5696
Szczegóły |
Tytuł |
5696 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5696 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5696 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5696 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
A. E. van Vogt
Slan
(Prze�o�y� Stanis�aw Pleba�ski)
1
Zimna by�a d�o� matki, �ciskaj�ca kurczowo jego r�k�.
Szli po�piesznie ulic�, a jej przera�enie ko�ata�o do jego �wiadomo�ci w postaci
bezg�o�nej po�piesznej pulsacji p�yn�cej wprost z jej m�zgu. Setki innych my�li
bombardowa�y jego umys�, my�li nap�ywaj�cych od t�um�w, kt�re nadci�ga�y z obu
stron i z
wn�trz mijanych budynk�w. Ale tylko my�li matki by�y klarowne, sp�jne i...
przepojone
trwog�.
- Oni nas �ledz�, Jommy - przesy�a� jej m�zg. - Nie s� pewni, ale co�
podejrzewaj�.
Przyje�d�aj�c do stolicy zaryzykowali�my ju� zbyt wiele, a mia�am nadziej�, �e
w�a�nie dzi�
zdo�am ci pokaza� stare wej�cie slan�w do katakumb, w kt�rych ukryta jest
tajemnica twego
ojca. Gdyby zdarzy�o si� najgorsze, Jommy - wiesz, co masz robi�. �wiczyli�my to
wystarczaj�co cz�sto. I nie b�j si�, Jommy, nie denerwuj. Masz tylko dziewi��
lat, ale
inteligencj� dor�wnujesz ka�demu pi�tnastoletniemu cz�owiekowi.
Nie ba� si�. �atwo powiedzie�, pomy�la� Jommy i ukry� przed ni� t� my�l. B�dzie
niezadowolona z tego ukrywania, z tej zak��caj�cej bariery pomi�dzy nimi. Ale
tamte my�li
koniecznie musia� zatai�. Ona nie mo�e wiedzie�, �e on te� si� boi.
A by�o to co� zarazem nowego i podniecaj�cego. Odczuwa� podniecenie za ka�dym
razem, gdy z cichego przedmie�cia, gdzie mieszkali, przyje�d�a� do serca
Centropolis.
Olbrzymie parki, ci�gn�ce si� kilometrami wie�owce, zgie�k t�um�w - wszystko to
zawsze
wydawa�o si� jeszcze cudowniejsze ni� obrazy malowane w wyobra�ni - cho�
przecie� po
stolicy �wiata mo�na si� by�o spodziewa� rozmachu. Tu mie�ci�a si� siedziba
rz�du; gdzie� tu
mieszka� Kier Gray, absolutny dyktator ca�ej planety. Dawno temu - przed setkami
lat - slani
w�adali Centropolis podczas swego kr�tkotrwa�ego panowania.
- Czujesz ich wrogo��, Jommy? Potrafisz ju� wyczuwa� rzeczy na odleg�o��?
Wyt�y� si�. Jednostajna fala nieokre�lono�ci nadp�ywaj�ca od cisn�cych si�
wsz�dzie
wok� t�um�w uros�a do rozmiar�w wiru my�lowego jazgotu. Sk�d� dobieg�a oderwana
smu�ka my�li:
- Podobno mimo wszystkich �rodk�w zapobiegawczych w tym mie�cie ci�gle s� �ywe
slany. Obowi�zuje nakaz strzelania do nich bez ostrze�enia.
- Ale czy to nie ryzykowne? - nadbieg�a inna my�l, najwyra�niej zadane na g�os
pytanie, z kt�rego Jommy przechwyci� tylko my�lowe wyobra�enie. - Chodzi mi o
to, �e
przez pomy�k� mo�e zgin�� zupe�nie niewinna osoba.
- W�a�nie dlatego rzadko strzelaj� bez ostrze�enia. Staraj� si� �apa� ich, a
potem
badaj�. Slany maj� inne ni� my narz�dy wewn�trzne, kapujesz, a na g�owach...
- Jommy, czy ty ich czujesz, mniej wi�cej o jedn� przecznic� za nami? W du�ym
samochodzie. Czekaj� na posi�ki, kt�re maj� nam odci�� drog� z przodu. Dzia�aj�
szybko.
Potrafisz z�apa� ich my�li, Jommy?
Nie potrafi�! Nie potrafi�, mimo �e ze wszystkich si� si�ga� my�l� w przestrze�,
napinaj�c si� i poc�c z wysi�ku. Na tym polu w pe�ni wykszta�cone umiej�tno�ci
matki
g�rowa�y nad jego nad wiek rozwini�tymi instynktami. Umia�a pokona� my�l�
znaczn�
odleg�o�� i wypl�ta� sp�jny obraz spomi�dzy odleg�ych wibracji.
Mia� ochot� odwr�ci� si� i spojrze�, ale si� nie odwa�y�. Przebiera� ma�ymi,
cho� jak
na jego wiek do�� d�ugimi n�kami, na po�y biegn�c, by dor�wna� jej po�piesznym
krokom.
Czu� si� okropnie - taki ma�y i bezradny, m�ody i niedo�wiadczony, kiedy �ycie
wymaga�o od
niego si�y i czujno�ci dojrza�ego slana.
My�li matki przebi�y si� przez jego refleksje:
- Kilku jest ju� przed nami, Jommy, a inni przechodz� przez ulic�. B�dziesz
musia� ju�
p�j��, kochanie. Nie zapomnij tego, co ci m�wi�am. Masz tylko jeden cel:
umo�liwi� slanom
normalne �ycie. My�l�, �e b�dzie trzeba zabi� naszego najwi�kszego wroga, Kiera
Graya,
nawet gdyby� musia� wej�� do Wielkiego Pa�acu, �eby go dosta�. Pami�taj - zaraz
zaczn� si�
tu krzyki i zamieszanie, ale zachowaj spok�j. Powodzenia, Jommy!
Dopiero gdy po kr�ciutkim u�cisku pu�ci�a jego d�o�, zda� sobie spraw�, �e tenor
jej
my�li si� zmieni�. Znikn�a trwoga. Z m�zgu matki pop�yn�� koj�cy spok�j,
uciszaj�c wrzenie
jego rozdygotanych nerw�w i spowolniaj�c bicie obu jego serc.
W�lizn�wszy si� za zas�on� stworzon� przez id�cych za nimi kobiet� i m�czyzn�
Jommy ujrza� k�tem oka dw�ch m�czyzn zbli�aj�cych si� do wysokiej postaci
matki,
wygl�daj�cej bardzo zwyczajnie i bardzo ludzko w lu�nych d�insach, r�owej
bluzce i ciasno
zawi�zanej na w�osach chustce. Ubrani po cywilnemu m�czy�ni przechodzili przez
ulic�; na
ich twarzach malowa�a si� niech�� spowodowana konieczno�ci� wykonania
nieprzyjemnego
zadania. Owo bij�ce z ich my�li obrzydzenie, a zw�aszcza po��czona z nim
nienawi��, zion�y
z tak� si��, �e Jommy�ego a� to uderzy�o. Zdumia�o go to nawet w chwili, gdy
skupia� si� na
ucieczce. Dlaczego koniecznie musia� umrze�? On i jego cudowna, wra�liwa i
inteligentna
matka! To by�o okropnie niesprawiedliwe.
Samoch�d b�yszcz�cy w s�o�cu niczym d�ugi klejnot zahamowa� ostro przy
kraw�niku. Ochryp�y m�ski g�os wrzasn�� za Jommym:
- Sta�! Dzieciak jest tam! Nie dajcie mu uciec! �apa� tego ch�opaka!
Ludzie przystawali i zaczynali si� rozgl�da�. Wyczu� w ich my�lach pewn�
dezorientacj�. A potem skr�ci� za r�g i pop�dzi� Alej� Sto�eczn�. Od kraw�nika
rusza� jaki�
samoch�d. Stopy Jommy�ego zatupota�y z olbrzymi� szybko�ci�. Nadnaturalnie
silnymi
palcami chwyci� za tylny zderzak. Gdy samoch�d w�lizn�� si� w labirynt ruchu
ulicznego i
zacz�� nabiera� szybko�ci, ch�opiec podci�gn�� si� i zawis� przy baga�niku.
Sk�d� z ty�u
dobieg�a do niego my�l:
- Powodzenia, Jommy!
Od dziewi�ciu lat przygotowywa�a go na t� chwil�, ale gdy odpowiedzia�: -
Powodzenia, mamo! - co� �cisn�o go za gard�o.
Samoch�d jecha� strasznie szybko, strasznie szybko po�yka� kilometry. Strasznie
wielu
ludzi zatrzymywa�o si� na ulicy i gapi�o na ma�ego ch�opca w osobliwy spos�b
uczepionego
b�yszcz�cego zderzaka. Jommy odczuwa� intensywno�� ich spojrze�, my�li, kt�re
strzela�y im
do g��w i uk�ada�y usta do przenikliwych okrzyk�w. Okrzyk�w do kierowcy, kt�ry
nic nie
s�ysza�.
Potem pod��y�y za nim chmary my�li ludzi wbiegaj�cych do budek telefonicznych i
dzwoni�cych na policj�, by donie�� o ch�opcu uczepionym zderzaka...
Jommy skuli� si� i ju� przygotowywa� na widok wozu patrolowego, kt�ry zbli�y si�
z ty�u i sygna�em naka�e kierowcy zatrzyma� auto. Zaniepokojony, dopiero teraz
skoncentrowa� umys� na ludziach w samochodzie.
Z wn�trza pojazdu s�czy�y si� ku niemu wibracje dw�ch m�zg�w. Uchwyciwszy je
Jommy zadr�a� i got�w pu�ci� zderzak osun�� si� bli�ej jezdni. Nawierzchnia
ukaza�a si� mu
jako przyprawiaj�ca o zawr�t g�owy nieostra smuga, rozmyta przez szybko��
pojazdu.
Pokonuj�c wstr�t jego umys� ponownie dogrzeba� si� kontaktu z m�zgami m�czyzn
w samochodzie. Uwaga kierowcy skupia�a si� na prowadzeniu pojazdu. Tylko raz
pomy�la�
przelotnie o rewolwerze w kaburze pod pach�. Nazywa� si� Sam Enders; by�
kierowc� i
gorylem siedz�cego obok niego m�czyzny - Johna Petty�ego, szefa tajnej policji
wszechw�adnego Kiera Graya.
To�samo�� szefa bezpieki porazi�a Jommy�ego niczym wstrz�s elektryczny.
Powszechnie znany �owca slan�w siedzia� odpr�ony, oboj�tny na szybko��
samochodu,
psychicznie nastawiony na leniwy, kontemplacyjny nastr�j.
Nadzwyczajny umys�! Nic nie da�o si� z niego wyczyta� opr�cz mgie�ki
powierzchniowych pulsacji. Nie wygl�da�o na to, my�la� zdumiony Jommy, �eby John
Petty
m�g� �wiadomie broni� dost�pu do swej psychiki. A jednak istnia�a w niej bariera
r�wnie
skuteczna w ukrywaniu prawdziwych my�li, co ekran mentalny dowolnego slana. By�a
wszak�e pewna r�nica. Na zewn�trz wydostawa�y si� pojedyncze wibracje
�wiadcz�ce o
okrucie�stwie charakteru i znakomicie wykszta�conym, b�yskotliwym m�zgu. Nagle
pojawi�
si� koniuszek my�li wyrzucony na powierzchni� spazmem w�ciek�o�ci, kt�ry zburzy�
spok�j
m�czyzny: - Musz� zabi� t� slank�, Kathleen Layton. To jedyna metoda os�abienia
pozycji
Kiera Graya.
Jommy rozpaczliwie pr�bowa� pod��y� za ow� my�l�, ale ta ju� znik�a w cieniach,
poza jego zasi�giem. Tym niemniej sens pochwyci�: miano zabi� slank� nazwiskiem
Kathleen
Layton, by os�abi� pozycj� Kiera Graya.
- Szefie - nadlecia�a my�l Sama Endersa - mo�e pan przekr�ci� tamt� ga�k�? To
czerwone �wiate�ko, co si� w��czy�o, to alarm og�lny.
Umys� Johna Petty�ego pozosta� oboj�tny.
- Niech sobie alarmuj�. To sprawy dla p�tak�w.
- Nie zaszkodzi sprawdzi�, co to jest - odpar� Enders.
Kiedy si�ga� w odleg�y koniec tablicy rozdzielczej, samoch�d minimalnie zwolni�,
a
Jommy, kt�ry przesun�� si� ryzykownie na koniec zderzaka, rozpaczliwie
wyczekiwa� okazji
do zeskoczenia na jezdni�. Zerkaj�c ponad zderzakiem do przodu widzia� tylko
d�ug�
nieprzyjemn� krech� betonowej nawierzchni, twardej i odpychaj�cej, i ani �ladu
trawiastych
pas�w zieleni. Skok teraz oznacza� zmia�d�enie o beton. Porzuciwszy wi�c ten
zamiar
przywar� mocniej do karoserii i w tym momencie dotar�a do niego burza my�li
Endersa, gdy
m�zg tego ostatniego odebra� tre�� komunikatu o alarmie og�lnym.
- ...wszystkie wozy na Sto�ecznej i w pobli�u: szuka� ch�opca, kt�ry mo�e by�
slanem,
synem Patrycji Cross, a nazywa si� Jommy Cross. Jego matka zosta�a dziesi��
minut temu
zabita na rogu G��wnej i Sto�ecznej. Wed�ug zezna� �wiadk�w ch�opak wskoczy� na
zderzak
samochodu, kt�ry szybko odjecha�.
- Pan pos�ucha, szefie - powiedzia� Enders. - Jeste�my na Sto�ecznej. Lepiej
zatrzymajmy si� i przy��czmy do poszukiwa�. Za slany daj� dziesi�� tysi�cy
dolar�w
nagrody.
Pisn�y hamulce. Samoch�d zwolni� z impetem, kt�ry brutalnie cisn�� Jommym o ty�
karoserii. Wyt�ywszy si�y pokona� przeci��enie, odepchn�� si� od blachy i na
moment przed
zatrzymaniem samochodu zeskoczy� na jezdni�. Z miejsca ruszy� biegiem. Przemkn��
obok
starej baby, kt�ra pr�bowa�a go zatrzyma�; z jej umys�u emanowa�a chciwo��. A
potem by�
ju� na pustej parceli, poza kt�r� wznosi� si� d�ugi rz�d poszarza�ych ceglano-
betonowych
budynk�w, stanowi�cych pocz�tek dzielnicy fabryczno-magazynowej.
Z samochodu strzeli�a za nim k��liwa my�l:
- Enders, czy ty wiesz, �e ruszyli�my z rogu Sto�ecznej i G��wnej dziesi�� minut
temu?! Ten ch�opak... O, tam jest! Strzelaj, idioto!
Wra�enie wyci�gania przez Endersa rewolweru dotar�o do Jommy�ego tak �ywo, �e
poczu� w m�zgu tarcie metalu o sk�r�. Nieomal widzia�, jak m�czyzna celuje -
tak wyra�ne
by�o my�lowe wra�enie pokonuj�ce dystans dziel�cych ich pi��dziesi�ciu metr�w.
W momencie, gdy rewolwer wypali� z g�uchym �plop�, Jommy uskoczy� w bok.
Prawie nie poczu� uderzenia; w chwil� potem wspi�� si� po kilku schodkach i
wpad� przez
otwart� bram� do wielkiego, s�abo o�wietlonego magazynu. � ty�u dobieg�y go
niewyra�ne
my�li:
- Pan si� nie martwi, szefie, pogonimy go, to zaraz spuchnie.
- Ty baranie, �aden cz�owiek nie da rady zm�czy� slana! Wygl�da�o na to, �e
Petty
zacz�� rzuca� rozkazy przez radio:
- Trzeba otoczy� kwarta� przy 57 ulicy. Skierujcie tu wszystkie wozy policyjne i
�ci�gnijcie wojsko...
Jakie wszystko zrobi�o si� zamglone... Jommy przepycha� si� przez omroczony
�wiat,
�wiadom tylko, �e pomimo swych nie ulegaj�cych zm�czeniu mi�ni, biegn�c
najszybciej, jak
potrafi, nawet w najlepszym przypadku mo�e rozwin�� najwy�ej po�ow� pr�dko�ci
osi�ganej
przez doros�ego cz�owieka. Przepastny magazyn stanowi� mroczny �wiat
wyzieraj�cych
zewsz�d kanciastych kszta�t�w i pod��g gin�cych w odleg�ym p�mroku. Dwukrotnie
zderzy�y si� z jego psychik� my�li ludzi przesuwaj�cych skrzynki gdzie� na lewo
od niego.
Ale w ich m�zgach nie znalaz� �wiadomo�ci zewn�trznej wrzawy ani swojej
obecno�ci.
Daleko na przedzie, troch� w prawo dojrza� jasny otw�r - drzwi. Ruszy� w tamt�
stron�.
Dotar� do drzwi, zdumiony swym wyczerpaniem. Co� mokrego i lepkiego przywiera�o
mu do
boku, a mi�nie jakby zdr�twia�y. Umys� dzia�a� wolno i oci�ale. Jommy stan�� i
ostro�nie
wyjrza� na zewn�trz.
Mia� przed oczyma ulic� zupe�nie inn� ni� Aleja Sto�eczna. By� to obskurny
zau�ek o
potrzaskanej jezdni; po jego przeciwnej stronie sta�y domy zbudowane z plastyku
przed stu
lub wi�cej laty. Jakkolwiek wzniesiono je z materia��w praktycznie
niezniszczalnych, o
wiecznotrwa�ych kolorach, w zasadzie r�wnie �wie�ych i jasnych, jak w dniu
zako�czenia
budowy, tym niemniej czas odcisn�� na nich swe pi�tno. Kurz i sadza przywar�y
jak pijawki
do l�ni�cych powierzchni. Trawnik�w nie piel�gnowano, a naoko�o wala�y si�
sterty �mieci.
Uliczka by�a najwyra�niej opustosza�a. Mglista niczym szept my�l snu�a si� od
strony
obskurnych budynk�w. Jommy by� zbyt wyczerpany, aby si� upewnia�, �e my�li
dobiegaj�
tylko od strony zabudowa�.
Zsun�� si� z kraw�dzi rampy magazynowej i opad� na twardy beton le��cej poni�ej
jezdni. Fala b�lu zala�a mu bok; cia�o nie mia�o zwyk�ej sprawno�ci, ani �ladu
normalnej
spr�ysto�ci, kt�ra podobny zeskok czyni�aby dziecinnie �atwym. Wstrz�s
spowodowany
uderzeniem o beton szarpn�� nim do szpiku ko�ci.
Kiedy przebiega� przez ulic�, �wiat pociemnia� jeszcze bardziej. Potrz�sn��
g�ow�, by
odzyska� ostro�� widzenia, ale nic to nie pomog�o. By� tylko w stanie umyka�
dalej na
nogach jak z o�owiu, miedzy l�ni�cym, lecz przybrudzonym sadz� dwupi�trowym
budynkiem
a wynios�ym blokiem mieszkalnym o op�ywowych liniach, w kolorze morskiego
b��kitu. �Nie
zauwa�y� kobiety stoj�cej ponad nim na werandzie, ani nie wyczu� jej, a� do
momentu, kiedy
zamachn�a si� na� szczotk�. Szczotka chybi�a, bo k�tem oka uchwyci� jej cie� w
sam� por�,
by da� nura w bok.
- Dziesi�� tysi�cy dolar�w! - wrzasn�a za nim. - Radio poda�o, �e dziesi��
tysi�cy!
On jest m�j, s�yszycie? Niech nikt nie wa�y si� go dotkn��. Jest m�j; pierwsza
go
zobaczy�am.
M�tnie u�wiadomi� sobie, �e wrzeszcza�a do innych kobiet, kt�re wynurza�y si� z
mieszka�. Bogu dzi�ki, �e m�czy�ni byli w pracy!
Groza chciwych umys��w �ciga�a go, gdy wystartowa� z moc� kogo� gnanego
przera�eniem, wzd�u� w�skiego chodniczka pod �cian� bloku mieszkalnego. Skuli�
si� pod
naporem z�owrogich my�li i zadr�a�, gdy dogoni� go najstraszliwszy d�wi�k
�wiata: piskliwy
jazgot rozpaczliwie biednych ludzi, roj�cych si� ci�b� id�c� w dziesi�tki, w
pogoni za
bogactwem przechodz�cym naj�mielsze nawet senne wizje sk�pca.
Opanowa�o go przera�enie, �e zostanie zmasakrowany szczotkami i obcasami, �e
rozwal� mu g�ow�, po�ami� ko�ci i zmia�d�� cia�o. Zatoczywszy si�, okr��y� tylny
naro�nik
czynsz�wki. Szemrz�cy t�um wci�� depta� mu po pi�tach. W nadp�ywaj�cych od nich
nabrzmia�ych my�lach wyczuwa� zdenerwowanie. Nas�uchali si� o slanach opowie�ci,
kt�re
niespodziewanie omal�e przy�mi�y ��dz� posiadania dziesi�ciu tysi�cy dolar�w.
Ale g�sto��
ci�by dodawa�a odwagi jednostkom. T�um napiera�.
Wpad� na male�kie podw�rko, z jednej strony zagracone stosami pustych skrzynek.
Sterta wznosi�a si� wysoko: ciemna bry�a, nieostra nawet w blasku s�o�ca. W jego
sko�owanej
g�owie za�wita� pomys� i w jednej chwili Jommy ju� si� wspina� na spi�trzone
skrzynki.
B�l spowodowany wysi�kiem ci�� niczym k�y zapuszczone w jego bok. Pobieg�
ostro�nie po szczycie stosu skrzynek; po chwili na po�y zsun�� si�, a na po�y
spad� w
przestrze� mi�dzy dwoma starymi pojemnikami. Przestw�r si�ga� a� do ziemi. W
prawie
ca�kowitym mroku jego oczy wypatrzy�y g��bsz� ciemno�� w plastykowej �cianie
budynku.
Wyci�gn�� r�ce i przesun�� d�o�mi po kraw�dziach dziury w �cianie, poza tym
ca�kiem
g�adkiej.
B�yskawicznie przecisn�� si� przez otw�r i pad� wyczerpany na wilgotn� ziemi�
poza
nim. Od�amki kamieni wpija�y mu si� w bok, ale na razie by� zbyt wycie�czony, by
si�
poruszy�; le�a� tylko z zapartym tchem, podczas gdy poszukuj�cy go w�ciekle t�um
szala� na
zewn�trz.
Ciemno�� dzia�a�a koj�co niczym my�li matki chwil� przedtem, nim kaza�a mu
odej��.
Kto� wchodzi� po jakich� schodach, dok�adnie nad nim, i to wyja�ni�o mu, gdzie
si�
znajdowa�; w niewielkiej klitce pod kuchennymi schodami. Zdziwi� si�, jak mog�o
w og�le
doj�� do strzaskania twardego plastyku.
Le��c tak i dr��c z przera�enia pomy�la� o matce - teraz ju� martwej, jak poda�o
radio.
Martwej! Ona oczywi�cie wcale si� nie ba�a. Wiedzia� a� za dobrze, �e t�skni�a
do dnia, gdy
b�dzie si� mog�a po��czy� ze swym zmar�ym m�em w spokoju grobowca. �Ale
najpierw
musz� ci� wychowa�, Jommy. To by�oby takie �atwe, takie przyjemne - przysta� na
�mier�.
Ale musz� utrzymywa� przy �yciu ciebie, dop�ki nie wyro�niesz z wieku
dzieci�cego. Ojciec
i ja po�wi�cili�my ca�e dane nam �ycie pracuj�c nad jego wielkim wynalazkiem i
wszystko to
posz�oby na marne, gdyby zabrak�o ciebie, �eby to kontynuowa�.� Odp�dzi� od
siebie t� my�l,
bo od tych wszystkich rozwa�a� poczu� bolesne skurcze gard�a. Jego umys� nie by�
ju� taki
za�miony. Kr�tki odpoczynek najwyra�niej dobrze mu zrobi�. To jednak sprawi�o,
�e
kamienie, na kt�rych le�a�, zacz�y mu bardziej doskwiera�, co by�o trudniej
wytrzyma�.
Spr�bowa� si� przesun��, ale nie starcza�o miejsca.
Odruchowo po�o�y� d�o� na ziemi i dokona� odkrycia. Le�a� nie na kamieniach, a
na
od�amkach plastyku, kt�re wpad�y do �rodka, kiedy ma�y fragment �ciany zosta�
strzaskany i
powsta�a dziura, przez kt�r� si� wczo�ga�. G�upie uczucie: tak my�le� o niej i
nagle
u�wiadomi� sobie, �e jeszcze kto� - kto� na zewn�trz - my�li o tej samej
dziurze. Szok
wywo�any ow� niewyra�n� my�l� z zewn�trz jak p�omie� przeszy� Jommy�ego na
wskro�.
Przera�ony spi�� si�, by wyizolowa� ow� my�l i umys�, w kt�rym si� zrodzi�a. Ale
dooko�a by�o zbyt wiele innych umys��w, zbyt wiele zamieszania. �o�nierze i
policjanci roili
si� na ulicy, przeczesuj�c ka�dy domek, ka�d� kamienic�, ka�dy kwarta�. Raz
ponad
zamieszaniem szumu umys�owego uchwyci� zimn�, wyra�n� my�l Johna Petty�ego.
- M�wicie, �e tu widziano go po raz ostatni?
- Skr�ci� za r�g - powiedzia�a jaka� kobieta - a potem znikn��!
Dr��cymi palcami pocz�� wyd�ubywa� z wilgotnej ziemi od�amki skorup. Zmusi� si�
do zachowania spokoju i szybko, ale starannie przes�ania� dziur� u�ywaj�c
wilgotnej ziemi do
��czenia kawa�k�w plastyku. Mia� bolesn� pewno��, �e jego dzie�o nie ujdzie
uwadze
bystrzejszych oczu.
Pracuj�c, przez ca�y czas czu� ow� my�l tamtej osoby na zewn�trz - chytr�,
rzeczow�
my�l, niemal przyg�uszon� dzik� nawa�nic� innych my�li bombarduj�cych jego m�zg.
Ani na
chwil� �w kto� nie przestawa� my�le� o tej w�a�nie dziurze. Jommy nie potrafi�
rozpozna�,
czy to m�czyzna, czy kobieta. Ale my�l trwa�a, niczym z�owroga wibracja
emanuj�ca z
chorego m�zgu.
My�l trwa�a ca�y czas, niewyra�na i z�owieszcza, kiedy ludzie odrzucali skrzynki
na
bok i zagl�dali mi�dzy nie - a potem powoli oddali�a si�, krzyki za� �cich�y, a
koszmar
mentalnej nawa�nicy oddaliwszy si� zel�a�. My�liwi zmienili teren �ow�w. Jommy
s�ysza� ich
jeszcze d�ugo, ale w ko�cu zrobi�o si� spokojniej i wiedzia�, �e zapada noc.
W pewnym sensie nastr�j podniecaj�cych wydarze� dnia wisia� jeszcze w powietrzu.
Szept my�li wycieka� z domk�w i mieszka� w czynsz�wkach; ludzie my�leli i
rozmawiali o
tym, co si� sta�o.
W ko�cu zdoby� si� na odwag�, by d�u�ej nie czeka�. Gdzie� tam by� umys�
nale��cy
do kogo�, kto wiedzia�, �e on jest w dziurze, lecz nic nie powiedzia�. By� to
z�y umys�, co
napawa�o go diabelnie niemi�ymi przeczuciami i uczuciem konieczno�ci pilnego
oddalenia si�
od tego miejsca. Dr��cymi, lecz zwinnymi palcami usun�� plastykowe skorupy.
Potem,
zdr�twia�y od d�ugiego czuwania, ostro�nie przecisn�� si� na zewn�trz. Bok
zapiek� od ruchu,
a umys� zala� przyp�yw os�abienia, ale nie odwa�y� si� zwleka�. Powoli
podci�gn�� si� na
wierzch stosu skrzynek. Kiedy ju� spuszcza� nogi na ziemi�, nagle us�ysza�
po�pieszne
kroki... i dopiero teraz porazi�o go wra�enie obecno�ci osoby, kt�ra na niego
czeka�a.
Wychud�a d�o� schwyci�a go za kostk� i rozleg� si� triumfalny g�os starej
kobiety:
- Bardzo dobrze, zejd� do Babuni. Babunia si� tob� zajmie, a jak�e. Babunia jest
cwana. Ca�y czas wiedzia�a, �e mog�e� si� przyczai� tylko w tej dziurze, a ci
g�upcy nic nie
podejrzewali. Tak, tak, Babunia jest cwana. Posz�a sobie, a potem wr�ci�a, a
dlatego �e slany
potrafi� czyta� w my�lach, ca�y czas pilnowa�a, �eby rozum mie� spokojny, i
my�la�a tylko o
gotowaniu. I to ci� zmyli�o, no nie? Babunia wiedzia�a, �e tak b�dzie. Babunia
si� tob�
zajmie. Babunia te� nie lubi policji.
Przera�enie zd�awi�o mu krta�, bo rozpozna� umys� starej chciwej baby, kt�ra
usi�owa�a go schwyci�, kiedy ucieka� od samochodu Johna Petty�ego. Tamto
przelotne
doznanie utrwali�o w jego m�zgu obraz z�o�liwej staruchy. A teraz zion�o od
niej tak� groz�,
takie ohydne by�y jej zamiary, �e pisn�� cichutko i wierzgn�� nog� w jej stron�.
Dopiero gdy ci�ki kij trzymany przez ni� drug� r�k� spad� mu na g�ow�, zda�
sobie w
og�le spraw�, �e baba ma t� bro�. Cios by� og�uszaj�cy. Mi�nie ch�opca drgn�y
spazmatycznie i Jommy osun�� si� bezw�adnie na ziemi�.
Czu�, �e baba wi��e mu r�ce, a potem na p� niesie, na p� ci�gnie go dwa, trzy
metry.
W ko�cu zosta� rzucony na stary, rozklekotany w�zek i przykryty szmatami, kt�re
cuchn�y
ko�skim potem, naft� i �mietnikiem.
W�zek pocz�� si� toczy� po kiepskiej nawierzchni bocznej uliczki, a ponad
klekotem
k� Jommy s�ysza� skrzek starej baby:
- Jaka by Babunia musia�a by� g�upia, �eby da� im ci� z�apa�! Dziesi�� tysi�cy
nagrody - phi! Ani centa bym z tego nie pow�cha�a. Babunia zna �ycie. Kiedy�
by�a s�awn�
aktork�, teraz grzebie w �mieciach. Ani st�wy by nie dali, a co dopiero stu
setek, starej babie,
co zbiera szmaty i flaszki. A miejcie sobie te swoje dolary! Ju� wam Babunia
poka�e, do
czego mo�e si� przyda� m�ody slan. Babunia zrobi na tym diabl�ciu wielki
maj�tek...
2
To znowu ten niezno�ny ch�opak.
Kathleen Layton zastyg�a w obronnej pozie, a potem si� rozlu�ni�a. Z miejsca
gdzie
sta�a na blankach pa�acu, na wysoko�ci stu pi��dziesi�ciu metr�w, nie mog�a mu
uciec. A po
tych wszystkich latach, kt�re sp�dzi�a jako jedyny slan po�r�d niezliczonych
wrog�w, nic nie
mog�o ju� jej przerazi�, nawet Davy Dinsmore, lat jedena�cie.
Nie odwr�ci si�. W �aden spos�b nie da po sobie pozna�, �e wie, i� on nadchodzi
szerok� oszklon� galeri�. Starannie unika�a wnikni�cia w jego my�li, utrzymuj�c
tylko czysto
powierzchniowy kontakt, konieczny, by nie da� si� zaskoczy�. Musi si�
skoncentrowa� tylko
na patrzeniu na miasto, tak jakby ch�opca tu w og�le nie by�o.
Miasto rozpo�ciera�o si� tu� pod ni� - rozleg�y obszar zabudowany domkami i
blokami; ich niezliczone odcienie przygas�y teraz osobliwie i z�agodnia�y za
spraw�
zapadaj�cego zmierzchu. Zielona r�wnina za miastem pociemnia�a, a zwykle
niebieska i
wartko biegn�ca woda wyp�ywaj�cej z miasta rzeki wydawa�a si� czarniejsza i
matowa w
owym niemal pozbawionym s�o�ca �wiecie. Nawet g�ry na odleg�ym, niewyra�nie
majacz�cym horyzoncie przybra�y ponury odcie�, spos�pnia�y, co wsp�brzmia�o z
melancholi� w jej w�asnej duszy.
- Taaa... Lepiej dobrze si� przyjrzyj. To ju� ostatni raz.
Nieharmonijny g�os szarpn�� jej nerwami niczym zupe�nie pozbawiony sensu zgrzyt.
Aluzja zawarta w kompletnie niepojmowalnych d�wi�kach by�a tak drastyczna, �e
przez
chwil� znaczenie s��w nie dotar�o do jej �wiadomo�ci. A potem, wbrew sobie,
b�yskawicznie
odwr�ci�a si� do niego.
- Ostatni raz? Co masz na my�li?
Natychmiast po�a�owa�a swojego odruchu. Davy Dinsmore sta� mniej ni� dwa metry
od niej. Mia� na sobie d�ugie zielone spodnie z at�asu i ��t� koszul� rozpi�t�
pod szyj�.
Ch�opi�ca twarz z tym wyrazem �jestem twardziel� i usta wykrzywione szyderczym
grymasem przypomnia�y jej dosadnie, �e nawet to, i� go w og�le raczy�a zauwa�y�,
stanowi�o
jego sukces. Ale co... co mog�o go sk�oni� do m�wienia takich rzeczy? Trudno
by�o uwierzy�,
�e sam wymy�li�by takie s�owa. Pod wp�ywem chwilowego impulsu na moment
ow�adn�a
ni� ch��, by zbada� to g��biej w jego umy�le. Wzdrygn�a si� i zrezygnowa�a.
Wnikni�cie do
tego m�zgu w jego obecnym stanie zepsu�oby jej humor na miesi�c.
Up�yn�o mn�stwo czasu, ca�e miesi�ce, odk�d zerwa�a mentalny kontakt �e
strumieniem ludzkich my�li, nadziei i nienawi�ci czyni�cych atmosfer� pa�acu
piek�em. Teraz
najlepiej b�dzie ch�opaka zlekcewa�y�, tak jak to ju� nieraz robi�a. Odwr�ci�a
si� do niego
plecami, a najdelikatniejsze z delikatnych po��czenie z jego m�zgiem przynios�o
jej echo
w�ciek�o�ci, kt�ra w nim wezbra�a na widok jej zachowania. A potem znowu rozleg�
si�
k��tliwy g�os:
- Taaak... ostatni raz. Tak powiedzia�em, bo tak my�l�. Jutro s� twoje jedenaste
urodziny, no nie?
Kathleen nie odpowiedzia�a, udaj�c, �e go nie s�yszy. Ale jej oboj�tno�� prys�a,
pora�ona poczuciem katastrofy. On si� tym zbytnio napawa�, zbyt pewnie brzmia�
jego g�os.
Czy to mo�liwe, �e podczas owych miesi�cy, kiedy utrzymywa�a sw�j umys� w
izolacji od
my�li tych ludzi, dzia�y si� okropne rzeczy, u�o�ono okropne plany? Czy mo�liwe,
i�
pope�ni�a b��d, zasklepiaj�c si� we w�asnym �wiecie? A teraz �wiat zewn�trzny
strzaska� jej
pancerz ochronny?
- Zdaje ci si�, �e jeste� cwana, co? - rzuci� Davy Dinsmore. - Niech ci si�
zdaje, ale nie
b�dziesz taka cwana, kiedy ci� jutro zabij�. Mo�e jeszcze tego nie wiesz, ale
mama m�wi�a,
�e wszyscy w pa�acu gadaj� teraz, �e jak ci� tu sprowadzili, pan Kier Gray
musia� obieca�
rz�dowi, �e ci� zabije w twoje jedenaste urodziny. I na pewno tak zrobi�.
Kt�rego� dnia zabili
na ulicy slank�. Ciebie tak samo zabij�! I co ty na to, spryciaro?
- Jeste�... wariat!
S�owa same wyrwa�y si� jej z ust. Ledwie sobie u�wiadamia�a, �e pad�y, bo wcale
nie
o tym my�la�a. Z jakiego� powodu nie w�tpi�a, �e powiedzia� prawd�. To pasowa�o
do ich
zbiorowej nienawi�ci. By�o tak logiczne, �e nagle odnios�a wra�enie, i� zawsze o
tym
wiedzia�a.
Dziwne, ale jej umys� nurtowa�a wzmianka Davy�ego o tym, co powiedzia�a jego
matka. I dlatego Kathleen si�gn�a pami�ci� trzy lata wstecz, do dnia, kiedy ten
ch�opak rzuci�
si� na ni� pod �askawym okiem swojej matki, z zamiarem sprania ma�ej
dziewczynki. C� to
by�o za zaskoczenie, co za wrzaski i wierzganie z przera�enia, kiedy trzyma�a go
w g�rze,
dop�ki jego rozw�cieczona rodzicielka nie po�pieszy�a mu z pomoc�, ciskaj�c
gro�by, czego
to ona nie zrobi �z t� ma��, wredn�, podst�pn� slanka�.
A potem nagle pojawi� si� jak spod ziemi Kier Gray, pos�pny, wysoki i pot�ny, i
pani
Dinsmore p�aszczy�a si� przed nim.
- Szanowna pani, na pani miejscu nie podnosi�bym r�ki na to dziecko. Kathleen
Layton jest w�asno�ci� pa�stwa i we w�a�ciwym czasie pa�stwo si� jej pozb�dzie.
Co za� do
pani synalka, to tak si� z�o�y�o, �e widzia�em ca�e zaj�cie. Dosta� dok�adnie
to, na co
zas�uguje ka�dy, kto si� zn�ca nad s�abszymi, i mam nadziej�, �e zrozumia� t�
nauczk�.
Ach, jak ni� wstrz�sn�a jego obrona! A potem, w swych my�lach, zaliczy�a Kiera
Graya do innej kategorii ni� pozosta�e istoty ludzkie - bez wzgl�du na jego
okrucie�stwo, bez
wzgl�du na przera�aj�ce opowie�ci na jego temat. Ale teraz zna�a ju� prawd�;
w�wczas
my�la� dok�adnie to, co powiedzia�: �...pa�stwo si� jej pozb�dzie...�.
Drgn�wszy ockn�a si� z gorzkiej zadumy i spostrzeg�a, �e w obrazie le��cego
poni�ej
miasta zasz�a zmiana. Ca�e olbrzymie skupisko zabudowa� przywdzia�o nocny
przepych
miliarda mrugaj�cych jak okiem si�gn�� �wiate�ek. Rozpo�ciera�o si� teraz przed
ni�
cudowne miasto, olbrzymi, b�yszcz�cy klejnot, niewiarygodna ba�niowa kraina
budynk�w
strzelaj�cych majestatycznie ku niebiosom, ol�niewaj�cych wspaniale
promienistym,
nierealnym widokiem.
Jak ona zawsze pragn�a p�j�� do tamtego tajemniczego miasta i obejrze� sobie te
cuda, jakie stworzy�a jej wyobra�nia. Teraz oczywi�cie nigdy go nie zobaczy.
Ca�y �wiat
wszelakich wspania�o�ci pozostanie nie zobaczony, nie posmakowany.
- Taaak... - dobieg� do niej znowu zgrzytliwy g�os Davy�ego. - Dobrze si�
przyjrzyj.
To ju� ostatni raz.
Kathleen drgn�a. Nie mog�a znie�� ani sekund� d�u�ej obecno�ci tego... tego
wstr�tnego ch�opaka. Bez s�owa odwr�ci�a si� i wesz�a do pa�acu, by tam, we
wn�trzu swej
sypialni, znale�� samotno��.
Cho� by�o p�no, sen nie chcia� nadej��. �e jest p�no, wiedzia�a st�d, i�
przycich�
jazgot zewn�trznych my�li i ludzie ju� dawno po�o�yli si� spa� poza stra�nikami,
neurotykami i tymi, co si� bawili.
Zabawne, ale nie mog�a zasn��. Szczerze m�wi�c, czu�a ulg� - teraz, kiedy ju�
wiedzia�a. Okropne by�o to �ycie z dnia na dzie�, w napi�ciu niemal nie do
wytrzymania - z
powodu nienawi�ci s�u�by i prawie wszystkich pozosta�ych ludzi. W ko�cu zapad�a
chyba w
p�ytki sen, bo brutalna my�l, kt�ra dotar�a do niej z zewn�trz, powik�a�a
fantastyczny sen,
kt�ry �ni�a.
Kathleen poruszy�a si� niespokojnie. Czu�ki slana (cieniutkie pasemka jakby z
polerowanego z�ota, po�yskuj�ce nikle w p�mroku na tle ciemnej czupryny
wie�cz�cej jej
dzieci�c� twarzyczk� o subtelnych rysach) podnios�y si� spomi�dzy jej w�os�w i
ko�ysa�y
delikatnie, jak gdyby poruszane leciutkim wiatrem. Delikatnie, ale uporczywie.
Nagle z�owieszcza my�l �ci�gni�ta przez owe czu�e anteny z wn�trza spowitego
noc�
pa�acu Kiera Graya wtargn�a do jej �wiadomo�ci. Kathleen przebudzi�a si�, dr��c
jak osika.
Owa my�l, otrz�sn�wszy z niej sen niczym wiadro lodowatej wody, przez moment
trwa�a w jej umy�le, wyra�na, zimnokrwi�cie mordercza. A potem znik�a, tak
kompletnie,
jakby nigdy nie istnia�a. Pozosta�a tylko niewyra�na gmatwanina obraz�w
my�lowych,
sp�ywaj�cych nieprzerwanym strumieniem z niezliczonych pomieszcze� przepastnego
pa�acu.
Kathleen le�a�a zupe�nie bez ruchu, a z g��bi jej w�asnego umys�u wy�oni�o si�
zrozumienie, co to wszystko mia�o znaczy�. Kto� nie czeka� do jutra. Kto�
w�tpi�, �e jej
egzekucja odb�dzie si� zgodnie z planem. I zamierza� postawi� Rad� wobec faktu
dokonanego. A mog�a by� tylko jedna osoba dostatecznie pot�na, by stawi� czo�o
wszelkim
konsekwencjom: John Petty, szef tajnej policji, fanatyczny przeciwnik slan�w;
John Petty,
kt�ry nienawidzi� jej tak, �e wyr�nia� si� drastycznie nawet tu, w jaskini
antyslan�w.
Zamachowiec musia� by� jednym z jego siepaczy.
Z trudem uspokoi�a nerwy i wyt�y�a umys�, si�gaj�c w przestrze� a� do granic
swych
mo�liwo�ci. Sekundy wlok�y si�, a ona wci�� le�a�a b��dz�c po omacku, szukaj�c
m�zgu,
kt�rego my�li na mgnienie oka zagrozi�y jej �yciu. Szept my�li zewn�trznych
przekszta�ci� si�
w ryk, a ten a� wstrz�sn�� jej m�zgiem. Min�y miesi�ce od czasu, gdy ostatni
raz bada�a �w
�wiat nie kontrolowanych umys��w. Wydawa�o jej si�, �e obraz jego okropno�ci nie
wyblak�
w jej pami�ci. A jednak rzeczywisto�� by�a gorsza ni� wspomnienia. Zawzi�cie, z
wytrwa�o�ci� godn� dojrza�ego slana, trwa�a w tej nawa�nicy wibracji my�lowych,
walcz�c o
wyizolowanie po kolei ka�dego indywidualnego wzorca. Dobieg�o do niej zdanie:
- O Bo�e, mam nadziej�, �e nie wykryj� jego oszustw. Tych dzisiejszych, na
warzywach.
To powinna by� �ona zast�pcy szefa kuchni, biedna, pobo�na kobieta, �yj�ca w
�miertelnym przera�eniu, �e nadejdzie dzie�, kiedy drobne kradzie�e jej m�a
wyjd� na jaw.
Przez chwil� Kathleen wsp�czu�a kobiecinie le��cej gdzie� tam w ciemno�ci przy
boku
m�a. Wsp�czucie nie by�o jednak zbyt gor�ce, jako �e ongi� owa �kobiecina�,
powodowana
ordynarnym, z�o�liwym odruchem, zatrzyma�a si�, gdy Kathleen mija�a j� na
korytarzu, i bez
uprzedniego ostrze�enia mentalnego wymierzy�a jej mocny policzek.
Umys� Kathleen pod��a� dalej, wiedziony teraz narastaj�cym uczuciem konieczno�ci
po�piechu. Przez jej m�zg przemyka�y kolejne obrazy, istny kalejdoskop,
odpychane niemal
w momencie pojawienia, jako niepotrzebne, nie zwi�zane z gro�b�, kt�ra j�
przebudzi�a. Oto
ca�y �wiat pa�acu, z jego intrygami, niezliczonymi tragediami osobistymi,
bezwzgl�dno�ci�.
Oto sny o implikacjach psychologicznych - marzenia nap�ywaj�ce od niespokojnie
�pi�cych
ludzi. Oto wreszcie obraz innych, kt�rzy siedzieli knuj�c spiski do p�na w
nocy.
A potem nadbieg�o nagle pasemko brutalnego zamiaru, silne postanowienie, by j �
zabi�! Natychmiast znik�o znowu, niczym ulotny motyl, tylko w zupe�nie inny
spos�b. Jego
morderczo�� podzia�a�a jak spi�cie ostrog� nad kraw�dzi� otch�ani rozpaczy. Bo
�w drugi
b�ysk z�owrogiej my�li zabrzmia� zbyt pot�nie, by mog�o to oznacza� cokolwiek
innego ni�
blisko��, okropn�, niebezpieczn� blisko��.
Zdumiewaj�ce, jak trudno by�o go znowu odnale��. Jej m�zg cierpia�, a cia�o
zalewa�y
na przemian fale ciep�a i zimna; potem zab��kany motyw nadbieg� po raz trzeci -
i teraz go
mia�a. Teraz zrozumia�a, czemu jego m�zg tak d�ugo j� zwodzi�. Jego bardzo
starannie
przemieszane my�li celowo rozbiega�y si� ku tysi�com rozmaitych spraw, robi�c
wra�enie
odprysk�w z pl�taniny wszechobecnego my�lowego szumu.
Musia� to trenowa�, ale mimo to daleko mu by�o do Kiera Graya czy Johna
Petty�ego;
ka�dy z nich potrafi� trzyma� si� �ci�le linii rozumowania bez cho�by
jednokrotnego
wymkni�cia si� my�li poza maskuj�c� barier�. Jej niedosz�y morderca pomimo
ca�ego swego
sprytu zdradzi� si�. Kiedy tylko wejdzie do pokoju, ona.... My�l nie dobieg�a
ko�ca. Umys�
Kathleen niemal si� rozpad� pod udarem prawdy, kt�ra na ni� sp�yn�a. Tamten
cz�owiek by�
ju� w sypialni i w�a�nie w tym momencie skrada� si� na kolanach w stron� jej
��ka.
Le��c� w po�cieli Kathleen ogarn�o wra�enie, �e czas si� zatrzyma�. Zrodzi�o
si� z
ciemno�ci i tego, jak unieruchamia�a j� ko�dra, pokrywaj�ca nawet r�ce. Mia�a
�wiadomo��,
�e najmniejszy nawet ruch spowoduje szelest sztywnej po�cieli. A wtedy on skoczy
na ni�,
zanim ona zdo�a si� podnie��; przydusi ko�dr� i b�dzie zdana na jego �ask�.
Nie mog�a si� poruszy�. Nie mog�a nic zobaczy�. Mog�a tylko wyczuwa�, jak
narastaj�ce podniecenie przenika dr�eniem m�zg zab�jcy. Jego my�li bieg�y teraz
szybciej;
zapomnia�, �e ma je rozprasza�. �ar morderczego zapa�u gorza� w nim tak pot�nie
i ogni�cie,
�e musia�a skierowa� w inn� stron� cz�� swego umys�u, bo zacz�a to odczuwa�
jak fizyczny
b�l.
A w zupe�nie teraz jawnych my�lach odczyta�a histori� napa�ci. Ten cz�owiek by�
stra�nikiem, kt�rego postawiono pod jej drzwiami. Ale nie tym samym stra�nikiem
co
zawsze. Dziwne, �e tego nie zauwa�y�a. Musieli dokona� zamiany, kiedy spa�a.
Albo mo�e za
bardzo rozdra�ni�y j� w�asne my�li.
Poj�a jego plan dzia�ania, kiedy podni�s� si� na nogi i nachyli� nad ��kiem.
Dopiero
teraz, gdy jego r�ka unios�a si� do ciosu, jej oczy zarejestrowa�y nik�e
l�nienie no�a.
Jedno jedyne wyj�cie. Mog�a zrobi� tylko jedn� rzecz! Szybkim pewnym ruchem
zarzuci�a ko�dr� na g�ow� i ramiona zaskoczonego m�czyzny. I natychmiast
ze�lizn�a si� z
��ka, nikn�c jak cie� w�r�d cieni mrocznej sypialni.
Us�ysza�a za sob� s�aby okrzyk, kiedy m�czyzn� spowi�a ko�dra narzucona przez
jej
ma�e, nadzwyczaj silne r�ce. W tym cichym okrzyku brzmia�a konsternacja i
zacz�tek paniki
na my�l, co by oznacza�o odkrycie zamachu.
Pochwyci�a jego my�li; s�ysza�a ruchy, kiedy jednym skokiem przesadzi� ��ko i
zacz�� wymachiwa� ramionami, przeczesuj�c mroczny przestw�r sypialni. Nasz�a j�
osobliwa
my�l, �e nie powinna by�a umyka� z ��ka. Je�li i tak jutro ma nadej�� �mier�,
to po co j�
op�nia�? Ale odpowied� nadesz�a sama, jako ogarniaj�ca j� fala przyp�ywu woli
�ycia - i
my�l, ju� po raz drugi, �e ten go�� o pomocy stanowi� dow�d, i� kto�, kto
pragnie jej �mierci,
obawia si�, �e nie dojdzie do egzekucji.
Odetchn�a g��boko. Zdenerwowanie ust�powa�o wraz z pierwsz� lekcewa��c�
wypowiedzi� o niezdarnych wysi�kach zamachowca:
- Ty g�upcze! - odezwa�a si� zion�cym pogard� g�osem, dzieci�cym, a zarazem
niezmiernie doros�ym przez k��liw� logik�. - Czy�by� naprawd� wierzy�, �e
zdo�asz
pochwyci� slana w ciemno�ci?
To by�o wr�cz �a�osne: spos�b, w jaki m�czyzna m��c�c we wszystkie strony
pi�ciami rzuci� si� w kierunku, sk�d dobieg�y jej s�owa. �a�osne i
przera�aj�ce, bo jego my�li
sta�y si� teraz a� gro�ne ze strachu. By�o co� nieczystego w tym jego panicznym
pop�ochu,
kt�ry wprawi� w dr�enie Kathleen stoj�c� boso w przeciwleg�ym ko�cu pokoju.
Raz jeszcze przem�wi�a swym wysokim, dzieci�cym g�osikiem:
- Id� sobie lepiej, zanim kto� us�yszy, jak si� tu miotasz. Je�li zaraz sobie
p�jdziesz, to
nie poskar�� si� na ciebie panu Grayowi.
Spostrzeg�a, �e tamten jej nie uwierzy�. By�o w nim za du�o przera�enia, za du�o
podejrzliwo�ci i, o dziwo, sprytu. Zakl�wszy pod nosem przesta� jej szuka� i
raptownie rzuci�
si� ku drzwiom, gdzie znajdowa� si� wy��cznik �wiat�a. Wyczu�a, �e szukaj�c
przycisku
wyci�gn�� jednocze�nie pistolet. I poj�a, �e wola� podj�� ryzyko ucieczki przed
stra�nikami,
co nadbiegn� na odg�os strza�u, ni� spotka� si� ze swoim mocodawc� i przyzna� do
niepowodzenia.
- Ty g�upi t�paku! - powiedzia�a.
Wiedzia�a, co musi zrobi�, chocia� nigdy przedtem jeszcze tego nie pr�bowa�a.
Wymacuj�c drog� palcami bezg�o�nie przemkn�a wzd�u� �ciany. Potem otworzy�a
ukryte w
boazerii drzwi, prze�lizn�a si� przez nie, zamkn�a za sob� i pomkn�a
dyskretnie
o�wietlonym korytarzykiem ku drzwiom u jego ko�ca. Pod jej dotkni�ciem otworzy�y
si�
ukazuj�c du�y, luksusowo umeblowany gabinet.
Przera�ona nagle zuchwa�o�ci� swego kroku Kathleen sta�a w drzwiach, zapatrzona
na
pot�nie wygl�daj�cego m�czyzn�, kt�ry siedzia� za biurkiem, pisz�c przy
�wietle sto�owej
lampy z aba�urem. Kier Gray nie od razu podni�s� wzrok. Ju� po chwili wiedzia�a,
�e zdaje
sobie spraw� z jej obecno�ci, a jego milczenie doda�o jej odwagi na tyle, by mu
si�
przypatrzy�.
W owym w�adcy ludzi by�o co� wspania�ego, co wzbudzi�o jej podziw nawet teraz,
kiedy l�k przed nim zalega� w niej niczym wewn�trzny ci�ar. Ostre m�skie rysy
nadawa�y
szlachetny wyraz obliczu, pochylonemu teraz w zadumie nad pisanym listem.
Gdy pisa�, by�a w stanie �ledzi� jego powierzchowne my�li, lecz nic opr�cz tego.
Kier
Gray bowiem, jak odkry�a ju� dawno temu, dzieli� z owym najbardziej
znienawidzonym
spo�r�d ludzi, Johnem Pettym, umiej�tno�� jednotorowego my�lenia w jej
obecno�ci, w taki
spos�b, �e czyni�o to czytanie my�li praktycznie niemo�liwo�ci�. Wymyka�y si�
tylko tamte
powierzchniowe s�owa, s�owa pisanego listu. Ale jej zdenerwowanie i
niecierpliwo��
przewy�sza�y ca�e zainteresowanie jego listem. Wybuch�a:
- W moim pokoju jest m�czyzna. Pr�bowa� mnie zabi�!
Kier Gray podni�s� wzrok. Jego twarz, teraz gdy zwr�ci� si� ca�kiem w jej
stron�,
mia�a surowy wyraz. Szlachetne cechy profilu zagubi�y si� w zdecydowaniu i sile
owej
smuk�ej mocnej szcz�ki. Kier Gray, w�adca ludzi, zmierzy� j� ch�odnym wzrokiem.
Gdy
przem�wi�, jego umys� porusza� si� z tak� precyzj�, a g�os i my�li mia� tak
�ci�le zgrane, �e
nie by�a pewna, czy w og�le wypowiedzia� jakie� s�owa.
- Zamachowiec, co? M�w dalej.
Opowie�� pop�yn�a z ust Kathleen dr��cym potokiem s��w, zawieraj�cym relacj� ze
wszystkiego, co zdarzy�o si� od chwili, gdy Davy Dinsmore szydzi� z niej na
blankach pa�acu.
- A wi�c my�lisz, �e za tym stoi John Petty? - zapyta�.
- Tylko on m�g� to zrobi�. Stra�nik�w, kt�rzy mnie pilnuj�, nadzoruje tajna
policja.
Powoli skin�� g�ow�, a ona wyczu�a w jego my�lach leciutkie napi�cie. Mimo to
by�y
spokojne, g��bokie i niespieszne.
- A wi�c ju� si� sta�o - powiedzia� mi�kko. - Pr�ba zdobycia w�adzy absolutnej
przez
Johna Petty�ego. �al mi nieomal tego cz�owieka; jest tak za�lepiony, �e nie
dostrzega s�abych
punkt�w we w�asnych planach. Nigdy �aden szef tajnej policji nie cieszy� si�
zaufaniem ludu.
Mnie si� boj�, ale i uwielbiaj�; jego si� tylko boj�. I wydaje mu si�, �e to
najwa�niejsze.
Br�zowe oczy Kiera Graya spojrza�y pos�pnie w oczy Kathleen.
- Zamierza� ci� zabi� przed terminem ustalonym przez Rad�, bo gdyby to si�
sta�o, nie
m�g�bym ju� nic zrobi�. A wiedzia�, �e moja bezradno�� wobec niego obni�y�aby
m�j presti�
w Radzie.
Jego g�os brzmia� teraz bardzo cicho, jak gdyby zapomnia� o obecno�ci Kathleen i
my�la� na g�os.
- I mia� racj�. Rada by si� tylko zniecierpliwi�a, gdybym pr�bowa� si��
wprowadzi� do
porz�dku obrad spraw� �mierci slana. Co wi�cej, nie przedsi�wzi�aby �adnych
dzia�a�, chc�c
sprawdzi�, czy si� boj�. A to by oznacza�o pocz�tek ko�ca. Dezintegracj�,
podzia� na grupy,
stopniowo coraz bardziej wrogie wobec siebie, bo tak zwani reali�ci, oceniwszy
sytuacj�,
wytypowaliby prawdopodobnego zwyci�zc� lub rozpocz�liby ow� przyjemn� zabaw�
znan�
jako rozgrywka obu skrajno�ci przeciwko centrum.
Zamilk� na chwil�, po czym podj��:
- Jak widzisz, Kathleen, bardzo subtelna i niebezpieczna sytuacja. Bo John Petty
po to,
by zdyskredytowa� mnie wobec Rady, bardzo pracowicie rozpowszechnia� opowie��,
�e mam
zamiar pozostawi� ci� przy �yciu. W zwi�zku z tym - i to jest szczeg�, kt�ry
ci�
zainteresuje... - tu po raz pierwszy ponur� twarz Graya rozja�ni� u�miech - ...w
zwi�zku z tym
m�j presti� i moja pozycja zale�� teraz od tego, czy b�d� w stanie zachowa� ci�
przy �yciu
wbrew Johnowi Petty�emu.
U�miechn�� si� ponownie.
- I c�? Co my�lisz o naszej sytuacji politycznej? Kathleen pogardliwie wyd�a
wargi.
- On jest g�upi, je�li chce z panem walczy�, to sobie my�l�. I b�d� panu
pomaga�, w
czym tylko mog�. Mog� pom�c odczytuj�c my�li i inne rzeczy...
Kier Gray u�miechn�� si� szeroko, a u�miech rozja�ni� ca�e jego oblicze,
zacieraj�c
brutalno�� rys�w.
- Wiesz, Kathleen - powiedzia� - my, ludzie, musimy czasami wydawa� si� slanom
bardzo dziwni. Na przyk�ad spos�b, w jaki was traktujemy. Wiesz, dlaczego tak
jest, prawda?
Kathleen pokr�ci�a g�ow�.
- Nie, panie Gray. Czyta�am o tym w ludzkich umys�ach i wygl�da na to, �e nikt
nie
wie, dlaczego nas nienawidzicie. Co� tam jest o wojnie mi�dzy slanami i lud�mi,
dawno
temu, ale przedtem te� zdarza�y si� wojny, a ludzie nie �ywili potem do siebie
nienawi�ci. No
i s� tam te wszystkie potworne historie, tak absurdalne, �e mog� by� tylko
stekiem
paskudnych k�amstw.
- S�ysza�a�, co slany robi� ludzkim dzieciom? - zapyta�.
- To jest w�a�nie jedno z tych g�upich k�amstw - odpar�a pogardliwie. - To s�
wszystko
okropne k�amstwa. Kier Gray st�umi� u�miech.
- Widz�, �e o tym s�ysza�a�. Mo�e ci� to zaszokowa�, ale takie rzeczy naprawd�
zdarzaj� si� dzieciom. C� ty wiesz o umys�owo�ci doros�ego slana, kt�rego
inteligencja jest
o dwie�cie do trzystu procent wy�sza, ni� inteligencja zwyk�ego cz�owieka? Wiesz
tyle, �e ty
by� takich rzeczy nie robi�a, ale jeste� tylko dzieckiem. W ka�dym razie tym si�
teraz nie
przejmuj. Dla ciebie i dla mnie toczy si� teraz walka o �ycie. Zamachowiec
zapewne uciek�
ju� z twojego pokoju, ale b�dziesz musia�a wejrze� w jego umys�, �eby go
zidentyfikowa�.
Teraz zaczyna si� konfrontacja. �ci�gn� tu Petty�ego i Rad�. Nie spodoba im si�
to wyrwanie
ze s�odkich sn�w, ale do cholery z nimi! Ty zostajesz tu. Chc�, �eby� czyta�a w
ich umys�ach,
a potem mi powiesz, co my�leli podczas dochodzenia.
Nacisn�� guzik na biurku i rzuci� szorstko w stron� przyrz�du w kszta�cie
prostok�tnego pude�ka:
- Powiedz dow�dcy mojej ochrony osobistej, �eby przyszed� do mojego gabinetu.
3
Jak trudno tak siedzie� w o�lepiaj�cym �wietle w��czonych lamp. M�czy�ni zbyt
cz�sto na ni� spogl�dali, a w ich my�lach niecierpliwo�� miesza�a si� z
okrucie�stwem i nikt
jej nie �a�owa�. Ich nienawi�� t�umi�a �ycie kipi�ce w jej nerwach i ci��y�a na
duchu.
Nienawidzili jej. Chcieli jej �mierci. Kathleen poblad�a; zacisn�a oczy,
skierowa�a my�li w
inn� stron� i pr�bowa�a rozp�aszczy� si� g��boko w fotelu, jak gdyby samym tylko
wysi�kiem
woli mog�a uczyni� swe cia�o niewidzialnym.
Ale stawka by�a zbyt wysoka; nie �mia�a uroni� cho�by pojedynczej my�li czy
obrazu.
Jej oczy i umys� rozwar�y si� szeroko i wszystko pojawi�o si� znowu: pok�j,
m�czy�ni, ca�a
z�owieszcza sytuacja.
John Petty poderwa� si� gwa�townie na nogi i powiedzia�:
- Sprzeciwiam si� obecno�ci tej slanki na posiedzeniu, w zwi�zku z tym, �e jej
niewinny, dzieci�cy wygl�d mo�e wzbudzi� lito�� w niekt�rych z nas.
Kathleen patrzy�a na� ze zdumieniem. Szef tajnej policji by� masywnie zbudowanym
m�czyzn� �redniego wzrostu, a jego twarz, o rysach raczej kruczych ni� orlich i
cokolwiek
zbyt mi�sista, nie zdradza�a ani �ladu dobroci. Czy on naprawd� w to wierzy�?
Czy
ktokolwiek z tych ludzi oka�e lito��, z jakiego b�d� powodu?
Spr�bowa�a co� odczyta� pod jego s�owami, ale umys� Petty�ego by� celowo
zm�cony,
a pos�pna, pot�na twarz - bez wyrazu. Przechwyci�a ledwo wyczuwalny odcie�
ironii i zda�a
sobie spraw�, �e John Petty doskonale rozumie sytuacj�. To by�a jego pr�ba
zdobycia w�adzy;
utrzymywa� w pogotowiu ca�e cia�o oraz umys�, �miertelnie gro�ne przez ogrom
wiedzy, jak�
dysponowa�.
Kier Gray za�mia� si� oschle i nagle Kathleen pochwyci�a b�ysk magnetycznej
osobowo�ci tego m�czyzny. Przyw�dca mia� w sobie co� z tygrysiej drapie�no�ci;
otacza�a
go p�omienna aura znamionuj�ca �ywotno�� i tylko on ze wszystkich obecnych w
sali
posiedze� posiada� t� cech�.
- Nie s�dz� - odezwa� si� - by�my musieli si� obawia�, �e... �e nasze szlachetne
odruchy zdominuj� zdrowy rozs�dek.
- Ca�kiem s�usznie - powiedzia� Mardue, minister komunikacji. - S�dzia musi
zasiada�
w obecno�ci oskar�onego. - Tu przerwa�, ale w my�li ci�gn�� zdanie: -
...szczeg�lnie gdy
s�dzia wie z g�ry, �e wyrokiem jest �mier�. - Zachichota� po cichu do siebie, a
oczy mia�
zimne.
- W takim razie ��dam, �eby j� wyprowadzono - warkn�� Petty - poniewa� jest
slanka
i na Boga, nie zgodz� si�, �eby slan przebywa� w tym samym pomieszczeniu co ja!
Przyp�yw zbiorowych emocji, odpowied� na �w ograny slogan, porazi� Kathleen
niczym fizycznie odczuty cios. Podnios�y si� rozw�cieczone- g�osy:
- Racja, do cholery!
- Wyrzuci� j�!
- Masz piekielny tupet, Gray, skoro budzisz nas w �rodku nocy, �eby...
- Przecie� Rada ustali�a to ju� jedena�cie lat temu. Do niedawna nawet o tym nie
wiedzia�em.
- Wyrok brzmia� ��mier�, czy� nie tak?
Grad s��w wywo�a� pos�pny u�mieszek na ustach Petty�ego. Rzuci� spojrzenie w
stron� Kiera Graya. Spojrzenia obu m�czyzn skrzy�owa�y si� niczym rapiery przed
�miertelnym zwarciem. Kathleen z �atwo�ci� zorientowa�a si�, �e Petty usi�uje
zagmatwa�
spraw�. Ale je�li nawet przyw�dca czu�, �e przegrywa, z jego beznami�tnej twarzy
nie da�o
si� tego wyczyta� ani w jego my�lach nie zago�ci� cie� zw�tpienia.
- Panowie, tkwicie w b��dnym przekonaniu. To nie jest rozprawa przeciwko slance
Kathleen Layton. Ona jest tu, by �wiadczy� przeciw Johnowi Petty�emu, i
doskonale
rozumiem jego ch�� pozbycia si� jej z tej sali.
Kathleen oceni�a, �e zdumienie Johna Petty�ego w tym momencie by�o nieco
przedobrzone. Jego umys� pozosta� zbyt spokojny, lodowato czujny, podczas gdy
g�os
przybra� si�� ryku bawo�u:
- No nie, to ju� jest cholerna bezczelno��! Wyrwa�e� nas wszystkich ze snu, �eby
o
drugiej nad ranem wytoczy� mi niespodziewany proces - i to na podstawie
�wiadectwa slana!
M�wi� ci, Gray, masz cholerny tupet. I natychmiast powinni�my raz na zawsze
rozwi�za�
problem prawny, czy zeznanie slana mo�na w og�le traktowa� jako dow�d.
I znowu to samo: unik, obliczony na odzew prymitywnej nienawi�ci. Kathleen
zadr�a�a pod naporem fal emocji, jakie nadp�yn�y w odpowiedzi od pozosta�ych
m�czyzn.
Nie mia�a tu �adnych szans, �adnej nadziei; czeka�a j� pewna �mier�.
Kiedy Kier Gray si� odezwa�, jego g�os brzmia� nieomal flegmatycznie:
- Zdaje mi si�, Petty, �e powiniene� pami�ta�, i� nie m�wisz teraz do bandy
wie�niak�w o umys�ach urobionych propagand�. Twoi s�uchacze s� realistami i
pomimo tych
jawnych pr�b zagmatwania sprawy maj� �wiadomo��, �e ich polityczne i zapewne
tak�e
fizyczne �ycie jest stawk� w tym kryzysie, kt�ry �ci�gn��e� na nas ty, nie ja.
Pos�pne, poci�g�e rysy jego twarzy stwardnia�y od napi�cia mi�ni, a g�os
zabrzmia�
teraz brutalnie:
- Mam nadziej�, �e ka�dy z tu obecnych otrz��nie si� do reszty ze snu, emocji
czy
zniecierpliwienia, �eby u�wiadomi� sobie jedno: John Petty prowadzi t�
rozgrywk�, aby
odsun�� mnie od w�adzy, i niezale�nie od tego, kt�ry z nas zwyci�y, kilku z was
nie do�yje
�witu.
Teraz nikt ju� na ni� nie patrzy�. Wszyscy nagle zamilkli i Kathleen mia�a
wra�enie,
�e nadal jest obecna, lecz ju� niewidzialna. Odczu�a to tak, jakby z jej umys�u
usuni�to ci�ar
i dopiero teraz mog�a widzie�, czu� i my�le� z normaln� wyrazisto�ci�.
W sali wy�o�onej eleganck� d�bow� boazeri� zapad�a cisza, zar�wno mentalna, jak
i
akustyczna. Przez chwil� my�li m�czyzn by�y zamazane, mniej intensywne; odczu�a
to tak,
jak gdyby pomi�dzy jej a ich umys�ami wyros�a raptownie przegroda, bo m�zgi
tamtych
pracowa�y g��boko, g��boko w swych wn�trzach, badaj�c, oceniaj�c szans�,
analizuj�c
sytuacj�, spinaj�c si� wobec nagle u�wiadomionego �miertelnego zagro�enia.
Nagle �wiadomo�� Kathleen zarejestrowa�a wyrw� w k��bowisku my�li: jasne,
wyra�ne, adresowane do niej polecenie mentalne: �Przesi�d� si� na krzes�o w
naro�niku,
gdzie nie b�d� ci� mogli widzie� bez odwracania g�owy! Szybko!�.
Kathleen pos�a�a jedno spojrzenie w stron� Kiera Graya. Ujrza�a, �e nieomal �una
bije
ku niej z jego oczu, tak intensywny by� ich blask. Potem ze�lizn�a si�
bezg�o�nie z fotela,
wykonuj�c polecenie.
M�czy�ni nie spostrzegli jej nieobec