5370
Szczegóły |
Tytuł |
5370 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5370 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5370 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5370 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TUKIDYDES
WOJNA PELOPONESKA
KSI�GA PIERWSZA
Tukidydes z Aten opisa� wojn�, kt�r� prowadzili mi�dzy
sob� Peloponezyjczycy i Ate�czycy. Zabra� si� do dzie�a zaraz
z pocz�tkiem wojny, spodziewaj�c si�, �e b�dzie ona wielka i ze
wszystkich dotychczasowych wojen najbardziej godna pami�ci.
Wniosek sw�j za� opiera� na tym, �e obie strony rusza�y na
ni� znajduj�c si� u szczytu swej pot�gi wojennej, a reszta Hel-
lady b�d� od razu, b�d� z pewnym wahaniem przy��cza�a si�
do jednej albo drugiej strony. By� to bowiem najwi�kszy ruch,
jaki wstrz�sn�� Hellenami i pewn� cz�ci� lud�w barbarzy�-
skich, a mo�na powiedzie� nawet, �e i przewa�aj�c� cz�ci� ludz-
ko�ci. Dok�adne zbadanie wypadk�w poprzedzaj�cych t� wojn�
i jeszcze dawniejszych nie by�o mo�liwe ze wzgl�du na zbyt
d�ugi okres czasu, jaki od nich up�yn��; jednak�e cofaj�c si�
w najodleglejsz� przesz�o��, na podstawie �wiadectw, kt�re roz-
patruj� i kt�rym musz� wierzy�, s�dz�, �e nie by�o w�wczas
ani wielkich wojen, ani innych wielkich wydarze�.
Okazuje si� bowiem, �e ten kraj, kt�ry obecnie nazywa si�
Hellad�, nie od razu mia� ludno�� osiad��, lecz �e w dawniej-
szych czasach odbywa�y si� tu w�dr�wki, a plemiona �atwo
opuszcza�y sw� ziemi�, ulegaj�c stale czyjej� przewadze
liczebnej. Nie by�o w�wczas handlu ani bezpiecznej komunika-
cji l�dowej i morskiej; ka�dy szczep wykorzystywa� sw� ziemi�
tylko celem zaspokojenia niezb�dnych potrzeb; nie gromadzo-
no maj�tk�w ani nie uprawiano ziemi, gdy� nigdy nie by�o
wiadomo, czy kto� obcy si� nie pojawi i nie odbierze plon�w.
Mur�w obronnych nie by�o; ludzie, przekonani, �e wsz�dzie
potrafi� sobie zdoby� dzienne utrzymanie, bez przykro�ci opusz-
czali swoje siedziby. Nie byli silni i nie mieli ani wielkich
miast, ani innych czynnik�w pot�gi. Najwi�ksze za� prze-
suni�cia odbywa�y si� zawsze na najurodzajniejszych obsza-
rach: dzisiejszej Tessalii, Beocji, wi�kszej cz�ci Peloponezu
(pr�cz Arkadii), a w pozosta�ej Helladzie r�wnie� na tere-
nach, kt�re by�y naj�y�niejsze. Albowiem wzrastaj�ce dzi�ki
urodzajnej ziemi bogactwo poszczeg�lnych jednostek wywo-
�ywa�o walki wewn�trzne, kt�re z kolei rujnowa�y mieszka�-
c�w kraju, jednocze�nie za� obce plemiona bardziej zagra�a�y
takiemu krajowi. Dlatego te� w Attyce, gdzie od najdawniej-
szych czas�w z powodu nieurodzajnej gleby nie by�o walk we-
wn�trznych, stale mieszka�a ta sama ludno��. Nienajs�abszym
dowodem mego rozumowania, �e w�a�nie wskutek zmian lud-
no�ciowych pozosta�a cz�� Hellady nie dosz�a do takiego
wzrostu jak Attyka, jest fakt, �e przecie� ci, kt�rzy musieli
ucieka� z innych kraj�w greckich z powodu wojny albo spo-
r�w wewn�trznych � i to najmo�niejsi � przybywali w�a�-
nie do Aten jako do kraju spokojnego; oni to, przyjmuj�c oby-
watelstwo ate�skie, ju� w najdawniejszych czasach przyczy-
niali si� do wzrostu liczby mieszka�c�w tak dalece, �e p�niej,
wobec przeludnienia Attyki, wysy�ano osadnik�w nawet do
Jonii.
O s�abo�ci dawnej Grecji w nienajmniejszej mierze �wiadczy
r�wnie� fakt, �e przed wypraw� troja�sk� Hellada nie zdoby�a
si� na �aden wsp�lny czyn: wydaje mi si�, �e jako ca�o�� nie no-
si�a jeszcze nawet nazwy �Hellady" i �e przed Hellenem, synem
Deukaliona*, w og�le nawet nie istnia�a ta nazwa, ale ka�dy
szczep, a w najwi�kszym zasi�gu szczep pelasgijski, nadawa�
od siebie nazw� krajowi, jaki zamieszkiwa�; dopiero kiedy
Hellen i jego synowie doszli do pot�gi w Ftiotydzie i kiedy roz-
maite miasta zacz�y ich wzywa� na pomoc, ze wzgl�du na
wzajemne stosunki zacz�to coraz powszechniej przybiera�
nazw� Hellen�w. Jednak�e i tak d�ugi czas nazwa ta nie mog�a
odnie�� zupe�nego zwyci�stwa i obj�� wszystkich Grek�w. Naj-
lepszym za� dowodem jest Homer: chocia� bowiem �y� w cza-
sach znacznie p�niejszych od walk pod Troj�, nigdy nie u�y� tej
nazwy na okre�lenie wszystkich Grek�w, lecz jedynie na
okre�lenie tych, kt�rzy przybyli z Achillesem z Ftiotydy i kt�rzy
w istocie byli pierwszymi Hellenami; innych za� Grek�w na-
zywa w swoich epopejach Danaami, Argiwczykami i Achajami.
Ale tak�e nie m�wi nic o �barbarzy�cach" *, jak mi si� zdaje,
dlatego �e i �Hellenowie" nie byli jeszcze wtedy odr�nieni
i obj�ci wsp�ln� nazw� w przeciwie�stwie do innych narod�w.
Ci wi�c, kt�rzy kolejno przyjmowali nazw� Hellen�w � po-
cz�tkowo te miasta, kt�re si� nawzajem rozumia�y, a w ko�cu
wszyscy � z powodu s�abo�ci i ma�ej ��czno�ci wzajemnej
wsp�lnie nie dokonali niczego przed wojn� troja�sk�. A i na t�
wypraw� wyruszyli dopiero po d�u�szym oswajaniu si� z mo-
rzem.
Pierwszy bowiem, jak s�yszymy, mia� flot� Minos. Panowa�
on nad przewa�aj�c� cz�ci� morza zwanego dzi� Helle�skim,
sprawowa� te� w�adz� nad Cykladami; wi�ksz� ich cz��
pierwszy skolonizowa� wyp�dziwszy Kar�w i syn�w swych
ustanowiwszy panami. Oczywi�cie, w miar� swych mo�liwo�ci,
t�pi� r�wnie� pirat�w na morzu, aby dochody tym pewniej do
niego p�yn�y.
Dawni bowiem Hellenowie i ci spo�r�d barbarzy�c�w, kt�rzy
mieszkali nad morzem i na wyspach, skoro zacz�li cz�ciej na
okr�tach do siebie dociera�, zaj�li si� korsarstwem. Wodzami
tych wypraw by�y jednostki mo�ne, kt�re podejmowa�y je dla
zysku osobistego i w celu zapewnienia biednym �rodk�w utrzy-
mania. Napadaj�c na miasta otwarte i za�o�one na spos�b wsi �
grabili je i st�d czerpali g��wne �rodki do �ycia. Zaj�cie to nie
przynosi�o �adnej ujmy, a raczej nawet troch� s�awy. �wiad-
czy� o tym mog� i dzisiaj jeszcze ci mieszka�cy l�du sta�ego,
dla kt�rych chlub� jest zr�czne wykonywanie tego rzemios�a,
jak r�wnie� i dawni poeci, u kt�rych ludzie stale w jednakowy
spos�b zapytuj� przyje�d�aj�cych, czy nie s� korsarzami; do-
wodzi to, �e ani zapytywani nie uwa�aj� tego zaj�cia za ha-
niebne, ani pytaj�cy nie chc� tamtych obrazi�. Napadali na
siebie r�wnie� i na l�dzie. I po dzi� dzie� tym dawnym trybem
�yje wielka cz�� Hellady, jak Lokrowie Odzolijscy, Etolo
wie, Akarna�czycy i inni mieszka�cy tamtejszego l�du sta�ego.
Tak�e zwyczaj noszenia broni pozosta� tym mieszka�com Z cza-
s�w dawnego �ycia zb�jeckiego.
Wszyscy mieszka�cy Hellady chodzili pod broni� w owych
dawnych czasach ze wzgl�du na nie obwarowane siedziby
i brak bezpiecze�stwa na drogach; ca�e w og�le �ycie sp�-
dzali z broni�, tak jak barbarzy�cy. Te okolice Hellady, kt�re
jeszcze obecnie �yj� w ten spos�b, �wiadcz�, �e kiedy� po-
dobny zwyczaj panowa� powszechnie. Spo�r�d Hellen�w pierwsi
od�o�yli bro� Ate�czycy i zarzuciwszy twardy tryb �ycia
przyj�li wytworniejsze obyczaje. I nie tak dawne to czasy,
kiedy u Ate�czyk�w starsi ludzie ze sfer zamo�niejszych prze-
stali nosi� wykwintne lniane chitony* i upina� w�osy w war-
kocz przy pomocy z�otych spinek w kszta�cie �wierszczy; tak�e
i u Jo�czyk�w z powodu ich pokrewie�stwa szczepowego
z Ate�czykami d�ugo si� ten zwyczaj w�r�d starszych ludzi
utrzyma�. Kr�tkiego natomiast stroju i takiego, jaki si� dzisiaj
nosi, pierwsi zacz�li u�ywa� Lacedemo�czycy; zreszt� i pod inny-
mi wzgl�dami ludzie zamo�niejsi najbardziej zbli�yli si� tam
w sposobie �ycia do ludu. Lacedemo�czycy te� pierwsi obna�yli
cia�o i rozebrawszy si� do naga zacz�li przy �wiczeniach gimna-
stycznych naciera� je oliw�; w dawnych za� czasach nawet na
igrzyskach olimpijskich zawodnicy walczyli z opaskami na bio-
drach; ten zwyczaj usta� dopiero niedawno. Jeszcze i teraz nie-
kt�rzy barbarzy�cy, a przede wszystkim Azjaci, staj� do zawo-
d�w pi�ciarskich i atletycznych w przepaskach na biodrach.
Wiele jeszcze innych dowod�w mo�na by przytoczy� na to, �e
w dawnej Helladzie panowa�y obyczaje podobne tym, jakie
dzi� istniej� w�r�d barbarzy�c�w.
Za�o�one w nowszych czasach miasta, kt�re wraz z rozwo-
jem �eglugi dosz�y do wi�kszej zamo�no�ci, budowano na sa-
mym wybrze�u morskim i opasywano murami. Miasta te zaj-
mowa�y mi�dzymorza zar�wno ze wzgl�d�w handlowych jak
i dlatego, �eby mie� wi�ksz� si�� wobec s�siad�w. Dawne za�
miasta, z uwagi na panuj�ce d�ugo korsarstwo, zak�adano ra-
czej dalej od morza, i to zar�wno miasta wyspiarskie jak l�dowe.
Grabiono si� bowiem wzajemnie nie oszcz�dzaj�c nawet i tych,
kt�rzy cho� mieszkali nad morzem, nie trudnili si� jednak �e-
glug�. St�d i teraz jeszcze miasta te le�� z dala od morza.
Korsarzami byli przewa�nie wyspiarze: Karyjczycy i Fenicja-
nie; ci bowiem zamieszkiwali dawniej wi�ksz� cz�� wysp.
�wiadczy o tym fakt nast�puj�cy: kiedy podczas obecnej wojny
Ate�czycy oczyszczali uroczy�cie Delos* i otworzyli groby znaj-
duj�ce si� na tej wyspie, okaza�o si�, �e przewa�nie by�y to
groby Karyjczyk�w; mo�na to by�o pozna� po broni zakopa-
nej razem z lud�mi i po sposobie grzebania, jakim dzisiaj
jeszcze pos�uguj� si� Karyjczycy. Kiedy za� Minos stworzy�
flot�, powsta�y dogodniejsze warunki dla �eglugi, wyp�dzi� on
bowiem wyspiarskich korsarzy w okresie, gdy wiele wysp ko
lonizowa�. Mieszka�cy miast nadmorskich zacz�li si� bogaci�
i �y� w spos�b bardziej ustalony, a niekt�rzy, szczeg�lnie wzbo-
gaceni, otaczali swe miasta murami. W d��eniu bowiem do
zysku s�abi oddawali si� nawet w niewol� silniejszym, a po-
t�niejsi finansowo uzale�niali od siebie mniejsze pa�stwa. Takie
to stosunki panowa�y w Grecji w okresie poprzedzaj�cym wy-
praw� przeciw Troi.
Agamemnon*, jak mi si� zdaje, przedsi�wzi�� ow� wypraw�
nie tyle jako w�dz, prowadz�cy ze sob� by�ych zalotnik�w He-
leny, zwi�zanych przysi�g� z�o�on� Tyndareusowi*, ile raczej
jako najpot�niejszy cz�owiek swego czasu. Opowiadaj� za�
tak�e ci, kt�rzy drog� tradycji przej�li od przodk�w najbar-
dziej wiarygodn� histori� Peloponezyjczyk�w, �e pocz�tkowo
Pelops*, dzi�ki wielkiemu bogactwu, jakie przywi�z� ze sob�
z Azji do ubogiego kraju, zdoby� tam w�adz� i � chocia�
obcy � nada� krajowi nazw� od swego imienia. Potomkom jego
jeszcze lepiej poszcz�ci�o si� p�niej, kiedy Eurysteus* zgin��
w Attyce z r�ki Heraklid�w. Kiedy bowiem Eurysteus wyru-
sza�, powierzy� Mikeny i w�adz� krewnemu swemu Atreusowi*,
kt�ry by� bratem jego matki. Atreus bawi� tam w�a�nie na wy-
gnaniu, wyp�dzony przez ojca z powodu zab�jstwa dokonanego
na Chryzypie. Skoro Eurysteus nie wr�ci�, Atreus przej�� w�a-
dz� nad Mike�czykami i nad ca�ym obszarem, nad kt�rym pa-
nowa� Eurysteus; �yczyli sobie tego r�wnie� Mike�czycy z oba-
wy przed Heraklidami i dlatego, �e Atreus wydawa� si� cz�o-
wiekiem mo�nym i lud sobie pozyska�. W ten spos�b Pelopidzi
stali si� pot�niejsi od potomk�w Perseusa*. Agamemnon, prze-
j�wszy to dziedzictwo i r�wnocze�nie zdobywszy pot�g� morsk�
o wiele wi�ksz� od innych, zorganizowa� wypraw�, a wojsko
zebra� nie tyle � jak mi si� zdaje � dzi�ki wp�ywom osobi-
stym, ile postrachem. Okazuje si� bowiem, �e i sam przyby� na
wypraw� z najwi�ksz� liczb� okr�t�w, i Arkadyjczykom ich
jeszcze dostarczy�, jak o tym �wiadczy Homer, je�li go mo�na
uwa�a� za wiarygodnego. Tak�e w innym miejscu, wspomina-
j�c o przekazywaniu ber�a, powiedzia� o Agamemnonie: �Nad
wielu wyspami w�ada i nad ca�ym Argos". B�d�c w�adc� konty-
nentalnym, nie by�by m�g� panowa� nad wyspami � z wy-
j�tkiem okolicznych, a tych nie mog�o by� wiele � gdyby nie
mia� jakiej� floty. Na podstawie wyprawy troja�skiej mo�na
wywnioskowa�, jak wygl�da�y stosunki przed ni�.
Je�eliby kto� na tej podstawie, �e Mikeny by�y ma�e albo �e
jakie� z miast �wczesnych obecnie wydaje si� czym� ma�oznacz
nym, pow�tpiewa� o tym, �e wyprawa ta by�a tak wielka, jak
j� przedstawili poeci i tradycja, to rozumowa�by nie�ci�le. Je-
�liby bowiem miasto Lacedemo�czyk�w opustosza�o, a pozosta�y
tylko �wi�tynie i fundamenty budowli, to � jak s�dz� � po
up�ywie d�u�szego czasu nikt z potomnych nie chcia�by uwie-
rzy�, �e pot�ga Lacedemo�czyk�w by�a tak wielka, za jak�
uchodzi; a przecie� maj� oni w swym posiadaniu dwie pi�te
Peloponezu oraz hegemoni�* nad ca�ym p�wyspem i nad licz-
nymi sprzymierze�cami; jednak przez to, �e miasto nie jest
zwarcie zabudowane, �e nie posiada okaza�ych �wi�ty� i bu-
dowli, lecz wed�ug dawnego helle�skiego zwyczaju jest za-
�o�one na spos�b wsi, mo�e komu� wydawa� si� s�absze. Je�liby
za� to samo spotka�o Ateny � to z ich zewn�trznego wygl�du
mo�na by by�o wnioskowa�, �e pot�ga Ate�czyk�w by�a dwu-
krotnie wi�ksza ni� w rzeczywisto�ci. Nie ma wi�c podstaw do
pow�tpiewania, �e wi�cej uwagi trzeba zwraca� na istotn� si��
miast ni� na ich wygl�d zewn�trzny. Nale�y zatem przypuszcza�,
�e owa wyprawa troja�ska by�a najwi�ksz� ze wszystkich, kt�re
j� poprzedza�y, nie dor�wnywa�a jednak wojnom wsp�czesnym.
Je�li za� wolno tak�e i pod tym wzgl�dem wierzy� Homerowi,
kt�ry zreszt� jako poeta musia� prawdopodobnie upi�kszy� swe
opowiadanie, to i u niego wydaje si� to wszystko do�� niepo
ka�ne. Homer bowiem pisze, �e spo�r�d tysi�ca dwustu okr�-
t�w beockie mia�y po stu dwudziestu ludzi, a Filokteta* po pi��-
dziesi�ciu ludzi, maj�c na my�li � jak mi si� zdaje � najwi�k-
sze i najmniejsze okr�ty; wielko�ci innych okr�t�w nie poda�
w �katalogu okr�t�w". M�wi�c o okr�tach Filokteta, stwier-
dzi�, �e wszyscy wio�larze byli r�wnocze�nie wojownikami;
wszystkich bowiem przedstawi� jako �ucznik�w. Jest za� nie-
prawdopodobne, �eby wielu nie wios�uj�cych bra�o udzia� w wy-
prawie, z wyj�tkiem kr�l�w i najwybitniejszych osobisto�ci;
wyprawiali si� przecie� na pe�ne morze ze sprz�tem wojennym,
a nie mieli okr�t�w z pok�adami, lecz statki zbudowane na star�
mod��, na spos�b raczej korsarski. Je�li wi�c we�miemy naj-
wi�ksze i najmniejsze okr�ty i obliczymy przeci�tn� liczb�
wio�larzy, to oka�e si�, �e by�o ich niewielu, jak na wsp�ln�
wypraw� ca�ej Hellady.
Przyczyn� tego by�o nie tyle s�abe zaludnienie, ile brak pie-
ni�dzy. Z powodu bowiem trudno�ci �ywno�ciowych wodzo-
wie zabrali ze sob� niewiele wojska, tyle tylko, ile wed�ug
przypuszcze� mog�o si� wy�ywi� w warunkach wojennych
na miejscu; skoro za� po przybyciu odnie�li zwyci�stwo
w bitwie � oczywi�cie w przeciwnym wypadku nie byliby
w stanie umocni� obozu � to i wtedy tak�e nie wszyscy, jak
si� zdaje, walczyli, lecz z powodu braku �ywno�ci cz�� za-
j�a si� upraw� roli na Chersonezie i �upiestwem. Przy takim
rozproszeniu Grek�w �atwo mogli Trojanie stawia� im op�r
przez dziesi�� lat, dor�wnuj�c sile przeciwnika pozostaj�cego
pod murami miasta. Gdyby za� Grecy przybyli z dostateczn�
ilo�ci� �ywno�ci i wsp�lnymi si�ami, nie zajmuj�c si� rolnic-
twem ani �upiestwem, bez przerwy prowadzili wojn�, byliby
�atwo zwyci�yli Trojan. Przecie�, mimo �e nie wszyscy wal-
czyli, lecz tylko ta cz���, kt�ra by�a ka�dorazowo pod murami
miasta, stawiali jednak Trojanom op�r; gdyby za� byli prowa-
dzili regularne obl�enie, byliby szybciej i z mniejszym tru-
dem zdobyli Troj�. Ale jak z braku pieni�dzy wydarzenia po-
przedzaj�ce wojn� troja�sk� by�y niepozorne, tak te� i owa
najg�o�niejsza ze wszystkich wypraw okaza�a si� w rzeczywi-
sto�ci mniejsza od s�awy, jaka jej towarzyszy�a, i od opinii, jaka
si� o niej ustali�a dzi�ki poetom.
Jeszcze i po wojnie troja�skiej odbywa�y si� w�dr�wki ludno-
�ci i zak�adano nowe osady, tak �e wskutek braku spokoju
Grecja nie mog�a wzr�� w si��. Przewlekaj�cy si� bowiem po-
wr�t Hellen�w spod Troi doprowadzi� do wielu zamieszek;
w miastach powstawa�y cz�sto walki wewn�trzne, a ludno��
emigruj�ca wskutek tych walk zak�ada�a nowe miasta. Dzisiejsi
Beoci, w sze��dziesi�t lat po zdobyciu Ilionu wyp�dzeni z Arny
przez Tessal�w, osiedlili si� w dzisiejszej Beocji, zwanej po-
przednio Kadmeid� � cz�� ich mieszka�a ju� i dawniej na tej
ziemi i st�d wyruszy�a pod Troj� � a Dorowie, w osiemdzie-
si�t lat po zdobyciu Ilionu, pod wodz� Heraklid�w opanowali
Peloponez. Z trudem i dopiero po d�ugim czasie dosz�a Hellada
do spokoju i ustalonego trybu �ycia i nie prze�ywaj�c ju� w�-
dr�wek ludno�ciowych zacz�a wysy�a� kolonist�w; Ate�czycy
skolonizowali Jonie i wi�ksz� cz�� wysp, a Peloponezyjczycy
wi�ksz� cz�� Sycylii, Italii i niekt�re inne obszary Hellady.
Wszystko to skolonizowano dopiero po wojnie troja�skiej.
A kiedy tak krzep�a Hellada i wi�cej jeszcze ni� poprzednio
zdobywa�a zasob�w pieni�nych, wraz ze zwi�kszaniem si� do-
chod�w zacz�y pojawia� si� tyranie* (przedtem by�y dziedzicz-
ne kr�lestwa, oparte na ustalonych przywilejach) � Hellada
zacz�a budowa� flot� i bardziej interesowa� si� morzem. Ko
ryntyjczycy pierwsi mieli zajmowa� si� �eglarstwem w spos�b
najbardziej zbli�ony do dzisiejszego i pierwsze tr�jrz�d�wce
w Grecji miano zbudowa� w Koryncie; okazuje si�, �e r�wnie�
dla Samijczyk�w cztery okr�ty zbudowa� koryncki budowniczy
okr�t�w, Amejnokles. Od tej daty, kiedy Amejnokles przyby�
na Samos, do ko�ca obecnej wojny min�o mniej wi�cej trzysta
lat. Najstarsz� bitw� morsk�, o kt�rej wiemy, stoczyli Koryn
tyjczycy i Korkirejczycy; od tej bitwy do ko�ca obecnej
wojny up�yn�o oko�o dwustu sze��dziesi�ciu lat. Koryntyj
czycy, mieszkaj�c w mie�cie po�o�onym na mi�dzymorzu,
zawsze zajmowali si� �ywo handlem, gdy� Hellenowie w daw-
nych czasach raczej komunikowali si� ze sob� drog� l�dow�
ni� morsk�. Poniewa� mieszka�cy Peloponezu i pozosta�ego
obszaru Hellady przeci�gali przez kraj koryncki, Koryntyj
czycy wzbogacili si� bardzo, jak na to wskazuj� tak�e dawni
poeci, kt�rzy dali temu krajowi nazw� �bogatego". A kiedy
Hellenowie zacz�li wi�cej zajmowa� si� �eglug�, Koryntyjczycy,
zaopatrzywszy si� we flot�, t�pili korsarstwo i stworzyli w swo-
im mie�cie o�rodek handlu morskiego i l�dowego. Miasto ich,
czerpi�c st�d dochody, wzros�o w pot�g�. R�wnie� Jo�czy-
cy, ale ju� znacznie p�niej, za panowania pierwszego kr�la
perskiego Cyrusa i za syna jego Kambizesa, doszli do posiadania
floty; walcz�c z Cyrusem opanowali na pewien czas tamtejsze
morze. Tak�e Polikrates, tyran wyspy Samos za czas�w Kam-
bizesa, mia� siln� flot� i uzale�ni� od siebie szereg wysp, a zdo-
bywszy Renej� po�wi�ci� j� Apollonowi Delfickiemu*. R�wnie�
Fokajczycy, kiedy zak�adali koloni� w Massalii, pokonali Kar
tagi�czyk�w w bitwie morskiej.
By�y to najpot�niejsze floty �wczesne. Okazuje si� jednak,
�e nawet i te floty, chocia� budowane ju� wiele pokole� po woj-
nie troja�skiej, mia�y ma�o tr�jrz�dowc�w, pos�ugiwa�y si�
jeszcze pi��dziesi�ciowios�owcami i d�ugimi statkami, jak
w owych czasach wojny troja�skiej. Dopiero nied�ugo przed
wojnami perskimi i przed �mierci� Dariusza*, kt�ry po Kambi
zesie obj�� panowanie nad Persami, pojawi�y si� tr�jrz�dowce
w znacznej ilo�ci u tyran�w sycylijskich i Korkirejczyk�w; te
bowiem floty mia�y ostatnio przed wypraw� Kserksesa* du�e
znaczenie w Helladzie. Ajgineci, Ate�czycy i inni Grecy mieli
s�abe floty, z�o�one przewa�nie z pi��dziesi�ciowios�owc�w; do��
p�no dopiero nam�wi� Temistokles* Ate�czyk�w, b�d�cych
w wojnie z Ajginetami, a r�wnocze�nie w obliczu oczekiwanej
inwazji perskiej, do budowy okr�t�w, na kt�rych te� p�niej
walczyli; lecz i te okr�ty nie wszystkie jeszcze mia�y pok�ady.
Takie wi�c by�y floty Hellen�w zar�wno dawne jak i nowsze.
Ci za�, kt�rzy je posiadali, rozszerzali sw� pot�g� zdoby-
waj�c dochody i opanowuj�c inne pa�stwa. Podp�ywali bo-
wiem do wysp i podbijali je, a dokonywali tego zw�aszcza ci,
kt�rzy nie mieli pod dostatkiem ziemi. Wojen l�dowych, pro-
wadz�cych do stworzenia jakiej� pot�gi, nie by�o; te za�, kt�re
by�y, toczy�y si� mi�dzy najbli�szymi s�siadami. R�wnie� nie
podejmowali Hellenowie wypraw poza granice, z dala od w�a-
snego kraju, zmierzaj�cych do podboju innych narod�w. Ani
bowiem mniejsze miasta nie grupowa�y si� jako podleg�e doko�a
pa�stw silniejszych, ani te� nie wi�zano si� w przymierza na
r�wnych prawach w celu podejmowania wsp�lnych wypraw,
lecz raczej prowadzono wojny s�siedzkie. Raz tylko w owych
odleg�ych czasach, podczas wojny Chalkidy z Eretri�, podzieli�a
si� ca�a Hellada tworz�c dwa wrogie sobie obozy.
R�ne szczepy greckie napotyka�y r�ne przeszkody na
drodze swego rozwoju. Jo�czykom, kt�rzy doszli ju� do znacz-
nej pot�gi, stan�� na przeszkodzie Cyrus i kr�lestwo perskie,
kt�re zmiot�o Krezusa, zawojowa�o ca�y kraj od rzeki Halis
do morza i ujarzmi�o miasta na l�dzie sta�ym; p�niej Dariusz,
silny dzi�ki flocie fenickiej*, opanowa� tak�e i wyspy.
Tyrani, kt�rzy nastali w pa�stwach greckich, dbaj�c tylko
o w�asn� korzy��, o samych siebie i o powi�kszenie pot�gi w�a-
snego domu, starali si� jedynie o zapewnienie mo�liwie jak
najwi�kszego bezpiecze�stwa w swoich pa�stwach, nie doko-
nali te� �adnego czynu godnego uwagi, co najwy�ej pro-
wadzili niekiedy spory z s�siadami. Do najwi�kszej pot�gi
doszli tyrani na Sycylii. W ten spos�b przez d�ugi czas by�a
Hellada hamowana w rozwoju, tak �e nie mog�a zdoby� si�
wsp�lnie na �aden wielki czyn i � rozdzielona na poszcze-
g�lne pa�stwa � nie mia�a �mielszych koncepcji.
W ko�cu Lacedemo�czycy usun�li tyran�w z Aten i z pozo-
sta�ych pa�stw Hellady, kt�ra dawniej przewa�nie by�a pod ich
rz�dami; nie usuni�to jedynie tyran�w sycylijskich. Lacede
mon, od za�o�enia go przez mieszkaj�cych tam obecnie Do
r�w, mimo �e najd�u�ej n�kany walkami wewn�trznymi,
spo�r�d wszystkich pa�stw, kt�re znamy, mia� od najdaw-
niejszych czas�w dobre prawa i nie mia� tyran�w; przy
ko�cu obecnej wojny up�yn�o nieco wi�cej ni� czterysta lat,
odk�d u Lacedemo�czyk�w panuje wci�� ten sam ustr�j poli-
tyczny; dzi�ki temu silni, wp�ywali na form� rz�d�w tak�e
w innych pa�stwach. Ot� w niewiele lat po usuni�ciu tyra-
n�w dosz�o do bitwy pod Maratonem mi�dzy Persami a Ate�
czykami. W dziesi�� lat p�niej barbarzy�ca przyszed� powt�r-
nie z wielk� armi�*, �eby podbi� Hellad�. W chwili gro��cego
niebezpiecze�stwa Lacedemo�czycy, jako najpot�niejsi, sta-
n�li na czele zjednoczonych do wojny Hellen�w, Ate�czycy za�,
zdecydowawszy si� w obliczu nadci�gaj�cych Med�w na
opuszczenie miasta, przenie�li si� z dobytkiem na okr�ty i dzi�ki
temu stali si� narodem �eglarzy. Nied�ugo po wsp�lnym
odparciu barbarzy�c�w podzielili si� Hellenowie na dwa
obozy, i to zar�wno ci, kt�rzy odpadli od kr�la perskiego, jak
i ci, kt�rzy wsp�lnie przeciw niemu walczyli. Jedni przy��czyli
si� do Ate�czyk�w, inni do Lacedemo�czyk�w, te bowiem pa�-
stwa okaza�y si� najpot�niejsze; jedni bowiem byli silni na
l�dzie, a drudzy na morzu. Przez kr�tki tylko czas trwa�o przy-
mierze mi�dzy tymi dwiema pot�gami, nast�pnie za�, por�-
niwszy si� mi�dzy sob�, Lacedemo�czycy i Ate�czycy, wspie-
rani przez sprzymierze�c�w, walczyli przeciw sobie, a inni Helle-
nowie, w wypadku jakiego� sporu, przy��czali si� do jednej lub
drugiej strony. Wskutek tego przez ca�y okres od wojen per-
skich a� do obecnej wojny Ate�czycy i Lacedemo�czycy �yli
cz�ciowo w stanie rozejmu, cz�ciowo w stanie wojny, woju-
j�c albo mi�dzy sob�, albo przeciw w�asnym sprzymierze�com
odpadaj�cym od nich; dzi�ki temu wydoskonalili sw� sztuk�
wojenn� i nabrali w niej wi�kszego do�wiadczenia, ucz�c si�
w�r�d niebezpiecze�stw.
Lacedemo�czycy sprawowali hegemoni� nad swymi sprzy-
mierze�cami nie ��daj�c od nich daniny. Starali si� jedy-
nie o to, a�eby zgodnie z ich interesem, ustr�j u sprzymie-
rze�c�w by� oligarchiczny*. Ate�czycy za� zabrali z biegiem
czasu okr�ty swoim sprzymierze�com z wyj�tkiem Chiot�w
i Lesbijczyk�w i ustanowiwszy danin� kazali j� wszystkim p�a-
ci�. W ten spos�b ich w�asne wyposa�enie wojenne, z jakim wy-
ruszali na obecn� wojn�, by�o wi�ksze od tego, jakie mieli kie
dykolwiek w czasach najwy�szego rozkwitu razem ze swoimi
sprzymierze�cami, gdy si�y ich nie by�y jeszcze uszczuplone.
Taki oto obraz staro�ytno�ci stara�em si� ustali� na podsta-
wie przeprowadzonych poszukiwa�; zreszt� trudno jest da-
wa� wiar� ka�demu dowolnemu �wiadectwu. Tradycj� ustn�
o dawnych wypadkach przyjmuj� ludzie bezkrytycznie, nawet
je�li odnosi si� do ich w�asnego kraju. I tak mn�stwo Ate�czy-
k�w my�li, �e Hipparch zgin�� z r�ki Harmodiosa i Arystogej
tona* ju� jako tyran; nie wiedz�, �e rz�dy sprawowa� w�wczas
Hippias jako najstarszy syn Pizystrata, a Hipparch i Tessalos
byli jego bra�mi. Harmodios i Arystogejton w owym dniu, gdy
ju� mieli wykona� zamach, powzi�li podejrzenie, �e kto� z wta-
jemniczonych uprzedzi� Hippiasa, i wstrzymali si� od zamachu
na niego. Chc�c za�, zanim ich schwytaj�, dokona� jeszcze ja-
kiego� ryzykownego czynu, zabili Hipparcha napotkawszy go
w chwili, gdy przygotowywa� procesj� panatenajsk�* ko�o
�wi�tyni zwanej Leokorion*. Tak�e o wielu innych sprawach,
i to wsp�czesnych, a nie dawnych i zatartych w pami�ci, maj�
Hellenowie fa�szywe wyobra�enia; i tak na przyk�ad my�l�, �e
kr�lowie lacedemo�scy oddaj� przy g�osowaniu po dwa g�osy,
a nie jeden, albo �e Lacedemo�czycy maj� tzw. oddzia� pita�
ski*, kt�ry nigdy w og�le nie istnia�. Tak to wi�kszo�� niewiele
troszczy si� o znalezienie prawdy i raczej sk�onna jest przyj-
mowa� gotowe opinie.
Jednak�e nie zb��dzi�by ten, kto by na podstawie wy�ej
przytoczonych dowod�w nabra� przekonania, �e w�a�nie tak
by�o, jak to przedstawi�em, i nie powinien ufa� poetom, kt�rzy
upi�kszali i wyolbrzymiali przesz�o��, ani te� logografom, kt�rzy
przedstawiali wypadki w spos�b raczej interesuj�cy ni� praw-
dziwy. S� to bowiem rzeczy nie daj�ce si� udowodni� i takie,
z kt�rych wiele z czasem zosta�o przeniesionych mi�dzy ba�nie.
S�uszne by�oby tedy mniemanie, �e osi�gn��em opieraj�c si�
na oczywistych dowodach rezultaty wystarczaj�ce, je�li si�
zwa�y, �e idzie o tak zamierzch�� przesz�o��. Chocia� ludzie
zawsze t� wojn�, w kt�rej bior� udzia�, uwa�aj� za najwi�ksz�,
a po jej zako�czeniu raczej podziwiaj� dawniejsze, to wystar-
czy jednak spojrze� na fakty, �eby si� przekona�, �e obecna
wojna by�a mimo wszystko wi�ksza od innych.
Wierne odtworzenie przem�wie�, wyg�oszonych przez po-
szczeg�lnych m�wc�w b�d� przed wojn�, b�d� w czasie jej
trwania, by�o rzecz� trudn� zar�wno dla mnie, kt�ry ich sam
s�ucha�em, jak i dla tych, kt�rzy mi je przekazywali; tote� u�o-
�y�em je tak, jakby � wed�ug mnie � najodpowiedniej do oko-
liczno�ci m�g� przem�wi� dany m�wca, trzyma�em si� jednak
jak najbli�ej zasadniczej my�li m�w rzeczywi�cie wypowiedzia-
nych. Je�li za� idzie o wypadki wojenne, nie uwa�a�em za
s�uszne spisywa� tego, czego si� dowiedzia�em od pierwszego
lepszego �wiadka, lub tego, co mi si� zdawa�o, ale tylko to,
czego sam by�em �wiadkiem, albo to, co s�ysz�c od innych,
z najwi�ksz� mo�liwie �cis�o�ci� i w ka�dym szczeg�le zbada�em;
trudno za� by�o doj�� prawdy, poniewa� nie zawsze �wiadkowie
byli zgodni w przedstawianiu tych samych wypadk�w, lecz
podawali je zale�nie od sympatii dla jednej lub drugiej strony
walcz�cej i zale�nie od swej pami�ci. Je�li chodzi o s�uchaczy,
to dzie�o moje, pozbawione ba�ni, wyda im si� mo�e mniej in-
teresuj�ce, lecz wystarczy mi, je�li uznaj� je za po�yteczne
ci, kt�rzy b�d� chcieli pozna� dok�adnie przesz�o�� i wyrobi�
sobie s�d o takich samych lub podobnych wydarzeniach, jakie
zgodnie ze zwyk�� kolej� spraw ludzkich mog� zaj�� w przy-
sz�o�ci. Dzie�o moje jest bowiem dorobkiem o nieprzemijaj�cej
warto�ci, a nie utworem dla chwilowego popisu.
Spo�r�d dawniejszych wydarze� najwa�niejszymi by�y wojny
perskie, ale rozstrzygni�to je szybko w dwu bitwach morskich
i dwu l�dowych; obecna za� wojna by�a d�ugotrwa�a i tyle cier-
pie� przypad�o w udziale Helladzie, ile nigdy przedtem
w r�wnie d�ugim okresie. Nigdy bowiem przedtem nie zdobyli
i nie zamienili w pustyni� tylu miast ani barbarzy�cy, ani sami
Grecy walcz�cy przeciw sobie. S� te� miasta, kt�re po zdo-
byciu zosta�y skolonizowane przez zupe�nie now� ludno��. Nigdy
te� przedtem nie by�o takiej fali wysiedle� ani takiego prze-
lewu krwi wskutek dzia�a� wojennych i walk domowych. Rze-
czy, kt�re dawniej znano tylko ze s�yszenia, ale kt�re raczej
rzadko znajdowa�y potwierdzenie w rzeczywisto�ci, obecnie
utraci�y sw� niewiarygodno��: niezwykle silne trz�sienia ziemi
na du�ych obszarach, za�mienia s�o�ca, zdarzaj�ce si� cz�ciej,
ni� to z dawniejszych czas�w wspominano, wielkie susze i spo-
wodowane przez nie kl�ski g�odowe, a przede wszystkim zaraza,
kt�ra w powa�nym stopniu spustoszy�a i cz�ciowo zniszczy�a
Hellad� � wszystko to sz�o r�wnocze�nie z t� wojn�. Rozpocz�li
j� Ate�czycy i Peloponezyjczycy zerwawszy trzydziestoletni
rozejm*, jaki trwa� mi�dzy nimi od zdobycia Eubei*. Powody
za� zerwania rozejmu i punkty sporne podaj� od razu na
wst�pie, a�eby nikt w przysz�ych wiekach nie mia� w�tpliwo�ci,
z jakiego powodu wybuch�a tak wielka wojna mi�dzy Helle-
nami. Ot� za najistotniejszy pow�d, chocia� przemilczany,
uwa�am wzrost pot�gi ate�skiej i strach, jaki to wzbudzi�o
u Lacedemo�czyk�w; natomiast powody oficjalnie podawane,
dla kt�rych obie strony zerwawszy rozejm stan�y na stopie
wojennej, by�y nast�puj�ce:
Przy wje�dzie do Zatoki Jo�skiej, po prawej stronie, le�y
miasto Epidamnos; mieszkaj� dooko�a niego barbarzy�scy Tau-
lantyjczycy, szczepu illiryjskiego. Miasto owo zbudowali jako
sw� koloni� Korkirejczycy, a za�o�ycielem jego by� Falios, syn
Eratoklejdesa, z pochodzenia Koryntyjczyk z rodu Heraklid�w,
przyzwany wed�ug starego prawa zwyczajowego z metropolii;
w kolonizacji za� wzi�li udzia� r�wnie� niekt�rzy Koryntyjczycy
i inni Dorowie. Z biegiem czasu miasto Epidamnijczyk�w
wzros�o i mia�o wielk� liczb� ludno�ci; jednak�e wskutek spo-
r�w wewn�trznych, kt�re � jak m�wi� � trwa�y u nich d�u-
gie lata, doznali Epidamnijczycy wielu strat w wojnie prowa-
dzonej z okolicznymi barbarzy�cami i znacznie os�abli. W ostat-
nich czasach, tu� przed wsp�czesn� nam wojn�, lud epidam-
nijski wyp�dzi� bogaczy, a ci, opu�ciwszy miasto, powr�cili
z barbarzy�cami i �upili ludno�� epidamnijsk� na l�dzie i na
morzu. Mieszka�cy Epidamnos, uciskani przez przeciwnik�w,
wysy�aj� pos��w do Korkiry jako do miasta macierzystego
z pro�b�, �eby Korkirejczycy nie patrzyli oboj�tnie na ich za-
g�ad�, lecz doprowadzili do zgody mi�dzy nimi a emigrantami
i po�o�yli kres wojnie z barbarzy�cami. Pos�owie prosili o to
usiad�szy w charakterze b�agalnik�w w �wi�tyni Hery, lecz Kor-
kirejczycy nie uwzgl�dnili ich pro�by i odprawili ich z ni-
czym.
Epidamnijczycy widz�c, �e nie otrzymaj� �adnej pomocy od
Korkirejczyk�w, nie wiedzieli, jak sobie poradzi�. Wys�ali wi�c
delegacj� do Delf z zapytaniem do. boga, czy maj� miasto odda�
pod opiek� Koryntyjczykom jako za�o�ycielom i stara� si�
u nich o jak�� pomoc. B�g odpowiedzia�, �e powinni miasto po-
wierzy� Koryntyjczykom i przyj�� ich kierownictwo. Epi-
damnijczycy przybyli wi�c do Koryntu i zgodnie z zaleceniem,
wyroczni oddali swe miasto Koryntyjczykom jako koloni�, wska-
zuj�c na to, �e za�o�yciel Epidamnos pochodzi� z Koryntu, i po-
wo�uj�c si� na wyroczni�; prosili te�, �eby nie patrzono obo-
j�tnie na ich zag�ad�, lecz by udzielono im pomocy. Koryntyj
czycy podj�li si� tego przekonani o s�uszno�ci sprawy, uwa�aj�c,
�e Epidamnos jest ich koloni� w nie mniejszym stopniu ni� ko-
loni� Korkirejczyk�w. Powodowali si� przy tym tak�e niena-
wi�ci� do Korkirejczyk�w, poniewa� Korkira, mimo �e by�a ko-
loni� korynck�, lekcewa�y�a Koryntyjczyk�w. Korkirejczycy
podczas wsp�lnych uroczysto�ci religijnych nie okazywali Ko-
ryntyjczykom u�wi�conych prawem zwyczajowym oznak czci
ani nie wzywali obywatela korynckiego do inaugurowania ofiar,
tak jak wszystkie inne kolonie, lecz lekcewa�yli Korynt do-
r�wnuj�c w�wczas pot�g� finansow� najbogatszym pa�stwom
helle�skim, a pod wzgl�dem przygotowania wojennego nawet
je przewy�szaj�c. Nieraz te� che�pili si�, �e flot� znacznie nad
Koryntem g�ruj�, jako �e na Korkirze mieszkali ongi Feakowie,
kt�rzy mieli s�aw� doskona�ych �eglarzy: dlatego te� tym gorli-
wiej pracowali nad rozbudow� marynarki i si�a ich by�a nie-
ma�a; w chwili wybuchu wojny mieli bowiem sto dwadzie�cia
tr�jrz�dowc�w.
Koryntyjczycy, ura�eni tym wszystkim, z rado�ci� wys�ali po-
moc do Epidamnos wzywaj�c ka�dego ch�tnego, �eby szed�
w charakterze kolonisty, i posy�aj�c za�og� z�o�on� z Ampra-
kiot�w, Leukadyjczyk�w i swoich w�asnych obywateli. Wyru-
szyli za� drog� l�dow� do Apollonii, kt�ra by�a koloni� ko-
rynck�, unikaj�c drogi morskiej z obawy przed Korkirejczy-
kami. Korkirejczycy dowiedziawszy si�, �e nowi osadnicy i za-
�oga przybyli do Epidamnos, a kolonia odda�a si� w opiek� Ko-
ryntyjczykom, rozgniewali si�. Wyp�yn�li natychmiast w dwa-
dzie�cia pi�� okr�t�w, a p�niej wys�ali jeszcze drug� eskadr�
i wzywali z�o�liwie Epidamnijczyk�w do przyj�cia z powrotem
emigrant�w i do odprawienia za�ogi i osadnik�w przys�anych
przez Korynt. Emigranci bowiem przybywszy do Korkiry,
wskazuj�c na znajduj�ce si� tam groby swych przodk�w i na
wsp�lne pochodzenie, prosili Korkirejczyk�w o sprowadzenie
ich z powrotem do Epidamnos. Epidamnijczycy nie us�uchali
Korkirejczyk�w. Korkirejczycy wyruszyli wi�c przeciw nim
w czterdzie�ci okr�t�w, wioz�c ze sob� emigrant�w, by ich osa-
dzi� z powrotem w Epidamnos, dobrali sobie r�wnie� posi�ki od
barbarzy�c�w. Przybywszy pod miasto og�osili, �e zar�wno Epi-
damnijczycy, je�li chc�, jak i obcy obywatele mog� bez prze-
szk�d miasto opu�ci�, je�li za� nie opuszcz�, b�d� uwa�ani za
nieprzyjaci�. Kiedy to wezwanie nie odnios�o skutku, Korkirej-
czycy zacz�li oblega� miasto (a le�y ono na mi�dzymorzu).
Koryntyjczycy, skoro przybyli do nich pos�owie z Epidamnos
z wiadomo�ci� o obl�eniu, przygotowywali si� do wyprawy
i r�wnocze�nie og�osili werbunek na kolonist�w do Epidamnos
na r�wnych warunkach z dawnymi mieszka�cami tego miasta;
je�liby za� kto� nie mia� ochoty od razu jecha�, a mimo to pra-
gn�� uczestniczy� w kolonizacji, m�g� pozosta� w Koryncie, ale
musia� z�o�y� pi��dziesi�t drachm *. Znalaz�o si� te� wielu
takich, kt�rzy wyje�d�ali, i wielu takich, kt�rzy sk�adali pie-
ni�dze. Poprosili tak�e Megaryjczyk�w o eskort� na morzu na
wypadek, gdyby Korkirejczycy chcieli im w drodze przeszko-
dzi�; Megaryjczycy przygotowali wi�c osiem okr�t�w eskortuj�-
cych, a Palejczycy z Kefallenii cztery; Epidaurcs na pro�b�
Koryntu dostarczy� pi�� okr�t�w, mieszka�cy Hermiony �
jeden, Trojdze�czycy � dwa, Leukadyjczycy � dziesi��,
Amprakioci � osiem; Teba�czyk�w za� i mieszka�c�w Fliuntu
poprosili Koryntyjczycy o pieni�dze, Elejczyk�w o okr�ty bez
za�ogi i pieni�dze. Sami Koryntyjczycy przygotowali trzydzie�ci
okr�t�w i trzy tysi�ce hoplit�w *.
Korkirejczycy, dowiedziawszy si� o przygotowaniach, zabrali
ze sob� pos��w lacedemo�skich i sykio�skich i udawszy si� z ni-
mi do Koryntu wezwali Koryntyjczyk�w do wycofania z Epi-
damnos za�ogi i kolonist�w. Twierdzili, �e Korynt nie ma do
Epidamnos prawa; je�li za� Koryntyjczycy s� przeciwnego zda-
nia, mo�na odda� spraw� s�dowi polubownemu z�o�onemu
z przedstawicieli tych pa�stw peloponeskich, na kt�re obie
strony wyra�� zgod�; kt�rej stronie zostanie przyznana kolonia,
ta b�dzie nad ni� sprawowa� w�adz�. Chcieli r�wnie� spraw�
przekaza� wyroczni delfickiej, ostrzegali za� przed wojn�.
O�wiadczyli, �e w przeciwnym wypadku, wobec stosowania
przemocy, oni te� b�d� zmuszeni ze wzgl�du na sw�j interes
postara� si� o innych ni� obecnie przyjaci�, czego sobie nie
�ycz�. Koryntyjczycy odpowiedzieli im, �e zgodz� si� na rozpa-
trzenie sprawy, je�li Korkirejczycy wycofaj� przedtem spod
Epidamnos okr�ty i barbarzy�c�w; twierdzili, �e nie wypada,
aby oni si� procesowali, a Epidamnijczycy znosili obl�enie. Na
to odpowiedzieli Korkirejczycy, �e uczyni� to, je�li r�wnie� Ko-
ryntyjczycy wycofaj� swoich z Epidamnos. Zgadzali si� r�wnie�
na to, �eby obie strony pozosta�y na dotychczasowych stano-
wiskach i zawar�y rozejm do chwili rozs�dzenia sprawy.
O tym wszystkim nie chcieli s�ysze� Koryntyjczycy; skoro
tylko obsadzili okr�ty za�og� i sprzymierze�cy si� zjawili, wy-
s�ali herolda z wypowiedzeniem wojny Korkirze. Nast�pnie, wy-
ruszywszy w siedemdziesi�t pi�� okr�t�w i dwa tysi�ce hopli-
t�w, p�yn�li ku Epidamnos na wojn� z Korkirejczykami: nad
flot� dow�dztwo sprawowa� Arysteus, syn Pellichosa, Kallikra-
tes, syn Eurytymosa, i Izarchidas, syn Izarcha. Skoro znale�li si�
w Aktion w ziemi anaktoryjskiej, gdzie stoi �wi�tynia Apollona
u wej�cia do Zatoki Amprakijskiej, Korkirejczycy wys�ali do
nich �odzi� herolda * z wezwaniem, �eby dalej przeciw nim nie
p�yn�li; r�wnocze�nie obsadzili za�og� swoje okr�ty, doprowa-
dziwszy starsze z nich do stanu u�ywalno�ci i naprawiwszy
inne. Kiedy za� herold nie przywi�z� pokojowej odpowiedzi od
Koryntyjczyk�w, Korkirejczycy flot� sw� w liczbie osiemdzie-
si�ciu okr�t�w�gdy� innych czterdzie�ci oblega�o Epidamnos�
obsadzili pe�n� za�og� i wyp�yn�li naprzeciw, a ustawiwszy si�
w szyk bojowy stoczyli bitw� morsk� i odnie�li �wietne zwyci�-
stwo zniszczywszy pi�tna�cie okr�t�w korynckich. Przypadek
chcia�, �e tego samego dnia tak�e tym Korkirejczykom, kt�rzy
oblegali Epidamnos, uda�o si� doprowadzi� miasto do kapitulacji
na takich warunkach, �e obcy obywatele mieli zosta� sprzedani
w niewol�, Koryntyjczycy za� uwi�zieni a� do dalszej decyzji.
Po bitwie morskiej Korkirejczycy, postawiwszy pomnik zwy-
ci�stwa na przyl�dku Korkiry Leukimne, Koryntyjczyk�w
uwi�zili, a wszystkich innych je�c�w zabili. Kiedy za� Koryn-
tyjczycy i ich sprzymierze�cy, poni�s�szy kl�sk�, odp�yn�li
z flot� do domu, Korkirejczycy opanowali ca�e tamtejsze mo-
rze; pop�yn�wszy do kolonii korynckiej Leukady, spustoszyli j�,
a Killene, gdzie by�y warsztaty okr�towe, spalili za to, �e Elej-
czycy dostarczyli Koryntowi okr�t�w i pieni�dzy. I przez bar-
dzo d�ugi czas po bitwie morskiej panowali Korkirejczycy nad
morzem i podp�ywaj�c gn�bili sprzymierze�c�w Koryntu; do-
piero z nastaniem lata Koryntyjczycy wys�ali flot� i wojsko
l�dowe ze wzgl�du na ci�kie po�o�enie sprzymierze�c�w. Roz-
�o�yli si� obozem ko�o Aktion i Chejmerion w Tesprotydzie dla
ochrony Leukady i reszty pa�stw z nimi zaprzyja�nionych. Po
przeciwnej stronie stan�li na Leukimne z flot� i z wojskiem
l�dowym Korkirejczycy. Obie strony nie naciera�y jednak na
siebie, lecz obozuj�c naprzeciw przez ca�e lato z nastaniem
zimy powr�ci�y do domu.
Przez ca�y rok po bitwie morskiej i przez rok nast�pny Ko-
ryntyjczycy, prowadz�c zawzi�cie wojn� z Korkirejczykami, bu-
dowali okr�ty i przygotowywali olbrzymi� flot�, a wio�larzy
werbowali za pieni�dze zar�wno z Peloponezu jak i z pozosta�ej
Hellady. Korkirejczycy s�ysz�c o tych przygotowaniach prze-
l�kli si�, poniewa� nie byli sprzymierzeni z �adnym z pa�stw
greckich i nie byli zapisani ani do zwi�zku ate�skiego, ani do
sparta�skiego *. Postanowili wi�c uda� si� do Aten i zawrze�
z nimi przymierze, aby uzyska� jak�� pomoc. Koryntyjczycy
za�, dowiedziawszy si� o tym, wys�ali r�wnie� poselstwo do Aten
w obawie, �eby flota ate�ska po��czona z korkirejsk� nie
przeszkodzi�a im w prowadzeniu wojny wed�ug ich woli. Kiedy
za� zwo�ano zgromadzenie ludowe, pos�owie obu stron wyst�pili
z mowami skierowanymi przeciw sobie. Korkirejczycy prze-
m�wili w ten spos�b:
�Ate�czycy, jest rzecz� s�uszn�, �eby ka�dy, kto udaje si�
do innych z pro�b� o pomoc, a nie mo�e powo�a� si� ani na
wielk� us�ug� przedtem przez siebie wy�wiadczon�, ani na
zwi�zki przymierza � a to zachodzi w�a�nie w naszym wy-
padku � wykaza� na wst�pie, �e jego pro�ba przynosi korzy��
tym, kt�rych prosi, a w ka�dym razie, �e przynajmniej nie jest
dla nich szkodliwa, nast�pnie za�, �e b�dzie odczuwa� trwa��
wdzi�czno��; je�li za� tego jasno nie udowodni, nie mo�e czu�
urazy w razie odmowy. Korkirejczycy, wysy�aj�c nas z pro�-
b� o zawarcie przymierza, wys�ali nas r�wnie� w tej wierze,
�e potrafi� wam zagwarantowa� pewno�� co do wy�ej wymie-
nionych punkt�w. Co prawda tak si� sk�ada, �e dotychczasowe
nasze post�powanie stoi w sprzeczno�ci z nasz� pro�b� i dla
naszej sprawy w obecnej sytuacji jest niekorzystne. Przycho-
dzimy teraz prosi� o przymierze innych, z w�asnej bowiem woli
z nikim dotychczas nie jeste�my sprzymierzeni, i to jest w�a�nie
powodem naszego osamotnienia w wojnie z Koryntem. To, co
dawniej wydawa�o si� nam m�dr� przezorno�ci�, a mianowicie
niech�� do zawierania przymierzy, kt�re by potem zmusza�y do
nara�ania si� dla cudzej sprawy, obecnie okaza�o si� kr�tko-
wzroczno�ci� i s�abo�ci�. W stoczonej bitwie morskiej sami
odparli�my wprawdzie Koryntyjczyk�w, teraz jednak ruszaj�
oni na nas z wi�ksz� si�� zebran� z Peloponezu i z ca�ej Hellady.
Widzimy, �e nie jeste�my w stanie pokona� ich w�asnymi si�a-
mi i �e grozi nam niebezpiecze�stwo w razie kl�ski. Musimy
wi�c prosi� i was, i wszystkich innych o pomoc i o wyrozumie-
nie, decyduj�c si� na krok sprzeczny z nasz� dotychczasow�
polityk� odosobnienia, kt�ra p�yn�a nie ze z�ej woli, lecz raczej
z mylnej oceny sytuacji.
�Je�li nas pos�uchacie, to fakt, �e was o pomoc prosimy, b�dzie
dla was pod wielu wzgl�dami korzystny. Po pierwsze dlatego,
�e przyjdziecie z pomoc� nie stronie krzywdz�cej innych, lecz
pokrzywdzonej; nast�pnie dlatego, �e przyj�wszy do swego
przymierza pa�stwo, kt�rego najwy�sze dobro jest zagro�one,
zobowi��ecie nas do wiecznej wdzi�czno�ci; pr�cz tego mamy
flot� najsilniejsz� w Grecji nie licz�c waszej. I pomy�lcie, czy
no�e si� zdarzy� szcz�liwszy dla was, a bardziej przykry dla
nieprzyjaci� traf od tego, �e pot�ga, dla kt�rej pozyskania da-
liby�cie wiele pieni�dzy i wy�wiadczyliby�cie wiele us�ug,
obecnie zjawia si� sama, bez wezwania? Oddaje si� wam ona
bez niebezpiecze�stw i wydatk�w z tym zwi�zanych, przynosi
wam pr�cz tego s�aw� na ca�ym �wiecie, wdzi�czno�� tych,
kt�rym pomo�ecie, a wam samym si��. Otrzyma� to wszystko
za jednym razem uda�o si� niewielu pa�stwom na przestrzeni
wiek�w; niewiele te� pa�stw prosz�c o przymierze przynosi
tym, kt�rych o to prosi, bezpiecze�stwo i s�aw� w nie mniejszym
stopniu, ni� je od nich otrzymuje. Je�li za� kto� z was s�dzi, �e
wojny, w kt�rej mogliby�my wam by� u�yteczni, nie b�dzie, to
si� myli; nie dostrzega bowiem, �e Lacedemo�czycy ze strachu
przed wami doprowadz� do wojny i �e Koryntyjczycy maj�
u nich wp�ywy; b�d�c waszymi wrogami chc� oni najpierw nas
pobi�, by p�niej was zaatakowa�, aby�my jako wsp�lni ich wro-
gowie nie stan�li razem przeciw nim; d��� do osi�gni�cia przy-
najmniej jednego z dwu cel�w: albo nas zniszczy�, albo wzmoc-
ni� samych siebie. Naszym z kolei zadaniem jest zapobiec obu
mo�liwo�ciom przez to, �e jedna strona zaofiaruje przymierze,
a druga przyjmie t� propozycj�; raczej powinni�my uprzedzi�
ich ataki ni� czeka�, a� b�dziemy zmuszeni do ich odpierania.
�Gdyby za� Koryntyjczycy twierdzili, �e przyj�cie nas do wa-
szego zwi�zku jest rzecz� niesprawiedliw�, dlatego �e jeste�my
koloni� korynck�, to niech si� dowiedz�, �e ka�da dobrze trak-
towana kolonia szanuje swoje miasto macierzyste, krzywdzona
za� staje si� obc� i oboj�tn�; kolonist�w bowiem nie na to si�
wysy�a, �eby byli niewolnikami, lecz �eby mieli r�wne prawa
z tymi, kt�rzy pozostaj� w domu. �e za� Koryntyjczycy post�-
powali niesprawiedliwie, jest oczywiste; wezwani bowiem do
za�atwienia sprawy Epidamnos w drodze arbitra�u, postanowili
dochodzi� swoich pretensji raczej wojn� ni� prawem. Spos�b,
w jaki post�puj� z nami, swymi pobratymcami, niech b�dzie
dla was przestrog�, aby�cie nie dali si� wyprowadzi� w pole
ich zwodniczym argumentom ani nie ulegli ich otwartym pro�-
bom; najtrwalsz� bowiem gwarancj� bezpiecze�stwa osi�ga
ten, kto nie musi �a�owa�, �e przys�u�y� si� swoim nieprzy-
jacio�om.
�Nie zerwiecie r�wnie� rozejmu z Lacedemo�czykami przyj-
muj�c nas; jeste�my bowiem sprzymierze�cami i jednej, i dru-
giej strony. Powiedziane jest bowiem w uk�adzie ate�sko-lace-
demo�skim, �e ka�de pa�stwo helle�skie, nie b�d�ce sprzy-
mierze�cem �adnej z obu stron, mo�e si� do��czy� do tej strony,
do kt�rej do��czy� si� ma ochot�. I dziwne by�oby, je�liby Ko-
ryntyjczycy werbuj�c marynarzy w�r�d swoich sprzymierze�-
c�w na obszarze ca�ej Hellady, a nawet w pa�stwach wam pod-
leg�ych, mogli nam przeszkadza� w uzyskaniu jakiej� pomocy
i w zawarciu przymierza, kt�re dla wszystkich jest dost�pne.
A je�li Koryntyjczycy b�d� wam wyrzuca�, �e�cie si� zgo-
dzili na nasz� pro�b�, to o wiele wi�ksze pretensje b�dziemy
mie� my, je�li si� nie zgodzicie; w tym wypadku bowiem ode-
pchniecie pa�stwo znajduj�ce si� w niebezpiecze�stwie i nie
b�d�ce waszym wrogiem, a nie przeciwstawicie si� Koryntyj
czykom, waszym wrogom i napastnikom, i jeszcze pozwolicie,
�eby czerpali si�� z kraj�w wam podleg�ych. Lecz to by�oby nie-
sprawiedliwe: nale�y albo zabroni� werbunku na ziemiach pod-
leg�ych, albo i nam w spos�b, jaki uznacie za w�a�ciwy, przyj��
z pomoc�, a najlepiej otwarcie nam pom�c przyj�wszy do
zwi�zku. Zgodnie za� z tym, co powiedzieli�my ju� na pocz�tku,
przynosimy wam wiele korzy�ci; najwa�niejsza z nich jest ta �
i to jest najpewniejsz� r�kojmi� � �e mamy tych samych wro-
g�w, i to nie s�abych, lecz zdolnych zaszkodzi� nam, gdyby�my
si� od was mieli od��czy�. Wobec tego, �e nie pa�stwo l�dowe,
ale morskie ofiaruje wam przymierze, odrzucenie go nie mo�e
by� dla was oboj�tne. Przede wszystkim powinni�cie, je�li to
le�y w waszej mocy, nie dopu�ci�, �eby kto inny posiada� flot�,
a je�li tq jest niemo�liwe, zwi�za� si� przyja�ni� z tym, kto jest
na morzu najsilniejszy.
�Ten za�, kto mimo �e rozumie korzy�ci przez nas przedsta-
wione, obawia si�, �eby przekonany tymi argumentami nie zer-
wa� traktatu ate�sko-peloponeskiego, niech wie, �e ta jego
obawa, je�li si� do niej do��czy istotna si�a, raczej przerazi nie-
przyjaci�, podczas gdy pewno�� siebie, jak� mie� b�dzie, je�li
nas do zwi�zku nie przyjmie, mniej wzbudzi strachu w silnym
wrogu, poniewa� w istocie b�dzie s�abo�ci�. Niech pami�ta
i o tym, �e w tej chwili podejmuje decyzj� w nie mniejszym
stopniu w sprawie samych Aten co Korkiry, i o tym, �e wcale
nie najlepiej dba o dobro ojczystego miasta, je�li w obliczu nad-
ci�gaj�cej i niemal rozpocz�tej wojny, my�l�c tylko o chwili
obecnej, waha si� przyj�� do zwi�zku kraj, kt�rego przyja��
albo nieprzyja�� ma zasadnicze znaczenie. Kraj nasz le�y bo-
wiem na drodze do Italii i Sycylii, tak �e mo�e przeszkodzi�
flocie italskiej i sycylijskiej w przedostaniu si� do Peloponezyj
czyk�w, a przeciwnie, waszej flocie u�atwi� przedostanie si� na
tamt� stron�. Pr�cz tego nasz kraj daje wam tak�e pod innymi
wzgl�dami wiele korzy�ci. Aby�cie za� mogli os�dzi�, �e nie na-
le�y nas odrzuca�, podajemy zwi�le dla wszystkich razem
i ka�dego z osobna nast�puj�cy argument. Trzy s� w Helladzie
godne uwagi pot�gi morskie: wasza, nasza i koryncka; je�li do-
zwolicie, �eby z tych trzech pot�g dwie z��czy�y si� w jedn�
i �eby Koryntyjczycy najpierw nas poch�on�li, to p�niej b�-
dziecie musieli walczy� na morzu z po��czonymi si�ami Korki
rejczyk�w i Peloponezyjczyk�w; przyj�wszy za� nas do zwi�zku
b�dziecie mieli w razie wojny flot� powi�kszon� o nasze okr�ty.�
Tak przem�wili Korkirejczycy, po nich za� Koryntyjczycy
w ten spos�b:
�Wobec tego, �e obecni tu Korkirejczycy poruszali nie tylko
spraw� przyj�cia ich przez was do zwi�zku, lecz m�wili r�wnie�
o tym, �e ich krzywdzimy i niesprawiedliwie z nimi post�pu-
jemy, musimy i my wspomnie� na wst�pie o tych zarzutach,
a dopiero potem przej�� do dalszej cz�ci naszego przem�wie-
nia; w ten spos�b b�dziecie mogli tym pewniej przekona� si�
w por� o s�uszno�ci naszych ��da� i nie b�dziecie musieli bez
uzasadnienia odrzuca� pro�by Korkiry. Twierdz� Korkirejczycy,
�e nie zawierali przymierza z nikim kieruj�c si� roztropn�
pow�ci�gliwo�ci�. W rzeczywisto�ci obrali tak� polityk� nie
z dobrych, lecz ze zbrodniczych pobudek, nie chcieli bowiem
mie� �adnego sprzymierze�ca ani �wiadka swych niesprawie-
dliwo�ci i w ten spos�b pragn�li oszcz�dzi� sobie wstydu. R�w-
nocze�nie dogodne i niezale�ne po�o�enie ich pa�stwa pozwala
im o wiele �atwiej wyst�powa� w roli s�dzi�w, je�li kogo�
skrzywdz�, ni�by to mia�o miejsce, gdyby byli zwi�zani uk�a-
dami; sami bowiem bardzo rzadko odwiedzaj� swoich s�siad�w,
podczas gdy u nich z konieczno�ci l�duje bardzo wielu cudzo-
ziemc�w. Istotny pow�d owego wspania�ego odosobnienia, kt�-
rym si� zas�aniaj�, nie le�y w tym, �e nie chc� bra� udzia�u
w krzywdzeniu innych, lecz w tym, �e chc� sami w pojedynk�
krzywdzi� i, gdzie maj� przewag�, u�ywa� przemocy, a gdzie si�
da, po kryjomu oszukiwa� i nie wstydzi� si�, je�li co� zagarn�.
Przecie� gdyby byli lud�mi � jak sami o sobie m�wi� � uczci-
wymi, to im bardziej kraj ich by�by niedost�pny dla s�siad�w,
tym wi�ksz� mieliby mo�no�� okazania uczciwo�ci proponuj�c
sami s�dy rozjemcze i przyjmuj�c ich wyroki.
�Ale ani w stosunku do innych, ani w stosunku do nas nie s�
takimi, za jakich chc� uchodzi�. B�d�c nasz� koloni�, oderwali
si� od nas zupe�nie, a teraz prowadz� z nami wojn� twierdz�c,
�e nie na to wys�ano ich jako kolonist�w, �eby mieli krzywd
od nas doznawa�. My za� twierdzimy, �e nie na to wys�ali�my
ich jako kolonist�w, �eby si� nara�a� na ich obelgi, lecz �eby
mie� nad nimi hegemoni� i nale�n� od nich cze��. Wszystkie
inne nasze kolonie szanuj� nas, jeste�my pa�stwem najbardziej
lubianym przez swych kolonist�w; jasn� jest te� rzecz�, �e je�li
si� wi�kszo�ci naszych kolonii podobamy, to i Korkirejczycy nie
powinni mie� uzasadnionych powod�w do niezadowolenia, a my
r�wnie� nie prowadziliby�my tej wyj�tkowej wojny z nimi,
gdyby oni w spos�b wyj�tkowy nas nie skrzywdzili. A nawet
gdyby�my naprawd� zawinili, to czy� nie pi�knie by�oby z ich
strony ust�pi� przed naszym gniewem? Wtedy okryliby�my si�
ha�b�, gdyby�my u�yli gwa�tu w stosunku do skromnego mia-
sta. Lecz uniesieni but� i bezwzgl�dno�ci�, jak� niesie ze sob�
bogactwo, dopu�cili si� wielu przewinie� w stosunku do nas.
Kiedy nieprzyjaciele niszczyli Epidamnos b�d�cy nasz� w�as-
no�ci�, nie ujmowali si� za nim; teraz za�, kiedy�my przyszli na
pomoc temu miastu, opanowali je gwa�tem i dzier�� w swym
posiadaniu.
�Powiadaj� wprawdzie, �e pragn�li naprz�d za�atwi� spra-
w� przed s�dem rozjemczym, lecz wezwanie do arbitra�u mo�e
tylko wtedy by� brane powa�nie, je�li propozycj� t� stawia
nie ten, kto znajduje si� w sytuacji korzystniejszej i zabezpie-
czonej, ale ten, kto uzgodni swoje s�owa z czynami, zanim jesz-
cze za bro� chwyci. Ci za� wyst�pili z pi�knie brzmi�c� propo-
zycj� s�du rozjemczego nie przed obl�eniem miasta, lecz wtedy
dopiero, kiedy doszli do przekonania, �e nie b�dziemy si� temu
przygl�da� bezczynnie. Teraz przychodz� tutaj nie zadowalaj�c
si� tym, �e ju� tam pope�nili niesprawiedliwo��, i staraj� si�
nam�wi� was nie do przymierza, lecz do udzia�u w krzywdzeniu
innych i do przyj�cia ich, kiedy si� z nami por�nili. Powinni
byli zjawi� si� u was wtedy, gdy jeszcze czuli si� ca�kiem bez-
pieczni, a nie teraz, kiedy nas skrzywdzili, a sami znajduj� si�
w niebezpie