5346

Szczegóły
Tytuł 5346
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5346 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5346 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5346 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marek P�kci�ski Kt�ry dajesz �ycie Tajemnica wi�ksza ni� przekle�stwo uniewinni�a ich serce, gdy zasadzili drzewo w Czasie, usn�li pod nim - i Czas z�agodnia� czule. Rene Char, "Wsp�lna obecno��" (...) pomalujmy (...) raczej kulisy, gdzie tak�e jest drzewo, zawie�my przed nim lamp� kt�ra uczyni o�wietlenie jeszcze dziwniejszym. Hermann Tries podj�� kolejn�, �a�osn� pr�b� poprawienia klimatyzacji. Cho� z radia dochodzi�y ostre d�wi�ki muzyki rap, wci�� mia� wra�enie, �e tej nocy nie uda mu si� dojecha� do Stuttgartu. Monotonna jazda szerok�, sze�ciopasmow� autostrad� sprawia�a, �e broda coraz cz�ciej opada�a mu na piersi. Wtedy w��cza�a si� wyobra�nia z przera�aj�cymi wizjami katastrof spowodowanych przez kierowc�w wielkich ci�ar�wek, kt�rzy zasn�li w czasie jazdy. Hermann podj�� decyzj�. Zacz�� si� rozgl�da� w poszukiwaniu przynajmniej parkingu, na kt�rym m�g�by bezpiecznie doczeka� do rana. Zawsze wierzy� w siebie. I tym razem wiara zosta�a nagrodzona. Po pi�ciu minutach dostrzeg� na poboczu wielki neon reklamuj�cy piwo Heineken, a w tle nie tylko parking, ale i sympatycznie wygl�daj�c� budowl�, obiecuj�c� wygodny odpoczynek i bezpieczne schronienie. Z westchnieniem ulgi Hermann zjecha� na pobocze, po czym kr�c�c wielk� kierownic� niczym ko�em sterowym galeonu, ustawi� si� na parkingu i chwil� jeszcze siedzia� w szoferce, delektuj�c si� cisz� i poczuciem bezpiecze�stwa. By� cz�owiekiem podr�y, wielbicielem zmiany, tak, jakby na szosach ca�ej Europy �ciga� samego siebie. Lubi� nawi�zywa� kontakty, rozmawia�, zaprzyja�nia� si� z innymi kierowcami lub lud�mi, kt�rych podwozi� z miejsca na miejsce. Bawi� si� przy tym my�l�, �e oto wiezie ich do nieba, piek�a lub czy��ca. W ka�dym razie - ku przeznaczeniu. Lubi� te�, siedz�c za k�kiem, s�ucha� ich zwierze�; z ufno�ci� powierzali swe tajemnice w�a�nie jemu, poznanemu przed chwil� kierowcy wielkiej ci�ar�wki. Byliby zapewne pow�ci�gliwsi, gdyby wiedzieli, �e s�uchaj�c ich, prowadzi z samym sob� intelektualn� gr�: os�dza przypadkowych pasa�er�w i klasyfikuje, przydzielaj�c im miejsce w Empireum lub Erebie, najmroczniejszym miejscu piekielnej otch�ani. Hermann otworzy� w ko�cu drzwiczki szoferki i zeskoczy� lekko z ci�gnika, wdychaj�c ch�odne powietrze. Ruszy� w kierunku pubu, nad kt�rego wej�ciem migota� ��to-r�owy neon. Wn�trze lokalu przypomina�o setki podobnych miejsc, kt�re Hermann odwiedzi� podczas swych peregrynacji. Tote� ruszy� prosto w kierunku baru; zam�wi� piwo bezalkoholowe, obawiaj�c si�, �e w przeciwnym wypadku m�g�by natychmiast zasn��. Zamierza� oczywi�cie wynaj�� pok�j, ale odwleka� moment p�j�cia do ��ka, jakby to by�a szczeg�lna przyjemno�� i ukoronowanie d�ugiego procesu usilnych stara�. Usiad� zatem nad swoim piwem, popatruj�c na siedz�cych wok� wzrokiem beznami�tnego, znudzonego znawcy. Sprowokowa�o to niepozornego m�czyzn�, bo, przepychaj�c si� niezdarnie w�r�d krzese� i stolik�w, ruszy� w kierunku Hermanna. Jeden rzut oka wystarczy�, by oceni�, �e cz�owiek ten nale�y do najgorszego typu natarczywych nudziarzy, kt�rzy zwykli opowiada� histori� swego �ycia niezorientowanym ofiarom. Mia� oko�o pi��dziesi�ciu lat i zbyt wyrazist� twarz, tak, jakby w przesz�o�ci by� niepohamowanym rozpustnikiem lub te� cierpia� ponad miar�. Tries demonstracyjnie odwr�ci� si�, ale tamten ju� sadowi� si� na s�siednim sto�ku. - Przepraszam, czy mog� si� przysi���? - zapyta� zachrypni�tym g�osem. Stara� si� zach�ci� rozm�wc� resztkami dobrego wychowania. - Nazywam si� Dieter Juan. - Hermann Tries... - wymrucza� w odpowiedzi kierowca. - Dziwne ma pan nazwisko - zauwa�y� mimochodem, penetruj�c wzrokiem zmarszczki na twarzy interlokutora, stanowi�ce jak gdyby map� zamierzch�ych orgii. - Hiszpa�skie - odpar� intruz neutralnym tonem; na barze przed nim pojawi�o si� piwo. Oczywi�cie, Hermanna nie zdziwi�o, �e Dieter jest bywalcem baru; zaskoczy�o natomiast, �e piwo, kt�re otrzyma�, by�o r�wnie� bezalkoholowe. - Kierowca? - spyta� Dieter, jakby delikatnie poci�gaj�c za sznurki w poszukiwaniu tego, z kt�rego mog�aby si� rozwin�� ni� rozmowy. Jednak Hermann zaledwie skin�� g�ow�. M�czyzna z pobru�d�on� twarz� poci�gn�� wi�c za kolejny sznureczek: - Czy nie s�dzi pan, �e Wszech�wiat m�g� zosta� stworzony przez pijanego eksperymentatora, zajmuj�cego si� na przyk�ad "wzbudzonymi stanami pr�ni", kt�ry, po stworzeniu naszego Kosmosu jako stanu patologicznego w�asnego Megawszech�wiata, chuchn�� w pozosta�� po nim "czarn� dziur�" swym pijackim oddechem, po czym "ziemia by�a pusta i pr�na, a jego chuch - spiritus - unosi� si� nad wodami"...? Spojrza� wyczekuj�co na kierowc�, jakby spodziewa� si� salwy �miechu. I tym razem jednak zawi�d� si�: Hermann widywa� lepszych �wir�w. - Jasne, tym ci� nie zaskocz� - powiedzia� niezra�ony. - Jeste� przecie� podr�nikiem, jednym z wciele� staro�ytnego boga Hermesa, przewodnikiem dusz, kt�ry sw� wielk� ci�ar�wk� prowadzi je do nieba, czy��ca lub Erebu... Jeste� istot� zwierz�co-bosk�, a pami�taj, �e oba te terminy zbiegaj� si� w poj�ciu "cz�owiek". Jeste� synem Hekate, matki-ziemi w jej �miertelnym i odradzaj�cym aspekcie, boskim z�odziejem, kt�ry nie gardzi zw�dzeniem czego� z przydro�nego gospodarstwa jakiego� bauera. Czujesz zwi�zek z noc�, dlatego wolisz podr�owa� poprzez ciemno�� ni� za dnia; po�wi�cone tobie zwierz� to baran, kt�ry chroni miasta od zarazy, za� w wolnych chwilach lubisz gra� na harmonijce ustnej... - S... s�ucham? - spyta� nieprzytomnie Hermann, tym razem naprawd� zaskoczony. - Sk�d pan to wie? - Czytam ci� - odpar� dziwak. - I �eby udowodni� pozytywny stosunek do ciebie, udziel� ci bezcennej informacji: "misiaczki" s� tutaj, w tym barze. Kierowca rozejrza� si� niespokojnie. "Misiaczki" by�a to para na po�y mitycznych agent�w Departamentu Celnego Parlamentu Europy, ch�opak i dziewczyna, kt�rzy, niczym Bonnie i Clyde, podr�owali incognito po szosach Europy, by w najbardziej nieoczekiwanym miejscu i czasie dopada� kierowc�w, kt�rzy mieli w swych ci�ar�wkach cho�by odrobin� nielegalnego towaru. Pono� mafia rosyjska sprzysi�g�a si�, aby ich zabi�, ale nawet wysi�ki tej wszechpot�nej organizacji nic nie da�y. Hermann zaniepokoi� si�, nagle przypomnia� sobie, �e w pubie widzia� par� m�odych ludzi pasuj�cych do charakterystyki "misiaczk�w". Teraz nie by�o ich na sali. Drgn�� ponownie, gdy poczu� ciep�y dotyk d�oni Dietera. - Nale�ysz do nas - powiedzia� Juan z naciskiem, spogl�daj�c Hermannowi g��boko w oczy; przerzedzona, zwichrowana czupryna na czubku g�owy powodowa�a, �e wygl�da� nieodparcie komicznie - �r�d�o twego istnienia gubi si� gdzie� w niesko�czono�ci, w Megawszech�wiecie, kt�rego charakterystyka prowadzi do logicznych absurd�w, bo pojawiaj� si� w niej niesko�czono�ci: niesko�czona temperatura i g�sto�� promieniowania; jeste� jedn� z masek, skrywaj�cych to, co bezczasowe, niezrozumia�e... - Gdzie pan ich widzia�? - przerwa� Hermann przemow� Dietera, bardziej zainteresowany miejscem pobytu agent�w ni� sw� metafizyczn� kondycj�. - Byli tutaj - odpar� Dieter z nieobecnym wzrokiem. - Podobnie jak... ona - wskaza� gestem niepozorn� dziewczyn�, blondynk� wygl�daj�c� na mniej ni� dwadzie�cia lat, kt�ra kr�ci�a si� przy stole bilardowym. Kierowca nie dostrzeg� w niej niczego szczeg�lnego. Poruszy� si� niespokojnie. - M�wi� ci o tym, poniewa� ja sam tak�e czuj� w sobie to dziedzictwo... Kiedy�, w odleg�ej przesz�o�ci lub przysz�o�ci, bo czas nie ma dla nas znaczenia, ja tak�e nie zna�em samego siebie. Sprawdza�em granice ludzkich mo�liwo�ci, bada�em, gdzie przebiega cienka linia, dziel�ca nas od zwierz�t lub zmar�ych. Kocha�em bez pami�ci moj� siostr� i uczyni�em j� pierwsz� spo�r�d swoich konkubin: w czasie uczt na moj� cze�� zajmowa�a zaszczytne miejsce zaraz pode mn�. Odbiera�em �ony szacownym obywatelom i czyni�em z nich bez �enady swoje oficjalne kochanki. Kiedy� po�lubi�em znan� nierz�dnic�, Cezoni�, i urodzonemu z niej dziecku chcia�em nada� godno�� nast�pcy tronu... - To jakie� bzdury - stwierdzi� kierowca. Dopi� piwo i wsta�. - Niech pan jeszcze nie odchodzi! - krzykn�� natarczywie Dieter. - Prosz� poczeka�... Mam do pana pro�b�: czy m�g�by pan zawie�� mnie do wioski Lietmannsthal? To niedaleko, kilkana�cie kilometr�w st�d... Hermann zatrzyma� si�, by pomy�le�. Sk�d� zna� nazw� tej wioski... Cz�sto przerzuca� przewodniki turystyczne po terenach, przez kt�re przeje�d�a�, poniewa� lubi� wiedzie�, jakie ma mo�liwo�ci na wypadek nieprzewidzianych komplikacji. Za� w Lietmannsthal... tak, teraz by� ju� pewien: znajduje si� tam prywatna klinika psychiatryczna. Wszystko by�o ju� jasne. - Nie ma mowy - stwierdzi� stanowczo. - Chc� si� jeszcze przespa�. Jutro rano zamierzam dotrze� do Stuttgartu... - Ale�, panie kierowco... Hermesie, boski pos�a�cu... Ja musz� znale�� si� tam przed �witem... - b�aga� Dieter, kt�ry natychmiast straci� ca�� pewno�� siebie. Hermann obraca� w d�oniach pust� butelk�, zastanawiaj�c si� intensywnie. A je�li Dieter rzeczywi�cie by� uciekinierem z kliniki psychiatrycznej, mo�e niebezpiecznym wariatem, kt�rego poszukuje policja? Czy odstawienie go na miejsce nie jest w tej sytuacji konieczno�ci�... hm, mo�e to przesadnie patetyczne, ale... obowi�zkiem obywatelskim? - Regina! - zawo�a� Dieter rozpaczliwie w stron� graj�cej w bilard dziewczyny, jakby poszukuj�c poparcia. Ledwie zaszczyci�a go przelotnym spojrzeniem, po czym wr�ci�a do gry. Herman pomy�la�, �e w przesz�o�ci musia�o mi�dzy nimi zaj�� co� nieprzyjemnego. - Czy pan Herman Tries? - us�ysza� za plecami g�os m�odego cz�owieka. W tej samej chwili zacz�� �a�owa�, �e nie wzi�� z szoferki �omu, kt�ry przechowywa� na wszelki wypadek pod siedzeniem. - Tak, to ja - powiedzia�, odwracaj�c si�. Sta�a za nim para domniemanych "misiaczk�w". - Czy ma pan papiery odprawy celnej na austriackie cz�ci zamienne do obrabiarek? Tego pytania Hermann obawia� si� najbardziej. Austriackie cz�ci stanowi�y jedyn� kontraband� w jego �adunku; zamierza� zawie�� je do Hiszpanii i w ten spos�b troch� zarobi� "na lewo". Ale w sytuacji, gdy wszystko zosta�o wykryte, nie mia�o sensu udawa�. - Nie - oznajmi�. - W takim razie pojedzie pan z nami - stwierdzi� ciemnow�osy ch�opak o bystych, br�zowych oczach, pokazuj�c legitymacj� Departamentu Celnego. - Chyba chcia�e� powiedzie� "za nami"... - skomentowa�a stoj�ca obok wysoka blondynka z filuternym b�yskiem w oczach. Dieter obserwowa� zaj�cie bez s�owa. - Dok�d? - spyta� Hermann. - Do Lietmannsthal - odpowiedzia� ch�opak, jakby to by�a rzecz najbardziej naturalna pod s�o�cem. - Dlaczego tam? - spyta� kierowca, czuj�c dreszcz niepokoju. - Mamy tam swoj� tajn� kwater�, w kt�rej spiszemy formalny protok�. Hermann postanowi� nie oponowa� w nadziei, �e uda mu si� za�atwi� spraw� polubownie. Pomy�la�, �e Dieter by� w zmowie z dw�jk� agent�w Unii; zagadywa� go, podczas gdy tamci przeszukiwali ci�ar�wk�. Na parkingu Hermann poczu� dotkni�cie d�oni ch�opaka. - Nie pr�buj �adnych sztuczek - us�ysza�. - Mamy numer rejestracyjny ci�ar�wki i twoje personalia. Pos�usznie wsiad� do szoferki, a "misiaczki" do zaparkowanego obok, przeci�tnego opla. Oczywi�cie Dieter tak�e wgramoli� si� do ci�ar�wki. - No, no, ale mi si� trafi�o - oznajmi�. - Kurs do Lietmannsthal i to za darmo... Chyba teraz nie odm�wi pan przys�ugi? - Nie musi pan ju� udawa� - odpar� Hermann ze z�o�ci�. - Wiem, �e jest pan z nimi w zmowie. - Obra�a mnie pan - monologowa� Dieter, podczas gdy Hermann rusza� z parkingu w stron� czekaj�cego u wylotu opla "misiaczk�w". - Ka�dy z nas ma swoje drzewo, swoj� gwiazd�, sw�j kamie� gdzie� na g�rskim szczycie lub w g��binach w�d... A ja nie mam nic wsp�lnego z t� dw�jk� lisk�w- chytrusk�w. No, powiedzmy, prawie nic... Jednak w przeciwie�stwie do nich motorem mego �ycia jest mi�o��... do niej, dziewczyny, kt�r� widzia� pan w barze. Na imi� ma Regina; pozna�em j� kiedy�, bardzo dawno temu, w Hamburgu... Mia�a wtedy pi�tna�cie lat, a ja zakocha�em si� w niej od pierwszego wejrzenia... To te obci��enia karmiczne - wtr�ci� ca�kiem przytomnym tonem. - Pozna�em j� w barze, a w�a�ciwie ona pozna�a mnie, bo z w�asnej woli usiad�a mi na kolanach... P�niej dowiedzia�em si�, �e to prostytutka i �e przyjecha�a z Europy Wschodniej, mo�e nawet z Azji. Rozumie pan, zobaczy�em j� na pornograficznej kasecie... Dowiedzia�em si� tak�e, �e nie jest zwyk�ym cz�owiekiem, bo zosta�a wyhodowana w tajnych laboratoriach SPECNAZ-u ze sztucznie spreparowanego �a�cucha DNA. Wie pan! Rosjanie nadal robi� po cichu zakazane eksperymenty, nie przejmuj�c si� konwencjami... A potem im uciek�a i dosta�a si� tutaj. Wtedy pokocha�em j� jeszcze bardziej... Hermann podda� si� dojmuj�cemu poczuciu niemocy. Oto on, wielbiciel podr�y i zmiany, wiezie w swej ci�ar�wce natarczywego �wira, prowadzony jak po sznurku przez par� agent�w do ich n�dznej kryj�wki w ma�ym miasteczku. - ...pokocha�em j� i postanowi�em wydoby� z tego bagna - kontynuowa� Dieter - nie wiedzia�em jednak, �e nie ma jeszcze osiemnastu lat. Kiedy wykupi�em j� od alfonsa, za spor� zreszt� sum�, by�em wtedy szanowanym biznesmenem, namierzy�a mnie hamburska obyczaj�wka. Zosta�em zaaresztowany pod zarzutem molestowania nieletniej, a Regina wr�ci�a na ulic�... Na w�skiej drodze dojazdowej, p�dz�c po�r�d ciemno�ci ku tajemnicy, Hermann po raz pierwszy w �yciu poczu�, �e chcia�by si� ustatkowa�. Ot zamieszka� gdzie�, w niewielkiej uliczce Amsterdamu czy Londynu, gdzie m�g�by w nocy, z papierosem i przy mocnej herbacie, rozmy�la� o przesz�o�ci, s�ysz�c pobrz�kiwanie kluczami pijanego m�a s�siadki z przeciwka, daremnie pr�buj�cego otworzy� drzwi. Spojrza� na Dietera; jego ostry profil odcina� si� na tle mijanych z rzadka latarni. - ...wtedy zainteresowa� si� nami doktor Hagen, kt�ry prowadzi swoj� prywatn� klinik� tu, w Lietmannsthal. Regina zafrapowa�a go z racji ukrytych, nieprawdopodobnych wr�cz mo�liwo�ci: jest w stanie biec dziesi�tki kilometr�w, prawie si� nie m�cz�c, przebywa� nago w trzydziestostopniowym mrozie, p�ywa� pod wod� przez ponad p� godziny, nie zaczerpn�wszy powietrza. Ja zainteresowa�em go chyba z powodu mojej przesz�o�ci i dziwnych upodoba�, kt�re w ci�gu paru miesi�cy zmieni�y mnie z bogatego przedsi�biorcy w �ebraka... Hermann pomy�la�, �e te opowiadane monotonnym g�osem bzdury zaraz go u�pi�; si�gn�� wi�c po termos z kaw� i poci�gn�� kilka �yk�w letniej ju�, lecz mocnej lury. Zapewne s�ucha�by opowiadania Dietera z wi�kszym zainteresowaniem, gdyby wiedzia�, �e w pubie w�a�nie wybuch�a b�jka. Dwaj pot�ni motocykli�ci graj�cy z pewn� filigranow� dziewczyn� w bilard, nieoczekiwanie oskar�yli j� o oszustwo. Po chwili obaj le�eli obok sto�u, nieprzytomni, a dziewczyna gra�a dalej, tym razem sama ze sob�. "To" istnia�o "tam" - cho� r�wnie dobrze mo�na by powiedzie� "tutaj" - od tak dawna, �e okre�lenie "od niepami�tnych czas�w" nie mia�oby sensu: rozpocz�o si�, gdy �aden "czas" jeszcze nie istnia�. Czerpa�o �yciodajne soki z tego, co bezczasowe, niezrozumia�e, co wymyka si� wszelkim dualizmom. Jego racj� istnienia by�a wewn�trzna dynamika samej przestrzeni, kt�ra, cho� zewn�trznie uchwytna w trzy- lub czterowymiarowym continuum, zarazem zawiera niesko�czone mo�liwo�ci rozwoju, bezgranicznego powielania si�, dzielenia i powracania do jedno�ci, wyznaczane przez bezwymiarowy punkt istniej�cy gdzie� u ko�ca wzrostu, cierpie� i stara�, w niesko�czono�ci, zgodnie z maksym� Buddy: Moja kraina istnieje nieprzerwanie, a istoty widz� j� trawion� przez p�omienie; trwa ona w swoim cudownym kszta�cie, a istoty widz� j� pe�n� wszelkich n�dz. Bez ryzyka pomy�ki powiedzie� mo�na, i� "to" by�o swoim w�asnym snem, jak r�wnie�, �e tylko "to" istnia�o naprawd�, a ca�a rzeczywisto�� by�a snem, dr��cym w przyp�ywach i odp�ywach fal prawdopodobie�stwa. Hermann dostrzeg� b�ysk �wiate� hamulcowych opla, przystaj�cego przed bram� ciemnej posiad�o�ci. Zrozumia�, �e jest u kresu dzisiejszej nocnej podr�y, niezale�nie od tego, jaki wywar przygotowa�a dla niego przysz�o�� w swoim tyglu, czy wszystko rozegra si� szcz�liwie, czy te� przybycie tutaj oznacza� b�dzie �mier�, koniec istnienia. Doszed� do wniosku, �e w �yciu cz�owieka jest wiele sytuacji, kiedy umiera on "wci�� na nowo", za� "�mier� w�a�ciwa" jest jedynie kolejnym powt�rzeniem jednej z tych agonii, jej biologicznym potwierdzeniem. By� got�w na wszystko. Reflektory opla "misiaczk�w" wydobywa�y z ciemno�ci stalow� kratownic�, kt�ra wsuwa�a si� w�a�nie w szczelin� w murze; Tries na wszelki wypadek zapami�ta�, �e przy bramie nie ma stra�nika. Potem opel ruszy� po �wirowej drodze. Kierowca ci�ar�wki w��czy� pierwszy bieg, przegazowa� silnik i zaraz wrzuci� dw�jk�. �wir zazgrzyta� pod ko�ami. Nawet Dieter milcza�, uznaj�c nieodwracalno�� tego, co si� dzia�o. Hermann zauwa�y� przymocowan� przy bramie tabliczk�: "LIETMANNSTHAL. PRYWATNA KLINIKA PSYCHIATRYCZNA DOKTORA ALFREDA HAGENA". Dopiero teraz naprawd� poczu� l�k. Opel zatrzyma� si� na podje�dzie niewysokiej, rozleg�ej budowli w stylu neoklasycystycznym, przypominaj�cej �wi�tynie Rozumu budowane w czasach O�wiecenia. Hermann stwierdzi�, �e na parkingu wystarczy miejsca dla jego ci�ar�wki z pot�n� naczep�. Widz�c, �e "Bonnie i Clyde" wysiadaj� ju� z samochodu, niezr�cznie, ze zgrzytem hamulc�w, zatrzyma� pojazd. By� zdecydowany natychmiast zako�czy� t� idiotyczn� sytuacj�. Zeskoczy� z szoferki na �wir i podszed� do "misiaczk�w". - S�uchajcie - powiedzia�, znacz�cym gestem wyjmuj�c portfel z kieszeni - jest cholernie p�no, a ja czuj� si� zm�czony i chcia�bym przed rankiem dotrze� do Stuttgartu. Nie zamierzam wype�nia� bzdurnych papier�w... - przerwa� widz�c, �e na ich twarzach nie pojawia si� b�ysk zrozumienia. - No, chodzi mi o to, �e mog� zap�aci�, tu, od razu... - doko�czy� niezr�cznie. - Czy pan oszala�? - powiedzia� zimno ch�opak. - Wydaje si� panu, �e urz�dnik�w Departamentu Celnego mo�na przekupi�? Hermann milcza�, czuj�c si� teraz g�upio i �le; zda� sobie spraw�, �e jego plan run�� w gruzy. - Dobrze, ale gdzie my, do cholery, jeste�my?! - spyta� w ko�cu z maskuj�c� niepewno�� irytacj�. - Przecie� to jest klinika psychiatryczna, a nie biuro Departamentu. - Zanim spiszemy formalno�ci, b�dzie pan musia� zobaczy� si� z naszym szefem - oznajmi� ch�opak. - A je�li odm�wi�? Hermann przeczu�, co si� zdarzy, jeszcze zanim zauwa�y� pistolet w d�oni dziewczyny. Obejrza� si� za siebie. Sta� za nim Dieter, bez u�miechu, ca�� swoj� postaw� daj�c do zrozumienia, �e droga do ty�u jest zamkni�ta. - To porwanie... - wymamrota� Hermann. - Mo�e pan to nazwa�, jak chce. My po prostu wype�niamy sw�j obowi�zek - powiedzia�a dziewczyna. - Czy p�jdzie pan z nami? - rzuci�a pytanie, u�miechaj�c si� z�o�liwie. Hermann skin�� g�ow�. Gdy Dieter nacisn�� klamk� drzwi wej�ciowych, �wiat�o wewn�trz zapali�o si� automatycznie, ods�aniaj�c obszerny hol, po�rodku kt�rego widnia�y szerokie schody na pierwsze pi�tro. Stan�li na �rodku, a Hermann bezwiednie ogl�da� zgromadzone tu, empirowe meble. Po chwili drzwi w g��bi otworzy�y si� i na spotkanie przyby�ych wyszed� szpakowaty m�czyzna, w nieskazitelnie bia�ym lekarskich kitlu i w okularach o srebrnej, drucianej oprawie. Standardowy typ cz�owieka budz�cego zaufanie. U�miechaj�c si� ruszy� ku Hermannowi z wyci�gni�t� d�oni�. - Witamy pana w naszej klinice! - powiedzia� z wystudiowan� bezpo�rednio�ci�. Hermann postanowi� nie dostosowywa� si� do tonu tego hochsztaplera. - Prosz� mnie natychmiast st�d wypu�ci�! - za��da�. - Zosta�em zatrzymany na podstawie sfa�szowanych zarzut�w przez ludzi, kt�rzy prawdopodobnie tylko podszywaj� si�... - Ale� nasze klinika to nie wi�zienie! - �achn�� si� doktor Hagen. - Brama jest automatyczna i otwiera si� na ka�de wezwanie, a furtka pozostaje zawsze otwarta. Wszyscy przebywaj� tu z w�asnej woli i mog� w ka�dej chwili opu�ci� to miejsce. Prawda? Pozostali ochoczo (zbyt ochoczo - pomy�la� Hermann) przytakn�li. Jakby na potwierdzenie s��w doktora Hagena, "Bonnie" schowa�a rewolwer. - Czy ci dwoje naprawd� s� urz�dnikami Departamentu Celnego Unii? - zada� pytanie Tries, ruchem g�owy wskazuj�c dziewczyn�. - Tak - odpar� Hagen. - Chyba zreszt� wylegitymowali si� ju� przed panem stosownymi dokumentami. - W takim razie co Departament Celny mo�e mie� wsp�lnego z klinik� psychiatryczn�... Bo zdaje si�, �e to co� w rodzaju szpitala dla wariat�w? - naciska� kierowca. - Prawda o tym miejscu jest bardziej skomplikowana, a zarazem mniej nieprzyjemna, ni� si� panu wydaje. Jednak w celu jej wyja�nienia poprosz� pana do mojego gabinetu - stwierdzi� lekarz, zapraszaj�c Hermanna w stron� p�otwartych drzwi. Tries zrobi� p� kroku we wskazanym przez Hagena kierunku, jednak si� zatrzyma�. - Zosta� pan wybrany spo�r�d wielu ludzi dzi�ki nieprzeci�tnym zdolno�ciom, kt�re, jak s�dzimy, drzemi� w panu - doda� Hagen, �eby go zach�ci�. - To przedsi�wzi�cie rz�dowe, kt�re aprobuje r�wnie� Unia Europejska, radzi�bym panu rozpatrze� przynajmniej nasz� propozycj�... - Proponujecie mi etat? - spyta� Tries, id�c w stron� gabinetu doktora; k�tem oka dostrzeg�, �e pozostali poszli na g�r�. - Je�li s�dzicie, �e uda wam si� zrobi� ze mnie zdrajc�, �e, jako kierowca, po cichu b�d� pracowa� dla Departamentu Celnego... - To nie ma z tym nic wsp�lnego - zaprzeczy� energicznie Hagen. Weszli do gabinetu, urz�dzonego ascetycznie, lecz elegancko. Doktor wskaza� Triesowi miejsce w fotelu. - Zatem obserwowali�cie mnie? - spyta� kierowca, zak�adaj�c nog� na nog�, aby sprawia� wra�enie swobodnego. Ale przeczucie m�wi�o mu, �e ci ludzie s� mocno podejrzani, a jego sytuacja niedobra. - Tak, ale nied�ugo - potwierdzi� lekarz. - Robili�my to mniej wi�cej od tygodnia, matomiast spo�r�d licznych kandydat�w wytypowa� pana komputer w Centralnym Europejskim Laboratorium Demograficznym w Brukseli. - Je�li s�dzicie, �e mam jakie� zdolno�ci psychotroniczne, to grubo si� mylicie! - I znowu strzela pan na �lepo. Mamy dla pana propozycj�, ale to wymaga kr�tkiego wprowadzenia... - odrzek� Hagen, wygodniej rozsiadaj�c si� w fotelu. - Ot� od pewnego czasu s�u�by wywiadowcze Unii dysponuj� informacjami na temat tajnych eksperyment�w genetycznych na materiale ludzkiego DNA, dokonywanych w tajemnicy przez Rosjan. Hermann przypomnia� sobie monolog Dietera. - Przecie� to jest zabronione - wtr�ci�. - W�a�nie - skin�� g�ow� domniemany lekarz. - Jednak Rosjanie to robi�, nie zwa�aj�c na mi�dzynarodowe konwencje... Postawi�o to Uni� w obliczu powa�nego dylematu: czy oficjalnie oskar�a� Rosjan, domagaj�c si� przerwania eksperyment�w, czego i tak nie zrobi�, czy podj�� w�asne analogiczne eksperymenty, mo�e nawet skuteczniejsze. - Czego� tu nie rozumiem... - wtr�ci� Tries. - W�a�ciwie czemu s�u�� te badania...? - Oczywi�cie, nietrudno si� domy�li�. Prowadzone s� w celach militarnych; chodzi o "wyhodowanie" szczeg�lnego gatunku "nadludzi", zdolnych wytrzymywa� warunki, jakich nie by�by w stanie prze�y� zwyk�y przedstawiciel homo sapiens, a tak�e analizowa� sytuacj� i dzia�a� szybciej i precyzyjniej. - Chyba nie s�dzi pan, �e jestem jakim� cholernym "nadcz�owiekiem"? - z wysi�kiem za�mia� si� Hermann, konstatuj�c z przera�eniem, �e g�owa opada mu na piersi ze znu�enia. Doktor zapyta�: - Chce pan kawy? Potem, nie czekaj�c na odpowied�, w��czy� ekspres, kt�ry sta� na szafce. - Nie s�dzimy, �e jest pan "nadcz�owiekiem" - odpowiedzia� po chwili. - Prosz� nie przerywa�; w ten spos�b szybciej sko�czymy... Eksperymenty naszych uczonych odbywa�y si� w tajnym o�rodku, kt�ry do z�udzenia przypomina� prywatn� klinik� psychiatryczn�, po�o�on� gdzie� na odludziu, by nie wzbudza� niezdrowego zainteresowania obcych wywiad�w... - Tutaj? - wtr�ci� domy�lnie Tries. Gdy lekarz potwierdzi� skinieniem g�owy, kierowca u�wiadomi� sobie z l�kiem, �e wie ju� zbyt du�o, aby st�d wyj��. - Tak, ale nie s� to takie eksperymenty jak te, na kt�re zdecydowali si� Rosjanie. My nie manipulujemy kodem genetycznym; staramy si� raczej pozna� zwi�zek pomi�dzy nim a cechami i zdolno�ciami ludzi, a tak�e znale�� spos�b na wydobycie nowych cech drog� biologicznych krzy��wek. Jedyn� osob� stworzon� sztucznie jest tu Regina, kt�r� by� mo�e ju� pan pozna�; zosta�a ona jednak "wyhodowana" przez Rosjan, po czym uciek�a do nas... Prosz�, oto kawa. - "Biologiczne krzy��wki" - Hermann uczepi� si� tego sformu�owania. - Czy to znaczy, �e prowadzicie tu dom publiczny? A mo�e kr�cicie pornograficzne filmy? Hagen zmia�d�y� go wzrokiem. - Prosz� sobie darowa� te idiotyczne supozycje! - oznajmi� z wykrzywion� obrzydzeniem twarz�. - Oczywi�cie, �e nie "krzy�ujemy" tu nikogo z nikim; powtarzam: to nie jest sztuczna hodowla ludzi. Raczej badamy na nowo mo�liwo�ci, kt�re stwarza ludzki kod genetyczny... Badania te doprowadzi�y nas do wniosku, �e w zasadzie generuje on osiem zespo��w cech ludzkich jednostek - poszczeg�lnych ludzi - kt�re nazwali�my roboczo "zespo�ami bazowymi". Teraz prosz� uwa�a�, bo zbli�amy si� do sedna sprawy... - wtr�ci� obserwuj�c uwa�nie Hermanna. - Kolejnym naszym krokiem by�o odnalezienie ludzi, kt�rych DNA odpowiada "zespo�om bazowym"... Okazuje si�, �e jednym z nich jest pan. - A pozostali to inni "pensjonariusze" pa�skiej kliniki? - domy�li� si� Tries. - "Misiaczki", Hermann... i kto jeszcze? - Na razie dalecy jeste�my od skompletowania wszystkich "typ�w bazowych"; jednak to niezaprzeczalny fakt, �e ka�dy z tych ludzi jest pod pewnym wzgl�dem istot� niezwyk��... - A ja? Jak� "niezwyk�� zdolno��" posiadam, pana zdaniem? - To si� dopiero oka�e. Musimy pana poobserwowa�. Komputer w Brukseli nie wysnu� wniosk�w dotycz�ych pa�skich zdolno�ci... Odszuka� pana tylko na podstawie charakterystyki DNA. Jednak w trakcie bada� dowiedzieli�my si� jeszcze ciekawszych rzeczy... Okaza�o si�, �e poszczeg�lne "typy bazowe" s� do siebie sprowadzalne, �e mo�na je potraktowa� jako modyfikacje podstawowego schematu kodu DNA. - Mo�e dotarli�cie do "portretu genetycznego" pramatki ludzko�ci, Ewy? - wtr�ci� Hermann ziewaj�c. - Nie wiemy - odpar� Hagen z u�miechem. - M�wi�c �ci�le, poszczeg�le "typy bazowe" rozga��ziaj� si�, tworz�c fraktal - struktur� geometryczn�, zwan� przez topolog�w "drzewem figowym" lub "diagramem bifurkacji". Wskazuje to na mo�liwo��, �e istnieje pewien "wzorcowy osobnik" gatunku ludzkiego, kt�ry mo�e �yje gdzie� na Ziemi... - I teraz jego - a raczej jej - poszukujecie? - Tak, prowadzimy takie poszukiwanie - potwierdzi� Hagen, spojrzawszy uwa�nie na Triesa. Hermann pomy�la� z niepokojem, �e niepotrzebnie ujawni�, i� wie, �e "m�ski" wzorzec kodu DNA jest pochodn� "�e�skiego". - Jednak wykrycie istnienia "wzorcowego osobnika" otworzy�o przed nami now� mo�liwo�� - kontynuowa� biolog. - Okaza�o si�, �e poszczeg�lnych osiem "typ�w bazowych" mo�na potraktowa� jako figury geometryczne pojawiaj�ce si� na skutek obrotu kodu "osobnika wzorcowego" w o�miowymiarowej przestrzeni Riemanna. - Dosy�, doktorze - przerwa� Tries. - Tego ju� kompletnie nie rozumiem... Jestem teraz zbyt zm�czony na powt�rk� z matematyki... - Przepraszam - sumitowa� si� Hagen. - Powinienem by� wzi�� to pod uwag�... W ka�dym razie mo�liwo�ci, kt�re si� przed nami otworzy�y, s� osza�amiaj�ce. Jak si� wydaje, Rosjanie, prowadz�cy swoje badania jedynie ze wzgl�du na praktyczny cel stworzenia "nadludzi", w og�le do tych wniosk�w nie doszli... Panie Tries - m�wi� teraz natchnionym tonem, z ogniem w oczach, niczym starotestamentowy prorok - wszystko wskazuje na to, �e we Wszech�wiecie istnieje pewnego rodzaju "przestrze� pomocnicza", posiadaj�ca na pewno wi�cej ni� trzy i nie mniej ni� osiem wymiar�w, kt�ra rz�dzi istnieniem i zachowaniem si� organizm�w �ywych... Kieruje nami co�, czego nasz czterowymiarowy umys� nie jest w stanie sobie wyobrazi�. Kto wie, mo�e to jest w�a�nie �wiat idei Platona, pleroma gnostyk�w, Logos Filona z Aleksandrii i �wi�tego Paw�a? A osiem "zespo��w bazowych" - to mo�e cz�owiek estetyczny, etyczny i religijny du�skiego filozofa Kierkegaarda, plus jeszcze pi�� dodatkowych wzorc�w, o kt�rych Kierkegaard nie wiedzia�, bo �wczesna kultura nie stwarza�a mo�liwo�ci ich ujawnienia? Prosz� pami�ta�, �e zdaniem �redniowiecznego teologa, Jana Szkota Eriugeny, podzia� idei cz�owieka na poszczeg�lne jednostki ludzkie - to wynik grzechu pierworodnego, za� raz zacz�tego procesu mno�enia si� nic ju� nie jest w stanie zatrzyma� i nie ma dla nas powrotu do jedno�ci. A mo�e katharsis greckiej tragedii - to uzyskanie �wiadomo�ci istnienia owej "�wiadomo�ci pomocniczej", gdzie kryje si� prawda o ludziach i bogach? Hermann by� ju� prawie pewien, �e rozm�wca nie jest pracownikiem naukowym na us�ugach Brukseli, lecz maniakiem, niebezpiecznym "pensjonariuszem" tutejszego zak�adu. Zreszt� zawsze stara� si� bra� pod uwag� najgorsze mo�liwo�ci i, jak dot�d, w�a�nie dzi�ki temu przetrwa� kilka niebezpiecznych sytuacji. - Czego konkretnie chcecie ode mnie? - spyta� ch�odno. - Chcieliby�my uzyska� mo�liwo�� obserwowania pana przez jaki� czas, tym razem ju� za pana wiedz�. W tym celu wcale nie b�dzie pan musia� przebywa� w naszym o�rodku... Zreszt� chyba zauwa�y� pan, �e i pozostali moi "podopieczni" wykonuj� sw�j zwyk�y zaw�d, robi� to, co chc�. Co jaki� czas b�dzie pan zg�asza� si� tu na pewne dodatkowe badania... Natomiast je�li chodzi o kwestie finansowe - to dostanie pan od nas trzy razy wi�cej, ni� zarabia pan za k�kiem... Cho�, naturalnie, mo�e pan nadal pracowa�. - Zbyt pi�kne, �eby by�o prawdziwe... - wymamrota� Hermann wstaj�c z fotela. - M�wi� pan, �e tu wszystko jest pootwierane i mog� w ka�dej chwili opu�ci� to miejsce... Teraz zamierzam to sprawdzi�. A je�li mi si� nie uda, uprzedzam, �e staranuj� bram� ci�ar�wk�! - Jak pan uwa�a - stwierdzi� biolog wzruszaj�c ramionami, a blask w jego oczach zgas�. - Na wszelki wypadek prosz� wzi�� klucz od pokoju 3A, gdyby pan zechcia� przespa� si� przed jazd� do Stuttgartu lub kiedy� to wr�ci�... Nikt nie zamierza si�� tu pana zatrzymywa�. Hermann zawaha� si�, ta odpowied� nie pasowa�a do obrazu niebezpiecznego maniaka. W dodatku bardzo chcia�o mu si� spa�. Wzi�� klucz z d�oni Hagena, jednak postanowi� by� nieugi�ty. - Staranuj� bram� - powiedzia� na odchodnym, bezsensownie pogroziwszy pi�ci�. Hol by� o�wietlony, lecz pusty. Tries pod��y� w kierunku drzwi. Znalaz�szy si� na zewn�trz, us�ysza� czyje� kroki. Odwr�ci� si� i ujrza� Regin�, filigranow� blondynk� o d�ugich w�osach, znajom� z baru przy szosie. Sz�a w stron� wej�cia do budynku kliniki, energicznie, lecz zataczaj�c si� lekko, jakby by�a pijana. - Job twoju mat'! - zakl�a. - Jaki� durak znowu zamkn�� na noc furtk�... a przez to ja rozbi�am sobie ko�ci... Hermann odsun�� si� i przepu�ci� dziewczyn�. Potem spojrza� w kierunku bramy i nag�y dreszcz przeszed� mu po krzy�u. Zobaczy�, �e pr�ty stalowej kratownicy (z kt�rych ka�dy - m�g�by to przysi�c - mia� grubo�� nie mniejsz� ni� trzy-cztery centymetry) s� w g�rnej cz�ci porozginane. Tak, jakby kto� rozsun�� je z w�ciek�o�ci�, dostaj�c si� do �rodka. Nagle zrobi�o mu si� zimno. Zacz�� dr�e� i us�ysza� szcz�kanie w�asnych z�b�w. Chcia� p�j�� w stron� ci�ar�wki, ale poczu� przyp�yw senno�ci i �miertelnego wr�cz zm�czenia. "To nic" - pomy�la�. - "Wyrusz� jutro z samego rana, jak tylko si� rozwidni..." Potem, na chwiejnych nogach, wr�ci� do "pensjonatu" Hagena. Panowa� tu p�mrok i cisza. Hermann, snuj�c si� jak w malignie, wkroczy� po schodach na pierwsze pi�tro, po czym, na chybi�-trafi�, wybra� lewe odga��zienie korytarza. Wszystkie drzwi by�y podobne do siebie - ozdobne, z bogato rze�bionymi klamkami. Znajdowa�y si� na nich z�ocone tabliczki z numerami. Tries odszuka� numer 3A, otworzy� drzwi i wszed� do �rodka. Wn�trze okaza�o si� skromnie urz�dzone, lecz funkcjonalne i schludne. By�o tu ��ko, stolik, fotel, krzes�o i niewielka biblioteczka; na szafce przy ��ku sta�a zapalona lampka. Przez chwil� Hermann zastanawia� si� nawet, czy nie wszed� do czyjego� apartamentu. Jednak zm�czenie wzi�o g�r� i nie rozbieraj�c si� run�� na ��ko. To dziwne, ale nie m�g� zasn��. Gdy zamyka� oczy, pod powiekami pojawia�y si� spl�tane obrazy szosy do Stuttgartu, przydro�nego pubu, a tak�e miejsca, w kt�rym by� teraz. W ko�cu da� za wygran�; otworzy� oczy, wsta� i wzi�� z p�ki pierwsz� z brzegu ksi��k�. Mia�a zu�yt�, zakurzon� ok�adk� z zamszu; Tries przez chwil� wodzi� po niej palcami, zanim przeczyta� tytu�: - "Homilie paschalne", za� pod spodem informacj�: "Opracowa� P. Nautin". Hermann wr�ci� na ��ko i chcia� przyst�pi� do czytania, ale skonstatowa�, �e ksi��ka otwiera si� nie na pocz�tku, lecz w zupe�nie innym miejscu, tak, jakby znajdowa� si� tam studiowany nader cz�sto fragment. Zacz�� go czyta�: Hipolit Rzymski - Homilia na �wi�to Paschy Fragment zachowany w "Historii ko�cielnej" Euzebiusza z Cezarei To drzewo dane mi zosta�o gwoli zbawienia... Utwierdzam si� w jego korzeniach, rozprzestrzeniam si� pod jego konarami... W jego cieniu rozbi�em sw�j namiot... Jego owoce dostarczaj� mi rozkoszy doskona�ej... Drzewo to wznosi si� z ziemi do niebios. Ta ro�lina nie�miertelna tkwi�ca po�rodku nieba i ziemi, mocna podpora Wszech�wiata. Wi� spajaj�ca wszystko, oparcie dla ca�ej zamieszkanej ziemi, spoiwo kosmiczne mieszcz�ce w sobie wszelk� pstrokat� r�norodno�� ludzkiej natury. Przytwierdzony niewidzialnymi gwo�d�mi Ducha, by nie zachwia� si� w boskim swoim charakterze, dotykaj�cy nieba czubkiem swojej g�owy, stopami utwierdzaj�cy ziemi�, w przestrzeni za� mi�dzy niebem a ziemi� swymi bezmiernie wielkimi d�o�mi obejmuj�cy harmonijnego ducha powietrznego przestworu... Litery zacz�y zlewa� si� w jeden szarawy ci�g. Hermann poczu�, �e nagle ogarnia go nieziemski spok�j, jakby wszystkie problemy doczesne straci�y wa�no�� wobec tych s��w. Nie opieraj�c si� ju� i nie l�kaj�c niczego, pogr��y� si� w mi�kkim mroku. Cho� sen da� chwilow� ulg�, nie przyni�s� odpoczynku. N�ka�y Hermanna wizje, b�d�ce przed�u�eniem rzeczywisto�ci. �ni�o mu si�, �e w nocy ga��� pobliskiego, rosn�cego w ogrodzie drzewa w�lizguje si� ukradkiem przez p�otwarte okno, aby gra� na fotepianie w salonie doktora Hagena. Obudzi� si�. Rzeczywi�cie, z g��bi budynku dobiega�y d�wi�ki muzyki. By� to, zdaje si�, utw�r jazzowy na fotepian, skomponowany przez Keitha Jarretta. Gdzie� blisko trwa�a szamotanina i k��tnia przeplatana, jak wydawa�o si� Triesowi, rosyjskimi przekle�stwami. Po chwili ust�pi�y, zamieniaj�c si� w gard�owy �miech. Hermann spojrza� na zegarek; by�a druga w nocy. Przez chwil� zastanawia� si�, czy nie wsi��� natychmiast do ci�ar�wki i nie odjecha� st�d, jednak co� w atmosferze tego miejsca wyra�nie go intrygowa�o. Wyjrza� przez okno i poczu�, �e cierpnie mu sk�ra. Nad ogrodem wisia� ksi�yc w trzeciej kwadrze tak, �e wszystkie szczeg�y otoczenia by�y dobrze widoczne. Tries ujrza�, �e do�� spore drzewo, d�b rosn�cy naprzeciwko ma dwa makabryczne owoce; z ga��zi zwisa�y ludzkie cia�a. Zimne, fosforyczne �wiat�o ksi�yca wzmaga�o jeszcze wra�enie widmowo�ci scenerii, Hermann rozpozna� domniemanych agent�w Departamentu Celnego, z kt�rymi rozmawia� przed paroma godzinami w holu kliniki. W pierwszej chwili pomy�la�, �e z niejasnej przyczyny "Bonnie i Clyde" pope�nili samob�jstwo, decyduj�c si� nawet w tej ostatniej chwili nie rozrywa� swojego tandemu. "Oto przyk�ad plato�skiej pary, kt�r� ��cz� wi�zy �wiata idei" - przemkn�o mu przez g�ow�; dopiero po chwili dostrzeg�, �e ich twarze i ca�e cia�a, ��cznie z ubraniami, s� poszarza�e tak, jakby by�y to jedynie suche, martwe skorupy, odlewy lub odciski z papier mache, zdj�te z orygina��w. Kojarzy�y si� r�wnie� z faktur� egipskich mumii wyjmowanych z grobowc�w po wielu tysi�cleciach lub z pozostawianymi przez owady welinowymi skorupami. Nagle, na skutek heurystycznego, pozalogicznego my�lenia, przysz�y mu do g�owy znacz�ce s�owa: "Musi umrze� stary cz�owiek, aby m�g� narodzi� si� nowy". By�o to zrzucenie starej sk�ry, doczesnego cia�a cz�owieka. A w�a�nie tu, w tej klinice, pr�bowano stworzy� "cz�owieka nowego", o nieznanych dot�d mo�liwo�ciach. Pomy�la� r�wnie� o inicja�ach Hagena: "Alfred Hagen", "A. H.", tak jak "Adolf Hitler". Zrozumia�, �e jest w pu�apce. Gwa�townym szarpni�ciem pr�bowa� otworzy� okno, ale framuga nie drgn�a. Rzuci� si� ku drzwiom i napar�szy na nie z rozp�dem, wypad� na korytarz. Przystan�� na chwil� i ws�ucha� si� w odg�osy budowli. Przy�pieszony oddech i bicie w�asnego serca przeszkadza�y mu w nale�ytym skupieniu. Jednak d�wi�k prowadzonej podniesionymi g�osami rozmowy dociera�y zza drzwi s�siedniego pokoju. Nie zd��y� nawet cofn�� si� w cie�, gdy otwar�y si� z hukiem. Wypad� przez nie Dieter, w niekompletnym ubraniu, z rozwichrzon� czupryn�. By� w takiej furii, �e nie zauwa�y� Hermanna. - Ty dziwko! - krzykn�� do kogo� we wn�trzu pokoju. - Pozostaniesz zawsze dziwk�, niezale�nie od tego, jak d�ugo Hagen b�dzie si� tob� zajmowa�! Nie oduczysz si� tych twoich cholernych nawyk�w! Jedyn� odpowiedzi� by� niski, gard�owy �miech, kt�ry Tries s�ysza� ju� wcze�niej. Dieter, nie obejrzawszy si� nawet, pogna� w kierunku zej�cia do holu. "Niechc�cy przy�apa�em tego Don Juana z jego amantk�..." - pomy�la� Hermann. Zaintrygowany, chcia� zajrze� do pokoju Reginy, gdy nagle poczu�, �e przesuwa si� po dywanie w kierunku przeciwnym ni� wyj�cie. By� to ruch na razie powolny, jednak jego szybko�� bez w�tpienia wzrasta�a z ka�d� chwil�. - Co jest, do cholery, czy ja �ni�?! - zakl�� pod nosem, przypatruj�c si� z niedowierzaniem w�asnym butom. Przesuwa�y si� one po dywanie - czy te� wraz z dywanem - w stron� drzwi pokoju 3B, 3C i kolejnych pomieszcze� w g��bi korytarza. Po chwili Tries stwierdzi� w panice, �e je�li natychmiast nie pobiegnie do wyj�cia, b�dzie musia� wspina� si� po pod�odze jak alpinista po �cianie Matterhornu. Podni�s� wzrok. Korytarz wygi�� si� w �agodny �uk, jakby fragment okr�gu. "Zaraz si� ca�kiem zap�tli i nigdy nie zajd� wyj�cia"! - pomy�la� z trwog�. Niezgrabnie, zsuwaj�c si� po �liskim pod�o�u, zacz�� zmierza� ku wyj�ciu. W s�siednim pokoju Regina zanosi�a si� �miechem. Wyczerpany i poturbowany Hermann, nie wierz�c w�asnym oczom, obserwowa� zadziwiaj�cy spektakl. Ju� wtedy, gdy zd��a� ku wyj�ciu, by ratowa� swoj� sk�r�, zobaczy�, �e �ciany korytarza zmieniaj� si� w oczach: staj� si� p�okr�g�e, a przy tym jakby wykonane z p�przezroczystej, organicznej substancji, podzielonej na kom�rki, pomi�dzy kt�rymi kr��y�y od�ywcze p�yny. Wszystko to pulsowa�o niczym obraz �ywej tkanki widzianej pod mikroskopem. Framugi drzwi, kanty i za�amania korytarza wybrzusza�y si� i wygina�y, pulsuj�c niczym organy �ywej istoty. Hermann pomy�la� w�wczas, �e zwariowa� lub znajduje si� pod wp�ywem narkotyk�w podanych przez Hagena w kawie. Czu� jednak, �e to nieprawda - w trakcie peregrynacji ku wyj�ciu kilkakrotnie mierzy� sobie puls, kt�ry by� przy�pieszony, lecz miarowy; przy tym wszystkie doznania by�y tak dojmuj�ce, realistyczne, �e nie mog�y zale�e� od stanu jego umys�u. Z trudem dotar� do schod�w przypominaj�cych teraz wn�trze leja lub kielicha. Ich za�amania, w�a�ciwe tr�jwymiarowej przestrzeni Euklidesa czy te� czterowymiarowej - Einsteina- Minkowskiego, wyg�adzi�y si� ca�kowicie, staj�c si� wkl�ni�ciami, �ukami, pl�tanin� hiperboli lub elips; r�wnocze�nie co� wydawa�o si� jakby "rozci�ga�" przestrze�, transformuj�c j� tak, �e stawa�a si� wi�zk� napi�tych do granic mo�liwo�ci strun �ci�ni�tych w nieprawdopodobnie silnej gar�ci nadludzkiej istoty; Tries pomy�la� w�wczas, i� by� mo�e przyczyn� tego zjawiska jest "czarna dziura", kt�ra nieoczekiwanie zderzy�a si� z Ziemi� i teraz wch�ania wszystkie przedmioty oraz substancj� planety poza granic� "horyzontu zdarze�". Po chwili jednak zda� sobie spraw�, �e gdyby tak rzeczywi�cie by�o, wszystkie istoty �ywe, a wi�c i on tak�e, zgin�yby, zmia�d�one w polu grawitacyjnym "osobliwo�ci". R�wnie� czas wydawa� si� biec normalnie w tej groteskowo zdeformowanej przestrzeni - w kt�r� "wkomponowane" by�y z niesamowit� precyzj� wszystkie szczeg�y domu - a przecie� w pobli�u "osobliwo�ci" musia�yby da� zna� o sobie efekty relatywistyczne i Tries nigdy nie dotar�by do ko�ca korytarza. Kolejnym niesamowitym zjawiskiem towarzysz�cym odkszta�ceniom by� fakt, �e wszystko odbywa�o si� w absolutnej ciszy. Na szcz�cie, okaza�o si�, �e proces przemian nie obejmuje ogrodu. Dlatego Hermann m�g� teraz sta� na solidnej, niew�tpliwie materialnej ziemi w pobli�u ci�ar�wki, obserwuj�c kolejne stadia deformacji. Klinika wraz z rosn�cym w jej pobli�u d�bem utworzy�a w ciemno�ci nocy co� w rodzaju �wietlistego s�upa lub wrzeciona, w kt�rym przez ca�y czas dawa�y si� rozpozna� zdeformowane okna, drzwi i fragmenty fasady. W niekt�rych miejscach budowla zosta�a przenicowana tak, �e jej wn�trze znalaz�o si� na wierzchu, podczas gdy mury skupi�y si� w rdzeniu "wrzeciona". Dzi�ki temu Hermann widzia� teraz zniekszta�conego, przypominaj�cego ludzk� d�d�ownic� doktora Hagena, jak rozpaczliwie usi�uje otworzy� okno, by wydosta� si� z pu�apki. Wy�ej, na pierwszym pi�trze, kt�re nie by�o "przenicowane", w eliptycznym oknie miota� si� cie� Reginy. Przez g�ow� Hermanna przemkn�a groteskowa my�l, �e by� mo�e nale�a�oby wezwa� stra� po�arn�; wtedy us�ysza� za plecami rozpaczliwy g�os. - Regina! Regina! - krzycza� Dieter. Najwyra�niej dopiero teraz powr�ci� z samotnego spaceru i o niczym nie wiedzia�. Tries poczu� wsp�czucie dla tego cz�owieka; mimo swojej nadludzkiej si�y jego ukochana by�a ju� stracona, uwi�ziona w lepkiej, organicznej przestrzeni, kt�rej natury i w�a�ciwo�ci nie zna� nikt. - Regina! Jestem tutaj! Skacz! - wrzeszcza� Dieter, podbiegaj�c do �wietlistego s�upa. Hermann zda� sobie spraw�, �e musi co� zrobi�; w przeciwnym wypadku biedny Don Juan zostanie wch�oni�ty przez wrzeciono. Podbieg� do Dietera i schwyci� go za rami�. - Nie! Nie r�b tego!! - krzykn�� mu prosto do ucha. Dieter omi�t� go tylko nie widz�cym wzrokiem, wyrwa� r�k� i podbieg� do zdeformowanego okna. Wida� w nim by�o surrealistycznie wyd�u�on� twarz Reginy. Dieter stan�� w widmowym �wietle wrzeciona i schwyci� si� za g�ow�, poszukuj�c sprawczego s�owa, kt�re zmieni�oby bieg wydarze�, sprawi�o, �e Wszech�wiat przeskoczy�by na inny "tor", na kt�rym nie czeka�a katastrofa. - Regina! - w ciemno�ci, po�r�d wiatru, rozleg� si� jego krzyk. - Regina, kocham ci�! Wtedy sta�a si� rzecz nieoczekiwana. Powierzchnia wrzeciona p�k�a w miejscu, w kt�rym znajdowa�o si� okno pokoju Reginy. Wrzeciono "wyplu�o" j� z siebie, bezw�adn�, lecz - Tries nie mia� co do tego w�tpliwo�ci - �yw�. Potem tkanka przedziwnej struktury zamkn�a si� ponownie, po to tylko, by zacz�� si� kurczy�, schn��, zmiejsza�. "Wrzeciono", kt�re jeszcze przed chwil� mia�o rozmiary kilkupi�trowego domu, zmala�o do wysoko�ci dw�ch, potem jednego metra. Nie min�a sekunda, a ca�kowicie zgas�o, rozp�yn�o si� w przestrzeni, za� w miejscu, gdzie jeszcze godzin� temu wznosi� si� budynek kliniki doktora Hagena, ros�a trawa tak dorodna, jakby nigdy nie zniwelowano jej, aby wykopa� fundamenty. Obaj m�czy�ni stali w ciszy, w �wietle ksi�yca, kt�re nadal wydobywa�o z mroku ka�dy szczeg�. Dieter trzyma� na r�kach nieprzytomn�, lecz powracaj�c� do �wiadomo�ci Regin�. Wygl�da� teraz jak faun, kt�ry dogoni� wreszcie �cigan� od dawna nimf� jesionu, jednak pogo� wyczerpa�a go tak bardzo, �e nie wie, co z ni� teraz pocz��. D�ugo stali tak, milcz�c. Potem wsiedli do ci�ar�wki, u�o�ywszy Regin� na pos�aniu w tylnej cz�ci kabiny. Gdy Tries zapala� silnik, wiedzia� ju�, �e gdy ich drogi rozejd� si�, ka�de, na mocy nie wypowiedzianej umowy, zachowa wy��cznie dla siebie prawd� o tym, co si� tu zdarzy�o. Tak jakby Liettmansthal by�o zawsze tylko spokojnym, prowincjonalnym miasteczkiem, w kt�rym drzewa s�u�� wy��cznie do tego, by ludzie mogli umocowywa� na ich ga��ziach hu�tawki dla dzieci, by rosn��, dojrzewa�, owocowa� i by� �cinane przez ich m�odszego brata - cz�owieka. Drzewo ros�o, dojrzewa�o, owocowa�o. By�o tu od zawsze, istnie� b�dzie wiecznie, poniewa� w�a�nie ono ��czy czas i przestrze� swoj� �yw� tkank�. Wyrasta�o z ziemi, a r�wnocze�nie zawiera�o w sobie Ziemi� i miliardy innych �wiat�w. Ros�o i owocowa�o, a wok� ludzie - groteskowe istoty, �yj�ce zbyt szybko i zbyt kr�tko, by m�c si� rozpozna� - rodzili si�, kochali i umierali w jego cieniu. Potem drzewo czerpa�o o�ywcze substancje z ich cia�, by istnie�, by zna� samo siebie. Oczywi�cie, pojedyncze drzewa bywa�y cz�sto �cinane; istnieje jednak prawdziwe Drzewo, kt�rego ga��ziami s� tunele kwantowe, owocami - Wszech�wiaty, kt�rych miliardy powstaj� pod dotkni�ciem ma�ego palca stopy Buddy... kt�ry siedzi pod Drzewem. Marek P�kci�ski MAREK P�KCI�SKI Urodzony w 1960 roku w Warszawie. Absolwent filologii polskiej UW, pracownik IBL, autor pracy doktorskiej o polskim konserwatyzmie schy�ku XIX wieku ("Konserwatyzm na rozdro�u", 1995), obecnie habilituje si� z recepcji nitscheanizmu. Zadebiutowa� Marek jako fantasta ju� w liceum ("Owadzia planeta", 1976), potem by�y jeszcze tomiki opowiada�: "Ogr�d pami�ci" (1985), "Tajne policje" (1993). W planach kolejny zbiorek, "�mier� Kultermanna". Stale wsp�pracuje MP z radiem (s�uchowiska), zamieszcza teksty krytyczne w "Nowych Ksi��kach" i "Nouri Voima" ("�ywi Poeci" - fi�skim pi�mie literackim). Na �amach "F" i "NF" opublikowa� "Mo�liwo�� wnikania" (nr 5/86), "Przypadek Ewarysta" (12/87), "Luigi, ksi��� Piemontu" (9/89), "Melodia �mierci" (12/90) i "Otwarcie oka" (2/93). T�umaczy na polski anglosask� SF (Sheckley, Greg Bear, Lin Carter). Sam uprawia bardzo swoist� odmian� fantastyki - postmodernistyczn�, erudycyjn�, pe�n� mitologicznych i filozoficznych dygresji, w kt�rej intensywnie przywo�ywana kanwa kultury jest r�wnie wa�na jak osnowa dramatycznych wydarze�. Tak mamy w opowiadaniu "Kt�ry stwarzasz �ycie", niepokoj�cym horrorze metafizyczno- filozoficznym. Cho� w�a�ciwie wszystkie porz�dne horrory s� cz�ciowo takie; idzie w nich o ludzkie dusze nie o benzyn�. A propos - kto to powiedzia�, kotki!? (mp)