5345
Szczegóły |
Tytuł |
5345 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5345 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5345 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5345 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WALERIAN PAW�OWSKI
Muzyka i mi�o��
"ach jak oni kochali!"
1
Sercowe tarapaty paskudnego bo�ka i wynik�e
z nich po�ytki
S�owo si� rzek�o - koby�ka strzela kul� w p�ot. Je�li
powy�szy cytat nie jest mo�e dok�adny, to jednak s�owo
zobowi�zuje. Dotyczy ono zawartej w tytule obietnicy
opowiedzenia kilku albo kilkunastu historyjek, kt�rych
tre�ci� b�d� wzruszaj�ce i weso�e niedyskrecje na tematy
zwi�zane z sercowymi sprawami s�ynnych mistrz�w spod
znaku klucza wiolinowego. Basowego zreszt� te�.
Od czego� by tu zacz��... Niekt�rzy filozofowie zaleca-
j�, aby zaczyna� od pocz�tku. Ja tego pogl�du nie po-
dzielam, uwa�am bowiem, �e o wiele zabawniej jest za-
czyna� od ko�ca. Albo jeszcze lepiej - od �rodka na oba
boki. Ale niech tam! Jako pachol� zgodne i do ust�pstw
sk�onne, rozpoczn� pierwszy rozdzia� ab ovo (okre�lenie
to wywodzi si� od Homera, przechwalaj�cego si�, i� swojej
Iliady nie zacznie od historii z jajkiem Ledy, z kt�rego to
jajka wyklu�a si� nadobna Helena, jeno od razu przyst�pi
in medias res, czyli obiema nogami wskoczy w samiu�ki
�rodek rzeczy). Ja natomiast, nie p�jd� w �lady kolegi
Homera, lecz cofn� si� w g��b pradziej�w. Do antycznej
Grecji, odwo�uj�c si� do jej cudownej mitologii.
Dawne to czasy... Nie by�o jeszcze ani telewizji, ani
foteli dentystycznych, a ludziska - chc�c si� po�mia�-
w��czali si� w orszak boga rado�ci Dionizosa, i z miejsca
mieli pyszn� zabaw�. Zreszt� rozrywek nie brakowa�o.
Kto mia� ochot� na udzia� w tzw. "nocnym �yciu", m�g�
bez wi�kszych stara� nawi�za� kontakt z jedn� z ba-
chantek pl�saj�cych na dionizyjskich prywatkach, komu
za� zale�a�o na prze�yciach wy�szej klasy, szuka� towa-
rzystwa kt�rej� z nimf. Sporo ich by�o. Nad brzegiem
morza nawi�za� mo�na by�o znajomo�� z nimf� morsk�
nereid�, w falach oceanu pl�sa�y okeanidy, najady repre-
zentowa�y rejony w�d s�odkich, amatorom wspinaczki
g�rskiej czy groto�azom umila�y �ycie oready, w le�nej
g�stwinie za� ochoczo igra�y driady i hamadriady. Po-
my�lano r�wnie� o paniach. W cienistych gajach oliw-
nych albo na wibruj�cych s�onecznym nagrzaniem pola-
nach i ��kach roi�o si� od trwaj�cych w pe�nej gotowo�ci
satyr�w czy faun�w. Je�li za� spragniona tkliwo�ci dama
mia�a szcz�cie, trafia�a na Pana. Przez du�e "P".
Trudno powiedzie�, by pan Pan nale�a� do przystojnia-
k�w. Daleko mu by�o do Roberta de Niro czy Sylwes-
tra Stallone. Prawd� m�wi�c by� paskudny. Urodzi� si�
z brod�, rogami, d�ugimi kosmatymi uszami, ko�limi
w poprzek przypatruj�cymi si� �wiatu �renicami, a na
dodatek calu�ki porasta� g�st� szczecin�. Taka by�a jego
uroda. Ale jak on umia� kocha�... Szczeg�ln� wdzi�cz-
no�� �ywi� dla bo�ka Pana melomani, jest on bowiem
wynalazc� osobliwie pi�knie brzmi�cego instrumentu
skonstruowanego z siedmiu piszcza�ek nastrojonych na
d�wi�ki o r�nej wysoko�ci, spojonych z sob� woskiem.
Potomkiem owego instrumentu jest rumu�ski nay, kt�-
rym tak mistrzowsko w�ada Gheorge Zamfir.
Pi�kna jest antyczna Grecja, a bodaj jeszcze pi�kniejsze
s� nasze o niej wyobra�enia: tysi�ce fantastycznie powy-
kr�canych drzew oliwkowych obsypanych dojrzewaj�cy-
mi owocami, migotliwe refleksy s�o�ca przesianego przez
listowie, srebrzyste strumyki idealnie wkomponowane
w idylliczny pejza� ��k i p�l-
W�r�d takich p�l, przed laty, nad brzegiem ruczaju, na
pag�rku niewielkim, tam w oliwnym gaju - o przepra-
szam, ale odnosz� wra�enie, �e kto� kiedy� ju� co� po-
dobnego napisa�... a mnie chodzi o wytworzenie odpo-
wiedniego klimatu dla snucia opowie�ci o bo�ku Panie.
Cz�apie sobie niebo��tko przez �liczny krajobraz i czo-
chraj�c kosmat� �epetyn�, srodze si� biedaczysko frasuje.
Bo te� jest czym. To bardzo niemi�a sprawa, kiedy cz�o-
wiekowi (a i bo�kowi tako�) brak powodzenia u dam.
A tu pier� si� wzdyma od nadmiaru uczu�! Tak si� wszyst-
ko �adnie zapowiada�o... Prawda, �e Pan przyszed� na
�wiat jako zdecydowana pokraka, ale� przecie posiada�
mo�nego protektora w osobie samego Hermesa, boga
kupc�w, handlowc�w i - co tu kry� - z�odziei. Z�o�liwi
twierdzili nawet, i� Hermes mia� niejaki udzia� w poja-
wieniu si� Pana na ziemskim globie, ale czy� mo�na wie-
rzy� takiemu gadaniu? Jak by�o, tak by�o, w ka�dym
razie Hermes wywindowa� dziwad�o na Olimp, ku wiel-
kiej uciesze zamieszka�ych na nim bog�w. Ca�kiem nie-
�le wiod�o si� ma�emu stworzeniu, rozpieszczanemu przez
olimpijskich decydent�w, traktuj�cych Pana jak �yw� za-
bawk�. Ale c� z tego, kiedy koz�onoga ci�gn�o na zie-
mi�, w rodzinne strony, do sielskiej Arkadii. Powraca
wi�c w ojczyste rejony, a czyni to na w�asne nieszcz�cie
i udr�k�. Bo na drodze jego �ycia staje prze�liczna nimfa
o s�odkim imieniu Syrinks, zabieraj�c nieboraczkowi spo-
k�j i ca�� rado�� istnienia.
�miertelnie zakochany Pan nie zdaje sobie sprawy, �e
ze swoim wygl�dem nie ma cienia szansy u pi�knej
najady. Ale �eby tylko o wygl�d chodzi�o! W ko�cu "ka�-
da potwora znajdzie swego amatora", a kaprysy niewiast
rzuca�y je w obj�cia najbrzydszych amant�w. S�k w tym,
�e spos�b, w jaki zakochany bo�ek manifestowa� swe
afekty, m�g� odstr�czy� najcierpliwsz� dziewoj�. Gdyby
Pan zdecydowa� si� na jak�� akcj�, gdyby atakowa�, gdyby
zdoby� si� na "uderzenie w czyn�w stal", jak to pi�knie
okre�li� kt�ry� z poet�w, ale nic z tych rzeczy. Biedaczy-
sko. Wl�k� si� jak cie� za swoim obiektem wzdycha�
i prosi�, b�aga�, nalega� i zanudza�. Zanudza� tak bardzo,
�e zniecierpliwiona Syrinks odwo�a�a si� do pomocy bo-
g�w. No i bogowie pomogli. W nader osobliwy spos�b.
Nie wysilaj�c si� zbytnio, zamienili "dziewczyn� w trzci-
n�". Nawet im si� to zabawnie zrymowa�o: "dziewczyn�
w trzcin�". Ro�nie sobie tedy Phragmites cormnunis w wo-
dzie, ko�ysze na wietrze, a siedz�cy w g�szczu osowia�y
Pan wgapia si� w wodn� tafl� i widzi w niej, bodaj po
raz pierwszy, jak bardzo jest szpety. Okropnie szpetny!
�a�o�� bezmierna ow�adn�a Panem. Zda si�, �e w szme-
rze trzcin s�yszy g�os ukochanej Syrinks, �cina wi�c p�k
�odyg, wi��e je w szereg, i tak powstaje pastusza fujarka
zwana syrinx, syring� lub fletni� Pana.
Mia�o pecha, nieszcz�sne Panisko. Nawet w�wczas gdy
wydawa�o si�, �e szcz�cie jest blisko. Na wyci�gni�cie
r�ki. Och�on�wszy nieco po stracie Syrinks, zakocha� si�
ponownie, i znowu w nimfie. Widocznie lubi� - jak to
si� m�wi - "pozostawa� w bran�y". Jego nowa ub�-
stwiana nosi�a nader oryginalne imi� - Pitys. Tym ra-
zem wydawa�o si�, �e zaloty karykaturalnego epuzera
zostan� uwie�czone sukcesem, jako �e Pitys �askawym
okiem patrzy�a na swego wielbiciela. Ale c� z tego...
Niestety, w nimfie kocha� si� r�wnie� Boreasz, pos�pny
b�g wiatru p�nocnego. Widz�c, �e jego zap�dy pozosta-
j� bez odzewu, posun�� si� do niecnego czynu. Zamiast
wezwa� rywala na tzw. "m�sk� rozmow�" i zapropono-
wa� mu partyjk� gry w "oczko" lub w "czyja karta star-
sza", kt�rej wynik zadecydowa�by o prawie do starania
si� o wzgl�dy nadobnej Pitys, antypatyczny Boreasz cze-
ka� na odpowiedni� chwil� i, gdy znajdowa�a si� ona
samotnie na wynios�ej skale, jednym mro�nym podmu-
chem zmi�t� dziewcz�tko w przepa��.
Zgin�a biedna nimfa, �e jednak rzecz dzia�a si� w kra-
inie cud�w, przeto Pitys od�y�a, cho� w innej zgo�a po-
staci. Z jej cia�ka wyros�a sosna po�wi�cona wyrokiem
bog�w Panowi. Ale c� - sosna, cho�by i najpi�kniejsza,
�ywej dziewczyny �adn� miar� zast�pi� nie jest w stanie,
wi�c te� Pan, aby zapomnie� o sercowych niepowodze-
niach, zaci�gn�� si� w s�u�b� boga wszelkiej rado�ci,
Dionizosa, by w jego orszaku przemierza� �wiat. Nie
m�g� jednak zapomnie� ojczystej krainy, nie umia� te�
wygna� z pami�ci swej pierwszej, najwi�kszej mi�o�ci. Jej
obraz jawi� mu si� zw�aszcza w�wczas, gdy wyci�gni�ty
w wonnej trawie sm�tnie muzykowa� na instrumencie
przywo�uj�cym najs�odsze imi� - Syrinks. A p�niej za-
pada w ci�ki sen, pog��biony dusznym zapachem zi�
i le�nych kwiat�w, omdlewaj�cych w po�udniowym skwa-
rze.
Jest parno. Przyroda zamiera w bezruchu, nie drgnie
�aden li��, nawet najpracowitsze pszczo�y i opas�e trzmiele
przerywaj� swoje lataj�ce rekonesanse, a muzykuj�ce
cykady odk�adaj� instrumenty na t� jedn�, upaln� go-
dzin� sjesty i absolutnej bezczynno�ci. Cisza. I biada te-
mu, kto powa�y�by si� j� narusza�! W�wczas bowiem
rozsierdzony Pan, zerwawszy si� na ko�le nogi, rozwrzesz-
czy si� tak straszliwie, �e przy jego ryku s�ynny okrzyk
filmowego Tarzana wyda si� s�owicz� ko�ysank�. Pod
wra�eniem przera�liwego wrzasku Pana pasterze trz�d
popadaj� w stan zwany od imienia bo�ka "strachem pa-
nicznym", a ogarni�te panik� �agodne bydl�tka rzucaj�
si� przed siebie na o�lep, gin�c w skalnych przepa�ciach.
Umiej�tno�� wywo�ywania takiego przera�enia trudno
zaliczy� do cech dodatnich, nie da si� jednak zaprzeczy�,
�e w pewnych okoliczno�ciach mog�a ona przynie�� wie-
le korzy�ci zar�wno samemu Panowi, jak i jego przyja-
cio�om. Dowodem jest przys�uga, jak� wy�wiadczy� bo-
�ek Pan Grekom, kt�rzy przysi�gali, �e to nie kto inny,
jeno wrzeszcz�ce b�stwo pomog�o im pod Maratonem
przep�dzi� perskie wojska. Czy tak by�o istotnie? Nie
wiem. W ka�dym razie turysta - je�li czas pozwoli-
mo�e pok�oni� si� capowatemu bo�kowi przed o�tarzy-
kiem wystawionym mu przez wdzi�cznych rodak�w na
jednym ze stok�w Akropolu. Szkoda, �e Pana nie ma ju�
w�r�d nas. M�g�by si� czasami przyda�. Cho�by na pi�-
karskich meczach. Ale c�... Pono� zmar� w pierwszym
wieku przed Chrystusem, w nader tajemniczych okolicz-
no�ciach. Odszed� le�ny bo�ek, opiekun pasterzy i ich
trz�d, rozp�yn�� si� w nico�ci ten, kt�rego �mia�o mo�e-
my uwa�a� za jednego z pierwszych kompozytor�w,
a ju� z ca�� pewno�ci� za wynalazc� syringi o s�odkim
brzmieniu.
Pi�kna jest Grecja naszych wyobra�e�. Ale nic nie mo�e
dor�wna� Grecji z marze� wspania�ego wizjonera Mau-
rice'a Ravela (1875-1937). Urzeczony opowie�ci� Longo-
sa, greckiego pisarza z II wieku po Chrystusie, autora
�licznej ba�ni zatytu�owanej Historia Dafnisa i Chloe, two-
rzy Ravel muzyk� do baletu ukazuj�cego dzieje mi�o�-
ci dwojga nastolatk�w. Muzyka owa, uj�ta nast�pnie
w kszta�t dw�ch suit, wchodzi w sk�ad �elaznego reper-
tuaru najs�ynniejszych orkiestr i najwi�kszych dyrygen-
t�w.
Dobiega ko�ca nasza opowie��. Raz jeszcze - ju� na
po�egnanie - pojawi si� nasz bo�ek Pan. Tym razem
w roli wybawcy. Albowiem to w�a�nie on wyrwie Chloe
z r�k krwio�erczych pirat�w i zaniesie j� w ramiona st�-
sknionego Dafnisa. Uczyni to przez pami�� na Syrinks
i sw� mi�o��. A w finale baletu Dafnis wraz z Chloe-
po��czeni na zawsze - w podzi�ce za uratowane szcz�-
�cie, ta�cem odtworz� dzieje filigranowej Syrinks i nie-
szcz�snego, pokracznego Pana. Czy mo�na sobie wyobra-
zi� pi�kniejsz� klamr� spinaj�c� dzieje dw�ch par, z kt�-
rych jednej nie by�o dane z��czy� si� nigdy, druga za�-
wiele musia�a do�wiadczy�, by wreszcie mog�o spe�ni�
si� jej przeznaczenie...
Tak - Ravel umia� muzyk� m�wi� o mi�o�ci. A jak
przedstawia�y si� sercowe sprawy samego monsieur Mau-
rice'a?
To ju� ca�kiem inna historia.
II
Rozprawka o pot�dze muzyki, czyli rzewna histo-
ria najwi�kszego wirtuoza staro�ytno�ci oraz jej
reperkusje w operowym �wiatku
Pi�kna jest Grecja naszych wyobra�e�... Pi�kna jest
i dzi�, gdy z wysoko�ci Olimpu Dzeus Gromow�adny
(czy jak kto woli Gromow�adny Zeus) ze zdumieniem
patrzy na dziesi�tki odrzutowc�w, na skrzyd�ach kt�-
rych przylatuj� liczni tury�ci, spragnieni arkadyjskie-
go b�ogostanu. Zdumienie ojca bog�w przeradza si�
w lubo�� niepomiern�, gdy jego oczy spoczn� na wdzi�cz-
nych kszta�tach nimf z ko�ca XX wieku, na owe toples-
sowe wspania�o�ci tak obficie rozsiane u brzeg�w za-
cisznych zatoczek skalistej Glyfady czy pla� wysp Dode-
kanezu. Wyg�adzaj� si� z�owr�bne zmarszczki na gro�-
nie zmarszczonym czole Zeusa, a jego rozbiegany wzrok
stara si� wypenetrowa�, czy te� gdzie� w pobli�u nie
snuje si� wz�r nudnych cn�t ma��e�skich, zrz�dliwa
Hera, piekielnie zazdrosna �oneczka, zaprogramowana
na wiekuiste gderanie. Jednocze�nie us�u�na pami��
podsuwa wielce frywolne wspominki p�ochych figlik�w,
uprawianych ongi� a to z Led�, a to z Alkmen�, z Danae,
czy z Europ�, a prawd� powiedziawszy to z ca�ym legio-
nem nimf, nimfetek i nimfomanek.
Gdyby tak znowu spr�bowa�? Nie warto, Zeusie, pio-
run�w w�adco - nie warto... Nie chodzi nawet o to, �e
si�y ju� nie te, ale kt�ra� z ziemianek nabierze si� na
twoje sztuczki? Na przebieranki za byka czy �ab�dzia, na
wcielanie si� w posta� m�a przebywaj�cego na delega-
cji? Byka wy�l� na corrid� albo co gorsza zatrudni�
w takiej specjalnej stacji, gdzie b�dzie tyra� jak w�-
oczywi�cie w przeno�ni, jako �e do byczej pracy w�
�adn� miar� nadawa� si� nie mo�e. Z przyczyn technicz-
nych. A �ab�d�? �ab�dzia wciel� do baletu, z obowi�z-
kiem cowieczornego fikania n�kami i kiwania �epetyn-
k� w przekomicznym pas de quatre w Jeziorze �ab�dzim.
Tu male�kie wyja�nienie dla czytelnika s�abiej zorien-
towanego w mitologii: Zeus mia� zwyczaj zdobywania
wzgl�d�w dam, przybieraj�c najprzer�niejsze kszta�ty.
Led� uwi�d� jako przedstawiciel drobiu, wcielaj�c si�
w srebrnopi�rego �ab�dzia. Do sypialni Alkmeny wkro-
czy� jako legalny eksploatator jej wdzi�k�w, udaj�c Am-
fitriona kr�la teba�skiego, prawowitego ma��onka na-
dobnej dziewoi, Danae oszo�omi� blaskiem z�otego
kruszcu, Europ� zasi�, kr�lewn� fenick�, najzwyczajniej
w �wiecie porwa� pod postaci� dorodnego byka, uni�s�
na Kret� i tam - no ju� wiadomo co. Taki to filutek by�
z tego olimpijskiego pantoflarza, kt�ry, miotaj�c pioruna-
mi na prawo i lewo, kuli� si� jednocze�nie w sobie niby
myszka pod miot��, gdy tylko wyczu� zbli�anie si� ma�-
�onki, wylewaj�cej na Zeusow� g�ow� strumienie utyski-
wa�, �al�w i pretensji. Najcz�ciej zreszt� uzasadnionych.
Bo Zeus by� babiarzem - i to wysokiej klasy. Ale to ju�
zamierzch�e czasy, odleg�e wspomnienia. Teraz za�...
Je�eli jeszcze kt�ra� z twych sztuczek, o Wszechpot�-
ny, mia�aby jakie� szanse, to chyba ta, przy pomocy kt�-
rej jako z�oty deszcz sp�yn��e� do wie�y, gdzie zamkni�ta
Danae, c�ra podejrzliwego Akrizjosa, cichutko roni�a �zy.
Tak - z�oty deszcz, to ju� by�oby co�! Ale czy my�lisz,
Zeusie, �e paniom przylatuj�cym, przyp�ywaj�cym i przy-
je�d�aj�cym na wczasy do Grecji mo�na zaimponowa�
z�otem? Co� mi si� widzi, ojczulku zacny, �e tobie szare
kom�rki wapnem porasta� zaczynaj�. Wszak owe turyst-
ki ciebie wraz z ca�ym Olimpem kupi� by mog�y. W cha-
rakterze souveniru. Co nie przeszkadza, �e Grecja jest
naprawd� pi�kna. I tamta, z pradawnych czas�w, kiedy
nosi�a miano Hellady, od imienia swego praojca Hellena,
i ta - wsp�czesna.
Dawna za� - ho ho... to by�y czasy! W�druj�c przez
oliwne gaje jak�� driad� spotka� by�o mo�na, przy odro-
binie szcz�cia sam� Artemid� podgl�dn�� si� da�o (uwa-
ga! ostro�nie! za tak� przyjemno�� dziarski my�liwy
Akteon zap�aci� bardzo wysok� cen�, zosta� bowiem za-
mieniony w jelenia i rozszarpany przez w�asne pieski),
a kto uprawia� karate, kick-boxing czy inn� odmian� szla-
chetnej sztuki samoobrony, komu nie by�y obce tajniki
kung-fu lub innych technik ~walk Wschodu, ten przy
odrobinie szcz�cia m�g� pokusi� si� o zmierzenie swych
si� z championem wszechwag, Heraklesem.
Dzia�o si� to dawno, dawno temu. Tak dawno, �e na-
wet wielki Homer, o kt�rego siedem miast spiera� si�
b�dzie, �e wi�c Homer nie tylko Iliady ani Odysei jeszcze
stworzy� nie zdo�a�, ale nawet perkatego noska z mat-
czynego nie zd��y� wysun�� by� �ona. Innego artysty
s�aw� rozbrzmiewa�a na�wczas Hellada. Z p�nocnych
jej kra�c�w, z krainy Tracj� zwanej, nap�ywa� zacz�y
wie�ci o niezwyk�ym kr�lu, kt�ry miast zajmowa� si�
wyciskaniem ostatnich pot�w z poddanych, obmy�laniem
nowych podatk�w - jak na rasowego w�adc� przysta-
�o - znalaz� sobie zgo�a inne hobby, mimo i� tego pi�k-
nego s��wka jeszcze w�wczas nie wymy�lono. Ot� mo-
narcha �w ponad wszystko umi�owa� muzyk�. Gra�
i �piewa� akompaniuj�c sobie na lirze d�wi�cznostrun-
nej, a czyni� to tak pi�knie, �e swym muzykowaniem
wzrusza� nie tylko serca ludzi, ale i najdziksze bestie do
pokornego warowania u swych st�p przymusza�, a po-
no� i rozszala�e �ywio�y d�wi�kiem instrumentu uciszy�
potrafi�.
Takim artyst� by� Orfeusz - bo tak w�a�nie zwa� si�
�w kr�l z dalekiej Tracji, syn muzy Kaliope, opiekunki
epickiej poezji. Lira, z kt�rej muzyk-monarcha najpi�k-
niejsze wyczarowywa� tony, sporz�dzona by�a z obci�-
gni�tej sk�r� ��wiej skorupy, przymocowanej do jelenich
rog�w, a zaopatrzonej w siedem czy dziewi�� napi�tych
strun, uderzanych palcami lub kostk�, zwan� plektro-
nem.
Za wynalazc� liry uchodzi� b�g Hermes, jego wi�c naj-
cz�ciej przedstawiano z tym instrumentem. Nie istnia�o
nic pod s�onecznym niebem Hellady, co Orfeusz umi�o-
wa�by r�wnie gor�co jak to swoje muzykowanie. Do
czasu... Bo oto kt�rego� dnia droga jego �ycia skrzy�o-
wa�a si� z losami prze�licznej hamadriady, o imieniu
brzmi�cym jak muzyka. Wo�ano na ni� Eurydyka. Czy�
to nie pi�kne? Prysn�� spok�j Orfeusza. Eurydyka stanie
si� dro�sza nad wszystko inne. Wiadomo, �e mi�o�� i mu-
zyka zwyk�y chodzi� w parze, nic wi�c dziwnego, �e
najm�odszy z bog�w, rozbrykany bobasek - syn Afro-
dyty i Aresa - wysokiej klasy specjalista od spraw
sercowych, jednym s�owem Eros, postara� si�, aby jego
przyjaciel Hymenajos (wywodz�cy si� ze zwyk�ych �mier-
telnik�w b�g wesel) nie rdzewia� w bezczynno�ci, wkr�t-
ce wi�c Orfeusza i Eurydyk� po��czy�y ma��e�skie
wi�zy. Jak�e ogromna by�a rado�� najwi�kszego z mi-
tycznych muzyk�w, jak ufnie wpatrywa�a si� we� m�o-
dziutka �ona...
Szcz�ciem promienia�y twarze obojga zakochanych. Ale
- �e te� zawsze musi przypl�ta� si� jakie� niepotrzebne
"ale" - no wi�c sta�o si�, �e kt�rego� ranka Eurydy-
ka za�ywa�a przechadzki w�r�d wonnych traw najpi�k-
niejszej doliny Tempe. Tam dziewczyn� dostrzeg� m�o-
dzieniec imieniem Aristajos. Nie s�d�my, �e by� to jaki�
podrywacz, uwodziciel czy co� w tym rodzaju. Nie-
Aristajos zajmowa� si� leczeniem, hodowl� pszcz�, upra-
w� winnic i drzew oliwnych, a co najwa�niejsze, prze-
kazywa� swoj� ogromn� wiedz� ludziom. Nic dziw-
nego, �e tego syna nimfy Kyrene i Apollina zaliczano
w poczet b�stw, upatruj�c w nim boga urodzaj�w. Ale
na razie Aristajos jest urzeczony widokiem Eurydyki. Nie
wie przecie�, �e jest ona �on� Orfeusza, bo gdyby wie-
dzia�, wola�by pewnie zaszy� si� gdzie� w le�nych ost�-
pach i w samotno�ci t�skni� do dziewczyny nale��cej do
innego. Teraz jednak jest tak zafascynowany widokiem
zjawiskowo pi�knej nimfy, �e jak zahipnotyzowany pr�-
buje si� do niej zbli�y�. Przera�one dziewcz� cofa si�
przed zbli�aj�cym si� m�czyzn�, odwraca ode� i w pa-
nice ucieka. Nie zwraca uwagi, kt�r�dy nios� j� stopy
i niebacznie nast�puje na wygrzewaj�c� si� w s�o�cu �mi-
j�. Reszta jest �atwa do przewidzenia.
Eurydyka umiera. Dostaje si� we w�adz� Hadesa, boga
podziemnych ciemno�ci. Hades - identyfikowany p�-
niej z rzymskim Plutonem - by� bratem Zeusa i Posej-
dona, rezyduj�cego w g��binach ocean�w. Z biegiem cza-
su imi� Hadesa sta�o si� synonimem �wiata zmar�ych,
tak wi�c gdy chciano o kim� eufemistycznie powiedzie�,
i� przeni�s� si� w za�wiaty, m�wiono, �e "zszed� do
Hadesu". D�uga i pe�na grozy jest w�dr�wka tamtymi
rejonami. Wiedzie przez rzek� Styks, a przeprawi� si�
przez ni� mo�na jedynie czarn� �odzi�. Steruje ni� po-
s�pny starzec Charon, pobieraj�cy za transport symbo-
liczn� op�at� w wysoko�ci jednego obola. Na drugim
brzegu Styksu warczy gro�ny Cerber, pot�ne psisko
o trzech paszczach, pilnuj�ce, aby nikt nie pr�bowa� po-
wr�ci� na ziemi�. Albowiem ze �wiata zmar�ych powro-
tu nie ma.
Wie o tym nieszcz�sny Orfeusz i rozpacza straszliwie.
T�skni za Eurydyk� i nic nie mo�e utuli� jego smutku.
Ale czy na pewno nie ma powrotu z za�wiat�w? Bo je�li
si� tak bardzo, tak ogromnie kocha, jak Orfeusz t� swoj�
dziewczyn�, to przecie�... Kr�l-muzyk decyduje si� za-
tem na czyn nies�ychany. Zejdzie do Hadesu! Boi si�, to
jasne, bo kt� by si� nie ba�, ale mi�o�� jest silniejsza od
strachu. Wa�y si� wi�c na czyn, kt�rego dot�d nie doko-
na� nikt. Chocia� - przepraszam - mocarny Herakles
r�wnie� pow�drowa� do kr�lestwa cieni, gdy przysz�o
mu wywlec na ziemi� srogiego Cerbera, ale� przecie
Herakles to mocarz nad mocarze, a Orfeusz zbrojny jest
jedynie w swoje przeogromne mi�owanie i lir�, rozbrzmie-
waj�c� najbardziej melodyjnymi tonami. I w�a�nie te
d�wi�ki otwieraj� drog� przez mroki Hadesowego labi-
ryntu.
Charon, ws�uchany w smutny �piew Orfeusza, nie pyta
o obowi�zkowego obola, lecz za darmo przewozi �mia�-
ka na drugi brzeg Styksu, gdzie do st�p mu przypada
�asz�cy si� Cerber o trzech paszczach, tym razem nie
rozwartych gro�nie, a ledwo uchylonych w przymilnym
skomleniu. Tak jest - Orfeuszowa muzyka czyni cuda!
Lecz jeszcze nie koniec grozy. Oto pojawiaj� si� trzy
potworne siostry: Alekto, Tisifone i Megajra czyli Mege-
ra. S� to boginie zemsty, zwane przez Grek�w Eryniami
albo Eumenidami, a przez Rzymian Furiami. Otoczone
duchami ciemno�ci, upiornymi zjawami jak z koszmar-
nego snu, zast�puj� drog� �mia�kowi i wij�c si� w maka-
brycznym ta�cu, pr�buj� dociec, kim jest �w intruz, o�mie-
laj�cy si� zak��ci� porz�dek kr�lestwa cieni. A jednak
i one musz� ust�pi� przed ogromem cierpienia ziemskie-
go przybysza i przed pot�g� jego sztuki. Co wi�cej, staje
si� rzecz nieprawdopodobna: Erynie p�acz�! I p�acz�c
otwieraj� Orfeuszowi drog� do samego �rodka �wiata
zmar�ych, gdzie na wynios�ym tronie siedzi Hades w to-
warzystwie �ony, Persefony, zwanej tak�e Kor� albo,
w Rzymie, Prozerpin�. Stoj�c przed obliczem boga, Orfe-
usz nie rzuca mu si� do st�p, nie prosi, nie b�aga, tylko
uderzaj�c delikatnie w struny liry, cicho wy�piewuje sw�j
dojmuj�cy b�l. I zn�w staje si� cud! Hades zgadza si� na
powr�t Eurydyki na �wiat�o dzienne, stawia wszelako
jeden warunek - oto podczas powrotnej w�dr�wki przez
krain� cieni Orfeuszowi ani razu nie wolno odwr�ci� si�
do pod��aj�cej za nim �ony, a nad �cis�ym dope�nieniem
tego warunku b�dzie czuwa� id�cy za Eurydyk� prze-
bieg�y Hermes, ten sam, kt�remu przypisuje si� skon-
struowanie liry. Nie obraca� si�? Tylko tyle? Orfeusz nie
wierzy swemu szcz�ciu.
Jest! Eurydyka ju� stoi przy Orfeuszu, ale on - pomny
postawionego warunku - odwraca od niej twarz. Roz-
poczyna si� powrotna w�dr�wka przez ponure, pe�ne
ska� i rozpadlin zdradliwe bezdro�a Hadesu, owiane
g�stymi oparami wydobywaj�cymi si� z g��bokich szcze-
lin. �a�osny to powr�t. Przodem kroczy Orfeusz, prowa-
dz�c za r�k� coraz to smutniejsz� Eurydyk�. Biedactwo
nie rozumie, dlaczego ten, kt�ry na ziemi kocha� j� tak
gor�co, teraz nawet spojrze� na ni� nie chce. Nie pojmu-
je, czemu przypisa� t� nag�� zmian�, zaczyna wi�c �ka�,
zrazu cichutko, a p�niej ju� tak bole�nie, �e Orfeusz
odwraca si� ku niej ze s�owami najczulszej mi�o�ci. Wy-
suwa si� drobna dziewcz�ca d�o� z r�ki Orfeusza. Ujmu-
je j� teraz ten, kt�ry ma pilnowa�, by przestrzegany by�
nakaz Hadesa. Eurydyka, z g��wk� ci�gle zwr�con� ku
Orfeuszowi, z wolna post�puje za Hermesem, znikaj�c
w mg�ach spowijaj�cych popl�tane �cie�ki krainy, z kt�-
rej si� nie wraca.
Taka jest opowie�� o najs�ynniejszym muzyku antycz-
nego �wiata i jego smutnej mi�o�ci. C� mo�na by jeszcze
doda� do tej historii? Orfeusz powr�ci� do rodzinnej Tra-
cji, gdzie, nie znajduj�c ukojenia, przemierza� gaje oliw-
ne, doliny i g�ry, nape�niaj�c je skargami, p�yn�cymi
z serca, nie mog�cego zapomnie� umi�owanej Eurydyki.
I w�a�nie ta nie daj�ca si� ukoi� t�sknota stanie si� przy-
czyn� �mierci Orfeusza. W�druj�c noc� przez le�ne ost�-
py, napotyka roz�piewany i rozta�czony orszak boga Dio-
nizosa. W korowodzie prym wiod� bachantki, szalej�ce
w orgiastycznym ta�cu menady. One to, rozw�cieczone
tym, �e Orfeusz nie mo�e - a co gorsza, nie chce-
zapomnie� Eurydyki, rozszarpa�y go na strz�py, g�ow�
i lir� wrzucaj�c do rzeki Hebros. G�ow�, kt�rej martwe
wargi wci�� jeszcze powtarza�y najdro�sze imi�, pr�d
zani�s� na wysp� Lesbos, co spowodowa�o, i� wyspa ta
sta�a si� jednym z g��wnych o�rodk�w greckiej kultury.
A co z lir�? - zapytacie. Spotka� j� los najpi�kniejszy!
Sam Zeus wydoby� instrument z rzeczonej toni, i umie-
�ci� go na niebieskim firmamencie jako jeden z gwiazdo-
zbior�w.
I dzi� jeszcze mo�emy zobaczy� w pogodne wieczory
i noce Orfeuszow� lir� zawieszon� w�r�d gwiazd...
Po Orfeuszu pozosta�a pami�tka w postaci misteri�w
orfickich, kultywowanych przez wyznawc�w sekty, zwa-
nych "Orfikami", a podaj�cych trackiego kr�la-muzyka
jako swojego za�o�yciela. U pod�o�a orfickich nauk le�y
teza o reinkarnacji, wiara w niebo i piek�o, nagrod� lub
pot�pienie za pope�nione na ziemi uczynki i przekonanie
o nadej�ciu epoki wszechogarniaj�cej mi�o�ci. I jeszcze
co� pozostawi� nam w spadku Orfeusz: przepi�kny mit
o mi�o�ci silniejszej ni� �mier�, a delikatnej i czu�ej jak
brzmienie liry d�wi�cznostrunnej.
Taka by�a historia �ycia i �mierci Orfeusza. �mierci?
A mo�e Orfeusz �yje nadal? Mo�e jest w�r�d nas? Skom-
plikowana to sprawa... Bo jego posta� - a raczej cie�
postaci - pojawia si� od czasu do czasu na operowej
scenie, a cz�ciej jeszcze na koncertowej estradzie. Dzieje
si� tak za spraw� wielkiego reformatora, Christopha
Willibalda Glucka, kt�ry �yj�c w latach 1714-1787, wielce
si� przyczyni� do oczyszczenia operowego �wiatka z pa-
skudnych nalecia�o�ci, kaprys�w i foch�w, a tak�e skan-
dali, wywo�ywanych przez �piewacze gwiazdy, �e�skie-
go i m�skiego rodzaju. Oraz rodzaju nijakiego, jako �e
w owych czasach wiele do powiedzenia (i do za�piewa-
nia!) mieli kastraci, czyli sztucznie fabrykowane pseudo-
m�skie soprany i alty.
�elazn� miot�� ruguje Gluck u�wi�cone tradycj� idio-
tyczne niedorzeczno�ci operowego obyczaju, zw�aszcza
w zakresie paradoksalnej niezgodno�ci sytuacji scenicz-
nej z praktyk� wykonawcz�. Nikogo nie razi�o, gdy ko-
naj�ca bohaterka w chwili �mierci popisywa�a si� jesz-
cze wesolutkimi trylikami, fioriturkami, ozdobniczkami,
kadencyjkami i innymi, przez kompozytora zgo�a nie prze-
widzianymi fintifluszkami, maj�cymi za zadanie usatys-
fakcjonowanie szanownej publiczno�ci, a przede wszyst-
kim - wykazanie wokalnego kunsztu i technicznych
mo�liwo�ci bryluj�cej primadonny.
Zabawny by� teatr operowy sprzed dw�ch wiek�w...
tylko Glucka nie bawi� on wcale. Raczej dra�ni�. Ten raso-
wy muzyk jasno i wyra�nie sprecyzowa� swoje credo:
w operze najwa�niejsza jest prawda dramatyczna wyra-
�ona s�owami, i wszystko ma by� temu s�owu podpo-
rz�dkowane! Sk�d o tym wiemy? Z przedmowy umiesz-
czonej w partyturze pierwszego wydania opery Alcesta roku 1769, gdzie czytamy,
�e funkcj� muzyki. ~n,inno
by� s�u�enie poezji poprzez oddanie ekspresji. Jesz-
cze wyra�niej wypowiada si� kompozytor, stwierdzaj�c:
"kiedy pisz� oper�, zapominam, �e jestem muzykiem".
Sapienti sat. Czyli "m�drej g�owie do�� pa�k� w �eb".
Praktyczn� realizacj� za�o�e� Glucka s�yszymy w jego
najbardziej znanym dziele, opiewaj�cym tragedi� Orfe-
usza i Eurydyki. Ile� pi�kna i szlachetnej prostoty jest
w tej muzyce! Czyni�c ust�pstwo na rzecz gust�w �w-
czesnej publiczno�ci, Gluck i jego librecista, Raniero da
Calzabigi, wprowadzaj� dwa warianty zako�czenia.
Pierwszy z nich jest zgodny z tradycj�, w my�l kt�rej
Orfeusz traci Eurydyk� na zawsze, natomiast w wersji
drugiej interwencja bo�ka mi�o�ci Erosa (rzymskiego
Amora) pozwala m�owi wyprowadzi� lub� na �wiat�o
dnia. Gwoli �cis�o�ci dodajmy, �e opera Glucka doczeka-
�a si� a� czterech wersji, ale pozostawmy te sprawy
muzykologom, sami za� przypomnijmy sobie, i� sercowe
perypetie legendarnego muzykusa frapowa�y wielu jego
koleg�w po fachu, szczeg�lnie w XVII i XVIII stuleciu.
Temat ten brali na sw�j warsztat - opr�cz Glucka-
nast�puj�cy kompozytorzy: Claudio Monteverdi (prawy-
konanie jego opery w 1607 roku), Luigi Rossi (1647, przy
czym by�a to pierwsza w�oska opera napisana specjalnie
dla Pary�a), Antonio Sartorio (1792), Giuseppe Bertoni
(1776), i pierwszy z klasyk�w wiede�skich, Joseph Haydn
(1791), z tym, �e jego dzie�o zatytu�owane L'anima del
filosofo ossia Orfeo ed Euridice (Dusza filozofa, albo Orfeusz
i Eurydyka) doczeka�o si� prawykonania dopiero w roku
1951, jako �e wtedy zosta�a odnaleziona partytura opery.
Muzyk� Haydna cechuje oczywi�cie dostoje�stwo, na-
le�ne jak�e przecie powa�nemu tematowi. Powa�nemu?
Ko� by si� u�mia�! I to jakby si� u�mia�, gdyby dane mu
by�o znale�� si� w pa�dziernikowy wiecz�r w paryskim
"Bouffes Parisiens" na �wiatowej prapremierze sztanda-
rowej operetki Jacques'a Offenbacha Orfeusz w piekle. C�
to za wspania�a zabawa, wywodz�ca si� z dowcipnego,
skrz�cego si� z�o�liwymi aluzjami libretta pi�ra pan�w
Cremieux i Halevy'ego, a ozdobionego pyszn� muzyk�
maestra Jacques'a. Wyobra�am sobie, jak reaguj� duchy
prawdziwej Eurydyki i autentycznego Orfeusza, kiedy,
trzymaj�c si� za astralne d�onie, polatuj� pod stropem
teatralnej sali i s�ysz�, �e pono� jedyne co ich za �ycia
��czy�o, to by�a wzajemna g��boka niech��. �miej� si�
bezg�o�nie legendarne zjawy, bo� wiedz� przecie, �e to
tylko �arty. A c� dopiero, gdy z orkiestry runie na wido-
wni� kaskada d�wi�k�w uk�adaj�cych si� w kszta�t tanu-
szka wielce frywolnego, przes�awnego kankana nad kan-
kany, kt�ry ongi� niepomierne wywo�ywa� zgorszenie.
I jeszcze wi�kszy zachwyt!
Wiek dwudziesty. Do nadobnej Eurydyki i jej zbola�e-
go ma��onka dobieraj� si� dwaj kompozytorzy. Starszy
z nich, Francuz Darius Milhaud, nie lubi zanudza� s�u-
chaczy d�u�yznami, wi�c pisze symfonie trwaj�ce cztery
do pi�ciu minut i o�miominutowe opery. Ani si� cz�o-
wiek zdrzemn�� nie zdo�a, a tu ju� trzeba bi� brawo!
Ech, ci kompozytorzy...
W roku 1926 odbywa si� premiera opery 34-letniego
pod�wczas Milhauda, Les mallleurs d'Orphee (Nieszcz�cia
Orfeusza), w tym samym te� czasie pojawia si� nowa
wersja dziej�w mitycznej pary. Tw�rc� opowie�ci jest
austriacki malarz, dramaturg i re�yser Oskar Kokoschka,
prekursor ekspresjonizmu w teatrze. Libretto pana Os-
kara ozdobi� muzyk� Ernst Krenek, urodzony w okr�-
glu�kim tysi�cznym dziewi��setnym roku, rodowity wie-
de�czyk (szcz�ciarz, psiako��!) i tak powsta�o dzie�o,
ukazuj�ce antyczn� opowie�� w osobliwym zgo�a �wie-
tle, z wplecionym i�cie strindbergowskim w�tkiem. Oto
Orfeusz musi odwr�ci� si� od post�puj�cej za nim Eu-
rydyki, powodowany bynajmniej nie mi�o�ci�, ale... po-
dejrzliwo�ci�. Chce wiedzie�, co dzia�o si� z jego �on�
podczas pi�cioletniej roz��ki. I co si� okazuje? Podejrze-
nia Orfeusza s� uzasadnione. Eurydyka nie potrafi�a
oprze� si� mi�osnym zap�dom samego Hadesa i - reszta
jest wiadoma. Nie wiadomo natomiast, z jakiej to przy-
czyny duch Eurydyki pojawi si� u boku Orfeusza i do-
kona m�ob�jstwa. Czy chce ona raz na zawsze uwolni�
si� od oszala�ego z zazdro�ci i nienawi�ci m�czyzny,
czy przeciwnie, pragnie �ci�gn�� go do Hadesu i tym
samym przyku� do siebie na zawsze. Ten dylemat sp�ka
autorska Kokoschka-Krenek pozostawia do rozstrzygni�-
cia s�uchaczowi.
Pozosta�my jeszcze chwil� w tym tragikomicznym XX
wieku. Rozkwitnie w nim pe�ni� urody nowa muza, o mi-
le brzmi�cym imieniu. Filmia. Zbyt pi�kny i no�ny jest
mit Orfeusza, by mieli go przeoczy� panowie scenarzy�-
ci i re�yserzy. Do pracy przyst�puje francuski poeta,
a zarazem malarz i filmowiec Jean Cocteau, stwarzaj�c
w dw�ch autorskich dzie�ach z lat 1950 (Orfeusz) i 1960
(Testament Orfeusza) w�asn�, odrealnion� wizj� osobistych
niepokoj�w, zabarwion� skrajnie subiektywnym - roz-
grywaj�cym si� na pograniczu snu i jawy - podej�ciem
do mitologicznego przekazu.
Rok 1958 przynosi inn� filmow� wersj� opowie�ci
o Orfeuszu i Eurydyce. Tw�rc� jest francuski (znowu!)
pisarz i eseista, aposto� egzystencjalizmu, laureat Nagro-
dy Nobla - Albert Camus. W jego uj�ciu Eurydyka jest
prost� wiejsk� dziewczyn�, Orfeusz pracuje jako tram-
wajarz, z zami�owania za� �piewa sobie a muzom, prze-
wodz�c jednocze�nie w jednej ze szk� samby. Stwarza
to Camusowi okazj� do osadzenia akcji w feerycznej sce-
nerii karnawa�owego szale�stwa w Rio de Janeiro. Fascy-
nuj�cy film. S�usznie te� publiczno�� owacj� przyj�a przy-
znanie mu Grand Prix na festiwalu w Cannes (1959), ale
zapewne nie roztkliwia�bym si� nad nim a� tak bar-
dzo, gdyby nie zawarty w dziele element, kt�ry wnikaj�c
w pod�wiadomo�� odbiorcy, znakomicie przyczynia si�
do wytworzenia poetyckiego nastroju. Muzyka. Oparta
cz�ciowo na autentycznych melodiach po�udniowoame-
ryka�skich piosenek, a cz�ciowo napisana specjalnie dla
tego w�a�nie filmu, jest rezultatem wsp�pracy kompozy-
tor�w Antonia Carlosa Jobima i Luiza Bonfy z dramatur-
giem i poet�, a zarazem wsp�autorem scenariusza - Vi-
niciusem de Moraes. Takie melodie jak Felicidade, Smutna
samba czy Samba Orfeusza, uros�y do rangi standard�w
interpretowanych przez najwybitniejszych solist�w i naj-
lepsze zespo�y.
Ko�o si� zamyka. Od Monteverdiego, Glucka, Haydna,
poprzez Milhauda i Kreneka, po muzyk� do Czarnego
Orfeusza, nieustannie odradza si� legenda trackiego �pie-
waka. Zamyka si� ko�o, ale ca�kowicie nie zamknie si�
nigdy. Bo zawsze znajd� si� i b�d� znajdowa� kompozy-
torzy, s�awi�cy swego antycznego poprzednika, nie do-
puszczaj�cy, by mia�a zagin�� pami�� o nim. A jak d�ugo
�yje pami�� o cz�owieku, tak d�ugo �yje on sam.
Cho�by by� jedynie mitem.
III
Excalibur - jak to si� dzieje? � Ma��e�skie
k�opociki monarch�w � Jak daleko si�ga ofiarno��
wiernych s�u�ek? � Raimbaut i Beatrice � Bernard,
Margeritka i Eleonora � Nami�tny Tannhauser
i sm�tny Wolfram � �redniowieczne romanse,
a tak�e trubadur popl�tany
Excalibur! To jest to!!
W�a�ciwie to wcale nie jest to, tylko to jest tamto. Tam-
to, czyli to, od czego zacz�o si� ca�e kino z Okr�g�ym
Sto�em. Tym �redniowiecznym, zdobi�cym wielk�, pa-
radn� sal� na dworze kr�la Artura. Przy owym wiel-
gachnym meblu zasiada�o p�tora setki dzielnych ryce-
rzy, z Lancelotem, Sir Galahadem, Tristanem i kr�lem
Markiem na czele. A co z tym dostojnym towarzystwem
wsp�lnego ma Excalibur? Co to w og�le za dziwo? Pasta
do pod��g? Specjalny typ magnetowidu czy wozu For-
mu�y Pierwszej? Albo mo�e imi� nowego jamnika Jerze-
go Waldorffa? Nic z tych rzeczy! Excalibur to or� kr�la
Artura, miecz zaklinowany w litej skale, z kt�rej wyrwa�
go mo�e jedynie ten, komu przeznaczone jest zasi��� na
tronie angielskim. I w�a�nie tym kim� okazuje si� Artur,
obwo�any nast�pnie kr�lem, w�adc� dworu, posiadaczem
wspania�ego zamczyska, w kt�rego jednej z sal stanie im-
ponuj�cy Okr�g�y St�. Osobliwa nazwa miecza - Exca-
libur - wywodzi si� z �aciny i jest skr�tem zdania EX
CALce LIBERare, czyli "uwolni� ze ska�y".
Nad podziw kochliwi byli w owych czasach panowie
rycerze i do znudzenia wierni �onom. Swoim i cudzym.
Chyba �e si� jaka� gratka trafi�a, jaki� "boczek" przyda-
rzy�, no, ale to ju� trudno! Si�a ni�sza. M�czyzna te�
cz�owiek. Przynajmniej w pewnym sensie.
Pad�o tu imi� Marka, kr�la Kornwalii, jednego z ryce-
rzy Okr�g�ego Sto�u. Mia� on �on� przedziwnej urody,
Izold� Z�otow�os�, op�tan� przez mi�o��. Szalon�, o�le-
piaj�c�, wszechogarniaj�c�, tyle �e nie w stron� m�a
skierowan�. Izolda mi�owa�a innego z rycerzy, Tristana.
A sta�o si� tak za spraw� g�upiego przypadku. Oto Tri-
stan i Izolda omy�kowo �ykn�li sobie z flaszczyny zawie-
raj�cej czarodziejski nap�j mi�osny, przeznaczony dla
Izoldy i kr�la Marka - pod�wczas jeszcze narzeczonego
nadobnej dziewoi - gwoli wzmo�enia ich wzajemnych
afekt�w. A tu masz babo placek! Wszystko si� doku-
mentnie poka�apu�ka�o... Pannica zakocha�a si� nie w tym
d�entelmenie w kt�rym zakocha� si� nale�a�o, a i jej
kocha� o sm�tnym imieniu (tristis znaczy po �acinie "smut-
ny") obdarzy� uczuciem nie sobie przeznaczon� bia�og�o-
w�.
Du�� rol� odgrywaj� w �redniowiecznych romansach
wierni giermkowie i r�wnie wierne dworki i s�u�ebnice.
Jedn� z nich by�a Brangien (w dramacie muzycznym
Wagnera opiewaj�cym dzieje Tristana i Izoldy nosi ona
imi� Brangane), b�d�ca nie tylko s�u��c� swej pani, ale
i jej najbardziej zaufan� powiernic�. I w�a�nie Brangien
sta�a si� mimowoln� sprawczyni� zamieszania, wywo�a-
nego zaaplikowaniem kochankom wywaru z lubczyka,
jej oddanie za� posz�o tak daleko, �e w czasie nocy po-
�lubnej Izoldy i kr�la Marka, ochoczo zgodzi�a si� zaj��
miejsce oblubienicy w ma��e�skim �o�u, by umo�liwi�
swej pani randk� z Tristanem. Co� takiego... Dziwne tyl-
ko, �e kr�l Marek - w takim b�d� co b�d� podnios�ym
momencie - nie zauwa�y� podmiany dostarczonego ma-
teria�u na po�ledniejszy asortyment. No c�, pewnie mu
w przychodni okulary �le dobrali.
Kiedy tak rozmy�lam nad matrymonialnymi perypetia-
mi kr�la Marka, dochodz� do wniosku, �e monarchowie
miewali spore k�opoty ze swoimi �oneczkami. Bo przecie
nie tylko Markowi nie dochowa�a wiary jego Izolda, ale
i atrakcyjna Ginewra ozdobi�a m�owskie cz�ko dorod-
nym, roz�o�ystym poro�em. Kim by�a Ginewra? Istnia�o
kilka dziewoi, kt�re pod tym imieniem przesz�y z r�-
nych powod�w nie tyle mo�e do historii, ile do legendy.
Jedna z nich na przyk�ad, W�oszka, chc�c podroczy� si�
z narzeczonym, schowa�a si� w dniu �lubu w wielgach-
nym kufrze, aby jej musia� szuka� ukochany, wywodz�cy
si� ze s�awetnego genue�skiego rodu Dori�w. �arcik
powi�d� si� nadspodziewanie, jako �e wieko kufereczka
zamkn�o si� szczelnie i na amen. Ginewr� wprawdzie
odnaleziono, ale dopiero po pi��dziesi�ciu latach i to
w stanie wykluczaj�cym jakiekolwiek plany matry-
monialne. Ale nam nie o t� Ginewr� chodzi, jeno o ma�-
�onk� znanego nam ju� kr�la Artura. Zdradzi�a go ona
- ano w�a�nie! Z kim? Istniej� dwie wersje tej arcyro-
mantycznej historii. Pierwsza z nich g�osi, �e kr�l Artur,
wyruszaj�c na kolejn� wojenm� wypraw�, przekaza� by�
swoje w�o�ci i �on� pod opiek� siostrze�cowi imieniem
Mordred. Poniewa� m�odzieniec by� siostrze�cem Artu-
ra, wi�c nale�y przypuszcza�, �e Artur by� Mordredo-
wym wujem, eo ipso �ona Artura, Ginewra, sta�a si� dla
tego� ch�opczyny wujenk�.
Kr�l Artur nie mia� zrozumienia dla poczyna� swego
siostrze�ca, zmierzaj�cych do zacie�nienia rodzinnych
wi�z�w, gdy mu bowiem doniesiono, �e Mordred zbyt
dos�ownie pojmuje roztaczanie opieki nad powabn� cio-
tuni�, rozsierdzony monarcha w ramach wujowskiego
dobrotliwego napomnienia, najzwyczajniej zar�ba� go
w bitwie mieczem. Taka jest pierwsza wersja opowie�ci
o zdradzie Ginewry. Wersja druga jest jakby nieco sym-
patyczniejsza. Ot� wspomnieli�my ju�, �e przy Okr�-
g�ym Stole zasiada� bohater wielu legend, wz�r rycer-
skich cn�t, Sir Lancelot. By� to m�� pe�en zalet, a jedn�
z nich by�a umiej�tno�� doceniania towarzystwa nadob-
nych bia�og��w, u kt�rych zyska� opini� wspania�ego ko-
chanka, wybitnego perfekcjonisty w zakresie opano-
wania arkan�w sztuki mi�osnej. A ju� kto jak kto, ale
w�a�nie niewiasty maj� w tej mierze najwi�cej do powie-
dzenia - prawda? I sta�o si�, �e dnia kt�rego� Lancelo-
towi wpad�a w oko �ona monarchy - Ginewra. Wpad�a
i ju� wypa�� nie chcia�a, jeno omskn�a si� odrobin� ni-
�ej. Wprost do serca. Reszta jest wiadoma, cho� mo�e nie
do wszystkich dotar�a wie�� o pikantnej historyjce, zwi�-
zanej z romansem Lancelota i Ginewry. Ot� w Sir Lan-
celocie okrutnie rozmi�owana by�a pewna dama, nosz�ca
pi�knie brzmi�ce imi� Elaine. Posiadaj�c wybitne uzdol-
nienia w zakresie uprawiania czarnej magii i rzucania
czar�w (nale�a�o to, jak wiemy, do podstawowego wy-
kszta�cenia ka�dej panienki z dobrego domu, na r�wni
z haftowaniem i gr� na lutni, psalterium czy ma�ej har-
fie), a zarazem orientuj�c si� w zafascynowaniu Lancelo-
ta Ginewr�, Elaine bez trudu przybra�a jej posta�, by
nast�pnie sprowokowa� otumanionego rycerza do prze-
�ycia wsp�lnej sielanki. Rezultatem onej mi�ej godzinki
by�o przyj�cie na �wiat potomka Lancelota, s�ynnego
p�niej Sir Galahada, kt�rego najwi�kszym sportowym
wyczynem stanie si� wydobycie zakl�tego miecza z wod-
nej toni, a najpi�kniejszym �yciowym osi�gni�ciem od-
nalezienie �wi�tego Graala, kielicha zawieraj�cego krew
sp�ywaj�c� z Chrystusowego boku, przebitego w��czni�
rzymskiego �o�nierza, gdy Zbawiciel kona� na krzy�u.
Ale to ju� temat na inne opowiadanie...
Swoj� drog�, kiedy por�wnuje si� perypetie kr�la Marka
i Sir Lancelota, w�wczas uwa�nego badacza musi zasta-
nowi� pewna osobliwa analogia. Ot� �aden z owych
s�aw� okrytych m��w nie zauwa�y�, �e ma w �o�u zu-
pe�nie inn� partnerk� ni� t�, do kt�rej si� przymierza�.
Poniewa� za� ka�da legenda, ba�� czy bajka winna za-
wiera� stosowny mora�, przeto zapytajmy, jaka te� nauka
p�ynie z wy�ej podanych fakt�w. A p�ynie, owszem, p�y-
nie. I to jaka! Ta mianowicie, �e w pewnych, �ci�le okre-
�lonych sytuacjach ka�dy ch�op g�upieje. Dokumentnie
i ze szcz�tem.
Je�li komu� przysz�aby ochota ujrzenia na w�asne oczy
historii Excalibura, Ginewry, kr�la Artura, Sir Lancelota
i innych bohater�w celtyckiej pie�ni, niechaj pr�dziutko
zaopatrzy si� drog� kupna, przyw�aszczenia czy po�ycz-
ki w videokaset� z pi�knie wydrukowanym napisem
Excalibur. Owa videokonserwa jest dzie�em re�ysera i pro-
ducenta Johna Boormana, a firmuje j� wytw�rnia "Orion
Pictures-Release". Jednym z najwi�kszych walor�w filmu
s� urokliwe, zjawiskowo wr�cz pi�kne, w ka�dym detalu
wysmakowane zdj�cia, prowokuj�ce do wielokrotnego
delektowania si� tym kasetowym delikatesem.
Czas ju� ze �wiata legend przenie�� si� w �redniowiecz-
ne realia. Pow�drujemy sobie tedy przez Francj� i Niem-
cy w epok�, w kt�rej po �wiecie w�drowali trubadurzy,
truwerzy a tako� i minnesangerzy. Ustalmy najpierw do-
k�adnie, kim byli ci dobrzy ludzie, tak� pi�kn� kart� za-
pisuj�cy w historii muzyki �redniowiecznej. Ot� gdzie�
oko�o roku tysi�cznego setnego pojawiaj� si� na terenie
po�udniowej Francji, �ci�le m�wi�c w Prowansji, poeci
paraj�cy si� muzyk� zar�wno w sensie tw�rczym, jak
i wykonawczym. Wywodz� si� najcz�ciej ze sfer arysto-
kratycznych. To w�a�nie trubadurzy.
Jednym z najs�ynniejszych by� �yj�cy w drugiej po�o-
wie XII i na prze�omie XIII wieku Raimbaut de Vaqu-
eiras, tw�rca jednog�osowej formy instrumentalnej o cha-
rakterze tanecznym, zwanej estanzpie lub z hiszpa�skiego
estampida. Nie bardzo wiadomo, co sk�oni�o syna pro-
wansalskiego rycerza, zamieszkuj�cego zamczysko Va-
queiras, do wst�pienia w s�u�b� Polihymnii, czyli po-
�wi�cenia si� muzyce. I poezji - bo� przecie teksty te�
wypada�o tworzy� samemu i samemu je wykonywa�.
Mo�e w m�odym Prowansalczyku odezwa�o si� powo�a-
nie, a mo�e �wiadomo��, �e jako potomek niezamo�nego
rodu, na dodatek nie maj�cy prawa do szlacheckiego
tytu�u, nie ma szans na zrobienie kariery. W�druje sobie
tedy Raimbaut po �wiecie, przez czas jaki� przebywa na
dworze ksi�cia Oranu, a p�niej idzie w s�u�b� marki-
za de Boniface w Montferrat. Pan markiz pr�cz rozle-
g�ych w�o�ci posiada r�wnie� wielce nadobn� siostrzyc�
o wdzi�cznym imieniu Beatrix. Ku tej�e dziewoi zapala
si� serce trubadura, co z kolei staje si� inspiracj� do skom-
ponowania przeze� wielu �licznych pie�ni. Jak zako�czy�
si� romans Raimbaut i Beatrix? A czy to takie wa�ne...
Grunt, �e po raz nie wiadomo kt�ry, sztuka zawdzi�cza
wzbogacenie swego skarbca mi�osnemu afektowi. Bo te�
i romansowi byli ci panowie trubadurzy, oj romansowi...
Innym tego przyk�adem jest Bernard de Ventadour, �y-
j�cy r�wnie� w XII wieku, przy czym zwano go tak�e
Ventadom, od nazwy zamku b�d�cego miejscem urodze-
nia mistrza, kt�r� to nazw� zmieniano z Ventadour na
Ventadom i odwrotnie. Bernard - pisany raz przez "d"
na ko�cu, raz przez "t", uwa�any jest przez wielu znaw-
c�w za najwi�kszego ze wszystkich trubadur�w. W tajni-
ki muzycznej sztuki wtajemnicza� go na swym dworze
wicehrabia Eble II de Ventadorn, wytworny koneser mu-
zyki, czynnie j� uprawiaj�cy. Przy okazji zg��biania sztu-
ki muzycznej Bernard popad� - podobnie jak inni tru-
badurzy - w powa�ne sercowe tarapaty. Ot� przeby-
waj�c na wicehrabiowskim dworze, poznaje pi�kn� wi-
cehrabin� Margerit� de Turerme i zakochuje si� w niej
bez pami�ci. Zapomina o tym, �e: a) - sam wywodzi si�
ze stosunkowo niskiego stanu, b) - wicehrabina jest wi-
cehrabin�, a nie wicehrabiank�, ergo - jak sama nazwa
wskazuje - ma ju� prawowitego posiadacza i eksploa-
tatora swych wdzi�k�w. Ten drugi czynnik nie by�by
zupe�nie przeszkod� w nawi�zaniu flirciku z rozamoro-
wanym Bernardem de Ventadour, bo� przecie w onych
czasach nale�a�o do dobrego tonu, by bia�og�owa krom
swego �lubnego ma��onka dysponowa�a jeszcze jego asy-
stentem i pomagierem w wype�nianiu ma��e�skich po-
winno�ci - i to ca�kiem oficjalnie - pod warunkiem
wszak�e, by by� on r�wny stanem jej m�owi. A jeszcze
lepiej, aby znajdowa� si� na wy�szym szczeblu spo�ecz-
nej drabiny. Tego za� warunku monsieur Bernard nie spe�-
nia� i dlatego musia� odpa�� w przedbiegach. Zasi� taki
przedbieg, a raczej bieg d�ugodystansowy odby� si� na-
prawd�, jako �e nieszcz�sny amator kwa�nych winogron
zosta� skazany na banicj�. Do bani z tak� banicj�, w re-
zultacie kt�rej bohater naszej opowie�ci, licz�cy sobie
pod�wczas oko�o dwudziestu siedmiu wiosen �ycia, za-
trzyma� si� w Normandii, znajduj�c schronienie na dwo-
rze Henryka II Plantageneta, tego samego, kt�ry ju�
wkr�tce, w roku 1154 zostanie kr�lem Anglii. �on� Hen-
ryka by�a ol�niewaj�cej urody Eleonora Akwita�ska. I co
Pa�stwo powiecie - w niej r�wnie� zakocha� si� �atwo
zapalny Bernard! Adorowa� kolejn� dam� swego serca
tak mocno, �e prawi�c jej przyprawione s�odk� muzyk�
dusery, stara� si� nie odst�powa� monarchini na krok.
Co ��czy�o Eleonor� z panem de Ventadour i czy
w og�le co� ich ��czy�o - trudno powiedzie�... Pami�ta�
wszak�e nale�y, �e kr�lowa by�a wnuczk� Wilhelma II,
okrytego s�aw� trubadura, �e mia�a wielki poci�g do
przedstawicieli owej profesji, otaczaj�c ich serdeczn�
opiek�. Wiadomo te�, �e jeszcze jako �ona Ludwika VII
cieszy�a si� (?) opini� nie zwracaj�cej uwagi na pozory
kokietki, i towarzysz�c Ludwikowi w czasie drugiej wy-
prawy krzy�owej do Ziemi �wi�tej, prze�y�a pono� sze-
reg mi�osnych awanturek, i to w m�skim przebraniu,
a kiedy zosta�a �on� Henryka II, m�odszego od niej
o oko�o dziesi�� lat, przekona�a si�, jaki smak ma zaz-
dro��. Bo Henryczek romansowa� na prawo i lewo, a s�-
dzi� nale�y, �e czego jak czego, ale urodziwych dam na
kr�lewskim dworze nie zbywa�o! Gdyby wi�c nawet sym-
patia Eleonory do Bernarda przekroczy�a nieco og�lnie
przyj�te normy konwenansu, czy� mieliby�my j� za to
pot�pia�? Niechaj pierwszy rzuci kamie�, kto nigdy-
no i tak dalej. Gor�co mi�owa� pi�kn� pani� wierny tru-
badur, atoli kiedy przekroczy� trzydziestk�, zacz�� od-
czuwa� dojmuj�c� t�sknot� za ojczyzn�. Powr�ci� wi�c
na po�udnie Francji, gdzie jego muzyka rozbrzmiewa�a
w komnatach zamkowych w Vienne i Narbonne. A�
wreszcie los zawi�d� go na dw�r hrabiego Rajmunda V
hrabiego Tuluzy. Kiedy za� jego chlebodawca przeni�s�
si� do wieczno�ci, Bernard de Ventadour, zm�czony u�y-
waniem uciech �wiata, przywdzia� mnisi habit zakonu
cysters�w w opactwie de Dalon, gdzie przebywa� do
ko�ca swoich dni.
Z �alem opuszczamy s�oneczn� Prowansj� i w�druje-
my na p�noc. I oto zaskoczenie! Okazuje si�, �e przys�o-
wia wcale nie s� tak� zn�w m�dro�ci� narod�w. Kto�
kiedy� okropnie si� wysili� i wymy�li� powiedzenie, jako-
by przyk�ad mia� i�� z g�ry. A przecie� Prowansja le�y
u do�u mapy, p�noc za� - o ile si� nie myl� - na g�-
rze. I w�a�nie z po�udnia, a wi�c z do�u mapy, muzyka
trubadur�w przenios�a si� do g�ry, na p�noc Francji,
znajduj�c tutaj licznych i ch�tnych na�ladowc�w, tak zdol-
nych, �e zdaniem znawc�w przero�li oni umiej�tno�cia-
mi prowansalskich koleg�w. Dzia�alno�� owych konty-
nuator�w trubadurowych tradycji przypada na drug�
po�ow� wieku XII i na wiek XIII. W tym miejscu godzi
si� wymieni� nazwiska pikardyjczyka Blondela de Nesle
oraz Adama de la Halle, autora utworu scenicznego,
a w�a�ciwie dialogu ozdobionego muzyk�, opatrzonego
tytu�em Jeu de Robin et de Marion. Mo�na by na upartego
powiedzie�, �e ta dialogowana historyjka - zwana po
francusku jeu parti - by�a swoistym zal��kiem opery,
przy czym godny uwagi jest fakt, �e jej tre�ci nie stano-
wi�y dworskie zalecanki, lecz ca�a owa mi�osna sielan-
ka rozgrywa�a si� w �rodowisku wiejskim. A mi�o�ci jest
w niej du�o...
Skoro ju� m�wimy o poetach-muzykach wywodz�cych
si� z p�nocnych region�w Francji, wypada z ca�ym na-
ciskiem i jeszcze wi�ksz� czo�obitno�ci� podkre�li�, �e
w ich gronie poczesne miejsce zajmowa� Jego Kr�lews-
ka Wysoko�� Thibaut IV, kr�l Navarry. A jak nazywano
owych dostojnych d�entelmen�w? Czy przeszli do histo-
rii r�wnie� jako trubadurzy? Ot� sprawa ma si� tak, �e
w j�zyku francuskim poj�cie trouver oznacza "znajdowa�",
"znale��", w szerszym poj�ciu "wynale��", "wymy�li�".
W j�zyku prowansalskim zamiast trouver mawiano trobar,
no i sprawa jest jasna. Tych, co umieli wymy�la� pi�kne
s�owa i zdobi� je odpowiedni� muzyk�, zwano na po�u-
dniu troubadours od wyrazu trobar, zasi� na p�nocy, gdzie
w u�yciu by�o nieska�one, czysto francuskie s��wko troir-
ver, zachwycano si� trouveresami. Zar�wno trubadurzy jak
i truwerzy - byli zawsze i wsz�dzie przyjmowani nie-
zwykle serdecznie, ich przybycia oczekiwano z niecier-
pliwo�ci� i goszczono w spos�b wymagaj�cy od w�dru-
j�cych poetomuzykus�w i�cie sportowej kondycji.
Bo prosz� sobie tylko wyobrazi�: oto z zamkowej wie-
�y rozlega si� sygna� rogu, obwieszczaj�cy zbli�anie si�
go�cia. Ju� przybrana w paradny str�j pani domu - lub
jej c�reczka - niesie w drobnych d�oniach powitalny
nap�j, niewiele maj�cy wsp�lnego z md�� lemoniad�. Le-
dwo przybysz zd��y� zdj�� zbroj�, a ju� ta sama r�czka
podaje kolejn� czar� wina. Zdro�ony rycerz zanurza si�
z lubo�ci� w wype�nionej ciep�� wod� wannie - a raczej
balii - by zmy� kurz z utrudzonego cia�a, a