5517
Szczegóły |
Tytuł |
5517 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5517 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5517 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5517 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT SILVERBERG
Czarnoksi�nicy Majipooru
Prze�o�y�: Krzysztof Soko�owski
Ralphowi raz jeszcze
Ne plus ultra
Sine qua non
I
KSI�GA IGRZYSK
1
Znaki na niebie i ziemi pojawia�y si� przez ca�y rok, deszcz krwi nad Ni-moya,
grad
kamieni w kszta�cie �zy spadaj�cy na trzy z miast G�ry Zamkowej i wreszcie co�
wr�cz
potwornego, wielka czworono�na czarna bestia o p�on�cych rubinowych �lepiach i
rogu
wyrastaj�cym z czo�a, p�yn�ca poprzez zmierzch nad portowym miastem Alaisor.
Takiego
potwora nie widziano nigdy na planecie Majipoor, nie widziano go na ziemi, a ju�
z ca��
pewno�ci� nie na niebie. A teraz, w swej niedost�pnej dla nikogo sypialnej
komnacie stary
Pontifex Prankipin le�a�, wreszcie umieraj�cy, otoczony magami, czarodziejami i
tauma-
turgami, w kt�rych obecno�ci do�ywa� ostatnich lat.
Na �wiecie za� panowa�y napi�cie i niepewno��. Kt� m�g� powiedzie�, jakie
zmiany,
jakie niebezpiecze�stwa przynie�� mo�e �mier� Pontifexa? �wiat przecie� przez
czterdzie�ci
z g�r� lat by� tak sta�y, taki stabilny, przez czterdzie�ci z g�r� lat nie
zazna� zmiany w�adcy.
Gdy tylko rozesz�y si� wie�ci o chorobie Pontifexa, lordowie, ksi���ta i
diukowie
G�ry Zanikowej zacz�li zje�d�a� si� do wielkiego podziemnego miasta w
oczekiwaniu na
dwie uroczysto�ci: jedn�, smutn�, by�o odej�cie wybitnego w�adcy; drug�, radosn�
- powo�anie na jego miejsce nowego, energicznego i w pe�ni si�. A teraz czekali
z zaledwie
powstrzymywan� niecierpliwo�ci� na co�, co bez w�tpienia musia�o wkr�tce
nast�pi�.
Mija�y jednak tygodnie, a Pontifex nadal kurczowo trzyma� si� �ycia. Umiera�,
ale
powoli, przegrywa�, ale walczy� ze �mierci� o ka�dy oddech. Lekarze w�adcy dawno
przyznali, �e sprawa jest beznadziejna. Magowie i czarodzieje w�adcy nie byli w
stanie
uratowa� mu �ycia sw� sztuk�. Wr�cz przeciwnie, przed wieloma miesi�cami
przewidzieli, �e
musi umrze�, cho� samego Pontifexa o tym nie powiadomili. I teraz czekali, wraz
z ca�ym
Majipoorem, by spe�ni�o si� ich proroctwo.
Jako pierwszy z wielkich w stolicy Pontifexa pojawi� si� ksi��� Korsibar,
wspania�y i
powszechnie podziwiany syn Koronala Lorda Confalume'a. Korsibar polowa� na
ponure i
wodnej pustyni rozci�gaj�cej si� na po�udnie od Labiryntu i tam otrzyma�
wiadomo�� o
zbli�aj�cej si� �mierci Pontifexa. Mia� przy boku siostr�, pi�kn� lady Thismet
oraz
arystokratycznych przyjaci�, kt�rzy zazwyczaj towarzyszyli mu na polowaniach.
Zaraz po
nim w Labiryncie pojawi� si� Wielki Admira� Kr�lestwa, ksi��� Gonivaul,
nast�pnie kuzyn
Koronala, diuk Oljebbin ze Stoienzar, maj�cy rang� Najwy�szego Doradcy, za nim
zjawi� si�
na miejscu nieprawdopodobnie wr�cz bogaty ksi��� Serithorn z Samiyole, uwa�aj�cy
si� za
spadkobierc� co najmniej czterech Koronal�w z dalekiej przesz�o�ci.
M�ody, energiczny ksi��� Prestimion z Muldemar - ten, kt�rego uwa�ano
powszechnie za nowego Koronala, skoro Lord Confalume zast�pi� mia� Prankipina na
tronie
Pontifexa - przyby� ze swych apartament�w na Zamku w �wicie Serithorna, a wraz z
nim jego
trzech nieod��cznych przyjaci�: wielki, ponury Gialaurys, sprawiaj�cy mylne
wra�enie
dandysa Septach Melayn i chytry, niewysoki diuk Svor. Inni wielcy nie dali na
siebie d�ugo
czeka�: Dantirya Sambail, szorstki, lecz imponuj�cy prokurator Ni-moya, jowialny
Kanteverel z Bailemoony, hierarchini Marcatain, osobista przedstawicielka Pani z
Wyspy
Snu, a� wreszcie przyszed� czas na Koronala Lorda Confalume'a, w�adc� wielkiego,
zdaniem
niekt�rych nawet najwspanialszego w d�ugiej historii Majipooru. Ca�e
dziesi�ciolecia rz�dzi�
w harmonijnej wsp�pracy z Prankipinem, wprowadzaj�c �wiat w okres nies�ychanego
dobrobytu.
Wszyscy wi�c byli ju� na miejscu i wszyscy czekali na sukcesj�. Przyjazd Lorda
Confalume'a oznacza� z ca�� pewno�ci�, �e koniec Prankipina musi by� bliski, ale
to, czego
si� spodziewano, nie nast�pi�o ani dzi�, ani jutro, ani po tygodniu. I dalej nie
nast�powa�o.
Korsibar, syn Koronala, najgorzej chyba przyjmowa� zw�ok�. By� to cz�owiek
energiczny, przyzwyczajony do �ycia na swobodzie, s�ynny my�liwy; d�ugonogi, o
szerokich
ramionach, chud� twarz mia� opalon� na br�z od ci�g�ego przebywania pod niebem i
s�o�cem.
Cho�by czasowy pobyt w niezmierzonych podziemnych jaskiniach Labiryntu
doprowadza� go
do szale�stwa.
Przez niemal rok planowa� wypraw� my�liwsk� na po�udniowym �uku Alhanroelu. O
czym� takim marzy� niemal od urodzenia - o ambitnej, dalekiej ekspedycji, dzi�ki
kt�rej
m�g�by wype�ni� sal�, kt�r� ju� zarezerwowa� sobie w Zamku Lorda Confalume'a,
wspania�ymi trofeami, nieznanymi jeszcze, a cudownymi stworami. W polu by�
jednak
zaledwie dziesi�� dni i ju� musia� odwo�a� wypraw�, musia� zamieszka� w tym
ponurym,
dusznym Labiryncie, pozbawionym s�o�ca, pozbawionym rado�ci kr�lestwie ukrytym
g��boko pod powierzchni� ziemi.
A teraz wydawa�o si�, �e z powodu godno�ci ojca i w�asnego wysokiego stanowiska
b�dzie musia� pozosta� ca�e tygodnie, a mo�e nawet miesi�ce tu, w tym
wielokondygnacyjnym �wiecie wznosz�cych si� w niesko�czono�� i w niesko�czono��
opadaj�cych korytarzy, skazany na bezczynno��. Nie o�mieli si� wyjecha� teraz,
musi czeka�,
a� stary Pontifex wyda ostatnie tchnienie i Lord Confalume zast�pi go na tronie.
A przecie�
inni, ni�ej urodzeni, mogli przemierza� pi�kny wolny �wiat, robi�, co im si�
�ywnie
podoba�o. Powoli nadchodzi�a chwila, w kt�rej Korsibar mia� powiedzie� sobie:
�Nie znios�
tego d�u�ej�. �ni� o polowaniu, o jasnym, otwartym niebie, o dotyku �wie�ego
p�nocnego
wiatru na twarzy. W miar� jak mija�y kolejne dni i kolejne noce, podczas kt�rych
nie mia� nic
do roboty, niecierpliwo�� wrza�a w nim coraz gor�tsza, narasta�a i ju� gotowa
by�a
wybuchn��.
- Najgorsze ze wszystkiego jest to przekl�te czekanie - powiedzia� Korsibar,
patrz�c
po kolei na twarze zebranych w holu recepcyjnym Sali S�d�w o suficie z onyksu.
Hol
recepcyjny, po�o�ony trzy poziomy nad w�a�ciw� sal�, sta� si� ulubionym miejscem
mieszkaj�cej czasowo w Labiryncie arystokracji. -Czekanie i nic, tylko czekanie!
Bogowie!
Kiedy� on umrze? Skoro ju� musi umrze�, niech�e stanie si� to jak najszybciej.
Niech�e si�
wreszcie stanie, niech to si� ju� sko�czy!
- Na wszystko nadejdzie w�a�ciwy czas - stwierdzi� diuk O�jebbin z namaszczeniem
i
pokor�.
- Ile jeszcze czasu przyjdzie nam tu siedzie�, nic nie robi�c? - denerwowa� si�
Korsibar. - To, co si� dzieje, zd��y�o ju� sparali�owa� ca�y nasz �wiat! -
W�a�nie
opublikowano najnowszy biuletyn o stanie zdrowia Pontifexa. G�osi� on, �e
podczas nocy nie
nast�pi�y �adne zmiany, �e Pontifex jest w ci�kim stanie, lecz nadal �yje.
Korsibar uderzy�
si� pi�ci� w d�o�. - Czekamy, czekamy, czekamy, a potem zn�w czekamy i ci�gle
nic si� nie
dzieje. Czy�by�my za wcze�nie przyjechali do Labiryntu?
- Zgodnie ze sw� najlepsz� wiedz� doktorzy orzekli, �e Jego Wysoko�� nie b�dzie
�y�
d�ugo - stwierdzi� zawsze elegancki Septach Melayn. Nale�a� do najbli�szych
przyjaci�
Prestimiona, by� szczup�y, wysoki, pozowa� na dandysa i s�yn�� z mistrzowskiego
opanowania sztuki fechtunku. - Podj�li�my wi�c rozs�dn� decyzj�, przyje�d�aj�c
tu
natychmiast i...
Przerwa�o mu dono�ne bekni�cie i wybuch ha�a�liwego �miechu - tak sw� obecno��
zaznaczy� wielki, przysadzisty Farholt, szorstki, prymitywny m�czyzna z
otoczenia
Korsibara, kt�ry w�r�d dalekich przodk�w mia� Lorda Guadelooma.
- Wiedza doktor�w? Powiedzia�e�: wiedza doktor�w? - r�a� Farholt. - Na ko�ci
Boga,
kim s� doktorzy, je�li nie nieudanymi magami, kt�rych czary nie chc� dzia�a�?
- Za to czary prawdziwych mag�w dzia�aj�, czy to chcesz powiedzie�? - spyta�
Septach Melayn, przeci�gaj�c s�owa w najbardziej kpi�cy spos�b. Przygl�da� si�
pot�nemu
Farholtowi, nie kryj�c niesmaku. -Wyja�nij mi jedno, drogi przyjacielu...
za��my, �e podczas
turnieju kto� zrani� ci� w rami� rapierem, le�ysz na ziemi, a jaskrawa krew
tryska z rany za
ka�dym uderzeniem serca. Czy wola�by�, by podbieg� mag i wymrucza� nad tob�
zakl�cia,
czy te� raczej by dobry chirurg natychmiast zaszy� ran�?
- A kiedy to si� zdarzy�o, by kto� przeszy� mnie rapierem?
- Farholt patrzy� na Melayna nieprzyja�nie, spode �ba.
- Ach, przyjacielu, wydaje si�, �e zupe�nie nie zrozumia�e�, do czego prowadz�!
- Prowadz� �artem czy ostrzem rapiera? - spyta� bystry diuk Svor, kt�ry przez
d�u�szy
czas by� towarzyszem ksi�cia Korsibara, teraz jednak uznawano go powszechnie za
jednego z
najbli�szych przyjaci� Prestimiona.
Ten i �w skwitowa� �art kr�tkim, gorzkim �miechem, ale Korsibar tylko w�ciekle
przewr�ci� oczami i wyrzuci� r�ce w niebo.
- Powinni�my raz na zawsze sko�czy� z tym idiotycznym gadaniem - powiedzia�. -
Czy�by�cie nie widzieli, jak straszliwie g�upio sp�dzamy czas? Marnujemy go
tylko w tym
�mierdz�cym, dusznym mie�cie, w tym wi�zieniu, podczas gdy mogliby�my bawi� si�
tam, w
g�rze, �y� pe�ni� �ycia...
- Cierpliwo�ci, ciepliwo�ci! - Diuk Oljebbin ze Stoienzar podni�s� r�k�
uspokajaj�cym
gestem. Od zgromadzonych by� starszy o dobre dwadzie�cia lat, mia� g�ste,
rozwichrzone
siwe w�osy, pomarszczon� twarz, m�wi� spokojnie, zdradzaj�c w�a�ciwe jego
wiekowi
do�wiadczenie. - Z ca�� pewno�ci� nie b�dziemy ju� d�ugo czeka�.
- Tydzie�? Miesi�c? Rok? - nie ust�powa� Korsibar.
- Przycisn�� staremu poduszk� do twarzy i czekanie jeszcze dzi� si� sko�czy -
burkn��
Farholt.
Niekt�rzy zn�w si� roze�mieli, bardziej szorstko ni� poprzednio, inni jednak
spojrzeli
na m�wi�cego w zdumieniu, a najbardziej zdumia� si� sam Korsibar. Ten i �w a�
westchn��,
nie wierz�c w�asnym uszom.
Diuk Svor u�miechn�� si�, obna�aj�c na chwil� drobne, ostre z�by.
- Bardzo to prostackie, Farholcie, doprawdy bardzo prostackie - powiedzia�. -
Pomys�em bardziej wyrafinowanym by�oby na przyk�ad podkupienie jednego z
nekromant�w
Pontifexa. Dwadzie�cia rojal�w wystarczy�oby z pewno�ci�. Jaki� czar, kilka
zakl�� i stary
ruszy�by wreszcie w czekaj�c� go drog�.
- C� to, Svorze? - rozleg� si� od wej�cia znany wszystkim g�os, d�wi�czny i
silny. -
C� to, dyskutujemy, jak pope�ni� zdrad�?
S�owa te powiedzia� Koronal Lord Confalume, kt�ry w�a�nie wszed� do sali rami� w
rami� z ksi�ciem Prestimionem. Obaj wygl�dali tak, jakby ju� otrzymali nowe,
nale�ne im
tytu�y i jakby we dw�ch - Pontifex Confalume i Koronal Lord Prestimion - przy
�niadaniu od
niechcenia dostosowywali �wiat do swych zachcianek. Oczy wszystkich obecnych
zwr�ci�y
si� w ich kierunku.
- Wybaczcie, panie - powiedzia� g�adko Svor, obracaj�c si�, k�aniaj�c
eleganckim,
cho� kr�tkim uk�onem i pozdrawiaj�c Koronala nale�nym mu gestem rozb�ysku
gwiazd. - By�
to tylko lekkomy�lny �arcik. Nie wierz� te�, by Farholt m�wi� powa�nie, kiedy
zaledwie
przed chwil� doradza� uduszenie Pontifexa jego w�asn� poduszk�.
- M�wi�e� powa�nie, Farholcie? - zainteresowa� si� Koronal. W jego g�osie
brzmia�a
najdelikatniejsza gro�ba.
Farholt nie s�yn�� z bystro�ci. Nadal szuka� odpowiednich s��w, kiedy odezwa�
si�
Korsibar:
- Nic powa�nego nie powiedziano w tej sali od wielu tygodni, ojcze. Powa�na jest
tylko zw�oka, kt�rej ko�ca nie wida�. Zw�oka ta niekt�rym z nas napina nerwy do
tego
stopnia, �e wr�cz gro�� zerwaniem.
- Mnie dotyczy to r�wnie�, Korsibarze. Musimy wykaza� si� cierpliwo�ci�. By�
mo�e
jednak, znam lekarstwo na tw� dolegliwo��, i to o wiele lepsze od
zaproponowanego przez
Svora i Farholta. - Koronal u�miechn�� si�. Stan�� po�rodku sali, pod
szkar�atnym jedwabnym
baldachimem zdobionym skomplikowanym ornamentem, w kt�ry wpisano symbol
Pontifexa
wykonany z�otym filigranem i czarnymi diamentami.
Koronal Lord Confalume, ojciec imponuj�cego si�� fizyczn� Korsibara, by� nie
wi�cej
ni� �redniego wzrostu, bardzo mocnej, atletycznej budowy. Wr�cz bi�a od niego
spokojna
pewno�� siebie, jak�e charakterystyczna dla kogo�, kto mia� wiele czasu na
oswojenie si� z
w�asn� wielko�ci�. Zasiad� na tronie G�ry Zamkowej przed czterdziestu trzy laty
- tylko
niewielu Koronali rz�dzi�o r�wnie d�ugo - a jednak nadal sprawia� wra�enie
cz�owieka w
pe�ni si�. Oczy mia� b�yszcz�ce, w�osy dopiero zacz�y mu siwie�.
Do ko�nierza mi�kkiej zielonej koszuli przyczepiony mia� niewielki amulet znany
pod
nazw� rohilla; delikatne plamy niebieskiego z�ota o intryguj�cym, skomplikowanym
wzorze
otacza�y oczko z jadeitu. Dotkn�� go teraz szybkim ruchem palc�w raz, a potem
drugi, jakby
dotkni�cie to mia�o mu doda� si�, inni za�, niekt�rzy zapewne nie�wiadomie,
dostrzegaj�c ten
gest dotkn�li swych amulet�w. Lord Confalume, by� mo�e pod wp�ywem zami�owanego
w
okultyzmie Pontifexa, wykazywa� coraz wi�ksz� sk�onno�� do dziwnych, nowych
ezoterycznych filozofii toruj�cych sobie drog� do serc wszystkich mieszka�c�w
Majipooru.
Dw�r rozs�dnie podziela� t� jego pasj�, ca�y z wyj�tkiem najbardziej
zakamienia�ych
sceptyk�w.
W tej chwili mog�o si� wydawa�, �e Koronal zwraca si� prywatnie do ka�dego z
obecnych, �e po�wi�ca sw� uwag� ka�demu z nich z osobna.
- Prestimion pojawi� si� u mnie dzi� rano z propozycj� moim zdaniem s�uszn� i
zas�uguj�c� na uwag�. Podobnie jak my wszyscy jest �wiadom napi�cia wywo�anego
przez
przymusow� nud�, jakiego do�wiadczamy. Ksi��� Prestimion proponuje wi�c, by�my
nie
czekali na �mier� Jego Wysoko�ci z pocz�tkiem tradycyjnego Turnieju
Pogrzebowego, lecz
rozpocz�li pierwsze walki od razu. B�dziemy przynajmniej mieli co robi�.
Farholt chrz�kn�� zaskoczony, nie by�o jednak w�tpliwo�ci, �e pomys� mu si�
podoba.
Poza nim milczeli wszyscy, nawet Korsibar.
- Czy to w�a�ciwy pomys�, panie? - spyta� w ko�cu cicho diuk Svor.
- Ze wzgl�d�w protokolarnych, jako precedens?
- Ze wzgl�d�w dobrego smaku.
Koronal przygl�da� mu si� przyja�nie i nie zmieni� wyrazu twarzy.
- Czy� to nie my jeste�my arbitrami dobrego smaku?
W grupie najbli�szych przyjaci� i towarzyszy polowa� Korsibara wszcz�o si�
lekkie
zamieszanie. Mandrykarn ze Stee szepn�� co� do hrabiego Venty z Haplior, Venta
odci�gn��
na bok Korsibara i szepn�� mu co� do ucha. Ksi�cia zaskoczy�o chyba to, co
us�ysza�.
Nagle podni�s� wzrok.
- Czy mog� co� powiedzie�, ojcze? - spyta�. Wida� by�o, �e jest zmieszany, d�ug�
twarz o zdecydowanych rysach skrzywi� w grymasie, bawi� si� ko�cami czarnych
w�s�w,
pot�n� d�oni� �ciska� sobie kark. - Ojcze, widz� to tak samo jak Svor. Pomys�
wydaje mi si�
niew�a�ciwy. Rozpoczyna� Turniej Pogrzebowy, nim Pontifex spocz�� w grobie...
- Nie widz� w tym nic z�ego, kuzynie - stwierdzi� diuk Oljebbin. - Je�li tylko
pozostawimy parady, uczty i inne tego rodzaju uroczysto�ci na p�niej, nie widz�
powodu, by
nie rozpocz�� walk ju� teraz. Prankipin nie pozy j e d�ugo, co do tego nie ma
�adnych
w�tpliwo�ci, prawda? Imperialni magowie rzucili czary i powiedzieli nam, �e
Pontifex
wkr�tce umrze. Jego lekarze s� podobnego zdania.
- Mam tylko nadziej�, �e opieraj� te przekonania na mocniejszych podstawach ni�
magowie - wtr�ci� Septach Melayn, kt�rego znano z kpi�cego sceptycyzmu, tak
nietypowego
w tej niezwykle przes�dnej epoce.
Korsibar, wyra�nie zirytowany, machn�� r�k� przed twarz�, jakby Melayn by�
zaledwie dokuczliwym owadem.
- Wszyscy wiecie, �e nikt bardziej ni� ja nie �yczy sobie, by sko�czy�o si�
wreszcie to
niezno�ne pr�niactwo. Ale... - zawaha� si�, zamy�li� g��boko, nozdrza mu
drga�y; sprawia�
wra�enie, jakby wyszukanie w�a�ciwych s��w przychodzi�o mu z najwi�ksz�
trudno�ci�.
Zerkn�� na Mandrykarna i Vent�, szukaj�c u nich poparcia. - B�agani wielkiego
diuka
Oljebbina o wybaczenie, je�li ura�am go, wypowiadaj�c inne zdanie, lecz musimy,
ojcze,
post�powa� w�a�ciwie. Musimy zachowywa� si� w spos�b odpowiedni. I na Bogini�,
Svor
ma racj� - to tak�e kwestia dobrego smaku.
- Zaskoczy�e� mnie, Korsibarze - powiedzia� Lord Confalume. - S�dzi�em, �e ty
pierwszy pochwalisz ten pomys�. Jednak... to twoje nieoczekiwane przywi�zanie do
protoko�u...
- Korsibar i protok�? - rozleg� si� od wej�cia dono�ny, weso�y g�os. - Ale�
oczywi�cie, woda jest sucha, ogie� jest zimny, s�odkie jest kwa�ne. Korsibar!
Korsibar i
protok�! Trzy s�owa, a nigdy nie spodziewa�em si�, �e us�ysz� je w�a�nie tak
zestawione.
Na sali pojawi� si� Dantirya Sambail, z�o�liwy, pe�en temperamentu ksi��� maj�cy
tytu� prokuratora Ni-moya. Ruszy� przed siebie, stukaj�c podkutymi butami po
marmurowej
posadzce. Uwaga obecnych natychmiast skupi�a si� na nim. Prokurator, nie
pofatygowawszy
si� nawet powita� Koronala zwyczajowym gestem, spojrza� mu wprost w oczy i nie
opu�ci�
wzroku.
- B�agam o wyja�nienie. Co za problem pr�bujemy rozstrzygn�� przez tak niezwyk�e
zestawienie przeciwie�stw?
Na to pytanie zadane szorstkim, dono�nym g�osem Lord Confalume odpowiedzia�
spokojnie, cicho.
- Zdarzy�o si� tak, �e tw�j krewniak z Muldemar zaproponowa�, by Turniej
Pogrzebowy rozpocz�� natychmiast. Czekamy tu biernie, nieszcz�liwi, a Prankipin
rozpaczliwie czepia si� �ycia, nale�y wi�c co� zmieni�. M�j syn sprzeciwi� si�
temu
pomys�owi.
- Ach! - westchn�� najwyra�niej zdumiony tym pomys�em prokurator. - Ach!
Stan�� w charakterystycznej dla siebie, wyzywaj�cej pozie, na szeroko
rozstawionych
nogach. Nieruchomy pod baldachimem, po�rodku pokoju, patrzy� na Koronala. Mia�
oko�o
pi��dziesi�ciu lat, by� wysoki, postawny; gdyby nie kr�tkie nogi nie pasuj�ce do
d�ugiego,
muskularnego cia�a, nikt spo�r�d obecnych nie dor�wna�by mu wzrostem.
Szeroko�ci� bar�w
ust�powa� tylko Farholtowi. Dantirya Sambail by� niew�tpliwie postaci�
imponuj�c�.
A tak�e odpychaj�c�, by� bowiem uderzaj�co brzydki. Mia� wielk� g�ow�,
szorstkie,
kr�cone, przera�liwie rude w�osy, blad� sk�r� ozdobion� mn�stwem wyra�nie
widocznych
pieg�w, kartoflowaty nos, szerokie, opuszczone w k�cikach, okrutne usta, t�uste
obwis�e
policzki i mocno wysuni�t� szcz�k�. A jednak w�r�d rys�w tej zwiastuj�cej
gwa�towny
charakter, nieprzyjemnej twarzy patrzy�y pi�kne fio�kowoszare oczy, oczy poety,
oczy
kochanka. By� trzecim kuzynem Prestimiona w drugim pokoleniu po k�dzieli.
Sprawowa�
w�adz� na dalekim Zimroelu, podlega� wy��cznie jurysdykcji Koronala i Pontifexa.
Koronal
go nie znosi�; prokuratora nie lubi� zreszt� niemal nikt, nie spos�b go by�o
jednak lekcewa�y�.
- Czy m�g�bym dowiedzie� si� r�wnie�, dlaczego nasz Korsibar sprzeciwia si�
rozpocz�ciu turnieju? - Dantirya Sambail w dalszym ci�gu zachowywa� si� tak,
jakby opr�cz
niego i Koronala na sali nie by�o nikogo. - Nale�a�o si� raczej spodziewa�, �e
b�dzie
pierwszym, kt�ry pochwali ten pomys�. - W pi�knych oczach prokuratora pojawi�
si� wyra�ny
kpi�cy b�ysk. - Czy�by wszystko rozbija�o si� o to, �e na ten pomys� wpad�
Prestimion?
Bezczelno�� tego stwierdzenia poruszy�a nawet Lorda Confalume'a.
Rzeczywi�cie, ostatnimi czasy mi�dzy Prestimionem a Korsibarem pojawi�o si�
jakie�
napi�cie. Oto z jednej strony sta� Korsibar, jedyny syn Koronala, m�czyzna o
wielkich
przymiotach, szanowany i kochany jak �wiat d�ugi i szeroki, lecz si�gaj�ca
tysi�cy lat tradycja
zagradza�a mu drog� do tronu, kt�ry ci�gle jeszcze dzier�y� jego ojciec, z
drugiej strony za�
Prestimion, nie tak wysoko urodzony, nie tak imponuj�cy, lecz najprawdopodobniej
przeznaczony przez Confalume'a na jego nast�pc�. Nie brakowa�o takich, kt�rzy w
duchu
�a�owali konstytucyjnej tradycji zabraniaj�cej Korsibarowi zasiadania na tronie,
nikt jednak,
ale to nikt nie wypowiada� na g�os takich opinii, a ju� zw�aszcza nie o�mieli�by
si�
wypowiedzie� ich w obecno�ci Korsibara, Lorda Confalume'a lub Prestimiona.
On�e Prestimion, kt�ry do tej pory nie odezwa� si� ani s�owem, powiedzia� teraz
cichym, spokojnym g�osem:
- Czy wolno mi przem�wi�, panie m�j?
Confalume, sprawiaj�cy wra�enie nieobecnego, udzieli� mu pozwolenia niedba�ym
gestem d�oni.
Ksi��� Prestimion by� niewysoki, muskularny, sprawia� wra�enie niezwykle silnego
fizycznie. W�osy mia� jasne, lecz matowe, kr�tko przyci�te, co nie le�a�o w
zwyczajach
epoki. Jego jasne, zielononiebieskie oczy, odrobin� za w�sko rozstawione,
b�yszcza�y
niezwyk�� si�� i skupieniem, w�skie wargi wydawa�y si� zaci�ni�te.
W�r�d arystokracji G�ry Zamkowej ksi��� Prestimion z Muldemar nie rzuca� si� w
oczy w�a�nie ze wzgl�du na niepozorny wzrost, ten jego niedostatek wynagradza�a
w pe�ni
zr�czno��, si�a, wrodzony mu spryt oraz niespo�yta energia. Gdy by� dzieckiem, a
p�niej
m�odzie�cem, nikt nie prorokowa�, by wspi�� si� na szczyty w�adzy, w ostatnich
jednak latach
powoli, lecz stale zyskiwa� na znaczeniu, a� wreszcie sta� si� pierwszym na
dworze Koronala.
Na G�rze Zamkowej powszechnie (cho� nieoficjalnie, gdy� uznano by za
nieodpowiednie
mianowanie przez Confalume'a nast�pcy przed �mierci� Prankipina) uwa�ano, �e
nowym
Koronalem b�dzie w�a�nie on.
Prestimion ch�odno przyj�� udzielenie mu g�osu. Co najmniej niedyplomatyczne, a
w
rzeczywisto�ci raczej skrajnie prowokacyjne s�owa prokuratora nie wywar�y na nim
pozornie
�adnego wra�enia, ale - r�wnie� pozornie - na Prestimionie nic nie wywiera�o
przecie�
wra�enia. Mog�o si� wr�cz wydawa�, �e w ka�dej sytuacji rachuje szans�, nic nie
robi bez
dog��bnego przemy�lenia skutk�w swych czyn�w. Nawet gdy wypowiada� si� bez
wahania,
co zreszt� czyni� rzadko, nie lubi�cy go ludzie mieli wra�enie, �e ta
impulsywno�� pachnie
wyrachowaniem.
Prestimion u�miechn�� si� do Korsibara i prokuratora, po czym przem�wi�, nie
adresuj�c swych s��w specjalnie do nikogo.
- Co w�a�ciwie upami�tniamy igrzyskami, kt�re tradycyjnie odbywaj� si� po
�mierci
Pontifexa? Kres �ycia wielkiego w�adcy, oczywi�cie, lecz tak�e nowe rz�dy oraz
to, �e
Koronal zasiada na wy�szym tronie Pontyfikatu, a tak�e wyb�r ksi�cia kr�lestwa
na Lorda
Koronala. Ko�czy si� jeden cykl, lecz zarazem zaczyna drugi. Igrzyska powinny
mie� wi�c
cel podw�jny, powitanie nowych w�adc�w zasiadaj�cych na nowych dla nich tronach
oraz
po�egnanie tego, kt�ry nas opuszcza. Dlatego uwa�am za s�uszne, w�a�ciwe i
naturalne, by
rozpocz�� je jeszcze za �ycia Prankipina. W ten spos�b zbudujemy most mi�dzy
starymi a
nowymi rz�dami.
Umilk� i w sali zapad�a cisza. Przerwa� j� Dantirya Sambail, g�o�no bij�c brawo.
- Brawo, kuzynie z Muldemar! Brawo! C� za b�yskotliwa argumentacja. G�osuj� za
igrzyskami, tu i natychmiast! A co ma do powiedzenia wielbiciel protoko�u,
Korsibar?
Utkwione w prokuratorze oczy Korsibara p�on�y zaledwie powstrzymywan�
w�ciek�o�ci�.
- Je�li tak zdecydujemy wszyscy, jestem got�w przyst�pi� do turnieju cho�by dzi�
-
oznajmi�. - Nigdy si� mu nie sprzeciwia�em. Zapyta�em tylko, czy jest to
w�a�ciwe. Po�piech
wydaje mi si�... powiedzmy, nieelegancki.
- Z tym problemem w pi�knym stylu rozprawi� si� ksi��� Prestimion - zauwa�y�
diuk
Oljebbin ze Stoienzar. - Niech�e i tak b�dzie. Popieram ten pomys�, panie.
Uwa�am te�, �e
obywatelom Labiryntu nie powinni�my zapowiedzie� igrzysk pogrzebowych, lecz po
prostu
turniej ku czci naszego ukochanego Pontifexa.
- Zgadzam si� - ust�pi� Korsibar.
- Czy kto� si� sprzeciwia? - spyta� Lord Confalume. - Nie? A zatem doskonale.
Przygotujcie si� panowie do czego�, co nazwiemy Turniejem Pontyfikalnym.
Staro�ytnym,
tradycyjnym Turniejem Pontyfikalnym. Na Bogini�, kt� mo�e wiedzie�, �e czego�
takiego
nigdy nie by�o? Od czasu �mierci ostatniego Pontifexa min�o przesz�o
czterdzie�ci lat, kt�
b�dzie pami�ta�, jakie by�y w�wczas obyczaje, a nawet je�li kto� je pami�ta, to
czy odwa�y
si� przem�wi� przeciwko nam? - Koronal u�miechn�� si� ciep�o do ka�dego z
obecnych po
kolei i dopiero gdy spojrza� w oczy Dantiryi Sambaila, jakby nieco och��d�.
Potem obr�ci� si�
i ju� mia� wyj��, zatrzyma� si� jednak w miejscu, gdzie hol przechodzi� w
korytarz
wej�ciowy, spojrza� na syna i powiedzia�: - Korsibarze, je�li mog� ci� prosi�,
przyb�d� do
moich apartament�w za dziesi�� minut.
2
Wiadomo�� o nieuniknionej �mierci Pontifexa przebieg�a ca�y niezmierzony
Majipoor
- od Pi��dziesi�ciu Miast G�ry Zamkowej, przez ogromny Alhanroel, Morze
Wewn�trzne,
Wysp� Snu, z kt�rej b�ogos�awiona Pani wysy�a koj�ce sny, i dalej na zach�d, ku
wielkim
miastom m�odszego, dzikiego kontynentu Zimroel, by dotrze� wreszcie na spalony
s�o�cem,
upalny i pustynny po�udniowy kontynent, Suvrael. Pontifex umiera! Pontifex
umiera! W�r�d
miliard�w obywateli Majipooru nie by�o chyba nikogo, kto nie czu�by niepokoju
spowodowanego blisk� �mierci� w�adcy. Niewielu pami�ta�o czasy, gdy Prankipin
nie
zasiada� jeszcze na �adnym z dw�ch tron�w kr�lestwa, wi�c jakie b�dzie �ycie,
gdy go
zabraknie?
Obywatele Majipooru l�kali si� - l�kali si� upadku znanej hierarchii, zak��cenia
znanego porz�dku, gro��cego ich �wiatu chaosu. Poprzednia zmiana w�adzy
nast�pi�a tak
dawno, �e niemal wszyscy zd��yli ju� zapomnie�, jak bezwzgl�dnie kr�puj� wi�zy
tradycji.
Skoro umiera najwy�szy w�adca, wszystko jest mo�liwe. Obawiali si� najgorszego,
obawiali
si� strasznej przemiany �wiata, obejmuj�cej jego l�dy, jego oceany, jego
najdalsze niebiosa.
Nie brakowa�o mag�w, gotowych wspom�c ich w tych trudnych czasach. W epoce
Pontifexa Prankipina sztuka czarodziejska rozwin�a si� i zakwit�a jak Majipoor
d�ugi i
szeroki.
Kiedy m�ody, pot�nie zbudowany diuk Prankipin z Halanx wst�powa� przed laty na
tron Koronala, nikt nie przypuszcza�, �e �wiat pod jego rz�dami utonie w powodzi
zakl�� i
czar�w. Sztuka magiczna zawsze by�a wa�nym sk�adnikiem �ycia Majipooru,
zw�aszcza w
postaci interpretacji marze� sennych. Przed rz�dami Prankipina urokowi magii
wykraczaj�cemu poza t�umaczenie sn�w oddawali si� wy��cznie przedstawiciele
najni�szych
warstw spo�ecznych: ogromna masa rybak�w, tkaczy, zbieraczy drewna, farbiarzy,
wytw�rc�w rydwan�w, garncarzy, kowali, sprzedawc�w kie�basek, fryzjer�w,
rze�nik�w,
akrobat�w, �ongler�w, wio�larzy, handlarzy suszonym mi�sem smok�w morskich i tak
dalej,
i tak dalej.
Ludzie ci tworzyli podstaw� kwitn�cej gospodarki planety. W�r�d nich zawsze
pieni�y
si� sztuki tajemne, obrz�dy cz�sto dzikie i gwa�towne towarzysz�ce wierze w
pot�gi i si�y,
kt�rych istoty nie s� w stanie poj�� zwykli �miertelnicy. Wierni mieli swych
prorok�w i
szaman�w, mieli amulety i talizmany, ucztowali, odprawiali rytua�y, urz�dzali
procesje, a ci,
kt�rzy zajmowali wy�sz� pozycj� spo�eczn�: handlarze, w�a�ciciele manufaktur,
wreszcie
stoj�cy ponad nimi wszystkimi przedstawiciele arystokracji nie widzieli w tym
niczego
szczeg�lnie szkodliwego. Bardzo niewielu arystokrat�w podziela�o przes�dy klas
ni�szych.
W wyniku o�wieconej polityki ekonomicznej Koronala Lorda Prankipina nasta� na
planecie z�oty wiek handlu i bogactwa, a najcz�ciej bywa przecie� tak, �e wraz
z dobrami
materialnymi pojawia si� poczucie niepewno�ci i strach przed utrat� tego, co si�
zyska�o, co
prost� drog� prowadzi� mo�e do t�skoty za nadnaturaln� opiek�. Poza tym bogactwu
towarzyszy bezkrytyczne zaspokajanie w�asnych potrzeb, nienawi�� do nudy i ch��,
nawet
przymus eksperymentowania z rzeczami nowymi i tajemniczymi.
Wraz z bogactwem pojawi�a si� te� na Majipoorze nie tylko �atwowierno��, lecz
tak�e
zach�anno��, nieuczciwo��, lenistwo, okrucie�stwo, zami�owanie do nurzania si� w
rozkoszach cia�a, do dzikich eksces�w i luksusu oraz wiele podobnych na�og�w,
przedtem
niemal nieznanych. To tak�e zmieni�o zamieszkuj�c� ten �wiat spo�eczno��.
Tak wi�c w czasach Lorda Prankipina wiedz� tajemn� zainteresowa�y si� te� klasy
wy�sze, do czego przyczyni�a si� tak�e wielka w owych czasach imigracja
przedstawicieli ras
Vroon�w i Su-Suheris�w, oddanych wierze we wr�by i przepowiadaniu przysz�o�ci.
Spryt
owych mag�w wraz z przywiezionymi przez nich narz�dziami spowodowa�y, �e ludzie
spragnieni cud�w mogli teraz ogl�da� rzeczy wspania�e, acz naturze nieznane:
gorgony i
meduzy, salamandry i skrzydlate w�e, pierzaste, pluj�ce ogniem bazyliszki;
poprzez
buchaj�ce czarnym dymem szczeliny i os�oni�te bia�ym �wiat�em wrota przygl�dali
si� tak�e
wszech�wiatom istniej�cym poza wszech�wiatem, rz�dzonym przez bog�w, p�bog�w i
demony. Tak przynajmniej wydawa�o si� tym, kt�rzy dawali wiar� �wiadectwu
w�asnych
oczu, cho� sceptycy twierdzili, �e to wy��cznie oszustwo, iluzja. Z czasem
jednak sceptyk�w
by�o coraz mniej.
Talizmany i amulety noszono powszechnie i otwarcie, powietrze przesyca� zapach
kadzid�a, r�s� popyt na olejki, kt�rymi namaszczano odrzwia i progi w ochronie
przed si�ami
z�a. Mod� w�r�d nowobogackich sta�o si� zasi�ganie rady jasnowidz�w w interesach
i
inwestycjach. Wkr�tce co bardziej szacowne spo�r�d nowych kult�w dotar�y do
intelektualnej
i arystokratycznej elity �wiata. Najpierw kobiety, lecz wkr�tce tak�e m�czy�ni
zacz�li
najmowa� prywatnych astrolog�w i jasnowidz�w. Wreszcie sankcji tej modzie
udzieli� sam
Lord Prankipin, sp�dzaj�c coraz wi�cej czasu w towarzystwie mag�w, prorok�w,
taumaturg�w. Na jego dw�r �ci�gali czarodzieje wszelkiej ma�ci, z kt�rych
m�dro�ci
korzysta� nawet w kwestiach zwi�zanych ze sprawowaniem w�adzy.
Gdy Prankipin przeni�s� si� do Labiryntu, a nowym Koronalem zosta� Confalume,
magowie tak si� ju� zadomowili na dworze, �e nawet w�adca nie m�g� si� ich
pozby�. Czy
postanowi� utrzyma� uprzywilejowan� pozycj� czarodziej�w ze szczerego
wewn�trznego
przekonania, czy te� z wyrachowania, po to tylko by zachowa� status quo, tego
nie zdradzi�
nigdy nikomu, nawet swym najbli�szym doradcom, w miar� up�ywu czasu sta� si�
jednak
r�wnie fanatycznym zwolennikiem nauk tajemnych jak Pontifex. Ta jednomy�lno��
w�adc�w
sprawi�a, �e praktyki czarodziejskie sta�y si� naprawd� powszechne.
A teraz, w tych niepewnych czasach czarna magia, niegdy� traktowana jako
interesuj�ce niew�tpliwie, lecz przecie� dziwactwo, dost�pna by�a milionom,
miliardom dusz,
czerpi�cych z niej pociech�, kt�rej �akn�y nie wiedz�c, co mo�e zdarzy� si�
jutro.
W Sisivondal, ruchliwym centrum handlowym - przechodzi�y t�dy karawany w drodze
z zachodniego Alhanroelu do bogatych miast G�ry Zamkowej - ludzie, chroni�c si�
przed
demonami, kt�re uwolni� mog�a �mier� Pontifexa, uprawiali Rytua� Wiary.
Sisivondal nie odwiedza�o si� dla jego pi�kna i elegancji. Miasto zbudowano na
rozleg�ej, p�askiej nagiej r�wninie. Kto je opuszcza�, m�g� w�drowa� tysi�ce mil
w dowolnym
kierunku po tej samej pylistej, p�askiej, suchej r�wninie. By�o to odpychaj�ce,
szare miasto
po�o�one po�rodku odpychaj�cej, szarej krainy, wyr�niaj�ce si� wy��cznie tym,
�e spotyka�o
si� w nim kilkana�cie ucz�szczanych szlak�w handlowych.
Niczym szprychy wielkiego ko�a, szlaki przecinaj�ce bezwodn� r�wnin� schodzi�y
si�
w Sisivondal: jeden prowadz�cy z wielkiego, le��cego na zachodzie portu Alaisor,
trzy
biegn�ce z p�nocy, trzy z po�udnia i nie mniej ni� pi�� biegn�cych w stron�
znajduj�cej si�
daleko na wschodzie G�ry Zamkowej. Bulwary i aleje miasta mia�y posta�
koncentrycznych
kr�g�w, co u�atwia�o przej�cie z jednego szlaku na inny. Wzd�u� dr�g ��cz�cych
kr�gi
zbudowano rz�dy identycznych dziesi�ciopi�trowych, krytych p�askimi dachami
magazyn�w,
w kt�rych znajdowa�y si� towary oczekuj�ce transportu na miejsce przeznaczenia.
Jednym s�owem Sisivondal by�o miastem nieatrakcyjnym, lecz koniecznym, i na
takie
te� wygl�da�o. Poniewa� znajdowa�o si� w tym regionie Alhanroelu, gdzie z
wyj�tkiem kilku
zimowych miesi�cy deszcze w og�le nie pada�y, brakowa�o w nim wspania�ych
ornamentalnych ogrod�w, tak charakterystycznych dla niemal wszystkich miast
Majipooru.
Monotoni� szerokich ulic sma��cych si� w promieniach z�otozielonego s�o�ca
przerywa�y
tylko posadzone gdzieniegdzie drzewa i krzaki wybrane nie ze wzgl�du na urod�,
lecz
odporno��, rosn�ce na og� w prostych rz�dach wzd�u� kraw�nik�w. By�y w�r�d
nich
przysadziste palmy camaganda o grubych ga��ziach i zwisaj�cych d�ugich
szarofioletowych
li�ciach, ponure krzaki lumma-lumma wygl�daj�ce niczym poro�ni�te li��mi g�azy i
rosn�ce
tak wolno, �e r�wnie dobrze mog�yby by� wyrze�bione z kamienia, oraz kolczaste
garavedy
kwitn�ce raz na sto lat; podczas kwitnienia wypuszcza�y w niebo jeden z�owrogi
czarny kolec
trzykrotnie wy�szy od cz�owieka.
Nie, nie by�o to �adne miasto, lecz tu narodzi� si� Kult Wiary, kt�ry dzi�ki
Procesji
Misteri�w cho� na kr�tki czas wprowadza� na ponure ulice Sisivondal co� im
zupe�nie
nieznanego - pi�kno.
A procesja ta wesz�a w�a�nie - z ta�cem, �piewami, okrzykami - na Wielk� Alej�
Alaisor, pomi�dzy rz�dy identycznych magazyn�w. Na jej czele bieg�y dziesi�tki
m�odych
kobiet w niepokalanie bia�ych szatach, zasypuj�ce ulic� jaskrawymi,
szkar�atnoz�otymi
p�atkami kwiat�w halatinga, sprowadzonych za nieprawdopodobn� wr�cz cen� z G�ry
Zamkowej. Za nimi tanecznym krokiem pod��ali m�czy�ni w kubrakach, w kt�re
wszyto
b�yszcz�ce kawa�ki luster, ich zadaniem by�o opryskiwanie ulic aromatycznymi
balsamami i
olejami, dalej za� z ty�u szli rz�dami pot�ni m�czy�ni, kt�rzy w rytm dzikiej
melodii granej
na kobzach i fletach krzyczeli: �Uczy�cie drog� rzeczom �wi�tym! Uczy�cie drog�
rzeczom
�wi�tym!�.
Jako nast�pna, post�puj�c samotnie, pojawi�a si� przera�aj�ca wr�cz gigantka w
czerwonych butach o podeszwach grubych na stop�. W obu d�oniach nios�a wielk�
rozga��zion� r�d�k�, kt�r� w regularnych odst�pach czasu podnosi�a nad g�ow�. Z
plec�w
wyrasta�y jej pot�ne czarne skrzyd�a, poruszaj�ce si� powoli w rytm wybijany na
b�bnach
przez dw�ch zamaskowanych doboszy, post�puj�cych za ni� w pe�nej szacunku
odleg�o�ci.
Jako ostatni szli sz�stkami kap�ani kultu z twarzami ukrytymi pod lu�nymi
czarnymi
welonami - zar�wno kobiety, jak i m�czy�ni mieli ogolone i nab�yszczone g�owy,
kt�re w
kontra�cie z czerni� welon�w robi�y wra�enie wyrze�bionych z najczystszego
marmuru.
Id�cy w pierwszych szeregach nie�li siedem przedmiot�w, kt�re wyznawcy Kultu
Wiary uznawali za �wi�te i pokazywali publicznie w sytuacjach wyj�tkowych. Jeden
z
kap�an�w ni�s� we wzniesionych d�oniach ozdobion� skomplikowanym ornamentem
kamienn� lamp� przedziwnego kszta�tu, z kt�rej ~bi� w niebo rycz�cy
przera�liwie, ��ty na
ko�cu p�omie�. Inny - ga��zk� palmow� przeplatan� pasmami z�ota uk�adaj�cymi si�
w
kszta�t w�a z rozwart� paszcz�, kolejny - gigantyczn� rze�b� przedstawiaj�c�
ludzk� d�o� ze
�rodkowym palcem wygi�tym w g�r� pod nieprawdopodobnym k�tem, czwarty - srebrn�
urn�
w kszta�cie kobiecej piersi, z kt�rej la� si� na ulic� pozornie niewyczerpany
strumie�
paruj�cego, pachn�cego z�otego mleka, pi�ty - ci�ki drewniany wachlarz, kt�rym
ko�ysa� w
spos�b powoduj�cy panik� w pierwszych rz�dach gapi�w, sz�sty -figurk� ma�ego,
t�ustego,
r�owego b�stwa o twarzy pozbawionej rys�w, si�dmy ugina� si� pod ci�arem
wielkiego
m�skiego cz�onka wyrze�bionego z d�ugiej, wygi�tej ga��zi fioletowego drewna.
- Wierzcie i m�dlcie si�! - krzyczeli uczestnicy procesji, a gapie odpowiadali
im:
- Wierzymy! Wierzymy!
Jako nast�pni szli tancerze, lecz ci sprawiali wra�enie szalonych, przeskakiwali
z
jednej strony ulicy na drug�, jakby z nawierzchni tryska�y parz�ce ich
p�omienie; wydawali
przy tym nieartyku�owane okrzyki niczym wrzaski torturowanego potwora. Za nimi
pod��a�o
dw�ch pot�nych, ponurych Skandar�w, nios�c dr�g, na kt�rym wisia�a Arka
Misteri�w,
zawieraj�ca podobno przedmioty najpot�niejsze i najwa�niejsze dla kultu, cho�
miano je
pokaza� �wiatu dopiero w jego ostatniej godzinie.
I wreszcie, jako ostatni, niesiony w mahoniowej lektyce wyk�adanej z�otem
pojawi�
si� przera�aj�cy wielki kap�an, zamaskowany Pos�aniec Misteri�w. By� to nagi
m�czyzna
niezwyk�ego wzrostu. Muskularne cia�o pomalowane mia� z jednej strony na czarno,
a z
drugiej na z�oto. Na g�owie ni�s� wyobra�enie gro�nie wygl�daj�cego psa o
��tych oczach,
d�ugim smuk�ym pysku i ostrych, stercz�cych uszach. W jednej r�ce trzyma� cienk�
lask�
ozdobion� z�otymi rze�bami przedstawiaj�cymi kobry o rozpostartych kapturach i
czerwonych oczach, w drugiej sk�rzany bicz.
Na jego widok gapie wznie�li radosny okrzyk, on za� mija� ich, skinieniem g�owy
udzielaj�c b�ogos�awie�stwa, czasami trzaskaj�c z bicza. Za nim ludzie schodzili
z chodnik�w
i do��czali do procesji - ci�ko pracuj�cy mieszka�cy Sisivondal, tysi�ce,
dziesi�tki tysi�cy
ludzi w ekstazie, szlochaj�cych, krzycz�cych z rado�ci, �miej�cych si�
nieprzytomnie,
wyci�gaj�cych w g�r� ramiona, wpatrzonych w niebo, jakby z jego gigantycznej
kopu�y
nadej�� mia� znak, �e oto okazano im mi�osierdzie. �lina ciek�a im z ust,
przewracali oczami
tak, �e wida� by�o tylko bia�ka. �Oszcz�d� nas!� - krzyczeli. �Oszcz�d� nas!�.
Lecz czego
miano im oszcz�dzi�, kto mia� im oszcz�dzi� tego, czego si� bali? Na te pytania
tylko
niewielu spo�r�d nieprzeliczonych t�um�w maszeruj�cych po Wielkiej Alei Alaisor
umia�oby
udzieli� odpowiedzi. A mo�e nie potrafi�by jej udzieli� nikt?
Tego samego dnia w wietrznym, po�o�onym na szczycie wzg�rza na zachodnim
brzegu Alhanroelu mie�cie Sefarad ma�a grupa mag�w przybranych w pomara�czowe
ornaty,
kom�e z jaskrawofioletowego jedwabiu i ��te buty sz�a w stron� ostrej grani
znanej jako
Fotel Lorda Zalimoxa, spadaj�cej wprost we wzburzone fale Morza Wewn�trznego.
By�o
w�r�d nich pi�ciu m�czyzn i trzy kobiety, wszyscy dostojni i wysocy,
roztaczaj�cy aur�
godno�ci i wielko�ci. Twarze ozdobili plamkami niebieskiego pudru, oczy
obmalowane mieli
jaskrawoszkar�atn� farb�, w r�kach nie�li d�ugie bia�e laski zrobione z �eber
smok�w
morskich, ozdobione na ca�ej d�ugo�ci tajemniczymi runicznymi znakami, kt�rymi
pos�ugiwa� si� mieli podobno Starsi Bogowie.
Magowie prowadzili procesj� mieszka�c�w miasta, szepcz�cych modlitwy do owych
nieznanych nikomu Starszych Bog�w. W miar� jak zbli�ali si� do morza, coraz
cz�ciej
wykonywali gest smok�w, palcami d�oni na�laduj�c bicie wielkich sk�rzastych
skrzyde�,
ki�ciami za� wygi�cie ich d�ugich, pot�nych szyj.
W�r�d uczestnik�w procesji do Fotela Lorda Zalimoxa wielu nale�a�o do rasy
Liimen�w, najni�szej warstwy w spo�eczno�ci miasta, ludu o drobnej budowie
cia�a,
szorstkiej sk�rze i twarzach znacznie szerszych ni� d�ugich, w kt�rych
znajdowa�o si� troje
p�on�cych niczym w�gle oczu. Liimeni byli przede wszystkim prostymi rybakami i
rolnikami,
zamiatali ulice, sprzedawali kie�baski. Od wiek�w uwa�ali wielkie skrzydlate
smoki
zamieszkuj�ce morza Majipooru za p�b�stwa. W ich mitologii smoki zajmowa�y
miejsce
pomi�dzy �miertelnymi rasami planety a bogami, kt�rzy rz�dzili ni� dawno, dawno
temu, lecz
z nieznanych powod�w odeszli, pewnego dnia za� wr�c� i odbior� to, co do nich
nale�y. Dzi�
grupkami po pi��dziesi�ciu i stu Liimeni z Sefarad pod��ali nad morze, by b�aga�
swych
zaginionych bog�w o przyspieszenie powrotu.
Nie byli jednak sami. Rozesz�a si� wie��, �e do brzegu zbli�y si� stado smok�w.
Zdumiewaj�ce, smoki bowiem rzadko podp�ywa�y do tego wybrze�a Alhanroelu.
Przekonanie, �e oto nast�pi� cud, �e tajemnicze, wielkie stworzenia s� w jaki�
spos�b zdolne
do nawi�zania kontaktu z zaginionymi bogami, o kt�rych przez wieki opowiadali
co� tam
Liimenowie, niczym po�ar lasu rozprzestrzeni�o si� w�r�d wszystkich ras miasta.
W procesji
zst�puj�cej skaln� �cie�k� na pla�� znale�� mo�na by�o nie tylko ludzi, Hjort�w
i Ghayrog�w,
lecz tak�e Vroon�w i Su-suheris�w.
Daleko w�r�d fal rzeczywi�cie co� by�o wida�; mo�e smoki?
- Widz�! - wykrzykiwali jeden do drugiego uszcz�liwieni pielgrzymi. - Cud! Oto
smoki!
Czy rzeczywi�cie by�y to smoki? Kr�pe szare kszta�ty niczym unosz�ce si� na
falach
wielkie beczki? Ciemne, rozpostarte skrzyd�a? Tak, smoki! By� mo�e tak, by� mo�e
nie, by�
mo�e to tylko z�udzenie wywo�ane odblaskiem s�onecznych promieni ta�cz�cych na
wzburzonych falach.
- Widz� je, widz�! - krzyczeli pielgrzymi a� do b�lu garde�, staraj�c si�
wzbudzi� w
sobie i w innych rozpaczliw� pewno��.
A na szczycie ska�y znanej jako Fotel Lorda Zalimoxa magowie w jaskrawych
ornatach i kom�ach podnie�li laski z g�adkiej bia�ej ko�ci, jeden po drugim
wyci�gn�li je w
stron� morza i uroczy�cie wypowiedzieli s�owa w j�zyku, kt�rego nie rozumia�
nikt:
- Maazmoorn... Seizimoor... Sheitoon... Sepp!
A stoj�cy poni�ej wierni wt�rowali og�uszaj�cym krzykiem:
- Maazmoorn... Seizimoor... Sheitoon... Sepp! Odpowiedzia� im jak zawsze
rytmiczny
huk bij�cych o brzeg fal, a tak� odpowied� ka�dy przecie� m�g� interpretowa�,
jak mu si�
podoba.
W cudownym Dulorn, l�ni�cym niczym diament mie�cie z krystalicznego kamienia,
kt�re gadzi Ghayrogowie wybudowali na zachodzie Zimroelu, wyst�py Sta�ego Cyrku
przerwano w tych trudnych czasach, przeznaczaj�c wielki okr�g�y gmach na rzeczy
�wi�tsze
od rozrywki.
Wszystkie - z wyj�tkiem cyrku - budynki Dulorn by�y lekkie, przewiewne, l�ni�ce
i
ba�niowe. Ghayrogowie zbudowali swoje miasto z o�lepiaj�co bia�ego wapienia o
du�ym
wsp�czynniku odbicia. W zastosowaniu tego materia�u wykazali si� niezwyk��
pomys�owo�ci�, buduj�c z niego smuk�e strzeliste wie�e niezwyk�ych kszta�t�w,
wieloboczne
niczym oszlifowane klejnoty, ozdobione wysuni�tymi parapetami, niezwyk�ymi
minaretami i
uko�nymi otworami strzelniczymi, a wszystko to by�o jasne niczym o�wietlone
przez
b�yskawice wybuchaj�ce w jaskrawych promieniach s�o�ca.
Gmach Sta�ego Cyrku, znajduj�cy si� po wschodniej stronie miasta, przypomina�
jednak prosty, nieozdobny b�ben, wysoki na dziewi��dziesi�t st�p i o �rednicy
tak wielkiej,
�e m�g� pomie�ci� setki tysi�cy widz�w. Poniewa� Ghayrogowie o w�owych w�osach
i
rozwidlonych j�zykach sypiaj� sezonowo, przez kilka miesi�cy w roku, a gdy nie
�pi�, jak
nikt z�aknieni s� rozrywek, w Cyrku odbywa�y si� rozmaite przedstawienia -
podziwiano
�ongler�w, akrobat�w, klaun�w, treser�w dzikich zwierz�t, prestidigitator�w,
lewitant�w,
po�eraczy �ywych stworze�. .. kilkana�cie wyst�p�w odbywa�o si� naraz na
wielkiej scenie i
to bez przerwy, ca�y dzie� i ca�� noc, przez okr�g�y rok.
Teraz jednak na scenie trwa�o przedstawienie cyrkowe zupe�nie innego rodzaju.
Miasto pod wzgl�dem uroku i pi�kna nie maj�ce r�wnego sobie uzna�o za �wi�t�
deformacj�,
wi�c z ca�ego Majipooru sprowadzono tu wszelkiego rodzaju potworki, kt�re
czczono;
wierzono bowiem, �e maj� one co� wsp�lnego z mrocznymi si�ami zagra�aj�cymi
�wiatu.
Tak wi�c niczym p�bogowie na scenie siedzieli teraz kar�y i giganci, ludzie o
spiczastych g�owach i �ywe szkielety, garbusy i gnomy, genetyczne odpadki,
potworki. W
Dulorn mo�na by�o obejrze� ka�de straszne zniekszta�cenie, monstra, jakich nie
spos�b
wyobrazi� sobie nawet w najgorszych koszmarach ka�dej z ras: ludzi, Ghayrog�w,
Skandar�w, Hjort�w. Na scenie zgromadzono przedstawicieli ich wszystkich - dw�ch
Ghayrog�w o cia�ach zro�ni�tych plecami, od ramion do po�ladk�w, tak �e ich
g�owy i stopy
skierowane by�y w przeciwnych kierunkach, kobiet� o pozbawionych ko�ci ramionach
wij�cych si� niczym w�e, m�czyzn�, z kt�rego p�omieni�cie jaskrawej twarzy
wyrasta�
pomara�czowy ptasi dzi�b, wygi�ty jak dzi�b milufty, lecz jeszcze
drapie�niejszy. By� w�r�d
nich m�czyzna o sp�aszczonym ciele i p�etwiastych ramionach, by�a czw�rka
chudych
Liimen�w zro�ni�tych gi�tk� czarn� p�powin�, m�czyzna o jednym oku umieszczonym
po�rodku czo�a i inny, o jednej nodze jak kolumna, wyrastaj�cej z obu bioder, i
jeszcze inny,
kt�rego ramiona ko�czy�y si� stopami, a nogi d�o�mi...
Wszystko to mo�na by�o ogl�da� z ka�dego sektora ogromnej widowni, gdy� scena
unosi�a si� na powierzchni jeziora rt�ci i obraca�a powoli na ukrytych
�o�yskach, wykonuj�c
pe�ne ko�o w nieco ponad godzin�. Podczas normalnych przedstawie� w cyrku
wszyscy
siedz�cy na wznosz�cych si� ku dachowi �awach, cho�by nie ruszali si� z miejsca,
mieli
szans� podziwia� ka�dy wyst�p, teraz jednak nie by�o mowy o przedstawieniu.
To, co dzia�o si� tu teraz, uznano za �wi�te, widzom wi�c pozwolono wej�� na
scen�,
do czego w normalnej sytuacji nie mieli prawa. Porz�dku pilnowa� zesp�
Skandar�w.
Ustawia� wylewaj�ce si� z trybun niespokojne t�umy g�siego bolesnymi uderzeniami
d�ugich
pa�ek i sp�dza� ze sceny, natychmiast gdy wyznawcy otrzymali b�ogos�awie�stwo.
Widzowie
czekali w kolejce spokojnie, cierpliwie, by wst�pi� na scen�, kl�kn�� przed
wybranym
groteskowym stworem, uroczystym gestem dotkn�� jego kolana lub r�bka stroju... i
wr�ci� na
trybuny.
Tylko pi�� miejsc, rozmieszczonych w r�wnej odleg�o�ci od siebie przy
zewn�trznej
kraw�dzi sceny i formuj�cych czubki ramion gwiazdy, potworki natury i ich
wielbiciele
pozostawili wolne. Pozostawili je dla naj�wi�tszych ze �wi�tych tego miejsca -
pi�ciu postaci
androginicznych, czyli takich, kt�re maj� i m�skie, i �e�skie cechy p�ciowe,
reprezentuj�
przez to jedno�� i harmoni� kosmosu, czyli te jego cechy, kt�re ka�dy z
mieszka�c�w
Majipooru pragn�� zachowa� najbardziej.
Nikt nie wiedzia�, sk�d wzi�li si� owi hermafrodyci. Niekt�rzy twierdzili, �e
pochodzili z Triggoin, na p� mitycznego miasta stoj�cego na p�nocnym kra�cu
Alhanroelu,
gdzie mieszkali wy��cznie magowie, inni s�yszeli, �e podobno urodzili si� w Til-
omon,
Narabalu, Ni-moya czy jakim� innym mie�cie Zimroelu, jeszcze inni byli zdania,
�e ich
ojczyzn� jest daleki, pustynny Suvrael i miasto Natu Gorvinu. Nie brakowa�o
tak�e
zwolennik�w kt�rego� z wielkich miast G�ry Zamkowej, lecz chocia� spierano si� o
miejsce
ich urodzenia, wszyscy wierzyli, �e s� pi�cioraczkami sp�odzonymi przez
czarownic� bez
udzia�u m�czyzny, wy��cznie dzi�ki pot�nym zakl�ciom.
Hermafrodyci byli delikatnymi, bladymi stworami wzrostu dziecka, lecz o cia�ach
najzupe�niej dojrza�ych. Trzech mia�o subtelne twarze kobiet i wyra�nie kobiece,
cho�
niewielkie piersi, lecz tak�e dobrze rozwini�te m�skie genitalia, dw�ch -
muskularne m�skie
torsy, szerokie ramiona i p�askie piersi, a tak�e szerokie kobiece biodra, pe�ne
po�ladki i uda,
brakowa�o im jednak widocznego m�skiego cz�onka.
Nadzy, nieruchomi, nie zdradzaj�cy �adnych uczu�, hermafrodyci dawali si�
podziwia� na scenie dzie� i noc. ��czy�a ich wyobra�ona gwiazda, przed chciwymi
r�kami
gapi�cych si� na nich, zafascynowanych wiernych broni�y ich widoczne kr�gi
czerwonego
magicznego ognia - tej granicy nikt nie o�mieli� si� przekroczy� - oraz
stra�nicy, ponurzy
Skandarzy z pa�kami, czuwaj�cy na wypadek gdyby kto� zdecydowa� si� rzuci�
wyzwanie
magii.
Hermafrodyci stali, obserwuj�c zachwycony nimi t�um �lepymi oczami, cisi,
nieporuszeni, oboj�tni niczym przybysze z zupe�nie innego wymiaru istnienia. A
tymczasem
obywatele Dulorn, tysi�ce i setki tysi�cy przera�onych istot, kt�rym oboj�tne
by�o czy to
dzie�, czy noc, wype�nia�y gmach Sta�ego Cyrku, sk�ada�y b�agalnie r�ce i
g�osami zdolnymi
- jak si� mog�o wydawa� - przebi� same niebo wykrzykiwali modlitw� identyczn� z
t�, kt�r�
wznoszono w Sisivondal: �Oszcz�d� nas... oszcz�d�!�.
Daleko, o p� gigantycznego kontynentu na po�udnie, w mie�cie Narabal na
Zimroelu,
tam gdzie nie znano zimy, a tropikalne ro�liny wzrasta�y szale�czo w wilgotnym
upale,
powsta� kult biczownik�w. M�czy�ni w bia�ych szatach z naszytymi na nie
jaskrawo��tymi
pasami biegali ulicami w szale�czych podskokach, wymachuj�c mieczami, pa�kami,
no�ami.
Od czasu do czasu przystawali, opuszczali g�owy, na twarze spada�y im d�ugie
w�osy, i
ta�czyli, skacz�c najpierw na jednej nodze, potem na drugiej, wyginaj�c w�ciekle
szyje, z
ca�ej si�y gryz�c si� w ramiona, lecz nie okazuj�c cierpienia. Potem, z oczami
b�yszcz�cymi
zachwytem, ci�li si� no�ami albo podstawiali nagie plecy kobietom, by ch�osta�y
je biczami z
ga��zi thokki, w kt�re wpleciono od�amki ko�ci blav�w. Krew rozcie�czona
deszczem -w
Narabalu bowiem z nieba p�yn�y nieustannie drobne kropelki deszczu - sp�ywa�a
brukowanymi kana�ami.
- Yamaghai! Yamagha! - krzyczeli m�czy�ni; nikt nie wiedzia�, co oznacza�y te
s�owa, uwa�ano jednak, �e pe�ne s� mocy i �e wykrzykuj�c je cz�owiek staje si�
nieczu�y na
b�l. -Yamaghai! Yamagha!
W wielkim, l�ni�cym Ni-moya, najwspanialszym z miast zachodniego kontynentu,
kt�re siedem tysi�cy mil dzieli�o od Dulorn, wierni wierzyli w oczyszczenie
krwi� byk�w -
bidlak�w. Setkami t�oczyli si� w nowo wybudowanych podziemnych �wi�tyniach,
t�umnie
zbierali si� pod �elaznymi kratami, pokrywaj�cymi te mroczne, duszne jamy,
spogl�dali w
g�r� na mag�w w ozdobnych rytualnych strojach i z�otych he�mach ozdobionych
wiechciami
z�otych pi�r, kt�rzy �piewali uroczyst� pie��. Na kraty wprowadzano ci�kie,
powolne
bidlaki, b�yska�y d�ugie no�e, do �wi�tyni sp�ywa�a jaskrawa rzeka krwi, a
wierni odpychali
s�abszych, deptali ich, unosili g�owy, pragn�c, by krew ta sp�yn�a im na twarze
i j�zyki, na
d�onie i oczy, by przez ubranie dotar�a do cia�a. J�cz�c i krzycz�c z dzikiej
rado�ci,
przyjmowali ten �wi�ty sakrament, nabierali od niego si�y, po czym szli dalej,
niekt�rzy
ta�cz�c, niekt�rzy zaledwie si� wlok�c, zwalniaj�c miejsce nast�pnym, dla
kt�rych zarzynano
kolejne bidlaki.
Po przeciwnej stronie �wiata, w z�otym Sippulgar na s�onecznym wybrze�u
Alhanroelu w pobli�u Stoien czczono Czas, skrzydlatego w�a bezlito�nie pr�cego
przed
siebie, o g�owie zawsze g�odnej, wszystko�ernej jakkaboli. P�acz�c, modl�c si� i
�piewaj�c,
przy akompaniamencie b�bn�w, cymba��w i zgrzy-tliwych rog�w ludzie obwozili jego
podobizn� na ustawionej na ko�ach platformie