5448

Szczegóły
Tytuł 5448
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5448 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5448 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5448 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alexandra Ripley Scarlet ci�g dalszy "Przemin�o z wiatrem" Margaret Mitchell Od redakcji Ka�dy nar�d chce stworzy� w�asn� legend�. Amerykanie rozpoznali swoj� legend� w ksi��ce Margaret Mitchell. "Przemin�o z wiatrem" - wielka opowie�� o wojnie P�nocy z Po�udniem, uko�czona w 1936 r. - ckliwy romans - barwny obraz pocz�tk�w wsp�czesnej Ameryki - ju� od ponad p� wieku podtrzymuje ameryka�ski mit. Ta barwna panorama z czas�w wojny secesyjnej, zaludniona przez wspania�ych m�czyzn i dzielne kobiety, romantyk�w, acz nie gardz�cych konieczn� doz� zdrowego rozs�dku, nami�tnych w mi�o�ci i interesach, po dzi� dzie� jest jak zwierciad�o, w kt�rym ch�tnie przegl�daj� si� tak�e wwsp�czesne pokolenia. Czy Aleksandrze Ripley uda�o si� napisa� ci�g dalszy "Przemin�o z wiatrem"? Czy ta wielka opowie��, pisana ponad trzy lata na zam�wienie nowojorskiego wydawnictwa Warner Books jest jedynie prost� kontynuacj� los�w Retta Butlera i Scarlet O'hary? Czy Aleksandra Ripley stworzy�a w swej ksi��ce klimat w�a�ciwy dzie�u wielkiej poprzedniczki? Jedno jest pewne: "Scarlett" nie powsta�a w Ameryce lat trzydziestych - to ksi��ka napisana w ameryka�skich realiach ko�ca XX wieku. Zatem to ci�g dalszy "Przemin�o z wiatrem", ale i ksi��ka inna, nowa. Losy tych samych ludzi, te same realia,. ale inaczej, innym j�zykiem pisane. Tych, kt�rzy pragn� je pozna�, zapraszamy. Ksi�ga pierwsza Zagubiona w ciemno�ci 1. To si� zaraz sko�czy, a potem wr�ci do Tary. Scarlett O'hara Hamilton Kennedy Butler sta�a samotna, w odleg�o�ci kilku krok�w od reszty �a�obnik�w zgromadzonych na pogrzebie Melanii Wilkes. Pada� deszcz. Czarno odziani m�czy�ni i kobiety trzymali nad g�owami czarne parasolki. Kobiety p�aka�y, a wszyscy, ciasno skupieni jedno przy drugim, dzielili ten sam �al i ten sam ma�y skrawek suchego miejsca, kt�ry powsta� pod parasolow� os�on�. Scarlett z nikim nie dzieli�a kryj�wki pod parasolem, z nikim te� nie dzieli�a �alu. Podmuchy wiatru miota�y pod parasolk� zimne i mokre biczyki deszczu. Lodowate strumyki ciek�y jej po szyi, po plecach, lecz dzia�o si� to jakby poza ni�, by�a jak znieczulona. Niczego nie czu�a, ta strata zupe�nie j� obezw�adni�a. P�niej b�dzie rozpacza�, p�niej - kiedy ju� b�dzie w stanie wytrzyma� b�l. Na razie trzyma�a to z dala od siebie - ca�� t� bole��, wszystkie uczucia, wszystkie my�li, wszystko z wyj�tkiem s��w, kt�re bez przerwy powtarza�a sobie w duchu. S��w, w kt�rych zawarta by�a obietnica uleczenia z b�lu, kt�re mia�y w sobie si�� przetrwania a� do chwili, gdy b�dzie uleczona. To si� zaraz sko�czy, a potem wr�c� do Tary. ** ** ** - ... Popio�y do popio��w, proch do prochu... G�os duchownego przedar� si� przez pow�ok� odr�twienia, pochwyci�a brzmienie s��w. Nie! Scarlett za�ka�a. To nie Mela. To nie jest gr�b Meli, ta dziura w ziemi jest taka wielka, Mela by�a taka szczuplutka, drobniejsza od ptaszka. Nie! To nie ona le�y tu przed ni� martwa, to niemo�liwe. Scarlett szarpn�a g�ow�, jakby chcia�a zaprzeczy� istnieniu otwartej mogi�y, w kt�r� teraz spuszczano jasn�, sosnow� skrzyni�. W mi�kkim drewnie wida� by�o ma�e p�kola - �lady po uderzeniach m�ota, kt�ry wbija� gwo�dzie w wieko zatrza�ni�te nad delikatn�, kochan�, serdeczn� twarz� Melanii. Nie! Nie mo�ecie, nie powinni�cie tego robi�! Przecie� pada! Jak mo�na, tak j� wrzuca� do tego do�u, zmoknie od deszczu! Ona te� czuje zimno, nie mo�na jej tak zostawia� na ulew�. Nie mog� na to patrze�, d�u�ej ju� tego nie znios�, nigdy nie uwierz�, �e odesz�a. Kocha mnie, ona mnie kocha, to przyjaci�ka, jedyna prawdziwa, jak� mam. Mela mnie kocha i nie opu�ci mnie w�a�nie teraz, gdy jest mi najbardziej potrzebna. Scarlett spojrza�a na ludzi otaczaj�cych gr�b, poczu�a przyp�yw fali silnego gniewu. �adne z nich nie troszczy�o si� o ni� tak jak ja, �adne z nich nie straci�o tyle, co ja. �adne z nich nie wie, jak bardzo j� kocham. Ale Mela chyba wie... chyba? Tak, wie, musz� w to uwierzy�. Za to oni nigdy nie uwierzyli mi, �e j� kocham. Ani Mrs. Merriwether, ani Meadeowie, ani Whitingowie, ni Elsingowie. Sp�jrzcie tylko na nich, jak si� t�ocz� wok� Indii Wilkes i Ashleya niczym stado czarnych kr�w w paruj�cych wilgoci� czarnych, �a�obnych strojach. Pocieszaj� �kaj�c� ciotk� Pittypat, niech tam, cho� ka�dy wie, �e przejmuje si� i wyp�akuje oczy z powodu byle bzdury, nawet gdy grzanka si� przypali. Do g�owy by im nie przysz�o, �e to w�a�nie ja mog� potrzebowa� s��w otuchy, �e by�am bli�sza Melanii od kt�regokolwiek z nich. Zachowuj� si� tak, jakby mnie tu nie by�o. Nikt nie zwr�ci� na mnie uwagi. Nawet Ashley. Za to wiedzia�, gdzie jestem, w ci�gu tych dw�ch strasznych dni, kt�re min�y od �mierci Meli. Tak, wtedy by�am mu potrzebna, w ko�cu kto� musia� zaj�� si� tym wszystkim. Beczeli za mn� - nawet India - jak owce za przewodnikiem stada. "Co z pogrzebem, Scarlett? A co ze styp�? Kto zam�wi trumn�? Kto za�atwi grabarzy? A dzia�k�? Napis na tablicy? Akt zgonu?" Za to teraz, wsparci jedno o drugie, pop�akuj� i szlochaj�. C�, nie sprawi� im tej przyjemno�ci: nie ujrz� mnie, jak krzycz� z b�lu nie maj�c u boku nikogo, kto by mi poda� rami�. Nie powinnam p�aka�, w ka�dym razie nie tutaj, jeszcze nie teraz. Je�li zaczn�, mog� nie przesta�. W Tarze, kiedy ju� b�d� w domu, wtedy mo�e tak. Scarlett wysun�a podbr�dek, zacisn�a szcz�ki, by wreszcie powstrzyma� szcz�kanie z�bami, by st�umi� w gardle �kanie. To si� zaraz sko�czy, a potem wr�c� do Tary. ** ** ** Rozdarte na cz�ci �ycie Scarlett le�a�o tu, na cmentarzu Atlanta's Oakland. Wynios�a granitowa iglica, szary kamie� sieczony biczami szarego deszczu, by� jak pos�pny pomnik wzniesiony �wiatu, kt�ry ju� odszed� na zawsze, �wiatu beztroskiego dzieci�stwa i m�odo�ci, �wiatu sprzed wojny. By� to Pomnik Konfederata, symbol dumy, bezgranicznej odwagi Po�udnia, kt�re nie zawaha�o si� ruszy� naprz�d z rozwianymi szeroko proporcami wprost ku zag�adzie. Ten pomnik sta� tutaj na cze�� ka�dego straconego �ycia, a by�o ich wiele. W�r�d tych, kt�rych mia� upami�tnia� ilu� by�o przyjaci� jej dzieci�stwa, wytwornych m�odzie�c�w schylaj�cych si� z pro�bami o walce i poca�unki, w owych dniach, gdy nie mia�a trosk wi�kszych ni� te, kt�r� z balowych sukni wybra�, bo przecie� ka�da mia�a szerok� tiurniur�. To by� pomnik jej pierwszego m�a, Karola Hamiltona, brata Melanii. By� to pomnik syn�w, braci, m��w i ojc�w wszystkich tych ludzi, kt�rzy w mokrych od deszczu �a�obnych strojach stali zebrani wok� ma�ego kopczyka w miejscu, gdzie pochowano Melani�. By�y tu tak�e inne mogi�y, inne nagrobki. W�r�d nich gr�b Franka Kennedy'ego, drugiego m�a Scarlett. Oraz ma�y, tak strasznie ma�y kopczyk przywalony kamieniem z napisem "Eugenia Victoria Butler", a pod ni� drugi napis: "Bonnie" jej ostatnie, najukocha�sze dziecko. Mia�a wok� siebie i �ywych, i umar�ych, sta�a jednak samotnie. Zda�oby si�, �e na ten pogrzeb zwali�a si� po�owa Atlanty. T�um wyla� si� z ko�cio�a i teraz ludzki potok rozpryskiwa� si� szerokim, nier�wnym czarnym kr�giem ch�ostany ostrymi strugami deszczu, otacza� gr�b Melanii Wilkes, kt�rej cia�o zamkni�te w jasnej sosnowej trumnie przywali�y grudy czerwonej gliny, bo taka by�a ziemia w Georgii. W pierwszym szeregu stali ci, kt�rzy byli najbli�si zmar�ej. Bia�e czy czarne twarze wszystkich l�ni�y od �ez - wszystkich, z wyj�tkiem Scarlett. Stary stangret, Wujek Peter, sta� obok Dilcey i Cookie, tworz�c ochronny, czarny tr�jk�t obejmuj�cy Beau, synka Melanii, nieco zak�opotanego tym wszystkim, w czym przysz�o mu bra� udzia�. Spotka�o si� tutaj starsze pokolenie obywateli Atlanty, a je�li da�o si� zauwa�y� jakie� m�odsze twarze, to by�o ich tragicznie ma�o - bo i tragicznie niewielu potomk�w pozosta�o starym rodom. Meadeowie, Whitingowie, Merriwetherowie, Elsingowie; ich c�rki i zi�ciowie, i u�omny Hugh Elving, jedyny z syn�w, kt�ry pozosta� przy �yciu; ciotka Pittypat Hamilton i jej brat wuj Henryk Hamilton, kt�rzy zapomniawszy o zadawnionej niech�ci pogr��yli si� we wsp�lnym �alu po siostrzenicy. M�odsza od pozosta�ych, lecz wygl�daj�ca r�wnie staro jak inni, India Wilkes od��czy�a si� od grupy, by smutnymi, ocienionymi �wiadomo�ci� winy oczami obserwowa� swego brata Ashleya. Sta� samotnie, jak Scarlett. Sta� w deszczu z odkryt� g�ow�, jakby nie zauwa�aj�c ofiaruj�cych schronienie parasoli, nie�wiadomy, �e mokro, i �e zimno, niezdolny pogodzi� si� z ostateczno�ci�, pobrzmiewaj�c� w s�owach duchownego, ani z ostateczno�ci� obrazu w�skiej trumny spuszczanej w wy��obiony w czerwonej glinie gr�b. Ashley. Wysoki, szczup�y i bez wyrazu, jego dawniej bladoz�ociste w�osy dzisiaj by�y ju� prawie zupe�nie przypr�szone siwizn�, poblad�a twarz r�wnie pusta jak puste by�o spojrzenie jego szarych, niewidz�cych oczu. Sta� wyprostowany, jakby sk�ada� si� do salutu - spu�cizna po latach sp�dzonych w szarym mundurze, nawyk z lat oficerskiej s�u�by. Sta� w bezruchu, nie okazuj�c cho�by cienia uczucia, w �aden spos�b nie daj�c zna�, �e wie, co si� doko�a dzieje. Ashley. Oto symbol i przyczyna zrujnowanego �ycia Scarlett. Dla jego mi�o�ci odrzuci�a szcz�cie, kt�re samo si� do niej u�miecha�o, wystarczy�o wyci�gn�� r�k� i wzi��. Odwr�ci�a si� plecami do w�asnego m�a, nie zauwa�aj�c, �e j� kocha, nie odpowiadaj�c mi�o�ci� na jego mi�o��, bo chcia�a mie� Ashleya, bo Ashley stan�� na drodze do czegokolwiek innego. Rett odszed�, a jedynym �ladem jego obecno�ci tutaj by�a ga��zka jesiennych kwiat�w, ciep�ych i z�otych - jedynych w�r�d tylu innych. Zdradzi�a jedynego przyjaciela, wzgardzi�a mi�o�ci� Melanii, jej cichym i upartym przywi�zaniem. Teraz odesz�a Melania. I nawet mi�o�� Scarlett dla Ashleya - te� odesz�a - bowiem w ko�cu poj�a - zbyt p�no - �e na��g darzenia mi�o�ci� tego m�czyzny ju� dawno temu zast�pi� mi�o�� jako tak�. Ju� go nie kocha�a. Ju� nigdy wi�cej nie b�dzie go kocha�. Ale teraz, gdy ju� go nie po��da�a, Ashley nale�a� do niej jako spadek po Melanii. Przecie� obieca�a Meli, �e zajmie si� nim oraz Beau - ich dzieckiem. Ashley by� przyczyn� jej �yciowej kl�ski, ale tylko to pozosta�o jej z �ycia. Scarlett sta�a z dala od innych, samotna. Mi�dzy ni� i mieszka�cami Atlanty, tymi, kt�rych zna�a, rozci�ga�a si� teraz zimna szara przestrze�. Dawniej t� pustk� wype�nia�a Melania, chroni�c j� przed izolacj� i pr�ni� towarzysk�. Wilgotny, zimny wiatr wia� teraz pod parasolk�, tam, gdzie powinien teraz sta� Rett i podtrzymywa� j� swymi silnymi, barczystymi ramionami, wspiera� sw� mi�o�ci�. Wysoko trzyma�a podbr�dek, twarz wystawia�a do wiatru, przyjmowa�a w�ciek�e ataki wichru niczego nie czuj�c. Wszystkimi siedmioma zmys�ami skupi�a si� na s�owach, kt�re by�y jej moc� i nadziej�. To si� zaraz sko�czy, a potem wr�c� do Tary. ** ** ** - Sp�jrz tylko na ni� - szepn�a do swego towarzysza kobieta, kt�rej twarz skrywa�a w g��bokim cieniu czarna woalka. - Twarda jak g�az. S�ysza�am, �e ca�y czas zajmowa�a si� pogrzebem. Nie uroni�a cho�by �zy. Interesy... to ca�a Scarlett. Bezduszna. Serca dla nikogo. - Wiesz, co m�wi� ludzie - odpowiedzia� jej szeptem. - Serce to ona ma, ale wy��cznie dla Ashleya Wilkesa. Nie s�dzisz, �e oni naprawd�... Kto� z ty�u sykn��, �eby si� uciszyli, lecz wszyscy my�leli to samo. Ka�dy. Nikt nie widzia� b�lu w ciemnych oczach Scarlett, nikt nie s�ysza�, jak pod kosztown� pelis� z fok bije jej serce. G�uchy odg�os ziemi uderzaj�cej o drewno sprawi�, �e Scarlett zacisn�a pi�ci. Chcia�a zatka� sobie uszy, chcia�a krzycze�, krzycze� a� ochrypnie - cokolwiek, byleby tylko zag�uszy� to potworne dudnienie ziemi zamykaj�cej si� nad trumn� Melanii. Przygryz�a wargi. A� do b�lu. Nie, nie b�dzie krzycze�. �a�obn� cisz� przerwa� krzyk Ashleya. - Melu... Mell...! I znowu. - Melu... Mel... By� to krzyk udr�czonej duszy, wezbranej samotno�ci� i trwog�. Potykaj�c si�, wykona� kilka sztywnych krok�w w stron� gliniastej mogi�y, niczym cz�owiek, kt�ry przed chwil� straci� wzrok, wyci�gn�� r�ce chc�c obj�� drobn�, cich� posta� - kobiet�, od kt�rej czerpa� ca�� swoj� si��. Ale nic tu nie by�o, co m�g�by przygarn�� ramionami - nic poza strugami zimnego deszczu. Scarlett obejrza�a si� na stoj�cych obok: Tomasz Wellburn, doktor Meade, India, Henryk Hamilton. Dlaczego nic nie robi�? Dlaczego go nie zatrzymaj�? Przecie� trzeba go zatrzyma�! - Mel... eee! Na mi�o�� bosk�, jeszcze chwila i skr�ci sobie kark, a ci tak sobie stoj� patrz�c, jak ko�ysze si� na kraw�dzi grobu. - Zatrzymaj si�! - krzykn�a. - Ashley, m�wi� ci, st�j! - rzuci�a si� do biegu, �lizgaj�c si� na mokrej trawie. Parasolk� cisn�a na bok i teraz wiatr miota� ni� po ziemi, a� zatrzyma�a si� na stosie kwiat�w. Obj�a Ashleya wok� bioder, usi�owa�a powstrzyma� go od upadku. Zacz�� j� odpycha�. - Ashleyu - Scarlett toczy�a prawdziw� walk�. - Mela nie mo�e ci teraz pom�c - jej g�os brzmia� szorstko i opryskliwie, ale jak inaczej dotrze� do �wiadomo�ci m�czyzny spowitej grub� warstw� g�uchego b�lu? Zatrzyma� si�, przesta� wymachiwa� r�koma. Za�ka� cicho, a potem ca�ym cia�em zawisn�� w ramionach Scarlett. I w�a�ciwie w chwili, gdy nie wytrzymuj�c ci�aru rozlu�ni�a chwyt omdla�ych palc�w, doktor Meade oraz India przytrzymali os�ab�e ramiona Ashleya, kt�ry by� bliski upadku. - Dzi�kuj�, Scarlett. Mo�esz odej�� - powiedzia� doktor Meade. - W niczym wi�cej nie mo�esz nikomu zaszkodzi�. - Ale ja... - potoczy�a spojrzeniem po twarzach wok�, po oczach chciwie wygl�daj�cych sensacji. Potem odwr�ci�a si� i ruszy�a przez deszcz. T�um rozst�powa� si�, jakby mu�ni�cie jej rotundy mog�o kogo� splami�. Nie mogli zauwa�y�, �e si� tym przej�a, nie mog�a im okaza�, jak bardzo j� to wszystko dotyka�o. Wyzywaj�co wysoko unios�a podbr�dek, deszcz sp�ywa� jej po twarzy, krople �cieka�y po szyi. Sz�a dumnie wyprostowana jakby barczystych, zda�oby si�, plec�w nie przygniata� �aden ci�ar. Sz�a tak a� do cmentarnej bramy, a� do momentu, gdy znik�a z pola widzenia. A wtedy chwyci�a si� metalowego pr�tu ogrodzenia. Zupe�nie wyczerpan�, ogarn�y j� zawroty g�owy, nie by�a w stanie utrzyma� si� na nogach. Podbieg� ku niej wo�nica Eliasz, otworzy� w�asn� parasolk�, uni�s� j� nad jej pochylon� g�ow�. Scarlett skierowa�a si� do powozu, nie zwracaj�c uwagi na wyci�gni�t� d�o�, gotow� jej pom�c. Wtuli�a si� w ciemny k�t wybitego pluszem wn�trza, �ci�gn�a ci�k� od wody we�nian� rotund�. Zi�b przenika� j� do szpiku ko�ci, mrozi�o j� przera�enie po tym, co zrobi�a. Jak�e mog�a wstydzi� si� Ashleya, tam, wystawiona na spojrzenia ca�ego miasta, skoro zaledwie par� nocy temu obieca�a Melanii, �e si� nim zajmie i �e b�dzie o niego dba�a tak, jak o ni�? Czy mia�a mu pozwoli�, �eby si� stoczy� do grobu? Musia�a go powstrzyma�. Pow�z rzuca� na boki, wysokie ko�a wpada�y w g��bokie koleiny mokrej gliniastej drogi. Za kt�rym� szarpni�ciem Scarlett omal nie spad�a na pod�og�. �okciem uderzy�a we framug�. Ostry b�l przeszy� jej rami�. B�l by� ostry, lecz by� to b�l fizyczny - ten mog�a wytrzyma�. Opr�cz tego gdzie� w cieniu kry� si� jeszcze b�l innego rodzaju - ten odk�adany, odraczany, ten, kt�rego musia�a si� zapiera� przed sam� sob� - tego b�lu nie mog�a znie��. Ale nie, jeszcze nie tutaj, jeszcze nie teraz, gdy by�a zupe�nie sama. Musia�a donie�� ten b�l do Tary, musia�a... W domu czeka�a na ni� Mammy, Mammy oplecie j� swymi ciemnymi r�koma, Mammy j� obejmie, Mammy uko�ysze jej g�ow� na piersi, jak wtedy, gdy �kaj�c zwierza�a si� jej z wszystkich trosk swego dzieci�stwa, na piersi Mammy z�o�y sko�atan� g�ow�, zranione serce od�yje przy Mammy mi�o�ci. Mammy uko�ysze j�, obdarzy mi�o�ci�, podzieli jej b�l i pomo�e go znie��. - Po�piesz si�, Eliaszu! - zawo�a�a do wo�nicy. - Po�piesz si�! ** ** ** - Pansy, prosz� mi pom�c wynie�� st�d te mokre rzeczy! - poleci�a pokoj�wce. - Po�piesz si�! Twarz mia�a upiornie blad�, tak �e jej zielone oczy w tej trupiobladej oprawie sprawia�y wra�enie ciemniejszych i wi�kszych ni� by�y w rzeczywisto�ci, ich widok m�g� przestraszy�. M�oda Murzynka ze zdenerwowania krz�ta�a si� nieporadnie. - Po�piesz si�, powiedzia�am. Je�li przez ciebie sp�ni� si� na poci�g, dostaniesz baty. Nie by�aby do tego zdolna i Pansy wiedzia�a o tym. Dni niewolnictwa min�y ju� bezpowrotnie, Mrs. Scarlett nie by�a pani� jej �ycia i �mierci, mog�a wym�wi� posad� gdy tylko przysz�a jej na to ochota. Lecz niebezpieczne ogniki w zielonych oczach pani kaza�y Pansy zw�tpi� w stan jej wiedzy. Sprawia�a wra�enie, jakby by�a do wszystkiego zdolna. - Zapakuj czarne merynosy, robi si� zimno - poleci�a Scarlett. Zapatrzy�a si� w otwart� szaf�: czarna we�na, czarny jedwab, czarna bawe�na, czarny samodzia�, czarny aksamit. B�dzie nosi�a �a�ob� do ko�ca �ycia: dotychczas by�a to �a�oba po Bonnie, teraz jeszcze �a�oba po Melanii. Je�li znajdzie co� czarniejszego ni� czer�, przywdzieje to i b�dzie nosi�a jako �a�ob� po samej sobie. Nie, teraz jeszcze nie ma co o tym my�le�. Mo�na od tego wpa�� w ob��d. Lepiej od�o�y� to na czas, gdy ju� b�d� w Tarze. Tam znios� wszystko. ** ** ** Miejsce, gdzie drogi zbiega�y si� w Pi�ciu Znakach, by�o jak wielkie targowisko. Furgony, kolaski i powozy grz�z�y w b�ocie. Wo�nice przeklinali deszcz, grz�skie drogi, konie i siebie wzajemnie. Zewsz�d pada�y chrapliwe okrzyki, trzaska�y baty, ludzie szemrali niespokojnie. Bo zawsze t�oczno by�o w Pi�ciu Znakach, ludzie tutaj zawsze si� spieszyli, spierali, narzekali, wybuchali �miechem. Pi�� Znak�w kipia�o od �ycia, przepychanek, wrza�o energi�. Pi�� Znak�w by�o t� cz�ci� Atlanty, kt�r� Scarlett kocha�a najbardziej. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj Pi�� Znak�w by�o jej zawad�. Atlanta op�nia�a jej odjazd. Musz� zd��y� na ten poci�g, powatarza�a sobie, je�li si� sp�ni�, chyba umr�. Musz� pojecha� do Mammy, do Tary, w przeciwnym razie zupe�nie si� za�ami�. - Eliaszu - krzykn�a. - Nie dbam, czy zajedziesz te konie na �mier�! Je�li trzeba, tratuj ludzi na ulicy. Musz� zd��y� na dworzec przed odjazdem poci�gu. Mia�a najlepsze konie w okolicy, najlepszego wo�nic�, pow�z najlepszy z tych, jakie mo�na kupi� za pieni�dze. Je�li nawet co� zajedzie jej drog�, to na pewno nic lepszego od tego, co mia�a. Na dworcu by�a przed odjazdem poci�gu. ** ** ** G�o�no sykn�a para. Scarlett wstrzyma�a oddech, czeka�a na pierwwsze szcz�kni�cie k� - znak, �e poci�g ruszy�. �elazo zgrzytn�o. Najpierw raz, potem drugi. Wagon szarpn��, stukot by� coraz bardziej miarowy. Wreszcie jecha�a. Wszystko jakby powoli dochodzi�o do �adu. By�a w drodze do Tary. W pami�ci odtwarza�a sobie obraz tego jasnego domu, domu roz�wietlonego biel� �cian i biel� firanek, trzepocz�cych na wietrze w szeroko otwartych oknach, domu prze�wituj�cego zza zielonego listowia krzak�w ja�minu, zdobnych w doskonale bia�e, jakby woskowe kwiaty. G�ste, ci�kie jak o��w pierwsze krople ulewy uderzy�y w szyb� dok�adnie w chwili, gdy poci�g wytacza� si� ze stacji. Niech tam, niewa�ne! W salonie w Tarze trzaska ogie� na kominku, weso�e p�omyki skacz� po sosnowych klocach, od ponurego widoku o�owianego nieba uchroni� j� zas�ony, ich biel odizoluje j� od ciemno�ci �wiata. U�o�y g�ow� na kolanach Mammy i opowie jej o wszystkich tych okropno�ciach, kt�re musia�a znosi�. Potem b�dzie ju� zdolna wszystko przemy�le�, wyrugowa� z pami�ci rzeczy, kt�rych nie chcia�a pami�ta�... Syk pary i pisk k� kaza�y jej podnie�� g�ow�. Czy to mo�e Jonesboro? Widocznie musia�a si� zdrzemn��, nic dziwnego, zm�czenie zwala�o j� z n�g. Przez dwie noce nie mog�a zasn��, mimo �e na uspokojenie �ykn�a sobie koniaku. Nie. Poci�g zatrzyma� si� na stacji Rough and Ready. Do Jonesboro jeszcze godzina jazdy. Mo�e w Tarze �wieci s�o�ce? Oczyma wyobra�ni widzia�a podjazd, ciemne cedry ocieniaj�ce alej�, potem szeroki zielony trawnik i wreszcie ukochany dom na szczycie przysadzistego wzg�rza. Westchn�a ci�ko. Teraz pani� domu by�a jej siostra Zuela. Hm... lepiej powiedzie�, nie "pani�" lecz "mazgajem" domu. Kw�ka� - to jedno Zuela umia�a najlepiej, w p�aczu przodowa�a ju� od czas�w dzieci�stwa. No tak, ale teraz sama mia�a dziecko - r�wnie p�aczliwe jak ona w tym wieku. Dzieci Scarlett tak�e przebywa�y w Tarze, oboje: Wade i Ella. Wys�a�a je pod opiek� Prissy, nia�ki, gdy tylko otrzyma�a wiadomo��, �e Melania umiera. Kto wie, mo�e powinna wzi�� je na pogrzeb. W ten spos�b wszystkie j�dze z Atlanty mia�yby jeden wi�cej temat do plotek: "C� to za wyrodna matka, �e ci�ga dzieci po grobach" da�oby si� s�ysze� w�r�d �a�obnik�w. A niech tam, niech gadaj�, co chc�. Trudno by�o jej sobie wyobrazi�, w jaki spos�b da�aby sobie rad� w czasie, jaki up�yn�� od �mierci Melanii do jej pogrzebu, w ci�gu tych straszliwych dni i nocy, gdyby jeszcze mia�a na karku dzieci. Tak, nie powinna d�u�ej zawraca� tym sobie g�owy. Jecha�a do domu, do Tary, do Mammy i wobec tego powinna po�o�y� tam� my�lom, zwracaj�cym jej uwag� na to, co chwa�a Bogu mia�a ju� za sob�. B�g jeden wie, �e zrobi�am wi�cej ni� dosy�, �eby tylko nie wci�ga� w te przykre sprawy jeszcze dzieci, sama wzi�am wszystko na siebie. A teraz jestem taka zm�czona... G�owa opad�a jej na piersi, oczy same si� zamkn�y. - Jonesboro, psze pani - us�ysza�a g�os konduktora. Spojrza�a na m�czyzn�, wyprostowa�a si�. - Ach, tak... dzi�kuj� - rozejrza�a si� po przedziale w poszukiwaniu Pansy, kt�ra sprawowa�a piecz� nad walizkami. Obedr� t� dziewuch� ze sk�ry, je�li zrobi�a sobie wypad do innego wagonu. Och, gdyby� tylko dama nie potrzebowa�a towarzystwa przyzwoitki, i to za ka�dym razem, gdy wystawi nog� za drzwi w�asnego domu. Najch�tniej radzi�abym sobie sama. No, wreszcie, tu ci� mam. - Pansy, zdejmij baga� z p�ki. Jeste�my na miejscu. Do Tary jeszcze tylko pi�� mil. Ju� pachnie domem. Dom! Na peronie czeka� Will Benteen, m�� Zueli. C� to za szok widzie� Willa, te pierwsze pi�� sekund mija�o zawsze w szoku. Scarlett naprawd� lubi�a i szanowa�a Willa. Gdyby mia�a brata, a zawsze tego pragn�a, chcia�aby, �eby by� taki jak Will. Oczywi�cie nie powinien mie� drewnianej protezy zamiast nogi, no i nie powinien trzaska� z bata. To w�a�nie by�o przyczyn�, �e nie spos�b by�o si� pomyli� i wzi�� Willa za d�entelmena: Will niew�tpliwie pozostawa� o klas� ni�ej. Zapomina�a o tym, gdy nie mia�a go przed oczami, zapomina�a o tym zaraz gdy tylko mija�a pierwsza minuta od chwili, gdy wymieniali powitalne u�ciski, bo dobry i mi�y z niego cz�owiek - tylko ten pierwszy moment by� taki niezr�czny. Nawet Mammy mia�a o nim dobre zdanie, a przecie� najsurowszy by� z niej s�dzia, gdy przysz�o podj�� decyzj�, kt�ra z pa� jest prawdziw� dam� i kt�ry z kawaler�w zas�uguje na miano d�entelmena. - Will! - ruszy� ku niej charakterystycznym utykaj�cym krokiem. Zarzuci�a mu r�ce na szyj� i obj�a w serdecznym u�cisku. - Och, Will, z tego szcz�cia, �e znowu ci� widz�, gotowa jestem krzycze� na ca�e gard�o! Przyj�� te czu�o�ci bez emocji. - Ja te� si� ciesz�, Scarlett. Ile to ju� czasu! - O wiele za du�o. A� wstyd powiedzie�, prawie rok. - Rok?... Prawie dwa lata. Scarlett oniemia�a. Tak d�ugo? Nic dziwnego, �e jej �ycie znalaz�o si� w stanie po�a�owania godnym. Tara zawsze sprawia�a w niej cud odrodzenia, dodawa�a si�, gdy tylko potrzebowa�a nowej energii. Jak to mo�liwe, �e tak d�ugo mog�a tu nie by�? Will skin�� na Pansy, po czym ruszyli do wozu. - Lepiej pospieszmy si�, je�li mamy by� w domu zanim zapadnie zmierzch - mrukn��. - Mam nadziej�, �e nie odzwyczai�a� si� od je�d�enia fur�, Scarlett i to wy�adowan� po brzegi. Zaraz gdy przyjecha�em do miasteczka zacz��em robi� zakupy, a teraz b�dziemy musieli jako� si� z tym zmie�ci�. W�z by� wy�adowany g�r� work�w i pakunk�w. - W ko�cu to bez znaczenia - westchn�a Scarlett, nie rozmijaj�c si� z prawd�. Przecie� wraca�a do domu, a wszystko, co zbli�a�o j� do tego celu, by�o dobre. - Pansy, wdrapuj si� na g�r�! Przez ca�� drog� do domu nie zamieni�a z Willem ani s�owa. Siedzieli w milczeniu, Scarlett ch�on�a wiejski spok�j, wdycha�a orze�wiaj�ce zapachy. Powietrze by�o jakby �wie�o wyj�te z prania, zachodz�ce s�o�ce muska�o ciep�em po plecach. Dobrze zrobi�a jad�c tutaj. Tara da jej azyl, o nim �ni�a od dawna, Mammy pomo�e jej znale�� spos�b odbudowania �wiata, kt�ry leg� w gruzach. Wychyli�a si� naprz�d, gdy tylko wjechali w znajomy zakr�t, u�miechn�a si� w oczekiwaniu. Zaledwie jednak w polu widzenia ukaza� si� dom, j�kn�a w rozpaczy. - Will, co tu si� sta�o? Front bia�ej budowli porasta�y g�ste sploty dzikiego wina, chaotycznie poskr�cane p�dy straszy�y martwymi li��mi, u czterech okien ko�ysa�y si� wy�amane okiennice, dwa nie mia�y okiennic. - Nic - spojrza� na ni� z ukosa. - Lato na wsi. Domem zajm� si� dopiero w zimie, jak ju� uprz�tn� pola. Za par� tygodni zrobi� porz�dek z tymi okiennicami. Przecie� to jeszcze nie pa�dziernik. - Dobry Bo�e, Will, dlaczego nie zwr�ci�e� si� do mnie? Mog�am ci da� troch� pieni�dzy, m�g�by� wzi�� kogo� do pomocy. Elewacja odpada, tam gdzie by� tynk, �wiec� go�e ceg�y, ca�y dom wygl�da jak ostatnia ruina. Will odpowiedzia� ze �wi�t� cierpliwo�ci�: - Nie znajdziesz tu nikogo do pomocy, ani za pieni�dze, ani z sympatii. Je�li kto� chce tu pracowa�, ma r�ce pe�ne roboty, je�li woli tkwi� w bezczynno�ci, tym bardziej nie da si� naj��, zreszt� po co mi taki. Wszystko b�dzie w porz�dku, przekonasz si�. Du�y Sam i ja damy sobie rad�. Nie potrzeba nam twoich pieni�dzy. Scarlett przygryz�a wargi i zostawi�a na ko�cu j�zyka s�owa, kt�re cisn�y si� jej na usta. Nieraz ju� pr�bowa�a skruszy� dum� Willa, ale wiedzia�a, �e to niemo�liwe - Will by� niez�omny. Zreszt� mia� przecie� racj� m�wi�c, �e zbiorom i inwentarzowi nale�y si� pierwsze�stwo - zado��uczynienia potrzebom pola i obory nie da�o si� od�o�y� na czas p�niejszy, za to �wie�y tynk mo�na by�o po�o�y� nawet w pa�dzierniku. Teraz ju� przed jej oczami roztacza� si� widok na pola za domem. Odchwaszczone, �wie�o zabronowane, sia�y �agodny, bogaty zapach nawozu, rozrzuconego, by przygotowa� grunt pod nast�pny zasiew. Czerwona ziemia wygl�da�a ciep�o i urodzajnie, Scarlett odpoczywa�a ch�on�c ten widok: oto serce i dusza Tary. - Masz racj� - odpowiedzia�a Willowi. W tej samej chwili drzwi wej�ciowe jak gdyby podfrun�y, szarpni�te od wewn�trz wielk� si��, a na ganek wysypa� si� t�um ludzi. Z przodu sta�a Zuela, trzymaj�c w ramionach swe najm�odsze dziecko, wsparte na kr�g�ym, obrzmia�ym brzuchu, od kt�rego obfitych kr�g�o�ci sp�owia�a jedwabna suknia omal nie p�k�a w szwach. Szal zwisa� jej przez rami�. Scarlett usi�owa�a wzbudzi� w sobie weso�o��, kt�rej jednak wcale nie czu�a w sercu. - Dobry Bo�e, Will, czy Zuela ma zamiar mie� jeszcze jedno dziecko? Chyba b�dziesz musia� dobudowa� par� pokoj�w. Will zachichota�. - Ci�gle staramy si� o ch�opaka. Podni�s� r�k� i pomacha� na powitanie �onie i trzem c�rkom. Scarlett tak�e pomacha�a, my�l�c zarazem, �e chyba powinna by�a kupi� dzieciakom jakie� prezenty. Panie Bo�e, sp�jrz tylko dobrym okiem na nich wszystkich: Zuela by�a nachmurzona. Spojrzenie Scarlett przesuwa�o si� z twarzy na twarz w poszukiwaniu dobrze znanych, czarnych... tak, to Prissy; Wade i Ella chowali si� gdzie� za po�ami jej sukni... a to jest Delilah, �ona Du�ego Sama - sta�a na ganku z chochl� w r�ku, widocznie musia�a co� miesza�... A to kto? Jak ona si� nazywa? Ach, tak, to przecie� Lutie, tutejsza bona. Ale gdzie Mammy? Zawo�a�a do dzieciak�w - Hallo, s�odkie buziaki, przyjecha�a mamusia - po czym odwr�ci�a si� do Willa i �cisn�a go za rami�. - Will, gdzie jest Mammy? Przecie� jeszcze nie posun�a si� w latach, na tyle, �eby nie mog�a wyj�� mi na spotkanie?... - strach �cina� jej s�owa w gardle. - Zosta�a w ��ku. Jest chora. Zeskoczy�a z jad�cego wozu, potkn�a si�, wyprostowa�a i podbieg�a do ganku. - Gdzie Mammy? - wyrzuci�a z siebie dr��ce s�owa, nie zwa�aj�c na radosne powitania dzieci. - Niez�e "dzie� dobry" - burkn�a naburmuszona Zuela. - Ale lepszego nie mog�am si� po tobie spodziewa�. Co ty w og�le sobie my�lisz, wysy�aj�c tu Prissy z dzie�mi, zaopatruj�c je na drog� w niewiele wi�cej ni� matczyne b�ogos�awie�stwo? Chyba wiesz, �e i bez nich mam r�ce pe�ne roboty, a tu jeszcze ta tr�jka... Scarlett podnios�a r�k�, gotowa wymierzy� siostrze siarczysty policzek. - Zuela, je�li natychmiast nie powiesz mi, gdzie jest Mammy, zaczn� krzycze�. Prissy poci�gn�a j� za r�kaw. - Mrs. Scarlett, ja wiem, gdzie jest. Choroba zwali�a j� z n�g, tote� przygotowali�my dla niej to ma�e pomieszczenie zaraz obok kuchni, tam gdzie dawniej trzyma�o si� szynki... gdy jeszcze jada�o si� tutaj szynki. Przytulnie tam i ciep�o, zaraz obok komina. W�a�ciwie �le m�wi� "przygotowali�my", bo ju� tam by�a, kiedy tu przyjecha�am z dzie�mi, ale wnios�am tam jeszcze krzes�o, tak �e ma na czym usi���, kiedy podniesie si� z ��ka, poza tym je�li kto� przyjdzie j� odwiedzi�... Prissy m�wi�a do powietrza. Scarlett by�a ju� przy drzwiach do dawnej spi�arni. Musia�a wesprze� si� o futryn�, by nie omdle� z wra�enia. Ta posta�... ta posta� w ��ku nie mog�a by� jej Mammy. Mammy by�a ogromn� kobiet�, siln� i dobrze zbudowan�, o ciep�ej cerze koloru kawy z mlekiem. Od dnia, gdy opu�ci�a Atlant�, min�o ju� pewnie p� roku z ok�adem, ale trudno by�o uwierzy�, by w ci�gu tego czasu choroba zdo�a�a poczyni� takie spustoszenia. To niemo�liwe. Scarlett nie mog�a w to uwierzy�. To nie by�a Mammy, nigdy nie przyjmie do wiadomo�ci, �e to ona. Mia�a przed sob� kobiet� o szarej pomarszczonej cerze, kobiet�, kt�ra z trudem podnios�a si� pod sp�owia�� kap� z pozszywanych kawa�k�w ga�gan�w, kobiet�, kt�rej powykrzywiane, szponowate palce s�abo drga�y wzd�u� fa�d po�cieli. Scarlett poczu�a, jak przechodz� j� dreszcze. A potem us�ysza�a g�os Mammy. M�wi�a cicho i z przerwami, lecz bez w�tpienia by� to s�odki, kochany g�os Mammy. - Panienko, a nie m�wi�am panience, �eby nie dawa� kroku za pr�g bez kapelusza i parasolki?... M�wi�am i m�wi�am, a panienka... - Mammy! - Scarlett pad�a przy ��ku na kolana. - Mammy, to ja, Scarlett, twoja Scarlett. Mammy, nie choruj, prosz�, nie mog� patrze�, jak tak le�ysz. Z�o�y�a g�ow� na ko�cistych, wychud�ych r�kach i rozp�aka�a si� jak dziecko. Lekka, niemal niewa�ka d�o� pog�aska�a j� po w�osach. - Nie p�acz, dziecino. Nie jest ze mn� a� tak �le, �e nie poznaj� ludzi. - Wszystko - zanios�a si� �kaniem - wszystko rozpada si� w r�kach. Nic mi si� nie udaje. - Cicho, dziecino, to tylko jedna fili�anka. Dosta�a� inn�, zobacz, jaka �adna. W twojej rodzinie zawsze b�dzie si� pi�o herbat� w �adnych fili�ankach, tak jak ci to obieca�am. Scarlett, przera�ona, podnios�a g�ow�. Spojrza�a na twarz Mammy i w zapadni�tych oczach dostrzeg�a blask mi�o�ci. Ale te oczy nie widzia�y. - Nie - z poblad�ych warg wyrwa� si� jej szept trwogi. Nie wytrzyma tego. Najpierw Melania, potem Rett, teraz Mammy. Wszyscy, kt�rych kocha�a, odeszli. Zbyt okrutne, by mo�na by�o w to uwierzy�. - Mammy - powt�rzy�a g�o�no. - Mammy, pos�uchaj! To ja, Scarlett. Chwyci�a za brzeg materaca i usi�owa�a potrz�sn�� pos�aniem. - Sp�jrz na mnie - zaszlocha�a. - Patrz, to ja, moja twarz, przecie� mnie znasz. To ja, Scarlett. Czyje� r�ce obj�y j� w p�. Wielkie, silne r�ce Willa. - Nie r�b tego - powiedzia�. G�os brzmia� �agodnie, lecz trzyma� j� mocno, w stalowym u�cisku. - Nie r�b tego, bo jest jej dobrze tam, gdzie jest teraz. Odesz�a w czasy Sawannah, znowu opiekuje si� twoj� matk�, gdy by�a jeszcze ma�� dziewczynk�. To by�y dla niej dobre czasy, by�a m�oda, silna, nie zna�a b�lu. Zostaw j� tam, gdzie jest. Scarlett szarpn�a si�, pr�buj�c uwolni� si� ze stalowego u�cisku. - Chc�, �eby mnie pozna�a, Will. Przecie� nigdy jej nie m�wi�am, jak wiele dla mnie znaczy. Musz� jej to powiedzie�. - Bez obaw, i na to przyjdzie stosowna chwila. Przez wi�kszo�� czasu jest przytomna, poznaje wszystkich... i wie, �e umiera. Wtedy b�dziesz mog�a powiedzie� jej, co chcesz. A teraz chod�, wszyscy czekaj�. Gdy Mammy wr�ci przytomno��, Delilah us�yszy j� z kuchni, jak wo�a. Scarlett da�a postawi� si� na nogi. Ca�a by�a bez czucia, nawet serce odr�twia�o. Nic nie czu�a. W milczeniu pod��y�a za Willem do salonu. Tu zaraz napad�a j� Zuela, podejmuj�c swe narzekania dok�adnie w miejscu, gdzie przerwa�a, ale Will zaraz j� uciszy�. - Twoj� siostr� spotka� wielki cios, Zuelo zostaw j� sam�. Nape�ni� szklank� whisky i poda� j� Scarlett. Whisky pomog�a. Wypali�a wzd�u� cia�a znan� �cie�k�, w ko�cu st�pi�a b�l. Unios�a pust� szklank� w stron� Willa, ten nape�ni� j� po raz drugi, tym razem po brzegi. - Hello, kociaki - us�ysza�a sw�j w�asny g�os. - Chod�cie, u�ciskajcie mamusi�. Nie poznawa�a w�asnego g�osu, brzmia� tak, jakby nale�a� do kogo� innego, w ko�cu jednak uda�o si� jej powiedzie� to, co nale�a�o powiedzie�. ** ** ** Ka�d� chwil� wolnego czasu sp�dza�a w pokoiku Mammy, u jej boku. Jad�c do Tary wszystkie swe nadzieje wi�za�a z uczuciem b�ogo�ci, p�yn�cym z przeczuwanego ciep�a ramion Mammy, obejmuj�cej j� w chwilach najwi�kszego zw�tpienia, teraz jednak to ona swymi m�odymi, silnymi r�koma podtrzymywa�a s�abowite cia�o umieraj�cej kobiety. Podnosi�a j�, gdy trzeba by�o j� umy�, zmieni� prze�cierad�a, gdy by�o jej ci�ko oddycha� lub przemyci� w zaci�ni�te wargi kilka �y�ek bulionu. �piewa�a ko�ysanki, kt�re dawniej s�ysza�a jak Mammy nuci�a jej, a kiedy nieprzytomna chora przemawia�a do jej zmar�ej matki, odpowiada�a s�owami, kt�re - jak s�dzi�a - wyrzek�aby matka. Niekiedy w jej zamglonych oczach dostrzega�a przeb�yski przytomno�ci: Mammy poznawa�a j�, a jej pop�kane wargi rozchyla�y si� w u�miechu na widok ulubienicy. Wtedy karci�a j� dr��cym g�osem, jak zawsze, jak w�wczas, gdy by�a jeszcze dzieckiem. - Panienko Scarlett, w�osy panienki wygl�daj� jak zmot�ane konopie, niech�e panienka przeczesze je, cho�by i ze sto razy, jak Mammy nieraz ju� panience m�wi�a - albo - nikt od panienki nie wymaga�, �eby zak�ada� t� pomi�t� sukienk�. Prosz� zaraz si� przebra�, zanim ludzie to zobacz� - albo - Miss Scarlett, panienka jest blada jak upi�r. Czy panienka si� pudruje? Prosz� mi zaraz zmy� to bezece�stwo, natychmiast. Czegokolwiek by Mammy nie za��da�a, Scarlett obiecywa�a, �e zaraz to zrobi. I nigdy nie mia�a do�� czasu, by wype�ni� te przyrzeczenia - tym bardziej nie by�o go teraz, gdy Mammy straci�a przytomno�� i sta�a u progu �wiata, do kt�rego Scarlett nie mia�a dost�pu. We dnie i wieczorem Zuela, Dilcey czy nawet Will dzielili si� prac� przy ��ku chorej i wtedy Scarlett mog�a zdrzemn�� si� przez godzink�, zwini�ta w k��bek na bujanym krze�le. Ale noc� czuwa�a ju� tylko ona. Przygasza�a p�omyczek lampy naftowej, bra�a w d�onie such�, wychud�� r�k� Mammy. Teraz, gdy ca�y dom spa�, gdy Mammy spa�a, Scarlett mog�a da� upust �zom, a p�acz, wyrywaj�cy si� ze z�amanego serca, koi� nieco jej b�l. Pewnej nocy, w szarej godzinie, w ciszy poprzedzaj�cej wsch�d s�o�ca, Mammy obudzi�a si�. - Dlaczego p�aczesz, skarbeczku? - szepn�a pop�kanymi wargami. - Stara Mammy sposobi si� z�o�y� swe brzemi� i spocz�� na �onie Najwy�szego. Nie ma powodu, �eby bra� to w ten spos�b. �cisn�a jej r�k�, dotkn�a jej pochylonej g�owy. - No, ju� cicho. To nie takie straszne, jak my�lisz. - Przepraszam - za�ka�a Scarlett. - Ale nie mog� powstrzyma� si� od p�aczu. Skurczone palce Mammy odgarn�y z jej czo�a kosmyk w�os�w. - To powiedz teraz starej Mammy, co ci� martwi, skowronku. Scarlett spojrza�a na star�, m�dr� twarz, kochaj�ce oczy i przeszy� j� b�l - najg��bszy, jaki kiedykolwiek musia�a znosi�. - Wszystko jako� mi si� popl�ta�o, Mammy. Wszystko zrobi�am nie tak. Nie wiedzia�am, �e mog� pope�ni� tyle b��d�w. Sama ju� nie pojmuj�, jak do tego dosz�o. - Panienko, zrobi�a�, co musia�a� zrobi�. Nikt nie m�g�by zrobi� wi�cej. Dobry B�g obarczy� ci� ci�kim brzemieniem, a ty je d�wiga�a�. Co si� sta�o, to si� sta�o. Nie gry� si� tym teraz. Ci�kie powieki zamkn�y si� nad jej oczami, by ukry� �zy b�yszcz�ce w bladym �wietle, przyspieszony oddech zwolni�. Zasn�a. Jak�e tu nie gry�� si� tym wszystkim? Scarlett czu�a, �e zaraz wybuchnie p�aczem. �ycie zrujnowane. B�g jeden wie, od czego zacz��, Rett pewnie m�g�by udzieli� pomocy, ale odszed�. Tak mi ci� potrzeba, teraz, w�a�nie w tej chwili, a i ty mnie opu�ci�e�. Podnios�a g�ow�, otar�a z policzka �zy, wyprostowa�a zmartwia�e ramiona. �ar w brzuchatym piecyku prawie ju� wygas�, wiadro by�o puste. Musia�a przynie�� w�giel i podrzuci� do pieca. W pokoiku powoli robi�o si� ch�odno, a Mammy potrzebowa�a ciep�a. Otuli�a kruch� posta� derk�, po czym chwyci�a wiadro i wybieg�a w zimne ciemno�ci, na podw�rko. Szybko pobieg�a do zagrody z w�glem, my�l�c po drodze, �e chyba jednak nale�a�o owin�� g�ow� szalem. Ksi�yc by� prawie niewidoczny, jedynie gdzie� za chmurami srebrzy� si� s�abo ma�y rogalik. Powietrze by�o ci�kie nocn� wilgoci�, a te kilka gwiazd, kt�re wygl�da�y zza chmur sprawia�o wra�enie bardzo odleg�ych w przestrzeni i lodowato zimnych. Scarlett zadr�a�a: ciemno�� wok� niej by�a bezkszta�tna i niesko�czona. Po omacku skierowa�a si� tam, gdzie - jak s�dzi�a - powinien by� �rodek dziedzi�ca, ale nie mog�a dostrzec zarys�w w�dzarni, ani kszta�t�w stodo�y, kt�ra powinna by� gdzie� zaraz obok. Ogarni�ta nag�ym strachem odwr�ci�a si�, szukaj�c bia�ej bry�y domu, sk�d przed chwil� wysz�a. Ale i dom rozp�yn�� si� gdzie� w bezkszta�tnych ciemno�ciach. Jak okiem si�gn��, nigdzie �ladu �wiat�a. By�o to tak, jakby zgubi�a si� w czarnym, nieznanym, spowitym cisz� �wiecie. Noc by�a nieprzenikniona, nawet pi�ro nie drgn�o na ptasim skrzydle. Przera�enie szarpn�o jej i tak ju� nadszarpni�te nerwy. Chcia�a biec. Ale dok�d? Wsz�dzie wrogie ciemno�ci. Zacisn�a z�by. C� za szale�stwo ci� opad�o? Jeste� w domu, w Tarze, ciemno�ci rozprosz� si� ze wschodem s�o�ca. Postawi�a na swoim - uda�o si� jej roze�mia�, lecz nienaturalny skrzek, kt�ry wydoby� si� z jej gard�a jeszcze bardziej j� przerazi�. Ludzie m�wi�, �e przed wschodem s�o�ca zawsze jest najciemniej - przemkn�o jej przez my�l. Teraz masz okazj� przekona� si�, czy ludzie maj� racj�... Wpad�am w depresj�, ot i tyle. Ale chyba lepiej si� temu nie poddawa�, nie mam na to czasu, trzeba podsypa� do pieca. Wyci�gn�a wi�c przed siebie r�k� w ciemno�ci i sz�a tak po omacku w stron�, gdzie powinna by� zagroda z w�glem, tu� obok stosu drewna. Nag�y spadek terenu sprawi�, �e straci�a r�wnowag� i upad�a. Wiadro wypad�o jej z r�ki, z okropnym �omotem potoczy�o si� w d�, znik�o bez �ladu. Ka�da cz�stka jej wyczerpanego, przemarzni�tego do szpiku ko�ci cia�a krzycza�a, �eby ju� da�a spok�j, �eby si� podda�a, �eby zosta�a tam, gdzie stoi, czekaj�c w tym miejscu do wschodu s�o�ca, gdy dzie� wstanie i b�dzie mog�a widzie�. Ale Mammy potrzebowa�a ciep�a. I napawaj�cego otuch� ��tego p�omienia, drgaj�cego za agarow� szybk�. Powoli d�wign�a si� na nogi, wyci�gni�t� r�k� bada�a ciemno�ci wok� siebie w poszukiwaniu wiadra. Z pewno�ci� nigdy jeszcze �wiat nie widzia� tak ciemnej nocy. Ani nie pami�ta�, tak zimnego i wilgotnego powietrza. A� dech w piersi zatyka�o! Gdzie to wiadro? Kiedy wreszcie wzejdzie s�o�ce? W ko�cu palce wyczu�y ch��d metalu. Schyli�a si�, zacz�a obmacywa� powietrze na wysoko�ci kolan, a� nareszcie d�o�mi dotkn�a falistej powierzchni blachy. Przysiad�a na pi�tach i obj�a wiadro w rozpaczliwym u�cisku, jakby si� ba�a, �e znowu je zgubi. Bo�e, ju� zupe�nie jestem wyko�czona, wszystko mi si� pokr�ci�o. Nawet nie wiem, gdzie jest dom, nie wspominaj�c ju� o zagrodzie z w�glem. Zgubi�am si� w nocy. Rozejrza�a si� gor�czkowo, szukaj�c bodaj iskierki �wiat�a, ale niebo ca�e by�o czarne. Nawet zimne, odleg�e gwiazdy znikn�y z pola widzenia. Przez chwil� mia�a zamiar krzycze�, krzycze� tak d�ugo, a� jej krzyk obudzi kogo� w domu, kogo�, kto zapali lamp�, znajdzie j� i zaprowadzi do domu. Lecz duma zabrania�a jej tego. Ju� to sobie wyobra�a�a: zagubiona na podw�rku, kilka krok�w od drzwi kuchennych! Nigdy nie prze�y�aby takiego wstydu. Prze�o�y�a obr�cz wiadra przez rami�, po czym zacz�a brn�� na czworakach po czarnej, niewidocznej ziemi. Pr�dzej czy p�niej trafi na co�: �cian� domu, stos drew, stajni�, studni� - wtedy odzyska orientacj�. Tak b�dzie szybciej ni� wsta� i i��. Owszem, id�c normalnie nie czu�aby si� jak niespe�na rozumu, ale wtedy grzozi�o jej, �e znowu si� przewr�ci, a tym razem mo�e sobie skr�ci� nog� albo i gorzej. Wtedy b�dzie ju� zupe�nie bezradna a� do chwili, gdy kto� j� znajdzie. Zatem niewa�ne, w jaki spos�b dojdzie do celu - lepiej tak, ni� gdyby le�a�a w tej ciemno�ci sama, bezradna. zagubiona. Gdzie tu jest mur? Tutaj, w tym miejscu, powinna by� �ciana. Nagle poczu�a si� tak, jak gdyby na czworakach znalaz�a si� ju� w p� drogi do Jonesboro. Przebieg� j� dreszcz przera�enia. A je�li ciemno�� nigdy si� nie podniesie, a je�li zawsze b�dzie si� tak czo�ga� i nigdy nie dotrze do �adnego celu? Do�� tego! - zawo�a�a w duchu. Krta� wyda�a jakie� dziwne chrz�kni�cia. Zatrzymaj to! D�wign�a si� na r�wne nogi, uspokoi�a oddech, sprawi�a, �e to umys� zacz�� w�ada� t�uk�cym jak oszala�e sercem, a nie odwrotnie. Jeste� Scarlett O'hara - powiedzia�a wyra�nie. Znajdujesz si� w Tarze, na podw�rku, gdzie ka�d� pi�d� ziemi znasz lepiej ni� w�asn� d�o�. C� z tego, �e nie mo�esz niczego dostrzec w odleg�o�ci czterech st�p od czubka nosa? Wiesz, gdzie si� znajdujesz, wiesz, co masz robi�, by znale�� to, czego szukasz. Zrobi�a, co powinna by�a zrobi�, ale ju� nie na czworakach, niczym dziecko czy pies. Podnios�a dumnie podbr�dek, wyprostowa�a si�, tak �e w�skie ramiona sprawia�y wra�enie szerokich. Dzi�ki Bogu, nikt nie widzia� jak raczkuje w b�ocie, jak posuwa si� z nosem przy ziemi krok za krokiem, nie maj�c do�� odwagi, by wsta�. Nigdy w �yciu nie da�a si� pokona�, nie pobi�a jej ani stara armia Shermana, ani najz�o�liwszy z Carpetbagger�w. Nikt ani nic nie mog�o jej pokona�, chyba �e sama dopu�ci�aby do pora�ki, ale wtedy to ju� mog�a mie� pretensje tylko do siebie. C� to za pomys�, da� si� zastraszy� ciemno�ci, raczkowa� niczym boja�liwa p�aksa! Jak s�dz�, wystawi�am si� na �lepy los, machn�am r�k� i powiedzia�am, niech si� dzieje co chce - rozmy�la�a z niesmakiem, a w�asny gniew rozgrzewa� j� wewn�trznie. Nigdy wi�cej nie dopuszcz�, by to si� powt�rzy�o, nigdy, niezale�nie od okoliczno�ci. Je�li ca�� drog� idziesz w d�, w ko�cu dosi�gniesz dna, a wtedy to ju� tylko pod g�r�. Je�li sfuszerowa�am �ycie, teraz trzeba posprz�ta� brudy i naprawi� fuszerk�. Nie b�d� le�a�a w gnoju. Nie b�d� �y�a w zak�amaniu. Trzymaj�c w wyci�gni�tej przed siebie r�ce wiadro na w�giel, pewnymi krokami sz�a naprz�d. W ko�cu us�ysza�a szcz�k metalu - wiadro uderzy�o w co� twardego. Roze�mia�a si� g�o�no, gdy z wilgotnym, ch�odnym powietrzem wci�gn�a ostry zapach �ywicy ze �wie�o �ci�tej sosny. Dotar�a wreszcie do stosu drewna, zagroda z w�glem by�a tu� obok. By�a dok�adnie tam, dok�d chcia�a dotrze�. ** ** ** �elazne drzwiczki piecyka, w kt�rym znowu strzela� weso�y ogie�, zatrzasn�y si� z tak g�o�nym szcz�kiem, �e Mammy a� drgn�a. Scarlett podbieg�a do ��ka, by poprawi� po�ciel. W pokoju by�o ch�odno. Mammy, cho� cierpia�a, spojrza�a na Scarlett. - Jeste� brudna na twarzy... r�ce te� masz brudne - mrukn�a s�abo g�osem pe�nym przygany. - Wiem - odpowiedzia�a Scarlett. - Natychmiast si� umyj�. Zanim jeszcze �wiadomo�� starej kobiety odp�yn�a w sobie tylko znane miejsca, Scarlett poca�owa�a j� w czo�o. - Kocham ci�, Mammy. - Nie musisz mi powtarza� czego�, co dobrze wiem - westchn�a, po czym uciekaj�c przed b�lem zapad�a w sen. - O, nie. Musz� - powiedzia�a, chocia� zdawa�a sobie spraw�, �e Mammy ju� jej nie s�yszy. Ci�gn�a jednak dalej, w�a�ciwie tylko do siebie. - Istniej�, potrzeby r�nego rodzaju. Nigdy nie powiedzia�am Melanii, �e j� kocham, nigdy nie powiedzia�am o tym Rettowi, a� w ko�cu by�o za p�no. Teraz czuj� potrzeb�, by o tym m�wi�. Nigdy nie mia�am czasu, by opowiedzie� o tym jemu, wam obojgu. Teraz w ko�cu nie chc� pope�ni� wobec ciebie tego samego b��du, kt�ry pope�ni�am wobec niego. Spojrza�a w d�, na ��ko, gdzie le�a�a stara umieraj�ca kobieta o twarzy przywodz�cej ju� na my�l trupi� czaszk�. - Kocham ci�, Mammy - szepn�a. - Co ze mn� b�dzie, gdy ju� zabraknie mi ciebie i twej mi�o�ci? 2. Z trzaskiem otwar�y si� drzwi do pokouju chorej i w szczelinie ukaza�a si� g�owa Prissy, omiataj�cej w�cibskimi spojrzeniami niewielkie pomieszczenie. - Miss Scarlett, Mr. Will, on powiedzia�, �ebym tu teraz sobie posiedzia�a, �eby panienka zjad�a co� na �niadanie. A Delilah powiedzia�a, �e tym siedzeniem tutaj to pani sobie ca�e zdrowie zrujnuje i ukroi�a specjalnie dla pani pi�kny kawa� soczystej szynki, za pani trudy. - Gdzie ros� z wo�owiny dla Mammy? - niecierpliwie spyta�a Scarlett. - Delilah wie przecie�, �e pierwsz� rzecz�, kt�r� ma zrobi� zaraz gdy wstanie, to przynie�� ciep�y ros� dla chorej. - W�a�nie nios� - Prissy pchn�a drzwi �okciem, a wtedy okaza�o si�, �e w r�kach trzyma tac�. - Ale Mammy �pi, Miss Scarlett. Chce j� pani obudzi� i nakarmi�? - Niech ros� stoi pod przykrywk�. Postaw tac� przy piecu. Gdy wr�c�, zajm� si� karmieniem. Dopiero teraz Scarlett poczu�a dziki g��d. Wspania�y zapach ciep�ego roso�u sprawi�, �e pusty �o��dek zacz�� si� gwa�townie kurczy�. W kuchni po�piesznie umy�a twarz i r�ce. Sukni� te� mia�a brudn�, wcale nie mniej, ale brud da si� usun��. Postanowi�a, �e najpierw zje, potem we�mie si� za porz�dki. Gdy wesz�a do jadalni, Will w�a�nie wstawa� od sto�u. Rolnicy nigdy nie marnuj� czasu, zw�aszcza za� gdy dzie� wzejdzie taki jak ten - promienny i ciep�y. S�o�ce na wschodnim horyzoncie bi�o w okno niezwyk�ym blaskiem, obiecuj�c, �e do wieczora b�dzie bez chmur. - Mo�e pom�c w czym� wujowi? - spyta� Wade z nadziej� w g�osie. Podskoczy�, omal nie uderzaj�c brod� o por�cz krzes�a. Potem zauwa�y�, �e wesz�a matka, a wtedy ca�y zapa� mu min��. Spochmurnia�. Wiedzia�, �e albo b�dzie sta� u sto�u daj�c przyk�ad najlepszych obyczaj�w, albo narazi si� na gniew matki. Powoli ruszy� do miejsca, gdzie mia�a usi��� Scarlett, by przytrzyma� jej krzes�o. - C� za maniery! - cmokn�a Zuela. - Dzie� dobry, siostrzyczko. Czy� nasz m�ody d�entelmen nie wzbudza w tobie uczucia macierzy�skiej dumy? Scarlett spojrza�a bezmy�lnie najpierw na Zuel�, potem na Wade'a. Dobry Bo�e przecie� to tylko dziecko, co u licha sk�oni�o Zuel� do tych g�upkowatych zachwyt�w? To, w jaki spos�b wyrazi�a sw�j podziw, pozwala�oby przypuszcza�, �e Wade by� jej partnerem w ta�cu i �e w�a�nie nawi�za� z ni� flircik. Patrz�c tak na syna zaskoczona stwierdzi�a, �e wygl�da� ca�kiem sympatycznie. Wysoki jak na sw�j wiek, wygl�da� raczej na trzynastolatka, cho� mia� zaledwie dwana�cie lat. Z pewno�ci� jednak Zuela och�on�aby w swych zachwytach, gdyby musia�a kupowa� mu nowe ubrania, w tempie r�wnie szalonym, z jak� szybko�ci� r�s�. Ojej, ubrania! Co w�a�ciwie powinien nosi� ch�opak w jego wieku? Gdy by� Rett, on robi� zakupy dla Wade'a. Ani nie wiem, w co go ubra�, ani nawet nie mam poj�cia, gdzie kupuje si� takie rzeczy. R�kawy ma ju� za kr�tkie, to wida�, pewnie trzeba by kupi� koszul� o numer wi�ksz�. I to szybko. Zaraz zacznie si� szko�a, o ile ju� si� nie zacz�a. Nie wiem, jaki dzi� dzie�. Scarlett usiad�a ci�ko na krze�le, kt�re przytrzyma� jej syn. Mia�a nadziej�, �e Wade zna swoje potrzeby, i �e od niego si� dowie, co powinna robi�. Najpierw jednak musi co� zje��. Zapach jedzenia opr�cz skurcz�w �o��dka wywo�a� tak�e pot�ny �linotok - czu�a si� tak, jakby w�a�nie zrobi�a sobie p�ukanie gard�a. - Dzi�kuj�, Wade - powiedzia�a z min� osoby nieobecnej duchem. Szynka wygl�da�a wspaniale - pysznie r�owa, soczysta, z cienk� warstewk� t�uszczu okalaj�c� wielki plaster. Szybko po�o�y�a na kolanach serwetk�, nie dbaj�c nawet o to, by j� rozpostrze�, po czym si�gn�a po n� i widelec. - Mamo? - zapyta� Wade, ostro�nie rozci�gaj�c samog�oski. - Hm? - Scarlett kroi�a szynk�. - Czy m�g�bym pom�c wujowi w polu? Scarlett z�ama�a kardynaln� regu�� dobrych manier i odpowiedzia�a, mimo �e mia�a pe�ne usta (szynka by�a wyborna). - Tak, id�. R�ce mia�a zaj�te krojeniem drugiego kawa�ka. - Ja te� chc�! - piskliwym g�osikiem zawo�a�a Ella. - Ja te�! - powt�rzy�a Susie, c�rka Zueli. - A wy po co? - burkn�� Wade. - Robota w polu to m�ska rzecz. Dziewczyny powinny siedzie� w domu. Susie uderzy�a w p�acz. - No i zobacz, co narobi�a� - sykn�a Zuela, rzucaj�c Scarlett m�ciwe spojrzenie. - Ja? Przecie� to tw�j bachor ryczy. Scarlett, od chwili gdy przest�pi�a pr�g tego domu, bardzo si� pilnowa�a, by unika� utarczek z siostr�, ale si�a przyzwyczajenia przewa�y�a dobre ch�ci. Ju� w dzieci�stwie zacz�y ze sob� walczy� i na dobr� spraw� nigdy nie z�o�y�y broni. Lecz z�o�� nie by�a na tyle silna, by Scarlett da�a sobie popsu� przyjemno�� spo�ywania z apetytem pierwszego solidnego posi�ku od nie wiadomo jak dawna. Zatem ca�� uwag� skupi�a na dok�adnym polewaniu roztopionym mas�em b�yszcz�cej na talerzu bia�ej kopy kaszy. Nie oderwa�a wzroku od jedzenia nawet wtedy, gdy Wade wyszed� za Willem, a p�acz Elli zmiesza� si� z p�aczem Susie. - Uciszcie si� obie - krzykn�a Zuela. Teraz Scarlett pola�a bia��, b�yszcz�c� g�r� sosem, u�o�y�a r�wny kopczyk kaszy na kawa�ku szynki, zwin�a rogi i wbi�a w to widelec. - Wujek Rett na pewno by mi pozwoli� - zawodzi�a Ella. Nie b�d� tego s�ucha� - postanowi�a Scarlett. Po p