5379
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5379 |
Rozszerzenie: |
5379 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5379 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5379 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5379 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Emma Popik
Zezwolenie
Jechali w �nie�nej kurzawie pokonuj�c op�r wiatru. Ch�odne
podmuchy wciska�y si� pod brunatne opo�cze, wzdymaj�c je,
wi�c wygl�dali jak drapie�ne ptaki. Gna� ich nakaz. Czerwone
niebo wisia�o nisko nad g�owami, mi�kka ziemia, nie stworzona
do ko�ca, ugina�a si� pod kopytami zwierz�t.
- Musimy zabi� jednego z nas - powiedzia� Djuk-of. - Mamy
ma�o �ywno�ci.
- A trzeba dojecha� do Ziemi Obiecanej - zgodzi� si�
Princ.
- Zr�bmy to od razu - ponagli� Knajt.
Zawr�cili i przejechali szybko wzd�u� szereg�w. Ludzie
pochylali g�owy, nasuwaj�c kaptury na twarze, bo wiedzieli,
co ich czeka. Mord na najs�abszym powtarza� si� regularnie,
�ywno�ci wci�� by�o ma�o. Mimo to ka�dy wierzy�, �e
dojedzie.
Ptaki wyczu�y krwawe my�li i cicho, aksamitnym ruchem
pocz�y ko�owa� ponad g�owami. Skrzyd�a pokryte mi�kk� sk�r�
nie robi�y �adnego szmeru w g�stym powietrzu.
Trzej je�d�cy dojechali do ostatniego szeregu i nie
patrz�c zabili pierwszego z brzegu. I tak by� na samym
ko�cu. Upad� w �nieg, jego zwierz� pochyli�o si� nad ofiar�
zdezorientowane. Olbrzymia chmara ptak�w opad�a na t� dw�jk�
przykrywaj�c j� szerokimi skrzyd�ami. I zanim zwierz�
zdo�a�o zerwa� si� do ucieczki, ciep�e, go�e cia�a ptak�w
zadusi�y go, a szklane dzioby rozerwa�y na kawa�ki.
Tr�jka powr�ci�a na czo�o kawalkady. Djuk-of, Princ i
Knajt pocz�li na nowo powtarza� s�owa wyliczanki,
prowadz�cej ich od pocz�tku.
- I przeprowadzisz nas przez morze p�on�ce.
- I bezpiecznie wywiedziesz spod gradu �elaznego.
- A kiedy pokonamy potwora, do Ziemi Obiecanej
przywiedziesz.
Poch�d podchwyci� s�owa i powtarza� je monotonnie. G�os z
wielu piersi grzmia� i ni�s� si� daleko.
W pobliskim lesie pe�nym poskr�canych pni oddziela�a si� od
kory drzewna istota. Wywija�a si� z pnia, wyci�gn�a jedno
rami� i d�oni� odsuwa�a z drugiego �upki kory. Wkr�tce
wyj�a drugie rami� i poruszy�a g�ow�.
- O, podoba mi si� ten �wiat - zawo�a�a �piewnie do
siostry, kt�ra by�a ostatnia. Ale ta, znacznie m�odsza i
niedojrza�a, spa�a wewn�trz pnia. Jej twarz pokrywa�a
warstwa kory, ledwo si� rysowa�y do�ki oczu z cieniutkimi
brwiami. Spa�a g��boko niczego nie wiedz�c o �wiecie. We
�nie zwiedza�a krainy ro�lin, jej umys� nie zna� swego
istnienia. Cia�o, delikatny nosek i drobne usta, by�y
jeszcze nie uformowane i dziewcz�ce. Dopiero przeczuwa�o, do
czego stwarza je natura.
Starsza siostra otrz�sn�a z kory brzuszek, otrzepa�a si�
z drobinek drwa i zadziork�w, chwyci�a mocno r�kami za brzeg
kory i zacz�a wyci�ga� nogi. Wyskoczy�a wreszcie i od razu
zacz�a �piewa�, z rado�ci� przebiegaj�c zagajnik. Wszystkie
drzewa mia�y puste dziuple. Starsze siostry wy�uska�y si�
dawno i rozesz�y po �wiecie, ona jednak postanowi�a poczeka�
na ostatni�. Uwi�a wi�c gniazdo w ga��ziach drzew, po�o�y�a
si� w nim i zajadaj�c owoce uk�ada�a piosenki. By�o ciep�o
pod m�odym r�owym niebem, a mi�dzy drzewami ziemia
wysycha�a i kruszy�a si�, bo w�a�nie powstawa� piasek.
Kopu�a ciep�a nakrywa�a las, a tam gdzie jej brzeg dotyka�
ziemi, topnia� �nieg.
Kolumna wojownik�w by�a jeszcze daleko; do lasu nie dobiega�
nawet ich �piew. Nagle ze �rodka nieba wprost na je�d�c�w
zacz�y spada� roz�arzone kamienie. �piew zamilk�, wielu si�
rozbieg�o na boki, inni kryli g�owy w ramionach, lecz Djuk-
of uni�s� si� w siodle.
- I rzek� Pan, Nie umkniesz przed moim gniewem, bo
wsz�dzie dosi�gnie ci� moje rami� - powiedzia�.
Opo�cze p�on�y na plecach, wi�c przyk�adali �nieg, ale
wtedy zlatywa�y z wysoko�ci sk�rzaste, bia�e ptaki i
dobija�y rannych. Trzej dow�dcy patrzyli na pogrom. Nie
my�leli, �e cios mo�e spa�� i na nich, pewni, �e Pan ich
zachowa, oni musz� doj��. Obserwowali ofiary le��ce w
zaspach i chmary piszcz�cych ptak�w trzepocz�cych nad
cia�ami. Czuli, �e to okrucie�stwo jest przecie�
mi�osierdziem. Poparzeni nie wyli z b�lu, wiedz�c, �e i tak
nikt si� nad nimi nie zlituje, a ci, kt�rzy padli w �nieg,
nie b�d� kona� i zamarza� bez ko�ca. Ptaki si� uwija�y,
�nieg zrobi� si� czerwony i parowa�, by� teraz koloru nieba.
- Czy to jest owo morze czerwone, o kt�rym m�wi� nasze
pie�ni, bracie? - zapyta� Djuk-of.
- Przepowiednia spe�nia si� co do joty - odpowiedzia�
Princ.
- Pi�kny widok, r�ka Pana czuwa nad nami - uzupe�ni�
Knajt i uderzy� toporem w tarcz� krzesz�c iskry.
Djuk-of zawr�ci� zwierz� i to samo uczynili jego
towarzysze. Ze �niegu powstali ci, kt�rzy prze�yli i zn�w
jechali przed siebie z pochylonymi g�owami nie patrz�c w
niebo, by go nie dra�ni�.
Tymczasem grad �elazny usta� zupe�nie. Przelatuj�ca ponad
nimi planeta zakr�ci�a nieco na eliptycznym torze. By�a
jeszcze m�oda i p�ynna, dopiero si� formowa�a, wyg�adzaj�c
powierzchni�. Jej boki robi�y si� wkl�s�e, to znowu puch�y,
planeta sp�aszcza�a si� na biegunach i odrzuca�a od siebie
odpadki materii. Skapywa�y kroplami metalowego ciasta, kt�re
lec�c z g�ry p�on�o i spada�o byle gdzie.
Kiedy ujechali kawa�ek drogi, z szereg�w wysun�� si�
m�ody, jasnow�osy pacho�ek, kt�ry mia� nie wi�cej ni�
szesna�cie lat. Na jego brodzie r�s� delikatny puch, chcia�
go utrzyma� do czasu wej�cia do Ziemi Obiecanej, by tam si�
po raz pierwszy ogoli�. Ale teraz pomy�la�, �e lepiej ocali�
zarost i �ycie.
- Panie! - zawo�a� i zatrzyma� swoje zwierz� przed
Djukiem-of. - Ja nie chc� �adnej z przyobiecanych ziem.
Nigdzie nigdy nie dojedziemy. Pozw�l, zawr�c� i osiedl� si�
na innym skrawku �wiata.
- S�yszycie, s�yszycie?! - zakrzycza� Djuk-of, a w�sate draby
podjecha�y ko�em na niecierpliwie parskaj�cych zwierz�tach.
Szron oddechu osiada� na ich policzkach, oczy patrzy�y w
ziemi�. Byli do�wiadczeni i znali r�ne rzeczywisto�ci, lecz
ch�opak urodzi� si� podczas ostatniej wojny, kt�ra wci��
trwa�a, nie widzia� niczego opr�cz walk i �wiat pojmowa�
zbyt prosto. Inni bili si� o swoje racje, uwi�ziwszy Pana,
lecz on ich wybra�, w�a�nie im przyobieca� ziemi�. Byli
pewni, �e ziemia czeka na nich, niew�tpliwie na tym �wiecie,
tote� formowali rzeczywisto�� zgodnie ze swym przekonaniem.
Pan rzek� im r�wnie�, �e nie odejdzie, p�ki nie osi�gn�
celu. Jasne wi�c, �e istnienie �wiata jest od nich zale�ne.
Polegaj�c na s�owie rozumieli, �e od ich wiary wszystko si�
zaczyna, nie mogli inaczej post�pi�.
- Na kolana, pacho�ku - wrzasn�� Princ, a Knajt chwyci�
ch�opaka za opo�cz� na karku i �ci�gn�� z siod�a. Ziemia si�
pod nim ugi�a. Ch�opak pad� na kolana niczego nie
rozumiej�c.
- Oto zbrodniarz - rzek� Djuk-of. - Wierzymy, �e ziemia
istnieje, zosta�a nam bowiem przyobiecana. Ty zw�tpi�e�, to
tak, jakby� po�ama� nogi naszym zwierz�tom, by�my nie mogli
doj��. Przecie� nie mamy niczego opr�cz wiary.
- Zniszczy�e� co� najwa�niejszego - doda� Princ.
A Knajt tylko uderzy� toporem o tarcz�.
- B�dziemy ci� s�dzi� - orzek� Djuk-of.
- Winien �mierci - zadecydowa� Princ.
- Wykona� - szarpa� si� Knajt.
- Wpierw odejmiemy ci k�amliwy j�zyk, by� nie w�tpi� w
s�owo.
- I p�jdziesz na powrozie.
- Wszystko, co czynimy, to dla zbawienia Pana - wyja�ni�
Knajt.
- To, co zrobimy tobie, nie stanie si� Panu - uzupe�ni�
Djuk-of.
- B�d� nam wdzi�czny umieraj�c, zachowasz Pana w�r�d
�ywych.
- Zginiesz dla niego - wyja�ni� Princ.
Knajt ju� przygotowywa� top�r i n�.
- Dlatego za�piewaj po raz ostatni pie�� dzi�kczynn�.
Podzi�kuj za wszystkie dobrodziejstwa, jakich dozna�e� od
Pana, g��wnie za �ask� �mierci dla niego.
I ch�opiec kl�cz�c w �niegu �piewa� dr��cymi wargami sw�
ostatni� pie��, kt�ra nios�a si� nisko i nie dociera�a do
nieba, bo niebo si� dopiero stawa�o. Czerwony blask pada�
na pierwszy zarost na policzkach ch�opca, ju� teraz znacz�c
je krwi�.
W niedalekim gaju starsza siostra wo�a�a z g�ry do m�odszej,
wci�� �pi�cej: - Och, pospiesz si�, pospiesz. - A tamta
sta�a z zamkni�tymi oczami czuj�c, jak kr��y w niej �ycie.
Ch�opiec tymczasem stara� si� �piewa� jak najd�u�ej, lecz
wargi mu cierp�y i zapomina� s��w. Knajt rzuci� si� na niego
i szybko obci�� mu j�zyk. Djuk-of tymczasem zarzuci� ch�opcu
powr�z na szyj� i szybko pomkn�li, a skazaniec krwawi�c z
ust rozlu�nia� r�kami sznur na szyi obracaj�c si� woko�o za
p�dz�cym zwierz�ciem.
Kora na drzewie stawa�a si� coraz cie�sza i zacz�a p�ka�
w wielu miejscach. W szczelinach mo�na by�o dostrzec r�owe,
delikatne cia�o. Kiedy oddzia� doje�d�a� do gaju, z piersi
drzewnej dziewczyny odpad� kawa�ek kory, zadrga�y powieki.
Obudzi�a si�.
- Pospiesz si�, siostro - wo�a�a starsza z g�ry. - �wiat
jest tak pi�kny. Cudownie jest �y�. Czuj�, �e zbli�a si�
ch�opiec, kt�rego pokochasz, a i moja mi�o�� zostanie
zaspokojona. Po to zosta�y�my stworzone.
Zatrzymali si� na skraju drzew. Ich przemarzni�te opo�cze
gwa�townie parowa�y w cieple, a go�e ptaki zawr�ci�y na
�niegi.
- Och, ilu m�czyzn - pomy�la�a starsza. Nagle odkry�a
ch�opca wiruj�cego na sznurze wok� w�asnej osi i cofn�a
si� g��biej pomi�dzy ga��zie.
Podnie�li ch�opca, stan�� na nogach i odchyli� g�ow�, by
z�apa� oddech. Starsza siostra zmartwi�a si� widz�c jego
m�odo��. Mia� twarz zaklejon� �niegiem, a w�osy zmierzwione.
Le�a�y mu na plecach niby struga, topnia� na nich �nieg.
Lecz ona widzia�a, jak by�y jasne i l�ni�ce i zapragn�a
rozczesywa� je i zawija� na swych palcach w pier�cionki.
Widzia�a krew na ustach ch�opca, zamarzni�t� na twarzy i
szerokiej szyi.
Ch�opiec zachowywa� si� dumnie, cho� nie chcia� umiera�.
Pozostali szybko i sprawnie przywi�zali go do drzewa. Jego
twarz znalaz�a si� tu� obok twarzy dziewczyny i jego
policzek odsun�� kor� z jej policzka.
- Och - szepn�a m�odsza, czuj�c blisko�� cia�a przez
cieniutk� warstw� kory. - Jaki twardy i zmarzni�ty. - �uski
kory opad�y z jej ust i dotkn�a wargami ust ch�opca, nie
widz�c go jeszcze.
- Jakie cudowne s� moje doznania - pomy�la�a. - C� to za
s�odycz. Do tego jestem stworzona, wiem.
Ch�opiec poczu� ciep�e i mi�kkie usta i otworzy� oczy.
Spodziewa� si� szorstko�ci kory i b�lu. Dziewczyna
zatrzepota�a powiekami. Pierwsze, co zobaczy�a w nowym
�wiecie, to dwoje promiennych i b��kitnych oczu ch�opca.
- Kocham ci� - szepn�a i wtuli�a swoje ciep�e usta w
jego zamarzni�te wargi. Ciep�o jej cia�a grza�o kor� i
ch�opca, nape�niaj�c go rozkosz� mimo b�lu.
M�wiono mi o kobietach - my�la� czuj�c, �e z jego
um�czonym cia�em dzieje si� co� niezwyk�ego. - Tyle o tym
�piewano. To mi�o��. - I wtuli� si� w cia�o dziewczyny.
Ale wtedy w�a�nie �wisn�a �elazna strza�a i skruszy�a mu
kr�gos�up, wbi�a si� g��biej, przesz�a przez serce i
rozp�dem przeszy�a serce dziewczyny. Z obojga buchn�a krew
i po��czy�a si�.
- To �mier� - zd��y� pomy�le� i umarli oboje.
Starsza siostra zas�oni�a usta, by nie krzycze� i
wczo�giwa�a si� coraz g��biej pomi�dzy ga��zie. Z jej d�oni
upad� owoc prosto pod nogi Djuka-of, kt�ry sta� z innymi
wok� drzewa i odmawia� modlitwy za umar�ych. �ucznik
zak�ada� bro� na plecy. Je�d�cy stali pochyleni, ich
brunatne opo�cze parowa�y w upale. Zapominali o przesz�o�ci
s�dz�c, �e w�a�nie stan�li na przyobiecanej ziemi.
- Wype�ni�o si� - zako�czy� Djuk-of i potrz�sn�� silnie
drzewem, a dziewczyna wpad�a mu wprost w ramiona. Pochwyci�
j�, lecz osun�a si� ocieraj�c o twarz brzuchem i piersiami,
zalewaj�c fal� w�os�w. Obj�o go gor�co i poczerwienia�a mu
twarz, przycisn�� silniej mi�kkie cia�o, a stopy dziewczyny
opar�y si� o jego kolana. Po��da� jej, wi�c wybuchn��
nienawi�ci�:
- Oto wied�ma ognista! Spala m�czyzn�, si�y odbiera i
zamienia w popi�.
- Spalmy j�, zanim nas spopieli - rzek� nami�tnie Princ.
- Zr�bmy to zaraz - Knajt r�bn�� toporem w drzewo, bo ju�
i on nie m�g� wytrzyma�. M�czy�ni stoj�cy woko�o unie�li
g�owy, widok cia�a w obj�ciach m�czyzny, nagie nogi
kobiety wzbudzi�y w nich dziko��, kt�rej nie mogli
zaspokoi�. Chwycili topory i zacz�li r�ba� pnie drzew, jakby
ta praca mog�a ich roz�adowa�. Musieli zrobi� co� z�ego
zamiast posiadania dziewczyny, bo nie umieli inaczej.
Wszystko, co dotychczas uczynili, by�o zamiast tego w�a�nie.
Dziewczyna obj�a ramionami szyj� Djuka-of.
- Och, nie r�bcie lasu - poprosi�a i poca�owa�a go w
usta.
- Szybciej, bracia, bo spali mnie ta wied�ma - krzykn��,
a topory zastuka�y gwa�towniej.
Dziewczyna ociera�a si� o policzki Djuka-of, a jej
s�odkie piersi przesuwa�y si� po jego ciele. M�czyzna
cisn�� j� do siebie i chwia� si� na nogach, nie mog�c znie��
w�ciek�ego po��dania.
- One umr� - zaszepta�a. - Zr�bali�cie ich kolebki. One
teraz umieraj�, a takie s� pi�kne.
- I ty sp�oniesz, wied�mo! - krzykn�� Djuk-of, fala ognia
skupi�a si� w jednym punkcie jego cia�a.
- Ocal mnie - prosi�a tul�c si�. - Jestem stworzona, by
ci� kocha�. Jestem ostatnia. One umar�y.
Stos by� ju� u�o�ony, m�czy�ni stali z p�on�cymi
pochodniami, a i z Djuka-of trysn�� ogie�, wi�c oderwa�
dziewczyn� od siebie i cisn�� j� na stos. Ka�dy rzuci� na
ni� swoj� p�on�c� pochodni� i ogie� poch�on�� dziewczyn� w
jednej chwili, lecz oni nie poczuli si� lepiej.
- Pan zezwoli� nam pokona� z�o i s�abo�� - zacz�� Djuk-of
dysz�c jeszcze. Jego dwaj towarzysze nic nie dopowiedzieli,
bo ich ulga by�a w�tpliwa.
- Odejd�my z tego miejsca czym pr�dzej - odwr�ci� si� i
wskoczy� na swoje zwierz�, przynagliwszy je do p�du, a za
nim pospieszyli inni. Gnali przez mi�kk�, faluj�c� ziemi�,
pozosta� za nimi zr�bany las i dym. Przed nimi na pustej
p�aszczy�nie wybuch�o nagle �r�d�o czarnej wody, a po
chwili nast�pne utorowa�y sobie drog� na powierzchni�. Kiedy
tam dotarli, zobaczyli rz�dy wysokich fontann wal�cych w
g�r�. Mazista ciecz rozlewa�a si� wielkim jeziorem
- Czarna woda - rzek� Djuk-of stan�wszy nad brzegiem.
- Nie t�dy droga - doda� Princ.
- Morze mia�o by� czerwone - burkn�� Knajt.
- Ale nie ma innej drogi - Djuk-of nakierowa� swe zwierz�
na g�sty p�yn. Za nim pospieszyli inni i parli powoli do
przodu. Czarna woda la�a si� na nich z g�ry i oblepia�a im
opo�cze. Nogi zwierz�t grz�z�y w b�ocie i posuwali si�
powoli. W pewnej chwili Knajt, jak to mia� w zwyczaju,
uderzy� toporem o tarcz�, krzesz�c iskry. Woda gwa�townie
zap�on�a i ogie� szybko pe�z� po powierzchni. Pali� ludzi,
upadali w ogniste grz�zawisko i je�li nie umarli od razu
dusz�c si� w mazi, konali d�ugo p�on�c, bo ptaki tu nie
dolatywa�y, wi�c nie mog�y ich dobi�. Niewielu wyczo�ga�o
si� na brzeg, zgin�y wszystkie zwierz�ta.
- Nieomylne s� wyroki pa�skie - westchn�� Princ, a jego twarz
by�a czarna.
A Knajt chcia� uderzy� toporem o tarcz�, lecz zatrzyma�
swe r�ce, bo i tak by�y puste. Kiedy odpocz�li niekt�rzy si�
podnie�li i szli powoli na ugi�tych nogach. Inni czarni od
b�ota czo�gali si� za nimi na �okciach i kolanach. Szli
wszyscy, kt�rzy prze�yli, bo wierzyli. Rozumieli, �e ziemia
musi by� blisko, bo tak niewielu ich pozosta�o, a przecie�
musz� doj��, bo to obieca� im Pan. Dowlekli si� wreszcie na
brzeg �ci�ty ostro jak urwisko, poszarpane kamienie sz�y
ukosem w d�.
A tam by�o morze. Jak muzyka gra�o b��kitem i rozlewa�o
si� na wszystkie strony, obmywaj�c piasek brzeg�w przejrzyst�
wod�.
Na p�askich kamieniach przy brzegu wylegiwa�y si� nagie
kobiety, kt�re rodzi�a ta woda.
M�czy�ni schodzili po kamieniach znacz�c je �ladami
czarnej wody i krwi�. Wiedzieli od razu, �e to jest Ziemia
Obiecana i uspokoili si�. W jaskini u podn�a ska� zarycza�
potw�r, ale oni nie bali si� niczego. By�o ich tylko trzech
i tak to z�o, skwapliwo�� i g�upota stan�y naprzeciwko
rajskich kobiet.
- Do kogo nale�ycie? - zapyta� Djuk-of.
- Nie nale�ymy do nikogo - odpowiedzia�a za wszystkie
rudow�osa unosz�c si� na �okciu. Jeste�my wolne.
- Kobiety musz� nale�e� do m�czyzn - wyja�ni� Princ
podchodz�c bli�ej. - Nie znacie prawa.
- Ach, je�eli o to chodzi - odpowiedzia�a z u�miechem
rudow�osa - mamy w jaskini potwora. Jeste�my z nim
szcz�liwe.
- Jest to wstr�tny potw�r - wyja�ni�a siedz�ca obok
machaj�c nogami w jasnej wodzie. - Kochamy go wszystkie.
- Ale poniewa� jest nas tak wiele - doda�a trzecia
pogryzaj�c morskie owoce - ka�da bierze kawa�ek jego
szpetoty i przez to ona si� zmniejsza i zanika. Wi�c jej nie
widzimy. Uznajemy go za pi�knego.
- Musicie nale�e� do nas - powiedzia� Knajt. - Bo takie
jest prawo.
- Kobiety nie mog� przebywa� we w�adzy potwora - doda�
us�u�nie Princ - maj� rodzi� w b�lu, nie ��da� rozkoszy, by�
obyczajne i skromne.
- Ale my jeste�my wolne, nie umiemy nale�e� do nikogo, a
potw�r daje nam szcz�cie.
- Tak jest �le, nie takie s� zadania m�czyzn i kobiet.
Tylko my znamy prawd� i tylko my mamy racj�.
- Dlaczego? - spyta�a rudow�osa rozci�gaj�c si� znowu na
p�askim kamieniu jakby sko�czy�a rozmow�. - Dlaczego tak
post�pujecie? To nie ma sensu. My jeste�my inne, nie
odpowiadaj� nam wasze zasady i nie widzimy powod�w do zmian.
- Bo mamy zezwolenie i s�owo na t� ziemi�. Tak ma by� -
rzek� spokojnie Djuk-of, bo by� pewien swego. - Musicie
robi�, co ka�emy.
- My w to wierzyli�my i sta�o si� - dopowiedzia� Princ.
- S�owo sta�o si� cia�em - Knajt nie si�ga� do topora,
lecz po najbli�ej le��c�. Potem m�czy�ni wywlekli na brzeg
rajskie kobiety, zdarli z siebie brudne opo�cze i ka�da
mia�a m�czyzn�, a oni zrozumieli, czym jest ziemia obiecana
i d��yli, by j� zawsze posiada�. Potem kazali kobietom upra�
swe opo�cze i wysuszy� je na s�o�cu, oderwa� po kawa�ku, by
przykry�y swoj� nago��, bo niewiastom nie przystoi chodzi�
bez odzie�y.
Zbudowali okr�g�� �wi�tyni� z kamieni na brzegu, a potw�r
musia� patrze�, co si� sta�o z jego rajskimi kobietami i
cierpia�.
M�czy�ni rozpalali ogie� i wytapiali �elazo, budowali
domy, a kobiety rodzi�y dzieci, cierpia�y i musia�y krwawi�.
Podda�y si�, bo m�czy�ni m�wili, �e takie s� wyroki.
Kiedy� przybyli inni m�czy�ni, kt�rych �ony umar�y jednego
dnia i rozpocz�a si� wojna. Ognie bi�y w niebo i odt�d
sta�o si� piek�o, a Pan i tak zosta� um�czony. I chocia� ju�
nigdy wi�cej nikt go nie spotka� na ziemi, nic si� nie
zmieni�o. M�czy�ni twierdzili, �e ma by�, jak jest, bo oni
uzyskali na to zezwolenie na pocz�tku wydarze�.
A� kiedy� wyruszyli. Mieli zupe�nie inne racje i szli
niszcz�c i zmieniaj�c. A �wiat posuwa� si� przecie� do
przodu.