5526

Szczegóły
Tytuł 5526
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5526 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5526 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5526 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5526 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

ROBERT SILVERBERG �mier� nas roz��czy To by�o jej pierwsze ma��e�stwo, jego si�dme. Ona mia�a trzydzie�ci dwa lata, on trzysta sze��dziesi�t trzy; stary dobry numer kwiecie�/grudzie�. W podr� po�lubn� wybrali si� do Wenecji, Nairobi, �wi�tyni Rozkoszy w Malezji i jednego z modnych kurort�w L-5, l�ni�cej szklanej kuli ze s�o�cem na okr�g�o i wodospadami sp�ywaj�cymi jak kaskady diament�w, a potem wr�cili do jego cudownego podniebnego domu zawieszonego na napr�onych cumach tysi�c metr�w nad powierzchni� Pacyfiku, by rozpocz�� codzienn� cz�� swego wsp�lnego �ycia. Jej przyjaciele nie mogli si� z tym wszystkim pogodzi�. - On ma dziesi�� razy tyle lat co ty! - m�wili. - Jak mo�esz chcie� kogo� tak starego? - Marilisa przyznawa�a, �e po�lubi�a Leo bardziej dla kaprysu ni� dla czegokolwiek innego. By�a to kwestia impulsu; nag�y gwa�towny skok. Ma��e�stwa nie trwaj� w ko�cu wiecznie - trzydzie�ci czy czterdzie�ci lat, a potem idzie si� dalej. Leo jednak by� mi�y, �agodny i w gruncie rzeczy ca�kiem poci�gaj�cy. I tak bardzo jej pragn��. Naprawd� wydawa� si� j� kocha�. Dlaczego jego wiek mia�by by� problemem? Wygl�da� na trzydziestopi�ciolatka czy co� ko�o tego. W obecnych czasach mo�na by�o wygl�da� tak m�odo, jak si� chcia�o. Leo wykonywa� zalecenia Procesu sumiennie i na czas, dwa razy na dekad�, i dzi�ki temu m�g� zachowa� dziarsko�� i wigor m�odego ch�opca. By�y oczywi�cie ma�e niedogodno�ci. Kiedy�, dawno, dawno temu, Leo by� przyjacielem prababki Marilisy; mogli by� nawet kochankami. Nie zamierza�a pyta�. Takie rzeczy zdarzaj� si� i po prostu trzeba nauczy� si� z nimi �y�. Co wi�cej, w towarzystwie nadal pokazywa�a si� trzecia �ona Leo, Katrin, kobieta w wieku dwustu czterdziestu siedmiu lat, lecz wygl�daj�ca najwy�ej na trzydzie�ci. Wci�� by�a gdzie� w pobli�u. Leo nadal darzy� j� ciep�ymi uczuciami. - Wspania�a kobieta, dobry i lojalny przyjaciel - m�wi�. - Kiedy j� poznasz, polubisz j� tak samo jak ja. - To by� trudny przypadek, zgoda. Ale r�wnie przygn�biaj�ce by�o to, �e Leo mia� dzieci trzykrotnie albo wi�cej starsze od niej. Jego przedostatni potomek, syn Fiodor, mia� niezno�ny i arogancki zwyczaj puszczania do niej oka i przesy�ania porozumiewawczych u�mieszk�w, stuletni sukinsyn. - Chc�, �eby� pozna�a najnowsz� zabawk� ojca - powiedzia� o niej kt�rego� razu, gdy kolejny z syn�w-stulatk�w, dotychczas nieznany Marilisie, pojawi� si� niespodziewanie. - Mo�emy si� ni� bawi�, kiedy jest zm�czony. - Marilisa postanowi�a, �e kt�rego� dnia odp�aci mu za to. Mimo to nie mia�a powa�niejszych zastrze�e�. Leo by� idealnym pierwszym m�em: m�drym, serdecznym, kochaj�cym, troskliwym, szczodrym. Darzy�a go prawdziw� czu�o�ci�. Poza tym by� niezwykle do�wiadczony �yciowo. Je�li ma��e�stwo z nim przypomina�o troch� ma��e�stwo z Abrahamem Lincolnem albo Augustem Cezarem, c�, niech tak b�dzie; Leo, podobnie jak oni, by� wielkim cz�owiekiem. By� niesko�czenie fascynuj�cy. By� jak siedmiu m��w zlanych w jedno. Niczego nie �a�owa�a, zupe�nie niczego, naprawd�. Wiosn� '87 jad� na Capri �wi�towa� pierwsz� rocznic� swojego zwi�zku. Ich hotel to zrekonstruowana rzymska willa na wschodnim zboczu Monte Tiberio: alabastrowe �ciany z freskami w czerni i czerwieni, barwna mozaika przedstawiaj�ca stworzenia morskie w marmurowej wannie, szeroki trawertynowy taras z widokiem na morze. Stoj� razem w ciemno�ciach, wpatrzeni w niesamowity rozblask gwiazd. Niebo rozcina w�ski sierp ksi�yca. On obejmuje j� ramieniem; ona wspiera g�ow� na jego piersi. Ona, chocia� jest wysoka jak na kobiet�, ledwie si�ga mu do szyi. - Jutro o �wicie - m�wi Leo - ujrzymy B��kitn� Grot�. A potem po po�udniu zejdziemy na d� do Jaskini Wielkiej Matki. Zawsze dostaj� dreszczy, kiedy tam jestem. My�l� o staro�ytnych mieszka�cach wysp czcz�cych sw� bogini� pod t� ska��, gdzie� w okresie plejstocenu. O ich rytach i rytua�ach, ofiarach, kt�re jej sk�adali. - Czy to w�a�nie wtedy po raz pierwszy si� tu pojawi�e�? - pyta ona, tonem lekkim i figlarnym. - Gdzie� w okresie plejstocenu? - C�, w gruncie rzeczy odrobin� p�niej. My�l�, �e to by� Renesans. Leonardo i ja podr�owali�my razem z Florencji... - Ty i Leonardo obaj byli�cie w�a�nie tacy. - W�a�nie tacy, to prawda. Ale nie tacy, je�li pojmujesz, o co mi idzie. - I Cosimo de Medici. Jeszcze jeden z dawnych dobrych dni. Cosimo wydawa� takie wspania�e przyj�cia, tak? - To by� Lorenzo - m�wi on. - Lorenzo Wspania�y, wnuk Cosima. O wiele zabawniejszy od swego dziadka. Przepada�aby� za nim. - Kiedy m�wisz w ten spos�b wydaje mi si�, �e to ca�kiem serio. - Zawsze m�wi� serio. Nawet wtedy, kiedy �artuj�. - Jego rami� obejmuje j� mocno. Leo nachyla si� i sk�ada poca�unek w jej g�stych ciemnych w�osach. - Kocham ci�. - I ja ci� kocham - odpowiada ona. - Jeste� najlepszym pierwszym m�em, jakiego dziewczyna mog�aby sobie wymarzy�. - A ty najwspanialsz� ostatni� �on�, jakiej mo�e pragn�� m�czyzna. Te s�owa zaskakuj� j�. Ostatnia �ona? Czy�by zamierza� umrze� w przeci�gu najbli�szych dziesi�ciu, dwudziestu czy trzydziestu lat? Jest stary - staro�ytny - ale nikt nie ma poj�cia, jakie s� granice Procesu. Pi��set lat? Tysi�c? Kto mo�e powiedzie�? Nikt, kogo sta� na op�acenie kuracji, nie zmar� jeszcze �mierci� naturaln�, przez czterysta lat, od kiedy wynaleziono Proces. Dlaczego zatem on m�wi z takim przekonaniem o niej jako o swojej ostatniej �onie? Mo�e �y� wystarczaj�co d�ugo, by mie� jeszcze siedem, dziesi��, pi��dziesi�t �on. Marilisa milczy przez d�ug� chwil�. Potem pyta go, cicho, niepewnie. - Nie rozumiem, dlaczego to powiedzia�e�. - Co powiedzia�em? - To, �e jestem twoj� ostatni� �on�. On waha si� przez chwil�. - Ale dlaczego mia�bym pragn�� innej, skoro mam ciebie - odpowiada. - Czy jestem idealna? - Kocham ci�. - Kocha�e� te� Tedesc� i Thane i Iavild� - m�wi ona. - I Miaule i Katrin. - Liczy na palcach w ciemno�ci. Jednego imienia brakuje. - Oraz... Syanth�. Widzisz, znam imiona ich wszystkich. Musia�e� je kocha�, ale ma��e�stwa jednak si� sko�czy�y. Musia�y si� sko�czy�. Bez wzgl�du na to, jak bardzo kochasz dan� osob�, nie mo�esz przed�u�a� ma��e�stwa w niesko�czono��. - Sk�d to wiesz? - Po prostu wiem. Wszyscy to wiedz�. - Chcia�bym, �eby to ma��e�stwo nigdy si� nie sko�czy�o - m�wi Leo. - Chcia�bym, �eby trwa�o i trwa�o i trwa�o. Do ko�ca czasu. Czy to w porz�dku? Czy takie pragnienie jest dopuszczalne, jak uwa�asz? - Ale� ty jeste� romantykiem, Leo! - Kim innym mog� by� dzisiejszej nocy, je�li nie romantykiem? To miejsce; wiosenna noc; ksi�yc, gwiazdy, morze; zapach kwiat�w w powietrzu. Nasza rocznica. Kocham ci�. Nic nigdy si� dla nas nie sko�czy. Nic. - Czy naprawd� mo�e tak by�? - pyta ona. - Oczywi�cie. Na ca�� wieczno��, tak jak jest w tej chwili. Marilisa my�li od czasu do czasu o m�czyznach, kt�rych po�lubi, gdy jej drogi z Leo rozejd� si�. Wie bowiem, �e tak si� stanie. By� mo�e zostanie z Leo przez dziesi�� lat, by� mo�e przez pi��dziesi�t; w ko�cu jednak, pomimo wszelkich jego zapewnie�, �e b�dzie odwrotnie, jedno z nich zechce p�j�� swoj� w�asn� drog�. Nikt nie �eni si� na zawsze. Pi�tna�cie, dwadzie�cia lat, to normalne. Sze��dziesi�t albo siedemdziesi�t, to ju� g�rna granica. Po�lubi wspania�ego atlet�, postanawia. A potem filozofa; nast�pnie przyw�dc� politycznego; z kolei b�dzie wolna przez par� dziesi�cioleci po to, by da� odpocz�� podniebieniu, by tak rzec, b�dzie to rodzaj przerywnika w jej �yciu, a kiedy si� tym zm�czy, znajdzie sobie kogo� zupe�nie innego, prostego m�czyzn�, kt�ry lubi polowa�, pracowa� r�kami na polu, a potem �eglarza, z kt�rym op�ynie �wiat, i mo�e kiedy stuknie jej trzysta lat, po�lubi ch�opca, niewinnego osiemnasto-, czy dziewi�tnastolatka, kt�ry nie mia� jeszcze swego pierwszego Przygotowania, a potem... a potem... Dziecinna zabawa. Zawsze jednak doprowadza j� w ko�cu do �ez. Nieznani m�czy�ni czekaj�cy na ni� w mglistej przysz�o�ci s� niewyra�nymi przejmuj�cymi dreszczem zjawami, fantazjami, napawaj�cymi l�kiem, nieprzyjaznymi. S� jak miecze, kt�re niechybnie spadn� pomi�dzy ni� i Leo, i ona nienawidzi ich za to. My�l o ma��e�stwie z tym samym m�czyzn� przez rozleg�y bezkres czasu, kt�ry stanowi reszt� jej �ycia, jest odrobin� niepokoj�ca - wywo�uje w niej poczucie zamykaj�cych si� �cian, powoli, nieodwo�alnie, bezlito�nie - lecz my�l o porzuceniu Leo jest jeszcze gorsza. By� mo�e tak naprawd� go nie kocha, w ka�dym razie nie tak jak wyobra�a sobie mi�o�� w najg��bszym sensie, lecz jest z nim szcz�liwa. Chce z nim zosta�. Nie potrafi wyobrazi� sobie odej�cia od niego i zwi�zania si� z kim� innym. Ale oczywi�cie wie, �e to nast�pi. Ka�dego to spotyka, w swoim czasie. Ka�dego. Leo para si� tradycyjn� sztuk� usypywania obraz�w z piasku. To jego pi�tnasty czy dwudziesty zaw�d. By� ju� architektem, archeologiem, projektantem baz kosmicznych, zawodowym hazardzist�, astronomem, ponadto zajmowa� si� paroma innymi, zupe�nie nie przystaj�cymi do siebie i osza�amiaj�cymi rzeczami. Leo wymy�la siebie na nowo co dekad� lub dwie. Jest to dla niego tak konieczne jak wymogi samego Procesu. Pieni�dze nigdy nie stanowi� problemu, poniewa� Leo �yje z odk�adanych zysk�w od inwestycji poczynionych stulecia wcze�niej. Lecz nowe wyzwanie - och, tak, zawsze nowe wyzwanie! Marilisa nie wybra�a sobie jeszcze zawodu. Jest na to o wiele za wcze�nie. Przecie� to dopiero jej pierwsze �ycie, przed rozpocz�ciem Procesu, zaledwie faza Przygotowania. W gruncie rzeczy jest jeszcze dzieckiem. D�uba�a troch� w glinie, pisa�a wiersze, przez jaki� czas komponowa�a muzyk�. Ostatnio zacz�a my�le� o studiach ekonomicznych albo iberystyce. Bez w�tpienia kariera, kt�r� rzeczywi�cie wybierze, b�dzie dotyczy�a czego� zupe�nie innego. Ma jednak czas na decyzj�. Och, czy� nie ma czasu! Zaraz po Nowym Roku ona i Leo jad� do Antibes, by wzi�� udzia� w wernisa�u najnowszego dzie�a Leo, kt�rego kuratorem jest Lucien Nicolas, francuski przemys�owiec. Leo i Lucien byli w zamierzch�ej przesz�o�ci kolegami ze szkolnej �awy. Na lotnisku �ciskaj� si� serdecznie bez ko�ca, niczym dawno roz��czeni bracia. Wygl�daj� nawet odrobin� podobnie, dw�ch ciemnow�osych m�czyzn o pe�nych twarzach, kwadratowych szcz�kach, nosach o szerokich nozdrzach i silnie zaznaczonych, wydatnych wargach. - Moja �ona Marilisa - m�wi wreszcie Leo. - Jak cudownie - rzecze Lucien Nicolas. - Jak wspaniale. - Przesy�a jej ca�usa. Nicolas mieszka w przestronnej willi z widokiem na Morze �r�dziemne, otoczonej pe�nym zieleni ogrodem, w kt�rym czerwone kolce aloesu i ��te kwiaty akacji odcinaj� si� osza�amiaj�co na tle palisady wysokich palm. Powietrze tego styczniowego dnia jest przyjemne i ciep�e mimo lekkiej m�awki. Przemys�owiec zaprosi� wspania�e grono mi�dzynarodowych go�ci na premier� dzie�a; s� w�r�d nich dyplomaci i prawnicy, poeci i dramatopisarze, tancerki i �piewaczki operowe, fizycy, astronauci, umys�owcy, rze�biarze i jasnowidze. Leo przedstawia im wszystkim Marilis�. W przedpokoju do wy�o�onej agatem sali jadalnej Marilisa s�ucha, zachwycona, wieloj�zycznego gwaru rozm�w. Konwersacje si�gaj� przez kontynenty, dziesi�ciolecia, pokolenia. Wydaje jej si�, �e dochodz� j� imiona dawnych �on Leo - Syanthy, Tedeski, Katrin? - lecz mo�liwe, �e si� myli. Obiad to nadzwyczajna uczta pe�na przysmak�w. Przysadzi�ci automatyczni s�u��cy przynosz� dania na tacach zakrytych pokrywami z jakiego� egzotycznego metalu, kt�ry l�ni rozszczepiaj�c �wiat�o. Co trzecie danie ch�odny promie� b��kitnego �wiat�a opuszcza si� ze szczeliny w suficie, a drugi czerwony promie� wytryskuje z pod�ogi: spotykaj� si� w pobli�u wielkiego bloku czarnego diamentu, kt�rym jest st�, w powietrze unosi si� �agodny powiew palonego w�gla i wszyscy biesiadnicy s� znowu g�odni, gotowi na kolejne delicje. Posi�ek to symfonia smak�w i faktur. Zachowana jest idealna harmonia pomi�dzy s�odkim i cierpkim, gor�cym i zimnym, ostrym i �agodnym. Po r�owym mi�sie nadchodzi bia�e, potem owoce, potem ser, potem znowu mi�so, innego rodzaju, i delikatniejsze sery. Podawane jest kilkana�cie gatunk�w win. Czasem danie jeszcze �yje, poruszaj�c si� powoli po talerzu; Marilisa bierze przyk�ad z Leo, zwalcza sw� boja�liwo��, chwyta i konsumuje z ogromn� przyjemno�ci� swe ma�e wij�ce si� ofiary. Raz na jaki� czas talerz nale�y zje�� razem ze znajduj�cym si� na nim daniem, co Marilisa odkrywa zostaj�c nieco w tyle za pozosta�ymi go��mi i na�laduj�c ich zachowanie. Po uczcie nast�puje ods�oni�cie obrazu w atrium poni�ej sali jadalnej. Go�cie zbieraj� si� na balkonie jadalni i sufit atrium rozsuwa si�. Obrazy Leo to olbrzymie kwadratowe konstrukcje usypane z drobnego po�yskuj�cego piasku o wielu barwach, zamkni�te w wysokiej ramie z topionej miedzi. Powierzchnia ka�dego obrazu pozostaje dwuwymiarowa, ale mglisty zarys trzeciego wymiaru jest zawsze widoczny, a nawet on stanowi tylko odbicie tkwi�cej g��biej wielowymiarowej r�norako�ci, wnikaj�cej pod tajemniczymi k�tami w materi� obrazu. W tych kipi�cych piaskowych g��biach kryj� si� studnie barwy, korzeniami osadzone w niewidocznych mechanizmach kontroluj�cych ca�e dzie�o. Studniami tymi strumienie male�kich l�ni�cych cz�steczek nieustannie wydobywaj� si� na powierzchni�, w zgodzie ze zmieniaj�cymi si� sygna�ami z g��bin. Istnieje tu nie ko�cz�ca si� zmiana. W ka�dej kolejnej godzinie dzie�o Lea jest inne ni� by�o wcze�niej. Fala zdumienia podnosi si�, kiedy konstrukcja zostaje ods�oni�ta, a potem rozlega si� burza oklask�w. Obraz tworz� przeplataj�ce si� spirale w �agodnych pastelowych barwach, �ukowate ornamenty, r�owe, b��kitne i bladozielone, z cienkimi czarnymi kr�gami otaczaj�cymi je i delikatnymi bia�ymi liniami wybiegaj�cymi ze �rodka w grupach po trzy ku jaskrawoturkusowym granicom piasku. Przyjaciele t�ocz� si� wok� tw�rcy, by mu pogratulowa�. Gratuluj� nawet Marilisie. - To mistrz, absolutny mistrz! - Marilisa tryumfuje. P�niej tego samego wieczora wraca na balkon, by sprawdzi�, czy zdo�a zauwa�y� pierwsze zmiany we wzorze. Zazwyczaj s� one subtelne i bardzo drobne, ich wykrycie wymaga sprawnego oka, lecz nawet w ci�gu swego kr�tkiego �ycia z Leo Marilisa nauczy�a si� dostrzega� najdrobniejsze przekszta�cenia. Tym razem jednak �adne specjalne umiej�tno�ci nie s� potrzebne. W przeci�gu nieca�ej godziny wspania�a powierzchnia obrazu uleg�a znacz�cej transformacji. Gruba, poszarpana czarna linia pojawi�a si� nagle w polu widzenia, schodz�c niczym mroczna blizna z prawego g�rnego rogu ku dolnemu lewemu. Marilisa nie widzia�a czego� takiego nigdy dot�d. To jak rana w obrazie, okaleczenie; wywo�uje w niej mimowolny okrzyk wstrz�su. Gromadz� si� pozostali. - Co to oznacza? - pytaj�. - Co on chce powiedzie�? Kto� ubrany w afryka�ski str�j plemienny, aczkolwiek z pewno�ci� nie Afrykanin, podaje interpretacj�: - Widzimy przepowiedni� roz�amu, zapowied� transformacji naszej ery. Ciemna linia przesuwa si� brutalnymi poci�gni�ciami przez �rodek naszego punktu ci�ko�ci. Tam, czy widzicie, r�owe linie i b��kit? A potem opada ku nieznanej krainie poza wschodni� granic� obrazu, ku dziedzinie mitu, wielkiej apokalipsie. Zostaje wezwany Leo. Jest spokojny. Lecz Leo jest zawsze spokojny. Wzrusza ramionami w odpowiedzi na natarczywe pytania. Obraz, m�wi, posiada swoje w�asne znaczenie, nie podlegaj�ce dos�ownej interpretacji. Jest tym, czym jest, niczym wi�cej. Stochastyczna regu�a w�ada zmianami w jego dzie�ach. Wszystko jest przypadkowe. Poszarpana czarna linia jest tylko poszarpan� czarn� lini�. Z s�siedniej sali dobiegaj� d�wi�ki muzyki. Pojawiaj� si� nowi s�u��cy, stwory z trzema metalowymi nogami i jednym teleskopowym ramieniem, proponuj�c likiery i winiaki. Go�cie rozmawiaj� cicho i �miej� si�. - Mistrz - m�wi� Marilisie ponownie. - Absolutny mistrz! Lubi pyta� go o odleg�� przesz�o�� - o dziwaczne i niemal zapomniane dwudzieste trzecie stulecie, o szorstkie i dynamiczne dwudzieste czwarte. On jest jak jaki� wielki pos�g bohatera wy�aniaj�cy si� z opar�w przesz�o�ci, uciele�niaj�cy swoj� osob� wiedz� epok, kt�re dla niej s� tylko legend�. - Powiedz mi, jak ludzie si� wtedy ubierali - b�aga go. - Co m�wili, w co si� bawili, gdzie lubili je�dzi� na wakacje. I jeszcze budynki, architektura: jak wszystko wygl�da�o? Spraw, �ebym poczu�a, jak to by�o: d�wi�ki, zapachy, ca�y smak minionych dawno czas�w. On �mieje si�. - Wiesz, to wszystko si� ca�kiem miesza. Im d�u�ej �yjesz, tym bardziej zabagniony masz umys�. - Och, wcale ci nie wierz�! My�l�, �e wszystko �wietnie pami�tasz. Opowiedz mi o swoim ojcu i matce. - M�j ojciec i matka... - Wypowiada te s�owa w zamy�leniu, jakby by�y dla niego nowymi poj�ciami. - M�j ojciec... by� wysoki, nawet wy�szy ode mnie... by� matematykiem albo mo�e kompozytorem, kim� r�wnie wydumanym... - A jego oczy? Jakiego koloru mia� oczy? - Jego oczy... nie wiem, by�y bardzo niezwyk�e, ale nie potrafi� powiedzie� ci, w jaki spos�b - dziwnej barwy albo bardzo g��bokie - by�o co� w jego oczach... - Milknie powoli. - A twoja matka? - Moja matka. Tak. - Wpatruje si� w przesz�o�� i wydaje si�, �e nie widzi tam nic opr�cz mg�y i dymu. - Moja matka. Po prostu nie wiem, co ci powiedzie�. Nie �yje, zdajesz sobie spraw�. Ju� od dawna. Od setek lat. Oboje umarli przed wynalezieniem Procesu. To wszystko by�o tak dawno, Mariliso. Wida�, �e to wszystko nie sprawia mu przyjemno�ci. - W porz�dku - m�wi ona. - Nie musimy o nich rozmawia�. Ale opowiedz mi przynajmniej o ubraniach. Co nosi�e� jako m�ody m�czyzna? Czy ludzie lubili wtedy ciemniejsze kolory? Albo jedzenie, ulubione potrawy. Cokolwiek. Kszta�ty codziennych przedmiot�w. W jaki spos�b si� r�ni�y? Pos�usznie pr�buje o�ywi� dla niej odleg�� przesz�o��. Obrazy pojawiaj� si�, chocia� zamazane, chocia� niewyra�ne. Obco��, dziwaczny dotyk rzeczy sprzed wielu stuleci. Ktokolwiek powiedzia�, �e przesz�o�� to inna kraina, mia� racj�; za� Leo jest mieszka�cem tej krainy. M�wi o zapomnianych pojazdach, stylach, ideach, smakach. Ona usilnie pr�buje zrozumie� jego s�owa, gorliwie wychwytuje konkretne znaczenia z bukiet�w mglistych wra�e�. W jaki� spos�b przesz�o�� wydaje si� jej r�wnie wa�na co przysz�o��, a mo�e nawet wa�niejsza. W przesz�o�ci Leo prze�y� tak wielk� cz�� swojego �ycia. Jego gigantyczna przesz�o�� rozci�ga si� przed ni� niczym niesko�czona pusta r�wnina. Marilisa musi znale�� drog� przez ni�; musi okre�li� swoje po�o�enie, zorientowa� sw�j wewn�trzny kompas, w przeciwnym bowiem razie zagubi si�. Nadchodzi czas, by Leo ponownie podda� si� zabiegowi Procesu. Robi to co pi�� lat i pozostaje w klinice przez jedena�cie dni. Ona chcia�aby mu towarzyszy�, ale przepisy zabraniaj� wpuszczania go�ci, nawet w przypadku ma��onk�w. Zabiegi s� trudne i delikatne. Pacjenci znajduj� si� w stanie os�abionej odporno�ci. A wi�c on odje�d�a bez niej, by ponownie zosta� odm�odzonym. Eleganckie homeostatyczne techniki automatycznej bioenergetycznej korekcji uchroni� go przed zmarszczkami, zwisaj�cym brzuchem, pogarszaj�cym si� wzrokiem, siwiej�cymi w�osami i wapniej�cymi �y�ami na nast�pn� dekad�. Marilisa nie ma poj�cia, jak naprawd� wygl�da Proces. Wyobra�a sobie Leo siedz�cego cierpliwie dzie� po dniu w jakim� dziwacznym, przypominaj�cym �ono, pojemniku, pokrytego od st�p do g��w g�st� mas� ciep�ej, dr��cej b�blowatej galaretki, tylko z g�ow� na wierzchu, podczas gdy starcze trucizny wyci�gane s� z niego przez skomplikowany system ssawek i rurek, a wspania�e fluidy nowej m�odzie�czo�ci pompowane s� do �rodka. Z tego co wie, ca�y zabieg ogranicza si� do jednego zastrzyku, tak jak zabieg Przygotowania, kt�ry ona przechodzi co kilka lat, by utrzyma� dobr� form�, dop�ki nie osi�gnie odpowiedniego wieku do rozpocz�cia Procesu. Wkr�tce po wyje�dzie Leo jego syn Fiodor sk�ada Marilisie nieoczekiwan� wizyt�. Fiodor jest dzieckiem Miaule, pi�tej �ony Leo. Ma��e�stwo z Miaule by�o najkr�tsze, trwa�o tylko osiem lat. Marilisa nigdy nie pyta�a, dlaczego. Nie wie nic pewnego o poprzednich ma��e�stwach Leo i woli, �eby tak pozosta�o. - Twojego ojca tu nie ma - Marilisa m�wi z miejsca, kiedy tylko znajduje �lizgacz Fiodora zacumowany w doku ich podniebnego domu. - Nie przyjecha�em z wizyt� do niego. Chcia�em zobaczy� ciebie. - Fiodor to kr�py, muskularny m�czyzna z nisko osadzonym �rodkiem ci�ko�ci, w niczym zewn�trznie nie przypominaj�cy swojego wysokiego ojca. Jego figlarny p�u�mieszek jest dwuznaczny, drapie�ny, irytuj�cy.- Nie znamy si� tak dobrze, jak powinni�my, Mariliso. Jeste� w ko�cu moj� macoch�. - No i co z tego? Masz p� tuzina macoch. - Czy to prawda? Czy �ony przed Miaule mog� by� r�wnie� uwa�ane za jego macochy, z formalnego punktu widzenia? - Ty jeste� najnowsza. Najbardziej tajemnicza. - Nie ma we mnie nic tajemniczego. Jestem straszliwie nieciekawa. - Ale najwyra�niej nie dla mojego ojca. - W oku Fiodora pojawia si� z�o�liwy b�ysk. - Czy zamierzacie mie� dzieci? Ta sugestia zaskakuje j�. Nigdy nie rozmawiali o tym z Leo; nigdy nawet o tym nie my�la�a. Gniewnie odpowiada: - Nie s�dz�, by by�a to twoja... - On b�dzie chcia�. Zawsze chce. - A zatem b�dziemy je mieli. Za dwadzie�cia lat, by� mo�e. Albo za pi��dziesi�t. Kiedy b�dzie wydawa�o si� to w�a�ciwe. Na razie w zupe�no�ci wystarczamy sobie sami. - Fiodor znalaz� zupe�nie nowy poziom, na kt�rym potrafi wyprowadzi� j� z r�wnowagi, i ona jest za to na niego tym bardziej w�ciek�a. Odwraca si�. - Je�li mi wybaczysz, Fiodorze, jestem zaj�ta... - Poczekaj. - Wyci�ga r�ce, obejmuje j� w pasie, �ciskaj�c odrobin� za mocno, po czym rozlu�nia uchwyt, trzymaj�c �agodniej, niemal z uczuciem. - Nie powinna� by� teraz sama. Przyjed� do mnie na kilka dni, kiedy on jest w klinice. Patrzy na niego pa�aj�cym wzrokiem. - Nie gadaj g�upstw. - Zachowuj� si� tylko go�cinnie, matko. - Z pewno�ci� bardzo by go rozbawi�o, gdyby to s�ysza�. - Zawsze bawi�o go to, co robi�. Chod�. Spakuj rzeczy i jed�my. Czy nie uwa�asz, �e tobie r�wnie� nale�y si� troch� rozrywki? Nie kryj�c swego gniewu i niech�ci Marilisa m�wi: - O co w�a�ciwie chodzi, Fiodorze? Szukasz zemsty? Pr�bujesz wyr�wna� z nim jakie� rachunki? - Zemsta? Zemsta? - Fiodor wydaje si� szczerze zdziwiony. - Dlaczego mia�bym chcie� si� m�ci�? Czym on, w ko�cu, dla mnie jest? - Twoim ojcem, na przyk�ad. - C�, tak. To mu przyznam. Ale co z tego? To wszystko wydarzy�o si� tak dawno temu. - Wybucha �miechem. Wydaje si� niemal rozbawiony. - Jeste� tak� staromodn� dziewczyn�, Mariliso! Kilka godzin po tym, jak udaje jej si� pozby� Fiodora, pojawia si� kolejny nieoczekiwany i niechciany go��: Katrin. Przynajmniej Katrin jest na tyle uprzejma, �e dzwoni, lec�c jeszcze nad Newad�, by powiedzie�, �e wpadnie. Marilisa boi si� odm�wi�. Wie, �e Leo chcia�by, by si� zaprzyja�ni�y. Ca�kiem prawdopodobne, �e sam stoi za t� wizyt�. Je�li odprawi Katrin, Leo dowie si� o tym, i poczuje si� zraniony. A bardzo nie chcia�aby zrani� Leo. Nie jest w stanie przyzwyczai� si� do pi�kna Katrin: tej subtelnej anielsko�ci, kt�ra wygl�da tak nierealnie w�a�nie dlatego, �e jest realna. Katrin wygl�da jakby naprawd� mia�a trzydzie�ci lat, z�otow�osa i l�ni�ca w pierwszym migotliwym rozkwicie m�odo�ci. Katrin by�a �on� Leo przez czterdzie�ci lat. Estil i Liss, dzieci pochodz�ce z ich zwi�zku, maj� ju� blisko dwie�cie lat. Ogrom przesz�o�ci Katrin z Leo wisi nad Marilis� jak jaki� ogromny megalityczny g�az. - Rozmawia�am z Leo dzi� rano - oznajmia Katrin. - Czuje si� bardzo dobrze. - Rozmawia�a� z nim? Ale� mnie powiedziano, �e nikomu nie wolno... - Och, moja droga, czterdzie�ci razy je�dzi�am do tamtego miejsca! Znam tam wszystkich. Kiedy dzwoni�, od razu mnie ��cz�. Leo przesy�a ci najgor�tsze pozdrowienia. - Dzi�kuj�. - Wiesz, on strasznie ci� kocha. By� mo�e bardziej, ni� to dla niego dobre. Jeste� wielk� mi�o�ci� jego �ycia, Mariliso. Marilisa czuje fal� irytacji i pozwala jej wyp�yn�� na powierzchni�. - Och, Katrin, b�d� ze mn� szczera! Jak�e mog�abym w co� takiego uwierzy�? - I co ona ma na my�li m�wi�c, �e Leo kocha j� "by� mo�e bardziej ni� to dla niego dobre"? - Powinna� mi uwierzy�. Musisz, w gruncie rzeczy. Odby�am z nim wiele d�ugim rozm�w na tw�j temat. On ci� wprost ub�stwia. Zrobi�by dla ciebie wszystko. Nigdy czego� takiego nie prze�ywa�. Posiadam absolutny dow�d na to. Nie ze mn�, nie z Tedesk�, nie z Thane, nie z... Recytuje ca�� reszt� listy: Syantha, Miaule, Iavilda, podczas gdy Marilisa odlicza kolejne imiona w my�lach. Mog�yby to robi� razem jako rodzaj ch�ralnej recytacji, litanii imion �on, lecz Marilisa zachowuje ponure milczenie. Jest ju� zm�czona tymi imionami. Nie podoba jej si�, �e Katrin rozmawia z Leo o niej; nie podoba jej si�, �e Katrin w og�le rozmawia jeszcze z Leo. Musi jednak, najwyra�niej, zaakceptowa� ten fakt. Katrin biega po domu, podziwiaj�c to, podniecaj�c si� g�o�no tamtym. Dla uczczenia bliskiego powrotu Leo przywioz�a prezent, male�ki artefakt, zielonkawy ma�y pos��ek z br�zu wydobyty z dna morskiego u wybrze�y Grecji, tak oblepiony skorupiakami, �e trudno jest stwierdzi�, co przedstawia. Jaka� posta�, �ucznik, by� mo�e, trzymaj�cy �uk, kt�ry straci� ci�ciw�. Leo jest kolekcjonerem antycznych bibelot�w. Male�kie fragmenty przesz�o�ci s� powyk�adane w eleganckich pude�kach w ka�dym pokoju ich domu. Marilisa okazuje nale�n� wdzi�czno��. - Leo b�dzie zachwycony - m�wi. - To idealny prezent dla niego. - Tak. Wiem. Tak. Wiesz. Marilisa proponuje drinki. Skubi� ma�e wykwintne ciasteczka i gaw�dz�. Dwie �adne m�ode zamo�ne kobiety sp�dzaj�ce razem przyjemne popo�udnie, lecz jedna z nich jest o dwie�cie lat starsza od drugiej. Dla Marilisy jest to jak przyjmowanie Kleopatry albo Heleny Troja�skiej. Nieodwo�alnie rozmowa powraca znowu do Leo. - Naj�agodniejszy cz�owiek, jakiego zna�am - m�wi Katrin. - Je�li ma jak�� wad�, to chyba t�, �e jest zbyt �agodny. Co jaki� czas wystawia� si� na wielki b�l tylko po to, by unikn�� zranienia innej osoby. Nie potrafi rozczarowywa� ludzi, zawodzi� kogokolwiek w jakikolwiek spos�b, rani� kogokolwiek, bez wzgl�du na w�asne cierpienie, wstrz�sy, b�l. M�wi� o b�lu emocjonalnym, oczywi�cie. Marilisa nie chce s�ysze� z ust Katrin �adnych opowie�ci o wadach Leo, jego zaletach, czy czymkolwiek innym. Jest jednak pos�uszn� �on�; doczekuje ko�ca wizyty i obejmuje Katrin z czym� nieodr�nialnym od sympatii, po czym stoi w doku patrz�c, jak �lizgacz Katrin odcumowuje i z wizgiem odp�ywa ku p�nocnemu niebu. Wtedy, dopiero, pozwala sobie na p�acz. Rozmowa, nast�puj�ca tak szybko po naj�ciu Fiodora, wyprowadzi�a j� z r�wnowagi. Rozpami�tuje j� teraz w my�lach, szukaj�c ukrytych prawd, znanych wszystkim opr�cz niej. Rzekoma wielka mi�o�� Leo do niej. Nieumiej�tno�� Leo ranienia innych, bez wzgl�du na w�asne koszty. "Wiesz, on ci� strasznie kocha. By� mo�e bardziej, ni� jest to dla niego dobre". I nagle Marilisa zna odpowied�. Leo kocha j�, to prawda. Leo zawsze kocha swoje �ony. Jednak ma��e�stwo jest u swych podstaw pomy�k�; ona jest dla niego o wiele za m�oda, niedo�wiadczona, nieuformowana; tym, czego on naprawd� potrzebuje, jest kobieta w rodzaju Katrin, staro�ytna pod swoj� mask� pi�kna, i niesko�czenie, diabolicznie m�dra. Rzeczywisto�� jest taka, teraz to widzi, �e Leo ju� znudzi� si� swoj� now� m�od� �on�, czuje si� w gruncie rzeczy nieszcz�liwy w ma��e�stwie, lecz ma zbyt dobre serce, by powiedzie� jej prawd�, tote� przekr�ca j�, opowiadaj�c o ma��e�stwie, kt�re przetrwa po wsze czasy. I zwierza si� Katrin, powierzaj�c jej brzemi� swojej niedoli. Je�li cokolwiek z tego jest prawd�, my�li Marilisa, to powinnam od niego odej��. Nie mog� prosi� go, �eby cierpia� w niesko�czono�� z �on�, kt�ra nie mo�e da� mu tego, co potrzebuje. Zastanawia si�, jak p�acz wp�yn�� na jej wygl�d, i w��cza lustro przed sob�. Tak, oczy ma czerwone i opuchni�te. Ale co to jest? Linia, w k�ciku oka? Pocz�tek zmarszczek? Te w�tpliwo�ci i sprzeczno�ci nagle j� postarzaj�: czy to mo�liwe? I jeszcze to? Siwy w�os? Wyrywa go i przygl�da mu si�; kiedy jednak trzyma go pod tym czy innym k�tem, wydaje si� on tak samo ciemny jak wszystkie pozosta�e. Iluzje. Nadmiernie pobudzona wyobra�nia, to wszystko. Do diab�a z Katrin! Do diab�a z ni�! Pomimo to udaje si� na szybkie badanie gerontologiczne dwa dni przed zapowiedzianym powrotem Leo z kliniki. Do nast�pnego zastrzyku w ramach Przygotowania ma jeszcze sze�� miesi�cy, ale by� mo�e par� oznak starzenia zaczyna pojawia� si� przedwcze�nie. Przygotowanie op�nia nadej�cie starzenia, ale nie powstrzyma go ca�kowicie, tak jak robi to Proces; i czasem zdarza si�, jak s�ysza�a, �e ludziom w wieku bezpo�rednio przed-Procesowym wyrasta kilka siwych w�os�w, pojawia si� na twarzy kilka zmarszczek, podczas gdy oni oczekuj� na pe�ny zabieg, kt�ry na zawsze uczyni ich odpornymi na zakusy czasu. Doktor nie chce przyspieszy� terminu jej najbli�szego zabiegu Przygotowania, ale potwierdza, �e pojawi�o si� kilka drobnych zmian, i wysy�a j� pi�tro ni�ej, gdzie zostan� dokonane szybkie kosmetyczne retusze. - Nie b�dzie gorzej, prawda? - pyta go Marilisa, a on �mieje si� i odpowiada, �e wszystko mo�na naprawi�, wszystko, wszelkie oznaki �wiadcz�ce o tym, �e bli�ej jej do czterdziestych urodzin ni� do trzydziestych mog� by� b�yskawicznie, bezbole�nie i po cichu usuni�te. Nie podoba jej si� jednak, �e si� starzeje, nawet w tak drobnym zakresie, podczas gdy wsz�dzie doko�a otaczaj� j� ludzie o wiele starsi od niej - jej m��, jego wiele by�ych �on, jego chmara dzieci - kt�rych cia�a zamro�one s� na zawsze w idealnej niezagro�onej m�odzie�czo�ci. Gdyby tylko mog�a rozpocz�� Proces teraz i sko�czy� ju� z tym! Wci�� jest jednak za m�oda. Wyniki bada� s� jednoznaczne; zabieg na obecnym etapie jej rozwoju kom�rkowego by�by nie tylko nieefektywny, m�g�by w istocie zagrozi� jej zdrowiu. B�dzie musia�a zaczeka�. I czeka�, i czeka�, i czeka�. Potem wraca Leo, od�wie�ony, pe�en wigoru, tryskaj�cy �yciem. Marilisa wiele razy towarzyszy�a ludziom �wie�o po Procesie - swoich rodzicom, dziadkom, pradziadkom - i wie, czego oczekiwa�; ale i tak trudno jest jej dotrzyma� mu kroku. Leo jest morderczo radosny, na�adowany niemal przyt�aczaj�c� pasj�, pe�en pomys��w i ambitnych plan�w. Pokazuje jej projekty sze�ciu nowych obraz�w, zamierzenie godne dziesi�ciolecia powsta�e w jednej chwili. Proponuje, by wydali przyj�cie dla trzystu os�b. Sugeruje, by odbyli wielk� podr� dla uczczenia ich nast�pnej rocznicy - b�dzie to ich pi�ta - by ujrzeli cuda �wiata, piramidy egipskie, �wi�tyni� Taj Mahal, dno Rowu Mindanao. Albo podr� na ksi�zyc - do pasa asteroid�w... - Stop! - wo�a Marilisa, czuj�c, �e brakuje jej oddechu. - Poruszasz si� zbyt szybko! - W takim razie przynajmniej weekend w Pary�u - m�wi on. - Pary�. W porz�dku. Pary�. Wyjad� w nast�pnym tygodniu. Na kr�tko przed wyjazdem Marilisa je lunch ze swoj� przyjaci�k� z okresu panie�stwa, Lois�, kobiet� w wieku przed-Procesowym tak jak ona, �on� Teda, kt�ry rozpocznie Proces ju� za kilka lat. Loisa mia�a romanse ze starszymi m�czyznami, dziewi��dziesi�cio-, i stuletnimi, tote� by� mo�e rozumie, jak si� maj� rzeczy z drugiej strony. - Nie pojmuj�, dlaczego on mnie po�lubi� - m�wi Marilisa. - Musz� wydawa� mu si� dzieckiem. Zapomnia� wi�cej rzeczy, ni� ja kiedykolwiek wiedzia�am, a mimo to nadal wie bardzo du�o. Co on mo�e we mnie widzie�? - Przywracasz mu jego m�odo�� - odpowiada Loisa. - Oni wszyscy tego chc�. S� jak wampiry, wysysaj�ce energi� z m�odo�ci. - To nonsens i wiesz o tym. To Proces przywraca mu m�odo��. On nie potrzebuje do tego m�odej �ony. Mog� dostarczy� mu z�udzenie m�odo�ci, by� mo�e, ale to Proces daje realny efekt. - Proces ich podkr�ca i potrzebuj� potwierdzenia, �e to podkr�cenie jest autentyczne. Kt�re to potwierdzenie mo�e da� tylko kto� taki jak ty. Nie chc� i�� do ��ka z jak�� star� j�dz�, kt�ra ma tysi�c lat. Mo�e wygl�da� wspaniale z zewn�trz, ale jest zepsuta od �rodka, pe�na miliona wspomnie�, na�adowana ca�� nienawi�ci�, jadem i samousprawiedliwianiem si�, jakie zbiera si� przez tak d�ugie �ycie, a on czuje, jak to wszystko pulsuje w niej i nie chce tego. Podczas gdy ty - ca�a �wie�a i nowa... - Nie. Nie. To nie tak. To w�a�nie starsze kobiety s� interesuj�ce. My wydajemy si� puste. - W porz�dku. Je�li w to w�a�nie chcesz wierzy�... - A jednak on mnie chce. M�wi mi, �e mnie kocha. M�wi jednej ze swoich by�ych �on, �e jestem wielk� mi�o�ci� jego �ycia. Nie rozumiem. - C�, ja te� nie - m�wi Loisa i na tym zostawiaj� spraw�. W lustrze w �azience, po lunchu, Marilisa znajduje nowe zmarszczki u siebie na czole, nowe kosmyki siwizny na skroniach. Ka�e usun�� je przed Pary�em. W Pary�u nie mo�na wygl�da� staro. W Pary�u zwiedzaj� Luwr, odbywaj� przeja�d�k� ��dk� po Sekwanie, jedz� w male�kich bistro w Dzielnicy �aci�skiej i kupuj� staro�ytne dzie�a sztuki w galeriach na St.-Germain-des-Pres. Ona nigdy wcze�niej nie by�a w Pary�u, cho� on oczywi�cie tak, tyle razy, �e straci� ju� rachub�. Miasto jest bardzo pi�kne, ale robi na niej wra�enie w pewien spos�b skamienia�ego, bardziej eksponatu muzealnego ni� �ywego miasta, pomimo t�tni�cego �ycia, jakie widzi wok� siebie, o�ywionych dyskusji w kafejkach, restauracji pe�nych gwaru, t�um�w w metrze. W tym mie�cie nic nie zmieni�o si� przez ostatnie pi��set lat. Jest nieruchome - zamro�one - pozbawione �ycia. Jakby ca�e miasto zosta�o poddane Procesowi. Leo zdaje si� wyczuwa� jej narastaj�cy niepok�j i ona widzi, jak on sam smutnieje. Trzeciego dnia, przed jednym z rz�d�w starych stragan�w z ksi��kami nad rzek�, Leo m�wi: - Chodzi o mnie, prawda? - Co? - Pow�d, dla kt�rego jeste� tak smutna. Nie mo�e chodzi� o miasto, wi�c musi o mnie. O nas. Czy chcesz odej��, Mariliso? - To znaczy odjecha�? Z Pary�a? Tak szybko? - Odej�� ode mnie. By� mo�e to wszystko by�o tylko jedn� wielk� pomy�k�. Nie chc� trzyma� ci� wbrew twej woli. Je�li zacz�a� czu�, �e jestem dla ciebie za stary, �e tym, czego naprawd� potrzebujesz, jest du�o m�odszy m�czyzna, ani przez chwil� nie sta�bym na twojej drodze. Czy tak w�a�nie si� to dzieje? Czy tak w�a�nie ko�cz� si� jego ma��e�stwa, s�owami tak smutnymi, pe�nymi mi�o�ci? - Nie - odpowiada. - Kocham ci�, Leo. M�odsi m�czy�ni nie interesuj� mnie. My�l o zostawieniu ciebie nigdy nie posta�a w moim umy�le. - Wiesz, prze�yj�, je�li powiesz mi, �e chcesz odej��. - Nie chc� odej��. - Pragn��bym mie� pewno��, �e to prawda. Teraz ona zaczyna si� denerwowa�. - Ja te� bym pragn�a, �eby� j� mia�. Zachowujesz si� g�upio, Leo. Zostawienie ciebie to ostatnia rzecz, na jakiej mi zale�y. A Pary� to ostatnie miejsce na �wiecie, gdzie chcia�abym, �eby rozpad�o si� moje ma��e�stwo. Kocham ci�. Chc� by� twoj� po wsze czasy. - Dobrze wi�c. - U�miecha si� i przyci�ga j� do siebie; obejmuj� si�; ca�uj� si�. Ona s�yszy szmer cichych oklask�w. Obserwuj� ich ludzie. S�uchali ich rozmowy i s� zadowoleni z jej fina�u. Pary�! Ach, Pary�! Jednak kiedy wracaj� do domu, Leo zostaje niezw�ocznie wezwany do Barcelony w celu naprawienia jednego z obraz�w, kt�ry w wyniku jakiej� usterki technicznej ulega niepo��danym metamorfozom. Praca zajmie trzy do czterech dni; i Marilisa, nie chc�c podejmowa� wysi�ku kolejnej podr�y do Europy, m�wi mu, �eby jecha� sam. To wydaje si� stanowi� jak�� wskaz�wk� dla Fiodora, kt�ry pojawia si� ledwie par� godzin po wyje�dzie Leo. Sk�d wie tak bezb��dnie, kiedy mo�e zasta� j� sam�? Jako pretekst podaje to, �e przywi�z� prezent do kolekcji Leo, pos��ek ma�ego brzydkiego bo�ka, przysadzistego, o �abiej twarzy, pokrytego plamami br�zowej rdzy. Ona bierze go bez wi�kszych ceregieli i stawia na przypadkowo wybranej p�ce, m�wi�c mechanicznie: - Dzi�kuj� ci bardzo. Leo b�dzie ucieszony. Powiem mu, �e tu by�e�. - Co za wdzi�k. Co za go�cinno��. - Staram si� by� uprzejma. Nie mog� ci� zaprosi�. - Daj spok�j, Mariliso. Odje�d�ajmy. - Odje�d�ajmy? Dok�d? Po co? - Mo�emy si� razem wspaniale zabawi� i ty o tym wiesz. Czy nie masz ju� do�� bycia lojaln� cich� �onk�? Grzecznie odbywaj�c� swoje absurdalne ma�e ma��e�stwo z twoim nieprawdopodobnie wiekowym m�em? Jego oczy dziwnie b�yszcz�. Twarz ma spocon�. Ona m�wi cicho: - Jeste� szalony, prawda? - Och, nie, w og�le nie jestem szalony. Nie tak mi�y jak m�j ojciec, zapewne, ale ca�kowicie zdrowy na umy�le. Widz� ci� rdzewiej�c� jak jeden z artefakt�w z jego kolekcji i chc� wprowadzi� do twojego �ycia odrobin� rado�ci, zanim b�dzie za p�no. Odrobin� dziko�ci, je�li wiesz, co mam na my�li, Mariliso? Miejsca i rzeczy, kt�rych on nie potrafi ci pokaza�, kt�rych nawet sobie nie wyobra�a. Jest stary. Nie wie nic o �wiecie, w kt�rym dzisiaj �yjemy. Jezu, dlaczego musz� ci to t�umaczy�? Po prostu rzu� wszystko i p�jd� ze mn�. Nie b�dziesz �a�owa�a. - Nachyla si� nad ni�, szeroko u�miechni�ty, ca�kowicie pewny siebie, najwyra�niej przekonany, �e jego nieust�pliwa kampania zaprosze� zostanie wreszcie uwie�czona powodzeniem. Jego zuchwalstwo zdumiewa j�. Lecz jest r�wnie� zdziwiona. - Zanim b�dzie za p�no, powiedzia�e�. Za p�no na co? - Ty wiesz. - Doprawdy? Fiodor wydaje si� by� zirytowany tym, co bierze za jej �wiadom� t�pot�. Jego usta otwieraj� si� i zamykaj� jak dzia�aj�ca pu�apka; mi�sie� drga na policzku; co� wydaje si� w nim p�ka�, jaki� starannie broniony bastion samokontroli. Patrzy na ni� w nowy spos�b - w�ciekle? z pogard�? - i m�wi: - Zanim b�dzie za p�no na to, by ktokolwiek ci� chcia�. Zanim staniesz si� stara, obwis�a i pomarszczona. Zanim staniesz si� tak odra�aj�co stara, �e nikt nie b�dzie chcia� ci� dotkn��. On z pewno�ci� oszala�. Z pewno�ci�. - Nikt nie musi ju� tego przechodzi�, Fiodorze. - Je�li poddaj� si� Procesowi, to nie, zgoda. Ale ty - ty, Mariliso... - U�miecha si� smutno, potrz�sa g�ow�, podnosi d�onie ku g�rze w ge�cie bezsilniej rozpaczy. Ona patrzy na niego, zdumiona. - O czym ty, na mi�o�� bosk�, m�wisz? Po raz pierwszy jego ch�odna zuchowata pewno�� siebie gdzie� znika. Patrzy na ni� niepewnie. - A wi�c wci�� jeszcze si� nie dowiedzia�a�. On utrzymywa� ci� w niewiedzy przez ca�y ten czas. Jeste� nietrafionym przypadkiem, Mariliso! Specjalnym okazem! Proces nie zatrzyma dla ciebie up�ywu czasu! Przypadek jeden na dziesi�� tysi�cy, to w�a�nie ty, wrodzona blokada somatyczna. Chryste, c� z niego za sukinsyn, �eby ukrywa� to przed tob� w ten spos�b! Masz przed sob� osiemdziesi�t, mo�e dziewi��dziesi�t lat �ycia i to wszystko. B�dziesz si� robi�a coraz starsza i starsza, pomarszczona, zgi�ta i brzydka, a potem umrzesz, tak jak kiedy� by�o to udzia�em wszystkich ludzi na �wiecie. Nie masz ca�ej wieczno�ci i jeszcze jednego dnia na to, by si� zabawi�, tak jak reszta nas. Musisz posmakowa� �ycia teraz, szybko, p�ki jeste� m�oda. Kaza� nam wszystkim przysi�c, �e nie powiemy ci ani s�owa, �e sam powie ci w odpowiednim momencie, ale dlaczego, u diab�a, mia�aby� si� tym przejmowa�? Nie jeste�my dzie�mi. Masz prawo wiedzie�, kim naprawd� jeste�. Pieprzy� go, to w�a�nie m�wi�. Pieprzy� go! - Twarz Fiodora jest teraz szkar�atna. Oczy ma szklane i rozja�nione dziwn� gor�czk�. - Uwa�asz, �e wszystko to wymy�lam? Dlaczego mia�bym wymy�la� co� takiego? To jak bycie w �rodku trz�sienia ziemi. Pod�oga pod stopami wydaje si� ko�ysa�. Nigdy dot�d nie by�a tak blisko obecno�ci czystego z�a. Z najwi�kszym opanowaniem, na jakie j� sta�, m�wi: - Wymy�li�by� to, poniewa� jeste� �a�osnym k�amliwym sukinsynem, Fiodorze, pe�nym nienawi�ci, gniewu i zgnilizny. A je�li my�lisz... Lecz nie musz� ci� ju� s�ucha�. Po prostu wyjd� st�d! - To prawda. Ka�dy o tym wie, ca�a rodzina! Zapytaj Katrin! To od niej dowiedzia�em si� o tym najpierw. Chryste, zapytaj Leo! Zapytaj Leo! - Wyjd� - m�wi ona, odganiaj�c go d�oni� jak uprzykrzon� much�. - Ju�. Wyjd� st�d, u diab�a. Precz. Marilisa przysi�ga sobie, �e nie powie nic Leo o tej monstrualnej fantastycznej opowie�ci, jak� uroi� sobie jego syn, ani nawet o jego niezgrabnych idiotycznych pr�bach uwodzenia - to zbyt wstydliwe, zbyt odra�aj�ce, zbyt obrzydliwe, i ona chce oszcz�dzi� mu wiedzy o rozlicznych perfidnych post�pkach Fiodora - lecz oczywi�cie wyrzuca z siebie wszystko w ci�gu godziny od powrotu Leo z Barcelony. Fiodor jest nie do zniesienia, m�wi. Jego zachowanie sta�o si� zbyt dziwaczne i nienormalne, by d�u�ej to ukrywa�. Fiodor przyby� tutaj nieproszony i wypowiedzia� stek okrutnych nieprawdopodobnych nonsens�w w groteskowej pr�bie zaci�gni�cia jej do ��ka. Leo pyta powa�nie: - Jakich nonsens�w? - i ona m�wi mu jednym szybkim urywanym zdaniem i widzi, jak g�adka opanowana twarz zamienia si� w �miertelnie zm�czon� mask�, jak on starzeje si� o tysi�c lat w przeci�gu p� minuty. Stoi tam spogl�daj�c na ni�, przera�ony; i wtedy ona pojmuje, �e to musi by� prawda, ka�de okrutne s�owo, jakie wypowiedzia� Fiodor. Jest jedn� z nich, �a�osnej statystycznej garstki, o kt�rych s�ysza�a, lecz tylko z drugiej czy trzeciej r�ki. Zabiegi nic nie dadz� w jej przypadku. Zestarzeje si�, a potem umrze. Zbadali j� i znaj� prawd�, ale wszyscy uknuli spisek, �eby utrzyma� to przed ni� w tajemnicy, lekarze w klinice, synowie, c�rki i �ony Leo, jej w�asna rodzina, wszyscy. To sprawka Leo. Wykorzystuj�c swoje wp�ywy wsz�dzie doko�a, swoj� nieograniczon� niemal w�adz�, trzyma� j� ca�y czas w niewiedzy. - Wiedzia�e� od pocz�tku? - pyta. - Przez ca�y czas? - Prawie. Dowiedzia�em si� bardzo wcze�nie. Zadzwonili do mnie z kliniki i powiedzieli mi wkr�tce po naszych zar�czynach. - M�j Bo�e. Dlaczego wi�c o�eni�e� si� ze mn�? - Bo ci� kocha�em. - Bo mnie kocha�e�. - Tak. Tak. Tak. Tak. - Szkoda, �e tego nie rozumiem - m�wi ona. - Je�li mnie kocha�e�, jak mog�e� ukrywa� co� takiego przede mn�? Jak mog�e� pozwoli� mi budowa� �ycie na k�amstwie? Leo odpowiada, po d�ugiej chwili: - Chcia�em, �eby� skorzysta�a z dobrych lat, nietkni�ta tym, co przyjdzie potem. Mia�a� czas odkry� prawd� p�niej. Lecz teraz, kiedy wci�� jeste� m�oda - ubrania, bi�uteria, podr�e, ca�a rado�� bycia pi�kn� i m�od� - dlaczego mia�em to ci popsu�? Dlaczego obci��y� wszystko cieniem tego, co mia�o dopiero nadej��? - A wi�c zmusi�e� wszystkich do udawania. Ludzi w klinice. Nawet moj� w�asn� rodzin�, na mi�o�� bosk�! - Tak. - I wszystkie zabiegi Przygotowania, w jakich uczestniczy�am - to tylko g�upia bezsensowna maskarada, zgadza si�? Do niczego nie prowadz�ca. Bez �adnego celu. - Tak. Tak. Marilisa zaczyna dr�e�. Rozumie teraz g��bi� jego wsp�czucia i jest zatrwo�ona. O�eni� si� z ni� z lito�ci. �aden m�czyzna w jego wieku nie chcia�by jej, poniewa� pog��biaj�ce si� oznaki staro�ci w nastepnych latach z pewno�ci� by go przerazi�y; lecz Leo jest poza tym, got�w przej�� do porz�dku dziennego nad jej drobnym genetycznym defektem i da� jej par� dziesi�cioleci szcz�cia, zanim b�dzie musia�a umrze�. A potem b�dzie �y� dalej, przez nast�pne setki czy tysi�ce lat, spokojny w �wiadomo�ci, �e da� tragicznie naznaczonej Marilisie z�udzenie bycia cz�onkini� bezwiekowej elity przynajmniej przez kr�tk� chwil�. To przera�aj�ce. Nie ma sposobu, by mog�a to znie��. - Mariliso... Wyci�ga do niej r�ce, lecz ona odwraca si�. Biegnie. Ucieka. Min�y trzy lata, zanim j� odnalaz�. Mieszka�a wtedy w Londynie, w ma�ym mieszkaniu na Bayswater Road, i w ci�gu tych trzech lat jej twarz zmieni�a si� tak bardzo, pojawi�o si� tyle oznak przej�cia z m�odo�ci do wieku �redniego, �e on nie zdo�a� ca�kowicie ukry� swojej pierwszej reakcji. On, oczywi�cie, nie zmieni� si� ani na jot�. Sta� w drzwiach, praktycznie wype�niaj�c je sob�, pr�buj�c przykry� czym� swoj� doskonale widoczn� konsternacj�, pr�buj�c pokaza� sw�j znajomy u�miech, wype�ni� oczy ciep�em dawnego Leo. Po chwili wyci�gn�� ku niej ramiona. Ona zosta�a tam, gdzie by�a. - Nie powiniene� by� mnie szuka� - powiedzia�a. - Kocham ci� - odpar�. - Jed� ze mn� do domu. - To nie by�oby w porz�dku. Nie by�oby sprawiedliwe wobec ciebie. Ja si� starzej�, a ty jeste� zawsze taki m�ody. - Do diab�a z tym. Chc�, �eby� wr�ci�a, Mariliso. Kocham ci� i zawsze b�d�. - Kochasz mnie? - m�wi ona. - Nawet pomimo... - Nawet. W doli i niedoli. Zna dalszy ci�g tego zwrotu - w dostatku i biedzie, w zdrowiu i chorobie - i co jest dalej. Lecz nie potrafi powiedzie� nic wi�cej. Chce si� u�miechn�� �agodnie i podzi�kowa� mu za jego dobro� i zamkn�� drzwi, a jednak stoi tam i stoi i stoi ani nie zapraszaj�c go do �rodka, ani nie zamykaj�c mu drzwi przed nosem, z rycz�cym d�wi�kiem w uszach, podczas gdy ca�e miliony lat �miertelnej historii podnosz� si� wok� niej jak g�ry.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!