5531

Szczegóły
Tytuł 5531
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5531 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5531 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5531 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT SILVERBERG ZAMEK LORDA VALENTINE'A TOM II KSI�GA WYSPY SNU Rozdzia� 1 Gdyby kto� go spyta�, jak d�ugo przele�a� nagi na p�askiej skale, na kt�r� wyrzuci�a go nieokie�znana rzeka Steiche, odpowiedzia�by, �e mo�e miesi�ce, a mo�e lata. Ale, rzecz osobliwa, nieustanny ha�as, z jakim przetacza�y si� spienione wody, dzia�a� na niego koj�co. Zn�w, tak jak kiedy�, gdy znalaz� si� na g�rskiej grani wysoko nad miastem Pidruid, s�o�ce otula�o go z�ocist� mgie�k�, a on powtarza� sobie, �e je�li b�dzie le�a� wystarczaj�co d�ugo, to s�oneczne promienie z pewno�ci� ulecz� wszystkie pot�uczenia, rany i siniaki, jakimi by� pokryty. Tak, ale czy� nie powinien si� podnie��, rozejrze� za schronieniem i poszuka� swoich towarzyszy? Tylko jak mia� stan�� na nogi, je�eli z trudem przewraca� si� z boku na bok? Nie tak powinien si� zachowywa� Koronal Majipooru. Dobrze o tym wiedzia�. Pob�a�anie sobie mo�e uj�� kupcowi, w�a�cicielowi gospody czy nawet �onglerowi, ale kto�, kto ro�ci sobie pretensje do rz�dzenia �wiatem, powinien si� podda� wi�kszej dyscyplinie. A zatem, powiedzia� do siebie, wsta�, ubierz si� i trzymaj�c si� rzeki id� na p�noc tak daleko, a� spotkasz tych, kt�rzy pomog� ci odzyska� twoj� podniebn� siedzib�. No, Valentine, rusz�e si�! Trwa� w miejscu. Koronal czy nie, tocz�c si� i spadaj�c na �eb na szyj� przez kolejne progi i spi�trzenia rzeki zu�ytkowa� ca�� energi�. Le��c bez ruchu, bezw�adnie, czu� pod swoim cia�em wielko�� Majipooru, tysi�ce mil obwodu planety, wystarczaj�co du�ej, by zapewni� przestrze� do �ycia dwudziestu miliardom ludzi, i to bez zbytniego �cisku, planety pe�nej miast kolos�w i cudownych park�w, i le�nych rezerwat�w, i �wi�tych miejsc, i p�l, i ogrod�w, wi�c gdyby si� podni�s�, musia�by przej�� to ca�e kr�lestwo na w�asnych nogach, krok za krokiem. O ile� prostsze by�o le�enie. Co� po�askota�o go po krzy�u, co� elastycznego i natr�tnego. Wygodniej by�o nie zwraca� na to uwagi. - Valentine?... Lepiej niczego nie s�ysze�. �askotanie powt�rzy�o si�. I wtedy w zm�czonym umy�le za�wita�a my�l, �e g�os wypowiedzia� jego imi�, a zatem kto� jeszcze prze�y�. Rado�� wype�ni�a mu dusz�. Zmuszaj�c si� do wysi�ku, Valentine uni�s� nieco g�ow� i zobaczy� obok siebie niewielk�, za to hojnie przez natur� wyposa�on� w ko�czyny posta� Autifona Deliambera. Ma�y Vroon szturchn�� go raz trzeci. - �yjesz! - wykrzykn�� Valentine. - Jak wida�. Tak jak i ty, mniej wi�cej. - A Carabella? A Shanamir? - Nie spotka�em nikogo. -Tego si� obawia�em - mrukn�� pos�pnie Valentine. Zamkn�� oczy, opu�ci� g�ow� i na nowo ogarni�ty rozpacz� poczu� si� zb�dnym, wyrzuconym za burt� balastem. - Chod� - rzek� Deliamber. - Mamy przed sob� d�ug� podr�. - Wiem. Dlatego nie wstaj�. - Czy jeste� ranny? - Chyba nie, ale marz� o odpoczynku, Deliamberze. Chcia�bym tak przele�e� setki lat. Zwinne macki czarodzieja zakrz�tn�y si� wok� Valentine'a. - �adnych powa�nych obra�e� - zawyrokowa� Vroon. - Ca�kiem nie�le z tego wyszed�e�. - Powiedzia�bym, �e nie ca�kiem �le - sprostowa� Valentine. - A co z tob�? - Vroonowie s� dobrymi p�ywakami, nawet ci starzy. Nie jestem ranny. Musimy i��, Valentine. - P�niej. - Czy to w taki spos�b Koronal Maji... - Nie - odrzek� Valentine. - Ale Koronal Majipooru nie powinien sp�ywa� rzek� na byle jak zbitych pniakach. Koronal Majipooru nie powinien w��czy� si� po lasach dzie� za dniem i spa� w deszczu, i karmi� si� orzechami i jagodami. Koronal... - Koronal powinien skrywa� przed poddanymi gnu�no�� i brak ducha - powiedzia� czarodziej z przygan�. - A w�a�nie jeden z nich si� zbli�a. Valentine zamruga� oczami i usiad�. Szybkimi krokami zmierza�a w ich stron� Lisamon Hultin. Wygl�da�a niezbyt porz�dnie, nawet jak na ni�: ubranie w strz�pach, olbrzymie, wlewaj�ce si� z tych strz�p�w cia�o pokryte by�o widocznymi z daleka, licznymi skaleczeniami. Nie zwa�aj�c na to sz�a pr�nym krokiem, a jej g�os, kiedy zawo�a�a do nich, brzmia� dono�nie jak zwykle. - Hej, wy tam! Jeste�cie cali? - Na to wygl�da - odpar� Valentine. - Czy widzia�a� jeszcze kogo�? - Carabell� i ch�opca, oko�o p� mili st�d. Duch Valentine'a poszybowa� wzwy�. - Nic im si� nie sta�o? - Jej nic. - A co z Shanamirem? - Wci�� nie odzyska� przytomno�ci. Carabella wys�a�a mnie na poszukiwanie czarodzieja. Znalaz� si� szybciej, ni� my�la�am. Och, co za rzeka! To niemal zabawne, jak szybko poradzi�a sobie z tratw�. Valentine si�gn�� po ubranie, a kiedy okaza�o si�, �e jest mokre, wzruszaj�c ramionami upu�ci� je z powrotem na kamienie. - Musimy natychmiast dosta� si� do Shanamira. Masz wiadomo�ci o Khunie, Sleecie i Vinorkisie? - �adnego z nich nie widzia�am. Wpad�am do rzeki, a kiedy z niej wysz�am, by�am ju� sama. - A Skandarzy? - Ani �ladu. - Zwr�ci�a si� do Deliambera: - Jak my�lisz, czarodzieju, gdzie jeste�my? - Na ko�cu �wiata - odpowiedzia� Deliamber. - Ale przynajmniej poza rezerwatem Metamorf�w. Prowad� mnie do ch�opca. Lisamon Hultin posadzi�a sobie Vroona na ramiona i pomaszerowa�a z powrotem brzegiem rzeki, a Valentine, trzymaj�c w r�ku wilgotne ubranie, powl�k� si� za nimi. Po jakim� czasie dotarli do Carabelli i Shanamira, wyrzuconych na bia�� piaszczyst� wysepk� g�sto poro�ni�t� trzcin� o czerwonych pa�kach. Carabella, ubrana tylko w kr�tk� sk�rzan� sp�dnic�, cho� pokiereszowana i utrudzona, trzyma�a si� ca�kiem nie�le. Shanamir natomiast, z dziwnie pociemnia�� sk�r�, le�a� bez czucia; oddech mia� ledwo wyczuwalny. - Och, Valentine! - krzykn�a Carabella, podrywaj�c si� i biegn�c ku niemu. - Widzia�am, jak znikasz pod wod�, a potem... potem... Och, my�la�am, �e ju� ci� nigdy nie zobacz�. Valentine przycisn�� j� mocno do siebie. - To samo my�la�em o tobie, Carabello. My�la�em, �e straci�em ci� na zawsze. - Nic ci si� nie sta�o? - Nic powa�nego - odpowiedzia�. - A co z tob�? - Woda rzuca�a mn� na wszystkie strony, ale w ko�cu znalaz�am si� w spokojniejszym nurcie i dop�yn�am do brzegu, gdzie ju� le�a� nieprzytomny Shanamir. Wtedy z zaro�li wynurzy�a si� Lisamon i widz�c, co si� dzieje, ruszy�a na poszukiwanie Deliambera i... co z nim, czarodzieju? - Jedn� chwil� - odpowiedzia� Deliamber dotykaj�c koniuszkami macek piersi i czo�a ch�opca, jak gdyby chcia� mu przekaza� cz�� swojej energii. Shanamir odetchn�� g��boko, poruszy� si�, uni�s� powieki, opu�ci� je, zn�w uni�s�. Zacz�� co� niewyra�nie m�wi�, lecz Deliamber nakaza� mu spojrzeniem z�ocistych oczu, aby le�a� spokojnie, p�ki nie odzyska si�. Nie by�o mowy, �eby tego popo�udnia ruszy� w dalsz� drog�. Valentine i Carabella zbudowali w trzcinowych zaro�lach prowizoryczny sza�as, a Lisamon Hultin skleci�a postny obiad z surowych owoc�w i m�odych p�d�w pinniny. Gdy si� posilili, zasiedli razem na brzegu rzeki, by podziwia� w milczeniu cudowny zach�d s�o�ca. A by�o na co popatrze�. Niebo p�on�o z�otem i fioletem, woda migota�a �wietlistymi refleksami oran�u i purpury. Potem przysz�y p�cienie jasnej zieleni, aksamitnego r�u, jedwabistego szkar�atu, a gdy pojawi�y si� pierwsze szaro�ci i czernie, wiadomo by�o, �e nadchodzi noc. Rankiem wszyscy byli gotowi do dalszej podr�y, ��cznie z Shanamirem. Opieka Deliambera i naturalna odporno�� m�odego organizmu zrobi�y swoje. Po�atali, jak mogli, swoje ubrania i skierowali si� na p�noc. Najpierw szli odkrytym brzegiem rzeki, potem jednak byli zmuszeni przedziera� si� przez s�siaduj�cy z ni� las niezgrabnych drzew androdragma i kwitn�cych alabandyn. Powietrze by�o delikatne i �agodne, a s�o�ce, rzucaj�c przez g�ste korony drzew plamy �wiat�a, obdarza�o strudzonych w�drowc�w przyjemnym ciep�em. Po trzech godzinach marszu Valentine poczu� zapach dymu i jeszcze inny, bardziej przyjemny, kt�ry przypomina� mu aromat opiekanej na ogniu ryby. Czuj�c nap�ywaj�c� do ust �lin�, rzuci� si� biegiem przed siebie, got�w zap�aci�, wy�ebra�, a gdyby to by�o konieczne, ukra�� t� ryb�, poniewa� nie potrafi�by ju� nawet zliczy� dni, kt�re min�y od czasu, kiedy ostatni raz jad� gor�cy posi�ek. Wypad� z cienistego lasu i skoczy� z nier�wnej skarpy wprost na �ach� piasku i bia�ych kamieni. Zacisn�� powieki, zamruga� pora�ony ostrym blaskiem s�o�ca i zobaczy� przy rozpalonym nad rzek� ognisku trzy przykucni�te znajome sylwetki - jasnosk�r� istot� ludzk� o szokuj�co bia�ych w�osach, d�ugonogiego niebieskosk�rego obcego oraz nad�tego Hjorta. - Sleet! - krzykn��. - Khun! Vinorkis! Sleet, Khun i Vinorkis ze spokojem obserwowali jego gwa�towne wej�cie, a kiedy si� do nich zbli�y�, Sleet najzwyczajniej w �wiecie wr�czy� mu zastrugany patyk, na kt�ry by� nadziany p�at r�owego mi�sa. - Przegry� co� - powiedzia�. Valentine zn�w zamruga�, tym razem ze zdziwienia. - W jaki spos�b znale�li�cie si� a� tutaj, tak daleko od nas? Jak rozpalili�cie ogie�? Jak z�owili�cie ryb�? Jak... - Ryba ci stygnie - powiedzia� Khun, dziel�c swoim zwyczajem sylaby. - Najpierw zjedz, potem b�dziesz pyta�. Valentine �ar�ocznie odgryz� k�s. Zdawa�o mu si�, �e nigdy w �yciu nie pr�bowa� czego� tak delikatnego: kruche, wilgotne mi�so, wspaniale przyrumienione, najwytworniejszy smako�yk, jaki kiedykolwiek m�g�by by� podany na G�rze Zamkowej. Odwracaj�c si� zawo�a� do innych, by si� po�pieszyli, ale ich nie trzeba by�o zaprasza� ani pop�dza�. Shanamir bieg� w podskokach krzycz�c rado�nie, Carabella ze zwyk�ym sobie wdzi�kiem �miga�a mi�dzy g�azami, Lisamon Hultin z nieod��cznym Deliamberem na ramieniu sun�a za nimi czyni�c po drodze wiele ha�asu. - Ryba dla wszystkich - zaanonsowa� Sleet. Z�apali, jak si� okaza�o, kilkana�cie sztuk, kt�re teraz kr��y�y smutno w odgrodzonej kamieniami p�ytkiej zatoczce w pobli�u ogniska. Jedn� po drugiej Khun wyjmowa� z wody, zabija�, rozcina�, patroszy�, wyczyszczone podawa� Sleetowi, ten opieka� j� nad ogniem i podsuwa� �ar�ocznie rzucaj�cym si� najedzenie nowo przyby�ym. Ma�y �ongler spokojnie opowiada�, co si� z nimi dzia�o. Kiedy ich tratwa si� rozpad�a, uczepili si� trzech grubych pni i sp�yn�li na nich przez wszystkie progi, daleko w d� rzeki. Po drodze mign�a im pla�a, na kt�r� fale wyrzuci�y Valentine'a, ale jego samego nie widzieli. Dryfowali dalej, a� w ko�cu porzucili pnie i dop�yn�li do brzegu. Khun �apa� ryby go�� r�k�. Jak twierdzi� Sleet, Khun mia� najszybsze r�ce pod s�o�cem i z pewno�ci� by�by doskona�ym �onglerem. Khun s�ysz�c to za�mia� si� szeroko, a z jego twarzy po raz pierwszy znik� gorzki grymas. - A ognisko? - spyta�a Carabella. - Czy�by� je zapali� pocieraj�c palcem o palec? - Pr�bowali�my i tak - odpar� Sleet z niewinn� min�. - Ale to by�a �mudna praca. Wobec tego poszli�my do wioski tu� za zakr�tem, zamieszka�ej przez rybacki ludek, i poprosili�my o ogie�. - Rybacki ludek? - powt�rzy� zdziwiony Valentine. - To osada Liimen�w - wyja�ni� Sleet. - Takich, kt�rzy jeszcze nie wpadli na to, �e z racji swego pochodzenia s� przeznaczeni do sprzedawania kie�basek w miastach na zachodzie. Minionej nocy u�yczyli nam schronienia, a dzi� po po�udniu maj� nas przewie�� �odzi� do Ni-moya, gdzie w miejscu wyznaczonym przez Deliambera czekaliby�my na naszych przyjaci�. Teraz widz�, �e b�dziemy musieli wynaj�� dwie lodzie. - Jeste�my ju� tak blisko Ni-moya? - spyta� Deliamber. - Jak nam powiedziano, dwie godziny �odzi� do miejsca, gdzie Steiche wpada do Zimru. Nagle �wiat wyda� si� Valentine'owi nie tak olbrzymi, a oczekuj�ce go obowi�zki nie tak przyt�aczaj�ce. Je�� gor�c� ryb�, wiedzie�, �e w pobli�u znajduje si� przyjazna osada, mie� �wiadomo��, �e dzikie ost�py zosta�y z ty�u - czy� to wszystko nie mog�oby podnie�� na duchu nawet Koronala? No tak, ale co z Zalzanem Kavolem i jego trzema ocala�ymi w walce z Metamorfami bra�mi? Wioska Liimen�w rzeczywi�cie le�a�a na wyci�gni�cie r�ki i liczy�a oko�o pi�ciuset niskich, p�askog�owych i ciemnosk�rych mieszka�c�w, kt�rych potr�jne, jarz�ce si� jak w�gle oczy z niejakim zdziwieniem popatrywa�y na przyby�ych w�drowc�w. Liime�scy rybacy mieszkali w skromnych, krytych strzech� chatach. W ma�ych ogr�dkach hodowali nie znane przybyszom ro�liny, kt�rych zbiory by�y zapewne dodatkiem do ryb, kt�re �owili z pomoc� flotylli pospolitych �odzi. Tutejsi Liimeni m�wili trudnym do zrozumienia narzeczem, ale Sleet potrafi� si� z nimi porozumie� i nie tylko wynaj�� jeszcze jedn� ��d�, ale tak�e kupi� za par� koron nowe ubrania dla Carabelli i Lisamon Hultin. Wczesnym popo�udniem wyp�yn�li do Ni-moya w towarzystwie czterech milcz�cych rybak�w. Rzeka i tu mia�a wartki nurt, ale na szcz�cie sko�czy�y si� ju� niebezpieczne progi i bia�e kipiele, tote� dwie �odzie bez przeszk�d torowa�y sobie drog� na p�noc. G�rskie urwiste obrze�a ust�pi�y miejsca szerokim dolinom aluwialnym, u�y�nionym czarnym rzecznym mu�em, a rolnicze wioski sta�y si� nieod��czn� cz�ci� krajobrazu. Steiche rozlewa�a swe wody coraz szerzej i powoli nabiera�a charakteru typowego szlaku wodnego. Monotoni� okolicy urozmaica�y miasta, i to wcale nie ma�e, aczkolwiek wobec ogromu otaczaj�cej je przestrzeni sprawia�y wra�enie wiejskich przysi�k�w. Wreszcie oczom podr�nych ukaza�y si� ciemne wody, kt�re si�ga�y hen po kres horyzontu, niczym otwarte morze. - To Zimr - o�wiadczy� Liimen stoj�cy przy sterze �odzi Valentine'a. - Tu ko�czy si� Steiche. Po lewej stronie jest pla�a w Nissimornie. Valentine spojrza� we wskazanym kierunku. Pla�a nie mia�a w sobie nic szczeg�lnego. By�a otoczona rz�dem palm o dziwnie poskr�canych pniach i ze �miesznie stercz�cymi pi�ropuszami czerwonych li�ci. Kiedy podp�yn�li bli�ej, na tle palm zamajaczy�y cztery wielkie, kud�ate, czworor�czne postaci siedz�ce wok� tratwy o znajomych kszta�tach, tratwy zwi�zanej w g�rze rzeki, napr�dce i z nier�wnych pniak�w. Skandarzy, zgodnie z umow�, czekali na reszt� towarzystwa. Rozdzia� 2 Zalzan Kavol nie widzia� niczego nadzwyczajnego w odbytym sp�ywie rzek�. Tak, ich tratwa podp�yn�a do prog�w, tak, on i jego bracia torowali sobie �erdziami drog� w�r�d g�az�w, tak, troch� nimi porzuca�o, ale nieszczeg�lnie, a potem dalej z pr�dem do pla�y w Nissimornie, gdzie rozbili ob�z, coraz bardziej niepokoj�c si�, co te� mog�o op�ni� sp�yw reszty towarzystwa. Skandarowi nie przysz�o do g�owy, �e inne tratwy mog�y si� rozbi�, ani te� nie spostrzeg� po drodze �adnych rozbitk�w. - Mieli�cie jakie� k�opoty? - spyta� najniewinniej w �wiecie. - Drobiazg, nie ma o czym m�wi� - odpowiedzia� ch�odno Valentine - Cieszmy si�, �e jeste�my razem, a poza tym powinni�my pomy�le� o przyzwoitym noclegu. Nie zwlekaj�c podj�li dalsz� podr� i znale�li si� w miejscu po��czenia Steiche z Zimrem. �eby uwierzy� w istnienie tak szerokiego zlewiska dw�ch rzek, trzeba je by�o zobaczy� na w�asne oczy, ale mimo wszystko ta wiara przychodzi�a Valentine'owi z trudem. W mie�cie Nissimorn, na po�udniowo-wschodnim brzegu po��czonych rzek, zostawili Liimen�w, a sami wsiedli na prom, kt�ry powi�z� ich do Ni-moya, najwi�kszego miasta kontynentu Zimroel, licz�cego trzydzie�ci milion�w mieszka�c�w. W Ni-moya Zimr zmienia� kierunek ze wschodniego na po�udniowo-wschodni. Rzeka i jej ostry zakr�t nadawa�y olbrzymiej megalopolii swoisty kszta�t. Rozci�ga�a si� ona na przestrzeni kilkuset mil zar�wno wzd�u� obu brzeg�w, jak i wzd�u� kilku p�nocnych dop�yw�w Zimru. Valentine i jego towarzysze przybyli od strony po�udniowych przedmie��, gdzie przewa�a�y dzielnice mieszkalne, kt�re stopniowo przechodzi�y w tereny uprawne, si�gaj�ce w g��b doliny Steiche. G��wna strefa miejska, ledwo jeszcze widoczna, le�a�a na p�nocnych brzegach i opada�a ku wodzie kolejnymi kondygnacjami bia�ych wie�owc�w o p�askich dachach. Obie cz�ci miasta ��czy�y sta�e linie prom�w i statk�w. Przep�yni�cie przez Zimr zabra�o podr�nym kilka godzin; zmierzcha�o ju�, kiedy zbli�ali si� do w�a�ciwego Ni- moya. Miasto mia�o bajkowy wygl�d. Zapalaj�ce si� w�a�nie �wiat�a wydobywa�y z mroku zielone wzg�rza i nieskazitelnie bia�e budowle. Wzd�u� portowych nabrze�y panowa� o�ywiony ruch mniejszych i wi�kszych statk�w. Pidruid, kt�re w pierwszych dniach w�dr�wki wydawa�o si� Valentine'owi tak pot�ne, by�o ma�� mie�cin� w por�wnaniu z tym kolosem. Tylko Skandarzy, Khun i Deliamber odwiedzili ju� kiedy� Ni-moya. Deliamber wykorzysta� czas podr�y promem, aby opowiedzie� o cudach tego miasta: o Mu�linowej Galerii - handlowych arkadach zawieszonych nad ziemi� na prawie niewidocznych linach; o Parku Legendarnych Zwierz�t, gdzie w warunkach przypominaj�cych naturalne �rodowisko �y�y najrzadsze okazy fauny, stworzenia, kt�re cywilizacja doprowadzi�a do niemal ca�kowitej zag�ady; o Kryszta�owym Bulwarze - ulicy zalewanej o�lepiaj�cym �wiat�em obrotowych reflektor�w; o Wielkim Bazarze, gdzie na pi�tnastu milach kwadratowych powierzchni, pod ci�giem ��to mieni�cych si� dach�w k��bi� si� labirynt uliczek z tysi�cami male�kich sklepik�w; o Muzeum �wiat�w i Izbie Czar�w, o Pa�acu Ksi���cym rozbudowanym do gigantycznych rozmiar�w, o kt�rym m�wiono, �e tylko Zamek Lorda Valentine'a mo�e go przewy�sza� urod� architektury, i o wielu innych niezwyk�o�ciach, kt�rych same nazwy brzmia�y w uszach Valentine'a tak, jakby by�y wzi�te z najbardziej fantastycznej ba�ni. Ale nie by� to czas na ba�nie. Orkiestra miejska sk�adaj�ca si� z tysi�ca instrument�w, szybuj�ce w powietrzu restauracje, wypchane ptaki o oczach z brylant�w musia�y zaczeka� do dnia, a� Valentine powr�ci tu w szatach Koronala. Kiedy prom zbli�a� si� do przystani, Valentine zgromadzi� wszystkich wok� siebie i powiedzia�: - Nadszed� czas, by ka�dy wybra� w�asn� drog�. Ja zamierzam uda� si� do Piliploku, a potem na Wysp�. Ceni�bym sobie wasze towarzystwo w tej podr�y, jak r�wnie� w dalszej, ale nie mog� wam niczego obieca� poza nie ko�cz�c� si� w�dr�wk�, a mo�e i przedwczesn� �mierci�. Mam ma�� nadziej� na sukces, widz� natomiast przed sob� mn�stwo przeszk�d. Czy mimo to ktokolwiek z was chce p�j�� ze mn�? - Cho�by i na koniec �wiata! - krzykn�� Shanamir. - Ja tak samo - powiedzia� Sleet, a za nim Vinorkis. - Chyba nie w�tpisz we mnie? - spyta�a Carabella. Valentine u�miechn�� si�. Spojrza� na Deliambera. - Tu wchodzi w gr� �wi�to�� kr�lestwa. Jak�e m�g�bym nie p�j�� za prawowitym Koronalem? - o�wiadczy� czarodziej. - Dla mnie to za trudne - powiedzia�a Lisamon Hultin. - Nie rozumiem, jak mo�na pozbawi� Koronala jego w�asnego cia�a. Ale nie mam innego zaj�cia, Valentine. Zostaj� przy tobie. - Dzi�kuj� wam wszystkim - rzek� Valentine. - I podzi�kuj� jeszcze raz, i to bardziej godnie, kiedy znajdziemy si� w paradnej sali na G�rze Zamkowej. - A czy nie potrzebujesz Skandar�w, panie? - spyta� Zalzan Kavol. Tego Valentine si� nie spodziewa�. - Wy te� chcecie i�� ze mn�? - Stracili�my w�z. �mier� rozerwa�a nasze braterskie wi�zi. Nie mamy czym �onglowa�. Przyznaj�, �e nie poci�ga mnie pielgrzymka, ale chc� ci towarzyszy� na Wysp� i dalej, tak jak i moi bracia. Je�li, oczywi�cie, nas potrzebujesz. - I to bardzo, Zalzanie Kavolu. Czy na kr�lewskim dworze jest stanowisko �onglera? B�dziesz je mia�, obiecuj� ci! - Dzi�kuj�, m�j panie - odpowiedzia� z powag� Skandar, bardzo wzruszony. - Jest jeszcze jeden ochotnik - odezwa� si� Khun. - Ty te�? - spyta� zdumiony Valentine. - Nie dbam o to, kto rz�dzi planet�, na kt�rej wiedzie mi si� nie najlepiej. Dbam natomiast o sw�j honor. Tylko dzi�ki tobie nie zgin��em w Fontannie Piurifayne. Zawdzi�czam ci �ycie i chc� ci s�u�y� najlepiej, jak potrafi�. Valentine potrz�sn�� g�ow�. - Zrobili�my dla ciebie to, co na naszym miejscu zrobi�aby ka�da cywilizowana istota. Nie ma mowy o �adnym d�ugu. - Ja patrz� na to inaczej - odpar� Khun. - Poza tym moje �ycie a� do teraz by�o banalne i p�ytkie. Opu�ci�em ojczysty Kianimot bez istotnego powodu. Tutaj post�powa�em niezbyt m�drze, za co omal nie zap�aci�em g�ow�. Musz� to zmieni�. Po�wi�c� si� twojej sprawie i w ko�cu mo�e sam uwierz� w jej s�uszno��. A je�li nawet zgin�, aby� ty zosta� kr�lem, nasze rachunki si� wyr�wnaj�. Godn� �mierci� sp�aci�bym te� d�ug wobec wszech�wiata za roztrwonione �ycie. Powiedz, przydam ci si� do czego�? - Witam ci� z ca�ego serca - rzek� Valentine. Prom zagwizda� przeci�gle i przycumowa� do przystani. T� noc sp�dzili w najta�szym, jaki mogli znale��, starym hoteliku portowym, w kt�rym by�a, co prawda, tylko jedna �azienka, ale gdzie dbano o czysto��, a �ciany zosta�y �wie�o pobielone wapnem. W pobliskiej gospodzie zjedli do�� obfity obiad, po kt�rym Valentine zaapelowa� o za�o�enie wsp�lnej kasy, a jej prowadzenie powierzy� Shanamirowi i Zalzanowi Karolowi, poniewa� to oni zdawali si� mie� najlepsze z ca�ego towarzystwa rozeznanie w warto�ci pieni�dza. Valentine'owi zosta�o sporo funduszy jeszcze z czas�w Pidruid, a Zalzan Kavol, ku zdziwieniu wszystkich, wysup�a� z g��boko schowanej sakiewki ca�� stert� dziesi�ciorojal�wek. Razem byli wystarczaj�co bogaci, aby dop�yn�� na Wysp� Snu. Nast�pnego ranka wykupili bilety na statek rzeczny, podobny do tego, kt�ry ich wi�z� z Khyntoru do Verfu, i rozpocz�li podr� do Piliploku, wielkiego portu przy uj�ciu Zimru do morza. Przew�drowali ju� przez Zimroel �adny szmat drogi, ale od wschodnich wybrze�y kontynentu nadal dzieli�y ich tysi�ce mil. Podr� po szerokiej, sp�awnej rzece mog�aby by� szybsza, gdyby nie to, �e statek zatrzymywa� si� w niezliczonych miastach i miasteczkach, takich jak Larnimisculus, Belka, Clarischanz, Flegit, Hiskuret, Centriun, Obliorn Yale, Salvamot, Gourkaine, Semirod, Cerinor, Haunfort Wielki, Impemond, Orgeliuse, Dambemuir i w wielu innych. Wci�� zawijali do niemal identycznych przystani. W ka�dej miejscowo�ci nad brzegiem rzeki bieg�a promenada z nieod��cznym szpalerem palm i alabandyn, w ka�dej sklepy by�y jaskrawo pomalowane, w ka�dej po w�skich uliczkach rozleg�ych bazar�w przepycha�y si� t�umy ludzi i w ka�dej nowi pasa�erowie, �ciskaj�c w gar�ci bilety, przypuszczali szturm na trap. �onglerzy nie zapomnieli jeszcze, �e s� �onglerami. Sleet wystruga� maczugi z wyproszonego u za�ogi drewna, Carabella zdoby�a pi�ki, a Skandarzy nie zaniedbywali po ka�dym posi�ku wynie�� ukradkiem kilku naczy�. W ten spos�b trupa skompletowa�a sprz�t i ju� na trzeci dzie� da�a podr�nym niez�e przedstawienie. Do wsp�lnej kasy wpad�o par� koron. Zalzan Kavol z dnia na dzie� odzyskiwa� dawn� pewno�� siebie, chocia� w sytuacjach, w kt�rych niegdy� p�on�c gniewem rozp�ta�by potworn� awantur�, teraz zachowywa� si� bardzo pow�ci�gliwie. Skandarzy wracali w rodzinne strony. Wida� by�o, jak s� podnieceni, kiedy stoj�c przy relingu patrzyli na przesuwaj�ce si� przed ich oczami wyp�owia�e od s�o�ca wzg�rza czy zadbane mie�ciny o schludnych uliczkach i drewnianych domach. Zalzan Kavol drobiazgowo opowiada� o pocz�tkach swojej kariery, o jej wzlotach i, nielicznych oczywi�cie, upadkach, o tym, jak pocz�tkowo kr��yli po okolicznych wsiach i miasteczkach, zapuszczaj�c si� powoli coraz dalej w g��b kontynentu, a raz nawet dotarli do Stenwamp i do Portu Saikforge, miast le��cych w g�rnym biegu Zimru, tysi�ce mil od wybrze�a. Wspomnia� te�, jakby mimochodem, o sporze z impresariern, co spowodowa�o, �e musieli szuka� szcz�cia na drugim ko�cu Zimroelu. Valentine podejrzewa�, �e ten sp�r nie by� zbyt �agodny i �e wynik�y z niego jakie� k�opoty z prawem, ale nie zadawa� Skandarowi �adnych pyta�. Pewnego wieczoru, po wi�kszej ilo�ci wina, Skandarzy zaintonowali pie�� - pierwszy raz, od kiedy Valentine ich pozna� - pie�� Skandar�w, ponur�, wisielcz�, z monotonnie powtarzaj�cym si� refrenem, na mod�� maszeruj�cych wojak�w, kt�rym ci��� ju� ramiona, a nogi odmawiaj� pos�usze�stwa: Strachu cie� W sercu mrok Smutek �zami Za�mi� wzrok. �mier� i �zy, �mier� i �zy, Id� w trop Tam gdzie my. Niejeden kraj Przeszed�em daleki Obce wzg�rza I domowe rzeki. �mier� i �zy, �mier� i �zy, Id� w trop Tam gdzie my. Smocze morza, L�dy p�aczu, Ju� ja domu Nie zobacz�. �mier� i �zy, �mier� i �zy, Id� w trop Tam gdzie my. Pie�� tchn�a bezdennym �alem i bezgranicznym b�lem, ale ko�ysz�cy si� w jej rytm �piewacy mieli tak przekomiczny wygl�d, �e Valentine i Carabella z trudem powstrzymywali si� od �miechu. Jednak w miar� powtarzania refrenu Valentine powa�nia�, a� w ko�cu ogarn�o go g��bokie wsp�czucie dla Skandar�w. Oni rzeczywi�cie spotkali na swej drodze �mier� i niedol�, i cho� teraz zbli�ali si� do domu, to znaczn� cz�� �ycia sp�dzili poza nim. A mo�e, pomy�la� Valentine, to nie jest takie proste by� Skandarem na Majipoorze, wielkim kud�atym stworem g�ruj�cym nad t�umem mniejszych i g�adkosk�rych istot. Lato sko�czy�o si� i na wschodzie Zimroelu nasta�a pora suszy, podczas kt�rej wiej� po�udniowe wiatry, ro�linno�� zapada w zimowy sen a� do wiosennych deszczy, a w ludziach, jak m�wi� Zalzan Karol, wyzwalaj� si� mroczne nami�tno�ci, popychaj�c ich do najgorszych zbrodni. Valentine pocz�tkowo uwa�a� ten region za mniej interesuj�cy od �r�dkontynentalnych d�ungli lub poro�ni�tego bujn� podzwrotnikow� ro�linno�ci� zachodniego wybrze�a., lecz powoli zacz�a mu si� podoba� jego pow�ci�gliwa, surowa uroda. Odetchn�� jednak z ulg�, kiedy po wielu dniach sp�dzonych na rzece, kt�ra zdawa�a si� nie mie� ko�ca, Zalzan Karol obwie�ci�, �e wida� ju� przedmie�cia Piliploku. Rozdzia� 3 Port Piliplok by� tak samo stary i tak samo rozleg�y jak jego bli�niaczy brat na przeciwleg�ym kra�cu kontynentu, port Pidruid, ale na tym ko�czy�o si� podobie�stwo obu miast. Pidruid by�o budowane bez planu i stanowi�o gmatwanin� ulic, alei i bulwar�w przeplataj�cych si� ze sob� przypadkowo, zgodnie z fantazj� kolejnych budowniczych, podczas gdy Piliplok zaprojektowano niezliczone tysi�ce lat temu z niemal maniakaln� precyzj�. Ten najwi�kszy wschodni port kontynentu roz�o�y� si� po po�udniowej stronie uj�cia Zimru do Morza Wewn�trznego. Rzeka osi�gn�a tu nieprawdopodobn� szeroko�� sze��dziesi�ciu czy siedemdziesi�ciu mil i ca�� t� szeroko�ci� wlewa�a do morza mu� i kamienie niesione przez siedem tysi�cy mil, m�c�c olbrzymie niebieskozielone wodne przestworza. P�nocna strona uj�cia ograniczona by�a kredowym urwiskiem, na mil� wysokim i kilka mil szerokim, widocznym nawet z Piliploku, kiedy poranne s�o�ce odbija�o si� w jego bia�ych �cianach. Nie by�o tam warunk�w do za�o�enia portu ani miasta, tote� urwisko przeznaczono na pustelni�. Przebywali w niej ci, kt�rzy po�wi�cili si� Pani i ju� od stu lat nie chcieli mie� nic wsp�lnego ze �wiatem zewn�trznym, kt�ry zreszt� odp�aca� im pi�knym za nadobne i �y� swoim �yciem. Miasto, kt�rego jedena�cie milion�w mieszka�c�w utrzymywa�o si� ze wspania�ego portu, podporz�dkowa�o mu wszystkie swoje mechanizmy i je�li port by� sterem, ono by�o ruf� statku, kt�ry nazywa� si� Piliplok. Najbli�ej portowego nabrze�a le�a�o centrum handlowe, za nim szed� przemys�, potem rozrywki i na ko�cu dzielnice mieszkalne, wyra�nie podzielone mi�dzy sob� pod wzgl�dem zamo�no�ci, nie przestrzegaj�ce natomiast zbytnio podzia��w rasowych. Miasto by�o wielkim skupiskiem Skandar�w - Valentine'owi zdawa�o si�, �e co trzecia osoba na ulicy nale�y do rodziny Zalzana Kavola - i ta wielka liczba rozpychaj�cych si� ow�osionych ramion mog�a ka�dego przybysza wprawi� w lekkie zak�opotanie. Mieszka�o tu tak�e sporo wynios�ych, arystokratycznych, dwug�owych Su-Suher�w, kupc�w handluj�cych luksusowymi towarami: najdelikatniejszymi tkaninami, bi�uteri� i najrzadszymi okazami r�kodzie�a sprowadzanego z r�nych prowincji. Valentine, czuj�c na policzkach gor�ce tchnienie po�udniowego wiatru, zaczyna� rozumie�, co Zalzan Kavol mia� na my�li m�wi�c o wyzwalanych przez ten wiatr nami�tno�ciach. - Czy on kiedykolwiek przestanie wia�? - spyta�. - Z pierwszym dniem wiosny - odpowiedzia� Zalzan Kavol. Valentine pomy�la�, �e wtedy b�dzie ju� daleko, ale szybko si� okaza�o, �e wcale nie jest to takie pewne. Razem z Zalzanem Kavolem i Deliamberem uda� si� do przystani Shkunibor, le��cej we wschodniej cz�ci portu, aby za�atwi� formalno�ci zwi�zane z podr� na Wysp�. Ca�ymi miesi�cami wyobra�a� sobie t� przysta� jako miejsce o ba�niowym blasku i pe�nej splendoru, majestatycznej architekturze, jednak rzeczywisto�� nijak si� mia�a do marze�. Nabrze�e portowe, z kt�rego odp�ywa�y statki z pielgrzymami, nie mia�o w sobie niczego z ba�ni czy legendy: pusta, go�a przestrze� z wal�cym si� budynkiem o �uszcz�cych si�, dawno nie malowanych �cianach, z powiewaj�cymi na wietrze strz�pami bander. Nigdzie nie by�o �ywej duszy. Po d�u�szych poszukiwaniach Zalzan Kavol znalaz� rozk�ad rejs�w, wywieszony w jakim� ciemnym k�cie wal�cego si� budynku. Wed�ug niego statki z pielgrzymami odp�ywa�y na Wysp� pierwszego dnia ka�dego miesi�ca - z wyj�tkiem jesieni. Ostatni wyszed� w morze tydzie� temu, w Dzie� Gwiazdy. Nast�pny wyp�ywa� za trzy miesi�ce. - Trzy miesi�ce! - krzykn�� Valentine. - Co b�dziemy tu robi� przez trzy miesi�ce? �onglowa� na ulicach? �ebra�? Kra��? Czytaj rozk�ad jeszcze raz! - Nic innego nie wyczytam - odpowiedzia� krzywi�c si� Skandar. - Wszystko przez te wiatry! Jestem za�lepiony mi�o�ci� do tego miasta, ale nie cierpi� go w porze wiatr�w. Parszywe szcz�cie! - Czy w tym sezonie nie wychodz� w morze �adne statki? - spyta� Valentine. - Tylko smocze - rzek� Skandar. - Co to za statki? - Rybackie, poluj� na smoki morskie, kt�re o tej porze roku odbywaj� gody i �atwo je mo�na podej��. Wiele tych statk�w ju� na pewno wyp�yn�o. Ale co nam po nich? - A jak daleko si� zapuszczaj�? - pyta� dalej Valentine. - A� trafi� na �owiska. Czasami nawet docieraj� do Archipelagu Rodamaunt. - Gdzie to jest? - Archipelag Rodamaunt to d�ugi �a�cuch wysp na Morzu Wewn�trznym, gdzie� w po�owie drogi mi�dzy nami a Wysp� Snu - po�pieszy� z wyczerpuj�c� odpowiedzi� Deliamber. - Czy te wyspy s� zamieszka�e? - Tak, i to g�sto. - �wietnie. Z pewno�ci� mi�dzy wyspami kwitnie jaki� handel. Co wy na to, �eby�my wynaj�li jeden z tych smoczych statk�w i dop�yn�li nim a� do Archipelagu, a tam zlecimy miejscowemu kapitanowi, aby nas przewi�z� na Wysp�? - Czemu nie - rzek� Deliamber. - Chyba nie ma przepisu zabraniaj�cego pielgrzymom podr�owania na innych statkach poza specjalnie dla nich przeznaczonymi? - O niczym takim nie s�ysza�em - zapewni� go Vroon. Zalzan Kavol mia� jednak zastrze�enia co do tego pomys�u. - Rybacy poluj�cy na smoki z pewno�ci� nie zechc� zawraca� sobie g�owy pasa�erami - powiedzia�. - Oni nie zajmuj� si� takim procederem. - Mo�e zaczn�, kiedy zobacz� par� rojali. - Nie by�bym tego pewny. Ich zaj�cie daje im niez�y doch�d. Mog� si� ba�, �e przyniesiemy pecha albo �e b�dziemy si� naprzykrza� i przeszkadza�. No i je�li wcze�niej natkn� si� na �owiska, nie zechc� nas zawie�� na Archipelag. A je�eli nawet zawioz�, to sk�d mo�na wiedzie�, �e znajdzie si� tam kto�, kto pop�ynie z nami dalej? - Mo�e masz racj� - zgodzi� si� Valentine - ale z drugiej strony to wszystko da si� �atwo zorganizowa�. Zamiast przez trzy najbli�sze miesi�ce przejada� pieni�dze w Piliploku, mo�na ich u�y� jako argumentu w rozmowie z kapitanem statku. Idziemy szuka� rybak�w! Przystanie, jedna za drug�, ci�gn�y si� wzd�u� wybrze�a przez kilka mil. Sta�y w nich dziesi�tki statk�w przygotowywanych do nowego, w�a�nie rozpoczynaj�cego si� sezonu. Te, kt�re �owi�y smoki morskie, mia�y identyczne kszta�ty i podobnie z�owieszczy wygl�d. By�y to kolosy o opas�ych kad�ubach i wysokich, fantazyjnych, potr�jnie rozwidlonych masztach. Na dziobach straszy�y z�biaste paszcze, a rufy wie�czy�y d�ugie wiechcie kolczastych ogon�w. Na zdobionych malowid�ami burtach biela�y rz�dy z�b�w i gro�nie �ypa�y ��te i purpurowe oczy. G�rne pok�ady by�y naje�one wyrzutniami harpun�w i ko�owrotami do sieci, a splamione krwi� pok�ady �wiadczy�y o tym, �e odbywa�y si� na nich rzezie. Valentine nie s�dzi�, aby statki-rze�nie by�y najw�a�ciwszym �rodkiem lokomocji na pokojow�, �wi�t� Wysp�, ale nie mia� wyboru. Zreszt� i �w wyb�r wkr�tce okaza� si� wielce w�tpliwy. Szli od statku do statku, od nabrze�a do nabrze�a, od suchego doku do suchego doku, a specjali�ci od mordowania smok�w wys�uchiwali ich propozycji bez jakiegokolwiek zainteresowania. Do pertraktacji Valentine wyznaczy� Zalzana Kavola, poniewa� kapitanami byli g��wnie Skandarzy, wi�c istnia�a wi�ksza szansa, �e przychylnie potraktuj� jednego ze swoich. Niestety, kapitanowie okazali si� niepodatni na wszelkie perswazje. - Wasz pobyt na pok�adzie b�dzie rozprasza� za�og� - powiedzia� pierwszy. - B�dziecie si� o wszystko potyka� i zaraz dostaniecie choroby morskiej. B�dziecie ��da� specjalnych pos�ug... - Nie przewozimy pasa�er�w - uci�� kr�tko drugi. - Takie s� przepisy. - Archipelag le�y za daleko na po�udnie. Niech�tnie tam si� zapuszczamy - o�wiadczy� trzeci. - M�wi si� - powiedzia� czwarty - �e smoczy statek, kt�ry zabiera na pok�ad obcych, nie wraca z morza. Wola�bym nie sprawdza�, czy to tylko przes�d. Mo�e jeszcze nie w tym roku. - Nie interesuj� mnie pielgrzymi - rzek� pi�ty. - Niech was Pani sama przeniesie, je�li ma tak� wol�. Na moim statku na pewno nie pop�yniecie. Sz�sty te� odm�wi�, dodaj�c, �e trac� tylko czas. Si�dmy to potwierdzi�. �smy, dowiedziawszy si� ju�, �e wycieczka szczur�w l�dowych pl�cze si� po dokach i szuka naiwnego, nawet si� im nie pokaza�. Dziewi�ty kapitan, stara, siwa, szczerbata, z wytartym futrem Skandarka, mimo �e te� nie chcia�a ich zabra�, okaza�a si� jednak do�� rozmowna i co� im poradzi�a. - Na przystani Prestimiona - powiedzia�a - znajdziecie kapitana Gorzvala z "Brangalyn". Gorzvalowi przytrafi�o si� ostatnio par� niefortunnych rejs�w i st�d wiadomo, �e ma pusto w kieszeni. Nie dalej jak wczoraj wieczorem s�ysza�am w tawernie, �e usi�uje zaci�gn�� jak�� po�yczk� na remont kad�uba. Mo�liwe, �e po�asi�by si� na dodatkowy zarobek. - A gdzie jest przysta� Prestimiona? - spyta� Zalzan Kavol. - Na samym ko�cu, za przystaniami Dekkereta i Kinnikena, tu� obok szalup ratunkowych. Godzin� p�niej, rzuciwszy jedno spojrzenie na "Brangalyn", Valentine pomy�la�, �e stanowisko w pobli�u szalup jest chyba najbardziej odpowiednim miejscem dla statku kapitana Gorzvala, gdy� wygl�da� on tak, jakby mia� za chwil� rozpa�� si� na kawa�ki. By� mniejszy i starszy od dotychczas ogl�danych, a w kt�rym� momencie d�ugiego �ywota jego kad�ub musia� zosta� nie�le nadwer�ony; na domiar z�ego poddany zosta� nast�pnie niefachowemu remontowi, o czym �wiadczy�y �le dopasowane wr�gi i dziwnie przechylona sterburta. Wymalowane tu� nad lini� wody oczy i z�by dawno straci�y magiczn� i odstraszaj�c� moc. Galeon by� przekrzywiony, szpice ogona od�amane w odleg�o�ci dziesi�ciu st�p od nasady, by� mo�e przez uderzenie rozdra�nionego smoka, a maszty z niewiadomych przyczyn by�y skr�cone. Za�oga, kt�ra do�� niemrawo uszczelnia�a i smo�owa�a pok�ad, nawija�a liny i cerowa�a �agle, przyj�a ich bez wi�kszego zainteresowania. Kapitan Gorzval pasowa� wygl�dem do swego statku. Wzrostu Lisamon Hultin albo nieco ni�szy, m�g� uchodzi� za kar�a w�r�d Skandar�w. Zezowaty na jedno oko, ze stercz�cym kikutem lewego zewn�trznego ramienia, ze zmatowia�ym szorstkim futrem, przygarbiony, sprawia� wra�enie zm�czonego �yciem i przegranego. O�ywi� si� jednak natychmiast, kiedy Zalzan Kavol zagadn�� go o podr� na Archipelag Rodamaunt. - Ilu? - spyta� kr�tko. - Dwunastu. Czterech Skandar�w, Hjort, Vroon, pi�cioro ludzi i jeden obcy. - M�wisz, �e jeste�cie pielgrzymami. Wszyscy? - Co do jednego. Gorzval zrobi� r�k� niedba�y znak oddaj�cy cze�� Pani i powiedzia�: - Wiecie o tym, �e przewo�enie pasa�er�w na statkach poluj�cych na smoki jest nielegalne. Jestem jednak d�u�nikiem Pani i chc� jej podzi�kowa� za ostatnio otrzymane �aski. Zrobi� dla was wyj�tek. P�acicie got�wk� i z g�ry. - Oczywi�cie - odpowiedzia� Zalzan Kavol. Valentine odetchn�� z ulg�. Statek by� n�dzny i w op�akanym stanie, a Gorzval to zapewne podrz�dnej klasy nawigator, o ile w og�le mo�na tu by�o m�wi� o jakiejkolwiek klasie, do tego do�wiadczany cz�sto przez nieszcz�cia, ale jedynie on chcia� z nimi rozmawia�. Gorzval wymieni� swoj� cen� i z widocznym przej�ciem oczekiwa� targu. Za��da� mniej ni� po�ow� sumy bezskutecznie oferowanej innym kapitanom, lecz mimo to Zalzan Karol, powodowany starym przyzwyczajeniem i dum�, spr�bowa� urwa� trzy rojale. Posz�o �atwo. Gorzval wyra�nie przera�ony ewentualn� utrat� klient�w, spu�ci� p�tora. Widz�c t� s�abo�� Zalzan Kavol nie zamierza� ust�pi�, ale Valentine zlitowa� si� nad nieszcz�snym kapitanem i uci�� spraw�. - Umowa stoi. Kiedy odp�ywamy? - Za trzy dni. Z trzech zrobi�o si� cztery. Gorzval m�wi� niejasno o potrzebie dodatkowych napraw, co faktycznie oznacza�o, jak odkry� Valentine, konieczno�� za�atania kilku naprawd� powa�nych dziur. Kapitan nie by� zdolny do takiego wysi�ku finansowego, p�ki nie spadli mu z nieba pasa�erowie i ich got�wka. Powtarzaj�c zas�yszane w tawernie plotki, Lisamon Hultin opowiedzia�a im, �e Gorzval, aby zdoby� pieni�dze na cie�l�, pr�bowa� zastawi� cz�� przysz�ego po�owu, lecz nie znalaz� ch�tnego. Dowiedzieli si� ponadto o nim, �e nie ma dobrej reputacji, �e wypowiadane przez niego s�dy nie ciesz� si� uznaniem, �e mu si� nie szcz�ci, �e jego za�oga jest �le op�acana i leniwa. Kiedy� przegapi� ca�e �owisko smok�w i wr�ci� z niczym do Piliploku, podczas innej wyprawy straci� r�k�, bo zaj�� si� potworem, kt�ry, jak si� okaza�o, jeszcze nie zdech�, a podczas ostatniego rejsu jaka� poirytowana bestia, uderzaj�c w �r�dokr�cie, omal nie pos�a�a "Brangalyn" na dno. - Chyba lepiej by�oby pop�yn�� na Wysp� wp�aw - podsumowa�a Lisamon swoje sprawozdanie. - Mo�e przyniesiemy naszemu kapitanowi wi�cej szcz�cia, ni� mia� dotychczas - rzek� Valentine. - Z takim optymizmem, m�j panie, powiniene� by� na G�rze Zamkowej najdalej do Dnia Zimy - za�mia� si� Sleet. Valentine mu zawt�rowa�, ale szybko spowa�nia�. Rzeczywi�cie, statek nie wzbudza� zaufania, a po nieszcz�ciach w Piurifayne nie chcia�by poprowadzi� tych ludzi ku nast�pnej katastrofie. Przecie� szli za nim, �lepo mu ufaj�c, opieraj�c si� tylko na wierze w sny, czary i enigmatyczn� pantomim� Metamorf�w. Jaki� to by�by dla niego wstyd i b�l, gdyby �piesz�c si� nadmiernie na Wysp�, zgotowa� im nast�pn� niedol�! A tu jeszcze ten sterany �yciem, kaleki kapitan, do kt�rego Valentine tak nieoczekiwanie poczu� sympati�. Je�li nawet jest prawd�, �e Gorzval by� przez ca�e �ycie niefortunnym marynarzem, to jeszcze nie znaczy, �e teraz nie b�dzie dobrym sternikiem, zw�aszcza wioz�c Koronala, kt�remu los r�wnie� nie sprzyja� i to tak bardzo, �e w ci�gu jednej nocy pozbawi� go tronu, pami�ci i to�samo�ci! W przeddzie� wyp�yni�cia "Brangalyn" Vinorkis odci�gn�� Valentine'a na stron� i odezwa� si� zafrasowany: - M�j panie, jeste�my obserwowani. - Sk�d wiesz? Hjort u�miechn�� si� i pog�adzi� pomara�czowe w�sy. - Mam niejakie do�wiadczenie w tym fachu. Zauwa�y�em jak taki jeden, niepozorny z wygl�du, Skandar, w��czy si� po dokach. Kt�ry� z cie�li okr�towych powiedzia� mi, �e wypytuje o ludzi Gorzvala, a zw�aszcza o pasa�er�w z "Brangalyn" i o to, dok�d p�yn�. Valentine zachmurzy� si�. - A ju� my�la�em, �e umkn�li�my im podczas przeprawy przez kontynent! - Musieli w Ni-moya powt�rnie wpa�� na nasz �lad. - W takim razie trzeba ich koniecznie zgubi� na Archipelagu. O ile dotr� tam za nami. Miej to towarzystwo na oku. Dzi�kuj� ci, Vinorkisie. - Nie dzi�kuj, panie, spe�niam sw�j obowi�zek. Rankiem podczas za�adunku statku Vinorkis wypatrywa� w�cibskiego Skandara w ka�dym zak�tku przystani, ale na pr�no. Szpieg zrobi� swoje i znikn��, pomy�la� Valentine. Teraz pa�eczk� przejmie nast�pny lojalny s�uga uzurpatora. Kiedy wychodzili w morze, wia� silny po�udniowy wiatr, ale smocze statki umia�y z nim walczy� i lawirowa� mi�dzy jednym a drugim podmuchem. Zabawa by�a m�cz�ca, lecz nie do unikni�cia, gdy� smoki morskie dawa�y si� upolowa� tylko podczas tej pod�ej pory roku. Na wszelki wypadek "Brangalyn" wyposa�ono w dodatkowy silnik, oczywi�cie o niezbyt wielkiej mocy, gdy� na Majipoorze zawsze by�y k�opoty z paliwem. Statek nabra� wiatru w �agle i manewruj�c z godno�ci�, cho� do�� niezdarnie, opu�ci� Piliplok. Morze Wielkie, zajmuj�ce prawie ca�� drug� p�kul�, z racji swego ogromu le�a�o poza zasi�giem statk�w. �egluga skupia�a si� na mniejszym morzu Majipooru, zwanym powszechnie Morzem Wewn�trznym, a przez marynarzy r�wnie� "ka�u��", cho� �eby t� "ka�u��" przeby� od wschodnich wybrze�y Zimroelu do zachodnich brzeg�w Alhanroelu, trzeba by�o pokona� jakie� pi�� tysi�cy mil morskich. Wody rozdziela�a le��ca w po�owie drogi Wyspa Snu - wystarczaj�co du�a, by by� �wiatem samym dla siebie, lecz za ma�a, by j� nazywa� kontynentem - i kilka �a�cuch�w niewielkich wysepek. Smoki morskie, kt�rych ilo�� szacowano na dziesi�� - dwana�cie wielkich stad, p�dzi�y �ywot w ci�g�ych podr�ach doko�a globu, co im zajmowa�o lata, dziesi�tki lat, a mo�e i wieki. Jak d�ugo �y�y, nikt naprawd� nie wiedzia�. Ka�dego roku letni� por� jedno z takich stad ko�czy�o podr� przez Morze Wielkie, mija�o Narabal i op�ywaj�c Zimroel od po�udnia zbli�a�o si� a� do Piliploku, ale poniewa� samice spodziewa�y si� m�odych, nie urz�dzano wtedy polowa�. Jesieni� m�ode si� rodzi�y, a kiedy horda osi�ga�a wietrzne wody mi�dzy Piliplokiem a Wysp� Snu, z portu wyp�ywa�y ca�e masy smoczych statk�w i rozpoczyna�y si� doroczne �owy. Polowano zar�wno na m�ode, jak i na stare sztuki, a te, kt�re prze�y�y, rusza�y na dalszy szlak wzd�u� po�udniowych wybrze�y Wyspy Snu, p�wyspu Stoienzar i kontynentu Alhanroel, by na dobre znikn�� na obszarach Morza Wielkiego. Tam, przez nikogo nie �cigane, za�ywa�y swobody a� do czasu, kiedy zn�w nadchodzi�a pora powrotu w okolice Piliploku. Smoki morskie by�y bezsprzecznie najwi�kszymi stworzeniami �yj�cymi na Majipoorze. Rodz�c si� mia�y zaledwie pi�� st�p d�ugo�ci, ale ros�y przez ca�e �ycie i dochodzi�y do znacznych rozmiar�w, chocia� nikt dok�adnie nie wiedzia�, jak du�ych. Kiedy sko�czy�y si� k�opoty, Gorzval okaza� si� niezwykle gadatliwym Skandarem. Zaprosi� podr�nych, by spo�ywali posi�ki przy jego stole i godzinami snu� opowie�ci o smokach morskich i ich legendarnych rozmiarach. Jeden, schwytany za panowania Lorda Malibora, mia� sto dziewi��dziesi�t st�p d�ugo�ci, inny, z czas�w Confalume'a, dwie�cie czterdzie�ci, a kiedy Prestimion by� Pontifexem, a Lord Dekkeret Koronalem, z�owiono sztuk� o ca�e trzydzie�ci st�p d�u�sz�. Ale rekordzist�, twierdzi� Gorzval, by� ten, kt�ry bezczelnie pojawi� si� u wej�cia do portu za panowania Thimina i Lorda Kinnikena, bo mierzy� ni mniej, ni wi�cej tylko r�wne trzysta pi�tna�cie st�p. Ten potw�r, znany potem jako Smok Lorda Kinnikena, uciek� nawet nie zadra�ni�ty, poniewa� ca�a flotylla smoczych statk�w w�a�nie znajdowa�a si� na po�owach, daleko w morzu. Przypuszczalnie widywano go w nast�pnych stuleciach, ostatni raz w roku, kiedy Lord Voriax zosta� Koronalem, ale gdy si� pojawia�, nikt nawet nie bra� harpuna do r�ki, gdy� powszechnie wierzono, �e ta bestia przynosi nieszcz�cie. - Teraz musi ju� mierzy� z pi��set st�p - powiedzia� Skandar - i modl� si�, �eby nie spotka� go na swojej drodze. Valentine widywa� czasami ma�e smoki morskie. Sprzedawano je na jarmarkach w ca�ym Zimroelu. Pr�bowa� nawet ciemnego, twardego, specyficznie pachn�cego mi�sa. Mi�so z wi�kszych sztuk, dochodz�cych nawet do pi��dziesi�ciu st�p, sprzedawano �wie�e tylko na wschodnim wybrze�u, gdy� z powodu trudno�ci z transportem nie mo�na by�o zaopatrywa� w nie rynk�w w g��bi kraju. Smoki jeszcze wi�ksze nie nadawa�y si� do jedzenia. Z ich mi�sa wytapiano t�uszcz, kt�ry s�u�y� jako olej nap�dowy, poniewa� na Majipoorze brakowa�o naturalnych zasob�w paliwa. Ko�ci smok�w, i tych du�ych, i tych ma�ych, mia�y powszechne zastosowanie w architekturze, poniewa� ich wytrzyma�o�� by�a r�wna stali, a znacznie �atwiej si� je uzyskiwa�o. Nie narodzone m�ode, cz�sto znajdowane w cia�ach martwych samic, z du�ym powodzeniem wykorzystywano w lecznictwie. Sk�ra smok�w, skrzyd�a smok�w, smok�w to, smok�w tamto, wszystko, wed�ug s��w kapitana, przynosi�o jak�� korzy�� i niczego nie marnowano. - To, na przyk�ad, jest smocze mleko - powiedzia� Gorzval podaj�c swoim go�ciom butelk� niebieskawego, prawie przezroczystego p�ynu. - Za butelk� czego� takiego w Ni-moya albo w Khyntorze p�ac� dziesi�� koron. Spr�bujcie, prosz�. Lisamon Hultin poci�gn�a ma�y �yk i splun�a na pod�og�. - Smocze mleko czy smocze siu�ki? - spyta�a. Kapitan u�miechn�� si� lodowato. - W Dulornie - powiedzia� - to, co wyplu�a�, kosztowa�oby ci� przynajmniej koron�, a i tak mia�aby� szcz�cie, je�li w og�le by� je dosta�a. - Pchn�� butelk� do Sleeta, lecz ten potrz�sn�� g�ow� przecz�co. Pchn�� do Valentine'a. Po chwili wahania Valentine podni�s� j� do ust. - Gorzkie - powiedzia� - i czu� je ple�ni�, ale nie takie z�e. Do czego s�u�y? Skandar poklepa� si� po udach. - Afrodyzjak! - zagrzmia�. - Pobudza witalno��! Rozpala krew! Przed�u�a �ycie! - Wskaza� jowialnie na Zalzana Kavola, kt�ry, nie zapraszany, poci�gn�� du�y haust p�ynu. - Widzicie? Ka�dy Skandar dobrze o tym wie! M�czyzny z Piliploku nie trzeba namawia� do wypicia smoczego mleka! - Smocze mleko? - zdziwi�a si� Carabella. - A wi�c one s� ssakami? - Tak, oczywi�cie. M�ode wyl�gaj� si� z jaj jeszcze w brzuchu matki. W jednym miocie bywa dziesi��, dwana�cie sztuk. Po ujrzeniu �wiat�a dziennego natychmiast rzucaj� si� do ssania sutk�w, kt�re samice maj� wzd�u� ca�ego podbrzusza. Dziwi ci� smocze mleko? - My�la�am, �e smoki s� gadami, a gady nie daj� mleka. - Smoki to smoki, i tyle. Napijesz si�? - Nie, dzi�kuj� - odpowiedzia�a. - Moje si�y witalne nie potrzebuj� �adnych podniet. Posi�ki w kajucie kapitana stanowi�y najmilsz� cz�� podr�y - jak oceni� po pewnym czasie Valentine. Gorzval by� dobroduszny i otwarty, jak na Skandara, no i jada� smaczne posi�ki z winem i mi�sem, r�nego rodzaju rybami, a tak�e z doskonale przyrz�dzanymi potrawami ze smoka. Lecz sam statek, do�� niedbale skonstruowany, poskrzypuj�cy i ciasny, nie zapewnia� ani odrobiny komfortu, a za�oga, w sk�ad kt�rej wchodzi�o kilkunastu Skandar�w, jacy� Hjortowie i ludzie, by�a niekomunikatywna i wr�cz wrogo nastawiona do pasa�er�w. Wynio�li �owcy smok�w - nawet taka banda o niezbyt szerokich horyzontach jak za�oga "Brangalyn", statku o zaszarganej opinii - wyra�nie dawali do zrozumienia, �e nie s� zadowoleni z obcych, pl�cz�cych si� tu i tam i wciskaj�cych nos w ich zawodowe tajemnice. Jeden Gorzval cieszy� si� z niecodziennych towarzyszy podr�y, ale mo�e w jego wypadku w gr� wchodzi�a wdzi�czno��, gdy� to ich pieni�dze pozwoli�y statkowi raz jeszcze wyj�� w morze. Znajdowali si� teraz daleko od l�du, znu�eni monotoni� zlewaj�cego si� morza i nieba, obu jednakowo szarych, jednakowo niebieskich, niezmiennie rozmywaj�cych wszelkie poczucie czasu i przestrzeni. Statek trzyma� kurs po�udniowo-wschodni a im bardziej oddala� si� od Piliploku, tym niebezpieczniejszy i gor�tszy stawa� si� wiatr, z kt�rym przysz�o mu si� zmaga�. - Nazywam go naszym przes�aniem - powiedzia� Gorzval - gdy� wieje prosto z Suwaelu. To taki ma�y prezent od Kr�la Sn�w, oczywi�cie r�wnie wyszukany, jak wszystko inne, co ten w�adca rozdaje. Morze by�o puste; ani wyspy na horyzoncie, ani dryfuj�cych pni, a przede wszystkim �adnego smoka. Tym razem, jak wida�, potwory oddali�y si� od wybrze�y Zimroelu; teraz p�awi�y si� zapewne w tropikalnych wodach wok� Archipelagu. Tylko ptaki gihorna przeci�ga�y od czasu do czasu nad "Brangalyn", przemierzaj�c szlak jesiennej w�dr�wki z wysp na Bagna Zimr. Owe bagna nie mia�y nic wsp�lnego z rzek� o tej samej nazwie, gdy� le�a�y na po�udniowo-wschodnich kra�cach kontynentu, o pi��set mil od jej uj�cia ko�o Piliploku. D�ugonogie, majestatycznie lec�ce ptaki by�y niew�tpliwie kusz�cym celem, nikt si� jednak nie sk�ada� do strza�u: morze musia�o by� bezpieczne dla wszystkich podr�nych. Pierwsze smoki pojawi�y si� w pobli�u statku podczas drugiego tygodnia podr�y. Gorzval wy�ni� je dzie� wcze�niej. - O smokach �ni ka�dy kapitan - wyja�ni�. - Nasze umys�y dostrajaj� si� do impuls�w wysy�anych przez te zwierz�ta. Wyczuwamy je z do�� znacznej odleg�o�ci. Jest taka kobieta, widzieli�cie j� pewnie w porcie, bez kilku z�b�w, nazywa si� Guidrag, kt�rej smoki �ni� si� ju� na tydzie� przed zbli�eniem si� do nich, a czasem nawet wcze�niej. Bierze kurs na miejsce widziane we �nie i zawsze trafia na ca�� �awic�. Je�li o mnie chodzi, wyczuwam je tylko na jeden dzie� naprz�d. Nie mam si� zreszt� czego wstydzi�, �aden kapitan nie jest tak dobry jak ta Guidrag. Teraz jednak mog� wam zagwarantowa�, �e b�dziemy mieli smoki przed dziobem za jakie� dziesi�� - dwana�cie godzin. Valentine nie mia� wiele zaufania do gwarancji sk�adanych przez Skandara. Jednak w po�owie nast�pnego ranka majtek z bocianiego gniazda zawo�a�: - Ahoj! Smoki, ahoj! Przed dziobem "Brangalyn" zaroi�o si� od dzikich bestii. Trzydzie�ci, czterdzie�ci, pi��dziesi�t, mo�e wi�cej. By�y ogromne i nie mia�y odrobiny wdzi�ku: brzuchate, szersze od statku, kt�ry na nie polowa�, o d�ugich t�ustych szyjach, ci�kich tr�jk�tnych �bach, kr�tkich p�askich ogonach z wyra�nie zaznaczon� lini� kr�gos�upa, biegn�c� wzd�u� wysoko sklepionych, niemal garbatych grzbiet�w. Najwi�ksz� osobliwo�� stanowi�y jednak smocze skrzyd�a, przypominaj�ce czarne jak noc skrzyd�a nietoperzy. Wyrasta�y z masywnyc