5564

Szczegóły
Tytuł 5564
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5564 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5564 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5564 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JACEK SOBOTA JEDNA TRZYDZIESTA SZ�STA O duszo moja, nie zmierzaj do nie�miertelnego �ycia, lecz a� do ko�ca zbadaj obszar mo�liwego. (PINDAR, "EPINIKA") To nie moje oczy, pomy�la� Rozenkrontz. My�l by�a niedorzeczna, bo widzia� dobrze. Zbyt dobrze? Tak. Wszystko jawi�o mu si� wyostrzone, kontury rzeczy by�y jak miecze z daleta�skiej stali, kolory jaskrawe niczym �garstwa dziewek prawi�cych klientom o dozgonnej mi�o�ci. Rozenkrontz zapragn�� dotkn�� tych dziwnych narz�dzi ogl�du �wiata, lecz zachcianka okaza�a si� niewykonalna. Nie czu� swych d�oni, nie czu� cia�a, nie dochodzi�y do� zapachy, nawet d�wi�ki, nie wprawia� w ruch cz�onk�w! Jakby kto� uwi�zi� jego dusz� w skorupie cudzego cielska. Bez mo�no�ci apelacji. Rozenkrontz chcia� krzykn��. Lecz nie m�g�. Dopiero teraz j�� z uwag� przygl�da� si� otoczeniu. Cho� i tu napotka� trudno�ci, bowiem nie m�g� sterowa� szyj� ani naprowadza� wzroku na intryguj�ce go przedmioty. Kto inny wodzi� tym cielskiem; i wygl�da�o na to, �e zamierza sw� materialn� manifestacj� na tym �ez padole ukry� przed wzrokiem postronnych, przebiega� bowiem op�otkami w pozycji przygarbionej, z czujnym spojrzeniem rzucanym w r�nych kierunkach �wiata - jakby zewsz�d spodziewa� si� napa�ci. Rozenkrontz s�ysza� o takich dolegliwo�ciach duszy - chory podejrzewa� o spiski przeciw sobie wszystkich i wszystko, bywa�o, �e nawet meblom przypisywa� z�o�liwo�� martwych przedmiot�w. �e te� musia�em si� wpakowa� w cielsko jakiego przyg�upa, przysz�o mu na my�l. Wpakowa�, ale jak? I w celu jakim? My�lenie nie prowadzi�o Rozenkrontza ku dobremu, postanowi� zatem jeno patrze�. Okolica nie by�a mu znana; ot, zapuszczona osada, by� mo�e po�udniowe rubie�e Cesarstwa. Wschodz�ce s�o�ce podpala�o niebo. Cielsko zarz�dzane przez nieznany Rozenkrontzowi umys� wyra�nie kierowa�o si� ku jednemu z domostw. Ostro�nie podbieg� ku oknu i zajrza�. Rozenkrontz zarejestrowa� zmian� ostro�ci widzenia - przedmioty bli�sze rozmy�y si�, natomiast dalsze - wyostrzy�y. Gdy bywa� - nagminnie przecie - we w�asnym ciele, takich zmian nie dostrzega�; wszystko przebiega�o tam niepostrze�enie. Po chwili napiera� ramieniem na drzwi. Dopiero teraz, przez mgnienie, Rozenkrontz dostrzeg�, �e nieznajomy dzier�y w d�oniach narz�dzia - jakby pa�k� i jakowy� szpikulec. Zaniepokoi�o go to - oto znalaz� si� w cielsku jednego z tych, kt�rych przez �ywot sw�j bez wytchnienia tropi�: z�oczy�cy, oprycha, z�odzieja! Albo i co jeszcze gorszego... W izbie by�o ciasno i mroczno. Przybysz rozgl�da� si� wok�, wyra�nie spi�ty, przyzwyczajaj�c wzrok do p�mroku. Nagle kto� zerwa� si� z �o�a i ruszy� w kierunku Rozenkrontza, a raczej cia�a, w kt�rym by� uwi�ziony. Teraz wszystko potoczy�o si� b�yskawicznie - doskok, kr�tki cios pa�k� i gospodarz wiotczeje jak wysychaj�ce �d�b�o. Napastnik (Rozenkrontz przez chwil� zastanawia� si�, czy nie b�dzie s�dzony za wsp�udzia� w zbrodni) podnosi bezw�adne cia�o. Przez chwil� wa�y w r�ce �w szpikulec, przypatruj�c si� narz�dziu,jakby w zadumie. Rozenkrontz dostrzeg�, �e w d�oni zbrodniarza brak ma�ego palca. Po chwili napastnik pochyli� si� nad nieprzytomnym m�czyzn� i jednym p�ynnym ruchem wy�upi� mu oko. Rozenkrontz zawy� bezg�o�nie. Niejedno w �yciu widzia� i o niejednym s�ysza�, a jednak chcia� odwr�ci� wzrok, chcia� m�c nie widzie�. Ale musia� patrze�. Zaraz drugie oko podzieli�o los pierwszego. Potem napastnik si�gn�� do lewego ucha ofiary i wtedy... Wtedy Rozenkrontz poczu�, jak jego wi� z nieznanym cia�em s�abnie. Po chwili zag��bi� si� w czym� na kszta�t wiru, a co wirem jednak nie by�o. To co� wyssa�o z niego �wiadomo��. I wyekspediowa�o. Z powrotem. Obudzi� si� z dusz� na ramieniu; kto� albo mo�e co� gramoli�o si� w izbie obok tam i sam bez wdzi�ku, za to z akompaniamentem d�wi�k�w i�cie potwornych. Naczynia dramatycznie protestowa�y, ciecze (nieliczne przecie, je�li dobrze zapami�ta� ostatni� noc) chlupota�y. Rozenkrontz pomy�la�, a my�li mia� ci�sze od m�y�skich kamieni, �e to musi by� niew�tpliwie nied�wied�. Szybko si� zreflektowa� - to� przecie mieszka w mie�cie. To wida�. S�ycha�. Niekiedy nawet czu�. Nied�wiedzie nie zapuszczaj� si� na miejskie tereny z powodu szcz�tkowego instynktu przetrwania, co wci�� si� w nich tli i nie pozwala na gatunkow� hekatomb�. Druga my�l zaniepokoi�a Rozenkrontza nieco bardziej ni� pierwsza. Wymy�li� mianowicie, �e to nie nied�wied�. �e mo�e to by� poeta Dolsilwa. Po drodze do nawiedzonej izby w stratowanej wczorajszym pija�stwie g�owie Rozenkrontza wyl�g�y si� wspomnienia niedawnego snu. Zdumiewaj�ca by�a jego realno��. Ale znacznie bardziej zdumiewa� sam fakt zaistnienia snu; Rozenkrontz nigdy do tej pory nie �ni�. Ani razu. Przez ca�e �ycie. To rzeczywi�cie by� Dolsilwa; porusza� si� z m�cz�c� zwiewno�ci�. Rozenkrontzowi zdawa�o si�, �e poeta wsz�dzie jest, wbrew wszelkim zasadom, szczelnie wype�niaj�c sw� w�t�� postaci� obszerne przecie pomieszczenie; innym zn�w razem, �e Dolsilwy zgo�a nigdzie nie ma, a ledwo widoczna obecno�� ma w sobie co� niematerialnego, zjawiskowego. Podobn� energi� wykazywa� si� artysta w trzech jeno razach - gdy o baby sz�o, poezj� albo �arcie. Metod� �mudnej dedukcji Rozenkrontz wyeliminowa� dwie pierwsze ewentualno�ci. - Zn�w gada�e� przez sen - zagai� Dolsilwa. Nie widzieli si� od trzech lat. - S�ucha�e�? - Rozenkrontz ziewn�� rozdzieraj�co. - �ycie mi nie obrzyd�o. - Co ci� tu sprowadza? - Muzy. Przeznaczenie. Barde�skie dziewki. Zwa�, Rozenkrontzu, �e wszystkie te kategoryje mog� w istocie okaza� si� jedn�. - �le si� czuj�, kiedy zaczynasz filozofowa�, Dolsilwa. - Pusto tu u ciebie, Rozenkrontz - Dolsilwa przezornie zmieni� temat, ale nie by�a to zmiana szcz�liwa. - Brudno. �arcie pod�e. Muzy ci� nie odwiedzaj�. Nie ma kto sprz�ta�. - Szkoda dziewek. Jeszcze bym kt�rej �mier� przepowiedzia�... - Albo �e zbrzydnie. - Tak. To by j� mog�o zabi�. Dolsilwa roze�mia� si�, po czym obliza� z t�uszczu paluchy. Potem z namaszczeniem przyg�adzi� rude w�siska do�� obrzydliwie prezentuj�ce si� na jego bladej facjacie. - Dawniej nie miewa�e� w�s�w - zauwa�y� przytomnie, cho� p�no gospodarz. - Bo nie wiedzia�em, �e wzmagaj� natchnienie. - Muzy? - domy�li� si� Rozenkrontz. - W�a�nie. Bez muz �ycie powa�nie traci na warto�ci. A ja licz� na zyski. - Poet� ogarn�a nostalgia, lecz by� to przej�ciowy stan ducha. - W Barden troch� si� zmieni�o. Na niekorzy��. Klimat... - Tak. Te piekielne deszcze... - Nie o tym m�wi�. Idzie mi o klimat... moralny. Barden zawsze by�o przychylne dziwakom i innowiercom. A teraz... - C� teraz? - zdziwi� si� Rozenkrontz. Nie pami�ta� wprawdzie, by jego miasto rodzinne odznacza�o si� kiedykolwiek szczeg�ln� przychylno�ci� dla kogokolwiek. Ale nie odznacza�o si� r�wnie� szczeg�ln� nieprzychylno�ci�. - Ludzie si� burz�, Rozenkrontz. Chodz� ploty o tych dziwakach, co sobie wycinaj� ozory, by zjednoczy� si� z Bogiem Milcz�cym. To si� mo�e zako�czy� rzezi�... - Jak zawsze przesadzasz. - Mo�e i masz racj�. Wiesz co, Rozenkrontzu? Opowiem ci histori�. - Byle nie t� o trzech Psach. Za ka�dym razem zmieniasz zako�czenie. Bokiem ju� mi wychodzi. - Psom te� wysz�o. Opowiem inn�. Zako�czenia jeszcze nie znam... - Powiedz lepiej, �e nie wymy�li�e� jeszcze zako�czenia - poprawi� poet� Rozenkrontz. - To nie jest moja historia. Kto� mi j� opowiedzia�. Mo�e dzi� jeszcze poznam zako�czenie. - Powiedz lepiej, z czego �yjesz. I nie licz na po�yczk�... - S�awa... - westchn�� poeta i zerkn�� w dal niedosi�n�, cho� wzrok musia� mu si� zatrzyma� najdalej na stropie. - Znasz t� now� gospod�? Dziwna architektura, jakie� owale, �uki... Jakby �ywcem z Hongh przeniesiona... - Ta bez nazwy? - I w tym rzecz, Rozenkrontzu. W�a�ciciel o mnie s�ysza� i zaproponowa�, bym wymy�li� nazw�. Bracie! Wikt, opierunek, niema�o muz w r�nym wieku, cho� ich jako�� to ju� sromota... Ale ja nie o tym. Chcesz us�ysze� histori� czy nie? - Nie. NIEDOKO�CZONA OPOWIE�� DOLSILWY Jak wiesz, drogi Rozenkrontzu, nie by�o mnie w Barden od dawna, od czasu historii z Psami trzema, w kt�r� nigdy nie chcia�e� da� wiary. Com w tym czasie przeszed�, cho�by na dworze ksi�cia Yorsika, okrutnika, a przy tym bezbo�nika, to zupe�nie inna historia, kt�rej nie omieszkam ci opowiedzie�, je�li opowie�� podlejesz gorza�k�. Albowiem opowie�ci niepodlewane schn� i wi�dn�, o czym wiedz� najlepsi poeci, a nawet trubadurzy. �w Yorsik ziarno sia�, lecz nie zbiera� �niw i mniema�, �e to gleba ja�owa. Czeka� potomka jak zmi�owania, bo� za wszelk� cen� pragn�� ze� uczyni� potwora na w�asne podobie�stwo. To sta�a cecha potwor�w - chc� pleni� sw� potworno��. Aposto�owie dobrych uczynk�w nie maj� takich inklinacyj, rzadko przed�u�aj� sw� szlachetno�� na kolejne pokolenia - dlatego wi�cej na �wiecie z�a ni� dobra. Tymczasem wina by�a po stronie ziarna. Stare legendy P�nocy g�osz�, jakoby kobiec� bezp�odno�� dobrze leczy ok�adanie �ona tart� marchwi� w po��czeniu z poetyckimi strofami s�czonymi jak mi�d w ucho dziewki g�osem jak najbardziej aksamitnym. Tako� wyleczy�em na�o�nic� ksi�cia, cho� nie g�osu aksamitem ani nawet poetyckim gaworzeniem. A i marchew niezbyt si� przyda�a. Nadto przyczyni�em si� do poprawy kondycji ludzko�ci, bowiem potomek ksi�cia Yorika nie monstrum mo�e si� okaza�, lecz poczciwcem o niema�ych talentach. No nie krzyw pyska, Rozenkrontz, ju� wyzbywam si� wszelakich dygresyj i natychmiast przechodz� do istoty opowie�ci. W Barden zatrzyma�em si� w nowej gospodzie, gdziem dosta� propozycj�, o kt�rej ju� wiesz. Ale� napotka�em tam pewnego ponuraka, z kt�rego z�oto sp�ywa�o kaskadami, jakby by� wodo..., a raczej z�otospadem. Jako� mi przysz�o do �ba, �e go �acnie ogram w ko�ci czy inn� hazardow� gr�. Rozumowanie proste by�o: jak cz�ek ponury - znaczy, �e go pech prze�laduje. Prawie si� nie omyli�em, pech zaiste biedaka prze�ladowa�, jednako� innego, ni�em mniema�, rodzaju. Do��, �e ogra� mnie w ko�ci do cna, alem go chyba rozweseli� chwilowo swym wrodzonym rezonem i dowcipem, bo przegran� darowa�, a nawet dzban wina postawi�. J��em mu w podzi�ce opowiada� historyje przedziwne a prawdziwe z r�nych stron �wiata, lecz w zdumienie nijak nie potrafi�em go wprawi�. Jego zainteresowanie te� by�o kr�tkie - ot, ledwo kilka ziaren piachu w klepsydrze. Niby s�ucha�, ale zaraz popada� w melancholi� czarn� jak dusza Psa. Ni opowie�� o trzyletnim ch�opcu, co wi�d� z m�drcami dysputy jak r�wny z r�wnymi i kt�ry rzek� im, �e ostatni b�d� pierwszymi, ni historia trzech Ps�w ani nawet ta o cierpieniu hrabiego Mortena nie wybi�y go z oboj�tno�ci. Wygl�da� na cz�eka, co sto �yciorys�w prze�y�, a w ka�dym z nich - tysi�c awantur wartych pami�ci. Poirytowany, wyzwa�em go, by stan�� w imaginacyjne szranki i opowiedzia� histori� od mych ciekawsz�, a dobrze by by�o, �e prawdziw�. Na to, z nag�ym b�yskiem w siwym oku, odrzek�, �e opowie w�asny �yciorys... Rozenkrontz ziewn�� z ostentacj�, na co Dolsilwa �achn�� si� gniewnie, a policzki poczerwienia�y mu z tak� intensywno�ci�, jakby za chwil� mia�a w poecie nast�pi� wewn�trzna eksplozja. Nic jednak nie rzek� na Rozenkrontzow� oboj�tno��, jeno przeszed� do rzeczy. Czyli opowie�ci. Cz�ek �w wprawdzie m�odo wygl�da�, lecz oczy zdradza�y do�wiadczenie, jakiego nie da si� naby� w nik�ym �ywocie. Znu�enie bi�o z niego i to nawet wtedy, gdy obrzuca� spojrzeniem obs�uguj�ce nas muzy, zwiewne niczym poetyckie strofy. Podczas gdy mnie chcia�o si� przez te zmaterializowane w ci�kim powietrzu gospody istoty, nadprzyrodzonej bez dwu zda� proweniencji, gard�owa� z w�a�ciwym mi wyrafinowaniem frazy. I tu, Rozenkrontzu, dziwna rzecz - muzy wcale zgo�a mnie nie dostrzega�y. Wszystkie wgapia�y si� w mego nieznajomka, jakby b�stwem by�, a nie ponurakiem. Rysy mia� wprawdzie ostre jak miecz, nos orli, brwi g�ste, w p�owych w�osach dyskretne siwe kosmyki, co mu dodawa�o szyku. Wysoki, postawny jak wie�a, gada� ze znu�onym wykwintem; wida�, �e w szerokim �wiecie bywa�y. Pomy�la�em, �e winien by� poet�, skoro muzy tak mu si� u st�p �ciel� kobiercem wiecznych po��da�. Nie�le powiedziane, co Rozenkrontzu? Ale on by� szlachetk� jeno; god�o �led� Bez �usek zapewne niewiele ci powie. Niby opowie�� jak wiele innych - m�ody cz�ek zaprz�tni�ty niedorzeczn� my�l� o uzdrawianiu �wiata, nie przyjmuje do wiadomo�ci, �e choroba jest nieuleczalna. Dopiero nieszcz�liwa mi�o�� budzi w nim niech�� do uczu� wy�szych, a tak�e do wy�ej zorganizowanych organizm�w, szczeg�lnie ju� ludzi. Dla mnie to �mieszne, lecz on musia� by� przyzwyczajony do uleg�o�ci muz. Kiedy jedna odmawia mu wdzi�k�w, m�odzian wietrzy w tym spisek wszech�wiatowych si� przeciw sobie skierowany. Zdrowe samolubstwo przeistacza si� w bezczucie zupe�ne. Szlachcic postanawia szerzy� z�o, a w tym celu pragnie dusz� diab�u sprzeda� w zamian za korzy�ci dora�ne. Dusza bowiem to pusty pieni�dz, materia si� liczy, to co dotykalne, a do �ywego nie dotyka, to, co mierzalne, a nie przebiera miarki; to, co cielesne, bo dusza jest duszna. Moim skromnym zdaniem mo�na taki efekt osi�gn�� i bez piekielnych interwencyj, lecz nieznajomy nale�a� do rzadkiego gatunku ludzi o potwornych zachciankach, kt�re wysi�kiem �elaznej woli realizowali bez umiaru i w ca�o�ci... Nieoczekiwany �omot przerwa� Dolsilwie monolog - ku uldze Rozenkrontza kto� dobija� si� do drzwi. - Kogo tam diabli nios�! - warkn�� Dolsilwa, z�y, bo bardziej od samego siebie kocha� tylko w�asn� fraz�. Rozenkrontz otworzy�. Niespodziany go�� okaza� si� ros�ym m�czyzn�; oblicze skrywa� w cieniu kaptura przytroczonego do p�aszcza, czarnego jak noc. Wraz z obcym do izby wdar� si� ch��d p�nej jesieni, jednak Dolsilwie zda�o si�, �e ch��d nie aury jest atrybutem, lecz przybysza. Poeta wzdrygn�� si� i wyszed� bez po�egnania. - Wina? - zagadn�� Rozenkrontz. - Ch�tnie - odpar� go�� i zdj�� p�aszcz. Zaiste, nosi� si� z czarna, a� do przesady, bo wszystko zdawa�o si� w nim przynajmniej ciemne (pewnie my�li te�, wysnu� refleksj� Rozenkrontz). Natura nie oszcz�dzi�a mu czerni w�os�w ni smag�o�ci cery. Oczy - czarne - wydawa�y si� g��bokie jak piek�o. Rozenkrontz z�apa� si� na niedorzecznej my�li, �e czer� karnacji nie by�a u przybysza przypadkiem. �e to wyb�r. W pe�ni �wiadomy wyb�r. - Pan Rozenkrontz? Nie myl� si�? - Do us�ug. - Rozenkrontz dostrzeg�, �e p�aszcz go�cia jest suchy jak popio�y Szarej Pustyni, cho� od wielu dni pada� deszcz. - Pieska pogoda... - Zaiste, nie dla ludzi to aura - westchn�� go��, po czym umoczy� usta w winie, skrzywi� si� bole�nie, ale prze�kn��. Rozenkrontz, zdumiony, spostrzeg�, �e p�aszcz nieznajomego jest jednak mokry, a nawet wok� miejsca, w kt�rym sta�, ros�a aureola deszcz�wki. Na tym nie koniec fenomen�w - kielich go�cia by� ju� pusty, cho� Rozenkrontz da�by sobie �eb �ci��, �e przybysz ledwo zamoczy� usta. - Co ci� sprowadza w me skromne progi, panie? - pokaza� krzes�o; zasiedli. - Twe talenta, panie Rozenkrontz. Progi skromne masz w istocie, ale� bogaty w zdolno�ci. G�o�no o nich w ca�ym Cesarstwie. - Zbytek �aski... - Zbyteczna skromno��. - Mam kogo� odszuka�? - domy�li� si� gospodarz. - O, tak. - W g�osie nieznajomego pobrzmiewa�a kpina. Nie by�o jednak jasne, z czego lub kogo kpi. Rozenkrontz uzna�, �e obcy kpi z niego; chyba �e by�a to kpina og�lniejszego rodzaju - ze �wiata, stosunk�w mi�dzyludzkich albo gatunk�w win spotykanych na terenie Cesarstwa Lechandryjskiego. - Masz pan racj�, Rozenkrontz. Co do tego deszczu. Jestem w Barden od niedawna, ale s�ysz�, �e niebo pluje tu wod� od tygodnia. Owe... niebia�skie plwociny mog� naruszy� domy, zala� piwnice, zniszczy�... go�ci�ce. Powiadaj�, �e kamienista droga z ulicy G�rnej mo�e si� lada moment obsun��... - Przyby�e� tu, panie - przerwa� Rozenkrontz niecierpliwie - uci�� sobie ze mn� mi�� pogaw�dk�. - Bynajmniej, Rozenkrontz. Rozmowa nie b�dzie mi�a. Krew mnie tu przywiod�a. Nadto b�l i z�b�w zgrzytanie, �e nie wspomn� o znoju. Kto� zadaje ludziom bezprzyk�adnych cierpie�. Pozbawia ich zmys��w, a nikt nie wie, dlaczego w�a�ciwie. Pragn��bym, aby� dzi�ki swej legendarnej dociekliwo�ci zrozumia�: dlaczego. No i, oczywista, kto. Najwa�niejsze za� - kto za tym wszystkim si� kryje. Sprawca bowiem narz�dziem jest, niczym wi�cej, niczym mniej. Gdy ustalisz, czyja jest idea tej odra�aj�cej zbrodni, masz to rozg�osi� wszem i wobec. To moje specjalne �yczenie, Rozenkrontz. - Kim jeste�? - we �bie Rozenkrontza, jak refren w kiepskim wierszydle Dolsilwy, rezonowa�y s�owa: pozbawia zmys��w, pozbawia zmys��w, pozbawia... - Nikim wa�nym. Stroskanym obywatelem. Nied�ugo w Barden pojawi si� S�dzia zwabiony �wie�� nowin� o zbrodniach. Cesarz bowiem r�wnie mocno jak ja stroskany jest nieweso�ym losem swych poddanych. Pan wiesz, co to oznacza. Nie omyl� si�, je�li powiem, �e podzielasz m�j brak wiary w skuteczno�� dzia�ania S�dzi�w. A szczeg�lnie ju� jednego z nich... - Kowenor... - szepn�� Rozenkrontz. - W pewnych kr�gach zwany Kowenorem Krwawym. Cho� bardziej znany jest pod mianem Kowenora Dziesi�tnika, poniewa� dziesi�tkuje populacje znajduj�ce si� pod jego jurysdykcj�. Panowie mieli, zdaje si�, zwad�? Rozenkrontz milcza�. Tajemny go�� po�o�y� na stole zapiecz�towany rulon. - Tu znajdziesz pan znane szczeg�y zbrodni. Niewiele tego, trzeba zatem b�dzie b�ysn�� inwencj�, Rozenkrontz. - Dlaczego mniemasz, cudzoziemcze, �e d�wign� sw�j drogocenny ty�ek, by wchodzi� w drog� Kowenorowi, zwanym Krwawym, nie bez powodu? Rozm�wca Rozenkrontza u�miechn�� si� zimno. - Powody dwa s� przynajmniej. Po pierwsze, wiesz, �e Kowenor zrobi w Barden jatk� po�r�d ludzi najpewniej winnych Bogu ducha i niewiele wi�cej. A uczyni to, by w oczach mi�o�ciwie nam, a raczej wam panuj�cego Cesarza uchodzi� za cz�eka czynu. Taka jego natura. Natomiast pan, Rozenkrontz, jako cz�ek z natury poczciwy, a kto wie czy nie szlachetny, nie dopu�ci do rozlewu krwi. Po drugie, posiadasz, drogi panie, kilka organ�w o znacznie bardziej �ywotnym znaczeniu ni� dupa. I, jako cz�ek rozs�dny, musisz o nie dba�. - Uwa�am si� za cz�eka umiarkowanie zadbanego. - Umiarkowanie to odpowiednie s�owo. Ale nie rozmawiamy o higienie. Natura twego... talentu jest mi znana. Nie dziw si�, Rozenkrontz, mam swoje �r�d�a wiadomo�ci. Dobrego. I z�ego. - Nie wiem, o czym m�wisz, panie. - Pi�tna�cie lat temu po raz pierwszy i nie ostatni nie tyle� zasn��, co raczej zapad� w rodzaj letargu, w otch�a� bez�wiadomo�ci, pustki. Jak zwa�, tak zwa�. By�a to wszak twa jeno bez�wiadomo�� i twoja pustka. Kobiecie o imieniu Paola, z kt�r� dzieli�e� �o�e, przepowiedzia�e� �mier� dziecka, o istnieniu kt�rego wiedzie� w�wczas nie mog�e�. Dziecko by�o w �onie kobiety. Twoje dziecko, Rozenkrontz. Kobieta, przera�ona i niewiele pojmuj�ca, odesz�a w dal sin�. I ty zrazu niewiele poj��e�. Dziecko rzeczywi�cie rozsta�o si� z �yciem tu� po tym, jak ujrza�o �wiat i wtedy dopiero dowiedzia�e� si� o jego istnieniu. Gdy ju� istnie� przesta�o. �ycie ludzkie to �d�b�o trawy... - Rozenkrontz s�ucha� tego w milczeniu. Twarz t�a�a mu w wyrazie z trudem udanej oboj�tno�ci. Go�� tymczasem perorowa�, g�osem swobodnym, bez cienia �alu czy smutku, kt�ry m�g�by si� przecie okaza� fa�szywym. - Pomy�la�e� zapewne, gdy ci� odesz�y pierwsze cierpienia i rozpacze, �e to przypadek, traf �lepy jak szczeni�. Ale to nie by� traf. Historia powtarza�a si� - za ka�dym razem we �nie przepowiada�e� nieszcz�cie i za ka�dym razem sprawdza�o si� co do joty. Nie wiesz jeno, czy w istocie przysz�o�� przepowiadasz, czy te� j�... kreujesz? Tw�j przypadek, mimo niew�tpliwego tragizmu, jest na sw�j spos�b komiczny. Na jawie jeste� cz�ekiem wprawnie pos�uguj�cym si� rozumem - niejedn� w ten spos�b rozwi�za�e� zagadk�. Brzydzisz si� za to bytami niematerialnymi, pow�tpiewasz w ich istnienie. No a metafizyka to bab bajanie. We �nie tymczasem jeste� sprawc� fenomen�w nadprzyrodzonych, przepowiadasz prawd� z wi�ksz� skuteczno�ci�, ni�by� to czyni� z pomoc� �mudnych dedukcyj. Siedz� na tobie okrakiem jakby dwie istoty - ka�da ci�gnie w inn� stron�. My�lisz, �e masz wyb�r? - Nie wiem - szepn�� Rozenkrontz. - Teraz wyimaginuj sobie, panie Rozenkrontz, �e nie oka�� si� cz�ekiem dyskretnym, �e rozpuszcz� j�zyk i wsz�dy opowiem o twej tajemnicy... Cesarz lechandryjski to pan zapobiegliwy, a ty by�by� dla niego broni�, �e tak powiem, obosieczn� - albo wykorzysta�by tw�j dar, albo odda�by ci� w �apy r�nych Kowenor�w, oprawc�w bez lito�ci... - Zas�b twej wiedzy, panie, tak jest obszerny, �e nie wiem doprawdy, po co ci me n�dzne us�ugi. - Me kr�lestwo nie jest z lechandryjskiej ziemi. Nawet nie z Imperium Hongh ni Zachodnich Ziem. Jest dalej. I bli�ej, ni�by si� kto spodziewa�. Nie jest w moim zwyczaju ingerowa� bezpo�rednio w bieg spraw, a kto� przecie musi naprawia� �wiat, prawda, Rozenkrontz? - Go�� u�miechn�� si� kpi�co i wsta� od sto�u. Z jego postaci bi� mroczny majestat i to nie tylko za spraw� ciemnej karnacji i takiej� kreacji. - A z ciebie, m�j panie, zacny jest majster. No, ale mam w Barden do za�atwienia jeszcze jedn� spraw�, a czas goni... Nim wyszed�, odwr�ci� si� i rzek�: - Jest zreszt� trzeci pow�d, dla kt�rego zajmiesz si� mym zleceniem, Rozenkrontz. Rzuci� na st� mieszek ze srebrnymi monetami. Deszcz zacina� szpetnie - prosto w twarz. Im bli�ej Barden, tym gorzej. Pod ka�dym wzgl�dem, pomy�la�. Pod ka�dym wzgl�dem. Mia� przeczucie, �e wszystko dope�ni si� w tym mie�cie na ko�cu �wiata; mie�cie, z kt�rego pochodzi�, opodal kt�rego umar�a jego biedna matka. Widoczno�� by�a coraz gorsza; z wolna zapada� zmierzch. - Zd��ymy przed noc�? - zapyta� dow�dca eskorty; jego wierzchowiec by� przyzwyczajony do klimatu o mniejszej wilgotno�ci. - Zd��ymy - odpar�. Spojrza� na d�o�, w kt�rej brakowa�o palca. Ta d�o� by�a przypomnieniem. Dolsilwa kl�� szpetnie, bo nie lubi� deszczu. Nauczy� si� tego na Zachodzie, gdzie przekle�stwa mia�y charakter szczeg�lny. Mianowicie mieszka�cy Ziem Zachodnich przekle�stwami zniech�cali bog�w do wszelakich ingerencji w bieg spraw. Istoty znane ze swego nadprzyrodzenia mia�y zostawi� ich samym sobie, nie kara�, nie nagradza�. Nie pomaga�o oczywi�cie, lecz kl�li jak nikt na ca�ym �wiecie. Dolsilwa uwa�a� ich za ludzi niezwykle religijnych. Poeta tolerowa� wilgo� w niewielkich dawkach, dozowan� wy��cznie wedle w�asnego przepisu i do u�ytku wewn�trznego. Deszcz nie spe�nia� �adnego z tych wymog�w, zatem droga ku gospodzie bez nazwy wydawa�a si� Dolsilwie szczeg�lnie uci��liwa. Dla zabicia czasu, kt�ry by� nie�miertelny, uk�ada� w my�lach poemat tragikomiczny lu�no inspirowany losami Moratora (takie by�o miano ponurego zaprzedawcy duszy). Szlachcica ch�tnie przerobi�by poeta na alchemika babraj�cego si� w nieszlachetnych metalach w celu ich uszlachetnienia. By posi��� zakazan� wiedz�, zawiera pakt z diab�em. W tle mi�osne ceregiele, bo to si� nie�le sprzedaje; gmin z�akniony jest podniet mu niedost�pnych i niezbyt zrozumia�ych. W bezimiennej gospodzie panoszy�o si� r�norodne towarzystwo - od obwiesi�w po zubo�a�� szlacht�. Te dwie ludzkie kategorie dzieli�o jedno - god�o, kt�re niekt�rzy myl� z godno�ci�. Moratora jeszcze nie by�o, wi�c Dolsilwa zadowoli� si� piwem. Gospodarz patrzy� na poet� chmurnie - chrzciny gospody okaza�y si� kosztowne. Dolsilwa nawet my�la� leniwie o nazwie, nic zadowalaj�cego nie przychodzi�o mu jednak do g�owy. Od jakiego� czasu jego umys� by� rzadko odwiedzany. Go�ciom przygrywa�a eksperymentalna w doborze �rodk�w wyrazu kapela, s�awna ju� na ca�� okolic�. Muzycy, miast na instrumentach, grali na w�asnych organizmach. Kakofonia czkni��, bekni��, kichni�� oraz pierdni�� okazywa�a si� pozorna; melomani z zaskoczeniem odkrywali w tych d�wi�kach znane kompozycje. Kultura masowa, pomy�la� Dolsilwa nie bez wstr�tu. Przybycie Moratora zwiastowa�y liczne znaki i omeny. A nawet fenomeny. �ona gospodarza, dot�d dozuj�ca wino z katowsk� precyzj�, nieoczekiwanie j�a rozlewa� cenny napitek na ziemi�. Kto� po�lizn�� si� na tak powsta�ej ka�u�y i wybi� kolekcj� zdobionych dzban�w. Dalej posz�o jak po sznurze wiod�cym na stryczek - pewna pani upu�ci�a udziec barani, inna - miast w pieczeni - zag��bi�a uz�bienie w ramieniu oblubie�ca. Moratorowi towarzyszy�y ma�lane spojrzenia wszystkich rezyduj�cych w gospodzie muz. Opis szlachcica z opowie�ci Dolsilwy by� wierny; gdyby im� Rozenkrontz napotka� Moratora, zapewne by go rozpozna�. Nie mieli si� jednak nigdy spotka�. Do opisu nale�y doda� jeszcze spojrzenie, znudzone wprawdzie, lecz �mia�e i, zda si�, nieugi�te. Morator wygl�da� na cz�eka, kt�ry nigdy nie odwraca oczu. Morator przysiad� si� do Dolsilwy i bez zb�dnych s��w podj�� przerwan� onegdaj opowie��. HISTORIA SZLACHETNIE URODZONEGO MORATORA, PRZEZ NIEGO SAMEGO OPOWIEDZIANA, CHO� WCI�� NIEZWIE�CZONA FINA�EM. Dulea... Pi�kna i nieprzyst�pna jak warowny zamek. Piersi Dulei by�y jak wzg�rza bronione przez zaci�ne wojska jej niech�ci do wszystkich m�odzik�w �wiata. Jej oczy mrozi�y serca i cz�onki, a nozdrza wdycha�y inne powietrze ni� na przyk�ad moje. Ni� twoje, Dolsilwa, z ca�� pewno�ci�. Powiadali, �e jednego ma kochanka, kt�remu odda�a serce i dusz� czyst� jak bry�a lodu. By� to srogi starzec, najstarszy ze starych, starszy ni� �wiat i od �wiata bodaj okrutniejszy. Widz�, �e si� domy�lasz, Dolsilwa. Tak, o Boga sz�o. By�em m�odzie�cem nieprzywyk�ym do wszelakich opor�w materii, cho� Dulea kuta by�a w materiale szlachetnym. Wnet j��em Bogu ur�ga�, lecz by� to jeno akt bezsi�y - wszak spirytualnego bytu nijak na pojedynek wyzwa� si� nie da. Nie toleruj� bezradno�ci, zatem postanowi�em z�o sia� po �wiecie, by cho� w taki, okr�ny spos�b Bogu dopiec. Ale najlepszy by�by sojusz z Nieprzyjacielem Jego. Kontaktu szuka�em rozpaczliwie, poddaj�c si� gus�om i zakl�ciom, konferuj�c z magami, a bywa�o, �e nawet Psami. Wszystko na nic. Pomy�la�em, �e tak obna�ona determinacja obni�a m� warto��. Z diab�em jest jak z kobiet� - usilnie zdobywana gardzi niespe�nie�cem. Wzgardzona - sama garnie si� do �o�a. Jak postanowi�em, tak uczyni�em; istotna wszak by�a metoda. Wiedzia�em, �e nieliczni pomaza�cy, co szukaj� kontaktu ze Stworzycielem, umartwiaj� si�, poddaj� ostrej kuracji ascetycznej, kt�ra wyostrza percepcj�. Wymy�li�em, �e aby z Niszczycielem wej�� w komityw�, nale�y post�powa� odwrotnie. Oddawa�em si� zatem rozpu�cie, lecz dla Sprawy, swawoli�em dla Wy�szej Konieczno�ci, psu�em dziewcz�ta nie dla pustej przyjemno�ci, pojedynkowa�em si� nie z zadziorno�ci, a maj�tek ojc�w przegrywa�em w ko�ci bynajmniej nie z rozrzutno�ci... Morator przerwa�, by gardziel przep�uka�. W jego g�osie zna� by�o zm�czenie, jakby wszystkie wymienione czynno�ci, przyprawiaj�ce przecie gawied� o ekstazy, jego przyprawia�y o b�l g�owy jeno. Tak przez trzy lata, mo�e nieco d�u�ej... Diabe� wreszcie zjawi� si�, zwabiony bodaj m� �elazn� konsekwencj� w czynieniu nierz�du, oszustw i dra�stw na niebotyczn�... a raczej piekieln� skal�. Lecz by�a w owym demonie jaka� tandeta, nadmiar efektu, niepotrzebna ostentacja, kt�ra budzi�a m� niech��. Od razu poj��em, �e po�ledni to diabe�, co w hierarchiach piekielnych nisko si� sytuuje. Ju� jego pojawienie si�, kt�remu towarzyszy�y liczne fenomeny - b�yski, siary smr�d, stukot kopyt - �le mnie do czarta nastawi�y. Prawi� grzecznie, acz bez elegancji, kt�rej mo�na by oczekiwa� po przedstawicielu handlowym organizacji z takimi tradycjami. Zrazu wyrazi� podziw dla mych niecnych post�pk�w i zaproponowa� uk�ad - w zamian, oczywista, za dusz�. Ludziska nawracaj� si� z wiekiem, rzek�, trzeba zawiera� umowy w odpowiednim momencie, gdy ochota podsyca jeszcze �ar po��da�. Dusza. Zawsze mnie zdumiewa�a domniemana warto�� tego sp�achetka bezmaterii, kt�rego nawet nie da si� uj�� w palce... Diabe� usi�owa�, niby to chytrze, nakre�li� horyzont czasowy mych niecnot i dokazywa�, na kt�rych skuteczno�� otrzyma�em gwarancje. Poj��em, �e bydl� ofiarowuje mi towar, co ju� jest w mym posiadaniu. Swawoli� mog�em i bez piekielnych przyzwole�. Tako� omota�em gbura sieci� zobowi�za�, aneks�w do umowy, odst�pstw od regu�, jak uczy� mnie tego nasz rodzinny buchalter, kiedym jeszcze mleko mia� pod nosem. Na tym stan�o, �e zemr� naturaln� kolej� rzeczy, a do tej - oczywistej - cezury doznawa� b�d� powodzenia we wszystkich mych niecnotach. Musisz wiedzie�, Dolsilwa, �e ma familia s�yn�a z nadzwyczajnej d�ugowieczno�ci, o czym diabe� pewnikiem nie mia� zielonego poj�cia. Tak zacz�a si� plaga mych nieustannych sukces�w. Kobiety ulega�y mi masowo, w ko�ci wygrywa�em z oszustami, bogactwa zalewa�y mnie kaskad� niezas�u�onego dorobku. Ale nie o to mi przecie sz�o. Jam Bogu chcia� dopiec, na drodze Mu stan��. I wtedy, tak wtedy w�a�nie pomy�la�em o Dulei. Pragn��em wznowi� konkury, pewien druzgoc�cego efektu. Oto silny i celny cios w dobre samopoczucie tego, co mieni si� Kreatorem! Kiedym j� ujrza�... Zn�w ogie� jaki ogarn�� me wn�trzno�ci, a po��danie niemal �ywcem spali�o grzeszne cielsko. C� to by�a za kobieta... Te n�dzne dziewki, za kt�rymi wodzisz swym sm�tnym spojrzeniem, Dolsilwa, to jeno cienie, nic nadto... Dolsilwa pomy�la�: Gdyby� wszystkie cienie potrafi�y tak budzi� i zaspokaja� nasze uczucia. Odwiedzi�em Dule� w jej rodzinnych w�o�ciach - do�� ponurym zamczysku oplecionym zielskiem jak ca�unem �mierci. W takich miejscach ludziom przychodzi� mog�y do g��w jeno samob�jcze albo zbo�ne my�li - mo�e w tym tkwi�a tajemnica Dulei. Pani zamku by�a dla mnie uprzejma, lecz zarazem ch�odniejsza od zamkowych loch�w. Dulea, niestety, wci�� p�awi�a si� w swej �wi�to�ci, a ojciec jej za�amywa� r�ce, �e z Bogiem to ona potomstwa si� nie dochowa, kto zatem w�o�ci przejmie? Jego lamenty dra�ni�y mnie sw� nawracaj�c� bezustannie powtarzalno�ci�. Got�w by� nawet, w g��bokiej konfidencji, dopom�c mi w porwaniu w�asnej c�ry! Za nic mia�em takie rady - Dulea musia�a mnie pokocha�, a od Boga - odwr�ci�! By�em pewny swego - z kontraktem piekielnym w kieszeni, z nabytymi w�a�ciwo�ciami �amania najtwardszych lod�w niewie�cich serc. To mia�o by� �atwe zwyci�stwo. Nic z tego jednak. Zn�w ch��d jej b��kitnego spojrzenia wych�odzi� me ��dze, a ja z niczym zosta�em, czyni�c z siebie durnia. Takiego upokorzenia dawnom nie zazna�... Pami�tam, jak w�ciek�y wrzeszcza�em w ksi�ycow� noc, wysy�a�em wszystkie diab�y do diab�a! Gdybym tylko zna� drog� do piek�a, to wybra�bym si� tam niezw�ocznie, by spra� po pysku owego czarciego b�karta! Lecz i tym razem to piek�o odnalaz�o mnie. By�a to wizyta znamienitszego go�cia; ju� nie �w kundli hochsztapler, ale diabe� z piekieln� klas�, nawet s�dzi�em, �e mo�e to by� Szatan we w�asnej osobie. Go�� zapowiedzia� si� grzecznie i stawi� o wyznaczonej porze bez �adnych kuglarskich sztuk. Co� w jego wygl�dzie budzi�o respekt, cho� trudno powiedzie� co. Nosi� si� z czarna, bez przepychu, ale nie bez smaku. Jego g�os pobrzmiewa� nieustann� kpin�, jakby nie przywi�zywa� do niczego nadmiernego znaczenia, jakby �wiat zdawa� mu si� mizernym dowcipem. Rozumia�em go. "Przyby�em renegocjowa� warunki umowy", rzek�. Czu�em si� dziwnie ma�y pod tym jego kpi�cym spojrzeniem, co przewierca�o mnie na wylot. Usi�owa�em zachowa� rezon, g�upca gra�em - �e niby umowa obustronnie jest korzystna, a raczej by�a, bo mi pewna bia�og�owa odm�wi�a wdzi�k�w, o niewdzi�czna! "Od ka�dej regu�y s� wyj�tki", on na to. "Szlachetnie urodzon� Dule� trzeba do nich zaliczy�. To s�u�ebnica Przeciwnika. Glejt jest w jej posiadaniu, a sama o tym nie wie. Umowa zasi� obustronnie korzystna bynajmniej nie by�a, bo g�upiec j� z tob� zawar�. Jego przeceni�em, a ciebiem nie doceni�. Naprawimy to, ma propozycja jest taka..." Lecz nie zd��y� Morator wy�uszczy� Dolsilwie propozycji demona, bo w gospodzie gruchn�a niespodziana wie��: do Barden zawita� S�dzia. Na niekt�rych bywalcach wiadomo�� uczyni�a piorunuj�ce wra�enie. Morator wprawdzie nie zalicza� si� do tego grona, jednak urwa� opowie�� i wsta� od sto�u. - Jeszcze si� spotkamy - rzek� do wierszoklety na odchodnym. I rzeczywi�cie. Rozenkrontz przez d�ugi czas nie dotyka� dokumentu, jeno wpatrywa� si� w papier, jakby pragn�� przenikn�� tre�� bez �amania piecz�ci. Na piecz�ci nie by�o �adnego god�a ani znaku. Przez chwil� bada� faktur� papieru - i tu bez nadzwyczajno�ci. W ko�cu z�ama� piecz�� i przyjrza� si� pismu. Wprawdzie niezbyt zna� si� na kaligrafii, lecz pismo zda�o mu si� nieodleg�e od pe�nej doskona�o�ci, litery stawia�a d�o� nieomylna; forma znak�w by�a zwiewna i zarazem zamaszysta. Rozenkrontz uzna�, �e ma do czynienia z cz�ekiem hardym i pe�nym pogardy, a przy tym i umys�owo lotnym. To niezmiernie rzadkie po��czenie. Po wst�pnych ogl�dzinach, kt�re przynios�y nik�y rezultat, Rozenkrontz j�� czyta�. Zrazu pomy�la�, �e ma do czynienia z fragmentem teologicznego r�kopisu, jakich przecie pe�no na byle pchlim targu. Autor dokumentu pisa� o nieznanej Rozenkrontzowi Zasadzie Zast�pstwa, kt�r� mia� jakoby ustanowi� sam B�g na pocz�tku �wiata. Oto niekt�rzy ludzie, pozornie bezzasadnie cierpi�, a los w swej gorzkiej szczodrobliwo�ci do�wiadcze� im nie szcz�dzi. Jednak cierpienia "wybra�c�w" (Rozenkrontz uwa�a�, �e pobrzmiewa w tym okre�leniu ironia) w istocie bezsensowne nie s�. Ci, co cierpi� i mimo to zachowuj� wiar� w Bo�e Mi�osierdzie, pisa� autor, bior� bowiem na siebie grzechy wielu innych. Na tym w skr�cie polega�a w�a�nie Zasada Zast�pstwa. W drugiej cz�ci dokumentu autor zwraca� si� ju� bezpo�rednio do Rozenkrontza. Nast�powa� tu do�� szczeg�owy opis makabrycznych zbrodni. W miar� czytania w Rozenkrontzu narasta� wewn�trzny dreszcz, bowiem opisy dok�adnie odtwarza�y jego sen. Jedyny sen, jaki mu si� kiedykolwiek przy�ni�. By�o w tym co� niew�tpliwie szyderczego, bowiem wielu ludzi opowiada�o mu swe sny; czasem by�y przera�aj�ce, lecz cz�ciej pi�kne. Rozenkrontz czasem t�skni� za sennymi wizjami; czu� si� w jaki� spos�b wyzuty z przywilej�w dost�pnych nawet tym najbiedniejszym. No i doczeka� si�. Siedem os�b z wy�upanymi oczami i przek�utymi uszami. Szczeg�y wskazywa�y na du�� konsekwencj� i determinacj� sprawcy; cho�by okoliczno��, �e musia� podr�owa� po terenie niemal ca�ego Cesarstwa. Cz�ek �w musia� by� op�tany niebywa�� mani�, kt�ra dawa�a mu moc czynienia z�a na znaczn� skal�. A mo�e w jego mniemaniu dobro czyni�? Z�o by�o mu �rodkiem wiod�cym ku znakomitemu dobru? Spos�b kaleczenia ofiar musia� mie� jakie� znaczenie, lecz na razie - niewiele Rozenkrontzowi m�wi�. Tych biedak�w zgo�a nic ze sob� nie ��czy�o, poza okoliczno�ciami zbrodni. Dlaczego kto� pozbawia ludzi zmys��w; no a je�li ju� poczyna sobie z nimi tak niedelikatnie, to czemu pozostawia ofiary przy �yciu? Rytua�? Mania religijna? W Barden dzia�a� p�oficjalnie Ko�ci� Boga Milcz�cego, kt�rego wyznawcy dobrowolnie wycinali sobie j�zyki. Ale w przypadku tej zbrodni nie mog�o by� mowy o dobrowolno�ci. Same ofiary nie wnosi�y do sprawy niczego. Nie wiedzieli, dlaczego akurat ich spotka�o nieszcz�cie. Nie dostrzegli sprawcy, nie potrafili da� jego opisu. I owa Zasada Zast�pstwa. Czy cierpienia tych ludzi mia�y stanowi� odkupienie win innych? Przedostatni akapit tajemnego dokumentu po�wi�cony by� wypadkowi dwojga ludzi, kt�rzy jednak �ycie postradali. I tym razem nie oszcz�dzano na szczeg�ach; wygl�da�o na to, �e dos�ownie rozp�kli si�, eksplodowali pod wp�ywem nieznanych wewn�trznych napr�e�. Mog�o si� zdawa�, �e ich �mierci nic nie ��czy z okaleczeniami wszystkich pozosta�ych. A jednak zwi�zek bez w�tpienia istnia�. Tu� przed �mierci� ofiary przeczyta�y identyczne listy zalakowane w czarnych kopertach. Ca�a dziewi�tka dosta�a podobne pisma, ale si�demka okaleczonych przeczyta� ich ju� nie mog�a - z oczywistych przyczyn. Listy zagin�y w dziwacznych okoliczno�ciach; nikt - poza dwoma zmasakrowanymi trupami - nie zapozna� si� z ich tre�ci�. Jaka� to tre��? Autor dokumentu nie wyrazi� na ten temat wi���cej opinii. Wyrazi� natomiast przypuszczenie co do makabrycznej natury �mierci obu ofiar. Przyj�o si� domniemywa� - pisa� stylem lakonicznym, kt�ry pozostawa� w kontra�cie z tragicznym przekazem - jakoby �mier� r�wnie niezwyk�� spowodowa� mo�e oddzielenie si� duszy od cia�a - dokonane jeszcze za �ycia posiadacza obu tych z��czonych atrybut�w. Przypadki takie by�y opisywane w staro�ytnych manuskryptach alchemicznych. Dusza uwalnia si� z okow�w materialnego cielska, kt�rego si�y �ywotne s� naonczas znaczne, a wi�zy po��cze� - silne. By uwolni� si�, dusza rozrywa cia�o na sztuki, co nie jest widokiem �adnym ni przyjemnym. - Zaiste - mrukn�� Rozenkrontz w kierunku �ciany. Dokument zwie�czony by� sugesti�, i� w�a�nie w Barden znajdowa�a si� kolejna ofiara szale�ca, lecz to�samo�� jej to tajemnica. Autor doradza� Rozenkrontzowi rych�e spotkanie z S�dzi� Kowenorem, kt�ry z racji swych nadzwyczajnych kompetencji (i w tym sformu�owaniu wietrzy� Rozenkrontz ironi�) mia� posiada� wiedz� innym niedost�pn�. - Taaak... - westchn�� Rozenkrontz. �ciana milcza�a. R�wnie dobrze m�g�by niewczesny doradca proponowa� Rozenkrontzowi, by ten natychmiast uda� si� do najbli�szego leprozorium i tam zarazi� tr�dem. Sprawa wygl�da�a na ponur� i na pierwszy rzut oka - trudn�. Czeka�a go ci�ka praca, lecz srebrniki obci��a�y mu - po r�wni - kiesze� i poczucie zawodowej przyzwoito�ci. Rozenkrontz jak ognia unika� spraw, w kt�re cho�by na odleg�e sposoby wmieszany by� B�g. Z drugiej strony nie mia� pewno�ci, czy istniej� takie sprawy, w kt�rych nie macza�by swych Palc�w Stworzyciel. Stosunki Rozenkrontza z Bogiem by�y bardzo skomplikowane. Rozenkrontz, cho� przekonany o istnieniu Tego Kt�ry Jest, nie mia� jednak pewno�ci co do Jego dobrych intencji. Nie wiedzia� jeszcze, �e jego opinia na temat Boga nie jest najistotniejsza. Wa�na by�a opinia Boga na temat Rozenkrontza. Bardzo wysoki cz�owiek w czarnym p�aszczu sta� od d�u�szego ju� czasu w g��bokim cieniu. Ciemne zau�ki ulicy Szczerbatej, liczne wy�omy w elewacjach budynk�w wydawa�y si� potwierdza� jej nazw�. Krople deszczu, cho� to niemo�liwe, zdawa�y si� z respektem omija� cz�eka w czerni. Ten wpatrywa� si� w t�um gromadz�cy si� z wolna przed �wi�tyni� wyznawc�w Boga Milcz�cego. Zbli�a�a si� pora corocznej uroczysto�ci rzezania j�zyk�w wyznawc�w, kt�rzy osi�gn�li dojrza�o��. Paradoksalnie, moment, kt�ry w ka�dej kulturze oznacza� inicjacj�, preludium �ycia dojrza�ego, pe�nego, mo�no�� wypowiadania si� w wa�nych sprawach tycz�cych spo�eczno�ci; w tym akurat wypadku oznacza� wieczyste zmilkni�cie. - A co si� stanie, gdy wasz B�g w ko�cu si� odezwie? - szepn�� szyderczo nieznajomy. Ros�a w nim irytacja, jak zawsze, gdy kto� sp�nia� si� na um�wione spotkanie. A� tu nagle co� hukn�o i gruchn�o, w powietrzu rozszed� si� ostry zapach siarki szybko przechodz�cy w gnilny od�r, a nawet b�ysk przeszy� i ugodzi� �miertelnie cienie zau�k�w. Oczekuj�cy zme�� w ustach przekle�stwo. - Tandeciarz! - warkn��. Z niebytu wychyn�� osobnik nikczemnej postury. Jeden z wyznawc�w Boga Milcz�cego ujrza� fenomen i postrada� przytomno��. Inni wierni j�li go cuci�, a ci co jeszcze mieli j�zyki - wypytywa�. Nic nie powiedzia�, od dawna pozbawiony daru wymowy. - Wszystko gotowe, Mistrzu Kontekst�w - rzek� przyby�y. - S�dzisz, panie, �e tym razem nam si� nie wymiga? - Jeszcze �aden mi si� nie wywin�� - odpar� zimno ten w czerni. - Ale nie mo�na nie docenia� rozmiar�w oddzia�ywa� chaosu ich przekl�tych dusz. - A ta druga sprawa, z tym... Rozenkrontzem? Pewny cz�ek? - Ca�a rzecz w tym, �e niepewny. Na tym polega sztuka, g�upcze. Gra nie przebiega w materii, cho� ona naszym skrytym sprzymierze�cem. Wszystko rozgrywa si� w duszach i sumieniach tych biedak�w. - Zamy�li� si�. - Czasem my�l�, �e ca�y nasz spryt, rozum, plany - wszystko to na nic. - Jak�e to, panie?! To defetyzm! Na Demona Implikacji! Wygrywamy! Ka�da przyczyna niesie skutek - oto woda na nasz m�yn! Oto zasada rz�dz�ca tym �wiatem!!! - W mojej obecno�ci g�osu nie podno�, psie. A nie pomy�la�e� kiedy o tym, �e mo�emy by� cz�ci� planu Przeciwnika? �e mo�e z�o jest przypraw�, bez kt�rej nie da si� skonsumowa� tego bigosu? A je�li jeste�my kim�, a raczej czym� w rodzaju �cierwojad�w? Z�eramy psuj�ce si� dusze, te metafizyczne �cierwa; i tym samym oczyszczamy miast zanieczyszcza� rzeczywisto��? - Ale� to herezje... - Herezje! - za�mia� si� czarny. - Mniejsza. Wiesz, co czyni�? I kiedy? - Wiem, panie. - Do dzie�a. Rozenkrontz brn�� po kostki w brei, deszcz wszystko rozmywa�, zdawa�o si�, �e za chwil� zmyje z rzeczywisto�ci wszelki sens, kt�ry polorem, wierzchni� warstw� by� jeno, niczym wi�cej. Czu� si� coraz gorzej, cho� kac demoluj�cy organizm powinien ju� si� ko�czy�. Wygl�da�o na to, �e dusza za chwil� go opu�ci, rozsadzaj�c mimochodem cia�o. Rozenkrontz, by my�le� o czymkolwiek innym ni� stan zdrowia, j�� snu� subteln� refleksj� na temat delikatnej r�wnowagi utrzymywanej mi�dzy cia�em a dusz�. Jej rozchwianie wiod�o do op�akanych skutk�w, g��wnie dla cia�a. Materia okazywa�a si� jednak ubog� siostr� bytu spirytualnego - na wszelkich rozchwianiach wychodzi�a kiepsko; ponosi�a koszty rozwodu. Rozenkrontz by� przekonany, �e ta r�wna �ciana deszczu musia�aby si� wyda� Kowenorowi Dziesi�tnikowi na sw�j spos�b urzekaj�ca. Tak, S�dzia wielbi� rzeczy r�wne, do�� dobrze u�o�one, na boki nie odstaj�ce, ani - nie daj B�g - w g�r�. W g�r� nigdy. S�dziowie. Namiestnicy �wieckiej w�adzy w sprawach ocieraj�cych si� o metafizyk�. Materialni uzurpatorzy w sfer� ducha. By�o ich, nie wiedzie� czemu, trzydziestu sze�ciu. M�wiono: Trzydziestu Sze�ciu Sprawiedliwych, ale okre�lenie to nios�o z sob� ironi�. Odznaczali si� znaczn� autonomi� dzia�a�, ich kompetencje by�y w�a�ciwie nieograniczone, bo pod metafizyk� da�o si� podci�gn�� ka�de zdarzenie. �cigali odszczepie�c�w, r�wnali dziwnowierc�w. Je�li kto nie dawa� si� r�wna�, emigrowa� w inne (zdaniem S�dzi�w - takie przekonanie u�atwia�o prac� - lepsze) regiony rzeczywisto�ci. Zazwyczaj �amano biedak�w ko�em, g��wnie w celu sponiewierania charakter�w; �amanie gnat�w by�o tu efektem ubocznym. Kowenor odznacza� si� szczeg�lnym okrucie�stwem nawet po�r�d S�dzi�w, a Rozenkrontz zmierza� w�a�nie nierozs�dnie do jaskini tego lwa. S�dzia wraz ze sw� �wit� zatrzyma� si� w Zaje�dzie Lechandryjskim. Nazwa wzi�a si� pono z patriotycznych zapa��w w�a�ciciela, kt�ry - taki ju� urok neofit�w - by� naturalizowanym obywatelem Cesarstwa. Z okien zwisa�y nasi�k�e deszcz�wk� flagi z god�em Cesarza - Kobiet� Bez W�os�w �onowych. Poza wspomnianym defektem kobieta z god�a odznacza�a si� jeszcze sm�tnym obliczem; mia�a to by� bowiem w zamy�le matrona nie wzbudzaj�ca po��da�. Wizerunki odm�adzano jeno w przypadku wojen - na bitewnych sztandarach, by wojownikom krew si� gotowa�a, a zapa� szybko nie styg�. Statystyki wykaza�y, �e im bardziej pon�tne wdzi�ki widnia�y na sztandarach, tym bardziej ros�a liczba odzysk�w flag rabowanych przez przeciwnik�w. Jak spod ziemi wyros�a przed nim m�ska posta�. Rozenkrontz chcia� obcego wymin��, lecz ten z premedytacj� stawa� mu na drodze. Ulice Barden by�y o tej porze puste; deszcz wyludni� je jeszcze bardziej. Rozenkrontz j�� ostro�nie si� wycofywa�, podejrzewaj�c napa�� w rabunkowych celach, ale jego plecy natrafi�y na op�r w postaci jakiego� ostrego narz�dzia, najpewniej sztyletu. Napastnik�w by�o zatem przynajmniej dw�ch. Fakt, �e jeszcze nie postrada� �ycia, uzna� Rozenkrontz za okoliczno�� wielce szcz�liw�. - Nic nie mam - rzek�, by rozwia� nieporozumienia. Napastnicy pomin�li milczeniem jego deklaracj� maj�tkow�. W og�le si� nie odzywali - jeden da� Rozenkrontzowi gestem do zrozumienia, by te� milcza�. Przez chwil� rozwa�a� mo�liwo�� podniesienia rabanu; wszak w Zaje�dzie Lechandryjskim do�� by�o zbir�w S�dziego, kt�rych interwencja w tym jednym jedynym przypadku mog�a okaza� si� zbawienna. Nie zd��yliby - oceni�. Pozosta�o podda� si� woli owych milczk�w. Przes�onili mu oczy jak�� szmat�; pierwszy wzi�� Rozenkrontza pod rami� i j�� wie�� ku nieznanemu. Obecno�� drugiego, kt�rego Rozenkrontz jeszcze nie zdo�a� ujrze�, manifestowa�a si� regularnym nak�uwaniem plec�w. Pomy�la�, �e chc� go zaci�gn�� w jakie ustronne miejsce, by tam - w spokoju - zad�ga�. Lecz w�dr�wka trwa�a za d�ugo - w Barden roi�o si� od ustronnych miejsc, pielgrzymki nie by�y niezb�dne. Weszli do jakiego� wn�trza, Rozenkrontz nie czu� ju� bowiem bombardowania kropel deszczu. Pomieszczenie by�o wilgotne i chyba obszerne, echo krok�w rezonowa�o w powietrzu. J�li schodzi� w d�, a ka�de st�pni�cie by�o zwielokrotnione g�uchym pog�osem - tak, �e wydawa�o si�, i� ca�y legion ludzi maszeruje po schodach, a nie skromne trio. Schodzili d�ugo; Rozenkrontzowi j�y chodzi� po g�owie my�li o tych wszystkich ludziach zaginionych w niewyja�nionych okoliczno�ciach i nigdy nie odnalezionych. Gdzie oni mnie prowadz�? Do piek�a? - my�la�. W ko�cu dotarli na miejsce; kto� zdj�� szmat� z oczu Rozenkrontza. Pomieszczenie o�wietla�a pochodnia, w jej blasku ujrza� kolejnego nieznajomego. - Ciesz� si�, �e raczy� pan przyj�� moje zaproszenie, Rozenkrontz - g�os wyprany by� z emocji, nie pobrzmiewa�o w nim �adne uczucie - ani ciekawo��, ani z�o��, ani lito��. Nic. - Nie o�mieli�bym si� odm�wi� - odrzek� z ironiczn� kurtuazj� Rozenkrontz. - Z kim mam przyjemno��? - Na pewno s�ysza� pan o mnie. Zw� mnie... Pustakiem. Rozenkrontz s�ysza�. Ale nie wierzy�. O Pustaku powiadano, �e jest w�adc� podziemnego �wiatka Barden, �e macza palce w brudach, czerpi�c z tego korzy�ci materialne, cho� z jakich� powod�w nie lubi� materii. �e widzi wi�cej ni� inni, bo jego dusza uwalnia si� z okow�w cia�a i swobodnie dogl�da spraw Pustaka. Dlatego zwano go zreszt� Pustakiem - bo zwyk� paradowa� bez duszy; sk�d mia�o p�yn�� jego niespotykane okrucie�stwo. Rozum bezduszny cz�eka to pono najgorsza rzecz w �wiecie. Powiadano wreszcie, �e kto ujrzy Pustaka - niczego ju� wi�cej w �yciu nie dojrzy. - S�dzi�em, �e jeste�, panie, wymys�em prostego ludu, folklorem Barden. Prawd� m�wi�c, nadal tak my�l� - rzek� Rozenkrontz. - Mniemasz, �e jestem sprytnym rzezimieszkiem, co stworzy� legend� Pustaka dla osi�gni�cia pos�uchu i zysku? - Ten wyprany z emocji g�os j�� wprawia� Rozenkrontza w irytacj�. - Chcia�bym, by tak by�o... Rozenkrontz pragn�� ujrze� twarz cz�owieka wypowiadaj�cego s�owa z tak� beznami�tno�ci�; czy rysy jego oblicza znamionuj� owo zupe�ne bezczucie? Czy nie krzywi� jej emocje? Nie zniekszta�ca b�l istnienia? Czy jest regularna jak bry�a lodu? Lecz ten, co zwa� siebie Pustakiem, kry� twarz w cieniu. - Nie pragn� ci� do niczego przekonywa�, panie Rozenkrontz. Nie ma znaczenia, w co wierzysz. Chcia�em ci� zobaczy�. I by� mo�e co� ci powiedzie�... - Od jakiego� czasu brn� w g�wnie tajemnic. Tajemnic jest na �wiecie wi�cej ni� normalnego �ycia. Rzygam tajemnicami, panie Pustaku. - Od jakiego� czasu nie jeste� panem swego losu, Rozenkrontz. Jeste� �aglowcem bez sternika, a dmie silny wiatr, wype�nia twe �agle pustk�, kt�ra gna ci� ku przeznaczeniu. Ten wiatr to Kwizad, Wicher Przeznacze�. �miertelnicy nie wiedz� o nim nic. - O tym chcia�e� mi powiedzie�? - Nie. To by�a niezobowi�zuj�ca pogaduszka. Wiele nas ��czy, Rozenkrontz. I twa dusza oddziela si� czasem od cia�a w�druj�c po bezdro�ach przysz�o�ci. Masz jednak to szcz�cie, �e oszcz�dzono ci przy tym brzemienia �wiadomo�ci... Mnie nie by�o to dane. Niewiele obchodzi mnie z�o �wiata, Rozenkrontz. Ani dobro. Ca�y ten konflikt, co jest zarazem gwarantem r�wnowagi. Anielsko�� mnie nudzi, diabelska przewrotno�� - �mieszy. Ja jestem stworzony do tego, by konstatowa� daremno��, by dowodzi� pustki. Wszelkie knowania i usi�owania do niczego nie prowadz�. Wiem, �e odwiedzi� ci� ten, kt�rego imi� Trzydzie�ci i Sze��. Ten, kt�ry uwa�a si� za cz�� owej si�y, co pragn�c z�o czyni�, czyni dobro. Albo odwrotnie. Jego zamiary to zas�ona w zas�onie. Nic nie jest takie, na jakie wygl�da. Wiem, �e domy�lasz si�, kim jest, cho� tw�j rozum stawia wci�� opory. Czas prze�ama� lody w�tpliwo�ci, Rozenkrontz. �wiat jest pi�trowy; w tej chwili przebywamy nie na dnie nawet, lecz w kloace. Czy�ciciel ju� przyby�, ale robota jego - ci�ka. I chyba daremna... Rozenkrontz s�ucha� potoku s��w wypowiadanych r�wnym, jednostajnym tempem - i niewiele pojmowa�. My�la�, �e ma do czynienia z szale�cem, lecz co� mu podpowiada�o, �e mimo wszystko mo�e by� inaczej. - Kwizad wieje tak, jak wieje. Przywiedzie ci� w odpowiednie miejsce w odpowiednim czasie. Ale wola cz�ecza istnieje, Rozenkrontz. I czas wyboru nadejdzie. Lecz i to nic mnie nie obchodzi. Chc� jeno, by� wiedzia�, �e S�dzia Kowenor, kt�rego niebawem odwiedzisz, nie przyby� do Barden jedynie z powodu tych biedak�w pozbawianych zmys��w. I on ma swoje cele. Cesarzowi wydaje si�, �e Kowenor jest jego narz�dziem; Kowenor my�li to samo o Cesarzu. Obaj si� myl�. Chc�, by� wiedzia�, �e Kowenor przyby� tu r�wnie� po to, by dokona� rzezi po�r�d wyznawc�w Boga Milcz�cego. Albowiem B�g nie mo�e milcze�, skoro przemawia ustami Cesarza. Rozumiesz, Rozenkrontz? To szeroko krojony plan - nowa religia pa�stwowa potwierdzaj�ca bosko�� w�adcy niemi�o�ciwie nam panuj�cego. Miejska t�uszcza, kt�ra jak zwykle niczego nie pojmuje, jest od jakiego� czasu urabiana przez ludzi Kowenora. Narasta niech�� do Niemot, jak powiada si� o s�ugach Milcz�cego Boga. - Skoro nic ci� nie obchodzi, cz�eku z dusz� na ramieniu, to czemu troszczysz si� o tych szale�c�w wyzbytych j�zyk�w? - Dobrze mi s�u��. Rozenkrontz spojrza� uwa�niej na swych przewodnik�w i poj�� sk�d ich milczenie! - Niczego nie oczekuj� ani od Boga, ani ode