5346
Szczegóły |
Tytuł |
5346 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5346 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5346 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5346 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marek P�kci�ski
Kt�ry dajesz �ycie
Tajemnica wi�ksza ni� przekle�stwo
uniewinni�a ich serce, gdy zasadzili
drzewo w Czasie, usn�li pod nim -
i Czas z�agodnia� czule.
Rene Char, "Wsp�lna obecno��"
(...) pomalujmy (...) raczej kulisy,
gdzie tak�e jest drzewo, zawie�my
przed nim lamp� kt�ra uczyni
o�wietlenie jeszcze dziwniejszym.
Hermann Tries podj�� kolejn�, �a�osn� pr�b� poprawienia
klimatyzacji. Cho� z radia dochodzi�y ostre d�wi�ki muzyki
rap, wci�� mia� wra�enie, �e tej nocy nie uda mu si�
dojecha� do Stuttgartu. Monotonna jazda szerok�,
sze�ciopasmow� autostrad� sprawia�a, �e broda coraz cz�ciej
opada�a mu na piersi. Wtedy w��cza�a si� wyobra�nia z
przera�aj�cymi wizjami katastrof spowodowanych przez
kierowc�w wielkich ci�ar�wek, kt�rzy zasn�li w czasie
jazdy. Hermann podj�� decyzj�. Zacz�� si� rozgl�da� w
poszukiwaniu przynajmniej parkingu, na kt�rym m�g�by
bezpiecznie doczeka� do rana.
Zawsze wierzy� w siebie. I tym razem wiara zosta�a
nagrodzona. Po pi�ciu minutach dostrzeg� na poboczu wielki
neon reklamuj�cy piwo Heineken, a w tle nie tylko parking,
ale i sympatycznie wygl�daj�c� budowl�, obiecuj�c� wygodny
odpoczynek i bezpieczne schronienie. Z westchnieniem ulgi
Hermann zjecha� na pobocze, po czym kr�c�c wielk� kierownic�
niczym ko�em sterowym galeonu, ustawi� si� na parkingu i
chwil� jeszcze siedzia� w szoferce, delektuj�c si� cisz� i
poczuciem bezpiecze�stwa.
By� cz�owiekiem podr�y, wielbicielem zmiany, tak, jakby
na szosach ca�ej Europy �ciga� samego siebie. Lubi�
nawi�zywa� kontakty, rozmawia�, zaprzyja�nia� si� z innymi
kierowcami lub lud�mi, kt�rych podwozi� z miejsca na
miejsce. Bawi� si� przy tym my�l�, �e oto wiezie ich do
nieba, piek�a lub czy��ca. W ka�dym razie - ku
przeznaczeniu. Lubi� te�, siedz�c za k�kiem, s�ucha� ich
zwierze�; z ufno�ci� powierzali swe tajemnice w�a�nie jemu,
poznanemu przed chwil� kierowcy wielkiej ci�ar�wki. Byliby
zapewne pow�ci�gliwsi, gdyby wiedzieli, �e s�uchaj�c ich,
prowadzi z samym sob� intelektualn� gr�: os�dza
przypadkowych pasa�er�w i klasyfikuje, przydzielaj�c im
miejsce w Empireum lub Erebie, najmroczniejszym miejscu
piekielnej otch�ani.
Hermann otworzy� w ko�cu drzwiczki szoferki i zeskoczy�
lekko z ci�gnika, wdychaj�c ch�odne powietrze. Ruszy� w
kierunku pubu, nad kt�rego wej�ciem migota� ��to-r�owy
neon.
Wn�trze lokalu przypomina�o setki podobnych miejsc, kt�re
Hermann odwiedzi� podczas swych peregrynacji. Tote� ruszy�
prosto w kierunku baru; zam�wi� piwo bezalkoholowe,
obawiaj�c si�, �e w przeciwnym wypadku m�g�by natychmiast
zasn��. Zamierza� oczywi�cie wynaj�� pok�j, ale odwleka�
moment p�j�cia do ��ka, jakby to by�a szczeg�lna
przyjemno�� i ukoronowanie d�ugiego procesu usilnych stara�.
Usiad� zatem nad swoim piwem, popatruj�c na siedz�cych
wok� wzrokiem beznami�tnego, znudzonego znawcy.
Sprowokowa�o to niepozornego m�czyzn�, bo, przepychaj�c si�
niezdarnie w�r�d krzese� i stolik�w, ruszy� w kierunku
Hermanna.
Jeden rzut oka wystarczy�, by oceni�, �e cz�owiek ten
nale�y do najgorszego typu natarczywych nudziarzy, kt�rzy
zwykli opowiada� histori� swego �ycia niezorientowanym
ofiarom. Mia� oko�o pi��dziesi�ciu lat i zbyt wyrazist�
twarz, tak, jakby w przesz�o�ci by� niepohamowanym
rozpustnikiem lub te� cierpia� ponad miar�. Tries
demonstracyjnie odwr�ci� si�, ale tamten ju� sadowi� si� na
s�siednim sto�ku.
- Przepraszam, czy mog� si� przysi���? - zapyta�
zachrypni�tym g�osem. Stara� si� zach�ci� rozm�wc� resztkami
dobrego wychowania. - Nazywam si� Dieter Juan.
- Hermann Tries... - wymrucza� w odpowiedzi kierowca. -
Dziwne ma pan nazwisko - zauwa�y� mimochodem, penetruj�c
wzrokiem zmarszczki na twarzy interlokutora, stanowi�ce jak
gdyby map� zamierzch�ych orgii.
- Hiszpa�skie - odpar� intruz neutralnym tonem; na barze
przed nim pojawi�o si� piwo. Oczywi�cie, Hermanna nie
zdziwi�o, �e Dieter jest bywalcem baru; zaskoczy�o
natomiast, �e piwo, kt�re otrzyma�, by�o r�wnie�
bezalkoholowe.
- Kierowca? - spyta� Dieter, jakby delikatnie poci�gaj�c
za sznurki w poszukiwaniu tego, z kt�rego mog�aby si�
rozwin�� ni� rozmowy. Jednak Hermann zaledwie skin�� g�ow�.
M�czyzna z pobru�d�on� twarz� poci�gn�� wi�c za kolejny
sznureczek:
- Czy nie s�dzi pan, �e Wszech�wiat m�g� zosta� stworzony
przez pijanego eksperymentatora, zajmuj�cego si� na przyk�ad
"wzbudzonymi stanami pr�ni", kt�ry, po stworzeniu naszego
Kosmosu jako stanu patologicznego w�asnego Megawszech�wiata,
chuchn�� w pozosta�� po nim "czarn� dziur�" swym pijackim
oddechem, po czym "ziemia by�a pusta i pr�na, a jego chuch
- spiritus - unosi� si� nad wodami"...?
Spojrza� wyczekuj�co na kierowc�, jakby spodziewa� si�
salwy �miechu. I tym razem jednak zawi�d� si�: Hermann
widywa� lepszych �wir�w.
- Jasne, tym ci� nie zaskocz� - powiedzia� niezra�ony. -
Jeste� przecie� podr�nikiem, jednym z wciele� staro�ytnego
boga Hermesa, przewodnikiem dusz, kt�ry sw� wielk�
ci�ar�wk� prowadzi je do nieba, czy��ca lub Erebu... Jeste�
istot� zwierz�co-bosk�, a pami�taj, �e oba te terminy
zbiegaj� si� w poj�ciu "cz�owiek". Jeste� synem Hekate,
matki-ziemi w jej �miertelnym i odradzaj�cym aspekcie,
boskim z�odziejem, kt�ry nie gardzi zw�dzeniem czego� z
przydro�nego gospodarstwa jakiego� bauera. Czujesz zwi�zek z
noc�, dlatego wolisz podr�owa� poprzez ciemno�� ni� za
dnia; po�wi�cone tobie zwierz� to baran, kt�ry chroni miasta
od zarazy, za� w wolnych chwilach lubisz gra� na harmonijce
ustnej...
- S... s�ucham? - spyta� nieprzytomnie Hermann, tym razem
naprawd� zaskoczony. - Sk�d pan to wie?
- Czytam ci� - odpar� dziwak. - I �eby udowodni�
pozytywny stosunek do ciebie, udziel� ci bezcennej
informacji: "misiaczki" s� tutaj, w tym barze.
Kierowca rozejrza� si� niespokojnie. "Misiaczki" by�a to
para na po�y mitycznych agent�w Departamentu Celnego
Parlamentu Europy, ch�opak i dziewczyna, kt�rzy, niczym
Bonnie i Clyde, podr�owali incognito po szosach Europy, by
w najbardziej nieoczekiwanym miejscu i czasie dopada�
kierowc�w, kt�rzy mieli w swych ci�ar�wkach cho�by odrobin�
nielegalnego towaru. Pono� mafia rosyjska sprzysi�g�a si�,
aby ich zabi�, ale nawet wysi�ki tej wszechpot�nej
organizacji nic nie da�y. Hermann zaniepokoi� si�, nagle
przypomnia� sobie, �e w pubie widzia� par� m�odych ludzi
pasuj�cych do charakterystyki "misiaczk�w". Teraz nie by�o
ich na sali. Drgn�� ponownie, gdy poczu� ciep�y dotyk d�oni
Dietera.
- Nale�ysz do nas - powiedzia� Juan z naciskiem,
spogl�daj�c Hermannowi g��boko w oczy; przerzedzona,
zwichrowana czupryna na czubku g�owy powodowa�a, �e wygl�da�
nieodparcie komicznie - �r�d�o twego istnienia gubi si�
gdzie� w niesko�czono�ci, w Megawszech�wiecie, kt�rego
charakterystyka prowadzi do logicznych absurd�w, bo
pojawiaj� si� w niej niesko�czono�ci: niesko�czona
temperatura i g�sto�� promieniowania; jeste� jedn� z masek,
skrywaj�cych to, co bezczasowe, niezrozumia�e...
- Gdzie pan ich widzia�? - przerwa� Hermann przemow�
Dietera, bardziej zainteresowany miejscem pobytu agent�w ni�
sw� metafizyczn� kondycj�.
- Byli tutaj - odpar� Dieter z nieobecnym wzrokiem. -
Podobnie jak... ona - wskaza� gestem niepozorn� dziewczyn�,
blondynk� wygl�daj�c� na mniej ni� dwadzie�cia lat, kt�ra
kr�ci�a si� przy stole bilardowym. Kierowca nie dostrzeg� w
niej niczego szczeg�lnego. Poruszy� si� niespokojnie.
- M�wi� ci o tym, poniewa� ja sam tak�e czuj� w sobie to
dziedzictwo... Kiedy�, w odleg�ej przesz�o�ci lub
przysz�o�ci, bo czas nie ma dla nas znaczenia, ja tak�e nie
zna�em samego siebie. Sprawdza�em granice ludzkich
mo�liwo�ci, bada�em, gdzie przebiega cienka linia, dziel�ca
nas od zwierz�t lub zmar�ych. Kocha�em bez pami�ci moj�
siostr� i uczyni�em j� pierwsz� spo�r�d swoich konkubin: w
czasie uczt na moj� cze�� zajmowa�a zaszczytne miejsce zaraz
pode mn�. Odbiera�em �ony szacownym obywatelom i czyni�em z
nich bez �enady swoje oficjalne kochanki. Kiedy� po�lubi�em
znan� nierz�dnic�, Cezoni�, i urodzonemu z niej dziecku
chcia�em nada� godno�� nast�pcy tronu...
- To jakie� bzdury - stwierdzi� kierowca. Dopi� piwo i
wsta�.
- Niech pan jeszcze nie odchodzi! - krzykn�� natarczywie
Dieter. - Prosz� poczeka�... Mam do pana pro�b�: czy m�g�by
pan zawie�� mnie do wioski Lietmannsthal? To niedaleko,
kilkana�cie kilometr�w st�d...
Hermann zatrzyma� si�, by pomy�le�. Sk�d� zna� nazw� tej
wioski... Cz�sto przerzuca� przewodniki turystyczne po
terenach, przez kt�re przeje�d�a�, poniewa� lubi� wiedzie�,
jakie ma mo�liwo�ci na wypadek nieprzewidzianych
komplikacji. Za� w Lietmannsthal... tak, teraz by� ju�
pewien: znajduje si� tam prywatna klinika psychiatryczna.
Wszystko by�o ju� jasne.
- Nie ma mowy - stwierdzi� stanowczo. - Chc� si� jeszcze
przespa�. Jutro rano zamierzam dotrze� do Stuttgartu...
- Ale�, panie kierowco... Hermesie, boski pos�a�cu... Ja
musz� znale�� si� tam przed �witem... - b�aga� Dieter, kt�ry
natychmiast straci� ca�� pewno�� siebie.
Hermann obraca� w d�oniach pust� butelk�, zastanawiaj�c
si� intensywnie. A je�li Dieter rzeczywi�cie by�
uciekinierem z kliniki psychiatrycznej, mo�e niebezpiecznym
wariatem, kt�rego poszukuje policja? Czy odstawienie go na
miejsce nie jest w tej sytuacji konieczno�ci�... hm, mo�e to
przesadnie patetyczne, ale... obowi�zkiem obywatelskim?
- Regina! - zawo�a� Dieter rozpaczliwie w stron� graj�cej
w bilard dziewczyny, jakby poszukuj�c poparcia. Ledwie
zaszczyci�a go przelotnym spojrzeniem, po czym wr�ci�a do
gry. Herman pomy�la�, �e w przesz�o�ci musia�o mi�dzy nimi
zaj�� co� nieprzyjemnego.
- Czy pan Herman Tries? - us�ysza� za plecami g�os
m�odego cz�owieka. W tej samej chwili zacz�� �a�owa�, �e nie
wzi�� z szoferki �omu, kt�ry przechowywa� na wszelki wypadek
pod siedzeniem.
- Tak, to ja - powiedzia�, odwracaj�c si�. Sta�a za nim
para domniemanych "misiaczk�w".
- Czy ma pan papiery odprawy celnej na austriackie cz�ci
zamienne do obrabiarek?
Tego pytania Hermann obawia� si� najbardziej. Austriackie
cz�ci stanowi�y jedyn� kontraband� w jego �adunku;
zamierza� zawie�� je do Hiszpanii i w ten spos�b troch�
zarobi� "na lewo". Ale w sytuacji, gdy wszystko zosta�o
wykryte, nie mia�o sensu udawa�.
- Nie - oznajmi�.
- W takim razie pojedzie pan z nami - stwierdzi�
ciemnow�osy ch�opak o bystych, br�zowych oczach, pokazuj�c
legitymacj� Departamentu Celnego.
- Chyba chcia�e� powiedzie� "za nami"... - skomentowa�a
stoj�ca obok wysoka blondynka z filuternym b�yskiem w
oczach. Dieter obserwowa� zaj�cie bez s�owa.
- Dok�d? - spyta� Hermann.
- Do Lietmannsthal - odpowiedzia� ch�opak, jakby to by�a
rzecz najbardziej naturalna pod s�o�cem.
- Dlaczego tam? - spyta� kierowca, czuj�c dreszcz
niepokoju.
- Mamy tam swoj� tajn� kwater�, w kt�rej spiszemy
formalny protok�.
Hermann postanowi� nie oponowa� w nadziei, �e uda mu si�
za�atwi� spraw� polubownie. Pomy�la�, �e Dieter by� w zmowie
z dw�jk� agent�w Unii; zagadywa� go, podczas gdy tamci
przeszukiwali ci�ar�wk�.
Na parkingu Hermann poczu� dotkni�cie d�oni ch�opaka.
- Nie pr�buj �adnych sztuczek - us�ysza�. - Mamy numer
rejestracyjny ci�ar�wki i twoje personalia.
Pos�usznie wsiad� do szoferki, a "misiaczki" do
zaparkowanego obok, przeci�tnego opla. Oczywi�cie Dieter
tak�e wgramoli� si� do ci�ar�wki.
- No, no, ale mi si� trafi�o - oznajmi�. - Kurs do
Lietmannsthal i to za darmo... Chyba teraz nie odm�wi pan
przys�ugi?
- Nie musi pan ju� udawa� - odpar� Hermann ze z�o�ci�. -
Wiem, �e jest pan z nimi w zmowie.
- Obra�a mnie pan - monologowa� Dieter, podczas gdy
Hermann rusza� z parkingu w stron� czekaj�cego u wylotu opla
"misiaczk�w". - Ka�dy z nas ma swoje drzewo, swoj� gwiazd�,
sw�j kamie� gdzie� na g�rskim szczycie lub w g��binach
w�d... A ja nie mam nic wsp�lnego z t� dw�jk� lisk�w-
chytrusk�w. No, powiedzmy, prawie nic... Jednak w
przeciwie�stwie do nich motorem mego �ycia jest mi�o��... do
niej, dziewczyny, kt�r� widzia� pan w barze. Na imi� ma
Regina; pozna�em j� kiedy�, bardzo dawno temu, w Hamburgu...
Mia�a wtedy pi�tna�cie lat, a ja zakocha�em si� w niej od
pierwszego wejrzenia... To te obci��enia karmiczne - wtr�ci�
ca�kiem przytomnym tonem. - Pozna�em j� w barze, a w�a�ciwie
ona pozna�a mnie, bo z w�asnej woli usiad�a mi na
kolanach... P�niej dowiedzia�em si�, �e to prostytutka i �e
przyjecha�a z Europy Wschodniej, mo�e nawet z Azji. Rozumie
pan, zobaczy�em j� na pornograficznej kasecie...
Dowiedzia�em si� tak�e, �e nie jest zwyk�ym cz�owiekiem, bo
zosta�a wyhodowana w tajnych laboratoriach SPECNAZ-u ze
sztucznie spreparowanego �a�cucha DNA. Wie pan! Rosjanie
nadal robi� po cichu zakazane eksperymenty, nie przejmuj�c
si� konwencjami... A potem im uciek�a i dosta�a si� tutaj.
Wtedy pokocha�em j� jeszcze bardziej...
Hermann podda� si� dojmuj�cemu poczuciu niemocy. Oto on,
wielbiciel podr�y i zmiany, wiezie w swej ci�ar�wce
natarczywego �wira, prowadzony jak po sznurku przez par�
agent�w do ich n�dznej kryj�wki w ma�ym miasteczku.
- ...pokocha�em j� i postanowi�em wydoby� z tego bagna -
kontynuowa� Dieter - nie wiedzia�em jednak, �e nie ma
jeszcze osiemnastu lat. Kiedy wykupi�em j� od alfonsa, za
spor� zreszt� sum�, by�em wtedy szanowanym biznesmenem,
namierzy�a mnie hamburska obyczaj�wka. Zosta�em
zaaresztowany pod zarzutem molestowania nieletniej, a Regina
wr�ci�a na ulic�...
Na w�skiej drodze dojazdowej, p�dz�c po�r�d ciemno�ci ku
tajemnicy, Hermann po raz pierwszy w �yciu poczu�, �e
chcia�by si� ustatkowa�. Ot zamieszka� gdzie�, w niewielkiej
uliczce Amsterdamu czy Londynu, gdzie m�g�by w nocy, z
papierosem i przy mocnej herbacie, rozmy�la� o przesz�o�ci,
s�ysz�c pobrz�kiwanie kluczami pijanego m�a s�siadki z
przeciwka, daremnie pr�buj�cego otworzy� drzwi. Spojrza� na
Dietera; jego ostry profil odcina� si� na tle mijanych z
rzadka latarni.
- ...wtedy zainteresowa� si� nami doktor Hagen, kt�ry
prowadzi swoj� prywatn� klinik� tu, w Lietmannsthal. Regina
zafrapowa�a go z racji ukrytych, nieprawdopodobnych wr�cz
mo�liwo�ci: jest w stanie biec dziesi�tki kilometr�w, prawie
si� nie m�cz�c, przebywa� nago w trzydziestostopniowym
mrozie, p�ywa� pod wod� przez ponad p� godziny, nie
zaczerpn�wszy powietrza. Ja zainteresowa�em go chyba z
powodu mojej przesz�o�ci i dziwnych upodoba�, kt�re w ci�gu
paru miesi�cy zmieni�y mnie z bogatego przedsi�biorcy w
�ebraka...
Hermann pomy�la�, �e te opowiadane monotonnym g�osem
bzdury zaraz go u�pi�; si�gn�� wi�c po termos z kaw� i
poci�gn�� kilka �yk�w letniej ju�, lecz mocnej lury.
Zapewne s�ucha�by opowiadania Dietera z wi�kszym
zainteresowaniem, gdyby wiedzia�, �e w pubie w�a�nie
wybuch�a b�jka. Dwaj pot�ni motocykli�ci graj�cy z pewn�
filigranow� dziewczyn� w bilard, nieoczekiwanie oskar�yli j�
o oszustwo. Po chwili obaj le�eli obok sto�u, nieprzytomni,
a dziewczyna gra�a dalej, tym razem sama ze sob�.
"To" istnia�o "tam" - cho� r�wnie dobrze mo�na by
powiedzie� "tutaj" - od tak dawna, �e okre�lenie "od
niepami�tnych czas�w" nie mia�oby sensu: rozpocz�o si�, gdy
�aden "czas" jeszcze nie istnia�. Czerpa�o �yciodajne soki z
tego, co bezczasowe, niezrozumia�e, co wymyka si� wszelkim
dualizmom. Jego racj� istnienia by�a wewn�trzna dynamika
samej przestrzeni, kt�ra, cho� zewn�trznie uchwytna w trzy-
lub czterowymiarowym continuum, zarazem zawiera niesko�czone
mo�liwo�ci rozwoju, bezgranicznego powielania si�, dzielenia
i powracania do jedno�ci, wyznaczane przez bezwymiarowy
punkt istniej�cy gdzie� u ko�ca wzrostu, cierpie� i stara�,
w niesko�czono�ci, zgodnie z maksym� Buddy: Moja kraina
istnieje nieprzerwanie, a istoty widz� j� trawion� przez
p�omienie; trwa ona w swoim cudownym kszta�cie, a istoty
widz� j� pe�n� wszelkich n�dz.
Bez ryzyka pomy�ki powiedzie� mo�na, i� "to" by�o swoim
w�asnym snem, jak r�wnie�, �e tylko "to" istnia�o naprawd�,
a ca�a rzeczywisto�� by�a snem, dr��cym w przyp�ywach i
odp�ywach fal prawdopodobie�stwa.
Hermann dostrzeg� b�ysk �wiate� hamulcowych opla,
przystaj�cego przed bram� ciemnej posiad�o�ci. Zrozumia�, �e
jest u kresu dzisiejszej nocnej podr�y, niezale�nie od
tego, jaki wywar przygotowa�a dla niego przysz�o�� w swoim
tyglu, czy wszystko rozegra si� szcz�liwie, czy te�
przybycie tutaj oznacza� b�dzie �mier�, koniec istnienia.
Doszed� do wniosku, �e w �yciu cz�owieka jest wiele
sytuacji, kiedy umiera on "wci�� na nowo", za� "�mier�
w�a�ciwa" jest jedynie kolejnym powt�rzeniem jednej z tych
agonii, jej biologicznym potwierdzeniem. By� got�w na
wszystko.
Reflektory opla "misiaczk�w" wydobywa�y z ciemno�ci
stalow� kratownic�, kt�ra wsuwa�a si� w�a�nie w szczelin� w
murze; Tries na wszelki wypadek zapami�ta�, �e przy bramie
nie ma stra�nika. Potem opel ruszy� po �wirowej drodze.
Kierowca ci�ar�wki w��czy� pierwszy bieg, przegazowa�
silnik i zaraz wrzuci� dw�jk�. �wir zazgrzyta� pod ko�ami.
Nawet Dieter milcza�, uznaj�c nieodwracalno�� tego, co si�
dzia�o. Hermann zauwa�y� przymocowan� przy bramie tabliczk�:
"LIETMANNSTHAL. PRYWATNA KLINIKA PSYCHIATRYCZNA DOKTORA
ALFREDA HAGENA". Dopiero teraz naprawd� poczu� l�k.
Opel zatrzyma� si� na podje�dzie niewysokiej, rozleg�ej
budowli w stylu neoklasycystycznym, przypominaj�cej
�wi�tynie Rozumu budowane w czasach O�wiecenia. Hermann
stwierdzi�, �e na parkingu wystarczy miejsca dla jego
ci�ar�wki z pot�n� naczep�. Widz�c, �e "Bonnie i Clyde"
wysiadaj� ju� z samochodu, niezr�cznie, ze zgrzytem hamulc�w,
zatrzyma� pojazd. By� zdecydowany natychmiast zako�czy� t�
idiotyczn� sytuacj�. Zeskoczy� z szoferki na �wir i podszed�
do "misiaczk�w".
- S�uchajcie - powiedzia�, znacz�cym gestem wyjmuj�c
portfel z kieszeni - jest cholernie p�no, a ja czuj� si�
zm�czony i chcia�bym przed rankiem dotrze� do Stuttgartu.
Nie zamierzam wype�nia� bzdurnych papier�w... - przerwa�
widz�c, �e na ich twarzach nie pojawia si� b�ysk
zrozumienia. - No, chodzi mi o to, �e mog� zap�aci�, tu, od
razu... - doko�czy� niezr�cznie.
- Czy pan oszala�? - powiedzia� zimno ch�opak. - Wydaje
si� panu, �e urz�dnik�w Departamentu Celnego mo�na
przekupi�?
Hermann milcza�, czuj�c si� teraz g�upio i �le; zda�
sobie spraw�, �e jego plan run�� w gruzy.
- Dobrze, ale gdzie my, do cholery, jeste�my?! - spyta� w
ko�cu z maskuj�c� niepewno�� irytacj�. - Przecie� to jest
klinika psychiatryczna, a nie biuro Departamentu.
- Zanim spiszemy formalno�ci, b�dzie pan musia� zobaczy�
si� z naszym szefem - oznajmi� ch�opak.
- A je�li odm�wi�?
Hermann przeczu�, co si� zdarzy, jeszcze zanim zauwa�y�
pistolet w d�oni dziewczyny. Obejrza� si� za siebie. Sta� za
nim Dieter, bez u�miechu, ca�� swoj� postaw� daj�c do
zrozumienia, �e droga do ty�u jest zamkni�ta.
- To porwanie... - wymamrota� Hermann.
- Mo�e pan to nazwa�, jak chce. My po prostu wype�niamy
sw�j obowi�zek - powiedzia�a dziewczyna. - Czy p�jdzie pan z
nami? - rzuci�a pytanie, u�miechaj�c si� z�o�liwie. Hermann
skin�� g�ow�.
Gdy Dieter nacisn�� klamk� drzwi wej�ciowych, �wiat�o
wewn�trz zapali�o si� automatycznie, ods�aniaj�c obszerny
hol, po�rodku kt�rego widnia�y szerokie schody na pierwsze
pi�tro. Stan�li na �rodku, a Hermann bezwiednie ogl�da�
zgromadzone tu, empirowe meble. Po chwili drzwi w g��bi
otworzy�y si� i na spotkanie przyby�ych wyszed� szpakowaty
m�czyzna, w nieskazitelnie bia�ym lekarskich kitlu i w
okularach o srebrnej, drucianej oprawie. Standardowy typ
cz�owieka budz�cego zaufanie.
U�miechaj�c si� ruszy� ku Hermannowi z wyci�gni�t�
d�oni�.
- Witamy pana w naszej klinice! - powiedzia� z
wystudiowan� bezpo�rednio�ci�. Hermann postanowi� nie
dostosowywa� si� do tonu tego hochsztaplera.
- Prosz� mnie natychmiast st�d wypu�ci�! - za��da�. -
Zosta�em zatrzymany na podstawie sfa�szowanych zarzut�w
przez ludzi, kt�rzy prawdopodobnie tylko podszywaj� si�...
- Ale� nasze klinika to nie wi�zienie! - �achn�� si�
doktor Hagen. - Brama jest automatyczna i otwiera si� na
ka�de wezwanie, a furtka pozostaje zawsze otwarta. Wszyscy
przebywaj� tu z w�asnej woli i mog� w ka�dej chwili opu�ci�
to miejsce. Prawda?
Pozostali ochoczo (zbyt ochoczo - pomy�la� Hermann)
przytakn�li. Jakby na potwierdzenie s��w doktora Hagena,
"Bonnie" schowa�a rewolwer.
- Czy ci dwoje naprawd� s� urz�dnikami Departamentu
Celnego Unii? - zada� pytanie Tries, ruchem g�owy wskazuj�c
dziewczyn�.
- Tak - odpar� Hagen. - Chyba zreszt� wylegitymowali si�
ju� przed panem stosownymi dokumentami.
- W takim razie co Departament Celny mo�e mie� wsp�lnego
z klinik� psychiatryczn�... Bo zdaje si�, �e to co� w
rodzaju szpitala dla wariat�w? - naciska� kierowca.
- Prawda o tym miejscu jest bardziej skomplikowana, a
zarazem mniej nieprzyjemna, ni� si� panu wydaje. Jednak w
celu jej wyja�nienia poprosz� pana do mojego gabinetu -
stwierdzi� lekarz, zapraszaj�c Hermanna w stron�
p�otwartych drzwi. Tries zrobi� p� kroku we wskazanym
przez Hagena kierunku, jednak si� zatrzyma�.
- Zosta� pan wybrany spo�r�d wielu ludzi dzi�ki
nieprzeci�tnym zdolno�ciom, kt�re, jak s�dzimy, drzemi� w
panu - doda� Hagen, �eby go zach�ci�. - To przedsi�wzi�cie
rz�dowe, kt�re aprobuje r�wnie� Unia Europejska, radzi�bym
panu rozpatrze� przynajmniej nasz� propozycj�...
- Proponujecie mi etat? - spyta� Tries, id�c w stron�
gabinetu doktora; k�tem oka dostrzeg�, �e pozostali poszli
na g�r�. - Je�li s�dzicie, �e uda wam si� zrobi� ze mnie
zdrajc�, �e, jako kierowca, po cichu b�d� pracowa� dla
Departamentu Celnego...
- To nie ma z tym nic wsp�lnego - zaprzeczy� energicznie
Hagen. Weszli do gabinetu, urz�dzonego ascetycznie, lecz
elegancko. Doktor wskaza� Triesowi miejsce w fotelu.
- Zatem obserwowali�cie mnie? - spyta� kierowca,
zak�adaj�c nog� na nog�, aby sprawia� wra�enie swobodnego.
Ale przeczucie m�wi�o mu, �e ci ludzie s� mocno podejrzani,
a jego sytuacja niedobra.
- Tak, ale nied�ugo - potwierdzi� lekarz. - Robili�my to
mniej wi�cej od tygodnia, matomiast spo�r�d licznych
kandydat�w wytypowa� pana komputer w Centralnym Europejskim
Laboratorium Demograficznym w Brukseli.
- Je�li s�dzicie, �e mam jakie� zdolno�ci
psychotroniczne, to grubo si� mylicie!
- I znowu strzela pan na �lepo. Mamy dla pana propozycj�,
ale to wymaga kr�tkiego wprowadzenia... - odrzek� Hagen,
wygodniej rozsiadaj�c si� w fotelu. - Ot� od pewnego czasu
s�u�by wywiadowcze Unii dysponuj� informacjami na temat
tajnych eksperyment�w genetycznych na materiale ludzkiego
DNA, dokonywanych w tajemnicy przez Rosjan.
Hermann przypomnia� sobie monolog Dietera.
- Przecie� to jest zabronione - wtr�ci�.
- W�a�nie - skin�� g�ow� domniemany lekarz. - Jednak
Rosjanie to robi�, nie zwa�aj�c na mi�dzynarodowe
konwencje... Postawi�o to Uni� w obliczu powa�nego dylematu:
czy oficjalnie oskar�a� Rosjan, domagaj�c si� przerwania
eksperyment�w, czego i tak nie zrobi�, czy podj�� w�asne
analogiczne eksperymenty, mo�e nawet skuteczniejsze.
- Czego� tu nie rozumiem... - wtr�ci� Tries. - W�a�ciwie
czemu s�u�� te badania...?
- Oczywi�cie, nietrudno si� domy�li�. Prowadzone s� w
celach militarnych; chodzi o "wyhodowanie" szczeg�lnego
gatunku "nadludzi", zdolnych wytrzymywa� warunki, jakich nie
by�by w stanie prze�y� zwyk�y przedstawiciel homo sapiens, a
tak�e analizowa� sytuacj� i dzia�a� szybciej i precyzyjniej.
- Chyba nie s�dzi pan, �e jestem jakim� cholernym
"nadcz�owiekiem"? - z wysi�kiem za�mia� si� Hermann,
konstatuj�c z przera�eniem, �e g�owa opada mu na piersi ze
znu�enia. Doktor zapyta�:
- Chce pan kawy?
Potem, nie czekaj�c na odpowied�, w��czy� ekspres, kt�ry
sta� na szafce.
- Nie s�dzimy, �e jest pan "nadcz�owiekiem" -
odpowiedzia� po chwili. - Prosz� nie przerywa�; w ten spos�b
szybciej sko�czymy... Eksperymenty naszych uczonych odbywa�y
si� w tajnym o�rodku, kt�ry do z�udzenia przypomina�
prywatn� klinik� psychiatryczn�, po�o�on� gdzie� na
odludziu, by nie wzbudza� niezdrowego zainteresowania obcych
wywiad�w...
- Tutaj? - wtr�ci� domy�lnie Tries. Gdy lekarz
potwierdzi� skinieniem g�owy, kierowca u�wiadomi� sobie z
l�kiem, �e wie ju� zbyt du�o, aby st�d wyj��.
- Tak, ale nie s� to takie eksperymenty jak te, na kt�re
zdecydowali si� Rosjanie. My nie manipulujemy kodem
genetycznym; staramy si� raczej pozna� zwi�zek pomi�dzy nim
a cechami i zdolno�ciami ludzi, a tak�e znale�� spos�b na
wydobycie nowych cech drog� biologicznych krzy��wek. Jedyn�
osob� stworzon� sztucznie jest tu Regina, kt�r� by� mo�e ju�
pan pozna�; zosta�a ona jednak "wyhodowana" przez Rosjan, po
czym uciek�a do nas... Prosz�, oto kawa.
- "Biologiczne krzy��wki" - Hermann uczepi� si� tego
sformu�owania. - Czy to znaczy, �e prowadzicie tu dom
publiczny? A mo�e kr�cicie pornograficzne filmy?
Hagen zmia�d�y� go wzrokiem.
- Prosz� sobie darowa� te idiotyczne supozycje! -
oznajmi� z wykrzywion� obrzydzeniem twarz�. - Oczywi�cie, �e
nie "krzy�ujemy" tu nikogo z nikim; powtarzam: to nie jest
sztuczna hodowla ludzi. Raczej badamy na nowo mo�liwo�ci,
kt�re stwarza ludzki kod genetyczny... Badania te
doprowadzi�y nas do wniosku, �e w zasadzie generuje on osiem
zespo��w cech ludzkich jednostek - poszczeg�lnych ludzi -
kt�re nazwali�my roboczo "zespo�ami bazowymi". Teraz prosz�
uwa�a�, bo zbli�amy si� do sedna sprawy... - wtr�ci�
obserwuj�c uwa�nie Hermanna. - Kolejnym naszym krokiem by�o
odnalezienie ludzi, kt�rych DNA odpowiada "zespo�om
bazowym"... Okazuje si�, �e jednym z nich jest pan.
- A pozostali to inni "pensjonariusze" pa�skiej
kliniki? - domy�li� si� Tries. - "Misiaczki", Hermann... i
kto jeszcze?
- Na razie dalecy jeste�my od skompletowania wszystkich
"typ�w bazowych"; jednak to niezaprzeczalny fakt, �e ka�dy z
tych ludzi jest pod pewnym wzgl�dem istot� niezwyk��...
- A ja? Jak� "niezwyk�� zdolno��" posiadam, pana zdaniem?
- To si� dopiero oka�e. Musimy pana poobserwowa�.
Komputer w Brukseli nie wysnu� wniosk�w dotycz�ych pa�skich
zdolno�ci... Odszuka� pana tylko na podstawie
charakterystyki DNA. Jednak w trakcie bada� dowiedzieli�my
si� jeszcze ciekawszych rzeczy... Okaza�o si�, �e
poszczeg�lne "typy bazowe" s� do siebie sprowadzalne, �e
mo�na je potraktowa� jako modyfikacje podstawowego schematu
kodu DNA.
- Mo�e dotarli�cie do "portretu genetycznego" pramatki
ludzko�ci, Ewy? - wtr�ci� Hermann ziewaj�c.
- Nie wiemy - odpar� Hagen z u�miechem. - M�wi�c �ci�le,
poszczeg�le "typy bazowe" rozga��ziaj� si�, tworz�c fraktal
- struktur� geometryczn�, zwan� przez topolog�w "drzewem
figowym" lub "diagramem bifurkacji". Wskazuje to na
mo�liwo��, �e istnieje pewien "wzorcowy osobnik" gatunku
ludzkiego, kt�ry mo�e �yje gdzie� na Ziemi...
- I teraz jego - a raczej jej - poszukujecie?
- Tak, prowadzimy takie poszukiwanie - potwierdzi� Hagen,
spojrzawszy uwa�nie na Triesa. Hermann pomy�la� z
niepokojem, �e niepotrzebnie ujawni�, i� wie, �e "m�ski"
wzorzec kodu DNA jest pochodn� "�e�skiego". - Jednak
wykrycie istnienia "wzorcowego osobnika" otworzy�o przed
nami now� mo�liwo�� - kontynuowa� biolog. - Okaza�o si�, �e
poszczeg�lnych osiem "typ�w bazowych" mo�na potraktowa� jako
figury geometryczne pojawiaj�ce si� na skutek obrotu kodu
"osobnika wzorcowego" w o�miowymiarowej przestrzeni
Riemanna.
- Dosy�, doktorze - przerwa� Tries. - Tego ju� kompletnie
nie rozumiem... Jestem teraz zbyt zm�czony na powt�rk� z
matematyki...
- Przepraszam - sumitowa� si� Hagen. - Powinienem by�
wzi�� to pod uwag�... W ka�dym razie mo�liwo�ci, kt�re si�
przed nami otworzy�y, s� osza�amiaj�ce. Jak si� wydaje,
Rosjanie, prowadz�cy swoje badania jedynie ze wzgl�du na
praktyczny cel stworzenia "nadludzi", w og�le do tych
wniosk�w nie doszli... Panie Tries - m�wi� teraz natchnionym
tonem, z ogniem w oczach, niczym starotestamentowy prorok -
wszystko wskazuje na to, �e we Wszech�wiecie istnieje
pewnego rodzaju "przestrze� pomocnicza", posiadaj�ca na
pewno wi�cej ni� trzy i nie mniej ni� osiem wymiar�w, kt�ra
rz�dzi istnieniem i zachowaniem si� organizm�w �ywych...
Kieruje nami co�, czego nasz czterowymiarowy umys� nie jest
w stanie sobie wyobrazi�. Kto wie, mo�e to jest w�a�nie
�wiat idei Platona, pleroma gnostyk�w, Logos Filona z
Aleksandrii i �wi�tego Paw�a? A osiem "zespo��w bazowych" -
to mo�e cz�owiek estetyczny, etyczny i religijny du�skiego
filozofa Kierkegaarda, plus jeszcze pi�� dodatkowych
wzorc�w, o kt�rych Kierkegaard nie wiedzia�, bo �wczesna
kultura nie stwarza�a mo�liwo�ci ich ujawnienia? Prosz�
pami�ta�, �e zdaniem �redniowiecznego teologa, Jana Szkota
Eriugeny, podzia� idei cz�owieka na poszczeg�lne jednostki
ludzkie - to wynik grzechu pierworodnego, za� raz zacz�tego
procesu mno�enia si� nic ju� nie jest w stanie zatrzyma� i
nie ma dla nas powrotu do jedno�ci. A mo�e katharsis
greckiej tragedii - to uzyskanie �wiadomo�ci istnienia owej
"�wiadomo�ci pomocniczej", gdzie kryje si� prawda o ludziach
i bogach?
Hermann by� ju� prawie pewien, �e rozm�wca nie jest
pracownikiem naukowym na us�ugach Brukseli, lecz maniakiem,
niebezpiecznym "pensjonariuszem" tutejszego zak�adu. Zreszt�
zawsze stara� si� bra� pod uwag� najgorsze mo�liwo�ci i, jak
dot�d, w�a�nie dzi�ki temu przetrwa� kilka niebezpiecznych
sytuacji.
- Czego konkretnie chcecie ode mnie? - spyta� ch�odno.
- Chcieliby�my uzyska� mo�liwo�� obserwowania pana przez
jaki� czas, tym razem ju� za pana wiedz�. W tym celu wcale
nie b�dzie pan musia� przebywa� w naszym o�rodku... Zreszt�
chyba zauwa�y� pan, �e i pozostali moi "podopieczni"
wykonuj� sw�j zwyk�y zaw�d, robi� to, co chc�. Co jaki� czas
b�dzie pan zg�asza� si� tu na pewne dodatkowe badania...
Natomiast je�li chodzi o kwestie finansowe - to dostanie pan
od nas trzy razy wi�cej, ni� zarabia pan za k�kiem... Cho�,
naturalnie, mo�e pan nadal pracowa�.
- Zbyt pi�kne, �eby by�o prawdziwe... - wymamrota�
Hermann wstaj�c z fotela. - M�wi� pan, �e tu wszystko jest
pootwierane i mog� w ka�dej chwili opu�ci� to miejsce...
Teraz zamierzam to sprawdzi�. A je�li mi si� nie uda,
uprzedzam, �e staranuj� bram� ci�ar�wk�!
- Jak pan uwa�a - stwierdzi� biolog wzruszaj�c ramionami,
a blask w jego oczach zgas�. - Na wszelki wypadek prosz�
wzi�� klucz od pokoju 3A, gdyby pan zechcia� przespa� si�
przed jazd� do Stuttgartu lub kiedy� to wr�ci�... Nikt nie
zamierza si�� tu pana zatrzymywa�.
Hermann zawaha� si�, ta odpowied� nie pasowa�a do obrazu
niebezpiecznego maniaka. W dodatku bardzo chcia�o mu si�
spa�. Wzi�� klucz z d�oni Hagena, jednak postanowi� by�
nieugi�ty.
- Staranuj� bram� - powiedzia� na odchodnym, bezsensownie
pogroziwszy pi�ci�.
Hol by� o�wietlony, lecz pusty. Tries pod��y� w kierunku
drzwi. Znalaz�szy si� na zewn�trz, us�ysza� czyje� kroki.
Odwr�ci� si� i ujrza� Regin�, filigranow� blondynk� o
d�ugich w�osach, znajom� z baru przy szosie. Sz�a w stron�
wej�cia do budynku kliniki, energicznie, lecz zataczaj�c si�
lekko, jakby by�a pijana.
- Job twoju mat'! - zakl�a. - Jaki� durak znowu zamkn��
na noc furtk�... a przez to ja rozbi�am sobie ko�ci...
Hermann odsun�� si� i przepu�ci� dziewczyn�. Potem
spojrza� w kierunku bramy i nag�y dreszcz przeszed� mu po
krzy�u. Zobaczy�, �e pr�ty stalowej kratownicy (z kt�rych
ka�dy - m�g�by to przysi�c - mia� grubo�� nie mniejsz� ni�
trzy-cztery centymetry) s� w g�rnej cz�ci porozginane. Tak,
jakby kto� rozsun�� je z w�ciek�o�ci�, dostaj�c si� do
�rodka.
Nagle zrobi�o mu si� zimno. Zacz�� dr�e� i us�ysza�
szcz�kanie w�asnych z�b�w. Chcia� p�j�� w stron� ci�ar�wki,
ale poczu� przyp�yw senno�ci i �miertelnego wr�cz zm�czenia.
"To nic" - pomy�la�. - "Wyrusz� jutro z samego rana, jak
tylko si� rozwidni..." Potem, na chwiejnych nogach, wr�ci�
do "pensjonatu" Hagena.
Panowa� tu p�mrok i cisza. Hermann, snuj�c si� jak w
malignie, wkroczy� po schodach na pierwsze pi�tro, po czym,
na chybi�-trafi�, wybra� lewe odga��zienie korytarza.
Wszystkie drzwi by�y podobne do siebie - ozdobne, z bogato
rze�bionymi klamkami. Znajdowa�y si� na nich z�ocone
tabliczki z numerami. Tries odszuka� numer 3A, otworzy�
drzwi i wszed� do �rodka.
Wn�trze okaza�o si� skromnie urz�dzone, lecz funkcjonalne
i schludne. By�o tu ��ko, stolik, fotel, krzes�o i
niewielka biblioteczka; na szafce przy ��ku sta�a zapalona
lampka. Przez chwil� Hermann zastanawia� si� nawet, czy nie
wszed� do czyjego� apartamentu. Jednak zm�czenie wzi�o g�r�
i nie rozbieraj�c si� run�� na ��ko.
To dziwne, ale nie m�g� zasn��. Gdy zamyka� oczy, pod
powiekami pojawia�y si� spl�tane obrazy szosy do Stuttgartu,
przydro�nego pubu, a tak�e miejsca, w kt�rym by� teraz. W
ko�cu da� za wygran�; otworzy� oczy, wsta� i wzi�� z p�ki
pierwsz� z brzegu ksi��k�.
Mia�a zu�yt�, zakurzon� ok�adk� z zamszu; Tries przez
chwil� wodzi� po niej palcami, zanim przeczyta� tytu�: -
"Homilie paschalne", za� pod spodem informacj�: "Opracowa� P.
Nautin". Hermann wr�ci� na ��ko i chcia� przyst�pi� do
czytania, ale skonstatowa�, �e ksi��ka otwiera si� nie na
pocz�tku, lecz w zupe�nie innym miejscu, tak, jakby
znajdowa� si� tam studiowany nader cz�sto fragment. Zacz��
go czyta�:
Hipolit Rzymski - Homilia na �wi�to Paschy
Fragment
zachowany w "Historii ko�cielnej" Euzebiusza z Cezarei
To drzewo dane mi zosta�o gwoli zbawienia... Utwierdzam
si� w jego korzeniach, rozprzestrzeniam si� pod jego
konarami... W jego cieniu rozbi�em sw�j namiot... Jego owoce
dostarczaj� mi rozkoszy doskona�ej... Drzewo to wznosi si� z
ziemi do niebios. Ta ro�lina nie�miertelna tkwi�ca po�rodku
nieba i ziemi, mocna podpora Wszech�wiata. Wi� spajaj�ca
wszystko, oparcie dla ca�ej zamieszkanej ziemi, spoiwo
kosmiczne mieszcz�ce w sobie wszelk� pstrokat� r�norodno��
ludzkiej natury. Przytwierdzony niewidzialnymi gwo�d�mi
Ducha, by nie zachwia� si� w boskim swoim charakterze,
dotykaj�cy nieba czubkiem swojej g�owy, stopami
utwierdzaj�cy ziemi�, w przestrzeni za� mi�dzy niebem a
ziemi� swymi bezmiernie wielkimi d�o�mi obejmuj�cy
harmonijnego ducha powietrznego przestworu...
Litery zacz�y zlewa� si� w jeden szarawy ci�g. Hermann
poczu�, �e nagle ogarnia go nieziemski spok�j, jakby
wszystkie problemy doczesne straci�y wa�no�� wobec tych
s��w. Nie opieraj�c si� ju� i nie l�kaj�c niczego, pogr��y�
si� w mi�kkim mroku.
Cho� sen da� chwilow� ulg�, nie przyni�s� odpoczynku.
N�ka�y Hermanna wizje, b�d�ce przed�u�eniem rzeczywisto�ci.
�ni�o mu si�, �e w nocy ga��� pobliskiego, rosn�cego w
ogrodzie drzewa w�lizguje si� ukradkiem przez p�otwarte
okno, aby gra� na fotepianie w salonie doktora Hagena.
Obudzi� si�. Rzeczywi�cie, z g��bi budynku dobiega�y
d�wi�ki muzyki. By� to, zdaje si�, utw�r jazzowy na
fotepian, skomponowany przez Keitha Jarretta. Gdzie� blisko
trwa�a szamotanina i k��tnia przeplatana, jak wydawa�o si�
Triesowi, rosyjskimi przekle�stwami. Po chwili ust�pi�y,
zamieniaj�c si� w gard�owy �miech.
Hermann spojrza� na zegarek; by�a druga w nocy. Przez
chwil� zastanawia� si�, czy nie wsi��� natychmiast do
ci�ar�wki i nie odjecha� st�d, jednak co� w atmosferze tego
miejsca wyra�nie go intrygowa�o. Wyjrza� przez okno i
poczu�, �e cierpnie mu sk�ra.
Nad ogrodem wisia� ksi�yc w trzeciej kwadrze tak, �e
wszystkie szczeg�y otoczenia by�y dobrze widoczne. Tries
ujrza�, �e do�� spore drzewo, d�b rosn�cy naprzeciwko ma dwa
makabryczne owoce; z ga��zi zwisa�y ludzkie cia�a. Zimne,
fosforyczne �wiat�o ksi�yca wzmaga�o jeszcze wra�enie
widmowo�ci scenerii, Hermann rozpozna� domniemanych agent�w
Departamentu Celnego, z kt�rymi rozmawia� przed paroma
godzinami w holu kliniki.
W pierwszej chwili pomy�la�, �e z niejasnej przyczyny
"Bonnie i Clyde" pope�nili samob�jstwo, decyduj�c si� nawet
w tej ostatniej chwili nie rozrywa� swojego tandemu. "Oto
przyk�ad plato�skiej pary, kt�r� ��cz� wi�zy �wiata idei" -
przemkn�o mu przez g�ow�; dopiero po chwili dostrzeg�, �e
ich twarze i ca�e cia�a, ��cznie z ubraniami, s� poszarza�e
tak, jakby by�y to jedynie suche, martwe skorupy, odlewy lub
odciski z papier mache, zdj�te z orygina��w. Kojarzy�y si�
r�wnie� z faktur� egipskich mumii wyjmowanych z grobowc�w po
wielu tysi�cleciach lub z pozostawianymi przez owady
welinowymi skorupami.
Nagle, na skutek heurystycznego, pozalogicznego my�lenia,
przysz�y mu do g�owy znacz�ce s�owa: "Musi umrze� stary
cz�owiek, aby m�g� narodzi� si� nowy". By�o to zrzucenie
starej sk�ry, doczesnego cia�a cz�owieka. A w�a�nie tu, w
tej klinice, pr�bowano stworzy� "cz�owieka nowego", o
nieznanych dot�d mo�liwo�ciach. Pomy�la� r�wnie� o
inicja�ach Hagena: "Alfred Hagen", "A. H.", tak jak "Adolf
Hitler". Zrozumia�, �e jest w pu�apce.
Gwa�townym szarpni�ciem pr�bowa� otworzy� okno, ale
framuga nie drgn�a. Rzuci� si� ku drzwiom i napar�szy na
nie z rozp�dem, wypad� na korytarz.
Przystan�� na chwil� i ws�ucha� si� w odg�osy budowli.
Przy�pieszony oddech i bicie w�asnego serca przeszkadza�y mu
w nale�ytym skupieniu. Jednak d�wi�k prowadzonej
podniesionymi g�osami rozmowy dociera�y zza drzwi
s�siedniego pokoju.
Nie zd��y� nawet cofn�� si� w cie�, gdy otwar�y si� z
hukiem. Wypad� przez nie Dieter, w niekompletnym ubraniu, z
rozwichrzon� czupryn�. By� w takiej furii, �e nie zauwa�y�
Hermanna.
- Ty dziwko! - krzykn�� do kogo� we wn�trzu pokoju. -
Pozostaniesz zawsze dziwk�, niezale�nie od tego, jak d�ugo
Hagen b�dzie si� tob� zajmowa�! Nie oduczysz si� tych twoich
cholernych nawyk�w!
Jedyn� odpowiedzi� by� niski, gard�owy �miech, kt�ry
Tries s�ysza� ju� wcze�niej.
Dieter, nie obejrzawszy si� nawet, pogna� w kierunku
zej�cia do holu. "Niechc�cy przy�apa�em tego Don Juana z
jego amantk�..." - pomy�la� Hermann. Zaintrygowany, chcia�
zajrze� do pokoju Reginy, gdy nagle poczu�, �e przesuwa si�
po dywanie w kierunku przeciwnym ni� wyj�cie. By� to ruch na
razie powolny, jednak jego szybko�� bez w�tpienia wzrasta�a
z ka�d� chwil�.
- Co jest, do cholery, czy ja �ni�?! - zakl�� pod nosem,
przypatruj�c si� z niedowierzaniem w�asnym butom. Przesuwa�y
si� one po dywanie - czy te� wraz z dywanem - w stron� drzwi
pokoju 3B, 3C i kolejnych pomieszcze� w g��bi korytarza. Po
chwili Tries stwierdzi� w panice, �e je�li natychmiast nie
pobiegnie do wyj�cia, b�dzie musia� wspina� si� po pod�odze
jak alpinista po �cianie Matterhornu.
Podni�s� wzrok. Korytarz wygi�� si� w �agodny �uk, jakby
fragment okr�gu. "Zaraz si� ca�kiem zap�tli i nigdy nie
zajd� wyj�cia"! - pomy�la� z trwog�. Niezgrabnie, zsuwaj�c
si� po �liskim pod�o�u, zacz�� zmierza� ku wyj�ciu.
W s�siednim pokoju Regina zanosi�a si� �miechem.
Wyczerpany i poturbowany Hermann, nie wierz�c w�asnym
oczom, obserwowa� zadziwiaj�cy spektakl. Ju� wtedy, gdy
zd��a� ku wyj�ciu, by ratowa� swoj� sk�r�, zobaczy�, �e
�ciany korytarza zmieniaj� si� w oczach: staj� si�
p�okr�g�e, a przy tym jakby wykonane z p�przezroczystej,
organicznej substancji, podzielonej na kom�rki, pomi�dzy
kt�rymi kr��y�y od�ywcze p�yny. Wszystko to pulsowa�o niczym
obraz �ywej tkanki widzianej pod mikroskopem. Framugi drzwi,
kanty i za�amania korytarza wybrzusza�y si� i wygina�y,
pulsuj�c niczym organy �ywej istoty. Hermann pomy�la�
w�wczas, �e zwariowa� lub znajduje si� pod wp�ywem
narkotyk�w podanych przez Hagena w kawie. Czu� jednak, �e to
nieprawda - w trakcie peregrynacji ku wyj�ciu kilkakrotnie
mierzy� sobie puls, kt�ry by� przy�pieszony, lecz miarowy;
przy tym wszystkie doznania by�y tak dojmuj�ce,
realistyczne, �e nie mog�y zale�e� od stanu jego umys�u. Z
trudem dotar� do schod�w przypominaj�cych teraz wn�trze leja
lub kielicha. Ich za�amania, w�a�ciwe tr�jwymiarowej
przestrzeni Euklidesa czy te� czterowymiarowej - Einsteina-
Minkowskiego, wyg�adzi�y si� ca�kowicie, staj�c si�
wkl�ni�ciami, �ukami, pl�tanin� hiperboli lub elips;
r�wnocze�nie co� wydawa�o si� jakby "rozci�ga�" przestrze�,
transformuj�c j� tak, �e stawa�a si� wi�zk� napi�tych do
granic mo�liwo�ci strun �ci�ni�tych w nieprawdopodobnie
silnej gar�ci nadludzkiej istoty; Tries pomy�la� w�wczas, i�
by� mo�e przyczyn� tego zjawiska jest "czarna dziura", kt�ra
nieoczekiwanie zderzy�a si� z Ziemi� i teraz wch�ania
wszystkie przedmioty oraz substancj� planety poza granic�
"horyzontu zdarze�". Po chwili jednak zda� sobie spraw�, �e
gdyby tak rzeczywi�cie by�o, wszystkie istoty �ywe, a wi�c i
on tak�e, zgin�yby, zmia�d�one w polu grawitacyjnym
"osobliwo�ci". R�wnie� czas wydawa� si� biec normalnie w tej
groteskowo zdeformowanej przestrzeni - w kt�r�
"wkomponowane" by�y z niesamowit� precyzj� wszystkie
szczeg�y domu - a przecie� w pobli�u "osobliwo�ci"
musia�yby da� zna� o sobie efekty relatywistyczne i Tries
nigdy nie dotar�by do ko�ca korytarza. Kolejnym niesamowitym
zjawiskiem towarzysz�cym odkszta�ceniom by� fakt, �e
wszystko odbywa�o si� w absolutnej ciszy.
Na szcz�cie, okaza�o si�, �e proces przemian nie
obejmuje ogrodu. Dlatego Hermann m�g� teraz sta� na
solidnej, niew�tpliwie materialnej ziemi w pobli�u
ci�ar�wki, obserwuj�c kolejne stadia deformacji. Klinika
wraz z rosn�cym w jej pobli�u d�bem utworzy�a w ciemno�ci
nocy co� w rodzaju �wietlistego s�upa lub wrzeciona, w
kt�rym przez ca�y czas dawa�y si� rozpozna� zdeformowane
okna, drzwi i fragmenty fasady. W niekt�rych miejscach
budowla zosta�a przenicowana tak, �e jej wn�trze znalaz�o
si� na wierzchu, podczas gdy mury skupi�y si� w rdzeniu
"wrzeciona". Dzi�ki temu Hermann widzia� teraz
zniekszta�conego, przypominaj�cego ludzk� d�d�ownic� doktora
Hagena, jak rozpaczliwie usi�uje otworzy� okno, by wydosta�
si� z pu�apki. Wy�ej, na pierwszym pi�trze, kt�re nie by�o
"przenicowane", w eliptycznym oknie miota� si� cie� Reginy.
Przez g�ow� Hermanna przemkn�a groteskowa my�l, �e by�
mo�e nale�a�oby wezwa� stra� po�arn�; wtedy us�ysza� za
plecami rozpaczliwy g�os.
- Regina! Regina! - krzycza� Dieter. Najwyra�niej dopiero
teraz powr�ci� z samotnego spaceru i o niczym nie wiedzia�.
Tries poczu� wsp�czucie dla tego cz�owieka; mimo swojej
nadludzkiej si�y jego ukochana by�a ju� stracona, uwi�ziona
w lepkiej, organicznej przestrzeni, kt�rej natury i
w�a�ciwo�ci nie zna� nikt.
- Regina! Jestem tutaj! Skacz! - wrzeszcza� Dieter,
podbiegaj�c do �wietlistego s�upa.
Hermann zda� sobie spraw�, �e musi co� zrobi�; w
przeciwnym wypadku biedny Don Juan zostanie wch�oni�ty przez
wrzeciono. Podbieg� do Dietera i schwyci� go za rami�.
- Nie! Nie r�b tego!! - krzykn�� mu prosto do ucha.
Dieter omi�t� go tylko nie widz�cym wzrokiem, wyrwa� r�k�
i podbieg� do zdeformowanego okna. Wida� w nim by�o
surrealistycznie wyd�u�on� twarz Reginy. Dieter stan�� w
widmowym �wietle wrzeciona i schwyci� si� za g�ow�,
poszukuj�c sprawczego s�owa, kt�re zmieni�oby bieg wydarze�,
sprawi�o, �e Wszech�wiat przeskoczy�by na inny "tor", na
kt�rym nie czeka�a katastrofa.
- Regina! - w ciemno�ci, po�r�d wiatru, rozleg� si� jego
krzyk. - Regina, kocham ci�!
Wtedy sta�a si� rzecz nieoczekiwana. Powierzchnia
wrzeciona p�k�a w miejscu, w kt�rym znajdowa�o si� okno
pokoju Reginy. Wrzeciono "wyplu�o" j� z siebie, bezw�adn�,
lecz - Tries nie mia� co do tego w�tpliwo�ci - �yw�.
Potem tkanka przedziwnej struktury zamkn�a si� ponownie,
po to tylko, by zacz�� si� kurczy�, schn��, zmiejsza�.
"Wrzeciono", kt�re jeszcze przed chwil� mia�o rozmiary
kilkupi�trowego domu, zmala�o do wysoko�ci dw�ch, potem
jednego metra. Nie min�a sekunda, a ca�kowicie zgas�o,
rozp�yn�o si� w przestrzeni, za� w miejscu, gdzie jeszcze
godzin� temu wznosi� si� budynek kliniki doktora Hagena,
ros�a trawa tak dorodna, jakby nigdy nie zniwelowano jej,
aby wykopa� fundamenty.
Obaj m�czy�ni stali w ciszy, w �wietle ksi�yca, kt�re
nadal wydobywa�o z mroku ka�dy szczeg�. Dieter trzyma� na
r�kach nieprzytomn�, lecz powracaj�c� do �wiadomo�ci Regin�.
Wygl�da� teraz jak faun, kt�ry dogoni� wreszcie �cigan� od
dawna nimf� jesionu, jednak pogo� wyczerpa�a go tak bardzo,
�e nie wie, co z ni� teraz pocz��.
D�ugo stali tak, milcz�c. Potem wsiedli do ci�ar�wki,
u�o�ywszy Regin� na pos�aniu w tylnej cz�ci kabiny. Gdy
Tries zapala� silnik, wiedzia� ju�, �e gdy ich drogi rozejd�
si�, ka�de, na mocy nie wypowiedzianej umowy, zachowa
wy��cznie dla siebie prawd� o tym, co si� tu zdarzy�o. Tak
jakby Liettmansthal by�o zawsze tylko spokojnym,
prowincjonalnym miasteczkiem, w kt�rym drzewa s�u��
wy��cznie do tego, by ludzie mogli umocowywa� na ich
ga��ziach hu�tawki dla dzieci, by rosn��, dojrzewa�,
owocowa� i by� �cinane przez ich m�odszego brata -
cz�owieka.
Drzewo ros�o, dojrzewa�o, owocowa�o. By�o tu od zawsze,
istnie� b�dzie wiecznie, poniewa� w�a�nie ono ��czy czas i
przestrze� swoj� �yw� tkank�. Wyrasta�o z ziemi, a
r�wnocze�nie zawiera�o w sobie Ziemi� i miliardy innych
�wiat�w. Ros�o i owocowa�o, a wok� ludzie - groteskowe
istoty, �yj�ce zbyt szybko i zbyt kr�tko, by m�c si�
rozpozna� - rodzili si�, kochali i umierali w jego cieniu.
Potem drzewo czerpa�o o�ywcze substancje z ich cia�, by
istnie�, by zna� samo siebie.
Oczywi�cie, pojedyncze drzewa bywa�y cz�sto �cinane;
istnieje jednak prawdziwe Drzewo, kt�rego ga��ziami s�
tunele kwantowe, owocami - Wszech�wiaty, kt�rych miliardy
powstaj� pod dotkni�ciem ma�ego palca stopy Buddy... kt�ry
siedzi pod Drzewem.
Marek P�kci�ski
MAREK P�KCI�SKI
Urodzony w 1960 roku w Warszawie. Absolwent filologii
polskiej UW, pracownik IBL, autor pracy doktorskiej o
polskim konserwatyzmie schy�ku XIX wieku ("Konserwatyzm na
rozdro�u", 1995), obecnie habilituje si� z recepcji
nitscheanizmu.
Zadebiutowa� Marek jako fantasta ju� w liceum ("Owadzia
planeta", 1976), potem by�y jeszcze tomiki opowiada�: "Ogr�d
pami�ci" (1985), "Tajne policje" (1993). W planach kolejny
zbiorek, "�mier� Kultermanna". Stale wsp�pracuje MP z
radiem (s�uchowiska), zamieszcza teksty krytyczne w "Nowych
Ksi��kach" i "Nouri Voima" ("�ywi Poeci" - fi�skim pi�mie
literackim). Na �amach "F" i "NF" opublikowa� "Mo�liwo��
wnikania" (nr 5/86), "Przypadek Ewarysta" (12/87), "Luigi,
ksi��� Piemontu" (9/89), "Melodia �mierci" (12/90) i
"Otwarcie oka" (2/93). T�umaczy na polski anglosask� SF
(Sheckley, Greg Bear, Lin Carter). Sam uprawia bardzo
swoist� odmian� fantastyki - postmodernistyczn�, erudycyjn�,
pe�n� mitologicznych i filozoficznych dygresji, w kt�rej
intensywnie przywo�ywana kanwa kultury jest r�wnie wa�na jak
osnowa dramatycznych wydarze�. Tak mamy w opowiadaniu "Kt�ry
stwarzasz �ycie", niepokoj�cym horrorze metafizyczno-
filozoficznym. Cho� w�a�ciwie wszystkie porz�dne horrory s�
cz�ciowo takie; idzie w nich o ludzkie dusze nie o benzyn�.
A propos - kto to powiedzia�, kotki!?
(mp)