5451
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5451 |
Rozszerzenie: |
5451 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5451 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5451 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5451 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
PAWE� J. RODAN
Jenny i Dawca �mierci
1. Przegl�da�a akta Adriana Batesa. W kompleksowej
rzeczywisto�ci INTER VIRTUAL NET, ukaza� si� labirynt
z�o�ony z miliard�w gigabajt�w informacji, serwer�w i
po��cze�. Potem pojawi� si� tr�jwymiarowy hologram Batesa,
a obok w tr�jk�tnej karuzeli danych szczeg�owe informacje.
Szuka�a "haczyka", wstydliwej prywatnej sprawy,
niedost�pnej dla spo�ecze�stwa. Wesz�a do u-katalogu. Po
trzech nanosekundach czasu realnego odnalaz�a to, czego
szuka�a. Kochank�. Z danych wynika�o, �e fina�em romansu
by�o niechciane dziecko. Niechciane przede wszystkim dla
niego. Odwr�ci�a si� i wesz�a do osobo-u-katalogu Mary
Dowson - owej kochanki. Gdy Adrian dowiedzia� si� o
dziecku, kaza� dziewczynie znikn�� ze swego �ycia. Na
odchodne da� spor� kwot� kredyt�w.
- Skopiuj i przyklej zapis transferu g�osu Mary Dowson
do cyfrowego odtworzenia mojej osoby.
System wykona� rozkaz w ci�gu nanosekundy. Przenios�a
sw�j wizerunek do innej lokacji i zalogowa�a si� w segmencie
po��cze�. Wybra�a numer wideokom�rki Adriana Batesa,
zamazuj�c obraz.
- Halo...
- Cze��...
- Kto m�wi?
- Nie poznajesz mnie? Mam k�opoty...
- Na rany Chrystusa! To ty Mary...?
- Tak. Pos�uchaj. Zosta�am oszukana... skradziono mi
kart� dost�pu do moich pieni�dzy. Ja... ja... moje... nasze
dziecko... nie mamy si� gdzie podzia�... g�odujemy, musisz mi
pom�c.
Waha� si�. Ci�ko oddycha� i przeciera� chusteczk�
spocon� twarz. Cholera, je�eli to si� nie uda, trzeba b�dzie
spr�bowa� innej przyn�ty.
- Pomog�... tylko zamknij si�! Nikt nie mo�e wiedzie� o
naszym zwi�zku!
Odetchn�a z ulg�.
- Spotkajmy si� przy pomniku Zwyci�stwa za p�
godziny, o 23.30. O tej porze nie ma tu nikogo. Ty te� przyjd�
sam, �eby nie by�o rozg�osu. Wiem, �e masz zaufanych
ludzi... ale rozumiesz... obydwoje nie chcemy "przecieku".
- B�d�.
Uda�o si�. Rybka po�kn�a haczyk. Nied�ugo si� nim
ud�awi.
Przerwa�a po��czenie z matryc�. Zamkn�a wszystkie
karuzele danych i wylogowa�a z INTER VIRTUAL NETU.
*** Otworzy�a i przetar�a oczy. Znajdowa�a si� na dachu
wie�owca mieszkalnego w dzielnicy Q102. Przed ni�
rozpo�ciera� si� widok na ca�e miasto. Odpi�a wtyczk� z
potylicy. Lekki stan zamroczenia wwierca� si� w jej zmys�y;
s�ysza�a jednostajne bzyczenia, widzia�a podw�jnie,
towarzyszy� temu zapach zgni�ych jab�ek. To wina �rodka
dezynfekuj�cego wtyczk�. Tylko dotyk bezb��dnie informowa�
o zimnym, chropowatym dachu, na kt�rym siedzia�a.
Pomy�la�a, �e wizyta w cyberprzestrzeni na pewno nie
przypomina kuracji w leczniczym sanatorium, ju� raczej
spacer po kolorowym szpitalu dla ob��kanych. Wsta�a i
zapi�a walizeczk� komputera loguj�cego. Wyj�a z plecaka
snajperski pistolet z cyfrowym wy�wietlaczem.
Podesz�a na skraj dachu.
W dole widoczny by� plac, a w jego centrum tkwi� pomnik
Zwyci�stwa.
*** By� na miejscu punktualnie, �a�uj�c, �e jest bez
obstawy. Mary m�wi�a dziwnie, cho� g�os brzmia� tak samo.
Sytuacja tak czy owak wzbudzaj�ca najwy�szy niepok�j.
Rozg�os o romansie z przydro�n� kurtyzan� zniszczy�by jego
misternie konstruowan� karier� prezesa zarz�du POLTEX
COMPANY. Na szcz�cie wko�o nie by�o �ywej duszy.
*** Ustawi�a maksymalne zbli�enie. W
ciek�okrystalicznym wy�wietlaczu pojawi�a si� g�owa grubego,
wielkiego i wystraszonego Adriana. Dobrze, �e ma tak
paskudny ryj (biedna Mary), nie �al amunicji. Celownik znalaz�
swoje miejsce mi�dzy wytrzeszczonymi oczami Batesa.
Nacisn�a spust.
Kula ruszy�a z pr�dko�ci� d�wi�ku, przebi�a czaszk�
m�czyzny, zatrzymuj�c si� w m�zgu. Nie by� to zwyk�y
pocisk. �eby uniemo�liwi� wykrycie broni, z kt�rej oddano
strza� - kula wybucha�a po sze�ciu sekundach.
Zatem po jednej dziesi�tej minuty g�owa prezesa zarz�du
POXLET COMPANY eksplodowa�a z hukiem, niczym
soczysty melon po upadku z du�ej wysoko�ci. Kobieta
schowa�a pistolet, wsiad�a do aerolotu, po��czy�a si� z Marco i
wystartowa�a.
2. - To ty moja s�odka Jenny? - rzuci� do kom�rki, bez
czekania na prezentacj�.
- Tak. Za�atwi�am Batesa. A co z twoim celem?
- Czekam teraz w samochodzie. Ob�o�y�em C-12 ka�dy
centymetr windy, kt�r� b�dzie zje�d�a�. Skurwiel siedzi w
biurze, a z nim jego ochroniarze. Podejrzewam, �e s� w pe�ni
biobotami. Mog� wykry� �adunek i b�d� problemy.
- Potrzebujesz pomocnej d�oni?
- Nie! Dam sobie rad�, przecie� mnie znasz...
- Powodzenia w takim razie.
- Cze��.
Marco w��czy� urz�dzenie zak��caj�ce systemy
bioautomatyczne i skierowa� sygna� w kierunku budynku.
Winda by�a oszklona.
Przez noktowizor zobaczy� wsiadaj�cych czterech
m�czyzn.
D�wig ruszy�. Zak��cacz dzia�a� bez zarzutu. Nie wyczuli
bomby. Marco si�gn�� po zdalny zapalnik. W momencie, gdy
mia� nacisn�� przycisk, co� zabola�o go z ty�u g�owy. W
uszach wibrowa� przera�liwy pisk, roznosz�c dr�enie
d�wi�k�w po ca�ym ciele. Wzrok zm�tnia�. Przed oczami
pojawi�y si� obrazy... dziwne, nienaturalne odcienie
wspomnie�, a tak�e przysz�o�ci.
Pami�ta� i czu� przysz�o��. Wiedzia�, co si� stanie za
moment: widzia�, jak wybucha winda, a z ty�u podje�d�aj� trzy
czarne mercedesy. Widzia� te� swoj� �mier�.
Nie mia� czasu. Od�o�y� zapalnik, wsiad� do samochodu i
wcisn�� gaz...
By�o za p�no. Drog� zagrodzi�y mu trzy samochody.
Marki mercedes, koloru czarnego.
3. Jenny zna�a Marco zbyt dobrze, dlatego postanowi�a mu
pom�c. Je�eli stwierdzi�, �e b�dzie mia� problem, oznacza�o
to, �e jej potrzebuje. Sama zreszt� przeczuwa�a, �e co� jest nie
tak.
Mia�a racj�.
Gdy dolecia�a, samoch�d Marco sta� w p�omieniach.
Obok le�a�o cia�o.
Winda by�a nienaruszona.
CZʌ� PIERWSZA - SAMARYTANIE
I Mimo znieczulenia na �mier�, trudno mi przysz�o
otrz�sn�� si� po �mierci Marco. By� moim jedynym
przyjacielem (je�eli w tym �wiecie jeszcze istnieje taka wi�.
Po prostu zwi�za�am si� z nim emocjonalnie). Zlecenie zabicia
prezesa i wiceprezesa korporacji produkuj�cej zabawki i gry,
niekoniecznie dla dzieci - okaza�o si� pierwszym i zarazem
ostatnim zleceniem, kt�rego nie zdo�a� wykona�. Dot�d
zawsze wszystko mu wychodzi�o, przynajmniej mia�o si� takie
wra�enie. By� ma�om�wny, mia� swoje sekrety, ale przede
wszystkim by� �wietnym, zimnym profesjonalist�, przy kt�rym
przesta�am by� bab�, a sta�am si� prawdziwym zab�jc�.
Cel mia�am jasno sprecyzowany: musz� dowiedzie� si�,
kto zamordowa� mojego wsp�lnika.
O wp� do �smej mia�am spotkanie z informatorem
specjalizuj�cym si� w samochodach.
W niezbyt odleg�ej przesz�o�ci by�am crackerk�, jednak
gdy po w�amaniu do rz�dowej fabryki sprz�tu w celu
pomno�enia wyposa�enia i funduszy, zacz�o �ciga� mnie
FBI, Interpol i wojsko - musia�am zmieni� to�samo��, twarz i
profesj�. Od tamtej pory sta�am si� najemniczk� o
pseudonimie Jenny. P�niej pozna�am Marco, przy robocie
dla jednej z korporacji. Paskudne zadanie - zabicie
o�mioletniego dziecka.
�wiat nauczy� mnie jednak, jak pozby� si� skrupu��w. By
w nim prze�y�, nale�a�o sta� si� bezdusznym, pod�ym,
lodowatym sukinsynem (nawet je�eli by�o si� kobiet�), niczym
nie r�ni�cym si� od bioautomat�w.
Wesz�am do pubu o dziewi�tnastej dwadzie�cia.
W barze dziewczyny (niekt�re p�bioautomatyczne)
rozbiera�y si� ta�cz�c w klatkach wisz�cych przy suficie. Co
odwa�niejsi (i g�upsi) m�czy�ni pr�bowali si� dosta� do
gor�cych, nagich dziwek, wibruj�cych w narkotycznym
transie. Niekt�rym si� udawa�o. Wtedy klatka chybota�a si� to
w jedn�, to w drug� stron�, a wszechobecn� muzyk�
przerywa�y j�ki dochodz�ce z wy�szej partii lokalu.
Niekt�rych facet�w ochroniarze zestrzeliwali gumowymi
pociskami, gdy ci byli jeszcze na drabinach.
M�j informator siedzia� w rogu. Zacz�am przepycha� si�
w jego stron�. Jeden z u�linionych dryblas�w - taki pseudo-
macho, kt�ry ma wzw�d nawet na widok staruszki - wsta� i
zablokowa� mi przej�cie. Mia� zapchlone, d�ugie, t�uste w�osy i
zarost.
- Hej, male�ka! Zabawisz si�?
- Raczej nie... - nienawidz�, jak tak si� do mnie m�wi.
Chwyci�am go za bujne ow�osienie, podstawiaj�c nog�.
Wyl�dowa� na przeciwleg�ym stoliku, t�uk�c szklanki z piwem.
Z informatorem rozumieli�my si� bez s��w. Nie musia�am
pyta�.
- Mercedesy wynaj�� gang "Prze�uwaczy" - Sama Ironsa.
Dziwne, �e maj� pieni�dze na wynajem tak kosztownych aut.
Kto� musia� im s�ono zap�aci�. Chyba �e je ukradli...
- Wiesz gdzie jest ich "miejsc�wka"?
- Jasne - u�miechn�� si� - z�omowisko Riden Throath.
Po�o�y�am kopert� na stole.
- Dzi�ki.
- Nie napijesz si�?
- Nie Cry, nie dzisiaj. Mam jeszcze par� spraw.
Po wyj�ciu z knajpy po��czy�am si� z IVN w moim
aerolocie. Dowiedzia�am si�, jaki styl (je�eli to mo�na nazwa�
stylem) prezentuje gang "Prze�uwaczy". Pojecha�am do
jednego ze sklep�w (je�eli to mo�na nazwa� sklepem).
Kupi�am sk�rzane spodnie, kurtk�, �a�cuchy i szcz�k� z
metalowymi z�bami. Ufarbowa�am na miejscu w�osy na
niebiesko (�wiadczyli r�wnie� tak� us�ug�), po czym uda�am
si� w stron� z�omowiska. Wyl�dowa�am kilometr wcze�niej i
reszt� drogi przeby�am pieszo. Na miejscu by�am dwudziesta
pierwsza trzydzie�ci.
Na z�omowisku wala�y si� tony niepotrzebnych starych
samochod�w, aerolot�w, helikopter�w �yrop�atowych,
�azik�w na s�oneczn� energi�. Sta�y si� bezu�yteczne, odk�d
s�o�ce na zawsze zakry�y toksyczne opary, kt�re ludzko��
tworzy�a na ka�dym kroku. Ci�gle pada� deszcz, czasem
normalny, momentami kwa�ny, w zale�no�ci od
przeprowadzanych przez laboratoria eksperyment�w
nuklearnych. Le�a�y tu tak�e stare komputery domowe, w
dobie IVN nadaj�ce si� jedynie na z�om.
W centralnym punkcie z�omowiska pali�o si� ognisko i
krz�ta�o kilka os�b. W pobli�u sta�y cztery trzyko�owe
motory; s�dz�c po wygl�dzie posiada�y wbudowany nap�d
rakietowy. Kiedy� mia�am okazj� si� takim przejecha�. Istny
czad! Niedaleko znajdowa�a si� budka skonstruowana z
odpad�w i r�nych urz�dze�. Podesz�am jak gdyby nigdy nic.
- Hej, ch�opaki!
Spojrzeli w moim kierunku.
- Interesowa�am si� waszym gangiem od d�u�szego
czasu... Dzi� odwa�y�am si� tu was odwiedzi�... Jestem fank�
zajebistych "Prze�uwaczy" - mlasn�am gum� do �ucia -
Chcia�abym do was do��czy�... Szukam Sama Ironsa...
Spojrzeli po sobie bez s�owa. Szok, og�upienie, namys�
czy wrodzony kretynizm? Wiele razy dekoncentrowa�am
m�czyzn, jednak nigdy w taki komiczny spos�b. Ledwo
powstrzymywa�am �miech.
Jeden z dryblas�w po namy�le wskaza� na budk�.
- Szef jest tam, ale m�wi�, �eby nie przeszkadza�.
Chocia�... mo�e mu si� spodobasz...
W �rodku "szef" zabawia� si� z dziewczyn�. Nie znam si�
na gustach m�czyzn, na urodzie kobiecej owszem. Ta
skojarzy�a mi si� z ma�p� (widzia�am je kiedy� na hologramie).
Odchrz�kn�am. Sam Irons przeszy� mnie wzrokiem od st�p
do g��w. Poca�owa� dziewczyn� w czo�o, po czym rzek�
�agodnie, �eby wypierdala�a.
Pok�j przesi�kni�ty by� st�chlizn�, potem i moczem.
Zaduch nie do zniesienia. Na �cianach wisia�y pistolety,
karabiny, granaty, �adunki wybuchowe. Unikalne stare
egzemplarze. By�o nawet Magnum 45, druga wersja, lata
dziewi��dziesi�te ubieg�ego stulecia. A� serce �ciska.
- O co chodzi? - zapyta�, przygl�daj�c mi si� uwa�nie.
U�miechn�am si� prowokuj�co.
- M�g�by� zamkn�� drzwi, tak aby nikt nas nie s�ysza�?
Odwzajemni� u�miech tak oble�nie, �e zachcia�o mi si�
rzyga�. "Ostry, brutalny seks, co, ma�a?" - my�la� zapewne.
Nienawidz�, jak kto� m�wi na mnie "ma�a", jak my�li te�.
- Nikt nas nie s�yszy, ma�a...
- To dobrze. Chcia�abym wst�pi� do waszego gangu...
- Ooo... a ja my�la�em, �e masz ochot� na co innego... -
zacz�� i�� w moim kierunku - zreszt� wst�pienie do gangu jest
r�wnoznaczne z oddaniem mi si� w ca�o�ci. Je�eli wiesz, co
mam na my�li...
- Z facetami na zewn�trz te� si� pieprzy�e�?
Na jego twarzy odmalowa�o si� zdenerwowanie.
- Nie pozwalaj sobie za du�o, ma�a...
Wyj�am szybkostrzelny pistolet. Pi��dziesi�t naboi w
magazynku, oko�o trzydziestu pi�ciu na sekund�.
Wyplu�am gum� na jego pier�.
- Jeste� g�wnem, Sam, wiesz o tym doskonale, podobnie
jak ten tw�j ca�y cyrk, kt�ry nazywasz gangiem. Przejd� do
rzeczy, by nie trzyma� ci� w napi�ciu: kto zleci� ci zabicie
Marco przed korporacj� POLTEX COMPANY?
- Ooo... ostro zagrywasz, ma�a...
My�la�, �e nie zauwa��, jak si�ga do ty�u po bro� na
plecach.
Myli� si�.
Przestrzeli�am mu r�k�. UZI upad�o na ziemi� z
metalicznym szcz�kiem.
- By�abym wdzi�czna, gdyby� tak mnie nie nazywa�...
- Ty kurwo!!!
- Tak te� nie.
Przestrzeli�am mu drug� r�k�.
- Widz�, �e jeste� facet z jajami... zr�bmy inaczej.
Zdj�am ze �ciany Magnum 45. Wyj�am wszystkie naboje,
opr�cz jednego, ca�y czas mierz�c we� ze swojej broni.
- Zagramy w star�, dobr� "rosyjsk� ruletk�". B�dziesz
mia� 50% szans. - Od�o�y�am sw�j pistolet.
- Nie wierz�... - za�mia� si� jak �winia - je�eli strzelisz
sobie w �eb, powiem ci. S�owo honoru.
Zakr�ci�am b�benkiem i przystawi�am sobie rewolwer do
g�owy. Nacisn�am spust.
Klik.
Komora pusta.
- Wow. To si� nazywa kobieca drapie�no�� - zatoczy� si�
do ty�u i zacisn�� z�by z b�lu. Usiad� na krze�le. Chyba
dopiero teraz do niego dotar�o, �e jest ranny - Facet nazywa
si� Randy. Kaza� mi podjecha� trzema czarnymi mercedesami.
Poda� dok�adn� godzin�, co do sekundy. To wszystko.
Wi�cej nie wiem.
Poda�am mu Magnum 45 i u�miechn�am si� ciep�o.
M�czy�ni s� dziwni.
W ka�dej chwili m�g� mnie zabi�. M�g� roztrzaska� mi
�eb, strzela� bez opami�tania, napawa� si� widokiem mojej
krwi, patrz�c, jak umieram (podobno "Prze�uwacze" tak
robi�). On jednak teraz wy�ama� si�.
Przewa�y�y honor i duma. Dwa s�abe punkty m�czyzn.
Wymy�li� im jak�� �amig��wk�, zagadk�, zagmatwany
problem - nie poddadz� si�. B�d� walczy� do upad�ego.
Dlatego w�a�nie Sam Irons przystawi� sobie Magnum do
g�owy i nacisn�� cyngiel. Biedaczek nie wiedzia�, �e natura
kobiet opiera si� na oszustwie. Dzi�ki synchronizacji
implant�w wzrokowych i czuciowych, kr�c�c b�bnem
czterdziestki-pi�tki ustawi�am pierwsz� komor� pust�.
W drugiej by� nab�j.
�eb Sama Ironsa rozlecia� si� na cz�ci ochlapuj�c pi�kn�
kolekcj� broni. Te archaiczne, ostre, b�yszcz�ce, poz�acane
miecze, ach...
Wysz�am na zewn�trz.
- Wasz szef to wielki przegrany. W�a�nie si� zabi�.
Mogli mnie zatrzyma� i wybada�, co si� sta�o. Zamiast
tego ci idioci wbiegli do �mierdz�cego �rodka zobaczy�, czy
m�wi� prawd�.
Spokojnie odesz�am w��czaj�c przeka�nik zapalnika
bomby, kt�r� zostawi�am im w prezencie w pokoju szefa.
*** Przy aerolocie sta� samoch�d. Wysiad� z niego Max -
m�j stary, dobry znajomy. Policjant.
- Cze�� Jenny. Du�o si� zmieni�o. - Zgasi� papierosa,
rzucaj�c go na ziemi� i przydeptuj�c butem. - Je�eli chcesz,
bym nadal ci� kry�...
- Wiem, wiem Max. Zd��y�am przela� kas� na twoje
konto. Po ostatnich wypadkach domy�li�am si�, co nale�y
zrobi�...
- Cieszy mnie twoja b�yskotliwo�� - podrapa� si� po
brodzie - uwa�aj jednak... miej oczy szeroko otwarte. Kto�
ci� szuka.
Wsiad� do samochodu.
- Dzi�ki za rad�.
*** Wr�ci�am do wynaj�tego mieszkania w robotniczej
strefie. Prysznic zmy� ze mnie br�d wydarze�. Po�o�y�am si�
do ��ka i zasn�am.
Powiadaj�, �e ludzie sp�dzaj�cy po�ow� swojego �ycia w
cyberprzestrzeni nie miewaj� sn�w. Poniek�d to prawda.
Zreszt� bardzo rzadko udawa�o mi si� zasn��. Tej nocy
jednak mog�am bez problemu w�drowa� po krainach
Morfeusza... A konkretnie po wzg�rzu. Spacerowa�am sama
w�r�d zieleni ��k i drzew. Wia� leciutki wiaterek. Niebo by�o
przejrzyste. �wieci�o s�o�ce!
Sen odzwierciedla� moje marzenia. Chcia�am �y� w �wiecie
jak niegdy�. Bez wszczep�w, wszechw�adnych korporacji,
ludzi skorumpowanych, pozbawionych sumienia,
bioautomat�w, u-karuzeli i IVN. To mroczna rzeczywisto��
spowodowa�a, �e sta�am si� maszyn� do zabijania... Zabicie
cz�owieka by�o na porz�dku dziennym; nikt nie traktowa� ludzi
jak braci, egoizm by� warunkiem przetrwania.
Albo my�lisz o sobie, albo giniesz. Prosty wyb�r. Nie
mo�esz my�le� o innych, bo ani si� obejrzysz, a b�dziesz
martwy, kto� strzeli ci w plecy, po prostu - w imi� zasad...
Zabij� ci�, bo nie pasowa�e� do systemu. Twoje r�ce, nogi,
m�zg, oczy - albo zostan� rzucone na wysypisko, albo u�yte
do transplantacji. Albo staniesz si� nic niewartym g�wnem,
albo mo�esz by� u�yteczny. Obydwa wyj�cia cuchn� na
kilometr.
Chcia�am �y� w zwyk�ym domu w�r�d przyrody, z dala
od popieprzonej cywilizacji. Zdawa�am sobie spraw�, �e w
g��bi duszy jestem s�aba, cho� na zewn�trz tego nie okazuj�.
Marzenia by�y moj� pi�t� Achillesa. Ale to chyba normalne,
ka�dy chcia�by wynie�� si� st�d w choler�. Z tego �wiata,
gdzie liczy� si� post�p, krok do przodu, a raczej do ty�u. Krok
do samolikwidacji i destrukcji pi�kna.
Mo�e ka�dy mia� w wyobra�ni Arkadi�.
W tym momencie we �nie zobaczy�am psa! Bieg� w moim
kierunku i merda� ogonem. Pies! Najprawdziwszy, z krwi i
ko�ci!
Zwierz�ta wygin�y po wej�ciu ustawy o higienie i
nadrz�dno�ci homo-sapiens. Psy, koty, �winki morskie,
kr�liki, wiewi�rki - wszystko - nadawa�o si� tylko na pokarm.
Zwierz�ta by�y niedoskona�e, cz�owiek by� prawie bogiem,
istot� ponad wszystkim, dlatego istoty ni�szego rz�du sta�y si�
bezu�yteczne. C� z tego, �e ubarwia�y �wiat. Ludzie
przyzwyczaili si� �y� w czerni i bieli.
Nachyli�am si�, by pog�aska� najlepszego przyjaciela
cz�owieka.
Ten wyszczerzy� k�y... Warkn��.
I rzuci� si� na mnie. Nie mog�am nic zrobi�. Ostre z�by
wczepi�y si� w m�j kark. Czu�am b�l! B�l od uk�ucia...
*** M�czyzna wyjmowa� strzykawk� z mojej szyi.
Ockn�am si�. W pokoju by�o ich jeszcze trzech. Skoczy�am
na r�wne nogi si�gaj�c po bro� i osun�am si� na ziemi�.
Zobaczy�am ciemno��.
Narkotyk zacz�� dzia�a�.
II Obudzi�am si� na kanapie. G�owa mi p�ka�a. Usiad�am.
M�czyzna mia� trzydniowy zarost, lekko przymru�one oczy.
Pali� papierosa.
- Zapalisz? - zapyta�.
- Nie, dzi�ki. Niedawno rzuci�am.
Ledwie, jak przez mg��, pami�ta�am, co si� wydarzy�o.
Szyja pulsowa�a b�lem. M�czyzna wsta�. Zgasi� papierosa na
ziemi i podszed� bli�ej.
- Nazywam si� Randy - powiedzia�.
- Ten z MARKOVISION?
- Tak.
- A to �wietnie si� sk�ada - przypomnia�am sobie -
w�a�nie chcia�am ci� odnale��, �eby pom�ci� Marco. Ale ty,
jak wida�, odnalaz�e� mnie pierwszy. Nie musz� si� m�czy� -
powiedzia�am ironicznie.
- Jenny, Jenny, Jenny... - przewr�ci� znacz�co oczami -
czy twoje my�lenie ogranicza si� tylko do zabijania i
przemocy?
- Czy to pytanie retoryczne? - podrapa�am si� po g�owie,
udaj�c naiwn� dziewczynk�.
- Zab�jstwo rodzi �al, �al nienawi��, nienawi�� zemst�,
zemsta zab�jstwo. B��dne ko�o.
- Pieprzony intelektualista...
- Ile� w tobie agresji, dziewczyno. Nie ja kaza�em zabi�
twojego przyjaciela. Od dawna obserwowa�em was. Musz�
pogratulowa� tak zgranego duetu. Istna esencja z�a.
- Pr�bujesz mnie uwie��? - zapyta�am z u�miechem.
- Nie, Jenny - zaprzeczy�, ale poprawi� krawat. - Pr�buj�
powiedzie� ci, jak specyficzn� jeste� osob�. Ty i Marco nie
jeste�cie zwyk�ymi, szarymi... cieniami, jak reszta ludzi.
- Wi�c nale�y si� pozbywa� takich indywidualno�ci?
- Nie zrozumia�a� mnie. Informator, kt�ry wskaza� na
mnie, k�ama�. Moja korporacja ani ja nie zabili�my Marco.
Wiem, kto to zrobi�...
Przyjrza�am mu si� uwa�nie. Twarz powa�na, rysy
drapie�ne, w nosie z�oty pier�cie�. Gdzie� ju� widzia�am tego
m�czyzn�. Nie wiem dlaczego, ale wierzy�am mu. Mo�e
sprawia� to jego melodyjny g�os... Kr�ci�o mi si� w g�owie.
- Zabi� go cz�owiek, kt�ry przysparza naszej firmie
mn�stwa problem�w...
Zapali� drugiego papierosa i usiad� przy mnie.
- Proponuj� ci uk�ad: ty przyprowadzisz do mnie
Condrada, tak ma na imi� �w osobnik, a w nagrod�, gdy
ludzie z labolatorium z nim sko�cz�, zrobisz z nim, co
zapragniesz.
- Ha, ha... c� za nagroda! O dzi�ki m�j wielki
dobroczy�co...
- Opr�cz tego dostaniesz oczywi�cie pieni�dze... suma
nie gra roli.
- Masz do dyspozycji korporacj� i wysy�asz mnie? Gdzie
tkwi "haczyk"?
- Problem jest bardziej z�o�ony, ni� my�lisz. Moi ludzie,
gdy tylko spr�buj� si� z nim skontaktowa�, porwa� czy zabi�,
prawdopodobnie zgin�. Nie dzia�a sam i przez nasze
niedopatrzenie, ma teraz nad nami spor� przewag�. A ty
dysponujesz darem, o kt�rym jeszcze nie wiesz, z tob� b�dzie
chcia� porozmawia�.
Wyrzuci� niedopa�ek i spojrza� mi w oczy. Wytrzyma�am
jego spojrzenie.
- Pami�taj jednak: b�dzie ci� zwodzi� na r�ne sposoby,
nie mo�esz mu zaufa�.
- A tobie mog�? - wskaza�am siniak na szyi. - Masz
specyficzne sposoby zaskarbiania zaufania.
U�miechn�� si�.
- Nie by�o innego wyj�cia. Kierowa�a� si� emocjami, a nie
rozumem. Gdybym przyszed� pertraktowa�, od razu
strzeli�aby� mi w �eb. Dlatego nale�a�o u�y� si�y.
- Wiesz dlaczego ten... Condrad zabi� Marco?
- Chodzi o nasz projekt. Biochipy w ludzkich m�zgach.
�wiadomo�� i pod�wiadomo�� skompresowana do kilkuset
megabajt�w i przetransferowana na ultrad�wi�ki. Pami��,
osobowo�� w jednym mikrouk�adzie. Daje to, jak si�
domy�lasz wiele mo�liwo�ci. Medycyna, chirurgia meta-
mentalna. Po prostu �y�a z�ota.
- To ostatnie najwa�niejsze...
- Pieni�dz rz�dzi �wiatem moja droga. A... Organizacja
Condrada chce wykorzysta� nasz patent do pod�ych rzeczy, a
Marco pracowa� dla nich, lecz postanowi� przej�� do nas.
Wiedzia� za du�o.
Co� tu nie gra... ale wierz� mu... tylko dlaczego mu wierz�,
skoro co� mi nie gra...
- Chcemy zniszczy� organizacj� Condrada, by nie
wykorzystywali biochip�w do szerzenia z�a...
- Wcielony Zbawiciel z ciebie...
- Po prostu t�pi� z�odziei pomys�u i konkurencj�...
- To brzmi lepiej.
- Pami�taj... Ja m�wi� prawd�, on b�dzie k�ama�. Zdob�d�
jego zaufanie i sprowad� go do mnie.
- Umowa stoi. A teraz pocz�stuj mnie papierosem. -
U�miecha�am si�, gdy podawa� mi ogie�.
*** W cyberprzestrzeni Condrad mia� opini� handlarza,
rewelacyjnego crackera i wkurwiaj�cego cwaniaczka.
Rozes�a�am po sieci karty poszukuj�ce. Ale racj� mia� Randy:
"Ty go nie szukaj, on znajdzie ciebie".
O trzeciej nad ranem zadzwoni� videotelefon. By�a to jedna
z bezsennych nocy, wi�c odebra�am po pierwszym dzwonku.
- R�g sz�stej i Hausera. Za pi�� minut przy pizzerii -
zadysponowa� metaliczny g�os. Zero obrazu.
Za�o�y�am p�aszcz. Schowa�am shotguna i dwa UZI. Do
bioschowka w nodze w�o�y�am ulubiony szybkostrzelny
pistolet.
Dotar�am w trzy minuty. Pizzeria by�a czynna ca�� dob�.
Wewn�trz siedzia� pijak (klasyczny: brudny p�aszcz, usmolona
czapka, twarz i r�ce, smr�d alkoholowy, kt�ry wyczu�am
dzi�ki wyostrzonemu, przez wszczep, w�chowi). Z apetytem
zajada� si� margaritt� (ca�y dzie� efektywnego �ebrania... ale...
o trzeciej w nocy?)
Nagle przy wej�ciu do restauracji zadzwoni� videotelefon.
- Zdejmij p�aszcz i oddaj go razem z broni� m�czy�nie
jedz�cemu pizz�. Id� na zaplecze i zejd� w d� do podziemi.
Tam b�d� drzwi.
Zerwane po��czenie.
Zrobi�am, co kaza�. Nie �a�owa�am broni. Wierzy�am
Randy'emu, ale nie chcia�am wywo�ywa� zamieszania (w razie
czego mam pistolet). Musz� wiedzie�, o co chodzi.
Od pijaka dosta�am klucz.
Starodawny zamek zaskrzypia� przenikliwie. Wrota otwar�y
si� z hukiem.
*** Fank� dawnych czas�w by�am od zawsze. W latach
dziewi��dziesi�tych ubieg�ego stulecia ludzie przynajmniej
wiedzieli, czym s� uczucia. Rozmy�la�am, co to znaczy
"kocha�", by� mo�e nawet kiedy� kocha�am, jednak nie
zazna�am tego w spos�b znany z opowie�ci. Marzy�am te� od
wczesnych lat o spacerach w lesie, ale nie syntetycznym, tylko
prawdziwym z ptakami i zwierz�tami, kt�re lataj�, kt�re
oddychaj� �wie�ym, niezanieczyszczonym powietrzem. Kt�re
s� z krwi i ko�ci - a nie sztucznie wyhodowane dost�pne w
ka�dym syntetyku.
Gdy by�am ma�a, odnalaz�am ksi��k� niejakiej Dory
Carngradt, kt�ra opisa�a ca�� histori� pocz�wszy od lat 80 w
kt�rych �y�a, poprzez lata 90, w kt�rych umar�a, sko�czywszy
na przysz�o�ci... Jak b�dzie wygl�da� �wiat... Wszystko, co
tam wyczyta�am sprawdza�o si�. Czy�by by�a jasnowidzem?
Mia�am nadziej�, �e nigdy nie sprawdzi si� ko�cowy rozdzia�
ksi��ki, m�wi�cy o globalnej zag�adzie.
Mia�am dosy� �wiata, kt�ry d��y do spe�nienia proroctw
Dory Caringradt. Dawniej nigdy nie my�la�am o samob�jstwie,
bo �mierci naoko�o mnie by�o dosy�, ale ostatnio nachodz�
mnie takie my�li. Wtedy z regu�y p�acz�. Morderc� te� sta� na
�zy.
*** W du�ym pomieszczeniu sta�y przy �cianach
komputery, niekt�re w��czone, i r�nego rodzaju cyberdeki,
holowizory, maszyny. Po pod�odze wala�y si� cz�ci, chyba
bioautomat�w. Z sufitu kapa�o. �mierdzia�o, jak ca�a moja
rzeczywisto��.
- Witaj, Jenny - powiedzia� m�czyzna siedz�cy przy
komputerze. Gdy moje oczy przyzwyczai�y si� do p�mroku,
w blasku monitor�w zauwa�y�am jeszcze trzy postacie.
Dw�ch m�czyzn i jedn� kobiet�.
M�czyzna wsta� i zbli�y� si� do mnie.
- Ty jeste� Condard?
- Usi�d�. Czeka nas d�uga rozmowa.
- O czym to chcia�by� dyskutowa�?
- Chcia�bym wyja�ni� ci par� rzeczy. Wybi� z g�owy
bzdury Randego... - zamilk�. Przetar� palcami oczy. - To nie
my zabili�my Marco.
- A to nowo�� - u�miechn�am si� niemile - ostatnio
wszyscy si� tego wypieraj�... - Pozwoli�am mojej d�oni, jakby
samej, pod��a� w kierunku bioschowka w nodze.
Kobieta wyci�gn�a r�k� ze szklank�.
- Wypij to - powiedzia� Condrad - wiemy, �e
przychodzisz od Randy'ego. Jeste� pod wp�ywem narkotyku,
kt�ry ci wstrzykn��. Musisz to wypi�.
Roze�mia�am si� mu w twarz. Randy nigdy by tego nie
zrobi�. Znam go od niedawna, ale jestem przekonana...
W�a�ciwie, to o czym jestem przekonana? �e to r�wny facet?
�e mi si� podoba? Nie... wi�c dlaczego mu wierz�?
Condrad poda� mi krzes�o.
- Usi�d� i wypij. Nalegam.
Usiad�am.
- Randy m�wi� ci o biochipach, ale nie powiedzia�, �e...
- Sk�d wiesz, co mi m�wi�? - krzykn�am. Jedna z lamp
przy suficie b�ysn�a na ��to i przez chwil� wyra�nie
widzia�am twarz Condrada. Spojrza� mi prosto w oczy i zgas�a
zupe�nie.
- ... ty te� masz biochip w g�owie - wskaza� na swoje
czo�o - i Marco te� mia�. I my wszyscy tutaj te� mamy. Ja,
Beth, Philip, Tony i ty...
S�ycha� by�o tylko brz�czenie przepalonej jarzeni�wki.
Wyrwa�am szklank� z r�k Beth i wypi�am duszkiem.
Przymkn�am oczy.
- Jeste�my pierwszymi kr�likami do�wiadczalnymi. -
powiedzia� Condrad.
Co� by�o nie tak w jego g�osie.
- Pr�bowali�my skontaktowa� si� z Marco, dlatego go
zabili. Umieszczaj�c to g�wno w naszych g�owach chcieli
uzyska� nad nami kontrol�. Nie wiedzieli, �e to wykryjemy.
Chc� w przysz�o�ci wszystkim je wszczepi�...
- Co daj� te chipy... Randy m�wi� o ogromnym darze...
- Nie dowiesz si�, dop�ki tego nie prze�yjesz. Usi�d�
przy tym laptopie.
Usiad�am. Z�era�a mnie ciekawo��.
Z sufitu wysun�a si� ma�a antenka ultrasatelitarna do fal
podprzestrzennych. Podobnej u�ywaj� w radiowozach
policyjnych do przesy�ania danych mi�dzystrefowych.
- Gotowa? - zapyta� m�czyzna przy komputerze po
lewej. Zapewne Philip, albo Tony.
- Tak.
Ostatnie, co zobaczy�am, to napis na monitorze: "Transfer
przeniesienia rozpocz�ty..."
III Ciemno��. Wszystkie zmys�y wy��czone. Percepcja na
poziomie zerowym. �aden zapach; d�wi�k i czucie nie istniej�.
Wszystko wiruje. Brak granicy, kt�r� mo�na przekroczy�,
brak wej�cia i wyj�cia.
To ja?
Nie.
Wisz� na cienkiej linii czasu bez mo�liwo�ci poruszenia
si�. Czym jest ruch? �ycie...
B�ysk...
Wszystkie zmys�y uderzaj� z podw�jn� si��... Zapach,
d�wi�k, dotyk, wzrok. Mocz, huk, �miech, gwar, zimne
pod�o�e, obdrapany sufit. Co� mokrego na twarzy. Woda...
leje si� ciurkiem.
Odzyskuj� w�adz� nad cia�em. M�j pok�j. Zdezelowany,
na wp� spalony, zniszczony. Wybita szyba. Za oknem
miasto... pe�no dymu i ognia. Ludzie na ulicach spaceruj�
wolnym, martwym krokiem. Marionetki.
To m�j fina�.
Odwracam si�. W pokoju pe�no zu�ytych strzykawek i
krwistych plam. Patrz� na swoje r�ce. Wyniszczone,
pomarszczone, pok�ute ig��... Na �rodku wanna.
To m�j fina�. Jeden z mo�liwych.
Z ziemi podnosz� �yletk�... Wiedzia�am, w kt�rym miejscu
j� znajd�... Podnosz� j�, cho� nie chc� tego robi�... Wchodz�
do wanny, cho� nie chc� tam wchodzi�... Woda jest
lodowata...
Podcinam sobie �y�y, cho� nie chc�.
Ciemno��. Ciemno��. Ciemno��.
B�ysk.
B�YSK.
Le�� na ��ce. Niesamowity zapach trawy... Przez �ywe
drzewa �wieci s�o�ce. Co� pisz�. Nie mog� odczyta�, co.
Pisz� na kartce - d�ugopisem.
Podchodzi do mnie m�czyzna.
U�miecham si�...
Ciemno��... Zawirowanie...
*** Zach�ysn�am si� powietrzem. By�am ca�a mokra.
Zwymiotowa�am na komputer.
Condrad po�o�y� mi r�k� na ramieniu...
- Ccco... co to by�o? - wyduka�am.
- Twoja przysz�o��. A raczej jedna z jej mo�liwych wersji.
- Pozwolili�my twojej pod�wiadomo�ci wybra�, do jak
odleg�ej przysz�o�ci si� przeniesiesz. Mo�na to regulowa� -
odezwa� si� Phil (albo Tony).
- Z przysz�o�ci mo�esz wr�ci� do tera�niejszo�ci.
Przysz�o�� to tylko rodzaj wizji, w�a�ciwych wersji jest
miliardy. Tworz� specyficzny kod... Wystarczy go z�ama�.
- Inaczej w przypadku przesz�o�ci. Z niej nie ma powrotu
- powiedzia�a Beth.
- Dok�adnie. Przysz�o�� mo�esz zmienia� po prostu
swoim post�powaniem. Zmieniaj�c przesz�o�� tworzysz
alternatywn� rzeczywisto��... Powstaj� dwie rzeczywisto�ci.
W jednej: Marco �yje, w drugiej jest martwy i ty rozmawiasz z
nami.
- Dlatego zawsze przenosimy si� wszyscy razem... I teraz
ciebie chcemy w to wci�gn��... - odezwa� si� ten drugi, czyli
Tony (albo Philip). Obaj si� u�miechn�li, wi�c nie musia�am
rozr�nia�, kt�ry jest radosny...
- Zaraz, zaraz... chcecie powiedzie�, �e biochip umo�liwia
przenoszenie si� w czasie?
*** Wyt�umaczyli mi. Ca�a nasza �wiadomo��, razem ze
wspomnieniami, jest skompresowana w biochipie. Dzi�ki
czemu moje "ja" i pami��, kt�r� mam w tera�niejszo�ci, mog�
wys�a� w przysz�o�� do mojego w�asnego cia�a z minionego
okresu. Informacja w biochipie jest zamieniana na ultrafale, a
one nie ograniczaj� si� do tera�niejszo�ci, przesz�o�ci i
przesz�o�ci, przenikaj� przez nie, "po prostu istniej�" (jak to
sformu�owa�a Beth). Po przeniesieniu pami�tasz przysz�o�� w
przesz�o�ci, a przesz�o�� w przesz�o�ci ("z przysz�o�ci� jest
troch� inaczej, ale to ju� chyba wyja�niali�my"). Nie mo�esz
spotka� siebie samego, bo tw�j umys� w�druje do twojego
cia�a z przesz�o�ci.
- Tu� przed �mierci� Marco wiedzia�, �e chc� go zabi�
- m�wi� Condrad. - Wys�ali�my mu jego �wiadomo�� z
przysz�o�ci. Wiedzia� o mercedesach 324, jednak nie zd��y�
uciec. Ani ten przekaz, ani my nie mo�emy si� cofn�� przed
wyruszeniem Marco na t� akcj�. Kto� za�o�y� blokad�...
Znowu co� nie gra�o... Jakie� cyferki... nie mog�am
skojarzy� o co chodzi. Dziwnie mi si� my�la�o wtedy... mo�e
by� to efekt wizyjnego transferu w przysz�o��.
- Dlaczego korporacja Randy'ego nie ma dost�pu do
waszych chip�w...
- Lata pracy, by osi�gn�� cel... - Condrad zamy�li� si� na
chwil�. - W tym znacz�cy udzia� Marco. On jest tu g��wn�
postaci�.
- Jaki cel?
- Niedopuszczenia do globalizacji przez
MAKROVISION, oczywi�cie...
Kolejny Samarytanin? Czy �wiat si� zmienia na lepsze, czy
co� jest nie tak z tymi lud�mi.
Albo k�ami�.
- Musisz nam pom�c w uratowaniu Marco. Wybrali�my
ciebie. Pami�taj, by od razu do nas przyjecha�...
Wcale nie czu�am si� wybrana.
CZʌ� DRUGA - B�G
W mojej g�owie by�a pustka. Nico��. By�am ro�lin�. Zero
wspomnie�, charakteru, psychiki. Po prostu le�ysz w ��ku i
�nisz na jawie, ale nie wiesz, o czym.
Nico�� zacz�a wibrowa�, zwiastuj�c trz�sienie uczu�,
zaraz po niej eksplodowa�y w mym m�zgu szok, strach,
dezorientacja...
Nawa� my�li, wspomnie�, zdarze� - mix �wiadomo�ci i
pod�wiadomo�ci spad� jak grom z jasnego nieba i wype�ni�
moj� g�ow�.
Dezorientacja. Krew...
Otar�am g�sty, czerwony p�yn wydobywaj�cy si� z nosa.
Nagle uzmys�owi�am sobie, gdzie dok�adnie jestem.
Opar�am si� o kraw�d� wie�owca, kurczowo �ciskaj�c pistolet
z cyfrowym wy�wietlaczem.
Spogl�da�am na miasto. W dole majaczy� pomnik
Zwyci�stwa.
Ile mam czasu? Nie czekaj�c na prezesa POLTEX
COMPANY wsiad�am do aerolotu i wystartowa�am w
kierunku korporacji cz�owieka, kt�rego sama zwabi�am na
plac. Wybra�am numer wideokom�rki Marco.
Ciep�y i sympatyczny g�os poinformowa�, �e abonent jest
czasowo niedost�pny i doradzi�, �eby spr�bowa� p�niej.
Podkr�ci�am tylko na full obroty odrzutu maszyny.
Kr�ci�o mi si� w g�owie. I pomy�le�, �e tworz� now�
rzeczywisto��, w kt�rej Marco ma szans� prze�y�... Nigdy nie
dowiem si�, jak potocz� si� losy tamtej, z kt�rej przyby�am...
Dotkn�am zakrzep�ej krwi.
A gdyby istnia�a mo�liwo��, dzi�ki chipom "skok�w"
mi�dzy rzeczywisto�ciami. S� ich przecie� miliony...
Niesko�czona liczba przysz�o�ci... �ycie sk�ada si� z
przypadku. Innymi s�owy: w tej rzeczywisto�ci um�wi� si� z
ch�opakiem, p�niej wezm� z nim �lub... Szybki przeskok.
Olewam go i nie urodzi si� X, czy Y, kt�ry m�g�by by�
drugim Einsteinem. Przejd� przez ulic�, czy podziemiem?
Pierwszy wariant i przeje�d�a mnie ci�ar�wka; kierowca
wybra� picie tego wieczoru. Miliardy przypadk�w,
mo�liwo�ci, wybor�w... Samodestrukcja, czy urozmaicenie.
Jedno i drugie. Lecz skoro przenosimy si� do naszych cia� z
przesz�o�ci, to je�eli transfer odby�by si� na przyk�ad o 28 lat,
w moim przypadku, to co? Inteligentny niemowlak?
A oto budynek korporacji, nieopodal zaparkowany w�z
Marco. Na widnokr�gu majacz� �wiat�a trzech samochod�w.
S� coraz bli�ej.
Zni�y�am lot ustawiaj�c autopilota.
Par� metr�w nad ziemi� wyskoczy�am i biegiem ruszy�am
w kierunku Toyoty Marca...
- Marco! Wysiadaj! Szybko do mojego a-lotu -
krzycza�am, lecz on nie s�ysza�. Widzia� mnie, lecz nie
wiedzia�, o co chodzi.
Obejrza�am si� w biegu. Winda korporacji POLTEX
COMPANY sun�a na d�. Widzia�am cienie postaci. Prezes
korporacji �mia� si� rozmawiaj�c z... ma�ym ch�opcem... Mo�e
synem...
Widzia�am te� zdezorientowanego Marco, kt�ry podnosi
zapalnik i naciska guzik...
Winda eksplodowa�a z hukiem.
Si�a odrzutu prawie wprasowa�a mnie w beton.
Samoch�d Marco odrzuci�o do ty�u. We wszystkich
samochodach, tak�e w toyocie, szyby rozprysn�y si� z
og�uszaj�cym brz�kiem.
Marco wysiad� z samochodu...
�wiat�a mercedes�w by�y coraz bli�ej.
Marco broczy� krwi�, mia� w sk�rze kawa�ki szk�a...
- Jenny... Co tu robisz? O co ci chodzi�o? �ebym si�
pospieszy�?
- Nie... Tak... Nie ma czasu na wyja�nienia... Szybko do...
aerolotu.
Z piskiem opon przejecha� obok nas czarny mercedes.
Rzuci�am si� na Marco, upadli�my za jego samochodem.
Przyciemniona szyba mercedesa posz�a w d�.
Seria z UZI podziurawi�a karoseri� toyoty. Od�amki metalu
fruwa�y w powietrzu.
Marco i ja wyj�li�my pistolety i strzelaj�c zacz�li�my biec.
Z trudem wycelowa�am w opon� i nacisn�am spust.
Rozleg� si� d�wi�k st�umionego wybuchu... posz�y iskry.
Samoch�d na pe�nym gazie obr�ci� si� wok� w�asnej osi i
zderzy� z drugim mercedesem. Smugi ognia posz�y w g�r� na
trzy metry uniesione si�� wybuchu...
P�k� mi b�benek... B�l d�awi� mnie od �rodka... Krew
�cieka�a z ucha.
Odrzuci�o nas tu� pod aerolot.
Byli�my w �rodku, gdy nadjecha� trzeci mercedes. By� tu�
przy a-locie. Uruchomi�am g�osem autopilota. I wtedy
dostrzeg�am tablic� rejestracyjn�. Trzy cyfry: 324.
Wystartowali�my. "Prze�uwacze" otworzyli ogie�.
Seria kul powgniata�a karoseri�. Posz�a te� przednia szyba.
Jedna z kul trafi�a w Marco i przeszy�a jego nog� na wylot.
*** - Autopilot... kurs pizzeria przy ulicy sz�stej i
Hausera... - rozkaza�am komputerowi.
- Nie! - krzykn�� Marco opatruj�c ran� nogi. - Nie lecimy
do Condrada! To on chcia� mnie zabi�, my�la�, �e wykorzysta
moje z��cze biochipu beze mnie, po mojej �mierci, ale myli�
si�, skurwysyn. Potrzebny jest umys�, nie cia�o.
- O czym ty m�wisz?
- Ile wiesz?
- Chipy i przenoszenie w czasie...
- Dobrze. Im mniej wiesz, tym lepiej. Autopilot: kierunek
korporacja MARKOVISION.
- Ju� nic nie rozumiem... - krzykn�am.
- Oni potrzebuj� mnie... I ty... Ty... - chwyci� si� za
g�ow�... - ja pami�tam swoj� �mier� w p�omieniach.... (czy
on to na pewno powiedzia�?) Ty pracujesz dla Condrada...
Nie s�ucha�am, co m�wi� dalej. Po��czy�am si� z IVN.
Ju� wtedy mia�am plan... Realizacja zale�na jedynie od
mojej intuicji. Czy wymy�lili te� co� takiego? Wskazywa�a na
to obecna rozmowa z Marco. Ale czy to mo�liwe? Posun�li
si� a� tak daleko? Warto spr�bowa�, a p�niej zadzia�a�...
Urealni� swoje marzenia.
Odnalaz�am w sieci (trzeba mie� na to sposoby) pierwsz�
kobiet�.
Pierwsz� kobiet� z biochipem.
*** Siedzieli�my w tajnym laboratorium Marco na 30
pi�trze korporacji MAKROVISION. Na jednej �cianie
olbrzymie lustro, na drugiej szyba, za kt�r� korytarz i biura.
Po drugiej stronie szyby te� by�o lustro (zauwa�y�am je
p�przytomna, gdy wchodzili�my). W biurze, po drugiej
stronie, siedzia�y trzy kobiety przy komputerach. Jedna by�a
po��czona z IVN. Za nimi drzwi. Po przeciwnych stronach
szyby, zas�oni�te �aluzjami.
W korytarzu sta�o dw�ch �o�nierzy korporacyjnych z
karabinami maszynowymi. W laboratorium Marco w masce na
g�owie co� spawa�. Iskry i b�yski unosi�y si� w powietrzu.
Pomieszczenie przypomina�o "miejsc�wk�" Condrada, nie
licz�c ogromnej szklanej szafki z rozmaitymi fiolkami, pe�nymi
r�nokolorowych p�yn�w, buteleczkami i strzykawkami.
Marco krwawi� obficie.
Ja by�am przykuta kajdankami do metalowego krzes�a
przy�rubowanego do pod�o�a.
Z prawego ucha lecia�a mi krew. Nie s�ysza�am na nie
mimo wszczepu s�uchowego.
- B�dziesz mi potrzebna... B�g nie mo�e istnie� w tak
zniszczonym ciele - rzek� Marco zdejmuj�c metalow� os�on� i
wskaza� na swoj� nog�, a tak�e rany na twarzy i r�kach. Zn�w
wr�ci� do spawania.
Patrzy�am na mojego najlepszego przyjaciela i partnera,
kt�ry wiele razy ratowa� mi �ycie. Kt�rego mo�e nawet
kocha�am (wed�ug mojej definicji tego uczucia) - nie mog�c
uwierzy�. Og�uszy� mnie i przyku� do metalowego krzes�a?
By�am mu potrzebna?
- Powiedz mi, Marco, jedn� rzecz...
Znowu zdj�� mask� i od�o�y� lutownic�. Zbli�y� si� wlok�c
przestrzelon� ko�czyn�. Nachyli� si� nade mn�. Zbli�y� swoj�
poranion� twarz z zakrzep�ym strupami i kawa�kami szk�a.
Spierzchni�te usta szepn�y mi do ucha:
- Tak, Jenny... Co chcia�a� wiedzie�, moja kochana
Jenny..?
- Czy jest mo�liwy transfer naszych osobowo�ci i
wspomnie� do innego cia�a... do innej osoby z biochipem?
- Oczywi�cie, �e tak - wyszepta�. Oddali� usta od mojego
ucha i zbli�y� je do moich ust. Poca�owa� mnie. - A o czym
m�wi�em przed chwil�?
Poczu�am md�o�ci. Md�o�ci i podniecenie.
Odsun�� si�. Podszed� do komputera oznaczonego cyfr�
9. Wyj�� minicompact. Podni�s� go niczym op�atek unoszony
przez kap�ana podczas eucharystii i prefacji.
- Sam napisa�em program umo�liwiaj�cy to
przenoszenie... Potrzebne jest tylko odpowiednie urz�dzenie,
kt�re w�a�nie udoskonalam... Czy wiesz, jakie daje to
mo�liwo�ci?
Wiedzia�am, jakie daje to dla mnie mo�liwo�ci... Musz� si�
tylko wydosta�.
- A wiesz, jakie to daje mo�liwo�ci, gdy czterdzie�ci
procent ludzko�ci ma ju� biochipy, tak jak to ma miejsce
teraz... - Marco od�o�y� compact w przy komputerze nr 9.
Zapami�ta�am to. Zapami�ta�am r�wnie� wygl�d urz�dzenia,
kt�re konstruowa� i udoskonala�.
- Czterdzie�ci procent? - zdziwia�am si�. - Condrad
m�wi�, �e to tylko my jeste�my kr�likami do�wiadczalnymi.
- K�amstwa, k�amstwa, k�amstwa. �wiat zbudowany z
k�amstw - zarechota� Marco.
On oszala�. Nie tylko on. Oni wszyscy. Chcieli zosta�
bogami. Ka�dy z nich chcia� by� oddzielnym, pot�nym
bogiem. Condrad, Beth, Marco, Tony i Philip. Sze�ciu bog�w
stwarzaj�cych alternatywne rzeczywisto�ci, niszcz�cych czas,
ludzko��, cywilizacj�... Ludzie tworz�cy nowe sytuacje,
paradoksy, niedorzeczno�ci.
- W jednej chwili, Jenny - rzek� Marco wracaj�c do pracy
nad urz�dzeniem - mo�esz sta� si�, kim zechcesz... Aktorem,
biznesmenem, bogaczem, dzieckiem, prezydentem...
U�miechn�am si�. To prezydent te� ma chip?
Jasne. Ludzie z biochipami - ludzie marionetki - jak w
jednej z moich z wizji przysz�o�ci. Pozbawieni �ycia,
kontrolowani przez demonicznego Marco.
- Zmieniasz osobowo�ci jak r�kawiczki, manipulujesz
innymi w spos�b nieograniczony. Stajesz si�
wszechw�adnym... A my chcemy to jeszcze bardziej
udoskonali�! Tylko ja mog� pod��czy� to urz�dzenie, by
mog�o pomie�ci� si� wi�cej danych, a wtedy nast�pi
zjednoczenie... Condrad i ci g�upcy my�leli, �e wystarczy im
tylko m�j chip, chcieli si� mnie pozby�, ale pomylili si�...
zorientowali za p�no, dlatego chcieli mnie ostrzec. Powiem ci
wi�cej...
Podszed� i zacz�� g�adzi� mnie po g�owie...
- Tobie te� da�em dar.
Dotkn�� mojej potylicy. Poczu�am b�l. Pokaza� mi r�k�.
By�a we krwi... Mojej krwi.
- Udoskonali�em tw�j chip, by m�c to pod��czy�, gdy�
moje cia�o jest zu�yte... Mam nawet kopi� urz�dzenia
specjalnie dla ciebie. Zawsze chcia�em by� kobiet�... Zawsze
chcia�em uprawia� seks i odczuwa� wra�enia kobiety. Jeszcze
tylko czekamy na nich. S� mi potrzebni. Nied�ugo powinni tu
by�, je�li dowiedzieli si�, �e �yj�...
- Sk�d wiesz, �e w innej rzeczywisto�ci umar�e�?
Roze�mia� si� pustym �miechem.
- Nagra�em to!
Przerwa�. Z drzwi za biurami wyszed� Randy i szed� w
kierunku laboratorium. W biurach zosta�a jedna kobieta
pod��czona do IVN. Na korytarzu sta� ju� tylko jeden �o�nierz.
- Mamy go�cia - powiedzia�.
Randy wszed� do �rodka. Nie wytrzyma�am.
Wykrzycza�am mu o sposobie Marco i Condrada na bycie
bogami. On u�miechn�� si� tylko.
- Wiem...
Znieruchomia�am.
- Widzisz - rzek� - ja wytwarzam biochipy dla pieni�dzy.
Kredyty, certyfikaty anifilikarcyjne, cyfrexy. Bogactwo.
Wszczepiam je, bo ludzie my�l�, �e b�d� istotami wy�szego
rz�du. I za to p�ac�. Nie musimy robi� tego potajemnie!
Wystarczy odpowiednia reklama. "Kupisz chip, b�dziesz
inteligentniejszy, zabawa z pod�wiadomo�ci�, nagrywanie
sn�w, wizje... Za jedyne 1000 kredyt�w". Niesamowite, ale
prawdziwe.
Znowu poczu�am md�o�ci. Randy by� spocony, od Marco
czu� by�o sw�d krwi. Jarzeniowodiodowa lampa bi�a
czerwono-��tym blaskiem. By�o duszno. Nat�ok informacji
sprawi�, �e zawirowa�o mi w g�owie. Najch�tniej wyrzyga�abym
moje uczucia, ca�y organizm i my�li, �eby uwolni� si� od
wszystkiego. Od spoconego Randego, zakrwawionego,
demonicznego Marco-szale�ca, Condrada i jego bandy
bog�w. Ale najch�tniej wyrzyga�abym ten przekl�ty biochip
(nie zapomnij: niedawno udoskonalony! Po promocyjnej
cenie! Marco udoskonalacz zespawa ka�dy tw�j chip!)
tkwi�cy w moim m�zgu...
- Zatem pi�ciu bog�w nie by�o mi na r�k�. - kontynuowa�
Randy, poc�c si� jeszcze bardziej. - Dlatego pozwoli�em
Marco zosta� bogiem... Jeden szaleniec to nie pi�ciu...
Obieca� mi, �e si� ich pozb�dzie...
I wtedy pouk�ada�am w g�owie informacje. Wiedzia�am, o
czym m�wi� Marco. Jedno��. W�a�nie!
- Ty kretynie - krzykn�am - nie widzisz, �e on ci� robi
w chuja za przeproszeniem.
Ponios�o mnie. By�o gor�co, �mierdz�co i nie do �ycia.
Dlatego nie skrywa�am emocji ani agresji.
- On ich nie chce zabija�! Stworzy� urz�dzenie
umo�liwiaj�ce po��czenie ich wszys...
Przerwa� mi huk karabinu maszynowego.
Cia�o �o�nierza zosta�o rozsiekane na kawa�eczki.
Upaprane we krwi, nieme, bez �ycia upad�o na ziemi�...
Z windy wysz�y cztery osoby.
Condrad, Beth, Tony, Philip.
- Ju� s� - ucieszy� si� Marco. - Wiedzia�em, �e przyjd�.
- Co? - zapyta� Randy...
Beth podbieg�a do kobiety w v-che�mie i przeci�a
przew�d. Z ust i nosa kobiety wyciek�a piana. �mier� w
INTER VIRTUAL NET... gdy twoje cia�o, psychika zostaj�
rozdrobnione na kawa�eczki i wch�oni�te przez system do
nico�ci. Gdy b�l przyt�acza i trwa bez ko�ca. Wreszcie stajesz
si� jedn� z wielu niepotrzebnych karuzel danych. Czyta�am o
tym i nieraz by�am �wiadkiem. Straszna �mier�.
Cia�o kobiety wzi�� Tony (albo Phil) i rzuci� w szyb�, kt�ra
po drugiej stronie by�a lustrem. Szk�o rozsypa�o si�. Cia�o
uderzy�o w Randyego, kt�ry zatoczy� si� i wpad� na jeden z
komputer�w. Monitor spad� na ziemi� i zaraz eksplodowa�.
"Banda Condrada" wesz�a do �rodka.
Otworzy�am szeroko oczy i w��czy�am m�j najnowszy
wszczep: necro. Czu�am dum�, �e kiedy� go kupi�am.
Condrad strzeli� w stron� Randego. Naboje przesz�y cia�o
kobiety trafiaj�c we w�a�ciciela MAKROVISION. Dwa cia�a
upad�y na ziemi�.
- Beze mnie nie dacie rady! Musz� po��czy� si� z wami! -
wo�a� Marco. - Nie pod��czajcie si� do mnie tylko do...
Chcia� powiedzie� "do Jenny", jednak nie us�uchali. Phil
lub Tony og�uszy� Marco. Pod��czyli urz�dzenie do jego
m�zgu. Condrad przyjrza� mi si� uwa�nie. Machn�� r�k� przed
oczami i dotkn�� mojej szyi.
- Nie �yje - powiedzia�.
Necro symuluj�cy moj� �mier� dzia�a� bez zarzutu.
Usiedli przy komputerach. Nad ka�dym zawis�a ma�a
antena satelitarna. Policja ma takie same w radiowozach do
komunikacji mi�dzy strefami.
Monitory b�ysn�y na czerwono.
K�tem oka zauwa�y�am, �e Randy si� porusza. Najpierw
pokaza� mi trzy palce, p�niej pi��, dwa i znowu trzy...
Beth, Phil, Tony, Condrad jak na skinienie odrzucili w ty�
g�owy w spazmie przeniesienia. Ich ga�ki oczne porusza�y si�.
Wida� by�o jedynie bia�ka w�r�d czterech na wp� otwartych
par oczu.
O co mu chodzi?
Monitory zgas�y. Tylko ten, przy kt�rym siedzia� Condrad,
mieni� si� nadal na czerwono. Cia�a jego ludzi osun�y si� na
ziemi�.
Ol�nienie!
Wy��czy�am necro. Nosem wpisa�am liczb� 3523 w
szyfratorze kajdanek. Trzask blokady i sta�am si� wolna.
Podnios�am si� na r�wne nogi.
Wstawa� r�wnie� Marco. Mia� zamkni�te oczy. Jego cia�o
drga�o. Wibrowa�o...
Nagle otworzy� usta i zacz�� wrzeszcze� skrzecz�cym,
metalicznym g�osem (notabene, kobieta, kt�r� tu wrzuci� Tony
albo Philip te� tak krzycza�a, gdy� sieciowcy zawsze tak
krzycz� przed �mierci� - widzia�am to wiele razy). Krew na
twarzy zakrzep�a mu zupe�nie. Pociek�a nowa, tym razem z
nosa...
Otworzy� oczy. Spojrza� na mnie. Przekrzywi� g�ow�.
Jego oczy... Dziwne. U�miecha si�... Ten u�miech... jest
inny ni� u cz�owieka z krwi i ko�ci. Ten u�miech jest pusty.
Ca�a twarz, odruchy - nienaturalne, zwolnione. Wyraz twarzy
zdaje si� wykrzykiwa�: "Poch�on�o mnie szale�stwo - boskie
uczucie!". Nie chce mnie zabi�. Po�era jedynie wzrokiem
(mam nadziej�, �e si� ud�awi). �mieje mi si� w twarz,
ubawiony pora�kami, jakie nam zgotowa�. U�miech znika z
twarzy. W oczach �mier�.
Nagle... rzecz niespotykana... Podnosi si� Condrad.
- Kurwa! Nie po��czy�o mnie! - krzyczy. Odwraca
g�ow�... Wstaje i cofa si�.
Parali�uj�ce spojrzenie Marco przechodzi ze mnie na
Condrada. Marco podnosi karabin.
Czas zwalnia. Serce wali mi jak oszala�e, ale nie mog� si�
poruszy�. Ju� nie �mierdzi, nie jest duszno... Czu� powiew
�ycia.
Marco podchodzi bli�ej, prawie dotyka Condrada.
- To ja na�o�y�em blokad� na tw�j chip... - m�wi. G�os
ma skrzecz�cy, krzykliwy, wznios�y. Jest wielki, zakrywa
�wiat. Zmienia go, s�owami przy�piesza i zwalnia czas.
Odwraca g�ow� w moj� stron�.
- Poznajcie prawdziwego boga!!! - jego krzyk jest jak
wrzask tysi�ca os�b gin�cych w po�arze. Spalanych i
spopielanych przez nieub�agany �ywio�. A w�a�ciwie bog�w,
kt�rzy stali si� jedno�ci� !!! B�g w trzech osobach...
- �mieje si�... Podnosi colta le��cego przy komputerze.
Patrzy na Condrada.
- Poznaj imiona tr�jcy!
Po Condradzie pot �cieka ciurkiem. Widzi i czuje zapach
swojego ko�ca. Zapach w�asnego potu. Ostatniego powiewu
ulotnej bryzy �ycia. Przed oczami fragmenty wspania�ych
chwil, a tak�e kontury �mierci.
- Jam jest Beth.
Nast�puje chwila za�amania. Condrad zaczyna p�aka�.
Pada na kolana w b�agalnym ge�cie rozpaczy. Jego s�owa s�
bez znaczenia w tej donios�ej chwili na kraw�dzi czasu.
- Jam jest Phil i Tony...
W powietrzu wisi niewypowiedziane zdanie: "Brat zabi�
brata".
Marco nachyla obydwie r�ce. �ciska pistolet i celuje w
twarz Condrada.
Condrad oddycha ci�ko. Zauwa�a brak swojego odbicia
w lustrze na przeciwleg�ej �cianie. �mier� jest dla niego
przeznaczeniem, zbli�aj�cym si� wolnymi krokami
odkupieniem. �mier� to jego fatum. Oddech.... sapanie... Jego
w�asny ostatni haust powietrza. �omot serca w takt piekielnej
melodii.
- JAM JEST MARCO!!!
B�g poci�ga za spust.
Krew. B�l. �mier�.
Cia�o Condrada pozbawione po�owy twarzy upada na
pod�og�.
Prze�amana zostaje bariera mojego strachu.
Rzucam si� w stron� komputera nr 9. Porywam mini-
compact. Marco-Phil-Tony-Beth chwytaj� mnie za r�k�.
Wyrywam si� i biegn�.
Biegn� ile si� w p�ucach.
Potykam si� o od�amki rozbitego zwierciad�a... Upadam na
ziemi�. Uderzam g�ow� w biurko. Podnosz� si�. S�ysz� kroki.
Wolne st�panie. S�ysz�, jak idzie za mn�. S�ysz� Jego. Otacza
mnie. Bieg jest powolny, jakbym pr�bowa�a si� przedrze�
przez granic�, kt�rej nie mog� przekroczy�. Depcz� po
rozsiekanym ciele �o�nierza. Dopadam windy. Naciskam
przycisk ca�� swoj� si��. Widz� cyferki... 10...11...12...
Odwracam si�. Ciemno��.
Ciemno�� i kroki.
13...14...15...
Po lewej stronie drzwi... Schody...
16...17...
Czuj� powiew �ycia i wilgo� �mierci.
Rzucam si� - barkiem uderzam w drzwi... Spadam ze
schod�w... Na ni�sze pi�tro... Podnosz� si�. Widz� cie� boga
na schodach. Idzie st�paj�c wolno... Ma problemy z
utrzymaniem r�wnowagi. Przeszkadza mu jego zraniona noga.
Biegn�...
Wszystko rozmazuje mi si� przed oczami... Kolejne
pi�tra... Kolejne stopnie. Schody prowadz�ce w d�. Z
jednego piek�a do drugiego. �api� powietrze... zaci�gam si�
nim w szale�czym p�dzie.
Jeszcze tylko 13 pi�ter.
Zatrzymuj� si�. Tylko na chwil�. Musz� odpocz��. S�ysz�
sapanie. I echo. G�os wydobywaj�cy si� znik�d... Biegn�
dalej.
Zniszcz� wszystko... Ka�dego cz�owieka... Zaw�adn�
umys�em ludzko�ci, stan�