5526
Szczegóły |
Tytuł |
5526 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5526 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5526 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5526 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT SILVERBERG
�mier� nas roz��czy
To by�o jej pierwsze ma��e�stwo, jego si�dme. Ona
mia�a trzydzie�ci dwa lata, on trzysta sze��dziesi�t trzy;
stary dobry numer kwiecie�/grudzie�. W podr� po�lubn�
wybrali si� do Wenecji, Nairobi, �wi�tyni Rozkoszy w
Malezji i jednego z modnych kurort�w L-5, l�ni�cej
szklanej kuli ze s�o�cem na okr�g�o i wodospadami
sp�ywaj�cymi jak kaskady diament�w, a potem wr�cili do
jego cudownego podniebnego domu zawieszonego na
napr�onych cumach tysi�c metr�w nad powierzchni�
Pacyfiku, by rozpocz�� codzienn� cz�� swego wsp�lnego
�ycia.
Jej przyjaciele nie mogli si� z tym wszystkim
pogodzi�. - On ma dziesi�� razy tyle lat co ty! - m�wili.
- Jak mo�esz chcie� kogo� tak starego? - Marilisa
przyznawa�a, �e po�lubi�a Leo bardziej dla kaprysu ni� dla
czegokolwiek innego. By�a to kwestia impulsu; nag�y
gwa�towny skok. Ma��e�stwa nie trwaj� w ko�cu wiecznie -
trzydzie�ci czy czterdzie�ci lat, a potem idzie si� dalej.
Leo jednak by� mi�y, �agodny i w gruncie rzeczy ca�kiem
poci�gaj�cy. I tak bardzo jej pragn��. Naprawd� wydawa�
si� j� kocha�. Dlaczego jego wiek mia�by by� problemem?
Wygl�da� na trzydziestopi�ciolatka czy co� ko�o tego. W
obecnych czasach mo�na by�o wygl�da� tak m�odo, jak si�
chcia�o. Leo wykonywa� zalecenia Procesu sumiennie i na
czas, dwa razy na dekad�, i dzi�ki temu m�g� zachowa�
dziarsko�� i wigor m�odego ch�opca.
By�y oczywi�cie ma�e niedogodno�ci. Kiedy�, dawno,
dawno temu, Leo by� przyjacielem prababki Marilisy; mogli
by� nawet kochankami. Nie zamierza�a pyta�. Takie rzeczy
zdarzaj� si� i po prostu trzeba nauczy� si� z nimi �y�. Co
wi�cej, w towarzystwie nadal pokazywa�a si� trzecia �ona
Leo, Katrin, kobieta w wieku dwustu czterdziestu siedmiu
lat, lecz wygl�daj�ca najwy�ej na trzydzie�ci. Wci�� by�a
gdzie� w pobli�u. Leo nadal darzy� j� ciep�ymi uczuciami.
- Wspania�a kobieta, dobry i lojalny przyjaciel -
m�wi�. - Kiedy j� poznasz, polubisz j� tak samo jak ja.
- To by� trudny przypadek, zgoda. Ale r�wnie
przygn�biaj�ce by�o to, �e Leo mia� dzieci trzykrotnie
albo wi�cej starsze od niej. Jego przedostatni potomek,
syn Fiodor, mia� niezno�ny i arogancki zwyczaj puszczania
do niej oka i przesy�ania porozumiewawczych u�mieszk�w,
stuletni sukinsyn. - Chc�, �eby� pozna�a najnowsz�
zabawk� ojca - powiedzia� o niej kt�rego� razu, gdy
kolejny z syn�w-stulatk�w, dotychczas nieznany Marilisie,
pojawi� si� niespodziewanie. - Mo�emy si� ni� bawi�,
kiedy jest zm�czony. - Marilisa postanowi�a, �e kt�rego�
dnia odp�aci mu za to.
Mimo to nie mia�a powa�niejszych zastrze�e�. Leo by�
idealnym pierwszym m�em: m�drym, serdecznym, kochaj�cym,
troskliwym, szczodrym. Darzy�a go prawdziw� czu�o�ci�. Poza
tym by� niezwykle do�wiadczony �yciowo. Je�li ma��e�stwo z
nim przypomina�o troch� ma��e�stwo z Abrahamem Lincolnem
albo Augustem Cezarem, c�, niech tak b�dzie; Leo, podobnie
jak oni, by� wielkim cz�owiekiem. By� niesko�czenie
fascynuj�cy. By� jak siedmiu m��w zlanych w jedno. Niczego
nie �a�owa�a, zupe�nie niczego, naprawd�.
Wiosn� '87 jad� na Capri �wi�towa� pierwsz�
rocznic� swojego zwi�zku. Ich hotel to zrekonstruowana
rzymska willa na wschodnim zboczu Monte Tiberio:
alabastrowe �ciany z freskami w czerni i czerwieni, barwna
mozaika przedstawiaj�ca stworzenia morskie w marmurowej
wannie, szeroki trawertynowy taras z widokiem na morze.
Stoj� razem w ciemno�ciach, wpatrzeni w niesamowity
rozblask gwiazd. Niebo rozcina w�ski sierp ksi�yca. On
obejmuje j� ramieniem; ona wspiera g�ow� na jego piersi.
Ona, chocia� jest wysoka jak na kobiet�, ledwie si�ga mu
do szyi.
- Jutro o �wicie - m�wi Leo - ujrzymy B��kitn� Grot�.
A potem po po�udniu zejdziemy na d� do Jaskini Wielkiej
Matki. Zawsze dostaj� dreszczy, kiedy tam jestem. My�l� o
staro�ytnych mieszka�cach wysp czcz�cych sw� bogini� pod
t� ska��, gdzie� w okresie plejstocenu. O ich rytach i
rytua�ach, ofiarach, kt�re jej sk�adali.
- Czy to w�a�nie wtedy po raz pierwszy si� tu
pojawi�e�? - pyta ona, tonem lekkim i figlarnym. - Gdzie�
w okresie plejstocenu?
- C�, w gruncie rzeczy odrobin� p�niej. My�l�, �e to
by� Renesans. Leonardo i ja podr�owali�my razem z
Florencji...
- Ty i Leonardo obaj byli�cie w�a�nie tacy.
- W�a�nie tacy, to prawda. Ale nie tacy, je�li
pojmujesz, o co mi idzie.
- I Cosimo de Medici. Jeszcze jeden z dawnych dobrych
dni. Cosimo wydawa� takie wspania�e przyj�cia, tak?
- To by� Lorenzo - m�wi on. - Lorenzo Wspania�y, wnuk
Cosima. O wiele zabawniejszy od swego dziadka.
Przepada�aby� za nim.
- Kiedy m�wisz w ten spos�b wydaje mi si�, �e to ca�kiem
serio.
- Zawsze m�wi� serio. Nawet wtedy, kiedy �artuj�. -
Jego rami� obejmuje j� mocno. Leo nachyla si� i
sk�ada poca�unek w jej g�stych ciemnych w�osach. - Kocham
ci�.
- I ja ci� kocham - odpowiada ona. - Jeste� najlepszym
pierwszym m�em, jakiego dziewczyna mog�aby sobie
wymarzy�.
- A ty najwspanialsz� ostatni� �on�, jakiej mo�e
pragn�� m�czyzna.
Te s�owa zaskakuj� j�. Ostatnia �ona? Czy�by
zamierza� umrze� w przeci�gu najbli�szych dziesi�ciu,
dwudziestu czy trzydziestu lat? Jest stary - staro�ytny -
ale nikt nie ma poj�cia, jakie s� granice Procesu. Pi��set
lat? Tysi�c? Kto mo�e powiedzie�? Nikt, kogo sta� na
op�acenie kuracji, nie zmar� jeszcze �mierci� naturaln�,
przez czterysta lat, od kiedy wynaleziono Proces.
Dlaczego zatem on m�wi z takim przekonaniem o niej jako
o swojej ostatniej �onie? Mo�e �y� wystarczaj�co d�ugo, by
mie� jeszcze siedem, dziesi��, pi��dziesi�t �on.
Marilisa milczy przez d�ug� chwil�.
Potem pyta go, cicho, niepewnie.
- Nie rozumiem, dlaczego to powiedzia�e�.
- Co powiedzia�em?
- To, �e jestem twoj� ostatni� �on�.
On waha si� przez chwil�.
- Ale dlaczego mia�bym pragn�� innej, skoro mam ciebie -
odpowiada.
- Czy jestem idealna?
- Kocham ci�.
- Kocha�e� te� Tedesc� i Thane i Iavild� - m�wi ona. -
I Miaule i Katrin. - Liczy na palcach w ciemno�ci. Jednego
imienia brakuje. - Oraz... Syanth�. Widzisz, znam imiona
ich wszystkich. Musia�e� je kocha�, ale ma��e�stwa jednak
si� sko�czy�y. Musia�y si� sko�czy�. Bez wzgl�du na to,
jak bardzo kochasz dan� osob�, nie mo�esz przed�u�a�
ma��e�stwa w niesko�czono��.
- Sk�d to wiesz?
- Po prostu wiem. Wszyscy to wiedz�.
- Chcia�bym, �eby to ma��e�stwo nigdy si� nie
sko�czy�o - m�wi Leo. - Chcia�bym, �eby trwa�o i trwa�o i
trwa�o. Do ko�ca czasu. Czy to w porz�dku? Czy takie
pragnienie jest dopuszczalne, jak uwa�asz?
- Ale� ty jeste� romantykiem, Leo!
- Kim innym mog� by� dzisiejszej nocy, je�li nie
romantykiem? To miejsce; wiosenna noc; ksi�yc, gwiazdy,
morze; zapach kwiat�w w powietrzu. Nasza rocznica. Kocham
ci�. Nic nigdy si� dla nas nie sko�czy. Nic.
- Czy naprawd� mo�e tak by�? - pyta ona.
- Oczywi�cie. Na ca�� wieczno��, tak jak jest w tej
chwili.
Marilisa my�li od czasu do czasu o m�czyznach,
kt�rych po�lubi, gdy jej drogi z Leo rozejd� si�. Wie
bowiem, �e tak si� stanie. By� mo�e zostanie z Leo przez
dziesi�� lat, by� mo�e przez pi��dziesi�t; w ko�cu jednak,
pomimo wszelkich jego zapewnie�, �e b�dzie odwrotnie,
jedno z nich zechce p�j�� swoj� w�asn� drog�. Nikt
nie �eni si� na zawsze. Pi�tna�cie, dwadzie�cia lat, to
normalne. Sze��dziesi�t albo siedemdziesi�t, to ju� g�rna
granica.
Po�lubi wspania�ego atlet�, postanawia. A potem
filozofa; nast�pnie przyw�dc� politycznego; z kolei b�dzie
wolna przez par� dziesi�cioleci po to, by da� odpocz��
podniebieniu, by tak rzec, b�dzie to rodzaj przerywnika w jej
�yciu, a kiedy si� tym zm�czy, znajdzie sobie kogo�
zupe�nie innego, prostego m�czyzn�, kt�ry lubi polowa�,
pracowa� r�kami na polu, a potem �eglarza, z kt�rym
op�ynie �wiat, i mo�e kiedy stuknie jej trzysta lat,
po�lubi ch�opca, niewinnego osiemnasto-, czy
dziewi�tnastolatka, kt�ry nie mia� jeszcze swego
pierwszego Przygotowania, a potem... a potem...
Dziecinna zabawa. Zawsze jednak doprowadza j� w
ko�cu do �ez. Nieznani m�czy�ni czekaj�cy na ni� w
mglistej przysz�o�ci s� niewyra�nymi przejmuj�cymi
dreszczem zjawami, fantazjami, napawaj�cymi l�kiem,
nieprzyjaznymi. S� jak miecze, kt�re niechybnie spadn�
pomi�dzy ni� i Leo, i ona nienawidzi ich za to.
My�l o ma��e�stwie z tym samym m�czyzn� przez
rozleg�y bezkres czasu, kt�ry stanowi reszt� jej �ycia, jest
odrobin� niepokoj�ca - wywo�uje w niej poczucie
zamykaj�cych si� �cian, powoli, nieodwo�alnie, bezlito�nie
- lecz my�l o porzuceniu Leo jest jeszcze gorsza. By� mo�e
tak naprawd� go nie kocha, w ka�dym razie nie tak jak
wyobra�a sobie mi�o�� w najg��bszym sensie, lecz jest z
nim szcz�liwa. Chce z nim zosta�. Nie potrafi wyobrazi�
sobie odej�cia od niego i zwi�zania si� z kim� innym.
Ale oczywi�cie wie, �e to nast�pi. Ka�dego to
spotyka, w swoim czasie.
Ka�dego.
Leo para si� tradycyjn� sztuk� usypywania obraz�w z
piasku. To jego pi�tnasty czy dwudziesty zaw�d. By� ju�
architektem, archeologiem, projektantem baz kosmicznych,
zawodowym hazardzist�, astronomem, ponadto zajmowa� si�
paroma innymi, zupe�nie nie przystaj�cymi do siebie i
osza�amiaj�cymi rzeczami. Leo wymy�la siebie na nowo co
dekad� lub dwie. Jest to dla niego tak konieczne jak
wymogi samego Procesu. Pieni�dze nigdy nie stanowi�
problemu, poniewa� Leo �yje z odk�adanych zysk�w od
inwestycji poczynionych stulecia wcze�niej. Lecz nowe
wyzwanie - och, tak, zawsze nowe wyzwanie!
Marilisa nie wybra�a sobie jeszcze zawodu. Jest na
to o wiele za wcze�nie. Przecie� to dopiero jej pierwsze
�ycie, przed rozpocz�ciem Procesu, zaledwie faza
Przygotowania. W gruncie rzeczy jest jeszcze dzieckiem.
D�uba�a troch� w glinie, pisa�a wiersze, przez jaki�
czas komponowa�a muzyk�. Ostatnio zacz�a my�le� o
studiach ekonomicznych albo iberystyce. Bez w�tpienia
kariera, kt�r� rzeczywi�cie wybierze, b�dzie dotyczy�a
czego� zupe�nie innego. Ma jednak czas na decyzj�. Och,
czy� nie ma czasu!
Zaraz po Nowym Roku ona i Leo jad� do Antibes, by
wzi�� udzia� w wernisa�u najnowszego dzie�a Leo, kt�rego
kuratorem jest Lucien Nicolas, francuski przemys�owiec. Leo
i Lucien byli w zamierzch�ej przesz�o�ci kolegami ze
szkolnej �awy. Na lotnisku �ciskaj� si� serdecznie bez
ko�ca, niczym dawno roz��czeni bracia. Wygl�daj� nawet
odrobin� podobnie, dw�ch ciemnow�osych m�czyzn o pe�nych
twarzach, kwadratowych szcz�kach, nosach o szerokich
nozdrzach i silnie zaznaczonych, wydatnych wargach.
- Moja �ona Marilisa - m�wi wreszcie Leo.
- Jak cudownie - rzecze Lucien Nicolas. - Jak
wspaniale. - Przesy�a jej ca�usa.
Nicolas mieszka w przestronnej willi z widokiem na
Morze �r�dziemne, otoczonej pe�nym zieleni ogrodem, w
kt�rym czerwone kolce aloesu i ��te kwiaty akacji
odcinaj� si� osza�amiaj�co na tle palisady wysokich palm.
Powietrze tego styczniowego dnia jest przyjemne i
ciep�e mimo lekkiej m�awki. Przemys�owiec zaprosi�
wspania�e grono mi�dzynarodowych go�ci na premier�
dzie�a; s� w�r�d nich dyplomaci i prawnicy, poeci i
dramatopisarze, tancerki i �piewaczki operowe, fizycy,
astronauci, umys�owcy, rze�biarze i jasnowidze. Leo
przedstawia im wszystkim Marilis�. W przedpokoju do
wy�o�onej agatem sali jadalnej Marilisa s�ucha,
zachwycona, wieloj�zycznego gwaru rozm�w. Konwersacje
si�gaj� przez kontynenty, dziesi�ciolecia, pokolenia.
Wydaje jej si�, �e dochodz� j� imiona dawnych �on Leo -
Syanthy, Tedeski, Katrin? - lecz mo�liwe, �e si� myli.
Obiad to nadzwyczajna uczta pe�na przysmak�w.
Przysadzi�ci automatyczni s�u��cy przynosz� dania na
tacach zakrytych pokrywami z jakiego� egzotycznego metalu,
kt�ry l�ni rozszczepiaj�c �wiat�o. Co trzecie danie
ch�odny promie� b��kitnego �wiat�a opuszcza si� ze
szczeliny w suficie, a drugi czerwony promie� wytryskuje z
pod�ogi: spotykaj� si� w pobli�u wielkiego bloku czarnego
diamentu, kt�rym jest st�, w powietrze unosi si� �agodny
powiew palonego w�gla i wszyscy biesiadnicy s� znowu
g�odni, gotowi na kolejne delicje.
Posi�ek to symfonia smak�w i faktur. Zachowana jest
idealna harmonia pomi�dzy s�odkim i cierpkim, gor�cym i
zimnym, ostrym i �agodnym. Po r�owym mi�sie nadchodzi
bia�e, potem owoce, potem ser, potem znowu mi�so, innego
rodzaju, i delikatniejsze sery. Podawane jest kilkana�cie
gatunk�w win. Czasem danie jeszcze �yje, poruszaj�c si�
powoli po talerzu; Marilisa bierze przyk�ad z Leo, zwalcza
sw� boja�liwo��, chwyta i konsumuje z ogromn� przyjemno�ci�
swe ma�e wij�ce si� ofiary. Raz na jaki� czas talerz nale�y
zje�� razem ze znajduj�cym si� na nim daniem, co Marilisa
odkrywa zostaj�c nieco w tyle za pozosta�ymi go��mi i
na�laduj�c ich zachowanie.
Po uczcie nast�puje ods�oni�cie obrazu w atrium
poni�ej sali jadalnej. Go�cie zbieraj� si� na balkonie
jadalni i sufit atrium rozsuwa si�.
Obrazy Leo to olbrzymie kwadratowe konstrukcje
usypane z drobnego po�yskuj�cego piasku o wielu barwach,
zamkni�te w wysokiej ramie z topionej miedzi. Powierzchnia
ka�dego obrazu pozostaje dwuwymiarowa, ale mglisty zarys
trzeciego wymiaru jest zawsze widoczny, a nawet on stanowi
tylko odbicie tkwi�cej g��biej wielowymiarowej
r�norako�ci, wnikaj�cej pod tajemniczymi k�tami w materi�
obrazu. W tych kipi�cych piaskowych g��biach kryj� si�
studnie barwy, korzeniami osadzone w niewidocznych
mechanizmach kontroluj�cych ca�e dzie�o. Studniami tymi
strumienie male�kich l�ni�cych cz�steczek nieustannie
wydobywaj� si� na powierzchni�, w zgodzie ze zmieniaj�cymi
si� sygna�ami z g��bin. Istnieje tu nie ko�cz�ca si�
zmiana. W ka�dej kolejnej godzinie dzie�o Lea jest inne ni�
by�o wcze�niej.
Fala zdumienia podnosi si�, kiedy konstrukcja zostaje
ods�oni�ta, a potem rozlega si� burza oklask�w. Obraz
tworz� przeplataj�ce si� spirale w �agodnych pastelowych
barwach, �ukowate ornamenty, r�owe, b��kitne i
bladozielone, z cienkimi czarnymi kr�gami otaczaj�cymi je
i delikatnymi bia�ymi liniami wybiegaj�cymi ze �rodka w
grupach po trzy ku jaskrawoturkusowym granicom piasku.
Przyjaciele t�ocz� si� wok� tw�rcy, by mu pogratulowa�.
Gratuluj� nawet Marilisie. - To mistrz, absolutny mistrz!
- Marilisa tryumfuje.
P�niej tego samego wieczora wraca na balkon, by
sprawdzi�, czy zdo�a zauwa�y� pierwsze zmiany we wzorze.
Zazwyczaj s� one subtelne i bardzo drobne, ich wykrycie
wymaga sprawnego oka, lecz nawet w ci�gu swego kr�tkiego
�ycia z Leo Marilisa nauczy�a si� dostrzega�
najdrobniejsze przekszta�cenia.
Tym razem jednak �adne specjalne umiej�tno�ci nie
s� potrzebne. W przeci�gu nieca�ej godziny wspania�a
powierzchnia obrazu uleg�a znacz�cej transformacji. Gruba,
poszarpana czarna linia pojawi�a si� nagle w polu
widzenia, schodz�c niczym mroczna blizna z prawego g�rnego
rogu ku dolnemu lewemu. Marilisa nie widzia�a czego�
takiego nigdy dot�d. To jak rana w obrazie,
okaleczenie; wywo�uje w niej mimowolny okrzyk wstrz�su.
Gromadz� si� pozostali.
- Co to oznacza? - pytaj�. - Co on chce powiedzie�?
Kto� ubrany w afryka�ski str�j plemienny,
aczkolwiek z pewno�ci� nie Afrykanin, podaje
interpretacj�:
- Widzimy przepowiedni� roz�amu, zapowied� transformacji
naszej ery. Ciemna linia przesuwa si� brutalnymi
poci�gni�ciami przez �rodek naszego punktu ci�ko�ci. Tam,
czy widzicie, r�owe linie i b��kit? A potem opada ku
nieznanej krainie poza wschodni� granic� obrazu, ku
dziedzinie mitu, wielkiej apokalipsie.
Zostaje wezwany Leo. Jest spokojny. Lecz Leo jest
zawsze spokojny. Wzrusza ramionami w odpowiedzi na natarczywe
pytania. Obraz, m�wi, posiada swoje w�asne znaczenie, nie
podlegaj�ce dos�ownej interpretacji. Jest tym, czym jest,
niczym wi�cej. Stochastyczna regu�a w�ada zmianami w jego
dzie�ach. Wszystko jest przypadkowe. Poszarpana czarna
linia jest tylko poszarpan� czarn� lini�.
Z s�siedniej sali dobiegaj� d�wi�ki muzyki.
Pojawiaj� si� nowi s�u��cy, stwory z trzema metalowymi
nogami i jednym teleskopowym ramieniem, proponuj�c likiery
i winiaki. Go�cie rozmawiaj� cicho i �miej� si�.
- Mistrz - m�wi� Marilisie ponownie. - Absolutny mistrz!
Lubi pyta� go o odleg�� przesz�o�� - o dziwaczne i
niemal zapomniane dwudzieste trzecie stulecie, o szorstkie
i dynamiczne dwudzieste czwarte. On jest jak jaki� wielki
pos�g bohatera wy�aniaj�cy si� z opar�w przesz�o�ci,
uciele�niaj�cy swoj� osob� wiedz� epok, kt�re dla niej s�
tylko legend�.
- Powiedz mi, jak ludzie si� wtedy ubierali - b�aga
go. - Co m�wili, w co si� bawili, gdzie lubili je�dzi� na
wakacje. I jeszcze budynki, architektura: jak wszystko
wygl�da�o? Spraw, �ebym poczu�a, jak to by�o: d�wi�ki,
zapachy, ca�y smak minionych dawno czas�w.
On �mieje si�.
- Wiesz, to wszystko si� ca�kiem miesza. Im d�u�ej
�yjesz, tym bardziej zabagniony masz umys�.
- Och, wcale ci nie wierz�! My�l�, �e wszystko
�wietnie pami�tasz. Opowiedz mi o swoim ojcu i matce.
- M�j ojciec i matka... - Wypowiada te s�owa w
zamy�leniu, jakby by�y dla niego nowymi poj�ciami. - M�j
ojciec... by� wysoki, nawet wy�szy ode mnie... by�
matematykiem albo mo�e kompozytorem, kim� r�wnie
wydumanym...
- A jego oczy? Jakiego koloru mia� oczy?
- Jego oczy... nie wiem, by�y bardzo niezwyk�e, ale
nie potrafi� powiedzie� ci, w jaki spos�b - dziwnej barwy
albo bardzo g��bokie - by�o co� w jego oczach... - Milknie
powoli.
- A twoja matka?
- Moja matka. Tak. - Wpatruje si� w przesz�o�� i
wydaje si�, �e nie widzi tam nic opr�cz mg�y i dymu. -
Moja matka. Po prostu nie wiem, co ci powiedzie�. Nie
�yje, zdajesz sobie spraw�. Ju� od dawna. Od setek lat.
Oboje umarli przed wynalezieniem Procesu. To wszystko by�o
tak dawno, Mariliso.
Wida�, �e to wszystko nie sprawia mu przyjemno�ci.
- W porz�dku - m�wi ona. - Nie musimy o nich
rozmawia�. Ale opowiedz mi przynajmniej o ubraniach. Co
nosi�e� jako m�ody m�czyzna? Czy ludzie lubili wtedy
ciemniejsze kolory? Albo jedzenie, ulubione potrawy.
Cokolwiek. Kszta�ty codziennych przedmiot�w. W jaki spos�b
si� r�ni�y?
Pos�usznie pr�buje o�ywi� dla niej odleg��
przesz�o��. Obrazy pojawiaj� si�, chocia� zamazane,
chocia� niewyra�ne. Obco��, dziwaczny dotyk rzeczy sprzed
wielu stuleci. Ktokolwiek powiedzia�, �e przesz�o�� to
inna kraina, mia� racj�; za� Leo jest mieszka�cem tej
krainy. M�wi o zapomnianych pojazdach, stylach, ideach,
smakach. Ona usilnie pr�buje zrozumie� jego s�owa,
gorliwie wychwytuje konkretne znaczenia z bukiet�w
mglistych wra�e�. W jaki� spos�b przesz�o�� wydaje si� jej
r�wnie wa�na co przysz�o��, a mo�e nawet wa�niejsza. W
przesz�o�ci Leo prze�y� tak wielk� cz�� swojego �ycia.
Jego gigantyczna przesz�o�� rozci�ga si� przed ni� niczym
niesko�czona pusta r�wnina. Marilisa musi znale�� drog�
przez ni�; musi okre�li� swoje po�o�enie, zorientowa� sw�j
wewn�trzny kompas, w przeciwnym bowiem razie zagubi si�.
Nadchodzi czas, by Leo ponownie podda� si�
zabiegowi Procesu. Robi to co pi�� lat i pozostaje w
klinice przez jedena�cie dni. Ona chcia�aby mu
towarzyszy�, ale przepisy zabraniaj� wpuszczania go�ci,
nawet w przypadku ma��onk�w. Zabiegi s� trudne i
delikatne. Pacjenci znajduj� si� w stanie os�abionej
odporno�ci.
A wi�c on odje�d�a bez niej, by ponownie zosta�
odm�odzonym. Eleganckie homeostatyczne techniki
automatycznej bioenergetycznej korekcji uchroni� go przed
zmarszczkami, zwisaj�cym brzuchem, pogarszaj�cym si�
wzrokiem, siwiej�cymi w�osami i wapniej�cymi �y�ami na
nast�pn� dekad�.
Marilisa nie ma poj�cia, jak naprawd� wygl�da
Proces. Wyobra�a sobie Leo siedz�cego cierpliwie dzie� po
dniu w jakim� dziwacznym, przypominaj�cym �ono, pojemniku,
pokrytego od st�p do g��w g�st� mas� ciep�ej, dr��cej
b�blowatej galaretki, tylko z g�ow� na wierzchu, podczas
gdy starcze trucizny wyci�gane s� z niego przez
skomplikowany system ssawek i rurek, a wspania�e fluidy
nowej m�odzie�czo�ci pompowane s� do �rodka. Z tego co
wie, ca�y zabieg ogranicza si� do jednego zastrzyku, tak
jak zabieg Przygotowania, kt�ry ona przechodzi co kilka
lat, by utrzyma� dobr� form�, dop�ki nie osi�gnie
odpowiedniego wieku do rozpocz�cia Procesu.
Wkr�tce po wyje�dzie Leo jego syn Fiodor sk�ada
Marilisie nieoczekiwan� wizyt�. Fiodor jest dzieckiem
Miaule, pi�tej �ony Leo. Ma��e�stwo z Miaule by�o
najkr�tsze, trwa�o tylko osiem lat. Marilisa nigdy nie
pyta�a, dlaczego. Nie wie nic pewnego o poprzednich
ma��e�stwach Leo i woli, �eby tak pozosta�o.
- Twojego ojca tu nie ma - Marilisa m�wi z miejsca,
kiedy tylko znajduje �lizgacz Fiodora zacumowany w doku ich
podniebnego domu.
- Nie przyjecha�em z wizyt� do niego. Chcia�em
zobaczy� ciebie. - Fiodor to kr�py, muskularny m�czyzna z
nisko osadzonym �rodkiem ci�ko�ci, w niczym zewn�trznie
nie przypominaj�cy swojego wysokiego ojca. Jego figlarny
p�u�mieszek jest dwuznaczny, drapie�ny, irytuj�cy.- Nie
znamy si� tak dobrze, jak powinni�my, Mariliso. Jeste� w
ko�cu moj� macoch�.
- No i co z tego? Masz p� tuzina macoch. - Czy to
prawda? Czy �ony przed Miaule mog� by� r�wnie� uwa�ane za
jego macochy, z formalnego punktu widzenia?
- Ty jeste� najnowsza. Najbardziej tajemnicza.
- Nie ma we mnie nic tajemniczego. Jestem straszliwie
nieciekawa.
- Ale najwyra�niej nie dla mojego ojca. - W oku
Fiodora pojawia si� z�o�liwy b�ysk. - Czy zamierzacie mie�
dzieci?
Ta sugestia zaskakuje j�. Nigdy nie rozmawiali o
tym z Leo; nigdy nawet o tym nie my�la�a.
Gniewnie odpowiada:
- Nie s�dz�, by by�a to twoja...
- On b�dzie chcia�. Zawsze chce.
- A zatem b�dziemy je mieli. Za dwadzie�cia lat, by�
mo�e. Albo za pi��dziesi�t. Kiedy b�dzie wydawa�o si� to
w�a�ciwe. Na razie w zupe�no�ci wystarczamy sobie sami. -
Fiodor znalaz� zupe�nie nowy poziom, na kt�rym potrafi
wyprowadzi� j� z r�wnowagi, i ona jest za to na niego tym
bardziej w�ciek�a. Odwraca si�. - Je�li mi wybaczysz,
Fiodorze, jestem zaj�ta...
- Poczekaj. - Wyci�ga r�ce, obejmuje j� w pasie,
�ciskaj�c odrobin� za mocno, po czym rozlu�nia uchwyt,
trzymaj�c �agodniej, niemal z uczuciem. - Nie powinna� by�
teraz sama. Przyjed� do mnie na kilka dni, kiedy on jest w
klinice.
Patrzy na niego pa�aj�cym wzrokiem.
- Nie gadaj g�upstw.
- Zachowuj� si� tylko go�cinnie, matko.
- Z pewno�ci� bardzo by go rozbawi�o, gdyby to
s�ysza�.
- Zawsze bawi�o go to, co robi�. Chod�. Spakuj rzeczy
i jed�my. Czy nie uwa�asz, �e tobie r�wnie� nale�y si�
troch� rozrywki?
Nie kryj�c swego gniewu i niech�ci Marilisa m�wi:
- O co w�a�ciwie chodzi, Fiodorze? Szukasz zemsty?
Pr�bujesz wyr�wna� z nim jakie� rachunki?
- Zemsta? Zemsta? - Fiodor wydaje si� szczerze zdziwiony.
- Dlaczego mia�bym chcie� si� m�ci�? Czym on, w ko�cu, dla
mnie jest?
- Twoim ojcem, na przyk�ad.
- C�, tak. To mu przyznam. Ale co z tego? To wszystko
wydarzy�o si� tak dawno temu. - Wybucha �miechem. Wydaje
si� niemal rozbawiony. - Jeste� tak� staromodn�
dziewczyn�, Mariliso!
Kilka godzin po tym, jak udaje jej si� pozby�
Fiodora, pojawia si� kolejny nieoczekiwany i niechciany
go��: Katrin. Przynajmniej Katrin jest na tyle uprzejma,
�e dzwoni, lec�c jeszcze nad Newad�, by powiedzie�, �e
wpadnie. Marilisa boi si� odm�wi�. Wie, �e Leo chcia�by,
by si� zaprzyja�ni�y. Ca�kiem prawdopodobne, �e sam stoi
za t� wizyt�. Je�li odprawi Katrin, Leo dowie si� o tym, i
poczuje si� zraniony. A bardzo nie chcia�aby zrani� Leo.
Nie jest w stanie przyzwyczai� si� do pi�kna
Katrin: tej subtelnej anielsko�ci, kt�ra wygl�da tak
nierealnie w�a�nie dlatego, �e jest realna. Katrin
wygl�da jakby naprawd� mia�a trzydzie�ci lat, z�otow�osa
i l�ni�ca w pierwszym migotliwym rozkwicie m�odo�ci.
Katrin by�a �on� Leo przez czterdzie�ci lat. Estil i Liss,
dzieci pochodz�ce z ich zwi�zku, maj� ju� blisko dwie�cie
lat. Ogrom przesz�o�ci Katrin z Leo wisi nad Marilis� jak
jaki� ogromny megalityczny g�az.
- Rozmawia�am z Leo dzi� rano - oznajmia Katrin. - Czuje
si� bardzo dobrze.
- Rozmawia�a� z nim? Ale� mnie powiedziano, �e nikomu
nie wolno...
- Och, moja droga, czterdzie�ci razy je�dzi�am do
tamtego miejsca! Znam tam wszystkich. Kiedy dzwoni�, od razu
mnie ��cz�. Leo przesy�a ci najgor�tsze pozdrowienia.
- Dzi�kuj�.
- Wiesz, on strasznie ci� kocha. By� mo�e bardziej,
ni� to dla niego dobre. Jeste� wielk� mi�o�ci� jego �ycia,
Mariliso.
Marilisa czuje fal� irytacji i pozwala jej
wyp�yn�� na powierzchni�.
- Och, Katrin, b�d� ze mn� szczera! Jak�e mog�abym w co�
takiego uwierzy�? - I co ona ma na my�li m�wi�c, �e Leo
kocha j� "by� mo�e bardziej ni� to dla niego dobre"?
- Powinna� mi uwierzy�. Musisz, w gruncie rzeczy.
Odby�am z nim wiele d�ugim rozm�w na tw�j temat. On ci�
wprost ub�stwia. Zrobi�by dla ciebie wszystko. Nigdy
czego� takiego nie prze�ywa�. Posiadam absolutny dow�d na
to. Nie ze mn�, nie z Tedesk�, nie z Thane, nie z...
Recytuje ca�� reszt� listy: Syantha, Miaule,
Iavilda, podczas gdy Marilisa odlicza kolejne imiona w
my�lach. Mog�yby to robi� razem jako rodzaj ch�ralnej
recytacji, litanii imion �on, lecz Marilisa zachowuje
ponure milczenie. Jest ju� zm�czona tymi imionami. Nie
podoba jej si�, �e Katrin rozmawia z Leo o niej; nie
podoba jej si�, �e Katrin w og�le rozmawia jeszcze z Leo.
Musi jednak, najwyra�niej, zaakceptowa� ten fakt. Katrin
biega po domu, podziwiaj�c to, podniecaj�c si� g�o�no
tamtym. Dla uczczenia bliskiego powrotu Leo przywioz�a
prezent, male�ki artefakt, zielonkawy ma�y pos��ek z br�zu
wydobyty z dna morskiego u wybrze�y Grecji, tak oblepiony
skorupiakami, �e trudno jest stwierdzi�, co przedstawia.
Jaka� posta�, �ucznik, by� mo�e, trzymaj�cy �uk, kt�ry
straci� ci�ciw�. Leo jest kolekcjonerem antycznych
bibelot�w. Male�kie fragmenty przesz�o�ci s� powyk�adane w
eleganckich pude�kach w ka�dym pokoju ich domu. Marilisa
okazuje nale�n� wdzi�czno��. - Leo b�dzie zachwycony -
m�wi. - To idealny prezent dla niego.
- Tak. Wiem.
Tak. Wiesz.
Marilisa proponuje drinki. Skubi� ma�e wykwintne
ciasteczka i gaw�dz�. Dwie �adne m�ode zamo�ne kobiety
sp�dzaj�ce razem przyjemne popo�udnie, lecz jedna z nich
jest o dwie�cie lat starsza od drugiej. Dla Marilisy jest
to jak przyjmowanie Kleopatry albo Heleny Troja�skiej.
Nieodwo�alnie rozmowa powraca znowu do Leo.
- Naj�agodniejszy cz�owiek, jakiego zna�am - m�wi
Katrin. - Je�li ma jak�� wad�, to chyba t�, �e jest zbyt
�agodny. Co jaki� czas wystawia� si� na wielki b�l tylko
po to, by unikn�� zranienia innej osoby. Nie
potrafi rozczarowywa� ludzi, zawodzi� kogokolwiek w
jakikolwiek spos�b, rani� kogokolwiek, bez wzgl�du na
w�asne cierpienie, wstrz�sy, b�l. M�wi� o b�lu
emocjonalnym, oczywi�cie.
Marilisa nie chce s�ysze� z ust Katrin �adnych
opowie�ci o wadach Leo, jego zaletach, czy czymkolwiek
innym. Jest jednak pos�uszn� �on�; doczekuje ko�ca wizyty
i obejmuje Katrin z czym� nieodr�nialnym od sympatii, po
czym stoi w doku patrz�c, jak �lizgacz Katrin odcumowuje i
z wizgiem odp�ywa ku p�nocnemu niebu. Wtedy, dopiero,
pozwala sobie na p�acz. Rozmowa, nast�puj�ca tak szybko po
naj�ciu Fiodora, wyprowadzi�a j� z r�wnowagi. Rozpami�tuje
j� teraz w my�lach, szukaj�c ukrytych prawd, znanych
wszystkim opr�cz niej. Rzekoma wielka mi�o�� Leo do niej.
Nieumiej�tno�� Leo ranienia innych, bez wzgl�du na w�asne
koszty. "Wiesz, on ci� strasznie kocha. By� mo�e bardziej,
ni� jest to dla niego dobre". I nagle Marilisa zna
odpowied�. Leo kocha j�, to prawda. Leo zawsze kocha swoje
�ony. Jednak ma��e�stwo jest u swych podstaw pomy�k�; ona
jest dla niego o wiele za m�oda, niedo�wiadczona,
nieuformowana; tym, czego on naprawd� potrzebuje, jest
kobieta w rodzaju Katrin, staro�ytna pod swoj� mask�
pi�kna, i niesko�czenie, diabolicznie m�dra. Rzeczywisto��
jest taka, teraz to widzi, �e Leo ju� znudzi� si� swoj�
now� m�od� �on�, czuje si� w gruncie rzeczy nieszcz�liwy
w ma��e�stwie, lecz ma zbyt dobre serce, by powiedzie� jej
prawd�, tote� przekr�ca j�, opowiadaj�c o ma��e�stwie,
kt�re przetrwa po wsze czasy. I zwierza si� Katrin,
powierzaj�c jej brzemi� swojej niedoli.
Je�li cokolwiek z tego jest prawd�, my�li Marilisa,
to powinnam od niego odej��. Nie mog� prosi� go, �eby
cierpia� w niesko�czono�� z �on�, kt�ra nie mo�e da� mu
tego, co potrzebuje.
Zastanawia si�, jak p�acz wp�yn�� na jej wygl�d, i
w��cza lustro przed sob�. Tak, oczy ma czerwone i
opuchni�te. Ale co to jest? Linia, w k�ciku oka? Pocz�tek
zmarszczek? Te w�tpliwo�ci i sprzeczno�ci nagle j�
postarzaj�: czy to mo�liwe? I jeszcze to? Siwy w�os?
Wyrywa go i przygl�da mu si�; kiedy jednak trzyma go pod
tym czy innym k�tem, wydaje si� on tak samo ciemny jak
wszystkie pozosta�e. Iluzje. Nadmiernie pobudzona
wyobra�nia, to wszystko. Do diab�a z Katrin! Do diab�a z
ni�!
Pomimo to udaje si� na szybkie badanie
gerontologiczne dwa dni przed zapowiedzianym powrotem Leo
z kliniki. Do nast�pnego zastrzyku w ramach Przygotowania
ma jeszcze sze�� miesi�cy, ale by� mo�e par� oznak
starzenia zaczyna pojawia� si� przedwcze�nie.
Przygotowanie op�nia nadej�cie starzenia, ale nie
powstrzyma go ca�kowicie, tak jak robi to Proces; i czasem
zdarza si�, jak s�ysza�a, �e ludziom w wieku bezpo�rednio
przed-Procesowym wyrasta kilka siwych w�os�w, pojawia si�
na twarzy kilka zmarszczek, podczas gdy oni oczekuj� na
pe�ny zabieg, kt�ry na zawsze uczyni ich odpornymi na
zakusy czasu.
Doktor nie chce przyspieszy� terminu jej
najbli�szego zabiegu Przygotowania, ale potwierdza, �e
pojawi�o si� kilka drobnych zmian, i wysy�a j� pi�tro
ni�ej, gdzie zostan� dokonane szybkie kosmetyczne retusze.
- Nie b�dzie gorzej, prawda? - pyta go Marilisa, a on
�mieje si� i odpowiada, �e wszystko mo�na naprawi�,
wszystko, wszelkie oznaki �wiadcz�ce o tym, �e bli�ej jej
do czterdziestych urodzin ni� do trzydziestych mog� by�
b�yskawicznie, bezbole�nie i po cichu usuni�te. Nie podoba
jej si� jednak, �e si� starzeje, nawet w tak drobnym
zakresie, podczas gdy wsz�dzie doko�a otaczaj� j� ludzie o
wiele starsi od niej - jej m��, jego wiele by�ych �on, jego
chmara dzieci - kt�rych cia�a zamro�one s� na zawsze w
idealnej niezagro�onej m�odzie�czo�ci. Gdyby tylko mog�a
rozpocz�� Proces teraz i sko�czy� ju� z tym! Wci�� jest
jednak za m�oda. Wyniki bada� s� jednoznaczne; zabieg na
obecnym etapie jej rozwoju kom�rkowego by�by nie tylko
nieefektywny, m�g�by w istocie zagrozi� jej zdrowiu.
B�dzie musia�a zaczeka�. I czeka�, i czeka�, i czeka�.
Potem wraca Leo, od�wie�ony, pe�en wigoru,
tryskaj�cy �yciem. Marilisa wiele razy towarzyszy�a
ludziom �wie�o po Procesie - swoich rodzicom, dziadkom,
pradziadkom - i wie, czego oczekiwa�; ale i tak trudno
jest jej dotrzyma� mu kroku. Leo jest morderczo radosny,
na�adowany niemal przyt�aczaj�c� pasj�, pe�en pomys��w i
ambitnych plan�w. Pokazuje jej projekty sze�ciu nowych
obraz�w, zamierzenie godne dziesi�ciolecia powsta�e w
jednej chwili. Proponuje, by wydali przyj�cie dla trzystu
os�b. Sugeruje, by odbyli wielk� podr� dla uczczenia ich
nast�pnej rocznicy - b�dzie to ich pi�ta - by ujrzeli cuda
�wiata, piramidy egipskie, �wi�tyni� Taj Mahal, dno Rowu
Mindanao. Albo podr� na ksi�zyc - do pasa asteroid�w...
- Stop! - wo�a Marilisa, czuj�c, �e brakuje jej
oddechu. - Poruszasz si� zbyt szybko!
- W takim razie przynajmniej weekend w Pary�u - m�wi
on.
- Pary�. W porz�dku. Pary�.
Wyjad� w nast�pnym tygodniu. Na kr�tko przed
wyjazdem Marilisa je lunch ze swoj� przyjaci�k� z okresu
panie�stwa, Lois�, kobiet� w wieku przed-Procesowym tak
jak ona, �on� Teda, kt�ry rozpocznie Proces ju� za kilka
lat. Loisa mia�a romanse ze starszymi m�czyznami,
dziewi��dziesi�cio-, i stuletnimi, tote� by� mo�e rozumie,
jak si� maj� rzeczy z drugiej strony.
- Nie pojmuj�, dlaczego on mnie po�lubi� - m�wi
Marilisa. - Musz� wydawa� mu si� dzieckiem. Zapomnia�
wi�cej rzeczy, ni� ja kiedykolwiek wiedzia�am, a mimo to
nadal wie bardzo du�o. Co on mo�e we mnie widzie�?
- Przywracasz mu jego m�odo�� - odpowiada Loisa. - Oni
wszyscy tego chc�. S� jak wampiry, wysysaj�ce energi� z
m�odo�ci.
- To nonsens i wiesz o tym. To Proces przywraca mu
m�odo��. On nie potrzebuje do tego m�odej �ony. Mog�
dostarczy� mu z�udzenie m�odo�ci, by� mo�e, ale to Proces
daje realny efekt.
- Proces ich podkr�ca i potrzebuj� potwierdzenia, �e
to podkr�cenie jest autentyczne. Kt�re to potwierdzenie
mo�e da� tylko kto� taki jak ty. Nie chc� i�� do ��ka z
jak�� star� j�dz�, kt�ra ma tysi�c lat. Mo�e wygl�da�
wspaniale z zewn�trz, ale jest zepsuta od �rodka, pe�na
miliona wspomnie�, na�adowana ca�� nienawi�ci�, jadem i
samousprawiedliwianiem si�, jakie zbiera si� przez tak
d�ugie �ycie, a on czuje, jak to wszystko pulsuje w niej i
nie chce tego. Podczas gdy ty - ca�a �wie�a i nowa...
- Nie. Nie. To nie tak. To w�a�nie starsze kobiety s�
interesuj�ce. My wydajemy si� puste.
- W porz�dku. Je�li w to w�a�nie chcesz wierzy�...
- A jednak on mnie chce. M�wi mi, �e mnie kocha. M�wi
jednej ze swoich by�ych �on, �e jestem wielk� mi�o�ci�
jego �ycia. Nie rozumiem.
- C�, ja te� nie - m�wi Loisa i na tym zostawiaj�
spraw�.
W lustrze w �azience, po lunchu, Marilisa znajduje
nowe zmarszczki u siebie na czole, nowe kosmyki siwizny na
skroniach. Ka�e usun�� je przed Pary�em. W Pary�u nie
mo�na wygl�da� staro.
W Pary�u zwiedzaj� Luwr, odbywaj� przeja�d�k� ��dk�
po Sekwanie, jedz� w male�kich bistro w Dzielnicy
�aci�skiej i kupuj� staro�ytne dzie�a sztuki w galeriach
na St.-Germain-des-Pres. Ona nigdy wcze�niej nie by�a w
Pary�u, cho� on oczywi�cie tak, tyle razy, �e straci� ju�
rachub�. Miasto jest bardzo pi�kne, ale robi na niej
wra�enie w pewien spos�b skamienia�ego, bardziej eksponatu
muzealnego ni� �ywego miasta, pomimo t�tni�cego �ycia,
jakie widzi wok� siebie, o�ywionych dyskusji w kafejkach,
restauracji pe�nych gwaru, t�um�w w metrze.
W tym mie�cie nic nie zmieni�o si� przez ostatnie pi��set lat.
Jest nieruchome - zamro�one - pozbawione �ycia. Jakby
ca�e miasto zosta�o poddane Procesowi.
Leo zdaje si� wyczuwa� jej narastaj�cy niepok�j i
ona widzi, jak on sam smutnieje. Trzeciego dnia, przed
jednym z rz�d�w starych stragan�w z ksi��kami nad rzek�,
Leo m�wi:
- Chodzi o mnie, prawda?
- Co?
- Pow�d, dla kt�rego jeste� tak smutna. Nie mo�e
chodzi� o miasto, wi�c musi o mnie. O nas. Czy chcesz
odej��, Mariliso?
- To znaczy odjecha�? Z Pary�a? Tak szybko?
- Odej�� ode mnie. By� mo�e to wszystko by�o tylko
jedn� wielk� pomy�k�. Nie chc� trzyma� ci� wbrew twej
woli. Je�li zacz�a� czu�, �e jestem dla ciebie za stary,
�e tym, czego naprawd� potrzebujesz, jest du�o m�odszy
m�czyzna, ani przez chwil� nie sta�bym na twojej drodze.
Czy tak w�a�nie si� to dzieje? Czy tak w�a�nie
ko�cz� si� jego ma��e�stwa, s�owami tak smutnymi,
pe�nymi mi�o�ci?
- Nie - odpowiada. - Kocham ci�, Leo. M�odsi m�czy�ni
nie interesuj� mnie. My�l o zostawieniu ciebie nigdy nie
posta�a w moim umy�le.
- Wiesz, prze�yj�, je�li powiesz mi, �e chcesz odej��.
- Nie chc� odej��.
- Pragn��bym mie� pewno��, �e to prawda.
Teraz ona zaczyna si� denerwowa�.
- Ja te� bym pragn�a, �eby� j� mia�. Zachowujesz si�
g�upio, Leo. Zostawienie ciebie to ostatnia rzecz, na
jakiej mi zale�y. A Pary� to ostatnie miejsce na �wiecie,
gdzie chcia�abym, �eby rozpad�o si� moje ma��e�stwo. Kocham
ci�. Chc� by� twoj� po wsze czasy.
- Dobrze wi�c. - U�miecha si� i przyci�ga j� do
siebie; obejmuj� si�; ca�uj� si�. Ona s�yszy szmer cichych
oklask�w. Obserwuj� ich ludzie. S�uchali ich rozmowy i s�
zadowoleni z jej fina�u. Pary�! Ach, Pary�!
Jednak kiedy wracaj� do domu, Leo zostaje
niezw�ocznie wezwany do Barcelony w celu naprawienia
jednego z obraz�w, kt�ry w wyniku jakiej� usterki
technicznej ulega niepo��danym metamorfozom. Praca zajmie
trzy do czterech dni; i Marilisa, nie chc�c podejmowa�
wysi�ku kolejnej podr�y do Europy, m�wi mu, �eby jecha�
sam. To wydaje si� stanowi� jak�� wskaz�wk� dla Fiodora,
kt�ry pojawia si� ledwie par� godzin po wyje�dzie Leo.
Sk�d wie tak bezb��dnie, kiedy mo�e zasta� j� sam�?
Jako pretekst podaje to, �e przywi�z� prezent do
kolekcji Leo, pos��ek ma�ego brzydkiego bo�ka,
przysadzistego, o �abiej twarzy, pokrytego plamami
br�zowej rdzy. Ona bierze go bez wi�kszych ceregieli i
stawia na przypadkowo wybranej p�ce, m�wi�c
mechanicznie:
- Dzi�kuj� ci bardzo. Leo b�dzie ucieszony. Powiem mu,
�e tu by�e�.
- Co za wdzi�k. Co za go�cinno��.
- Staram si� by� uprzejma. Nie mog� ci� zaprosi�.
- Daj spok�j, Mariliso. Odje�d�ajmy.
- Odje�d�ajmy? Dok�d? Po co?
- Mo�emy si� razem wspaniale zabawi� i ty o tym
wiesz. Czy nie masz ju� do�� bycia lojaln� cich� �onk�?
Grzecznie odbywaj�c� swoje absurdalne ma�e ma��e�stwo z
twoim nieprawdopodobnie wiekowym m�em?
Jego oczy dziwnie b�yszcz�. Twarz ma spocon�.
Ona m�wi cicho:
- Jeste� szalony, prawda?
- Och, nie, w og�le nie jestem szalony. Nie tak mi�y
jak m�j ojciec, zapewne, ale ca�kowicie zdrowy na umy�le.
Widz� ci� rdzewiej�c� jak jeden z artefakt�w z jego
kolekcji i chc� wprowadzi� do twojego �ycia odrobin�
rado�ci, zanim b�dzie za p�no. Odrobin� dziko�ci, je�li
wiesz, co mam na my�li, Mariliso? Miejsca i rzeczy,
kt�rych on nie potrafi ci pokaza�, kt�rych nawet sobie nie
wyobra�a. Jest stary. Nie wie nic o �wiecie, w kt�rym
dzisiaj �yjemy. Jezu, dlaczego musz� ci to t�umaczy�? Po
prostu rzu� wszystko i p�jd� ze mn�. Nie b�dziesz �a�owa�a.
- Nachyla si� nad ni�, szeroko u�miechni�ty, ca�kowicie
pewny siebie, najwyra�niej przekonany, �e jego
nieust�pliwa kampania zaprosze� zostanie wreszcie
uwie�czona powodzeniem.
Jego zuchwalstwo zdumiewa j�. Lecz jest r�wnie�
zdziwiona.
- Zanim b�dzie za p�no, powiedzia�e�. Za p�no na co?
- Ty wiesz.
- Doprawdy?
Fiodor wydaje si� by� zirytowany tym, co bierze za
jej �wiadom� t�pot�. Jego usta otwieraj� si� i zamykaj�
jak dzia�aj�ca pu�apka; mi�sie� drga na policzku; co�
wydaje si� w nim p�ka�, jaki� starannie broniony bastion
samokontroli. Patrzy na ni� w nowy spos�b - w�ciekle? z
pogard�? - i m�wi:
- Zanim b�dzie za p�no na to, by ktokolwiek ci�
chcia�. Zanim staniesz si� stara, obwis�a i pomarszczona.
Zanim staniesz si� tak odra�aj�co stara, �e nikt nie b�dzie
chcia� ci� dotkn��.
On z pewno�ci� oszala�. Z pewno�ci�.
- Nikt nie musi ju� tego przechodzi�, Fiodorze.
- Je�li poddaj� si� Procesowi, to nie, zgoda. Ale ty -
ty, Mariliso... - U�miecha si� smutno, potrz�sa g�ow�,
podnosi d�onie ku g�rze w ge�cie bezsilniej rozpaczy.
Ona patrzy na niego, zdumiona.
- O czym ty, na mi�o�� bosk�, m�wisz?
Po raz pierwszy jego ch�odna zuchowata pewno�� siebie
gdzie� znika. Patrzy na ni� niepewnie.
- A wi�c wci�� jeszcze si� nie dowiedzia�a�. On
utrzymywa� ci� w niewiedzy przez ca�y ten czas. Jeste�
nietrafionym przypadkiem, Mariliso! Specjalnym okazem!
Proces nie zatrzyma dla ciebie up�ywu czasu! Przypadek jeden na
dziesi�� tysi�cy, to w�a�nie ty, wrodzona blokada
somatyczna. Chryste, c� z niego za sukinsyn, �eby ukrywa�
to przed tob� w ten spos�b! Masz przed sob� osiemdziesi�t,
mo�e dziewi��dziesi�t lat �ycia i to wszystko. B�dziesz
si� robi�a coraz starsza i starsza, pomarszczona, zgi�ta i
brzydka, a potem umrzesz, tak jak kiedy� by�o to udzia�em
wszystkich ludzi na �wiecie. Nie masz ca�ej wieczno�ci i
jeszcze jednego dnia na to, by si� zabawi�, tak jak reszta
nas. Musisz posmakowa� �ycia teraz, szybko, p�ki
jeste� m�oda. Kaza� nam wszystkim przysi�c, �e nie powiemy
ci ani s�owa, �e sam powie ci w odpowiednim
momencie, ale dlaczego, u diab�a, mia�aby� si� tym przejmowa�?
Nie jeste�my dzie�mi. Masz prawo wiedzie�, kim naprawd�
jeste�. Pieprzy� go, to w�a�nie m�wi�. Pieprzy� go! -
Twarz Fiodora jest teraz szkar�atna. Oczy ma szklane i
rozja�nione dziwn� gor�czk�. - Uwa�asz, �e wszystko to
wymy�lam? Dlaczego mia�bym wymy�la� co� takiego?
To jak bycie w �rodku trz�sienia ziemi. Pod�oga pod
stopami wydaje si� ko�ysa�. Nigdy dot�d nie by�a tak
blisko obecno�ci czystego z�a. Z najwi�kszym opanowaniem,
na jakie j� sta�, m�wi:
- Wymy�li�by� to, poniewa� jeste� �a�osnym k�amliwym
sukinsynem, Fiodorze, pe�nym nienawi�ci, gniewu i zgnilizny. A
je�li my�lisz... Lecz nie musz� ci� ju� s�ucha�. Po prostu
wyjd� st�d!
- To prawda. Ka�dy o tym wie, ca�a rodzina! Zapytaj
Katrin! To od niej dowiedzia�em si� o tym najpierw.
Chryste, zapytaj Leo! Zapytaj Leo!
- Wyjd� - m�wi ona, odganiaj�c go d�oni� jak
uprzykrzon� much�. - Ju�. Wyjd� st�d, u diab�a. Precz.
Marilisa przysi�ga sobie, �e nie powie nic Leo o
tej monstrualnej fantastycznej opowie�ci, jak� uroi� sobie
jego syn, ani nawet o jego niezgrabnych idiotycznych
pr�bach uwodzenia - to zbyt wstydliwe, zbyt odra�aj�ce,
zbyt obrzydliwe, i ona chce oszcz�dzi� mu wiedzy o
rozlicznych perfidnych post�pkach Fiodora - lecz
oczywi�cie wyrzuca z siebie wszystko w ci�gu godziny od
powrotu Leo z Barcelony. Fiodor jest nie do zniesienia,
m�wi. Jego zachowanie sta�o si� zbyt dziwaczne i
nienormalne, by d�u�ej to ukrywa�. Fiodor przyby� tutaj
nieproszony i wypowiedzia� stek okrutnych
nieprawdopodobnych nonsens�w w groteskowej pr�bie
zaci�gni�cia jej do ��ka.
Leo pyta powa�nie:
- Jakich nonsens�w? - i ona m�wi mu jednym szybkim
urywanym zdaniem i widzi, jak g�adka opanowana twarz
zamienia si� w �miertelnie zm�czon� mask�, jak on starzeje
si� o tysi�c lat w przeci�gu p� minuty. Stoi tam
spogl�daj�c na ni�, przera�ony; i wtedy ona pojmuje, �e to
musi by� prawda, ka�de okrutne s�owo, jakie wypowiedzia�
Fiodor. Jest jedn� z nich, �a�osnej statystycznej garstki, o
kt�rych s�ysza�a, lecz tylko z drugiej czy trzeciej r�ki.
Zabiegi nic nie dadz� w jej przypadku. Zestarzeje si�, a
potem umrze. Zbadali j� i znaj� prawd�, ale wszyscy uknuli
spisek, �eby utrzyma� to przed ni� w tajemnicy, lekarze w
klinice, synowie, c�rki i �ony Leo, jej w�asna rodzina,
wszyscy. To sprawka Leo. Wykorzystuj�c swoje wp�ywy
wsz�dzie doko�a, swoj� nieograniczon� niemal w�adz�, trzyma�
j� ca�y czas w niewiedzy.
- Wiedzia�e� od pocz�tku? - pyta. - Przez ca�y czas?
- Prawie. Dowiedzia�em si� bardzo wcze�nie. Zadzwonili
do mnie z kliniki i powiedzieli mi wkr�tce po naszych
zar�czynach.
- M�j Bo�e. Dlaczego wi�c o�eni�e� si� ze mn�?
- Bo ci� kocha�em.
- Bo mnie kocha�e�.
- Tak. Tak. Tak. Tak.
- Szkoda, �e tego nie rozumiem - m�wi ona. - Je�li mnie
kocha�e�, jak mog�e� ukrywa� co� takiego przede mn�? Jak
mog�e� pozwoli� mi budowa� �ycie na k�amstwie?
Leo odpowiada, po d�ugiej chwili:
- Chcia�em, �eby� skorzysta�a z dobrych lat, nietkni�ta
tym, co przyjdzie potem. Mia�a� czas odkry� prawd� p�niej.
Lecz teraz, kiedy wci�� jeste� m�oda - ubrania,
bi�uteria, podr�e, ca�a rado�� bycia pi�kn� i m�od� -
dlaczego mia�em to ci popsu�? Dlaczego obci��y� wszystko
cieniem tego, co mia�o dopiero nadej��?
- A wi�c zmusi�e� wszystkich do udawania. Ludzi w
klinice. Nawet moj� w�asn� rodzin�, na mi�o�� bosk�!
- Tak.
- I wszystkie zabiegi Przygotowania, w jakich
uczestniczy�am - to tylko g�upia bezsensowna maskarada,
zgadza si�? Do niczego nie prowadz�ca. Bez �adnego celu.
- Tak. Tak.
Marilisa zaczyna dr�e�. Rozumie teraz g��bi� jego
wsp�czucia i jest zatrwo�ona. O�eni� si� z ni� z
lito�ci. �aden m�czyzna w jego wieku nie chcia�by jej,
poniewa� pog��biaj�ce si� oznaki staro�ci w nastepnych
latach z pewno�ci� by go przerazi�y; lecz Leo jest poza
tym, got�w przej�� do porz�dku dziennego nad jej drobnym
genetycznym defektem i da� jej par� dziesi�cioleci
szcz�cia, zanim b�dzie musia�a umrze�. A potem b�dzie �y�
dalej, przez nast�pne setki czy tysi�ce lat, spokojny w
�wiadomo�ci, �e da� tragicznie naznaczonej Marilisie
z�udzenie bycia cz�onkini� bezwiekowej elity przynajmniej
przez kr�tk� chwil�. To przera�aj�ce. Nie ma sposobu, by
mog�a to znie��.
- Mariliso...
Wyci�ga do niej r�ce, lecz ona odwraca si�.
Biegnie. Ucieka.
Min�y trzy lata, zanim j� odnalaz�. Mieszka�a wtedy
w Londynie, w ma�ym mieszkaniu na Bayswater Road, i w
ci�gu tych trzech lat jej twarz zmieni�a si� tak bardzo,
pojawi�o si� tyle oznak przej�cia z m�odo�ci do wieku
�redniego, �e on nie zdo�a� ca�kowicie ukry� swojej
pierwszej reakcji. On, oczywi�cie, nie zmieni� si� ani na
jot�. Sta� w drzwiach, praktycznie wype�niaj�c je sob�,
pr�buj�c przykry� czym� swoj� doskonale widoczn�
konsternacj�, pr�buj�c pokaza� sw�j znajomy u�miech,
wype�ni� oczy ciep�em dawnego Leo. Po chwili
wyci�gn�� ku niej ramiona. Ona zosta�a tam, gdzie by�a.
- Nie powiniene� by� mnie szuka� - powiedzia�a.
- Kocham ci� - odpar�. - Jed� ze mn� do domu.
- To nie by�oby w porz�dku. Nie by�oby sprawiedliwe
wobec ciebie. Ja si� starzej�, a ty jeste� zawsze taki
m�ody.
- Do diab�a z tym. Chc�, �eby� wr�ci�a, Mariliso.
Kocham ci� i zawsze b�d�.
- Kochasz mnie? - m�wi ona. - Nawet pomimo...
- Nawet. W doli i niedoli.
Zna dalszy ci�g tego zwrotu - w dostatku i biedzie,
w zdrowiu i chorobie - i co jest dalej. Lecz nie potrafi
powiedzie� nic wi�cej. Chce si� u�miechn�� �agodnie i
podzi�kowa� mu za jego dobro� i zamkn�� drzwi, a jednak
stoi tam i stoi i stoi ani nie zapraszaj�c
go do �rodka, ani nie zamykaj�c mu drzwi przed nosem, z
rycz�cym d�wi�kiem w uszach, podczas gdy ca�e miliony
lat �miertelnej historii podnosz� si� wok� niej jak g�ry.