5691
Szczegóły |
Tytuł |
5691 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5691 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
A.E. VAN VOGH
WOJNA Z RULLAMI
1
Gdy tylko statek kosmiczny znikn�� w mglistej atmosferze Eristana II, Trevor
Jamieson wyj�� z kabury pistolet i zacz�� pilnowa� ezwala. By� otumaniony i mia�
md�o�ci od wstrz�s�w w zawirowaniach powietrza spowodowanych przez spadaj�cy
wrak. �wiadomo��, �e grozi mu �miertelne niebezpiecze�stwo, utrzymywa�a go
jednak w napi�ciu. Zdo�a� zachowa� wyprostowan� pozycj� w uprz�y przyczepionej
linkami do dysku anty-grawitacyjnego, s�u��cego mu za spadochron.
Ezwal obserwowa� go uwa�nie trojgiem ustawionych w jednym rz�dzie oczu o
ciemnoszarej barwie polerowanej stali. Masywna niebieska g�owa by�a czujnie
wyprostowana, gotowa cofn�� si� natychmiast, gdyby tylko ezwal wyczyta� w
my�lach Jamiesona zamiar u�ycia broni.
- A wi�c - odezwa� si� Jamieson, gdy ju� przybra� wzgl�dnie stabiln� pozycj� -
znajdujemy si� tu obaj, tysi�ce lat �wietlnych od naszych ojczystych planet. I
spadamy w najgorsze piek�o, jakiego ty, chocia� czytasz w moich my�lach, nie
potrafisz sobie nawet wyobrazi�, bo znasz tylko swoje samotne �ycie na planecie
Carsona. Ale tutaj ezwal, cho�by i trzytonowy, nie prze�yje w pojedynk�.
Wielka �apa z ostrymi pazurami prze�lizn�a si� przez kraw�d� dysku. Szybkim
ruchem chwyci�a jedn� z trzech linek przytrzymuj�cych uprz��. Da�o si� s�ysze�
wyra�ne "ping" i linka zosta�a g�adko przeci�ta. Jamieson podskoczy� co najmniej
na metr, ale zaraz ci�ko opad� i zacz�� si� ko�ysa� w uprz�y jak na trapezie,
niezdarnie celuj�c w ezwala z pistoletu, �eby obroni� przynajmniej dwie ostatnie
linki.
Jednak ezwal ju� si� opanowa�. Teraz wida� by�o tylko wielk� g�ow� i oczy, kt�re
spokojnie obserwowa�y Jamiesona. Po d�u�szym czasie do Trevora dotar�a pewna
my�l, przekazywana niespiesznie i z ca�kowit� oboj�tno�ci�:
- Jest co�, co mnie niepokoi: stu kilkunastu ludzi z twojego statku zgin�o, ale
ty uszed�e� z �yciem. Jeste� wi�c jedynym przedstawicielem ludzko�ci, kt�ry wie,
�e ezwale z planety nazwanej przez ciebie Carson wcale nie s� bezrozumnymi
zwierz�tami, lecz istotami inteligentnymi. Tw�j rz�d napotyka wielkie trudno�ci,
kiedy chce utrzyma� kolonist�w na naszej planecie. Na szcz�cie traktuje nas jak
co� w rodzaju �ywio�u, bardzo trudnego do zwalczania, lecz nieuniknionego. I
pragniemy, �eby tak pozosta�o. Gdyby ludzie przekonali si�, �e jeste�my wrogiem
wyposa�onym w inteligencj� i �e zrobimy wszystko, by wyp�dzi� z naszej planety
ka�dego intruza, wydaliby nam bezlitosn�, totaln� wojn�. Skoro jednak ty ju�
wiesz, �e jeste�my istotami rozumnymi, postanowi�em nie ryzykowa�, cho�by nawet
w najmniejszym stopniu, �e uda ci si� uciec ode mnie, i zeskoczy�em na tw�j dysk
antygrawitacyjny w chwili, gdy wylatywa�e� ze �luzy.
- Dlaczego jeste� taki pewny - spyta� Jamieson - �e wyeliminowanie mnie rozwi��e
tw�j problem? Zapomnia�e� o drugim statku, z dwoma ezwalami na pok�adzie, samic�
i jej ma�ym? Podczas ostatniej rozmowy radiowej dowiedzieli�my si�, �e kr��ownik
rull�w, kt�ry zniszczy� nasz statek, tamtego nawet nie uszkodzi�.
Najprawdopodobniej jest teraz w drodze na Ziemi�.
- Wiem o tym - odpar� pogardliwie ezwal. - Wiem r�wnie�, jak zareagowa� jego
kapitan, gdy napomkn��e�, �e ezwale mog� by� inteligentniejsze, ni� si� ludziom
wydaje. Po prostu ci nie uwierzy�. Tylko ty mo�esz przekona� rz�d Ziemi o
prawdziwo�ci tego twierdzenia. A ezwale, kt�re trzymacie w niewoli, nigdy nas
nie zdradz�.
- Ezwale wcale nie musz� by� a� tak pe�ne po�wi�cenia, jak s�dzisz - zauwa�y�
cynicznie Jamieson. - W ko�cu ty jednak zadba�e� o swoje cenne �ycie i skoczy�e�
na dysk. Nie potrafi�by� uruchomi� �odzi ratunkowej, wi�c gdyby� nie skorzysta�
z mojego spadochronu, le�a�by� teraz gdzie� zmia�d�ony razem ze statkiem.
W�tpi�, �eby nawet ezwal umia�...
Jego g�os przeszed� w okrzyk zdumienia. Ezwal konwulsyjnym ruchem wyprostowa�
si� na ca�� swoj� niesamowit� wysoko��, ukazuj�c przera�aj�ce k�y i pazury tak
mocne, jakby by�y z �elaza. W stron� dysku nurkowa� gigantyczny ptak. Ogarni�ty
panik� Jamieson widzia� przez sekund� jego wy�upiaste oczy i zakrzywione, gotowe
do ataku szpony.
Uderzenie wstrz�sn�o dyskiem, kt�ry zacz�� si� hu�ta� jak korek na wzburzonych
falach. Jamiesonem gwa�townie rzuca�o na boki. Znowu go zemdli�o. Nad jego g�ow�
nieprawdopodobnie wielkie skrzyd�a wali�y w dysk jak pioruny. Ci�ko dysz�c,
wycelowa� z pistoletu. P�omie� dotkn�� jednego ze skrzyde� i zostawi� na nim
szar� smug�. Skrzyd�o zwis�o bezw�adnie. W tym samym momencie ezwal zebra� si�y
i zrzuci� ptaka, kt�ry zacz�� opada�, lekko wiruj�c w podmuchach powietrza, a�
znikn�� na ciemnym tle ziemi.
Skrzypienie nad g�ow� sprawi�o, �e Jamieson szybko spojrza� w g�r�. Ezwal chwia�
si� niebezpiecznie na samej kraw�dzi dysku, a jego cztery g�rne ko�czyny
bezradnie t�uk�y powietrze. Dwie pozosta�e w rozpaczliwym wysi�ku uczepi�y si�
�elaznych pr�t�w pod dyskiem i wzmocni�y chwyt. Ogromne stworzenie zapad�o si� w
sobie. Po chwili zn�w wida� by�o tylko jego masywn� g�ow�.
- Widzisz - powiedzia� Jamieson z wisielczym humorem -nawet ptak jest dla nas
zagro�eniem, z kt�rym ledwo potrafimy sobie poradzi�. A przez t� chwil�, gdy
mia�e� uwag� zaprz�tni�t� czym� innym, bez trudu mog�em strzeli� ci w brzuch.
Ale jeste� mi potrzebny, tak samo jak ja jestem potrzebny tobie. Oto jak
przedstawia si� sytuacja: o ile wiem, statek rozbi� si� na l�dzie w pobli�u
Cie�niny Demona. To trzydziestokilometrowa odnoga oceanu oddzielaj�ca wielk�
wysp� od kontynentu. Wyskoczyli�my ze statku w ostatniej chwili. Minuta p�niej,
a zawirowania powietrza pozostawione przez opadaj�cy kad�ub wci�gn�yby nas i
zabi�y. Teraz nasz� jedyn� szans� na prze�ycie jest odnalezienie wraku. S� tam
zapasy �ywno�ci, a poza tym znajdziemy w nim schronienie przed tutejszymi
zwierz�tami, kt�re s� chyba najokrutniejszymi drapie�cami w ca�ej znanej
Galaktyce. Spr�buj� naprawi� podprzestrzenne radio, a mo�e nawet uda mi si�
doprowadzi� do stanu u�ywalno�ci jedn� z szalup ratunkowych. Ale po to, by
znale�� wrak, b�dziemy potrzebowali wszystkich umiej�tno�ci, twoich i moich.
Najpierw czeka nas przej�cie co najmniej osiemdziesi�ciu kilometr�w nieprzebyt�
d�ungl�, st�d do Cie�niny Demona. Potem trzeba b�dzie zbudowa� tratw�,
wystarczaj�co du��, by obroni� si� przed olbrzymimi morskimi potworami. Je�li
mamy si� uratowa�, musimy wykorzysta� ca�� twoj� nadzwyczajn� si�� i
telepatyczne zdolno�ci, a tak�e moj� zr�czno��. Niew�tpliwie nieraz b�d� te�
musia� u�y� pistoletu. Co o tym my�lisz?
Ezwal milcza�. Jamieson w�o�y� pistolet do kabury. Na pewno nic by nie osi�gn��,
rani�c jedyn� istot�, kt�ra mo�e pom�c mu si� st�d wydosta�. Niestety, m�g�
tylko �ywi� nadziej�, �e ezwal tak�e powstrzyma si� przed wyrz�dzeniem mu
krzywdy.
Owiewa� go ciep�y, wilgotny wiatr, przynosz�c z ziemi przyprawiaj�ce o md�o�ci
zapachy. Spadochron znajdowa� si� jeszcze bardzo wysoko, ale w prze�witach
miedzy mg�ami otulaj�cymi ten prymitywny �wiat coraz wyra�niej by�o wida�
skrawki d�ungli i morza. Masy ciemnych drzew tu i �wdzie ust�powa�y miejsca
wodzie, skrz�cej si� w s�onecznym �wietle.
Z minuty na minut� widok rozszerza� si� i stawa� si� coraz bardziej niezwyk�y.
Na pomocy, jak okiem si�gn��, mi�dzy faluj�cymi mg�ami rozci�ga� si� chaos
ro�linno�ci potrzebuj�cej do �ycia podmok�ych grunt�w. Jamieson wiedzia�, �e
dalej znajduje si� przera�aj�ca Cie�nina Demona. I oto spada� teraz w to kipi�ce
ro�linne �ycie, nieokie�znane i �miertelnie niebezpieczne, pieni�ce si� na
planecie zwanej Eristan II.
- Skoro nie odpowiadasz - podj�� spokojnie - to prawdopodobnie doszed�e� do
wniosku, �e potrafisz sam sobie da� rad�. Wasza rasa istnieje od niepami�tnych
czas�w. Niesko�czona liczba pokole� twoich przodk�w zawdzi�cza�a prze�ycie
swoje} nadzwyczajnej sile. Przez ten czas ludzie, przera�eni wszystkim, co ich
otacza�o, gromadzili si� w jaskiniach, odkrywali ogie� jako �rodek jako takiej
ochrony, rozpaczliwie wymy�lali nowe rodzaje broni, a mimo to ci�gle znajdowali
si� zaledwie o ma�y krok od zag�ady. A przez te wszystkie setki wiek�w ezwale
�y�y sobie spokojnie na �yznej planecie Carsona, wolne od l�ku, bo nie mia�y
nikogo r�wnego im si�� i inteligencj�. Nie potrzebowa�y dom�w, ognia, ubra�,
broni...
- Przystosowanie do �ycia we wrogim otoczeniu - przerwa� mu ezwal - jest
logicznym celem, do jakiego d��y ka�da istota my�l�ca. Ludzie stworzyli co�, co
nazywaj� cywilizacj�, a co w rzeczywisto�ci jest tylko materialn� barier� mi�dzy
nimi a ich otoczeniem. Jednak ta bariera jest tak skomplikowana i tak trudna w
utrzymaniu, �e poch�ania to bez reszty wszystkie si�y waszej rasy. Jednostka
ludzka jest niewolnikiem zale�nym od sztucznego �rodowiska, a w ko�cu n�dznie
umiera z powodu s�abo�ci cia�a wyniszczonego chorobami. I taki arogancki
g�upiec, ze swoj� nienasycon� ��dz� panowania, stanowi najwi�ksze
niebezpiecze�stwo dla m�drych i niezale�nych ras wszech�wiata. Jamieson za�mia�
si�.
- Jednak powiniena� chyba przyzna�, �e nawet wed�ug waszych w�asnych standard�w
ten ma�o wa�ny okruch �ycia, kt�ry skutecznie walczy� przeciw wszystkim
zagro�eniom, pragn�� zdobywa� wiedz� i w ko�cu dotar� do gwiazd, ma spore
poczucie godno�ci.
- Bzdura! - parskn�� ezwal niecierpliwie. - Cz�owiek i jego idee to prawdziwa
plaga. A oto dow�d: co robi�e� przed chwil�? Przedstawia�e� wyrafinowane
argumenty po to tylko, by raz jeszcze spr�bowa� mnie nam�wi�, abym udzieli� ci
pomocy. Doskona�y przyk�ad ludzkiej nieuczciwo�ci.
Ch�tnie podam ci inny dow�d - ci�gn�� ezwal. - Zwr�� tylko uwag� na moment,
kiedy wyl�dujemy. Nawet zak�adaj�c, �e nie zechc� ci wyrz�dzi� krzywdy, przy
swojej �a�osnej s�abo�ci b�dziesz nieustannie wystawiony na �miertelne
niebezpiecze�stwo, natomiast ja... nawet je�eli �yj� tu zwierz�ta o wiele
silniejsze ode mnie, r�nica nie b�dzie a� tak wielka, bym ze swoj� inteligencj�
nie potrafi� da� sobie rady. A tak naprawd� to w�tpi�, by istnia�o tu cho� jedno
zwierz� przewy�szaj�ce mnie szybko�ci� i si��.
- Owszem, istnieje, i to niejedno - powiedzia� cierpliwie Jamieson. By� bardzo
zdenerwowany, bo argumenty, jakie podawa�, mog�y zadecydowa� o jego �yciu lub
�mierci. - Musisz wiedzie�, �e twoja planeta, tak licznie zamieszkana, przy tej
tutaj wydawa�aby si� ca�kowicie pusta. Nawet dobrze uzbrojony i wy�wiczony
�o�nierz poniesie kl�sk�, maj�c do czynienia z przewag� liczebn�.
Odpowied� przysz�a natychmiast:
- Rozumuj�c w ten spos�b, trzeba uzna�, �e dwie istoty te� sobie nie poradz�, a
ju� zw�aszcza wtedy, gdy jedna z nich jest cherlawa i stanowi raczej utrudnienie
ni� pomoc dla drugiej... chocia� dysponuje broni�, na kt�r� zreszt� przesadnie
liczy.
Jamieson usi�owa� nie pokaza� po sobie, jak bardzo te s�owa go oburzy�y.
- Nie licz� za bardzo na pistolet, chocia� nie powiniene� go nie docenia�.
Chodzi o to...
- Czy to twoja wybitna inteligencja ka�e ci ci�gn�� w niesko�czono�� t� ja�ow�
dyskusj�? - spyta� z�o�liwie ezwal.
- Nie moja - odpar� �ywo Jamieson - lecz nasza inteligencja. Chc� ci wyja�ni�,
jakie korzy�ci...
- To, co chcesz powiedzie�, nie ma najmniejszego znaczenia. Ju� mnie
przekona�e�, �e nie ujdziesz z �yciem z wyspy, kt�ra znajduje si� pod nami. A
zatem...
Tym razem para ogromnych ramion opad�a jednocze�nie. Obie pozosta�e jeszcze
linki przytrzymuj�ce uprz�� zosta�y odci�te z tak� �atwo�ci�, jakby to by�y
cienkie sznureczki. Szarpni�cie okaza�o si� tak mocne, �e Jamieson wylecia� w
powietrze i zatoczy� trzydziestometrowy �uk, zanim zacz�� opada� w g�stym,
wilgotnym powietrzu.
Dotar�a do niego jeszcze pe�na bezlitosnej ironii my�l:
- Trevorze Jamiesonie, zauwa�y�em, �e jeste� cz�owiekiem przewiduj�cym. Masz na
plecach dodatkowy spadochron. To powinno ci u�atwi� bezpieczne dotarcie na
ziemi�... a tam b�dziesz ju� m�g� do woli �wiczy� umiej�tno�� argumentacji na
pierwszym mieszka�cu d�ungli, jakiego spotkasz. �egnam.
Jamieson poci�gn�� za link� otwieraj�c� spadochron, zacisn�� z�by i czeka�.
Przez jedn� okropn� chwil� szybko�� opadania nie zmniejsza�a si�. Wygi�� z
trudem cia�o, by spojrze� do g�ry, przera�ony, �e spadochron m�g� si� zapl�ta� w
jedn� z trzech przeci�tych lin, nadal przywi�zanych do uprz�y, ale z prawdziw�
ulg� zobaczy�, �e spadochron zaczyna si� wysuwa� z plecaka. Natychmiast
nasi�kn�� wilgotnym powietrzem i min�a dobra chwila, zanim rozwin�a si� ca�a
czasza.
Odwi�za� resztki lin od uprz�y i odrzuci� je szerokim ruchem. Teraz opada� z
umiarkowan� pr�dko�ci�, hamowany przez g�sto�� powietrza, wynosz�c� na poziomie
morza oko�o tysi�ca dwustu sze��dziesi�ciu pi�ciu gram�w na centymetr
kwadratowy. Skrzywi� si�. Poziom morza. Znajdzie si� tam o wiele szybciej, ni�by
chcia�.
Jednak, gdy spojrza� w d�, zorientowa� si�, �e nie ma pod sob� wody. Owszem,
zobaczy� par� jeziorek, ros�o tu te� kilka samotnych drzew, ale poza tym teren
by� szary i odra�aj�cy. Nagle rozpozna�, co to jest i zblad� z przera�enia.
Moczary... niesko�czony ocean lepkiego, kleistego b�ota! W panice szarpn�� za
linki od spadochronu, jakby w ten spos�b m�g� przenie�� si� nad d�ungl�, t�
d�ungl� tak blisk�, a jednak tak bardzo oddalon� - o ca�e p� kilometra. J�kn��
i a� si� skuli�, wyobra�aj�c sobie, �e za chwil� pogr��y si� w bagnie.
Ale ju� po chwili �wiadomo�� �miertelnego niebezpiecze�stwa pobudzi�a go do
dzia�ania. Zacz�� manewrowa� spadochronem, by uzyska� maksymalny skr�t Niestety,
spostrzeg�, �e nie zdo�a dolecie� do drzew. Spadochron by� teraz zaledwie
siedemdziesi�t metr�w nad tymi straszliwymi moczarami. Chocia� d�ungla
rozci�ga�a si� zaledwie kilkadziesi�t metr�w dalej w kierunku p�nocno-
zachodnim, �eby do niej dotrze�, musia�by opada� pod k�tem co najmniej
czterdziestu pi�ciu stopni. Na nieszcz�cie nie by�o wiatru, wi�c nie zdo�a tego
osi�gn��. W tej samej chwili, kiedy o tym pomy�la�, niespodziewany powiew uni�s�
spadochron i popchn�� go w stron� d�ungli. Jednak wiatr by� za s�aby, by mu si�
to na co� przyda�o.
Chwila katastrofy zbli�a�a si� bardzo szybko. Skraj d�ungli znajdowa� si� tylko
o sze��dziesi�t metr�w, potem o trzydzie�ci. Za kilka sekund Jamieson dotknie
stopami cuchn�cego, zielono-szarego b�ota. Podkurczy� nogi i jednocze�nie obiema
r�kami szarpn�� za linki spadochronu. Ogromnym wysi�kiem owin�� je wok�
nadgarstk�w i uni�s� cia�o na wysoko�� ramion. Ale nawet to nie wystarczy�o. Ju�
ora� kolanami w b�ocie, a ci�gle jeszcze mia� jakie� dziesi�� metr�w do zaro�li,
kt�rych obecno�� oznacza�a suchy l�d.
Rozp�aszczy� si� na mi�kkim pod�o�u, by roz�o�y� r�wno ci�ar cia�a, chocia�
okropny s�ony od�r bagna niemal odbiera� mu dech. Zanim powietrze spod czaszy
spadochronu uciek�o zupe�nie, rozlu�ni� chwyt na linkach, �eby zaci�gn�a go jak
najdalej. Mo�e przypadek sprawi, �e...
Szcz�cie jeszcze go nie opu�ci�o. Oklapni�ty spadochron spad� na najbli�sze
krzaki i zaczepi� si� na tyle mocno, �e gdy Jamieson ostro�nie spr�bowa� go
poruszy�, nie przesun�� si� ani o centymetr. Jednak, na wp� zanurzony w b�ocie,
zapada� si� coraz bardziej. Kilka razy potrz�sn�� linkami, by uwolni� si� od
uprz�y, a potem ostro szarpn��. Bez skutku. B�oto wci�ga�o go nieub�aganie.
W rozpaczy poci�gn�� za linki, wk�adaj�c w to wszystkie si�y, i uda�o mu si�
cz�ciowo uwolni�. Jednocze�nie us�ysza� trzask rozrywanego materia�u i linki
przesta�y si� opiera�. Dr��c na ca�ym ciele, Jamieson �cisn�� je, a� poczu�
op�r, a potem zn�w bardzo mocno poci�gn��. Tym razem by�o mu �atwiej. Jeszcze
dwa poci�gni�cia i ze�lizn�� si� w bulgocz�ce b�oto.
Ci�gn�c jednostajnymi ruchami za linki, czo�ga� si� do przodu, dop�ki nie
zobaczy� w zasi�gu r�ki mocnych korzeni jakiego� krzaka. W ostatnim gwa�townym
przyp�ywie energii i obrzydzenia zarazem r�kami i nogami utorowa� sobie drog�
mi�dzy zaro�lami i rzuci� si� na spadochron, zaczepiony na wysokim krzewie.
Krzew ugi�� si� pod jego ci�arem, ale wytrzyma�.
Jamieson nie mia� ju� si�y na nic. Przele�a� na brzuchu d�ugie minuty, prawie
nie�wiadomy otoczenia.
Gdy wreszcie si� rozejrza�, ogarn�a go g��boka rozpacz. Znajdowa� si� na ma�ej
wysepce, oddzielonej od g��wnej masy drzew bagnem szeroko�ci jakich� trzydziestu
metr�w. Wysepka mia�a z dziesi�� metr�w d�ugo�ci i siedem szeroko�ci; w jej
g�bczastym, ale stosunkowo sta�ym gruncie uda�o si� urosn�� pi�ciu drzewom.
Najwy�sze osi�gn�o wysoko�� dziesi�ciu metr�w.
Jednak po chwili rozpacz ust�pi�a miejsca nadziei. Wszystkie drzewa razem
mia�yby troch� ponad trzydzie�ci metr�w d�ugo�ci. Wystarczaj�co, jak dla jego
cel�w. Ale... Pierwsza iskra nadziei zgas�a tek samo szybko, jak si� pojawi�a. W
plecaku mia� tylko ma�y toporek. Wyobrazi� sobie, jak �cina drzewa tym
toporkiem, obdziera z ga��zi i uk�ada jedno za drugim. Wyj�tkowo m�cz�ce i
czasoch�onne zaj�cie.
Usiad�, po raz pierwszy u�wiadamiaj�c sobie, �e ramiona przeszywa mu ostry b�l,
a cia�o ma napi�te. Poczu�, �e jest straszliwie gor�co. Ledwo widzia� s�o�ce. Na
zamglonym niebie wygl�da�o jak bia�a plama, ale wisia�o prawie dok�adnie nad
jego g�ow�. Na tej planecie, o d�ugim czasie obrotu, oznacza�o to, �e do zmroku
pozosta�o jeszcze jakie� dwana�cie godzin. Westchn�� i powiedzia� sobie, �e
powinien skorzysta� z tego, i� na wysepce jest stosunkowo bezpieczny, i troch�
odpocz��. Ale zaraz nawiedzi�o go wspomnienie gigantycznego ptaka, wi�c poszuka�
os�oni�tego miejsca. Wreszcie po�o�y� si� na wilgotnej trawie, pod g�stwin�
ga��zi.
Upa� by� tu troch� mniej dokuczliwy. Niebo nad g�ow� l�ni�o o�lepiaj�c� biel�,
powoduj�c b�l oczu.
Musia� zasn��, bo gdy uchyli� powieki, s�o�ce nie sta�o ju� prosto nad nim, lecz
przesun�o si� w kierunku horyzontu. Zapewne min�y co najmniej dwie godziny...
mo�e nawet trzy. Jamieson poruszy� si�, przeci�gn�� i stwierdzi�, �e wypocz��
ca�kiem nie�le i teraz mo�e si� zabra� do... w tym momencie zobaczy� co�, co
sprawi�o, �e jego umys� przesta� dzia�a�.
Przez b�oto, do lasu naprzeciwko, prowadzi� most u�o�ony z pni drzew o wiele
grubszych ni� te, kt�re ros�y na wysepce. Po jakim� czasie umys� Jamiesona zn�w
podj�� prac�. W ko�cu nie m�g� mie� �adnych w�tpliwo�ci, kto dokona� tego
wyczynu. A jednak, chocia� jego domys�y okaza�y si� s�uszne, ogarn�� go
nieokre�lony l�k, gdy masywne, niebieskie, niemal gadzie cia�o ezwala wychyn�o
znad krzak�w. Spojrza�o na niego troje stalowych oczu.
- Trevorze Jamiesonie, nie b�j si� - us�ysza� w g�owie. - Po namy�le doszed�em
do wniosku, �e tw�j spos�b widzenia spraw nie jest taki g�upi. Na razie ci
pomog� i...
Gorzki �miech Jamiesona uci�� t� transmisj�.
- Chcesz przez to powiedzie�, �e wpad�e� w tarapaty, z kt�rych nie potrafisz
wydosta� si� o w�asnych si�ach? C�, skoro zamierzasz zabawi� si� w altruist�,
b�d� musia� okaza� cierpliwo�� i zaczeka�, a� sam mi powiesz, co si� sta�o. -
W�o�y� plecak i skierowa� si� do mostu. - Nie spieszy mi si�. Namy�laj si�, ile
tylko chcesz, bo i tak mamy przed sob� d�ug� drog�.
2
Gigantyczny w�� wype�z� z d�ungli o trzy metry od sta�ego gruntu, tam, gdzie
ko�czy� si� most z pni, i o dziesi�� metr�w na lewo od ezwala. Jamieson, kt�ry
szed� ostro�nie, znajdowa� si� dopiero w po�owie mostu. On te� pierwszy zobaczy�
gwa�towne falowanie w�r�d wysokiej trawy obrze�onej purpur�. Zastyg� w miejscu,
gdy w g�r� wystrzeli�a ohydna, wielka g�owa, a za ni� ukaza�o si�
siedmiometrowe, ��tawe, l�ni�ce cia�o, grube prawie na metr. Ma�e �wi�skie
oczka gro�nie patrzy�y prosto w jego oczy.
Szok sparali�owa� Jamiesona, szok i os�upienie wobec takiego pecha. Dlaczego to
straszne stworzenie pojawi�o si� akurat w chwili, gdy znajdowa� si� w
rozpaczliwym po�o�eniu? Znieruchomia� ze strachu pod spojrzeniem tych p�on�cych
oczu. Na szcz�cie budz�ca groz� g�owa odwr�ci�a si� jednym p�ynnym ruchem i
oczka z �akom� fascynacj� wpatrzy�y si� w ezwala. Jamieson troch� si� rozlu�ni�.
Do strachu do��czy�a z�o��. Rzuci� ezwalowi cierpk� my�l:
- S�dzi�em, �e potrafisz wyczu� blisko�� niebezpiecznych zwierz�t, czytaj�c w
ich umys�ach.
Nie dotar�a do niego �adna odpowied�. Potworny w�� podpe�z� bli�ej �rodka
polany. P�aska, rogata g�owa ko�ysa�a si� lekko nad d�ugim faluj�cym cia�em.
Ezwal zacz�� si� powoli wycofywa�. Widocznie uzna� z �alem, �e nie jest w stanie
zmierzy� si� z tym gigantycznym stworzeniem.
Jamieson, ju� troch� spokojniejszy, przes�a� ezwalowi nast�pn� my�l:
- Mo�e ci� zainteresuje, �e niedawno dosta�em raport na temat Eristana II. Jak
wiesz, jestem szefem Wojskowej Komisji Mi�dzygwiezdnej. Zdaniem cz�onk�w naszej
ekspedycji zwiadowczej, planeta nie nadaje si� na baz� wojskow�, i to 2 dw�ch
powod�w: po pierwsze ze wzgl�du na to, �e zamieszkuj� j� wyj�tkowo gro�ne
ro�liny mi�so�erne, a po drugie z racji tego �licznego zwierz�tka, kt�re w tej
chwili mamy przed sob�. Oba gatunki s� tu bardzo rozpowszechnione. Ka�dy w��
p�odzi setki m�odych; ich liczb� ogranicza jedynie ilo�� po�ywienia, a nie jest
to zbyt wielkie ograniczenie, poniewa� �ywi� si� praktycznie wszystkimi innymi
gatunkami zamieszkuj�cymi planet�. Tak wi�c nie mo�na ich wytrzebi� przez
pozbawienie pokarmu. Osi�gaj� d�ugo�� czterdziestu pi�ciu metr�w i wag� o�miu
ton. W dodatku, w przeciwie�stwie do innych drapie�nik�w �yj�cych tutaj, poluj�
w dzie�.
Ezwal, kt�ry znajdowa� si� teraz ju� pi�tna�cie metr�w od w�a i nada! si�
cofa�, wys�a� Jamiesonowi szybk� seri� my�li:
- Jego pojawienie si� rzeczywi�cie mnie zaskoczy�o, ale tylko dlatego �e w m�zgu
tych w�y tli si� tylko niewyra�ne zainteresowanie d�wi�kami. Nie wyczuwam w
nich �adnych morderczych intencji. Ale to ju� nie ma znaczenia. Wa�ne jest to,
�e on si� tu pojawi� i �e jest niebezpieczny. Ocenia swoje szans�, chocia� w
spos�b bardzo prymitywny i nie wydaje mu si�, by m�g� mnie pokona�. Tak wi�c mi
nie grozi niebezpiecze�stwo z jego strony. On kieruje ca�� uwag� na ciebie.
- Nie b�d� taki pewny, �e jeste� bezpieczny - odpar� ostro Jamieson. - Ten kole�
przypomina nieruchaw� g�r� mi�ni, ale gdy atakuje, rozwija cia�o jak stalow�
spr�yn� i mo�e dosi�gn�� celu znajduj�cego si� w odleg�o�ci stu czy nawet stu
dwudziestu metr�w.
W odpowiedzi ezwala wyczuwa�o si� aroganck� pewno�� siebie:
- Mog� przebiec sto dwadzie�cia metr�w, zanim ty zd��ysz policzy� na palcach do
czterech.
- W tej d�ungli? Pi�� metr�w od skraju jest g�sta jak �ciana, a raczej jak wiele
�cian ustawionych jedna za drug�. Nie W�tpi�, �e dzi�ki swojej nadzwyczajnej
sile zdo�asz si� przez ni� przedrze�, ale nie tak szybko jak ten wa�, kt�ry ma
do tego odpowiedni� budow�. Mo�e w tej g�stwinie taka ma�a zdobycz jak ja
potrafi�aby mu umkn��, ale w twoim wypadku...
- A dlaczego my�lisz - przerwa� mu ezwal - �e by�bym na tyle g�upi, by ucieka� w
�rodek d�ungli, skoro mog� zosta� tu, na brzegu, gdzie nic nie b�dzie mi
przeszkadza�o?
- Dlatego - wyt�umaczy� Jamieson zimno - �e wpad�by� prosto w pu�apk�. Je�eli
dobrze pami�tam konfiguracj� terenu, kt�r� widzia�em z g�ry, kilkaset metr�w
dalej d�ungla ko�czy si� ostrym cyplem. Za�o�y�bym si�, �e w�� jest do��
sprytny, by to wykorzysta�.
Przez chwil� trwa�a cisza.
- Nie m�g�by� usma�y� go swoim pistoletem? - spyta� w ko�cu ezwal, wyra�nie
zak�opotany.
- �eby rzuci� si� na mnie w czasie, gdy b�d� dziurawi� jego tward� czaszk�, by
dosta� si� do malutkiego m�zgu? Te w�e sp�dzaj� po�ow� �ycia w bagnie i
poruszaj� si� w nim z tak� sam� �atwo�ci� jak na sta�ym gruncie. �a�uj�, ale w
pojedynk� nie mog� si� z nim zmierzy�.
Up�yn�o kilka pe�nych napi�cia i zdumienia sekund. W ko�cu ezwal zrozumia�, �e
nie mo�na ju� d�u�ej czeka� ani unika� dalszej rozmowy. Z obrzydzeniem wys�a�
my�l:
- Jestem sk�onny wys�ucha� twoich propozycji... ale pospiesz si�!
Jamieson zda� sobie spraw�, �e ezwal prosi go o pomoc, bo wie, �e j� otrzyma,
ale nie zamierza nic da� w zamian. Jednak nie mia� czasu na targowanie si�.
Wyja�ni� sucho:
- Musimy dzia�a� zespo�owo. W��, zanim zdecyduje si� na atak, ko�ysze g�ow�. Tak
zachowuj� si� prawie wszystkie gady, by zahipnotyzowa� ofiar� i uniemo�liwi� jej
wszelki ruch. Ale ko�ysanie hipnotyzuje r�wnie� samego w�a, bo koncentruje on
ca�� swoj� uwag� na ofierze. Kilka sekund po tym, jak zacznie ko�ysa� g�ow�,
strzel� mu w oczy, co go o�lepi. Wtedy musisz skoczy� mu na grzbiet, i to
szybko! Jego m�zg znajduje si� pod rogiem rosn�cym na g�owie. Spr�buj wyrwa� go
pazurami albo z�bami, podczas gdy ja b�d� usi�owa� go os�abi�, atakuj�c z
bliska. Uwaga! Zaczyna!
Ogromna g�owa ju� si� ko�ysa�a. Jamieson powoli uni�s� pistolet, usi�uj�c
trzyma� go prawid�owo, chocia� dr�a�y mu r�ce. Wreszcie uda�o mu si� wycelowa� i
nacisn�� spust.
Wbrew spodziewaniu w�� nie zamierza� toczy� desperackiej walki; po prostu nie
chcia� umrze�. Dymi�cy tu��w skr�ca� si� jeszcze p� godziny po tym, jak
Jamieson, trz�s�c si� z os�abienia, doszed� do ko�ca mostu i bezsilnie osun��
si� na ziemi�. Gdy wreszcie zdo�a� si� podnie��, ezwal siedzia� kilkana�cie
metr�w dalej na w�skim pasku piachu i przygl�da� mu si�. Wygl�da� dziwnie
pi�knie; jego niebieskie futro l�ni�o, a masywne cia�o wydawa�o si� pe�ne
wdzi�ku. Jamiesona troch� pocieszy� fakt, �e przynajmniej na razie istota o tak
pot�nych mi�niach, widocznych pod g�adk� sier�ci�, jest po jego stronie.
Spokojnie spojrza� ezwalowi w oczy i spyta�:
- Gdzie jest dysk antygrawitacyjny?
- Zostawi�em go jakie� pi��dziesi�t waszych kilometr�w na pomoc st�d.
Jamieson chwil� si� zastanawia�.
- Musimy tam wr�ci� - powiedzia� wreszcie. - Strzelaj�c do w�a, prawie do ko�ca
wyczerpa�em �adunek pistoletu. Potrzebuj� ogniwa atomowego, �eby uzupe�ni�
energi�, a jedyne, do kt�rego mog� mie� tu dost�p, znajduje si� w�a�nie na
dysku. Jeszcze nieraz b�dziemy musieli polega� na mojej broni. My�l�, �e
przyznasz mi racj�.
Ezwal milcza�.
Jamieson chwil� si� waha�, ale w ko�cu odezwa� si� stanowczo:
- Oczywi�cie rozumiesz, �e mog� tam dotrze� jedynie na twoim grzbiecie. Wr�c� na
wysepk� po linki spadochronu i sporz�dz� uprz��, kt�r� za�o�� ci na szyj� i
przednie nogi, �eby nie spa�� podczas jazdy. Co ty na to?
Zanim dumne stworzenie odpowiedzia�o, Jamieson wyczu� jego rozterk�.
- Bez w�tpienia - przekaza� ezwal z pogard� - jest to najlepszy spos�b na
przetransportowanie istoty tak s�abej jak ty. No dobrze, id� poszuka� linek.
Ju� po chwili Jamieson podchodzi� do ezwala, nadrabiaj�c min�. Z bliska masywne
cia�o wywiera�o jeszcze wi�ksze wra�enie; na odleg�o�� jego zr�czne ruchy
sprawia�y, �e stworzenie wydawa�o si� mniejsze. W por�wnaniu z nim Jamieson
poczu� si� naprawd� w�t�y. Rozwin�� na ziemi plecak spadochronu i zabra� si� do
majstrowania. Kilka razy, dotykaj�c cia�a ezwala przy nak�adaniu uprz�y, odczu�
s�ab� fal� obrzydzenia wysy�an� przez jego m�zg.
- Tak powinno by� dobrze - powiedzia� w ko�cu. Owin�� linki materia�em, by
uchroni� sk�r� ezwala przed obtarciem, i skrzy�owa� je mi�dzy jego przednimi a
�rodkowymi nogami, co dawa�o mu swobod� ruch�w. Paski tej oryginalnej uprz�y,
zawi�zane na karku ezwala, zwisaj�c, tworzy�y strzemiona, nie�adne, lecz
wygodne. Gdy wreszcie znalaz� si� na grzbiecie wielkiego stworzenia, poczu� si�
troch� bezpieczniej.
- Zanim ruszymy - powiedzia� uprzejmie - chcia�bym ci� spyta�, dlaczego
zmieni�e� zdanie. Wydaje mi si�...
Przy pierwszym dalekim skoku ezwala o ma�o nie wylecia� na ziemi�, wi�c potem
ju� tylko trzyma� si� kurczowo linek. Ezwal nie robi� nic, by u�atwi� podr�
niepo��danemu je�d�cowi. Gdy Jamieson troch� si� przyzwyczai� do niezwyk�ego
rytmu, w jakim ezwal galopowa� na swoich sze�ciu nogach, zacz�a mu si� podoba�
ta najdziwniejsza jazda, jak� kiedykolwiek w �yciu odby�. Ezwal bieg� nie
zalesionym pasem terenu; po lewej stronie d�ungla ucieka�a do ty�u w zawrotnym
p�dzie. Potem drzewa zamkn�y si� nad nimi jak sklepienie, bo wpadli na teren
zaro�ni�ty, cho� niezbyt g�sto. Ezwal wybiera� kierunek bez wahania, nie
zatrzymuj�c si� ani na chwil�, jakby jego nadzwyczajny instynkt wskazywa� mu
drog�, kt�r� przedtem tu przyby�.
Nagle wyemitowa� lakoniczny rozkaz:
- Trzymaj si� mocno!
Jamieson natychmiast zacisn�� r�ce na linkach i pochyli� si� do przodu,
jednocze�nie z ca�ej si�y wbijaj�c stopy w strzemiona; w sam� por�, bo ezwal ju�
napr�a� mi�nie i rzuca� si� gwa�townie w bok. Potem zebra� si� w sobie i da�
ogromnego susa do przodu.
O�lepiaj�ce uczucie szalonej pr�dko�ci prawie od razu min�o i Jamieson m�g� si�
rozejrze�. Przed oczami mign�o mu stado wielkich, czworono�nych zwierz�t, kt�re
zaraz znikn�y za drzewami. Nie wydawa�o si�, by zamierza�y ich goni�. I bardzo
m�drze z ich strony, pomy�la�. Wspania�e stworzenie, na kt�rego grzbiecie
jecha�, wi�ksze ni� tuzin, a gro�niejsze ni� sto lw�w razem wzi�tych, by�o
wystarczaj�co dobrze wyposa�one, by prze�y� na tej planecie. Jednak zadowolenie
Jamiesona szybko si� sko�czy�o. Przypadkowo spojrza� na korony drzew i zobaczy�
na niebie jaki� ruch. Podni�s� g�ow�, by lepiej widzie�, i wtedy z mgie� wy�oni�
si� okr�t kosmiczny.
Kr��ownik rulli!
Wielki okr�t, z d�ugim, ostrym dziobem, gro�nym i okrutnym kszta�tem przypomina�
wyci�gni�ty z pochwy miecz. Jamieson ze strachem obserwowa�, jak schodzi na
skraj d�ungli i znika w oddali. Bez w�tpienia zamierza� l�dowa�. Jamieson nie
potrafi� ukry� przera�enia. Pojawienie si� kr��ownika mog�o sprowadzi� na niego
nieszcz�cie.
Dotar�a do niego triumfuj�ca my�l ezwala:
- Wiem, co ci chodzi po g�owie. Raczej wola�by� sobie strzeli� w �eb, ni�
pozwoli�, by rulle ci� z�apali i wycisn�li z ciebie cenne informacje. Wydaje mi
si�, �e ten rodzaj heroizmu jest powszechny u obu stron, zar�wno w�r�d rulli,
jak i w�r�d ludzi. Ale uprzedzam: spr�buj tylko wydoby� pistolet, a ci� zgniot�.
Jamieson prze�kn�� tward� kul�, kt�ra utworzy�a mu si� w gardle. Ogarn�� go
zarazem wstr�t i nieprzytomna w�ciek�o�� wobec tak fatalnego zbiegu
okoliczno�ci. Czy ten okr�t musia� si� pojawi� w�a�nie tu i w�a�nie teraz?
W rozpaczy podda� si� rytmowi galopu ezwala. Przez chwil� nie czu� nic pr�cz
zapachu rozk�adu niesionego wiatrem i t�pych, regularnych uderze� sze�ciu n�g o
ziemi�. Wok� nich roztacza�a si� d�ungla; od czasu do czasu s�ysza� chlupot
zdradzieckich w�d. Jego po�o�enie by�o nie do pozazdroszczenia: niezwyk�a,
okropna jazda na grzbiecie stworzenia o niebieskiej sier�ci, kt�re go
nienawidzi... i wie o obecno�ci okr�tu.
- Jeste� szalony - odezwa� si� w ko�cu ponuro -je�eli wierzysz, �e rulle mog�
si� przyda� tobie lub twojej rasie.
Zna� t� spraw� tak dobrze i stanowi�a dla niego tak oczywist� prawd�, �e m�g� o
niej m�wi� niemal przez sen. Zachowuj�c jak najwi�ksz� ostro�no��, ze wzrokiem
wbitym w ga��zie zwieszaj�ce si� przed nimi, wypatrywa� okazji. Zako�czy� swoj�
wypowied� z autentycznym przej�ciem:
- Rulle to najbardziej zdradziecka, najbardziej nietolerancyjna, najbardziej
egocentryczna...
W ostatniej chwili, gdy ju� odmierza� odleg�o�� przed wykonaniem ryzykownego
skoku, jego plan musia� ulecie� z umys�u. Ezwal konwulsyjnym ruchem stan�� d�ba
i odskoczy�. Jamiesonem najpierw rzuci�o do przodu, a potem opad� na twardy jak
�elazo bark swojego wierzchowca. Cz�ciowo og�uszony, na o�lep walczy� o
odzyskanie r�wnowagi. Ezwal wierzga� dziko, ale on jako� zdo�a� si� uczepi�
uprz�y. Nied�ugo potem wydostali si� na pla�� nad szmaragdow� zatok�. Na ubitym
br�zowym piasku ezwal podj�� sw�j r�wny, niestrudzony galop.
Zupe�nie jakby niedawny incydent by� zbyt b�ahy, by o nim rozmawia�, ezwal
oboj�tnie rzuci� my�l:
- Z tego, co wyczyta�em w twoim umy�le, rozumiem, �e te istoty wyl�dowa�y,
poniewa� wykry�y niewielk� emisj� energii wydzielan� przez dysk
antygrawitacyjny.
Jamieson potrzebowa� paru sekund, by odzyska� oddech. Jeszcze dysz�c,
powiedzia�:
- Na pewno istnieje jaka� logiczna przyczyna. A je�eli nie wy��czy�e� dysku, tak
jak ja to zrobi�em ze statkiem...
- Tak, pewnie dlatego wyl�dowali - zamy�li� si� ezwal. - Je�li ich instrumenty
zarejestrowa�y r�wnie� to, �e strzela�e� do w�a, wiedz�, �e na planecie
znajduje si� kto�, kto prze�y� katastrof�. Najlepszym dla mnie rozwi�zaniem
b�dzie skierowa� si� prosto do nich, zanim oni nas znajd� i zaatakuj�.
- Jeste� g�upi! - krzykn�� Jamieson. - Zabij � nas obu, bo i ciebie, i mnie
potraktuj� jak wrog�w. Zreszt� jeste�my ich wrogami, i to dla jednej, jedynej
przyczyny: poniewa� nie jeste�my rullami. Je�eli nie potrafisz zrozumie� tak
prostej sprawy...
- Nale�a�o si� spodziewa�, �e to powiesz - przerwa� mu ezwal sardonicznie. - Ale
ja ju� wiele im zawdzi�czam. Po pierwsze strumieniem energii zniszczyli tw�j
statek i przy okazji jeden z bok�w mojej klatki. Po drugie odwr�cili ode mnie
wasz� uwag�, co pozwoli�o mi zbli�y� si� do ludzi i zabi� ich wszystkich, zanim
mnie zauwa�yli. Nie widz� powodu, dlaczego rulle nie mieliby przyj�� z
zadowoleniem oferty, kt�r� zamierzam im przedstawi� w imieniu mojej rasy. Chc�
im zaproponowa� pomoc w wyp�dzeniu ludzi z Planety Carsona. Przypuszczam, �e
informacje, jakie wyci�gn� z twojego umys�u, bardzo im si� przydadz�.
Jamiesona ogarn�a nieprzytomna z�o��. Odzyska� kontrol� nad sob� tylko dlatego,
�e mia� w tej chwili o wiele wa�niejsze sprawy na g�owie. Nie m�g� sobie
pozwoli� na poddanie si�, nawet je�eli zadanie wydawa�o si� niewykonalne. Musia�
przekona� to dumne, lecz naiwne stworzenie, �e jego plan jest zupe�nie szalony.
Wycedzi� oboj�tnie:
- Wyobra�asz sobie, �e potem rulle odejd� i pozwol� wam �y� w spokoju?
- Nie o�miel� si� zosta�!
Ten arogancki ton, �wiadcz�cy o ca�kowitym braku zrozumienia niebezpiecze�stwa,
zdumia� Jamiesona, ale te� zirytowa�. Z trudem si� opanowa�. Nie mo�na
zapomina�, powiedzia� sobie stanowczo, �e ta istota, chocia� inteligentna,
pochodzi ze spo�eczno�ci, gdzie nie istnieje kultura techniczna, a poza tym
nigdy dot�d nie mia�a do czynienia z rullami. Zacz�� wi�c m�wi� powoli, ale z
wielkim naciskiem:
- Ju� czas, �eby� si� dowiedzia� o pewnych sprawach. Cz�owiek przyby� na Planet�
Carsona zaledwie par� miesi�cy przed rullami. Podczas gdy wy, ezwale,
utrudniali�cie nam za�o�enie bazy, prowadzili�my w kosmosie walki, by jak
najd�u�ej odwlec przybycie rulli i uchroni� was przed najbardziej nielito�ciwymi
istotami, jakie wszech�wiat kiedykolwiek zrodzi�. Najlepsza bro� ludzi dor�wnuje
najlepszej broni rulli, ale pod pewnymi wzgl�dami maj� nad nami przewag�. Po
pierwsze ich technika jest starsza i rozwija�a si� bardziej konsekwentnie ni�
nasza. Po drugie maj� nie znan� nam zdolno�� modyfikowania i kontrolowania za
pomoc� w�asnych kom�rek pewnych fal elektromagnetycznych, ��cznie z falami widma
widzialnego. Jest to dziedzictwo po ni�szych gatunkach; podobne umiej�tno�ci
maj� ziemskie kameleony, z kt�rych rulle si� wywodz�. Dzi�ki tej zdolno�ci
potrafi� stosowa� kamufla�, co sprawia, �e nie mo�emy przenikn�� ich sieci
wywiadu.
Jamieson zamilk� na chwil�, maj�c przykr� �wiadomo��, �e ezwal nadal upiera si�
przy swoich planach. Jednak zaraz doda� zdecydowanym tonem:
- Nigdy nie zdo�ali�my wyp�dzi� rulli z �adnej planety, na kt�rej za�o�yli
koloni�. Za to oni w ubieg�ym wieku wyp�dzili nas z trzech bardzo wa�nych baz.
Sta�o si� to w ci�gu roku od pierwszego kontaktu, zanim jeszcze zdo�ali�my sobie
w pe�ni uprzytomni�, jak �miertelne zagro�enie stanowi�, i zanim postanowili�my
stawi� im czo�o niezale�nie od tego, ile nas to b�dzie kosztowa�o. A ty w�a�nie
z takimi istotami zamierzasz zawrze� sojusz przeciw ludziom?
- Owszem, i to za kilka minut - dosz�a do Jamiesona uparta my�l ezwala.
Ta reakcja by�a szokuj�ca. Wydawa�o si�, �e ezwal absolutnie nie przyj�� do
wiadomo�ci niczego, co Jamieson mu powiedzia�.
Jednak czas na dyskusje dobieg� ko�ca. Jamieson zda� sobie z tego spraw� w
jednej chwili, tak nagle, �e zadzia�a� odruchowo. W�a�nie dlatego m�g� doby�
broni bez wiedzy ezwala i skierowa� luf� w jego grzbiet. Triumfalnie nacisn��
spust; z lufy wydosta� si� bia�y p�omie�... i chybi� celu.
Min�o dobre kilka sekund, zanim Jamieson u�wiadomi� sobie ze zdumieniem, �e
kozio�kuje w powietrzu, bo ezwal zrzuci� go z grzbietu jednym gwa�townym ruchem.
Spad� w krzaki. Kolczaste liany dar�y mu ubranie, rani�y r�ce i przyczepia�y si�
do pistoletu, krew sp�ywa�a strugami. W ciemno�ciach d�ungli straci� orientacj�,
ale nie na tyle, by zapomnie� o najwa�niejszym: z rozpaczliw� determinacj�
trzyma� pistolet.
Upad� na bok, b�yskawicznie okr�ci� si� i wycelowa�, trzymaj�c palec na spu�cie.
W odleg�o�ci metra od z�owieszczej lufy ezwal wyprostowa� si� na ca�� wysoko��,
wykrzywi� pysk w gro�nym pomruku, po czym odskoczy� w bok i znikn�� w�r�d g�stej
ro�linno�ci.
Jamieson, oszo�omiony i dr��cy, ledwo powstrzymuj�c torsje, usiad� i zacz��
rozmy�la� o poniesionej kl�sce i o tym, co jeszcze m�g�by zrobi�, �eby jako�
wydosta� si� z tego beznadziejnego po�o�enia.
3
Wok� niego ros�y dziwaczne drzewa o grubych pniach; tak naprawd� nie by�y to
drzewa, lecz grzyby, ��tobrunatne, c�tkowane, przebijaj�ce si� z trudem na
wysoko�� dziesi�ciu czy dwunastu metr�w przez spl�tan� mas� kolczastych lian,
zielonych porost�w i czerwonawych traw. Ezwal bez najmniejszego wysi�ku torowa�
sobie drog� w�r�d tej g�stej dzikiej ro�linno�ci, jednak dla cz�owieka, kt�ry
szed� pieszo - a zw�aszcza wtedy, gdy nie o�miela� si� marnowa� resztek �adunku
w pistolecie -stanowi�a ona przeszkod� prawie nie do przebycia. W�ski pasek
piasku nad brzegiem morza niedawno skr�ci� w niew�a�ciwym kierunku i ezwal,
zanim zrzuci� Jamiesona z grzbietu, musia� zn�w zag��bi� si� w d�ungl�.
W ca�ej tej sytuacji Jamieson widzia� tylko jedn� dobr� stron�: przynajmniej nie
zanios� go wbrew woli na kr��ownik rulli.
Rulle!
Jamieson zerwa� si� na r�wne nogi. G�sta trawa zdradziecko si� pod nim ugi�a.
Szybko przebieg� na stabilniejszy grunt. Tam zacz�� m�wi� g�osem cichym i
monotonnym, wiedz�c, �e nawet je�eli ezwal, p�dz�cy przez chaos cieni i �wiat�a,
nie us�yszy s��w, to jednak zrozumie ich znaczenie.
- Musimy si� spieszy�. Instrumenty rulli na pewno zarejestrowa�y strza�y z
mojego pistoletu. Rulle b�d� tu lada chwila. To twoja ostatnia szansa, by
zrewidowa� swoj� opini� na ich temat. Zapewniam ci�, �e pomys�, by si� z nimi
pobrata�, jest zwyk�ym szale�stwem. Pos�uchaj mnie, bo m�wi� ci najczystsz�
prawde. Wysy�ali�my statki zwiadowcze na setki planet. Za�ogi tych, kt�re
zdo�a�y wr�ci�, raportowa�y, �e wszystkie planety s� ju� zasiedlone przez rulle.
Nie odkry�y �adnych innych istot o inteligencji wystarczaj�cej na to, by stawi�
zorganizowany op�r. A przecie� jakie� istoty rozumne musia�y przedtem �y�,
przynajmniej na niekt�rych planetach. Jak my�lisz, co si� z nimi sta�o?
Zmusi� si� do przerwania na chwil�, aby pytanie dotar�o do �wiadomo�ci ezwala,
ale zaraz podj��:
- Wiesz, co robi cz�owiek, gdy na jakiej� planecie spotka si� ze �lep�,
fanatyczn� wrogo�ci� mieszka�c�w? Mog� ci o tym opowiedzie�, bo z tak� sytuacj�
mieli�my do czynienia wiele razy. Poddajemy planet� kwarantannie, otaczaj�c j�
jednocze�nie kordonem okr�t�w wojennych dla obrony przez ewentualnym atakiem
raili. Potem po�wi�camy mn�stwo czasu... czasu, kt�ry rulle uwa�aliby za
stracony... na pr�by ustanowienia pokojowych stosunk�w z mieszka�cami planety.
Do�wiadczeni obserwatorzy badaj� ich kultur� i psychik�, �eby odkry� �r�d�o tej
wrogo�ci. Je�eli wszystkie pr�by zawodz�, w spos�b mo�liwie najmniej krwawy
obejmujemy w�adz� na planecie, a potem starannie usuwamy z tamtejszej kultury
elementy, kt�re uniemo�liwiaj� wsp�prac� z innymi rasami. Po up�ywie �ycia
jednego pokolenia zwracamy tubylcom ca�kowit� niezale�no�� i pozwalamy swobodnie
decydowa�, czy chc� przy��czy� si� do federacji, kt�ra obejmuje ju� prawie pi��
tysi�cy planet. Musz� ci powiedzie�, �e ani razu nie zdarzy�o si�, by ta ogromna
praca nie przynios�a spodziewanych efekt�w. Podaj� te przyk�ady tylko po to, by
ci wykaza�, jak wielka przepa�� istnieje mi�dzy metodami stosowanymi przez ludzi
i przez rulli. Zasadniczo nie ma �adnego powodu, aby�my zaj�li Planet� Carsona.
Wy, ezwale, jeste�cie wystarczaj�co inteligentne na to, by zrozumie�, kto jest
waszym prawdziwym wrogiem, je�eli tylko zechcecie zada� sobie troch� trudu i
pomy�le�. A ty masz szans� zastanowi� si� nad tym jako pierwszy.
Nie zosta�o ju� nic do powiedzenia. Jamieson czeka� d�ugo, ale nie dotar�a do
niego �adna odpowied�. Ogarn�o go zniech�cenie. Zbli�a� si� wiecz�r, przez
liany przenika�o zamglone �wiat�o s�o�ca. U�wiadomi� sobie nagle, �e jego
po�o�enie, ju� teraz trudne, nied�ugo stanie si� rozpaczliwe. Nawet je�eli uda
mu si� unikn�� raili, najdalej za dwie godziny wielkie drapie�niki i mi�so�erne
gady, �yj�ce na tej dziewiczej planecie, poczuj� g��d i wyjd� ze swoich
legowisk. Zrobi� wszystko, by dopa�� �upu, kt�ry, cho� o wiele lepiej uzbrojony,
na pewno padnie ich ofiar�. Mo�e gdyby znale�� jakie� drzewo, prawdziwe drzewo,
z porz�dnymi, solidnymi konarami, i zmajstrowa� z lian alarm...
Ruszy� powoli do przodu, unikaj�c g�stych zaro�li, w kt�rych mog�o si� ukrywa�
co� r�wnie ogromnego jak ezwal. Posuwa� si� z trudem i ju� po kilkuset metrach
rozbola�y go r�ce i nogi. W tym momencie dotar�a do niego pierwsza, prawie
niewyczuwalna wskaz�wka, �e ezwal ci�gle jeszcze jest w pobli�u. W jego g�owie
rozleg�a si� nagl�ca my�l:
- Jakie� stworzenie szybuje nade mn�. Obserwuje mnie! Wygl�da jak ogromny owad.
Jest tak du�y jak ty, ma przezroczyste skrzyd�a, niemal niewidoczne. Chyba
wyczuwam m�zg, ale jego my�li... nie maj� sensu! Ja...
- Nie maj� sensu? - przerwa� mu Jamieson g�osem st�umionym z przera�enia. -
Powiedz raczej, �e nie maj� sensu dla ciebie. Rulle bardziej r�ni� si� od
ciebie i ode mnie ni� my dwaj od siebie nawzajem. Przypuszcza si�, �e mog�
pochodzi� z innej galaktyki, chocia� ta teoria nie jest udowodniona. Wcale mnie
nie dziwi, �e nie potrafisz czyta� w ich umys�ach. - Nie przerywaj�c ani na
chwil� swoich wywod�w, wyrwa� bro� z kabury i teraz wciska� si� pod os�on�
krzew�w. - Ten rull leci na platformie antygrawitacyjnej, kt�ra jest o wiele
mniejsza i znacznie bardziej sprawna ni� cokolwiek, co my, ludzie, zdo�ali�my do
tej pory wynale��. To, co wygl�da jak skrzyd�a, to tylko rodzaj aureoli
powsta�ej dzi�ki temu, �e oni modyfikuj � fale �wietlne. Masz niebezpieczny
przywilej ogl�dania rulla w jego naturalnej postaci, kt�r� widzia�o bardzo
niewielu ludzi. M�g� pozwoli� ci na to dlatego, �e uwa�a ci� za bezrozumne
zwierz�... Jednak nie! Musia� przecie� dostrzec uprz��, w kt�rej jecha�em.
- Nie widzia�. - W zaprzeczeniu wys�anym przez ezwala mo�na by�o wyczu� ton
lekkiego obrzydzenia. - Pozby�em si� jej natychmiast po tym, jak si�
rozstali�my.
Jamieson pokiwa� g�ow�.
- A wi�c zachowuj si� jak zwierz�. Wycofuj si�, warcz na niego, ale uciekaj ile
si� w najg�stsze zaro�la, je�eli wystawi w twoim kierunku jedn� ze swoich
siatkowych wypustek. Znajduj� si� obok fa�d widocznych po obu bokach jego cia�a.
Nie nadesz�a �adna odpowied�.
Minuty ci�gn�y si� jak wieczno��. Jamieson nas�uchiwa� d�wi�k�w i pr�bowa�
zgadywa�, jak rozwija si� sytuacja. Czy ezwal, mimo niebezpiecze�stwa, z kt�rego
chyba zda� ju� sobie spraw�, spr�buje nawi�za� kontakt z rullem inaczej ni�
przez telepati�? A mo�e rull, uzmys�awiaj�c sobie, �e ma do czynienia z istot�
inteligentn�, uzna, �e korzystnie by�oby wej�� z ni� w przewrotny sojusz? To
by�oby jeszcze gorsze. Jamiesona przeszy� dreszcz na my�l o tym, co w�wczas
mog�oby si� zdarzy� na Planecie Carsona.
Zn�w wr�ci�y odg�osy d�ungli, ciche i denerwuj�ce. Dochodzi�y ze wszystkich
stron: trzask ga��zek �ami�cych si� pod nogami jakiego� ogromnego stworzenia,
ciche sapanie i warczenie; w jakim� nieokre�lonym miejscu, mo�e nawet blisko,
rozleg� si� z�owrogi, wibruj�cy krzyk. Jamieson wepchn�� si� jeszcze g��biej w
g�stwin� krzak�w i ostro�nie si� rozejrza�. Nie zdziwi�by si�, gdyby z cuchn�cej
mg�y, kt�ra opada�a na pogr��aj�c� si� coraz bardziej w ciemno�ciach ziemi�,
wysz�o gigantyczne, gro�ne stworzenie.
Nie m�g� ju� znie�� tego napi�cia. Musia� wiedzie�, co si� tam dzieje. Mo�e
ezwal jednak poszed� za jego rad�.
Skoncentrowa� si� i w milczeniu przes�a� my�l:
- Nadal ci� �ledzi?
Odpowied� przysz�a natychmiast:
- Tak. Chyba chce si� czego� o mnie dowiedzie�. Zosta� tam, gdzie jeste�. Mam
plan.
Jamieson gwa�townie si� wyprostowa�.
- Co� podobnego - zakpi�.
- Zagnam to stworzenie w twoim kierunku - wyja�ni� ezwal. -Zabijesz je swoim
pistoletem. W zamian pomog� ci si� dosta� do Cie�niny Demona.
Z Jamiesona natychmiast wyparowa�o ca�e znu�enie. Zachwycony wsta� i przeszed�
kilka krok�w, nie zwa�aj�c na niebezpiecze�stwa, jakie mu grozi�y.
Jedno by�o pewne: ezwal zrezygnowa� z zawierania sojuszu z rullami! Niewa�ne,
czy post�pi� tak dzi�ki ostrze�eniom Jamiesona, czy te� dlatego �e nie m�g�
pokona� bariery komunikacyjnej. Najwa�niejsze, �e przesta�o istnie� zagro�enie
powsta�e w chwili, gdy pojawi� si� kr��ownik rulli.
Nagle u�wiadomi� sobie, �e nie potwierdzi� formalnie, czy przyjmuje propozycj�
ezwala. Ju� mia� to zrobi�, gdy uderzy�a w niego agresywna fala my�li. Okaza�o
si�, �e potwierdzenie jest zbyteczne.
- Trevorze Jamiesonie, wyczu�em twoj� odpowied�, ale strze� si�! My�la�em o
zawarciu sojuszu z rullami tylko w jednym celu: po to, aby usun�� z naszej
planety ludzi, kt�rych uwa�amy za najwi�kszego wroga. Jednak mo�e nie wszyscy
moi wsp�plemie�cy by si� na to zgodzili. Mam nadziej�, �e jeste� gotowy. B�d�
tam za kilka sekund.
Z lewej strony Jamieson us�ysza� g�uchy stuk i szelest gniecionych krzak�w. Gdy
odg�osy sta�y si� g�o�niejsze, napr�y� mi�nie i uni�s� pistolet. Mimo mg�y
zobaczy� ezwala, biegn�cego z pozornym trudem na swoich sze�ciu nogach. Z
odleg�o�ci pi�tnastu metr�w jego stalowe oczy �wieci�y jak latarnie. Jamieson
wpatrzy� si� w faluj�ce mg�y, by wyodr�bni� ciemny kszta�t unosz�cy si� nad
g�ow� ezwala...
- Za p�no! - us�ysza� w umy�le krzyk. - Nie strzelaj, nie ruszaj si�! Jest ich
co najmniej dziesi�ciu i...
Bia�a b�yskawica o�wietli�a okolic�, blokuj�c emisj� my�li ezwala, a potem
zgas�a. Jamieson, ci�gle jeszcze o�lepiony niespodziewanym blaskiem i ca�kowicie
przez to bezbronny, po�o�y� si� na ziemi w oczekiwaniu na nieunikniony los.
Ale min�o kilka przera�aj�cych sekund i nic si� nie dzia�o. Gdy ju� odzyska�
cz�ciowo wzrok, zobaczy�, co go uratowa�o. Nie by� to �aden cud, lecz g�sta
mg�a. Chocia� by�a tak nieprzyjemna, jednak ukry�a go, gdy wszed� pod sklepienie
ga��zi. Po�o�y� si� na brzuchu i ostro�nie rozejrza�. Raz czy dwa zobaczy�
jakie� kszta�ty fruwaj�ce w powietrzu. Niepokoi� go brak najmniejszej nawet
oznaki, �e ezwal jeszcze my�li. Czy tak pot�na istota mog�aby zgin�� w jednej
kr�tkiej chwili, nie pr�buj�c nawet walczy� o �ycie?
Chyba jednak nie. Energia potrzebna do obezw�adnienia i zabicia ezwala musia�aby
spowodowa� jaki� ha�as. Bardziej prawdopodobne by�o, �e rulle zastosowali szok
mentalny. Nic innego nie mog�o spowodowa� tak zupe�nego zatrzymania my�li w tym
nadzwyczajnym umy�le.
Ten rodzaj og�uszania stosowano prawie wy��cznie w stosunku do zwierz�t i innych
ni�szych form �ycia, nie obeznanych ze skumulowanym efektem, jaki wywiera
o�lepiaj�ce �wiat�o. A ezwal, mimo posiadania niezwyk�ego m�zgu, by� w�a�ciwie
zupe�nie nieucywilizowany; nie wiedzia� nic o ludzkich wynalazkach i dlatego
zapewne okaza� si� bezbronny wobec mechanicznej hipnozy.
Takie rozumowanie doprowadzi�o Jamiesona do wniosku, �e rulle uznali ezwala za
zwyk�e, prymitywne zwierze.. Na podstawie jego wygl�du i sposobu zachowania,
jaki doradzi� mu Jamieson, wyci�gn�li ca�kiem logiczny wniosek. Do czego wi�c
by� im potrzebny �ywy? Mo�e zauwa�yli, �e nie pochodzi z tej planety, i chcieli
zorientowa� si�, sk�d przyby�? Chocia� planeta znajdowa�a si� wewn�trz
pier�cienia ludzkich baz wojskowych, rulle mieli do niej �atwy dost�p i by� mo�e
bywali tu ju� wcze�niej.
Jamieson u�miechn�� si� pod nosem. Je�eli rulle zabior� ezwala na sw�j statek w
przekonaniu, �e jest zwyk�ym zwierz�ciem, czeka ich gorzkie rozczarowanie, gdy
on tylko odzyska przytomno��. To zwierz� zabi�o ca�� za�og� ludzkiego statku
kosmicznego, a przecie� ludzie mieli przynajmniej jako takie poj�cie o
mo�liwo�ciach ezwali.
Nagle ciemne niebo na pomocy o�wietli�a b�yskawica, a po kilku sekundach rozleg�
si� grzmot.
Jamieson, nieprzytomnie podniecony, skoczy� na r�wne nogi. To nie by�a burza.
Ten d�wi�k pochodzi� z urz�dze� stworzonych przez ludzi. Natychmiast rozpozna�
salw� dwie�ciepi��dziesi�tek kr��ownika.
Kr��ownik! Ogromna jednostka, kt�ra przyby�a najprawdopodobniej z najbli�szej
bazy, znajduj�cej si� na planecie Kryptar IV. M�g� to by� albo rutynowy patrol,
albo poszukiwacze �r�d�a wy�adowa� energii.
Po chwili zobaczy� nast�pn� b�yskawic� i us�ysza� kolejny grzmot, tym razem
g�o�niejszy i bli�szy. Okr�t rulli b�dzie mia� szcz�cie, je�eli uda mu si�
uciec.
Ale rado�� Jamiesona nie trwa�a d�ugo. Ten nowy obr�t wydarze� nie na wiele mu
si� przyda. Czeka�a go noc pe�na niebezpiecze�stw. Wprawdzie nie musi si� ju�
obawia� rulli, ale poza tym w jego po�o�eniu nic si� nie zmieni�o. W trakcie
walki oba okr�ty odlec� daleko. Nawet je�eli kto� wy�le patrolowiec i je�eli
Jamieson go zauwa�y, nie b�dzie mia� �adnego sposobu, by da� mu zna�, �e tu
jest. No, mo�e zdo�a strzeli� z pistoletu, je�eli do tego czasu zostanie w nim
jeszcze cho� troch� energii.
Zrobi�o si� ju� tak ciemno, �e widzia� zaledwie na par� metr�w. Zagro�enie
ros�o. M�g� teraz polega� wy��cznie na wzroku i pistolecie. Jednak oczy nied�ugo
stan� si� zupe�nie bezu�yteczne, a resztk� �adunku w pistolecie trzeba zachowa�
jak najd�u