5512
Szczegóły |
Tytuł |
5512 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5512 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5512 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5512 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henryk Sienkiewicz
LUX IN TENEBRIS LUCET1
Przychodz� czasem jesieni�, zw�aszcza w listopadzie, dni tak wilgotne, ciemne i
pos�pne, �e nawet zdrowemu cz�owiekowi �ycie si� przykrzy. Od czasu jak Kamionka
uczu� si� niezdr�w i przesta� pracowa� nad pos�giem "Mi�osierdzia", niepogoda
taka dokucza�a mu wi�cej od samej choroby. Co rano, zwl�k�szy si� z ��ka,
przeciera� spotnia�e wielkie okno pracowni i spogl�da� do g�ry w nadziei, �e
zobaczy cho� skrawek b��kitnego nieba; ale co rano czeka� go zaw�d. Ci�ka
o�owiana mg�a wisia�a nad ziemi�; deszcz nie pada�, a mimo tego nawet brukowe
kamienie na podw�rzu wygl�da�y jak g�bki nasi�k�e wod�; wszystko by�o mokre,
o�lizg�e, przej�te na wskro� wilgoci�, kt�rej pojedyncze krople, spadaj�c z
zagi�cia rynien, dzwoni�y z jak�� rozpaczliw� jednostajno�ci�, jakby odmierzaj�c
�w wlok�cy si� leniwie czas smutku.
Okno pracowni wychodzi�o na podw�rze, zako�czone z ty�u ogrodem. Trawa za
sztachetami zieleni�a si� jeszcze jak�� chor� zielono�ci�, w kt�rej tkwi�a
�mier� i zgnilizna; ale drzewa z resztkami ��tych li�ci, o ga��ziach czarnych
od wilgoci, a zarazem nieco zatartych przez mg��, wydawa�y si� ju� zupe�nie
obumar�e. Co wiecz�r rozlega�o si� mi�dzy nimi krakanie wron, kt�re z las�w i
p�l �ci�ga�y ju� na zimowe le�e do miasta i z wielkim �opotaniem skrzyde�
sadowi�y si� na nocleg w�r�d konar�w.
Pracownia w podobne dni stawa�a si� tak ponura jak kostnica. Marmur i gips
potrzebuj� b��kitu, w takim za� o�owianym o�wietleniu bia�o�� ich mia�a w sobie
co� �a�obnego; postacie z ciemnej terakoty, trac�c wszelk� wyrazisto�� linij,
zmienia�y si� w jakie� kszta�ty nieokre�lone i prawie straszne.
Brud i nie�ad dodawa�y smutku pracowni. Na pod�odze le�a� grub� warstw� kurz,
utworzony z rozdeptanych okruch�w zesch�ej terakoty i b�ota naniesionego z
ulicy. �ciany by�y mroczne, przybrane tylko tu i �wdzie gipsowymi modelami r�k i
n�g; zreszt� puste; niedaleko od okna wisia�o ma�e lustro, nad nim czaszka
ko�ska i bukiet makartowskich kwiat�w2, zupe�nie poczernia�y od kurzu.
W k�cie sta�o ��ko pokryte ko�dr� star� i pomi�t�, przy nim szafka nocna z
�elaznym lichtarzem. Kamionka przez oszcz�dno�� nie trzyma� osobnego mieszkania
i sypia� w pracowni. Zwyczajnie ��ko zas�onione by�o parawanem, ale teraz
parawan by� odstawiony w tym celu, by choremu �atwiej by�o spogl�da� w okno,
le��ce wprost jego n�g, i patrze�, czy si� nie wypogadza. Drugie, jeszcze
wi�ksze okno, wyci�te w pu�apie pracowni, by�o tak pokryte zewn�trz kurzem, �e
nawet w jasne dni wchodzi�o przez nie �wiat�o szare i smutne.
Nie wypogadza�o si� jednak. Po kilku dniach ciemno�ci chmury zni�y�y si�
zupe�nie, powietrze nasi�kn�o do reszty wilgotn�, ci�k� mg�� i uczyni�o si�
jeszcze ciemniej. Kamionka, kt�ry dotychczas pok�ada� si� tylko na ��ku w
ubraniu, uczu� si� gorzej, wi�c rozebra� si� i po�o�y� na dobre.
W�a�ciwie m�wi�c, nie by� on na tyle chory na jak�� okre�lon� chorob�, ile
przygn�biony, zniech�cony, wyczerpany i smutny. Og�lne os�abienie �ci�o go z
n�g. Nie mia� ochoty umrze�, ale te� nie czu� w sobie si� do �ycia.
D�ugie godziny mrocznego dnia wydawa�y mu si� tym d�u�sze, �e nie mia� przy
sobie nikogo. �ona jego umar�a przed laty dwudziestu, krewni mieszkali w innej
cz�ci kraju, a z kolegami nie �y�. W ostatnich latach znajomi poodsuwali si� od
niego, z powodu coraz wzrastaj�cej w nim zgry�liwo�ci. Z pocz�tku to jego
usposobienie bawi�o ludzi, ale nast�pnie, gdy stawa� si� coraz wi�kszym
dziwakiem i gdy ka�dy �art pocz�� w nim budzi� d�ugotrwa�� uraz�, nawet
najbli�si pozrywali z nim stosunki. Brano mu tak�e za z�e, �e z wiekiem sta� si�
pobo�nym i podejrzewano jego szczero��. Z�o�liwi m�wili, �e przesiaduje w
ko�cio�ach dlatego, by przez stosunki z ksi�mi wyrobi� sobie zam�wienia do
ko�cio��w. Nie by�a to zreszt� prawda. Pobo�no�� jego nie p�yn�a mo�e z
g��bokiej i spokojnej wiary, ale by�a bezinteresowna.
Co jednak dawa�o pozory s�uszno�ci pos�dzeniom, to wzmagaj�ce si� coraz bardziej
w Kamionce sk�pstwo. Od kilku lat zamieszka� przez oszcz�dno�� w pracowni; �ywi�
si� B�g wie czym i zrujnowa� sobie zdrowie do tego stopnia, �e w ko�cu twarz
jego sta�a si� tak przezroczysta i ��ta, jakby by�a ulepiona z wosku. Ludzi
unika� tak�e i dlatego, by czasem nie za��da� kto od niego jakiejkolwiek
przys�ugi.
W og�le by� to cz�owiek z charakterem zwichni�tym, zgorzknia�y i nadzwyczaj
nieszcz�liwy. A jednak nie by�a to natura z gruntu pospolita, gdy� nawet wady
jego mia�y w�a�ciwe sobie artystyczne cechy. Ci, kt�rzy s�dzili, �e przy swym
sk�pstwie musia� zebra� znaczny maj�tek, mylili si�. Kamionka by� naprawd�
cz�owiekiem ubogim, albowiem wszystko, co posiada�, wydawa� na akwaforty,
kt�rych mia� ca�� tek� na dnie szafy, a kt�re od czasu do czasu przegl�da� i
liczy� z ostro�no�ciami i chciwo�ci� lichwiarza licz�cego pieni�dze. Z
zami�owaniem tym ukrywa� si� jak najstaranniej, mo�e w�a�nie dlatego, �e wyros�o
na gruncie wielkiego nieszcz�cia i wielkiego uczucia.
Raz, mniej wi�cej w rok po �mierci �ony, zobaczy� u antykwariusza stary sztych
wyobra�aj�cy Armid�3 - i w twarzy Armidy dopatrzy� si� podobie�stwa do twarzy
swej zmar�ej. Sztych ten naby� zaraz i od tej pory pocz�� szuka� miedzioryt�w, z
pocz�tku przedstawiaj�cych tylko Armidy, nast�pnie w miar� jak zami�owanie w nim
wzrasta�o - i wszelkich innych.
Ludzie, kt�rzy stracili istoty bardzo kochane, musz� zaczepi� �ycie o byle co,
inaczej nie mogliby istnie�. Co do Kamionki, nikt by si� nie domy�li�, �e ten
podstarza�y dziwak i egoista kocha� niegdy� nad �ycie swoj� �on�. Prawdopodobnie
te�, gdyby nie by�a umar�a, �ycie jego pop�yn�oby pogodniej, szerzej i bardziej
po ludzku. B�d� co b�d� mi�o�� ta prze�y�a w Kamionce i jego szcz�liwe czasy, i
jego m�odo��, i nawet jego talent.
Pobo�no��, kt�ra z biegiem lat zmieni�a si� w nim na zwyczaj, polegaj�cy na
zachowywaniu form zewn�trznych, wyp�yn�a r�wnie� z tego samego �r�d�a.
Kamionka, nie nale��c do ludzi g��boko wierz�cych, pocz�� jednak po �mierci �ony
modli� si� za ni�, bo mu si� zdawa�o, �e to jest jedyna rzecz, kt�r� mo�e dla
niej uczyni�, i �e w ten spos�b jeszcze go jaka� ni� z ni� ��czy.
Natury pozornie zimne umiej� cz�sto kocha� i nader mocno, i trwale. Po �mierci
�ony ca�kowite �ycie Kamionki i wszystkie jego my�li owin�y si� ko�o
wspomnienia o niej i czerpa�y z niego pokarm, zupe�nie jako paso�ytna ro�lina
czerpie pokarm z pnia, na kt�rym �yje. Ale z tego rodzaju wspomnie� ro�lina
ludzka mo�e czerpa� tylko zatrute soki, z�o�one z �alu i ogromnego zmartwienia,
wi�c tez i Kamionka zatruwa� si�, krzywi� i marnia�.
Gdyby nie by� artyst�, prawdopodobnie nie prze�y�by swej straty, ale powo�anie
ocali�o go w ten spos�b, �e po �mierci �ony pocz�� rze�bi� dla niej pomnik.
Pr�no �ywym m�wi�, �e dla umar�ych wszystko jedno, w jakich grobach le��.
Kamionka chcia�, by jego Zosi by�o tam pi�knie - i pracowa� nad jej pomnikiem
tyle samo sercem, ile r�koma. To sprawi�o, �e przez pierwsze p� roku nie dosta�
pomieszania zmys��w i �e z�y� si� z rozpacz�.
Cz�owiek pozosta� zwichni�ty i nieszcz�liwy, ale sztuka ocali�a artyst�. Od tej
pory Kamionka istnia� przez ni�. Ludzie, kt�rzy po galeriach przypatruj� si�
obrazom i pos�gom, nie domy�laj� si�, �e artysta mo�e s�u�y� sztuce uczciwie lub
nieuczciwie. Pod tym wzgl�dem Kamionka by� bez zarzutu. Nie mia� on skrzyde� u
ramion, posiada� tylko talent nieco wy�szy nad �redni� miar� i mo�e dlatego
sztuka nie zdo�a�a mu ani wype�ni� �ycia, ani wszystkich strat nagrodzi� - ale
j� g��boko szanowa� i zawsze by� wzgl�dem niej szczery. Przez d�ugie lata swego
zawodu nie oszuka� i nie ukrzywdzi� jej nigdy ani dla s�awy, ani dla pokupu, ani
dla pochwa�, ani dla przygan. Tworzy� zawsze tak, jak czu�. Za swych
szcz�liwych czas�w, gdy �y� jak ka�dy inny cz�owiek, umia� rozpowiada� o sztuce
rzeczy zupe�nie niepowszednie, a i potem, gdy ju� pocz�to od niego stroni�,
rozmy�la� nieraz o niej w swojej samotnej pracowni w spos�b uczciwy i wysoki.
Czu� si� ogromnie opuszczony, ale nie by�o w tym nic dziwnego. Stosunki ludzkie
musz� mie� jak�� �redni� mod��, na mocy kt�rej ludzie wyj�tkowo nieszcz�liwi
bywaj� z �ycia wy��czani. I z tej samej przyczyny porastaj� tak dziwactwem i
wadami, jak kamie� wyrzucony z potoku porasta mchem, gdy przestanie ociera� si�
o inne. Teraz, gdy Kamionka zachorowa�, �adna �ywa dusza nie zajrza�a do jego
pracowni z wyj�tkiem pos�ugaczki, kt�ra dwa razy dziennie przychodzi�a nastawi�
i poda� mu herbat�. Za ka�dym przyj�ciem radzi�a mu, aby wezwa� lekarza, lecz
on, boj�c si� wydatku, nie chcia� si� na to zgodzi�.
Na koniec zes�ab� bardzo, mo�e dlatego, �e nic nie bra� do ust pr�cz herbaty.
Ale on do niczego nie mia� ju� ochoty, ani do jedzenia, ani do pracy, ani do
�ycia. My�li jego by�y tak zwi�d�e, jak owe li�cie, na kt�re spogl�da� przez
okno, i odpowiada�y zupe�nie tej jesieni, tej s�ocie i tym o�owianym
ciemno�ciom. Nie ma gorszych chwil na �wiecie nad takie, w kt�rych cz�owiek
czuje, �e czego mia� dope�ni�, to ju� dope�ni�, co mia� prze�y�, to prze�y�, i
�e mu si� ju� nic w �yciu nie nale�y. Kamionka od lat blisko pi�tnastu �y� w
ci�g�ym wewn�trznym niepokoju, �e jego talent wyczerpuje si�. Obecnie by� tego
pewien i z gorycz� my�la�, �e nawet i sztuka go opuszcza. czu� przy tym
wyczerpanie i znu�enie w ka�dej ko�ci. Nie spodziewa� si� rych�ej �mierci, ale
nie wierzy� w sw�j powr�t do zdrowia. W og�le nie by�o w nim ani jednej skry
nadziei.
Je�li sobie jeszcze czego� teraz �yczy�, to chyba tego, by si� wypogodzi�o i by
s�o�ce za�wieci�o w pracowni. S�dzi� nawet, �e w takim razie nabra�by mo�e
jakiejkolwiek otuchy. Zawsze by� on szczeg�lnie wra�liwy na s�ot�, ciemno�ci,
zawsze takie dni powi�ksza�y jego smutek i pogn�bienie, a c� dopiero teraz, gdy
�w czas, jak go Kamionka nazywa�: beznadziejny, przyszed� w towarzystwie
choroby!
Co rano te�, gdy pos�ugaczka przychodzi�a z herbat�, Kamionka pyta�:
- A nie przeciera si� gdzie po brzegach?
- Ale! - odpowiada�a str�ka - mg�a taka, �e cz�owiek cz�owieka nie widzi.
Chory us�yszawszy odpowied� przymyka� oczy i pozostawa� d�ugie godziny bez
ruchu.
Na podw�rzu by�o ci�gle cicho, tylko krople deszczu dzwoni�y r�wno i
jednostajnie w rynnach.
O godzinie trzeciej po po�udniu robi�o si� ju� tak ciemno, �e Kamionka musia�
zapala� �wiec�. Z powodu os�abienia przychodzi�o mu to z niema�� trudno�ci�.
Naprz�d, nim si�gn�� po zapa�ki, namy�la� si� czas d�u�szy; potem wyci�ga�
leniwie ramiona, kt�rych chudo��, widoczna przez r�kawy koszuli, nape�nia�a go
jako rze�biarza wstr�tem i gorycz�; potem, zapaliwszy �wiat�o, wypoczywa� zn�w
nieruchomie, a� do wieczornego przyj�cia str�ki, s�uchaj�c z przymkni�tymi
oczyma kropel dzwoni�cych w rynnach.
Dziwnie w�wczas wygl�da�a pracownia. P�omie� �wiecy o�wietla� ��ko i le��cego w
nim Kamionk�, zbieraj�c si� w b�yszcz�cy punkt na jego czole, obci�gni�tym sk�r�
such� i ��t�, jakby wypolerowan�. Reszta izby pogr��a�a si� w mroku. kt�ry z
ka�d� chwil� czyni� si� g�stszy. Ale w miar�, jak na dworze ciemnia�o, pos�gi
stawa�y si� coraz r�owsze i nabiera�y �ycia. P�omie� �wiecy to zni�a� si�, to
podnosi�, a w tym drgaj�cym blasku i one zdawa�y si� to zni�a�, to podnosi�,
zupe�nie tak, jakby wspina�y si� na palce, chc�c lepiej spojrze� w wychud��
twarz rze�biarza i przekona� si�, czy ich tw�rca �yje jeszcze.
I rzeczywi�cie by�a w tej twarzy pewna nieruchomo�� �mierci. Ale kiedy niekiedy
sinawe usta chorego porusza�y si� lekkim ruchem, jakby si� modli� albo jakby
kl�� swoje opuszczenie i te utrapione krople wilgoci, kt�re zawsze tak samo
r�wno i jednostajnie odmierza�y mu godziny choroby.
Pewnego wieczoru str�ka, przyszed�szy nieco pijana, zatem rozmowniejsza ni�
zwykle, rzek�a:
- Na mojej g�owie tyle roboty, �e ledwie dwa razy w dzie� mog� zajrze�. Wzi��by
ot sobie panisko zakonnic�, bo siostra i nic nie kosztuje, i najlepiej choremu
wygodzi.
Kamionce podoba�a si� ta rada, ale jak zwykle ludzie zgry�liwi mia� zwyczaj
sprzeciwia� si� zawsze temu, co mu doradzano, wi�c si� nie zgodzi�.
Jednak�e po odej�ciu str�ki pocz�� o tym rozmy�la�. Siostra mi�osierdzia!...
prawda! Nic nie kosztuje, a jaka przy tym pomoc i wygoda! Kamionka, jak ka�dy
chory pozostawiony samemu sobie, doznawa� mn�stwa przykro�ci i walczy� z
tysi�cami ma�ych n�dz, kt�re mu r�wnie dokucza�y, jak go niecierpliwi�y. Nieraz
le�a� z g�ow� przekrzywion� niewygodnie po ca�ych godzinach, nim si� zebra� na
poprawienie sobie poduszki; nieraz w nocy robi�o mu si� zimno i by�by da� B�g
wie co za szklank� gor�cej herbaty; ale je�li zapalenie �wiecy przychodzi�o mu z
trudem, jak�e mu by�o my�le� o zagotowaniu sobie wody? Siostra mi�osierdzia
czyni�aby to wszystko ze zwyk�� siostrom �agodn� skwapliwo�ci�. O ile� l�ej
chorowa� przy takiej pomocy!
Biedaczysko doszed� wreszcie do tego, �e o chorobie w takich warunkach pocz��
my�le� jak o czym� po��danym i pomy�lnym i dziwi� si� w duszy, �e nawet dla
niego takie szcz�cie jest dost�pne.
Zdawa�o mu si� tak�e, �e gdyby siostra nadesz�a i wnios�a z sob� troch�
weso�o�ci i otuchy do pracowni, to mo�e wypogodzi�oby si� tak�e i na dworze i te
dzwoni�ce krople wilgoci przesta�yby go prze�ladowa�.
Zdj�� go w ko�cu �al, �e od razu nie zgodzi� si� na rad� str�ki. Zbli�a�a si�
noc d�uga i pos�pna, a str�ka mia�a do niego zajrze� dopiero nast�pnego rana.
Teraz zrozumia�, �e ta noc b�dzie dla niego ci�sza ni� wszystkie poprzednie.
Potem przysz�o mu do g�owy, jaki jednak wielki z niego �azarz - i w
przeciwstawieniu do dzisiejszej n�dzy, dawne, szcz�liwsze lata �ycia stan�y mu
jakby �ywe przed oczyma. A jak przed chwil� my�l o zakonnicy, tak teraz
wspomnienie o owych latach po��czy�o si� zn�w w ten sam dziwny spos�b w jego
os�abionym m�zgu z poj�ciem s�o�ca, �wiat�a i pogody.
Pocz�� rozmy�la� o swojej zmar�ej i rozmawia� z ni�, jak to mia� zwyczaj zawsze
czyni�, gdy mu by�o bardzo �le. W ko�cu zm�czy� si�, uczu�, �e s�abnie i usn��.
�wieca, stoj�ca na szafce nocnej, dopala�a si� z wolna. P�omie� jej z r�owego
sta� si� b��kitny, potem b�ysn�� kilkakro� i zgas�. Ciemno�� zupe�nie obj�a
pracowni�.
A tymczasem na dworze krople wilgoci spada�y wci�� r�wno i tak pos�pnie, jakby
przez nie destylowa� si� mrok i smutek ca�ej natury.
Kamionka spa� d�ugo lekkim snem, lecz nagle zbudzi� si� z jakim� dziwnym
wra�eniem, �e co� niezwyk�ego si� dzieje w pracowni. Na �wiecie by� brzask.
Marmury i gipsy pocz�y si� bieli�. Szerokie, weneckie okno, le��ce wprost
��ka, nasi�ka�o coraz bardziej bladym �wiat�em.
W tym o�wietleniu ujrza� Kamionka jak�� posta� siedz�c� przy ��ku.
Otworzy� szeroko oczy i wpatrzy� si� w ni�: by�a to siostra mi�osierdzia.
Siedzia�a ona nieruchomie, zwr�cona nieco ku oknu i z g�ow� pochylon�. R�ce jej
by�y z�o�one na kolanach - i zdawa�a si� modli�. Chory nie m�g� dojrze� jej
twarzy; widzia� natomiast wyra�nie jej kornet i ciemny zarys ramion, troch�
w�t�ych.
Serce pocz�o mu bi� jako� niespokojnie, a przez g�ow� przemkn�y pytania:
- Kiedy str�ka mog�a sprowadzi� t� siostr�, i jak ona tu wesz�a?
Nast�pnie pomy�la�, �e mo�e z os�abienia co� mu si� wydaje i przymkn�� oczy.
Lecz po chwili otworzy� je znowu.
Siostra siedzia�a zawsze na tym samym miejscu, nieruchoma, jakby pogr��ona w
modlitwie.
Dziwne uczucie, z�o�one z przestrachu i z wielkiej rado�ci, pocz�o podnosi�
w�osy na g�owie chorego. Co� ci�gn�o jego wzrok z niepoj�t� si�� ku tej
postaci. Zdawa�o mu si�, �e j� ju� niegdy� widzia�, ale gdzie i kiedy? - nie
pami�ta�. Chwyci�a go niepohamowana ch�� zobaczenia jej twarzy, ale bia�y kornet
zas�ania� j�. Kamionka za�, sam nie wiedz�c dlaczego, nie �mia� ani odezwa� si�,
ani poruszy�, ani prawie odetchn��. Czu� tylko, �e uczucie strachu a zarazem
rado�ci obejmuje go coraz silniej i ze zdumieniem pyta� sam siebie: co to jest?
Tymczasem rozwidni�o si� zupe�nie. I co za cudny poranek musia� tam by� na
dworze! Nagle bez �adnych przej�� wesz�o do pracowni �wiat�o tak mocne, jasne i
radosne, jakby to by�a wiosna i maj. Fale z�otego blasku, wzbieraj�c jak pow�d�,
pocz�y wype�nia� izb�, zalewaj�c j� tak pot�nie, �e marmury uton�y i
rozpu�ci�y si� w tej jasno�ci, �ciany zla�y si� z ni�, potem znik�y zupe�nie - i
Kamionka znalaz� si� jakby w jakiej �wietlanej przestrzeni bez granic.
Wtem spostrzeg�, �e i kornet na g�owie zakonnicy poczyna traci� swoj� bia��
sztywno��, drga po brzegach, topnieje, rozp�ywa si� jak jasna mg�a i zmienia si�
tak�e w �wiat�o.
Zakonnica zwr�ci�a z wolna twarz ku choremu - i nagle �w opuszczony n�dzarz
ujrza� w �wietlanej aureoli znajome, stokro� ukochane rysy swej zmar�ej.
W�wczas zerwa� si� z ��ka, a z piersi jego wydar� si� krzyk, w kt�rym by�y ca�e
lata �ez, �alu, zmartwienia i rozpaczy:
- Zosia! Zosia!
I chwyciwszy j� tuli� do siebie, a ona r�wnie� zarzuci�a mu r�ce na szyje.
�wiat�o nap�ywa�o coraz wi�cej.
- Nie zapomnia�e� o mnie - rzek�a wreszcie - wi�c przysz�am i uprosi�am ci
�mier� lekk�.
Kamionka wci�� trzyma� j� w ramionach, jakby w obawie, �e b�ogos�awione widzenie
zniknie mu razem z tym �wiat�em.
- Jam got�w umrze� - odpowiedzia� - byle� zosta�a przy mnie.
Ona u�miechn�a si� do niego anielskim u�miechem i, odejmuj�c jedn� r�k� z jego
szyi, wskaza�a ni� na d� i rzek�a:
- Ty� ju� umar�: patrz tam!
Kamionka spojrza� w kierunku jej r�ki i hen, pod stopami, ujrza� przez okno w
pu�apie wn�trze swej pracowni mrocznej, samotnej; w niej na ��ku le�a� jego
w�asny trup z szeroko otwartymi ustami, kt�re w wy��k�ej twarzy tworzy�y jakby
czarn� jam�.
I patrza� na to wychud�e cia�o jak na rzecz obc�. Zreszt� po chwili pocz�o mu
wszystko gin�� z oczu, bo owa otaczaj�ca ich jasno��, jakby popychana
za�wiatowym wiatrem, sz�a gdzie� w niesko�czono��...
1 (�ac.) - �wiat�o �wieci w ciemno�ci
2 makartowskie kwiaty - od nazwiska malarza austriackiego Hansa Makarta, kt�ry
wywar� du�y wp�yw na styl portretu i martwej natury.
3 Armida - popularna posta� kobieca z Jerozolimy wyzwolonej Torquata Tassa;
pe�na uroku, zdo�a�a uwie�� pi�knego Rinalda. Uto�samiana z czarodziejk�
niebezpieczn� dla m�czyzn.