5612

Szczegóły
Tytuł 5612
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5612 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5612 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5612 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MICHAEL SWANWICK zimowa opowie�� By� mo�e nie powinienem ci opowiada� o tamtej Wigilii. To zdarzy�o si� w Kamiennym Domu, gdy jeszcze by�em dzieckiem, bardzo dawno temu. Odk�d zarazi�em si� gor�czk� m�zgow�, pami�� nie s�u�y mi ju� zbyt dobrze. Wkr�tce odzyskam si�y i b�dzie mo�na mnie przenie�� z tej planety do uk�adu jakiej� zapomnianej gwiazdy, odleg�ej o wiele lat �wietlnych od ol�niewaj�cego ksi�yca, kt�ry wschodzi nad stodo�� twojego ojca. Gor�czka wypali�a z mojego m�zgu bardzo wiele! By� mo�e nic z tego nie wydarzy�o si� naprawd�. Usi�d� mi na kolanach, a opowiem ci wszystko. Kolana jeszcze �adnej kobiecie nie zepsu�y reputacji. �miejesz si�, ale to prawda. Gdyby� tylko to by�o takie �atwe! Potworno�� wojny, tak jak praktykuje si� j� w dzisiejszych czasach, polega na tym, �e jej celem jest nie tyle zdobycie terytorium, ile wyczerpanie si� przeciwnika. Z tego powodu zawsze korzystniej jest okalecza� ni� zabija�. Zw�oki mo�na wsadzi� do worka, spali� i zapomnie� o nich, natomiast ranni wymagaj� specjalistycznej opieki. Zbiorniki regeneracyjne, sztuczna sk�ra, personel medyczny, d�uga rekonwalescencja na farmie rodzic�w. Dlatego wci�� zmienia si� rodzaje broni, atakuje nieprzyjaciela przestarza�ymi kamiennymi toporami, toksynami albo promieniowaniem. To zmusza dow�dztwo do gromadzenia odpowiednich �rodk�w profilaktycznych i wyspecjalizowanych lekarstw oraz do uczenia ludzi zapomnianych umiej�tno�ci. Gaz musztardowy �wietnie si� nadaje do tego celu. Podobnie jak gor�czka m�zgowa. Sp�dzi�em w szpitalu d�ugie, wype�nione b�lem miesi�ce. Czasami nawiedza�y mnie halucynacje. �ni� mi si� l�d. Kiedy si� ockn��em, by�em bardzo s�aby i w�a�ciwie nie wierzy�em, �e �yj�. Ca�e fragmenty mojego �ycia znikn�y, wypalone z pami�ci. Pami�tam, jak sta�em na szczycie prz�s�a �elaznego mostu przerzuconego przez Izveltay� i ze �miechem ciska�em swoje ksi��ki do rzeki, jedn� po drugiej, a m�j najlepszy przyjaciel, Fennwolf, pr�bowa� mnie nam�wi� do zej�cia na d�. - Wst�pi� do milicji! Zostan� �o�nierzem! - dar�em si� histerycznie. Dotrzyma�em s�owa. Przypominam sobie t� groteskow� chwil� z pe�n� wyrazisto�ci�, ale nie mam poj�cia, co do niej doprowadzi�o. Nie pami�tam te� imienia drugiej siostry, cho� widz� jej twarz przed oczyma r�wnie wyra�nie jak twoj�. W mojej pami�ci s� luki. Owa Wigilia jest jednak wysp� stabilno�ci w moich zaburzonych wspomnieniach, r�wnie niezachwian� jak sam Kamienny Dom, neolityczna jaskinia, w kt�rej wiedli�my egzystencj� tak prymitywn�, �e nigdy nie by�em do ko�ca pewien, w jakiej epoce historycznej �yjemy. Czasami m�czy�ni wracali z polowania w towarzystwie paru zadowolonych larli o sennym spojrzeniu i gdy opierali o �cian� okrwawione w��cznie, mog�o si� wydawa�, �e mieszkamy na samej Starej Ziemi. W innych chwilach, tak jak wtedy, gdy przynosili projektory, by wype�ni� salon barwnymi �wiat�ami, iskierkami l�ni�cymi na konarach �wi�tecznego drzewka i ch�odnymi, nieszkodliwymi �wiat�ami, kt�re ta�czy�y po�r�d prezent�w, odnosili�my wra�enie, �e znale�li�my si� w znacznie p�niejszej erze, w jakiej� prowincji mitologicznej przysz�o�ci. W domu by�o pe�no ludzi. O tej porze roku spotyka�o si� pi�� rodzin i dalej mieszkaj�cy krewni, a nawet zatrzymywa�o si� tu kilku obcych, musieli�my wi�c rozk�ada� pos�ania w pokojach, kt�re przez reszt� zimy by�y zamkni�te, przenosi� meble do graciarni na strychu, a i tak trzeba by�o rozstawia� sk�adane ��ka w �lepych korytarzach. Kobiety przemyka�y przez korytarze, rozmieszczaj�c pospiesznie wujk�w. Jednego sadza�y w fotelu, poprawiwszy go uprzednio niczym poduszk�, a nast�pnego opiera�y o st�, podkr�ciwszy mu dla efektu w�sa. To by�y mi�e chwile. Wracaj�c z wizyty w kuchni, z kt�rej przegna�a mnie nieznana mi masywna kobieta o pokrytych wielkimi piegami r�kach, posypanych m�k� a� po �okcie, zaskoczy�em Suki i Georga, kt�rzy ca�owali si� w k�cie za wielkim kominkiem. �ciskali si� mocno i zatrzyma�em si�, �eby popatrze�. Suki si� u�miecha�a, a jej puco�owate policzki by�y zarumienione. Odrzuci�a jedn� r�k� w�osy, �eby Georg m�g� si� wtuli� w jej ucho. W tej samej chwili odwr�ci�a si� lekko i zobaczy�a mnie. Wci�gn�a g�o�no powietrze i oboje odskoczyli od siebie, czerwoni i zaskoczeni. Georg mia� naburmuszon� min�, Suki da�a mi ciastko. By�o ciemne od melasy, a na wierzchu mia�o tylko jeden, skrystalizowany rodzynek. Potem odepchn�a mnie na bok. Us�ysza�em jej �miech, gdy wzi�a ch�opaka za r�k�, �eby go zaprowadzi� w jaki� mroczniejszy zakamarek domu. Przyszed� ojciec w zab�oconych buciorach i powiesi� w gablocie my�liwskiej par� upolowanych ptak�w. Nast�pnie ustawi� na miejscu �uk ze zdj�t� ci�ciw� oraz ko�czan pe�en strza�, po czym opar� si� �okciem o gablot�, czekaj�c na podziw obecnych oraz gor�cy nap�j od matki. Obok przeszed� larl, cichy, masywny i wyra�nie zadowolony z siebie. Gdy znikn�� za rogiem, ruszy�em za nim. O�y�a we mnie pradawna ambicja, by dosi��� bestii. Wyobra�a�em sobie, jak przeje�d�am triumfalnie przed kuzynami, siedz�c okrakiem na czarnym drapie�cy. - Flip! - zawo�a� stanowczym tonem ojciec. - Daj spok�j Samsonowi! Jest odwa�nym, szlachetnym stworzeniem i nie pozwol�, �eby� mu dokucza�. Ojciec mia� chyba oczy z ty�u g�owy. Nim zd��y�em wpa�� w z�o��, obok przebiegli kuzyni, kt�rzy wybierali si� wiesza� chocho�y na drzewach przed domem. Porwali mnie ze sob�. Wujek Chittagong, kt�ry wygl�da� jak jaszczurka i z powod�w medycznych musia� przebywa� w szklanym zbiorniku, mrugn�� do mnie, kiedy przemkn��em obok. K�cikiem oka zobaczy�em przy nim moj� drug� siostr�, rysuj�c� si� na tle b��kitnego ognia. Wybacz. Zosta�o mi tak niewiele wspomnie� z dzieci�stwa. Znaczne fragmenty poch�on�y pola niebieskiego lodu, na kt�re wszed�em w czasie choroby. Moja przesz�o�� jest jak zatopiony kontynent. Nad powierzchni� wystaj� tylko szczyty g�r, archipelag rozproszonych wydarze�, z kt�rych pr�buj� odtworzy� kszta�t tego, co utraci�em. Ocalone szczeg�y s� mi wyj�tkowo drogie i musz� od czasu do czasu przesuwa� nad nimi d�onie, by si� upewni�, �e co� pozosta�o. Na czym to stan��em? Ach, tak. By�em w p�nocnej dzwonnicy, kt�ra w tych czasach s�u�y�a mi jako kryj�wka. Schowa�em si� za Starym �lepym Pew, kt�ry mia� najni�szy ton z naszych trzech dzwon�w. P�aka�em, poniewa� uznano, �e jestem za ma�y, �eby zapali� jedn� z pochodni. - Hej! - odezwa� si� jaki� g�os. - Tutaj, g�uptasie! - doda� po chwili. Podbieg�em do okna, ze zdziwienia zapominaj�c o �zach na widok brata Karla, kt�rego sylwetka rysowa�a si� ostro na tle ��kn�cego nieba. Roz�o�y� szeroko ramiona i szed� po szczycie dachu niczym linoskoczek. - Oberwie ci si� za to! - zawo�a�em. - Nie, je�li nic nikomu nie powiesz! �wietnie wiedzia�, �e go uwielbiam. - Z�a� stamt�d! Opr�ni�em jedn� z g�rnych szafek w kuchni. Mo�emy si� tam wczo�ga� ze spi�arni. Pod drzwiczkami jest szpara. B�dziemy wszystko widzieli! Karl odwr�ci� si� i pomyli� krok. Ze�lizn�� si� z dachu nogami naprz�d. Wrzasn��em g�o�no. M�j brat z�apa� za rynn� i wskoczy� prosto w otwarte okno. Jego twarz o ostrych rysach zmaterializowa�a si� w p�mroku. U�miecha� si� szeroko. - �cigajmy si� do nefrytowego ibisa! Znikn��. Pogna�em za nim jak szaleniec po kr�tych schodach, pragn�c pierwszy dobiec do celu. To nie by�a moja wina, �e nas z�apali. Na pewno bym nie zachichota�, gdyby Karl nie �askota� mnie, �eby sprawdzi�, jak d�ugo wytrzymam. Ja si� ba�em, ale on nie. Gdy trzy bardzo rozgniewane babcie wyci�ga�y go si�� z szafki, odrzuci� g�ow� do ty�u i �mia� si� tak d�ugo, �e a� si� rozp�aka�. W�asne �obuzerstwo cieszy�o go bardziej ni� wszystko, co m�g�by zobaczy�. Mnie odprowadzi�a na bok pob�a�liwa Katrina, kt�ra ze szczeg�ami opisa�a mi r�zgi, jakich nie unikn�, a potem zdo�a�a jako� mnie zgubi� w �cisku panuj�cym w salonie. Schowa�em si� za gobelinem z koz�, ale szybko poczu�em si� znudzony. Potem uderzono w Chubkina, Kosmonaut� oraz Pew, i pok�j si� opr�ni�. Poszed�em za wszystkimi. Porusza�em si� mi�dzy ich nogami, nie przyci�gaj�c niczyjej uwagi, jak bagienny ptak przemykaj�cy przez wysok� traw�. Ws�uchani w d�wi�czny g�os dzwon�w, wdrapali�my si� na najwy�szy balkon, by obejrze� zimowy taniec. Prze�o�y�em d�onie przez rozsypuj�c� si� balustrad� i wspi��em si� na palce, �eby widzie� z g�ry wychodz�c� z domu procesj�. Przez d�ugi czas nic si� nie dzia�o. Pami�tam, �e dra�ni�o mnie, jak oboj�tnie traktuj� doro�li t� uroczysto��. Wszyscy stali z drinkami w d�oniach i dziewi�ciu na dziesi�ciu patrzy�o na siebie nawzajem. Pheidre i Valerian (m�odsze dzieci ju� przed godzin� po�o�ono spa�, nie zwa�aj�c na ich protesty) zacz�li bawi� si� w berka, biegaj�c w t�umie doros�ych, a� wreszcie skrzyczano ich i uspokojono potrz�saniem za ramiona. Drzwi na dole wreszcie si� otworzy�y. Kobiety, kt�re by�y czarownicami, wysz�y dostojnie na dw�r. Mia�y na sobie frotowe szlafroki z kapturami, jakby dopiero co opu�ci�y �azienk�. Ich g��bokie milczenie nape�ni�o mnie strachem. Zupe�nie jakby do r�owych, rozchichotanych kobiet, kt�re przygotowywa�y si� w kuchni, si�gn�o co� zimnego, co odebra�o im ciep�o czy mo�e �miech. - Katrina! - krzykn��em w panice. Unios�a ku mnie twarz zimn� jak ksi�yc. Kilku m�czyzn parskn�o �miechem. Z os�oni�tych brodami ust bucha�a bia�a para. Jeden z nich rozczochra� mi w�osy kostkami d�oni. Druga siostra odci�gn�a mnie od balustrady i wysycza�a, �e nie wolno krzycze� do czarownic, �e to wa�ne, �e zrozumiem, jak b�d� wi�kszy, i �e jak nie b�d� grzeczny, to dostan� lanie. Chc�c z�agodzi� te s�owa, podsun�a mi kryszta�ek cukru, ale odwr�ci�em si� od niej, ponury i naburmuszony. Kobiety ruszy�y g�siego na skalisty obszar po�o�ony na wsch�d od domu. Wiatr wiej�cy od morza oczy�ci� tam �upek ze �niegu. Zatrzyma�y si� - to by�o tak daleko, �e nie mo�na by�o rozr�ni� ich twarzy - i zdj�y szlafroki. Przez chwil� sta�y nieruchomo w kr�gu, spogl�daj�c na siebie nawzajem. Potem zacz�y ta�czy�. �adna z nich nie mia�a na sobie nic poza czerwon� wst��k� owi�zan� wysoko na udzie. Wst��ki by�y d�ugie i ich wolne ko�ce �opota�y na wietrze. Ta�czy�y w kole, a wszyscy przygl�dali si� im w skupieniu. Od czasu do czasu da�y si� s�ysze� st�umione �miechy, gdy kt�ry� z m�odszych m�czyzn wyg�osi� pikantny komentarz, lecz wi�kszo�� zebranych patrzy�a na nie z szacunkiem, a nawet l�kiem. Wia� wiatr, a po ciemnym niebie mkn�y ma�e ob�oki, przypominaj�ce barany o fioletowych g�owach. Na dachu by�o zimno. Nie mia�em poj�cia, w jaki spos�b kobiety to wytrzymuj�. Ta�czy�y coraz szybciej, a widzowie cichli i wci�� przepychali si� naprz�d, a� w ko�cu zmusili mnie do odst�pienia od por�czy. Zmarzni�ty i znudzony, zszed�em na d�. Nikt nie zwraca� na mnie uwagi. Wr�ci�em do salonu, gdzie na kominku tli� si� jeszcze ogie�. Kiedy wychodzi�em, by�o tu strasznie duszno, teraz jednak zrobi�o si� ch�odniej. Po�o�y�em si� na brzuchu przed kominkiem. Kamienne p�yty, kt�rymi go wy�o�ono, pachnia�y popio�em, a kiedy przesuwa�em po nich palcami, kre�l�c machinalnie ma�e kr�gi, przylepia�y si� do nich ciemne drobiny. Na brzegu p�yty by�y zimne, ale dalej stawa�y si� coraz cieplejsze i w pewnej chwili musia�em gwa�townie cofn�� r�k�, �eby si� nie oparzy�. Ty� kominka by� czarny od sadzy. Obserwowa�em ogienki, kt�re pe�za�y po wyrze�bionych tam sercu i d�oniach, gdy kolejna drzazga rozjarza�a si� nagle, by po chwili si� dopali�. K�oda by�a ju� ca�kowicie zw�glona i mia�a si� jeszcze pali� d�ugimi godzinami. Nagle us�ysza�em kaszlni�cie. Obejrza�em si� i zobaczy�em, �e co� porusza si� w mroku. Zwierz�. Larl by� czarniejszy ni� czer�. Wygl�da� jak dziura w ciemno�ci. Nie mog�em skupi� na nim spojrzenia. Powoli, leniwie, wszed� na kamienne p�yty, przeci�gn�� si�, ziewn��, podwijaj�c j�zyk, wbi� we mnie spojrzenie wielkich zielonych �lepi�w. I przem�wi�. Rzecz jasna, by�em zdumiony, ale nie a� tak bardzo, jak zdziwi�by si� na moim miejscu ojciec. Dla dziecka �wiat jest pe�en tajemnic! - Weso�ych �wi�t, Flip - powiedzia� cichym, sapi�cym g�osem. Nie potrafi� opisa� jego akcentu. Nigdy, przedtem ani potem, nie s�ysza�em nic podobnego. W jego oczach l�ni�a bezbrze�na, obca weso�o��. - Nawzajem - odpar�em uprzejmie. Larl usiad�, otaczaj�c mnie swym ci�kim cia�em. Gdybym chcia� uciec, nie mia�bym �adnych szans, cho� w�wczas nie przysz�o mi to do g�owy. - Jest taka staro�ytna legenda, Flip. Nie wiem, czy kiedy� o niej s�ysza�e�. Zapewnia ona, �e w Wigili� Bo�ego Narodzenia zwierz�ta m�wi� ludzkim g�osem. Czy starsi ci o tym wspominali? Potrz�sn��em g�ow�. - Zaniedbuj� ci�. - Jego g�os przepaja�a niezwyk�a ironia. - W niekt�rych starych legendach tkwi ziarenko prawdy. Trzeba tylko wiedzie�, jak je wydoby�. Ale mo�e nie we wszystkich. Cz�� z nich to zwyk�e bajki. By� mo�e to nie dzieje si� naprawd� i wcale do ciebie nie m�wi�? Potrz�sn��em g�ow�. Nie rozumia�em go i powiedzia�em to g�o�no. - Mi�dzy twoim a moim rodzajem istnieje pewna r�nica. My znamy was doskonale, a wy nie wiecie o nas prawie nic. Chcia�bym ci co� opowiedzie�, malutki. Wys�uchasz mnie? - Tak. By�em jeszcze ma�ym ch�opcem i lubi�em opowie�ci. Zacz��: Kiedy wyl�dowa�y wielkie statki... O Bo�e. Kiedy... Nie, nie, nie, chwileczk�. Przepraszam. Jestem wstrz��ni�ty. W�a�nie mia�em wizj�. Wydawa�o mi si�, �e jest noc i stoj� u bram cmentarza. I nagle przestrze� wok� mnie wype�ni�o �wiat�o. P�aszczyzny i sto�ki blasku, kt�re wy�ania�y si� spod ziemi i czai�y, �wiergocz�c, w konarach drzew. Rozbija�y niebo na kawa�ki. Chcia�em zata�czy� z rado�ci, ale ziemia osun�a mi si� pod nogami i kiedy spojrza�em w d�, zobaczy�em, �e palc�w moich st�p dotkn�� cie� bramy, zimny prostok�t najg��bszej czerni, g��boki jak ca�a wieczno��. Zakr�ci�o mi si� w g�owie, zachwia�em si� na nogach i... Do�� tego! Ta wizja nawiedza�a mnie ju� wielokrotnie. Na pewno bierze si� z czego�, co w m�odo�ci wywar�o na mnie przemo�ne wra�enie. Mo�e by�a to wo� �wie�o rozkopanej ziemi, bielony wapnem p�ot. Na pewno. Nie wierz� w hobgobliny, duchy ani przeczucia. Nie, nie wolno mi o tym my�le�. To g�upstwa! Wracajmy do mojej opowie�ci. Kiedy wyl�dowa�y wielkie statki, po�era�em w�a�nie m�zg dziadka. Wszyscy potomkowie otoczyli go z szacunkiem i pierwszy k�s przypad� mnie, jako najm�odszemu. Wype�ni�a mnie jego m�dro�� i m�dro�� jego przodk�w, g��boka wiedza o zwierz�tach, kt�re by�y dla� po�ywieniem, oraz duch dzielnych wrog�w, kt�rych zabi�, a potem uhonorowa� przez po�arcie, jakby nale�eli do jego rodziny. Pewnie tego nie rozumiesz, malutki? Przytakn��em. Rzecz w tym, �e Lud nigdy nie umiera. Tylko ludzie znaj� �mier�. Czasami traci si� niewielk� cz�� jakiej� Osoby, pami�� kilku dziesi�cioleci, ale zasadnicza cz�� wspomnie� zawsze jest zachowana, jak nie w tym ciele, to w innym. Albo zdarza si�, �e Osoba okryje si� ha�b� i potomkowie nie chc� jej po�re�. To wielki wstyd i taka Osoba odchodzi gdzie� na ubocze, by umrze� w samotno�ci. Statki �wieci�y z jasno�ci� nowo narodzonych s�o�c. Lud nigdy nie widzia� czego� takiego. Patrzyli�my z niewys�owionym zachwytem, bo nie znali�my jeszcze w�wczas j�zyka. Widzia�e� to na obrazkach, barokowe wiry kolorowego metalu, ludzie wysiadaj�cy dumnie na ziemi�. Ja jednak przy tym by�em i mog� ci powiedzie�, �e twoi przodkowie byli chorzy. Z�azili ci�ko z trap�w i bi� od nich smr�d choroby popromiennej. Mogliby�my wtedy pozabija� wszystkich. Zbudowali wiosk�, nazwali j� L�dowaniem i na cia�ach swych zmar�ych zasiali zbo�e. Zostawili�my ich w spokoju. Nie sprawiali wra�enia dobrej zwierzyny. Byli za powolni i zanadto dziwni. Nie przyzwyczaili�my si� te� jeszcze wtedy do waszego zapachu. Dlatego odeszli�my zdziwieni, nic nie rozumiej�c. By�a wczesna wiosna. Gdy nadszed� �rodek zimy, po�owa przybysz�w ju� nie �y�a. Cz�� zabi�a choroba, ale wi�kszo�� umar�a z braku po�ywienia. Nic nas to nie obchodzi�o, a� do chwili, gdy kobieta z g�uszy na zawsze zmieni�a nasz wszech�wiat. Kiedy b�dziesz wi�kszy, opowiedz� ci o niej. Dowiesz si�, dlaczego desperacja kaza�a jej odej�� tak daleko od ziomk�w. Ta opowie�� jest cz�ci� waszej historii. To jednak by�y g�ry, nadesz�a pora mroz�w i bardzo ju� wychud�em. Kiedy ujrza�em j�, jak brn�a przez �nieg owini�ta w futra, by�a dla mnie wizj� samej kr�lowej zimy. Darem mi�sa w czasie g�odu, krwi� na cze�� zimowego przesilenia. Po raz pierwszy zobaczy�em j�, gdy po�era�em jej towarzysza. Wyszed� wieczorem z chaty, jak zawsze o zachodzie s�o�ca. Trzyma� w d�oniach strzelb�, ale nie podnosi� wzroku. Obserwowa�em go ju� od pi�ciu dni i jego zachowanie nigdy si� nie zmienia�o. Sz�stego wieczoru przycupn��em na dachu, pozwoli�em, �eby oddali� si� kilka krok�w od drzwi, a potem skoczy�em. Poczu�em, �e kark mu si� z�ama�, rozszarpa�em gard�o, �eby mie� pewno�� i przegryz�em si� przez park�, chc�c poczu� smak wn�trzno�ci. Nie by�o w tym nic trudnego, ale zim� polujemy czasem na zwierzyn�, kt�rej m�zg�w za nic by�my nie zjedli. Gdy kobieta wysz�a z chaty, paszcz� mia�em pe�n� mi�sa, a pysk pokrywa�a mi ciep�a, przyjemna wilgo�. Podnios�em wzrok i zobaczy�em, �e wje�d�a na szczyt wzg�rza na jednej z tych waszych niezrozumia�ych maszyn. Teraz wiem, �e to by� �niego�az. Zachodz�ce s�o�ce wyjrza�o zza chmur za jej plecami i przez chwil� otacza�a j� aureola. Kobieta rzuca�a przed siebie w�ski cie�, kt�ry dotkn�� mnie, tworz�c mi�dzy nami most ciemno�ci. Popatrzyli�my sobie w oczy... Magda wjecha�a na szczyt z nieust�pliw�, pozbawion� cienia rado�ci satysfakcj�. Jestem teraz �owczyni�, pomy�la�a. Zawsze ch�tnie nas widz� w L�dowaniu, bo przynosimy im mi�so, ale nigdy ju� nie powiedz� mi uprzejmego s�owa. I bardzo dobrze. Zad�awi�abym si� ich s�odkim gadaniem. Dziecko si� poruszy�o. Pog�aska�a je przez futro, nie opuszczaj�c wzroku. - Jeszcze chwilk�, moje dzielne male�stwo. Nied�ugo b�dziemy w nowym domku. Cieszysz si�, co? Chmury rozst�pi�y si� za jej plecami i �nieg pokry�y plamki czerwieni. Gdy oczy kobiety przywyk�y do �wiat�a, zobaczy�a czarn� posta�, kt�ra przycupn�a nad cia�em jej kochanka. Bardzo teraz odleg�e d�onie kobiety zatrzyma�y �niego�az i zgasi�y silnik. Otwiera�a si� przed ni� p�ytka, pozbawiona drzew niecka. �nieg obok trupa by� czarny od krwi. Z komina chaty wyp�yn�� leniwie ostatni kosmyk dymu. Bestia unios�a zbrukany posok� pysk i spojrza�a na ni�. Czas zamar� w u�cisku mrocznej agonii. Larl wyda� z siebie przera�liwy wrzask i rzuci� si� do szar�y, szybszy ni� my�l. Magda z�apa�a niezgrabnie za strzelb� wspart� o baga�nik za siod�em. Przeszkadza�o jej niemowl�, kt�re mia�a na brzuchu. Zrzuci�a r�kawice o jednym palcu, przycisn�a d�onie do metalu, kt�rego dotyk piek� niczym uk�szenie szerszenia, odbezpieczy�a bro� i unios�a j� do ramienia. Zwierz� pokona�o ju� po�ow� dziel�cego ich dystansu. Wycelowa�a i wystrzeli�a. Bestia pad�a na �nieg. Kula roztrzaska�a jej bark, obalaj�c j� na bok. - Ty sukinsynu! - krzykn�a triumfalnie Magda. Larl jednak przetoczy� si� i niemal natychmiast pod�wign�� na nogi. Odwr�ci� si� i uciek�. Dziecko rozp�aka�o si�, podenerwowane hukiem wystrza�u. Magda zapali�a silnik. - Sza, ma�y wojowniku. - Ogarn�� j� swego rodzaju ob��d, �lepa, znieczulaj�ca b�l w�ciek�o��. - To nie potrwa d�ugo. Skierowa�a maszyn� w d� zbocza i ruszy�a w po�cig. Nawet ranny larl bieg� bardzo szybko. Ledwie mog�a dotrzyma� mu kroku. Gdy wpad� do rzadkiego zagajnika na ko�cu ��ki, Magda zatrzyma�a si�, by wystrzeli� po raz drugi. Kula przemkn�a tu� obok g�owy zwierz�cia, kt�re odskoczy�o b�yskawicznie. Od tej chwili zacz�o zmienia� co jaki� czas kierunek albo uskakiwa� niespodziewanie w bok. Szybko si� uczy�o. Nie mia�o jednak szans uciec przed Magd�. Zawsze by�a zapalczywa, a teraz krew rozpali�a jej w�ciek�o��. Nie wr�ci do na wp� po�artego cia�a kochanka, dop�ki jego zab�jca �yje. S�o�ce zasz�o i w mroku straci�a larla z oczu, widzia�a jednak jego �lady w blasku dw�ch ksi�yc�w: g��bokie, fioletowe odciski �ap oraz ciemniejsze od nich kropelki skapuj�cej na �nieg krwi. Nadesz�o zimowe przesilenie i oba ksi�yce by�y w pe�ni. �wi�ty czas. Czu�em, �e ogarnia mnie dreszcz, jaki czuje zwierzyna. Na sw�j nieartyku�owany spos�b uzna�em to za b�ogos�awie�stwo. Ba�em si� jednak bardzo o sw�j rodzaj. Lekcewa�yli�my dot�d ludzi, uwa�aj�c ich za niezrozumia�e, ma�o interesuj�ce stworzenia, kt�re rusza�y si� ospale, brzydko pachnia�y i by�y nieszczeg�lnie rozgarni�te. Teraz, gdy ob��kana kobieta �ciga�a mnie sw� szybk� maszyn�, trzymaj�c w d�oniach bro�, kt�ra zabija�a na odleg�o��, uzna�em to za pogwa�cenie naturalnego porz�dku. Ona by�a bogini� polowania, a ja jej zwierzyn�. Lud musia� si� o tym dowiedzie�. Oddali�em si� nieco od niej, ale wiedzia�em, �e pr�dzej czy p�niej mnie dogoni. By�a �owczyni�, a �owcy nigdy nie porzucaj� ranionej zwierzyny. Dopadnie mnie w ko�cu w taki czy inny spos�b. Zim� wszyscy, kt�rzy odnios� rany lub s� za starzy, musz� si� ofiarowa� og�owi. Ska�a ofiar by�a niedaleko, na wzg�rzu, w kt�rym od niepami�tnych czas�w pe�no by�o naszych nor. Musia�em podzieli� si� z innymi zdobyt� wiedz�: ludzie s� niebezpieczni. B�d� dobr� zwierzyn�. Dotar�em do celu, gdy ksi�yce sta�y wysoko na niebie. Na p�askiej skale nie by�o �niegu. Wskoczy�em na ni�, utykaj�c. Kilku moich wsp�braci wy�oni�o si� z nor. Obudzi� ich zapach mojej krwi. Po�o�y�em si� p�asko na skale ofiar. Babka Ludu podesz�a do mnie i poliza�a moj� ran�, by poczu� jej smak i rozwa�y� spraw�. Potem odtr�ci�a mnie czo�em. Pomy�la�a, �e rana si� zagoi, a zima dopiero si� zaczyna. Moje mi�so nie by�o jeszcze potrzebne. Ja jednak nie ust�pi�em. Tr�ci�a mnie po raz drugi, ale nie chcia�em odej��. Zaskomla�a zdziwiona, gdy poliza�em ska��. Zrozumieli. Dw�ch z Ludu podesz�o i przygniot�o mnie swoim ci�arem, a trzeci uni�s� �ap�. Roztrzaska� mi czaszk� i zacz�li je��. Magda obserwowa�a ca�e zdarzenie przez lornetk� elektryczn� z pobliskiego wzg�rza. Widzia�a wszystko. Na skale roi�o si� od chudych czarnych potwor�w. Zjechanie na d� by�oby zbyt niebezpieczne, patrzy�a wi�c na t� zdumiewaj�c� scen� z oddali. Mog�aby przysi�c, �e larl chcia� umrze�. Bestie podchodzi�y do niego niespiesznie, niemal rytualnie, by skosztowa� m�zgu, najpierw m�ode, a potem starsze. Unios�a strzelb�, chc�c za�atwi� kilka z daleka. I wtedy wydarzy�o si� co� zaskakuj�cego: wszystkie larle, kt�re ju� jad�y m�zg, rozpierzch�y si� na boki, a te, kt�re jeszcze tego nie zrobi�y, sta�y wystawione na cel, nie rozumiej�c, co im grozi. Gdy nast�pny po�kn�� kawa�ek m�zgu i podni�s� wzrok z wyrazem nag�ej �wiadomo�ci, poczu�a uk�ucie strachu. �owca cz�sto opowiada� o larlach. M�wi�, �e s� tak nieuchwytne, �e niekiedy wydaj� mu si� inteligentne. "Na wiosn�, kiedy b�d� m�g� sobie pozwoli� na marnowanie amunicji na drapie�niki, z ch�ci� za�atwi� kilka tych pi�knisi�w", oznajmi�. By� ksenobiologiem kolonii i kocha� zwierz�ta, kt�re zabija�, nawet wtedy, gdy w�dzi� ich mi�so, garbowa� sk�ry i rysowa� szczeg�owe szkice narz�d�w wewn�trznych. Magda zawsze �mia�a si� z jego teorii, m�wi�cej, �e larle poznaj� zwyczaje swych ofiar przez po�eranie ich m�zg�w, mimo �e sp�dzi� wiele czasu na obserwacji tych zwierz�t z oddali i zebra� wiele dowod�w. Teraz zada�a sobie pytanie, czy nie m�g� mie� racji. Dziecko zacz�o p�aka�. Wsun�a d�o� pod futro, by przystawi� je do piersi. Nagle noc wyda�a si� jej zimna i gro�na. Co ja tu robi�? - pomy�la�a. Natychmiast odzyska�a rozs�dek. Gniew znikn�� niczym lodowa wie�a roztrzaskana przez wiatr. Po �niegu mkn�y ku niej czarne, smuk�e kszta�ty. Co kilka sus�w zmienia�y kierunek, by unikn�� strza��w. - Trzymaj si�, malutki - mrukn�a. Zawr�ci�a �niego�az i nacisn�a gaz. Gdy tylko mog�a, trzyma�a si� otwartej przestrzeni. �cigaj�ce j� zwierz�ta nie zbli�a�y si� zbytnio. Dwukrotnie zatrzyma�a si� i wymierzy�a w nie strzelb�. Wtedy natychmiast znika�y, os�oni�te chmurami �niegu. Czo�ga�y si� na brzuchach, ale nie zatrzymywa�y si� ani na chwil�. W upiornej nocnej ciszy s�ysza�a skomlenie bestii przekopuj�cych si� przez zaspy. Po nieokre�lonym czasie - niebo na wschodzie jeszcze nie poja�nia�o - podczas skoku przez zamarzni�ty strumie� lewa narta �niego�aza uderzy�a o g�az. Maszyna podskoczy�a w g�r�. Rozleg� si� g�o�ny sygna� alarmowy. To cybernetyczne uk�ady usi�owa�y przywr�ci� jej r�wnowag�. �niego�az przewr�ci� si� z przyprawiaj�cym o md�o�ci trzaskiem. Jedna p�oza wygi�a si� paskudnie. Pojazd wymaga�by powa�nej naprawy, by znowu ruszy� z miejsca. Magda zsiad�a ze �niego�aza. Rozchyli�a futro i pochyli�a si� nad synkiem, kt�ry u�miechn�� si� i zagaworzy� do niej. Co� w niej nagle zgas�o. Zachowa�am si� jak idiotka. Skandaliczna idiotka, pomy�la�a. By�a dumn� kobiet�, kt�ra nie zwyk�a �a�owa� swych uczynk�w, nawet w my�lach. Teraz jednak �a�owa�a wszystkiego: gniewu, �owcy, ca�ego swego �ycia, wszystkiego, co zaprowadzi�o j� tutaj, ob��du, kt�ry m�g� doprowadzi� do �mierci jej dziecka. Na wzg�rzu pojawi� si� larl. Magda unios�a strzelb� i zwierz� znikn�o. Ruszy�a w d�, r�wnolegle do strumienia. �nieg si�ga� jej kolan i musia�a st�pa� ostro�nie, �eby si� nie potkn�� i nie przewr�ci�. Przed ni� toczy�y si� w d� ma�e, �nie�ne kulki. Brn�a naprz�d, tworz�c prosty �lad. Chatka my�liwska by�a odleg�a o niewiele mil. Je�li zdo�a do niej dotrze�, oboje b�d� �yli. Mila to jednak zim� d�ugi odcinek. Magda s�ysza�a ju� nawo�uj�ce si� larle, ciche pokas�ywania po obu stronach jaru. Pod��a�y za d�wi�kiem jej krok�w. Prosz� bardzo. Mia�a jeszcze strzelb�, a je�li nawet zosta�o jej niewiele kul, larle o tym nie wiedzia�y. By�y tylko zwierz�tami. Tak wysoko w g�rach drzew ros�o niewiele. Magda schodzi�a w d� przez dobre �wier� mili, nim wreszcie w�w�z zaros�y g�ste krzewy i musia�a wdrapa� si� na g�r� albo ryzykowa�, �e wpadnie w zasadzk�. W kt�r� stron�? - zada�a sobie pytanie. Us�ysza�a z prawej trzy kaszlni�cia, wspi�a si� wi�c na lewy stok, ca�y czas wyt�aj�c uwag�. Zap�dzali�my j� w wybran� stron�. Przez ca��, d�ug� noc pokazywali�my si� jej przelotnie, gdy tylko pr�bowa�a skr�ci� tam, gdzie nie mogli�my jej pozwoli� p�j��. Pozwalali�my, �eby zobaczy�a, jak zakopujemy si� w oddali w �niegu, a potem czekali�my, bez ruchu, niepostrze�enie. Wype�nili�my las swymi cieniami. Powoli, bardzo powoli, zmusili�my j� do zawr�cenia. Chcia�a dotrze� do chaty, ale nie by�a w stanie tego dokona�. Jak�e g�sta by�a mg�a strachu i rozpaczy, kt�ra j� spowi�a! M�wi�a to nam jej wo�. Czasami jej dziecko p�aka�o. G�osem, kt�ry sta� si� zupe�nie bezbarwny z bezsilno�ci, uspokaja�a wtedy pachn�ce mlekiem stworzenie. Ksi�yce sk�ania�y si� ku zachodowi i noc stawa�a si� coraz ciemniejsza. Zmusili�my kobiet� do powrotu w g�ry. Pod koniec nogi za�amywa�y si� pod ni� kilka razy. Nie dysponowa�a nasz� si�� i wytrzyma�o�ci�, ale cierpliwo�ci� i sprytem dor�wnywa�a nam w pe�ni. W pewnej chwili zbli�yli�my si� do jej nieruchomej postaci i zabi�a dw�ch z nas, nim reszta zd��y�a uciec. Jak�e j� kochali�my! Pod��ali�my za ni� spokojnie, pewni, �e pr�dzej czy p�niej padnie. Gdy nasta�a najciemniejsza godzina nocy, zagnali�my wreszcie zwierzyn� na zryte norami wzg�rze, �wi�te miejsce Ludu, gdzie wznosi�a si� ska�a ofiar. Kobieta znalaz�a si� tu po raz drugi tej samej nocy i natychmiast to zauwa�y�a. Przez chwil� sta�a bezradnie, a potem zala�a si� �zami. Czekali�my, gdy� to w�a�nie jest naj�wi�tsza chwila polowania, gdy ofiara pojmuje i akceptuje swe przeznaczenie. Po chwili kobieta przesta�a p�aka�. Unios�a g�ow� i wyprostowa�a si�. Powoli, spokojnie, zesz�a na d�. Wiedzia�a, co musi zrobi�. Larle schowa�y si� w norach na jej widok. Ich l�ni�ce oczy znikn�y w mroku. Magda ignorowa�a je. Obola�a, odr�twia�a i �miertelnie znu�ona, podesz�a do ska�y ofiar. Musia�o tak si� sta�. Wyj�a dziecko spod futra i opatuli�a je nim mocno. Potem po�o�y�a tobo�ek obok ska�y. Rozchyli�a go jeszcze dr��cymi d�o�mi, by poca�owa� s�odk� g��wk�. Niemowl� wyda�o z siebie gniewny d�wi�k. - Brawo, malutki - powiedzia�a. - Tak trzyma�. By�a bardzo zm�czona. Zdj�a swetry, kamizelk� i bluz�. Mr�z szczypa� jej cia�o lodowymi z�bami. Przeci�gn�a si� lekko, czuj�c b�l przy ka�dym poruszeniu. Bo�e, c� to by�a za ulga. Od�o�y�a strzelb�. Ukl�k�a. Ska�a by�a czarna od zakrzep�ej krwi. Po�o�y�a si� p�asko, tak jak wcze�niej zrobi� to larl. G�az by� zimny, tak zimny, �e niemal zag�uszy� b�l. Prze�ladowcy czekali w pobli�u, obserwuj�c j� z zainteresowaniem. S�ysza�a ich ciche oddechy. Jeden z nich podszed� do niej bezszelestnie. Czu�a jego zapach. Bestia zaskomla�a pytaj�co. Kobieta poliza�a ska��. Gdy zrozumiano, czego pragnie, ofiara odby�a si� sprawnie. Unios�em �ap� i roztrzaska�em jej czaszk�. Ponownie by�em najm�odszy. Nadal niewinny, pochyli�em si�, by skosztowa� m�zgu. Zbierali si� s�siedzi, kt�rzy �omotali do drzwi i wdrapywali si� sobie na plecy, by zajrze� przez okno. �ciany ugina�y si� do wewn�trz i bucha�y par� od ich naporu. St�ka�am i krzycza�am, a brz�k sztu�c�w i talerzy w s�siednim pokoju wci�� przybiera� na sile. Jak podobni zwierz�tom ch�opi, rodzina m�a pr�bowa�a zag�uszy� d�wi�ki mojego b�lu toastami i pijackimi dowcipami. Za oknem dostrzeg�am czo�o G�upiego Tevina - bia�� jak ko�� sk�r�, ciasno opi�t� na czaszce - a poni�ej skrawek przypominaj�cej mask� twarzy - ostry nos, blade policzki. Drzwi i �ciany a� pulsowa�y od ci�aru tych, kt�rzy zgromadzili si� na zewn�trz. W s�siednim pokoju dzieci bi�y si� ze sob�, a starcy g�askali d�ugie brody, spogl�daj�c niespokojnie na zamkni�te drzwi. Po�o�na potrz�sn�a g�ow�. Od k�cik�w jej ust, po obu stronach wydatnego podbr�dka, bieg�y dwie czerwone bruzdy. Jej oczodo�y wygl�da�y jak mroczne ka�u�e py�u. - A teraz przyj! - krzycza�a. - Nie b�d� leniw� macior�! J�kn�am, wyginaj�c plecy w �uk. Odrzuci�am g�ow� do ty�u i nagle sta�a si� mniejsza, poch�on�y j� poduszki. ��ko si� przekrzywi�o. Jedna z jego n�g za�ama�a si� powoli. M�� zerkn�� na mnie ze z�o�ci� przez rami�. D�onie zaciska� w pi�ci za plecami. Wszyscy mieszka�cy L�dowania napierali na �ciany, krzycz�c g�o�no. - Wychodzi! - krzykn�a po�o�na. Si�gn�a do mojego zakrwawionego krocza i wydoby�a g��wk�, gniewnie fioletow� jak u goblina. �ciany rozjarzy�y si� nagle czerwono-zielonym blaskiem. Wyros�y na nich wielkie kwiaty. Drzwi zrobi�y si� pomara�czowe i otworzy�y si� gwa�townie. Do �rodka nap�yn�li s�siedzi i za�oga. Sufit si� wybrzuszy� i z krokwi pospadali linoskoczkowie. Ch�opak, kt�ry schowa� si� pod ��kiem, ulecia� ze �miechem ku pradawnemu niebu i gwiazdom, kt�rych �wiat�o przenika�o przez sufit. Unie�li na p�misku okrwawione dziecko. Larl dotkn�� mnie po raz pierwszy. Po�o�y� mi na kolanie masywn�, czarn� �ap�. Jego dotyk by� mi�kki jak aksamit. Pazury mia� schowane. - Nad��asz za mn�? - zapyta�. - Potrafisz oddzieli� prawd� od fantazji, okre�li�, co jest faktem, a co szalon� wizj�, zrodzon� z emocji, kt�rych nie podzielali�my? Ja te� nie potrafi�. Wszystkiego, czyli narodzin pierwszego ludzkiego m�odego na planecie, do�wiadczy�em w mgnieniu oka. O�lepiony boja�ni�, zrozumia�em osobist� tragedi� i triumf wsp�lnoty wi���ce si� z tym wydarzeniem, a tak�e los jego bohater�w i kultur�, kt�ra si� za tym kry�a. Jeszcze przed sekund� �y�em jak zwierz�, pe�en prostych, zwierz�cych my�li i nadziei. Potem skosztowa�em m�zgu kobiety i w mgnieniu oka osi�gn��em stan bliski bosko�ci. To w�a�nie by�o jej zamiarem. W chwili �mierci my�la�a o narodzinach dziecka, by�my mogli ich do�wiadczy�. Da�a nam to. A tak�e wi�cej. Da�a nam j�zyk. Przed po�arciem jej m�zgu byli�my inteligentnymi zwierz�tami, a teraz stali�my si� Ludem. Zawdzi�czali�my jej bardzo wiele i wiedzieli�my, czego od nas pragn�a. Larl pog�aska� m�j policzek wielk� g�adk� �ap�. Bia�e jak ko�� s�oniowa pazury by�y schowane, lecz dr�a�y lekko, jakby za chwil� mia�y si� obudzi�. Ledwie wa�y�em si� oddycha�. - Rankiem nast�pnego dnia przyby�em do L�dowania, trzymaj�c w pysku noside�ko z dzieckiem. Niemowl� przespa�o wi�ksz� cz�� drogi. O �wicie przemkn��em pust� ulic� tak bezszelestnie, jak tylko potrafi�em. Skierowa�em si� do domu pierwszego kapitana. Us�ysza�em dobiegaj�cy ze �rodka szmer g�os�w. Ca�a wioska zebra�a si� na nabo�e�stwo. Zapuka�em �ap� w drzwi. Zapad�a nag�a, pe�na zdumienia cisza. Potem otworzyli mi, powoli i boja�liwie. Larl umilk� na chwil�. - Tak wygl�da� pocz�tek naszego zwi�zku z lud�mi. Przyj�li nas do swych dom�w i od tej pory pomagali�my im w polowaniu. To by�a uczciwa transakcja. Mi�so, kt�re dzi�ki nam zdobyli, tej pierwszej zimy uratowa�o wielu z nich przed �mierci�. Nikt nie musia� si� dowiedzie�, w jaki spos�b zgin�a kobieta ani jak dobrze rozumiemy wasz rodzaj. To dziecko by�o twoim przodkiem, Flip. Co kilka pokole� zabieramy kogo� z twoich krewnych na polowanie i zjadamy jego m�zg, �eby zachowa� blisko�� z waszym rodem. Je�li b�dziesz grzecznym ch�opcem i wyro�niesz na odwa�nego i uczciwego m�czyzn�, inteligentnego i szlachetnego jak tw�j ojciec, niewykluczone, �e to tw�j m�zg wybierzemy. Larl skierowa� t�po zako�czony pysk w moj� stron�. By� mo�e jego wyraz mia� by� sympatycznym u�miechem, a by� mo�e nie. To wspomnienie po dzi� dzie� pozostaje dla mnie niejednoznaczne. Potem wsta� i znikn�� w mrocznych, przyjaznych cieniach Kamiennego Domu. Siedzia�em tam jeszcze kilka minut, wpatruj�c si� w �ar. P�niej moja druga siostra - jej twarz by�a pozbawion� rys�w plam�, jak oblicze anio�a - wesz�a do pokoju i natychmiast mnie zauwa�y�a. - Chod�, Flip - powiedzia�a wyci�gaj�c r�k� - bo wszystko ci� ominie. Poszed�em za ni�. Czy cokolwiek z tego wydarzy�o si� naprawd�? Czasami sam si� zastanawiam. Ale robi si� ju� p�no, a twoich rodzic�w nie ma. W moim pokoju jest ciasno, ale przytulnie, ��ko jest ciep�e, lecz puste. Mo�emy zagrzeba� si� pod kocami, �eby odstraszy� jaskiniowe nied�wiedzie najstarszymi z zimowych zabaw. Zarumieni�a� si�! Nie cofaj d�oni. Nied�ugo odlec� do jakiego� odleg�ego �wiata, �eby wzi�� udzia� w wojnie na rzecz ludzi, o kt�rych wiem r�wnie ma�o co ty. No wiesz, �o�nierze starzej� si� powoli. Transportuj� nas mi�dzy gwiazdami w stanie hibernacji. Kiedy b�dziesz ju� stara, gruba i zadowolona z otaczaj�cych ci� wnuk�w, ja wci�� b�d� m�ody i wci�� b�d� my�la� o tobie. Wtedy sobie o mnie przypomnisz i nasze my�li zetkn� si� poprzez pustk�. Czy nie b�dziesz mia�a czego �a�owa�? Czy tego w�a�nie chcesz? Kiedy� mi si� wydawa�o, �e mo�na uciec przed ciemno�ci�. S�dzi�em - z pewno�ci� tak s�dzi�em - �e je�li wst�pi� do milicji, zdo�am umkn�� swemu losowi. Dlatego wyrzek�em si� domu i rodziny, a na koniec i tak bestia po�ar�a m�j m�zg. A teraz jestem sam. Za miesi�c na ca�ym tym �wiecie tylko ty b�dziesz pami�ta�a moje imi�. Pozw�l, bym �y� w twoich wspomnieniach. Chod�, nie b�d� nie�mia�a. Zapomnijmy o przesz�o�ci i �yjmy swoim �yciem. Tak jest lepiej. Zdmuchnij �wieczk�, kochanie. To ju� koniec mojej opowie�ci. Wszystko to wydarzy�o si� dawno temu na planecie, kt�rej nazw� gor�czka wypali�a z mojej pami�ci. Prze�o�y� Micha� Jakuszewski MICHAEL JOSEPHUS (JURGEN?) SWANWICK Urodzi� si� 18 grudnia 1950 r. Ameryka�ski pisarz SF, autor sze�ciu powie�ci i czterech zbior�w opowiada�, laureat Theodore Sturgeon Memorial Award (1990) i Nebuli za powie�� "Stacje przyp�yw�w" (1991) oraz tegorocznej nagrody Hugo za opowiadanie "The Dog Said Bow-Wow" (2001; wkr�tce na naszych �amach). Debiutowa� opowiadaniem "The Feast of St Janis" (1980) i wkr�tce do��czy� do grona najciekawszych pisarzy SF, balansuj�c pomi�dzy cyberpunkowym i humanistycznym traktowaniem swoich bohater�w. "C�rka �elaznego smoka" (1993) to udana pr�ba odej�cia od sztampy fantasy. Nowsze powie�ci: "Jack Faust" (1997) i "The Bones of Earth" (2002). W "NF" zamie�cili�my dotychczas dwa utwory Swanwicka: "Jest tu kto� z Utah?" (10/91) i "Jajo Gryfa" (3-4/98). "Zimowa opowie��" ukaza�a si� po raz pierwszy w "Isaac Asimov's Science Fiction Magazine" w grudniu 1988 r., by wej�� nast�pnie do autorskiego zbioru "Gravity's Angels" (1991). MSN