5505

Szczegóły
Tytuł 5505
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5505 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5505 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5505 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Witold "Szaman" Siekierzy�ski Istota wiatru Motto: Istot� wiatru jest szale�stwo. P�atek �niegu, wiruj�c, opada w d�. Jest pi�kny. Misterna rze�ba z lodu rozpuszcza si�. Znika gdzie� w potarganych w�osach m�odego m�czyzny siedz�cego na �awce - ginie, by jako kropla wody sp�yn�� po policzku. M�czyzna nie zwraca na to uwagi. Patrzy gdzie� przed siebie. Przygl�dam mu si� ju� od p� godziny, a on nawet nie drgn��. Pocz�tkowo ta�czy�am wok� niego, rzuca�am �niegiem w twarz, targa�am w�osy. Liczy�am na to, �e zareaguje. Wi�kszo�� ludzi w takich sytuacjach robi co� komicznego. Z zabawn� z�o�ci� odwracaj� twarze, mru�� oczy. Odbiegam wtedy, �miej�c si� cicho do siebie. Ten jego brak reakcji spowodowa�, �e nie potrafi�am odej��. Ca�y czas biega�am obok, staraj�c si� wci�� go widzie�. Nawet mina ch�opaka, kt�remu nagle wyrwa�am gazet� z r�ki, nie rozbawi�a mnie. Co� ci�gn�o mnie do m�czyzny na �awce. Wr�ci�am, by go obserwowa�. Czeka�am. Nic. Upar�am si�, �e go sprowokuj�. Podesz�am i szarpn�am za p�aszcz. Nie zareagowa�. Mo�e nie �yje? Nie, przecie� czuj�, �e oddycha. Nagle ruszy� si�, wsta�. Zrobi� dwa kroki i . . rozejrza�em si�. Po placu, ludziach. Nie wiem, ile tu siedzia�em. Co najmniej godzin�. Jutro jej pogrzeb. Nie wiem, czy p�jd�. Przecie� to ja zdecydowa�em o jej �mierci. Eutanazja. Jedno s�owo, a tyle znacze�. Lito��, b�l, grzech, odpowiedzialno��. Ciekawe, czy wariuj�? B�d� sta� w bramach, jak ten facet z naprzeciwka, i wyskakiwa� za lud�mi krzycz�c Uuuuu. U�miechn��em si�. Pierwszy raz od jej wypadku. Ech. Trzeba i�� do domu. Zaczyna si� �ciemnia�, w ko�cu to jeszcze zima. Poprawi�em ko�nierz p�aszcza. Nie, nie id� do domu. Wst�pi� tylko na piwo, tu obok. Siedz� tam dziwni ludzie, ale w ko�cu nie zale�y mi na towarzystwie. Wyj�tkowo ciep�y wiatr jak na t� pogod�. Patrzy�em, jak unosi p�atki �niegu i wiruje mi�dzy lud�mi. Ciekawe, dlaczego tak kul� si� pod jego podmuchami. Gdzie oni wszyscy si� �piesz�? P�dz� przed siebie, nie rozgl�daj�c na boki. Maszyny do zarabiania, jedzenia i pieprzenia. Nienawidz� was za to, �e �yjecie. To powiniene� by� ty, jeden spo�r�d szarych ludzi, a nie ona. Wpad�a w po�lizg. Policjant m�wi�, �e to przez nag�y podmuch wiatru. . pot�na fala emocji uderzy�a we mnie. Dlaczego on tak nienawidzi? Jaki jest tego pow�d? O co mu chodzi? Cofn�am si�, przestraszona. Teraz by� niebezpieczny. Drapie�nik walcz�cy z reszt� �wiata. Ale by� jednocze�nie pi�kny w swoim gniewie. Zakocha�a� si� - stwierdzi�am i roze�mia�am si�. Co� w tym cz�owieku oczarowa�o mnie. Dzi� zobaczy�am go pierwszy raz, ale chcia�am jeszcze z nim poby�. Obserwowa� go. Jednak nie mog�am za nim pod��y�. Bezsilnie patrzy�am, jak wchodzi do pomieszczenia. Nie by�o tam miejsca dla mnie. . rozejrza�em si� po knajpie. Grupa g�wniarzy, kilku meneli, gruba baba za lad�, wsz�dzie potworny zaduch. Smr�d nie mytych cia�, dymu i. Nie wiem. Czego� w tym powietrzu brakowa�o. Wydawa�o si� takie martwe i, pomimo fetoru, puste. Siad�em samotnie w k�cie. �ycie - �mier�. Wyb�r. Tak - nie. Ach, jakbym chcia� pod��y� za ni�. Wiem, �e nie zdecyduj� si� na to. To by�oby poddanie si�, przegrana. Z zamy�lenia wyrwa� mnie g�os: - Eee, ty, tu jest samoobs�uga - st�kn�o babsko. Podszed�em do lady. - Piwo, jakiekolwiek. Szklanka by�a brudna, ale nie zareagowa�em. Piwo zanios�em na st�. Wyj��em ksi��k�. Nie wiem nawet, co czyta�em, s�owa przep�ywa�y przeze mnie. Jednak czyta�em dalej, gdy� powolny ruch liter, wyraz�w, taniec znacze� i zdarze�, kt�re nie dotyczy�y mnie ani �wiata, uspokaja�. Pozwala� nie my�le� o decyzjach, konsekwencjach, stracie. Sko�czy�em piwo. Za oknem zapad� ju� zmrok. Spojrza�em przez zamarzni�te szyby na migaj�ce �wiat�a miasta, �wi�tecznych wystaw sklepowych, reklam. Czas wraca� do domu. Wsta�em i za�o�y�em p�aszcz. . cierpliwie czeka�am na niego. Obserwowa�am, jak wychodzi banda dzieciak�w, komentuj�c jego zachowanie i planuj�c. wyszed�. Chcia�am go ostrzec, ale nie zauwa�a� mnie. Pr�bowa�am zatrzyma�, nam�wi�, by poczeka�, ale nie zwraca� uwagi na moje starania. Szed� dalej przed siebie. Skr�ci� w w�sk� uliczk� - niestety nie by�o innej drogi, a tam by�am bezsilna, cho� wiedzia�am, �e gdzie� czaj� si� wrogowie. . na tle muru. Jedna z sylwetek oderwa�a si� od grupy i zbli�y�a do mnie. Poczu�em zapach alkoholu. - Facet, po�ycz dyche - powiedzia�, �api�c mnie za r�kaw. - Spadaj - wyrwa�em si� jego d�oniom. - Kole�, chyba nie chcesz, by sta�o si� co� z�ego - przysun�� si� bli�ej. - Wiesz, Bozia karze nie�yczliwych. Pchn��em go z ca�ej si�y. Z�apa� mnie za brzeg p�aszcza i poci�gn�� za sob�. Upadli�my. Us�ysza�em krzyk. - Ej, Bozia, ten dupek szarpie si� z Ma�ym. - We� Brajana i wyt�umacz mu, �e to nie�adnie. Pr�bowa�em si� podnie��, gdy poczu�em uderzenie. Jedno, drugie, kolejne. Kto� mnie kopn��. Osuwaj�c si� w mrok czu�em, tylko . . pr�bowa�am go broni�, os�oni� w�asnym cia�em. Jednak jego wrogowie nie przejmowali si� moja obecno�ci�. Czu�am jak odchodzi, odp�ywa. Zwi�kszy�am wysi�ki, ale to miejsce pozbawia�o mnie mocy, by�am za s�aba. �apa�am za r�ce, odpycha�am od niego, ale to nic nie dawa�o. Pomoc nadesz�a w ostatniej chwili. . podnios�y mnie czyje� r�ce. Bola�o mnie wszystko, ka�dy oddech roznieca� ogie� w p�ucach. Ba�em si� ruszy�. Mo�e jestem sparali�owany? Tyle s�ysza�em o pobiciach. Czy prze�yj�? Otworzy�em oczy i zobaczy�em pochylonego policjanta. Po�wieci� latark�. �wiat�o sprawia�o b�l. Chcia�em nie by�, nie czu�. Jak przez mg�� s�ysza�em: - We�miemy go na komisariat i przes�uchamy. Nie chce mi si� zapycha� z nim taki kawa� do szpitala. W�z mi upieprzy. - Wezwijmy karetk�? - Jeszcze nie umiera. Nikt nie b�dzie chcia� jecha� po niego w tak� pogod�. Nast�pne minuty zla�y si� w jedno. Nie pami�tam drogi. Przesuwa�em nog� za nog� w jednostajnym marszu, ws�uchuj�c si� w szum wiatru. Szarpni�cie wytr�ci�o mnie z tego transu. - Wejdziesz sam? - bardziej stwierdzi�, ni� spyta�. - Znaj� ju� spraw�, zg�osili�my przez radio. Tylko nie zemdlej. Uwolni�em si� od jego r�k, jego g�osu, jego obecno�ci. To dobrze. Przyt�acza� mnie. W �rodku kazali mi usi��� na jakim� trzeszcz�cym sto�ku. Z oddali s�ysza�em stukot maszyny, jakie� j�ki, krzyki. Wszystko przyt�umione przez mg�� w g�owie i wycie wiatru za oknami. Kto� wszed�, opad� na krzes�o naprzeciwko. �ysiej�cy, o zm�czonych oczach. Siedzia� tak patrz�c wodnistymi �lepiami, jakby nie wiedzia�, po co przyszed�. Wreszcie si� odezwa�. - Co to by�o? - g�os mia� bezp�ciowy, oboj�tny. Nic nie m�wi�em. - B�jka z kumplami? - Cisza. - Gadaj! - warkn��. - Nie - chcia�em powiedzie�, ale z moich warg wydoby� si� tylko cichy j�k. - Zemsta mafii? - ironiczny, czy g�upi? Zacz��em si� �mia�, ale szybko tego po�a�owa�em. B�L. B�l, b�l. Odetchn��em g��biej. Czu�em jak czai si� gdzie� na kraw�dzi �wiadomo�ci. Czeka, by powr�ci� z now� si�� i energi�. - Nie. - No to co? Nie najlepiej wygl�dasz. - Jaki pan spostrzegawczy - m�wi�em ju� wyra�niej. - Nie wkurwiaj mnie, cz�owieku - resztki spokoju znikn�y z jego g�osu. - Na 72 godziny mog� ci� zamkn�� ot tak, dla zabawy, nie podaj�c powodu. - Napad, zwyk�y napad - milcza�, wi�c doda�em - g�wniarze. - Aha. P�jdziesz obok, tam spisz� twoje zeznania - straci� zainteresowanie. Wsta� ju�, gdy sobie co� przypomnia�. - Poznasz jakiego�? - Nie. - Dlaczego? - Co dlaczego? - Mia�em go do��. - Nie baw si� ze mn� w pytania! To ja je zadaj�! - krzycza�. - Dlaczego by� nie pozna�?!!! - By�o ciemno. Z trudem podnios�em si� z krzes�a. Kiedy go mija�em, odsun�� si� z obrzydzeniem. P� godziny p�niej wyszed�em na zewn�trz. Piek�a mnie ca�a twarz. Krew z p�kni�tego �uku brwiowego ciek�a tak, �e co jaki� czas musia�em przeciera� oko. Bola�o nawet wtedy, gdy wiatr powia� troch� mocniej. . patrzy�am, jak stoi na schodach. Czu�am jego cierpienie. Podesz�am bli�ej, ale ba�am si� go dotkn��, wiedz�c, �e sprawi� mu b�l. Chcia�am go pocieszy�, lecz nadal nie dostrzega� mnie. A przecie� jak szed� tutaj, prawie mnie s�ysza�, czu�am to. Rozejrza� si�. . postanowi�em p�j�� do domu. Po drodze zaczepi� mnie jaki� ma�y Rumun. Chcia�em go kopn��, niech te� cierpi. Nie wiem, dlaczego si� powstrzyma�em. Mo�e to resztki cz�owiecze�stwa? Nie ma cz�owiecze�stwa. Nie ma lito�ci, zabi�em. och! Cicho, to niewa�ne. Jak to niewa�ne? Ona nie �yje, NIE �YJE. Jak ci�ko to poj��. Jeszcze tydzie� temu. Zapomnij, zapomnij, nie my�l o przesz�o�ci. TERAZ jej nie ma - odesz�a. Chc� zapomnie�. My�le� o czym� innym. - Zobacz, dwa psy. Sp�jrz, jak pe�ne napi�cia kr��� wok� siebie. Czekaj�. Obserwuj�: wr�g, czy przyjaciel? Odwieczna niepewno��. Ja nie mam tych w�tpliwo�ci. Wszyscy s� wrogami, wszyscy. rozejrzyj si� dooko�a. Co widzisz? �adnych kolor�w. Tylko szaro��. Nie ma nawet czerni, nie ma bieli. Szare chodniki w szarym �wietle. Szare cienie na tle szarych mur�w. Szary �nieg z szarego nieba. Tylko ty, ja i wiatr szarpi�cy p�aszcz. Dmuchaj�cy szarym �niegiem w pop�kane usta. Nie b�j si�, idziemy do domu, tam nikt nie b�dzie pokazywa� na nas palcem. Tak jak ta dziewczynka. - Mamusiu - pe�en zdziwienia g�os - ten pan rozmawia z guzikami. - Cicho! Nie pokazuj palcami - nerwowo, kr�tkim, drapie�nym ruchem przytuli�a j� do siebie. - Czego oni chc�? Przeszkadza im, �e z Wami rozmawiam. A z kim mam to robi�? Z powietrzem? Zamkn��em oczy, gdy silniejszy podmuch cisn�� �niegiem. Nape�ni�y si� lodem i �zami. Zacz��em krzycze�. Jaka� kobieta dziwnie spojrza�a i uciek�a na drug� stron� ulicy. Przestraszy�a si� demona o w�osach potarganych przez wiatr i pozlepianych w sople. . przerazi� mnie. Chcia�am uciec, ale powstrzyma�am si�. Wiedzia�am, �e mam ma�o czasu, �e zaraz zniknie. Dotkn�am jego twarzy. A wtedy . . by�em ju� w domu. Oni zostali na zewn�trz. Rozpacz, dot�d wepchni�ta gdzie� w k�t, szuka�a uj�cia. Poczu�em dzik� w�ciek�o��. Usiad�em na ��ku i pr�bowa�em si� uspokoi�. Oddychaj spokojnie, powtarza�em, z�o�� minie. C�, nie wysz�o. Kubek z szafki obok rozprysn�� si� na �cianie. Resztki herbaty utworzy�y obrzydliw� plam�. Talerzyk pos�a�em w �lad za kubkiem. Trafi� w szyb�, kt�ra rozsypa�a si� z brz�kiem. Wiatr wtargn�� do �rodka. Uni�s� moje w�osy. Poczu�em si� spokojniejszy. Oddycha�em mro�nym powietrzem. Wydawa�o si� mi, �e s�ysz� cichy . . g�os zdawa� si� koi� jego zmys�y. Mo�e wreszcie zacznie mnie s�ysze�. Jak�e chcia�am, by mnie us�ysza�. Wiedzia�am, ta wiedza by�a we mnie, �e jeszcze troch�, a b�dzie got�w. Zrozumie, a wtedy b�dzie m�g� mnie us�ysze� i zobaczy�. Wierzy�am, �e b�d� uwielbiana i kochana. Wiedzia�am, co robi�. �piewa�am mu ciche pie�ni o nas. Pe�ne nadziei i spe�nienia. Ko�ysa�am nim, a� zasn�� w moich ramionach. I tak . . czu�em czyj�� obecno��. Kto� my�la� o mnie. Uwierzy�em, �e istnieje jaki� sens. Jaki - nie pami�tam. Niewa�ne. Istotne, �e jest. Gdzie�. Tutaj, obok. Sen znika�. Le�a�em w ��ku. Nie otwiera�em oczu. To wszystko by�o tylko snem. Odetchn��em z ulg�. Ona �yje. Usiad�em. Spojrza�em w wisz�ce na �cianie lustro. Podbite oko, krwawy cie� na twarzy. Po prawej wybite okno. Krzykn��em. Raz, potem drugi. P�niej nie przestawa�em ju� krzycze�, wy� i tupa�. - NIEE!!! Zas�oni�em dykt� okno. Przypomina�o mi o bezsilno�ci. Le�a�em i s�ucha�em. Czego? Bicia serca, wycia wiatru, krok�w. Mia�em co robi�, kiedy nie wy�em do mur�w, nie krzycza�em na meble i nie kopa�em w �ciany. Mia�em co robi�. Boj� si� ludzi, to oni. NIE!, to nie jest ju� istotne. Opowiadam ca�� histori� wam - guzikom na mojej koszuli. Gdy nie chcecie odpowiada�, po�ykam, karz�c za milczenie. Potem chwil� krzycz�. Kiedy z�o�� przechodzi, zn�w pragn� czyjego� g�osu, dotyku. Szukam wi�c nowych guzik�w do rozmowy. Milczycie, a ja. Zrozumia�e�? Wiem - my�lisz, �e oszala�em. A nawet je�li tak, to co? Przeszkadza ci to? Mnie nie. Pomaga zapomnie�. Prawda guziczku, odpowiedz, bo ci� zjem. Dlaczego milczysz, wszyscy milczycie!!! M�wcie co�! Prosz�, b�agam. Pog�aszczcie mnie, a b�d� wy� i podskakiwa� z rado�ci. POWIEDZCIE CO�!!! To wy mnie zabijacie. Od wczoraj nie mam do niego dost�pu. Odgrodzi� si�. Zamkn��. Wiem, �e mnie potrzebuje. Musz� pokona� t� przeszkod�. Potrzebuj� miejsca, du�o miejsca. Ach, zostawiam ci� na moment. Musz� zebra� si�y. Zaraz wr�c�. Poczekaj. Tak. Rosn�. Jestem pot�na. Zaraz przyjd�. Biegn�. Och, przeszkoda. Zniszczy�. Uderzam raz, drugi. Znika. Czuj� to. P�ka. Jestem obok. Dotykam go. [.] nawiedzi� wczoraj Miasto. Wiatr zabi� jedn� osob�. Oko�o pi��dziesi�ciu jest rannych. Zn�w by�am sama - gdzie� odszed�. Ale to ju� nieistotne. Dzi� spotka�am Ciebie. Tak, Ciebie. Czy nie czujesz, jak czesz� Twoje w�osy? Tul� Twoje cia�o? Prosz�, nie ra� mnie, nie m�w o mnie: "to tylko wiatr".