5622

Szczegóły
Tytuł 5622
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5622 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5622 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5622 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IZABELA SZOLC �wi�tokradztwo Znale�li j� tu� pod posadzk�. Ko�ci�ek nie mia� krypty, wi�c kiedy zerwali ubog� kamienn� p�yt� i ruszyli dwa czy trzy razy �opat�, narz�dzie stukn�o o nadpr�chnia�� trumn�. Wyci�gn�li j�. Towarzysze Zurbaran, Ribera i Murillo bezwiednie wstrzymali oddech. Inaczej ni� stary Velazquez, kt�ry tylko mamrota�: - To truposzka od trzystu lat. Tutaj nic smrodu nie zosta�o... Nie uwierzy� wi�c, kiedy do jego nozdrzy dotar� �wie�y zapach. Kwiat�w, hiszpa�skiej pomara�czy i trawy mokrej od rosy. Towarzysze patrzyli na jego zdumion� g�b�. - Capi? - Nie... - odpar� cicho, �agodnie. - No co tak wyba�uszacie ga�y! - warkn�� przestraszony t� �agodno�ci�. - Pachnie! Przekonany, �e towarzysze nie patrz�, ukradkiem nakre�li� wyuczony w dzieci�stwie znak krzy�a. - No! To wyci�gajmy �wi�t� - rzuci� ostro Francisco Zurbaran. S�owa powr�ci�y echem od ko�cielnych mur�w. W�adza nie lubi�a �wi�tych, byli dla niej konkurencj�. Prosty cz�owiek wola� i�� z pro�b� do �wi�tej, pomodli� si� i obieca� wota ni� i�� po pro�bie do w�adzy. �wi�ta, w przeciwie�stwie do w�adzy, nie robi�a z cz�owieka szmaty. Nie patrzy�a mu podejrzliwie na r�ce, bo wiedzia�a, �e r�ce te z�o�one s� do modlitwy. W�adza nigdy nie mog�a by� tego pewna. Dlatego przekonywa�a, �e wiara w �wi�t� to zabobon i ciemnota. W�adza nigdy nie przyzna�aby, �e �wi�tej si� boi; szczeg�lnie, i� �wi�ta formalnie by�a martwa i od dawna pogrzebana... Tote� w�adza wymy�li�a, �e �wi�t� najlepiej usun��. Wykopa� z ko�cio�a, zw�oki spali�, popio�y rozsypa�. Ludzi wzburzonych �wi�tokradztwem przekona�, �e takie barbarzy�stwo (bo w�adza rzecz jasna b�dzie zdumiona i oburzona "karygodnym incydentem") z pewno�ci� zostanie os�dzone, a winnych si� ukarze. Koz�ami ofiarnymi zostan� towarzysze: Francisco Zurbaran, Jusepe Ribera, Bartolome Esteban Murillo i Diego Velazquez. G�o�no wypu�ci� powietrze naciskaj�c na �om. Wieko trumny p�k�o i podskoczy�o. Spojrza� przez szpar�: w �wietle tuzina �wiec dostrzeg� r�bek zetla�ego r�kawa i co� bia�ego. - No, podnie�cie jeszcze, towarzyszu Esteban. To by�a jej d�o�. �wi�ta le�a�a przed nimi nie tkni�ta rozk�adem. Zapad�a g�ucha cisza. By�a m�odziutka i bardzo �adna. Jej w�osy skrywa� dobrze zachowany zakonny kornet, ale po ciemnych rz�sach i brwiach mo�na si� by�o wiele domy�la�. Nawet barwy oczu. - Wygl�da, jakby spa�a - wyb�ka� najm�odszy, Jusepe. - Dalej, przenosimy j� do worka - zakomenderowa� �niady towarzysz Zurbaran. Garbaty Murillo us�u�nie nadstawi� parciany w�r. - Ale ona jest ciep�a - b�kn�� Velazquez. - I oddycha... Odskoczyli jak oparzeni. - To, kurwa, �art?! �wi�ta otworzy�a oczy, kt�re wbrew przewidywaniom okaza�y si� niebieskie, i szepn�a: - Czy to ju� Ten Czas? Jedyn� pewn� rzecz�, kt�r� wiedzieli o niej ludzie, to to, �e... by�a �wi�ta. Pochodzenie, imi�, nawet �wi�te uczynki, a tak�e przyczyna �mierci zagin�y w niepami�ci mieszka�c�w. U st�p ko�cielnego wzg�rza tryska�o �r�de�ko �wi�tej, kt�re mia�o moc uzdrawiaj�c�. �lepi po przemyciu oczu odzyskiwali wzrok; ob�o�nie chorzy si�y. Wiele dobrego �wi�ta uczyni�a. Najszybciej otrz�sn�� si� z os�upienia towarzysz Zurbaran. Nigdy nie zapomnia�, �e wszystko, co niezwyk�e, niezwyk�e jest wy��cznie z pozoru i daje si� wyt�umaczy� racjonalnymi argumentami. Te klechy wpuszczaj� lud w ciemnot�, by swobodniej nim kierowa�. - Nie st�jcie tak, Velazquez! - ostro zgromi� starego i stukn�� go w rami�. Tamten zadr�a�. - We�miecie przydzia�owy rower, co to zosta� przed przybytkiem, i pojedziecie mi natychmiast po towarzysza komisarza. - To cud... - wyszepta� poblad�ymi wargami Jusepe. - Ju� towarzysz komisarz ustali, co to. Tylko Bartolome Esteban Murillo nie spogl�da� na �wi�t�, kt�ra najwyra�niej zmartwychwsta�a. By� wpatrzony w oblicze ich niepisanego towarzysza przyw�dcy. �aden grymas, �adna tworz�ca si� zmarszczka nie usz�y uwadze Estebana. Tymczasem niezatrzymany przez nikogo towarzysz Jusepe zrobi� kilka krok�w do przodu. Wystarczaj�co du�o, aby spokojnie dosi�gn�� palcami brzegu trumny. �wi�ta w niej usiad�a. Oddycha�a �wiszcz�co jak kto�, kto biega zagubiony po ciemnym lesie. - To nie to, o czym my�lisz... - powiedzia� cicho Ribera. Jego babka mawia�a, �e zmar�ych s� w stanie obudzi� tylko tr�by S�du Ostatecznego. Tylko �e babka Jusepe by�a dawno martwa, a on nie s�ysza� �adnych tr�b... - To co? - spyta�a �wi�ta. Wzruszy� ramionami. Pochyli�a g�ow�: - Chce mi si� pi�. Dobrzy ludzie, dajcie mi co� do picia. Stary mkn�� szybko i po cichu. By� przej�ty rol� pos�a�ca, ale nie na tyle, aby my�li w jego g�owie ucich�y. Nie w�tpi�, �e zadziwi� w�adz� tym, co odkryli. Mo�e nawet j� wzmocni�... �ywa �wi�ta takiej dobrej i m�drej w�adzy na pewno zechce pomaga�. Jednym u�ciskiem d�oni na umajonej trybunie przerwie konflikt z rebeliantami, kt�rzy od tylu lat pustosz� ojczyst� ziemi�. Sko�czy si� wojna domowa. Mocniej nacisn�� na peda�y. �wi�ta poci�gn�a �yk z podanej przez garbusa manierki i natychmiast go wyplu�a. - To w�dka - usprawiedliwi� si� towarzysz Murillo. - Nie macie wody? - pisn�a. - Towarzyszu Murillo, wylejcie ten alkohol i przynie�cie wody ze �r�de�ka - rozkaza� Francisco Zurbaran staj�c w szerokim rozkroku, z r�koma skrzy�owanymi na piersiach. Czeka� na rozw�j wypadk�w. - Prosz� �wi�t� - Bartolome Esteban poda� jej nape�nion� od nowa manierk�. - Cudowna woda - dziewczyna u�miechn�a si� promiennie. Nagle wzdrygn�a si�. - Jak ty� do mnie, cz�owieku, powiedzia�? Milczeli. - Przyjedzie towarzysz komisarz, to wszystko wam wyja�ni - odezwa� si� w ko�cu Zurbaran. - Tak - przymkn�a oczy. Du�o zrozumia�a. Wyci�gn�a r�k� do cz�owieka, kt�ry by� najbli�ej: - Towarzyszu, ja jestem Estrella. Tak oto tr�jka towarzyszy pierwsza pozna�a dawno zapomniane imi� �wi�tej. Estrella znaczy gwiazda. Czy jednak by�o to dobre imi� dla �wi�tej? Nie, ani dla �wi�tej, ani dla towarzyszki. Bardziej ju� odpowiednie wydawa�o si� Ines, Czysta. Mog�aby te� nazywa� si� Manuela. B�g z wami... W ostateczno�ci pasowa�a te� wznios�a Elmira. Taka bli�ej niebios. Imi� surowe, godne dawnej kr�lowej - to by�oby do przyj�cia. Ta �wi�ta musi jednak by� Estrell�! Z tego sztandarowego imienia pr�no�ci i bur�uazji trzeba si� b�dzie towarzyszowi komisarzowi na pewno wyt�umaczy�. �wi�ta kaszln�a raz i drugi, a potem zwymiotowa�a na posadzk�, niebezpiecznie przy tym wychylaj�c si� z trumny. - Nie wszystko z ni� w porz�dku - zauwa�y� po cichu Esteban. - Przecie� to truposzyca. �wi�ta gwa�townie odwr�ci�a si� ku Franciscowi. Wstrz�sa�y ni� konwulsje. Zobaczyli, �e p�acze. �zy pada�y na zgruchotan� nagrobn� p�yt�, na kt�rej nie by�o �adnych napis�w, tylko prosty krzy�. - Dlaczego psujecie m�j gr�b? Dlaczego go psujecie?! Zetla�y ze staro�ci habit uwolni� ma�� pier�, kt�ra podnosi�a si� i opada�a z gor�czkowym oddechem. Kornet zsun�� si� z g�owy, w�osy by�y �ci�te do go�ej sk�ry. M�czy�ni poczuli si� jeszcze bardziej nieswojo. Zak�opotany Francisco zdj�� du�� marynark� z przyczepionym znaczkiem w�adzy i okry� ni� �wi�t�. - B�d� cicho. Teraz wydawa�a si� jeszcze drobniejsza, delikatna. Bardziej obca. - Czemu zosta�a� zakonnic�? - Nie pami�tam. Zurbaran stanowczo odsun�� Riber� i wyj�� �wi�t� z trumny. Murillo dopiero teraz zauwa�y�, �e obok wci�� le�y zwini�ty i przygotowany na zw�oki worek. - Pami�tasz co� stamt�d? - dopytywa� si� Zurbaran. - Nie pami�tam - powt�rzy�a g�o�niej. - Tylko to, �e umiera�am. Pokiwa� g�ow�. Powzi�� decyzj�: - Towarzyszu Murillo, wy idziecie ze mn�. Ribera, zosta�! Przeganiani przez swoje cienie wyszli na zewn�trz, w umykaj�c� ju� noc. Cho� ludzie zaciekle protestowali, babka kaza�a malutkiemu Riberze rozebra� si� i po�o�y� w p�ytkiej wodzie. Nagi ch�opiec pr�bowa� wstydliwie zakry� tworz�ce si� samoistnie rany na ciele. Na brzuchu, piersiach i udach mia� ob�a��ce ze sk�ry rozleg�e plamy. Bola�y przy ka�dym dotkni�ciu silniejszym od mu�ni�cia. Babka m�wi�a, �e �r�de�ko �wi�tej go uleczy. Uwierzy� w to. Trzyma� si� po dziecinnemu tej nadziei. No i cud nast�pi� - po k�pieli rany zasklepi�y si�. Ribera zosta� namacalnym dowodem istnienia dobra i boskiej mocy. W tajemnicy, aby nikt nie m�g� pos�dzi� go o �wi�tokradztwo, ch�opczyk zanosi� w ofierze wotywnej cz�stk� siebie: gubione mleczne z�by. Zakopywa� je obok �r�de�ka. Kiedy to czyni�, jego serce wype�nia�a wdzi�czno�� i mi�o��. Obydwoje siedzieli na brzegu trumny. M�czyzna wierci� si� niespokojnie, ona, z pionow� zmarszczk� pomi�dzy brwiami, wpatrywa�a si� w swoje d�onie, jakby widzia�a je po raz pierwszy. - To jak nazwa� mnie ten garbaty cz�owiek... - Tak? - Co mi si� przytrafi�o, kiedy by�am... martwa? - Uratowa�a� mi �ycie. U�miechn�a si� i pokr�ci�a przecz�co g�ow�. - Ale� tak! Uleczy�a� mnie... Mia�em cia�o w ranach... B�ogos�awione przez Ciebie wody �r�de�ka, �wi�ta Pani! Ja... - Nie! - zerwa�a si� na r�wne nogi. Te� wsta�. - Uleczonych by�y setki! �lepi, kulawi, umieraj�cy, dzieci i staruszkowie. Wszyscy! - Nie chc� tego s�ucha�! - krzykn�a. - Czemu? - wyb�ka�. - Jeste� �wi�t�. Czcz� Ci�... Czcz�... Inaczej nie kazano by nam niszczy� Twojego grobu... Przepraszam - opami�ta� si�. - Towarzyszu Jusepe - opar�a mu r�ce na ramionach. - Nie jestem �wi�t�. Jestem Estrell�. Przez moment m�czyzna rozp�ywa� si� z rozkoszy i ja�nia� pod jej dotykiem. - O tak. Jeste� �wi�t� Estrell�. Ukochan�... - To czemu mi to robisz?! - uderzy�a Jusepe pi�ciami w pier�. Potem ukry�a twarz w jego marynarce. Us�yszeli za sob� g�os towarzysza Zurbarana: - Towarzysz Ribera nie do ko�ca ma racj�. Estrella nie �yje. Postanowili j� zabi�. W ko�cu przybyli po trupa. To czysta formalno�� - przecie� by�a trupem. Jedno uderzenie �opat� w kark wystarczy, by jej o tym przypomnie�. Potem ju� tylko z�o�� raport z dobrze wykonanej ekshumacji i likwidacji szcz�tk�w; Gwiazda zga�nie, jakby jej nigdy nie by�o. Dla w�adzy b�dzie to koniec k�opotliwych pielgrzymek do relikwii. Koniec cud�w, bo przecie� cud�w nie ma. To, co jest, mo�na racjonalnie wyt�umaczy�. W�adza potrafi to zrobi�. Dlatego jest w�adz�, �e potrafi. �wi�ta odsun�a si� na bezpieczn� odleg�o��. Oczy mia�a rozszerzone strachem. Spazmatycznie �apa�a powietrze szeroko otwartymi ustami. �wita�o. �wiece dopala�y si� jedna po drugiej; wn�trze ko�cio�a wype�nia�o si� md�ym brzaskiem. Ptaki g�o�no �piewa�y. Ribera zas�oni� dziewczyn� swymi plecami. - O czym to towarzysze tak d�ugo rozprawiali? Murillo nerwowo zachichota�. �ciska� ju� trzonek �opaty. - Towarzysz komisarz zjawi si� niebawem. Musimy doko�czy� swoj� prac�. Rozwi�za� przej�ciowe problemy - powiedzia� niby zamy�lony Francisco. - Towarzysze, oszaleli�cie... Murillo wysun�� si� do przodu, stukn�� �opat� o kamienn� posadzk�. - To ta truposzka jest szalona. �wi�ta przesun�a r�k� po twarzy; na palcach pozosta� pot i kurz. Kiedy trzyma�a d�onie przy nosie, czu�a na nich sw�j oddech. Czterech towarzyszy, ko�ci�, habit, trumna, �wierkanie dobiegaj�ce z zewn�trz, w�asne �ywe, bij�ce serce... Mia�a w g�owie pustk�. - Poczekajmy do przyjazdu komisarza! Nim zdo�ali zareagowa�, pu�ci�a si� biegiem wzd�u� nawy, w kierunku drzwi. Wrota by�y ci�kie, ale nie zamkni�te. Mog�y ust�pi�. - �apcie j�, Murillo! - Ale� to jest �wi�ta, Francisco - p�aczliwie protestowa� Ribera. Zimne, przesycone wilgoci� powietrze wtargn�o do �wi�tyni. Trumna j�kn�a i rozpad�a si� na kawa�ki. Towarzysz Velazquez z trudem utrzymywa� r�wnowag�, pr�c na rowerze do ko�ci�ka. Spocone r�ce �lizga�y si� na kierownicy. Serce t�uk�o mu si� w piersi jak sp�oszony zaj�c. "To niemo�liwe! Niemo�liwe!!!" W�adza skapitulowa�a. Rower znienacka zajecha� jej drog�, podcinaj�c nogi. Upad�a w b�oto. Na chwil� oczy �wi�tej i Diega Velazqueza spotka�y si�. Potem on wsta� niezgrabnie, chc�c zatrzyma� wybiegaj�cych z ko�cio�a towarzyszy. - Towarzyszu Zurbaran... Och, towarzyszu Zurbaran... - wpad� tamtemu w ramiona. Francisco skrzywi� si� i odepchn�� go: - Gdzie towarzysz komisarz? Esteban Murillo opiera� �opat� na w�t�ym ramieniu kl�cz�cej dziewczyny. Jego zdeformowane mi�nie gra�y pod ubraniem. Jusepe Ribera sta� w drzwiach. - To �wi�ta - powtarza� mechanicznie. Nagle zacz�� si� modli�, zapomniane s�owa rwa�y si� i pl�ta�y. - Gdzie komisarz, Velazquez? - Zurbaran poci�gn�� starego za wystrz�piony krawat. - Towarzysz komisarz ju� nie przyjedzie... - wyj�ka� tamtem. - To koniec �wiata! - krzykn�� rozdzieraj�co. - Rebelianci opanowali Madryt, towarzyszu Zurbaran. �opata wysun�a si� z r�k Estebana; utkn�a na moment w gruncie, po czym wolno upad�a na bok. Velazquez zala� si� �zami jak ma�e dziecko. Rozpacza� g�o�no szlochaj�c i poci�gaj�c nosem. - Id�. Dw�ch m�czyzn spogl�da�o za odchodz�c�. - Estrello... - szepn�� jeden z nich. Do warg przyciska� z�o�one w ge�cie modlitwy d�onie. Drugi milcza�, a jego r�ce zwisa�y bezw�adnie wzd�u� tu�owia. P�niej poruszy� si�, by mechanicznym gestem zapi�� guziki nie istniej�cej, we�nianej marynarki - g�rski wiatr dotkliwie siek� jego plecy os�oni�te p��cienn� koszul�.