5399
Szczegóły |
Tytuł |
5399 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5399 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5399 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5399 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Boles�aw Prus
GRZECHY DZIECI�STWA
Urodzi�em si� w epoce, kiedy ka�dy cz�owiek musia� mie� przydomek, cho�by
niekoniecznie s�uszny.
Z tego powodu nasz� dziedziczk� nazywali hrabin�, mego ojca jej plenipotentem, a
mnie bardzo rzadko Kaziem albo Le�niewskim, ale do�� cz�sto urwisem, dop�ki
by�em w domu, albo os�em, kiedym ju� poszed� do szk�.
Poniewa� na pr�no szuka�by kto nazwiska naszej dziedziczki w s�owniku rodzin
arystokratycznych, zdaje mi si� wi�c, �e blask jej hrabiowskiej korony nie
si�ga� dalej ni� plenipotencja mego �p. ojca. Przypominam sobie nawet, �e tytu�
hrabiny by� rodzajem pomnika, kt�rym �p. m�j ojciec uczci� radosny wypadek
podwy�szenia mu pensji rocznie o sto z�otych. Nasza pani w milczeniu przyj�a
ofiarowan� jej godno��, a w kilka dni p�niej ojciec m�j awansowa� z rz�dcy na
plenipotenta i otrzyma� zamiast dyplomu nies�ychanej wielko�ci wieprzka, po
sprzedaniu kt�rego kupiono mi pierwsze buty.
Ojciec, ja i moja siostra Zosia (bom ju� nie mia� matki) mieszkali�my w
murowanej oficynie, o kilkadziesi�t krok�w od pa�acu. Pa�ac za� zajmowa�a pani
hrabina z c�reczk� Loni�, moj� r�wie�nic�, z jej guwernantk�, ze star�
gospodyni� Salusi� tudzie� z wielk� liczb� garderobianych i panien s�u��cych.
Dziewcz�ta te po ca�ych dniach szy�y, z czego wyprowadzi�em wniosek, �e wielkie
panie s� od tego, a�eby dar�y odzie�, a dziewcz�ta -a�eby j� naprawia�y. O
innych przeznaczeniach wielkich dam i ubogich dziewcz�t nie mia�em poj�cia, co w
oczach ojca stanowi�o jedyn� moj� zalet�.
Pani hrabina by�a m�od� wdow�, kt�r� m�� do�� wcze�nie pogr��y� w nieutulonym
smutku. O ile mi wiadomo z tradycji, nieboszczyka nikt nie tytu�owa� hrabi� ani
on nikogo plenipotentem. Natomiast s�siedzi z dziwn� w naszym kraju
jednomy�lno�ci� nazywali go p�g��wkiem. W ka�dym razie by� to cz�owiek
niepospolity. Zaje�d�a� wierzchowe konie, tratowa� na polowaniach ch�opskie
zasiewy, a z s�siadami pojedynkowa� si� o psy i zaj�ce. W domu m�czy� �on�
zazdro�ci�, a s�u�bie zatruwa� �ycie d�ugim pieprzowym cybuchem. Po �mierci
orygina�a jego wierzchowce posz�y do wo�enia gnoju, a psy rozdarowano. �wiat za�
otrzyma� po nim w spadku ma�� c�reczk� i m�od� wdow�. Ach! przepraszam, bo
zosta� jeszcze olejny portret nieboszczyka z herbowym sygnetem na palcu i - �w
pieprzowy wybuch, kt�ry skutkiem niew�a�ciwego u�ycia wygi�� si� jak turecka
szabla.
Pa�acu prawie nie zna�em. Raz dlatego, �em wola� biega� po polach ni� wywraca�
si� na �liskiej posadzce, a po wt�re, �e mnie tam nie wpuszcza�a s�u�ba, bo przy
pierwszych odwiedzinach mia�em nieszcz�cie st�uc du�y wazon saski.
Z hrabiank�, przed moim wej�ciem do szk�, bawili�my si� tylko jeden raz, maj�c
oboje niespe�na po dziesi�� lat. Przy sposobno�ci chcia�em j� nauczy� sztuki
�a�enia po drzewach i usadowi�em j� na �erdziowym p�ocie w taki spos�b, �e
dziewczynka pocz�a wniebog�osy krzycze�, za co jej guwernantka wybi�a mnie
niebieskim parasolem m�wi�c, �e mog�em Loni zrobi� na ca�e �ycie nieszcz�liw�.
Od tej pory zbudzi� si� we mnie wstr�t do ma�ych dziewcz�t, z kt�rych �adna nie
by�a w stanie ani �azi� po drzewach, ani k�pa� si� ze mn� w stawie, ani je�dzi�
konno, ani strzela� z �uku albo rzuca� kamieni z procy. W razie za� bitwy, bez
kt�rej - c� znaczy zabawa! prawie ka�da zaczyna�a maza� si� i bieg�a do kogo�
na skarg�.
Poniewa� z folwarcznymi ch�opcami ojciec znowu nie pozwala� mi si� wdawa�, a
siostra prawie ca�e dnie przep�dza�a w pa�acu, wi�c ros�em i hodowa�em si� sam
jak drapie�ne piskl�, kt�re porzucili rodzice. K�pa�em si� pode m�ynem albo w
dziurawym cz�nie p�ywa�em po stawie. W parku, ze zwinno�ci� kota, goni�em po
ga��ziach wiewi�rki. Raz wywr�ci�o mi si� cz�no i p� dnia przesiedzia�em na
p�ywaj�cej k�pie, nie wi�kszej od balii. Raz przez dymnik wdrapa�em si� na dach
pa�acu tak nieszcz�liwie, �e musiano zwi�za� dwie drabiny dla sprowadzenia mnie
stamt�d. Innego dnia ca�� dob� b��ka�em si� po lesie, a jeszcze innego stary
wierzchowiec nieboszczyka dziedzica, przypomniawszy sobie lepsze czasy, z
godzin� ponosi� mnie przez pola i w ko�cu - zapewne niechc�cy - przyprawi� o
z�amanie nogi, kt�ra zreszt� zros�a mi si� do�� pr�dko.
Nie maj�c z kim �y�, �y�em z natur�. Zna�em w parku ka�de mrowisko, w polu ka�d�
jam� chomik�w, w ogrodzie ka�d� �cie�k� kret�w. Wiedzia�em o ptasich gniazdach i
o dziuplach, gdzie hodowa�y si� m�ode wiewi�rki. Odr�nia�em szmer ka�dej lipy
oko�o domu i umia�em wy�piewa� to, co wiatr wygrywa na drzewach. Nieraz
s�ysza�em jakie� wiekuiste chodzenie po lesie, cho� nie wiedzia�em, czyje ono.
Wpatrywa�em si� w migotanie f gwiazd, rozmawia�em z nocn� cisz�, a nie maj�c
kogo ca�owa�, ca�owa�em psy podw�rzowe. Matka moja dawno odpoczywa�a w ziemi.
Ju� nawet pod przyciskaj�cym j� kamieniem zrobi� si� otw�r si�gaj�cy pewnie a�
do wn�trza grobu. Raz, kiedy mnie za co� obito, poszed�em tam, wzywa�em jej,
nadstawia�em ucha, czy nie odpowie... Ale nie odpowiedzia�a nic. Wida� naprawd�
- umar�a.
W owym czasie tworzy�em sobie pierwsze poj�cia o ludziach i o ich stosunkach. W
mojej na przyk�ad wyobra�ni plenipotent musia� koniecznie by� troch� oty�y, mie�
rumian� twarz, w�s zwieszony, du�e brwi nad siwymi oczami, basowy g�os i
przynajmniej tak� zdolno�� do krzyczenia - jak m�j ojciec. Osoby zwanej hrabin�
nie mog�em wyobrazi� sobie inaczej, tylko jako wysok� dam�, z pi�kn� twarz� i
smutnymi oczyma, chodz�c� w milczeniu po parku w bia�ej pow��czystej sukni.
Za to o cz�owieku nosz�cym tytu� hrabiego nie mia�em poj�cia. Podobny cz�owiek,
gdyby nawet istnia�, wydawa� mi si� rzecz� mniej znacz�c� od hrabiny, a nawet
ca�kiem nieu�yteczn� i nieprzyzwoit�. Wed�ug moich pogl�d�w tylko w obszernej
sukni z drugim ogonem m�g� przemieszkiwa� majestat ja�nie wielmo�no�ci; wszelkie
za� odzienia kr�tkie, obcis�e, a tym bardziej z�o�one z dwu cz�ci mog�y s�u�y�
tylko pisarzom prowentowym, gorzelnikom, a w najlepszym razie plenipotentom.
Takim by� m�j legitymizm oparty na przykazaniach ojca, kt�ry nieustannie zaleca�
mi - kocha� i czci� pani� hrabin�. Zreszt� gdybym kiedy zapomnia� o tych
przepisach, do�� mi by�o spojrze� na czerwon� szaf� w kancelarii ojca, gdzie
obok kwit�w i notatek wisia�a na gwo�dziu pi�ciopalczasta dyscyplina, wcielenie
zasad i spo�ecznego porz�dku. Stanowi�a ona dla mnie pewien rodzaj encyklopedii,
na kt�r� patrz�c przypomina�em sobie, �e nie nale�y drze� but�w, ci�gn�� �rebi�t
za ogony, �e wszelka w�adza pochodzi od Boga itd.
Ojciec m�j by� cz�owiek niezm�czony w pracy, nieskazitelnie uczciwy, a nawet
bardzo �agodny. Z ch�op�w i s�u�by nikogo nie tkn�� palcem, tylko strasznie
krzycza�. Je�eli za� by� nieco surowy dla mnie, to zapewne nie bez s�usznych
powod�w. Nasz organista, kt�remu raz wsypa�em do tabaki odrobin� ciemi�ycy,
skutkiem czego przez ca�� msz� �wi�t� kicha� zamiast �piewa� i wci�� myli� si� w
graniu, cz�sto mawia�, �e gdyby mia� takiego jak ja syna, to by mu strzeli� w
�eb.
Dobrze pami�tam to zdanie.
Pani� hrabin� nazywa� ojciec anio�em dobroci. Istotnie, w jej wsi nie by�o ludzi
ani g�odnych, ani obdartych, ani krzywdzonych. Komu zrobiono �le, szed� do niej
na skarg�; kto by� chory, bra� ze dworu lekarstwo; komu urodzi�o si� dziecko,
prosi� dziedziczk� w kumy. Moja siostra uczy�a si� razem z hrabiank�, a ja sam,
cho� unika�em arystokratycznych stosunk�w, mia�em jednak sposobno�� przekonania
si� o nadzwyczajnej �agodno�ci hrabiny.
Ojciec m�j posiada� kilka sztuk broni, z kt�rej ka�da by�a przeznaczona do
innego celu. Ogromna dubelt�wka mia�a s�u�y� do zabijania wilk�w, kt�re dusi�y
ciel�ta naszej dziedziczki; ska�kowy pistolet mia� by� u�yty na obron� wszelkiej
innej w�asno�ci hrabiny, a wojskowy pa�asz na obron� jej honoru. Swojej
w�asno�ci i honoru ojciec broni�by zapewne cywilnym kijem, bo ca�y �w bojowy
rynsztunek, co kilka miesi�cy pomazany t�usto�ci�, le�a� gdzie� w takim k�cie na
strychu, �e nawet ja nie mog�em go znale��.
Swoj� drog� wiedzia�em o tej broni i bardzom do niej t�skni�. Nieraz marzy�o mi
si�, �e spe�ni� taki szlachetny czyn, za kt�ry ojciec pozwoli mi strzeli� z
ogromnego pistoletu, a tymczasem wymyka�em si� do gajowych i uczy�em si�
"wygarnia�" z ich d�ugich pojedynek, kt�re posiada�y t� w�asno��, �e przy
wystrzale wyrz�dza�y bezpo�redni� szkod� tylko moim szcz�kom nie tykaj�c �adnego
stworzenia.
Pewnego dnia, podczas naoliwiania dubelt�wki przeznaczonej na wilki, pistoletu
na obron� w�asno�ci i pa�asza na obron� honoru hrabiny, uda�o mi si� ukra�� ojcu
gar�� prochu, kt�ry o ile wiem, nie mia� jeszcze specjalnego przeznaczenia. Gdy
ojciec wyjecha� w pole, schwyci�em olbrzymi klucz od spichrza, kt�ry posiada�
otw�r podobny do lufy tudzie� dziurk� z boku, i poszed�em na polowanie.
Wielki klucz do po�owy nabi�em prochem, wsypa�em szczypt� po�amanych guzik�w od
nie daj�cej si� wymieni� cz�ci ubrania, przybi�em jak nale�y paku�ami, a na
wywo�anie eksplozji wzi��em pud�o hubczanych zapa�ek.
Ledwiem wyszed� za dom, ujrza�em kilka wron poluj�cych na dworskie kacz�ta.
Prawie w moich oczach jedna ze szkodnic porwa�a kacz�, a nie mog�c go do�� �atwo
unie�� przysiad�a na ob�rce.
Na ten widok zagra�a we mnie krew przodk�w spod Wiednia. Podkrad�em si� pod
ob�rk�, zatli�em hubk�, wymierzy�em klucz w lewe oko wrony, dmuchn��em,
podpali�em... Hukn�o - jakby piorun uderzy�. Ze szczytu ob�rki stoczy�o si� ju�
zaduszone kacz�tko na ziemi�, wrona dotkni�ta �mierteln� obaw� uciek�a na
najwy�sz� lip�, ja za� ze zdumieniem przekona�em si�, �e w moich r�kach z
wielkiego klucza zosta�o tylko ucho, ale za to ze s�omianego dachu obory zaczyna
wydobywa� si� niewielki k��bik dymu, jakby kto pali� fajk�.
W kilka minut p�niej ob�rka, wartuj�ca oko�o pi��dziesi�ciu z�otych, stan�a w
ogniu.
Zbiegli si� ludzie, przygalopowa� na koniu m�j ojciec, po czym w asystencji tych
wszystkich dzielnych i uczciwych os�b, nieruchomo�� "wypali�a si� - do �rodka
ziemi" - jak powiedzia� pan gorzelany.
Przez ten czas ze mn� dzia�y si� nieopisane rzeczy. Naprz�d pobieg�em do
mieszkania i powiesi�em na w�a�ciwym miejscu ucho od rozerwanego klucza. Potem
uciek�em do parku z zamiarem utopienia si� w sadzawce. W sekund� p�niej
zasadniczo zmieni�em projekt, postanowi�em k�ama� jak prowentowy pisarz i
wyprze� si� klucza, strzelania i ob�rki. Gdy mnie za� schwytano - od razu
przyzna�em si� do wszystkiego.
Zaprowadzono mnie do pa�acu. Na tarasie zobaczy�em mego ojca, pani� hrabin� w
pow��czystej sukni, hrabiank� ubran� do�� kuso i moj� siostr�, obie p�acz�ce;
potem - klucznic� Salusi�, kamerdynera, lokaja, ch�opca z kredensu, kucharza,
kuchcika i ca�y r�j pokoj�wek, garderobianych i dziewcz�t. Gdym odwr�ci� oczy w
przeciwn� stron�, ujrza�em za budynkami - zielone wierzcho�ki lip, a nieco dalej
��tawobrunatny s�up dymu, kt�ry, jakby umy�lnie, unosi� si� nad pogorzeliskiem.
W tej chwili przypomnia�em sobie s�owa organisty, kt�ry m�wi� o konieczno�ci
strzelenia mi w �eb, i wywnioskowa�em, �e je�eli kiedy, to chyba dzisiaj spotka
mnie �mier� gwa�towna. Spali�em obor�, zepsu�em klucz od spichrza; siostra
p�acze, ca�a s�u�ba stoi w komplecie przed pa�acem, c� to wi�c znaczy?...
Patrzy�em tylko, czy kucharz ma swoj� fuzj� - do jego bowiem obowi�zk�w nale�a�o
strzelanie zaj�cy tudzie� �miertelnie chorych zwierz�t domowych.
Przyprowadzono mnie do samej pani hrabiny. Ona spojrza�a na mnie smutnymi
oczyma, a ja, za�o�ywszy r�ce w ty� (jak to zwyk�em by� machinalnie czyni� w
obecno�ci ojca), zadar�em g�ow� do g�ry, bo pani by�a wysoka.
W taki spos�b przez kilka chwil przygl�dali�my si� sobie. S�u�ba milcza�a, a w
powietrzu czu� by�o spalenizn�.
- Zdaje mi si�, panie Le�niewski, �e ten ch�opczyk jest bardzo �ywego
usposobienia? - rzek�a melodyjnym g�osem pani hrabina do mego ojca.
- �ajdak!... podpalacz!... zepsu� mi klucz od spichrza! -odpar� ojciec, a potem
pr�dko doda�:
- Upadnij do n�g pani hrabinie, ty �otrze!... I lekko popchn�� mnie naprz�d.
- Macie mnie zabi�, to zabijcie, ale ja tam nikomu nie b�d� pada� do n�g! -
odpowiedzia�em nie spuszczaj�c oka z pani, kt�ra zrobi�a na mnie dziwne
wra�enie.
- Chy!... Jezu... - j�kn�a zgorszona Salusia sk�adaj�c r�ce.
- Uspok�j si�, m�j ch�opczyku, bo tu nikt nie zrobi ci krzywdy - rzek�a pani.
- Aha! nikt... Niby ja nie wiem, �e mi strzelicie w �eb... Przecie mi to obieca�
organista! - odpar�em.
- Chy!... Jezu... - zawo�a�a po raz drugi klucznica.
- Ha�bi moj� staro��! - odezwa� si� ojciec. - Trzy sk�ry bym z tego ga�gana
zdar� i posoli�, �eby go pod swoj� obron� nie wzi�a pani hrabina.
W rogu tarasu stoj�cy kucharz zas�oni� usta r�k� i �mia� si�, a� zsinia�. Nie
mog�em wytrzyma� i - pokaza�em mu j�zyk.
S�u�ba zaszemra�a ze zdziwienia, a ojciec, chwytaj�c mnie za rami�, krzykn��:
- A ty znowu co?... Wobec pani hrabiny pokazujesz j�zyk?...
- Ja pokaza�em j�zyk kucharzowi, bo on my�la�, ze mnie tak zastrzeli jak starego
bu�anka ...
Pani hrabina zrobi�a si� leszcze smutniejsza. Odgarn�a mi w�osy z czo�a,
spojrza�a g��boko w oczy i rzek�a do ojca:
- Kto wie, panie Le�niewski, co jeszcze b�dzie z tego dziecka?...
- Szubienicznik! - kr�tko odpowiedzia� stroskany ojciec.
- Nie wiadomo - odpar�a pani g�adz�c mi naje�one w�osy. -Trzeba by go do szk�
odda�, bo tu zdziczeje.
A potem, odchodz�c do salonu, rzek�a p�g�osem:
- Jest materia� na cz�owieka, panie Le�niewski. Trzeba go tylko uczy�.
- Stanie si� wed�ug woli pani hrabiny! - odpowiedzia� ojciec daj�c mi pi�ci� w
kark.
Z tarasu odeszli wszyscy, ale ja zosta�em, nieruchomy jak kamie�, zapatrzony we
drzwi, w kt�rych znik�a nasza dziedziczka Teraz dopiero pomy�la�em z �alem
dlaczegom nie upad� jej do n�g? - i uczu�em jakie� d�awienie w piersiach. Gdyby
kaza�a, ch�tnie po�o�y�bym si� na zgliszczach ob�rki i tak da�bym si� powoli
upiec na niej. Nie za to, �e mnie nie kaza�a zastrzeli� kucharzowi ani zbi�, ale
za to, ze mia�a taki s�odki glos i takie smutne spojrzenie.
Od tego dnia by�em ju� mniej swobodny. Pani hrabina nie �yczy�a sobie traci� w
ogniu reszty zabudowa�, ojcu by�o przykro, �e nie m�g� uregulowa� ze mn�
rachunku za spalon� obor�, a ja sam musia�em przygotowywa� si� do szk�. Uczyli
mnie organista i gorzelany na przemian. M�wiono nawet, �e jakich� przedmiot�w
b�dzie mi wyk�ada�a guwernantka z pa�acu. Ale gdy dama ta, przy zapoznaniu si�
ze mn�, zobaczy�a, �e mam pe�ne kieszenie no��w, kamieni, �rutu i kapiszon�w,
zl�k�a si� tak, �e ju� nie chcia�a widzie� mnie po raz drugi.
- Ja takim bandytom nie daj� lekcyj - powiedzia�a do mojej siostry.
Ja jednak w tych czasach ju� bardzo spowa�nia�em. Tylko raz chcia�em si�, na
pr�b�, powiesi�. Ale p�niej wypad�o mi jakie� inne zaj�cie, wi�c nie zrobi�em
sobie mc z�ego.
Nareszcie w pocz�tkach sierpnia odwieziono mnie do szk�.
Egzamin zda�em wcale dobrze dzi�ki polecaj�cym listom pani hrabiny, po czym
ojciec umie�ci� mnie na stancji z korepetycj�, rodzicielsk� opiek� i wszelkimi
wygodami za dwie�cie z�otych i pi�� korcy ordynarii na rok i - sprawi� mi
szkolny uniform.
Nowy str�j tak mnie zaj��, �e nie mog�c nacieszy� si� nim w ci�gu dnia, wsta�em
cichutko w nocy, ubra�em si� po ciemku w surdut z czerwonym ko�nierzem, w�o�y�em
na g�ow� czapk� z czerwonym lampasem i mia�em zamiar posiedzie� tak kilka minut.
Poniewa� jednak noc by�a d�d�ysta, ode drzwi troch� ci�gn�o, a ja poza obr�bem
munduru i czapki by�em w negli�u, wi�c troch� zdrzemn��em si� i przespa�em w
uniformie do rana.
Taki spos�b nocowania bardzo rozweseli� moich koleg�w, ale w gospodarzu naszej
stancji obudzi� podejrzenie, ze ma w domu nadzwyczajnego urwisa. Pobieg� czym
pr�dzej do zajazdu, gdzie sta� m�j ojciec, i powiedzia� mu, i� za �adne w
�wiecie skarby nie chce mnie trzyma� na stancji, chyba - �e mu ojciec do�o�y
jeszcze pi�� korcy kartofli na rok. Po d�ugich targach stan�o na trzech
korcach, ale swoj� drog� ojciec po�egna� si� ze mn� w tak demonstracyjny spos�b,
�e ani �a�owa�em go, kiedy wyje�d�a�, ani t�skni�em za domem, gdzie cz�ciej
mog�y mnie spotyka� podobne owacje.
Przebieg mojej edukacji w klasie pierwszej nie przedstawia �adnych
wybitniejszych moment�w Dzi� patrz�c na owe czasy z historycznej odleg�o�ci,
koniecznej, jak wiadomo, dla sformowania obiektywnego s�du, wyznaj�, ze w
og�lnych zarysach �ycie moje zmieni�o si� niewiele W szkole troch� d�u�ej
przesiadywa�em w zamkni�tej sali, w domu - troch� wi�cej biega�em po otwartej
przestrzeni Zmieni�em suknie cywilne na mundur, a osoby, pracuj�ce nad
harmonijnym rozwini�ciem moich fizycznych i duchowych uzdolnie�, zamiast
dyscypliny - u�ywa�y r�zgi.
I oto wszystko.
Szko�a, jak wiadomo, dzi�ki swemu zbiorowemu charakterowi przygotowuje ch�opc�w
do �ycia w, spo�ecze�stwie i daje im takie umiej�tno�ci, jakich by nie nabyli
chowaj�c si� pojedynczo. O tej prawdzie przekona�em si� w tydzie� po przybyciu
do szko�y, gdzie nauczy�em si� sztuki dawania ser�w, kt�ra wymaga wsp�udzia�u
najmniej trzech os�b, a wi�c nie mo�e istnie� poza obr�bem spo�ecze�stwa
Teraz dopiero odkry�em w sobie ten rzeczywisty talent, kt�rego natura chroni�a
mnie od teoretycznych zacieka�, a popycha�a w kierunku dzia�alno�ci zbiorowej
Nale�a�em do pierwszorz�dnych graczy w palanta, bywa�em matk� w bitwach,
organizowa�em pozaklasowe wycieczki, zwane wagusami, dyrygowa�em w klasie
og�lnym tupaniem lub beczeniem, co�my sobie dla wytchnienia urz�dzali niekiedy,
w sze��dziesi�ciu. Natomiast znalaz�szy si� samotnym wobec gramatycznych
prawide�, wyj�tk�w, deklinacyj i koniugacyj, tworz�cych, jak wiadomo, podstaw�
filozoficznego my�lenia, wnet uczuwa�em w duszy jak�� pustk�, z kt�rej g��bi
wynurza�a si� - senno��.
Je�eli przy takim talencie do nieuczenia si� wypowiada�em lekcje stosunkowo do��
p�ynnie, to tylko dzi�ki silnemu wzrokowi, kt�ry pozwala� mi czyta� z ksi��ki
odleg�ej o dwie lub trzy �awki. Zdarza�o si� niekiedy, �em wydawa� zupe�nie co
innego, ni� by�o zadane, lecz w�wczas ucieka�em si� do modelowego w takich
wypadkach usprawiedliwienia. M�wi�em mianowicie, �em nie dos�ysza� pytania albo
�e "si� zal�k�em".
W og�le by�em uczniem - przysz�o�ci, nie tylko dlatego, �em budzi�
niezadowolenie w starych rutynistach, a posiada�em sympati� m�odych, ale i
dlatego, �e dobre stopnie z r�nych przedmiot�w, a wraz z nimi nadziej� promocji
widzia�em tylko w marzeniach, wybiegaj�cych daleko poza tera�niejszo��.
Moje stosunki z nauczycielami by�y rozmaite.
Profesor �aciny pisa� mi nie najgorsze stopnie za to, �e pilnie uczy�em si�
gimnastyki, kt�r� tak�e on wyk�ada�. Ksi�dz prefekt wcale mi nie dawa� stopni,
poniewa� zasypywa�em go k�opotliwymi pytaniami, na kt�re jedyn� odpowiedzi� z
jego strony by�o:
"Le�niewski, id� kl�cze�!" Nauczyciel rysunk�w i kaligrafii protegowa� mnie jako
rysownik, ale pot�pia� jako kaligraf; lecz poniewa� w jego umy�le sztuka pisania
by�a najwa�niejszym szkolnym przedmiotem, wi�c przy g�osowaniu z sob� samym
przewa�a� na stron� kaligrafii i dawa� mi jednostki, niekiedy dw�jki.
Arytmetyk� rozumia�em wcale dobrze, ten bowiem wyk�ad oparty by� na metodzie
pogl�dowej, to jest "na biciu �ap" za nieuwag�. Nauczyciel j�zyka polskiego
wr�y� mi �wietn� karier�, poniewa� raz uda�o mi si� napisa� mu na imieniny
wiersz obejmuj�cy pochwal� jego surowo�ci. Nareszcie, stopnie z innych
przedmiot�w zale�a�y od tego, czy moi s�siedzi dobrze mi podpowiadali albo czy
le��ca na poprzedniej �awce ksi��ka by�a otwarta we w�a�ciwym miejscu.
Najpoufalsze jednak stosunki ��czy�y mnie z inspektorem. Cz�owiek ten tak
przyzwyczai� si� do wypukiwania mnie z klasy w czasie lekcyj i do widywania si�
ze mn� po lekcjach, �e by� szczerze zaniepokojony, gdy w kt�rym tygodniu nie
przypomnia�em si� jego pami�ci.
- Le�niewski! - zawo�a� pewnego dnia spostrzeg�szy, �e ju� id� z klasy do domu.
- Le�niewski!... a dlaczego ty nie zostajesz?...
- Przeciem nic nie zrobi� - odpowiadam mu.
- Jak to, wi�c nie jeste� zapisany do dziennika?
- Jak ojca kocham, tak nie!
- I umia�e� lekcje?...
- Kiedy mnie dzi� wcale nie wyrywali!... Inspektor zamy�li� si�.
- Co� w tym jest! - szepn��. - Wiesz, Le�niewski, zosta� ty tu na chwilk�.
- M�j z�ocisty panie inspektorze, przeciem ja nic nie winien!... jak ojca
kocham!... jak Bozi� kocham!...
- Aha... przysi�gasz si�, o�le?... Chod��e mi tu zaraz!... A je�eli� naprawd�
nic nie zmalowa�, to - policzy ci si� na drugi raz!...
W og�le mia�em u pana inspektora kredyt otwarty, co mi w szkole zrobi�o pewn�
popularno��, tym istotniejsz�, �e nikogo nie pobudza�a do konkurencji.
Mi�dzy kilkudziesi�cioma pierwszoklasistami, z kt�rych jeden goli� ju� w�sy
prawdziw� brzytw�, trzej po ca�ych dniach grali w karty pod �awk�, a inni byli
zdrowi jak kantoni�ci, znajdowa� si� kaleka - J�zio. By� to ch�opczyk garbaty,
karze� na sw�j wiek, mizerny, z ma�ym noskiem sinym, bladymi oczyma i g�adkimi
w�osami. By� tak w�t�y, �e musia� odpoczywa� id�c z domu do szko�y, a taki
boja�liwy, �e gdy go wyrwano do lekcji, traci� mow� ze strachu. Nigdy nie bi�
si� z nikim, tylko prosi� innych, a�eby jego nie bili. Gdy mu raz "dano
szczupaka" po suchej jak patyk r�czynie - zemdla�, ale otrze�wiony - nie
poskar�y� si�.
Mia� on oboje rodzic�w, ale ojciec wygna� matk� z domu, a J�zia zatrzyma� przy
sobie pragn�c sam kierowa� jego edukacj�. Sam chcia� odprowadza� syna do szko�y,
chodzi� z nim na spacer, dawa� mu korepetycje, ale nie robi� tego z powodu braku
czasu, kt�ry mu dziwnie pr�dko gin�� w handlu trunk�w i owsianego piwa u Moszka
Lipy.
Tym sposobem J�zio nie mia� �adnej, opieki, a mnie si� niekiedy wydawa�o, �e na
takiego malca nawet B�g niech�tnie patrzy z nieba.
Swoj� drog� J�zio miewa� pieni�dze, po sze�� i po dziesi�� groszy na dzie�. Za
to mia� sobie kupowa� w czasie pauzy po dwie bu�ki i po serdelku. Ale �e go
wszyscy prze�ladowali, wi�c on, chc�c si� cho� jako tako zabezpieczy�, kupowa�
po pi�� bu�ek rozdawa� je najsilniejszym kolegom, a�eby mieli dla niego �askawe
serca.
Podatek ten nie na wiele mu si� przyda�, bo poza pi�cioma zjednanymi sta�o trzy
razy tylu nieprzejednanych. Dokuczali mu bez ustanku. Ten go uszczypn��, tamten
poci�gn�� za w�osy, inny uk�u�, czwarty da� byka w ucho, a najmniej odwa�ny
nazywa� go przynajmniej - garbusem.
J�zio tylko u�miecha� si� na te kole�e�skie �arty, czasami prosi�: "Dajcie ju�
spok�j!..."- a czasami i nic nie m�wi�, tylko opiera� si� na chudych r�kach i
szlocha�.
Koledzy wo�ali wtedy: "Patrzcie! jak mu si� garb trz�sie!..."- i dokuczali mu
jeszcze zawzi�ciej.
Ja z pocz�tku ma�o zwraca�em uwagi na garbuska, kt�ry wyda� mi si� niemrawym.
Ale raz ten du�y kolega, kt�ry goli� w�sy brzytw�, usiad� za J�ziem i pocz�� mu
pali� byki w oba uszy. Garbus zanosi� si� od p�aczu, a klasa trz�s�a si� od
�miechu. Wtedy co� mnie uk�u�o w serce. Schwyci�em otworzony scyzoryk i dr�gala,
kt�ry dawa� garbusowi byki, pchn��em w r�k� do ko�ci wo�aj�c, �e tak zrobi�
ka�demu, kto J�zia dotknie palcem!...
Dr�galowi trysn�a krew, zblad� jak �ciana i zdawa�o si�, �e zemdleje. Ca�a
klasa nagle przesta�a si� �mia�, a potem zacz�a krzycze�: "Dobrze mu tak, niech
nie dokucza kalece!..." W tej chwili wszed� profesor, a dowiedziawszy si�, �em
zrani� no�em koleg�, chcia� sprowadzi� inspektora zdiadkiem i� r�zg�. Ale
wszyscy zacz�li za mn� prosi�, nawet sam raniony dr�gal; wi�c poca�owali�my si�
naprz�d ja z dr�galem, potem on z J�ziem, potem J�zio ze mn� - i tak mi si�
upiek�o.
Uwa�a�em, �e przez ca�� lekcj� garbusek odwraca� g�ow� w moj� stron� i u�miecha�
si� zapewne dlatego, �e przez ten czas nie dosta� ani jednego byka. Na pauzie
tak�e mu nikt nie dokucza�, a kilku o�wiadczy�o, �e b�d� go bronili. On
dzi�kowa� im, ale - przybieg� do mnie i chcia� mi da� bu�k� z mas�em. Nie
wzi��em, wi�c troch� zawstydzi� si�, a potem rzek� cicho:
- Wiesz co, Le�niewski, powiem ci sekret.
- Gadaj! - odpar�em - ale pr�dko... Garbusek stropi� si�, a potem zapyta�:
- Czy ty ju� masz przyjaciela?...
- A mnie co po tym?...
- Bo widzisz, gdyby� chcia�, to ja m�g�bym by� twoim przyjacielem.
Spojrza�em na niego z g�ry. On zmiesza� si� jeszcze bardziej i znowu zapyta�
cienkim i st�umionym g�osikiem:
- Dlaczeg� ty nie chcesz, �ebym by� twoim przyjacielem?
- Bo ja nie wdaj� si� z takimi trutniami jak ty!... - odpowiedzia�em.
Garbuskowi bardziej ni� zwykle po�mia� nosek. Ju� chcia� odej��, ale zwr�ci� si�
jeszcze raz do mnie m�wi�c:
- To mo�e chcesz, �ebym przy tobie siedzia�?... Widzisz, ja uwa�am, co belfry
zadaj�, robi�bym za ciebie przyk�ady... Umiem dobrze podpowiada�...
Ta argumentacja wyda�a mi si� powa�n�. Po namy�le przyj��em garbuska do �awki, a
m�j s�siad zgodzi� si�, za pi�� bu�ek, odst�pi� mu swego miejsca.
Ju� po po�udniu J�zio przeni�s� si� do mnie. By� to m�j najszczerszy pomocnik,
powiernik i chwalca. On wybiera� s��wka i robi� wszelkie t�omaczenia, on notowa�
zadawane przyk�ady, nosi� ka�amarz, pi�ra i o��wki dla nas obu. A jak
podpowiada�!... Przez czas pobytu w szko�ach wielu mi podpowiada�o, niekt�rzy
nawet kl�czeli za to, ale �aden w tej sztuce ani si� umywa� do J�zia. W
podpowiadaniu garbusek by� mistrzem, bo umia� m�wi� z zaci�ni�tymi z�bami i
robi� przy tym tak niewinn� min�, �e �aden z profesor�w nawet nie podejrzewa�...
Ile razy osadzono mnie w kozie, garbusek przynosi� ukradkiem chleb i mi�so ze
swego obiadu. A gdy mnie spotka�a jaka wi�ksza nieprzyjemno��, ze �zami w oczach
zapewnia� koleg�w, �e ja nie dam sobie zrobi� krzywdy.
- Ho! ho! - m�wi� - Kazio jest mocny. On jak z�apie diadk� za ramiona, to nim
ci�nie o ziemi� jak pi�rkiem. Nie b�jcie si�!...
Istotnie koledzy moi nie bali si�, tylko on, biedak, ba� si� za nas obu.
Je�eli garbusek nie potrzebowa� na jakiej lekcji uwa�a�, w�wczas prawi� mi
komplimenta:
- M�j Bo�e!... �ebym ja by� taki jak ty mocny!.-.M�j Bo�e!... �ebym ja by� taki
zdolny... Wiesz, �e gdyby� chcia�, to za miesi�c zosta�by� prymusem...
Pewnego dnia, ca�kiem niespodzianie, nauczyciel j�zyka niemieckiego wyrwa� mnie
na �rodek. Przera�ony J�zio ledwie mia� czas podpowiedzie� mi, �e do czwartej
deklinacji nale�� wszystkie rzeczowniki rodzaju �e�skiego, na przyk�ad die Frau
- pani.
Ostro wyszed�em i z wielk� pewno�ci� zawiadomi�em nauczyciela, �e do czwartej
deklinacji nale�� wszystkie rzeczowniki rodza�u �e�skiego, na przyk�ad die Frau
- pani. Ale na tym sko�czy�a si� moja wiedza.
Profesor spojrza� mi w oczy, pokiwa� g�ow� i kaza� t�omaczy�. Przeczyta�em po
niemiecku p�ynnie i g�o�no raz, potem leszcze p�ynniej - drugi raz, ale gdy
zacz��em czyta� trzeci raz ten sam ust�p, nauczyciel kaza� mi p�j�� na miejsce.
Wracaj�c do �awki spostrzeg�em, �e J�zio bardzo pilnie przypatruje si� o��wkowi
profesora i �e ma bardzo zafrasowan� min�.
Machinalnie zapyta�em garbuska:
- Nie wiesz, jaki mi da� stopie�?
- Czy ja wiem - westchn�� J�zio.
- Ale jak ci si� zdaje?
- Ja - rzek� garbusek - da�bym ci pi�tk�, no - zreszt� czw�rk�, ale on...
- A on ile mi da�? - pyta�em.
- Zda�e mi si�, �e - pa�k�. Ale to osio�, co on tam wie...- odpowiedzia� J�zio
tonem g��bokiego przekonania.
Pomimo w�t�o�ci ch�opczyna ten by� pracowity i bystry. Ja zwykle czyta�em w
klasie romanse, a on s�ucha� wyk�adu i p�niej mi go powtarza�.
Raz zapyta�em go o czym m�wi� nasz nauczyciel zoologii?
- Widzisz, o tym - odpar� garbusek z tajemnicz� min� - �e ro�liny s� podobne do
zwierz�t.
- G�upi on jest - odpowiedzia�em.
- Ale - m�wi� garbusek - on ma racj�. Ja ju� go troch� rozumiem.
Zacz��em si� �mia� i rzek�em:
- No, kiedy� taki m�dry, to mi powiedz z czego jest podobna wierzba do krowy?
Ch�opiec zamy�li� si� i powoli zacz��:
- Widzisz krowa ro�nie, a wierzba tak�e ro�nie
- A co dalej?
- Widzisz krowa si� karmi i wierzba si� karmi sokami z ziemi.
- A co dalej?
- Krowa jest rodzaju �e�skiego, no - i wierzba jest rodza�u �e�skiego -
obja�nia� J�zio.
- Ale krowa macha ogonem - rzek�em mu.
- A wierzba macha ga��mi - odpar�.
Taka suma argument�w nadwer�y�a moj� wiar� w istnienie r�nicy mi�dzy
zwierz�tami i ro�linami. Sam pogl�d podoba� mi si�, i od tej pory obudzi�o si�
we mnie zami�owanie do zoologii streszczonej w ksi��ce Pisulewskiego. Dzi�ki
wywodom garbuska zacz��em z tego przedmiotu miewa� pi�tki.
Pewnego dnia J�zio nie przyszed� do szko�y, a nazajutrz przed po�udniem
powiedziano, �e kto� mnie wypukuje. Wybieg�em na korytarz troch� niespokojny,
jak zwykle w podobnych razach, lecz zamiast inspektora zobaczy�em t�giego
m�zczyzn�, z p�sow� twarz�, fioletowym nosem i czerwonymi oczyma.
Nieznajomy odezwa� si� g�osem nieco chrapliwym:
- To ty ch�opcze jeste� Le�niewski?
-Ja.
Przest�pi� z nogi na nog�, jakhy chwiej�c si�, i doda�:
- Zajd� tam do mego syna Jozia, do tego garbatego, wiesz? On jest chory, bo
onegdaj troch� go przejechali.
Znowu zachwia� si�, spojrza� na mnie b��dnym wzrokiem i odszed�, g�o�no tupi�c o
pod�og�. Mnie jakby kto obla� gor�c� wod�. Zdawa�o mi si�, �e to ja raczej
powinienem by� przejechany, nie za� biedny garbusek, on - taki dobry i w�t�y...
Po po�udniu wypad�a rekreacja. Nie poszed�em ju� do domu na obiad, tylkom
pobieg� do J�zia
Obaj z ojcem mieszkali na ko�cu miasta w dwu pokoikach parterowego domu Gdym
wszed�, zasta�em garbuska le��cego w kr�tkim ��eczku. By� zupe�nie sam, sam
jeden. Ci�ko oddycha� i dr�a� z zimna, bo w piecu nie napalono. �renice jego
rozszerzy�y si� tak, �e mia� prawie czarne oczy. W izdebce czu� by�o wilgo�, a z
dachu pada�y krople topniej�cego �niegu.
Pochyli�em si� nad ��kiem i spyta�em:
- Co tobie, J�ziu?
On o�ywi� si�, otworzy� usta jakby do u�miechu, ale - tylko j�kn��. Wzi�� mnie
za r�k� wysch�ymi r�cz�tami i zacz�� m�wi�:
- Ja pewnie umr�... Ale boj� si�... tak sam... wi�c prosi�em, �eby� przyszed�
To... widzisz nied�ugo... a mnie b�dzie troch� weselej...
Jeszcze nigdy J�zio nie wyda� mi si� takim jak dzi�. Zdawa�o mi si�, �e z kaleki
wyrasta olbrzym.
Zacz�� g�ucho j�cze� i kaszla�, a� na usta wyst�pi�a mu r�owa piana. Potem
zamkn�� oczy i ci�ko oddycha�, a czasami wcale nie oddycha�. Gdybym nie czu�
u�cisku jego rozpalonych r�cz�t, my�la�bym, �e umar�.
Tak siedzieli�my godzin�, dwie, trzy - milcz�c. Ja prawie straci�em w�adz�
my�lenia. J�zio odzywa� si� rzadko i z wielkim wysi�kiem. Powiedzia� mi. Tego�
tym najecha� jaki� w�z, �e go strasznie zabola� krzy�, ale ju� go nie boli, �e
ojciec wczoraj wyp�dzi� s�ug�, a dzi� poszed� szuka� innej...
Potem, nie uwalniaj�c mi r�ki, prosi�, a�ebym zm�wi� ca�y pacierz. Zm�wi�em, a
gdym zacz��: "Kiedy ranne wstaj� zorze", przerwa� mi:
- M�w jeszcze - rzek� - "Wszystkie nasze dzienne sprawy..." Ja ju� si� jutro
pewnie nie obudz�...
S�o�ce zasz�o, nadci�gn�a jaka� szara noc, bo poza chmurami �wieci� ksi�yc. W
domu nie by�o �wiecy, zreszt� - nie my�la�em nawet zapala� jej. J�zio by� coraz
niespokojniejszy, bredzi� i tylko chwilami odzyskiwa� przytomno��.
Ju� by�o p�no, kiedy od ulicy ko�atn�a furtka z wielkim ha�asem. Przez
podw�rze przeszed� kto� i gwi�d��c otworzy� drzwi naszej izby.
- To tatko? - j�kn�� garbusek.
- Ja, m�j synu! - odpar� przybysz ochrypni�tym g�osem. -Jak�e ci tam? Pewnie
lepiej!... Tak by� powinno!... Zawsze uszy do g�ry, m�j synu...
- Tatku... nie ma �wiat�a... - m�wi� J�zio.
- G�upstwo �wiat�o!... A to kto?... - zawo�a� potykaj�c si� o mnie.
- To ja... - odpar�em.
- Aha! �ukaszowa? dobrze!... Prze�pij si� dzi�, a jutro - sprawi� ci wnyki... Ja
gubernator!... Rum-jamajka!...
- Dobranoc, tatku!... dobranoc!... - szepta� J�zio.
- Dobranoc, dobranoc, moje dziecko!... - odpar� przybysz i schyliwszy si� nad
��kiem - mnie poca�owa� w g�ow�. Uczu�em, �e pod pach� mia� butelk�.
- Wy�pij si� - doda� - a jutro marsz do szko�y!... Krokiem maarrsz!...
Rum-jamajka!... - wrzasn�� i poszed� do drugiego pokoiku.
Tam ci�ko usiad�, widocznie na kufrze, uderzy� g�ow� o �cian�, a po chwili -
rozleg�o si� miarowe bulgotanie, jakby kto� pi�.
- Kaziu!, ..-szepn�� garbusek-jak ju� b�d�... tam.. .przyjd� do mnie czasem.
Powiesz mi, co zadano na lekcje... W drugim pokoju wrzasn�� przybysz:
- Zdrowia �yczymy panu gubernatorowi!... Wiwat!... Ja gubernator!...
Rum-jamajka!...
J�zio pocz�� si� trz��� i m�wi� coraz niespokojniej:
- Tak mnie �amie!... Czy� ty na mnie usiad�, Kaziu? Kaziu!... O, nie bijcie mnie
ju�!...
- Rum!... Rum-jamajka - wo�ano w drugim pokoju. Znowu co� zabulgota�o, a potem -
butelka z przera�liwym brz�kiem uderzy�a o pod�og�.
J�zio przyci�gn�� moj� r�k� do ust, schwyci� z�bami za palce i - nagle pu�ci�.
Ju� nie oddycha�.
- Panie! - zawo�a�em. - Panie! J�zio umar�!...
- Co tam pleciesz? - mrukn�� g�os z drugiego pokoju. Zerwa�em si� z ��ka i
stan��em we drzwiach patrz�c w ciemno��.
- J�zio umar�!... - powt�rzy�em ca�y dr��cy. Cz�owiek rzuci� si� na kufrze i
wykrzykn��:
- Wyno� mi si� st�d, b�a�nie!... Ja, jego ojciec, lepiej wiem, czy on umar�!...
Wiwat pan gubernator!... Rum-jamajka!...
Uczu�em trwog� i uciek�em.
Przez ca�� noc nie mog�em spa�, mia�em dreszcze, m�czy�y mnie jakie� straszne
marzenia. Z rana obejrza� mnie gospodarz naszej stancji, powiedzia�, �e mam
gor�czk�, �e pewnie zarazi�em si� od przejechanego J�zia, i - kaza� mi postawi�
na krzy�u dwana�cie baniek ci�tych. Po tym lekarstwie nast�pi�o, jak m�wi�
gospodarz, takie przesilenie, �em tydzie� le�a� w ��ku.
Nie by�em na pogrzebie J�zia, kt�rego odprowadzi�a ca�a nasza klasa z
nauczycielami i ksi�dzem prefektem. M�wiono mi, �e mia� czarn� trumn� aksamitn�,
tak ma�� jak pude�ko od skrzypc�w.
Ojciec jego strasznie p�aka�, a na cmentarzu z�apa� trumn� i chcia� z ni�
ucieka�. Ale pomimo to J�zia pochowali, a jego ojca komisarz z policjantem
wyprowadzili z cmentarza.
Gdy pierwszy raz poszed�em do szko�y, powiedziano mi, �e kto� co dzie� wypytuje
si� o mnie. Jako� o jedenastej wypukano mnie.
Wyszed�em - za drzwiami sta� ojciec zmar�ego J�zia. Mia�
twarz barwy bladofioletowej, a nos popielaty. Byt zupe�nie trze�wy, tylko
trz�s�a mu si� g�owa i r�ce.
Cz�owiek ten wzi�� mnie pod brod� i d�ugo wpatrywa� mi si� w oczy, a potem nagle
rzek�:
- Ty obroni�e� J�zia, kiedy mu w klasie dokuczali?... "Czy zwariowa� ten stary?"
- pomy�la�em, alem mu nic nie odpowiedzia�.
On obj�� mnie r�koma za szyj� i poca�owa� kilka razy w g�ow� szepcz�c:
- Niech ci� B�g b�ogos�awi... Niech ci� b�ogos�awi!... Pu�ci� mi g�ow� i znowu
spyta�:
- By�e� przy jego �mierci?... Powiedz mi prawd�, bardzo on si� m�czy�?...
Wtem cofn�� si� i rzek� pr�dko:
- Albo nie... nic mi ju� nie m�w!... O, nikt nie wie, jakim ja nieszcz�liwy!...
Z oczu pocz�y mu p�yn�� �zy. Schwyci� si� obur�cz za g�ow�, odwr�ci� si� ode
mnie i pobieg� ku schodom krzycz�c:
- Biedny ja!... biedny... biedny...
Wo�a� tak g�o�no, �e na korytarz powychodzili profesorowie. Patrzyli za nim,
pokiwali g�owami i kazali mi wr�ci� do klasy.
Nad wieczorem jaki� faktor przyni�s� na stancj� spory kufer dla mnie i kartk� z
tym tylko napisem:
"Od biednego J�zia - pami�tka."
W kufrze by�o mn�stwo pi�knych ksi��ek po nieboszczyku J�ziu, a mi�dzy nimi:
Ksi�ga �wiata, Historia Cezara Cantu, Don Quichot, Galeria Drezde�ska i wiele
innych. Ksi��ki te obudzi�y we mnie nami�tn� ch�� do powa�niejszego czytania.
Dobrze ju� na wiosn� wybra�em si� pierwszy raz na gr�b J�zia. By� taki ma�y i
zgarbiony, jak on sam. Spostrzeg�em, �e kto� obsadzi� go zielonymi ga��zkami. O
par� krok�w dalej, mi�dzy traw�, znalaz�em kilka butelek z napisem: Rum-Jamaica.
Siedzia�em z godzin�, alem nie powiedzia� J�ziowi, co zadali na lekcje, bo i sam
nie wiedzia�em, i on si� nie spyta�.
W tydzie� znowu przyszed�em na cmentarz. Znowu zobaczy�em ga��zki �wie�o
zatkni�te w gr�b J�zia, a mi�dzy traw� - znowu znalaz�em kilka ca�ych i
nadt�uczonych butelek.
W pocz�tkach maja rozesz�a si� po mie�cie szczeg�lna wiadomo��. Oto z rana, przy
grobie J�zia, znaleziono martwe zw�oki jego ojca. Obok nich le�a�a wypr�niona
do po�owy butelka z napisem: Rum-Jamaica.
M�wili doktorzy, �e cz�owiek ten umar� na anewryzm.
Wypadki te oddzia�a�y na mnie w szczeg�lny spos�b. Od tej pory ci�y�o mi
towarzystwo koleg�w i nudzi�y ich krzykliwe zabawy. W�wczas zatapia�em si� w
czytaniu ksi��ek, kt�re mi zostawi� J�zio, albo wymyka�em si� za miasto, w jary
zaros�e krzakami, i w��cz�c si� tam rozmy�la�em - B�g wie o czym. Nieraz
zapytywa�em si�, dlaczego tak n�dznie zgin�� J�zio i dlaczego ojciec by� tak
samotny, �e a� musia� tuli� si� do grobu syna. Czu�em, �e najwi�kszym
nieszcz�ciem jest opuszczenie, i zrozumia�em, dlaczego biedny garbusek szuka�
przyjaciela.
Mnie tak�e potrzebny by� teraz przyjaciel. Ale mi�dzy kolegami jako� �aden nie
przypada� mi do smaku. Przypomnia�em sobie siostr�. Nie!... siostra nie zast�pi
przyjaciela.