562
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 562 |
Rozszerzenie: |
562 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 562 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 562 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
562 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jack L. Chalker
P�noc przy studni dusz
Pierwszy tom z cyklu "�wiat studnia"
Ksi��k� t� po�wi�cam Rogerowi �elaznemu, Markowi Owingsowi, Applesusan, Avedon i Suzy Tiffany z ca�kiem odmiennych powod�w.
Dalgonia
Masowe morderstwa zwykle tym szokuj�, �e okoliczno�ci, w kt�rych wyst�puj�, trudno przewidzie� czy wyt�umaczy� wcze�niejszym post�powaniem mordercy. Tak w�a�nie by�o w przypadku masakry Dalgonii.
Dalgonia jest nag�, skalist� planet� w pobli�u gasn�cej gwiazdy, sk�pan� w upiornym, czerwonawym �wietle, kt�rego promienie przes�aniaj� z�owieszcze urwiska, rzucaj�c ponury cie�. Z atmosfery Dalgonii zosta�o tak niewiele, �e trudno przypuszcza�, by kiedykolwiek istnia�o tu �ycie;
woda znik�a lub, podobnie jak tlen, zosta�a uwi�ziona g��boko w ska�ach. Krajobraz spowija ciemnoczerwona, blada s�oneczna po�wiata stygn�cego �aru, zbyt s�aba, aby roz�wietli� ciemn� lini� horyzontu, na kt�rej jedynie b��kitnawa mgie�ka pozwala si� domy�le� ukrytych kszta�t�w.
W tym widmowym" �wiecie naprawd� straszy�o.
W ruinach miasta, kt�re trudno by�o odr�ni� od skalnych z�om�w otaczaj�cych je wzg�rz, zamar�o w ciszy dziewi�� postaci. S�siedztwo skr�conych iglic i zdruzgotanych zielonkawo-br�zowych wie�yc upodabnia�o je do kar��w. Tylko bia�e kombinezony pozwala�y je dostrzec w tym milcz�cym �wiecie mrocznego pi�kna.
Samo miasto wygl�da�o tak, jak gdyby, zbudowane w zamierzch�ej przesz�o�ci z �elaza, zosta�o poddane niszcz�cemu dzia�aniu rdzy i 'soli jakiego� martwego morza. By�o, tak jak i ca�y ten �wiat, ciche i martwe.
Sylwetki, zag��biaj�ce si� w ruiny miasta, je�li im si� przyjrze�, ujawnia�y sw� przynale�no�� do gatunku okre�lanego jako ludzki, zamieszkuj�cego najm�odsz� cz�� spiralnego ramienia swojej galaktyki. Grupk� pi�ciu kobiet i czterech m�czyzn prowadzi� szczup�y m�czyzna w �rednim wieku. Na skafandrze wypisane by�o imi� Skander.
Jak po wielekro� przedtem, zatrzymali si� przed na wp� zdruzgotan� bram� miejsk�, przygl�daj�c si� niewiarygodnym i jednocze�nie wspania�ym ruinom.
Imi� moje Ozymandiasz. Sp�jrzcie na moje dzie�o, o pot�ni, i porzu�cie nadziej�! Nie pozosta�o nic pr�cz niego...
Te s�owa poety z niemal zapomnianej przesz�o�ci dobrze oddawa�y ich uczucia i my�li. W umys�ach tysi�cy innych, kt�rzy rozgl�dali si� i szperali w�r�d podobnych ruin z g�r� dw�ch tuzin�w innych martwych planet, r�wnie� rozbrzmiewa�y owe niesko�czone pytania, kt�re zdawa�y si� nie mie� odpowiedzi:
Kim byli ci, kt�rzy zdo�ali wznie�� tak �wietne budowle? Dlaczego wymarli?
Wzdrygn�li si�, gdy g�os Skandera, rozbrzmiewaj�c w ich odbiornikach, wytr�ci� ich z milcz�cego podziwu.
- Poniewa� jest to wasza pierwsza wycieczka do ruin Markowa, winien wam jestem kr�tkie wprowadzenie. Wybaczcie, �e b�d� to informacje ju� wam znane, warto je sobie jednak chyba od�wie�y�.
- Jared Mark�w natrafi� na pierwsz� z tych ruin przed wieluset laty na planecie odleg�ej o z g�r� sto lat �wietlnych st�d. To pierwsze spotkanie naszego rodu ze �ladami inteligencji w naszej galaktyce wywo�a�o ogromne emocje. Wiek tych ruin, jak si� p�niej okaza�o - najm�odszych, oceniono na ponad �wier� miliona lat. Okaza�o si� wi�c, �e w czasie, gdy nasz gatunek tkwi� jeszcze w jaskiniach, bawi�c si� �wie�ym wynalazkiem ognia, kto� inny - ci ludzie - w�adali olbrzymim mi�dzygwiezdnym imperium, kt�rego granic nie znamy do dzi�. Wiemy tylko, i� na jego �lady natrafiamy tym cz�ciej, im bardziej posuwamy si� w g��b galaktyki. Jak dot�d nie potrafili�my wyja�ni�, kim byli ci ludzie.
- Czy nie pozosta�y po nich jakie� narz�dzia, sprz�ty, bro�? - rozbrzmia� kobiecy g�os.
- Nie, �adne, o czym powinna� wiedzie�, obywatelko Jainet - zabrzmia�a odpowied� w oficjalnym tonie z �agodn� przygan�.
- To w�a�nie jest w tym wszystkim takie denerwuj�ce. Owszem, miasta, kt�re daj� pewne podstawy, a�eby wnioskowa� o naturze budowniczych, ale �adnych mebli, �adnych
obraz�w, �adnych sprz�t�w, daj�cych cho�by mgliste wyobra�enie o potrzebach u�ytkownik�w. Komnaty, jak si� przekonacie, s� zupe�nie puste. Nie znaleziono r�wnie� cmentarzy, nie natrafiono te� w og�le na �lad jakichkolwiek mechanizm�w.
- To z powodu komputera, prawda? - powiedzia� inny, g��bszy g�os kobiecy, nale��cy do Marino, kr�pej dziewczyny ze �wiata o du�ej sile grawitacji.
- Tak - przyzna� Skander. - Chod�my jednak! Porozmawiamy w drodze do miasta.
Ruszyli, dochodz�c wkr�tce do szerokiego mo�e na pi��dziesi�t metr�w bulwaru. Po obu jego stronach bieg� rodzaj chodnik�w, szerokich na 6-8 metr�w, przypominaj�cych ruchome chodniki kosmicznych terminali, prowadz�ce do wr�t za�adowczych. Nie by�o jednak wida� �adnego pasa transmisyjnego; chodniki by�y z tego samego zielonkawo--br�zowego kamienia, czy metalu, czy czymkolwiek by� materia�, z kt�rego zbudowano ca�e miasto.
- Skorupa tej planety - ci�gn�� Skander - ma �rednio oko�o 40-45 kilometr�w grubo�ci. Pomiary, dokonane na tej i innych planetach, tworz�cych �wiat odkryty przez Markowa, ujawni�y wsz�dzie istnienie grubej na mniej wi�cej kilometr warstwy o odmiennej budowie, pomi�dzy skorup� i le��cym pod ni� naturalnym p�aszczem skalnym. Odkryli�my, �e warstw� t� zbudowano sztucznie z materia�u, kt�ry b�d�c w zasadzie mas� plastyczn�, wydaje si� wykazywa� jednak cechy materii �ywej - tak przynajmniej s�dzimy.
Jeste�cie wytworem najlepszych technik in�ynierii genetycznej, istotami doskona�ymi zar�wno w sensie fizycznym jak psychicznym, wybra�cami swoich ras, najlepiej dostosowanymi do �rodowiska waszych rodzinnych planet. A jednak jeste�cie czym� znacznie wi�kszym, ni� sum� sk�adowych cz�ci. Wasze kom�rki, zw�aszcza kom�rki m�zgowe, gromadz� dane w zadziwiaj�cym i nie s�abn�cym tempie. Jeste�my przekonani, �e komputer, ponad kt�rym st�pacie, zosta� zbudowany ze sztucznych kom�rek m�zgowych o niesko�czonej z�o�ono�ci. Pomy�lcie! Ca�� planet� otula gruba
na kilometr warstwa czystego m�zgu. Jeste�my r�wnie� przekonani, i� w pe�ni zestrojono go z indywidualnymi falami m�zgowymi poszczeg�lnych mieszka�c�w tego miasta!
- Wyobra�cie sobie, je�li umiecie: pragniecie czego� i ju� si� to pojawia. Jedzenie, meble - je�li ich w og�le u�ywali - nawet dzie�a sztuki, kreowane w umy�le, kt�ry ich zapragn�� i urzeczywistniane przez komputer. Samo pojawienie si� potrzeby uruchamia�o mechanizm jej zaspokojenia!
- Ta teoria wyja�nia powstanie �wiata, kt�ry widzimy, nie t�umaczy jednak przyczyn jego upadku! - zapiszcza� m�odzie�czy g�os Yarnetta, najm�odszego z grupy i chyba najbystrzejszego, a na pewno obdarzonego najwi�ksz� wyobra�ni�.
- Zupe�nie s�usznie, obywatelu Varnett - przyzna� Skander. - S� trzy szko�y my�lenia. Jedna zak�ada, �e komputer uleg� awarii, druga - �e oszala�. W obu przypadkach ludzie nie zdo�ali zaradzi� z�u. Czy kto� zna trzeci� teori�?
- Stagnacja - odpar�a Jainet. - Wymarli, bo nie mieli ju� po co �y�, do czego d��y�, dla czego pracowa�.
- Dok�adnie tak - odpowiedzia� Skander. - A jednak, wszystkie trzy hipotezy nastr�czaj� rozmaite w�tpliwo�ci. Mi�dzygwiezdna kultura o takim zasi�gu musia�a bra� pod uwag� kryzys; powinien zosta� przygotowany jaki� system obrony. Co si� tyczy teorii ob��du - c�, jest �wietna, je�li pomin�� to, i� wszelkie oznaki wskazuj�, �e kres tej kultury nast�pi� nagle, jednocze�nie w ca�ym imperium. Jeden, mo�e nawet kilka przypadk�w ob��du, owszem, ale nie wszyscy naraz! Nie bardzo mog� zgodzi� si� z ostatni� teori�, mimo i� w�a�nie ona najlepiej pasuje do naszych obserwacji. Dr�czy mnie my�l, �e musieliby przecie� uwzgl�dni� i tak� mo�liwo��.
- By� mo�e zaprogramowali swoj� degeneracj� - podda� Varnett - i posun�li si� zbyt daleko!
- Tak? - w g�osie Skandera d�wi�cza�o zaskoczenie, ale i �ywe zainteresowanie. - Zaprogramowana, zaplanowana degeneracja! To ciekawa teoria, obywatelu Varnett. By� mo�e z czasem oka�e si�, �e odpowiada prawdzie.
10
Skin�� na nich i udali si� do budynku o dziwnym, sze�ciok�tnym wej�ciu. Okaza�o si�, �e wszystkie drzwi maj� taki w�a�nie kszta�t. Komnaty by�y bardzo obszerne, nic jednak nie wskazywa�o na ich przeznaczenie czy funkcje.
- Pok�j - podsun�� Skander - jest sze�ciok�tny, tak jak ca�e miasto i niemal wszystko w nim, je�li spojrze� pod odpowiednim k�tem. Sz�stka mia�a dla nich, jak si� wydaje, szczeg�lne znaczenie - magiczne. W�a�nie st�d, a tak�e na podstawie rozmiar�w i kszta�t�w wej��, okien itp., nie m�wi�c ju� o szeroko�ci chodnik�w, mo�emy sobie wyrobi� jakie� wyobra�enie o przypuszczalnym wygl�dzie mieszka�c�w planety. Przypuszczamy, i� przypominali oni b�ka czy cebul� z sze�cioma ko�czynami - mackami wykorzystywanymi do poruszania si� lub jako ko�czyny chwytne. Podejrzewamy, �e w spos�b naturalny postrzegali oni �wiat sz�stkami - na co wskazuje ich matematyka^ ich architektura, by� mo�e mieli oni sze�cioro oczu dooko�a. S�dz�c po wymiarach drzwi i uwzgl�dniaj�c pewien prze�wit, mo�emy za�o�y�, �e mieli oni przeci�tnie dwa metry wzrostu i by� mo�e nieco wi�cej w pasie, tj. tam, gdzie, jak s�dzimy, dochodzi�y ich ramiona, macki czy jakkolwiek by nazwa� te ko�czyny. Pewnie dlatego wej�cia poszerzaj� si� w tym miejscu.
Zatrzymali si� na chwil�, pr�buj�c sobie wyobrazi� te stworzenia, zamieszkuj�ce pokoje, przemierzaj�ce bulwary.
- Lepiej wr��my do obozu - powiedzia� w ko�cu Skander. - B�dziemy jeszcze mieli mas� czasu, by zbada� to miejsce, poszpera� we wszystkich zak�tkach, zajrze� do ka�dej szpary. - W rzeczywisto�ci mieli tam przebywa� przez ca�y rok, pracuj�c pod kierunkiem profesora na stacji badawczej uniwersytetu.
Przy sta�ej grawitacji poruszali si� szybko i dotarli do bazy po�o�onej o prawie pi�� kilometr�w od bram miasta w nieca�� godzin�.
Sam ob�z wygl�da� jak zbi�r dziewi�ciu wielkich namiot�w dziwacznego cyrku, z jasnobia�ej materii przypominaj�cej kombinezony pr�niowe. ��cz�ce je d�ugie cylindryczne r�kawy marszczy�y si� od czasu do czasu, gdy nadzoru-
11
j�ce je komputery zmienia�y temperatur� i ci�nienie, zapewniaj�c w ten spos�b sta�e nad�cie namiot�w. W tym martwym �wiecie niewiele wi�cej by�o trzeba. Gdyby jednak nast�pi�o przebicie pow�oki, �mier� dotkn�aby tylko* ludzi przebywaj�cych w rejonie jej przerwania; komputer m�g� odci�� dowoln� cz�� kompleksu.
Skander wszed� ostatni, wspinaj�c si� do �luzy powietrznej po upewnieniu si�, �e ca�y ekwipunek zabrano do stacji. Kiedy ci�nienie wyr�wna�o si� i m�g� wej�� do namiotu, wi�kszo�� za�ogi wyswobodzi�a si� ju� ze skafandr�w.
Stan�� na chwil�, przygl�daj�c si� grupie z�o�onej z o�miorga przedstawicieli czterech planet Konfederacji. Wszyscy byli podobni, za wyj�tkiem dziewczyny z planety o silnej grawitacji.
Wszyscy muskularni, zdradzaj�cy �wietn� form�. Bez trudu mo�na by sobie ich wyobrazi� jako dru�yn� gimnastyczn�. Mimo, i� najm�odszy z nich mia� 14 lat, a najstarsza - 22, wszyscy wygl�dali na seksualnie niedojrza�ych i rzeczywi�cie tak by�o. Ich rozw�j p�ciowy zosta� genetycznie zahamowany i tak ju� mia�o chyba pozosta�. Spojrza� na ch�opca, Varnetta i dziewczyn�, Jainet, oboje z tej samej planety, kt�rej nazwa jako� mu umkn�a. Mimo r�nicy wieku byli oni dok�adnie takiego samego wzrostu i wagi i z wygolonymi g�owami wygl�dali jak bli�ni�ta. Wyhodowano je w laboratorium - Fabryce Porodowej, a pa�stwo wychowa�o je tak, by ich my�li by�y tak samo identyczne Jak wygl�d. Kiedy�, tylko p� �artem spyta�, dlaczego nadal hoduje si� zar�wno modele m�skie, jak i kobiece. Odpowiedziano mu, �e jest to zb�dny system, utrzymywany na wypadek awarii Fabryk Porodowych.
Ludzko�� zamieszkiwa�a przynajmniej trzy setki planet. Tylko niewiele z nich kroczy�o t� sam� drog� w �wiat, kt�ry sp�odzi� t� dw�jk�. Absolutna r�wno�� - pomy�la� cierpko. Ten sam wygl�d, to samo zachowanie, te same my�li, wszelkie potrzeby zaspokojone w pe�ni, wszystkie pragnienia spe�nione w r�wnym dla wszystkich stopniu. Przypisani pracy, dla kt�rej ich wychowano, przekonani, �e jest ona ich obowi�zkiem i jedynie s�usznym przezna-
12
czeniem. Zastanawia� si�, w jaki spos�b technokraci u w�adzy decydowali, kto ma by� kim?
Wr�ci� my�l� do ostatniej grupy. Tr�jka wywodzi�a si� ze �wiata, kt�ry obywa� si� nawet bez imion i zaimk�w osobowych.
Zastanawiaj�ce - pomy�la� leniwie - jak bardzo gatunek ludzki r�ni si� dzi� od stworze� zamieszkuj�cych miasto, kt�re w�a�nie zwiedzali. Nawet w �wiecie takim jak ten z kt�rego pochodzi�, w istocie sprawa wygl�da�a podobnie. To prawda, �e nosili brody, zbiorowy seks, u nich ca�kiem normalny, zapewne by�by czym� absolutnie szokuj�cym dla tych ludzi. �wiat, z kt�rego si� wywodzi�, stworzy�a grupa nonkonformist�w, szukaj�cych ucieczki od technokratycznego komunizmu zewn�trznej spirali. Jednak - pomy�la� - by� on na sw�j spos�b r�wnie konformistyczny jak ojczyzna Varnetta. Gdyby ch�opaka rzuci� do miasta na Caligristo, zapewne narazi�oby go to na �miech, wyzwiska, by� mo�e - grozi�o linczem. Bez brody, ubra�, p�ci nie pasowa�by przecie� do tamtejszego stylu �ycia.
Nie mo�na by� nonkonformist�, nie nosz�c stosownego mundurka.
Cz�sto zastanawia� si�, jak silnie instynkt plemienny zakorzeniony by� w g��bi ludzkiej psychiki. Ludzie zawsze prowadzili wojny, nie tyle dla obrony w�asnego stylu �ycia, ile raczej po to, by narzuci� go innym.
Dlatego w�a�nie tak wiele �wiat�w przypomina�o ojczyzn� tych ludzi - wojny s�u�y�y szerzeniu wiary, nawracaniu poddanych, uciskowi. Obecnie Konfederacja zakaza�a prowadzenia wojen, chroni�a jednak status quo w postaci tego wzajemnego upodobnienia tworz�cych j� cywilizacji. Przyw�dcy wszystkich planet zasiadali w Radzie, dysponuj�c wystarczaj�cymi �rodkami przymusu, by zniszczy� ka�d� planet�, kt�ra zb��dzi�aby na "niebezpieczn�" �cie�k�, wysy�aj�c na� specjalnie szkolnych barbarzy�c�w-psychopat�w. Ten arsena� terroru nie m�g� jednak zosta� u�yty bez uzyskania zgody wi�kszo�ci w Radzie. To poskutkowa�o, po�o�y�o kres wojnom. Pogodzili ca�� ludzko��.
Tak samo jest z cywilizacj� odkryt� przez Markowa -
13
pomy�la�. Och, rozmiary i czasami kolor i zabudowa miast by�y odmienne, nigdy jednak nie r�ni�y si� znacznie.
Jak to powiedzia� ten m�odzik Yarnett? A mo�e z roz-mys�em zniszczyli system?
Skander ze zmarszczon� brwi� pozby� si� ostatniego skafandra. Takie pomys�y jak ten zdradza�y b�yskotliwy i tw�rczy umys�, nie by�y to jednak idee bezpieczne w cywilizacji podobnej do tej, z kt�rej pochodzi� ch�opak. O�ywia�y one stare religie, kt�re po okresie �wietno�ci, rzeczywi�cie obumar�y.
Co zrodzi�o podobn� my�l? Dlaczego nie schwytano go i powstrzymano?
Skander odprowadzi� wzrokiem nagie postaci, zmierzaj�ce rz�dem przez tunel ku prysznicom i sypialni.
- Tak my�l� tylko barbarzy�cy!
Czy Konfederacja domy�la si�, po co tu przyby�? Czy�by Yarnett nie by� tym, za kogo go uwa�ano - tzn. niewinnym studentem, lecz agentem? Czy co� podejrzewali? Nagle ogarn�� go dotkliwy ch��d, cho� temperatura si� nie zmieni�a. Je�li jednak wszyscy oni byli...
Min�y trzy miesi�ce. Skander przygl�da� si� rysowanemu na ekranie telewizora, powi�kszonemu przez mikroskop elektronowy obrazowi z�o�onej z kom�rek tkanki, wydobytej przed miesi�cem przez sond�.
Jej struktura nie r�ni�a si� od wcze�niejszych odkry� - ta sama delikatna struktura kom�rkowa, w �rodku jednak niesko�czenie bardziej z�o�ona od jakiejkolwiek kom�rki ludzkiej czy zwierz�cej, i tak ogromnie obca! Oczywi�cie sze�cioboczna. Zawsze si� zastanawia�, czy r�wnie� ich kom�rki mia�y kszta�t sze�ciok�tny? Jako� nie chcia�o mu si� w to wierzy�, ale natr�ctwo, z jak� ta liczba przewija�a si� wsz�dzie, kaza�o przypuszcza�, �e i to si� potwierdzi.
Nie m�g� oderwa� wzroku od pr�bki. W ko�cu nastawi� instrument na maksymalne powi�kszenie, u�ywaj�c specjalnych filtr�w, kt�re opracowa� i udoskonali� w ci�gu dziewi�ciu lat pobytu na tej nagiej planecie.
Nagle ekran o�y�. Pomi�dzy poszczeg�lnymi punktami kom�rki zacz�y przeskakiwa� ma�e iskierki. We wn�trzu
14
kom�rki szala�a male�ka elektryczna burza. Siedzia�, zafascynowany obrazem, kt�ry tylko jemu dane by�o ujrze�.
Kom�rka �y�a. Nie by�a to jednak energia elektryczna. Dlatego w�a�nie nie uda�o jej si� dot�d uchwyci�. Jej natura pozostawa�a nieznana, cho� zachowywa�a si� ona jak zwyczajna energia elektryczna. Po prostu nie da�a si� zmierzy� i nie objawia�a si� tak, jak elektryczno��.
Zwyk�y przypadek - pomy�la�, wspominaj�c odkrycie sprzed trzech lat. Jaki� znudzony student pomanipulowa� ekranem dla uzyskania efektownego obrazu i tak go zostawi�. Nazajutrz w��czaj�c go, nie zauwa�y� niczego niezwyk�ego i uruchomi� rutynowy program wykrywaj�cy energi�, by przeprowadzi� jeszcze jedno nu��ce, standardowe badanie.
A jednak przelotny b�ysk nie uszed� jego uwadze. Miesi�cami prowadzi� samotnie badania nad takim systemem filtr�w, kt�ry pozwoli�by sfotografowa� t� energi�.
Zbada� klasyczne pr�bki z innych odwiert�w, niekt�re z nich przys�ano mu nawet statkiem zaopatrzeniowym. Wszystkie by�y martwe.
Nie ta jednak. Ta �y�a!
Gdzie�, w czterdziestokilometrowej g��bi, m�zg odkryty przez Markowa nadal �y�.
Zza plec�w doszed� go g�os: - Co to jest, Profesorze? - Po�piesznie wy��czy� ekran, obracaj�c si� pe�en niepokoju.
- Nic, nic - rzuci� zbyt �ywo, a emocja w jego g�osie zdradza�a k�amstwo. - Po prostu bawi� si� programami, �eby przekona� si�, jak mog�yby wygl�da� �adunki elektryczne w kom�rce.
Yarnett popatrzy� z niedowierzaniem.
- Nie wygl�da�y mi na komputerowe zabawki - powiedzia� z uporem. - Gdyby nast�pi� powa�ny prze�om w badaniach, powinien pan nam o tym powiedzie�. Mam na my�li...
- Nie, nie, to nic - Skander odparowa� gniewnie. Odzyskuj�c wreszcie r�wnowag�, powiedzia�: - To wszystko, obywatelu Yarnett! Prosz� mnie teraz zostawi�! Ch�opak, wzruszaj�c ramionami, wyszed�.
15
Skander posiedzia� jeszcze kilka minut w swoim fotelu. Jego r�ce, a wraz z nimi ca�e cia�o, zadrga�y gwa�townie. Min�a dobra chwila, nim atak ust�pi�. Powoli, z przestrachem na twarzy, podszed� do mikroskopu i ostro�nie zdemontowa� specjalny filtr. R�ce, jeszcze niepewne, z trudem utrzymywa�y urz�dzenie. Z wysi�kiem wsun�� je do niewielkiego futera�u. Ca�o�� umie�ci� w szerokim pasie na narz�dzia i osobiste drobiazgi, kt�ry stanowi� jedyny ich str�j wewn�trz stacji.
Wr�ci� do swego pokoju w cz�ci sypialnej. Le�a� na ��ku b��dz�c wzrokiem po suficie. Chwile zdawa�y si� godzinami.
Yarnett - pomy�la�. - Zawsze ten Yarnett. W ci�gu trzech miesi�cy od przyjazdu ten ch�opak by� wsz�dzie. Inni oddawali si� rozmaitym rozgrywkom i normalnej studenckiej pr�no�ci, on jednak do tych nie nale�a�. Powa�ny, do przesady rozmi�owany w nauce, rozczytuj�cy si� w raportach z bada�, studiuj�cy stare zapisy.
Skander nagle poczu� d�awi�cy ci�ar otaczaj�cych go spraw. Cel by� tak daleko!
- A teraz Yarnett! Wiedzia� przynajmniej jedno: m�zg �y�. Nast�pny krok wydaje si� nieuchronny: ch�opak domy�li si�, �e Skander jest bliski z�amania kodu, a wtedy, mo�e za rok, spr�buje si� z nim porozumie�, wytr�ci� ze stanu u�pienia.
Po to, by sta� si� Bogiem.
Bowiem dzi�ki niemu ludzko�� zostanie uratowana tymi samymi �rodkami, kt�re musia�y niegdy� zniszczy� jej tw�rc�.
Dr�czony jakim� niejasnym przeczuciem Skander zerwa� si� i ruszy� z powrotem do laboratorium. Co� mu m�wi�o, �e sprawy maj� si� jeszcze gorzej. Cicho podszed� ku drzwiom.
Yarnett siedzia� przy pulpicie, na kt�rym umieszczono monitor. Na ekranie widoczna by�a ta sama kom�rka, kt�rej tak wiele razy przygl�da� si� Skander. Doskonale widoczne by�y jej po��czenia energetyczne!
16
Skander w oszo�omieniu si�gn�� do ma�ej kieszonki, w kt�rej umie�ci� filtr. Z ulg� poczu� znajomy kszta�t.
Jak to si� mog�o sta�?
Yarnett przelicza� co�, sprawdzaj�c na drugim ekranie. Skander obserwowa� go, niczym nie zdradzaj�c swojej obecno�ci. Ch�opak mamrota� co� do siebie z zadowoleniem �wiadcz�cym, i� kontrolne obliczenia, kt�re wykonywa� na komputerze, potwierdza�y jego przypuszczenia.
Skander zerkn�� na zegar. Dziewi�� godzin! Min�o dziewi�� godzin! Pozwalaj�c, by sen u�mierzy� jego niepok�j, da� ch�opcu sposobno�� rozwik�ania swojej tajemnicy.
Nagle Varnett poczu�, �e nie jest sam w pracowni. Przez chwil� zamar� w bezruchu, a potem z l�kiem rozejrza� si� wok�.
- Profesorze! - zawo�a�. - Ciesz� si�, �e pana widz�! Ale� to zdumiewaj�ce! Dlaczego pan nam nie powiedzia�?
- Sk�d... - zaj�kn�� si� Skander, wskazuj�c na ekran... - sk�d wzi��e� ten obraz?
- Och, to proste. Zapomnia� pan wyczy�ci� pami�� komputera po zako�czeniu bada�. To jest ten sam obraz, kt�ry pan ogl�da�, przechowywany w pami�ci operacyjnej komputera.
Przekl�ty g�upiec! - pomy�la� o sobie Skander. Jasne, komputer w normalnym trybie zapisywa� odczyty z wszystkich instrument�w. By� tak poruszony odkryciem przez Var-netta natury swej pracy, i� zapomnia� skasowa� zapis!
- To tylko wst�pne wyniki - wykrztusi� wreszcie. - My�la�em, �e poczekam, a� b�d� m�g� sporz�dzi� naprawd� sensacyjny raport.
- Ale� to w�a�nie jest sensacja! - wykrzykn�� podniecony ch�opak. - Pracuj�c tak d�ugo nad tym problemem nie m�g� pan wyj�� poza narzucone sobie rygory my�lowe i oceni� w�a�ciwego znaczenia tego odkrycia. Pa�sk� g��wn� specjalno�ci� jest przecie� archeologia i biologia, prawda?
- Tak - przyzna� Skander, zastanawiaj�c si�, do czego prowadzi ta rozmowa. - Przez wiele lat by�em egzobiolo-
2 P�noc przy studni dusz ]7
giem, za archeologi� wzi��em si�, gdy zacz��em pracowa� nad m�zgiem cywilizacji Markowa.
- Tak, oczywi�cie, mimo to jednak nie jest pan specjalist�. W moim �wiecie, jak pan wie, specjali�ci w ka�dej dziedzinie kszta�c� si� od samego pocz�tku, od momentu ukszta�towania ich m�zgu. Zna pan moj� specjalno��?
- Matematyka - odpar� Skander. - O ile pami�tam, wszyscy matematycy w �wiecie, z kt�rego pochodzisz, nosz� to samo imi� dawnego geniusza matematyki.
- Dok�adnie - odpar� ch�opiec �ywo - kiedy ros�em w Fabryce Porodowej, zakodowano mi bezpo�rednio ca�� wiedz� matematyczn�. Gdy mia�em siedem lat, a m�j m�zg w pe�ni si� rozwin��, posiad�em ca�� znan� nam matematyk�, stosowan� i teoretyczn�. Istota wszelkiego istnienia ma ostatecznie matematyczny charakter, dlatego w�a�nie postrzegam �wiat w szczeg�lny, matematyczny spos�b. Wys�ano mnie tutaj, bo zafascynowa�a mnie dziwna matematyczna symetria, widoczna na prze�roczach i pr�bkach m�zgu Markowa. Na nic si� to jednak nie zda�o, bo nie znam energetycznego wzorca po��cze� sk�adowych kom�rki.
- A teraz? - wtr�ci� Skander, mimo woli zafascynowany i podniecony.
- C�... to be�kot. Przeczy wszelkiej matematycznej logice. Wynika�oby st�d, i� w matematyce nie ma prawd absolutnych! Po prostu nie ma! Za ka�dym razem, gdy pr�buj� wt�oczy� ten wz�r w znane poj�cia matematyczne, uzyskuj� odpowied�, �e 2 plus 2 r�wna si� 4 nie jest sta��, lecz raczej twierdzeniem wzgl�dnym.
Skander rozumia� oczywi�cie, i� ch�opak chce mu spraw� wy�o�y� w mo�liwie najbardziej przyst�pny spos�b, nadal jednak nie chwyta� sensu tego, co us�ysza�.
- Co to wszystko znaczy? - spyta� wreszcie, zaskoczony i zmieszany.
Varnett da� si� ponie�� swojej emocji.
- To znaczy, �e wszelka materia i energia powi�zane s� pewn� matematyczn� proporcj�, �e nic nie jest naprawd� realne, �e nic nie jest rzeczywi�cie "czym�". Je�li odrzuci� znak r�wno�ci i zast�pi� go pewnym stosunkiem proporcjo-
18
nalno�ci, i je�eli to jest prawda, mo�emy wymieni� lub zmieni� wszystko. Nic nie jest sta�e! Je�eli, cho�by nieznacznie, zmieni� r�wnanie, zmieni� proporcje, z ka�dej rzeczy mo�na by uzyska� co� zupe�nie innego, wszystko mog�oby ulec dowolnym przekszta�ceniom! - Przerwa� na chwil�, z wyrazu twarzy Skandera odczytuj�c, �e starszy badacz nadal nie do ko�ca pojmuje jego wyw�d.
- Spr�buj� pokaza� to na bardzo prostym, elementarnym przyk�adzie - powiedzia� och�on�wszy z pocz�tkowego, gwa�townego wybuchu.
- Przede wszystkim niech pan spr�buje zrozumie� nast�puj�cy wyw�d: we wszech�wiecie istnieje sko�czona ilo�� energii, i jest to jedyna wielko�� sta�a. W naszej skali jest to wielko�� niesko�czona, ale o ile prawdziwa jest jedna cz�� tego stwierdzenia, prawd� jest r�wnie� cz�� druga. Rozumie pan?
Skander przytakn��.
- Tak wi�c twierdzisz, �e nie istnieje nic poza czyst� energi�?
- Mniej wi�cej - przyzna� Yarnett. - Wszelka materia i uwi�ziona energia, np. gwiazd, powstaje z tego przep�ywu energii. Pewna r�wnowaga matematyczna utrzymuje j� w tym stanie - mnie, pana, ten pok�j, t� planet�. Co� - pewna wielko��, znajduje si� w okre�lonej relacji do pewne} innej wielko�ci i to nadaje nam kszta�t i utrzymuje w nim. Gdybym zna� formu�� E�kinosa Skandera albo Matematycznego Varnetta 261, m�g�bym zmieni� nasz byt lub wr�cz po�o�y� mu kres. Nawet takie rzeczy jak czas i odleg�o��, najlepsze sta�e, mo�na by zmieni� lub znie��. Gdybym zna� pa�sk� formu��, m�g�bym pod pewnym warunkiem, nie tylko przeistoczy� pana, powiedzmy w krzes�o, ale r�wnie� tak zmieni� przebieg wydarze�, by ju� na zawsze pozosta� pan krzes�em!
- Jaki to warunek? - spyta� Skander nerwowo, z wahaniem, niepewny odpowiedzi.
- C�, potrzebne by�oby urz�dzenie, kt�re prze�o�y�oby t� formu�� na realne procesy. I spos�b, by mie� to, czego si� zapragnie.
2* 19
- M�zg Markowa - wyszepta� Skander.
- Tak. To w�a�nie odkryli. Jednak m�zg ten - to urz�dzenie - mo�e by� jak si� zdaje, u�yty tylko na miejscu. To znaczy - dzia�a�by on tylko na t� planet�, by� mo�e na jej system s�oneczny. Gdzie� jednak musi znajdowa� si� jednostka centralna - jednostka, kt�ra swym zasi�giem obj�aby przynajmniej p�, a by� mo�e - ca�� galaktyk�. Je�eli ca�a reszta mojego rozumowania jest poprawna, taka centrala musi istnie�.
- Dlaczego? - spyta� Skander z uczuciem rosn�cego niepokoju.
- Poniewa� my jeste�my stabilni - odpar� ch�opak z przej�ciem.
Siedzieli d�u�sz� chwil� w ciszy, m�conej tylko przez mechaniczne odg�osy pracy laboratorium, stopniowo u�wiadamiaj�c sobie znaczenie tego, co zosta�o tu powiedziane.
- A ty z�ama�e� kod? - zapyta� wreszcie Skander.
- Tak s�dz�, cho� ca�e moje jestestwo sprzeciwia si� akceptacji takich r�wna�. A jednak - czy pan wie, dlaczego zwyk�ymi sposobami nie udaje si� wykry� energii? - Skander powoli pokr�ci� g�ow�, a matematyk ci�gn��: - Poniewa� jest to pierwotna energia. Ma pan przy sobie ten filtr?
Skander skin�� sztywno i wydoby� ma�y futera�. Ch�opiec chwyci� go niecierpliwie, lecz ruszy� nie do mikroskopu, a zbli�y� si� do zewn�trznej �ciany pracowni. Powoli przywdzia� ochronny kombinezon i okulary przeciwpromienne, prosz�c Skandera, by uczyni� to samo. Nast�pnie zamkn�� szczelnie wej�cie do laboratorium i odci�gn�� poszycie namiotu w jedynym miejscu, w kt�rym pokrywa�o'ono w�az.
Ujrzeli krajobraz o�wietlony czerwonawym blaskiem po�udnia. Ch�opiec powoli, ostro�nie podni�s� niewielki filtr na wysoko�� oka, przymykaj�c drugie. Odetchn�� g��boko.
- Mia�em racj� - wykrzykn��.
Nast�pne p� minuty zda�o si� wieczno�ci�. Varnett poda� niewielki filtr Skanderowi, kt�ry powt�rzy� pr�b�.
Widok, kt�ry ujrza�, nie pozwoli� mu oderwa� filtra od okular�w. Ca�y krajobraz sk�pany by� w b�yskawicach elektrycznej burzy.
20
- M�zg otacza nas zewsz�d - wyszepta�. - Pobiera to, czego potrzebuje i wydala to, co jest mu zb�dne. Gdyby�my umieli si� z nim porozumie�...
- Byliby�my podobni bogom - doko�czy� Skander. Ostro�nie opu�ci� filtr i poda� go Yarnettowi, kt�ry wr�ci� do obserwacji.
- A jaki wszech�wiat ty pragn��by� stworzy�, Var-nett? - rzuci� Skander bardzo cicho, si�gaj�c jednocze�nie pod ochronny str�j, po skrywany tam n�. - Matematycznie doskona�e miejsce gdzie wszyscy byliby absolutnie identyczni, ukszta�towani pod�ug tego samego r�wnania?
- Od�� bro�, Skander - powiedzia� Varnett nie odrywaj�c filtra od okular�w i nie przerywaj�c obserwacji. - Nie mo�esz tego zrobi� beze mnie. Pomy�l tylko, a zrozu-, miesz dlaczego. Za kilka miesi�cy znajd� nasze cia�a, znajd� te� ciebie, tu - lub umieraj�cego w mie�cie - i co ci to da?
Skander, po d�u�szym wahaniu, powoli wsun�� n� do pasa pod ochronnym kombinezonem.
- Kim ty u diab�a jeste�, Varnett - spyta� podejrzliwie.
- Odmie�cem, wybrakowanym okazem - odpar� ch�opak. - To si� zdarza czasami. Przewa�nie chwytaj� nas | i po wszystkim. Ale nie mnie, jeszcze nie. Pewnie im si� w ko�cu uda, je�eli czego� z tym nie zrobi�. ; - Co masz na my�li? - spyta� Skander niepewnie. . - Jestem cz�owiekiem, Skander. Prawdziwym cz�owie-, kiem. Zach�annym jak inni. Ja tak�e chcia�bym by� bogiem.
Matematyczne rozwi�zanie zaj�o Varnettowi zaledwie siedem godzin, znacznie d�u�ej potrwa nawi�zanie kontaktu z m�zgiem Markowa. Ich projekt by� tak absorbuj�cy, �e pozostali cz�onkowie grupy, szczeg�lnie pomocniczy pracownicy naukowi, zauwa�yli zmian� ich zachowania i zacz�li zadawa� pytania. Postanowili wreszcie podzieli� si� z nimi swoim odkryciem.
- Rozgl�dajcie si� za czym� w rodzaju w�azu, wej�cia, bramy, albo przynajmniej za �wi�tyni� lub podobn� budowl�, kt�ra mog�aby oznacza� jaki� rodzaj bezpo�redniego kontaktu z m�zgiem Markowa - poinformowa� ich Skander.
21
Mija� czas, a inni, dobrzy obywatele Wszech�wiata czekali, a� b�d� mogli poinformowa� Konfederacj�, �e doskona�e spo�ecze�stwo jest w zasi�gu r�ki.
Wreszcie pewnego dnia, zaledwie na dwa miesi�ce przed przybyciem nast�pnego statku, znale�li to.
Jainet i Dunna zauwa�y�y przez du�e filtry, skonstruowane specjalnie dla tych poszukiwa�, �e niewielki obszar w pobli�u p�nocnego bieguna planety wyr�nia si� brakiem powszechnej gdzie indziej po�wiaty.
Przelatuj�c nad tym rejonem, dostrzeg�y w dole g��boki, sze�ciok�tny, zupe�nie ciemny otw�r. Nie chc�c prowadzi� dalszych bada� bez zasi�gni�cia rady pozosta�ych cz�onk�w ekipy, wezwa�y ich przez radio.
- Niczego nie widz� - poskar�y� si� rozczarowany Skan-der. - �adnej sze�ciok�tnej dziury.
- Ale� ona tu by�a! - zaprotestowa�a Jainet, wsparta przez Dunn�. - By�a dok�adnie tam, prawie prosto nad biegunem. Tutaj! Poka�� wam! - Przewin�a prawie do po�owy dysk zapisu z dziobowej kamery pojazdu. Przygl�dali si� w milczeniu przesuwaj�cemu si� na ekranie obrazowi terenu pod nimi, odtworzonemu z zapisu. I nagle to dostrzegli.
- Popatrzcie! - krzykn�a Jainet - a nie m�wi�am? I rzeczywi�cie by�o to tam, wyra�nie, niew�tpliwie. Var-nett przebiega� wzrokiem od ekranu do obrazu pod nimi i z powrotem. Wszystko si� zgadza�o. Sze�ciok�tna dziura rozci�ga�a si� na dwa kilometry w najszerszym miejscu. Szczeg�y terenowe zgadza�y si� - to by�o w tym miejscu. Tylko, �e teraz nie by�o tam �adnej dziury.
Czekali niemal ca�y dzie�. Nagle wyda�o si�, i� p�aska r�wnina znika i ponownie ukaza� si� ten sam otw�r. Zrobili zdj�cia i poddali j� wszelkim badaniom, na jakie pozwala� posiadany sprz�t.
- Wrzu�my co� do �rodka - podsun�� wreszcie Var-nett. Wygrzebali zapasowy skafander pr�niowy i unosz�c si� prosto nad otworem zrzucili go prowadz�c strumieniem �wiat�a z reflektora.
Ubranie uderzy�o w dziur�. Tak, w�a�nie uderzy�o. Si�g-
22
n�o wierzchu dziury i wydawa�o si� tam tkwi�, nie opadaj�c ni�ej. Unosi�o si� tam przez chwil�, po czym, jak si� wydawa�o, znikn�o im z oczu. Nie wpad�o, a w�a�nie znikn�o. R�wnie� filmy to potwierdzi�y. Po prostu rozp�yn�o si� w nico��. W kilka minut p�niej znikn�a sama dziura.
- Czterdzie�ci sze�� standardowych minut - powiedzia� Varnett. - Dok�adnie. Za�o�� si�, �e po tym czasie ponownie si� otworzy.
- Ale gdzie si� podzia� kombinezon? Dlaczego nie wpad�? - spyta�a Jainet.
- Pami�taj o pot�dze tego tworu - podsun�� Skander. - Gdyby� ty mia�a tam si� dosta�, na pewno nie spad�aby� ponad czterdzie�ci kilometr�w. Po prostu zosta�aby� przeniesiona prosto do celu.
- Dok�adnie tak - przyzna� Varnett. - Po prostu zmieni�oby si� r�wnanie i znalaz�aby� si� tam a nie tu.
- Ale co tam jest? - spyta�a Jainet.
- Jeste�my przekonani, �e istnieje centralny o�rodek m�zgu Markowa - wyja�ni� Skander.
- Powinien gdzie� taki by�, tak samo jak na statku s� dwa mostki. Drugi zapasowy. - Albo jak m�czy�ni i kobiety na twojej planecie - doko�czy� Skander w my�li.
- Lepiej wracajmy i sprawd�my to wszystko z naszym bankiem danych - podsun�� Varnett. - Poza tym, mieli�my dzi� d�ugi i ci�ki dzie�. Otw�r otwiera si� i zamyka regularnie. Mo�emy wszystko powt�rzy� jutro.
Propozycja wywo�a�a pomruk zgody, niekt�rzy dopiero teraz nagle u�wiadomili sobie, jak bardzo byli zm�czeni.
- Kto� jednak powinien tu zosta� - zauwa�y� Skander - cho�by po to, aby liczy� czas i pilnowa� kamery.
- Ja zostan� - zg�osi� si� Varnett na ochotnika. - Mog� si� przespa� w tym poje�dzie, a wy wr��cie pozosta�ymi dwoma. Dam wam zna�, gdyby si� co� wydarzy�o. Jutro kto� mnie zast�pi.
Nikt nie oponowa� i po chwili ca�a grupa z wyj�tkiem Varnetta ruszy�a z powrotem do bazy. Wszyscy niemal natychmiast zasn�li, tylko Skander i Dunna posiedzieli d�u�ej,
23
wprowadzaj�c zebrane zapisy do banku danych. Potem rozeszli si� do swoich kwater.
Skander przysiad� na brzegu koi, zbyt podniecony, by czu� zm�czenie. Czu� dziwne o�ywienie, organizm dostarcza� znacznie wi�cej adrenaliny ni� zwykle.
- Musz� podj�� t� gr� - powiedzia� do siebie. - Musz� za�o�y�, �e rzeczywi�cie jest to wej�cie do m�zgu. Za nieca�e pi��dziesi�t dni ta za�oga zostanie ca�kowicie wymieniona, po powrocie do domu rozpapl� tajemnic�. Wszyscy si� dowiedz� i Statystyk Konfederacji uchwyci w�adz�.
Czy to w�a�nie przydarzy�o si� mieszka�com planety Markowa? Czy �wiat, w kt�rym �yli, sta� si� takim spo�ecznym rajem, �e musia�o to spowodowa� zatrzymanie si� ich rozwoju lub wymarcie?
- Nie! - powiedzia� do siebie. - Nie dla nich. Zgin� albo uratuj� ludzko��.
Przede wszystkim skierowa� si� do laboratorium i wymaza� ca�� informacj� z bank�w danych tak, �e gdy sko�czy�, nic w nich nie pozosta�o. Nast�pnie zniszczy� sprz�t tak, �e nie spos�b by�o doszuka� si� jakiegokolwiek tropu. Potem przeszed� do g��wnego centrum kontrolnego. Panowa�a tam normalna atmosfera. Powoli, metodycznie powy-��cza� wszystkie systemy opr�cz dop�ywu tlenu. Poczeka� prawie godzin�, a� zawory pokaza�y, �e wszystkie namioty zosta�y nape�nione niemal czystym tlenem.
Potem ostro�nie przeszed� do �luzy powietrznej, bacz�c, by nie potrze� niczego i nie wykrzesa� przypadkowej iskry. Mimo i� pozostawa�a mo�liwo��, �e kto� ze �pi�cych obudzi si� nagle i tak� iskr� spowoduje, niespiesznie wdzia� sw�j skafander pr�niowy, zabieraj�c ze sob� na zewn�trz r�wnie� wszystkie pozosta�e ubrania. Nast�pnie ze skrzynki narz�dziowej jednego z pojazd�w wyci�gn�� niewielkie pude�eczko i otworzy� je. Starannie dobrane przedmioty. W�r�d nich rakietnica.
Przebicie pow�oki, spowodowane przez rac� w ci�gu kilku sekund zostanie automatycznie zaspawane, ale wtedy zap�onie ju� tlen^ kt�rym nape�ni� wn�trza.
By�o po wszystkim w pojedynczym, nag�ym rozb�ysku, jak
24
b�ysk flesza. P�niej m�g� dostrzec wystawione na dzia�anie pr�ni szcz�tki �pi�cych. Ich zw�glone cia�a nadal tkwi�y w pos�aniach.
Siedmiu za�atwionych, zosta� jeden - pomy�la� bez skrupu��w! Zasiad� za sterami pojazdu i skierowa� go w-stron� bieguna p�nocnego. Spojrza� na zegar. Powr�t do bazy zaj�� dziewi�� godzin, trzy sp�dzi� przy bezlitosnym zacieraniu �lad�w, nast�pne dziewi�� godzin lotu przed nim. Mniej wi�cej godzina do nast�pnego otwarcia dziury. Yarnettowi wystarczy.
Wydawa�o si�, �e min�y ca�e dnie, zanim wr�ci� na miej-| sce, cho� zegar pokazywa� niewiele ponad dziewi�� godzin. i Rozejrza� si� wzd�u� horyzontu za pojazdem Varnetta. Nie g dostrzeg� go.
| Wtem Skander ujrza� co� - w dole, na p�askiej r�wninie | przy biegunie. Wyhamowa� lot, unosz�c si� nad ni�. Powoli, | poprzez mrok, wy�owi� male�ki bia�y punkcik w pobli�u | �rodka r�wniny. ' Varnett! B�dzie pierwszy! .
Varnett wyczu� go i spojrza� w g�r�, w stron� pojazdu Skandera. Nagle pu�ci� si� biegiem. Skander obni�y� gwa�townie lot, ryzykuj�c rozbicie pojazdu. Varnett uchyli� si� � i przetoczy� w bok, co uchroni�o go przed uderzeniem.
Skander przekl�� w�asn� niezr�czno�� i postanowi� ostatecznie za�atwi� spraw�. Mia� jeszcze n� i to powinno wystarczy�. Zabra� ze sob� r�wnie� rakietnic�, kt�r� trudno by�oby przebi� kombinezon, ale na pewno mo�na o�lepi� przeciwnika. Nie by� olbrzymem, ale przerasta� ch�opca o g�ow� i - jak s�dzi� - ich szans� by�y mniej wi�cej r�wne.
Wyl�dowa� obok pojazdu Varnetta. Z rakietnic� w prawej i no�em w lewej d�oni wyskoczy� z maszyny. Kln�c panuj�cy niemal zupe�ny mrok i to, �e obserwuj�c teren musia� spu�ci� z oka Varnetta, rozejrza� si� ostro�nie dooko�a. Varnett znikn��.
Zanim zd��y� to przemy�le�, bia�a posta� zeskoczy�a z drugiego pojazdu, uderzaj�c od ty�u. Upad�, upuszczaj�c rakietnic�.
25
Przetaczaj�c si� po skalistym terenie pr�bowali wydrze� sobie n�. Skander by� wy�szy, ale te� i starszy, i w gorszej ni� Varnett formie. Wreszcie Skander zdo�a� odepchn�� przeciwnika i ruszy� na� z no�em. Varnett pozwoli� mu si� zbli�y� i w chwili, gdy Skander uderzy� kr�tkim pchni�ciem, uchwyci� nadgarstek starszego ode� napastnika. Walczyli zaciekle dysz�c w swoich skafandrach, a Skander ci�gle pr�bowa� dosi�gn�� no�em ch�opca.
Znajdowali si� w�a�nie na tej zmro�onej p�ycie, gdy nagle otw�r rozchyli� si�.
Obaj znale�li si� w �rodku. To znaczy - obaj znikn�li.
Druga strona pola
Nathan Brazi� rozpar� si� wygodnie w swoim olbrzymim, przepastnym fotelu klubowym na pok�adzie transportowca Stehekin, dziewi�� dni od Raju, z �adunkiem zbo�a dla dotkni�tego susz� Koriolana i z trzema pasa�erami. By� to | normalny dodatek w tego typu rejsach. Statek mia� dwana�cie kabin - bowiem podr� frachtowcem by�a znacznie |ta�sza ni� statkiem pasa�erskim, a tak�e znacznie �atwiej-|sza, je�li chcia�o si� jak najszybciej osi�gn�� cel. Podr�ni Imieli do dyspozycji tysi�c rejs�w towarowych do niemal [wszystkich zak�tk�w wszech�wiata.
;' Brazi� by� jedynym cz�onkiem za�ogi. Statki teraz w pe�ni ^automatyzowano, jego obecno�� by�a potrzebna tylko na 1 wypadek jakiej� awarii. �ywno�� dla wszystkich przygoto-^wywano przed startem i �adowano do automatycznej kuchni. .Kiedy kto� pragn�� zje�� poza kabin� lub w towarzystwie .kapitana, korzysta� z ma�ej mesy.
W rzeczywisto�ci pasa�erowie jeszcze bardziej go lekcewa�yli, ni� on ich. W dobie skrajnego przystosowywania takich ludzi jak Nathan Brazi� uznawano za dziwak�w, samotnik�w, jednostki niedopasowane. Rekrutowani w wi�kszo�ci z barbarzy�skich, peryferyjnych cywilizacji, potrafili znie�� samotno�� dalekich rejs�w, przez nie ko�cz�ce si� tygodnie cz�sto nawet pozbawieni towarzystwa pasa�er�w. Wi�kszo�� psycholog�w nazywa�a ich socjopatami, lud�mi wyobcowanymi ze spo�ecze�stwa.
Brazi� nie mia� nic przeciwko ludziom, o ile nie byli dzie�em produkcji fabrycznej. Wola� zasi��� tu, w swoim kr�lestwie, spogl�da� w gwiazdy b�yszcz�ce na wielkii� tr�jwymiarowym ekranie i duma� nad przyczynami, dla kt�rych sta� si� dla spo�ecze�stwa kim� obcym.
By� niewysoki, zaledwie 170 cm, wiotki i szczup�y, o ciemnej cerze. Bystre, br�zowe oczy b�yszcza�y ponad okaza�ym rzymskim nosem i szerokimi, mi�sistymi ustami, ods�aniaj�cymi pi�kne z�by. Czarne przet�uszczone w�osy sp�ywa�y na ramiona, w wyra�nie niedomytych pasemkach. Nosi�
27
cienki w�s i sk�p� br�dk�, kt�ra wygl�da�a tak, jak gdyby kto� bezskutecznie pr�bowa� wyhodowa� pe�n� szczotk�. Ubrany by� w lu�n� tunik� w krzykliwych barwach, takie� spodnie i sanda�y w kolorze niezdrowej zieleni.
Wiedzia�, �e pasa�erowie bali si� go jak ognia. Niestety, pozosta�o im jeszcze prawie trzydzie�ci dni podr�y i by� pewien, �e wcze�niej czy p�niej dobior� si� do niego, popychani nud� i klaustrofobi�.
- O, do licha z tym! - pomy�la�. - W ko�cu r�wnie dobrze mo�e ich zgarn�� wszystkich razem.' Dostatecznie d�ugo t�oczyli si� w tej niewielkiej kabinie na dziobie.
Zmieni� prze��cznik.
- Kapitan ma zaszczyt zaprosi� pa�stwa na kolacj�. Je�li chcecie, mo�ecie do��czy� do mnie w przedniej mesie za p� godziny. Je�eli kto� nie chce, nie musi si� wysila�. Ja nie b�d� - zako�czy� i wy��czy� g�o�nik, chichocz�c cicho.
Po co to robi�? - zada� sobie po raz setny, mo�e tysi�czny, to samo pytanie. - Przez dziewi�� dni przeganiam ich, terroryzuj�, staram si� spotyka� ich tak rzadko, jak to mo�liwe. Kiedy teraz zaczn� by� mi�y, ca�y efekt diabli wezm�.
Z�apa� ksi��k�, kt�r� czyta� na okr�g�o, melodramatyczny romans o jakiej� odleg�ej planecie sprzed kilku wiek�w, skopiowany dla niego przez zdumionego i sowicie wynagrodzonego bibliotekarza.
Nazywa� bibliotekarzy swoimi tajnymi agentami, bo nale�a� do tej ma�ej garstki, kt�ra w og�le jeszcze czyta�a ksi��ki. Przewa�nie istnia�a najwy�ej jedna biblioteka na ka�dej planecie, wspierana przez skromne grono czytelnik�w. Nikt ju� ksi��ek nie pisze - pomy�la� - nawet takiego �miecia. Wszelkie potrzebne informacje uzyskiwali z ko�c�wek komputerowych, zainstalowanych w ka�dym domu. Z wi�kszo�ci� tych urz�dze� mo�na si� by�o zreszt� komunikowa� po prostu g�osem. Tylko technokraci musieli czyta�.
Czytaj� jeszcze tylko barbarzy�cy i w�drowcy.
I bibliotekarze.
Wszyscy inni mogli po prostu pstrykn�� prze��cznikiem i uzyska� pe�nowymiarowy, plastyczny, wyposa�ony w prze-
28
r
fitrzenny d�wi�k i na dodatek pachn�cy obraz swoich fan-Ctazji.
Strasznie nudne �wi�stwo - pomy�la�. Nawet ludzi cho-,wano bez wyobra�ni. Je�li kto� t� wyobra�ni� wykazywa�, i szybko si� z nim za�atwiono, lub si� go pozbywano. Ludzie ; my�l�cy byli zbyt niebezpieczni, chyba �e my�leli dok�adnie l tak, jak sobie tego �yczy� rz�d.
| Ciekawe, czy kt�ry� z pasa�er�w umie czyta� - pomy�la� |leniwie Brazil. Pewnie �winia - tak nazywa� Dathama ^Haina, kt�ry bardzo przypomina� to mi�e zwierz�.
Trudniej by�o oceni� dziewczyn�, kt�ra towarzyszy�a mu w podr�y. Podobnie jak Hain, najwyra�niej nie pochodzi�a ze �wiata zasiedlonego przez spo�ecze�stwo fabrycznego chowu. By�a doros�a, w wieku oko�o dwudziestu lat i, gdyby 'nie by�a tak wycie�czona, mog�a nawet uchodzi� za �adn�. iNiezbyt zgrabna, na pewno nie pi�kna, ale mi�a. Ale ten Ipusty wyraz jej oczu i owa przekl�ta us�u�no�� wobec Igrubasa! Na li�cie pasa�er�w wyst�powa�a jako Wu Ju-li. - fJulia Wu? Co� zacz�o mu �wita�. I znowu! Psiakrew! Pr�-Lbowa� uchwyci� �r�d�o tego niejasnego skojarzenia, nie E zd��y � jednak.
: Ale ona faktycznie wygl�da na Chink� - znowu us�ysza� ;ten s�aby g�os w jakim� zak�tku m�zgu, a potem my�l po-Inownie si� urwa�a.
; Chinka. To s�owo tr�ci�o jak�� strun�, by� o tym przekonany. Sk�d pochodzi�a? Dlaczego nie m�g� sobie przypomnie�? - Do licha, przecie� niemal wszyscy mieli dzisiaj takie rysy - pomy�la�.
I nagle, niespodziewanie, my�l umkn�a tak, jak to si� cz�sto dzieje, i wr�ci� do listy pasa�er�w.
Trzeci - prawie zwyczajny - pomy�la�, za wyj�tkiem tego, �e on sam nigdy nie ci�gn�� za sob� w rejs zwyczajnego, dwunastoletniego automatu. Wszystkie by�y wychowane i ustawione tak, by wygl�da�y podobnie, my�la�y tak samo i wierzy�y, �e �yj� na najlepszym ze �wiat�w. Po c� podr�owa�? W ka�dym razie Vardia Diplo 1261 by�a pod spodem taka sama: wygl�da�a na 12 lat, o p�askiej
29
klatce piersiowej, prawdopodobnie bezp�ciowa, s�dz�c po szeroko�ci miednicy. By�a kurierem pomi�dzy jej �wiatem, a nast�pn� gromad� robot�w. Ca�y czas po�wi�ca�a �wiczeniom.
Dzwonek oznajmi�, �e automaty poda�y kolacj�, podni�s� si� wi�c i spokojnie ruszy� ku mesie.
Na skromne wyposa�enie pomieszczenia, zwanego nie wiedzie� czemu garderob�, sk�ada� si� du�y st� przytwierdzony na sta�e do pod�ogi i rz�d krzese�, ukrytych w pod�odze, kt�re podnosi�y si� i przekszta�ca�y w wygodne siedzenia po poci�gni�ciu ma�ego k�ka. Ca�y pok�j wyko�czony by� mlecznobia�ym plastykiem - �ciany, pod�oga, sufit, nawet blat sto�u.
T� monotoni� przerywa�y jedynie niewielkie tabliczki z nazw� statku, dat� budowy, nazwiskiem w�a�ciciela oraz patent statku wydany przez Konfederacj� oraz jego licencja pilota.
Wszed�, w�a�ciwie prawie pewien, �e nikogo nie zastanie, i obecno�� dw�ch siedz�cych ju� kobiet niemal go zaskoczy�a. Grubas sta�, uwa�nie studiuj�c jego licencj� pilota.
Hain by� odziany w lekk� b��kitn� tog�, kt�ra czyni�a go podobnym do Nerona. Wu Ju-li by�a ubrana na podobn� mod�, wygl�da�a jednak w tej szacie lepiej ni� jej towarzysz. Vardia nosi�a prost�, jednocz�ciow� czarn� szat�. Wyda�o mu si�, �e Wu Ju-li, z wzrokiem wbitym gdzie� przed siebie, jest w jakim� transie.
Hain sko�czy� odczytywa� tabliczki na �cianie, po czym wr�ci� z grymasem marszcz�cym jego t�ust� twarz na swoje miejsce obok Wu Ju-li.
- Co tak pana dziwi w mojej licencji? - spyta� Brazi�, zaintrygowany.
- Blankiet - odpar� Hain aksamitnym, niepokoj�cym g�osem. - Jest taki stary! Za mojej pami�ci nie u�ywano tego wzorca.
Kapitan skin�� z u�miechem, naciskaj�c przycisk pod swoim fotelem. Otworzy�y si� pokrywy szafek na �ywno�� i przed biesiadnikami pojawi�y si� p�miski z paruj�cym
30
r
jad�em. Du�a butelka i cztery szklanki wynurzy�y si� z okr�g�ego otworu na �rodku sto�u. , - Dosta�em j� bardzo dawno temu - rzuci� lekko, si�gaj�c po szklank� i nape�niaj�c j� bezalkoholowym winem.
- A wi�c by� pan w odm�adzalni, kapitanie? - odpar� Hain uprzejmie. i Brazi� przytakn��.
- Wielokrotnie. Kapitanowie frachtowc�w s� z tego znani.
, - Ale to kosztowny zabieg, chyba �e ma si� wp�ywy w Radzie - po�pieszy� Hain.
- To prawda - przyzna� Brazi�, prze�uwaj�c syntetyczne jedzenie. - Jeste�my jednak dobrze op�acani, w porcie Btoimy tylko przez kilka dni co kilka tygodni, wi�kszo�� B nas odk�ada swoj� pensj� na specjalne konto, z kt�rego Op�acane s� wszystkie nasze wydatki. Nie bardzo jest dzi� Ha co wydawa�.
- Ale jednak data! - wtr�ci�a Vardia. - Jest tak bardzo, tak bardzo odleg�a! Obywatel Hain m�wi, �e ma trzysta |ze��dziesi�t dwa standardowe lata! � Brazi� wzruszy� ramionami.
- Nie jest to takie strasznie niezwyk�e. Na tej samej linii dowodzi kapitan, kt�ry ma ponad pi��set.
- Tak, to prawda - powiedzia� Hain. - Ale na licencji jest piecz�tka: Trzecie Wznowienie - P.C. Ile wreszcie ma pan lat, kapitanie?
Brazi� ponownie wzni�s� ramiona. ' - Naprawd� nie wiem. Przynajmniej jednak -tyle, jak daleko si�gaj� zapisy. M�zg ma sko�czon� pojemno��, a wi�c ka�de odm�odzenie wymazuje jak�� cz�stk� zapisu przesz�o�ci. Zachowa�em w pami�ci strz�pki zdarze� - stare wspomnienia, stare wyra�enia - od czasu do czasu, nic jednak, czego m�g�bym si� uchwyci�. Mog� mie� sze��set lat albo sze�� tysi�cy, chocia� w to ostatnie raczej w�tpi�.
- Nigdy si� pan nie pr�bowa� dowiedzie�? - spyta� Hain zaintrygowany.
- Nie - wykrztusi� Brazi� z ustami pe�nymi kaszki kukurydzianej. Prze�kn�wszy, poci�gn�� nast�pny, g��boki �yk
31
wina. - Paskudne �wi�stwo! - parskn��, patrz�c na trzyman� w r�ku szklank� tak, jakby roi�a si� od najr�niejszych zarazk�w. Nagle przypomnia� sobie, �e prowadzi towarzysk� rozmow�.
- Rzeczywi�cie - rzek� - nawet by�em ciekawy, ale tak si� jako� z�o�y�o, �e wszystkie zapisy gdzie� znik�y. Prze�y�em zbyt wiele pokole� biurokrat�w. Zreszt�, zawsze �y�em bardziej dniem dzisiejszym i przysz�o�ci�.
Hain sko�czy� je�� i poklepa� si� po imponuj�cym brzuchu.
- Za rok lub dwa zostan� poddany pierwszemu odm�odzeniu. Dobiegam dziewi��dziesi�tki i obawiam si�, �e w ostatnich latach pozwala�em sobie na zbyt wiele.
W czasie ca�ej tej paplaniny Brazi� nie spuszcza� wzroku z dziwnej dziewczyny siedz�cej obok Haina. Wydawa�a si� nie zwraca� najmniejszej uwagi na tocz�c� si� rozmow�, prawie nie tkn�a jedzenia.
- No dobrze - powiedzia� Brazi�, t�umi�c ciekawo��, jak� wzbudza�a w nim dziewczyna. - Moj� karier� mo�na odczyta� na tej �cianie, co do obywatelki Yardii - sprawa jest oczywista, co jednak pana, panie Hain, zmusza do obijania si� po systemach s�onecznych?
- Jestem - c�, jestem kupcem - odpar� grubas. - Ka�da planeta ma swoj� specyfik� i zwi�zane z ni� nadwy�ki towar�w. To, co na jednej planecie wyst�puje w nadmiarze, mo�e okaza� si� bardzo przydatne na innej - na przyk�ad zbo�e, kt�re przewozi pan swoim wspania�ym statkiem. Specjalizuj� si� w przygotowywaniu takich transakcji.
Teraz nadesz�a kolej Brazila.
- A pani, obywatelko Wu Ju-li? Czy pani jest jego sekretark�?
Na twarzy dziewczyny objawi�o si� nag�e zmieszanie. Brazi� z zaskoczeniem dostrzeg� w jej oczach prawdziwy strach. Odwr�ci�a si� gwa�townie w stron� Haina, jakby prosz�c o pomoc.
- Moja... no, siostrzenica, kapitanie, jest bardzo nie-
32
mia�a i spokojna - wyr�czy� j� Hain. - Woli si� trzyma� w cieniu. Prawda, moja droga?
Odpowiedzia�a, jak gdyby nie otwiera�a ust od dawna, ienkim g�osem nie bardziej modulowanym ni� g�os Vardii.
- Rzeczywi�cie wol� trzyma� si� w cieniu! - powiedzia�a {�uchym, mechanicznym g�osem. Twarz, nie zdradzaj�ca rozumienia, kojarzy�a si� raczej z automatem nagrywaj�cym.
- Prosz� wybaczy�! - powiedzia� Brazi� przepraszaj�-ym tonem, unosz�c d�onie w ge�cie rezygnacji.
- Zabawne - pomy�la�. Ta, kt�ra wygl�da na robota, [aw�dzi ch�tnie, a nawet z lekka dociekliwie; druga - ; pozoru normalna dziewczyna, w istocie jest robotem. Przy-)omnia�y mu si� dwie dziewczyny, kt�re zna� przed wielu aty, pami�ta� nawet jak si� nazywa�y. Jedna by�a piorunu-�co seksowna i budzi�a po��danie sam� swoj� obecno�ci�. )ruga by�a brzydka, p�aska. Zachowuj�c si�, m�wi�c i ubie-aj�c si� jak ch�op, sprawia�a wra�enie nieokre�lonej nico-ci do kwadratu. Ta z seksem gustowa�a jednak w dziew-izynach, a ta ch�opowata by�a w ��ku naprawd� boska. Trudno s�dzi� po wygl�dzie, pomy�la� cierpko. Cisz� przerwa�a Vardia. Kszta�cono j� w ko�cu do s�u�by lyplomatycznej.
- Pa�ski wiek fascynuje mnie, kapitanie! - powiedzia�a [przejmie. - By� mo�e jest pan najstarszym w�r�d �yj�-ych. M�j szczep nie stosuje oczywi�cie odm�adzania. Nie )0trzebujemy go.
Nie, oczywi�cie nie, pomy�la� Brazi� ze smutkiem. Prze-ywali swoje osiemdziesi�t lat jako m�odzi specjali�ci, cz�stka mrowiska, jakim by�o ich spo�ecze�stwo, po czym spokojnie meldowali si� w miejscowej Fabryce �mierci, by la� si� przerobi� na naw�z.
Mrowisko? - pomy�la� z ciekawo�ci�. A czym do diab�a >y�y mr�wki?
. Wracaj�c do rozmowy, odpar�: - No c�, stary czy nie tary - my�l�, �e nie na wiele mo�e si� to komu przyda�, ihyba �e ma tak� prac� jak moja. Nie mam poj�cia, dla-
; P�noc przy studni dusz o o
czego ci�gle �yj�, my�l�, �e mam to jako� zakodowane we krwi.
Vardia rozpromieni�a si�. Co� takiego, owszem, mog�a zrozumie�!
- Ciekawe, w jakim �wiecie tak d�ugie �ycie by�oby niezb�dne! - powiedzia�