5517

Szczegóły
Tytuł 5517
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5517 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5517 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5517 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT SILVERBERG Czarnoksi�nicy Majipooru Prze�o�y�: Krzysztof Soko�owski Ralphowi raz jeszcze Ne plus ultra Sine qua non I KSI�GA IGRZYSK 1 Znaki na niebie i ziemi pojawia�y si� przez ca�y rok, deszcz krwi nad Ni-moya, grad kamieni w kszta�cie �zy spadaj�cy na trzy z miast G�ry Zamkowej i wreszcie co� wr�cz potwornego, wielka czworono�na czarna bestia o p�on�cych rubinowych �lepiach i rogu wyrastaj�cym z czo�a, p�yn�ca poprzez zmierzch nad portowym miastem Alaisor. Takiego potwora nie widziano nigdy na planecie Majipoor, nie widziano go na ziemi, a ju� z ca�� pewno�ci� nie na niebie. A teraz, w swej niedost�pnej dla nikogo sypialnej komnacie stary Pontifex Prankipin le�a�, wreszcie umieraj�cy, otoczony magami, czarodziejami i tauma- turgami, w kt�rych obecno�ci do�ywa� ostatnich lat. Na �wiecie za� panowa�y napi�cie i niepewno��. Kt� m�g� powiedzie�, jakie zmiany, jakie niebezpiecze�stwa przynie�� mo�e �mier� Pontifexa? �wiat przecie� przez czterdzie�ci z g�r� lat by� tak sta�y, taki stabilny, przez czterdzie�ci z g�r� lat nie zazna� zmiany w�adcy. Gdy tylko rozesz�y si� wie�ci o chorobie Pontifexa, lordowie, ksi���ta i diukowie G�ry Zanikowej zacz�li zje�d�a� si� do wielkiego podziemnego miasta w oczekiwaniu na dwie uroczysto�ci: jedn�, smutn�, by�o odej�cie wybitnego w�adcy; drug�, radosn� - powo�anie na jego miejsce nowego, energicznego i w pe�ni si�. A teraz czekali z zaledwie powstrzymywan� niecierpliwo�ci� na co�, co bez w�tpienia musia�o wkr�tce nast�pi�. Mija�y jednak tygodnie, a Pontifex nadal kurczowo trzyma� si� �ycia. Umiera�, ale powoli, przegrywa�, ale walczy� ze �mierci� o ka�dy oddech. Lekarze w�adcy dawno przyznali, �e sprawa jest beznadziejna. Magowie i czarodzieje w�adcy nie byli w stanie uratowa� mu �ycia sw� sztuk�. Wr�cz przeciwnie, przed wieloma miesi�cami przewidzieli, �e musi umrze�, cho� samego Pontifexa o tym nie powiadomili. I teraz czekali, wraz z ca�ym Majipoorem, by spe�ni�o si� ich proroctwo. Jako pierwszy z wielkich w stolicy Pontifexa pojawi� si� ksi��� Korsibar, wspania�y i powszechnie podziwiany syn Koronala Lorda Confalume'a. Korsibar polowa� na ponure i wodnej pustyni rozci�gaj�cej si� na po�udnie od Labiryntu i tam otrzyma� wiadomo�� o zbli�aj�cej si� �mierci Pontifexa. Mia� przy boku siostr�, pi�kn� lady Thismet oraz arystokratycznych przyjaci�, kt�rzy zazwyczaj towarzyszyli mu na polowaniach. Zaraz po nim w Labiryncie pojawi� si� Wielki Admira� Kr�lestwa, ksi��� Gonivaul, nast�pnie kuzyn Koronala, diuk Oljebbin ze Stoienzar, maj�cy rang� Najwy�szego Doradcy, za nim zjawi� si� na miejscu nieprawdopodobnie wr�cz bogaty ksi��� Serithorn z Samiyole, uwa�aj�cy si� za spadkobierc� co najmniej czterech Koronal�w z dalekiej przesz�o�ci. M�ody, energiczny ksi��� Prestimion z Muldemar - ten, kt�rego uwa�ano powszechnie za nowego Koronala, skoro Lord Confalume zast�pi� mia� Prankipina na tronie Pontifexa - przyby� ze swych apartament�w na Zamku w �wicie Serithorna, a wraz z nim jego trzech nieod��cznych przyjaci�: wielki, ponury Gialaurys, sprawiaj�cy mylne wra�enie dandysa Septach Melayn i chytry, niewysoki diuk Svor. Inni wielcy nie dali na siebie d�ugo czeka�: Dantirya Sambail, szorstki, lecz imponuj�cy prokurator Ni-moya, jowialny Kanteverel z Bailemoony, hierarchini Marcatain, osobista przedstawicielka Pani z Wyspy Snu, a� wreszcie przyszed� czas na Koronala Lorda Confalume'a, w�adc� wielkiego, zdaniem niekt�rych nawet najwspanialszego w d�ugiej historii Majipooru. Ca�e dziesi�ciolecia rz�dzi� w harmonijnej wsp�pracy z Prankipinem, wprowadzaj�c �wiat w okres nies�ychanego dobrobytu. Wszyscy wi�c byli ju� na miejscu i wszyscy czekali na sukcesj�. Przyjazd Lorda Confalume'a oznacza� z ca�� pewno�ci�, �e koniec Prankipina musi by� bliski, ale to, czego si� spodziewano, nie nast�pi�o ani dzi�, ani jutro, ani po tygodniu. I dalej nie nast�powa�o. Korsibar, syn Koronala, najgorzej chyba przyjmowa� zw�ok�. By� to cz�owiek energiczny, przyzwyczajony do �ycia na swobodzie, s�ynny my�liwy; d�ugonogi, o szerokich ramionach, chud� twarz mia� opalon� na br�z od ci�g�ego przebywania pod niebem i s�o�cem. Cho�by czasowy pobyt w niezmierzonych podziemnych jaskiniach Labiryntu doprowadza� go do szale�stwa. Przez niemal rok planowa� wypraw� my�liwsk� na po�udniowym �uku Alhanroelu. O czym� takim marzy� niemal od urodzenia - o ambitnej, dalekiej ekspedycji, dzi�ki kt�rej m�g�by wype�ni� sal�, kt�r� ju� zarezerwowa� sobie w Zamku Lorda Confalume'a, wspania�ymi trofeami, nieznanymi jeszcze, a cudownymi stworami. W polu by� jednak zaledwie dziesi�� dni i ju� musia� odwo�a� wypraw�, musia� zamieszka� w tym ponurym, dusznym Labiryncie, pozbawionym s�o�ca, pozbawionym rado�ci kr�lestwie ukrytym g��boko pod powierzchni� ziemi. A teraz wydawa�o si�, �e z powodu godno�ci ojca i w�asnego wysokiego stanowiska b�dzie musia� pozosta� ca�e tygodnie, a mo�e nawet miesi�ce tu, w tym wielokondygnacyjnym �wiecie wznosz�cych si� w niesko�czono�� i w niesko�czono�� opadaj�cych korytarzy, skazany na bezczynno��. Nie o�mieli si� wyjecha� teraz, musi czeka�, a� stary Pontifex wyda ostatnie tchnienie i Lord Confalume zast�pi go na tronie. A przecie� inni, ni�ej urodzeni, mogli przemierza� pi�kny wolny �wiat, robi�, co im si� �ywnie podoba�o. Powoli nadchodzi�a chwila, w kt�rej Korsibar mia� powiedzie� sobie: �Nie znios� tego d�u�ej�. �ni� o polowaniu, o jasnym, otwartym niebie, o dotyku �wie�ego p�nocnego wiatru na twarzy. W miar� jak mija�y kolejne dni i kolejne noce, podczas kt�rych nie mia� nic do roboty, niecierpliwo�� wrza�a w nim coraz gor�tsza, narasta�a i ju� gotowa by�a wybuchn��. - Najgorsze ze wszystkiego jest to przekl�te czekanie - powiedzia� Korsibar, patrz�c po kolei na twarze zebranych w holu recepcyjnym Sali S�d�w o suficie z onyksu. Hol recepcyjny, po�o�ony trzy poziomy nad w�a�ciw� sal�, sta� si� ulubionym miejscem mieszkaj�cej czasowo w Labiryncie arystokracji. -Czekanie i nic, tylko czekanie! Bogowie! Kiedy� on umrze? Skoro ju� musi umrze�, niech�e stanie si� to jak najszybciej. Niech�e si� wreszcie stanie, niech to si� ju� sko�czy! - Na wszystko nadejdzie w�a�ciwy czas - stwierdzi� diuk O�jebbin z namaszczeniem i pokor�. - Ile jeszcze czasu przyjdzie nam tu siedzie�, nic nie robi�c? - denerwowa� si� Korsibar. - To, co si� dzieje, zd��y�o ju� sparali�owa� ca�y nasz �wiat! - W�a�nie opublikowano najnowszy biuletyn o stanie zdrowia Pontifexa. G�osi� on, �e podczas nocy nie nast�pi�y �adne zmiany, �e Pontifex jest w ci�kim stanie, lecz nadal �yje. Korsibar uderzy� si� pi�ci� w d�o�. - Czekamy, czekamy, czekamy, a potem zn�w czekamy i ci�gle nic si� nie dzieje. Czy�by�my za wcze�nie przyjechali do Labiryntu? - Zgodnie ze sw� najlepsz� wiedz� doktorzy orzekli, �e Jego Wysoko�� nie b�dzie �y� d�ugo - stwierdzi� zawsze elegancki Septach Melayn. Nale�a� do najbli�szych przyjaci� Prestimiona, by� szczup�y, wysoki, pozowa� na dandysa i s�yn�� z mistrzowskiego opanowania sztuki fechtunku. - Podj�li�my wi�c rozs�dn� decyzj�, przyje�d�aj�c tu natychmiast i... Przerwa�o mu dono�ne bekni�cie i wybuch ha�a�liwego �miechu - tak sw� obecno�� zaznaczy� wielki, przysadzisty Farholt, szorstki, prymitywny m�czyzna z otoczenia Korsibara, kt�ry w�r�d dalekich przodk�w mia� Lorda Guadelooma. - Wiedza doktor�w? Powiedzia�e�: wiedza doktor�w? - r�a� Farholt. - Na ko�ci Boga, kim s� doktorzy, je�li nie nieudanymi magami, kt�rych czary nie chc� dzia�a�? - Za to czary prawdziwych mag�w dzia�aj�, czy to chcesz powiedzie�? - spyta� Septach Melayn, przeci�gaj�c s�owa w najbardziej kpi�cy spos�b. Przygl�da� si� pot�nemu Farholtowi, nie kryj�c niesmaku. -Wyja�nij mi jedno, drogi przyjacielu... za��my, �e podczas turnieju kto� zrani� ci� w rami� rapierem, le�ysz na ziemi, a jaskrawa krew tryska z rany za ka�dym uderzeniem serca. Czy wola�by�, by podbieg� mag i wymrucza� nad tob� zakl�cia, czy te� raczej by dobry chirurg natychmiast zaszy� ran�? - A kiedy to si� zdarzy�o, by kto� przeszy� mnie rapierem? - Farholt patrzy� na Melayna nieprzyja�nie, spode �ba. - Ach, przyjacielu, wydaje si�, �e zupe�nie nie zrozumia�e�, do czego prowadz�! - Prowadz� �artem czy ostrzem rapiera? - spyta� bystry diuk Svor, kt�ry przez d�u�szy czas by� towarzyszem ksi�cia Korsibara, teraz jednak uznawano go powszechnie za jednego z najbli�szych przyjaci� Prestimiona. Ten i �w skwitowa� �art kr�tkim, gorzkim �miechem, ale Korsibar tylko w�ciekle przewr�ci� oczami i wyrzuci� r�ce w niebo. - Powinni�my raz na zawsze sko�czy� z tym idiotycznym gadaniem - powiedzia�. - Czy�by�cie nie widzieli, jak straszliwie g�upio sp�dzamy czas? Marnujemy go tylko w tym �mierdz�cym, dusznym mie�cie, w tym wi�zieniu, podczas gdy mogliby�my bawi� si� tam, w g�rze, �y� pe�ni� �ycia... - Cierpliwo�ci, ciepliwo�ci! - Diuk Oljebbin ze Stoienzar podni�s� r�k� uspokajaj�cym gestem. Od zgromadzonych by� starszy o dobre dwadzie�cia lat, mia� g�ste, rozwichrzone siwe w�osy, pomarszczon� twarz, m�wi� spokojnie, zdradzaj�c w�a�ciwe jego wiekowi do�wiadczenie. - Z ca�� pewno�ci� nie b�dziemy ju� d�ugo czeka�. - Tydzie�? Miesi�c? Rok? - nie ust�powa� Korsibar. - Przycisn�� staremu poduszk� do twarzy i czekanie jeszcze dzi� si� sko�czy - burkn�� Farholt. Niekt�rzy zn�w si� roze�mieli, bardziej szorstko ni� poprzednio, inni jednak spojrzeli na m�wi�cego w zdumieniu, a najbardziej zdumia� si� sam Korsibar. Ten i �w a� westchn��, nie wierz�c w�asnym uszom. Diuk Svor u�miechn�� si�, obna�aj�c na chwil� drobne, ostre z�by. - Bardzo to prostackie, Farholcie, doprawdy bardzo prostackie - powiedzia�. - Pomys�em bardziej wyrafinowanym by�oby na przyk�ad podkupienie jednego z nekromant�w Pontifexa. Dwadzie�cia rojal�w wystarczy�oby z pewno�ci�. Jaki� czar, kilka zakl�� i stary ruszy�by wreszcie w czekaj�c� go drog�. - C� to, Svorze? - rozleg� si� od wej�cia znany wszystkim g�os, d�wi�czny i silny. - C� to, dyskutujemy, jak pope�ni� zdrad�? S�owa te powiedzia� Koronal Lord Confalume, kt�ry w�a�nie wszed� do sali rami� w rami� z ksi�ciem Prestimionem. Obaj wygl�dali tak, jakby ju� otrzymali nowe, nale�ne im tytu�y i jakby we dw�ch - Pontifex Confalume i Koronal Lord Prestimion - przy �niadaniu od niechcenia dostosowywali �wiat do swych zachcianek. Oczy wszystkich obecnych zwr�ci�y si� w ich kierunku. - Wybaczcie, panie - powiedzia� g�adko Svor, obracaj�c si�, k�aniaj�c eleganckim, cho� kr�tkim uk�onem i pozdrawiaj�c Koronala nale�nym mu gestem rozb�ysku gwiazd. - By� to tylko lekkomy�lny �arcik. Nie wierz� te�, by Farholt m�wi� powa�nie, kiedy zaledwie przed chwil� doradza� uduszenie Pontifexa jego w�asn� poduszk�. - M�wi�e� powa�nie, Farholcie? - zainteresowa� si� Koronal. W jego g�osie brzmia�a najdelikatniejsza gro�ba. Farholt nie s�yn�� z bystro�ci. Nadal szuka� odpowiednich s��w, kiedy odezwa� si� Korsibar: - Nic powa�nego nie powiedziano w tej sali od wielu tygodni, ojcze. Powa�na jest tylko zw�oka, kt�rej ko�ca nie wida�. Zw�oka ta niekt�rym z nas napina nerwy do tego stopnia, �e wr�cz gro�� zerwaniem. - Mnie dotyczy to r�wnie�, Korsibarze. Musimy wykaza� si� cierpliwo�ci�. By� mo�e jednak, znam lekarstwo na tw� dolegliwo��, i to o wiele lepsze od zaproponowanego przez Svora i Farholta. - Koronal u�miechn�� si�. Stan�� po�rodku sali, pod szkar�atnym jedwabnym baldachimem zdobionym skomplikowanym ornamentem, w kt�ry wpisano symbol Pontifexa wykonany z�otym filigranem i czarnymi diamentami. Koronal Lord Confalume, ojciec imponuj�cego si�� fizyczn� Korsibara, by� nie wi�cej ni� �redniego wzrostu, bardzo mocnej, atletycznej budowy. Wr�cz bi�a od niego spokojna pewno�� siebie, jak�e charakterystyczna dla kogo�, kto mia� wiele czasu na oswojenie si� z w�asn� wielko�ci�. Zasiad� na tronie G�ry Zamkowej przed czterdziestu trzy laty - tylko niewielu Koronali rz�dzi�o r�wnie d�ugo - a jednak nadal sprawia� wra�enie cz�owieka w pe�ni si�. Oczy mia� b�yszcz�ce, w�osy dopiero zacz�y mu siwie�. Do ko�nierza mi�kkiej zielonej koszuli przyczepiony mia� niewielki amulet znany pod nazw� rohilla; delikatne plamy niebieskiego z�ota o intryguj�cym, skomplikowanym wzorze otacza�y oczko z jadeitu. Dotkn�� go teraz szybkim ruchem palc�w raz, a potem drugi, jakby dotkni�cie to mia�o mu doda� si�, inni za�, niekt�rzy zapewne nie�wiadomie, dostrzegaj�c ten gest dotkn�li swych amulet�w. Lord Confalume, by� mo�e pod wp�ywem zami�owanego w okultyzmie Pontifexa, wykazywa� coraz wi�ksz� sk�onno�� do dziwnych, nowych ezoterycznych filozofii toruj�cych sobie drog� do serc wszystkich mieszka�c�w Majipooru. Dw�r rozs�dnie podziela� t� jego pasj�, ca�y z wyj�tkiem najbardziej zakamienia�ych sceptyk�w. W tej chwili mog�o si� wydawa�, �e Koronal zwraca si� prywatnie do ka�dego z obecnych, �e po�wi�ca sw� uwag� ka�demu z nich z osobna. - Prestimion pojawi� si� u mnie dzi� rano z propozycj� moim zdaniem s�uszn� i zas�uguj�c� na uwag�. Podobnie jak my wszyscy jest �wiadom napi�cia wywo�anego przez przymusow� nud�, jakiego do�wiadczamy. Ksi��� Prestimion proponuje wi�c, by�my nie czekali na �mier� Jego Wysoko�ci z pocz�tkiem tradycyjnego Turnieju Pogrzebowego, lecz rozpocz�li pierwsze walki od razu. B�dziemy przynajmniej mieli co robi�. Farholt chrz�kn�� zaskoczony, nie by�o jednak w�tpliwo�ci, �e pomys� mu si� podoba. Poza nim milczeli wszyscy, nawet Korsibar. - Czy to w�a�ciwy pomys�, panie? - spyta� w ko�cu cicho diuk Svor. - Ze wzgl�d�w protokolarnych, jako precedens? - Ze wzgl�d�w dobrego smaku. Koronal przygl�da� mu si� przyja�nie i nie zmieni� wyrazu twarzy. - Czy� to nie my jeste�my arbitrami dobrego smaku? W grupie najbli�szych przyjaci� i towarzyszy polowa� Korsibara wszcz�o si� lekkie zamieszanie. Mandrykarn ze Stee szepn�� co� do hrabiego Venty z Haplior, Venta odci�gn�� na bok Korsibara i szepn�� mu co� do ucha. Ksi�cia zaskoczy�o chyba to, co us�ysza�. Nagle podni�s� wzrok. - Czy mog� co� powiedzie�, ojcze? - spyta�. Wida� by�o, �e jest zmieszany, d�ug� twarz o zdecydowanych rysach skrzywi� w grymasie, bawi� si� ko�cami czarnych w�s�w, pot�n� d�oni� �ciska� sobie kark. - Ojcze, widz� to tak samo jak Svor. Pomys� wydaje mi si� niew�a�ciwy. Rozpoczyna� Turniej Pogrzebowy, nim Pontifex spocz�� w grobie... - Nie widz� w tym nic z�ego, kuzynie - stwierdzi� diuk Oljebbin. - Je�li tylko pozostawimy parady, uczty i inne tego rodzaju uroczysto�ci na p�niej, nie widz� powodu, by nie rozpocz�� walk ju� teraz. Prankipin nie pozy j e d�ugo, co do tego nie ma �adnych w�tpliwo�ci, prawda? Imperialni magowie rzucili czary i powiedzieli nam, �e Pontifex wkr�tce umrze. Jego lekarze s� podobnego zdania. - Mam tylko nadziej�, �e opieraj� te przekonania na mocniejszych podstawach ni� magowie - wtr�ci� Septach Melayn, kt�rego znano z kpi�cego sceptycyzmu, tak nietypowego w tej niezwykle przes�dnej epoce. Korsibar, wyra�nie zirytowany, machn�� r�k� przed twarz�, jakby Melayn by� zaledwie dokuczliwym owadem. - Wszyscy wiecie, �e nikt bardziej ni� ja nie �yczy sobie, by sko�czy�o si� wreszcie to niezno�ne pr�niactwo. Ale... - zawaha� si�, zamy�li� g��boko, nozdrza mu drga�y; sprawia� wra�enie, jakby wyszukanie w�a�ciwych s��w przychodzi�o mu z najwi�ksz� trudno�ci�. Zerkn�� na Mandrykarna i Vent�, szukaj�c u nich poparcia. - B�agani wielkiego diuka Oljebbina o wybaczenie, je�li ura�am go, wypowiadaj�c inne zdanie, lecz musimy, ojcze, post�powa� w�a�ciwie. Musimy zachowywa� si� w spos�b odpowiedni. I na Bogini�, Svor ma racj� - to tak�e kwestia dobrego smaku. - Zaskoczy�e� mnie, Korsibarze - powiedzia� Lord Confalume. - S�dzi�em, �e ty pierwszy pochwalisz ten pomys�. Jednak... to twoje nieoczekiwane przywi�zanie do protoko�u... - Korsibar i protok�? - rozleg� si� od wej�cia dono�ny, weso�y g�os. - Ale� oczywi�cie, woda jest sucha, ogie� jest zimny, s�odkie jest kwa�ne. Korsibar! Korsibar i protok�! Trzy s�owa, a nigdy nie spodziewa�em si�, �e us�ysz� je w�a�nie tak zestawione. Na sali pojawi� si� Dantirya Sambail, z�o�liwy, pe�en temperamentu ksi��� maj�cy tytu� prokuratora Ni-moya. Ruszy� przed siebie, stukaj�c podkutymi butami po marmurowej posadzce. Uwaga obecnych natychmiast skupi�a si� na nim. Prokurator, nie pofatygowawszy si� nawet powita� Koronala zwyczajowym gestem, spojrza� mu wprost w oczy i nie opu�ci� wzroku. - B�agam o wyja�nienie. Co za problem pr�bujemy rozstrzygn�� przez tak niezwyk�e zestawienie przeciwie�stw? Na to pytanie zadane szorstkim, dono�nym g�osem Lord Confalume odpowiedzia� spokojnie, cicho. - Zdarzy�o si� tak, �e tw�j krewniak z Muldemar zaproponowa�, by Turniej Pogrzebowy rozpocz�� natychmiast. Czekamy tu biernie, nieszcz�liwi, a Prankipin rozpaczliwie czepia si� �ycia, nale�y wi�c co� zmieni�. M�j syn sprzeciwi� si� temu pomys�owi. - Ach! - westchn�� najwyra�niej zdumiony tym pomys�em prokurator. - Ach! Stan�� w charakterystycznej dla siebie, wyzywaj�cej pozie, na szeroko rozstawionych nogach. Nieruchomy pod baldachimem, po�rodku pokoju, patrzy� na Koronala. Mia� oko�o pi��dziesi�ciu lat, by� wysoki, postawny; gdyby nie kr�tkie nogi nie pasuj�ce do d�ugiego, muskularnego cia�a, nikt spo�r�d obecnych nie dor�wna�by mu wzrostem. Szeroko�ci� bar�w ust�powa� tylko Farholtowi. Dantirya Sambail by� niew�tpliwie postaci� imponuj�c�. A tak�e odpychaj�c�, by� bowiem uderzaj�co brzydki. Mia� wielk� g�ow�, szorstkie, kr�cone, przera�liwie rude w�osy, blad� sk�r� ozdobion� mn�stwem wyra�nie widocznych pieg�w, kartoflowaty nos, szerokie, opuszczone w k�cikach, okrutne usta, t�uste obwis�e policzki i mocno wysuni�t� szcz�k�. A jednak w�r�d rys�w tej zwiastuj�cej gwa�towny charakter, nieprzyjemnej twarzy patrzy�y pi�kne fio�kowoszare oczy, oczy poety, oczy kochanka. By� trzecim kuzynem Prestimiona w drugim pokoleniu po k�dzieli. Sprawowa� w�adz� na dalekim Zimroelu, podlega� wy��cznie jurysdykcji Koronala i Pontifexa. Koronal go nie znosi�; prokuratora nie lubi� zreszt� niemal nikt, nie spos�b go by�o jednak lekcewa�y�. - Czy m�g�bym dowiedzie� si� r�wnie�, dlaczego nasz Korsibar sprzeciwia si� rozpocz�ciu turnieju? - Dantirya Sambail w dalszym ci�gu zachowywa� si� tak, jakby opr�cz niego i Koronala na sali nie by�o nikogo. - Nale�a�o si� raczej spodziewa�, �e b�dzie pierwszym, kt�ry pochwali ten pomys�. - W pi�knych oczach prokuratora pojawi� si� wyra�ny kpi�cy b�ysk. - Czy�by wszystko rozbija�o si� o to, �e na ten pomys� wpad� Prestimion? Bezczelno�� tego stwierdzenia poruszy�a nawet Lorda Confalume'a. Rzeczywi�cie, ostatnimi czasy mi�dzy Prestimionem a Korsibarem pojawi�o si� jakie� napi�cie. Oto z jednej strony sta� Korsibar, jedyny syn Koronala, m�czyzna o wielkich przymiotach, szanowany i kochany jak �wiat d�ugi i szeroki, lecz si�gaj�ca tysi�cy lat tradycja zagradza�a mu drog� do tronu, kt�ry ci�gle jeszcze dzier�y� jego ojciec, z drugiej strony za� Prestimion, nie tak wysoko urodzony, nie tak imponuj�cy, lecz najprawdopodobniej przeznaczony przez Confalume'a na jego nast�pc�. Nie brakowa�o takich, kt�rzy w duchu �a�owali konstytucyjnej tradycji zabraniaj�cej Korsibarowi zasiadania na tronie, nikt jednak, ale to nikt nie wypowiada� na g�os takich opinii, a ju� zw�aszcza nie o�mieli�by si� wypowiedzie� ich w obecno�ci Korsibara, Lorda Confalume'a lub Prestimiona. On�e Prestimion, kt�ry do tej pory nie odezwa� si� ani s�owem, powiedzia� teraz cichym, spokojnym g�osem: - Czy wolno mi przem�wi�, panie m�j? Confalume, sprawiaj�cy wra�enie nieobecnego, udzieli� mu pozwolenia niedba�ym gestem d�oni. Ksi��� Prestimion by� niewysoki, muskularny, sprawia� wra�enie niezwykle silnego fizycznie. W�osy mia� jasne, lecz matowe, kr�tko przyci�te, co nie le�a�o w zwyczajach epoki. Jego jasne, zielononiebieskie oczy, odrobin� za w�sko rozstawione, b�yszcza�y niezwyk�� si�� i skupieniem, w�skie wargi wydawa�y si� zaci�ni�te. W�r�d arystokracji G�ry Zamkowej ksi��� Prestimion z Muldemar nie rzuca� si� w oczy w�a�nie ze wzgl�du na niepozorny wzrost, ten jego niedostatek wynagradza�a w pe�ni zr�czno��, si�a, wrodzony mu spryt oraz niespo�yta energia. Gdy by� dzieckiem, a p�niej m�odzie�cem, nikt nie prorokowa�, by wspi�� si� na szczyty w�adzy, w ostatnich jednak latach powoli, lecz stale zyskiwa� na znaczeniu, a� wreszcie sta� si� pierwszym na dworze Koronala. Na G�rze Zamkowej powszechnie (cho� nieoficjalnie, gdy� uznano by za nieodpowiednie mianowanie przez Confalume'a nast�pcy przed �mierci� Prankipina) uwa�ano, �e nowym Koronalem b�dzie w�a�nie on. Prestimion ch�odno przyj�� udzielenie mu g�osu. Co najmniej niedyplomatyczne, a w rzeczywisto�ci raczej skrajnie prowokacyjne s�owa prokuratora nie wywar�y na nim pozornie �adnego wra�enia, ale - r�wnie� pozornie - na Prestimionie nic nie wywiera�o przecie� wra�enia. Mog�o si� wr�cz wydawa�, �e w ka�dej sytuacji rachuje szans�, nic nie robi bez dog��bnego przemy�lenia skutk�w swych czyn�w. Nawet gdy wypowiada� si� bez wahania, co zreszt� czyni� rzadko, nie lubi�cy go ludzie mieli wra�enie, �e ta impulsywno�� pachnie wyrachowaniem. Prestimion u�miechn�� si� do Korsibara i prokuratora, po czym przem�wi�, nie adresuj�c swych s��w specjalnie do nikogo. - Co w�a�ciwie upami�tniamy igrzyskami, kt�re tradycyjnie odbywaj� si� po �mierci Pontifexa? Kres �ycia wielkiego w�adcy, oczywi�cie, lecz tak�e nowe rz�dy oraz to, �e Koronal zasiada na wy�szym tronie Pontyfikatu, a tak�e wyb�r ksi�cia kr�lestwa na Lorda Koronala. Ko�czy si� jeden cykl, lecz zarazem zaczyna drugi. Igrzyska powinny mie� wi�c cel podw�jny, powitanie nowych w�adc�w zasiadaj�cych na nowych dla nich tronach oraz po�egnanie tego, kt�ry nas opuszcza. Dlatego uwa�am za s�uszne, w�a�ciwe i naturalne, by rozpocz�� je jeszcze za �ycia Prankipina. W ten spos�b zbudujemy most mi�dzy starymi a nowymi rz�dami. Umilk� i w sali zapad�a cisza. Przerwa� j� Dantirya Sambail, g�o�no bij�c brawo. - Brawo, kuzynie z Muldemar! Brawo! C� za b�yskotliwa argumentacja. G�osuj� za igrzyskami, tu i natychmiast! A co ma do powiedzenia wielbiciel protoko�u, Korsibar? Utkwione w prokuratorze oczy Korsibara p�on�y zaledwie powstrzymywan� w�ciek�o�ci�. - Je�li tak zdecydujemy wszyscy, jestem got�w przyst�pi� do turnieju cho�by dzi� - oznajmi�. - Nigdy si� mu nie sprzeciwia�em. Zapyta�em tylko, czy jest to w�a�ciwe. Po�piech wydaje mi si�... powiedzmy, nieelegancki. - Z tym problemem w pi�knym stylu rozprawi� si� ksi��� Prestimion - zauwa�y� diuk Oljebbin ze Stoienzar. - Niech�e i tak b�dzie. Popieram ten pomys�, panie. Uwa�am te�, �e obywatelom Labiryntu nie powinni�my zapowiedzie� igrzysk pogrzebowych, lecz po prostu turniej ku czci naszego ukochanego Pontifexa. - Zgadzam si� - ust�pi� Korsibar. - Czy kto� si� sprzeciwia? - spyta� Lord Confalume. - Nie? A zatem doskonale. Przygotujcie si� panowie do czego�, co nazwiemy Turniejem Pontyfikalnym. Staro�ytnym, tradycyjnym Turniejem Pontyfikalnym. Na Bogini�, kt� mo�e wiedzie�, �e czego� takiego nigdy nie by�o? Od czasu �mierci ostatniego Pontifexa min�o przesz�o czterdzie�ci lat, kt� b�dzie pami�ta�, jakie by�y w�wczas obyczaje, a nawet je�li kto� je pami�ta, to czy odwa�y si� przem�wi� przeciwko nam? - Koronal u�miechn�� si� ciep�o do ka�dego z obecnych po kolei i dopiero gdy spojrza� w oczy Dantiryi Sambaila, jakby nieco och��d�. Potem obr�ci� si� i ju� mia� wyj��, zatrzyma� si� jednak w miejscu, gdzie hol przechodzi� w korytarz wej�ciowy, spojrza� na syna i powiedzia�: - Korsibarze, je�li mog� ci� prosi�, przyb�d� do moich apartament�w za dziesi�� minut. 2 Wiadomo�� o nieuniknionej �mierci Pontifexa przebieg�a ca�y niezmierzony Majipoor - od Pi��dziesi�ciu Miast G�ry Zamkowej, przez ogromny Alhanroel, Morze Wewn�trzne, Wysp� Snu, z kt�rej b�ogos�awiona Pani wysy�a koj�ce sny, i dalej na zach�d, ku wielkim miastom m�odszego, dzikiego kontynentu Zimroel, by dotrze� wreszcie na spalony s�o�cem, upalny i pustynny po�udniowy kontynent, Suvrael. Pontifex umiera! Pontifex umiera! W�r�d miliard�w obywateli Majipooru nie by�o chyba nikogo, kto nie czu�by niepokoju spowodowanego blisk� �mierci� w�adcy. Niewielu pami�ta�o czasy, gdy Prankipin nie zasiada� jeszcze na �adnym z dw�ch tron�w kr�lestwa, wi�c jakie b�dzie �ycie, gdy go zabraknie? Obywatele Majipooru l�kali si� - l�kali si� upadku znanej hierarchii, zak��cenia znanego porz�dku, gro��cego ich �wiatu chaosu. Poprzednia zmiana w�adzy nast�pi�a tak dawno, �e niemal wszyscy zd��yli ju� zapomnie�, jak bezwzgl�dnie kr�puj� wi�zy tradycji. Skoro umiera najwy�szy w�adca, wszystko jest mo�liwe. Obawiali si� najgorszego, obawiali si� strasznej przemiany �wiata, obejmuj�cej jego l�dy, jego oceany, jego najdalsze niebiosa. Nie brakowa�o mag�w, gotowych wspom�c ich w tych trudnych czasach. W epoce Pontifexa Prankipina sztuka czarodziejska rozwin�a si� i zakwit�a jak Majipoor d�ugi i szeroki. Kiedy m�ody, pot�nie zbudowany diuk Prankipin z Halanx wst�powa� przed laty na tron Koronala, nikt nie przypuszcza�, �e �wiat pod jego rz�dami utonie w powodzi zakl�� i czar�w. Sztuka magiczna zawsze by�a wa�nym sk�adnikiem �ycia Majipooru, zw�aszcza w postaci interpretacji marze� sennych. Przed rz�dami Prankipina urokowi magii wykraczaj�cemu poza t�umaczenie sn�w oddawali si� wy��cznie przedstawiciele najni�szych warstw spo�ecznych: ogromna masa rybak�w, tkaczy, zbieraczy drewna, farbiarzy, wytw�rc�w rydwan�w, garncarzy, kowali, sprzedawc�w kie�basek, fryzjer�w, rze�nik�w, akrobat�w, �ongler�w, wio�larzy, handlarzy suszonym mi�sem smok�w morskich i tak dalej, i tak dalej. Ludzie ci tworzyli podstaw� kwitn�cej gospodarki planety. W�r�d nich zawsze pieni�y si� sztuki tajemne, obrz�dy cz�sto dzikie i gwa�towne towarzysz�ce wierze w pot�gi i si�y, kt�rych istoty nie s� w stanie poj�� zwykli �miertelnicy. Wierni mieli swych prorok�w i szaman�w, mieli amulety i talizmany, ucztowali, odprawiali rytua�y, urz�dzali procesje, a ci, kt�rzy zajmowali wy�sz� pozycj� spo�eczn�: handlarze, w�a�ciciele manufaktur, wreszcie stoj�cy ponad nimi wszystkimi przedstawiciele arystokracji nie widzieli w tym niczego szczeg�lnie szkodliwego. Bardzo niewielu arystokrat�w podziela�o przes�dy klas ni�szych. W wyniku o�wieconej polityki ekonomicznej Koronala Lorda Prankipina nasta� na planecie z�oty wiek handlu i bogactwa, a najcz�ciej bywa przecie� tak, �e wraz z dobrami materialnymi pojawia si� poczucie niepewno�ci i strach przed utrat� tego, co si� zyska�o, co prost� drog� prowadzi� mo�e do t�skoty za nadnaturaln� opiek�. Poza tym bogactwu towarzyszy bezkrytyczne zaspokajanie w�asnych potrzeb, nienawi�� do nudy i ch��, nawet przymus eksperymentowania z rzeczami nowymi i tajemniczymi. Wraz z bogactwem pojawi�a si� te� na Majipoorze nie tylko �atwowierno��, lecz tak�e zach�anno��, nieuczciwo��, lenistwo, okrucie�stwo, zami�owanie do nurzania si� w rozkoszach cia�a, do dzikich eksces�w i luksusu oraz wiele podobnych na�og�w, przedtem niemal nieznanych. To tak�e zmieni�o zamieszkuj�c� ten �wiat spo�eczno��. Tak wi�c w czasach Lorda Prankipina wiedz� tajemn� zainteresowa�y si� te� klasy wy�sze, do czego przyczyni�a si� tak�e wielka w owych czasach imigracja przedstawicieli ras Vroon�w i Su-Suheris�w, oddanych wierze we wr�by i przepowiadaniu przysz�o�ci. Spryt owych mag�w wraz z przywiezionymi przez nich narz�dziami spowodowa�y, �e ludzie spragnieni cud�w mogli teraz ogl�da� rzeczy wspania�e, acz naturze nieznane: gorgony i meduzy, salamandry i skrzydlate w�e, pierzaste, pluj�ce ogniem bazyliszki; poprzez buchaj�ce czarnym dymem szczeliny i os�oni�te bia�ym �wiat�em wrota przygl�dali si� tak�e wszech�wiatom istniej�cym poza wszech�wiatem, rz�dzonym przez bog�w, p�bog�w i demony. Tak przynajmniej wydawa�o si� tym, kt�rzy dawali wiar� �wiadectwu w�asnych oczu, cho� sceptycy twierdzili, �e to wy��cznie oszustwo, iluzja. Z czasem jednak sceptyk�w by�o coraz mniej. Talizmany i amulety noszono powszechnie i otwarcie, powietrze przesyca� zapach kadzid�a, r�s� popyt na olejki, kt�rymi namaszczano odrzwia i progi w ochronie przed si�ami z�a. Mod� w�r�d nowobogackich sta�o si� zasi�ganie rady jasnowidz�w w interesach i inwestycjach. Wkr�tce co bardziej szacowne spo�r�d nowych kult�w dotar�y do intelektualnej i arystokratycznej elity �wiata. Najpierw kobiety, lecz wkr�tce tak�e m�czy�ni zacz�li najmowa� prywatnych astrolog�w i jasnowidz�w. Wreszcie sankcji tej modzie udzieli� sam Lord Prankipin, sp�dzaj�c coraz wi�cej czasu w towarzystwie mag�w, prorok�w, taumaturg�w. Na jego dw�r �ci�gali czarodzieje wszelkiej ma�ci, z kt�rych m�dro�ci korzysta� nawet w kwestiach zwi�zanych ze sprawowaniem w�adzy. Gdy Prankipin przeni�s� si� do Labiryntu, a nowym Koronalem zosta� Confalume, magowie tak si� ju� zadomowili na dworze, �e nawet w�adca nie m�g� si� ich pozby�. Czy postanowi� utrzyma� uprzywilejowan� pozycj� czarodziej�w ze szczerego wewn�trznego przekonania, czy te� z wyrachowania, po to tylko by zachowa� status quo, tego nie zdradzi� nigdy nikomu, nawet swym najbli�szym doradcom, w miar� up�ywu czasu sta� si� jednak r�wnie fanatycznym zwolennikiem nauk tajemnych jak Pontifex. Ta jednomy�lno�� w�adc�w sprawi�a, �e praktyki czarodziejskie sta�y si� naprawd� powszechne. A teraz, w tych niepewnych czasach czarna magia, niegdy� traktowana jako interesuj�ce niew�tpliwie, lecz przecie� dziwactwo, dost�pna by�a milionom, miliardom dusz, czerpi�cych z niej pociech�, kt�rej �akn�y nie wiedz�c, co mo�e zdarzy� si� jutro. W Sisivondal, ruchliwym centrum handlowym - przechodzi�y t�dy karawany w drodze z zachodniego Alhanroelu do bogatych miast G�ry Zamkowej - ludzie, chroni�c si� przed demonami, kt�re uwolni� mog�a �mier� Pontifexa, uprawiali Rytua� Wiary. Sisivondal nie odwiedza�o si� dla jego pi�kna i elegancji. Miasto zbudowano na rozleg�ej, p�askiej nagiej r�wninie. Kto je opuszcza�, m�g� w�drowa� tysi�ce mil w dowolnym kierunku po tej samej pylistej, p�askiej, suchej r�wninie. By�o to odpychaj�ce, szare miasto po�o�one po�rodku odpychaj�cej, szarej krainy, wyr�niaj�ce si� wy��cznie tym, �e spotyka�o si� w nim kilkana�cie ucz�szczanych szlak�w handlowych. Niczym szprychy wielkiego ko�a, szlaki przecinaj�ce bezwodn� r�wnin� schodzi�y si� w Sisivondal: jeden prowadz�cy z wielkiego, le��cego na zachodzie portu Alaisor, trzy biegn�ce z p�nocy, trzy z po�udnia i nie mniej ni� pi�� biegn�cych w stron� znajduj�cej si� daleko na wschodzie G�ry Zamkowej. Bulwary i aleje miasta mia�y posta� koncentrycznych kr�g�w, co u�atwia�o przej�cie z jednego szlaku na inny. Wzd�u� dr�g ��cz�cych kr�gi zbudowano rz�dy identycznych dziesi�ciopi�trowych, krytych p�askimi dachami magazyn�w, w kt�rych znajdowa�y si� towary oczekuj�ce transportu na miejsce przeznaczenia. Jednym s�owem Sisivondal by�o miastem nieatrakcyjnym, lecz koniecznym, i na takie te� wygl�da�o. Poniewa� znajdowa�o si� w tym regionie Alhanroelu, gdzie z wyj�tkiem kilku zimowych miesi�cy deszcze w og�le nie pada�y, brakowa�o w nim wspania�ych ornamentalnych ogrod�w, tak charakterystycznych dla niemal wszystkich miast Majipooru. Monotoni� szerokich ulic sma��cych si� w promieniach z�otozielonego s�o�ca przerywa�y tylko posadzone gdzieniegdzie drzewa i krzaki wybrane nie ze wzgl�du na urod�, lecz odporno��, rosn�ce na og� w prostych rz�dach wzd�u� kraw�nik�w. By�y w�r�d nich przysadziste palmy camaganda o grubych ga��ziach i zwisaj�cych d�ugich szarofioletowych li�ciach, ponure krzaki lumma-lumma wygl�daj�ce niczym poro�ni�te li��mi g�azy i rosn�ce tak wolno, �e r�wnie dobrze mog�yby by� wyrze�bione z kamienia, oraz kolczaste garavedy kwitn�ce raz na sto lat; podczas kwitnienia wypuszcza�y w niebo jeden z�owrogi czarny kolec trzykrotnie wy�szy od cz�owieka. Nie, nie by�o to �adne miasto, lecz tu narodzi� si� Kult Wiary, kt�ry dzi�ki Procesji Misteri�w cho� na kr�tki czas wprowadza� na ponure ulice Sisivondal co� im zupe�nie nieznanego - pi�kno. A procesja ta wesz�a w�a�nie - z ta�cem, �piewami, okrzykami - na Wielk� Alej� Alaisor, pomi�dzy rz�dy identycznych magazyn�w. Na jej czele bieg�y dziesi�tki m�odych kobiet w niepokalanie bia�ych szatach, zasypuj�ce ulic� jaskrawymi, szkar�atnoz�otymi p�atkami kwiat�w halatinga, sprowadzonych za nieprawdopodobn� wr�cz cen� z G�ry Zamkowej. Za nimi tanecznym krokiem pod��ali m�czy�ni w kubrakach, w kt�re wszyto b�yszcz�ce kawa�ki luster, ich zadaniem by�o opryskiwanie ulic aromatycznymi balsamami i olejami, dalej za� z ty�u szli rz�dami pot�ni m�czy�ni, kt�rzy w rytm dzikiej melodii granej na kobzach i fletach krzyczeli: �Uczy�cie drog� rzeczom �wi�tym! Uczy�cie drog� rzeczom �wi�tym!�. Jako nast�pna, post�puj�c samotnie, pojawi�a si� przera�aj�ca wr�cz gigantka w czerwonych butach o podeszwach grubych na stop�. W obu d�oniach nios�a wielk� rozga��zion� r�d�k�, kt�r� w regularnych odst�pach czasu podnosi�a nad g�ow�. Z plec�w wyrasta�y jej pot�ne czarne skrzyd�a, poruszaj�ce si� powoli w rytm wybijany na b�bnach przez dw�ch zamaskowanych doboszy, post�puj�cych za ni� w pe�nej szacunku odleg�o�ci. Jako ostatni szli sz�stkami kap�ani kultu z twarzami ukrytymi pod lu�nymi czarnymi welonami - zar�wno kobiety, jak i m�czy�ni mieli ogolone i nab�yszczone g�owy, kt�re w kontra�cie z czerni� welon�w robi�y wra�enie wyrze�bionych z najczystszego marmuru. Id�cy w pierwszych szeregach nie�li siedem przedmiot�w, kt�re wyznawcy Kultu Wiary uznawali za �wi�te i pokazywali publicznie w sytuacjach wyj�tkowych. Jeden z kap�an�w ni�s� we wzniesionych d�oniach ozdobion� skomplikowanym ornamentem kamienn� lamp� przedziwnego kszta�tu, z kt�rej ~bi� w niebo rycz�cy przera�liwie, ��ty na ko�cu p�omie�. Inny - ga��zk� palmow� przeplatan� pasmami z�ota uk�adaj�cymi si� w kszta�t w�a z rozwart� paszcz�, kolejny - gigantyczn� rze�b� przedstawiaj�c� ludzk� d�o� ze �rodkowym palcem wygi�tym w g�r� pod nieprawdopodobnym k�tem, czwarty - srebrn� urn� w kszta�cie kobiecej piersi, z kt�rej la� si� na ulic� pozornie niewyczerpany strumie� paruj�cego, pachn�cego z�otego mleka, pi�ty - ci�ki drewniany wachlarz, kt�rym ko�ysa� w spos�b powoduj�cy panik� w pierwszych rz�dach gapi�w, sz�sty -figurk� ma�ego, t�ustego, r�owego b�stwa o twarzy pozbawionej rys�w, si�dmy ugina� si� pod ci�arem wielkiego m�skiego cz�onka wyrze�bionego z d�ugiej, wygi�tej ga��zi fioletowego drewna. - Wierzcie i m�dlcie si�! - krzyczeli uczestnicy procesji, a gapie odpowiadali im: - Wierzymy! Wierzymy! Jako nast�pni szli tancerze, lecz ci sprawiali wra�enie szalonych, przeskakiwali z jednej strony ulicy na drug�, jakby z nawierzchni tryska�y parz�ce ich p�omienie; wydawali przy tym nieartyku�owane okrzyki niczym wrzaski torturowanego potwora. Za nimi pod��a�o dw�ch pot�nych, ponurych Skandar�w, nios�c dr�g, na kt�rym wisia�a Arka Misteri�w, zawieraj�ca podobno przedmioty najpot�niejsze i najwa�niejsze dla kultu, cho� miano je pokaza� �wiatu dopiero w jego ostatniej godzinie. I wreszcie, jako ostatni, niesiony w mahoniowej lektyce wyk�adanej z�otem pojawi� si� przera�aj�cy wielki kap�an, zamaskowany Pos�aniec Misteri�w. By� to nagi m�czyzna niezwyk�ego wzrostu. Muskularne cia�o pomalowane mia� z jednej strony na czarno, a z drugiej na z�oto. Na g�owie ni�s� wyobra�enie gro�nie wygl�daj�cego psa o ��tych oczach, d�ugim smuk�ym pysku i ostrych, stercz�cych uszach. W jednej r�ce trzyma� cienk� lask� ozdobion� z�otymi rze�bami przedstawiaj�cymi kobry o rozpostartych kapturach i czerwonych oczach, w drugiej sk�rzany bicz. Na jego widok gapie wznie�li radosny okrzyk, on za� mija� ich, skinieniem g�owy udzielaj�c b�ogos�awie�stwa, czasami trzaskaj�c z bicza. Za nim ludzie schodzili z chodnik�w i do��czali do procesji - ci�ko pracuj�cy mieszka�cy Sisivondal, tysi�ce, dziesi�tki tysi�cy ludzi w ekstazie, szlochaj�cych, krzycz�cych z rado�ci, �miej�cych si� nieprzytomnie, wyci�gaj�cych w g�r� ramiona, wpatrzonych w niebo, jakby z jego gigantycznej kopu�y nadej�� mia� znak, �e oto okazano im mi�osierdzie. �lina ciek�a im z ust, przewracali oczami tak, �e wida� by�o tylko bia�ka. �Oszcz�d� nas!� - krzyczeli. �Oszcz�d� nas!�. Lecz czego miano im oszcz�dzi�, kto mia� im oszcz�dzi� tego, czego si� bali? Na te pytania tylko niewielu spo�r�d nieprzeliczonych t�um�w maszeruj�cych po Wielkiej Alei Alaisor umia�oby udzieli� odpowiedzi. A mo�e nie potrafi�by jej udzieli� nikt? Tego samego dnia w wietrznym, po�o�onym na szczycie wzg�rza na zachodnim brzegu Alhanroelu mie�cie Sefarad ma�a grupa mag�w przybranych w pomara�czowe ornaty, kom�e z jaskrawofioletowego jedwabiu i ��te buty sz�a w stron� ostrej grani znanej jako Fotel Lorda Zalimoxa, spadaj�cej wprost we wzburzone fale Morza Wewn�trznego. By�o w�r�d nich pi�ciu m�czyzn i trzy kobiety, wszyscy dostojni i wysocy, roztaczaj�cy aur� godno�ci i wielko�ci. Twarze ozdobili plamkami niebieskiego pudru, oczy obmalowane mieli jaskrawoszkar�atn� farb�, w r�kach nie�li d�ugie bia�e laski zrobione z �eber smok�w morskich, ozdobione na ca�ej d�ugo�ci tajemniczymi runicznymi znakami, kt�rymi pos�ugiwa� si� mieli podobno Starsi Bogowie. Magowie prowadzili procesj� mieszka�c�w miasta, szepcz�cych modlitwy do owych nieznanych nikomu Starszych Bog�w. W miar� jak zbli�ali si� do morza, coraz cz�ciej wykonywali gest smok�w, palcami d�oni na�laduj�c bicie wielkich sk�rzastych skrzyde�, ki�ciami za� wygi�cie ich d�ugich, pot�nych szyj. W�r�d uczestnik�w procesji do Fotela Lorda Zalimoxa wielu nale�a�o do rasy Liimen�w, najni�szej warstwy w spo�eczno�ci miasta, ludu o drobnej budowie cia�a, szorstkiej sk�rze i twarzach znacznie szerszych ni� d�ugich, w kt�rych znajdowa�o si� troje p�on�cych niczym w�gle oczu. Liimeni byli przede wszystkim prostymi rybakami i rolnikami, zamiatali ulice, sprzedawali kie�baski. Od wiek�w uwa�ali wielkie skrzydlate smoki zamieszkuj�ce morza Majipooru za p�b�stwa. W ich mitologii smoki zajmowa�y miejsce pomi�dzy �miertelnymi rasami planety a bogami, kt�rzy rz�dzili ni� dawno, dawno temu, lecz z nieznanych powod�w odeszli, pewnego dnia za� wr�c� i odbior� to, co do nich nale�y. Dzi� grupkami po pi��dziesi�ciu i stu Liimeni z Sefarad pod��ali nad morze, by b�aga� swych zaginionych bog�w o przyspieszenie powrotu. Nie byli jednak sami. Rozesz�a si� wie��, �e do brzegu zbli�y si� stado smok�w. Zdumiewaj�ce, smoki bowiem rzadko podp�ywa�y do tego wybrze�a Alhanroelu. Przekonanie, �e oto nast�pi� cud, �e tajemnicze, wielkie stworzenia s� w jaki� spos�b zdolne do nawi�zania kontaktu z zaginionymi bogami, o kt�rych przez wieki opowiadali co� tam Liimenowie, niczym po�ar lasu rozprzestrzeni�o si� w�r�d wszystkich ras miasta. W procesji zst�puj�cej skaln� �cie�k� na pla�� znale�� mo�na by�o nie tylko ludzi, Hjort�w i Ghayrog�w, lecz tak�e Vroon�w i Su-suheris�w. Daleko w�r�d fal rzeczywi�cie co� by�o wida�; mo�e smoki? - Widz�! - wykrzykiwali jeden do drugiego uszcz�liwieni pielgrzymi. - Cud! Oto smoki! Czy rzeczywi�cie by�y to smoki? Kr�pe szare kszta�ty niczym unosz�ce si� na falach wielkie beczki? Ciemne, rozpostarte skrzyd�a? Tak, smoki! By� mo�e tak, by� mo�e nie, by� mo�e to tylko z�udzenie wywo�ane odblaskiem s�onecznych promieni ta�cz�cych na wzburzonych falach. - Widz� je, widz�! - krzyczeli pielgrzymi a� do b�lu garde�, staraj�c si� wzbudzi� w sobie i w innych rozpaczliw� pewno��. A na szczycie ska�y znanej jako Fotel Lorda Zalimoxa magowie w jaskrawych ornatach i kom�ach podnie�li laski z g�adkiej bia�ej ko�ci, jeden po drugim wyci�gn�li je w stron� morza i uroczy�cie wypowiedzieli s�owa w j�zyku, kt�rego nie rozumia� nikt: - Maazmoorn... Seizimoor... Sheitoon... Sepp! A stoj�cy poni�ej wierni wt�rowali og�uszaj�cym krzykiem: - Maazmoorn... Seizimoor... Sheitoon... Sepp! Odpowiedzia� im jak zawsze rytmiczny huk bij�cych o brzeg fal, a tak� odpowied� ka�dy przecie� m�g� interpretowa�, jak mu si� podoba. W cudownym Dulorn, l�ni�cym niczym diament mie�cie z krystalicznego kamienia, kt�re gadzi Ghayrogowie wybudowali na zachodzie Zimroelu, wyst�py Sta�ego Cyrku przerwano w tych trudnych czasach, przeznaczaj�c wielki okr�g�y gmach na rzeczy �wi�tsze od rozrywki. Wszystkie - z wyj�tkiem cyrku - budynki Dulorn by�y lekkie, przewiewne, l�ni�ce i ba�niowe. Ghayrogowie zbudowali swoje miasto z o�lepiaj�co bia�ego wapienia o du�ym wsp�czynniku odbicia. W zastosowaniu tego materia�u wykazali si� niezwyk�� pomys�owo�ci�, buduj�c z niego smuk�e strzeliste wie�e niezwyk�ych kszta�t�w, wieloboczne niczym oszlifowane klejnoty, ozdobione wysuni�tymi parapetami, niezwyk�ymi minaretami i uko�nymi otworami strzelniczymi, a wszystko to by�o jasne niczym o�wietlone przez b�yskawice wybuchaj�ce w jaskrawych promieniach s�o�ca. Gmach Sta�ego Cyrku, znajduj�cy si� po wschodniej stronie miasta, przypomina� jednak prosty, nieozdobny b�ben, wysoki na dziewi��dziesi�t st�p i o �rednicy tak wielkiej, �e m�g� pomie�ci� setki tysi�cy widz�w. Poniewa� Ghayrogowie o w�owych w�osach i rozwidlonych j�zykach sypiaj� sezonowo, przez kilka miesi�cy w roku, a gdy nie �pi�, jak nikt z�aknieni s� rozrywek, w Cyrku odbywa�y si� rozmaite przedstawienia - podziwiano �ongler�w, akrobat�w, klaun�w, treser�w dzikich zwierz�t, prestidigitator�w, lewitant�w, po�eraczy �ywych stworze�. .. kilkana�cie wyst�p�w odbywa�o si� naraz na wielkiej scenie i to bez przerwy, ca�y dzie� i ca�� noc, przez okr�g�y rok. Teraz jednak na scenie trwa�o przedstawienie cyrkowe zupe�nie innego rodzaju. Miasto pod wzgl�dem uroku i pi�kna nie maj�ce r�wnego sobie uzna�o za �wi�t� deformacj�, wi�c z ca�ego Majipooru sprowadzono tu wszelkiego rodzaju potworki, kt�re czczono; wierzono bowiem, �e maj� one co� wsp�lnego z mrocznymi si�ami zagra�aj�cymi �wiatu. Tak wi�c niczym p�bogowie na scenie siedzieli teraz kar�y i giganci, ludzie o spiczastych g�owach i �ywe szkielety, garbusy i gnomy, genetyczne odpadki, potworki. W Dulorn mo�na by�o obejrze� ka�de straszne zniekszta�cenie, monstra, jakich nie spos�b wyobrazi� sobie nawet w najgorszych koszmarach ka�dej z ras: ludzi, Ghayrog�w, Skandar�w, Hjort�w. Na scenie zgromadzono przedstawicieli ich wszystkich - dw�ch Ghayrog�w o cia�ach zro�ni�tych plecami, od ramion do po�ladk�w, tak �e ich g�owy i stopy skierowane by�y w przeciwnych kierunkach, kobiet� o pozbawionych ko�ci ramionach wij�cych si� niczym w�e, m�czyzn�, z kt�rego p�omieni�cie jaskrawej twarzy wyrasta� pomara�czowy ptasi dzi�b, wygi�ty jak dzi�b milufty, lecz jeszcze drapie�niejszy. By� w�r�d nich m�czyzna o sp�aszczonym ciele i p�etwiastych ramionach, by�a czw�rka chudych Liimen�w zro�ni�tych gi�tk� czarn� p�powin�, m�czyzna o jednym oku umieszczonym po�rodku czo�a i inny, o jednej nodze jak kolumna, wyrastaj�cej z obu bioder, i jeszcze inny, kt�rego ramiona ko�czy�y si� stopami, a nogi d�o�mi... Wszystko to mo�na by�o ogl�da� z ka�dego sektora ogromnej widowni, gdy� scena unosi�a si� na powierzchni jeziora rt�ci i obraca�a powoli na ukrytych �o�yskach, wykonuj�c pe�ne ko�o w nieco ponad godzin�. Podczas normalnych przedstawie� w cyrku wszyscy siedz�cy na wznosz�cych si� ku dachowi �awach, cho�by nie ruszali si� z miejsca, mieli szans� podziwia� ka�dy wyst�p, teraz jednak nie by�o mowy o przedstawieniu. To, co dzia�o si� tu teraz, uznano za �wi�te, widzom wi�c pozwolono wej�� na scen�, do czego w normalnej sytuacji nie mieli prawa. Porz�dku pilnowa� zesp� Skandar�w. Ustawia� wylewaj�ce si� z trybun niespokojne t�umy g�siego bolesnymi uderzeniami d�ugich pa�ek i sp�dza� ze sceny, natychmiast gdy wyznawcy otrzymali b�ogos�awie�stwo. Widzowie czekali w kolejce spokojnie, cierpliwie, by wst�pi� na scen�, kl�kn�� przed wybranym groteskowym stworem, uroczystym gestem dotkn�� jego kolana lub r�bka stroju... i wr�ci� na trybuny. Tylko pi�� miejsc, rozmieszczonych w r�wnej odleg�o�ci od siebie przy zewn�trznej kraw�dzi sceny i formuj�cych czubki ramion gwiazdy, potworki natury i ich wielbiciele pozostawili wolne. Pozostawili je dla naj�wi�tszych ze �wi�tych tego miejsca - pi�ciu postaci androginicznych, czyli takich, kt�re maj� i m�skie, i �e�skie cechy p�ciowe, reprezentuj� przez to jedno�� i harmoni� kosmosu, czyli te jego cechy, kt�re ka�dy z mieszka�c�w Majipooru pragn�� zachowa� najbardziej. Nikt nie wiedzia�, sk�d wzi�li si� owi hermafrodyci. Niekt�rzy twierdzili, �e pochodzili z Triggoin, na p� mitycznego miasta stoj�cego na p�nocnym kra�cu Alhanroelu, gdzie mieszkali wy��cznie magowie, inni s�yszeli, �e podobno urodzili si� w Til- omon, Narabalu, Ni-moya czy jakim� innym mie�cie Zimroelu, jeszcze inni byli zdania, �e ich ojczyzn� jest daleki, pustynny Suvrael i miasto Natu Gorvinu. Nie brakowa�o tak�e zwolennik�w kt�rego� z wielkich miast G�ry Zamkowej, lecz chocia� spierano si� o miejsce ich urodzenia, wszyscy wierzyli, �e s� pi�cioraczkami sp�odzonymi przez czarownic� bez udzia�u m�czyzny, wy��cznie dzi�ki pot�nym zakl�ciom. Hermafrodyci byli delikatnymi, bladymi stworami wzrostu dziecka, lecz o cia�ach najzupe�niej dojrza�ych. Trzech mia�o subtelne twarze kobiet i wyra�nie kobiece, cho� niewielkie piersi, lecz tak�e dobrze rozwini�te m�skie genitalia, dw�ch - muskularne m�skie torsy, szerokie ramiona i p�askie piersi, a tak�e szerokie kobiece biodra, pe�ne po�ladki i uda, brakowa�o im jednak widocznego m�skiego cz�onka. Nadzy, nieruchomi, nie zdradzaj�cy �adnych uczu�, hermafrodyci dawali si� podziwia� na scenie dzie� i noc. ��czy�a ich wyobra�ona gwiazda, przed chciwymi r�kami gapi�cych si� na nich, zafascynowanych wiernych broni�y ich widoczne kr�gi czerwonego magicznego ognia - tej granicy nikt nie o�mieli� si� przekroczy� - oraz stra�nicy, ponurzy Skandarzy z pa�kami, czuwaj�cy na wypadek gdyby kto� zdecydowa� si� rzuci� wyzwanie magii. Hermafrodyci stali, obserwuj�c zachwycony nimi t�um �lepymi oczami, cisi, nieporuszeni, oboj�tni niczym przybysze z zupe�nie innego wymiaru istnienia. A tymczasem obywatele Dulorn, tysi�ce i setki tysi�cy przera�onych istot, kt�rym oboj�tne by�o czy to dzie�, czy noc, wype�nia�y gmach Sta�ego Cyrku, sk�ada�y b�agalnie r�ce i g�osami zdolnymi - jak si� mog�o wydawa� - przebi� same niebo wykrzykiwali modlitw� identyczn� z t�, kt�r� wznoszono w Sisivondal: �Oszcz�d� nas... oszcz�d�!�. Daleko, o p� gigantycznego kontynentu na po�udnie, w mie�cie Narabal na Zimroelu, tam gdzie nie znano zimy, a tropikalne ro�liny wzrasta�y szale�czo w wilgotnym upale, powsta� kult biczownik�w. M�czy�ni w bia�ych szatach z naszytymi na nie jaskrawo��tymi pasami biegali ulicami w szale�czych podskokach, wymachuj�c mieczami, pa�kami, no�ami. Od czasu do czasu przystawali, opuszczali g�owy, na twarze spada�y im d�ugie w�osy, i ta�czyli, skacz�c najpierw na jednej nodze, potem na drugiej, wyginaj�c w�ciekle szyje, z ca�ej si�y gryz�c si� w ramiona, lecz nie okazuj�c cierpienia. Potem, z oczami b�yszcz�cymi zachwytem, ci�li si� no�ami albo podstawiali nagie plecy kobietom, by ch�osta�y je biczami z ga��zi thokki, w kt�re wpleciono od�amki ko�ci blav�w. Krew rozcie�czona deszczem -w Narabalu bowiem z nieba p�yn�y nieustannie drobne kropelki deszczu - sp�ywa�a brukowanymi kana�ami. - Yamaghai! Yamagha! - krzyczeli m�czy�ni; nikt nie wiedzia�, co oznacza�y te s�owa, uwa�ano jednak, �e pe�ne s� mocy i �e wykrzykuj�c je cz�owiek staje si� nieczu�y na b�l. -Yamaghai! Yamagha! W wielkim, l�ni�cym Ni-moya, najwspanialszym z miast zachodniego kontynentu, kt�re siedem tysi�cy mil dzieli�o od Dulorn, wierni wierzyli w oczyszczenie krwi� byk�w - bidlak�w. Setkami t�oczyli si� w nowo wybudowanych podziemnych �wi�tyniach, t�umnie zbierali si� pod �elaznymi kratami, pokrywaj�cymi te mroczne, duszne jamy, spogl�dali w g�r� na mag�w w ozdobnych rytualnych strojach i z�otych he�mach ozdobionych wiechciami z�otych pi�r, kt�rzy �piewali uroczyst� pie��. Na kraty wprowadzano ci�kie, powolne bidlaki, b�yska�y d�ugie no�e, do �wi�tyni sp�ywa�a jaskrawa rzeka krwi, a wierni odpychali s�abszych, deptali ich, unosili g�owy, pragn�c, by krew ta sp�yn�a im na twarze i j�zyki, na d�onie i oczy, by przez ubranie dotar�a do cia�a. J�cz�c i krzycz�c z dzikiej rado�ci, przyjmowali ten �wi�ty sakrament, nabierali od niego si�y, po czym szli dalej, niekt�rzy ta�cz�c, niekt�rzy zaledwie si� wlok�c, zwalniaj�c miejsce nast�pnym, dla kt�rych zarzynano kolejne bidlaki. Po przeciwnej stronie �wiata, w z�otym Sippulgar na s�onecznym wybrze�u Alhanroelu w pobli�u Stoien czczono Czas, skrzydlatego w�a bezlito�nie pr�cego przed siebie, o g�owie zawsze g�odnej, wszystko�ernej jakkaboli. P�acz�c, modl�c si� i �piewaj�c, przy akompaniamencie b�bn�w, cymba��w i zgrzy-tliwych rog�w ludzie obwozili jego podobizn� na ustawionej na ko�ach platformie