5568
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5568 |
Rozszerzenie: |
5568 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5568 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5568 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5568 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
PAWE� SOLSKI
Chude ko�eczki
Jakkolwiek na to patrze�, Wac�aw S�p-Bereza nie mia� powod�w do rado�ci...
Oczywi�cie, trawy od naszej strony s� wysokie. W og�le po tej stronie Dniepru
kryj� konia z je�d�cem, ale taka trzcina jak zaszumi, cho�by teraz, noc�, strach
ogromny! I nie tak, �eby on, Wac�aw, si� tam skrada� i zad sw�j tch�rzowski
skrycie d�wiga�. Ot, hycnie, jakby z tego wy�artego kawal�tka nowiu, co chytrze
kosi promieniem. Raz po zaro�lach, zn�w na odmian� po Dnieprze. Trzeba prawd�
powiedzie�, �e S�p-Bereza to nie jaki� chudy szlachetka. O nie!
Pan jest pe�n� twarz�. Jak Dzikie Pola szerokie i niema�e. Powiadaj� o nim, �e
kawa� z niego... Trzyma on �adnych par�dziesi�t wiosek; i m�g�by tak se by� i
by�. Ponios�o go jednak. Na dobr� spraw� nie wiadomo, co wi�kszy wp�yw mia�o.
Brak cz�owieka, co ucha nadstawi, li ta pasja czytania, rozp�tana g��wnie za
spraw� niejakiego Szekspira. Ewentualnie jedno i drugie. Sprawiedliwo�ci nale�y
odda�, �e przyjaciele, no mo�e tu nam si� pi�ro omskn�o, raczej znajomi,
ostrzegali Wac�awa, �e �le si� takowe czytelnictwo ko�czy. Cho�by ten zakonnik,
co dla klasztornych potrzeb w drog� du�o si� puszcza�. O! �eb klecha ma!
Wiadomo, macza� go w nie jednej beczce z w�d�. Ot� twierdzi� on: Dobrodzieju
nasz klasztorny i wielce mi�o�ciwy Panie Wac�awie, daj�e pok�j temu Anglikowi.
Siedzisz i �l�czysz �lepia, niczym koby�a o kamienie kopyta szlifuj�ca, ty w
onego Szekspira! Zrozum, nie wszystko w ksi�gach stoi... Czy wiesz m�j Panie, co
on, tw�j autor, wyprawia�?
S�p-Bereza zaintrygowa� si� wielce tym wykrzyknionym wyprawia� i zaraz ci�gnie
klech� za oz�r. Wysi�ku mocy nie potrzebowa�, bo zakonnik sam mowny wielce.
�w Szekspir bywa� w ohydnym lokaliku "Glob", Panie S�pie. Przywabia� tam m�odych
ch�opc�w i ca�kiem jak zwierz z samic�, a my z kobitami, to jest tfu, wy m�j
�askawco, post�powa�.
- Ooo! - wykrzykn�� S�p-Bereza - co� takiego. My�la�em, �e tylko ksi���
Sanguszko to z otrokami dzia�a�, ale patrz m�j braciszku i zamorskie huncfoty
podpatrzy�y. Ksi��� Sanguszko niepomiernie sobie chwali� te - tu zastanowi� si�
nad s�owem, lecz zmy�lny zakonnik podrzuci� mu migiem.
- Figliki - jednocze�nie wpad� w tok jego wymowy i kontynuowa� sw�j wyw�d
smakuj�c s�owa jak t�ust� kaczk�. - Tu z Panem Dobrodziejem zakonu naszego
trzymam. To i my bidule w paskudnych chwilach dopuszczamy si�... Tfu, diable
parszywy, bacz sobie, my ludzie poczciwi, Panie Wac�awie, od takiego Szekspira
trzeba czego� wymaga�, jakiego� opami�tania. Wstrzemi�liwo�ci. Cz�ek na� si�
powo�a, a tu wrogowie tymi wszetecze�stwami bach po �lepiach.
Jaki� on taki niepowa�ny, bez planowania wyprzedzeniowego... Szczy�, Panie
Dobrodzieju zakonu naszego, na onego Szekspira, bo tylko ohyda b�dzie!
Jednak m�w ch�opu �wi�te s�owa, a ch�op moja krowa. Tak z Panem Wac�awem by�o.
Czyta�, czyta�, a� przysposobi� si� lubo wypaczy� si� i hajda do karczmy, co o
dzie� drogi by�a. Wcale nie na rozstaju dr�g, tylko tak z boczku, pod lasem. Za
baranim skokiem, przy jeziorze. Zbierali si� w niej najsamprz�d Chocho�y z
kobitami swemi, nie brakowa�o te� Tatar�w, Lach�w z podgolonymi �bami, no i
tych, co to nie wiadomo kto, a prawd� m�wi�c, to zbiegli ch�opi. Kompanii
dope�niali �ydzi, co to na r�nych instrumentach dudnili albo ich dudniono.
Jak to na Dzikich Polach. Za� w karczmie kot�owa�o si�, a ona sama, bywa�o,
przesun�a si� par� metr�w w t� lub w tamt� stron�. W samych izbach ciemno by�o,
cho� oko wyjmij, mimo �e i co rusz drzwi otwierano. W�a�ciciel �wiat�a nie
sk�pi�, bo nie chcia�, aby go go�cie z torbami pu�cili, co to chlaj�c i �r�c z
g�osem ohydnym, co rusz na drzwi okiem puszczali, kuglaj�c, jak tu cichcem
wymkn�� si�. Ze smrodem, w�dk� walczono, a sto�y i zydle od tego cuchtu
pochyli�y si�, zgarbacia�y i zgrzybia�y ca�kiem. O r�baniach, bitkach czy
zwyczajnych obiciach pyska wspomina� g�upio, bo to ka�dy ledwo oczka przemyje
sam, ju� zna.
W takiej to komitywie ju� drugi dzie� popasa� Wac�aw S�p-Bereza. W tym miejscu,
co drugi nie zawaha�by si� siebie ucieszy� pom�wieniem Pana Wac�awa od �wini,
cho� jak �yj�, tego bydl�cia nie widzia�em pijanym. Nasz opisywany natomiast
pijany by�, jak... tylko on potrafi�. C� robi�! To mia� by� egzegeta Szekspira?
Plun�� wypada tylko ze s�owem na ustach - polska szydera!
W czasie gdy S�p si� kiwa� w widzie alkoholowym na zydlu sponiewieranym,
spostrzeg� nagle, �e doko�a jegomo�cia z polska ubranego t�um si� spory zebra�
bez wzgl�du na ma��. Chocho� z Lachem, Parch z Turkiem i reszta ho�oty.
Rozpozna� zaraz, �e to Pan Benedykt �mig�owski. Znany wsz�dzie z dziwno�ci
niepowszedniej swojej. Mianowa� si� on tym, �e cho� raczej dobroci cz�owiek by�,
i� syn diab�a on pewnikiem. Siedzia� wi�c sobie na �awie, o belki �ciany
wygodnicko rozparty, wodzi� �lepkami spod d�ugich, dziewczy�skich rz�s i tokowa�
k�amstwo pod�e, jak jasno pojmowa� S�p-Bereza.
- U Hiszpan�w kr�la - gada� Benedykt �mig�owski - popasa�em, kiedy dziewki mi
si� w�a�nie zachcia�o i to mocno. Lecz tam wielce skomplikowany jest to problem,
bo wsz�dzie one jako g�si chodz�, a m�czy�ni jako drugi dr�b hebrajski.
Sami wi�c widzicie, przyst�p utrudniony.
Jak na szatana kiwni�cie spodoba�a mi si� jedna taka... co tu du�o gada�, w sam
raz ku przodowi by�a. Dowiedzia�em si�, �e Klara ma na imi�. Mieszka w domu tym
a tym. Od rynku krok�w trzy. Masz jednak babo koguta. Jak si� dosta� do �rodka?
Lecz wnet, s�uchajcie, my�l� sobie, po co mnie s� sztuczki magii znane, je�eli
ich nie mam do siebie dopuszcza�!
Gdy s�owa te wyrzek�, wszyscy go�cie z ca�ej gospody cia�niej si� zgromadzili i
ch�on� opowie�� jak niemowl�ta pier� mleczn�.
- Zrazu w paskudztwo tam pieszczone si� przemieni�em, co je ma�p� chrzcz�. Jest
to bestia do kusego podobna, z chwostem chwytnym. Wiecie, gad cz�ekokszta�tny.
S�u��ca Klary w ogr�dku mnie nasz�a i swojej pani jako bawide�ko do sypialni
zanios�a. Ta si� ze mn� jak z kotem pobawi�a i do klatki na noc cisn�a. Siedz�
ja w tej ciasnocie pr�t�w i twardej deski miejscami zapaskudzonej przez
poprzednie bydl�ta. Mroczek tymczasem coraz wi�kszy, ale ju� po chwili co�
ja�niej zacz�o si� robi�. U Hiszpan�w zwyczajnie, ksi�yc i gwiazdy to si�
lubuj� popisywa� noc�.
Tamtejszym zwyczajem dziewka przy otwartym oknie sypia�a. Ju� i sam kima�
duma�em, gdy jaki� szelest s�ysz�. Ju� i Klara si� zerwa�a. Piszczy tym swoim
g�osikiem...
Dalej wiadomo, gach przez okno w�azi, ona mu w ramiona pada migiem. Na bar��g
uwalili si�, samych sodomistycznych stosunk�w osiem! odbyli, a mnie z �a�o�ci to
ogon a� usycha�. Wnet kochanek jej, paskudnik, co to wbrew naszego �wi�tego
Ko�cio�a naukom ch�do�y�, znu�ony wielce przysn��. To ja posta� jego przybra�em
i dalej kobiecie nie daj� spokoju. Tak si� jednak... zafrapowa�em, �e tak powiem
i na lowelasa uwagi nie zwraca�em. On za� od trz�sienia rozbudzi� si� ca�kiem i
�adny kawa�ek czasu mia� widok na nas. Ju�em snu� my�li, koniec z tob�,
Benedykcie drogi, ostre �elazo, kiszki ci, poczynaj�c od plec�w rozp�ata!
Raptem, istotnie co� poczu�em... No take�my si� w tr�jk� zafrapowali, �e dopiero
ko�o przyj�cia s�u�by, ca�kiem jasnym rankiem przestali. Wtedy dowiedzia�em si�,
�e kochanek Klary zwie si� Kichot czy Cerwantes. Ko�lawo, jak to cudze.
- ��esz! - wrzask rozleg� si� w izbie. Gardzieli na ton ca�y u�ywa� pan Wac�aw
S�p-Bereza.
- ��esz paskudniku - zapala� si� pan Wac�aw - i ludzi poczciwych tumanisz.
- Ha, ha - roze�mia� si� jegomo�� Benedykt i rzek�: - Nim ksi�yc tu drugi raz
przykolebie si�, twojego konia w os�a zamieni�. Teraz za� moi kochani, precz z
tym pijanym znawc� literatury!
Zaraz r�k ch�tnych sfora ucapi�a S�pa-Berez� i z rozmachem cisn�a za karczm� na
ty�y, gdzie ohydztwo �mietnika si� rozci�ga�o. Pan Wac�aw przery� je z chy�o�ci�
�bika i si�� tura, jeno wbrew swojej woli i na samym szczycie spok�j odnalaz�.
Pocz�tkowo le�a� przycupni�ty i mimo pija�stwa zestrachany.
Niedu�o wody up�yn�o i mu przesz�o. Zacz�� wi�c ucho �apczywie nadstawia�, bo
oczyma jeszcze nie �mia� szpulowa�. Coraz wyra�niej �owi� s�uchami, jaki rejwach
i sejmik na tym �mietniku odchodzi. Okaza�o si�, �e dwa szczury dorodne tak z
boku jego czerepu siedz�. Jeden ogni�ek kapusty wcina, drugi resztki marchewki
szamie i co k�s ugryz�, to s�owo powiedz�.
- Widzisz ty, kumie, jak pijanica �bem wyr�n��? - tak se gadaj�.
- Co to za figura? - pyta drugi.
- Czy�by� ty nie zna� Pana S�pa-Berezy? - odpowiada. - Wiejskiej m�drali, co
Panu Benedyktowi chcia� bobu zada�, a sam go si� na�ar�, tylko zgni�ego.
Tu oba gryzonie roze�mia�y si� z�o�liwie.
- Hej, kompanie - wrza�nie jeden - on �lepia rozwiera.
- A ci�nij mu tej rzepy obrzynek, to �z� pu�ci! - odpowie drugi.
- Aaa! - j�kn�� Pan Bereza - Bestie szkaradne, jak z g�owy alkohol wylezie,
dobior� si� do was. Ogony wam do pysk�w przybij�.
- Ty - wrzasn�� szczur na to - gnojku! W naszej sadybie bawisz, a gospodarzy
chcesz brzytw� obdzieli�! ?
- Tego ju� za wiele - ozwa� si� drugi - Czekaj, kumie, urz�dzimy szlachetk�.
Cisza nasta�a. Rozwar� wi�c ociupink� oczko Wac�aw i widzi dwa wielkie szczurze
zady, kt�re prosto w jego s�uchy mierz�. Wnet bestie wypu�ci�y swoje d�ugie
chwosty w muszle s�uchowe Pana Wac�awa, jednocze�nie odra�aj�co powietrze
psuj�c. Mia�y mu tymi ogonami b�benki powywierca�. Zerwa� si� S�p na r�wne nogi,
cho� by� pijany, a �mietnik ob�lizg�y jak kamienie w Dnieprze. Szczury polecia�y
na d� na kark�w z�amanie. S�p-Bereza kaczym chodem pogna� do stajni konika do
drogi sposobi�.
Tak oto jedzie przez trzcin las nad rzek� do siedziby swojej. Wstyd powiedzie�,
�e on, Wac�aw S�p-Bereza, na o�le po stepie posuwa.
Step noc�, tu, nad Dnieprem, pi�kny jest. C� zreszt� mog� z tego pi�kna wam
przekaza�, ja b�kart pochodzenia �ydowsko - jakiego� nie znanego, z tego pi�kna
nigdy ju� nie opisanego!
Sami wiecie, jak si� to natura sposobi, gdy cz�owieka sob� p�ta.
Na Dzikich Polach uda�a jej si� ta sztuczka znakomicie.
Czy� to nie ona doprowadzi�a do tego, �e r�ne bandy po tej w�ciek�ej ziemi
grasuj� bez wyznania nijakiego rasowego. Lach z Chocho�em, Tatar ze smerd�,
kmiotek ze szlachcicem przez ludzi i �wiat wykl�tym. Szaleje to wszystko, p�dzi
wzd�u� tej rzeki, p�dzi nad t� rzek�. Nad ni� si� zatrzymuje, z siostr� noc�
pochyla si� i �eb sw�j, �eb szkaradny ogl�da w jej wartkim biegu, co jak
tajemnicze lustro trwa mi�dzy zachodem i wschodem �wiata. Nad mokrymi trawami
kroczy opar jak muzyka z harfy Dawida czy Wernyhory. W mg�� przemieniony nad
chybotliwymi trzcinami z szybko�ci� czystego nurtu bie�y wprost w ksi�yc i
niebo gwiazd. Je�eli si� cicho st�pa po tym igraniu zapach�w i mgie�, mo�na
zobaczy� �odzie mkn�ce jak na oceanie, doprawdy w r�nych kierunkach. Siedz� w
nich ci, co �yli, a wios�em pracuj� i ci, co b�d� �yli, �e te� nigdy ich �ywi
nie pochwyc�!
- Jakie ich mn�stwo w r�nych kierunkach pod��a! - ozwa� si� nieopatrznie Pan
S�p-Bereza.
Obraz zadrga�, zm�ci� si� i przepad� w toni.
- Z moim wierzchowcem, osio�kiem musz� si� przyja�ni�, szcz�ciem tylko
dzisiejszej nocy - westchn�� skonfundowany S�p.
Jednakowo� nie zapomina� o ma��once, dumaj�c, co te� ona powie na strat� dobrego
rumaka. Prawda, �e jego konik to koby�a, jak to ka�da koby�a pod�a wielce jest i
dodatkowo ochwacona, lecz konikiem, nie os�em by�a i tylko to si� liczy�o!
Przekle�stwo Benedykta sromot� pali�o. Trapi� si� tym i przysypia� co chwila,
uciech� sprawiaj�c zwierz�ciu, na kt�rym pod��a�, gdy� na oklep jecha� i co
jaki� czas spada� na wilgotne trawy, co mu otrze�wienie na moment wraca�o.
- Ej! - za�ka� Pan Wac�aw. - W gar�� musz� si� chwyci� - j�kn�� - o �onie lepiej
zamy�l�.
Jego ma��onka w ca�ej okolicy s�yn�a z racji wielkiego podobie�stwa do kr�lowej
Anglik�w El�biety, tak� paskud� by�a i jak ta Wiktoria postanowi�a mie� swojego
Alberta. S�p-Bereza mia� intelekt bez pieni�dzy, jego jejmo�� pieni�dze bez
urody, nic dziwnego, �e wnet dobrali si� jak ma�o kto. Szczeg�lnie, �e pani
S�pina dowcip pewien natury posiada�a. Mianowicie cztery piersi. Ju� s�ysz�
zboczuch�w rozradowane mlaskanie. Nic z tego. Poniewa� nie by�y to piersi sensu
stricto, ino sutki cztery, zupe�nie saute, bez lubie�nych wzg�rk�w. Kszta�tem
sutki nie by�y te� �apczywie kobiece, zalotnie dziewcz�ce lub ch�opi�co
m�odzie�cze. Czw�rc� stanowi�y dwie pary wypustek, ca�kiem zwyczajnych, je�eli
tak mo�na chromosomopati� okre�li�. Nie dziwota wi�c, �e Pan S�p-Bereza w
literaturze jeszcze bardziej si� zag��bi�.
Wlaz� w ni� i nie wychodzi� z niej. Szczerze m�wi�c, pani S�pinie odpowiada�a
taka sytuacja. Mia�a czas i jak ju� wzmiankowana kr�lowa lubi�a �upi�, kogo si�
da�o, a dawa�o si� najcz�ciej w�asnych ch�op�w, braci szlacht�, starszych braci
w Abrahamie i last but not least Chocho��w z pomoc� Z�ego i przyjaci� w
szalbierstwie.
Do chudoby swojej przyby� Pan Wac�aw nad samym ranem, kiedy to mg�y jak ods�ona
jaka odlatuj� ze stepu, i w bram� zastuka� pi�ci� lub wali� w�ciekle, jak kto
woli. Za bram� parobasy po czasu p� godzinie wyle�li z bar�og�w. Najpierw
gadali, �e nie maj� czym wr�t otworzy�. P�niej si� klucz by� u�ama�.
Najsamkoniec kt�ry� w pysk dosta�, co chlapni�ciem si� rozleg�o. Sama pani
ma��onka otwiera� nakaza�a. Rozwar�y si� wrota, a z nimi ryk �miechu posp�lstwa
zatrudnionego. Nie w ciemi� jednak pan ojciec Pana S�pa-Berez� wida� bija�, bo
ten wnet si� w sytuacji znalaz� i hycn�� za twarz J�zka, Chuda�nym zwanego z
powodu cienko�ci przyrodzenia.
- Z czego, podlecu przebrzyd�y, si� �miejesz? - zapyta� z sykiem Pan Wac�aw.
- Pan na kobyle - powiada ten - byli wyjechali, a wracaj� na o�le!
- Z tej maniany - dopytuje si� Pan S�p-Bereza - rechoczesz, czy z tego rycz�cego
zwierzaka?
- Z Pana i os�a - hardo i rezolutnie odpowiada pacho�.
- Aaa, tu was mam - rozochoci� si� Pan Wac�aw - z os�a si� �miejecie! Czy wy
wiecie, �e to nasz Pan Jezus na osio�ku podr�owa�? Na tym czterokopytnym
b�ogos�awie�stwo �wiatu przywi�z�. Cisza. Gawied� stropiona po sobie spogl�da,
lecz S�p dalej w nich s�owami.
- Wszetecznicy! Pami�tajcie, zatraceni, Pan Jezus rzek� by�: "Nie s�d�cie, nie
b�dziecie s�dzeni!" Szyderstwo, prze�miechy - co to jest, jak nie plugawe o
bli�nim s�d�w wydawanie i krzywd� jego osoby czynienie si� lepszym! Ma�o wam tu
sztuk Szekspira szacownego pokazywa�em? Ju� pu�cili�cie precz od siebie "Miark�
za miark�".
Zapomnieli�cie, co tam s�dziego spotka�o? Za ka�de szyderstwo, za ka�dy os�d
miarka za miark� b�dzie wam, skurwiele s�u�ebne, oddana. Pan rzek�: "Kto jest
bez winy, niech pierwszy kamieniem ci�nie". Co, skwa�nia�y wam miny? Ty, J�zek
Chuda�ny, poka� no ku�k�, co jak pijawka ci zwisa na jajcach! A ile masz palc�w
u lewej stopy?
- Cztery - z p�aczem kmiotek odpowiedzia�.
- Ju� nie szydzisz? A ty - pokaza� na ogromnego s�ugusa, co jeszcze mia� u�miech
na facjacie - �ci�gaj portki, niech wszyscy zobacz�, jak ci kiep bydl�cym
sposobem do brzucha przyr�s�. Cicho ju�? Milczycie, psubraty! Pami�tajcie,
pierwszy prze�miewca i szyderca u Pana Naszego to Kusy! Kiedy za� �miejecie si�
z bli�niego - tu Pan Wac�aw wyprzedzi� literatur� zza rzeki - to nie z niego,
lecz z samych siebie ryczycie!
Gawied� �by pospuszcza�a i pobita sromotnie do swoich prac si� rozesz�a. Pan
Wac�aw kontent z wydobycia si� ze sromoty, wierzchowca stajennemu odda� i
skierowa� si� ku dworowi wci�gaj�c w nozdrza b�ogi smak przygotowywanego jad�a.
Wlaz� do sieni i wrzasn��:
- Hej, �ono!
Odzewu nie us�ysza�, znakiem tego droga ma��onka musikiem by�a w skarbczyku i
tam istotnie j� naszed�.
- Nie mog�am - ozwa�a si� - po przywo�aniu s�u�by do porz�dku d�u�ej bawi� na
podw�rcu, bo by kto tu chy�kiem si� dosta�.
Racj� za� w tym wypadku szczer� mia�a pani S�pina z tego powodu, i� jak ta
orientalna �ona Alibaby szaflikiem z�ote pieni�dze przelicza�a, co je z potu i
krwawicy smerd�w wyciska�a.
- Tako� rachuj, moja droga, rachuj. Ja p�jd� do kuchni zajrze� i co� posmakowa�,
potem za� po�o�� si� troszk�, bom wielce znu�on jest.
Uca�owawszy j�, odszed�. Nie by�o mu jednak dane zbyt d�ugo po�ywia� si� ani
posypia�, lecz nie uprzedzajmy wypadk�w. Cisza typowa dla szlacheckiej siedziby
przed dnia po�udniem nad siedzib� Pana S�pa-Berezy sta�a. S�o�ce nie zd��y�o
jeszcze dobrze na po�owie swojej drogi si� rozeprze�, gdy w bram� siedliska
pacho� szkaradny zamaszy�cie zagrzmia�. Konika mia� pod sob� dorodnego, ale sam
garbaty, z krost� pod�u�n� przez czo�o by�. Doprowadzono go do Pana Wac�awa,
kt�ry w�a�nie nad mis� �arcia rozpo�ciera� paszcz�k�. Dok�adniej to palcem
wskazuj�cym upycha� w pysku spory p�at schabu m�odego smakowicie przypieczonego.
Drug� r�k� w jego �lady ni�s� �y�k� kaszy gryczanej, ze skwark� solidn� na kopie
ziarenek.
- K�aniam si� - rozpocz�� pacho�.
Pan Wac�aw prze�kn�� g�o�no.
- K�aniam si� - podj�� na nowo pose� - od pana Benedykta �mig�owskiego. M�j
dobry pan ma zaszczyt Pana S�pa-Berez� poprosi� o przybycie celem ugoszczenia go
i wr�czenia podarunku.
- Ha - warkn�� Pan Wac�aw, ocieraj�c doln� warg�, kt�ra grubsza i wi�ksza by�a
ni� g�rna, czym si� lubie�no�� obnosi� lubuje. - On teraz s�dzi, �e ja, S�p-
Bereza, po takim bezece�stwie, jakiego si� by� wobec mnie dopu�ci�, przyjd� do�
ot tak sobie! Ooo, nie doczeka on si� tego!
- W takim razie - odpar� s�ugus pana Benedykta - trzeba b�dzie rozg�osi�, jak
pan w dom przyjecha�, czyli na czym...
- Ty kurwo s�u�ebna - roze�mia� si� Pan S�p-Bereza - na czym ja do domu
przyjecha�em, to ju� ryby w Dnieprze wiedz�, tak �e trudno jest si� domy�li�,
komu jeszcze mo�na rozpowiedzie�, �e to ja, S�p-Bereza, jak g�upek na o�le w dom
zajecha�em. Co tam, niechaj tw�j barani magik rozpowiada. Teraz precz mi z oczu,
ma�po przebrzyd�a.
Na takie dictum s�u�ka co rychlej oddali� si�, by nie ryzykowa� zebrania czego�
w mich�. Pan S�p-Bereza wr�ci� do tego, co uwielbia�, czyli jad�a. Nie by�o mu
jednak pisane poje��, nie m�wi�c ju� o obj�ciach Morfeusza albo jak kto woli,
zwaleniu ty�ka do wyra, gdy� zn�w do komnaty wpad� s�u�ka, tylko �e miejscowy,
znaczy Pana Wac�awa. W�osy mia� rozwiane, w oczach strach!
- Panie - wrzasn�� - step p�onie!
- Iii, co - z flegm� powiedzia� pan, w p� drogi zawisaj�c z �y�k� nad jad�em.
Nast�pnie opu�ci� j�, wcisn�� w kasz� gryczan�, a� t�uszcz przep�yn�� mi�dzy
otwartym lejem gryki, ci�gn�c w powodziowej fali rumiane kawa�y s�oniny.
- Ech - westchn�� S�p - pozby�by� si� tych teatralnych efekt�w. Czy to raz si�
step pali�! Si� spali i przestanie si� pali�.
- Ale tam - okaza� ch�op zasi� - piszcza�y s�ycha�. Dr� si� paskudy jak bobry.
- Fu - odsun�� naczynie od siebie S�p. - Widzi mi si�, �e rebeli� jak�� mamy.
- Ni - skrzywi� si� s�u�ka. - To kupy zbrojne przez step, panie, id�... Rabusie
w bandzie - u�ci�li�.
- Taaak - zgodzi� si� Pan Wac�aw i wsta�. - Wobec tego gotowa� nam si� do drogi
trzeba. Wiesz, co masz robi�!
- Tego Anglika do skrzyni!? - wrzasn�� s�uga.
- Ty sobie nie skracaj! Bezczelny kmiotku! - roz�o�ci� si� S�p-Bereza. - Dzie�a
Wiliama Szekspira w kufer podr�ny wk�adaj, ju�!
- Tak jest, panie - zarycza� pacho�.
Pan Wac�aw S�p-Bereza przypas� bro�, kt�rej by� si� pozby�, gdy do futrowania
zasiad� i przy okazji upa�ka� si� troch� t�uszczem, bo palc�w od mi�sa nie
otar�. Nic to. Wyszed� na dziedziniec, a tam ju� przygotowania takie by�y, �e
sp�dnice jego �ony w powietrzu si� k��bi�y. S�u�ba to po kilkana�cie r�k lub n�g
dostawa�a. Wszystko byle pr�dzej, bo i ogie� coraz bli�ej by�, nie wspominaj�c
ju� o piszcza�ach strasznych, w d�cie kt�rych obyczaj zapo�yczyli zb�je, kurwy
wszeteczne, jak ich na Dzikich Polach nazywano, od lud�w Azji. Kiedy do ucieczki
wszyscy si� sposobili, w bram� kto� wali� zacz��. Spojrzeli najpierw przez
szpar�... i... otworzyli wrota. By� to pan Benedykt �mig�owski, lecz jak�e
zmieniony. Ubranie w strz�pach paskudnych, a przez rozdarcia cia�o poszarpane i
krwi zasychaj�cej oka wida�.
- Bracie! - krzykn�� od wr�t. - Ratuj si� i to dzieci�! - pokaza� na pachol�,
kt�re mia� z przodu do swojej postaci przytroczone. Jednocze�nie jedn� r�k�
rozsup�a� p�ta i na ziemi� ch�opczyk siedmioletni, bo ju� podstrzy�ony, skoczy�.
- To jest - powiedzia� pan �mig�owski - jedyny dziedzic mojej ziemi i nauki!
Wszystkich mi wybili. Niech go pan brat ratuje, ze mnie si�y wychodz�.
- W drog� - hukn�a pani S�pina, kt�ra zawsze panowa�a nad emocjami.
- C�, m�j wrogu - odpar� Pan Wac�aw - wszak my Polacy, chod�, pachol�.
Chwyci� otroka i posadzi� na o�le, a p�niej sam dosiad� bydl�cia.
- Ale�... - przerazi� si� Benedykt �mig�owski. - To� na tym nie umkniesz ani
wiorsty.
- Trudna rada - odpowiedzia� S�p - ale to dzi�ki tobie. Co prawda, koni mam
dosy�... Skoro ty� mi os�a za wierzchowca wyznaczy�, przyjmuj� wyrok z pokor�.
- Przewrotno�� i pycha - odpowiedzia� pan �mig�owski. - To zguba!
- Wprost odwrotnie - roze�mia� si� Pan Wac�aw - Konsekwencja w�asnych uczynk�w.
- Je�eli tak, masz pan i to wi�c - odpar� pan Benedykt, podaj�c Panu S�powi-
Berezie cienki a ostry ko�eczek z jednej strony w tr�jk�t ostrugany. W ten czas
S�p-Bereza zobaczy�, �e z magika krew przez rany w ciele wolno a stale si� s�czy
tak, �e i ko� osobliwego jej koloru nabra�. Ca�e much watachy w pobli�u tej
posoki kr��y�y w ta�cu radosnym, podniecone nadchodz�cym �asowaniem i ciep�em
id�cym od stepu.
- Jed�my! - nakaza�a pani S�pina, kt�ra wi�cej o szkatu�y dr�a�a ni� o siebie
czy ma��onka-erudyt�.
Wpadli na step i grzali przed siebie tak, �e horyzont zaj�czymi susami umyka�
przed nimi. Wnet wrzask piszcza� coraz bardziej si� przybli�a�, a� gdzie� z boku
wypad� ryk ludzkich gardzieli i kwik ponaglanych koni. Z ognia rozszala�ego i
kurzu w�ciek�ych tuman�w wyskakiwali je�d�cy. Osobliwe niczym hipopotamy pyski
rozdziawiali i dopiero po tym ryk ich do uszu dociera�.
Wprz�dki wysforowa� si� jegomo�� na karej i dziwnie niskiej kobyle.
Mia� on paskudnie osmolone k�aki brody rozwiewane na wietrze i w�sy rusk� mod�
zrobione. W jednym �apsku n� bandycki trzyma�, to jest z jednej strony w pi�k�
zaopatrzony. Druga graba krzy� prawos�awny d�wiga�a, na kt�rym kurczowo paluchy
zamyka�a, zako�czone pazurami z brudu w krogulcze szpony zmienionymi. Pop by�
to. Koleba� si� na tej swojej koby�ce z wrzaskiem.
- Lachy riezaj! Boh prawos�awien jest! Ma� Rosyja!... - i znowu swoje od
pocz�tku jak kataryna.
Zatrzymali si� w miejscu ludzie Pana Wac�awa, aby walk� przyj��, a pop zwyczajem
klechy prawos�awnego w bok umkn��, prawdziwy b�j swoim ba�dziorom zostawiaj�c.
Nie my�la� jednak no�a daremno d�wiga�. Zoczy� Pana Wac�awa na o�le, dzieckiem
obci��onego i �atwy �up zwietrzy�. Kopn�� wi�c w brzuch szkap� i wyj�c natar� na
Pana S�pa-Berez�. Myli� si� gorzko s�dz�c, �e ma z g�upcem na rycz�cym bydl�ciu
do czynienia. Jaki tam S�p-Bereza by�, to by�. Nikt nie zaprzeczy, �e w
ksi��kach siedzia�, ba, nawet podobizn� owego Szekspira mia� w domu na �cianie.
Jednak obraca� �elazem zdrowo potrafi�. Tym �atwiej, �e mia� do czynienia z
szamanem plugawego zabobonu. Po kilku wi�c skrzy�owaniach szabli z no�em
z�o�liwym, kiedy strach wlaz� w popie �lepia, ci�� S�p-Bereza przeciwnika z boku
g�owy. W�osy i jagoda z uchem lewym oraz kawa�kiem w�s�w na step upad�y. W
trawie tak naturalnie wygl�da�y. Pochyli� si� na ten czas szlachcic do przodu i
do do�u przez jajca brzuch popa rozp�ata�, ino smr�d obra�liwy z kiszek poszed�,
a �elazo dalej pomkn�o �eb rozpo�awiaj�c, z kt�rego ma� szkaradna na traw
sucho�� chlusn�a. Przera�ona koby�a d�ba wyrwa�a, przez co w jelitach
prawos�awnego popl�ta�a si� i przewali�a. Zaraz piana w�ciek�o�ci jej na mord�
wyskoczy�a.
- Diadia ubity!!! - posz�o po stepie.
Jednak ogromniasty zb�j krzykn�� do kumotr�w:
- Jeba�a go sobaka! Lachy riezaj!
Hydra zbrodni na nowo �eb podnios�a i pewnikiem by Pan Wac�aw ducha da�, gdyby
nie osio� nienawyk�y i przera�ony krwi odorem szarpn�� si�, k�usem ruszy�,
oszala�ym rykiem daj�c oznaki cykoru. Banda strza�y posia�a za Panem Wac�awem.
One jako� bokiem sz�y i w dole.
- Zobacz�, co oni tam - ozwa� si� ch�opczyk i nie wiedzie� czemu wysun�� g�ow� z
bezpiecze�stwa.
Na pewno ostatnia to by�a strza�a i kiedy trafi�a pachol�, Pan Wac�aw nawet si�
nie zdziwi�. Cia�o dziecka wypr�y�o si� i nagle zmala�o. S�p nie m�g� zobaczy�,
gdzie �mier� utkwi�a. Dopiero gdy odchyli� g�ow� ch�opca, naszed�, �e grot
przebi� ga�k� oka. Drzewiec wkr�ci� si� a� po lotki. Zatrzyma� Pan Wac�aw
osio�ka na miejscu. Obaj nie mieli ju� po co ucieka�. Wyci�gn�� strza�� z trupa.
Zm�wi� kr�tki, acz tre�ciwy w s�owa pacierz.
- Przyjmij, Panie, co wyszarpa�e�!
Szabl� wykopa� p�ytki gr�b, bo ziemia tward� by�a. Najwi�cej czasu znoszenie
kamieni mu zaj�o, kt�re k�ad� na mogi��, aby bestie do ch�opca si� nie dobra�y.
Kiedy sko�czy�, usiad� przy stercie i otar� spocone czo�o. Jego wierzchowiec ze
spokojem i szybko �ar� traw�. S�o�ce zachodzi�o ostro i jaskrawo tocz�c si� po
stepie. W tym blasku tylko muchy kre�li�y sob� czarne smugi czyhaj�c, by z g�ry
lotem kosz�cym lub z boku spa�� na grzbiet ewentualnie �lepia os�a. Ten by� tak
leniwy, �e nawet nie chlasta�, jak to maj� we zwyczaju inne gadziny chwostem na
lewo i prawo, tylko �ar� traw�. Pan S�p-Bereza dosiad� os�a, ale paskudnik nie
mia� zamiaru rusza� si� na krok. Szlachcic opu�ci� grzbiet, krn�brny. Rozwi�za�
pas i okr�ci� nim szyj� zwierzaka. Pod pas wsun�� szabl�, do kt�rej przywi�za�
tasiemk� od koszuli kawa�ek suchara. Zwisa� on tu� przed zach�annym pyskiem
o�liska. M�g� wi�c S�p-Bereza jecha�, gdzie chcia�, manipuluj�c szabl�.
Stanowili interesuj�c� kompozycj� na tym pustym stepie - osio� usi�uj�cy chwyci�
suchar i uniemo�liwiaj�cy mu to m�czyzna. Posuwali si� wolno, ale posuwali.
Ksi�yc nie zd��y� dobrze przysposobi� si�, gdy dotarli na miejsce napa�ci. Po
ziemi wala�y si� cuchn�ce wn�trzno�ci. Rozsiekane trupy. Pan Wac�aw pozna� cia�o
�ony. Wyszczerzone z�by, w kt�rych by� odgryziony kawa�ek policzka wystaj�cy z
warg odci�tej g�owy wetkni�tej w rozp�atany brzuch �ony. M�czy�ni mieli
przewa�nie odci�te genitalia i chocholim sposobem przybijane do piersi tam,
gdzie kiedy� bi�o serce.
Pan Benedykt nie by� w�a�ciwie ruszony. Le�a� na ziemi przywalony tym wielkim
zb�jem, kt�ry krzycza� "Lachy riezat!". Dok�adnie to pan Benedykt wczepi� si�
z�bami w gardziel bandziora. Ten w ostatnim odruchu wbi� mu tatarski sztylet w
bok, do w�troby. Po ca�ym terenie wala�y si�, ju� puchn�ce, cielska bandyt�w.
Dziewek, kt�re by�y z pani� S�pin�, nigdzie nie naszed�. Musieli je uprowadzi�.
S�p zatrzyma� si� nad rozbit� skrzyni� z ksi�gami wielkiego Wiliama Szekspira.
Zeskoczy� z wierzchowca. Kula s�o�ca ton�a w trawach, a ostatnie promienie
przemyka�y mi�dzy �d�b�ami jak sp�oszone zwierz�ta. Rozpryskiwa�y si� o rozwarte
wieko kufra, kt�re wbi�o si� jedn� cz�ci� w tward� ziemi� nad Dnieprem. Ksi��ki
porozdzierali, wyszarpane karty rozwiera�y si� ku nocy id�cej z nieba. Tom
komedii rozci�gni�ty by� na trawie. Karty skurczy�y si� i z��k�y od moczu, a na
samym ich �rodku sch�o ciemne, solidne ludzkie g�wno.
- Ha, ha - za�mia� si� Wac�aw S�p-Bereza. - Co, o�le? Widzia�e� tak� g�upot�?!
Zwierzak zaj�ty by� ci�gle sucharem i nie zwraca� uwagi na swojego Pana.
S�p-Bereza wyci�gn�� z torby podr�nej przytwierdzonej do boku bydl�cia ko�eczek
podarowany mu przez pana Benedykta. Obcasem buta wywierci� w ziemi dziur�.
Wsun�� w ni� ko�eczek, kt�ry by� bardzo chudy, ostrzem ku niebu.
- Moja czarodziejska r�d�ka - mrukn�� Pan Wac�aw. - C�, chcia�bym komedi�, ale
zapaskudzona...
Wyszuka� wi�c po�r�d pobojowiska tom tragedii, a w�a�ciwie to, co z niego
zosta�o. Zaczyna�o si� od s��w: M�J WROGU KOCHANY...
- "Romeo i Julia"- szepn�� z u�miechem S�p-Bereza i czytaj�c z uwag�, usiad� na
ko�eczku. Nie wida� by�o po nim b�lu, chyba �e krople potu, kt�re co jaki� czas
skapywa�y mu z twarzy, dziwnie czerwone, bra� za oznak� cierpienia.
Rano, kiedy s�o�ce zerkn�o na Dzikie Pola, po�rodku bitewnego majdanu siedzia�
trup w kontuszu z ksi�g� tragedii Szekspira w d�oniach, przytwierdzony
ko�eczkiem magika do stepu. Koniec kija wychodzi� tu� za potylic� Pana Wac�awa.
Od tego czasu strasznie sta�o si� na stepach, gdy� szala� po nich osio�, kt�ry
w�ciek� si�, nie mog�c uchwyci� suchara, nie wiedzie� czemu przytwierdzonego do
szabli i sprytnie zawieszonego prawie u jego pyska. Z ka�dym dniem przychodzi�o
mu coraz trudniej zasadza� si� na wabi�cy zapachem i wygl�dem smako�yk.
Konsekwentnie z si� opada�, przez co jeszcze bardziej w�cieka� si� na swoj�
w�asn� s�abo�� roze�lony - i tak sia� postrach i pustk� na i tak Dzikich Polach.