz kolejny okaza�o swe kapry�ne oblicze. Co prawda zakl�cie
potrafi� wypowiedzie� prawid�owo, jako �e zar�wno woda, jak i powietrze nale�a�y
do jego ulubionych �ywio��w. Pech polega� na tym, �e powietrze kt�re nape�nia�o
jego p�uca nale�a�o do wyj�tkowo suchych. Po kilkunastu minutach, okupionych
potwornym wysi�kiem, uformowa� pomi�dzy swoimi d�o�mi kul� wody o �rednicy
ledwie trzech cali. Wci�� skupiony zbli�y� usta do faluj�cej lekko powierzchni.
Wtedy w�a�nie poczu� silne uderzenie w uszy. Obraz przekazywany przez oczy
do m�zgu �ciemni� si� i zamigota�. Kula wody opad�a i zmoczy�a mu spodnie. Owia�
go podmuch powietrza. Dwa metry przed nim zatrzyma� si� d�in. Sk�r� mia� barwy
brudnej zieleni, spod przepaski na biodrach s�czy� si� w d� dym tej samej
barwy. Na czarnej kamizelce skrzy�y si� z�ote guziki. Uszy stwora by�y ma�e i
spiczaste, a oczy spogl�da�y z�o�liwie, jednak uwag� Verta przede wszystkim
przyku�a kolekcja kolczyk�w w brwiach.
- Pi�rek sobie przyszed�e� nazbiera� w��cz�go, co? - rykn�� d�in. Mag
patrzy� na niego ot�pia�y. Pomog�o mu to zachowa� zimn� krew.
- Rozla�em przez ciebie wod�...
D�in zamar�, najwyra�niej spodziewaj�c si� wywo�a� na cz�owieku wi�ksze
wra�enie.
- Przyznaj si�, po pi�rka przyszed�e�...
Vert odzyska� rezon.
- Wsad� sobie swoje pi�rka w swoje gazowe dupsko, jak dla mnie, to
najw�a�ciwsze dla nich miejsce. Pi� mi si� chcia�o!
- K�amiesz - rykn�� d�in. Mag poderwa� si� na r�wne nogi.
- Nie k�ami�! Wiem, co mi si� chcia�o. Id� sobie precz i zostaw mnie w
spokoju.
Przymkn�wszy oczy, postanowi� ignorowa� istot�. Zn�w zacz�� ponownie
wypowiada� szeptem formu��. Spod niedomkni�tych powiek stara� si� obserwowa�
d�ina. Ten oblecia� go dwukrotnie dooko�a. Zatrzyma� si� ponownie i zacz��
czochra� po kr�tkiej br�dce. Zbli�y� si� do maga, kiedy w wiruj�cej pomi�dzy
jego r�koma mgie�ce zacz�y pojawia� si� pierwsze krople. D�in zbli�y� twarz do
jego prawego ucha.
- Przyznaj si�, tak b�dzie pro�ciej, przecie� chcesz to powiedzie� prawda?
Skusi�y ci� legendy o z�otoskrzyd�ych, przyszed�e� szuka� ich pi�r, no powiedz,
tak jest, prawda? Prawda?
Mag w dalszym ci�gu nie reagowa�. Zanurzy� twarz w utworzonej mgie�ce, a
kulk� wody i �rednicy cala �apczywie z�apa� w usta. Prze�kn�� z wyrazem
b�ogo�ci. U�miechn�� si�.
- Ju� ci powiedzia�em: mam gdzie� z�otsokrzyd�ych i ich pi�rka...
D�in p�ynnym lotem odskoczy�.
- Ha! I tak ci nie wierz�! I b�d� mia� na ciebie oko! Mo�esz by� tego
pewien.
Znikn��. Vert po�o�y� si� na wci�� ciep�ej skale. Oko w otoczeniu gwiazd
ja�nia�o na ciemniej�cym coraz szybciej niebosk�onie. Mag zdj�� kurt�, z�o�y� j�
i po�o�y� pod g�ow�. Postanowi� zabezpieczy� si� przed niepo��danymi
odwiedzinami. Co prawda nie ba� si� zbzikowanego d�ina, ale towarzystwo
zb��kanego skorpiona stanowi�o realn� mo�liwo��. Nie mia� zamiaru poszukiwa�
noclegu w legendarnych ruinach, znajduj�cych si� gdzie� za jego plecami.
Postanowi� zwiedzi� je w �wietle dnia, bo nie spodziewa� si� Yana wcze�niej ni�
po po�udniu. Otoczy� si� ochronnym polem, ustabilizowa� wewn�trz ba�ki
temperatur� powietrza i zm�czony zasn��.
*****
D�in, przygl�da� si� �pi�cemu w�drowcy z pobliskiego wzniesienia. Usi�owa�
sobie przypomnie� , kiedy po raz ostatni widzia� w okolicy kogo� obcego.
Kogokolwiek... Owszem, przez r�wnin� podr�owali czasem kupcy, ale od lat nikt
nie zapu�ci� si� w g�ry. Kiedy�... kiedy� by�o inaczej.
Cz�owiek wykona� kilka gest�w i najwyra�niej po�o�y� si� spa�. D�in
lewitowa� niespokojny. To prawda, opr�cz swego pana od dawna nie widzia� u
nikogo. Musia� przyzna� to sam przed sob�. Zdawa� sobie spraw� z swych
ogranicze�, ale pami�� mia� dobr�. Pami�ta�, po co kiedy� przybywali tu
awanturnicy wszelkich ras i ma�ci. Pi�ra z�otoskrzyd�ych... W zale�no�ci od
krainy, z kt�rej przybywali, mia�y przynosi� szcz�cie, umo�liwia� unoszenie si�
w powietrzu, stanowi�y poszukiwany afrodyzjak, trucizn�, niezb�dny sk�adnik
eliksiru d�ugowieczno�ci, pomaga�y zmienia� kamienie w z�ote samorodki, brzydkie
�ony w pi�kno�ci, opornych m�odzie�c�w pozbywa� opor�w... Ilo�� wersji by�a
niesko�czona. D�in nie pami�ta� wszystkich. Ale nie to go martwi�o. Wszyscy
przybywali tu po pi�ra. Nikt nie wraca�, a je�li ju� wracali, to z pustymi
r�koma. Od dziesi�cioleci nale�a�o to do obowi�zk�w Merka i jego braci.
Wype�niali je skutecznie i rzeka przybyszy pragn�cych wzbogaci� si� na
hekatombie ludzioptak�w pocz�a wysycha�. Pan odwo�a� jego braci, zosta� tylko
on sam, Merko. On i jego Pan. I reputacja tego miejsca. To wystarcza�o.
A tu prosz�, nagle pojawi� si� ten dziwny m�odzieniec. Zachowuje si� inaczej
od tamtych dzikus�w sprzed lat, w jego oczach nie by�o po��dliwego ognia. Czy�by
by� w stanie a� tak zmyli� d�ina? Nie, to chyba nie mo�liwe.
Merko rozmy�la� w ten spos�b jeszcze przez chwil�, pogr��ony w rozterce. W
ko�cu podj�� decyzj�. Zlecia� ni�ej, �eby przyjrze� si� cz�owiekowi z bliska.
Natkn�� si� na sztywn� i niewidzialna sfer�.
W�a�ciwie "natkn�� si�", to zbyt �agodne okre�lenie.
Wyr�n�� we� g�ow�.
Masuj�c czo�o, stwierdzi�, �e cz�owiek oddycha miarowo i �pi g��boko.
Podj�� decyzj�. Z cichym �wistem, najszybciej jak potrafi�, pofrun�� do
swego Pana.
Cz�owiek tego nie zauwa�y�, w ko�cu naprawd� spa�.
*****
Mida warkn�a l�duj�c na szeroko rozstawionych �apach. Zni�y�a �eb i zacz�a
w�szy� niespokojnie. Swoj� pani� obarczy�a spojrzeniem pe�nym wyrzutu i
podenerwowana kr�ci�a si� w k�ko.
A'ndra gniewnym szeptem spr�bowa�a j� uspokoi�.
- Siad! Siadaj m�wi�! Pies do nogi, ale ju�...
Suka opornie wykona�a polecenie. Od rozgrzanych ska� bi�y fale ciep�a.
Powietrze by�o prawie zupe�nie nieruchome. Cisza zdawa�a si� wibrowa�, ka�dy,
nawet najmniejszy ruch wywo�ywa� s�yszalny w odleg�o�ci wielu krok�w ha�as.
- Chod� piesku. Za mn�, tylko cicho.
Zsun�y si� z g�azu, kieruj�c si� w stron� majacz�cego niewyra�nie skalnego
�uku. Kobieta sz�a przodem, pies pod��a� za ni�, w dalszym ci�gu okazuj�c
niepok�j. Ska�y by�y ob�e i gdyby nie kompletne ciemno�ci marsz nie sprawia�by
im wi�kszych trudno�ci.
Po chwili znalaz�y si� pod skalnym mostem, prowadz�cym do ruin miasta.
P�elfka spojrza�a w g�r�. Na niebosk�onie migota�y tysi�ce gwiazd. Granitowe
prz�s�o wisz�ce kilkadziesi�t st�p powy�ej nie by�o widoczne. Ale domy�li� si�
gdzie jest. Zas�ania�o gwiazdy.
Znowu rozleg�o si� warkni�cie. Mida wysun�a si� przed swoj� pani� i stan�a
napi�ta jak struna, gotowa do ataku w ka�dej chwili.
- Co poczu�a�?
Kobieta skupi�a si� i w mgnieniu oka zakl�a w my�lach. Wiedzia�a, �e tego
co zosta�o z Eferium pilnuj� d�iny. �adnego nie by�o w pobli�u, na piersiach
mia�a zawieszony amulet, kt�ry powinien zadzia�a�, gdyby jakakolwiek magiczna
istota pojawi�a si� w zasi�gu dwustu st�p. Do tego s�u�y�. Ale nie reagowa� na
inne formy magii. To powinna by�a sprawdzi� sama, wystarczy�o odrobin�
skupienia.
Czu�� magiczn� aur�, niezbyt siln�, ale te� nieodleg��. Musia�a by�
ostro�na. Opr�cz niej by� tu kto� jeszcze. Mag, najprawdopodobniej lotny.
- Zosta� - rozkaza�a psu, a sama pocz�a skrada� si� ostro�nie w kierunku
odkrytego �r�d�a mocy. Przemkn�a pod �ukiem i stan�a jak wryta. Na kamieniach,
zwini�ty w k��bek, spa� cz�owiek. Otacza�a go sferyczna bariera. A'ndra
przyzna�a w duchu, �e czar by� udany. Zabezpiecza� przed istotami �ywymi,
wp�ywami atmosferycznymi, wszystko wskazywa�o r�wnie� na to, �e temperatura
powietrza wewn�trz ba�ki r�wnie� utrzymywana jest na sta�ym poziomie, zgodnie z
wol� w�a�ciciela. Pozby�a si� resztek w�tpliwo�ci. Mag by� Fioletowym. I to
bardzo utalentowanym.
Musia�a si� zastanowi�. Mog�a unicestwi� ustawion� przez niego barier� bez
wi�kszego wysi�ku. Cz�owiek albo nie spodziewa� si� tego typu ingerencji, albo
nie spodziewa� si� �adnego niebezpiecze�stwa w og�le. W jej g�owie zacz�y
rodzi� si� pytania. Czy to efekt ignorancji, czy rzeczywi�cie d�in�w ju� tu nie
ma i nikt nie pilnuje rumowiska? Czy mag przyby� tu w tym samym celu co ona, czy
znalaz� si� tu przypadkiem? Czy stanowi dla niej jakiekolwiek zagro�enie?
Podj�a decyzj�. Nie mia�a najmniejsze szansy na uzyskanie odpowiedzi na
kt�rekolwiek z pyta�. Liczy� si� czas. Mog�a oczywi�cie za�o�y�, tak jak
najwyra�niej zrobi� to �pi�cy m�odzieniec, �e jedyne zagro�enie stanowi� mog�
tylko jadowite �uki, ale postanowi�a w dalszym ci�gu by� ostro�na. Pozostawi�a
amulet uruchomiony, w ko�cu zu�ywa� niewielk� ilo�� mocy. Przywo�a�a psa cichym
gwizdni�ciem i ruszy�a przed siebie, omijaj�c maga.
*****
Merko zna� ruiny na pami��. Szybko przelecia� ponad pop�kanym murem, a potem
na skr�ty, wzd�u� zasypanych kamiennymi od�amkami ulic, przez puste okna
martwych kamienic i �wi�ty�, zdruzgotane szyby klatek schodowych. Spieszy� si�,
zahaczy� ramieniem o zbutwia�y podest. Resztki schod�w run�y w d�. D�in pogna�
dalej.
Po chwili dotar� do najbardziej zniszczonej cz�ci miasta. By�a jednym
wielkim gruzowiskiem, odk�d cz�� lewituj�ca w powietrzu spad�a na d�. Merka
nie by�o przy tym, przez swego Pana zosta� przywo�any p�niej, wraz z bra�mi,
aby pilnowa� tego co z Eferium pozosta�o.
Przelecia� ponad resztkami �cian i dach�w. Gzymsy, rze�by, le��ce w
nie�adzie przedstawia�y sob� smutny widok. P�kni�te twarze pos�g�w, milcz�ce
g�azy, kt�re kiedy� by�y fragmentami ostatniego miasta z�otoskrzyd�ytych na
kontynencie.
Zatrzyma� si� przy wej�ciu do pa�acu. Lewe skrzyd�o budowli zgruchota�a
jedna z wie� biblioteki. G��wna cz�� ocala�a, chocia� na kolumnach przy wej�ciu
pojawi�y si� kilka lat temu p�kni�cia. W ko�cu opr�cz niego i Pana od dawna nie
by�o tu nikogo, kto m�g�by o nie zadba�.
Wlecia� do �rodka. W ogromnej hali by�o pusto. Rozejrza� si�. Sklepienie
gin�o gdzie� wysoko w mroku nocy. �uki, arkady, wznosi�y si� pi�trowo w g�r�,
by straci� kontury. Daleko ujrza� delikatn�, pomara�czow� po�wiat�. Skierowa�
si� w tamt� stron�, w korytarz prowadz�cy do prawego skrzyd�a.
Merko wlecia� przeze� do kolejnej sali. Roz�wietla�y j� dwa mizerne kaganki,
kt�re by�y �r�d�em �uny w korytarzu. Pan siedzia� na rze�bionym krze�le, przy
d�ugim na kilkadziesi�t st�p stole. Przed sob� mia� roz�o�one ksi�gi. D�in nie
widzia� jego twarzy, zas�ania� j� kaptur. Ca�a posta� otulona by�a obfit�,
czerwon� szat�.
- Panie... - odezwa� si� d�in nie�mia�o, wyginaj�c w uk�onie.
- Tak Merko? - posta� nie poruszy�a si�. D�in odwa�y� si� podnie�� wzrok.
- Panie, przyby�... intruz.
- Zajmij si� nim, jak zawsze.
- Panie, mam w�tpliwo�ci... On jest... inny.
Chocia� nie by�o wida� oczu, d�in odni�s� wra�enie, �e Pan spojrza� na
niego. Poczu� l�k.
- Co masz na my�li?
- On... On si� mnie nie przestraszy�. Niczego nie szuka. Wygl�da na
zagubionego podr�nika, mo�e pr�bowa� mnie oszuka�, ale obserwowa�em go z
ukrycia... Po�o�y� si� po prostu spa�. Nie zbli�y� si� nawet do ruin... Kiedy
chcia�em si� przyjrze�, sprawdzi�, czy nie udaje, natkn��em si� na niewidzialn�
przeszkod�... Nikogo takiego od dawna tu nie by�o...
Merko czeka� w napi�ci. Jego Pan si� zastanawia�.
- Czy uczyni� jeszcze co� niezwyk�ego? Przypomnij sobie, s�ugo.
- Tak Panie. Podtrzymywa� w powietrzu kul� wody, kiedy go znalaz�em. W�a�nie
wtedy, kiedy nie chcia� si� przyzna�, �e przyby� po pi�ra.
- Dzi�kuj� Merko - odpar� siedz�cy przy stole i si�gn�� do szuflady. - Zbli�
si�.
Elemental pos�usznie podlecia� do swego Pana. Przygl�da� si� zaciekawiony
przedmiotom, kt�ry ten trzyma� w d�oni. Pierwszym z nich by�a r�kawica, ca�a
pokryta �uskami z nieznanego mu materia�u. Drugim kryszta�owa kula, opasana
metalow� obr�cz�. Do obr�czy przyczepione by�y w nieregularnych odst�pach trzy
�a�cuszki, zako�czone obr�czkami.
- Wr�� do niego. Kiedy staniesz przy barierze, kt�r� wyczu�e�, najpierw
ubierz r�kawic�. Potem t� sam� r�k� ostro�nie na��, obr�czki kolejno na kciuk,
palec wskazuj�cy i ma�y. Pod �adnym pozorem kryszta� nie mo�e dotkn�� twojego
cia�a. Musisz uwa�a�. Rozstaw palce szeroko, d�o� wyci�gnij przed siebie i
przesuwaj w stron� pow�oki. Nie przestrasz si�, kiedy zobaczysz b�ysk. Kryszta�
poch�onie energi�, kt�ra j� utrzymuje. Obud� tego cz�owieka i przyprowad� do
mnie. Nie r�b mu nic z�ego, ale te� nie odpowiadaj na jego pytania. Przeka� mu
tylko, �e chc� si� z nim widzie�.
- Jak ka�esz, Panie - d�in ponownie zgi�� si� w uk�onie.
- Mo�esz odej�� - powiedzia� cz�owiek i ponownie zaj�� si� dokumentami.
- Panie?
- Co� jeszcze?
- Dlaczego ten kryszta� jest dla mnie taki gro�ny?
Cie� rzucany przez kaptur odwr�ci� si� w jego stron�.
- D�inie, jeste� magiczn� istot�, z gatunku elementali. Czar, kt�ry nada� ci
form�, nale�y do fioletowego odcinka t�czy, czyli �ywio�u powietrza. Tak si�
sk�ada, �e ochronne zakl�cie kt�rym otoczy� si� ten przybysz, r�wnie� nale�y do
tej grupy. Kryszta� kt�ry otrzyma�e� neutralizuje wi�kszo�� trwa�ych,
niebieskich czar�w. Tak jak bariera postawiona przez tego adepta, tak i ty
znikn��by� w rozb�ysku energii, gdyby kryszta� zetkn�� si� z twoim cia�em.
Dlatego da�em ci te� r�kawic�, pokryt� �uskami z degmalitu, kt�ry jest minera�em
nieprzenikalnym dla magii i b�dzie ci� chroni� przed znikni�ciem. Rozumiesz?
D�in usi�owa� zrobi� m�dr� min� i doda� do niej elementy pokory.
- Tak mi si� wydaje, Panie. Dzi�kuj� Panie.
Nie otrzyma� odpowiedzi. Odwr�ci� si� i polecia� z powrotem nad miastem, w
kierunku skalnego �uku, pod kt�rym nocowa� przybysz.
*****
Vert obr�ci� si� na bok. By�o mu niewygodnie. Czu�, �e co� go uwiera. Z
ogromnym wysi�kiem otworzy� jedno oko. Powieki mia� sklejone. Otacza�a go
ciemno��, do kt�rej wzrok szybko si� przyzwyczai�. Zobaczy� zarysy ska�. A na
ich tle znajom�, brunatn� posta�. Seria kolczyk�w w brwiach l�ni�a nawet w nocy.
Mag uni�s� si� na �okciu i poczu� przeszywaj�cy b�l w plecach. Zakl�� pod
nosem i usiad�, staraj�c si� rozmasowa� obola�e cz�onki. Zaburcza�o mu w
brzuchu. J�kn�� i spojrza� ponownie na d�ina. Ten wisia� nieruchomo w powietrzu
z za�o�onymi r�koma.
- Ty znowu tu? - zapyta� i przeszed� go delikatny dreszcz. Jakim cudem stw�r
przedosta� si� przez barier�?
D�in przybra� wynios�� poz�. Mag m�g�by przysi�c, �e gdyby �wiat�a by�o
tylko odrobin� wi�cej, dostrzeg� by nos zadarty a� po Oko.
- M�j Pan ci� wzywa.
Vert skrzy�ow�� r�ce z g�ow� i z powrotem po�o�y� si� na ska�ach.
- To bardzo mi�o z jego strony. Przele� si� jeszcze raz i powiedz, �e
niestety, bardzo mi przykro, ale czekam znajomi maj� po mnie wpa�� i chyba nie
zd��� go odwiedzi�.
D�in zamilk�, zbity z tropu impertynencj� przybysza. Takiego zachowania
zupe�nie si� nie spodziewa�.
- M�j Pan ci� wzywa. Nie zaprasza, tylko wzywa. A to oznacza, �e stawisz si�
przed jego obliczem, czy tego chcesz, czy nie. W drog�.
- Pozdrowienia. I dobranoc.
Merko rykn�� daj�c upust z�o�ci. G�os odbija� si� echem od �cian przez kilka
sekund. Vert zerwa� si� na r�wne nogi.
- Zwariowa�e�? O co ci chodzi?
D�in przypomnia� sobie, �e jego Pan zabroni� udziela� mu odpowiedzi na
jakiekolwiek pytania. Zamilk� wi�c, ale nie wytrzyma� d�ugo. Postanowi� u�atwi�
sobie dalsz� cz�� rozmowy, postrzega� bowiem przybysza jako wyj�tkowo
k�opotliwego, upartego, z�o�liwego ze sk�onno�ci� do niepotrzebnego gadulstwa. W
g�owie nie chcia�o mu si� zmie�ci�, �e m�odzian m�g� tak otwarcie sprzeciwi� si�
rozkazowi jego Pana. Zrzuci� to na karb wieku.
- Nie mog� odpowiada� na twoje pytania. Mam ci� tylko zaprowadzi� do mego
Pana. Zabierz wi�c swoje rzeczy i nie utrudniaj mi wykonania jego polece�.
Mag podrapa� si� po g�owie. Rozbudzi� si� zupe�nie. Sprawy zacz�y si�
komplikowa�. Mia� nadziej�, �e d�in da mu spok�j, �e uda mu si� przespa� t� noc
na odludziu i rano przyleci po niego Yan. Niestety, okaza�o si� �e opr�cz
przyg�upiego d�ina, dla kt�rego ka�dy w�drowiec by� okazj� do otwarcia g�by,
gruzowisko ma wi�cej rezydent�w. Pan... Pan musia� by� magiem, kt�remu elemental
najwyra�niej s�u�y�. Przyjrza� si� d�inowi ponownie. Na jego d�oni dostrzeg�
przezroczyst� kul� solernitu. Neutralizator... W takim razie Pan by� na dodatek
bardzo inteligentnym magiem. Takie spotkanie mo�e okaza� si� ciekawe. Gdyby �w
mag chcia� go zabi�, zniewoli�, wyposa�y�by d�ina w inny amulet... A po co ta
r�kawica? D�in nie mia� jej wcze�niej... Aaa... Degmalit...
- Idziesz czy mam ci� tam zaprowadzi� si��?
Vert zdecydowa� si� szybko.
*****
Domy�li�a si�, �e pod��a g��wnym traktem. Co prawda pod nogami chrz�ci� jej
piach, ale szlak by� r�wny, g�adki i nie sprawia� wra�enia naturalnego. Skalny
�uk zosta� w tyle. Przed jej oczami coraz wyra�niej majaczy�y ruiny miasta. W
sumie by�a zadowolona, �e nie musi ogl�da� tego widoku za dnia. Na pewno by�
strasznie przygn�biaj�cy, cho� chaos �cian, naro�nik�w, rze�b, gont�w, schod�w
na pewno stanowi� przyk�ad przewrotnego pi�kna.
Przystan�a. To musia�o by� w�a�ciwe miejsce. Tu w�a�nie przed
dziesi�cioleciami sta�y wojska kr�lowej Aneltai. Nie zamierza�a si� wzrusza�,
przyby�a tu w �ci�le okre�lonym celu. Pomimo to co� w jej duszy drgn�o. Zgin�o
tutaj kilkudziesi�ciu elfich �ucznik�w. W tym kilku z rodziny jej ojca.
Otrz�sn�a si� z rozmy�la�. Nie przyby�a tu jako pielgrzym.
Mida usiad�a przy jej nodze. A'ndra si�gn�a d�oni� za pazuch� i wyci�gn�a
sk�rzan� sakiewk�. Rozsup�a�a rzemyk i bardzo delikatnie chwyci�a palcami pi�ro,
znajduj�ce si� w �rodku. Mieni�o si�. Podsun�a je psu.
- Masz, pow�chaj. Tak, naucz si� i przypomnij sobie dok�adnie. Szkoli�am ci�
od lat. Nie zawied� mnie teraz.
Suka s�ucha�a z uwag�. Dotkn�a wilgotnym nosem pi�ra, musn�a lekko i
kichn�a na zako�czenie.
A potem znikn�a w ciemno�ci.
*****
- Nie ma mowy! Nie b�d� za tob� szed� po kamieniach. Ty muskasz je ogonkiem,
nie masz �adnej kostki do skr�cenia, a ja tak. Nawet dwie.
D�in by� zak�opotany. Gdy ju� by� pewien, �e problemy z cz�owiekiem si�
sko�czy�y, okaza�o si�, �e go nie docenia�. Duma� przez chwil�.
- Hmm... tego... Lata� na pewno nie umiesz?
- Nie! Lewitacj� b�d� mia� przez kolejne dwa trymestry.
- Bo wiesz, m�g�by� si� mnie z�apa�, i wtedy, no... lecia�by� ze mn�. W
pewnym sensie.
Mag usiad� na ziemi.
- Powiedzia�em ci ju�: na piechot� nie id�. Nie mam odpowiednich but�w, nic
nie widz�, jestem g�odny, z�y i niewyspany. Lata� nie umiem. Koniec dyskusji.
Albo co� wymy�lisz, albo nici z odwiedzin u twojego pana.
Merko wzdrygn�� si� na sam� my�l. To nie w chodzi�o w rachub�. Widzia�
kiedy� swojego Pana zagniewanego i nie mia� najmniejszej ochoty po raz drugi
raczy� swoich oczy takim widokiem. Eferium by�o ju� dostatecznie zrujnowane...
- Hmm... A gdyby� na przyk�ad... siad� mi na barana?
Vert roze�mia� si�.
- Chyba �artujesz? Jak ty to sobie wyobra�asz?
- Dobrze, zapomnij, �e to powiedzia�em. Idziemy na piechot�. Chyba �e
chcesz, �eby m�j Pan pofatygowa� si� tutaj osobi�cie. Co odradzam, ale jak sobie
�yczysz.
Usta maga by�y ju� otwarte, zdanie w stylu "bardzo ch�tnie, niech podskoczy
tu na chwilk�" mia� na ko�cu j�zyka, lecz si� opanowa�. Nie mia� bladego poj�cia
kim jest pan tego lizusowatego elementala, ale nie mia� ochoty go denerwowa�.
- Ehm... Nie, bez przesady, nie b�dziemy go fatygowa�. Sta� ty�em i si�
pochyl.
Pro�ba zosta�a wykonana. Chwyci� muskularne ramiona d�ina i podskoczy�.
Poczu� jak jego kolana chwytaj� mocne d�onie. Co� go uwiera�o.
- Tak przy okazji, jak ty masz na imi�?
- Merko.
- Wiesz co Merko? Nie m�g�by� zdj�� tego czego� z r�ki? Nie dasz rady mnie
utrzyma� tylko jedn�, a ta szklana kulka najwyra�niej ci przeszkadza. Schowaj j�
do kieszeni albo co...
Przez twarz d�ina przelecia� ulotny u�miech. Pan go wzi�� za adepta magii...
Ale najwyra�niej bardzo pocz�tkuj�cego. Jednak w mig przypomnia� sobie o
ostrze�eniu.
- Ehm... No nie wiem.
- To chyba nie jest jaki� strasznie wa�ny amulet, ta b�yskotka? - zapyta�
mag uprzejmym tonem.
- Jest. Nie zdejm� jej.
Vert znalaz� si� z powrotem na ziemi.
- To nie nigdzie nie id�. Nie mam ochoty spa�� z pi��dziesi�ciu �okci na
ziemi�, bo ty si� przystroi�e� jak si�dma c�rka mleczarza.
Generalnie poj�cie szale�stwa by�o d�inowi obce. Dlatego nie wiedzia�, �e
znalaz� si� na jego granicy.
- Dobrze, czas ucieka. Zdejmij mi to z d�oni i schowaj gdzie� g��boko. I
przypadkiem mnie tym, nie dotknij!
- Dlaczego? - zainteresowa� si� mag, a jego ton by� kwintesencj� niewinnej
ciekawo�ci.
- Bo... bo to przynosi nieszcz�cie. - odpar� rozdra�niony i podenerwowany
op�nieniem w wykonaniu polecenia Pana d�in. Nadstawi� d�o�. Vert ostro�nie
zdj�� kolejne obr�czki z palc�w Merka. Po�o�y� mu kryszta� na odzianej w
r�kawic� d�oni.
- Masz, rzu� mi do kaptura.
Nie poczu� zmiany w ci�arze, kiedy kulka znalaz�a si� w kapturze. D�in
wykona� ca�� operacj� szybko, ostro�nie i z wyrazem twarzy, kt�ry w dziennym
�wietle ka�dy bez trudu odczyta�by jako mieszank� strachu i odrazy.
- No dobrze, koniec tych wyg�up�w. Wskakuj i lecimy.
Ju� po chwili szybowali w kompletnych ciemno�ciach. Vert my�la� tylko o
jednym.
Czy zd��y wykona� odpowiedni� sekwencj� gest�w, na wypadek gdyby d�in
zdecydowa� si� go pu�ci�.
*****
A'ndra usiad�a na kamieniu obok drogi. Nic wi�cej nie mog�a zrobi�. Mog�a
tylko czeka� na swojego psa. Dooko�a by�o tak cicho. Mimowolnie obraca�a
trzymane w palcach pi�ro. Spojrza�a na nie.
"Czy to ma jakikolwiek sens?" pomy�la�a.
I wr�ci�a do rozmowy, od kt�rej to wszystko si� zacz�o. Przynajmniej dla
niej.
*****
Tharie De'qe. Najwa�niejsze miasto klanu jej matki, jasnych Bei'less. Jej
miasto. Zawsze lubi�a tutaj wraca�. Kiedy� zastanawia�a si�, czy wszystkie
wyprawy, podr�e, nie s� tylko pretekstem by znowu tu znale��, po raz kolejny
poczu� mieszank� woni charakterystyczn� tylko dla tego miejsca. Nie zastanawia�a
si� nad tym cz�sto, nie pozwala�a sobie na t�sknot�. To j� rozprasza�o. Poza tym
wiedzia�a, �e ma jeszcze du�o czasu, �eby odkry� sam� siebie. Nie tyle co elfy
czystej krwi, ale wystarczaj�co du�o.
Pomimo to, kiedy wraca�a, pozwala�a unie�� si� fali nostalgii i marze�,
pozwala�a by emocje bra�y g�r� nad rozs�dkiem, by my�li, nawet te najbardziej
abstrakcyjne, wreszcie mog�y kr��y� w jej umy�le zupe�nie wolne. Wiedzia�a, �e
tu jest bezpieczna.
Tak by�o i tym razem. Min�a otaczaj�cy ca�e miasto kr�g d�b�w i poczu�a
dreszcz, kt�ry przebieg� przez jej cia�o.
- Zn�w wr�ci�y�my. Czujesz zapach domu Mido?
Przyspieszy�a kroku, zacz�a biec, a� dotar�a do g��wnej �cie�ki. Pies by�
szybszy i znalaz� si� tam przed ni�. Ziomkowie witali j� skromnymi i szczerymi
gestami, u�miechem. Obok niej pojawi� si� ma�y, jasnow�osy elf. Wr�czy� jej
skopek le�nych owoc�w.
- To dla ciebie, powracaj�ca - powiedzia�, patrz�c na ni� uwa�nie oczami tak
b��kitnymi, �e wydawa�y si� nieomal bia�e.
- Dzi�kuj�. Jak ci na imi�?
- Joa'im. Ty jeste� A'ndra, prawda?
Zdziwi�a si�. Nie zna�a malca, ale najwyra�niej ona nie by�a dla niego obca.
- Sk�d wiesz, jak si� nazywam?
- Hral'ie wyczu� �e si� zbli�asz i prosi� �ebym ci� powita�.
Tego r�wnie� si� nie spodziewa�a. Bardzo szanowa�a Starszego, mia�a okazj�
go pozna�. Cz�sto wype�nia�a misje dla Rady Klanu, ale zazwyczaj wszystko
za�atwia� odpowiedzialny za ich bezpiecze�stwo Str'lg. Hral'ie by� uczonym, jego
cz�onkostwo w radzie mia�o raczej charakter honorowy. W Tharie De'qe przebywa�
rzadko, ca�y czas po�wi�caj�c pracy naukowej w Akademii Strell. By� historykiem
i polimagiem: co rzadko si� zdarza�o, zg��bi� sekrety nie tylko czerwieni, jak
wi�kszo�� Bei'less, ale r�wnie� bieli.
"Dlaczego wys�a� tego malca na przywitanie?"
- Przeka� mu moje gor�ce podzi�kowania za okazan� trosk�.
Malec chwyci� jej d�o�.
- B�dziesz mia�a okazj� uczyni� to za chwil� osobi�cie. Hral'ie czeka na
ciebie. Chod�, zaprowadz� ci�.
*****
Tak jak si� tego spodziewa�a, Starszy nie bawi� si� w �adne formalno�ci. Po
kr�tkim przywitaniu zasiedli do skromnie zastawionego sto�u.
- A'ndro, wiem �e dopiero wr�ci�a�. Przykro mi, �e nie da�em ci nacieszy�
si� powrotem. Cz�stuj si�, uga� pragnienie. Ja w tym czasie postaram si� jak
najszybciej wszystko ci wyja�ni�. Przystajesz na to?
- Oczywi�cie, Starszy.
Siwow�osy elf u�miechn�� si� delikatnie.
- M�w mi Hral'ie, tak b�dzie wygodniej i, mam wra�enie, oboje b�dziemy si�
lepiej czuli.
Spojrza�a na niego zaskoczona, ale nie zaprotestowa�a.
- Jestem zaszczycona. To bardzo mi�e z twojej strony.
- Mnie jest r�wnie� mi�o, ale do�� konwenans�w. Jedz i s�uchaj uwa�nie.
Starszy wiedzia� o niej bardzo du�o. By�a ciekawa, czy jej wyprawy s� tak
szeroko komentowane, o czym nie mia�a poj�cia, czy te� mo�e mag mia� �ci�le
okre�lone wymagania co do osoby, kt�ra mia�a podj�� si� wykonania jego misji. Na
razie dowiedzia�a si�, �e nadaje si� do tego jak nikt inny. Nosi�a barw�, zna�a
j�zyki, bywa�a w �wiecie, r�wnie� w Republice, zna�a j�zyki, potrafi�a zaj�� si�
sob�, od Str'lga dosta�a doskona�e referencje... No a par� wyczyn�w jej pomys�u
r�wnie� nie przesz�o bez echa, aczkolwiek w nieco innych kr�gach, zbli�onych
raczej do tawern, wyszynk�w i ober�y przy traktach.
"Do czego on zmierza?"
Otar�a usta i od�o�y�a serwetk� na st�.
- Wystarczy Hrai'le. Wiemy oboje, �e je�li tylko da si� wykona� t� misj�, to
ja temu sprostam. Powiedz teraz prosz� po kolei, dok�d, po co, kiedy i dlaczego?
- Masz racj�. Tak b�dzie najwygodniej. Odpowiem ci na te pytania, a potem na
wszystkie inne, kt�re mi zadasz. W miar� moich mo�liwo�ci.
A'ndra milcza�a. Elf spojrza� jej prosto w oczy.
- Do ruin Upad�ego Miasta. Po pi�ra z�otoskrzyd�ych. Jak najszybciej. W
tajemnicy.
Nie odzywa�a si� przez chwil�. W ko�cu przerwa�a cisz�.
- Do czego potrzebne ci pi�ra ptasznik�w?
- Nie byle jakich ptasznik�w. Z�otoskrzyd�ych. Zamierzam przeprowadzi�
pewien eksperyment, do�� skomplikowany i niebezpieczny. W tej chwili
najwa�niejszy jest czas. �eby uruchomi� pewne zakl�cia, potrzebna jest pot�na
moc. Albo umiej�tno�ci, kt�rych ja akurat nie posiadam. Aktualnie uk�ad cia� na
niebosk�onie cechuje niebywa�y potencja�, taka okazja nie powt�rzy si� szybko.
Ale to wszystko szybko si� zmieni. Gdyby� nie wr�ci�a do jutra, musia�bym
poprosi� kogo� innego, mia�em ju� nawet kandydat�w... Jednak do ostatniej chwili
czeka�em na ciebie. Wszystko jest przygotowane, zd��� ci udzieli� wyja�nie� i
wskaz�wek. Nie rozwi�zana jest tylko jedna kwestia.
Spojrza� na ni� dziwnie. By�a prawie pewna, �e w tym spojrzeniu kry�a si�
szczera pro�ba. Ale nie tylko...
- Podejmiesz si� tego?
Nie wiedzia�a wiele, ani o z�otoskrzyd�ych, ani o Eferium. Informacje
posiada�a fragmentaryczne. Z�otopi�rych ptasznik�w ju� nie ma. Wszyscy zgin�li
tego dnia, kiedy upad�o ich miasto, zdobyte przez Aneltay�.
Od tego czasu nikt nie wr�ci� stamt�d �ywy.
- Udam si� tam, Hrai'le.
*****
Wydawa�o jej si�, �e min�a ca�a wieczno�� odk�d Mida znikn�a w
ciemno�ciach. Schowa�a pi�ro, kt�re Hrai'le da� jej tamtego dnia. Wszystko
odbywa� si� w strasznym po�piechu i dopiero teraz zacz�a na dobre rozmy�la� nad
celem tej wyprawy. Do czego potrzebowa� wi�kszej ilo�ci pi�r? Uzasadni� to
mnogo�ci� eksperyment�w, kt�re musi przeprowadzi�. L�ni�ce lotki by�y mu do tego
niezb�dne. Z ubolewaniem przyzna�, �e ma tylko trzy. Wyda�o jej si� to co
najmniej niezwyk�e. Te kilka pi�rek by�y warte maj�tek, gdyby zechcia� je
sprzeda� w kt�rymkolwiek z wi�kszych miast republiki. M�g�by za to kupi� dowoln�
ilo�� wi�kszo�ci popularnych sk�adnik�w, albo ca�e worki tych rzadszych. Sama
nie mia�a poj�cia o tym, �e tego typu pami�tki po z�otoskrzyd�ych w og�le
istniej�. Hrai'le twierdzi�, �e bardzo wiele po�wi�ci�, �eby je zdoby�. Nic
dziwnego... Nawet skamienia�e oczy pradawnych smok�w �atwiej by�oby znale��...
Czu�a, �e ca�y czas umyka jej sedno. Nagle dozna�a ol�nienia. Ju� wiedzia�a,
kt�ry fragment uk�adanki nie pasuje do ca�o�ci.
Hrai'le by� polimagiem, o s�awie dor�wnuj�cej jego umiej�tno�ciom. Jeden z
najwi�kszych nieci�g�ych, bardzo dobry d�wi�czny. Od kiedy Czerwoni i Biali
zajmuj� si� eliksirami?
Zieloni owszem, bo by�a to ich domena. Wszystkie te ohydne ma�cie i
uzdrawiaj�ce napoje. Niekt�rzy spo�r�d Szarych, zajmuj�cych si� alchemi�.
Ewentualnie widz�cy, kt�rzy przyj�li ��ty za swoj� barw�. Ale wywary, kt�re
wprowadza�y ich w stan transu, zazwyczaj przyrz�dzali zielarze.
Jednego by�a pewna. �aden nieci�g�y, �adna d�wi�czna nigdy nie
przeprowadzali eksperyment�w, do kt�rych niezb�dne by�yby tak wyrafinowane
sk�adniki. W zasadzie nie przeprowadzali ich w og�le. Nie mia�y bowiem nic
wsp�lnego z magi� d�wi�ku czy ognia... W takim razie po co?
U�wiadomi� sobie, gdzie jest smok pogrzebany to jedno, dokopa� si� do niego
to drugie. Zdawa�a sobie z tego spraw�. Mo�e Hrai'le wsp�pracuje z jakim�
zielarzem? Albo widz�c�... Nie, wyra�nie m�wi�, �e sam zamierza uruchomi� te
zakl�cia. I �e brakuje mu umiej�tno�ci.
Tak! Kolejna wskaz�wka. Ogniem w�ada� jak ma�o kto, je�li chodzi o d�wi�k,
byli od niego lepsi... W ka�dym razie w �adnej z tych sztuk wiedzy mu nie
brakuje, to pewne. Jako historyk, mia� dost�p do tak ogromnej liczby starych
wolumin�w, ksi�g, zapisk�w. By� czas, kiedy wyk�ada� na Akademii Wielkiej
Dziesi�tki, a tamtejsza biblioteka by�a najwi�ksza na kontynencie.
I wtedy ju� wiedzia�a. I mimowolnie dosta�a g�siej sk�rki. To chyba
niemo�liwe... Przeanalizowa�a wszystko od pocz�tku. To by� jedyny s�uszny
wniosek.
By�a jeszcze jedna Sztuka, kt�rej uprawianie wymaga�o przeprowadzania
ogromnej ilo�ci eksperyment�w i dziwacznych sk�adnik�w. Od dawna uznana za
zaginion�: dok�adnie od dnia, w kt�rym jedyna �ywa istota znaj�ca jej sekrety,
umkn�a rzezi Oka przez Portal Dziesi�ciu. Czarnosk�ry Yexer, ostatni, kt�ry
nosi� pomara�czow� szat�.
Hrai'le hodowc�?
Tw�rc� mutant�w, potwor�w, �ywobroni?
"Niemo�liwe", pomy�la�a bez przekonania.
Z odr�twienia wyrwa�o j� ruch, kt�ry dostrzeg�a przed sob�. Chwil� p�niej
czu�a wilgotny nos przy swoim policzku. Mida otworzy�a pysk. Na ziemi� spad�o
kilkana�cie pi�r. A'ndra pog�aska�a czule psa, kt�ry domaga� si� pieszczot za
dobrze wykonane zadanie.
- Ju� piesku, moja ksi�niczka, dobrze... Musimy si� spieszy� wiesz? Nie
wiem jakim cudem uda�o nam si� prze�y�, �ywa dusza nam nie przeszkadza�a,
zwijamy si�, tak, dobrze, kocham ci� pieseczku, siad! - sykn�a. - B�dzie czas
na zabaw� jak wr�cimy do domu, do Las�w Tharie...
Ukl�k�a �eby pozbiera� rozsypane pi�ra. Delikatnie chowa�a je do mieszka.
Jedno, dwa... doliczy�a si� osiemnastu. Hrai'le b�dzie zachwycony. Zacz�a
wypowiada� formu��, pies jak zwykle niespokojny, wierci� si� u jej boku. I wtedy
amulet na jej piersi rozjarzy� si� niebieskim �wiat�em. Mida warkn�a.
- Zd��ymy piesku. Musimy.
Kiedy zda�a sobie spraw� z pomy�ki w trakcie wypowiadania zakl�cia, ju�
wiedzia�a, �e nic z tego. Mog�a zrobi� tylko jedno. Broni� siebie i psa.
*****
Powietrze by�o zimne i Vert mia� wra�enie, �e ch��d przenikn�� nie tylko
przez jego ubranie, ale r�wnie� przez sk�r� a� do wn�trza, usztywniaj�c na
wieczno�� wszystkie tkanki. Zdr�twia� ca�y, grzbiet d�ina nie nale�a� do
wygodnych.
Nagle elemental zahamowa�. Nieomal stan�� w miejscu, Mag mia� wra�enie, �e
�o��dek podjecha� mu do samego gard�a, owijaj�c si� przy okazji w prze�yk.
Chcia� zruga� stwora, ale nie zd��y�. Merko pikowa� w d� jak jastrz�b. Chcia�
krzykn�� i zrobi�by to, gdyby tylko m�g�, p�d powietrza zatrzyma� mu gotowy
okrzyk w ustach. Poczu�, �e d�in rozlu�nia uchwyt. Zacz�� spada�. Skupi� ca��
moc, wykona� najprostszy z mo�liwych gest�w, maj�c nadziej�, �e nieskoordynowane
ruchy jakie wykonuje r�koma nie b�d� mia�y wp�ywu na efekt. Widzia�
powi�kszaj�ce si� g�azy i zastanawia� jak to mo�liwe, i� d�in zbli�a si� do nich
jeszcze szybciej.
Sferyczna b�ona g�stego powietrza, kt�r� si� otoczy�, zetkn�a si� ze
ska�ami. Odbi� si� kilkakrotnie, za ka�dym razem s�abiej. Uda�o mu si�. Czar
prys� i Vert upad� bokiem na tward� i r�wn� powierzchni�. Obola�y podni�s� si�
na kolana.
Kiedy p�niej usi�owa� sobie przypomnie� przebieg starcia, nie by� w stanie
jednoznacznie okre�li� co sta�o si� najpierw. W blasku eksploduj�cych kul
ognistych zobaczy� wysok� kobiet�, chyba p�elfk�. To ona miota�a p�on�c� plazm�
w stron� lataj�cego d�ina. Ten okr��a� j� po nieregularnych, elipsoidalnych
orbitach, posy�aj�c w jej stron� bladozielone pioruny. Kobieta zgrabnie
uskakiwa�a, niewielki, boczne odga��zienia b�yskawic poch�ania� amulet na jej
piersi. Oboje poruszali si� do�� gwa�townie, zbyt gwa�townie, aby zamroczony
upadkiem mag m�g� dok�adnie si� wszystkiemu przyjrze�. Do tego wszystkiego
pomi�dzy walcz�cymi biega� pies i g�o�no szczeka�. Ciekawe, pomy�la�, gdyby ten
pies chcia� ugry�� d�ina, jak wysoko musia�by to zrobi�, �eby jego szcz�ki nie
k�apn�y tylko powietrza?
Vert wsta�. Szybko zorientowa� si�, �e d�in jest na straconej pozycji.
Kobieta by�a nieci�g��, i to naprawd� dobr�. Odpowiednio uzbrojon� na wypraw� do
tego miejsca. Musia�a spodziewa� si� takiego pojedynku. Artefakt poch�ania�
cz�� energii wy�adowa�, Czerwona za� korzysta�a z tej mocy do wzmacniania
w�asnych zakl��. Innymi s�owy, d�in zu�ywa� swoj� energi�, ona - prawie nie.
Pomimo tego elemental nie wydawa� si� wyczerpany. Jedynie rozsierdzony do
granic.
Przeklinaj�c si� w duchu za to, �e zawsze ci�gnie go do pakowania si� w
�rodek wszelkiego rodzaju awantur, mag rozlu�ni� sznurki kaptura i si�gn�� po
solernitowy neutralizator. �cisn�� go w prawej d�oni, a potem rzuci� w kierunku
d�ina.
Wiedzia�, �e bior�c pod uwag� szeroko poj�t� etyk� zawodow�, w sumie nie
uczyni nikomu krzywdy. Je�li nie trafi, zwi�kszy nic si� nie stanie. Je�li mu
si� uda, c�, osobowo�� d�in uda si� na bezterminowy urlop do jakiego� szklanego
kurortu. Metaforycznie rzecz ujmuj�c.
Wykona� szeroki zamach i cisn�� artefakt w stron� walcz�cych. Bardzo si�
zdziwi�.
Bo trafi�.
D�in nie zd��y� nawet krzykn��, znikn�� w zielonym b�ysku. Kulka i metalowe
obr�czki cicho zad�wi�cza�y o pod�o�e. Ostatnia z ognistych kul zgas�a. Zala�a
ich ciemno��. Mag by� przekonany, �e pojedynek si� sko�czy�. Omyli� si�.
Za plecami p�elfki wyros�a wysoka na co najmniej dwadzie�cia st�p kolumna
jasnego ognia. Vert w okamgnieniu zorientowa� si�, �e przyby� pan Merka, kustosz
Upad�ego Miasta.
Nie wiedzia� za to, dlaczego postanowi� opowiedzie� si� po stronie kobiety.
Przez g�ow� przelecia�o mu z furgotem mn�stwo my�li dotycz�cych mo�liwo�ci
zamiany w popi�, porywania si� ze �rubokr�tem na chmury, walki w obronie
s�abszych i przegranych spraw. Podbieg� kilka krok�w, w stron� �arz�cego si�
delikatnym blaskiem solernitu. Zapowiada� si� pojedynek nieci�g�ych. I to
wysokiej klasy. On by� w ko�cu tylko adeptem... Ale za to cichym. Zamierza� w
przysz�o�ci otrzyma� nie tylko fioletow� szarf� lotnego, ale r�wnie� niebiesk�,
�ywio�u wody.
Gdy �wiat�o gas�o, zak�ada� ju� na palce prawej d�oni obr�czki. Odwr�ci�
wzrok. Kobieta broni�a si�, ale tym razem by�a bez szans. Otoczy�a si� �cian�
ognia, ale jej przeciwnik rozp�ta� prawdziwe piek�o. Deszcz iskier, kt�ry
kierowa� w jej stron� musia� przebi� si� przez ustawion� przez ni� kurtyn�.
Zrobi�o si� jasno jak w dzie�, czerwony mag atakowa� p�elfk� z r�nych stron,
nie daj�c jej mo�liwo�ci wzmocnienia zas�ony w odpowiednim miejscu na cz