5560

Szczegóły
Tytuł 5560
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5560 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5560 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5560 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Sobota Cierpienie hrabiego Mortena Smutne to, ale cierpienie jest chyba jedynym niezawodnym sposobem zbudzenia duszy ze snu. Saul Bellow "Henderson, kr�l deszczu" 1. - Doooo��!!! - krzykn�� hrabia Morten, dziedzic na zamku Kaltern. Jednak kat wiedzia� lepiej. Na szlachetnym czole hrabiego perli�y si� krople potu zimnego jak �mier�. �renice nieskazitelnie b��kitnych oczu Mortena rozszerza� b�l i cierpienie. I ekstaza. Jego nagie cia�o spoczywa�o na przegni�ym od wilgoci blacie, a wieloczynno�ciowa machina do zadawania tortur rozci�ga�a je do granic wytrzyma�o�ci. Urz�dzenie wprawia� w ruch bezimienny kat, cz�owiek z natury ponury i milcz�cy. Jego toporne oblicze gin�o w g��bokim cieniu. Loch roz�wietla�a samotna pochodnia wisz�ca u wyj�cia. Ostatni, obr�t delikatny jak mu�ni�cie skrzyde� �my, i hrabia z cichym westchnieniem postrada� przytomno��. Chwil� wcze�niej co� niepokoj�co zatrzeszcza�o - kat nie wiedzia� do ko�ca, czy to napi�te powrozy, czy te� nadmiernie rozci�gni�te stawy hrabiego. Mo�e jedno i drugie? Delikatnie spryska� wod� utrzyman� w temperaturze komnatowej blad� twarz Mortena. Hrabia otworzy� oczy i u�miechn�� si�. Przed trzydziestu laty by�by to u�miech drapie�ny, teraz tylko smutny. - Rozwi�� - wyda� polecenie Morten. Oswobodzony, le�a� jeszcze przez jaki� czas ostro�nie masuj�c nadgarstki. - Kt�rego� dnia... - Morten urwa�, krzywi�c si� z b�lu. - Kt�rego� dnia rozci�gniesz mnie za mocno. A w�wczas... Hrabia pogrozi� katu zwiewnym palcem urodzonego harfiarza, lecz nawet ta czynno�� okaza�a si� bolesna, zatem natychmiast jej zaprzesta�. Tymczasem kat, pozostaj�c w zgodzie z w�asn� natur�, milcza�. Hrabia bardzo sobie ceni� jego pow�ci�gliwo��. Wymaga� tej cnoty od ca�ego persolenu zamku Kaltern. Gadanie po pr�nicy nie by�o rzemios�em kata, kt�ry kocha� swoj� prac� i za nic na �wiecie nie chcia�by jej utraci�. Sta� wi�c nieruchomo tu� obok machiny tortur - dzie�a swego �ycia. Milcz�cy, zimny i nieforemny jak g�az. - Jutro ch�osta - zadysponowa� hrabia. - Nic tak dobrze nie wp�ywa na kr��enie krwi, jak solidna ch�osta. Szczeg�lnie, je�li jest to krew b��kitna, wi�c ch�odna z natury. Wreszcie hrabia stan�� na niepewnych nogach. Upad�by, gdyby nie pomocna r�ka kata wyros�a nagle z ciemno�ci. Morten zebra� si� w sobie i stan�� o w�asnych si�ach. - Wilgotno tu - mrukn�� i wzdrygn�� si�. Kat b�yskawicznie poda� mu peleryn� w kolorze krwi. By� to bardzo praktyczny kolor. Kiedy Morten opuszcza� loch, oprawca wci�� sta� nieruchomo w tej samej pozycji. Hrabia zastanawia� si�, czy kat, pozostaj�c samotnie w lochu, wci�� zachowuje si� w ten sam spos�b. Z up�ywem lat Morten przywyk� traktowa� kata jak jeden z licznych przyrz�d�w do zadawania tortur, kt�re przemieszczaj� si� jedynie w�wczas, kiedy s� potrzebne. Hrabia wspina� si� po kr�tych kamiennych schodach z niema�ym trudem. - Jestem stary... - mrukn��. Zauwa�y�, �e lubi ostatnio przemawia� do siebie. W ko�cu by� zdecydowanie najbardziej interesuj�cym rozm�wc� na zamku Kaltern. Gdy wreszcie dotar� do swojej komnaty, by� ju� bardzo zm�czony. Z ulg� usiad� na inkrustowanym krze�le. Na �cianie, tu� przed jego oczami wisia� portret kobiety. Na jej widok Morten niespodziewanie zap�aka�. 2. Malarz opu�ci� namiot i odetchn�� pe�n� piersi�. W�a�nie wschodzi�o s�o�ce, nad bezkresnymi zda si� wrzosowiskami podnosi�a si� poranna mg�a, l�ejsza od puchu. Widok by� pi�kny, wi�c malarz bez chwili zw�oki rozpi�� p��tno na sztalugach i rozpocz�� szkicowanie. By� tak zaj�ty swoj� prac�, �e nie dostrzeg� dw�ch je�d�c�w zbli�aj�cych si� z p�nocy, od strony zamku Kaltern. Zobaczy� ich dopiero wtedy, gdy d�wi�k kopyt rozproszy� cisz�. Je�d�cami byli ludzie hrabiego Mortena, malarz rozpozna� ich po godle na pelerynach: Bezg�owy Orze�. Zamek Kaltern cieszy� si� z�� s�aw�. Hrabia Morten nie bez powodu uchodzi� za dziwol�ga i samotnika. Nie zwyk� udziela� si� towarzysko, nie zale�a�o mu absolutnie na dobrych stosunkach z s�siadami. W�drowni trubadurzy rozpowszechniali wie�ci, jakoby hrabia gustowa� we krwi niemowl�t. Powiadano nawet, �e by� energumenem, czyli op�tanym przez demona, ale oczywi�cie gminne plotki nios�y w sobie du�o przesady. Jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci - nie jeden samotny podr�nik ko�czy� swoj� podr� w�a�nie w okolicach zamku Kaltern. Co si� z takim podr�nym dzia�o, nie wiedzia� nikt. Pewien filozof przyr�wna� niegdy� �ycie ludzkie w�a�nie do podr�y, kt�ra ko�czy si� zawsze w jedyny, powszechnie wszystkim znany spos�b. C�, prawd� by�o r�wnie�, �e hrabia Morten go�ci� na zamku Kaltern persony co najmniej dziwne: hochsztapler�w przep�dzanych z innych zamk�w i miast, kt�rzy podawali si� za alchemik�w. Malarz przerwa� prac�. Zdo�a� do tej pory tylko naszkicowa� w�glem wspania�y pejza�. Spr�bowa� ukry� niepok�j, ogarniaj�cy go na widok je�d�c�w. Przekonywa� si� w duchu, �e jest przecie� poddanym ksi�cia Sorma, �e wykonuj�c jego zlecenie sporz�dzenia cyklu pejza�y z najbli�szych okolic, pozostaje nietykalny. Je�d�cy osadzili wierzchowce w odleg�o�ci niespe�na dziesi�ciu krok�w od malarza. Przem�wi� starszy wiekiem i zapewne rang�. - Witajcie, panie. Niebrzydki obrazek. - Och, to ledwie abozzo - malarz usi�owa� pokry� strach nonszalancj�. - A...cha. - Abozzo, szkic, zarys obrazu - wyja�ni� malarz. - Zapowiada si� nie�le - wtr�ci� m�odszy, ten o twarzy pooranej bliznami. - Maluj� na zlecenie ksi�cia Sorma. Pozostaj� pod protektoratem jego ksi���cej mo�ci. - Artysta na wszelki wypadek wyja�ni� sw�j status. - Znajdujecie si�, panie, na ziemiach hrabiego Mortena. - Och, jestem pewien, �e hrabia nie mia�by nic przeciw... - Hrabia... zaprasza was, panie, na zamek Kaltern - przerwa� malarzowi starszy z je�d�c�w. - Ale sk�d hrabia Morten m�g� wiedzie�, �e w�a�nie w tym miejscu b�d� przebywa� w�a�nie ja? - Hrabia nie wiedzia�, panie. Hrabia jest cz�owiekiem bardzo go�cinnym i zaprasza do siebie wszystkich w�drowc�w przemierzaj�cych jego ziemie. To zadziwiaj�ce, ale jak do tej pory nikt jeszcze nie odm�wi� naszemu panu. Malarz poczu�, �e poc� mu si� d�onie. To bardzo niefortunna przypad�o�� w malarskim fachu. Spojrza� na p�noc, gdzie w oddali, niemal na samym skraju horyzontu wznosi� si� ponury kszta�t zamku Kaltern. Mia� z�e przeczucia. 3. Samotna kamienna wie�a wznosi�a si� wysoko ponad murami zamku. W kiepskich legendach w takich w�a�nie wie�ach wi�ziono krn�brne i pi�kne ksi�niczki, ratowane nast�pnie z opresji przez ambitnych, brawurowych, �akn�cych bogactwa i s�awy parweniuszy. Malarz nie m�g� niestety liczy� na podobny uk�on losu. Mija�y tygodnie, a on wci�� pozostawa� w niewoli. W komnacie na szczycie wie�y niepodzielnie panowa�a wilgo�, a malarz od lat cierpia� na reumatyzm. Stawy wykr�ca� mu b�l, dusz� za� - samotno��. Jedyne okno w komnacie wychodzi�o na po�udnie, wprost na wrzosowiska. Malarz patrzy� na bezkresn� r�wnin� i cierpia�. Opodal okna, w miejscu, gdzie w okolicach dwunastej w po�udnie pada�o najdogodniejsze do malowania �wiat�o, sta�y sztalugi z rozpi�tym p��tnem. Malarz nie wiedzia�, co ma malowa�. Jak do tej pory hrabia Morten nie raczy� przedstawi� mu zam�wienia. Przychodzi� tylko od czasu do czasu do komnaty na wie�y, siadywa� na pryczy i w milczeniu wys�uchiwa� b�aga�, skarg i gr�b swojego wi�nia. Przychodzi� rzadko - wchodzenie po stromych schodach sprawia�o mu du�e trudno�ci. Nieoczekiwanie zgrzytn�a zasuwa, zaskrzypia�y zawiasy. Do komnaty wkroczy� hrabia Morten we w�asnej osobie. By� r�wnie blady jak p��tno rozwieszone na sztalugach. - Witaj, mistrzu - powiedzia�. - Panie... - malarz zgi�� si� w g��bokim uk�onie. Na tyle g��bokim, na ile pozwala�y mu na to dotkni�te reumatyzmem stawy. Morten podszed� do okna, przedtem jednak szczelnie owin�� si� szkar�atn� peleryn�. Ciemne chmury za oknem przesuwa�y si� po niebie ze znaczn� pr�dko�ci�, jakby si� dok�d� spieszy�y. - Mam nadziej�, �e nie znu�y�a ci� moja go�cinno��, mistrzu. - Hrabia nie odrywa� wzroku od zachmurzonego nieba. Pomy�la�, �e ludzie podobni s� do chmur. Co� ich nieustannie p�dzi, jaki� wiatr przeznaczenia. - Jak mo�e mnie znu�y� co�, czego nie ma? Siedz� w tej �mierdz�cej, zawilgoconej norze od wielu dni i... - Rzeczywi�cie, wilgotno tu - mrukn�� hrabia. Oderwa� wzrok od chmur i spojrza� na �ciany pokryte grub� warstw� ple�ni. Wzruszy� ramionami. - Taki klimat. - Znam swoje prawa, panie... - Necessitas non habet legem, mistrzu. Konieczno�� nie zna prawa. Hrabia by� tego dnia nieoczekiwanie rozmowny, co, nie wiedzie� czemu, mocno zaniepokoi�o malarza. - Czy wiesz, mistrzu, co tak naprawd� r�ni cz�owieka od zwyk�ego bydl�cia? - Rozum? - zaryzykowa� malarz. - Nie. Ot� r�ni go zdolno�� do czerpania rozkoszy z w�asnego cierpienia. Z cudzego zreszt� r�wnie�. - Wynika z tego, �e ja cz�owiekiem nie jestem. - To twoje zdanie, mistrzu. - Dlaczego mi to wszystko m�wisz, hrabio? - Dowiesz si�. Dowiesz si� ju� tej nocy. - Jestem szanowanym artyst�, panie! Namalowa�em portret ma��onki ksi�cia... - ...i jego kochanki, wiem. Od tej pory ksi��� zapa�a� dziwn� mi�o�ci� do sztuk pi�knych. No i sta� si� protektorem i mecenasem twojej sztuki. Nie �ud� si� jednak, mistrzu, �e Sorm uczyni cokolwiek, by ci� wyci�gn�� z Kaltern. Nie jeste� osobisto�ci� na tyle wa�n�, by ksi��� ryzykowa� zatarg z s�siadem tak pot�nym jak ja. To bardzo smutne, jak cz�sto umi�owanie do sztuki przegrywa z wygodnictwem. - Nie by�bym tego taki... - Zamilcz. Moja cierpliwo�� ma swoje granice, jak wszystko na tym �wiecie. A podobno grupka m�odych szale�c�w g�osi ide� �wiata bez granic... G�upcy. Wracaj�c jednak do ciebie, do�� mam wys�uchiwania impertynencji. Musisz pami�ta�, �e jestem panem twojego �ycia i twojej �mierci, czego nie poczytuj� sobie za zaszczyt. - Ale czego w�a�ciwie ��dasz, panie?! Co mam dla ciebie namalowa�?! - Na pewno nie chodzi o portret mojej kochanki. Jak nudni bywaj� arty�ci, kiedy nic nie tworz�... - Co ma si� wydarzy� tej nocy, panie? - spyta� malarz. Hrabia wyszed� nie udzieliwszy odpowiedzi. Odwaga nie by�a rzemios�em malarza. Pochodzi� z gminu i gdyby nie karko�omny splot okoliczno�ci, by� mo�e do ko�ca �ycia podkuwa�by konie jak jego ojciec i dziad. Tak si� jednak z�o�y�o, �e ojciec malarza by� przekonany, i� jego syn jest b�kartem. Nie by�a to okoliczno�� sprzyjaj�ca rozkwitowi rodzicielsko-synowskiej mi�o�ci. Skierowa�o to zainteresowania przysz�ego artysty na zupe�nie inne tory, jak najdalej, co zrozumia�e, od rzemios�a kowalskiego. Sztuka to przypadek. 4. Lochy by�y nieprzyzwoicie zawilgocone, ale tym razem malarz nie dba� o swoje stawy. L�ka� si� raczej o g�ow�, bo to organ o znacznie bardziej �ywotnym znaczeniu. Pochodnia dawa�a tak ma�o �wiat�a, �e malarz, przykuty do �ciany �a�cuchem ci�szym ni� wyrzut sumienia, nie widzia� nawet oblicza swego prze�ladowcy. �wisn�� bat opatrzony metalow� kulk� i wi�zie� poczu� piek�cy b�l. - Nie zapomnij posypa� mu ran sol� - g�os hrabiego Mortena dochodzi� gdzie� z ciemno�ci. Po pewnym czasie malarz przesta� odczuwa� b�l. Przesta� w og�le cokolwiek odczuwa�. Zda�o mu si�, �e duch opu�ci� jego cia�o i zawis� nad nim, jakby w zadumie pe�nej �agodnej ironii. Bo i czym�e jest cia�o? Miern� pow�ok�, puszk�. Prawda, �e bywa i puszk� Pandory... Duch malarza przenikn�� bez trudu poprzez grube mury zamku Kaltern i poszybowa� ku wrzosowiskom, na wolno��. "A wi�c umar�em" - pomy�la� z dziwn� oboj�tno�ci� w obliczu faktu tak przecie� ostatecznego. Ale nie umar�. Kube� lodowato zimnej wody przywr�ci� mu przytomno��. Powr�ci� do �ycia bez rado�ci. - Chcia�e� uciec, malarzu - m�wi� hrabia. Jego g�os zdawa� si� dochodzi� do malarza z wielkiej dali. - Ale przecie� nie tylko ty jeste� mistrzem. Kat rozpocz�� przypalanie. - Nieee!!! - krzykn�� malarz. Jego g�os przeszed� w skowyt. W powietrzu rozszed� si� nieprzyjemny sw�d przypalanej sk�ry. - M�j kat to geniusz - kontynuowa� Morten, jakby nic niezwyk�ego nie zasz�o.- Jego kunszt doceni� nawet pewien inkwizytor, kt�rego tu go�ci�em, a nie by� to profan. Przysposabia�em mojego kata do tego trudnego rzemios�a od dzieci�stwa. Od najm�odszych lat by� poddawany najwymy�lniejszym torturom, �eby pozna� sw�j zaw�d... �e tak powiem... od podszewki. Dlatego jego cia�o jest tak zdeformowane... M�ode ko�ci s� bardzo rozci�gliwe... Ale za to jego d�onie s� subtelniejsze od p�atk�w g�rskich fio�k�w. - Aaaaachchch!!! Malarz by� teraz rozci�gany. - Skar�y�e� si� na reumatyzm, mistrzu. Podobno rozci�ganie znakomicie wp�ywa na tego rodzaju dolegliwo�ci. Malarzowi wydawa�o si�, �e za moment jego ko�czyny oderw� si� od korpusu. Lecz kat jak zwykle wiedzia� lepiej. Wprawia� swoj� maszyn� w ruch z wyczuciem wirtuoza wygrywaj�cego niesamowite melodie na instrumencie, kt�ry opanowa� do perfekcji. - Ooooch!!! To rzeczywi�cie by�a niesamowita melodia. - Pewnie zastanawiasz si�, mistrzu, dlaczego w�a�ciwie wi�� ci� i torturuj�. Pomijaj�c to, �e podobnie podejmuj� ka�dego go�cia, chc�, �eby� namalowa� dla mnie dzie�o swego �ycia... Malarz nie zastanawia� si� nad niczym. Brakowa�o mu i si� i woli nawet, by s�ucha� hrabiego. Za wszelk� cen� usi�owa� straci� przytomno��. I nie m�g�. Za spraw� kata machina do rozci�gania w magiczny spos�b zamieni�a si� w dyby. Oprawca pocz�� przygotowywa� szczypce. - Oszcz�d� palce. B�d� mu potrzebne - wyda� polecenie Morten. Kat zastyg� w bezruchu. Po chwili od�o�y� szczypce. - To b�dzie co� absolutnie specjalnego, niepowtarzalnego. Takiego zam�wienia jeszcze nie mia�e�... Cia�o malarza sp�ywa�o potem, krwi� i moczem. Nieoczekiwanie ofiara wyczu�a swoj� szans�. Za moment straci przytomno��. Nim to jednak nast�pi�o, malarz zd��y� us�ysze� s�owa Mortena: - Chc�, �eby� dla mnie namalowa� swoje cierpienie, mistrzu. 5. Malarza obudzi� b�l. Z nielicznymi wyj�tkami bola�o go ca�e cia�o, tote� nawet nie pr�bowa� si� poruszy�. Do owych nielicznych wyj�tk�w zalicza�y si� mi�dzy innymi powieki, kt�re malarz ostro�nie uchyli�. To nie by� loch. Znajdowa� si� w obszernej, suchej komnacie. Le�a� na ogromnym �o�u z baldachimem. Za oknem akurat wstawa� blady �wit. Ale nawet �wit nie by� a� tak blady jak oblicze malarza. Po komnacie krz�ta�a si� s�u��ca o niezwykle obfitych kszta�tach. �ci�ga�a ze �cian paj�czyny, kt�re nast�pnie wraz z chlebem prze�uwa�a swoimi ogromnymi szcz�kami i k�ad�a na rany artysty. W�r�d paj�k�w panowa�a uzasadniona panika. Na �cianie tu� przed oczami malarza wisia� portret kobiety wielkiej urody. Od razu pomy�la�, �e jest to twarz, kt�r� chcia�by osobi�cie uwieczni� na p��tnie. Niestety, kto� uczyni� to przed nim. Gdyby malarz nie by� artyst�, a ca�kiem zwyczajnym m�czyzn�, pierwsz� rzecz�, o kt�rej by pomy�la�, by�oby: "Oto kobieta, kt�r� chcia�bym posi���". U malarza by�a to dopiero druga my�l. W�osy kobiety zdawa�y si� czarne jak noc, sk�ra za� bielsza od s�oniowej ko�ci. Uwag� przykuwa�y jednak jej oczy. Co� w nich by�o szczeg�lnego, jaka� tajemnica, kt�ra chroni�a urod� od pospolito�ci. - Taaaak. Pragnienia s� ju� wspomnieniami... Malarz nie m�g� widzie� hrabiego. Morten znajdowa� si� w g��bi komnaty, za plecami artysty. M�wi� cicho, prawie szeptem, jakby byli w jakim� sanktuarium. - Historia naszej mi�o�ci nale�y do gatunku tragicznych, a jednak �aden trubadur nie chcia�by o niej �piewa�. My�l�, �e nikt z grona g��wnych postaci tej... sztuki... nie pr�bowa�by zmieni� biegu wydarze�. Po raz pierwszy zobaczy�em j� trzydzie�ci lat temu, wizytuj�c jedn� z nielicznych wiosek przynale�nych od stuleci do w�o�ci rodu Morten�w. By�o to tu� po �mierci mojego ojca. Chcia�em dowiedzie� si� czego� o stanie maj�tku, kt�ry w�a�nie sta� si� moj� w�asno�ci�. Tak si�, nieprzypadkowo, z�o�y�o, �e akurat karano we wsi z�oczy�c�w przer�nego autoramentu. Nigdy nie kry�em si� ze sk�onno�ciami do czerpania rozkoszy z cudzego cierpienia, zreszt� m�j r�d z tego s�ynie. Mniej wi�cej raz na trzy pokolenia zdarza si� po�r�d Morten�w monstrum mojego pokroju. W�jt owej wsi chcia� mi si� przypodoba� - st�d widowisko. Kiedy patrzy�em na m�k� biednych g�upc�w (zorganizowano nawet �amanie ko�em), czu�em niezdrowe podniecenie, m�j membrum virile �ywo reagowa� na widok �wie�ej krwi, na d�wi�k p�kaj�cych ko�ci i j�k�w pe�nych b�lu i... cierpienia. Nie wstydz� si� tego. Ale po�r�d rzeszy pospolitych cierpi�tnik�w by�a tak�e ona. Pewnie dziwisz si� mistrzu, widz�c niew�tpliw� szlachetno�� jej rys�w, �e tak pi�kna istota wywodzi�a si� z pospolitego gminu? C�... najprawdopodobniej w jej �y�ach p�yn�a b��kitna krew Morten�w. Kt�ry� z moich przodk�w musia� by� aktywnym wsp�uczestnikiem aktu jej pocz�cia. Oczywi�cie od razu przyku�a m�j wzrok. Przyku�a tak mocno, �e moje biedne oczy znalaz�y si� w sytuacji wi�nia bez nadziei na wyzwolenie. Sytuacj� moich oczu mo�na chyba tylko przyr�wna� do twojej, mistrzu. Hrabia roze�mia� si�. Malarzowi nie by�o do �miechu. Nie odezwa� si� jednak. Historia Mortena opowiadana cichym, hipnotycznym szeptem wci�ga�a s�uchacza jak moczary ofiar�. - Ch�ystek, co nie dorasta� do miana n�dznego oprawcy, a co dopiero kata, ok�ada� jej pi�kne cia�o s�katym kijem. Krzycza�a, ale w jej oczach... w jej czarnych jak rozpacz oczach by�a ekstaza! Widzisz, mistrzu, ona po��da�a b�lu i upokorze�. Potem dowiedzia�em si�, �e ukarano j� za z�odziejski proceder, ale ja wiem, �e krad�a jedynie po to, by by� ukaran�. By�a moim przeciwie�stwem, antytez�, je�li ja by�em noc�, to ona jasnym dniem, i tak dalej. Zafascynowa�a mnie. zabra�em j� na Kaltern, uczyni�em pani� tego zamku. Do tamtej pory my�la�em, �e moje serce nie jest zdolne do okazywania jakichkolwiek uczu�. Poza niezdrowymi emocjami... Hrabia za�mia� si� gorzko. Z d�wi�k�w dochodz�cych z g��bi komnaty malarz wywnioskowa�, �e Morten przemieszcza si�, chodzi tam i z powrotem. - Nosi�a pospolite imi�, o kt�rym oboje natychmiast zapomnieli�my. Kiedy si� do niej zwraca�em, m�wi�em "m�j skarbie". Brzmi to banalnie, ale dobrze oddaje istot� tego, co ta dziewczyna dla mnie znaczy�a. Po raz pierwszy w �yciu kogo� naprawd� pokocha�em! To by�a dziwna mi�o��. Noce sp�dzali�my w lochu, gdzie poddawa�em j�, bez pomocy kata (by� w�wczas nieopierzonym m�odzie�cem), najwymy�lniejszym torturom. Dopiero w�wczas osi�gali�my spe�nienie. Oboje. Taaak. To nie by�a zwyczajna mi�o��... Ale jak to powiedzia� pewien filozof: "Sprawy ludzkie nie id� a� tak dobrze, �eby wi�kszo�ci podoba�o si� to, co lepsze". Byli�my inni, ale czy gorsi? To by�a jak mi�o�� mordercy z samob�jczyni�, idealnego kata z idealn� ofiar�. Teraz widz�, zreszt� mo�e wiedzia�em to ju� w�wczas, �e nasza mi�o�� nieuchronnie d��y�a do swojego kresu, do dope�nienia... Malarz wiele by da�, by m�c teraz, dok�adnie w tym momencie, odwr�ci� si� i spojrze� na twarz hrabiego Mortena. "I namalowa� j�" - pomy�la�. - Zabi�em j�. Udusi�em w�asnymi r�kami. I wiem z ca�� pewno�ci�, �e tego w�a�nie pragn�a. A jednak jej �mier� wstrz�sn�a mn�. Poczu�em �al, t�sknot�, cierpienie, nieprawdopodobne cierpienie... I poczu�em jeszcze, �e jestem najsamotniejszym cz�owiekiem na �wiecie. Ja ci�gle cierpi�, mistrzu, cierpi� jak nikt przede mn�. Cierpi� podczas bezsennych nocy, a je�li ju� uda mi si� zasn��, to �ni� w�a�nie o niej. Tylko kiedy zadaj� sobie tortury, odczuwam chwilow� ulg�. Tak jakby cierpienia fizyczne mojego marnego cia�a pozwala�y mi na moment zapomnie� o m�kach duszy. Sta�em si� przez to podobny do niej. Do diab�a! Zawsze ona, tylko ona!!! Hrabia podszed� do portretu, wchodz�c tym samym w pole widzenia malarza. By� blady, bledszy nawet ni� zazwyczaj. - Chc�, �eby� namalowa� dla mnie swoje cierpienie, mistrzu. Chc� si� napawa� twoj� m�k� i... na kilka chwil zapomnie� o swojej. Chc� obrazu cierpienia cz�owieka, kt�ry ka�dego dnia jest poddawany torturom, kt�ry t�skni za wolno�ci� i nie ma nadziei na jej odzyskanie. Chc� obrazu twojej duszy, malarzu. I niech to nie b�dzie pejza� sali tortur - nie cierpi� dos�owno�ci. To ma by� twoje wn�trze, stan twojego umys�u. - Zatem nigdy nie opuszcz� mur�w Kaltern? - spyta� malarz. Nie chcia�, by g�os zdradzi� jego strach. Ale g�os okaza� si� zdrajc� i zadr�a�. - Nigdy. �wiat zawirowa� przed oczami artysty, przedmioty straci�y kszta�ty i zapachy. Straci� przytomno��. 6. Czas mija� mu na ogl�daniu wrzosowisk. Wrzosowiska noc�. kiedy wzrok przyzwyczaja� si� do ciemno�ci, wrzosowiska bladym �witem, wrzosowiska w po�udnie i po po�udniu. Czas p�yn�� wolno, ustalonym rytmem. Hrabia Morten uzna�, �e organizm artysty nie wytrzyma codziennych tortur. Zatem kat torturowa� malarza tylko raz w tygodniu. Najgorsza jednak by�a samotno�� i niewola. Morten nie odwiedzia� ju� wilgotnej komnaty w kamiennej wie�y. Dosz�o do tego, �e malarz z ut�sknieniem czeka� na dzie� tortur. Pr�bowa� wtedy nawi�za� rozmow� z katem, ale ten milcza� jak zakl�ty. Po�ywienie dostarcza� malarzowi cz�owiek odpowiedzialny za wszelkich wi�ni�w zamku Kaltern (w tym akurat czasie malarz by� wi�niem jedynym). Trudno by�o z nim jednak rozmawia�, poniewa� wsuwa� misk� z po�ywieniem czy wod� przez specjaln� klapk� w drzwiach. Od czasu do czasu odwiedza�a artyst� znachorka, ta sama, kt�ra po raz pierwszy opatrzy�a mu rany. Malarz zagadywa� j� a� do dnia, w kt�rym stwierdzi�, �e pozbawiono kobiet� j�zyka. By� mo�e po to tylko, by nie mog�a z artyst� rozmawia�. By jego samotno�� by�a doskona�a. Po jakim� czasie sta� si� zbyt s�aby, by samodzielnie podej�� i usta� przy oknie. Le�a� wi�c ca�ymi dniami na pryczy i cierpia�. Znowu z niezwyk�� si�� odezwa� si� reumatyzm. Mimo to wci�� mia� nadziej�, wci�� wierzy� w protektorat ksi�cia Sorma, w opatrzno��, kt�rej zdarza si� czasami czuwa� nad artystami, bo to przecie� pi�knoduchy, w �lepy traf wreszcie. Wierzy� te� w to, �e wiara czyni cuda. Marzy�, �e pewnego dnia bezimienny kat po�amie wreszcie kr�gos�up swojemu panu, nie z wyrachowania, ale przypadkiem, bo by� przecie� wierny jak pies. Ka�dego dnia wyobra�a� sobie swoj� zemst� na Mortenie. Jego nienawi�� przybra�a chorobliwe rozmiary. Sta�a si� obsesj�. Ca�ymi dniami rozmy�la� nad rodzajami tortur, jakim podda hrabiego. Do dnia, w kt�rym zrozumia�, �e przecie� Morten tego w�a�nie �yczy�by sobie najbardziej. To do reszty pozbawi�o malarza nadziei. Przesta� je��, schud� i sta� si� jeszcze s�abszy. Zacz�� rozmy�la� o swojej �mierci. Nie zabi� si� tylko dlatego, �e wymy�li� jednak spos�b zemsty nad Mortenem. Postanowi� od�o�y� samob�jstwo na p�niej, jak odk�ada si� r�ne nieistotne sprawy, kt�re musz� ust�pi� miejsca sprawom istotnym. Zacz�� malowa�. Malowa� dzie� i noc, nast�pny dzie�, kolejn� noc. Malowa� bez przerwy i bez wytchnienia. Kiedy sko�czy�, wyskoczy� przez okno. 7. - S�dzi�em, �e okno jest zbyt ma�e, by ktokolwiek m�g� si� przez nie przecisn�� - powiedzia� Morten do poddanego odpowiedzialnego za wi�ni�w. Stali obaj u st�p wie�y nad roztrzaskanym cia�em malarza. - By� to cz�ek wyj�tkowo pod�ej postury, panie - odpar� poddany. - Poza tym przez okno nie mo�na by�o uciec, �ciany wie�y s� zbyt nieprzyst�pne. Po c� wi�c zak�ada� w nim kraty albo zmniejsza� powierzchni�. Sk�d mog�em wiedzie�, �e kto� zechce wyskoczy� z wie�y. Przecie� to pewna �mier�. - Dobrze. Mo�esz ju� odej��. W ko�cu najwa�niejsze jest to, �e uko�czy� obraz - to ostatnie Morten powiedzia� ju� do siebie. "Wi�c zdecydowa� si� na co�, na co ja nigdy nie mog�em" - my�la�, wspinaj�c si� po kr�tych schodach kamiennej wie�y. - "Wybra� �mier�, we w�asnym mniemaniu ucieczk�. A je�li racj� maj� przedstawiciele religijnych sekt w��cz�cy si� po �wiecie, kt�rzy g�osz� - ka�dy inn� - prawd� absolutn�? Je�li �mier� nie oznacza ko�ca, lecz w�a�nie pocz�tek? Je�li istnieje �ycie wieczne? Mnie to nie interesuje. �ycie wieczne oznacza dla mnie wieczne cierpienie. Ale czy �yj�c d�u�ej na tym padole �ez, skracam tym samym wieczno��? Przecie� po to go�ci�em na Kaltern tych wszystkich b�azn�w, tych alchemik�w. Chcia�em przed�u�y� �ycie i skr�ci� wieczno��..." Wszed� do komnaty-wi�zienia. Od razu skierowa� si� ku obrazowi. By� zakryty. Hrabiemu dr�a�y d�onie, kiedy si�ga� po p��cienny pokrowiec. Na obrazie z niezwyk�� dba�o�ci� o szczeg� oddana by�a komnata, w kt�rej malarz sp�dzi� niemal rok �ycia. Prycza, przegni�y st� uginaj�cy si� pod w�asnym ci�arem, kamienne �ciany pokryte ple�ni�, sztalugi z rozpi�tym na nich p��tnem (na p��tnie za� odpowiednio pomniejszony widok celi i tak dalej) i wreszcie niewielkie okienko wychodz�ce na po�udnie, na wrzosowiska. Jedynym szczeg�em r�ni�cym obraz od rzeczywisto�ci by�a krata na oknie. "Symbol braku nadziei" - pomy�la� hrabia. By� bardzo rozczarowany. Nie pami�ta� ju�, czego si� w�a�ciwie spodziewa�, ale z pewno�ci� wiedzia�, �e to nie jest to. Kiedy wychodzi� z komnaty, nagle zda�o mu si�, �e s�yszy przeci�g�y krzyk pe�en tak bezbrze�nej rozpaczy i cierpienia, �e zachwia� si� i omal nie upad�. Podbieg� do okna. - S�ysza�e� co�?! - spyta� przechodz�cego do�em stajennego. - Nie, panie - odpar� przera�ony stajenny. - Krzyk. Czyj� krzyk... No m�w, s�ysza�e�, czy nie?! - Nic nie s�ysza�em, panie... - Zatem i ja nic nie s�ysza�em - mrukn�� hrabia. Lecz jeszcze tej nocy obudzi� go ten sam krzyk. Dopiero w�wczas zrozumia�, �e malarz zrealizowa� jednak zam�wienie. "Ten obraz to stan jego duszy, to jego wn�trze!" - my�la� gor�czkowo Morten. - "A najwa�niejsze jest to, czego na nim nie ma!!! A nie ma malarza!!! Malarz patrz�cy na swoj� cel�... Oto, co przedstawia obraz - obraz umys�u malarza, obraz stanu jego duszy..." Zerwa� si� z �o�a i pobieg� ku samotnej wie�y. Tak szybko wspina� si� po schodach, �e na szczycie ledwie m�g� z�apa� oddech. Wszed� do komnaty. Usiad� na pryczy tu� przed obrazem. I zn�w us�ysza� krzyk. Tym razem w�asny. 8. Zw�oki hrabiego Mortena znalaz� kat. Zap�aka� nad nimi, bo jego w�asne �ycie straci�o nagle sens. Przed�miertny krzyk hrabiego s�ysza�o wielu poddanych. Wszyscy zgodnie przysi�gali, �e nie zapomn� go do ko�ca swych dni. Cia�o hrabiego spoczywa�o na pryczy w komnacie na szczycie kamiennej wie�y, zwanej te� samotn�. Martwe oczy wpatrzone by�y w ostatnie dzie�o p�dzla wi�zionego malarza. Naoczni �wiadkowie powiadali potem, a podchwycili to w�drowni trubadurzy, �e w oczach Mortena by� nieludzki strach, b�l, cierpienie. I ekstaza.