534
Szczegóły |
Tytuł |
534 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
534 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 534 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
534 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "AUTOSTRADA W MROK:
* * *
Ju� od nieco ponad stu lat budujemy nasz� gwiezdn� autostrad�, mozolnie uk�adaj�c j� kamie� po kamieniu. Tym spo�r�d nas, kt�rzy licz� czas dziesi�tkami lat, mo�e si� to wydawa� d�ugim okresem, zw�aszcza �e na razie u�o�yli�my zaledwie ma�y kawa�ek drogi do wielkiej ciemno�ci; lecz cho� cz�sto mamy wra�enie, �e robimy ma�e post�py, w rzeczywisto�ci osi�gn�li�my ju� cuda, a mamy przed sob� ca�� wieczno�� na doko�czenie naszego zadania. Wzywaj�c nas do siebie B�g nie obdarzy� nas magicznymi rydwanami. W naszej pracy ogranicza nas nieustanna potrzeba korekty relatywistycznych b��d�w oceny. Czynnikiem ograniczaj�cym przy budowie naszej sieci jest te� pr�dko�� �wiat�a. Cho� Efekt Veldego pozwala nam na sw�j spos�b omin��, pokona� t� barier�, musimy najpierw dostarczy� na gwiazdy odbiorniki Veldego, a w tym celu mo�emy u�ywa� jedynie konwencjonalnych pojazd�w kosmicznych. Mog� one porusza� si� z szybko�ci� zbli�on� do �wiat�a, mog� j� nawet osi�gn��, ale nigdy jej nie przekrocz�: statek gwiezdny udaj�cy si� na gwiazd� odleg�� o czterdzie�ci lat �wietlnych od Ziemi, aby dotrze� do celu, musi podr�owa� co najmniej czterdzie�ci lat. P�niej, kiedy ca�e niebo po��czy sie� naszych odbiornik�w, przestanie to by� problemem. Ale to b�dzie p�niej.
Wydawnictwo ?ILK?IZTO i WW PM^ie^
przygotowuj�:
Robert Silverberg TRYLOQIA MAJIPOORU
ZAMEK LORDA YALENTINE KRONIKI MAJIPOORU YALENTINE PONTIFEX
Robert Silverben
TAJEMNY GO��
prze�o�y� Pawe� Szczawi�ski
STTBRAM AUTOSTRADA W MROK
prze�o�y�a Anna Minczewska-Przeczek
ww
PUBLICATIONS
Wydawnictwo niiKnZHR
Warszawa 1993
Tytu�y orygina��w:
"The Secret Sharer", IsaacAsimov 's Science Fiction Magazine 1987 Copyright (c) 1987 by Agberg Ltd. Thebes ofthe Hundred Gates, Bantam Spectra, New York 1991 Copyright (c) 1991 by Agberg Ltd. "We Ar� for the Dark", Isaac Asimov 's Science Fiction Magazine 1988 Copyright (c) 1988 by Agberg Ltd.
Redaktor Wiktor Bukato
Opracowanie graficzne Maria Dylis
Ilustracje Rados�aw Dylis
TAJEMNY GO��
prze�o�y�
Pawe� Szczawi�ski
This edition:
Copyright (c) 1993 by Fenix Publications
Ali right.s reserved
Fenix Publications: ISBN 83-900214-4-7 Wydawnictwo ALKAZAR: ISBN 83-8574-21-7 Wydanie I Warszawa 1993 Nak�ad 8000 egz.
Druk: Zak�ad Poligrafii MCNEMT 26-600 Radom, ul. Pu�askiego 6, tel. 442-21, cent. 442.41, w. 235
* * *
TEBY STU BRAM
prze�o�y�a Anna Minczewska-Przeczek
Niebiosa si� otwar�y, opromienia nas panteon
bog�w! Amon-Re, Pan Karnaku, wyniesiony ponad
wielkie morze! Wielkich Dziewi�ciu wyniesionych na swoje
miejsca! Twe pi�kne przymioty s� twymi, o. Amonie-Re,
Panie Karnaku!
- Liturgia Amona
O, P�omieniu, kt�ry przyby�e� cofaj�c si� - nie
krad�em ofiar z�o�onych bogu. O, Wielki Drapie�ny Ptaku, kt�ry� dotar� tu z Heraklei - nie m�wi�em k�amstw. O, Wydziobywaczu Wn�trzno�ci, kt�ry przyby�e� z Domu Trzydziestu - nie
pope�ni�em krzywoprzysi�stwa. O, Panie Ciemno�ci, kt�ry nadszed�e� z ciemno�ci - nie by�em k��tliwy. O, Nefertum z Memfis - nie czyni�em �le, nie widzia�em z�a.
- Spowied� przecze�
Od pierwszego, o�lepiaj�cego momentu, w kt�rym si� zjawi�, atakowa�y go ze wszystkich stron doznania zmys�owe. Odczuwa� gwa�towny nap�r zapach�w, widok�w, d�wi�k�w, a wszystko to by�o obce, zbyt intensywne, �yj�ce nieznanym, w�asnym �yciem. Naciera�y na niego roz�wietlone wizje. W�drowa� przez jaki� nieokre�lony przeci�g zdumionego czasu w migotliwych ba�niowych puszczach. Nawet powietrze by�o namacalne, daj�c sprzeczne, myl�ce odczucia mi�kko�ci i szorstko�ci, ci�aru i osza�amiaj�cej lekko�ci. Egipt p�dzi� przez niego jak rzeka nie do powstrzymania, b�yszcz�ca i ha�a�liwa, osza�amiaj�ca swoim ogromem, otumaniaj�ca �ywotno�ci�. Wch�ania� magi� i d�awi� si� ni�. Oddychanie przychodzi�o mu z trudno�ci� - czu� si� tak og�upia�y, �e musia� sobie przypomnie�, jak to si� robi. Prawdziwy problem stanowi�a jednak dezorientacja. Dociera�o do niego zbyt wiele informacji i mia� k�opoty z ich przetworzeniem. Przypomina�o wsadzanie do gniazdka z pr�dem ju� nie koniuszka palca, ale ca�ej g�owy. Mia� kilkana�cie r�nych rozmiar�w i prze�ywa� ka�d� z chwil swojego �ycia, ��cznie z tymi, kt�rych jeszcze nie by�o, w jednym, kr�tkim jak mgnienie oka momencie.
96 Robert Silverberg
Przygotowywa� si� do tego od miesi�cy - w�a�ciwie mo�na by powiedzie�, �e przez ca�e swoje �ycie - ale w gruncie rzeczy nie da�o si� przygotowa� do czego� takiego. Wykona� trzy skoki pr�bne, najpierw dwie�cie, potem czterysta, wreszcie sze��set lat wstecz i wydawa�o mu si�, �e wie, czego oczekiwa� - wywo�uj�cego md�o�ci uczucia braku oddechu, zawrotu g�owy, wra�enia, �e z ca�ego rozp�du uderzy� o ska��. Wszyscy ostrzegali go jednak, �e skutki przeskoczenia nawet sze�ciu wiek�w s� niczym w por�wnaniu z uderzeniem przy naprawd� wielkim skoku. Mieli racj�. Przeskoczy� trzydzie�ci pi�� wiek�w i to by�o mordercze. - Po prostu trzymaj si� i pr�buj z�apa� oddech - radzili mu do�wiadczeni koledzy, tacy jak Charlie Farhad, kt�ry dotar� do Babilonu; Nick Efthimiou, kt�ry widzia� tancerzy przeskakuj�cych przez byki na dworze kr�la Minosa, i Amiel Gordon, kt�ry uczestniczy� w kr�lewskiej bar micwie w �wi�tyni Salomona, kiedy farba na �cianach by�a jeszcze �wie�a. - To jak skok bez spadochronu - m�wi� Efthimiou - Ca�a sztuka polega na tym, by przy uderzeniu przetoczy� si� na bok i nie stawia� oporu. Je�li prze�yjesz pierwsze pi�� minut, wszystko b�dzie dobrze. - Cofanie si� w czasie powoduje narastanie potencja�u temporalnego, a im dalsza podr�, tym wi�kszy �adunek, i to w wielu aspektach. Poma�u �wiat przestawa� mu dziko wirowa� przed oczyma i mija�y zawroty g�owy. Z miejsca, w kt�rym si� znajdowa�, widzia� bardzo niewiele. Starali si� zawsze zrzuci� ci� w takim miejscu, �eby twoje przybycie nie zosta�o zauwa�one. Wyl�dowa� na nie wybrukowanej alejce, szerokiej na jakie� dwa metry, ograniczonej z obu stron wysokimi murami z pobielonej suszonej ceg�y, kt�re zas�ania�y mu widok. Ostatnie b�yszcz�ce �lady z�otej aury w polu l�dowania by�y nadal widoczne w postaci otaczaj�cych go koncentrycznych kr�g�w, niczym l�ni�ca paj�czyna �wiat�a; szybko jednak zanika�y. Tu� przed nim sta�y dwa os�y, prze�uwaj�c s�om� i obser-
TEBY STU BRAM
97
wuj�c go bez wi�kszego zainteresowania. Jakie� dziesi�� metr�w za nim le�a�a sterta �mieci, blokuj�ca niemal ca�� alejk�. Jego obuta w sanda� lewa stopa znajdowa�a si� kilka centymetr�w od rz�dku ciep�ego zielonego �ajna, najwyra�niej pozostawionego tu przez jednego z os��w. Po prawej stronie przep�ywa� cienki strumyk br�zowawej wody, tak brudnej, i� mia� wra�enie, �e dostrzega w niej gigantyczne mikroorganizmy - wielkie ameby i pantofelki oraz ponure, �ar�oczne wrotki, gniewnie p�yn�ce pod pr�d. Z miasta le��cego poza tym paskudnym, niechlujnym zak�tkiem, w kt�rym si� zmaterializowa�, nie widzia� nic pr�cz jedynej wysokiej i smuk�ej palmy przecinaj�cej jak strza�a bezchmurne, niebieskie niebo nad ograniczaj�cymi alejk� murami. M�g� by� w kt�rymkolwiek ze stu azjatyckich, afryka�skich czy po�udniowoameryka�skich pa�stw. Ale kiedy ponownie spojrza� na mur po lewej stronie, zauwa�y� nagryzmolony na nim napis przypominaj�cy nieco arabskie zawijasy, kropki i kwadraciki, typowe dla hieroglif�w z czas�w XVIII Dynastii. Jego wyszkolony umys� natychmiast dokona� t�umaczenia: "Niechaj w�� Amachu, po�eracz ducha, po�knie dusz� handlarza winem Ipuky, niechaj wpadnie on do Jeziora Ognia, uwi�nie w Lochu Potwor�w, umiera przez milion lat; niechaj jego ka zniknie na wieki, a jego gr�b b�dzie pe�en skorpion�w, albowiem oszustem jest i k�amc�". W tym momencie �wiat, w kt�ry w�a�nie wkroczy� - z ca�� swoj� nieuniknion�, dziwaczn� rzeczywisto�ci� - dotar� do jego �wiadomo�ci, wywo�uj�c gwa�towny przyp�yw emocji. Thot i Amon, Izyda i Ozyrys, �wi�tynie i grobowce, obeliski i piramidy, bogowie z g�owami jastrz�bi, czarna ziemia, gadaj�ce chrz�szcze, w�e z nogami, bogowie pawiany, bogowie s�py, mrugaj�ce sfinksy, unosz�ce si� dymy z kadzide�, zapach piwa s�odowego, worki z j�czmieniem i fasol�, na wp� zmumifikowane cia�a w kadziach wype�nionych natronem, ptaki o g�owach kobiet i kobiety o g�owach ptak�w, procesje zamaskowanych
98
Robert Silverberg
kap�an�w, w�druj�ce w g�szczu przysadzistych kolumn, ko�a m�y�skie obracaj�ce si� leniwie na skraju rzeki, wo�y i szakale, ciel�ta i psy, alabastrowe wazy i z�ote pektorafy, pulchny faraon na tronie, poc�cy si� pod ci�arem dwubarwnej korony, a przede wszystkim s�o�ce, s�o�ce, s�o�ce, nieub�agane s�o�ce, przed kt�rym nie by�o ucieczki, dosi�gaj�ce swymi mackami wszystkiego, co �y�o lub nie �y�o w tym kraju �ywych i umar�ych. Wszystko to dotar�o do niego na raz. G�owa rozdyma�a mu si� jak balon. Ton��, zalewany informacjami. Chcia�o mu si� p�aka�. By� tak strasznie oszo�omiony, taki os�abiony skokiem w czasie, taki przyt�oczony. Przed tyloma rzeczami powinien si� broni�, a tak ma�o mia� �rodk�w, kt�rych m�g�by u�y� do tego celu. By� przestraszony. Znowu mia� zaledwie osiem lat, nagle przeniesiono go w szkole do starszej klasy ze wzgl�du na bystry umys� oraz niespokojnego ducha, niespodziewanie stan�� wobec tajemniczych przedmiot�w, kt�re po raz pierwszy by�y dla niego za trudne, a nie, jak dot�d, zbyt �atwe - dzielenia liczb wielocyfrowych, geografii - i klasy pe�nej nieznanych koleg�w, starszych od niego, g�upszych, wi�kszych, wrogich. Policzki zarumieni�y mu si� ze wstydu na wspomnienie tamtych chwil. Niepowodzenie by�o niedopuszczalne. Chyba ju� czas ruszy� si� z tego zau�ka, zdecydowa�. Wygl�da�o na to, �e najgorsze dolegliwo�ci somatyczne min�y, t�tno w�a�ciwie wr�ci�o do normy, odzyska� ostro�� widzenia - Je�li prze�yjesz pierwsze pi�� minut, wszystko b�dzie dobrze" - i czu� si� do�� pewnie na nogach. Ostro�nie omin�� os�y. Ledwie si� zmie�ci� mi�dzy nimi a �cian�. Jedno ze zwierz�t potar�o o jego rami� pokrytym szczecin� nosem. By� do pasa nagi; mia� na sobie jedynie bia�y lniany fartuszek, sanda�y z czerwonej sk�ry i tkan� czapeczk�, kt�ra chroni�a g�ow�. Nawet przez moment nie �udzi� si�, �e wygl�da jak Egipcjanin - ale te� nie musia�: w okresie rozkwitu Nowego Pa�stwa
TEBY STU BRAM
99
by�o tu mn�stwo obcokrajowc�w - Hetyt�w, Krete�czyk�w, Asyryjczyk�w, Babilo�czyk�w, a mo�e nawet i Chi�czyk�w, jak te� paru uni�onych, drobnych drawidyjskich w�drowc�w z dalekich Indii. - Powiedz im, �e jeste� Hebrajczykiem - radzi� mu Amiel - prapradziadkiem Moj�esza i �eby si� lepiej do ciebie nie przypieprzali, bo ukarzesz ich dwunastoma plagami o sto lat wcze�niej, ni� to zosta�o zaplanowane. - Mia� za zadanie przystosowa� si� na kr�tki czas, wy�ywi� si�, p�ki nie wype�ni swojej misji, naj�� si� do takiej pracy, w kt�rej m�g�by udawa�, �e ma kwalifikacje - jako skryba, s�u��cy, garncarz czy formierz cegie�. Byle cokolwiek robi�. Byle sobie poradzi� przez trzydzie�ci dni. Jakie� sze�� metr�w od miejsca, w kt�rym sta�y os�y, alejka zakr�ca�a ostro. Zatrzyma� si�, uwa�nie ogl�daj�c to miejsce i zapisuj�c w pami�ci wszystkie szczeg�y: napis na murze, stert� �mieci, k�t skr�tu dr�ki, wysoko�� i nachylenie palmy. Za trzydzie�ci dni musi przecie� odby� drog� powrotn�. B�d� go szukali w czasie, a to jest jak �owienie ryb zagi�t� szpilk� i powinien dostarczy� im wszelkiej mo�liwej pomocy. Na moment zamar�o mu serce. U�wiadomi� sobie, �e zapewne w Tebach by�o z pi��dziesi�t tysi�cy identycznych zau�k�w. Podobno jestem inteligentn� form� �ycia, upomnia� sam siebie. Mo�e przecie� zanotowa� po�o�enie, wszystkie znaki szczeg�lne. Od tego zale�y jego �ycie. Wreszcie dotar� do ko�ca alejki.
Wyjrza� na przecinaj�c� j� ulic� i jego oczom ukaza�y si� Teby Stu Bram. Miasto wywo�a�o w nim tak silny nat�ok wra�e�, �e poczu� si� niemal podobnie wstrz��ni�ty jak tu� po skoku przez czas. Ze wszystkich stron na raz zaatakowa� go ha�as, rozgardiasz, upa�, kurz. Zapach �ajna i gnij�cych owoc�w by� tak silny, �e go zemdli�o. I wsz�dzie byli ludzie; wielkie t�umy ludzi poruszaj�cych si� w zdumiewaj�co celowy spos�b, przeciskaj�cych si� obok, wpadaj�cych na niego, odsuwaj�cych go na bok. Jakby by� dla nich nie-
100 Robert Silverberg
widoczny, kiedy tak sta� z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami po�r�d tego szalonego t�oku. Mog�aby to by� Pi�ta Aleja w Nowym Jorku w wiosenne popo�udnie, gdyby nie to, �e wielu ludzi by�o nagich czy niemal nagich w tym zdumiewaj�cym skwarze buchaj�cym jak z pieca i gdyby nie wielkie stada g�si, owiec, wo��w, os��w oraz dziwnych d�ugorogich i garbatych kr�w beztrosko kr���cych mi�dzy przechodniami. U jego st�p pochrz�kiwa�y i parska�y �winie. Znalaz� si� na jakim� rynku, na kt�rym st�oczy�y si� ma�e, zbudowane z suszonej gliny sklepiki, tawermy i najprawdopodobniej burdele. Kilkadziesi�t krok�w dalej po prawej stromie znajdowa�a si� p�ytka, lecz wartko p�yn�ca rzeka niczym r�czy zielony potw�r pokryty setkami statk�w z wygi�tymi ku g�rze dziobami i wynios�ymi masztami, a tu� przed nim, nie dalej ni� w odleg�o�ci stu metr�w sta�a pot�na, otoczona murami budowla. S�dz�c po podw�jnym rz�dzie kamiennych kolumn i widocznych za nimi zawi�ych przedpokoi musia� to by� budynek wsp�cze�nie znany jako �wi�tynia w Luksorze. A przynajmniej tak mo�na wnioskowa� z jego p�nocno-po�udniowego usytuowania wzd�u� Nilu. Ale �wi�tynia, jak� mia� w tej chwili przed oczami, bardzo si� r�ni�a od tej, kt�r� zwiedza� zaledwie dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie temu? Trzydzie�ci pi�� wiek�w temu! - w czasie swojej wyprawy orientacyjnej do wsp�czesnego Egiptu. Brakowa�o Alei Sfinks�w, a tak�e obelisk�w i kolos�w stoj�cych przed wielkimi, rozszerzaj�cymi si� ku g�rze skrzyd�ami p�nocnego pylonu. Pylonu chyba te� nie by�o. Oczywi�cie, �e nie. Sfinksy ze �wi�tyni w Luksorze powsta�y za XXX Dynastii, czyli kilkana�cie wiek�w p�niej. A obeliski i kolosy by�y dzie�ami Ramzesa II, kt�rego panowanie mia�o nasta� dopiero po pi�ciu czy sze�ciu innych monarchach, licz�c od chwili obecnej; to samo zreszt� odnosi�o si� do p�nocnego pylonu. Na ich miejscu by�a teraz jaka� nieznana kryta kolumnada, wygl�daj�ca niemal zbytkownie wed�ug egipskich norm architektonicznych, oraz dwie
TEBY STU BRAM 101
kwadratowe �wi�tynie z r�owego granitu, za kt�rymi znajdowa� si� niski, smuk�y pylon, wyra�nie archaiczny, ozdobiony trzepocz�cymi jasnymi chor�giewkami. Na widok tego odczu� lekki dreszcz badacza: by�y to budowle zapewne z czas�w XII Dynastii - a zatem staro�ytne nawet w tej epoce - kt�re niew�tpliwie zburzyli nieub�agani budowniczowie Ram-zesyd�w, aby zrobi� miejsce dla w�asnych, znacznie okazalszych. Ale o wiele bardziej zdumiewaj�cy ni� r�nica w planie zabudowy by� kontrast mi�dzy t� �wi�tyni� a nagimi, br�zowymi, podobnymi do szkieletu ruinami, kt�re widzia� we wsp�czesnym Luksorze. Bia�e, zbudowane z blok�w wapienia fasady i kolumny niemal niezno�nie razi�y w oczy odbitym blaskiem bezlitosnego s�o�ca. I ca�e by�y pokryte krzykliwymi reliefami, pomalowanymi na niemi�osiernie jaskrawe kolory: czerwie�, ���, b��kit i ziele�. Ka�dy gzyms i legar l�ni� od inkrustacji drogocennymi metalami: srebrem, z�otem, rzadkimi stopami. �wi�tynia pulsowa�a odbitym �wiat�em s�onecznym. By�a jakby drugim s�o�cem emituj�cym wstrz�sowe dawki energii na zat�oczony rynek. Za du�o tego, pomy�la�, czuj�c, jak uginaj� si� pod nim nogi. Za du�o. By� przeci��ony. Dudni�o mu w g�owie. Mdli�o go. Mia� k�opoty ze skupieniem wzroku. Pomimo upa�u odczuwa� dreszcze. Albo, co jeszcze prawdopodobniejsze, z powodu upa�u. Wyobrazi� sobie, �e pod wp�ywem md�o�ci robi si� zielony. - Jeste� chory? Tak, widz�, �e jeste� bardzo chory - us�ysza� nagle g��boki, ochryp�y m�ski g�os. Na nadgarstku poczu� zaciskaj�c� si� mocno czyj�� d�o�. Tu� nad jego twarz� pojawi�a si� twarz jakiego� m�czyzny - o w�skich ustach, orlim nosie, wygolonej czaszce. Uwa�ne ciemne oczy wpatrywa�y si� w niego z trosk�. - Bardzo �le wygl�dasz. My�l�, �e wkr�tce staniesz si� Ozyrysem. - Ja... ja...
- Umiera� na ulicy jak �winia... niedobrze, to bardzo niedobrze, m�j przyjacielu.
102 Robert Silverberg
Wyda�o mu si� zdumiewaj�ce, �e kto� si� do niego odezwa�, ale jeszcze bardziej zadziwiaj�ce - pomimo nauki - �e zrozumia�. Naturalnie nape�niono jego umys� Egiptem, napompowano go a� po dziurki w nosie wiedz� o j�zyku, sztuce, historii, obyczajach. O wszystkim. A i przedtem sam si� du�o nauczy�. Ale mimo to zdumia�o go odkrycie, �e tak �atwo zrozumia� s�owa owego cz�owieka. Wprawdzie nauczyciele niezupe�nie poprawnie odtworzyli wymow�, ale i tak do�� podobnie. �le wymawiali samog�oski. Wszystko powinno by� bardziej gard�owe, "e" przechodzi� w "i"; "o" w "u", ale mo�na by�o do�� szybko przystosowa� si� do tego. Jego dobroczy�ca podtrzymywa� go, �ciskaj�c mu r�k� jak w imadle. Gdyby nie to, z pewno�ci� by upad�. Stara� si� u�o�y� jakie� zdanie, kt�re m�g�by powiedzie�, ale nic mu nie przychodzi�o do g�owy. Zawiod�y umiej�tno�ci, kiedy musia� przem�wi�. Nie m�g� u�o�y� najprostszego nawet zdania. "Staniesz si� wkr�tce Ozy-rysem". Czy�by naprawd� umiera�? Jakie to dziwne okre�lenie. Widocznie zacz�� ju� wygl�da� jak Ozyrys, b�g zmar�ych, mumia o zielonej twarzy. Nieznajomy wyprowadza� go ze s�o�ca w s�aby cie�, rzucany przez palm� o pi�ciu ga��ziach, kt�ra ros�a na skraju rynku. - Jestem bardzo chory - uda�o mu si� w ko�cu wyj�ka�. - Upa�... moja g�owa... - Tak, tak. Jakie to smutne. Ale sp�jrz, przyjacielu, oto nadchodzi b�g. W pierwszej chwili pomy�la�, �e zst�puje jaka� zjawa, �e Horus albo Thot przyszli, aby zabra� go do Krainy Zmar�ych. Ale nie, nieznajomemu wcale nie o to chodzi�o. T�um nagle wyda� z siebie og�uszaj�cy ryk, kt�ry przeistoczy� si� w rozsadzaj�c� czaszk� fal� niesamowitego ha�asu. M�czyzna wskaza� na co�. Zmobilizowa� si� i powi�d� wzrokiem za wyci�gni�t� r�k�. Obraz znowu zacz�� mu si� rozmywa� przed oczami, ale dostrzeg� poruszenie przed �wi�tyni�, zbli�aj�cych si� muskularnych m�czyzn, dzier��cych baty i odzianych jedynie w pasy
TEBY STU BRAM 103
niebieskiej i z�otej materii, cofaj�cych si� ludzi, a wreszcie pojawi� si� sk�d� rydwan. Wszystko l�ni�o, o�lepiaj�co jaskrawe: soko�y na jarzmie, nad nimi wielki dysk przedstawiaj�cy s�o�ce, po bokach skrzydlate boginie, z ty�u jakie� rogate stwory. A� wreszcie wyszed� powoli ze �wi�tyni i wsiad� do rydwanu jaki� postawny cz�owiek, bogato odziany pomimo upa�u - z b��kitn� koron� na g�owie, z che-preszem, dwoma ber�ami w d�oniach, pastora�em i cepem, z przyczepion� sztywn� ma�� sztuczn� br�dk�... Kr�l, to by�... to musia� by�... faraon, ten co wsiada do rydwanu... by� w �wi�tyni na uroczysto�ci i teraz wraca do swojego pa�acu, po drugiej stronie rzeki... B�bny, tr�bki i wysokie tony jakiego� instrumentu przypominaj�cego ob�j. Niesamowity ryk. - Horus - wo�a� t�um. Dziesi�� tysi�cy na raz, jednym g�osem. - Horus! Neb-Maat-Re! �ycie! Zdrowie! Si�a! Neb-Maat-Re. To znaczy faraon Amenhotep III. Jego imi� z koronacji. Tak, czyli to kr�l. Stoi tu i z u�miechem pozdrawia zgromadzony t�um. - Pan Dw�ch Ziem! - krzyczeli ludzie. - Syn Re! �ywe wyobra�enie Amona! Pot�ny! Dobroczy�ca Egiptu! �ycie! Zdrowie! Si�a! Za du�o tego, stanowczo za du�o. Czu� si� przyt�oczony tym wszystkim. By� trzydzie�ci pi�� wiek�w poza swoim w�a�ciwym czasem. A� do chwili, kiedy faktycznie nast�pi�o, wydawa�o mu si�, �e poradzi sobie z przemieszczeniem. Ale teraz ca�ym jego cia�em wstrz�sa� dreszcz wywo�any zm�czeniem, zamieszaniem, panik�. Zachwia� si� i u-chwyci� desperacko szorstkiego, �uskowatego pnia palmy. Czu�, jak pod wp�ywem tej osza�amiaj�cej, niewyobra�alnej rzeczywisto�ci uchodz� z niego resztki nadw�tlonych si�. Teby jako t�tni�ce �yciem miasto... Amenhotep ni, w b��kitnej koronie... ubrani w maski kap�ani, o g�owach jastrz�bi, ibis�w, ps�w... wychodzi teraz ciemna, tajemnicza posta� kobiety, z pewno�ci� kr�lowa, i zajmuje miejsce obok faraona... rydwan rusza...
104 Robert Silverberg
- �ycie! Zdrowie! Si�a!
Mo�e dla kr�la. Ale nie dla niego. Jakim cudem zda� testy psychologiczne przed t� misj�? Przecie� teraz oblewa�. Przez ca�e dotychczasowe �ycie udawa�o mu si� przechytrzy� twardszych od siebie. Dopiero teraz prawda wysz�a na jaw. Nogi mia� jak z waty. Oczy mu wy�azi�y z orbit. Przys�ali niew�a�ciwego cz�owieka, widzia� to zupe�nie wyra�nie. W�a�ciwie by�o to jedyne, co widzia� wyra�nie. Jest zbyt skomplikowany, zbyt... delikatny. Powinni tu przys�a� jakiego� oboj�tnego, pozbawionego wyobra�ni faceta, jakiego� prozaicznego astronaut�, niewra�liwego na emocje, na fascynuj�ce, nie daj�ce si� wyja�ni� tajemnicze aspekty �ycia; kogo� pozbawionego romantyzmu i wiary w magi�, kto nie czu�by si� tak przyt�oczony widokiem t�giego cz�owieka w �rednim wieku, ubranego w g�upi kostium, wsiadaj�cego do hollywoodzkiego rydwanu. Czy to z tego powodu? A mo�e po prostu z gor�ca i przewlek�ego wstrz�su po skoku przez trzydzie�ci pi�� wiek�w? - Och, przyjacielu, przyjacielu - u�ala� si� nad nim ciemnooki nieznajomy. - Obawiam si�, �e ju� stajesz si� Ozyrysem. To takie smutne dla ciebie. Zrobi�, co w mojej mocy, aby ci pom�c. Wykorzystam wszelkie moje umiej�tno�ci. Ale musisz si� modli�, m�j drogi przyjacielu. Pro� kr�la, aby o-szcz�dzi� twe �ycie. Pro� Pani� Izyd�. Pro� o mi�osierdzie Thota Uzdrowiciela, przyjacielu, albo u-mrzeszjak... By�y to ostatnie s�owa, kt�re us�ysza�. Zachwia� si� i upad� na ziemi� tu� przy pniu palmy. 2
Nieznajomy spoczywa� na �o�u w Domu �ycia w Okr�gu Mut, s�siaduj�cym od poradnia z Ipet-sut,
TEBY STU BRAM 105
wielk� �wi�tyni� Amona, w zawi�ym kompleksie �wi�tych budynk�w, kt�re przysz�e pokolenia nazw� Karnakiem. Pawilon, w kt�rym si� znajdowa�, by� otwarty na niebo - prosta kolumnada ze smuk�ych filar�w wznosz�cych si� jak �odygi ku nabrzmia�ym p�czkom lotosu na szczycie, pomalowanych w �agodne odcienie r�u, b��kitu i bieli. Nieznajomy mia� zamkni�te, spokojne oczy i oddycha� powoli, najwyra�niej bez trudu, ale jego twarz by�a rozpalona gor�czk�, a usta �ci�gni�te w dziwnym grymasie, jakby wykrzywione nieprzyjemnym u�miechem. Co pewien czas jego cia�em wstrz�sa� pot�ny dreszcz. - My�l�, �e on wkr�tce umrze - powiedzia� lekarz, kt�rego nazywano Hapu-seneb. To on towarzyszy� nieznajomemu w chwili, gdy ten upad� ko�o �wi�tyni Po�udniowego Haremu Amona. - Nie - o�wiadczy�a kap�anka. - My�l�, �e b�dzie �y�. Jestem nawet pewna, �e b�dzie �y�. Lekarz cicho prychn�� z pogard�.
Ale kap�anka nie zwa�a�a na to. Podesz�a bli�ej do ��ka, kt�re sta�o na podwy�szeniu wyra�nie obni�aj�cym si� od g�owy ku stopom. Nieznajomy le�a� nagi na materacu ze sznurka, mocno naci�gni�tym i pokrytym poduszkami, a jego g�owa spoczywa�a na wygi�tej drewnianej belce. Budow� mia� smuk��, drobnoko�cist�, niemal tak delikatn� jak kobieta, cho� szczup�e cia�o by�o muskularne i pokryte g�stwin� wij�cych si� ciemnych w�os�w. D�o� kap�anki lekko dotkn�a czo�a chorego.
- Bardzo ciep�e - powiedzia�a.
- Jest w nim demon - odpar� Hapu-seneb. - Niewielka nadzieja. Wkr�tce stanie si� Ozyrysem. My�l�, �e posiad� go krokodyl z Zachodu albo mo�e w jego sercu zagnie�dzi� si� w�� rerek. Teraz z kolei kap�anka prychn�a sceptycznie. S�u�y�a Izydzie, cho� to Okr�g Kultowy Mut, a ca�y kompleks �wi�tynny po�wi�cono Amonowi. Nie by�o w tym jednak nic niezwyk�ego. Wszystko tu przeplata�o si� ze sob�, granice by�y p�ynne, jeden b�g bez problemu przemienia� si� w innego.
106 Robert Silverberg
A Izydzie nale�a�o s�u�y�, nawet w �wi�tyni Amona. Jak na kobiet� kap�anka wydawa�a si� wysoka, a jej sk�ra mia�a bardzo blady odcie�. Odzie� jej sk�ada�a si� z lekkiej lnianej koszuli, cienkiej jak mgie�ka, przez kt�r� prze�witywa�y piersi i cie�my tr�jk�t u l�d�wi. Wygolon� czaszk� pokrywa�a ci�ka czarna peruczka z naturalnych w�os�w, zawile splecionych w setki �cis�ych warkoczyk�w. Nieznajomy mrucza� co� teraz przez sen, wydawa� z siebie jakie� ochryp�e, urywane d�wi�ki, be�kot z�o�ony z obco brzmi�cych s��w. - M�wi j�zykiem demon�w - stwierdzi� Hapu- -seneb.
- Cii! Staram si� us�ysze�!
- Rozumiesz j�zyk demon�w, prawda?
- Cii!
Przysun�a ucho do ust chorego. Wypowiada� jakie� serie s��w: be�kot w delirium, nast�pnie przerwa, po czym zn�w gor�czkowe mamrotanie. Kap�anka s�ucha�a go z szeroko otwartymi oczyma, zmarszczywszy czo�o, ss�c lekko zagryzion� doln� warg�. - Co m�wi? - spyta� Hapu-seneb.
- S�owa w obcym j�zyku.
- Ale ty je rozumiesz. Zreszt� sama jeste� cudzoziemk�. Czy to tw�j krajan? - Prosz� - odezwa�a si� kap�anka, coraz bardziej zirytowana. - Na co te wszystkie pytania? - Na nic - zgodzi� si� lekarz. - No c�, zrobi�, co w mojej mocy, aby go uratowa�. Twojego krajana. Je�li nim jest. Przyni�s� ze sob� sw�j ekwipunek - drewnian� skrzyneczk� z lekarstwami i woreczek z amuletami. Przez chwil� zastanawia� si� nad doborem amuletu, a� w ko�cu wybra� jeden, przedstawiaj�cy Amona z czterema g�owami barana, rozdeptuj�cego krokodyla. O�mioro bog�w w tle podziwia�o jego wyczyn. Hapu-seneb wyszepta� zakl�cie i przymocowa� amulet do powi�zanego w sup�y sznura, kt�ry przytroczy� do fartuszka le��cego. Nast�pnie ulokowa� wizerunek
TEBY STU BRAM 107
Amona na sercu nieznajomego, wykona� kilka magicznych ruch�w i powiedzia� g��bokim, podnios�ym tonem: - Jestem tym Ozyrysem, tu na Zachodzie. Ozyrys zna sw�j dzie� i je�li nie istnieje w nim, to i ja nie b�d� istnia� w nim. Jestem Re, kt�ry jest z bogami i nie zgin�; wsta�, Horusie, abym m�g� zaliczy� ci� do grona bog�w. Kap�anka obserwowa�a go z lekkim u�miechem.
- Mog� te� u�y� innych zakl�� - powiedzia� lekarz. Zamkn�� na chwil� oczy i g��boko oddycha�. - Za mn�, krokodylu, synu Seta! - zaintonowa�. - Nie uno� swego ogona. Nie wyci�gaj �ap. Nie otwieraj paszczy. Niech woda stanie si� ogniem przed tob�! Urok trzydziestu siedmiu bog�w jest w twych oczach. Jeste� uwi�zany do czterech br�zowych filar�w Po�udnia, przed paradn� �odzi� Re. Zatrzymaj si�, krokodylu, synu Seta! Ochro� tego cz�owieka. Amonie, m�u twej matki! - To musi by� dobre zakl�cie - powiedzia�a kap�anka. - Sp�jrz, poruszy� si�. I jego czo�o staje si� ch�odniejsze. - Tak, to jedno z najskuteczniejszych zakl��. Ale lekarstwa te� s� wa�ne - stwierdzi� lekarz i zacz�� szpera� w drewnianej skrzyneczce, wyci�gaj�c ma�e s�oiczki. W niekt�rych by�y pokruszone insekty, w innych �ywe, w jeszcze innych sproszkowane odchody pot�nych zwierz�t. Kap�anka po�o�y�a lekko d�o� na r�ce Hapu-
-seneba.
- Nie - powiedzia�a. - �adnych lekarstw.
- Potrzebuje...
- Potrzebuje odpoczynku. My�l�, �e powiniene� ju� p�j��.
- Ale proszek ze skorpiona...
- Kiedy indziej, Hapu-senebie.
- Pani, to ja jestem lekarzem, nie ty.
- To prawda - odpar�a �agodnie. - I to bardzo dobrym lekarzem. I twoje zakl�cia te� s� bardzo dobre. Ale czuj� w swych �y�ach Izyd� i bogini m�wi
108 Robert Silverberg
mi, �e tym, co wyleczy tego cz�owieka, jest sen. Nic wi�cej, tylko sen. - Bez lekarstw umrze, o pani. A wtedy Izyda b�dzie mia�a swego Ozyrysa. - Id� ju�, Hapu-senebie.
- Cho� olejek z w�a...
- Id�.
Lekarz zmarszczy� si� gro�nie i zacz�� co� m�wi�, ale w odpowiednim momencie rozmy�li� si�, zgrabnie zatuszowa� gniew wzruszeniem ramion, po czym zacz�� pakowa� sw�j sprz�t medyczny. Kap�anka by�a faworyt� m�odego ksi�cia Amenhotepa - wszyscy o tym wiedzieli. Zapewne nie by�o rozs�dne sprzeciwia� si� jej zbyt ostro. A skoro uwa�a�a, �e wie lepiej ni� on, jakiej pomocy potrzebuje ten obcokrajowiec, to c�... Kiedy Hapu-seneb wyszed�, kap�anka wrzuci�a par� ziaren kadzid�a do paleniska w rogu pawilonu i przez pewien czas sta�a, wpatruj�c si� w g�stniej�c� ciemno��, g��boko oddychaj�c i usi�uj�c odzyska� spok�j. Nie czu�a si� bowiem ani troch� spokojna, niezale�nie od tego, jakie wra�enie wywar�a na lekarzu. Z oddali dociera�y do niej odg�osy �piewu. Z nieba zst�powa� coraz ciemniejszy granat, zmieniaj�c kolor rzeki. W g�rze pojawia�y si� pierwsze gwiazdy. Kilka �wietlik�w zamigota�o u szczyt�w kolumn. Od strony kr�lewskiego pa�acu na zachodnim brzegu rozchodzi� si� po rzece �a�obny odg�os tr�bki obwieszczaj�cej nadej�cie nocy. Wi�c to tak, pomy�la�a.
Zastanawia�a si�, co nale�a�o teraz zrobi�.
Klasn�a dwukrotnie w d�onie i nadbieg�y dwie m�ode niewolnice. - Eyaseyab - zwr�ci�a si� do starszej i inteligentniejszej - p�jdziesz do Domu Gwiazd, kt�ry mie�ci si� za grobowcem Men-Cheper-Re, i powiesz astronomowi Senmut-Ptahowi, �eby natychmiast do mnie przyszed�. Z pewno�ci� poinformuje ci�, �e ma w�a�nie co� bardzo wa�nego do zrobienia. Przeka� mu, �e wiem o tym, ale mimo wszystko chc�, �eby
TEBY STU BRAM 109
si� tu zjawi�, poniewa� mam do niego absolutnie zasadnicz�, nie cierpi�c� zw�oki spraw�. Drug� niewolnic� pos�a�a po �ciereczk� zwil�on� w zimnej wodzie, potrzebn� jej do och�odzenia czo�a chorego. Nieznajomy by� nadal nieprzytomny, ale przesta� be�kota�. Jego twarz nie by�a ju� taka napi�ta i znik� z niej wywo�any gor�czk� rumieniec. Zapewne po prostu spa�. Kap�anka stan�a nad nim, marszcz�c w zamy�leniu czo�o. - S�yszysz mnie? - spyta�a, pochylaj�c si� ku niemu.
Poruszy� si� lekko, ale jego czy pozosta�y zamkni�te.
- Jestem Izyd� - powiedzia�a cicho. - A ty jeste� Ozyrysem. Moim Ozyrysem. Zagubionym Ozyrysem, kt�ry zosta� wyrwany, przywr�cony do �ycia i oddany pod moj� opiek�. Wymrucza� co� niewyra�nie, ponownie we w�asnym j�zyku.
- Jestem Izyd� - powt�rzy�a.
Po�o�y�a d�o� na ramieniu chorego i w�drowa�a ni� po jego ciele, zatrzymuj�c na chwil� na sercu, aby poczu� rytmiczne uderzenia, po czym przesuwaj�c coraz ni�ej. Jego l�d�wia by�y ch�odne i mi�kkie, ale kiedy po�o�y�a na nich palce, poczu�a, jak si� napinaj�. Na ustach kap�anki pojawi� si� u�miech. Odwr�ci�a si�, wzi�a przyniesion� przez niewolnic� ch�odn� �ciereczk� i lekko wytar�a czo�o m�czyzny. Raptownie otworzy� oczy. Ciekawe, pomy�la�a, czy obudzi� go dotyk zimnego materia�u na czole, czy mo�e - chwil� wcze�niej - r�ki u do�u brzucha? Wpatrywa� si� w ni�.
- Jak si� czujesz? - spyta�a.
- Troch� lepiej.
M�wi� tak cicho, �e musia�a wyt�a� s�uch.
Dostrzeg� swoj� nago��. Zauwa�y�a to i przykry�a
mu brzuch paskiem materia�u, kt�rego jeszcze nie
zd��y�a zwil�y�.
- Gdzie jestem?
110 Robert Silverberg
- W Domu �ycia, w Okr�gu Mut. Lekarz Hapu--seneb znalaz� ci� na ulicy przed po�udniow� �wi�tyni� i przyni�s� ci� tu. Jestem Nefret. S�u�� Izydzie. - Czy ja umieram, Nefret?
- Nie s�dz�.
- Tak m�wi� m�czyzna, kt�ry mnie znalaz�. Powiedzia�, �e wkr�tce stan� si� Ozyrysem. A to oznacza, �e umieram, prawda? - Mo�e znaczy�. Ale mo�e znaczy� te� co� innego. Hapu-senebjest bardzo dobrym lekarzem, ale mie zawsze ma racj�. Nie umierasz. My�l�, �e by�e� zbyt d�ugo na s�o�cu i to wszystko. Mo�e te� doszed� wysi�ek w czasie podr�y. - Spojrza�a na niego w zamy�leniu. - Z daleka przybywasz? Zawaha� si�, nim odpowiedzia�.
- Wiesz o tym, prawda?
- Nawet dziecko by si� domy�li�o. Sk�d jeste�? Kolejna kr�tka pauza. Zwil�y� j�zykiem usta. - Z miejsca, kt�re nazywa si� Ameryka.
- To musi by� bardzo daleko.
- Bardzo.
- Dalej ni� Syria? Dalej ni� Kreta?
- Tak. Znacznie dalej.
- A jak si� nazywasz?
- Edward Davis.
- Ed-ward Da-vis.
- Bardzo �adnie to wymawiasz.
- Edward Davis - powt�rzy�a, nieco mniej nieporadnie. - Czy teraz lepiej? - By�o ca�kiem dobrze i za pierwszym razem.
- Jakim j�zykiem m�wi� w miejscu, kt�re nazywa si� Ameryka? - spyta�a. - Po angielsku.
- A nie po ameryka�sku?
- Nie, nie po ameryka�sku. Po angielsku.
- Wydaje mi si�, �e m�wi�e� w tym swoim j�zyku angielskim przez sen. Spojrza� na ni� badawczo.
- Naprawd�?
- Tak s�dz�. Cho� sk�d mia�abym to wiedzie�?
TEBY STU BRAM 111
Wiem tylko tyle, �e s�ysza�am jakie� obce s�owa. Ale jak na kogo�, kto przybywa z tak daleka, bardzo dobrze m�wisz w naszym j�zyku. - Dzi�kuj�.
- Naprawd� bardzo dobrze. Dopiero dzi� przyjecha�e�, prawda? - Tak.
- Tym statkiem, kt�ry przyp�yn�� z Krety?
- Tak - odpar�. - Nie. Nie tym. To by� inny statek, taki kt�ry p�yn�� z... - Ponownie zrobi� kr�tk� pauz�. - To by� statek z Kanady. - Kanada. Czy to blisko Ameryki?
- Tak, bardzo blisko.
- I cz�sto przyp�ywaj� tu statki z Kanady?
- W�a�ciwie nie. Nie bardzo cz�sto.
- Aha. Ale dzisiaj przyp�yn��.
- Dzisiaj albo wczoraj. Wszystko mi si� pomiesza�o... odk�d jestem chory... - Rozumiem - powiedzia�a kap�anka. Ponownie otar�a mu czo�o ch�odn� �ciereczk�. - Czy jeste� g�odny? - Nie, wcale - powiedzia�, po czym zmarszczy� czo�o. Wygl�da�o to tak, jakby informacje kr��y�y po jego ciele. - No, mo�e troch�. - Mamy kawa�ek pieczonej g�si i chleb. I piwo. B�dziesz m�g� to zje��? - Spr�buj�.
- W takim razie przyniesiemy ci.
Niewolnica, pos�ana po astronoma, ju� wr�ci�a. Sta�a tu� przy kolumnie pawilonu i czeka�a. Kap�anka spojrza�a na ni�. - Przyszed� kap�an Senmut-Ptah, prosz� pani. Czy mam go wprowadzi�? - Nie. Wyjd� do niego. To jest Edward-Davis. By� chory, ale s�dz�, �e wraca ju� do zdrowia. Chcia�by co� zje�� i wypi�. - Tak, pani.
Kap�anka ponownie odwr�ci�a si� w stron� obcokrajowca.
Siedzia� teraz na ��ku, patrz�c na zach�d, w
112 Robert Silverberg
stron� rzeki. By�a ju� ciemna noc i wzd�u� promenady na zachodnim brzegu oraz na wzg�rzach, gdzie znajdowa�y si� grobowce kr�l�w, zapalono pochodnie. M�czyzna wygl�da� na oczarowanego. - Miasto jest bardzo pi�kne w nocy - powiedzia�a Nefi-et. - Ci�gle nie mog� uwierzy�, �e naprawd� tu jestem.
- Nie ma drugiego takiego miasta w ca�ym kraju. Masz du�o szcz�cia, �e mo�esz je zobaczy� w pe�nej chwale. - Tak - przyzna�. - Wiem o tym.
B�yszcza�y mu oczy. Odwr�ci� si�, �eby popatrze� na ni�, i kap�anka wiedzia�a, �e przygl�da� si� jej cia�u widocznemu spod cienkiej szaty, kiedy sta�a o�wietlona od ty�u pochodniami. Poczu�a si� obna�ona i dziwnie bezbronna. Nagle u�wiadomi�a sobie, �e wola�aby by� ubrana w co� mniej przezroczystego. Od dawna ju� nie mia�a takich my�li. Zastanowi�a si�, ile m�g� mie� lat. Dwadzie�cia pi��? Mo�e nawet mniej. W ka�dym razie z ca�� pewno�ci� by� od niej znacznie m�odszy. - To jest Eyaseyab - powiedzia�a, wskazuj�c na niewolnic�. - Przyniesie ci jedzenie. Je�li b�dziesz potrzebowa� jeszcze czego�, po prostu jej powiedz. - Wychodzisz?
- Jest tu kto�, z kim musz� porozmawia�.
- A potem wr�cisz?
- P�niej.
- Mam nadziej�, �e nie bardzo p�no.
- Zjedz. Odpoczywaj. To jest teraz wa�ne. Eyaseyab zaopiekuje si� tob�. - U�miechn�a si� i odwr�ci�a. Wychodz�c z pawilonu czu�a na sobie jego wzrok.
TEBY STU BRAM 113
3
Senmut-Ptah czeka� na zewn�trz, ko�o wielkiego sfinksa, na kt�rym widnia�a inskrypcja Totmesa III. Ubrany by� w fartuszek z czerwonej materii ze wzorkiem przedstawiaj�cym z�ote ibisy oraz w wysok� kap�a�sk� koron�, w kt�r� wetkni�te by�y trzy d�ugie pi�ra. Ramiona i klatk� piersiow� mia� nagie. By� ko�cisty, o d�ugich ko�czynach i bardzo szerokich ramionach, a ostre i w�adcze rysy upodobnia�y jego twarz do soko�a, do Horusa-jastrz�bia. W tej chwili wygl�da� na rozgniewanego i zniecierpliwionego. - Wiesz, �e przez ciebie strac� wsch�d Uda Byka - powiedzia� na jej widok. - Gwiazda P�nocy pewnie minie po�udnik, zanim ja... - Cii - przerwa�a mu. - Gwiazda P�nocy nie przemie�ci si� dzisiejszej nocy w �adne szczeg�lne miejsce, a Udo Byka b�dzie jutro wygl�da�o dok�adnie tak samo. Chod� ze mn� na spacer. Musimy porozmawia�. - O czym?
- Chod�. Nie mo�emy tu rozmawia�. Id�my w stron� �wi�tego Jeziora. - Nie rozumiem, dlaczego mie mo�emy...
- Bo nie - wyszepta�a gniewnie. - Ruszaj. Chod� ze mn�. Astronom i kap�anka Izydy udaj� si� na ma�� przechadzk� w �wietle gwiazd. - Musz� dokona� bardzo wa�nych obserwacji, i to koniecznie dzi� w nocy, i... - Tak, wiem.
Czu�a niech�� do przes�aniaj�cej wszystko obsesji obowi�zkami astronomicznymi, jaka w ostatnich latach opanowa�a Senmut-Ptaha. Zachowywa� si� teraz jak maszyna. Albo jaki� insekt, bez przerwy pracowicie bzycz�cy, zgodnie z kodem zapisanym w jego genach. Dzie� i noc zaj�ty wy��cznie swoimi
114 Robert Silverberg
astrolabami i teodolitami, swoimi wkl�s�ymi zwierciad�ami, azymutami, zenitami i po�udnikami, zegarami s�onecznymi i wodnymi. Niegdy�, kiedy oboje byli tu nowi i toczyli walk� o stworzenie sobie warunk�w do �ycia w Egipcie, rozpala�o go zdumienie, �ywa ciekawo�� i jaka� p�omienna nieustraszono��. Ale to wszystko ju� min�o. Teraz jakby nie liczy�o si� ju� dla niego nic z wyj�tkiem obserwowania gwiazd. Gdzie� po drodze ogromnie bezduszna oboj�tno�� zaw�adn�a ca�� reszt� jego umys�u. Czemu to absurdalne zestawianie danych astronomicznych, prawdopodobnie niedok�adne, a w ka�dym razie bezcelowe, sta�o si� dla niego takie wa�ne? I gdzie zagubi�y si� jego ciep�o i pasja, kt�re pomog�y im obojgu przetrwa� trudno�ci, na jakie natykali si� z pocz�tku w tym dziwnym kraju? Wpatrywa� si� w ni� teraz tak, jakby mia� ochot� wepchn�� j� wzrokiem do Jeziora Ognia. W ch�odnym blasku gwiazd jego oczy wydawa�y si� jej okrutne i zimne, a twarz, o twardniej�cych z up�ywem lat rysach, wygl�da�a jak koszmarny wizerunek bog�w, kt�rych portrety by�y wymalowane na wszystkich �cianach we wszystkich �wi�tyniach. Kiedy� uwa�a�a, �e jest przystojny, nawet romantyczny, jednak�e czas wysuszy� jego twarz i cia�o, a dusz� przemieni� w g�az. Teraz jest r�wnie ohydny jak Thot, pomy�la�a. I r�wnie przera�aj�cy jak Set. Ale to jedyny cz�owiek, kt�ry m�g� by� jej sojusznikiem w tym wiecznie obcym kraju, je�li nie liczy� ksi�cia; ksi��� jednak zdradza� niebezpieczn� niesta�o�� w uczuciach, a poza tym - by� Egipcjaninem. Niezale�nie od tego, jak bardzo zmieni� si� ten stoj�cy przed ni� m�czyzna od chwili, kiedy po raz pierwszy przybyli do Teb, mimo wszystko by� kim� jej pokroju. Potrzebowa�a go. I nie mog�a sobie pozwoli�, by o tym zapomnie�. Wsun�a mu r�k� pod pach� i poci�gn�a go za sob�, przez otaczaj�c� Okr�g Mut kolumnad�, wzd�u� nowej, zbudowanej przez faraona drogi ograniczonej po obu stronach podw�jnymi rz�dami kobr
TEBYSTUBKAM 115
i na prze�aj, przez pole, w stron� �wi�tego Jeziora. Kiedy odeszli wystarczaj�co daleko od Domu �ycia, by nie by�o ryzyka, �e wiatr zaniesie jej s�owa do uszu le��cego w pawilonie chorego, niespodziewanie przem�wi�a po angielsku. - Przyby� dzi� do Teb kto� z czasu, Rogerze. Z naszej epoki. Przej�cie na angielski podzia�a�o jak prze��czenie kontaktu. Min�y ca�e lata od chwili, kiedy ostatni raz pos�ugiwa�a si� tym j�zykiem, i u�ycie go wywo�a�o natychmiast niezwykle siln� reakcj�. Poczu�a, jak jej poprzednia to�samo��, tak d�ugo t�umiona, nagle wysuwa si� na czo�o z zakamarka, w kt�rym by�a pogrzebana. Serce bi�o jej mocno; piersi unosi�y si� i opada�y w rytm przy�pieszonego oddechu. M�czyzna, kt�ry nazywa� sam siebie Senmut- -Ptahem, sta� tak og�uszony, jakby w�a�nie prze�y� trz�sienie ziemi. Zakrztusi� si� i uwolni� r�k� z u�cisku kap�anki. Po chwili ponownie narzuci� sobie ch�odn� samokontrol�. - Chyba nie m�wisz tego powa�nie. I czemu przesz�a� na angielski? - Poniewa� w egipskim nie ma s��w, kt�rych potrzebuj�, aby wyrazi� to, co mam ci do powiedzenia. I poniewa� nie chc�, aby ktokolwiek, kto m�g�by nas pods�ucha�, zrozumia�, o czym m�wimy. - Nienawidz� rozmawia� w tym j�zyku.
- Wiem o tym. Ale i tak masz si� teraz nim pos�ugiwa�.
- W porz�dku. Niech b�dzie angielski.
- I m�wi�am powa�nie.
- Jest tu kto� z czasu? Naprawd�?
- Tak. Naprawd�.
Zadrga�y mu k�ciki ust. Stara� si� zrozumie� t� nowin� i najwyra�niej przychodzi�o mu to z trudno�ci�. W ko�cu kap�ance uda�o si� przebi� przez pancerz jego oboj�tno�ci. Ale potrzeba by�o czego� a� tak niezwyk�ego, aby tego dokona�. - Nazywa si� Edward Davis. Jest bardzo m�ody
116 Robert Silverberg
i czaruj�co niewinny. Pl�ta� si� dzi� po po�udniu w okolicy �wi�tyni Luksor, w�a�nie wtedy, kiedy wychodzi� z niej kr�l. Pod wp�ywem pora�enia s�onecznego oraz szoku temporalnego straci� przytomno��, praktycznie u st�p Hapu-seneba. A ten przyni�s� go do mnie. Jest teraz w Domu �ycia. Eyaseyab usi�uje go nakarmi�. Astronom wpatrywa� si� w ni�. Jego nozdrza porusza�y si� nerwowo. Widzia�a, jak walczy ze sob�, aby utrzyma� swoj� poz�. - To wszystko fantazja - powiedzia� wreszcie ponuro. - Zmy�lasz. - Chcia�abym. On istnieje naprawd�.
- Istnieje? Tak?
- Mog� ci� natychmiast do niego zaprowadzi�. Powiesz mu po angielsku "cze��" i us�yszysz, co ci odpowie. - Nie. Nie chc� tego robi�.
- Czego si� boisz?
- Niczego. Ale je�li masz w �wi�tyni kogo� z naszej epoki, z ca�� pewno�ci� nie mam ochoty i�� do niego i serdecznie u�cisn�� mu d�oni. W �adnym wypadku. - A uwierzysz mi, ze jest, je�li go nie zobaczysz?
- Skoro musz�.
- Owszem, musisz. Czemu mia�abym wymy�la� tak� histori�?
Porusza� ustami, ale przez moment nie wyda� z siebie �adnego g�osu. - Tak, w�a�ciwie dlaczego mia�aby� to robi�? - odezwa� si� w ko�cu. A potem, po kolejnej pauzie: - Z jakich jest czas�w?
- Nie wiem, ale to musi by� bardzo blisko naszych. Powiedzia� mi wprost, �e jest z Ameryki. Bo czego mia� si� obawia�, zak�ada� na pewno, �e to s�owo nic dla mnie nie znaczy. I �e przyby� wczoraj albo dzi� na statku z Kanady. Zacz�� m�wi�, �e przyp�yn�� z Krety, ale chyba przysz�o mu do g�owy, �e mog�abym to sprawdzi�. A mo�e po prostu bawi
TEBY STU BRAM 117
go opowiadanie k�amstw. Czy zna�e� jakiego� Edwarda Davisa, kiedy pracowa�e� w S�u�bie? - Nie pami�tam nikogo takiego.
- Ja te� nie.
- Musia� przyj�� p�niej ni� my.
- Tak s�dz�. Ale niewiele p�niej. Jestem tego pewna.
Astronom wzruszy� ramionami.
- M�g� te� przyby� z okresu o pi��set lat p�niejszego ni� nasz. Czy� nie? - M�g�, ale nie przypuszczam, aby tak by�o.
- Intuicja?
- Po prostu nie wygl�da na to. Edward Davis. Czy tak brzmia�oby twoim zdaniem nazwisko cz�owieka z dwudziestego si�dmego wieku? - A sk�d mam wiedzie�, jak mo�e brzmie� nazwisko kogo� z dwudziestego si�dmego wieku? - spyta� poirytowanym g�osem. W migotliwym �wietle pochodni osadzonych w lichtarzach otaczaj�cych �wi�te Jezioro zauwa�y�a, jak na oblicze astronoma powraca wzburzenie. Zazwyczaj jego twarz nie mia�a �adnego wyrazu, niczym granitowy pos�g. Trafi�a do niego jednak. Zacz�� gwa�townie maszerowa� brzegiem jeziora. Ledwie nad��a�a za nim. W pewnej chwili odwr�ci� si� i spojrza� na ni�. - Jak s�dzisz, Elaine, czego on tu chce? - spyta� ochryp�ym g�osem. - Czego chce? A co m�g�by tu robi�, je�li nie bada� Egipt za XVIII Dynastii? Zna j�zyk bardzo dobrze, wi�c nie ulega w�tpliwo�ci, �e zosta� przeszkolony w egiptologii. A zatem przyby� tu w zwyk�ej wst�pnej misji badawczej, takiej, jak� my zamierzali�my przeprowadzi� w Rzymie. Czy naprawd� wierzy�e�, �e nikt nigdy tu nie przyb�dzie? Wierzy�e� w to, Rogerze? - Chcia�em w to wierzy�. Roze�mia�a si�.
- To si� przecie� musia�o zdarzy�, wcze�niej czy p�niej.
118 Robert Silverberg
- Maj� do wyboru pi�� tysi�cy lat historii Egiptu. Mogli uda� si� do Memfis, popatrze�, jak si� buduje piramidy. Albo do Aleksandrii, zobaczy�, jak Antoniusz r�nie Kleopatr�. Lub na dw�r Ramzesa II. - Prawdopodobnie te wszystkie miejsca te� zwiedzili - odpar�a kap�anka. - Ale widocznie chcieli pozna� i te czasy. Teby to bajeczne miasto. Poza tym obecnie prze�ywaj� sw�j niew�tpliwie najlepszy o-kres. S� wi�c oczywistym celem wypraw. M�czyzna, kt�ry nazywa� siebie Senmut-Ptahem, przytakn�� ponuro. Przez chwil� milcza�. Szed� jeszcze szybciej. By� dziwnie przygarbiony i co pewien czas gwa�townie unosi� jedno z ramion, jakby �apa� go bolesny skurcz. - No c� - odezwa� si� po d�u�szej przerwie obcym, pozbawionym emocji g�osem, brzmi�cym tak, jakby m�wca by� martwy - a wi�c w ko�cu kto� si� zjawi�. I wyl�dowa� prosto na twoich kolanach, od razu pierwszego dnia. - Zosta� na nich posadzony.
- Wszystko jedno. Najistotniejsze, �e tu jest, w twojej �wi�tyni, niespe�na dwie�cie metr�w od nas. M�g� przecie� wyl�dowa� gdziekolwiek -w Tebach i przez ca�y sw�j pobyt nawet nie rzuci� na nas okiem; nie mie� zielonego poj�cia, �e tu jeste�my. A zamiast tego pierwszego dnia trafi� do ciebie. Jak �licznie. - Rogerze, on nic o mnie me wie.
- Jeste� pewna?
- Absolutnie.
- Nie m�wi�a� mu, �e nie jeste� Egipcjank�?
- Nic mu w og�le nie m�wi�am.
- I nie s�dzisz, �e m�g� si� domy�li�?
- Nie mia� powodu. Nadal jest oszo�omiony po skoku i uwa�a, �e jestem kap�ank� Izydy. - Bo ni� jeste�.
- Naturalnie. Ale to wszystko, co o mnie wie.
- Dobrze. Czyli nic mu nie powiedzia�a�. Bo w�a�ciwie czemu mia�aby� to zrobi�? - Zatrzyma� si� i sta� wyprostowany, zwr�cony do niej plecami,
TEBY STU BRAM 119
wpatrzony w dal, w stron� Okr�gu Amona. Po raz kolejny zapad�a cisza. - No wi�c tak - odezwa� si� po d�u�szej chwili, nadal martwym, bezd�wi�cznym g�osem. - Mamy wi�c m�odego cz�owieka z naszych czas�w i ty wiesz, kim on jest, ale on nie wie, kim ty jeste�. No, �adnie. Bardzo �adnie. I co z nim zrobimy, Elaine? - Masz jakie� w�tpliwo�ci? Musz� si� go pozby�.
- Pozby�? Co masz na my�li?
- Chodzi mi o to, �e musz� si� go pozby� ze �wi�tyni. Przenie�� go gdzie�, �eby poszed� w�asn� drog�. I dopilnowa�, aby w czasie swojego pobytu w Tebach niczego si� o nas nie dowiedzia�. Popatrzy� na ni� dziwnie. Nie mia�a poj�cia, co za my�li kr��� mu po g�owie. Robi� wra�enie, jakby co� w nim p�ka�o. Przestraszy� j�, reaguj�c na przyjazd go�cia w taki pe�en sprzeczno�ci spos�b. Zwil�y� j�zykiem spieczone usta.
- I w og�le nie chcesz z nim porozmawia�? - spyta�.
- O czym?
Jego twarz przybra�a jeszcze dziwniejszy wyraz. Chyba nigdy nie widzia�a go tak bardzo wytr�conego z r�wnowagi. Nie zachowywa� si� tak nawet w czasie pierwszych, pe�nych zamieszania dni po ich przybyciu do Egiptu. - O czymkolwiek. Zapyta� o wie�ci z naszych czas�w. O to, co si� dzieje na �wiecie. O S�u�b�, o naszych przyjaci�. Mo�e zna kogo� z nich. Nie mieli�my �adnych wiadomo�ci przez pi�tna�cie lat. Nie jeste� ciekawa? - Oczywi�cie, �e jestem. Ale ryzyko...
- No, tak.
- Tyle razy rozmawiali�my o tym, co zrobiliby�my, gdyby zjawi� si� tu kto� z naszych czas�w. - Owszem.
- A teraz, kiedy w�a�nie kto�...
- To przecie� wszystko zmienia, �e taki kto� naprawd� si� pojawi�. - Niczego nie zmienia - odpar�a ch�odno. - Tak
120 Robert Silverberg
ci si� tylko wydaje. Jestem zdumiona, Rogerze. Zaledwie kilka minut temu o�wiadczy�e� mi, �e w �adnym wypadku nie chcesz mu si� pokaza�. Twoja obecna sugestia nie jest chyba powa�na? Przez chwil� rozwa�a� jej s�owa. - Wi�c jak?
- Nie. Nie jest powa�na - powiedzia�. - Ty te� tego nie chcesz. - Oczywi�cie, �e nie. Chc�, �eby pozostawiono mnie w spokoju i pozwolono mi �y� moim w�asnym �yciem. - No c�, ja te�.
- W takim razie nie mo�emy pozwoli�, �eby si� o nas dowiedzia�. - Masz racj�.
- Tyle, �e ciebie zupe�nie nieoczekiwanie zacz�o kusi�. Widz� to. I nie spodziewa�am si� tego po tobie, Rogerze. Patrzy� gdzie� poza ni�, w noc. Robi� wra�enie, jakby ponownie uda�o mu si� odzyska�, cho�by cz�ciowo, swoj� lodowat� oboj�tno��. Ale kap�anka wiedzia�a, �e to tylko poza. By� znacznie bardziej poruszony, ni� to sobie wyobra�a�a. - Mo�e faktycznie troch� mnie kusi - przyzna� niech�tnie. - Co w tym dziwnego, �e przyszed� mi do g�owy taki pomys�? Ale oczywi�cie nie zamierzam go zrealizowa�. - Na pewno?
- Naturalnie.
- To dobrze. W takim razie ja si� nim zajm�. Chcia�am po prostu, �eby� wiedzia�, co si� dzieje. Teraz mo�esz ju� wr�ci� do obserwatorium. Zapewne zd��ysz jeszcze odnale�� Gwiazd� P�nocy albo zajmiesz si� tym, co tam zwykle robisz. Zda�a sobie spraw�, �e w kt�rym� momencie zacz�a z powrotem m�wi� po egipsku. I on te�. Nie by�a pewna kiedy.
TEBY STU BRAM 121
4
Rano niewolnica Eyaseyab wesz�a do pawilonu, gdzie na pochy�ym �o�u le�a� Edward Davis. - Nie �pisz? - spyta�a. - Lepiej si� czujesz? Jeste� silniejszy? Zamruga� powiekami na jej widok. Musia�o ju� by� ca�kiem p�no. Niebo rozpo�ciera�o si� nad nim jak b��kitna tarcza, a powietrze stawa�o si� coraz cieplejsze, zapowiadaj�c zbli�anie si� po�udniowego skwaru. Dotar�o do niego, �e si� obudzi� i czuje si� wzgl�dnie silny. W ci�gu nocy wyra�nie ust�pi�y najsilniejsze objawy szoku zwi�zanego z pojawieniem si� w Egipcie za czas�w XVIII Dynastii. Mia� wyschni�te gard�o i pusty �o��dek, ale prawdopodobnie by� wystarczaj�co silny, aby wsta�. Opu�ci� nogi z boku ��ka i ostro�nie wsta�. Okrywaj�cy go kawa�ek materia�u zsun�� si�, pozostawiaj�c go nagim. Czu� si� z tym troch� dziwnie, ale Eyaseyab by�a te� niemal naga jak ka�da z dziewcz�t na malowid�ach pokrywaj�cych �ciany grobowc�w w Dolinie Kr�l�w. Mia�a tylko na biodrach cienki pasek z paciork�w i niewielk� przepask� zas�aniaj�c� �ono. Ma�e bransoletki z niebieskich paciork�w na kostkach jej n�g d�wi�cza�y, kiedy si� porusza�a. Trudno mu by�o oceni� dok�adnie, ale wygl�da�a na szesnaste lub siedem-nastolatk�; weso��, zdrow� i wzgl�dnie czyst�. Jej oczy by�y ciemne i b�yszcz�ce podobnie jak w�osy, a sk�ra mia�a mi�y oliwkowy kolor, przez kt�ry przebija� lekki odcie� czerwieni i z�ota. Przynios�a misk� z wod� i flakonik pachn�cego olejku. Starannie umy�a go, a czynno�� ta by�a niemal intymna, cho� nie do ko�ca. Mia� wra�enie, �e mog�o tak by�, gdyby poprosi�. Jeszcze nigdy w taki spos�b nie my�a go kobieta, przynajmniej odk�d przesta� by� dzieckiem; by�o to jednocze�nie kusz�ce i dra�ni�ce.
122 Robert Silverberg
Kiedy sko�czy�a, natar�a mu klatk� piersiow�, plecy i uda ciep�ym wonnym olejkiem. To te� by�o dla niego nowe i dziwne. Jest niewolnic�, pomy�la�. Przyzwyczajon� do takich czynno�ci. Od czasu do czasu chichota�a przy tym. Raz ich oczy spotka�y si� i dostrzeg� w jej wzroku prowokacj�, ale wydawa�o mu si�, �e nie m�g�by si�gn�� po ni� teraz, na tej otwartej przestrzeni, w �wi�tyni. Przyci�gn�� do siebie, wykorzysta�. Jest niewolnic�, powt�rzy� w my�lach. Oczekuje, �e zostanie wykorzystana. Tym bardziej by�o to wi�c niemo�liwe. Poda�a mu bia�y fartuszek i bez skr�powania przygl�da�a si�, jak niezgrabnie zak�ada� go na biodra. - Przynios�am jedzenie - powiedzia�a. - Zjedz, a potem p�jdziemy. - Dok�d?
- Do miejsca, gdzie b�dziesz mieszka�.
- Na terenie �wi�tyni?
- W mie�cie. Nie zostaniesz tutaj. Kap�anka Ne-fret powiedzia�a, �e mam ci� zaprowadzi� do mieszkania w mie�cie. To by�o przygn�biaj�ce. Mia� nadziej�, �e zostanie tutaj i przydzielaniu jakie� zaj�cie w �wi�tyni. Chcia� znowu porozmawia� z t� spokojn�, tajemnicz�, pow�ci�gliw� kap�ank�; w tym ca�kowicie nieznanym miejscu ona jedna zacz�a budzi� w nim wra�enie oazy bezpiecze�stwa oraz pomocy. �ywi� do niej dziwne uczucie, co� w rodzaju pokrewie�stwa i ch�tnie pozosta�by w jej posiad�o�ci troch� d�u�ej. Ale wiedzia� te�, �e ukrycie si� w jakim� bezpiecznym gniazdku nie sprzyja�oby realizacji celu misji, z jak� go tu przys�ano. Eyaseyab wysz�a i po chwili wr�ci�a z tac� pe�n� jedzenia: misk� roso�u, kawa�kiem sma�onej ryby, p�askim chlebem, kilkoma ciastkami