5617
Szczegóły |
Tytuł |
5617 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5617 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5617 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5617 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� "Pu�kownik" Szczepaniak
Sabota�
Tego dnia zgin�o p� setki ludzi. Cztery helikoptery Korpusu Bezpiecze�stwa Wewn�trznego, ka�dy z tuzinem os�b
na pok�adzie, bez �adnego widocznego powodu wpad�y w b��kitne odm�ty Morza �r�dziemnego. Osobi�cie zna�em
wszystkich pilot�w i co najmniej po�ow� ich za��g, wi�c nic dziwnego, �e by�em w ponurym nastroju. Pogarsza�o go
jeszcze to, �e by� to w tym tygodniu ju� drugi taki wypadek. A ju� najbardziej gn�bi� mnie fakt, �e nast�pnego dnia
by�a moja kolej lotu.
II.
Baza Marynarki w Priopriano,
Korsyka, Francja,
�roda, 07.30
By� ju� prawie pa�dziernik, ale poranne, korsyka�skie s�o�ce zd��y�o nagrza� p�yt� lotniska, maszyny, powietrze.
Atmosfera jednak i bez tego by�a gor�ca. Piloci warowali przy swych helikopterach, sprawdzali z mechanikami ka�d�
�rubk� i patrzyli uwa�nie na r�ce ka�demu, kto podszed� bli�ej ni� na dziesi�� metr�w. Po dw�ch seriach wypadk�w
nikt ju� nie dawa� wiary w przypadek.
-LeRue! - zawo�a� z kabiny pilot�w Florentino. - Ko�cz ju� tam!
Nasz mechanik robi�, z pomoc� moj� i Kaisera, naszego strzelca, ponowny pe�ny przegl�d silnika. S�ysz�c polecenie
ostatni raz obrzuci� wzrokiem wszystkie uk�ady, po czym zatrzasn�� pokryw�.
- B�dzie dzia�a�? - spyta�em.
LeRue odszed� dziesi�� krok�w od maszyny, wyci�gn�� pogniecion� paczk� Gaulloises i porysowan�, metalow�
zapalniczk�, powoli zapali�, zaci�gn�� si� i dopiero wtedy spojrza� na mnie.
- Jak w zegarku - powiedzia�. - R�cz� jak za w�asn� �on�.
LeRue by� Korsykaninem. Dobrze po czterdziestce, zawsze g�adko ogolony, jednak z minimalnie za d�ugimi w�osami.
Kaiser, najm�odszy z nas postawny blondyn, "wypo�yczony" z Lotnictwa, bo w Korpusie nie mieli�my strzelc�w,
chcia� do nas do��czy�, ale LeRue pos�a� go do posk�adania i schowania narz�dzi.
- O, jest paliwo - mrukn�� do mnie. Podjecha�a cysterna. Tankowanie odbywa�o si� przez hermetyczny przew�d, jednak
LeRue natychmiast dok�adnie zgasi� papierosa, odczeka� chwil� i poszed� nadzorowa� operacj�.
- Sze��set litr�w! - rzuci�em za nim na wszelki wypadek, po czym wlaz�em do kabiny, gdzie od jakiego� czasu
Florentino kalibrowa� przyrz�dy.
- Jak tam? - spyta�, nie podnosz�c wzroku znad lewej konsoli bocznej.
- Wystarczy, �e wycieraczki si� zatn�, a LeRue oddaje nam swoj� �on� - za�artowa�em.
- A �adna chocia�? Bo je�li taka stara jak on, to ty mo�esz sobie j� zatrzyma�...
Po kilku minutach spr�arka t�ocz�ca paliwo do baku zamilk�a, po czym rozleg� si� syk od��czanego przewodu.
- Czysto! - zawo�a� po chwili LeRue. Wcisn��em przycisk uruchamiaj�cy instalacj� elektryczn�. Wska�nik pojemno�ci
baku wskazywa� dziewi��set litr�w. Trzysta przywie�li�my ze sob� z Marsylii. Wy��czy�em instalacj�.
- W porz�dku! - zawo�a�em. LeRue pomacha� i cysterna pojecha�a dalej.
Zaraz za ni� podjecha�a ci�ar�wka.
- Jest transport - szturchn��em Florentino, po czym wyszed�em z kabiny. Z ci�ar�wki wyskoczy�o, a raczej wytoczy�o
si�, o�miu ob�adowanych broni� i amunicj� ludzi. Desant, kt�ry mieli�my przewie�� do Algierii.
Chocia� od pi�tnastu lat nie by�em ju� w wojsku, tak�e w Korpusie zdarza�o mi si� lecie� z �o�nierzami. Nie trwa�o
wi�c d�ugo, nim zorientowa�em si�, �e ci tam nie maj� �adnego przeszkolenia w transporcie powietrznym. Po prostu
odsun�li sobie drzwi i wle�li do kabiny transportowej naszego HU-1D "Huey".
- Kuuuurwa! - LeRue podbieg� do nich, w�ciek�y. Zostawi�em spraw� w jego r�kach i wspi��em si� z powrotem do
kabiny pilot�w.
- LeRue robi im szko�� - zauwa�y� zaciekawiony krzykami Florentino.
- Te sukinsyny trzyma�y w maszynie bro� luf� do g�ry - wyja�ni�em spokojnie.
- Pierdolisz! - Florentino zerwa� si� i natychmiast obejrza� do ty�u.
Piechota trzyma w polu bro� lufami do g�ry, by w razie przypadkowego strza�u nikogo nie zrani�. W helikopterze
jednak, strza� w g�r� trafia w silnik, dlatego zawsze w samolotach bro� trzyma si� luf� ku pod�odze.
LeRue wyg�osi� kazanie, zatrzasn�� drzwi, za�o�y� sobie i Kaiserowi he�m z interkomem, po czym da� nam sygna�, �e z
ty�u wszystko gra. Ponownie w��czy�em instalacj� i klikn��em rozrusznik silnika. Rozleg�o si� niskie buczenie. Po
kolei wszystkie cztery maszyny naszego klucza, tym razem opatrzonego nazw� "��ty", zg�asza�y gotowo�� lotu.
- ��ty jeden...
- ��ty dwa...
- ��ty trzy...
- ��ty cztery got�w - powiedzia�em w mikrofon jako ostatni.
Trzy pierwsze maszyny po kolei podnios�y si� do startu. Podnios�em d�wigni� skoku mocy, zwi�kszaj�c obroty,
dr��kiem i peda�ami odpowiednio ustawiaj�c wirnik. Do buczenia silnika do��czy� si� przenikliwy j�k turbiny.
Maszyna podnios�a si� powoli na wysoko�� dwudziestu- trzydziestu-czterdziestu metr�w.
I wtedy wszystko szlag trafi�. Gwa�towny huk, uderzenie w kad�ub. Silnik w jednej chwili przesta� pracowa�. Z ty�u
rozleg�y si� wrzaski paniki.
- Dajesz rad�? - Florentino natychmiast oderwa� si� od mapy i chwyci� sw�j zestaw ster�w. Kiwn��em g�ow�. Jedn�
r�k� odci��em dop�yw paliwa do niepracuj�cego silnika, drug� pchn��em d�wigni� skoku mocy w d�. Rozp�dzony
wirnik dawa� nam jeszcze wystarczaj�co du�o mocy, by bezpiecznie wyl�dowa�. Bezpiecznie - cho� g�o�no. P�ozy z
trzaskiem waln�y o asfalt, w tej samej chwili z kabiny desantu wysypali si� spanikowani piechociarze. Goni� ich
LeRue, w�ciek�y jak cholera.
- Pogadaj z wie��, niech przy�l� s�u�by. Rozejrz� si� - powiedzia�em do Florentino, po czym odpi��em he�m i pasy i
wyskoczy�em z helikoptera. Obszed�em maszyn� i przez odsuni�te drzwi zajrza�em do kabiny transportowej. W �rodku
siedzia� ju� tylko Kaiser i patrzy� z niedowierzaniem w ty� kabiny. Tam, gdzie kiedy� by� akumulator, teraz zia�a wielka
dziura.
- Co si� do jasnej cholery sta�o?! - krzykn��em.
- Wypadek. Jeden z piechociarzy mia� chyba odbezpieczony granatnik - Kaiser zacz�� si� �mia� z niedowierzaniem.
Po wystrzeleniu z granatnika, pocisk musi przelecie� minimum pi�� metr�w, zanim si� uzbroi i mo�e wybuchn��. To
nas uratowa�o - pod�oga by�a o wiele za blisko. Jednak si�a uderzenia by�a na tyle du�a, �e pocisk przebi� cienkie
poszycie i rozbi� g��wny akumulator.
III.
Baza Marynarki w Priopriano,
Korsyka, Francja,
�roda, 08.48
LeRue i Kaiser zostali przy maszynie, by pilnowa� jej holowania do warsztatu. Mnie i Florentino do wie�y kontroli
podrzucili wozem technicy.
Tego dnia przylecia� z Marsylii sam pu�kownik Herzog, trzymaj�cy kr�tko, tu� przy pysku, ka�dego oficera Korpusu w
ca�ym tym pi�knym kraju, jakim jest po�udniowa Francja z Korsyk�. Mimo �e mia� dobrze ponad pi��dziesi�tk�,
fizycznie nadal �wietnie si� trzyma�. Dalej m�wi� cichym, spokojnym g�osem, dalej mia� te same, zw�one i zimne
oczy. S�owem - kawa� twardziela. Wys�ucha� nas w milczeniu, po czym pos�a� do diab�a, czyli �eby�my strzelili sobie
po kawie.
Siedzieli�my w milczeniu przy automacie. Nerwowo gniot�em tekturowy kubek.
- Mo�e skoczymy zobaczy�, co z wiatrakiem? - zaproponowa�em w ko�cu.
Florentino siorbn�� kaw� i pokr�ci� g�ow�.
- Stary kaza� nie opuszcza� wie�y.
- Nienawidz� tak siedzie� i nic nie robi�... - mrukn��em.
Po korytarzach zacz�li biega� ludzie. Nerwowo trzaska�y drzwi.
- Ty, popatrz, co za panika. - szturchn�� mnie Florentino.
- Widz� przecie�... - mrukn��em. Po korytarzu b��ka� si� jaki� �andarm, zagl�daj�c we wszystkie dziury i zagaduj�c
ka�dego, kto nie mia� dezorientacji w oczach. W ko�cu podszed� do nas.
- Panowie Florentino i Moriarty?
- Co si� sta�o, synu? - zainteresowa� si� W�och. Jak kto� odpowiada pytaniem na pytanie o to�samo��, to wiadomo, �e
gliniarz.
- Pu�kownik Herzog prosi pan�w na wie��.
Herzog nie prosi, wydaje grzeczne rozkazy, roze�mia�em si� w duchu. Ruszyli�my szybkim krokiem.
IV.
- Wszystkie trzy maszyny z waszego klucza spad�y przed chwil� do wody - Herzog od razu waln�� z grubej rury.
Rozmawiali�my w zat�oczonej sali, wype�nionej ekranami radar�w, na samym szczycie wie�y.
- O, kur... - wyrwa�o si� Florentino.
- Co z za�ogami? - pomy�la�em od razu o kolegach.
- Na trasie rozmieszczono tym razem kilka okr�t�w ratunkowych.
- Czemu nie rozmieszczono ich na przyk�ad wczoraj? - wpad�em Herzogowi w s�owo. - Wczoraj uton�o szesnastu
naszych i trzydziestu piecho...!
- Wczoraj mnie tu nie by�o! - przerwa� mi Herzog. -Wczoraj by�o wczoraj.
Pu�kownik wsta� i podszed� powoli do okna. Palcami rozsun�� blaszki �aluzji i wyjrza� na zewn�trz.
- Nie trzeba Einsteina, by si� domy�le�, �e wasz helikopter te� by spad�, gdyby lecia�. Mieli�cie farta z tym
akumulatorem. Ale teraz we�miesz dup� w troki, Moriarty, i zajmiesz si� t� spraw�. Zabezpieczysz ten wasz
helikopter, to jedyna maszyna, jak� mamy i kt�ra przypuszczalnie te� by�a sabotowana. I niech nikt obcy go nie dotyka,
zanim nie zajrzymy pod ka�d� blaszk�. Chc� wiedzie�, dlacze...
- Nie mo�e pan, pu�kowniku, prowadzi� w�asnego �ledztwa. Ta baza to teren Marynarki. - przerwa� mu wojskowy w
bia�ym mundurze, kt�ry przys�uchiwa� si� nam od samego pocz�tku. Spojrza�em na jego r�kaw. Trzy szerokie pasy.
Komandor porucznik. Odpowiednik podpu�kownika.
Herzog obr�ci� si� i spojrza� mu g��boko w oczy.
- Komandorze Christie. Mam na papierze, �e po�owa tej bazy jest wypo�yczona Korpusowi.
- Wypo�yczona. No i tylko po�owa. �adnego prywatnego �ledztwa, pu�kowniku.
By�o jasne, �e marynarz z niech�ci do Korpusu podcina nam nogi. Herzog omin�� go i podszed� do telefonu.
- Dawaj Marsyli�. B�yskiem. - powiedzia� do operatora.
Pu�kownik mia� w Marsylii znajomo�ci, tak�e w Marynarce. Kwadrans p�niej wszystko by�o ju� ustalone.
- Oficerowie Leese i... - Herzog zmru�y� oczy i jeszcze raz przeczyta� nazwisko - i Banjo s� z kontrwywiadu
Marynarki. We czw�rk� si� tym zajmiecie. Nikomu ani s�owa i r�bcie to, co b�dzie musieli - Herzog powiedzia� ostro.
- Je�li jacy� skurwiele zabijaj� moich ludzi, chc� ich mie� na widelcu i to natychmiast. Jakie� pytania? - spojrza� na
mnie. "Moriarty, zawsze masz jakie� cholerne pytania" - m�wi�y jego zirytowane oczy.
- Przyda�by si� jaki� konsultant techniczny - rzuci�em szybko. - Nasz mechanik, LeRue...
- Bierzcie go - Herzog odprawi� nas ruchem r�ki.
V.
- Mog�e� poprosi� o jakie� auto - mrukn�� Florentino, gdy szukali�my tajniak�w Marynarki. - Taks�wk� b�dziemy
je�dzi�?
- Ukradniemy co� z parkingu. �artuj� - mrugn��em okiem. - Mam tu swego s�u�bowego Humvee. Gdzie ci szpiedzy z
krainy deszczowc�w, cholera jasna?
Tajniak Marynarki to, wed�ug stereotypu, wielki czarny facet z klat� jak szafa, ponurymi oczami, spluwami w obu
�apach, ubrany w granatow�, tani� marynark�. Nikogo takiego tu nie by�o. By�o natomiast mn�stwo r�nych �uli, z
kt�rych jeden, niski Latynos, wyra�nie si� nas czepia�. Florentino odwr�ci� si� wreszcie i spojrza� gro�nie z g�ry.
- Czego, cholera!
- No tak, jak wyszczekany, to wiadomo, �e z Korpusu - wyszczerzy� si� w u�miechu Latynos. - Jestem Banjo, podobno
mamy troch� razem pokopa� w tym bagnie.
Florentino zbarania�. Ja spyta�em:
- Mia�o by� was dw�ch?
- Leese szuka was na zewn�trz. O, ju� jest.
Leese okaza�a si� by� kobiet�. Tym razem ja by�em zaskoczony. Mimo, �e mia�a ju� pewnie ko�o trzydziestki, jej twarz
zachowa�a odrobin� dzieci�cego wyrazu sprytu i bezczelno�ci.
- Mi�o mi pan�w pozna� - powiedzia�a.
VI.
- Plan... - zagadn�a Leese.
- Jaki plan? - zaciekawi� si� Florentino.
- M�wi�, �e wy w Korpusie nawet wody w kiblu nie spuszczacie bez planu - powiedzia�a weso�ym, �obuzerskim
tonem. - Musicie mie� jaki� plan. P�on� z ciekawo�ci, by go pozna�.
- Przejrza�a nas. Trzeba b�dzie j� potem zastrzeli�! - rzuci�em scenicznym szeptem do Florentino.
- Plan jest prosty - wyja�ni� Florentino. - Dowiemy si�, o co chodzi, znajdziemy winnego sukinsyna, zdrowo mu
wkopiemy, po czym p�jdziemy na piwo. Wy stawiacie.
- Dlaczego my? - zaciekawi� si� Banjo.
- W ko�cu si� na co� przydacie, darmozjady z Marynarki - wyja�ni� Florentino tonem wyg�aszania najoczywistszej
prawdy na �wiecie, po czym skierowa� si� w stron� parkingu.
VII.
Baza Marynarki Priopriano
Korsyka, Francja,
�roda, 09.11
W miejscu, gdzie waln�li�my w p�yt� w czasie l�dowania awaryjnego, znale�li�my ju� tylko Kaisera, dziury w asfalcie
i stert� wyrzuconego z kabiny sprz�tu.
- Czo�em! - zawo�a� do nas weso�o strzelec, wrzucaj�c �elastwo na jakiego� pick-upa.
- Sieg heil - mrukn�� Florentino. Kaiser wygl�da�, jak �ywcem wzi�ty z plakatu werbunkowego SS, st�d cz�sto
docinali�my mu z tego powodu. - Gdzie nasz wentylator?
- Ci z warsztatu Marynarki wrzucili go na lor� i zawie�li do warsztatu. Cholerny po�piech. M�wili, �e blokujemy im
po�ow� p�yty. LeRue pojecha� z nimi, �eby im patrze� na te niewydarzone �apy - wyja�nia� Kaiser. Po ostatniej uwadze
Banjo si� troch� nasro�y�.
- Musieli wyrzuca� wszystko na ziemi�? - spyta�em zirytowany, szukaj�c w stercie z�omu mojego sk�rzanego mapnika,
kt�rego dosta�em od Anne-Claire na Gwiazdk�. - Cholera, karabiny maszynowe te� wymontowali.
- Wie�niaki! - prychn�� Kaiser. - Nawet ta�m z amunicj� przedtem nie wyci�gn�li. Trafiliby w cystern� i pos�aliby nas
wszystkich na Marsa. Tego szukasz? - Rzuci� mi m�j mapnik.
- O, dzi�ki! - ucieszy�em si�.
- Do kt�rego warsztatu pojechali? - spyta� Banjo.
- A ten ma�y to kto? - zaciekawi� si� Kaiser.
- �wi�ty Miko�aj. Odpowiadajcie, gdy was pytaj�, szeregowy! - zdenerwowa� si� Banjo.
- Skocz mi, pajacu. �wi�ty Miko�aj ma renifery, a ty ich nie masz! - roze�mia� mu si� w twarz Kaiser, o dwie g�owy
wy�szy i niemal dwa razy szerszy w ramionach od niziutkiego Latynosa. Banjo strasznie zatka�o. Wida�, z�yty z ostr�
dyscyplin� Marynarki, nie by� przyzwyczajony do atmosfery r�wno�ci, jaka panowa�a mi�dzy oficerami i szeregowymi
w Korpusie.
- Powiedz mu Kaiser, bo zawa�u dostanie... - mrukn��em pojednawczo.
- A sk�d mam wiedzie�? - wzruszy� ramionami nasz strzelec pok�adowy. - Mnie nikt niczego nie m�wi�. Przyjechali,
za�adowali i pojechali.
VIII.
- Ile tu jest warsztat�w naprawczych dla helikopter�w? - spyta�em Leese. Banjo dalej jeszcze nie doszed� do siebie po
ostrej odprawie, jak� dosta� od o sze�� stopni ni�szego rang� Kaisera.
- Priopriano to najwi�ksza baza lotnictwa Marynarki w tym rejonie. Co najmniej dwadzie�cia hektar�w to warsztaty -
si�gn�a do teczki po map�. - Ponumerowane s� od jeden do dwustu.
- Do jutra b�dziecie szuka� - mrukn�� z�o�liwie Banjo.
- Nie wy, ale my - u�ci�li�em. - Ile z tych warsztat�w jest w stanie przyj�� lor� z za�adowanym helikopterem? Ile z nich
w og�le zajmuje si� naprawami helikopter�w?
- To mi si� podoba! - wykrzykn�a Leese. - Zaw�amy teren poszukiwa� drog� dedukcji! Banjo, r�b tam z ty�u notatki!
- mrugn�a zn�w �obuzersko okiem.
IX.
Baza Marynarki Priopriano
Korsyka, Francja,
�roda, 10.15
- Pu�kowniku, wygl�da na to, �e naszej maszyny nie ma na terenie tej bazy - rzuci�em do s�uchawki. Po drugiej stronie
mia�em Herzoga, kt�ry uprzejmie oderwa� si� od ogromnie wa�nych spraw, by umili� mi przedpo�udnie chwil�
rozmowy.
- Musi by� - us�ysza�em stanowczy g�os.
- Na terenie tej bazy jest dwadzie�cia hangar�w zdolnych przyj�� uszkodzony helikopter. Naszego nie ma w �adnym z
nich. Osobi�cie zdar�em plandek� ze wszystkiego, co mog�oby pomie�ci� nasz wiatrak. Nie ma go tu.
- Ile bram ma ta baza? - spyta� Herzog.
- W sumie dwana�cie, ale tylko przez cztery mog�oby przejecha� co� tak wielkiego.
- Sprawd� wszystkie. Musz� ci m�wi� takie rzeczy, Moriarty?
- Nie - zdenerwowa�em si� - Ale ja jestem z Korpusu, a stra�nicy przy bramach s� z Marynarki. Nie b�d� chcieli ze
mn� gada�.
- Masz tam dw�ch tajniak�w Marynarki, nie? Po to w�a�nie s�, by za�atwi� takie rzeczy.
- Tak, ale mamy z nimi pewne problemy natury... komunikacyjnej.
- Dawaj tu tego Meksa, Banjago, czy jak mu tam...
Poda�em s�uchawk� Banjo. Ten chwil� s�ucha�, po czym odwiesi� s�uchawk�.
- Podobno ty tu jeste� teraz szefem.
Pokiwa�em rado�nie g�ow�.
- Mi to wisi, stary - wzruszy� ramionami Latynos. - W takim razie teraz ty za wszystko ponosisz odpowiedzialno��.
- Jedno pytanie - powiedzia�a Leese, gdy wsiad�em do auta.
- Tak?
- Przez ca�� rozmow� ze swoim szefem ani razu nie powiedzia�e� "sir".
- Nie jestem �o�nierzem. Korpus jest nawet mniej policj�, a bardziej agencj� detektywistyczn�. Od rozwi�za� si�owych
jeste�cie na przyk�ad wy.
- W�a�nie tak to si� robi w Korpusie - rzuci� z ty�u Florentino. - My dzia�amy g�ow�, nie mi�niami.
- Nigdy bym nie zgad�, patrz�c na ciebie, kafarze... - mrukn�� Banjo.
X.
- No nie ma, cholera jasna, po prostu nie ma! - Florentino by� r�wnie g��boko zdziwiony, co ja. Przez �adn� bram� nie
przeje�d�a�a ci�ar�wka z rozbitym helikopterem. Nie przeje�d�a�o te� nic na tyle wielkiego, by mo�na w tym taki
helikopter ukry�. Nie dowierzaj�c stra�nikom, ka�dy z naszej czw�rki dosta� jedn� bram� i obejrza� na szybkim
podgl�dzie zapis wideo mi�dzy 7.30 a 10.00.
- I co teraz, Sherlocku? - spyta� Banjo ze z�o�liwym u�miechem.
Tymczasem my z Florentino robili�my burz� m�zg�w.
- Tu go nie ma. Ale te� nie wyje�d�a�.
- Potrzebujemy �ladu - mrukn�� odkrywczo Florentino.
- Mamy jaki�?
Milczeli�my chwil�, po czym razem krzykn�li�my:
- LeRue!
Nasz mechanik pojecha� razem z helikopterem. Powinien wiedzie�, gdzie teraz jest. Ale gdzie teraz mo�e by� nasz
Korsykanin? Pytanie retoryczne...
- Hej, Banjo! Wygl�dasz na porz�dnego alkoholika! - doci�� Latynosowi Florentino. - M�w, gdzie macie tutaj w
pobli�u jakie� bary!
XI.
Baza Marynarki Priopriano
Korsyka, Francja,
�roda, 11.00
LeRue siedzia� w si�dmym z kolei barze, jaki odwiedzili�my. Mia� przed sob�, co nietypowe, tylko du�� kaw�, ale za
to tak�e grub� ksi�g� schemat�w instalacji elektrycznych z HU-1D. Naprzeciw usadowi� si� Kaiser, z wielkim kuflem
w d�oni i znudzon� min�.
- Czo�em, or�y, soko�y! - zawo�a� do nas, gdy tylko nas zobaczy�. - Tak si� w�a�nie zastanawiali�my, czy do nas
wpadniecie.
LeRue podni�s� tylko na chwil� g�ow� i mrukn�� co� na powitanie.
- Czemu mi do cholery nie powiedzia�e�, �e wiesz, gdzie jest LeRue?! - w�cieka�em si� na blondyna. Spojrza� na mnie
zaskoczony.
- Nie pyta�e� si�...
- Pyta�em si�! - zawo�a�em.
- A w�a�nie, �e nie! - upar� si� Kaiser. - Pyta�e� si� o helikopter, nie o LeRue. Z LeRue by�em um�wiony na piwo, z
helikopterem nie.
- Hej, Korsykaninie. Po co ci te schematy? - Florentino pyta� tymczasem, zaciekawiony.
- S�ysza�e�, �e wszystkie trzy maszyny zn�w spad�y do wody? Ciekawe czemu. To ju� trzeci raz.
- S�ysza�em. Podobno jednak mieli tym razem w pobli�u okr�ty Marynarki.
- Pieprzy� Marynark� - mrukn�� LeRue. Wyra�nie us�ysza�em gniewne sapni�cie oburzonego Banjo. - Ch�opaki si�
uratowa�y, bo mieli pontony.
- Pontony? - zaciekawi�em si�.
- Jasne, stary. Ka�dy mechanik za�adowa� na pok�ad co najmniej cztery zestawy. My te� mieli�my. Sfrajerzy� si� trzy
razy na tym samym numerze, to ju� przesada.
Na LeRue mo�na by�o zawsze polega�. Inna sprawa, �e wola�em nie wiedzie�, z jakiego magazynu wyniesiono a� tyle
tych ponton�w. Na pewno nie z naszego. Musia� to by� magazyn Marynarki i da�bym sobie kciuki obci��, �e nie mieli
zezwolenia.
- S�uchaj, a gdzie nasz wiatrak? - Florentino przeszed� do sedna sprawy. LeRue wreszcie podni�s� wzrok znad
schemat�w.
- A co, nie ma w jakim� warsztacie?
- Mie ma. Sprawdzili�my wszystkie.
- No to pewnie wywie�li - wzruszy� ramionami. - Ja nie wiem, mnie wyrzucili tu, przy barze. M�wili, �e mechanicy
Korpusu nie mog� wchodzi� do warsztat�w Marynarki.
- Przez �adn� z bram nic nie wyje�d�a�o.
- No to jak? - zaciekawi� si� Kaiser - Tu go nie ma, ale go nie wywozili?
- Dok�adnie tak. - powiedzia�em zasmucony. - Ale nie zd��yliby go a� tak szybko poci�� na kawa�ki, nie?
- Bana�, ch�opaki - roze�mia� si� Kaiser. - Skoro nie l�dem, to powietrzem. Nie wierz�, by nie mieli tu z p� tuzina
Chinook�w.
Prawdziwe s� zazwyczaj najprostsze odpowiedzi. Chinook, zwany powietrznym d�wigiem, m�g� faktycznie unie��
podwieszonego Huey'a i wywie�� go z bazy.
Leese sprawdzi�a znowu map�.
- Mam tu jak�� p�yt� dla lotnictwa transportowego, ale czy to nie chodzi o zwyk�e samoloty? Zwyk�y by nie pomie�ci�
helikoptera. - spyta�a z pow�tpiewaniem. Zajrza�em jej przez rami�.
- A jest pas startowy?
- Nie ma... - przyzna�a.
- No to wiadomo, �e to helikoptery.
- Nie ucz� was w Marynarce, �e samoloty potrzebuj� pas�w startowych, a helikoptery podnosz� si� pionowo? - spyta�
z�o�liwie Florentino. Banjo tylko zgrzytn�� z�bami.
XII.
Marynarka nie �ywi wi�kszego szacunku do swych ludzi z wywiadu, bo ani Banjo, ani nawet Leese niczego nie byli w
stanie wydoby� z pilot�w transportowych, kt�rzy, jak wiadomo, bardzo nie lubi�, gdy kto� wpycha sw�j nos w ich
sprawy.
Solidarno�� zawodowa pilot�w okaza�a si� tu wi�c przydatna. Odes�ali�my Banjo i Leese do samochodu, po czym
pob�yskuj�c naszymi srebrnymi skrzyde�kami, ruszyli�my po informacje. Gadali�my tylko z tymi, kt�rzy te� mieli takie
skrzyde�ka - mi�dzynarodowy znak pilot�w s�u�b mundurowych.
- Ja nic nie wiem! - powiedzia� ostro stary kapitan. Jego za�oga, stoj�ca murem za nim, gorliwie kiwa�a g�owami.
Przyjrza�em si� bli�ej jego "skrzyde�kom". Mia�y po siedem pi�r.
- Lata� pan w Ameryce Po�udniowej? - spyta�em. Kapitan spojrza� na mnie zaskoczony.
- A jak�e, w Kolumbii.
Postuka�em swoj� blach�.
- Lata�em tur� w Boliwii.
Kapitan wyszczerzy� z�by i chwyci� mnie za rami�.
- Podobno by�o u was gor�co, co ch�opaki?
- Czasami - przyzna�em. - Teraz te� mamy pewien k�opot...
- I co si� gapicie, lenie! - kapitan wydar� si� na swych ludzi - Co to, lewy wirnik jeszcze nie dokr�cony?! A olej w
pompie kto wymieni?! Do roboty! Wybaczcie, ch�opaki... - wyszepta� konfidencjonalnie - Ale je�li m�wicie o tym, o
czym ja my�l�, to lepiej chod�my na herbat�.
Wspi�� si� do kabiny swojego Chinooka, ogromnego helikoptera z dwoma wirnikami w poziomie.
- Bo�e, ile tu miejsca! - zawo�a� Florentino.
- A na czym wy latacie? - zaciekawi� si� stary kapitan, majstruj�c przy maszynce do kawy.
- Na Hueyach. Stary sprz�t, ale daje rad�.
- Desant, tak? Niebezpieczna robota. Dla ludzi z jajami.
- Gorzej maj� tylko ci w szturmowcach - przyzna�em ch�tnie. Stary bra� nas za lotnik�w Marynarki, co nie by�o
prawd�, bo nawet nie byli�my w si�ach zbrojnych, ale nie wyprowadza�em go z b��du.
Stary pokiwa� g�ow�.
- Zaproponowa�bym kaw�, ale przerobi�em maszynk� tak, by robi�a herbat�. Wrzody, rozumiecie... - skrzywi� si�,
masuj�c �o��dek. Gorliwie zapewnili�my go o swej mi�o�ci do herbaty. Kapitan poda� nam dwa paruj�ce kubeczki,
trzeci zachowa� dla siebie.
- No, m�wcie - westchn�� ci�ko.
- Kto� nam wywi�z� helikopter - powiedzia�em wprost.
- Pytajcie tych przy bramie.
- Nie ci�ar�wk�, ale helikopterem - d�wigiem. Tutaj tylko wasze Chinnooki maj� wystarczaj�c� moc, by unie��
Hueya.
- Mo�e kto� go wam po prostu r�bn�� - pow�tpiewa� stary. Pokr�ci�em g�ow�.
- Mia� odstrzelony akumulator. Nawet reflektora by nie w��czyli.
Stary zamy�li� si� na chwil�. Wida� by�o, �e nie ma ochoty gada�, a ja wiedzia�em dlaczego. Nie by�o a� tak wielk�
tajemnic�, �e transportowcy czasem odwalaj� robot� na boku, by sobie dorobi�. Lot�w tych nie meldowano albo
ukrywano ich prawdziwy charakter. Nachyli�em si� w jego stron�.
- Chcemy tylko wiedzie�, czy i dok�d polecia� - wyszepta�em. - Bardzo mo�liwe, �e mia� na pok�adzie co� bardzo
cennego.
- Przemyt? - b�ysn�� oczami kapitan. - O, �obuzy, to w desancie te� wozicie na lewo?
Wyra�nie si� ucieszy�, gdy si� dowiedzia�, �e nie tylko on �amie regulamin.
- By� tu jeden Huey, troch� pokiereszowany, ale nie za bardzo. Teraz, gdy o tym pomy�l�, faktycznie, mia� dziur� z
ty�u.
- U nas tam jest akumulator - wyja�ni� Florentino.
- Mo�liwe.
- Kiedy odlecieli? - ci�gn��em.
- Zupe�nie niedawno, ko�o �smej trzydzie�ci, dziewi�tej.
- Dok�d?
- Nie wiem - kapitan posmutnia�. - Mieli w�asnych pilot�w.
- Wpu�ci�e� obcych do w�asnej maszyny?! - Florentino a� podskoczy�, a kapitan wyra�nie si� zawstydzi�.
- Musia�em. Mieli pisemny rozkaz.
- Rozkaz od kogo? - spyta�em. Kapitan spojrza� na mnie ostro, po czym wykona� ruch zamykania w�asnych ust na
zamek b�yskawiczny.
- Od kogo? - powt�rzy�em pytanie. Kapitan wskaza� tylko palcem w g�r�.
- Od Boga? - za�mia� si� Florentino.
- Jeste� cholernie bliski prawdy, synu - powiedzia� kapitan, po czym wyskoczy� z kabiny.
XIII.
- I kto r�bn�� t� maszyn�, Sherlocku? - spyta� Banjo, gdy tylko doszli�my do samochodu.
- Kto� od was! - krzykn�� ostro Florentino.
- Jak to: od nas? - zdziwi�a si� Leese.
- Mieli pisemny rozkaz, by go wywie��. W tej bazie takie rozkazy wydaje tylko Korpus i Marynarka. Korpus tego
rozkazu nie wyda�. Zostajecie wy.
- Ta w�tpliwa intelektualnie dedukcja to cholernie, cholernie s�aby dow�d na tak powa�ne oskar�enie, Sherlocku -
wysycza� Banjo, z lodem w oczach.
- Dosy�! - przerwa�em ostro. - Zastan�wmy si� lepiej, co b�dziemy teraz robi�.
- Wydawaj rozkazy, szefie - roze�mia�a si� Leese. - My podobno jeste�my tu tylko od ich wykonywania.
Florentino mrukn�� co� jeszcze o wykradaniu helikopter�w, po czym wykaza� si� szybkim, konstruktywnym
my�leniem.
- O ile nie wrzuc� tego po�yczonego Chinooka do morza, to musz� go tu odstawi� z powrotem. Zaczaimy si�,
zgarniemy kogo trzeba i, jak nie b�d� gada�, to po�lemy kopniakami na Marsa.
- Pokojowa Nagroda Nobla dla naszego asa z Korpusu - mrukn�a rozbawiona Leese.
- Jest i druga mo�liwo�� - do��czy�em si� - O ile nie maj� tu totalnego burdelu...
- Kuuur... - zawarcza� z ty�u Banjo. Po raz kolejny zauwa�y�em, �e jest bardzo wyczulony na punkcie honoru
Marynarki.
- ...to tamten Chinook musia� si� meldowa� w wie�y.
- Nie musia� podawa� prawdziwych koordynat�w - zauwa�y�a Leese.
- W wie�y opr�cz obs�ugi radia s� te� radary - t�umaczy�em cierpliwie. - Nawet je�li m�wi�, �e leci na Antarktyd�, a
polecia� na Hawaje, b�dziemy przynajmniej wiedzie�, �e lecia� na wsch�d, nie na p�noc.
- Antarktyda jest na po�udniu. Na p�nocy jest Arktyka - poprawi� mnie mechanicznie Banjo.
- Doktorze Einstein, wasza wiedza nas przyt�acza - odci�� si� Florentino.
- Einstein by� profesorem, Sherlocku - Banjo lubi� mie� ostatnie s�owo.
XIV.
Florentino i Banjo zostali, by czeka� na powr�t Chinooka, ja za� i Leese wzi�li�my w�z i pojechali�my do wie�y
kontroli lot�w.
- Jak si� nie da ich przygwo�dzi�, to przynajmniej dowiedz si�, kto siedzia� za sterami. Masz wszystko? - dawa�em
wcze�niej ostatnie rady Florentino.
- Nie rozstaj� si� z zestawem "Ma�y Szpieg" - mrukn�� Florenino i poklepa� torb� wyci�gni�t� z baga�nika. W�r�d
r�nych drobiazg�w by� tam na przyk�ad kr�tkolufowy pistolet automatyczny.
- Mamy nasze telefony, ale nie dzwo� bez cholernie wa�nego powodu. Anne-Claire ma�o mnie nie zabi�a za te cztery
st�wy rachunku wtedy, dwa miesi�ce temu...
- Dziwne zespo�y potworzy�e� - zainteresowa�a si� Leese, gdy ju� jechali�my do wie�y. - Czemu po jednym z
Marynarki i Korpusu? Mog�e� zosta� z Florentino.
- W tej cholernej bazie wszystko jest podzielone - wyja�ni�em. - Radary s� wasze, ale radio nasze. Stra�e przy bramach
wasze, ale �andarmeria nasza. Kaw� do kubk�w wlewaj� wasi ludzie, a cukier podaj� nasi. Gdybym zosta� z
Florentino, z nami nie gadaliby wasi ludzie, a z wami nasi. W ten spos�b i my, i oni mamy mo�liwo�� pe�nego
dzia�ania.
- Sprytne.
- Daruj sobie tanie komplementy - uci��em. - Ka�dy �rednio rozgarni�ty przedszkolak by na to wpad�. Dzisiaj
wpu�ci�em do swej maszyny piechociarza z odbezpieczonym granatnikiem i szajbus odstrzeli� mi akumulator. Dlatego
nie jestem w nastroju do gadania o moim sprycie.
Na m�j niewielki wybuch z�o�ci Leese odpowiedzia�a �miechem.
- W�ciekasz si� zupe�nie, jak Banjo - powiedzia�a.
- Wiem - te� si� u�miechn��em. - Dlatego on siedzi z Florentino. Gdybym go wzi�� ze sob�, pobiliby�my si� ju� na
pierwszym skrzy�owaniu.
- Serio? - zaciekawi�a si�. - Nie zauwa�y�am, by�cie cho� raz si� pok��cili.
- To dlatego, �e nie gadamy ze sob�. Za ka�dym razem, gdy Banjo co� do mnie m�wi, odpowiada Florentino.
- Faktycznie. Dlaczego?
- Florentino zna mnie lepiej, ni� moja �ona - roze�mia�em si�. - Latali�my razem jeszcze w czasie wojny, jeszcze w
starym Korpusie.
Leese gwizdn�a zaskoczona i przyjrza�a mi si� uwa�nie.
- Lata�e� na wojnie? Nie wygl�dasz a� tak staro.
- Za�apa�em si� na ostatnie kilka miesi�cy - wyja�ni�em niech�tnie. - Mieli wtedy du�e straty. Szkolili ka�dego, kto si�
zg�osi� i by� mniej wi�cej pe�noletni.
Leese wyczu�a moj� niech�� do tego tematu, wi�c go dalej nie dr��y�a. Po dziesi�ciu minutach szybkiej jazdy w
milczeniu byli�my ju� przy wie�y kontroli.
- Dobra! Ja id� do radiooperator�w, a ty we�miesz si� za radarowc�w. Szukamy wszystkiego o Chinooku, kt�ry
odlecia� mi�dzy 8.30 a 9.00, a zw�aszcza o jego kursie.
XV.
- I nie melduj� kierunku lotu? - zdziwi�em si�.
- A po co maj� to robi�? - zdziwi� si� r�wnie mocno radiooperator, z kt�rym rozmawia�em. - To nie lotnisko
Kennedy'ego w Nowym Jorku. W tak �adn� pogod� zdarza si� nawet, �e jak co� mniejszego odlatuje, to si� w og�le nie
melduje.
- No a gro�ba kolizji? - naciska�em - My si� zawsze meldowali�my, ��cznie z podaniem kursu.
- Ale wy wykonujecie zadania, macie wi�ksze maszyny, dwunastu ludzi na pok�adzie, latacie w kluczu, no i jeste�cie w
og�le pedantyczni gliniarze. Meldujecie nawet o tym, �e filtry do kawy wam si� sko�czy�y - radiooperator roze�mia�
si� z w�asnego dowcipu.
- Dobra, ale ja nie szukam jakiego� �mieciowatego UA-4, tylko Chinooka z podwieszonym Hueyem! Ile dzi� mog�o
startowa� takich maszyn!
- Nie, no dobra, ja nie m�wi�, �e si� nie meldowa� - radiowiec przeszed� do defensywy -Tylko, �e nie powiedzia�,
dok�d leci. Jak takie bydl� startuje, zawsze jest masa uciechy. Elroy!! - wydar� si� nagle.
- No? - siedz�cy za mn� wysoki chudzielec niech�tnie zsun�� s�uchawk� z jednego ucha.
- Co z tym Chinookiem, co to startowa� przed po�udniem?
- Tym, co nie chcia� paliwa? No, polecia�.
- M�wi� co� ciekawego?
- Nigdy nie m�wi� nic ciekawego - powiedzia� filozoficznie chudzielec.
- Lot, jakich codziennie milion? - zapyta�em.
- No, jasne - chudzielec spieszy� si�, by wr�ci� na eter.
- A co z tym paliwem? Czemu go nie chcia�?
- No, sam nie wiem - Elroy wzruszy� ramionami - Jak si� wiezie tak� krow�, jak te HU-1, to zawsze si� sporo spala,
nie? No to si� pytam, czy podes�a� cystern�, bo zosta�o troch� po tych, co to dzisiaj lecieli do Algierii, no a oni, �e nie,
bo si� spiesz�.
- Mo�e mieli w�asne paliwo?
Chudzielec pokr�ci� g�ow�.
- No, mieli mo�e ton�, dwie rezerwy, ale to przecie� jak nic. Podniesiesz si� i ju� zostaj� same spaliny. Sam wiesz
zreszt� najlepiej.
Nie wiem najlepiej, bo na Chinookach nigdy nie lata�em, ale zachowa�em to dla siebie. Chudzielec pokiwa� g�ow� i
za�o�y� z powrotem s�uchawki radia.
XVI.
- Niczego si� nie dowiedzia�e� - powiedzia�a z cieniem satysfakcji Leese.
- Wr�cz przeciwnie. Wiemy, �e mia� tylko do dw�ch ton paliwa. Nie m�g� daleko polecie�. Gdy dowiemy si�, czy
wr�ci�, na podstawie tego, ile mu tego paliwa zostanie, okre�limy, jak daleko polecia�.
- A jak nie wr�ci�?
- Te� dobrze. B�dziemy wiedzie�, �e polecia� na tyle daleko, �e nie starczy�o ju� na powr�t. A jeszcze ty teraz mi
powiesz dok�adnie, w kt�rym kierunku polecia�, bo jak nic wasze asy z radaru ci to powiedzia�y i b�dziemy w domu.
- Nie wiem, dok�d polecia�. Ale wiem, �e na p�noc! - doda�a szybko, widz�c moj� zdezorientowan� min�.
- Jak to nie wiesz, dok�d? To po co ten cholerny radar, je�li nie �ledzi lot�w?!
- Uspok�j si�! Radar jest teraz skierowany wy��cznie na po�udnie, w stron� Afryki. Jasne, �e teraz wiedz� o ka�dym
komarze, kt�ry wytknie nos z bagna w Burkina Faso, ale nic to nie daje, je�li si� leci na p�noc.
Leese mia�a racj�. W zwi�zku z naszymi lotami do Afryki przestawiono radar tak, by ostrzega� o wszystkich lotach w
tym rejonie. P�noc nikogo teraz nie interesowa�a.
W mojej kieszeni zadzwoni� telefon satelitarny. Odebra�em.
- Gadaj, byle kr�tko. - numer zna� w�a�ciwie tylko Florentino.
- Wr�ci� Chinook, oczywi�cie bez naszego wiatraka. Waln�� o p�yt�, jak ty dzi� rano.
- Uszkodzony? - zaciekawi�em si�.
- Nie, tylko dolecia� na samych spalinach. Kapitan w�cieka si�, jak jasna cholera, bo mu porysowali lakier.
- Pogadaj z nim, musimy wiedzie�, ile mieli paliwa przy starcie. Wiemy, �e mia� kurs na p�noc. Znaj�c odleg�o��,
dowiemy si�, gdzie by�. I pogadaj z pilotami. Jak trzeba b�dzie, przymknij ich, tak dla strachu.
- Pogada� mog�, ale nie przymkn��. To nie s� nasi ludzie - powiedzia� spokojnie W�och.
- Nie ma tam z tob� Banjo? Jak nie ty, to on.
- Marynarka to te� nie jest. Ci ludzie s� z Lotnictwa Armii. Dobra, biegn�, bo ju� do czego� wsiadaj�. Dam zna�
natychmiast, jak si� czego� dowiem.
XVII.
- Wiecie, gdzie polecia�, wiecie jak daleko - podsumowa� Herzog, gdy go o wszystkim poinformowa�em. - Jed�cie tam.
- Problem w tym, �e tam nic nie ma - wyja�ni�em zmieszany. - Same kozice g�rskie.
- Kozice? - zdziwi� si� pu�kownik.
- Na p�noc od nas i w takim dystansie, na jaki polecia� Chinook, s� g�ry Rotondo i Chino. To nag�y uskok w g�r�,
Chinook musia� si� unie�� wy�ej i spala� wi�cej paliwa. Nie m�g� dolecie� do �adnego miasta, bo nie mia� na czym.
Wr�ci� z praktycznie pustymi bakami.
- Co jest miedzy nami a g�rami? - spyta� Herzog. Spojrza�em uwa�nie na map�.
- Nic. Nic, opr�cz... - no jasne - U podn�a Rotondo biegnie autostrada.
- Jed�cie tam. Znajd�cie wreszcie ten cholerny helikopter! - Herzog przerwa� po��czenie.
XVIII.
Autostrada u podn�y g�r Rotondo i Chino
Korsyka, Francja,
�roda, 14.15
Z matematyki zawsze by�em raczej s�aby, ale Leese szybko obliczy�a dok�adny dystans, jaki, wliczaj�c manewr
osadzania Hueya na ziemi, m�g� przelecie� obci��ony Chinook na dw�ch tonach paliwa, w tak� pogod�, jak wtedy.
Wzi��em kawa�ek sznurka, dobra�em odpowiedni� d�ugo�� i zakre�li�em na mapie p�kole, okre�laj�ce ten zasi�g.
Przecina�o w dw�ch miejscach autostrad�. O ile oczywi�cie nie zrzucili go po prostu w jak�� przepa��, by�y to jedyne
mo�liwo�ci.
Przejechali�my dwukrotnie w pobli�u ka�dego z tych miejsc. �adne niczym specjalnym si� nie wyr�nia�o. Rzecz
jasna, nie by�o te� nigdzie porzuconego helikoptera. Spojrza�em na Leese, kt�ra bezradnie wzruszy�a ramionami.
- Jako� si� go pozbyli. Zadzwo� do swego makaroniarza, mo�e on i Banjo co� wyci�gn�li od pilot�w - poradzi�a.
- Cholera jasna... - niech�tnie wyci�gn��em telefon.
- Co jest? - zdziwi�a si� Leese.
- To m�j prywatny telefon, nie zwracaj� mi koszt�w - wyja�ni�em, wystukuj�c numer.
- Nie przesadzaj. Te� mam w domu taki i wcale tyle nie kosztuje - machn�a r�k�.
- To jest telefon satelitarny - wyja�ni�em. - Za ka�de pi�� minut rozmowy p�ac� p� st�wy. Florentino?! Macie co�?! -
krzykn��em do s�uchawki.
- Od godziny w�azimy im w dup� - odpowiedzia� niech�tnie W�och. - Ten Meks jest szczeg�lnie �liski, a� by� si�
zdziwi�.
- Za to mu p�ac�. No, ale macie co� czy nie? Nie przeci�gaj, mam raty za dom do sp�acenia.
- Jasne, �e mamy. Banjo ma. Chcesz go?
- Nie, ty mi powiedz.
- Banjo ich spi�, wyobra� sobie. Sam te� jest wstawiony, ale cholera jasna, dawno nie widzia�em tak mocnej g�owy.
Wiesz, ile ruskiej w�dki...
- Florentino, cholera jasna! - zdenerwowa�em si�. - Moje raty za dom szlag trafia!
- Wrzucili wiatrak na jak�� lor� na parkingu przy autostradzie. Nawet nie l�dowali, wi�c nie wiedz�, czyja by�a. Na
pewno cywilna. Jaka� prywatna firma.
- Mamy tu jaki� wi�kszy parking dla ci�ar�wek? - spyta�em Leese, kt�ra szybko roz�o�y�a map�.
- Jest jeden, przy drugim, p�nocnym punkcie przeci�cia.
- Florentino, wyci�gniesz co� jeszcze z nich? - spyta�em.
- Nie bardzo. Ju� w�a�ciwie �pi�.
- Wlej w Banjo litr mocnej kawy, wepchnij pod zimny prysznic czy co� i czekajcie tam, gdzie znale�li�my LeRue i
Kaisera. Z�apiemy was po drodze. I kombinuj przez ten czas, gdzie ta lora mog�a pojecha�.
Roz��czy�em si� i spojrza�em na licznik.
- Dwie i p� minuty. Trzy dychy. Mog�o by� gorzej.
- Ale z ciebie sknera - mrukn�a Leese.
XIX.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Autostrada u podn�y g�ry Rotondo
Korsyka, Francja,
�roda, 14.50
- Dok�d prowadzi ta autostrada? - spyta� Florentino.
- Na p�noc a� do wybrze�a, do portu Bastia - Leese dalej trzyma�a na kolanach map�.
- Czy�by�my trafiali wreszcie po nitce do k��bka? - ucieszy�em si�, zje�d�aj�c na lewy pas autostrady i przyspieszaj�c
do stu dwudziestu.
- Chcia�oby si� - mrukn�a Leese. - Bastia to spore miasto. Pi��dziesi�t tysi�cy ludzi, nie licz�c turyst�w. Jak ig�a w
stogu siana.
- I tu si� mylicie - zawo�a� dumnie z ty�u Florentino i wskaza� na drzemi�cego Banjo. - Nasz meksyka�ski przyjaciel,
kt�rego alkohol widocznie bardzo pobudza intelektualnie, wysun�� ciekawy pomys�, zanim jeszcze waln�� w kimono.
- No?
- Na pok�ad wszystkich helikopter�w mechanicy za�adowali dzi� pontony, nie? Po ostatnich wypadkach dmuchali na
zimne.
- Nic dziwnego. No i co z tymi pontonami? - pyta�em.
- Do ponton�w Marynarki do��czane s� zawsze automatyczne nadajniki wysokiej cz�stotliwo�ci, tak zwane "latarnie",
umo�liwiaj�ce odnalezienie rozbitk�w na pe�nym morzu. My te� jak�� mieli�my, nie?
- Nie znamy jej dok�adnej cz�stotliwo�ci - rzuci�em w�tpliwo��.
- Daj spok�j, Moriarty, ile na terenie miasta b�dzie ratunkowych ponton�w Marynarki?
Chwil� jecha�em dalej.
- Florentino, cholera jasna! �eby odnale�� sygna�, musimy mie� sprz�t poszukiwawczy! Szperacz!
- No to co? - zdziwi� si� W�och. - Wala si� to wsz�dzie po bazie, wystarczy po�yczy�.
- Ale w bazie! Czemu mi nie powiedzia�e� od razu! Teraz musz� si� cofa�, cholera!
Ostro skr�ci�em przez pas zieleni oddzielaj�cy pasy ruchu autostrady.
XX.
Bastia
Korsyka, Francja,
�roda, 15.40
Zasi�g nadajnika wysokiej cz�stotliwo�ci - "latarni" - to mniej wi�cej pi�� kilometr�w. Teoretycznie wystarczy�o wi�c
przejecha� przez miasto dwukrotnie, by ze stuprocentow� pewno�ci� trafi� na sygna�. My�my objechali miasto
czterokrotnie. Bez skutku.
- Kuuur... Kuuur... - mrucza� pod nosem zdezorientowany Florentino. - Powinien gdzie� tu by�...
- Mo�e baterie si� sko�czy�y? - podsun��em.
- Szans nie ma. �r�d�em sygna�u jest materia� promieniotw�rczy. Szperacz to w�a�ciwie taki bardziej czu�y skaner
radioaktywno�ci. Je�li tutaj nie mamy sygna�u... - Leese zawiesi�a g�os.
- ... to znaczy, �e tutaj niczego nie ma - doko�czy�em. - Czego to dowodzi?
- �e jest gdzie indziej - Leese zn�w si�gn�a po map�. - Ale to bez sensu.
- Je�li fakty nie zgadzaj� si� z za�o�eniami, tym gorzej dla fakt�w, co? Niby czemu bez sensu? Mo�e my po prostu �le
kombinujemy?
- Nasza teoria jest taka, ze kto� chce ukry� helikopter. Dlatego wywieziono go z bazy Chinookiem, bo tak by�o szybciej
i dyskretniej. U�yto do tego pilot�w spoza bazy. Potem za�adowano go na lawet� i gdzie� wywieziono, a my my�limy,
�e do Bastii, bo tu jest najbli�ej z tamtego parkingu i w dodatku na p�noc, dalej od Priopriano. - powiedzia�a Leese,
nie podnosz�c wzroku znad mapy.
- Nic innego nie ma sensu. - mrukn�� Florentino.
- Co jest na drugim ko�cu autostrady? - zajrza�em Leese przez rami�.
- Ajaccio, stolica tej wyspy. Ale to na po�udniu.
- No to co?
- Chinook by tam dolecia� na tych dw�ch tonach paliwa. Nie musieliby �adowa� na lor�.
Milczeli�my chwil�.
- Z drugiej strony... - powiedzia� w ko�cu Florentino - Chinook z podwieszonym Hueyem, lataj�cy sobie nad
najwi�kszym miastem departamentu, musia�by wywo�a� pewne zainteresowanie.
- Prawda - przyzna�a Leese.
- Je�li tamci piloci o niczym nie wiedzieli, to tak by�oby bezpieczniej, nie? Mniej �wiadk�w, wi�cej ogniw w �a�cuchu
mi�dzy w�cibskimi a prawd�.
- Innymi s�owy, helikoptera nie chc� wywie��, ale ukry�. To nam daje troch� wi�cej czasu. Daleko do tego Ajaccio? -
zn�w zajrza�em Leese przez rami�.
XXI.
Ajaccio, Zak�ady Konserwacji Lotniczej "Sauvage"
Korsyka, Francja,
�roda, 16.20
Prawd� m�wi�c, oczekiwa�em jakiego� ponurego, anonimowego magazynu gdzie� w r�wnie anonimowej dzielnicy
portowej, otoczonego garstk� ponurych facet�w w ciemnych okularach. Tymczasem gapili�my si� na jasno o�wietlony,
sporych rozmiar�w nowoczesny kompleks przemys�owy, na ka�dym kroku oparzony wielkimi szyldami z nazw� firmy
i jej specjalizacj�: "Naprawa i konserwacja helikopter�w". Ogromny, ruchomy neon dobitnie ukazywa� co bardziej
sceptycznym wizytuj�cym ogromn� sylwetk� �mig�owca podrywaj�cego si� do startu. Wsz�dzie kr�cili si� ludzie z
obs�ugi technicznej, ubrani w firmowe kombinezony.
- Tak, to nasza lora odbiera�a wasz� maszyn� z Chinooka. Je�li to jej szukali�cie, to wystarczy�o zadzwoni�. Jeste�my
w ksi��ce telefonicznej. - t�umaczy� cierpliwie kierownik zmiany, prowadz�c nas przez teren zak�adu.
- W bazie s� przecie� warsztaty. Dlaczego ten helikopter naprawiany jest w�a�nie tutaj? - spyta�em.
- Warsztaty macie do napraw prowizorycznych. Jak wam opona pu�ci, albo szyba p�knie. Bardziej powa�ne usterki
wymagaj� prawdziwego zaplecza technicznego - kierownik z dum� machn�� r�k� w stron� bogato wyposa�onych
wn�trz warsztat�w. - Mamy z lotnictwem Marynarki specjaln� umow�. No, dobra. To ten tutaj?
Nasz stary, dobry Huey sta�, z pogi�tymi p�ozami i z dziur� po odstrzelonym akumulatorze, troskliwie owini�ty w
brezentow� p�acht�, w�r�d kilku innych helikopter�w, prywatnych i nale��cych do Marynarki, i czeka� na swoj� kolej
naprawy.
- Kto� go ju� rusza�? - spyta�em, podchodz�c szybkim krokiem. Kierownik rzuci� okiem na papiery rozrzucone
niedbale po blacie ma�ego biureczka, umieszczonego z ty�u hangaru.
- Dzi� go przywie�li? No to w takim razie nie. Obejrzeli�my go tylko czy si� nie pali, czy co�, �ci�gn�li�my paliwo i
odstawili�my na bok. Jutro mia�a si� za niego wzi�� ekipa d'Aggiorniego. By�by gotowy w czterdzie�ci osiem godzin.
P�ozy to godzinka roboty, ten cholerny akumulator przeci�ga spraw�. Trzeba b�dzie pewnie wymieni� ca�� instalac...
Odpu�ci�em sobie s�uchanie szczeg��w technicznych i obszed�em ostro�nie nasz� maszyn�. Wn�trze istotnie by�o
nienaruszone. Nawet pontony, kt�rych sygna� nas tutaj przyprowadzi�, by�y dalej skrz�tnie poupychane w tylniej
skrytce, nad ch�odnic� oleju.
- Co robimy? - szepn�� Florentino. - Je�li maj� tu jeszcze t� lor�, mo�emy go odwie�� do bazy.
Pokr�ci�em g�ow�.
- Z bazy kto� go ju� usun��. O ile rzeczywi�cie jest jaka� grupa niszcz�ca dowody, to dzia�a przede wszystkim w�a�nie
na terenie bazy.
- Potrafisz zbada� ten helikopter? - pow�tpiewa�a Leese - Bo ja nie. Ty jeste� detektywem, a ja jestem tajniakiem z
Marynarki. Umiemy to wysadzi� w powietrze, a nie znale�� przeci�ty kabelek.
- Tym tutaj te� nie mo�emy ufa� - wspar� j� Florentino. - A je�li to nie jest jedyny warsztat naprawy helikopter�w na tej
cholernej wyspie? Mo�e przywie�li go w�a�nie tutaj, bo maj� tu swych ludzi?
- Komu ufamy? - spyta�em Florentino.
- Wy��cznie w�asnym ludziom - odpowiedzia� bez zawahania. - LeRue i Kaiser.
- Pojad� po nich. Przy okazji pogadam z Herzogiem. Wy tu zosta�cie i miejcie oko na sprawy. Najlepiej wygo�cie
wszystkich z tego hangaru.
- Nie mam odznaki Korpusu, zosta�a w Marsylii - mrukn�� niech�tnie Florentino.
- We� z baga�nika sw�j automat - poradzi�em �yczliwie.
Florentino uwin�� si� w dwie minuty. Z kr�tkolufowym pistoletem maszynowym, przewieszonym niedbale przez
rami�, oczy�ci� teren z g�o�no protestuj�cych ekip technicznych.
Ja, �ami�c wszelkie limity pr�dko�ci, po dwudziestu minutach by�em z powrotem w bazie Priopriano.
XXII.
Baza Marynarki Priopriano
Korsyka, Francja,
�roda, 16.00
Gdy �andarmeria szuka�a LeRue i Kaisera po ca�ej bazie, ja sk�ada�em sprawozdanie Herzogowi.
- Osoba lub osoby chc�ce pozby� si� helikoptera, maj� na tyle du�o w�adzy, by wydawa� rozkazy brygadzie
transportowej Chinook�w i by ustawia� wojskowe zam�wienia w cywilnych warsztatach naprawczych -
podsumowa�em. - Jednocze�nie trzymaj� r�k� na pulsie spraw, s� na bie��co z moim dochodzeniem.
- Dlaczego na bie��co? - spyta� Herzog. Od rana nie ruszy� si� z wie�y nadzoruj�c akcj� ratunkow� za��g ton�cych
helikopter�w. Po jego biurku wala�y si� puste tekturowe kubki po kawie.
- Chyba kto� mnie �ledzi� w drodze do bazy - wyja�ni�em. Herzog uni�s� jedn� brew w niemym wyrazie zaskoczenia.
W tym momencie zadzwoni� telefon. Herzog wys�ucha� informacji, po czym od�o�y� s�uchawk�.
- LeRue i Kaiser czekaj� na ciebie przy p�nocnej bramie wyjazdowej. Sk�d wiesz, �e by�e� �ledzony? - wr�ci� do
starego tematu.
- Ca�y czas jecha� za mn� pojazd z b��kitnymi filtrami na�o�onymi na reflektory.
- Teraz to modne - Herzog podsun�� w�tpliwo��.
- Tak, ale ten w�z mia� cztery reflektory, nie dwa. To by� jaki� Jeep. Nie ma takich za du�o. Rzecz jasna - zastrzeg�em
si� - mo�e to by� przypadek.
- Mo�e. Kto wiedzia�, �e tu jedziesz?
- Florentino, Leese... Nikt poza tym.
Herzog patrzy� si� na mnie w milczeniu.
- Florentino powygania� ca�� obs�ug� hangaru, w kt�rym by� nasz helikopter. Spieszy�o mu si�, mia� wi�c automat w
r�ku. Mo�e kto� zadzwoni� ze skarg� do bazy? - powiedzia�em po d�u�szym namy�le.
- Dowiedz si� czy i do kogo dzwonili.
Kiwn��em g�ow�.
XXIII.
Ajaccio, Zak�ady Konserwacji Lotniczej "Sauvage"
Korsyka, Francja,
�roda, 18.30
LeRue zagl�da� przy pomocy Kaisera pod ka�d� �rubk�. Pomaga� im powoli dochodz�cy do siebie Banjo. Leese sta�a
przy drzwiach i wyk��ca�a si� z oburzon� obs�ug� hangaru, chc�c� wr�ci� do porzuconej wewn�trz pracy. Ja z
Florentino sta�em przy automacie z kaw�, ustawionym w g��bi.
- Jechali za tob�? - mrukn�� W�och, siorbi�c gor�cy, czarny p�yn i zagryzaj�c przywiezionymi przeze mnie kanapkami.
Od rana by� to nasz pierwszy posi�ek.
- W drodze powrotnej te� - kiwn��em g�ow�.
- Musimy by� cholernie blisko. Mo�e faktycznie chodzi o ten helikopter?
Ja by�em sceptyczny.
- Je�li to rzeczywi�cie jaki� spisek, to s� powa�nie zdeterminowani. Wczoraj zabili p� setki ludzi, a przedwczoraj
trzydzie�ci. Dzi� tylko cudem uratowa�a si� kolejna trzydziestka. Na marginesie - doda�em - wyci�gn�li z morza
wszystkich. Uratowa�y ich te podprowadzone Marynarce pontony.
- To super. Ale m�wi�e� co� o determinacji - przypomnia� Florentino.
- Mogliby nas rozwali� na tej autostradzie, gdy wracali�my tu z LeRue i Kaiserem. Sprawa cofn�aby si� o jakie�
czterdzie�ci osiem godzin.
- Nie mia�e� swojego automatu?
- Mia�em, Kaiser te� co� tam �ciska pod pach�. Ale je�li wepchn�li do morza tuzin helikopter�w, to nie by�oby dla nich
problemem skombinowa� jak�� wyrzutni�. Sam wiesz, ile TOW marnuje si� tu po magazynach.
Florentino skrzywi� si� na samo wspomnienie. TOW to r�czna wyrzutnia pocisk�w przeciwczo�gowych. Po naszym
wozie zosta�aby kupka popio�u, a moim g��wnym problemem by�oby ju� tylko szukanie sobie odpowiedniej chmurki w
niebie.
Podszed� do nas LeRue. Uwa�nie si� rozejrza� w poszukiwaniu ewentualnych materia��w �atwopalnych, po czym
wyci�gn�� papierosy. Florentino pocz�stowa� si� jednym. Ja odm�wi�em. LeRue wyci�gn�� sw� metalow� zapalniczk�
i strzeli� p�omieniem. Podnios�a si� chmurka papierosowego dymu.
- Masz co�? - spyta�em mechanika. Ten wzruszy� ramionami.
- Gdyby tu co� by�o, znalaz�bym ju� rano. Tak samo inni - zaci�gn�� si�.
- Wi�c co, do cholery, sprawia, �e maszyny spadaj� do wody? - zdenerwowa�em si�.
- To musi by� co�...
- Zaczekaj - przerwa� Florentino. - Kto� zamiata� t� bud�?
Zamiatanie oznacza okre�lenie szukania i usuwania pods�uch�w.
- Czym? - spyta�em - Nie mamy "miot�y".
Florentino podszed� do biureczka przy wej�ciu i przeszuka� szuflady. Ja rozejrza�em si� w szafkach na ubrania i rzeczy
prywatne za�ogi hangaru. Znalaz�em ma�e, przeno�ne radyjko. W��czy�em skoczn�, g�o�n� muzyk� korsyka�sk� i
stawi�em odbiornik na p�ce tu� przy nas
- No, m�w.
- To musi by� co� cholernie prostego - mrukn�� LeRue. - Co�, co ucieka uwadze, co�, czego nie wida�, co�, czemu
ufamy i czego nie sprawdzamy.
- Czego nie sprawdzasz, LeRue? - spyta�em - Sprawdzasz wirniki? Zbiorniki hydrauliczne? Przedni� rurk� Pitota?
Przek�adni� g��wn�? Zbiornik oleju? Ch�odni...? Nie m�w, jasna cholera, �e nie sprawdza�e� zbiornika oleju!?
LeRue kiwa� g�ow� przy ka�dym wymienionym
Brak ilustracji w tej wersji pisma
elemencie budowy Hueya, lecz przy zbiorniku podni�s� d�o� do g�ry.
- Jasne, �e tak. Ale olej...
- Wepchn�li nam wod� zamiast oleju? - nie uwierzy�em.
- Olej wlewam sam, nie ma szans na �aden przekr�t.
- No to co...
- Jest tylko jedna rzecz, kt�rej nigdy si� nie sprawdza, bo nie my j� dostarczamy.
Spojrzeli�my po sobie. Cholera jasna, jakie to oczywiste. Pompuj� nam jakie� �mieci zamiast paliwa lotniczego!
To si� trzyma�o kupy. Przy tankowaniu w�� jest hermetycznie pod��czony do zbiornika, nie czu� zapachu, nie mo�na
skontrolowa� jego g�sto�ci ani wygl�du. Ka�dy helikopter Korpusu przylatywa� do Priopriano z Marsylii, gdzie
tankowa� w naszej bazie r�wne tysi�c litr�w. W Priopriano zostawa�o mu mo�e trzysta litr�w. Do tej trzysetki wlewano
nam jak�� lekk� ciecz, utrzymuj�c� si� w baku na powierzchni, nad prawdziwym paliwem. Helikopter startowa� i lecia�
na tych trzystu litrach nad Morze �r�dziemne, bo paliwo zasysa si� ze spodu baku, ale wtedy, gdy si� ko�czy�o i silnik
zassa� wlan� p�niej ciecz, natychmiast gas�. Wisz�cy nad wod�, maksymalnie obci��ony desantem Huey lecia� w
morze, jak kamie� i to mimo autorotacji. Je�li piloci mieli jeszcze tyle czasu, by odpi�� pasy, to znaczy, �e mieli
niesamowity refleks.
- Gdzie ten facet, kt�ry nas tu wtedy przyprowadzi�? - spyta�em Florentino. Ten wzruszy� ramionami.
- Nie widzia�em go do tamtej pory, ale s�dz�c po ha�asie przy drzwiach, gdzie� tam si� kr�ci.
Rzeczywi�cie, Leese stawia�a czo�o coraz bardziej rozw�cieczonej grupie cywilnych mechanik�w. Podszed�em w jej
kierunku. Dopiero z bliska zauwa�y�em, �e dyskretnie trzyma w lewej r�ce, ukrytej za drzwiami, Berett� 9 mm.
Mrukn��em z uznaniem. By�a to wersja CXF, z magazynkiem przerobionym na podwojenie oryginalnej pojemno�ci.
Teraz mie�ci� czterna�cie naboi. Nie zauwa�y