5463

Szczegóły
Tytuł 5463
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5463 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5463 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5463 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kristine Kathryn Rusch Obce wp�ywy I Korytarz cuchn�� st�chlizn�. John sta� oparty niedbale przy tablicy rozdzielczej i wymienia� stare mikrochipy na najnowsze modele - z pojemniejsz� pami�ci�, bardziej funkcjonalne. Wa�ne, �e przy tej pracy czu� si� prawie jak robot: poci�gn��, chwyci�, wymieni� - poci�gn��, chwyci�, wymieni�. Do takiej roboty powinni byli wzi�� androida, ale zlecili j� Johnowi - pewny znak, �e jego kontrakt dobiega ko�ca. Niezbyt si� tym martwi�. Sp�dzi� ju� blisko miesi�c na tym handlowcu i statek zaczyna� dzia�a� mu na nerwy. Za du�o ludzi, za ciasno. Przygl�dali mu si� bacznie, jakby si� spodziewali, �e lada chwila wpadnie w sza� i wszystkich wymorduje. Nie przejmowa�by si�, gdyby ta ich podejrzliwo�� wi�za�a si� z jego zawodem - by� przecie� �owc� g��w. Ale nie o to chodzi�o. �r�d�em przesadnej ostro�no�ci by�y wypadki, jakie zdarza�y si� na Dobrodziejce; co�, co zrobi� - i za co zap�aci� - kiedy by� jeszcze dzieckiem. Po plastykowej pod�odze zatupota�y czyje� kroki. Nawet nie drgn�� w przekonaniu, i� ktokolwiek by to by�, nie z nim chce rozmawia�. Lekki podmuch wody kolo�skiej i zapach tytoniu z przemytu. To kapitan. - John, kto� chce si� z tob� widzie�. Podni�s� wzrok. Kapitan sta� po drugiej stronie korytarza. �wiat�o lampek na tablicy nadawa�o jego sk�rze zielonkawy odcie�. Kiedy� John wyobra�a� sobie, �e ten facet to jego przyjaciel, ale John nie mia� prawdziwych przyjaci�. Od kiedy sko�czy� pi�tna�cie lat. Od dnia, kiedy zdradzi� go Harper. Od dnia, kiedy zabrali Beth. - Nie b�d� si� z nimi widzie� - odpowiedzia� John. Czasem godzi� si� na rol�, jak� mu przypisywano - dziecka Tancerzy, kt�re nigdy nie u�ywa czasu przesz�ego, m�wi wy��cznie w czasie tera�niejszym i przysz�ym, i wstawia tryb ��cz�cy, gdzie si� tylko da. Kt�re zdolne jest wyrazi� my�l� jedynie emocje, bo opr�cz uczu� nie ma w nim nic - ani pami�ci, ani etyki, ani duszy. Kapitan nawet nie mrugn��. - Ta kobieta przylecia�a specjalnym kursem z bazy na Rotanie. John wsta� i zamkn�� drzwiczki tablicy. W takim razie to klientka. Pobyt na handlowcu sko�czy si� pr�dzej ni� przypuszcza�. Pod��y� za kapitanem przez kr�te korytarze. Wentylacja nie dzia�a�a najlepiej. Ca�y statek cuchn�� mokrymi skarpetami i ludzk� ci�b�. Przy ko�cu jednego z korytarzy technicy dyskutowali zawzi�cie, czy chce im si� naprawi� system wentylacyjny, czy te� wol� poczeka� z tym do nast�pnego l�dowania. John osobi�cie by�by za tym, �eby go naprawi�. Kapitan zatrzyma� si� przy drzwiach swej prywatnej kabiny i wystuka� kod wej�ciowy. John nigdy przedtem nie by� w tym pomieszczeniu. Nie mia� tu wst�pu nikt pr�cz kapitana. John wszed� do �rodka, a kapitan zosta� na zewn�trz. Drzwi zasun�y si� p�ynnie. W tle przygrywa�a muzyka z komputera - doskona�a technicznie i bezduszna. Pok�j urz�dzono na bia�o, lecz o�wietlenie nadawa�o wszystkiemu czerwonawy odcie�. Sta�a obszerna, pluszowa kanapa, przez otwarte drzwi widzia� zawieszone w powietrzu ��ko, a na nim spi�trzony stos poduszek. Przeznaczenie pokoju by�o jasne: zbytkowna rozpusta. W g��bi pomieszczenia sta�a jaka� kobieta; przez wysokie okna przygl�da�a si� gwiazdom. Ca�� jej posta� spowija�y kosztowne jedwabie, a na plecach �cieli�y si� d�ugie, czarne w�osy. Wygl�da�a troch� jak potencjalna partnerka do rozpusty, cho� to w�a�nie ona chcia�a zleci� mu robot�. John zatrudnia� si� wy��cznie jako �owca g��w. Powie jej o tym, je�li b�dzie musia�. - Chcia�abym, �eby� dla mnie pracowa�, John. Nawet si� nie odwr�ci�a. Zje�y� si� lekko. Stawia�a siebie w pozycji osoby doros�ej, jego za� w pozycji dziecka. Nie znosi�, kiedy traktowano go jak dziecko. Poczu� mocny ucisk klaustrofobii, jakiego nie czu� ju� od miesi�cy. Opar� si� o drzwi, markuj�c oboj�tno��, cho� czu� co� wr�cz przeciwnego. Chcia�, �eby si� odwr�ci�a, �eby na niego spojrza�a. - Dlaczego mia�bym dla ciebie pracowa�? - Wybacz. - Tym razem zwr�ci�a si� ku niemu, odgarniaj�c d�oni� w�osy. Mia�a uderzaj�co pi�kn� twarz: pe�ne wargi, w�ski nos, ogromne oczy. Twarz ta wyda�a mu si� znajoma. - Jestem Anita Miles. Prowadz� galeri� sztuki w bazie na Rotanie. Specjalizujemy si� w najbardziej niezwyk�ych obiektach. Przesta� s�ucha�, bo nie potrzebowa� ju� dalszych wyja�nie�. Setki razy widzia� jej twarz na ekranie. Mog�a by� nawet jedn� z najbardziej wp�ywowych os�b w tym sektorze - sprawowa�a kontrol� nad wymian� handlow� i towarami. Jej galeria handlowa�a wszystkim, co da�o si� podci�gn�� pod sztuk�. Raz nawet sprzeda�a komu� minara�skie dziecko, twierdz�c, �e skoro Minaranie s� ju� w�a�ciwie ras� wymar��, nale�y patrze� na nich jedynie przez pryzmat sztuki. Nie pami�ta� ju�: wygra�a czy przegra�a zwi�zany z tym proces s�dowy. Handlarka sprzedaj�ca dzieci. Ca�a galaktyka jako obiekt sztuki. Gdyby prowadzi�a ten sw�j interes, kiedy jeszcze by� ma�ym ch�opcem, jak post�pi�aby z Tancerzami? - Dlaczego mia�bym dla ciebie pracowa�? - powt�rzy�. Zamilk�a i zmierzy�a go kr�tkim spojrzeniem. Zna� to: Jak wiele on zdo�a zrozumie�? Chyba wyrazi�am si� dostatecznie jasno. To b�dzie trudniejsze ni� my�la�am. - Jeste� najlepszy - odezwa�a si� w ko�cu, najwyra�niej stawiaj�c na bezpo�rednio��. - A ja potrzebuj� najlepszego. Cz�sto zastanawia� si�, jak ludzie mog� wierzy�, �e on nie ma pami�ci, skoro jest �owc� g��w. Otrz�sn�� si� z tych my�li. Potrzebowa� pieni�dzy. - Ile? - Zwrot wszystkich koszt�w, statek do dyspozycji, bo chyba trzeba b�dzie troch� poje�dzi�, i potr�jna stawka dzienna - a to, jak mi si� zdaje, wyniesie jekie� czterysta rota�skich zepeat�w. - Osiemset. Twarz st�a�a na mgnienie oka, a potem obla�a si� pe�nym wdzi�ku rumie�cem. John skrzy�owa� r�ce na piersiach. Zbyt wielu klient�w pr�bowa�o go oszuka�. Ale i tak przyjmowa� zlecenia. Gdyby unika� tych, kt�rzy traktowali go jak Tancerza, nie mia�by roboty. - Nie jestem Tancerzem - stara� si�, �eby zabrzmia�o to �agodnie, lecz z wyczuwaln� nut� sarkazmu. - Nawet mnie nie wychowywali. By�em pod ich wp�ywem. Proces dawno si� sko�czy�, a ja odsiedzia�em swoje. Kiedy mnie wypuszczali, orzekli, �e jestem normalny, a normalny u istot ludzkich oznacza: taki, kt�ry rozumie poj�cie czasu i ma zdolno�� zapami�tywania. Zgodz� si� pracowa� dla ciebie za nie mniej ni� wynosi pi�ciokrotna stawka dzienna, plus zaliczka za miesi�c z g�ry. Rumieniec przybra� na sile i sprawi�, �e jej ol�niewaj�ce oczy zap�on�y jeszcze silniejszym blaskiem. Lecz mimo wszystko nie z zak�opotania. Z gniewu. - Oszuka�e� mnie. - Nic podobnego. - John nawet nie drgn��. Poczu� si� pewniej, widz�c, �e co� mo�e j� poruszy�. Z emocjami radzi� sobie �wietnie, umia� na nich gra�. Tego w�a�nie nauczy� si� od Tancerzy. - To ty robi�a� sobie jakie� nadzieje. Nie powinna� wierzy� we wszystko, co us�yszysz. Przez chwil� wygl�da�o, �e zamierza da� sobie z nim spok�j i wyj��. Ale nie wysz�a. Si�gn�a do kieszeni i wyj�a plakietk� kredytow�. Widocznie bardzo go potrzebowa�a. Wr�czy�a mu dwa chipy z zapisem kredytu, kt�re on natychmiast przela� na swoje konto. Sto dwadzie�cia tysi�cy zepeat�w. Doskonale. Teraz pozwoli� sobie na u�miech. - Co mam zrobi�? - zapyta�. Zn�w spojrza�a w okno, jak gdyby gwiazdy mia�y doda� jej si�. Wygl�da�o na to, �e sprawa jest delikatnej natury. Mo�e chodzi o przemyt albo mo�e pope�ni�a b��d. - Kilka tygodni temu - odezwa�a si� - uda�o mi si� zdoby� bodea�sk� rze�b� wietrzn�. Poczu� mimowolny podziw. Kiedy� widzia� bodea�skie rze�by wietrzne na ich ojczystej planecie. By�o ich pe�no na ka�dej pustyni; wirowa�y prze�licznie w�r�d piask�w. Nikt nie wiedzia�, jak je ujarzmi�, wi�c pozosta�y odosobnion� form� sztuki na odludnej planecie. Widocznie kto� wpad� na pomys�, jak schwyta� pr�dy powietrzne i ca�� reszt�. - Ale nie o to chodzi - powiedzia�a. M�wi�a teraz innym tonem. Nadal nie traktowa�a go jak r�wnego sobie, lecz dystans nieco zmala�. - Rzecz w tym, �e odkry�am pewn� tajemnic�. W �rodku rze�by tkwi jaka� uwi�ziona forma �ycia. Nie, nie. Nie wolno opuszcza� tego pokoju, tego skrzyd�a. Je�li doro�niemy, b�dziemy mogli opu�ci� Dobrodziejk� i ju� nigdy jej nie zobaczymy. Je�li doro�niemy... Otrz�sn�� si� z d�wi�cz�cych w pami�ci g�os�w, zmusi� si� do uwa�nego s�uchania. Co� tkwi we wn�trzu rze�by. Jaki� bodea�ski d�inn? Ale� to tylko legenda. Kupcy bywaj�cy na Bodeanie utrzymuj�, �e rze�by powsta�y jako pu�apki na ma�e czarodziejskie istoty - pu�apki, kt�re mia�y uniemo�liwi� im zniszczenie pustyni. Kiedy Alians Ponadrasowy zaj�� si� badaniem rze�b, nie znalaz� �adnych dowod�w na istnienie �ycia, ani w �rodku, ani wok� nich. Jej d�onie dr�a�y. Zak�ada�a pu�apki, a to, co schwyta�a, nazywa�a sztuk�. - Nie potrzebujesz mnie - powiedzia�. - Potrzebujesz specjalisty od rze�b. - Potrzebuj� ciebie. - Odwr�ci�a si� gwa�townie, otaczaj�c si� spiral� w�os�w. By�a pi�kna i pe�na tragizmu. - Rze�ba wietrzna zosta�a skradziona. II Sen. W�ska koja na handlowcu, zbudowana dla kogo� o znacznie mniejszych wymiarach. We �nie na p� zapomniane g�osy: ,..b�dziemy mogli opu�ci�... ,..Tancerze tak robi�... ,..To b�dzie bola�o, ale to niewa�ne. Uro�niesz... ,..Prosz�, przesta�... ,..Jeszcze tylko chwilka... ,..Przesta�!!! ,..Jeszcze druga r�ka... ,..Przeeestaaaa�... Obudzi� si� si�� woli. Serce wali�o mu jak m�ot, w ustach mia� sucho. Wci�� jeszcze tkwi�o w nim poczucie, �e zosta� schwytany w pu�apk�. Kiedy to ostatnio nawiedza� go ten sen? Na kolonii karnej? Na ostatnim statku handlowym? Nie pami�ta�. Pr�bowa� wyrzuci� z pami�ci tamte sprawy. Najwidoczniej nie uda�o si�. Schwytany w pu�apk�. Spirala zacz�a si� nakr�ca�, kiedy Anita wym�wi�a s�owo "uwi�ziona". Opar� si� o drzwi, poczu� na czole ch�odny plastyk. Zapami�tane g�osy nadal dzwoni�y mu w g�owie. Gdyby kto� wtedy pos�ucha�, to mo�e... Ale nie. Przesz�o�� to przesz�o��. B�dzie pracowa� dla tej kobiety, ale z jemu tylko wiadomych powod�w. III Galeria troch� go rozczarowa�a. Wci�ni�ta w r�g handlowego skrzyd�a bazy na Rotanie, nie rzuca�a si� w oczy. Cz�� wystawowa mierzy�a zaledwie par� metr�w. Wewn�trz wisia�y standardowe prace standardowych artyst�w: jaka� ashlejowska interpretacja galaktyki w czerniach i r�ach, jaki� portret p�dzla D. B. przedstawiaj�cy sfyniksa - rude, podobne do kota stworzenie z Ysteru, jaki� Dugas - statuetka ta�cz�cej dziewczyny. Nic nowego, nic oryginalnego, nawet w sposobie u�o�enia ekspozycji. Wszystkie prace sta�y o�wietlone w�asnym �wiat�em na tle ciemnych �cian lub gablotek. Przy ka�dej z nich ma�a, czerwona lampka ukazywa�a miejsce, gdzie mo�na dokonywa� transakcji kredytowych. Galeria tym bardziej go zaskoczy�a, �e Anita, opowiadaj�c o szczeg�ach ca�ej historii, twierdzi�a, i� ma najlepszych stra�nik�w na ca�ym Rotanie, a do tego skomplikowany system zabezpiecze� wraz ze specjalnym systemem kontrolnym. Nie dostrzeg� tu po nich �ladu. Cz�� wystawowa galerii nie r�ni�a si� niczym od innych sklep�w, uzupe�niono j� tylko drucian� siatk�, kt�ra co wiecz�r, po zamkni�ciu, opada�a na okna. Powietrze w pomieszczeniu by�o suche i dok�adnie oczyszczone z kurzu. John mia� ochot� kichn��, tylko po to, by zobaczy� wiruj�ce w powietrzu drobiny. Czysto�� powietrza - przynajmniej to jedno by�o tu niezwyk�e. B�dzie musia� sprawdzi� system filtr�w. Najprawdopodobniej rze�ba wcale nie znikn�a. Pewnie jaki� nadgorliwy zwiedzaj�cy otworzy� kontener, wiatr wydosta� si� na zewn�trz, a rze�ba wr�ci�a do swej pierwotnej postaci - to znaczy ziaren piasku. Nie kryje si� w tym �adna wielka tajemnica, a z pewno�ci� nic, co warte by�oby sto dwadzie�cia tysi�cy zepeat�w. Ale on jej tego nie powie. Anita lawirowa�a mi�dzy eksponatami w kierunku zaplecza. Poczu�, jak si� rozlu�nia. To tam znajdzie dzie�a, kt�rych oczekiwa� - te bezcenne, te nielegalne - dzie�a, kt�re przynios�y jej s�aw�. Lecz kiedy drzwi rozsun�y si� przed nimi, nadzieja prys�a. Paki, kartony, holospedytory, przeka�niki, kolejne kredytowe wloty. Nik�y zapach jedzenia. Biurko zas�ane dyskietkami faktur i zapis�w kredytowych. Ma�y, tajny zapasik wina za przesadnie p�katym fotelem i mikroprocesor do przyrz�dzania sp�nionych kolacji. Miejsce do pracy, nic wi�cej. Poczeka�a, a� drzwi zamkn� si� za nimi, jednocze�nie mierz�c go wzrokiem. Co� tu nie pasowa�o, Je�li tego nie znajdzie, straci zlecenie. Zamkn�� oczy i oczyma wyobra�ni ujrza� to, czego nie m�g� odnale�� wzrokiem. Nie zgadza�y si� rozmiary pomieszcze�. Sklep by� dwa razy wi�kszy od zaplecza. Regulacje prawne w bazach narzuca�y pomieszczeniom sklepowym kszta�t kwadratu. Anita podzieli�a sw�j kwadrat na trzy cz�ci - wystawow�, robocz� i t� trzeci�, galeri� specjaln�. Tylko gdzie ona jest? Tam, gdzie co� nie pasuje. Wino. Sprzedawa�a wino jako dzie�o sztuki - nektar bog�w. Sama nigdy go nie pija�a, wy��cznie kolekcjonowa�a. Wino nie pasowa�o do faktur i pak. Otworzy� oczy, przykucn��, przyjrza� si� stojakowi z winem. Wi�kszo�� butelek pochodzi�a z Ziemi. By�y wykonane z ci�kiego, masywnego szk�a, o niezwykle staro�ytnym wygl�dzie. Tylko jedna nie odstawa�a od reszty: cienka butelka z syntetykiem miejscowej produkcji. Poci�gn�� za ni�, poczu�, �e do r�ki wpada mu jaki� drobiazg. zacisn�� go w d�oni, a �ciana przed nim rozsun�a si�, tworz�c przej�cie. Za nim znajdowa�a si� galeria, kt�rej oczekiwa�. Przy przeciwleg�ej �cianie ta�czy�y holograficzne obrazy poprzednio sprzedanych artefakt�w. Na jednym z nich p�ywa�o minara�skie dziecko. Na moment zamy�li� si� nad tym, gdzie ono mo�e teraz by�; czy czuje si� szcz�liwe, czy wyzyskiwane. Przez chwil� nie m�g� odera� ode� wzroku. W szklanej klatce przylgn�� do szyby male�ki diablik z Frizos. Obok, po�r�d ch�odnych �wiate� obraca�a si� ruchoma rze�ba lodowa z Ngeli. Cztery puszki stoj�ce w jakim� naczyniu wskazywa�y, �e znajduje si� w nim colleicia�skie malarstwo zapachowe. Tylko raz widzia� co� takiego; wystarczy dotkn��, by zaton�� w obcych wspomnieniach. W g��bi widnia�y dalsze skarby. Niekt�re wisia�y na �cianach, albo spoczywa�y na postumentach, inne unosi�y si� w powietrzu. Przy �adnym nie by�o standardowego wlotu kredytowego. Tutaj wszystko stanowi�o przedmiot negocjacji i targ�w. - Robi wra�enie? - Zabrzmia�o to sarkastycznie, jak gdyby Anita zak�ada�a, �e kto� z tak� przesz�o�ci� musi by� pod wra�eniem. Rzeczywi�cie, by� pod wra�eniem, ale z innego powodu. Wiedzia�, ile trzeba umiej�tno�ci, by schwyta� ka�dy z tych obiekt�w i przewie�� je na baz� mimo licznych barier celnych. - Masz w�asnych my�liwych. Dlaczego zatrudniasz mnie? - I tak musia�abym wynaj�� dodatkowego my�liwego - odrzek�a. - Gdybym oderwa�a kt�rego� z moich ludzi od zwyk�ych zaj��, trzeba by zatrudni� zast�pc�. Wola�am zrobi� inaczej. Moi ludzie maj� w�asne �ycie, w�asne �cie�ki, w�asne upodobania. Ten wypadek wymaga kogo� o wi�kszych zdolno�ciach adaptacyjnych, wolnego strzelca. Kogo� takiego jak ty. Skin�� g�ow�, gdy� doszed� do wniosku, �e nic ponad to od niej nie us�yszy. By� mo�e przez kaprys wybra�a w�a�nie jego, a nie kt�rego� z koleg�w po fachu. Albo mo�e mia�a nadziej�, �e �atwiej b�dzie nim pokierowa�. Ostatecznie wychowali go Tancerze. Niewa�ne. P�aci�a mu. A poza tym musia� uwolni� pewn� istot�. IV Pracowa� do p�na w nocy, �eby odsun�� od siebie tamte sny. Wykonywa� rutynowe dzia�ania: obejrza� dok�adnie galeri� w poszukiwaniu jakich� fragment�w rze�by, skontaktowa� si� z technikami z bazy, �eby si� dowiedzie�, czy gdzie� na filtrach nie osiad� piasek, przejrza� dok�adnie materia� granulometryczny z cudzoziemskich odczyt�w. Wygl�da�o na to, �e rze�ba znikn�a jak sen z�oty. Jedyny �lad to �w drobiazg, kt�ry znalaz� przy tajnym zapasie wina. Nalepka. Baza na Linie u�ywa�a ich jako tymczasowych identyfikator�w. W�a�ciwie nie by�y to nalepki, tylko ma�e, lekkie plakietki, kt�re umo�liwia�y obcym wej�cie na tereny strze�one. A nazywano je nalepkami dlatego, �e wi�kszo�� kosmonaut�w przylepia�a je sobie na czubkach but�w. Nie mia� tego w r�ku od czasu, kiedy opu�ci� baz� na Linie - blisko dwadzie�cia lat temu. Zn�w poczu� w g�owie dra�ni�c� obecno�� wspomnie�: Beth, jej szeroko otwarte oczy i rozpaczliwie zaci�ni�te d�onie, kiedy zabierali j� ludzie Harpera. I on sam, siedzi na ��ku - g�owa schowana w ramionach, pod powiekami piek�ca sucho�� - wpatruje si� we w�asne, opatrzone nalepkami buty - symbol tymczasowo�ci, cho� przebywa tu ju� prawie dwa lata. Umys� Tancerza. Prychn��. Gdyby tylko potrafi� zapomnie�! Mnogo�� wspomnie� sta�a si� jego przekle�stwem. Od�o�y� nalepk�, zmusi� si�, by wsta�. Trzeba sprawdzi� rejestry przyjazd�w, jacy przybysze pojawili wi� w bazie na Linie. Wtedy b�dzie wiedzia�, kto zabra� rze�b�. V Nast�pnego ranka poszed� do galerii. Sal� wystawow� wype�nia� t�um elegia�skich turyst�w, muskaj�cych pieszczotliwie ka�dy przedmiot. System zabezpiecze� musia� by� naprawd� skomplikowany, skoro pozwala� na takie karesy, nie ujawniaj�c przy tym w�asnej czujnej obecno�ci. W sali cuchn�o zwierz�cym potem i mokrymi futrami. Nic dziwnego, �e Anita zainstalowa�a sobie tak znakomite filtry. Przepchn�� si� przez t�umek i przeszed� na zaplecze. Anita wpisywa�a do katalogu przywiezione wczoraj gemmy wielko�ci chipa. Mia�a w oku jubilersk� lup�. Kiedy wszed�, nie podnios�a g�owy. - Potrzebuj� statku - odezwa� si�. - Znalaz�e� co�? Przytakn��. - �lad. To jacy� handlarze. Tym razem podnios�a g�ow�. Jubilerska lupa sprawia�a, �e jej twarz wygl�da�a dziwnie obco. - Jacy handlarze? Ma�y statek o nazwie Runner z bazy na Linie. Jego w�a�cicielem jest cz�owiek o nazwisku Minx. Pracowa� zwykle na zlecenie, podejmowa� si� dziwnych rob�t, kt�rych nikt inny nie chcia� wzi�� - domowe koty z Ziemi dla kolonii g�rniczej na Cadmium, �adunek bezwarto�ciowych kamieni ksi�ycowych dla naukowc�w z bazy na Minie. Najstarsze zapisy pochodzi�y sprzed dwudziestu lat. Nie odnotowano przypadk�w przemytu. Ale o tym jej nie powiedzia�. Nie by� jeszcze pewien, czy w og�le ma ochot� o czym� jej powiedzie�. - Nikt, kogo mog�aby� zna� - rzek�. - Je�eli faktycznie oka�e si�, �e to oni, przedstawi� ci ich. Wyj�a lup� z oka. Bez niej wygl�da�a mniej gro�nie. - Pracujesz dla mnie, wi�c mam prawo wiedzie�, co znalaz�e�. - Wykupi�a� m�j kontrakt - sprostowa�. - A ja mam prawo odej��, kiedy mi si� spodoba - i zatrzyma� zaliczk�. Ale do rzeczy. Dostan� ten statek? Przygl�da�a mu si� przez chwil�, potem zn�w za�o�y�a lup�. - Zajm� si� tym - powiedzia�a. VI Statek mia� co najmniej dziesi�� lat, a zaprojektowano go tak, by m�g� przewie�� wygodnie nie wi�cej ni� pi�ciu ludzi. John dosta� do dyspozycji ko�c�wk� do komputera, gry, holowizj� oraz obfito�� jedzenia i picia. Obowi�zywa�a jedna zasada: nie przeszkadza� pilotce - bez wzgl�du na okoliczno�ci. Domy�li� si�, �e wiedzia�a o jego przesz�o�ci i nie chcia�a mie� z nim nic do czynienia. Wi�kszo�� czasu przespa�. Na statkach sen by� jego ucieczk�. Na jawie zbyt przypomina�y mu statek karny, chwytaj�ce go d�onie, ostre g�osy, przemoc, smr�d i na koniec izolacj�, rzekomo dla jego w�asnego dobra. Inaczej kiedy spa�: tylko na statkach m�g� odpocz�� od prze�laduj�cych go koszmar�w. Budzik zadzwoni� na godzin� przed l�dowaniem. John spacerowa� nerwowo po ca�ej kabinie. Od dwudziestu lat nie by� w bazie na Linie. Wyjecha� st�d jako ch�opiec, samotnie, bez Beth, a nawet bez Harpera - cz�owieka, kt�ry najpierw go uratowa�, a p�niej zdradzi�. Harpera, kt�ry uratowa� mu umys� i z�ama� serce. Kiedy statek wyl�dowa�, John nie ruszy� si� z miejsca. Musia� chyba straci� rozum, skoro tu wr�ci�. Chyba zwariowa�, chc�c spojrze� w przesz�o��, kt�rej dot�d skrz�tnie unika�. �adne zlecenie nie by�o tego warte, a ju� zw�aszcza zlecenie, kt�re wygl�da�o tak podejrzanie. Musisz stawi� czo�o w�asnej przesz�o�ci, musisz stawi� czo�o samemu sobie. A kiedy ju� ujrzysz wyra�nie, co si� w�a�ciwie sta�o i dlaczego, musisz sobie wybaczy�. Dopiero wtedy staniesz si� jedno�ci�. G�os Harpera. John otrz�sn�� si�, jakby w ten spos�b pragn�� wygna� go z g�owy. Przecie� kiedy na statku karnym opuszcza� baz� na Linie, obieca� sobie, �e ju� nigdy wi�cej nie b�dzie s�ucha� Harpera. Mia� zlecenie. Nie zabawi tu d�ugo. Wyprostowa� si� i wyszed� z kabiny. Pilotka sta�a przy wyj�ciu. Kiedy go zobaczy�a, znieruchomia�a, a jej oczy zab�ys�y czujnie. Skin�� jej g�ow�. Odpowiedzia�a tym samym gestem. John pierwszy opu�ci� statek. Dok mia� b�yszcz�ce nowo�ci� �ciany i nieskazitelne pod�ogi. Ale zapach nie zmieni� si�: wo� kurzu przemieszana z ostrym smrodem chemikali�w. Z�apa� za por�cz barierki i poczu� w d�oni jej ch�odny dotyk. ,..przycupni�ty w g��bi kabiny, schowany bezpiecznie za wysokimi oparciami foteli. G�osy, kt�re nalegaj�, by wysiad�, a on wie, �e oni chc� go zabi�. S� przekonani, �e zrobi� co� z�ego i teraz otrzyma kar� tak straszn�, jakiej nigdy nie wymy�liliby rodzice... - Wszystko w porz�dku? - zapyta�a pilotka. Wskoczy� z powrotem w rzeczywisto��. Nie by� dwunastolatkiem i to nie by�o jego pierwsze l�dowanie na Linie. By� doros�y, by� m�czyzn�, kt�ry sam potrafi zatroszczy� si� o siebie. Schody wiod�y w d�, do wn�trza bazy. Tym razem nie by�o tam t�um�w, ekip holowizyjnych ani reporter�w. Nie by�o Harpera-zbawcy, nie by�o te� przyjaci�. Tylko rozmaitej wielko�ci wahad�owce i statki. Baza na Linie rozros�a si� od czasu, kiedy st�d wyjecha�. Mia�a teraz trzy doki, a nie jeden. Obecnie by�a jednym z g��wnych o�rodk�w handlu w galaktyce, a zamiast zubo�e�, kiedy w�adze zakaza�y wst�pu na Dobrodziejk�, znacznie si� wzbogaci�a. Zatrzyma� si�, tkni�ty wspomnieniem: je�li podszed�by do kt�rego� z wysokich okien, ujrza�by Dobrodziejk�. G�ry i pustynie rze�bi�y jej powierzchni� jak malowid�o, kt�remu pi�kna dodawa�a b��kitna plamka �piewaj�cego Morza. To dziwne, �e teraz t�skni� za tym miejscem, podczas gdy jako dziecko jedyne, czego pragn��, to wyrwa� si� stamt�d. - Na pewno wszystko w porz�dku? - Tak - rzuci� szorstko w nadziei, �e jego z�o�� os�abi zainteresowanie kobiety. Potem zda� sobie spraw�, �e pyta�a tylko z obowi�zku. Dop�ki nie opu�ci� doku, pozostawa� pod jej opiek�, a ona wcale nie mia�a ochoty odpowiada� za to, co robi�. - W takim razie przejd� na trzeci poziom, tam ci� zbadaj�. Musz� oczy�ci� t� komor� dla nast�pnych statk�w. Skin�� g�ow�, troch� zbity z tropu jej oboj�tno�ci�. Procedura. Po wybuchu epidemii mala�skiej grypy, prawie trzydzie�ci lat temu, baza na Linie niemal obsesyjnie pilnowa�a, by na stacj� nie przedosta�o si� nic niepo��danego. Podczas swego pierwszego pobytu musia� sp�dzi� w kwarantannie ca�e trzy ziemskie miesi�ce. Odwr�ci� si� i poszuka� windy, kt�ra przenios�a go na niewielki korytarzyk na trzecim poziomie. Migaj�ca lampka wskaza�a mu pok�j, z kt�rego mia� skorzysta�. Wszed� do �rodka. Pok�j prezentowa� si� lepiej ni� ten, kt�ry przydzielono mu, kiedy by� dzieckiem. Sta�a tu kozetka, a tak�e taca z napojami. Rozebra� si�, odda� ubranie robotowi, a sam wszed� pod bladoniebieskie �wiat�a w k�cie pokoju. Strumienie foton�w wdar�y si� w otwory jego cia�a, �askocz�c ciep�ym dotykiem. Zamkn�� oczy i sta� nieruchomo. Wiedzia�, �e na niekt�rych bazach ci�gle jeszcze robi� to r�cznie i zastanawia� si�, czy m�g�by znie�� tak napastliw� ingerencj�. Kiedy by�o po wszystkim, wszed� do autolekarza i podda� si� badaniu, kt�re mia�o wyszuka� u niego wirusy, �lady obcej materii, obcych pierwiastk�w i - by� mo�e - obcej my�li. Obcych wp�yw�w... Przeszy� go dreszcz. Mia� wtedy dwana�cie lat. Mia� tylko dwana�cie lat i nie zdawa� sobie sprawy, �e ich post�powanie jest patologi�. Czym� nieludzkim. A mimo to na tyle by� cz�owiekiem, by czu� przera�enie, kiedy odrywano go od wszystkiego, co zna�. Autolekarz zacz�� bucze� i przez d�ug� chwil� John obawia� si�, �e co� wykry�. Potem zda� sobie spraw�, �e tylko daje mu znak, by opu�ci� ma�� komor�. John znalaz� si� z powrotem w pokoju, gdzie odebra� swoje ubranie - oczyszczone i wysterylizowane - ubra� si� i przycisn�� par� guzik�w przy mapie, �eby okre�li�, gdzie si� znajduje i gdzie chcia�by si� znale��. VII John sta� zgarbiony w pomieszczeniu, gdzie prowadzono rejestr przylot�w. Ciemne, zagracone, cuchn�ce potem i olejami, by�o mu tak znajome jak ka�de inne miejsce na tej bazie. Lecz z innego powodu. Na ka�dej bazie by�o pomieszczenie, gdzie prowadzono rejestr i w ka�dym z nich siedzia� operator taki jak Donnie. By� niedu�y, kud�aty i tak ko�cisty, �e nie odczuwa� wcale ciasnoty. Fakt, �e cuchnie, r�wnie� niezbyt mu przeszkadza� - przyzwyczai� si�, �e pracuje sam. Kontrolowa� loty z i do bazy, przed�u�a� licencje a, je�li zasz�a potrzeba, odmawia� zezwolenia na l�dowanie. - Wyje�d�ali akurat, jak dokowali�cie - powiedzia�. Prawie nie otwiera� przy tym ust, lecz i tak wida� by�o z�by - zepsute na przemian ze sztucznymi. - Dosy� si� spieszyli. Dostali ostatnie okienko na dzisiaj. Ostatnie okienko. To znaczy, �e statek mo�e by� got�w do odlotu dopiero jutro rano. John zacisn�� pi�ci. By� o w�os. - Dok�d polecieli? Donnie sprawdzi� dyskietk�, potem przycisn�� jaki� guzik. Odczyt na ekranie by� bardzo niewyra�ny. Przycisn�� jeszcze jeden guzik, wysun�� doln� warg�, brudne palce zadr�a�y. - Mieli wa�n� przepustk� - wymamrota�. Znowu dreszcz, co� tu jakby nie gra. - Dok�d? - Na Dobrodziejk�. To s�owo zal�ni�o mu w �rodku. Upa�, rozrzedzone i suche powietrze, zapach kwiat�w, gumowy dotyk palc�w Tancerzy... - To wszystko? - zapyta� Donnie. John wci�gn�� g��boko powietrze, opanowa� si�. - Musisz za�atwi� mi wjazd na Dobrodziejk�. - Nic z tego - Donnie rozpar� si� w krze�le. - Wiem, kim jeste�. Nawet gdyby Dobrodziejka nie by�a zamkni�ta, nie m�g�bym ci� tam pu�ci�. Zn�w pu�apka. Tym razem u samych wr�t Dobrodziejki. John czu�, jak paznokcie wbijaj� mu si� w d�onie. B�l przywr�ci� mu �wiadomo�� i rozs�dek. Zmusi� si�, by jego g�os zabrzmia� spokojnie. - Gdzie mog� dosta� pozwolenie? Donnie patrzy� mu prosto w oczy. Nie�atwo by�o go zastraszy�, czu� si� bezpiecznie w swoim �wiatku rejestr�w i przepustek. - Poziom pi�ty. Ale oni nie pomog�... - Pomog� - przerwa� John. VIII Zam�wi� rozmow� z Anit�. Kaza� jej si� pospieszy�, bo inaczej nigdy nie zobaczy swojej rze�by. Niech poci�gnie za kilka sznurk�w i wysup�a troch� got�wki. On sam tymczasem wyszpera jeszcze troch� informacji o tych handlarzach. Paranoidalna skrupulatno��, z jak� traktowano na Linie przybywaj�cych tu kupc�w, zapewni�a mu obfito�� danych. Lina by�a dla tamtych g��wn� baz� operacyjn�. Byli do�� znani, lecz niezbyt lubiani. Z Minxem pracowa�o dw�ch m�czyzn: Dunnigan, z wykszta�cenia lingwista, i Carter, oficjalnie bez �adnego wykszta�cenia. Kobiety, Parena i Nox, dostarcza�y si�y mi�ni i niezb�dnych kontakt�w. Wszyscy byli poprzednio zatrudnieni w bazach na Cadmium i Minie. Wszyscy zwiali stamt�d dwadzie�cia lat temu. Po tym, jak Dobrodziejk� zamkni�to dla obcych. Kiedy Minx zacz�� rozszerza� dzia�alno��. Kiedy zakazano handlu solnym sokiem. Solny sok. Ta jedna, drobna wiadomo�� przyprawi�a Johna o dreszcz strachu. Co� do zjedzenia. Musi zdoby� co� do zjedzenia. Musia� sam zatroszczy� si� o siebie. Stan��, niezdolny powstrzyma� nat�oku my�li. Wszystko zacz�o si� od solnego soku. Sam jego zapach przyprawia� o dr�enie, sprawia�, �e John wraca� do poprzedniego stanu, zatrzaskiwa� w sobie wszystkie drzwi, pozostawiaj�c na zewn�trz tylko tamte uczucia i tamten b�l. Dla obrony skupi si� na przysz�o�ci, tak jak Tancerz, i nikt - z wyj�tkiem Harpera, dzieci�cego psychoanalityka z bazy - nie zdo�a do� dotrze�. To jedyny spos�b na to, �eby zachowa� cz�owiecze�stwo i czysto�� - zaj�� si� w�asnym cia�em tak, by zniszczona cz�� psychiki mog�a wyzdrowie�. Poszed� do kafejki. By�a rozleg�a i przestronna, pe�na zwieszaj�cych si� ro�lin, a szerokie okna ukazywa�y kosmos. John poczu� si� tu bezpiecznie. Zam�wi� posi�ek, wybra� stolik i wsun�� w otw�r voucher kredytowy. Jedzenie pojawi�o si� na stole natychmiast, kiedy sko�czy� si� odczyt. Podszed� do stolika, usiad� i pow�cha�. Pieczony kurczak, broku�y i pure ziemniaczane, a nie zwyk�a racja kosmonauty. Niebo w g�bie. Zacz�� je�� i poczu�, jak ciep�y posi�ek rozgrzewa jego wewn�trzny ch��d. Kiedy sko�czy�, pozwoli� my�lom buja� swobodnie. Solny sok by� jednym z najpot�niejszych �rodk�w odurzaj�cych znanych w ca�ej galaktyce. Produkowano go na Dobrodziejce z zi� uprawianych przez Tancerzy. Te zio�a to by� g��wny pow�d, dla kt�rego w og�le zechciano z nimi negocjowa�. A kiedy koloni�ci nauczyli si� w ko�cu uprawia� je bez pomocy Tancerzy, pr�bowali si� ich pozby�. U�yli do tego dzieci. Nieszcz�snych, b��dz�cych dzieci. Samotnych, ma�ych istot, kt�re chcia�y tylko wydosta� si� z tamtej piekielnej pu�apki. Kiedy baza na Linie odkry�a ca�y plan, Dobrodziejk� zamkni�to. Najlepsi zielarze i chemicy pr�bowali odtworzy� solny sok z dala od planety, ale okaza�o si� to niemo�liwe. Ca�e szcz�cie. P�niej naukowcy przekonali si�, �e narkotyk, kt�ry mia� nie wywo�ywa� uzale�nienia, ma fatalne w skutkach dzia�anie uboczne. Minx handluje solnym sokiem. No a te kamienie ksi�ycowe, te koty? I inne bezwarto�ciowe �adunki? Zaraz, zaraz, przecie� p�nocny zbiornik wodny na Cadmium dostarcza� narkotyku tak czystego jak kryszta� metadonu. A sk�ra Minara�czyka by�a trucizn�, kt�ra za�ywana w niewielkich dawkach, wywo�ywa�a rodzaj niebezpiecznego upojenia. Ta pi�tka to handlarze narkotyk�w. Kompetentni, obeznani z fachem i sprytni handlarze narkotyk�w. Tak wi�c bodea�ski d�inn przedstawia� dla nich walor inny ni� tylko estetyczny; widocznie by� tak�e pewnego rodzaju stymulantem. John rozpar� si� w krze�le. Jakiego rodzaju, tego z pewno�ci� jeszcze si� dowie. IX Lecz sprawy potoczy�y si� zbyt szybko. Przysz�a wiadomo�� od Anity. Wykupi�a mu okienko - trzy ziemskie dni - i da�a mu do zrozumienia, �e kosztowa�o j� to maj�tek. U�miechn�� si�. Cieszy�o go, kiedy m�g� zrobi� dobry u�ytek z jej pieni�dzy. Zlokalizowa� swoj� pilotk� i razem polecieli do miejsca, z kt�rego zes�ano go na do�ywotnie wygnanie. X Zn�w siedzia� w swojej kabinie na statku, z dala od nietowarzyskiej pani pilot. Cieszy� si� samotno�ci�, mimo �e podr� mia�a trwa� tak kr�tko. Opu�ci� Dobrodziejk� jako dwunastolatek. Wtedy nienawidzi� tej planety, jedyne, czego pragn��, to si� od niej uwolni�. Lecz otrzymana wolno�� nie by�a taka, jakiej oczekiwa�. ,..Plastykowa rama wbija�a mu si� w czo�o. Przez wysokie okno widzia� wiruj�c� w oddali Dobrodziejk�. Odizolowali go od reszty, poniewa� uznali ze przyw�dc� kr�gu - i pewnie nim by�. Nie rozumia�, dlaczego tak bardzo si� gniewali. Przecie� tylko eksperymentowa�, tak samo jak oni - tylko, �e on pr�bowa� przy tym uratowa� innych... Westchn�� i podszed� do okna. W dali widnia�a gro�na Dobrodziejka, opustosza�a i ciemna. A na ca�ej planecie tylko pi�� istot ludzkich. Pi�ciu ludzi, setki Tancerzy i tysi�ce przedstawicieli innych gatunk�w. Po odkryciu zab�jstw w�adze uzna�y planet� za niebezpieczn� i nie zezwala�y na za�o�enie kolonii. Nawet badacze potrzebowali specjalnego pozwolenia. Tancerze byli zbyt pot�ni, a ich my�l zbyt destrukcyjna. John potrz�sn�� g�ow�. Przecie� to nie Tancerze stanowili w�a�ciwy problem. Chodzi�o o solny sok. To z jego powodu Tancerze stali si� gin�c� ras�. To dzi�ki niemu kolonia zbi�a fortun�, a potem, by jej nie straci�, nie zapobieg�a dalszym nierozmy�lnym morderstwom. Koloni�ci usi�owali obarczy� win� Tancerzy, �eby spowodowa� eksterminacj� ca�ej rasy. Galaktyka dozna�a szoku, kiedy okaza�o si�, �e mordercami s� dzieci. Solny sok. Dot�d pami�ta tamte opary, szklisty wzrok swoich rodzic�w. Koloni�ci nie mieli prawa go za�ywa� - i w istocie nikt tego nie robi� - lecz wszyscy zatruli si� solnym sokiem, stykaj�c si� z nim podczas produkcji. Mo�liwe, �e gdyby mia� wtedy lepszego obro�c� i gdyby lepiej znano dzia�anie solnego soku, uda�oby mu si� jako� wywin��. Mo�e wtedy skierowano by go na rehabilitacj�, a nie do wi�zienia. Leciutkie dygotanie da�o mu zna�, �e wahad�owiec podchodzi do l�dowania. Grzeba� przez chwil� w swoim worku, a� wyci�gn�� piaskowy szal i ma��. Znajomy dotyk tkaniny by� jak ciep�e dotkni�cie przesz�o�ci. Kiedy byli dzie�mi, przestali u�ywa� szali piaskowych. S�o�ce Dobrodziejki tak zniszczy�o mu sk�r�, �e dot�d zna� by�o na niej ciemniejsze smugi opalenizny. Teraz jest starszy i m�drzejszy. Przyjmie ofiarowan� ochron�. Wysch�o mu w gardle. Trzy samotne dni na Dobrodziejce. Pilotka nie zaczeka - pewnie dlatego, �e si� go boi. John zapi�� pasy. Wiedzia�, �e ju� za p�no na odwr�t. Wahad�owiec przez chwil� podskakiwa� i chybota� niepewnie, zanim w ko�cu znieruchomia�. Temperatura w �rodku ju� si� zmieni�a: z prawdziwego ch�odu przesz�a w swoisty prawie ch��d, co oznacza�o, �e na zewn�trz jest bardzo gor�co. John odpi�� pasy, w�o�y� piaskowy szal, wysmarowa� ma�ci� nie okryte fragmenty sk�ry. Potem przerzuci� worek przez plecy, wsta� i skierowa� si� do kabiny pilota. Kobieta wyda�a poirytowany, pe�en przestrachu okrzyk. John nie zwr�ci� na ni� uwagi. Przez okna widzia� solne klify i �piewaj�ce Morze. Wahad�owiec wyl�dowa� tam, gdzie zwykle l�dowano: na obrze�u pustyni, o p� dnia drogi od kolonii. Z dr�eniem zda� sobie spraw�, �e nie mieszka tu ju� nikt pr�cz tubylc�w. Obcymi byli pi�tka handlarzy i wietrzna figura. Nie przygotowa� sobie �adnego planu. Za bardzo pogr��y� si� we wspomnieniach. - Znajomy widok, co? - zapyta�a pilotka. Zachowa�a czujny wyraz twarzy. Zna�a jego histori�. Mo�e my�la�a, �e kiedy tylko postawi stop� na tej planecie, wyci�gnie rytualny n� Tancerzy i poodcina jej ko�czyny. Nie odpowiedzia� na zaczepk�. - Wr�cisz za trzy dni? - zapyta�. Przytakn�a skinieniem g�owy. Oparte na konsolecie d�onie dr�a�y. Ciekawe, jakich k�amstw w�adze nawymy�la�y, �eby trzyma� ciekawskich z daleka? �e sam widok Tancerza popchnie ich do mordu? - Zaczekaj na mnie. Nawet je�li jeszcze mnie nie b�dzie, przyjd� na pewno. - S�owa zabrzmia�y pusto nawet dla niego. Pilotka zn�w skin�a g�ow�, lecz w tej samej chwili zrozumia�, �e ona nie b�dzie czeka�. Musi zd��y� na czas, inaczej na zawsze pozostanie na Dobrodziejce. W pu�apce. Dziecko w jego wn�trzu zadr�a�o. Szarpni�ciem poprawi� na ramieniu rzemie� worka i wyszed�. Gor�cy, suchy wiatr musn�� pieszczotliwie jego twarz. W powietrzu unosi� si� zapach kwiat�w, zwi�d�ych kwiat�w, kt�re zbyt d�ugo le�a�y na s�o�cu. Odezwa�o si� w nim jednocze�nie dwana�cie lat wspomnie�, poczucie swojsko�ci i strach - i nagle poczu�, �e nie chce tu by� ani chwili d�u�ej. Zawr�ci� do wahad�owca, lecz drzwi komory wyj�ciowej ju� si� zamkn�y. Mia� zamiar da� zna� pilotce, by je otworzy�a - ale tylko pomacha� jej na po�egnanie. Nie by� ju� dwunastolatkiem. Doro�li dawno st�d odeszli. Nie by�o te� tamtej kolonii. To on jest teraz doros�ym i nie mo�e zawie�� samego siebie. XI To by� bardzo b�yskotliwy pomys�, �eby zabra� wietrzn� rze�b� na Dobrodziejk�. Handlarze mieli tutaj gotow�, pust� koloni�, pustyni� pe�n� piasku i wiatru do woli. Mogli eksperymentowa� tak d�ugo, a� uzyskaj� efekty, o jakie im chodzi. Albo te� mogli wykorzysta� Dobrodziejk� jako baz� wypadow� do dalszych lot�w na Bodean. Nikt by si� niczego nie domy�li�, gdyby Anita nie zacz�a szuka� swojej rze�by. Kopu�a kolonii l�ni�a w s�o�cu jak szk�o. Droga okaza�a si� znacznie kr�tsza ni� j� zapami�ta�. Niemniej �a�owa�, �e nie mo�e lecie� jakim� pojazdem. Na Dobrodziejce zabroniono u�ywania pojazd�w; mog�y zak��ci� delikatn� r�wnowag� ekologiczn� planety. Zatrzyma� si� tu� przy kopule. Zdumia� si� widz�c, �e pokryta jest drobinami piasku. Jeszcze par� dziesi�tk�w lat, a kopu�a stanie si� kopcem piasku i nie spos�b b�dzie si� domy�li�, �e co� si� pod nim kryje. Pustynia odbiera�a swoj� w�asno��. Zmi�t� piasek, czuj�c, jak ziarna lepi� si� do pokrytej ma�ci� sk�ry. Kopu�a by�a tak gor�ca, �e nie mia� ochoty jej dotyka�, lecz mimo to szuka� d�oni� uchwytu, kt�ry spodziewa� si� tu znale��. I znalaz�. Mniejszy ni� go zapami�ta� i wype�niony piachem, lecz by� na swoim miejscu. Szarpn�� i cz�� �ciany przesun�a si� z j�kiem. W�lizn�� si� do �rodka, zawadzaj�c g�ow� o g�rn� kraw�d�. By� ju� doros�ym m�czyzn�, a nie ch�opcem, wi�c przeciskanie si� przez niewielkie otwory sprawia�o mu trudno��. Kiedy tylko znalaz� si� w �rodku, zasun�� za sob� w�az i odetchn�� g��boko. Powietrze nie by�o tak st�ch�e, jak si� spodziewa�. Mia�o metaliczny posmak, nieco pylisty, jak powiew od maszyny, kt�rej przez d�ugi czas nie w��czano. Mo�e nawet dziesi�tki lat. Handlarze bywali tu przedtem. Na pewno wiedz�, �e do kolonii mo�na si� bez problemu w�ama� z zewn�trz. Koloni�ci czuli obsesyjny l�k przed pustyni�: bali si�, �e pewnego dnia schwyta ich w swoj� pu�apk�. Teraz przejdzie do budynku zarz�du, �eby stamt�d zacz�� poszukiwania. To proste. A potem b�d� musieli czeka� razem przez ca�e trzy ziemskie dni, a� wr�ci pilotka wahad�owca. Skr�ci� w jak�� ulic� i ruszy� ni�. Doszed� do po�owy pierwszego budynku, kiedy nagle dotar�o do niego to, co widzia� i wyzwolone widokiem emocje kaza�y mu stan��. Budynki by�y wci�� nienaruszone. Zbudowano je wed�ug starych przepis�w regulacyjnych, tymczasowo, lecz u�ywano ich p�niej przez prawie sto lat. Trawniki obumar�y. Pozosta�y br�zowe szcz�tki ro�lin, kt�re teraz, kiedy zn�w wpuszczono powietrze, zacz�y si� rozsypywa�. Te trawniki i te ogrody by�y jedyn� rado�ci� kolonist�w. Czuli si� szcz�liwi, kiedy uda�o im si� oswoi� niewielki sp�achetek gruntu i zamieni� go w wyidealizowan� podobizn� Ziemi. Plastykowe domy bez okien, a dooko�a ziemskie kwiaty. Kopu�a zmienia�a kolor w zale�no�ci od rodzaju �wiat�a: czasem by�a szara, niekiedy niebieska,a bywa�o te�, �e przybiera�a do�� szczeg�lny odcie� sepii, kiedy chroni�a mieszka�c�w przed promieniowaniem ultrafioletowym. Teraz nic ju� nie pozosta�o. �adnych g�os�w ani szumu z fabryki solnego soku, �adnego ruchu. Tylko on na d�ugiej, pustej ulicy, twarz� w twarz z duchami. Tam, ko�o domu po lewej, John i reszta dzieci po�o�yli cia�o Michaela Denglera. To by� ich ostatni eksperyment i zarazem najwi�ksza pora�ka. Wydawa�o si� logiczne, �e kiedy usun� jego g�ow� razem z d�o�mi, p�ucami i sercem, Michael uro�nie, stanie si� wi�kszy i silniejszy nawet od doros�ych. Ale on, tak jak i reszta, wcale nie ur�s�. John osun�� si� na ziemi�, ukry� g�ow� w ramionach, jakby w ten spos�b m�g� odgrodzi� si� od w�asnych wspomnie�. Ani jego, ani reszty dzieci nie uda�o si� podci�gn�� pod Akt O Obcych Wp�ywach. Nie zwariowali. Byli - wed�ug s��w prokuratora - na wskro� z�ymi dzie�mi, kt�re realizowa�y swoje na wskro� z�e plany. A przecie� oni tylko chcieli st�d uciec. I wydawa�o im si�, �e Tancerze posiedli sekret takiej ucieczki. Pami�ta�, jak stali oparci o baldachimowe drzewa i przygl�dali si� rytua�owi przej�cia Tancerzy. Wydawa�o im si�, �e to sensowne: trzeba usun�� d�onie, p�uca i serca, �eby w ich miejsce mog�y wyrosn�� nowe. Przecie� byli teraz na innej planecie, nale�eli do trzeciego pokolenia, kt�re urodzi�o si� w nowym miejscu. A jednak Michael nie ur�s�. Tradycje nowego miejsca nie mia�y na� wp�ywu. Prokurator pyta� go w k�ko: je�eli w to wierzy�, to dlaczego nie poszed� na pierwszy ogie�? Chcia� by� ostatni, bo wydawa�o mu si�, �e to z jego strony najwy�sza ofiara. Dzieci Tancerzy nie rusza�y si� potem przez ca�e dnie. Nie rozumia� reakcji doros�ych - dzieci przecie� nie umar�y, tylko wyrasta�y im nowe ko�czyny. A przynajmniej tak mu si� wydawa�o. A� do Michaela Denglera. Wtedy zrozumia�, co zrobi�. D�ugo kl�cza�. Potem powoli i z wysi�kiem wsta�. Teraz jest �owc� g��w. Podr�uje po ca�ej galaktyce. Odsiedzia� sw�j wyrok. By�o, min�o. Musi odzyska� wietrzn� rze�b� i ma tamtych w zasi�gu r�ki. Zmusi� si� do marszu i skupi� my�li na przysz�o�ci. XII Odkry�, kt�r�dy dostali si� do �rodka. Zostawili otwarty w�az. O�lepiaj�ce promienie s�o�ca wdziera�y si� do wn�trza kopu�y. Py� znaczy�y �lady st�p, a kilka br�zowych �odyg zosta�o niedawno z�amanych. B�d�c tak blisko celu zwykle odczuwa� co� w rodzaju podniecenia, lecz tym razem czu� w �rodku pustk�. Oddech �wiszcza� mu w gardle. Przez ca�y czas towarzyszy�o mu dwoiste uczucie: �e kto� go obserwuje i jednocze�nie, �e jest tu ca�kiem sam. W�osy zje�y�y mu si� na karku. �lady st�p prowadzi�y do budynku zarz�du. Drzwi by�y otwarte - prawie jak zaproszenie. Nie m�g� podej�� do okna, bo okien nie by�o; wi�kszo�� budynk�w nie mia�a tak�e drugiego wej�cia. Zebra� si� w sobie i w�lizn�� do �rodka. Tutaj panowa�a jeszcze bardziej przyt�aczaj�ca cisza. Budynki kolonii wytwarza�y zawsze rodzaj specyficznego ha�asu - szmer wentylatora, czy szept powietrza ulatuj�cego przez filtry na suficie. A teraz nic. By� mo�e rozmy�lnie zachowali tak� cisz�, �eby mogli us�ysze�, jak si� zbli�a. �ciany i pod�ogi by�y tak nieskazitelnie czyste, �e sprawia�y wra�enie �wie�o umytych. Ich biel znaczy�y jedynie zakurzone �lady handlarzy - trop, kt�ry wi�d� go naprz�d, tak jak na ziemi pozostawiona smuga zapachu prowadzi psa. Ruszy� za nim, z ochot� godz�c si� na odegranie wyznaczonej mu roli. Dzia�anie odwr�ci jego my�li od tego, co pozosta�o po kolonii, od wydr��onych szcz�tk�w jego w�asnej przesz�o�ci. Skr�ci� za r�g - i znalaz� pierwszego trupa. Siedzia� oparty o �cian�, sk�r� mia� stwardnia��; zmumifikowany niemal do samego szkieletu. Przez chwil� John s�dzi�, �e cia�o le�y tu od czasu, kiedy zamkni�to koloni� i odci�to dop�yw powietrza. Potem zauwa�y� bro� w lewej d�oni. Ma�y r�czny laser, zaklinowany w zaci�ni�tych palcach. Zesz�oroczny model. Prze�kn�� �lin� i pochyli� si�. To jeden z handlarzy. Przez chwil� nie potrafi� okre�li� kt�ry. Szarpn�� za ubranie, rozpozna� p�e� - m�czyzna - potem przyjrza� si� uwa�nie pomarszczonej, wysuszonej twarzy. To nie by� ten starszy, Minx, ten od handlu solnym solkiem. Raczej kt�ry� z dw�ch m�odszych m�czyzn. John poczu�, jak dreszcz przebiega mu po plecach. Stara� si� nie porusza�. Gdzie� ju� widzia� tak umieraj�cych ludzi, ale gdzie? Aby uzyska� odpowied�, musia� pozby� si� kilku wewn�trznych tarcz ochronnych, si�gn�� do zasob�w pami�ci. Oci�ga� si�, czu� zagro�enie, ogromny nacisk, jaki wywiera�a na� kolonia. Potem znalaz�: g�rnik z Cadmium na jednym z przewo�nik�w, gdzie John pracowa�. G�rnik w�lizn�� si� do �adowni. Chcia� zapewni� sobie bezp�atny przelot. Nie zdawa� sobie sprawy, �e aby opu�ci� kopalnie, nale�a�o przyj�� seri� zastrzyk�w, kt�re chroni� cia�o g�rnika przed wyniszczaj�cymi skutkami pracy pod ziemi�. �mierciono�ne procesy zaczyna�y dzia�a� dopiero po wyj�ciu na powierzchni�. Kapitan transportowca pochyli� si� ku Johnowi i wyrazi� opini� ca�ej za�ogi. - O Bo�e - powiedzia� wtedy - mam nadziej�, �e ja nie sko�cz� w ten spos�b. John jeszcze raz dotkn�� cia�a, doszed�szy do wniosku, �e nawet je�li si� czym� zarazi�, to i tak nic ju� na to nie mo�e poradzi�. To zdumiewaj�ce, �e �mier� przysz�a dopiero teraz, tutaj, w tym odleg�ym miejscu i zaskoczy�a go z broni� w r�ku. Wyj�� laser z d�oni trupa, przebieg� wzrokiem po wska�nikach. Dzia�a�. Schowa� laser do kieszeni. Lepiej u�y� tej broni ni� w�asnej. W razie czego zatrze za sob� �lady. Znaczona odciskami st�p �cie�ka prowadzi�a w g��b holu. Otrzepa� d�onie i ruszy� dalej. Wszystkie drzwi by�y pozamykane, a klamki l�ni�y jakby nie dotykano ich od czasu ewakuacji. Po �ladach doszed� do nast�pnego rogu, a tam znalaz� kolejnego trupa. Tym razem by�a to kobieta. Le�a�a rozci�gni�ta na pod�odze, zakrwawione ubranie mia�a w strz�pach, a oczy szeroko otwarte z przera�enia. Jednak cia�o nie by�o zmumifikowane. Wok� unosi� si� nadal wyczuwalny fetor �mierci i strachu. Na pierwszy rzut oka zdawa�o si�, �e zosta�a zgwa�cona, a potem zakatowana na �mier�. Lecz kiedy podszed� bli�ej, okaza�o si�, �e na jej ciele nie ma ani jednego dra�ni�cia. Johnowi zasch�o w gardle, trz�s�y mu si� r�ce. Nigdy przedtem z niczym podobnym si� nie spotka�. W jaki spos�b ludzie umieraj� na tej martwej planecie? Nie by�o tu nic, co mog�oby ich u�mierci� w taki spos�b i tak szybko. Pozna� �mier� na Dobrodziejce i wiedzia�, �e dzia�a inaczej. Wyci�gn�� laser z kieszeni i ruszy� dalej. Na �cie�ce nie widzia� ju� �lad�w st�p. Tylko jednolity pas kurzu na niegdy� czystej pod�odze. Mia� poczucie, �e za chwil� zza kt�rych� drzwi wyskoczy na p� oszala�y handlarz, cho� wiedzia�, �e to niemo�liwe. Te morderstwa by�y zbyt niezwyk�e, za bardzo si� od siebie r�ni�y, �eby by� dzie�em szale�ca. Zosta�y zaplanowane. A cichy, przestraszony g�os w �rodku m�wi� mu, �e zosta�y zaplanowane dla niego. XIII John dotar� do g��wnej dyspozytorni i ku swemu zaskoczeniu przekona� si�, �e jest tu cicho i pusto. Na blisko dwustuletniej tablicy rozdzielczej sieci zasilania b�yska�y i migota�y lampki. Sprawdzi� wzory, cz�ciowo zgaduj�c, cz�ciowo wykorzystuj�c w�asne do�wiadczenia z nietypowymi sieciami, a cz�ciowo odczytuj�c na p� zatarty wykres pod sufitem, �eby si� dowiedzie�, co oznacza. Instynkt podpowiada� mu, �e w tym pomieszczeniu nale�y ch�on�� wiedz� - i w�a�nie to robi�, najpr�dzej jak m�g�. Gdzie� w budynku trzasn�y drzwi. Zje�y� si� ca�y. Obr�ci� si� na pi�cie. Nikogo nie wida�. Nic nie s�ycha�. Nic, pr�cz lekkiego powiewu, kt�ry wywo�a� nag�ym ruchem. Przesuwa� si� powoli, z rozwag�, cho� odczuwa� co� wr�cz przeciwnego. Sprawdzi� korytarz po obu stronach drzwi; by� pusty. Potem wyszed� z dyspozytorni. Tu ju� nic nie pozosta�o mu do zrobienia. Poszed� w kierunku tamtych zatrzaskiwanych drzwi. Kto� jeszcze pozosta� przy �yciu, wi�c John musi go znale��. Nie bardzo wiedzia�, co zrobi, kiedy to si� stanie. Serce wali�o mu w piersiach. Nigdy przedtem nie ba� si� �mierci. Dot�d traktowa� j� nie jak zagro�enie, raczej jak partnera w grze, a mo�e wypadek. Dla niego morderstwo nie by�o zadawaniem �mierci, tylko nieudanym eksperymentem. Nikt, kogo John kocha�, nie umar�. Oni po prostu znikali. Nast�pny trup le�a� w kawa�kach rozrzuconych po ca�ym korytarzu. John nie musia� mu si� przygl�da�. Jeden rzut oka pozwoli� mu ustali� przyczyn� �mierci. Cz�ci cia�a by�y porozk�adane lub pozawieszane w pozycjach z rytualnych mord�w fety�skich. Wiele razy widywa� je w czasie swego wygnania. Czwarty trup wisia� ukrzy�owany na �cianie, g�ow� w d�, a krew wci�� jeszcze skapywa�a na nieskaziteln� pod�og�. Mo�e jednak si� myli�. Mo�e to zdeterminowany szaleniec, oszo�omiony jakim� narkotykiem, do kt�rego nie nawyk�. Jeden cz�owiek, Minx, pod wp�ywem bodea�skiej rze�by wietrznej. Nie zni�s�by my�li, �e kto� uczyni� to wszystko z pe�n� �wiadomo�ci�. John obszed� ju� ca�y budynek. Z miejsca, gdzie sta�, widzia� drzwi wej�ciowe, nadal otwarte. Minx musia� by� na zewn�trz, czeka� na niego. John st�a� ca�y, �cisn�� w d�oni laser i og�osi� alarm dla organizmu. W tym miejscu kurz zas�a� ca�� pod�og�, a nawet cz�ciowo �ciany. Dziwne, skoro nie ma ju� nikogo, kto m�g�by pozostawi� �lad. Czy Minx wni�s� na sobie ten kurz? John skrada� si� najciszej, jak m�g�, stara� si� niczego nie dotkn��. Wszystko tu wygl�da�o niesamowicie, jak gdyby Minx tak w�a�nie to sobie zaplanowa�. John odnosi� wra�enie, �e tamten czeka, �e go obserwuje, jakby on, John, by� cz�ci� jego planu. Jeszcze bardziej niesamowite by�o to, �e Minx zdo�a� zabi� tylu ludzi - tak r�norodnymi sposobami i w tak kr�tkim czasie. To nie mia�o sensu. John dotar� do drzwi i wyszed� sztywno, czuj�c dr�enie u podstawy kr�gos�upa. Minx rzeczywi�cie by� na zewn�trz, rzeczywi�cie czeka� - ale nie tak, jak to sobie John wyobra�a�. Minx nie �y�. Z kikut�w, kt�re by�y niegdy� jego d�o�mi, nadal s�czy�a si� krew. W rozdartej klatce piersiowej brakowa�o serca i p�uc. G�owa zwisa�a do ty�u z na wp� poder�ni�tym gard�em, jakby ten, kto to zrobi�, nie m�g� si� zdecydowa�: przeci�� czy nie. Nie by�o go tutaj, kiedy John wchodzi� do budynku. Minx nie m�g� umrze� w tym miejscu - trzeba du�o czasu, �eby w ten spos�b po�wiartowa� cz�owieka. John wiedzia� o tym doskonale. Sam robi� to sze�� razy - a jego ofiary poddawa�y si� dobrowolnie. Minx nie wygl�da�, jakby podda� si� dobrowolnie. Wszystko wok� zbryzgane by�o krwi�. Minx musia� umrze�, kiedy John chodzi� po budynku. �eby zabi� doros�ego wzrostu Minxa, potrzeba du�o si�y albo du�o czasu. Dreszcz przebieg� mu po plecach, zadr�a�y d�onie. Ja przecie� nie chcia�em go zabi�! - p�aka� ma�y ch�opczyk w �rodku. - Chcieli�my tylko urosn��, tak jak Tancerze. Ja przecie� nie chcia�em... John zdusi� w sobie ten g�os. Teraz musi pomy�le�. Ca�a pi�tka nie �y�a. Co�... - John? Podni�s� wzrok. Przed nim sta�a Beth. �ciska�a w d�oni rytualny n� Tancerzy, unurzany we krwi. Stru�ki krwi rozbryzn�y si� na jej twarzy i r�kach. Ostatni raz widzia� j�, gdy mia�a pi�tna�cie lat. Tego dnia, kiedy ich nakryli. Pr�bowali si� wzajem pocieszy�, on by� w niej, a ona oplot�a go nogami jak w u�cisku. To by�o pierwsze i ostatnie zbli�enie w �yciu Johna. Beth nie znosi�a zabijania, nigdy nie chcia�a bra� w tym udzia�u. Zawsze milcza�a, kiedy Harper kaza� grupie o tym m�wi�. Trzy lata ses