5449
Szczegóły |
Tytuł |
5449 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5449 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5449 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5449 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anna Robak
Czerwcowe
Czerwcowe, p�ne popo�udnie. Przez okno wpada s�o�ce, rozpalaj�c meble plamami czerwieni i jaskrawej ��ci.
Wszed� do pokoju i od razu wiadomo by�o, �e sta�a si� jaka� rzecz straszna i nieodwracalna. Jego przy�pieszone ruchy
stanowi�y dysonans w nieco martwym spokoju popo�udnia.
Pi�cioletnia Benia zamar�a w k�cie pokoju z zabawk� zaci�ni�t� w d�oni. Patrzy�a na brata szeroko otwartymi oczami.
Wydawa�a si� niezdolna do wykonania najmniejszego gestu. Druga siostra, o rok tylko m�odsza od pierworodnego,
odchyli�a si� na krze�le trzymaj�c si� skraju biurka i tak zosta�a na d�ug� chwil�. Serce zatrzepota�o jej niespokojnie,
szarpn�o wn�trzno�ciami. W twarzy, w ruchach brata by�o co� odpychaj�cego i obcego. Jego zwyk�y, z�o�liwy wyraz
twarzy mia� teraz szczeg�ln� ostro��.
Zdawa�o si�, �e wraz z jego wej�ciem do pokoju zrobi�o si� duszno. I cicho. Jakby wszystko st�a�o w oczekiwaniu na
co� strasznego. Co� mia�o si� wydarzy�. Nie by�o odwo�ania. Anna pomy�la�a, jakby bez zwi�zku: "sta�o si�".
Zawiera�a si� w tym groza pewno�ci i niewiadomego.
On popatrzy� na swoje siostry, jakby badaj�c, czy nie zamierzaj� mu uciec. U�miechn�� si� do nich - nie by� to szczery,
radosny u�miech, ale jakie� �apczywe skrzywienie. Stan�� za plecami Anny tak, �e czu�a bij�ce od niego ciep�o, �ar,
jakby zm�czony by� d�ugim wysi�kiem. Osun�a si� z krzes�em do normalnej pozycji. Po�o�y� jej d�o� na ramieniu.
Przez cienk� bluzeczk� czu�a wilgo� spoconych palc�w. Nie mog�a opanowa� wzdrygni�cia. Mia�a wra�enie, �e dotyk
ramienia przenika g��boko do jej wn�trza.
- Zmieni�em si� - powiedzia�. G�os mia� g��bszy, ju� nie ch�opi�cy.
Przykucn�� przy krze�le Anny i chwyci� j� za d�onie.
- Zmieni�em si� i dla was mam tak� sam� zmian�.
Anna nie mog�a odpowiedzie�. Ba�a si� przera�liwie, bo przed ni� kuca� nie znany jej od szesnastu lat brat, ale kto�
obcy. Mo�e nawet - nie cz�owiek. Trzyma� jej r�ce i patrzy� natarczywie w twarz.
- To jest wielkie - powiedzia� z ca�kowitym przekonaniem. - To jest wspania�e.
Anna patrzy�a w gorej�ce oczy, niezdolna ani przem�wi�, ani si� ruszy�. Sparali�owa� j� strach przed nieuchronno�ci�
wydarze�.
- B�dziemy pot�ni, wielcy i pi�kni, Aniu - zmi�kczy� jej imi�. Nigdy wcze�niej tego nie robi�. Kolejny dreszcz
wstrz�sn�� jej cia�em. Czu�a jak bluzeczka przylepia si� jej do mokrych od potu plec�w.
On podni�s� si� i podszed� do ma�ej. Pi�ciolatka wypu�ci�a z d�oni zabawk�. Jej oczy wyra�a�y tylko strach. Ma�e,
bezbronne zwierz�tko wydane na pastw� drapie�nika. Anna patrzy�a na to i nadal nie mog�a nic zrobi�.
Powietrze by�o bardzo g�ste. Plamy czerwieni intensywne.
On wzi�� ma�� Beni� na r�ce i zani�s� na ��ko.
- Spokojnie, siostrzyczko - powiedzia� cicho - to tylko chwila, a potem b�dziesz bardzo, bardzo silna.
Benia oderwa�a na chwil spojrzenie od brata i popatrzy�a ponad jego ramieniem na Ann�. Oczy dziewczynki by�y
suche i szeroko otwarte. By�a w tej chwili najbardziej samotn� istot� jak� Anna w �yciu widzia�a. On odwr�ci� si� na
chwil�, biegn�c za spojrzeniem dziewczynki. W rozchylonych ustach b�ysn�y nadspodziewanie ostre i bia�e z�by, a
szybki j�zyk przesun�� si� po wargach.
Anna wiedzia�a, co si� stanie. Mia�a ju� pewno�� i umia�a nazwa� to, w co przemieni� si� jej brat. Z�o�liwy, k��tliwy i
niepokorny starszy brat. Po�o�y� si� na ��ku obok ma�ej i przytrzyma� ramieniem jej cia�ko w pozycji poziomej.
Przysun�� si� do jej szyi.
Anna mia�a wra�enie, �e czas stan�� w miejscu. W g�stym popo�udniu stawa�a si� rzecz straszna i nieodwracalna.
Benia nie wyda�a z siebie �adnego d�wi�ku. R�czki mia�a u�o�one wzd�u� tu�owia, d�onie zaciska�a na sp�dniczce.
N�ki le�a�y pro�ciutko. Cho� Anna nie widzia�a dok�adnie, co on robi ma�ej, wiedzia�a jednak, co to znaczy. Niepok�j
o ni� sam� przewy�szy� l�k o siostrzyczk�, kt�ra le�a�a grzecznie w u�cisku brata. Anna zauwa�y�a jeszcze, �e trzyma
on Beni� delikatnie, �e pochylenie nad jej szyj� jest niemal pieszczotliwe. Doskonale jednak rozumia�a, �e to, co dzieje
si� w tym pokoju nie ma nic wsp�lnego z czyst� bratersk� mi�o�ci�. To w og�le dalekie by�o od jakiegokolwiek
przejawu mi�o�ci.
U�cisk na ��ku trwa� i trwa�. W umy�le Anny pojawi�a si� my�l o ucieczce. Paniczny strach poderwa� j� w ko�cu z
krzes�a. Kiedy wsta�a, �wiat�o s�o�ca porazi�o j� w oczy. Nag�y b�ysk o�lepi� na chwil�. Podzia�a�o to na ni� jak silny
cios. Zachwia�a si�. Kiedy otworzy�a odruchowo zaci�ni�te powieki, �wiat�o s�o�ca porazi�o j� znowu. Ca�y pok�j
sk�ada� si� z bia�ego blasku, plam czerwieni i ��ci.
Ockn�a si�, kiedy bieg�a ulic�. By�a zadyszana. Zwolni�a, a w ko�cu przystan�a. Zna�a to miejsce, w tym ma�ym
miasteczku zna�a prawie ka�de miejsce. Wiedzia�a dok�d bieg�a, gdzie chce si� dosta�, jej bieg nie by� bezcelowy.
Cho� dzia�a�a pod wp�ywem impulsu, to mia�a ju� plan.
Nikt jej nie goni�. On jej nie goni� - tak dla �cis�o�ci nale�a�oby nazwa� sytuacj�. Sz�a wi�c spokojniej, oddech
wyr�wna� si� w ko�cu. Powietrze by�o tu znacznie ch�odniejsze ni� w nagrzanym pokoju. Martwota popo�udnia
przechodzi�a ju� w delikatne powiewy wieczornego wiaterku. Bliski zmierzch ni�s� w sobie zapowied� ukojenia.
Anna zesz�a na nik�� dr�k� prowadz�c� do rudery pod niewielkim, za�mieconym laskiem. Porz�dkowa�a my�li.
Nie wr�ci do domu. Tam jest on i biedna ma�a (co z ni�?). Jemu musi znikn�� z oczu. �eby zmyli� drog� do niej, �eby
nie m�g� jej odnale�� i sprawi�, by sta�a si� taka jak on. Niech zostawi j� i zapomni o siostrze.
Przeczuwa�a jednak, �e to niemo�liwe. �e zawsze, do ostatniego dnia swojego �ycia b�dzie czu�a jego obecno��. To
popo�udnie da�o pocz�tek czemu� nieodwracalnemu. Wydarzenia z dziecinnego pokoju pozostan� w niej, cho�by
stara�a si� zetrze� je ze �wiadomo�ci. I ka�dy dzie�, ka�da chwila �ycia podporz�dkowane b�d� jednej my�li - �e on
istnieje.
Tak my�l�c, a raczej u�wiadamiaj�c sobie to wszystko, dotar�a do celu - rozwalaj�cego si� budynku. Niewiele
�wiadczy�o o tym, �e by� zamieszkiwany. Anna wesz�a do sieni i zapuka�a. Kilka st�kni�� dobieg�o ze �rodka,
zbli�aj�ce si� kroki i drzwi otworzy�y si�. Dziewczyna, kt�ra stan�a w drzwiach by�a od Anny starsza tylko o pi�� lat,
ale wygl�da�a jak czterdziestolatka. W brudnym ubraniu, niemyta i cuchn�ca Maria przypomina�a strz�p tego, co
nazwa� mo�na cz�owiekiem. Anna u�miechn�a si� do tej istoty i spyta�a, czy mo�e wej��. Maria bez s�owa odsun�a
si� i wpu�ci�a Ann� do swego lokum. Drzwi zamkn�y si� za nimi z trudem.
Maria, zwana Szalon� Mari� (przez tych, kt�rzy w og�le zauwa�ali jej istnienie), �y�a na skraju �wiata. Anna natkn�a
si� na ni� podczas spaceru jakie� p� roku wcze�niej. Od czasu do czasu, wiedziona odruchem samarytanizmu
przychodzi�a do brudnej i �mierdz�cej Marii z czym� do jedzenia, z podpaskami, ze starym ciuchem. W czasie jednej z
takich wizyt Maria wyci�gn�a spod kupy szmat nowiutki i starannie zabezpieczony dow�d osobisty. Prezentowa�a go
z dum�. Zdj�cie w nim przedstawia�o m�od� acz pochmurn� dziewczyn� o ciemno blond w�osach. Anna zdumia�a si� -
dziewczyna ze zdj�cia mog�aby by� jej siostr�, tak by�y podobne do siebie. Wyczyta�a wtedy, ile Maria ma lat i �e nie
znano jej rodzic�w.
Dokument by� dla Marii relikwi�, �wiadectwem, �e nale�y jednak do tego �wiata. Anna nie wiedzia�a, co popchn�o
Mari� w ob��d. Nie chcia�a nawet wiedzie�. Nie czu�a potrzeby przywracania Marii spo�ecze�stwu. Przychodzi�a do
niej, s�ucha�a opowie�ci wypowiadanych urywanymi zdaniami. Pr�ba umycia Marii zako�czy�a si� kl�sk� -
dziewczyna zacz�a przera�liwie wy�. Poniecha�a wi�c jakichkolwiek pr�b wprowadzenia zmian w �ycie Marii.
A teraz przyszed� czas, �e na wp� zgni�a rudera sta�a si� schronieniem. Szukaj�cy Anny policjanci zap�dzili si� co
prawda a� do lokum Marii, ale Anna przeczeka�a ich wizyt� schowana w stosie szmat. Poszli zreszt� bardzo szybko -
nikt nie podejrzewa� Szalonej Marii o mo�liwo�� pope�nienia jakiej� zbrodni. Anna przyczai�a si� w swojej kryj�wce.
Dziesi�tego dnia jej pobytu w ruderze Maria zmar�a. Anna zakopa�a jej cia�o w lasku.
Odnalaz�a dow�d Marii. W okrawku lustra por�wna�a si� do zdj�cia. Tak, podobie�stwo by�o spore. Znalaz�a no�yczki
i przyci�a w�osy w nier�wne kosmyki. Umy�a si�, upra�a swoje ubranie. Wysz�a w ko�cu z budynku. Zostawi�a w nim
Ann�. Maria posz�a za� w kierunku ulicy.
Nie tak trudno jest rozpocz�� nowe �ycie, je�li tylko determinacja jest odpowiednio du�a. Maria by�a chodz�c�
determinacj�. Mia�a poczucie, �e zaczyna wielk� walk�.
Zdana tylko na siebie, siebie jednej mog�a by� pewna. Niezale�nie od tego, komu ukrad�a pierwsze niezb�dne na �ycie
pieni�dze, wykorzysta�a je w spos�b doskonale przemy�lany. Kupi�a �wiadectwo uko�czenia szko�y podstawowej (z
czerwonym paskiem) i �redniej. Kupi�a ubrania, kosmetyki i jeszcze r�norakie niezb�dne rzeczy. Zamieszka�a
pocz�tkowo w schronisku m�odzie�owym. Z�o�y�a papiery na studia - kierunek ma�o oblegany, bez egzamin�w.
Min�o lato i zamieszka�a w akademiku. �apa�a dorywcze prace - dawa�a sobie rad�.
Dziecinne rysy jej twarzy szybko przeobrazi�y si�, naznaczone prze�yciami, kt�re nie mijaj� bez �ladu. By�a szczup�a,
zwinna i stawa�a si� coraz pi�kniejsza. Mia�a powodzenie, cho� otacza�a j� zawsze jakby nieprzenikniona, szara
zas�ona. W oczach m�odych m�czyzn dodawa�a jej ona osobliwego uroku... Tajemnicza Maria przyci�ga�a spojrzenia.
Dawano wiar� dokumentom: samotna dwudziestolatka, zapewne z traumatycznymi prze�yciami z dzieci�stwa, skoro
rodzice byli nieznani. Nie dziwiono si�, �e nie m�wi o przesz�o�ci.
Lata studi�w mija�y w�a�ciwym sobie rytmem, podzielone na sesje i letnie miesi�ce laby. Dla Marii by� to czas ci�kiej
pracy. Zdobywa�a sobie uznanie profesor�w, na kolejnych egzaminach wypada�a coraz lepiej.
�mia�a si� bardzo rzadko. U�miecha�a si� tylko od czasu do czasu, ale z widocznym wysi�kiem. Kocha�o si� w niej
kilku; odchodzili zawsze z niczym. Mia�a powodzenie, dobr� opini� i zdoby�a w ko�cu pierwsz� "prawdziw�" prac�.
Trwa�a przy tym w nieustaj�cej czujno�ci. Ka�dy poranek przynosi� �wiadomo��, �e on istnieje. �e jest gdzie� blisko.
�e �yje w niej samej. Ka�dy dzie� by� zwyci�stwem nad t� �wiadomo�ci�, a ka�da noc przypomnieniem strasznych
chwil z pewnego popo�udnia.
Maria gotowa by�a do ucieczki w ka�dej chwili. Nie mog�a znie�� nawet my�li o spotkaniu. Wiedzia�a, ze on nie jest
sam. Wypatrywa�a ich w tramwajach, na dworcach i salach wyk�adowych. Ka�de zwr�cone na ni� oczy mog�y by�
oczami wroga. Za ka�dym zakr�tem mog�o czyha� niebezpiecze�stwo. Maria by�a ca�kiem sama ze swoim strachem i
przekonaniem, �e on nigdy nie da za wygran�. Nie mia�a przeciw niemu �adnej broni. Jedynym ratunkiem by�a
ucieczka.
Pewnego kwietniowego dnia Maria niespodziewanie si� zakocha�a. Sz�a alejk� parkow�. Patrza�a na drzewa okryte
zielon� mgie�k� �wie�ych li�ci. Uderzy�a j� uroda wiosennego, s�onecznego dnia. Hojno�� tego uroku, dost�pnego dla
wszystkich, troch� te� ponad lud�mi. Natura oboj�tna by�a na fakt, �e jej cz�ci� jest te� potworno�� i brzydota. Maria
po raz pierwszy od bardzo dawna da�a si� ponie�� wiosennej atmosferze. Zach�ysn�a si� ni�. I w tym momencie
rozlu�nienia zabezpieczaj�cych ja zas�on, zobaczy�a swoj� mi�o��. Szed� w jej kierunku. Min�liby si� by� mo�e. Ale
przystan�� zauroczony jej widokiem, a ona u�miechn�a si� do niego. Rzecz przes�dzi�a si� w tych kilku sekundach
pierwszego ich spotkania.
Wsta� czas s�oneczny, pi�kny i czysty. Maria na chwil� zatraci�a si� w prze�ywaniu, cho� nie straci�a smutku i powagi.
�wiadomie og�uch�a, na kr�tk� chwil� szcz�cia, na g�os przywo�uj�cy j� do ostro�no�ci. Ten jeden jedyny raz da�a si�
ponie��. To by�a wielka, spe�niona mi�o��. A zako�czenie - takie w�a�nie - by�o wpisane w ni� od pocz�tku: wieczorny
ch��d wchodzi� przez uchylone okna - pierwsza zapowied� jesieni. Maria obudzi�a si� z kr�tkiej drzemki. Ukochanego
nie by�o obok niej. Unios�a si� na �okciach i zacz�a nas�uchiwa� odg�os�w dochodz�cych z mieszkania. Usi�owa�a na
ich podstawie zlokalizowa� sw� mi�o��. Us�ysza�a szum wody w �azience. I co� jeszcze. Rozbudzi�a si� momentalnie.
Zwr�ci�a twarz w stron� wej�cia do pokoju.
Przedpok�j by� ciemnawy. �wiat�o z �azienki rozrzedza�o ciemno�� w r�norakie tony szaro�ci. Maria sta�a si� napi�ta
i czujna. Nas�uchiwa�a ca�� sob�. Szaro�� przedpokoju by�a wype�niona czym� niepokoj�cym. Wiedzia�a czym, tylko w
pierwszym momencie nie chcia�a tego przyj�� do wiadomo�ci. Wsta�a z ��ka, poprawi�a ubranie i przez balkon
zeskoczy�a z parteru na ziemi�. Serce wali�o jej jak tego dnia, kiedy zacz�a si� jej ucieczka. By�o ch�odno, ale j�
rozpala�o wewn�trzne gor�co. Nie podj�a �adnej �wiadomej decyzji, dzia�a�a zgodnie ze swoj� intuicj�. Szybkim
krokiem ruszy�a w kierunku swojej stancji. Po drodze wr�ci�a do stanu skupienia i uwagi. Odsun�a w g��b siebie
uczucie do m�czyzny. Zepchn�a obudzon� na chwil� Ann� (przybrane imi� gniot�o j�). Przestraszona Maria sz�a
ulicami miasta.
Kr�tki okres szcz�cia by� ju� za ni�. Przed ni� kolejne zmiany. Prze�yte uczucie stanowi�o �r�d�o si�y i pociechy na
tygodnie przeprowadzki, zmiany uczelni, miasta, pracy. Nie my�la�a o tym, jak zosta�o przyj�te jej odej�cie, co my�la�
m�czyzna, kt�ry nie zasta� jej w pokoju, kiedy wyszed� z �azienki. Wspomnienia, prze�ycia skupi�y si� w niej,
uformowa�y w twardy kamie� szlachetny. Przechowywa�a go w sobie.
Mija�y miesi�ce. By�y chwile, kiedy nie odczuwa�a natarczywej obecno�ci z�owrogiej si�y. Ale by�y te� momenty,
kiedy wiedzia�a, �e min�a si� z ni� o krok, o drobny u�amek chwili. Wiedzia�a, �e gdyby tylko chcia�, gdyby si� o to
postara�, stan�liby naprzeciw siebie.
Czujno�� wesz�a jej w krew, ostro�no�� sta�a si� natur�.
Zamieszka�a w tym okresie z pewn� znajom� dziewczyn�. Koszty wynajmu mieszkania by�y mniejsze. Zreszt� - lubi�a
pogodn� i mi�� Monik�. Dziewczyna nie pyta�a za wiele, nie docieka�a dziwnych czasem zachowa� Marii.
Przyjmowa�a j� z ca�ym dobrodziejstwem inwentarza. Stara�a si� wprowadzi� odrobin� rozrywki w wyciszone �ycie
wsp�lokatorki. Czasem wychodzi�y do knajp, na imprezy, do kina. Czasem jecha�y gdzie� poza miasto.
Kiedy obie obroni�y prace magisterskie, wybra�y si� do mi�ego lokalu, by uczci� sukces piwem. Wchodz�c do knajpki
Maria poczu�a na sobie czyj� wzrok, ale nie zdo�a�a zlokalizowa� osoby, kt�ra jej si� przygl�da�a. Zaniepokoi�o j� nie
tyle to, �e kto� si� jej przygl�da, ale to, �e nie zobaczy�a, kto to. Usiad�a przy jednym ze sto��w. Monika posz�a po
piwo do baru. Maria zapali�a papierosa. Niepok�j narasta�, podchodzi� do gard�a. Broni�a si� przed nim, broni�a si�
przed potrzeb� ucieczki. Instynkt nakazywa� jej opu�ci� przyjemne wn�trze knajpki. On by� w pobli�u. By� na pewno,
mo�e nawet tu, w barze. Nie rozgl�da�a si� za bardzo.
Nagle wezbra�a w niej w�ciek�o��. Tu, w miejscu zape�nionym lud�mi nie m�g� jej zagrozi�. Niech wi�c przyjdzie,
niech przed ni� stanie. Nich spojrzy na ni�. Obejrza�a si� tylko na drzwi - czy w razie czego droga ucieczki jest prosta.
Przysz�a Monika z oszronionymi szklankami. Z�ociste zimne piwo i papieros - Maria rozkoszowa�a si� nimi na r�wni z
wype�niaj�c� j� z�o�ci�. Tym razem chcia�a stawi� mu czo�a.
By�y w po�owie pierwszego piwa, kiedy przysiedli si� do nich znajomi. By�o gwarno, weso�o i beztrosko. I tylko w
Marii narasta�o napi�cie, proporcjonalnie do poczucia zbli�ania si� nieuchronnego.
Najpierw poczu�a na karku gor�co. "Ju�" - pomy�la�a.
Do ich stolika podesz�y dwie osoby. Przywitane zosta�y z ha�a�liw� rado�ci� przez spor� cz�� towarzystwa. Maria
zosta�a przedstawiona najpierw bardzo przystojnemu blondynowi. Wymienili u�ciski d�oni i u�miechy. Nast�pnie
przysz�a kolej na pi�knego szatyna. Pierwszy wyci�gn�� do niej r�k�.
Mocny u�cisk brata wywo�a� fal� gor�ca, kt�ra uderzy�a jej do g�owy. Wytrzyma�a jego spojrzenie i komentarz:
- Maria to pi�kne, biblijne imi�. Maria c�rka Anny.
Usiad� niedaleko siostry i przy��czy� si� do og�lnej rozmowy. Tak jak ona przyci�ga�a spojrzenia pan�w, tak on
przyci�ga� wzrok kobiet. Wygl�da� wspaniale, ale Maria zastanawia�a si�, ile os�b wyczuwa jego prawdziw� istot�.
U�miech pozosta� mu taki sam jak dawniej: z�o�liwy. Mari� uderzy�o ich podobie�stwo. Mieli takie same gesty,
pochylenia g�owy, podobne rysy twarzy. Czy nikt inny nie widzi podobie�stwa? By�a napi�ta, ale nie przera�ona.
Pami�ta�a ka�d� chwil� tamtego czerwcowego popo�udnia. Pami�ta�a ka�dy szczeg�.
Wreszcie odwr�ci� si� do niej. Patrzyli na siebie ponad kuflami, ponad papierosami �arz�cymi si� w d�oniach.
Rodze�stwo.
Wiedzia�a, �e on co� zrobi, �e przyszed� tu z jakim� ukrytym zamiarem. Nie potrafi�a zgadn��, co si� zdarzy, ale na
pewno nie nios�o to z sob� niczego dobrego.
Odwr�ci� g�ow�. Zacz�� adorowa� Monik�. Co� tam pisali na karteczkach z notesu. Maria nie pi�a ju� piwa, bawi�a si�
zapalniczk�. Zastanawia�a si� nad wi�zami ��cz�cymi j� z bratem. Zwar�a si� w sobie. Umys� pracowa� jasno, my�li
sta�y si� uporz�dkowane.
Monika wysz�a do toalety. Wtedy on zwr�ci� si� wprost do niej:
- Niepotrzebnie uciekasz - powiedzia�. Kto� z obecnych zdziwi� si� tej wypowiedzi, ale uzna�, �e raczej si� przes�ysza�.
- Niepotrzebnie mnie prze�ladujesz - odpowiedzia�a. Zn�w kto� uzna�, �e chyba �le zrozumia�, co m�wi�.
- Jeste�my sobie najbli�si - powiedzia� z kolei.
- Bardzo chcia�abym m�c nawet nie pami�ta� o tobie - odrzek�a.
Teraz ju� zacz�to przys�uchiwa� si� tej konwersacji. Ch�odne zdania sp�ywa�y kolejno z ust m�czyzny i jego siostry.
- Sta�o si� i b�dzie trwa� - stwierdzi�.
- Nie zgadzam si� na to - odpar�a.
- To nie ma znaczenia. Tylko utrudnia twoje �ycie.
- Pr�buj�. Staram si� - powiedzia�a.- To jedynie ma dla mnie sens.
Wtedy jakby uni�s� si� nad sto�em. Sta� si� ogromny, pot�ny. Zgromadzeni w knajpie ludzie patrzyli w zdziwieniu
pomieszanym ze strachem. On ogromnia�. Zdawa� si� by� sam� si�� - niezwyci�on�. Zerwa�a si� z krzes�a i stan�a
naprzeciw jego pot�gi. Pochyli� si� do niej i wyci�gn�� r�k�. Zdawa�o si� wtedy, �e chcia�a co� zrobi�, odpowiedzie� na
t� demonstracj� czym� r�wnie demonstracyjnie silnym. Jednak krzykn�a tylko i zacz�a wycofywa� do wyj�cia.
Pobieg�a do drzwi. �ciga� j� g�os:
- Jeste�my sobie najbli�si. W ko�cu jeste�my rodzin�. Aniu.
Roztrz�siona dopad�a samochodu. Nie wiedzia�a nawet, �e razem z ni� wybieg�a Monika. Razem wsiad�y do pojazdu.
Samoch�d ostro ruszy� z miejsca.
- Widzia�am - powiedzia�a Monika. By�a znacznie mniej przestraszona, ni� mo�na by si� spodziewa�. - Wiem, gdzie
musimy si� uda�.
Maria rzuci�a swej towarzyszce tylko jedno uwa�ne spojrzenie. Zachowanie Moniki przyj�a jako kolejn� ods�on� innej
strony rzeczywisto�ci.
- Prowad� - poprosi�a. Co� j� niepokoi�o, m�czy�o. Zastanowi�a si� chwil�.
- Masz co� od niego? - zapyta�a Monik�.
Monika przeszuka�a kieszenie. Znalaz�a karteczk� z napisanym numerem telefonu. Spojrza�a pytaj�co na Mari�.
- Wyrzu� - poleci�a Maria, ledwie rzucaj�c okiem na papier.
Karteczka wyl�dowa�a za oknem.
Monika rzuca�a kr�tkie informacje, jak jecha�. Poza tym nie rozmawia�y.
Kolejna ucieczka. Czy raczej, kolejny etap nieustaj�cej ucieczki. Dotar�y do niewielkiego domku. Przyj�� je m�czyzna
w �rednim wieku, kt�rego Monika przedstawi�a jako pana Piotra. Kiedy spojrza� na Mari� ta poczu�a, jakby nosi�a
wypalone znami�, jakby czerwone plamy s�o�ca z tamtego popo�udnia zostawi�y na jej twarzy blask. Mia�a wra�enie,
�e ten cz�owiek wyczyta� z niej histori� tamtej chwili.
Pan Piotr m�wi� niewiele. Wys�ucha� opowie�ci Moniki o wydarzeniu w knajpie. Potem zaprowadzi� Mari� do
niewielkiego biureczka. Wyj�� z jednej z szuflad pier�cionek, czy raczej prost� obr�czk� ze srebra ozdobion� wzorami.
- Jak mu na imi�? - zapyta�.
Maria wypowiedzia�a to imi�, kt�re cho� m�wi�a w dzieci�stwie co dnia, teraz parzy�o j� w wargi. Pan Piotr znikn�� za
drzwiami, usadowiwszy uprzednio obie kobiety w fotelach.
- Poszed� do pracowni - wyja�ni�a Monika.
Maria dobrze czu�a si� w tym domu. Fala paniki odp�yn�a ju� od niej. Czu�a si� dziwnie bezpieczna. Jej spok�j
powi�ksza� si� z ka�d� minut� pobytu w tym miejscu. Nie zwraca�a uwagi na mijaj�cy czas. Monika nie pyta�a o nic.
Pan Piotr przyni�s� w ko�cu obr�czk�. Na wewn�trznej stronie by� �wie�o wygrawerowany ci�g znak�w.
Przypuszcza�a, �e to imi�.
- Niech pani tego nie zdejmuje - powiedzia�. - Dzi�ki temu wok� pani jest bezpieczny teren, na odleg�o�� oko�o metra.
�mia�o - doda�, widz�c jej wahanie.
W�o�y�a wi�c obr�czk�. Nie odczu�a niczego niezwyk�ego. Monika podesz�a do nich. Widzia�y si� wtedy po raz
ostatni. Pan Piotr odprowadzi� Mari� do drzwi.
- Niech pani to nosi tak d�ugo, jak to konieczne.
- Dzi�kuj� panu.
- Je�li tylko mo�e to pani pom�c - powiedzia� patrz�c jej w oczy.
Opu�ci�a wzrok. Drzwi zamkn�y si� za ni� cichutko.
Mija�y kolejne miesi�ce i lata w zmienianych mieszkaniach i miastach. Wci�� czu�a obc� obecno��, wci�� �wiat pe�en
by� wrogiej si�y. Stara�a si� �y� jakby nigdy nic, jak ka�dy cz�owiek. Temu podporz�dkowa�a swoj� dzia�alno��. Mia�a
niewielu znajomych, ale od czasu do czasu spotyka�a si� z kim� przez kilka miesi�cy.
�y�a w rytmie nowych miejsc i zaj��. Podr�owa�a po �wiecie. Z jednej z takich podr�y przywioz�a sobie nowe
nazwisko. Jedna Maria uznana zosta�a za zaginion�. Przyjecha�a druga Maria, z troszk� innym �yciorysem. Obr�czka
od pana Piotra dodawa�a jej pewno�ci przynajmniej nie grozi� jej kontakt fizyczny.
Spotka�a go zn�w. Odsuni�ty na odleg�o�� metra m�wi� do niej. Widzia�a wykrzywione usta. Rysy twarzy u�o�one w
z�o�liwy grymas. Wci�� by� gro�ny. Ni�s� ze sob� martwot� popo�udniowego upa�u.
- To niepotrzebne - m�wi� - to niepotrzebne. To niczego nie zmienia.
Kr��y� wok� niej. A ona g�uch�a na to, co chcia� jej powiedzie�.
Stara�a si� nie my�le� o Beni, o ma�ej siostrzyczce, o tym, co sta�o si� z dziewczynk�. Nie my�la�a te� o matce (ojciec
zmar�, gdy urodzi�a si� Benia). Nie wspomina�a dzieci�stwa, stron rodzinnych. �y�a chwil� tera�niejsz�, kt�r� okre�la�a
inna chwila w przesz�o�ci.
W kolejnym mie�cie, w kolejnej firmie pozna�a pewnego starszego pana. By� mi�y, ciep�y. Opiekowa� si� Mari� na
sw�j spos�b. Czasem z wielkim uczuciem opowiada� o swojej �onie. Chodzili razem na papierosa, na przerwy
obiadowe. Niekiedy po prostu milczeli sobie spokojnie. Kiedy� obejrza� uwa�nie pier�cionek Marii. Powiedzia�, �e
�adna, oryginalna bi�uteria. Marii wydawa�o si� jednak, �e rozpozna� znaczenie znak�w, �e zna� jego w�a�ciwo�ci. Ale
nie m�wili ze sob� na ten temat.
Przyszed� czas, �e Maria poczu�a si� zm�czona. M�czy�y j� kolejne wiosny. M�czy�o j� widmo brata, jego nieustanna
obecno�� w jej �yciu. By�a znu�ona. W tym czasie zosta�a zaproszona do domu pana Jana i jego �ony Berty.
Dom by� �adny, schludny i przytulny. Pan Jan powiedzia�, �e jego �ona �le si� poczu�a i drzemie w swoim pokoju. Ale
�e bardzo chcia�aby zobaczy� Mari�, wi�c sprawdz� potem, czy ju� si� obudzi�a. Pan domu poda� kaw� i ciasto. Ciasto
przyku�o uwag� Marii. Przeczucie, kt�re mia�a od jakiego� czasu, zmieni�o si� w pewno��.
- Berta to skr�t od jakiego imienia? - zapyta�a.
- Od Bernardetty - odpowiedzia� spokojnie, mimo �e pytanie nie by�o zwi�zane z tematem prowadzonej rozmowy.
- Czy mog� odwiedzi� pana �on�? - spyta�a.
Skin�� g�ow�. Wsta� z fotela i poprowadzi� j� w kierunku wyj�cia z pokoju. Przystan��, aby przepu�ci� j� przodem. Ale
Maria zatrzyma�a si�, wiedziona niewyt�umaczalnym impulsem. Stan�a przy kom�dce i nie patrz�c na d�onie zdj�a z
palca obr�czk�. Trzasn�a cichutko odk�adana na b�yszcz�cy blat.
Pokonali schody, korytarzyk. Zatrzymali si� przy drzwiach z jasnego drewna. Zapuka�. Z wn�trza dobieg�o nieg�o�ne
"prosz�".
- Masz go�cia, kochanie - zapowiedzia� Mari� otwieraj�c drzwi.
Maria wesz�a do pokoju. Pan Jan wycofa� si� dyskretnie. Na ��ku le�a�a starsza, siwa pani. Wypiel�gnowane d�onie
mia�a u�o�one na kocu, kt�rym by�a przykryta. By�a zwr�cona w stron� wchodz�cej. Kobiety patrzy�y na siebie. W tym
spokojnym pokoju napi�cie pomi�dzy nimi zdawa�o si� mie� materialn� form�. Ta, kt�ra by�a wci�� pi�kna i m�oda
patrza�a na t�, kt�r� ju� by�a blisko ko�ca �ycia. Starsza kobieta bardziej ni� cokolwiek innego na �wiecie by�a
�wiadectwem, �e �ycie Marii jest nieustaj�c� pr�b� przemienienia nieodwracalnego. Oszukiwanie nie mia�o sensu.
M�odsza z si�str by�a stara. Starsza z si�str wci�� mia�a urod� i m�odo�� niezmienione od lat, za spraw� tej si�y
niedobrej, kt�ra skazi�a j� dawno temu. Nie mo�na by�o temu zaprzeczy�, ani tego odwr�ci�.
- Aniu - kobieta le��ca na ��ku, przywo�a�a swego go�cia imieniem, kt�re by�o jak z innego �wiata. Trzeba by�o
przyj��.
Podesz�a wi�c do ��ka. Przysiad�a na jego brzegu.
- Dlaczego? - zapyta�a Beni�. W tym pytaniu zawarta by�a ca�a jej niezgoda na takie �ycie. Pytanie kry�o b�l jej
sytuacji i strach przed przyj�ciem rzeczywisto�ci, kt�r� trzeba akceptowa� pomimo jej potworno�ci.
Poci�t� zmarszczkami twarz rozpogodzi� u�miech.
- Moje biedactwo - powiedzia�a ze wsp�czuciem Benia.
- Jak tobie si� uda�o? Jak �y�a�? - zapyta�a Anna swoj� siostr�.
Benia przymkn�a powieki.
- Wtedy... - zacz�a, ale urwa�a, jakby zastanawiaj�c si� jak ubra� w s�owa to, co czu�a jako pi�ciolatka.
Ann� zala�o wspomnienie, z najdrobniejszymi szczeg�ami: gor�c� sk�r� brata, silnym u�cisku szczup�ych ramion.
Suche usta na szyi. Suche usta i pal�cy j�zyk, kt�ry wypala� jej sk�r�. Mia�a wtedy otwarte ca�y czas oczy. Widzia�a
ma�� Beni� podnosz�c� si� z poduszki, kurz opadaj�cy w smudze �wiat�a, czerwony poblask na meblach. Pami�ta�a
�zy, kt�re sp�ywa�y po policzkach. S�ysza�a, jak on m�wi� do niej uspokajaj�co: ju� dobrze, spokojnie. B�dzie pi�knie,
zobaczysz. Wysun�a si� wtedy z jego obj�� i posz�a do �azienki. Nie spojrza�a w lustro, napi�a si� zimnej wody. A
potem wysz�a z �azienki, z mieszkania i zacz�a biec. Ju� w tym momencie wiedzia�a dok�d biegnie i co chce zrobi�.
- Wtedy - g�os Beni przywo�a� j� do tera�niejszo�ci - wtedy nic si� ze mn� nie sta�o. Mo�e by�am za ma�a? Nigdy nie
zapomnia�am tego, ani jednego szczeg�u. Ty uciek�a�, a on nigdy nie pr�bowa� ponownie. Nie mam poj�cia, dlaczego.
Mama bardzo prze�y�a twoje znikni�cie. Ale ja wiedzia�am, �e �yjesz. On nigdy nie zrobi� nic mamie, a ona nie
dowiedzia�a si� prawdy. Wyprowadzi� si� w ko�cu i czasem tylko nas odwiedza�. Mama umar�a, kiedy ja ju� by�am
m�atk�.
- Przychodzi� do ciebie? - spyta�a Anna.
- Przecie� to m�j brat - us�ysza�a spokojn� odpowied�.
- A Jan?
- Wiedzia�. O tobie tak�e. Zreszt�, jeste�cie prawie identyczni.
- Wiem. Wci�� mnie prze�laduje - powiedzia�a Anna.
- To tak�e tw�j brat. Nie powinna� go odrzuca� - Benia m�wi�a cicho i spokojnie. Wzi�a d�onie Anny w swoje.
- Musia�a� wtedy uciec, rozumiem - m�wi�a do siostry. - Ale nie mo�esz ucieka� ca�y czas.
Anna grza�a si� w cieple swojej siostry. �agodny d�wi�k g�osu, spokojne s�owa zapada�y w ni�. Wiedzia�a ju�, �e
sko�czy�o si� oszukiwanie siebie. Anna i Benia �y�y w tej samej przestrzeni �wiata, ale na r�nych prawach. Regu�y
rz�dz�ce nimi by�y inne. Anna ju� by�a bliska przekroczenia granicy, w kt�rej zacznie �y� w pe�ni. Inaczej, ale zgodnie
z tym, czym by�a. Jej �ycie nie by�o wieczne, ale roz�o�one na znacznie d�u�szy czas. Rozpaczliwa by�a jej walka o
�ycie. Jak zwyk�emu cz�owiekowi sprawia�a cierpienie. Tylko poprzez przyj�cie swej istoty mog�a sta� si� spokojna.
Mo�e nawet szcz�liwa. Ta si�a by�a niedobra i z�o�liwa, ale Anna by�a jej cz�ci�.
- Zdj�a� obr�czk� - zauwa�y�a Benia.
- Kiedy sz�am tu do ciebie na g�r�.
- Zostaw j� ju� u mnie.
- Tak zrobi�.
M�wi�y o r�nych momentach swojego �ycia. Wiecz�r sta� si� noc�. Kto� zapuka� do drzwi. Zanim Jan wprowadzi�
go�cia, Anna wiedzia�a, kto to b�dzie.
- Witaj, �ukaszu - Benia przywita�a swego pi�knego, m�odego brata.
Anna tak�e odwr�ci�a si� w jego stron�. Ostatni raz obdarzy�a go spojrzeniem pe�nym nienawi�ci. G��wnym rysem
jego twarzy pozosta�a z�o�liwo��. Ca�a jego posta� wyra�a�a �wiadomo�� mocy, jak� dysponowa�.
- Sta�o si�, Aniu - powiedzia� podchodz�c do swoich si�str.
Anna ostatni raz wzdrygn�a si�, gdy przekroczy� odleg�o�� jednego metra. Ostatni raz skrzywi�a si�, gdy dotkn�� jej
ramienia.
Uca�owa� d�onie obu kobiet. Anna wiedzia�a ju�, �e nie ma sensu pyta� go o przyczyn�. Nie ma sensu oskar�a�. Sta�o
si�, dawno, dawno temu.