5520

Szczegóły
Tytuł 5520
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5520 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5520 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5520 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT SILVERBERG Kroniki Majipooru (Prze�o�y�: Krzysztof Soko�owski) KIRBY�emu, kt�rego wprawdzie mog�o doprowadzi� to na dno rozpaczy, lecz kt�ry z pewno�ci� dotar� przynajmniej do kraw�dzi PROLOG W czwartym roku po odzyskaniu w�adzy przez Koronala Lorda Valentine'a w sercu pewnego ch�opca imieniem Hissune, kt�ry by� urz�dnikiem w Domu Kronik w Labiryncie Majipooru, zagnie�dzi� si� wielki niepok�j. Przez ostatnie sze�� miesi�cy Hissune zajmowa� si� inwentaryzowaniem zachowanych sprawozda� poborc�w podatk�w. Przekopywa� si� przez rosn�ce w zastraszaj�cym tempie g�ry papier�w, doskonale wiedz�c, �e z jego pracy nikt nigdy nie skorzysta - a wygl�da�o na to, �e mo�e mu ona zaj�� jeszcze rok albo dwa, mo�e trzy. To by�o bezsensowne zaj�cie, a przynajmniej on nie widzia� w nim najmniejszego sensu. Kogo w og�le obchodzi� mog�y raporty prowincjonalnych poborc�w podatk�w z czas�w Lorda Dekkereta, Lorda Calintane'a, a nawet z pradawnych czas�w Lorda Stiamota? W dokumentach panowa� ba�agan; oczywi�cie nigdy ich nie przegl�dano, bo i po co, a teraz z�o�liwy los najwyra�niej wybra� Hissune^, by je uporz�dkowa�. Hissune nie widzia� w tym �adnego sensu. No, mo�e tylko podci�gnie si� w geografii, u�wiadomi sobie osza�amiaj�c� wielko�� Majipooru. Tyle krain! Tyle miast! Trzy wielkie kontynenty podzielone na prowincje, prowincje podzielone na regiony, a te z kolei na tysi�ce podregion�w. Gdy Hissune pochyla� si� nad zakurzonymi dokumentami, w g�owie wirowa�y mu nazwy: Pi��dziesi�t Miast Zamkowej G�ry, wielkie metropolie Zimroelu, tajemnicze pustynne osiedla Suvraelu, miasta, miasta i jeszcze raz miasta, szale�czy ho�d z�o�ony tysi�com lat p�odno�ci Majipooru: Pidruid, Narabal, Ni-moya, Alaisor, Stoien, Piliplok, Pendiwane, Amblemorn, Minimool, Thologhai, Kangheez, Natu Gorvinu... nazwy, nazwy i jeszcze raz nazwy. Miliony nazw! Lecz m�ody, zaledwie czternastoletni ch�opak jest w stanie znie�� lekcje geografii tylko do pewnego momentu, a potem t�skni za jak�� odmian�. Hissune pragn�� wi�c odmiany. Ciekawo��, zawsze obecna, ukryta niezbyt g��boko pod powierzchni� jego natury, teraz niepowstrzymanie wyrywa�a si� na zewn�trz. W pobli�u ciasnego, pokrytego kurzem Domu Kronik, w kt�rym Hissune przekopywa� si� przez g�ry raport�w podatkowych, znajdowa�o si� znacznie ciekawsze miejsce: Rejestr Dusz, zamkni�ty dla wszystkich z wyj�tkiem upowa�nionych urz�dnik�w - a upowa�nionych by�o podobno bardzo niewielu. Hissune dobrze wiedzia�, czym jest Rejestr Dusz. Zna� dobrze Labirynt, nawet te miejsca, do kt�rych zwykli ludzie nie maj� dost�pu. W�a�ciwie to najlepiej zna� te w�a�nie miejsca, czy� bowiem od �smego roku �ycia nie zarabia� na �ycie na ulicach tej wielkiej podziemnej stolicy, oprowadzaj�c oszo�omionych turyst�w po labiryntach Labiryntu; czy� nie u�ywa� ca�ego sprytu, by tu i tam zarobi� koron�? �To Rejestr Dusz - opowiada� turystom. -Jest tam sala, w kt�rej miliony obywateli Majipooru pozostawi�o nagrania swych prze�y�. Bierze si� kapsu��, wk�ada w czytnik i nagle jest tak, jakby by�o si� osob�, kt�ra pozostawi�a nagranie i cz�owiek wydaje si�, jakby �y� za rz�d�w Lorda Confalume'a albo Lorda Siminave'a, albo jakby walczy� z Metamorfami w czasach Lorda St�amota - ale oczywi�cie niewielu jest ludzi upowa�nionych do korzystania z Rejestru Dusz.� Oczywi�cie! Ale czy tak trudno by�oby mi - my�la� Hissune - dosta� si� do pomieszczenia z Rejestrem pod pretekstem, �e potrzebuj� danych do bada� nad raportami podatkowymi? A potem �y� �yciem milion�w ludzi w milionach r�nych przesz�o�ci, w pe�nych chwa�y, najwspanialszych okresach historii Majipooru... Tak! Z pewno�ci� �atwiej by�oby mu znie�� prac�, gdyby od czasu do czasu m�g� si� rozerwa�, zagl�daj�c do Rejestru Dusz. U�wiadomi� to sobie i zacz�� dzia�a� natychmiast. Przygotowa� wymagane przepustki - wiedzia�, gdzie w Domu Kronik trzyma si� w�a�ciwe stemple - i oto pewnego dnia, p�nym popo�udniem, Hissune szed� jasno o�wietlonymi, kr�tymi korytarzami, w gardle mia� sucho, czu� si� niepewnie, ca�y a� dr�a� z podniecenia. Dawno ju� nie by� a� tak podniecony. Kiedy jeszcze �y� na ulicy i wszystko zawdzi�cza� wy��cznie sobie, czu� nieustanne podniecenie, ale ju� nie w��czy� si� po ulicach, oni ucywilizowali go, dali mu prac�. Prac�! Oni! A kim s� ci oni? Oni to sam Koronal, ni mniej ni wi�cej! Ten zbieg okoliczno�ci nadal go zdumiewa�. Kiedy wygnany z Zamku, pozbawiony cia�a i tronu przez uzurpatora, Barjazida, Lord Valentine podczas w�dr�wki po Majipoorze przyby� do Labiryntu, to w�a�nie Hissune zosta� jego przewodnikiem. Uda�o mu si� jako� rozpozna� prawd� i to w�a�nie spowodowa�o jego upadek. Bowiem nim zdo�a� poj��, co si� w�a�ciwie dzieje, Koronal ruszy� ju� z Labiryntu na Zamkow� G�r�, by odzyska� utracon� koron�, obali� uzurpatora, a potem Hissune otrzyma� zaproszenie na ponown� koronacj�. Jedna Bogini wie, dlaczego wezwano go na uroczysto�ci w Zamku Lorda Valentine'a! Jakie� to by�o wspania�e! Nigdy przedtem nie opu�ci� Labiryntu na d�u�ej, nie widzia� dziennego �wiat�a, a oto podr�owa� w lataj�cym �lizgaczu w�adcy dolin� Glayge, widzia� miasta, kt�rych nazwy powtarza� w snach, a przed nim wznosi�a si� Zamkowa G�ra, pi��dziesi�ciokilometrowy szczyt stercz�cy w Kosmos jak osobna planeta. Dotar� wreszcie na Zamek, powa�ny, dziesi�cioletni ch�opiec, sta� obok Koronala, �artowa� z nim - tak, by�o wspaniale, ale zaskoczy�o go to, co zdarzy�o si� potem. Koronal uzna�, �e Hissune to obiecuj�cy dzieciak! Koronal za�yczy� sobie, by przygotowano go do pe�nienia powa�nych obowi�zk�w pa�stwowych! Korona! podziwia� jego dowcip, energi� i �mia�o��! �wietnie! Hissune zosta� protegowanym Koronala! �wietnie, doskonale! A wi�c z powrotem do Labiryntu... i do Domu Kronik! To ju� gorzej. Przez ca�e swe kr�tkie �ycie Hissune nienawidzi� biurokrat�w, tych zamaskowanych durni �l�cz�cych nad papierami w trzewiach Labiryntu, a teraz, dzi�ki �asce samego Koronala, sta� si� jednym z nich. No c�, nigdy nie w�tpi�, �e kiedy� w ko�cu musi zacz�� jako� zarabia� na �ycie, nie mo�na zawsze oprowadza� odwiedzaj�cych Labirynt, ale �eby tak! Raport poborcy podatk�w Jedenastego Dystryktu prowincji Chorg, prefektura Bibiroon, jedenasty rok pontyfikatu Pontifexa Kinnikena, Koronal Lord Ossier... - nie, tylko nie to. A to w�a�nie by�o to, i tak do ko�ca �ycia! Miesi�c, p� roku, rok spokojnej cichej pracy w spokojnym, cichym Domu Kronik - powtarza� sobie, pe�en nadziei - a potem Lord Valentine przy�le po mnie, ka�e mi przenie�� si� na Zamkow� G�r�, oferuje mi stanowisko doradcy i wtedy przynajmniej �ycie stanie si� ciekawsze! Ale Koronal najwyra�niej o nim zapomnia�; w ko�cu - mo�na by�o si� tego spodziewa�! Musi rz�dzi� trzydziestoma czy czterdziestoma miliardami obywateli; c� w por�wnaniu z nimi znaczy jeden ma�y ch�opak z Labiryntu? Hissune podejrzewa�, �e ma ju� za sob� swoj� chwil� chwa�y, kt�r� prze�y� tam, w czasie kr�tkiego pobytu na Zamkowej G�rze, a teraz z�o�liwy los zmieni� go w urz�dnika Pontyfikatu, kt�ry do ko�ca �ycia b�dzie tylko przek�ada� papiery z miejsca na miejsce. Ale mo�e przynajmniej odwiedzi� Rejestr Dusz! Zapewne nigdy ju� nie opu�ci Labiryntu, lecz -je�li nie da si� z�apa� - b�dzie �y� �yciem milion�w dawno zmar�ych ludzi: podr�nik�w, odkrywc�w, �o�nierzy, a nawet Koronat�w i Pontifex�w. To w ko�cu jaka� pociecha, prawda? Hissune wszed� wi�c do niewielkiej salki i przedstawi� przepustk� siedz�cemu w niej, t�pookiemu Hjortowi. Przygotowa� sobie mn�stwo argument�w: specjalne zlecenie Koronala, wa�ne badania historyczne, konieczno�� sprawdzenia danych demograficznych, zdobycia dodatkowych informacji... Och, Hissune potrafi� by� bardzo przekonywaj�cy, ju� otwiera� usta, by wypowiedzie� wszystkie te k�amstwa, ale Hjort spyta� tylko: - Wiesz, jak obchodzi� si� ze sprz�tem? - Od dawna nie mia�em z nim do czynienia. By� mo�e m�g�by pan mi przypomnie�? Wstr�tna t�usta istota o pokrytej brodawkami twarzy, kt�rej podbr�dki prawie wylewa�y si� jej na pier�, wsta�a powoli i zaprowadzi�a Hissune'a do zamkni�tej sali, otwieranej jakim� sprytnym zamkiem rozpoznaj�cym dotkni�cie kciuka. Hjort pokaza� mu ekran i rz�d przycisk�w. - To konsola kontrolna - powiedzia�. - Wyszukaj potrzebn� ci kapsu��. W��czasz je tu. Kwituj odbi�r wszystkiego, z czego korzystasz. A kiedy sko�czysz, nie zapomnij zgasi� �wiat�a. I to wszystko! Te� mi skomplikowany system bezpiecze�stwa. Te� mi stra�nik! Hissune zosta� sam na sam z zapisami pami�ci wszystkich ludzi, kt�rzy �yli niegdy� na Majipoorze. W ka�dym razie - niemal wszystkich ludzi. Takich, kt�rzy umarli nie troszcz�c si� o zostawienie zapisu pami�ci by�y niew�tpliwie miliardy. Ale ka�dy obywatel Majipooru, kt�ry sko�czy� dwadzie�cia lat, mia� prawo co dziesi�� lat zostawi� zapis deponowany w Rejestrze i Hissune wiedzia�, �e chocia� kapsu�y s� malutkie, prawdziwe drobinki danych, na magazynowych poziomach Labiryntu ich zbi�r ci�gn�� si� kilometrami. Po�o�y� d�onie na klawiszach. Dr�a�y mu palce. Od czego zacz��? Chcia� wiedzie� wszystko. Wraz z pierwszymi odkrywcami pragn�� przemierza� lasy Zimroelu, pragn�� walczy� z Metamorfami, �eglowa� po Wielkim Morzu, zabija� smoki morskie na Archipelagu Rodamaunt, pragn��... pragn��... A� dr�a� z po��dania. Od czego zacz��? Obejrza� dok�adnie klawiatur�. M�g� wybra� dat�, miejsce, to�samo��... ale mia� do wyboru czterna�cie tysi�cy lat... nie, raczej osiem, dziewi�� tysi�cy - wiedzia�, �e nagrania rozpocz�to dopiero w czasach Lorda Stiamota lub mo�e nieco wcze�niej. I jak tu si� zdecydowa�? Min�o dziesi�� minut, a on tylko siedzia� jak sparali�owany, niczego jeszcze nie wymy�li�! Zda� si� na przypadek. Jakie� wczesne nagranie, pomy�la�. Kontynent Zimroel za czas�w Koronata Lorda Barholda, rz�dz�cego jeszcze przed Lordem Stiamotem... A osoba? Wszystko jedno! W szczelinie pojawia si� ma�a, b�yszcz�ca kapsu�a. Dr��c ze zdumienia i zachwytu Hissune wsun�� j� do urz�dzenia odtwarzaj�cego i w�o�y� he�m. Us�ysza� trzaski. Pod zamkni�tymi powiekami zobaczy� przemykaj�ce pasma zieleni, b��kitu, purpury. Czy to dzia�a�o? Tak! Czu� obecno�� innego umys�u. Kto� zmar� dziewi�� tysi�cy lat temu i jego umys� -jej umys�, to kobieta, m�oda kobieta - wype�nia� teraz umys� Hissune'a. Ju� nie by� pewien, czy jeszcze jest Hissunem z Labiryntu, czy mo�e ju� t�... t� Thesm� z Narabalu... Z lekkim, radosnym j�kiem Hissune uwolni� si� od swej osobowo�ci, z kt�r� �y� przez czterna�cie lat, i pozwoli�, by opanowa�a go dusza obcego cz�owieka. THESMA I GHAYROG 1 Ju� od p� roku Thesma mieszka�a sama we w�asnor�cznie skleconej chacie w g�stej tropikalnej d�ungli jakie� dziesi�� kilometr�w na wsch�d od Narabalu. Nie dociera�y tu ch�odne wiatry znad morza; ci�kie, wilgotne powietrze przylega�o do sk�ry jak mokre futro. Thesma nigdy przedtem nie mieszka�a sama i na pocz�tku zastanawia�a si�, jak sobie z tym poradzi, ale przedtem tak�e nigdy nie wybudowa�a w�asnor�cznie chaty. Chata wysz�a jej ca�kiem nie�le - �ci�a smuk�e m�ode sijaneele, zdar�a z nich z�ot� kor�, �liskie, ostre ko�ce wbi�a w wilgotn� ziemi� i oplot�a konstrukcj� pn�czami, za dach pos�u�y�o za� pi�� zwi�zanych wielkich niebieskich li�ci vrammy. Nie by�o to bynajmniej arcydzie�o architektury, ale deszcz nie pada� jej na g�ow�, a o ch�ody mog�a si� nie martwi�. Wystarczy� miesi�c, by sijaneele, cho� przyci�te i okorowane, wypu�ci�y korzenie oraz m�ode sk�rzaste li�cie przy wierzcho�kach, tu� pod dachem; pn�cza tak�e �y�y, wyrasta�y z nich coraz to nowe odn�a, grube i czerwone, kt�re szuka�y, a� wreszcie znalaz�y �yzn� ziemi�. Teraz wi�c dom Thesmy kwit�, z dnia na dzie� by� coraz trwalszy i bezpieczniejszy, liany z wiekiem stawa�y si� mocniejsze, sijaneele wrasta�y w ziemi�, a Thesmie bardzo si� to podoba�o. W Narabalu nic nie pozostawa�o martwe przez d�u�szy czas, powietrze by�o zbyt ciep�e, s�o�ce zbyt jasne, deszcze zbyt obfite; wszystko bezustannie zmienia�o si� w co� innego z szalon�, nieopanowan�, radosn� �atwo�ci� tropik�w. Samotno�� tak�e okaza�a si� �atwa do zniesienia. Thesma bardzo pragn�a uwolni� si� od Narabalu. �ycie w miasteczku uleg�o zmianie; zbyt wiele w nim by�o niepokoju, zbyt wiele wewn�trznej niepewno�ci, przyjaciele stawali si� obcy, kochankowie zmienili si� we wrog�w. Mia�a ju� dwadzie�cia pi�� lat, potrzebowa�a oddechu, chcia�a przyjrze� si� wszystkiemu spokojnie, bez po�piechu, zmieni� rytm �ycia, nim zginie zalana jego fal�. D�ungla nadawa�a si� do tego idealnie. Thesma wstawa�a wcze�nie, k�pa�a si� w jeziorku, kt�re dzieli�a ze starym, o�lizg�ym gromwarkiem � �awic� male�kich, przezroczystych cziczibor�w, zrywa�a na �niadanie owoce thokki, w�drowa�a, czyta�a, �piewa�a, pisa�a wiersze, sprawdza�a, co z�apa�o si� w zastawione przez ni� sid�a, wspina�a si� na drzewa, opala�a si� w hamaku z lian na ich szczytach, drzema�a, p�ywa�a, rozmawia�a sama ze sob� i sz�a spa� o zachodzie s�o�ca. Kiedy� my�la�a, �e nie b�dzie mia�a wystarczaj�co wiele do roboty, �e szybko si� znudzi, ale jako� si� nie nudzi�a; czas wype�niony mia�a prac� i zawsze co� jeszcze pozostawa�o do zrobienia na nast�pny dzie�. My�la�a te�, �e b�dzie chodzi�a do Narabalu mniej wi�cej raz na tydzie�, na zakupy, po nowe ksi��ki i kubiki rozrywkowe, na koncert, do teatru, mo�e nawet odwiedzi� rodzin� oraz tych spo�r�d przyjaci�, kt�rych mia�a jeszcze ochot� widywa�. Rzeczywi�cie, przez jaki� czas odwiedza�a miasteczko regularnie. Ale droga w upale zabiera�a jej niemal p� dnia i sprawia�a, �e wraca�a brudna i spocona; przy tym, w miar� jak przyzwyczaja�a si� do samotno�ci, miasteczko wydawa�o si� jej coraz bardziej ha�a�liwe, coraz bardziej irytuj�ce; denerwowa�o j�, a nie mia�o niemal nic do zaoferowania. Ludzie si� na ni� gapili. Wiedzia�a, �e maj� j� za dziwaczk�, mo�e nawet za wariatk�; zawsze by�a dzika, a teraz przekroczy�a ju� granice rozs�dku, mieszka sama w d�ungli i pewnie jeszcze hu�ta si� na lianach, przelatuj�c z drzewa na drzewo! Wi�c wyprawy do Narabalu stawa�y si� coraz rzadsze. Sz�a tam tylko wtedy, kiedy absolutnie nie mog�a ju� tego unikn��. W dniu, w kt�rym znalaz�a rannego Ghayroga, od jej ostatniego tam pobytu up�yn�o ponad pi�� tygodni. Tego ranka przedziera�a si� przez podmok�e ��ki, kilka kilometr�w na p�nocny wsch�d od chaty, zbieraj�c s�odkie ��te grzybki, znane jako kalimboty. Wype�ni�a nimi worek i w�a�nie zamierza�a zawr�ci�, kiedy kilkaset metr�w dalej dostrzeg�a co� dziwnego; jak�� posta� o b�yszcz�cej metalicznie szarej sk�rze i grubych, g�adkich cz�onkach, le��c� w nienaturalnej pozie pod wielkim sijaneelem. Przypomina�a drapie�nego gada, kt�rego jej ojciec i brat zabili kiedy� w kanale Narabal: smuk�e, d�ugie, powolne stworzenie o wygi�tych szponach i pe�nej k��w szerokiej paszczy. Lecz gdy si� zbli�y�a, dostrzeg�a, �e ta istota jest nieco podobna do cz�owieka: ma wielk� okr�g�� g�ow�, d�ugie ramiona, mocne nogi. Sprawia�a wra�enie martwej, ale gdy Thesma podesz�a bli�ej, stw�r poruszy� si� s�abo i powiedzia�: - Co� sobie uszkodzi�em. By�em g�upi i zap�aci�em za g�upot�. - Mo�esz poruszy� r�kami i nogami? - R�kami tak. Jedna noga jest z�amana; mo�liwe, �e tak�e kr�gos�up. Pomo�esz mi? Przykucn�a i przyjrza�a si� istocie. Rzeczywi�cie, by�o w niej co� gadziego: b�yszcz�ca �uska i g�adkie, twarde cia�o. W�osy mia�a dziwne, g�ste, grube i czarne; wi�y si� powoli, same z siebie. Jej j�zyk by� j�zykiem w�a: jaskrawoczerwony, rozwidlony, dr�a� bezustannie mi�dzy cienkimi wargami. - Kim jeste�? - spyta�a. -Jestem Ghayrogiem. Wiesz co� o nas? - Oczywi�cie - powiedzia�a, ale tak naprawd� wiedzia�a bardzo niewiele. W ci�gu ostatnich stu lat na Majipoorze pojawi�o si� mn�stwo nieludzkich istot, prawdziwa mena�eria. Zaprosi� je Koronal Lord Melikand, bo ludzi by�o zbyt niewielu, by zasiedli� gigantyczn� planet�. Thesma s�ysza�a i o tych czworor�cznych, i o tych dwug�owych, i o malutkich istotkach z mackami, i oczywi�cie o tych gadzich z j�zykami i w�osami jak w�e, ale �aden obcy nie dotar� jeszcze do Narabalu, miasteczka na ko�cu �wiata, tak oddalonego od cywilizacji, jak to tylko mo�liwe. A wi�c to jest Ghayrog? Dziwna rasa, pomy�la�a, kszta�t cia�a niemal jak u cz�owieka, ale zupe�nie nieludzkie szczeg�y budowy. To przecie� potw�r rodem z koszmaru, cho� niezbyt przera�aj�cy. W rzeczywisto�ci wsp�czu�a raczej biednemu Ghayrogowi. W�drowiec, niew�tpliwie zab��kany z dala od rodzinnego �wiata, oderwany od wszystkiego, co ma jakie� znaczenie na Majipoorze. I w dodatku ci�ko ranny. Co w�a�ciwie powinna teraz zrobi�? �yczy� mu szcz�cia i pozostawi� go na lasce losu? Raczej nie. P�j�� do Narabalu? Zorganizowa� wypraw� ratunkow�? Zaj�oby to jakie� dwa dni - nawet gdyby znalaz� si� kto� ch�tny. Pom�c mu dotrze� do chaty, opiekowa� si� nim, a� wyzdrowieje? Zapewne tak w�a�nie powinna uczyni�, tylko co stanie si� z jej wymarzon� samotno�ci�, z jej prywatno�ci�? A w og�le, to jak nale�y opiekowa� si� Ghayrogiem i czy ona sama pragnie wzi�� na siebie t� odpowiedzialno��? Jest te� w tym pewne ryzyko - w ko�cu ma do czynienia z obcym i nie wie, czego mo�na si� po nim spodziewa�. -Jestem Vismaan - powiedzia� Ghayrog. Czy to imi�, tytu�, czy te� mo�e opis stanu, w jakim si� znajduje? Nie zapyta�a o to. Powiedzia�a tylko: -Ja mam na imi� Thesma. Mieszkam w d�ungli, godzin� marszu st�d. Jak mog� ci pom�c? - Pozw�l mi oprze� si� na tobie. Spr�buj� wsta�. Jak my�lisz, jeste� wystarczaj�co silna? - Chyba tak. -Jeste� kobiet�, prawda? Thesma mia�a na sobie wy��cznie sanda�y. U�miechn�a si�, dotkn�a piersi i brzucha. -Jestem kobiet� - przytakn�a. - Tak s�dzi�em. Ja jestem m�czyzn� i mog� by� dla ciebie za ci�ki. M�czyzn�. Mi�dzy nogami by� g�adki, bez oznak p�ci, jak maszyna. Pewnie organy p�ciowe znajduj� si� u Ghayrog�w w innym miejscu. A je�li to gad, nie m�g� rozpozna� jej p�ci po piersiach. Mimo wszystko to dziwne, �e musia� o to zapyta�. Ukl�k�a obok niego, zastanawiaj�c si�, jak ma zamiar wsta� i i�� ze z�amanym kr�gos�upem. Opar� rami� na jej karku. Dotyk sk�ry obcego zaskoczy� j�: by�a sucha, zimna, sztywna i g�adka, jak gdyby nosi� zbroj�, nie mia�a w sobie jednak nic odra�aj�cego, wywo�ywa�a tylko wra�enie obco�ci. Ghayrog pachnia� -jego zapach by� gorzki, wilgotny, jakby z domieszk� miodu. Ciekawe, �e nie poczu�a go wcze�niej, cho� by� tak dziwny i mocny. Uzna�a, �e nieoczekiwane spotkanie zbyt j� zaskoczy�o. Kiedy jednak raz zda�a sobie spraw� z jego istnienia, nie potrafi�a przesta� go czu�. Najpierw wydawa� si� jej obrzydliwy, ale po chwili do niego przywyk�a. - Spr�buj si� nie rusza�. Opr� si� o ciebie i wstan� - powiedzia� obcy. Przykl�k�a, opieraj�c si� o ziemi� d�o�mi i kolanami. Zdumiewaj�ce, ale rzeczywi�cie zdo�a� wsta�, dziwnie, jakby si� wi�, wbi� j� niemal w ziemi�, przez chwil� opiera� si� na jej plecach, a� westchn�a z wysi�ku. Sta� chwiej�c si� i czepiaj�c pn�cz. Gotowa by�a z�apa� go, gdyby zacz�� pada�, ale si� nie przewr�ci�. - Noga jest strzaskana - stwierdzi�. - Kr�gos�up mam uszkodzony, ale chyba nie z�amany. - Czy bardzo ci� boli? - Boli? Nie, my prawie nie odczuwamy b�lu. To problem funkcjonowania. Nie jestem w stanie oprze� si� na nodze. Mo�esz mi znale�� mocny kij? Thesma zacz�a szuka� czego�, czego m�g�by u�y� jako kuli, i po chwili znalaz�a mocny korze� pn�cza zwieszaj�cego si� z wierzcho�ka drzewa. By� gruby i sztywny, zgina�a go kilkakrotnie, a� zdo�a�a od�ama� ze dwa metry. Vismaan chwyci� go mocno, opar� si� na jej ramieniu, ostro�nie przeni�s� ci�ar cia�a na nie uszkodzon� nog� i z wysi�kiem zrobi� krok, a po nim drugi i trzeci, ci�gn�c za sob� z�aman� ko�czyn�. Thesma mia�a wra�enie, �e zapach jego cia�a zmieni� si�; by� teraz ostrzejszy, wi�cej w nim by�o octu, mniej miodu. Pewnie z powodu wysi�ku. I b�l by� prawdopodobnie wi�kszy, ni� chcia� przyzna�. W ka�dym razie udawa�o mu si� jako� posuwa� naprz�d. - Co ci si� w�a�ciwie sta�o? - Wspi��em si� na drzewo, �eby zobaczy� drog� przed sob�. Ga��� si� pode mn� z�ama�a. Skinieniem g�owy wskaza� smuk�y, l�ni�cy pie� sijaneela. Najni�sza ga���, wyrastaj�ca z pnia na wysoko�ci jakich� dwunastu metr�w, rzeczywi�cie by�a z�amana i wisia�a na cieniutkim pasemku kory. Zdumia�o j�, �e prze�y� upadek z tej wysoko�ci; po chwili zacz�a si� tak�e zastanawia�, jakim cudem w og�le zdo�a� wspi�� si� tak wysoko po g�adkim pniu. - Chcia�em osiedli� si� w okolicy. Uprawia� ziemi�. A ty, czy masz farm�? - W d�ungli? Nie, po prostu tu mieszkam. - Z towarzyszem? - Sama. Wychowa�am si� w Narabalu, ale potrzebowa�am samotno�ci. Doszli do wype�nionego kalimbotami worka, kt�ry upu�ci�a, gdy po raz pierwszy dostrzeg�a obcego; teraz przewiesi�a sobie baga� przez rami�. - Mo�esz ze mn� zosta�, p�ki noga nie wydobrzeje. Ale zanim dojdziemy do chaty b�dzie wiecz�r. Jeste� pewien, �e mo�esz i��? - Przecie� id�. - Powiedz, kiedy b�dziesz chcia� odpocz��. - Za jaki� czas. Jeszcze nie. Rzeczywi�cie. Jeszcze niemal p� godziny szed� kulej�c i najwyra�niej walcz�c z b�lem, nim wreszcie poprosi� o odpoczynek, kt�ry zreszt� sp�dzi� stoj�c, oparty o drzewo. Wyja�ni�, �e nie wydaje mu si� najm�drzejszym pomys�em powtarza� od pocz�tku ca�y trudny proces wstawania. Wydawa� si� bardzo spokojny, nie sprawia� te� wra�enia szczeg�lnie cierpi�cego, cho� oczywi�cie nie spos�b by�o odczyta� czego� z jego nieruchomej twarzy i nie mrugaj�cych oczu; tylko nieustanne, b�yskawiczne ruchy rozwidlonego j�zyka stanowi�y dostrzegalne �wiadectwo tego, co prze�ywa�, ale Thesma nie wiedzia�a, jakie jest ich znaczenie. Po kilku minutach ruszyli przed siebie. Powolne tempo marszu m�czy�o j�, podobnie jak ci�ar Vismaana, spoczywaj�cy niemal w ca�o�ci na jej ramieniu; mi�nie bola�y, chwyta�y j� kurcze Przedzierali si� przez d�ungl� niemal nie rozmawiaj�c. Ghayrog skupiony by� najwyra�niej na tym, jak podporz�dkowa� sobie zranione cia�o, ona koncentrowa�a si� na wyborze drogi, szuka�a skr�t�w, my�la�a, jak unikn�� przepraw przez strumienie, omin�� obszary najg�stszego poszycia i inne przeszkody, z kt�rymi mogliby sobie nie poradzi�. W po�owie drogi zmoczy� ich ciep�y deszcz, a kiedy przeszed�, otoczy�a ich lepka mg�a i tak doszli do chaty. Gdy j� wreszcie dostrzegli, Thesma by�a niemal ca�kowicie wyczerpana. - To nie �aden pa�ac - powiedzia�a - ale nie potrzebuj� pa�acu. Sama j� zbudowa�am. Po�� si�. - Pomog�a mu u�o�y� si� na pos�aniu z zanji. Vismaan wyda� z siebie cichy syk, najwyra�niej odg�os ulgi. - Chcesz co� zje��? - spyta�a jeszcze. - Nie teraz. - Napijesz si�? Nie? Z pewno�ci� chcia�by� odpocz��. Wyjd�, �eby ci nie przeszkadza�. �pij. - To nie jest pora snu - powiedzia� Vismaan. - Nie rozumiem. - Sypiamy tylko w okre�lonych sezonach. Zazwyczaj w zimie. - I czuwacie przez reszt� roku? - Tak - powiedzia�. - Por� snu mam ju� za sob�. Rozumiem, �e z lud�mi jest inaczej. - Zupe�nie inaczej - odrzek�a. - W ka�dym razie zostawi� ci� samego. Odpoczywaj. Musisz by� strasznie zm�czony. - Nie wyrzucam ci� z twojego domu. - Nic nie szkodzi - stwierdzi�a Thesma wychodz�c. Zn�w zacz�o la� - znajomy, niemal wyczekiwany deszcz, kt�ry pada� tu codziennie przez kilka godzin. Po�o�y�a si� na mi�kkim, spr�ystym jak guma mchu i le�a�a, a krople deszczu sp�ukiwa�y zm�czenie z jej obola�ych plec�w i ramion. Mam go�cia, powiedzia�a do siebie. A w dodatku - kto by pomy�la� - obcego! Ghayrog nie wydawa� si� szczeg�lnie wymagaj�cy; sprawia� wra�enie ch�odnego, dalekiego, niewzruszonego nawet w nieszcz�ciu. Z pewno�ci� by� ci�ej ranny, ni� chcia� si� przyzna� i nawet ten stosunkowo kr�tki marsz przez d�ungl� stanowi� dla niego wielki wysi�ek. Nie ma mowy, by w tym stanie doszed� do Narabalu. Mia�a wra�enie, �e mog�aby p�j�� do miasteczka sama i za�atwi�, by kto� przyjecha� po niego �lizgaczem, ale ta my�l nie sprawi�a jej przyjemno�ci. Przede wszystkim nikt nie wiedzia�, gdzie mieszka, nie zamierza�a tak�e wskaza� nikomu drogi do swej chaty. Nieco tym zaniepokojona, zda�a sobie spraw�, �e nie ma te� ochoty odda� Ghayroga, �e chce, by z ni� zosta�, pragnie opiekowa� si� nim, p�ki nie wyzdrowieje ca�kowicie. W�tpi�a, by ktokolwiek w Narabalu sk�onny by� udzieli� schronienia obcemu i sprawia�o jej to jak�� perwersyjn� rado��, bo �wiadczy�o o jeszcze jednej r�nicy miedzy ni� a obywatelami miasteczka. Przez ostatni rok, a mo�e nieco d�u�ej ni� rok, s�ysza�a przecie� plotki o obcych, kt�rzy przybywaj� osiedli� si� na Majipoorze. Ludzie bali si� i nienawidzili gadzich Ghayrog�w, gigantycznych w�ochatych Skandar�w, ma�ych cwaniaczk�w z mackami, Vroon�w - chyba tak, Vroon�w - wraz z ca�� reszt� tej niesamowitej mena�erii; i cho� obcy nie dotarli jeszcze tak daleko, ju� mieli tu zdeklarowanych wrog�w. To w sam raz pasuje do tej dzikuski i dziwaczki Thesmy, pomy�la�a, przygarn�� jakiego� Ghayroga, wyciera� mu pot z p�on�cego gor�czk� czo�a, dawa� mu lekarstwa i gotowa� zup� czy co tam gotuje si� Ghayrogowi ze z�aman� nog�. Nie mia�a poj�cia, jak powinna si� nim opiekowa�, ale w niczym jej to nie przeszkadza�o. Nagle u�wiadomi�a sobie, �e przez ca�e �ycie o nikogo si� nie troszczy�a, bo nie mia�a ochoty ani okazji, by�a najm�odsza w rodzime i nikt nigdy nie pozwoli� jej na przyj�cie za kogokolwiek odpowiedzialno�ci; nie wysz�a za m��, nie urodzi�a dziecka, nie mia�a nawet swojego ulubionego zwierz�tka, a w trakcie licznych burzliwych przyg�d mi�osnych nigdy nie przysz�o jej nawet do g�owy, by odwiedzi� kt�rego� z kochank�w podczas choroby. Powiedzia�a sobie, �e mo�e w�a�nie dlatego tak gor�co zapragn�a nagle zatrzyma� Ghayroga w chacie. W ko�cu uciek�a z Narabalu w d�ungl� w�a�nie po to, by zmieni� swe �ycie, by w spos�b symboliczny odrzuci� co bardziej egoistyczne uczynki dawnej Thesmy. Zdecydowa�a, �e rankiem uda si� do miasta, dowie si�, je�li to tylko mo�liwe, jak opiekowa� si� Ghayrogiem, kupi w�a�ciw� �ywno�� i lekarstwa. 2 Po d�u�szej chwili wr�ci�a do chaty. Vismaan le�a�, jak go zostawi�a, p�asko na wznak, z r�kami wyci�gni�tymi nieruchomo po bokach. Mia�a wra�enie, �e wcale si� nie poruszy�, tylko w�osy wi�y mu si� powoli, rytmicznie. �pi? Po tym, jak opowiada� jej, �e nie potrzebuje snu? Podesz�a � spojrza�a na dziwn�, wielk� posta� spoczywaj�c� w jej ��ku. Dostrzeg�a otwarte oczy, Ghayrog wodzi� za ni� spojrzeniem. -Jak si� czujesz? - spyta�a. - Niedobrze. Ten marsz przez las by� trudniejszy, ni� si� spodziewa�em. Po�o�y�a mu d�o� na czole. Twarda jak �uska sk�ra wydawa�a si� ch�odna. Absurdalno�� tego gestu kaza�a si� jej u�miechn��. Jaka jest normalna temperatura cia�a Ghayroga? Czy w og�le mo�e mie� gor�czk�? A je�li tak, to jak j� rozpozna�? Przecie� Ghayrogi s� gadami, prawda? Czy chore gady maj� gor�czk�? Nagle ca�y ten pomys�, ta idea opiekowania si� istot� z innego �wiata, wyda�a si� jej �mieszna. - Dlaczego dotkn�a� mego czo�a? - Robimy tak z lud�mi, kiedy s� chorzy. �eby sprawdzi�, czy maj� gor�czk�. Nie mam tu �adnych lekarskich instrument�w. Czy wiesz, co mam na my�li, m�wi�c o gor�czce? - Nienormalna temperatura cia�a. Wiem. Moja jest teraz znacznie podwy�szona. - Czujesz b�l? - Bardzo nieznaczny. Ale m�j organizm jest zdezorganizowany. Mog�aby� przynie�� mi troch� wody? - Oczywi�cie. Nie jeste� g�odny? Co jadacie w normalnych warunkach? - Mi�so. Gotowane. Owoce i warzywa. Potrzebuj� du�o wody. Przynios�a mu wod�. Usiad� z trudno�ci� - w og�le wydawa� si� znacznie s�abszy ni� podczas marszu przez d�ungl�, niew�tpliwie by�a to op�niona reakcja na kontuzj� - i wypi� j� trzema wielkimi �ykami. Zafascynowana wpatrywa�a si� w b�yskawiczne ruchy jego rozwidlonego j�zyka. -Jeszcze - powiedzia�, wi�c ponownie poda�a mu miseczk�. Worek na wod� by� ju� niemal pusty; wysz�a wi�c i nape�ni�a go w strumieniu. Z pn�cz zerwa�a kilka owoc�w thokki, przynios�a mu je, a on przytrzyma� jeden w wyci�gni�tej d�oni, jakby tylko w ten spos�b potrafi� skupi� na nim wzrok, po czym obmaca� go palcami. D�onie mia� niemal ludzkie, zauwa�y�a Thesma, cho� u ka�dej wyrasta� dodatkowy palec i brakowa�o paznokci, tylko przy dw�ch pierwszych kostkach wida� by�o sk�rzaste zgrubienia. -Jak si� nazywa ten owoc? - spyta�. - Thokka. Ro�nie na pn�czach wsz�dzie wok� Naraba�u. Je�li b�dzie ci smakowa�, mog� ich przynie��, ile tylko zechcesz. Spr�bowa� thokki z wielk� ostro�no�ci�, a potem jego rozwidlony j�zyk zacz�� porusza� si� szybciej; wr�cz po�ar� owoc i wyci�gn�� r�k� po nast�pny. Dopiero teraz Thesma przypomnia�a sobie, �e owoce thokki uwa�ane s� powszechnie za afrodyzjak; spojrza�a w bok ukrywaj�c u�miech i postanowi�a nic mu o tym nie m�wi�. Vismaan nazwa� si� m�czyzn�, wi�c Ghayrogi najwyra�niej maj� poj�cie o r�nicy p�ci, tylko czy robi� z tej r�nicy jaki� u�ytek? Nagle okiem wyobra�ni dostrzeg�a m�skich Ghayrog�w pryskaj�cych sperm� z ukrytych narz�d�w do zbiornika, do kt�rego wchodz� �e�skie Ghayrogi i w kt�rym zostaj� zap�odnione. Skuteczne, ale niezbyt romantyczne, pomy�la�a, zastanawiaj�c si� jednocze�nie, czy tak jest u nich rzeczywi�cie, zap�odnienie na odleg�o��, zupe�nie jak u ryb czy u w�y. Przygotowa�a mu posi�ek z owoc�w thokki, sma�onych kalimbot�w i wielonogich, delikatnych i bardzo smacznych hiktigan�w, kt�re wy�owi�a sieci� ze strumyka. Nie mia�a ju� wina, ale ostatnio nauczy�a si� robi� co� w rodzaju sfermentowanego soku z czerwonych owoc�w, kt�rych nazwy zapomnia�a, wi�c da�a mu ten sok do picia. Wydawa�o si�, �e ma apetyt jak kto� ca�kiem zdrowy. Kiedy zjad�, spyta�a, czy mo�e obejrze� jego nog�. Zgodzi� si�. Z�ama� j� w g�rnej cz�ci - tam, gdzie udo by�o najgrubsze. Podobna do �uski sk�ra by�a sztywna, ale Thesma mia�a wra�enie, �e widzi �lad opuchlizny. Delikatnie po�o�y�a na niej pa�ce i nacisn�a. Vismaan sykn��, ale w �aden inny spos�b nie da� jej odczu�, �e sprawi�a mu b�l. Mia�a wra�enie, �e co� si� w jego ciele poruszy�o. Ko�ce z�amanej ko�ci? Czy Ghayrogi w og�le maj� ko�ci? Tak ma�o wiem o Ghayrogach, pomy�la�a rozpaczliwie, o sztuce uzdrawiania, o wszystkim! - Gdyby� by� cz�owiekiem - powiedzia�a - u�yliby�my jednego z naszych urz�dze�, by obejrze� miejsce z�amania, a potem po��czyliby�my ko�� i unieruchomili, p�ki by si� nie zros�a. Czy u was post�puje si� podobnie? - Ko�� zro�nie si� sama - odpowiedzia�. - Po��cz� jej obie cz�ci za pomoc� nacisku mi�ni, mi�nie unieruchomi� j�, p�ki nie wydobrzeje. Ale przez kilka dni musz� le�e� niemal bez ruchu, inaczej rozejdzie si� pod moim ci�arem. Nie przeszkodzi ci, je�li zostan� tu tak d�ugo? - Mo�esz zosta�, jak d�ugo zechcesz. Jak d�ugo b�dziesz potrzebowa�. -Jeste� bardzo uprzejma. -Jutro p�jd� do miasta. Musz� uzupe�ni� zapasy. Czy potrzebujesz czego�? - Masz kubiki? Muzyk�? Ksi��ki? - Kilka znajd� tutaj. Mog� przynie�� wi�cej. - Bardzo prosz�. Noce s� takie d�ugie, a ja musz� teraz le�e� bez ruchu i nie �pi�. Moja rasa uwielbia sztuk� i wszelkie rozrywki, rozumiesz? - Przynios�, co tylko znajd� - obieca�a mu. Da�a mu trzy kubiki: przedstawienie, symfoni� i kompozycj� kolorystyczn�, po czym zabra�a si� za sprz�tanie. Zapad�a noc - tu, w pobli�u r�wnika, jak zwykle wczesna. Us�ysza�a d�wi�k padaj�cych na li�cie kropel - na dworze zn�w la� deszcz. Zazwyczaj czyta�a, p�ki nie zrobi�o si� ciemno, a potem sz�a spa�, lecz tej nocy wszystko by�o inaczej. W jej ��ku spoczywa�a tajemnicza gadzia istota, musia�a zatem przygotowa� sobie nowe pos�anie na pod�odze. Sama rozmowa, pierwsza od ty�u tygodni, sprawi�a, �e w g�owie a� hucza�o jej od nowych wra�e�. Vismaan wydawa� si� poch�oni�ty tre�ci� kubik�w. Wysz�a, nazrywa�a li�ci dmuchacza, przynios�a ich tyle, ile zdo�a�a obj�� ramionami, wr�ci�a po wi�cej i rozpostar�a je na pod�odze przy wej�ciu do chaty. Potem podesz�a do Ghayroga, by zapyta�, czy czego� mu potrzeba; nie odrywaj�c si� od ogl�danego w�a�nie kubika, tylko lekko potrz�sn�� g�ow�. Powiedzia�a mu wi�c �dobranoc� i po�o�y�a si� do zaimprowizowanego napr�dce ��ka. Okaza�o si� ca�kiem wygodne, wygodniejsze ni� si� spodziewa�a. Ale sen nie nadchodzi�. Thesma przewraca�a si� z boku na bok, sztywna i obola�a, a obecno�� obcej istoty, odleg�ej o kilka zaledwie metr�w, sprawia�a, �e jej umys� wydawa� si� bole�nie pulsowa�. W dodatku wsz�dzie unosi� si� ten zapach - mocny, przenikliwy. Nie czu�a go jako� podczas kolacji, ale teraz, kiedy le�a�a w ciemno�ci z nerwami wyczulonymi, napi�tymi do granic mo�liwo�ci, by� dla niej niczym nieustaj�cy d�wi�k tr�b. Od czasu do czasu siada�a i patrzy�a w mrok w stron� Vismaana, le��cego cicho i nieruchomo. Jednak w kt�rym� momencie zasn�a g��boko, kiedy bowiem ranek zaczaj si� od znajomych d�wi�k�w, szumu drzew i �piewu ptak�w, a przez otw�r wej�ciowy wpad� pierwszy promie� �wiat�a, obudzi�a si� zdezorientowana, jak zwykle kto�, kto zasn�� w obcym miejscu. Min�o kilka chwil, nim przypomnia�a sobie, kim jest i gdzie si� znajduje. Vismaan przygl�da� si� jej uwa�nie. - Mia�a� niespokojn� noc. Moja obecno�� zak��ci�a ci odpoczynek. - Przywykn�. Jak si� czujesz? - Sztywny. Obola�y. Ale chyba zaczynam si� ju� regenerowa�. Czuj�, �e ca�e moje cia�o pracuje. Przynios�a mu wod� i misk� owoc�w, p�niej za� wysz�a w ciep�y, mglisty ranek i szybko wyk�pa�a si� w jeziorku. Kiedy wr�ci�a, panuj�cy w chacie zapach uderzy� j� z now� si��. Kontrast mi�dzy �wie�ym powietrzem a kwa�n� atmosfer� wn�trza by� uderzaj�cy, ale niebawem zn�w przesta�a zdawa� sobie z niego spraw�. Ubieraj�c si� powiedzia�a: - Nie wr�c� z Narabalu przed zmrokiem. Poradzisz tu sobie sam? -Je�li zostawisz mi jedzenie i wod� w zasi�gu r�ki. I co� do czytania. - Niewiele mam do czytania. Zdob�d� wi�cej. Obawiam si�, �e czeka ci� bardzo nudny dzie�. - Mo�e b�d� mia� jakich� go�ci? - Go�ci!? - krzykn�a, zaniepokojona. - Kogo? Jakich go�ci? Tu nikt nie przychodzi! Masz na my�li jakiego� Ghayroga, kt�ry podr�owa� z tob� i b�dzie ci� szuka�? -Ale� nie, nie, nikogo ze mn� nie by�o. My�la�em, �e mo�e jacy� twoi przyjaciele... - Nie mam przyjaci� - oznajmi�a dobitnie Thesma. W chwili, kiedy to m�wi�a, s�owa ju� zabrzmia�y g�upio w jej uszach - by�y melodramatyczne, jakby u�ala�a si� nad sob�. Ale Vismaan zostawi� je bez komentarza, nie daj�c jej szansy ich odwo�ania, chc�c wi�c ukry� za�enowanie zacz�a si� pracowicie pakowa�. Milcza�, p�ki nie by�a gotowa do wyj�cia, a potem zapyta�: - Czy Narabal jest bardzo pi�kny? - Nie widzia�e� go? - Podr�owa�em l�dem z Til-omon. W Til-omon powiedzieli mi, �e Narabal jest bardzo pi�kny. - Narabal jest niczym - stwierdzi�a Thesma. - Rudery. B�otniste ulice. Nic tylko pn�cza i pn�cza, rozsadzaj� domy w rok po ich postawieniu. Tak ci powiedzieli w Til-omon? �artowali sobie. Ludzie z Til-omon nienawidz� Narabalu. Jeste�my dla nich konkurencj�, wiesz? Dwa g��wne porty w tropikach. Je�li kto� w Til-omon powiedzia� ci, jak pi�kny jest Narabal, to albo k�ama�, albo bawi� si� twoim kosztem. - Ale dlaczego? Thesma wzruszy�a ramionami. -A sk�d mam wiedzie�? Mo�e chcieli jak najszybciej si� ciebie pozby�? W ka�dym razie nie spodziewaj si� wiele po Narabalu. Za tysi�c lat pewnie co� z niego b�dzie, ale na razie to tylko brudne pograniczne miasteczko. - Mimo wszystko mam nadziej�, �e kiedy� je odwiedz�. Czy zabierzesz mnie do Narabalu, kiedy moja noga si� wzmocni? - Oczywi�cie - powiedzia�a. - Czemu nie? Ale rozczarujesz si�, r�cz� ci. A teraz musz� ju� i��. Chc� dotrze� tam przed godzinami najgorszego upa�u. 3 Id�c ra�no w kierunku Narabalu Thesma wyobra�a�a sobie, jak pewnego dnia wkroczy do miasta z Ghayrogiem u boku. Jak by si� to im wszystkim podoba�o? Czy obrzuciliby kamieniami i b�otem j� i Vismaana? Czy ludzie wskazywaliby ich palcami, czy kpiliby i odwracali si�, s�ysz�c jej pozdrowienia? Najprawdopodobniej tak. To ta szalona Thesma - m�wiliby mi�dzy sob�. �ci�ga nam na g�ow� obcych, pokazuje si� wsz�dzie z tym w�owatym Ghayrogiem, pewnie robi� tam, w d�ungli, wszystkie te nienaturalne rzeczy... Tak! Thesma u�miechn�a si�. Zabawnie b�dzie przej�� si� po Narabalu z Vismaanem. Wybior� si� tam, gdy tylko jego noga b�dzie w stanie znie�� d�u�sz� w�dr�wk� przez d�ungl�. Do miasteczka prowadzi�a droga, a w�a�ciwie niedbale wykarczowana �cie�ka, w wielu miejscach zaro�ni�ta, oznaczona wypalonymi na pniach drzew znakami, a z rzadka kupk� kamieni. Ale Thesma nauczy�a si� chodzi� po lesie i rzadko kiedy b��dzi�a. P�nym rankiem znalaz�a si� w�r�d otaczaj�cych Narabal plantacji, a wkr�tce przed jej oczami rozpostar�o si� miasteczko, wspinaj�ce si� na wzg�rze niepewnym �ukiem i schodz�ce w stron� morza jego drugim zboczem. Nie mia�a poj�cia, dlaczego komukolwiek przysz�o do g�owy zbudowa� tu miasto - tak daleko od cywilizacji, na najbardziej wysuni�tym na po�udnie cyplu Zimroelu. Wymy�li� to Lord Melikand, ten sam Koronal, kt�ry zaprosi� obcych na Majipoor, by zach�ci� ich do kolonizacji zachodniego kontynentu. W czasach Lorda Melikanda na Zimroelu by�y tylko dwa miasta, ca�kowicie od siebie odizolowane, prawdziwe geograficzne pomy�ki pope�nione u pocz�tku kolonizacji Majipooru, nim jeszcze sta�o si� jasne, �e �ycie skupi si� na innych kontynentach planety. Na p�nocnym zachodzie znajdowa�o si� Pidruid ze swym cudownym klimatem i wspania�ym naturalnym portem, a na wschodnim wybrze�u by� Piliplok, baza �owc�w poluj�cych na w�drowne morskie smoki. Ostatnio nad brzegiem wielkiej rzeki pojawi�a si� tak�e w�oska nazwana Ni-moya, a na zachodnim wybrze�u, na granicy strefy tropik�w, zacz�to budowa� Til-omon. Jakie� osady wyrasta�y tak�e w g�rach, podobno Ghayrogowie budowali swe miasto jakie� tysi�c pi��set kilometr�w na wsch�d od Pidruid. Do nowych osiedli nale�a� tak�e Narabal na wilgotnym, po�udniowym wybrze�u, po�o�ony na cyplu, niemal ca�kowicie otoczony przez ocean. Kiedy stan�o si� na brzegu Kana�u Narabal i patrzy�o w morze, czu�o si� ci�ar wiedzy o tym, �e tysi�ce mil dziczy, a dalej tysi�ce mil oceanu, dziel� cz�owieka od Alhanroelu, na kt�rym znajdowa�y si� prawdziwe miasta. Kiedy Thesma by�a m�odsza, z prawdziwym strachem my�la�a, i� mieszka tak daleko od centr�w cywilizacji, �e r�wnie dobrze mog�aby �y� na innej planecie. Kiedy indziej za� Alhanroel ze swymi pulsuj�cymi �yciem metropoliami wydawa� si� jej miejscem wr�cz mitycznym, Narabal za� by� prawdziwym �rodkiem wszech�wiata. W �yciu nie zobaczy niczego innego, nie mia�a na to najmniejszej nadziei. Odleg�o�ci by�y zbyt wielkie. Jedynym miastem, do kt�rego dociera�o si� bez k�opotu, by�o Til-omon, a ci, kt�rzy je odwiedzili, twierdzili, �e niczym w�a�ciwie nie r�ni si� od Narabalu, tylko deszcz pada tam rzadziej, a s�o�ce zawsze stoi na niebie jak wielkie, nudne, bezustannie wpatrzone w cz�owieka zielone oko. Oczy wpatruj�ce si� w ni� bezustannie by�y tak�e i w Narabalu. Ludzie gapili si�, jakby wesz�a do miasta nago. Wszyscy j� znali -dzik� Thesm�, kt�ra uciek�a w d�ungl�. U�miechali si�, machali do niej i wypytywali, jak si� jej powodzi, a po�r�d tych trywialnych grzeczno�ci dostrzeg�a wpatrzone w ni� oczy, napi�te, wrogie, przeszywaj�ce; szuka�y jej duszy, szuka�y ukrytych prawd ojej �yciu. �Dlaczego nami pogardzasz? Czemu od nas uciek�a�? Dlaczego dzielisz sw�j dom z jakim� obrzydliwym w�em?� A ona u�miecha�a si�, odmachiwa�a im, powtarza�a: �Mi�o ci� widzie�, a w duszy odpowiada�a oczom: �Nikogo nie nienawidz�. Musia�am uciec przed sob�. Pomagam Ghayrogowi, bo ju� pora, bym komu� pomog�a, a on akurat znalaz� si� na mojej drodze�. Ale oni nigdy tego nie zrozumiej�. W domu jej matki nie by�o nikogo. Wesz�a do swojego dawnego pokoju, nape�ni�a worek ksi��kami i kubikami, wyszpera�a w apteczce �rodki, kt�re mog�yby jako� pom�c Vismaanowi - lekarstwa na opuchlizn�, na gor�czk�, wzmacniaj�ce i inne, wszystkie prawdopodobnie bezu�yteczne dla przedstawiciela obcej rasy, ale powiedzia�a sobie, �e warto przecie� spr�bowa�. W�drowa�a po domu, kt�ry wydawa� si� jej coraz bardziej obcy, cho� mieszka�a w nim niemal ca�e �ycie. Drewniane parkiety zamiast li�ci... prawdziwe przezroczyste okna... drzwi na zawiasach... czyszczarka, autentyczna mechaniczna czyszczarka z r�czkami i guzikami!... Wszystkie te cywilizacyjne gad�ety, miliony drobiazg�w, kt�re ludzko�� wymy�li�a wiele tysi�cy lat temu na innej planecie, a kt�re ona porzuci�a bez wahania, by �y� w dusznej ma�ej chatce, z kt�rej �cian wyrasta�y ga��zie i... - Thesmo? Odwr�ci�a si� zaskoczona. To by�a jej siostra Mirifaine, w pewnym sensie bli�niaczka, ta sama twarz, te same d�ugie, szczup�e r�ce i nogi, te same proste kasztanowate w�osy, lecz dziesi�� lat starsza, dziesi�� lat d�u�ej poddawana ci�nieniu przyj�tych �yciowych wzor�w, ci�ko pracuj�ca, �ona i matka. Widok Mirifaine zawsze przygn�bia� Thesm� - jakby widzia�a w lustrze sam� siebie na staro��. - Potrzebowa�am paru drobiazg�w - wyja�ni�a. - Mia�am nadziej�, �e zdecydowa�a� si� wr�ci� do domu. - Po co? Mirifaine mia�a zamiar jej odpowiedzie� - pewnie znowu tym nudnym kazaniem o normalnym �yciu, potrzebie dopasowania si� do spo�ecze�stwa, bycia jego u�yteczn� cz�ci� i tak dalej, i tak dalej - ale Thesma dostrzeg�a, jak zmienia zdanie, pozostawiaj�c te s�owa nie wypowiedziane. Odezwa�a si� tylko: - T�sknimy za tob�, kochanie. - Robi� to, co musz� zrobi�. Mi�o by�o mi ci� widzie�, Mirifaine. - Nie zosta�aby� przynajmniej na noc? Mama wkr�tce wr�ci... taka by�aby szcz�liwa, gdyby� zjad�a z nami kolacj�... - Czeka mnie jeszcze d�uga droga powrotna. Nie mog� zosta�. - �wietnie wygl�dasz, wiesz? Taka zdrowa, opalona. Zdaje si�, �e dobrze robi ci to pustelnicze �ycie, Thesmo. - Tak. Robi mi bardzo dobrze. - Nie przeszkadza ci, �e mieszkasz samotnie? - Uwielbiam mieszka� samotnie - stwierdzi�a i poprawi�a wisz�cy na ramieniu worek. - A co u ciebie? Odpowiedzia�o jej wzruszenie ramion. - Bez zmian. Mo�e wyjad� na troch� do Til-omon. - Masz szcz�cie. - Tak, chyba tak. Nie mia�abym nic przeciwko zrobieniu sobie ma�ych wakacji poza stref� tropik�w. Holthus pracuje w Til-omon od miesi�ca - wielki projekt, buduj� w g�rach nowe miasta... domy dla tych obcych, kt�rzy zacz�li do nas przybywa�. Chce, �ebym odwiedzi�a go z dzie�mi, wi�c pewnie pojad�... - Obcych? - spyta�a Thesma. - Nic o nich nie wiesz? - Opowiedz mi. - No, ci z innych planet, kt�rzy mieszkali na p�nocy i ostatnio zacz�li si� tu pojawia�. Niekt�rzy wygl�daj� jak jaszczurki z ludzkimi r�kami i nogami, i chc� zak�ada� w g�rach farmy... - Ghayrogowie? - Ach, wi�c o nich s�ysza�a�? S� i inni, grubi, cali w brodawkach, maj� szar� sk�r� i przypominaj� �aby. Holthus m�wi� mi, �e w Pidruid zaj�li prawie wszystkie rz�dowe posady, s� celnikami, urz�dnikami na bazarze i w og�le... No, tu si� te� ich �ci�ga i Holthus twierdzi, �e jaka� sp�ka za�o�ona przez ludzi z Til-omon planuje wybudowanie dla nich dom�w w g�rach... - �eby nie zasmradzali nam wybrze�a? - Co? No, mo�e... nikt przecie� nie wie, jak si� do nas dopasuj�... ale przede wszystkim chodzi o to, �e w Narabalu mo�e zabrakn�� kwater dla tylu imigrant�w i zdaje si�, �e tak samo jest w Til-omon, wi�c... - Tak, rozumiem - powiedzia�a Thesma. - No, �wietnie, pozdr�w wszystkich ode mnie. Musz� ju� wraca�. Mam nadziej�, �e b�dziesz si� dobrze bawi� w Til-omon. - Thesmo, prosz�... - Prosisz? O co? - Dlaczego jeste� taka szorstka, taka daleka, taka ch�odna? -powiedzia�a Mirifaine ze smutkiem. - Nie widzia�am ci� od kilku miesi�cy, a ty zaledwie tolerujesz moje pytania, patrzysz na mnie z takim gniewem... Za co si� na mnie gniewasz, Thesmo? Czy kiedykolwiek ci� zrani�am? Czy kiedykolwiek da�am ci do zrozumienia, �e ci� nie kochani? A rodzina? Jeste� taka tajemnicza, Thesmo! Thesma wiedzia�a, �e nie ma najmniejszego sensu jeszcze raz wyja�nia� wszystkiego od pocz�tku. Nikt jej nie rozumia�, nikt jej nigdy nie zrozumie, a ju� z pewno�ci� nie zrozumiej� jej ci, kt�rzy powtarzaj�, jak bardzo j� kochaj�. Staraj�c si� nada� g�osowi �agodny ton, powiedzia�a: - Nazwij to sp�nionym buntem okresu dojrzewania, Miri. Wszyscy byli�cie dla mnie zawsze bardzo dobrzy. Ale nic nie uk�ada�o si� tak, jak powinno, i musia�am uciec. - Czubkami palc�w musn�a lekko rami� siostry. - By� mo�e wr�c� tu pewnego dnia. - Mam nadziej�. - Tylko nie spodziewaj si� mnie jutro. Pozdr�w wszystkich ode mnie. I Thesma odesz�a. Sz�a przez miasteczko spiesznie, niepewna siebie, napi�ta, boj�c si�, �e natknie si� na matk�, na jakich� swoich przyjaci�, a ju� najbardziej ba�a si� spotkania z kt�rym� z dawnych kochank�w -i kiedy tak niemal bieg�a przed siebie, rozgl�da�a si� wok� czujnie jak z�odziej, kilka razy skr�caj�c nawet w boczne uliczki, by unikn�� ludzi, kt�rych chcia�a unikn��. Wystarczaj�co wyprowadzi�o j� z r�wnowagi spotkanie z Mirifaine. Nie zdawa�a sobie z tego sprawy, dopiero Mirifaine musia�a jej u�wiadomi�, ile jest w niej gniewu, ale Miri mia�a racj� - tak, Thesma nadal czu�a w sobie resztki w�ciek�o�ci. Ci ludzie, ci zwykli szarzy ludzie ze swoimi zwyk�ymi szarymi ambicjami, swoimi zwyk�ymi szarymi obawami, zwyk�ymi szarymi przes�dami, �yj�cy bez sensu dzie� za dniem, ci ludzie doprowadzali j� do w�ciek�o�ci! Opanowali Majipoor jak zaraza, wdzierali si� w dzikie lasy, patrzyli na wielki, niemo�liwy do przekroczenia ocean, w osza�amiaj�co pi�knych miejscach budowali ohydne miasteczka z gliny i nigdy nie zadawali pyta� o sens tego wszystkiego... To w�a�nie wydawa�o si� jej najgorsze - godzili si� na wszystko, tak� ju� mieli natur�. Czy�by nigdy nie spojrzeli w gwiazdy i nie zadali sobie pytania, jaki to ma sens, po co ta inwazja ze Starej Ziemi, to odtwarzanie macierzystej planety na tysi�cach podbitych planet? Czy�by w og�le ich to nie obchodzi�o? A je�li ju� o tym mowa, Majipoor r�wnie dobrze m�g�by by� Star� Ziemi�, tylko �e Stara Ziemia jest ja�owym, ca�kowicie wyeksploatowanym i zapomnianym, zagubionym w przestrzeni okruchem, a Majipoor mimo tysi�cy lat ludzkiego osadnictwa zachowa� jeszcze swe pi�kno. Jednak dawno temu Stara Ziemia by�a bez w�tpienia r�wnie pi�kna jak Majipoor teraz, a za pi�� tysi�cy lat Majipoor b�dzie wygl�da� jak Ziemia dzi� - gdziekolwiek spojrzysz, miasta rozci�gaj�ce si� na setki kilometr�w, ruch, brudne rzeki, wymordowane zwierz�ta, biedni oszukani Zmiennokszta�tni, mieszkaj�cy gdzie� w rezerwatach, wszystkie b��dy powt�rzone w tym dziewiczym �wiecie. Thesma gotowa�a si� z w�ciek�o�ci tak gwa�townej, �e a� j� to zaskoczy�o. Nie zdawa�a sobie dot�d sprawy, �e jej sp�r ze �wiatem ma a� tak ogromne wymiary. My�la�a, �e jest on tylko konsekwencj� nieszcz�liwych przyg�d mi�osnych, nadwra�liwo�ci i niemo�no�ci znalezienia sobie celu w �yciu, nie za� tego dog��bnego rozczarowania dokonaniami ludzko�ci, kt�re j� nasz�o tak nagle. Lecz w�ciek�o�� nie ust�powa�a. Mia�a ochot� si�gn�� i jednym gestem zepchn�� Narabal do morza. Tego nie by�a jednak w stanie zrobi�, niczego nie mo�e zmieni�, nawet na chwil� nie zdo�a powstrzyma� naporu tego, co oni nazywali cywilizacj�, mo�e tylko uciec, uciec do swej d�ungli, do spl�tanych pn�czy, mg�y i dzikich zwierz�t z bagien, uciec z powrotem do chaty, do kulawego Ghayroga, bo cho� przecie� by� on cz�ci� fali zalewaj�cej jej �wiat, mog�a si� o niego troszczy�, by� mo�e nawet go wyleczy�. Inni przedstawiciele jej rasy nie lubi� obcych, a nawet nienawidz� ich, wi�c u�yje Vismaana jako sposobu na odr�nienie si� od nich, a poza tym on jej potrzebuje, a jeszcze nikt nigdy jej nie potrzebowa�. Bola�a j� g�owa, bola�y zastyg�e w grymasie mi�nie twarzy. Nagle zda�a sobie spraw�, �e idzie zgarbiona, jakby wyprostowanie si� by�o dowodem poddania si� �yciu, kt�rym pogardza�a. Po raz kolejny uciek�a z Narabalu tak szybko, jak tylko mog�a, ale dopiero gdy ju� od dw�ch godzin maszerowa�a przez d�ungl�, kiedy dawno znik� najmniejszy nawet �lad miasteczka, poczu�a ulg�. Przystan�a przy jeziorku, o kt�rego istnieniu wiedzia�a wcze�niej, zdj�a ubranie i wyk�pa�a w jego ch�odnej g��bi, by sp�uka� z siebie najmniejszy �lad miejskiego kurzu, a potem, z �miejskim� strojem niedbale przewieszonym przez rami�, radosna i naga, ruszy�a d�ungl� w stron� swej chaty. 4 Vismaan le�a� w ��ku; mia�a wra�enie, �e podczas jej nieobecno�ci nawet si� nie poruszy�. - Lepiej si� czujesz? - spyta�a. - Poradzi�e� sobie jako� beze mnie? - To by� bardzo spokojny dzie� - odpar�. - Noga chyba spuch�a mi jeszcze troch�. Dotkn�a jej delikatnie. Opuchlizna wydawa�a si� wi�ksza i drgn��, kiedy j� obmacywa�a, co mog�o oznacza�, �e sprawa jest powa�na. Twierdzi� przecie�, �e Ghayrogowie prawie nie odczuwaj� b�lu. Pomy�la�a, �e mo�e warto by�oby sprowadzi� go na kuracj� do Narabalu... ale Vismaan nie wydawa� si� szczeg�lnie zaniepokojony, a ona sama w�tpi�a, czy miejscowi lekarze wiedz� cokolwiek o fizjologii Ghayrog�w. A poza tym pragn�a, by pozosta� w chacie. Wyci�gn�