5535

Szczegóły
Tytuł 5535
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5535 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5535 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5535 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Silverberg Pasa�erowie Czuj� si� kompletnie rozbity. Okruchy pami�ci odp�yn�y jak dryfuj�ca kra. Tak jest zawsze, kiedy opuszcza nas Pasa�er. Nigdy nie mo�emy by� pewni tego wszystkiego, co robi�y nasze wypo�yczone cia�a. Mamy tylko niewyra�ne wspomnienia, �lady. Jak piasek przyklejony do wrzuconej w ocean butelki. Jak pulsowanie w amputowanych nogach. Wstaj�. Pr�buj� si� pozbiera�. Mam potargane w�osy; czesz� si�. Moja twarz jest blada i wymi�ta; za ma�o spa�em. Czuj� kwa�ny smak w ustach. Czy m�j Pasa�er jad� jakie� �wi�stwa moimi ustami. Oni to robi�. Oni mog� zrobi� wszystko. Jest poranek. Szary, nieokre�lony poranek. Przez chwil� wygl�dam przez okno, potem dr��c� d�oni� zas�aniam okno i przygl�dam si� szarym, nieokre�lonym zas�onom. M�j pok�j wygl�da nieporz�dnie. Czy by�a tu kobieta? Popielniczki s� pe�ne. Ogl�daj�c pety znajduj� kilka ze �ladem szminki. Tak, najwyra�niej musia�a tu by� kobieta. Dotykam po�cieli. Jest wci�� ciep�a. Obydwie poduszki s� zgniecione. Jednak jej ju� nie ma, Pasa�era te� nie ma - jestem sam. Ile czasu to trwa�o tym razem? Podnosz� s�uchawk� i dzwoni� do Centrali. - Kt�rego dzi� mamy? Nieokre�lony, kobiecy g�os z komputera odpowiada: - Pi�tek, czwarty grudnia 1987. - Godzina? - Dziewi�ta pi��dziesi�t jeden. Czasu wschodniego. - Prognoza pogody? - Przewidywana temperatura trzydzie�ci do trzydziestu o�miu stopni. Obecnie temperatura wynosi trzydzie�ci jeden stopni. Wiatr p�nocny, szesna�cie mil na godzin�. Opad�w nie przewiduje si�. - Co proponujecie na kaca? - Jedzenie czy lekarstwo? - Wszystko jedno - m�wi�. Komputer przez chwil� my�li. A wreszcie decyduje si� na jedno i drugie i uruchamia moj� kuchni�. Z ma�ego kranu leje si� zimny sok pomidorowy. Jajka zaczynaj� skwiercze� na patelni. Z apteczki dostaj� czerwony p�yn. Centralny komputer jest zawsze taki opieku�czy. Zastanawiam si�, czy kiedykolwiek bywa opanowany przez Pasa�era. Jakie to musia�oby by� dla nich ekscytuj�ce! Na pewno ciekawiej jest wypo�yczy� sobie milion umys��w z Centrali ni� �y� przez chwil� w u�omnej, ograniczonej duszy zu�ytej ludzkiej istoty! Czwarty grudnia, jak powiedzia�a Centrala. Pi�tek. A wi�c Pasa�er opanowa� mnie na trzy doby. Pij� czerwony p�yn i pr�buj� ostro�nie uporz�dkowa� wspomnienia. To jest tak, jakbym bada� otwart� ran�. Pami�tam wtorkowy poranek. Kiepski dzie� w pracy. �aden wykres nie wyszed� tak, jak powinien. Majster zdenerwowany; by� opanowany przez Pasa�era trzy razy w ci�gu pi�ciu tygodni, jego dzia� pogr��y� si� w kompletnym chaosie, a bo�onarodzeniowa premia przepad�a. Mimo �e zwyczajowo nie karze si� nikogo za straty spowodowane przez obecno�� Pasa�er�w, majster boi si� chyba, �e zostanie potraktowany nie najlepiej. Przechodzimy trudny okres. Sprawdzanie wykres�w, zmaganie si� z programem komputerowym, weryfikowanie danych po dziesi�� razy. Wynik - szczeg�owe przewidywania waha� cen ubezpiecze� spo�ecznych od lutego do kwietnia 1988. Po po�udniu mamy spotkanie, w czasie kt�rego powinni�my om�wi� wnioski wyp�ywaj�ce z wykres�w. Nie pami�tam wtorkowego popo�udnia. Wtedy musia� mnie opanowa� Pasa�er. Mo�e w pracy. Mo�e w wyk�adanej mahoniem sali konferencyjnej, w czasie spotkania. Wok� mnie zmartwione twarze; kaszl�, przechylam si�, spadam z krzes�a. Smutno potrz�saj� g�owami. Nikt do mnie nie podchodzi. Nikt mnie nie zatrzymuje. Przeszkodzenie komu�, kto jest opanowany przez Pasa�era, jest zbyt niebezpieczne. Istnieje mo�liwo��, �e obok czai si� drugi Pasa�er w bezcielesnej formie i te� szuka ofiary. Wszyscy mnie omijaj�. Wychodz� z budynku. A co potem? Siedz�c w moim pokoju w szary pi�tkowy ranek i jedz�c jajecznic�, staram si� zrekonstruowa� trzy ostatnie noce. Oczywi�cie, jest to niemo�liwe. W czasie ataku �wiadomo�� funkcjonuje normalnie, ale kiedy Pasa�er si� wycofuje, prawie wszystkie wspomnienia znikaj�. Pozostaje tylko jakby lekki osad bladych i nierealnych obraz�w. Ofiara nie jest ju� potem dok�adnie tak� sam� osob�. Chocia� nie mo�e sobie przypomnie� szczeg��w tego, co przesz�a, jest zmieniona przez te do�wiadczenia. Pr�buj� sobie przypomnie�. Dziewczyna? Tak - szminka na niedopa�kach papieros�w. Poza tym seks, tu, w moim pokoju. M�oda? Stara? Blondynka? Ciemna? Wszystko jest jakby zamglone. Jak zachowywa�o si� moje wypo�yczone cia�o? Czy by�em dobrym kochankiem? Kiedy jestem sob�, staram si�. Trzymam form�. Mam trzydzie�ci osiem lat i mog� rozegra� trzy sety na korcie tenisowym w letnie popo�udnie. Mog� sprawi�, �e kobieta zab�y�nie tak, jak powinna. Nie chwal� si�, po prostu stwierdzam fakty. Ka�dy ma jakie� zdolno�ci. Ja mam w�a�nie takie. Ale Pasa�erowie, jak mi m�wiono, czerpi� z�o�liw� przyjemno�� z przeinaczania naszych talent�w. A gdyby mojemu Pasa�erowi sprawi�o rado�� znalezienie mi kobiety i zmuszenie mnie do wielokrotnego niepowodzenia? Nie podoba mi si� ta my�l. M�j umys� powoli odzyskuje jasno��. Lekarstwo przepisane przez Central� dzia�a szybko. Jem, gol� si�, stoj� pod prysznicem, a� moja sk�ra jest ca�kiem czysta. Gimnastykuj� si�. Czy Pasa�er robi� moje �wiczenia w �rod� i w czwartek? Prawdopodobnie nie. Musz� to nadrobi�. Zbli�am si� ju� do wieku �redniego, kiedy nie jest �atwo utrzyma� form�. Dwadzie�cia razy dotykam palcami st�p. Kolana mam proste. Wyrzucam nogi w powietrze. Robi� pompki. Moje cia�o reaguje b�lem, musia�o by� �le traktowane. To jest pierwszy moment pe�nej �wiadomo�ci: czuj� wewn�trzne dr�enie, wiem, �e zn�w jestem pe�en energii. Teraz potrzebuj� �wie�ego powietrza. Szybko ubieram si� i wychodz�. Nie musz� dzi� i�� do pracy. Wiedz�, �e od wtorku jestem opanowany przez Pasa�era i nie musz� si� dowiedzie�, �e w pi�tek o �wicie mnie opu�ci�. Zrobi� sobie wolne. Pochodz� po ulicach, poruszam si�, wynagrodz� mojemu cia�u nadu�ycia, kt�rych si� dopu�ci�em. Wchodz� do windy. Zje�d�am pi��dziesi�t pi�ter w d�. Wychodz� na grudniowe powietrze. Wok� mnie wznosz� si� wie�owce Nowego Jorku. Po ulicach przesuwaj� si� strumienie samochod�w. Kierowcy niespokojnie rozgl�daj� si� dooko�a. Nigdy nie wiadomo, kiedy jad�cy kierowca s�siedniego samochodu zostanie opanowany. W chwili nadej�cia Pasa�era zawsze nast�puje moment braku koordynacji. Wiele os�b ginie w ten spos�b na naszych ulicach i autostradach, ale nigdy nie jest to Pasa�er. Ruszam bez celu. Przecinam Czternast� Ulic�, id� dalej w kierunku p�nocnym, s�uchaj�c delikatnego d�wi�ku silnik�w. Widz� ch�opca wyskakuj�cego na ulic�. Musia� zosta� opanowany. Na rogu Pi�tej i Dwudziestej Drugiej zbli�a si� zamo�nie wygl�daj�cy, gruby m�czyzna, ma przekr�cony krawat, poranny "Wall Street Journal" wystaje mu z kieszeni p�aszcza. Chichocze. Wystawia j�zyk. Opanowany. Opanowany. Omijam go szerokim �ukiem. Szybko podchodz� do przej�cia podziemnego pod Trzydziest� Czwart� Ulic� w kierunku Queens, zatrzymuj� si� na chwil�, �eby popatrze� na dwie m�ode dziewczyny, kt�re k��c� si� stoj�c na brzegu chodnika. Jedna z nich jest Murzynk�. W jej oczach widz� strach. Druga spycha j� na jezdni�. Opanowana. Ale Pasa�er nie ma zamiaru mordowa�, szuka tylko przyjemno�ci. Czarna dziewczyna upada skulona, ca�a dr�y. Zrywa si� do ucieczki. Druga dziewczyna wk�ada d�ugie pasmo jasnych w�os�w do ust i zaczyna �u�. Budzi si�. Wygl�da na zdziwion�. Odwracam oczy. Nie nale�y patrze�, kiedy kto� powraca do siebie. Taka jest moralno�� opanowanych; mamy du�o nowych zwyczaj�w w tych ci�kich dniach. �piesz� si�. Gdzie ja id� tak szybko? Przeszed�em ju� ponad mil�. Chyba id� w jakim� okre�lonym kierunku, tak jakby Pasa�er wci�� czai� si� w mojej czaszce i pop�dza� mnie. Ale wiem, �e tak nie jest. Na razie przynajmniej pozostaj� wolny. Ale czy mo�na by� tego naprawd� pewnym? Cogito ergo sum nie da si� ju� zastosowa�. My�limy, nawet kiedy jeste�my opanowani przez Pasa�era, �yjemy wtedy w cichej desperacji, niezdolni do powstrzymania si� od dzia�a�, cho�by najbardziej strasznych, cho�by prowadz�cych do samozniszczenia. Z pewno�ci� potrafi� odr�ni�, kiedy pozostaj� we w�adaniu Pasa�era, a kiedy jestem wolny. Ale mo�e tylko tak mi si� wydaje. Mo�e jestem opanowany przez szczeg�lnie z�o�liwego Pasa�era, kt�ry w og�le mnie nie opuszcza, ale kt�ry wycofa� si� do odleg�ych zakamark�w mojego m�zgu, pozostawiaj�c wra�enie wolno�ci, podczas kiedy naprawd� ca�y czas z ukrycia kieruje mn� w jakich� sobie tylko znanych celach. Czy w og�le mo�emy osi�gn�� wi�cej ni� wra�enie wolno�ci? Ale denerwuj�ce jest, �e mog� by� opanowany nie u�wiadamiajac sobie tego. Jestem ca�kiem spocony i to wcale nie od szybkiego marszu. Zatrzymaj si�. Sta� tutaj. Dlaczego musisz i��? Jeste� na Czterdziestej Pierwszej ulicy. Tu jest biblioteka. Nic ci� nie gna. Zatrzymaj si� na chwil�, m�wi� sobie. Odpocznij na schodkach biblioteki. Siadam na zimnym kamieniu i m�wi� sobie, �e t� decyzj� na pewno podj��em samodzielnie. Czy aby na pewno? Stary problem: wolna wola czy determinizm, sprowadzony do najg�upszego wymiaru. Determinizm nie jest ju� abstrakcj� powsta�� w umy�le filozofa; to zimne, obce macki w�lizguj�ce si� mi�dzy zwoje m�zgowe. Pasa�erowie przybyli trzy lata temu. Od tego czasu zosta�em opanowany pi�� razy. Nasz �wiat zmieni� si�. Ale dostosowujemy si� nawet do tego. Przyzwyczaili�my si�. Mamy nowe zwyczaje. �ycie toczy si� dalej. Nasz rz�d rz�dzi, parlament zbiera si�, gie�dy jak zwykle przeprowadzaj� transakcje. Znale�li�my metody na odrobienie tych okres�w bezcelowego wyniszczenia. To jedyny spos�b. C� innego mo�emy zrobi�? Ugi�� si�? To wr�g, z kt�rym nie mo�emy walczy�; co najwy�ej przetrwa�. Tak wi�c staramy sie przetrwa�. Kamienne stopnie s� zimne. W grudniu niewiele os�b tu siada. M�wi� sobie, �e zrobi�em ten d�ugi spacer z w�asnej woli, �e zatrzyma�em si� z w�asnej woli, �e �aden Pasa�er nie panuje teraz nad moim m�zgiem. Mo�e. Mo�e. Nie mog� podda� si� my�li, �e nie jestem wolny. Czy zdarza si�, zastanawiam si�, �e Pasa�er zostawia jaki� rozkaz? P�jd� w to miejsce, zatrzymaj si� tam? To te� jest mo�liwe. Rozgl�dam si� wok� patrz�c na innych ludzi siedz�cych tak jak ja na stopniach biblioteki. Stary cz�owiek, z oczami bez wyrazu, roz�o�y� sobie gazet�. Obok mniej wi�cej trzynastoletni ch�opiec. Dalej brzydka kobieta. Czy oni wszyscy s� opanowani? Pasa�er wydaje si� kr��y� dzi� wok� mnie. Im wcze�niej obserwuj� opanowanych, tym wi�ksz� mam pewno��, �e chwilowo jestem wolny. Ostatnim razem mia�em mi�dzy atakami trzy miesi�ce bycia sob�. Niekt�rzy ludzie, jak s�ysza�em, prawie zawsze s� opanowani przez obcych. Ich cia�a cierpi�, a oni doznaj� tylko moment�w wolno�ci, niekiedy dzie�, innym razem tydzie� albo godzina. Nie uda�o nam si� ustali�, ilu Pasa�er�w zamieszkuje nasz �wiat. Mo�e miliony. A mo�e tylko pi�ciu. Kto to mo�e wiedzie�? Drobne p�atki �niegu padaj� z szarego nieba. Centrala powiedzia�a, �e nie przewiduj� dzi� opad�w. Czy Centrala te� jest dzi� opanowana? Zauwa�am dziewczyn�. Siedzi niedaleko, pi�� schodk�w wy�ej. Czarna sukienka podwin�a si� lekko ods�aniaj�c zgrabne nogi. Dziewczyna jest m�oda. Ma g�ste rudobr�zowe w�osy. Z tej odleg�o�ci nie mog� rozpozna� koloru oczu. Wiem tylko, �e s� jasne. Ubrana jest bardzo prosto. Nie ma jeszcze nawet trzydziestu lat. Otula si� ciemnozielonym p�aszczem. Szerokie usta pomalowane lekko czerwon� szmink�, w�ski nos, starannie wyskubane brwi. Znam j�. Wiem, �e sp�dzi�em z ni� trzy ostatnie noce w moim pokoju. To by�a ona. Przysz�a do mnie opanowana, a ja, opanowany, spa�em z ni�. Jestem tego pewien. Wspomnienia wracaj�; widz� jej szczup�e, nagie cia�o na moim ��ku. Jak to si� dzieje, �e to pami�tam? Wra�enie jest zbyt silne, �eby mog�o by� iluzj�. Najwyra�niej ten fakt pozwolono mi zapami�ta� z niewiadomego powodu. Pami�tam wi�cej. Przypominam sobie, jak cicho wzdycha�a z zadowolenia. Wiem, �e moje cia�o nie zawiod�o mnie przez te trzy noce, i �e potrafi�em zaspokoi� jej potrzeby. I jeszcze co�. Wspomnienie niewyra�nych d�wi�k�w muzyki; zapach m�odo�ci w jej w�osach; szum zimowych drzew. W jaki� spos�b ona przenosi mnie do czas�w niewinno�ci, kiedy by�em m�ody, a dziewczyny stanowi�y dla mnie tajemnic�; czas przyj�� i ta�c�w, czas ciep�a i sekret�w. Co� mnie do niej ci�gnie. To objaw z�ego wychowania. W z�ym stylu jest zbli�y� si� do kogo�, kogo si� spotka�o, kiedy by�o si� opanowanym przez Pasa�era. Takie zetkni�cie nie daje �adnych przywilej�w; obcy pozostaje obcym, niezale�nie od tego, co ty i ona robili�cie czy m�wili�cie przez ten czas, kt�ry niechc�cy sp�dzili�cie razem. Mimo wszystko ci�gnie mnie do niej. Dlaczego chc� �ama� utarte zwyczaje? Dlaczego, tak po prostu, gwa�c� obowi�zuj�ce prawa? Nigdy przedtem tego nie robi�em. Zawsze by�em taki sumienny. Jednak wstaj� i id� wzd�u� stopnia, na kt�rym siedzia�em, a� znajduj� si� naprzeciwko niej, patrz� do g�ry, a ona automatycznie krzy�uje nogi, jakby zdaj�c sobie spraw�, �e pozycja, w kt�rej siedzia�a nie jest zbyt przyzwoita. Po tym ge�cie poznaj�, �e teraz nie jest opanowana. Nasze oczy spotykaj� si�. Jej �renice s� br�zowo-zielone. Jest pi�kna i staram si� odnale�� w pami�ci wi�cej szczeg��w naszego poprzedniego spotkania. Wchodz� na kolejne stopnie, a� staj� tu� przed ni�. - Cze�� - m�wi�. Spogl�da na mnie oboj�tnie. Chyba mnie nie rozpozna�a. Jej oczy s� jakby matowe, cz�sto tak bywa zaraz po odej�ciu Pasa�era. Zaciska usta i patrzy na mnie taksuj�cym wzrokiem. - Cze�� - odpowiada ch�odno. - Chyba si� nie znamy. - Nie. Nie znamy si�, ale mam wra�enie, �e nie chcesz w tej chwili by� sama. Ja na pewno nie. - Pr�buj� przekona� j� spojrzeniem, �e mam uczciwe zamiary. - Chyba b�dzie pada� �nieg - m�wi�. - Mo�e znajdziemy jakie� cieplejsze miejsce? Chcia�bym z tob� porozmawia�. - O czym? - Chod�my st�d, wtedy ci powiem. Nazywam si� Charles Roth. - Helen Martin. Wstaje. Nadal jest ch�odna, oboj�tna, podejrzliwa, czuje si� niepewnie. Ale przynajmniej zgodzi�a si� p�j�� ze mn�. To dobry znak. - Chyba za wcze�nie na drinka? - pytam. - Nie wiem. W�a�ciwie nie mam poj�cia, kt�ra jest godzina. - Z pewno�ci� przed dwunast�. - Mimo wszystko napij� si� - m�wi i obydwoje u�miechamy si�. Idziemy do baru po drugiej stronie ulicy. Siedz�c naprzeciwko siebie, wolno s�czymy drinki, ona daiquiri, ja krwaw� mary. Odpr�y�a si� troch�. Zadaj� sobie pytanie, czego w�a�ciwie od niej chc�. Tak, jej towarzystwo sprawia mi przyjemno��. A jej towarzystwo w ��ku? Przecie� mia�em ju� t� przyjemno��, przez trzy noce, mimo �e ona o tym nie wie. Jednak chc� czego� wi�cej. Czego� wi�cej. Czego? Ma zaczerwienione oczy. Niewiele spa�a przez ostatnie trzy noce. - Czy to by�o bardzo nieprzyjemne? - pytam. - Co? - Pasa�er. Na jej twarzy widz� gwa�town� reakcj�. - Sk�d wiesz, �e mia�am Pasa�era? - Wiem. - Nie powinni�my o tym m�wi�. - Nie widz� w tym nic z�ego - m�wi�. - M�j Pasa�er opu�ci� mnie dzi� w nocy. By�em opanowany od wtorkowego popo�udnia. - M�j odszed� jakie� dwie godziny temu. Tak mi si� wydaje. - Jej policzki okrywa rumieniec. M�wienie o tym wydaje jej si� czym� wstydliwym. - By�am opanowana od poniedzia�ku wieczorem. To by� pi�ty raz. - M�j te�. Bawimy si� szklankami. Nasz kontakt zacie�nia si�, nie musimy nawet rozmawia�. Ostatnie wspomnienia zwi�zane z Pasa�erem sprawiaj�, �e mamy co� wsp�lnego, mimo �e Helen nie zdaje sobie sprawy, jak intymne do�wiadczenia dzielili�my. Rozmawiamy. Ona zajmuje si� projektowaniem wystaw. Ma ma�e mieszkanie kilka ulic st�d. Mieszka sama. Pyta, co ja porabiam. - Analityk ubezpieczeniowy - m�wi�. U�miecha si�. Ma nieskazitelne z�by. Zamawiamy drugiego drinka. Jestem teraz pewien, �e to ta sama dziewczyna, kt�ra by�a w moim pokoju. Budzi si� we mnie nadzieja. Szcz�liwy przypadek zetkn�� nas ze sob� tak szybko po tym, kiedy nie�wiadomie rozstali�my si�. R�wnie szcz�liwy przypadek sprawi�, �e w mojej pami�ci pozosta�o jakie� wspomnienie. Prze�yli�my co� wsp�lnie, nikt nie wie co, ale musia�o to by� dobre, skoro pozostawi�o we mnie tak wyra�ny �lad. Teraz chc� si� do niej zbli�y� �wiadomie, w pe�ni w�adz umys�owych i odnowi� t� znajomo��, tym razem rzeczywist�. To nie jest do ko�ca uczciwe, bo wykorzystuj� wiedz� o obecno�ci w nas naszych Pasa�er�w. Mimo tego potrzebuj� jej. Pragn� jej. Wydaje si�, �e ona tak�e mnie potrzebuje, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, kim jestem. Jednak strach powstrzymuje j�. Boj� si� j� przestraszy� i nie pr�buj� za szybko wykorzystywa� mojej wiedzy. Mo�e zabierze mnie dzi� do swojego mieszkania, a mo�e nie, ale ja tego nie zaproponuj�. Ko�czymy drinki. Umawiamy si� na spotkanie jutro, przed bibliotek�. Nasze r�ce przez moment dotykaj� si�. Potem ona odchodzi. W ci�gu nocy zape�niam trzy popielniczki. Bez przerwy rozwa�am, czy to, co robi�, jest m�dre. Dlaczego nie zostawi� jej w spokoju? Nie mam prawa wchodzi� w jej �ycie. W naszym �wiecie najrozs�dniej jest �y� osobno. A jednak - kiedy o niej my�l�, przenikaj� mnie odleg�e wspomnienia. Na wp� zatarte obrazy straconych okazji dziewcz�cego �miechu na korytarzu drugiego pi�tra, skradzionych poca�unk�w, harbaty z ciasteczkami. Pami�tam dziewczyn� z orchide� we w�osach i inn� w b�yszcz�cej sukience, jeszcze inn� z dziecinn� twarz� i oczami doros�ej kobiety, wszystkie tak odleg�e, stracone tak dawno temu. M�wi� sobie, �e tej nie strac�, �e nie pozwol�, �eby mi j� zabrano. Nadchodzi ranek, spokojna sobota. Wracam do biblioteki, prawie nie spodziewaj�c si�, �e j� tam zastan�, ale jest, siedzi na schodach i jej widok przynosi mi ulg�. Wygl�da na zaniepokojon�, zmartwion�; najwyra�niej du�o my�la�a i ma�o spa�a. Idziemy wzd�u� Pi�tej Alei. Przysuwa si� blisko mnie, ale nie bierze mnie za r�k�. Jej kroki s� kr�tkie, szybkie, nerwowe. Chc� zaproponowa�, �eby�my poszli do jej mieszkania zamiast do baru. Kiedy jeste�my wolni, musimy dzia�a� szybko. Ale zdaj� sobie spraw�, �e z taktycznego punktu widzenia nie powinienem o tym my�le�. Zbytni po�piech by�by fatalny, mo�e przyni�s�by mi zwyci�stwo, kt�re jednak w rzeczywisto�ci by�oby kl�sk�. W ka�dym razie jej zachowanie nie jest specjalnie obiecuj�ce. Patrz� na ni�, my�l� o muzyce i o �wie�ym �niegu, ona obserwuje szare niebo. - Czuj�, �e wci�� na mnie patrz�. Jak s�py, kt�re zbieraj� si� w pobli�u ofiary i czekaj�, czekaj�. Gotowe do ataku. - Jest spos�b, �eby ich pokona�. Mo�emy �apa� te momenty, kiedy nie patrz� na nas. - Oni zawsze patrz�. - Nie - m�wi� jej. - Niemo�liwe, �eby by�o ich tak wielu. Czasami odwracaj� si� w inn� stron�. I wtedy dwoje ludzi mo�e si� zbli�y� i spr�bowa� da� sobie troch� ciep�a. - Ale po co? - Nie b�d� tak� pesymistk�, Helen. Czasem zapominaj� o nas na ca�e miesi�ce. Mamy szans�. Naprawd� mamy szans�. Nie mog� si� przebi� przez otaczaj�cy j� mur strachu. Jest sparali�owana blisko�ci� Pasa�era. Nie chce niczego zaczyna�, boj�c si�, �e zostanie to zniszczone przez naszych prze�ladowc�w. Dochodzimy do budynku, w kt�rym mieszka i mam nadziej�, �e ulegnie i zaprosi mnie do �rodka. Przez moment si� waha, ale trwa to tylko chwil�; bierze moj� d�o� w swoje, u�miecha si�, potem u�miech blednie, a ona odchodzi zostawiaj�c mnie ze s�owami: - Spotkajmy si� znowu jutro w po�udnie, w bibliotece. Wracam powoli do domu, jest ch�odno. Tej nocy jej pesymizm udziela mi si�. Wydaje si�, �e nasza pr�ba uratowania czegokolwiek jest z g�ry skazana na niepowodzenie. Co wi�cej, odszukanie dziewczyny by�o z mojej strony niegodziwe, powinienem si� wstydzi�, �e ofiarowuj� jej niepewn� mi�o�� nie b�d�c wolnym. W tym �wiecie, m�wi� sobie, powinni�my trzyma� si� z daleka od innych, tak, �eby�my nie skrzywdzili nikogo, kiedy zostaniemy schwyceni i opanowani. Rano nie id� na spotkanie. Tak b�dzie najlepiej, przekonuj� sam siebie. Nie mam �adnego powodu, �eby j� zwodzi�. Wyobra�am sobie Helen przed bibliotek�, kiedy zastanawia si�, dlaczego si� sp�niam, niecierpliwi si�, potem denerwuje. B�dzie z�a, �e nie przychodz� na spotkanie, ale jej gniew minie i szybko o mnie zapomni. Nadchodzi poniedzia�ek. Wracam do pracy. Oczywi�cie, nikt nie pyta o moj� nieobecno��. Zachowuj� si� jakby nigdy nic. Ranek mam bardzo zaj�ty. Praca jest ciekawa, mija kilka godzin, zanim my�l� o Helen. Ale nagle przypominam sobie o niej i nie mog� ju� my�le� o niczym innym. Zastanawiam si� nad w�asnym tch�rzostwem. Nad tym, jak dziecinne by�y moje ponure nocne rozwa�ania. Dlaczego tak �atwo przyjmujemy nasz los? Dlaczego si� poddajemy? Chc� walczy�, �eby mimo wszystko co� uratowa�. Jestem g��boko przekonany, �e to mo�e si� uda�. Pasa�erowie mog� ju� nigdy nam nie przeszkodzi�. A spos�b, w jaki si� u�miechn�a, kiedy stali�my przed jej domem w sobot�, ten blask, kt�ry roz�wietla� j� przez chwil� - powinienem zgadn��, �e za murem jej strachu kryj� si� te same nadzieje. Czeka�a, �ebym j� poprowadzi�. A ja zosta�em w domu. W czasie lunchu id� do biblioteki przekonany, �e robi� to na pr�no. Ale ona czeka. Chodzi wzd�u� stopni; wiatr owiewa jej szczup�� sylwetk�. Podchodz� do niej. Przez chwil� nie odzywa si�. W ko�cu m�wi: - Cze��. - Przepraszam za wczoraj. - D�ugo na ciebie czeka�am. Wzruszam ramionami. - Doszed�em do wniosku, �e nie powinienem przychodzi�. Ale potem zmieni�em zdanie. Pr�buje by� z�a. Ale wiem, �e jest zadowolona, poniewa� znowu mnie widzi - inaczej po co by tu przychodzi�a? Nie mo�e ukry� rado�ci. Ja te�. Wskazuj� r�k� bar naprzeciwko. - Daiquiri? - pytam. - Zamiast fajki pokoju? - Dobrze. Dzi� bar jest pe�en ludzi, ale udaje nam si� znale�� wolny k�t. W jej oczach zauwa�am �wiat�o, kt�rego przedtem nie by�o. Czuj�, �e bariera, kt�ra jest wewn�trz niej p�ka. - Mniej si� mnie boisz, prawda Helen? - m�wi�. - Nigdy si� ciebie nie ba�am. Boj� si� tego, co mo�e si� sta�, je�eli podejmiemy ryzyko. - Nie b�j si�. Nie b�j si�. - Pr�buj�. Ale czasami to wszystko wydaje si� takie beznadziejne. Od kiedy oni tu s�. - Wci�� mo�emy stara� si� mie� swoje w�asne �ycie. - Mo�e. - Musimy pr�bowa�. Zawrzyjmy umow�. Koniec za�amywania si�. Koniec martwienia si�, �e stanie si� co� okropnego. Dobrze? - Dobrze. Ko�czymy drinki, p�ac� za nie moj� centraln� kart� kredytow� i wychodzimy z baru. Chc�, �eby mi powiedzia�a, bym ju� nie wraca� do pracy, tylko poszed� z ni�. Teraz to ju� nieuniknione, im wcze�niej, tym lepiej. Idziemy kawa�ek dalej. Nie zaprasza mnie. Czuj�, �e toczy si� w niej wewn�trzna walka, czekam, �eby sama, bez mojej interwencji, znalaz�a rozwi�zanie. Idziemy jeszcze kawa�ek. Jej rami� obejmuje moje, ale m�wi tylko o swojej pracy, o pogodzie, jest to oboj�tna rozmowa, prowadzona na odleg�o�� ramienia. Na nast�pnym rogu skr�ca, oddalaj�c si� od swojego mieszkania, z powrotem w kierunku baru. Pr�buj� by� cierpliwy. Nie ma potrzeby przyspieszania naturalnego biegu rzeczy, m�wi� sobie. Jej cia�o nie jest dla mnie tajemnic�. Nasza znajomo�� zacz�a si� w odwrotnej kolejno�ci, najpierw kontakt fizyczny; teraz troch� czasu zajmie nam cofni�cie si� i zbudowanie tej trudniejszej cz�ci, kt�r� niekt�rzy nazywaj� mi�o�ci�. Ale oczywi�cie ona nie wie, �e znamy si� w ten spos�b. Wiatr pokrywa nasze twarze p�atkami �niegu i zimne, przenikliwe powietrze budzi we mnie potrzeb� szczero�ci. Wiem, co musz� jej powiedzie�. Musz� wyzna� moj� nieuczciwo��. M�wi� jej: - Kiedy w zesz�ym tygodniu by�em opanowany, w moim mieszkaniu by�a dziewczyna. - Po co teraz o tym m�wi�? - Helen, musz� ci to powiedzie�. To ty by�a� t� dziewczyn�. Zatrzymuje si�. Odwraca si� do mnie. Ludzie mijaj� nas. Jej twarz jest bardzo blada, na policzkach pojawiaj� si� czerwone plamy. - To nie jest �mieszne, Charles. - To nie mia�o by� �mieszne. By�a� ze mn� od wtorku wieczorem do pi�tku rano. - Sk�d mo�esz to wiedzie�. - Wiem. Pami�tam to. W jaki� spos�b to zosta�o w mojej pami�ci. Widz� ca�e twoje cia�o. - Przesta�, Charles. - By�o nam bardzo dobrze razem - m�wi�. - Musia�o si� to podoba� naszym Pasa�erom, skoro by�o tak dobrze. Kiedy ci� znowu zobaczy�em - to by�o jak przebudzenie ze snu i odkrycie, �e ten sen jest prawdziwy, �e ta dziewczyna istnieje naprawd�. - Nie! - Chod�my do twojego mieszkania i zacznijmy jeszcze raz. - Jeste� obrzydliwy. Przecie� nie by�o �adnego powodu, �eby� wszystko psu�. Mo�e by�am z tob�, a mo�e nie, ale nie mo�esz tego wiedzie�, a je�eli ju� wiesz, to nie powiniene� tego m�wi�. - Masz znami� wielko�ci dziesi�ciocent�wki, jakie� trzy cale pod lew� piersi� - m�wi�. Zaczyna �ka� i rzuca si� na mnie, na �rodku ulicy. Jej d�ugie srebrne paznokcie zostawiaj� �lady na moim policzku. Bije mnie. Pr�buj� j� powstrzyma�. Kopie mnie. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Przechodnie my�l�, �e jeste�my opanowani i odwracaj� g�owy. Jest w�ciek�a, ale moje ramiona obejmuj� j� jak �elazne kleszcze, wi�c mo�e tylko tupa� i prycha�. Jej cia�o dotyka mojego. Jest ca�a sztywna i wida�, �e cierpi. Niskim, przekonywoj�cym g�osem m�wi�: - Pokonamy ich, Helen. Doko�czymy to, co oni zacz�li. Nie walcz ze mn�. Nie ma �adnego powodu. Wiem, �e to przypadek, �e ci� pami�tam, ale pozw�l mi p�j�� z tob�, a udowodni� ci, �e nale�ymy do siebie. - Pu�� mnie. - Prosz� ci�. Prosz�. Dlaczego mamy by� wrogami? Nie chc� ci� skrzywdzi�, Helen. Kocham ci�. Pami�tasz, kiedy byli�my dzie�mi, bawili�my si� w zakochan� par�. Ja si� tak bawi�em, ty na pewno te�. Kiedy mia�a� szesna�cie, siedemna�cie lat. Szepty, tajemnice - wszystko to by�a gra, wiedzieli�my to. Ale teraz gra si� sko�czy�a. Nie mo�emy ju� oszukiwa� i ucieka�. Mamy tak ma�o czasu, kiedy jeste�my wolni - musimy sobie ufa�, otworzy� si� przed sob�. - To jest z�e. - Wcale nie. Tylko dlatego, �e panuje g�upi zwyczaj, by dwoje ludzi, kt�rzy zetkn�li si� przez Pasa�er�w unika�o si�. Nie musimy tak robi�. Helen. Co� w moim g�osie porusza j�. Przestaje walczy�. Jej op�r s�abnie. Patrzy na mnie, jej zalana �zami twarz rozlu�nia si�, jej oczy b�yszcz�. - Zaufaj mi - m�wi�. - Zaufaj mi, Helen! Waha si�. Potem powoli na jej twarzy pojawia si� u�miech. W tym momencie czuj� ch��d z ty�u czaszki, mam uczucie jakby metalowe ostrze zag��bia�o si� w ko��. Sztywniej�. Moje ramiona ju� jej nie obejmuj�. Na moment trac� zmys� dotyku, kiedy mg�a ust�puje, wszystko wydaje si� inne. - Charles? - s�ysz� jej g�os. - Charles? Podnosi d�o� do ust. Odwracam si� nie patrz�c na ni� i id� do baru. M�ody m�czyzna siedzi przy jednym ze stolik�w. Jego ciemne w�osy b�yszcz� od brylantyny, ma g�adkie policzki. Nasze oczy spotykaj� si�. Siadam. On zamawia drinki. Nie rozmawiamy. Moja d�o� dotyka jego r�ki i tak ju� zostaje. Barman podaje drinki, patrzy na nas podejrzliwie, ale nic nie m�wi. Pijemy i odstawiamy puste szklanki. - Chod�my - m�wi m�czyzna. Wychodz� za nim. Prze�o�y�a Anna Koszur ROBERT SILVERBERG Rocznik 1935. Niezwykle p�odny i popularny autor, napisa� ponad 100 powie�ci, oko�o 60 innych ksi��ek oraz mn�stwo r�norakich publikacji. By� r�wnie� redaktorem lub wsp�redaktorem mniej wi�cej 60 antologii. Zacz�� pisa� ju� jako student Columbia University. Jego pierwszym opublikowanym opowiadaniem by�o "Gorgon Planet" (1954), ale ju� rok p�niej ukaza�a si� jego powie�� "Revolt on Alfa" (1955). W 1956 roku otrzyma� Hugo jako Najlepiej Zapowiadaj�cy Si� M�ody Autor. Pisa� dla "Amazing Stories", "Fantastic", "Science Fiction Adventures" i "Super Science Fiction", u�ywaj�c zreszt� wielu r�nych nazwisk. Najcz�ciej pod pseudonimem Calvin M. Knox i David Osborne, ale by�o jeszcze wiele innych (w encyklopedii Petera Nichollsa zajmuj� one spor� cz�� strony). Silverberg tworzy� te� do sp�ki z innymi autorami. Przez jaki� czas jego partnerem by� Randall Garrett, ale tak�e Isaac Asimov, z kt�rym napisa� kilka powie�ci, m.in. "Nightfall", "Child of Time" oraz "Ma�y brzydki ch�opiec" - ksi��ka ta jest rozwini�ciem noweli Asimova, kt�r� drukowali�my w "NF" 5/94. D.M.