5338
Szczegóły |
Tytuł |
5338 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5338 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5338 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5338 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Pacy�ski
Nagroda
Cie� przes�oni� s�o�ce. Obdarty pastuszek, zaj�ty kr�ceniem fujarki z
wierzbowego pr�ta wzdrygn�� si� z przestrachem, s�ysz�c dobiegaj�cy z g�ry szum
i dziwny, sk�rzasty �opot. Zdj�ty nag�ym, pora�aj�cym strachem tkwi�cym gdzie�
g��boko w pod�wiadomo�ci ca�ych pokole� pastuszk�w cisn�� niedoko�czony
instrument na ziemi� porzucaj�c swe drugie w kolejno�ci, zaraz po d�ubaniu w
nosie, ulubione zaj�cie. Z niezwyk�� jak na nieco oci�a�y umys� szybko�ci�
reakcji drapn�� w krzaki, pozostawiaj�c powierzone sobie stadko swemu losowi.
Losowi nader nieprzyjemnemu, jak si� wkr�tce okaza�o. Wyl�knione jak pastuszek
krowy zbi�y si� w gromadk�, pora�one pot�niej�cym �opotem i rykiem. Rykiem
pikuj�cego od strony s�o�ca smoka.
Rozpostarte tu� nad ziemi� olbrzymie skrzyd�a wznios�y tumany kurzu, zapr�szaj�c
dokumentnie szeroko otwarte oczy skrytego w krzakach pastuszka. Ziemia zadr�a�a
pod ci�arem bestii, lecz sam moment l�dowania i to, co sta�o si� zaraz po nim
skrywa�y k��by kurzu i wiruj�cych w powietrzu �mieci. S�ucha� by�o tylko �a�osne
porykiwanie kr�w, tupot racic i ohydne chrupni�cia. Po niesko�czenie d�ugiej
chwili wszystko ucich�o. Kurz zwolna zaczyna� opada�.
Sparali�owany strachem pastuszek nie m�g� zerwa� si� do ucieczki. Przypad� tylko
do ziemi, rozp�aszczy� si� na niej, odmawiaj�c w duchu modlitwy do wszystkich
�wi�tych ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem �wi�tego Jerzego. Nie modli� si� o to, by
sam Smoczy Rycerz pojawi� si� i porazi� besti�. Modli� si� tylko o to, by smok
nie by� zbyt spostrzegawczy. Mia� dziwne przeczucie, i� jest smaczniejszym
k�skiem ni� �ykowate, ojcowe kr�wska.
Kurz i �mieci opad�y wreszcie, pokrywaj�c szarym nalotem ��k�. Ju� nie zielon�.
Teraz zakurzon� ziele� plami�a czerwie� posoki, brunatne bruzdy ziemi rozrytej
racicami. Nieruchome lub drgaj�ce jeszcze krowie cia�a.
Smok z mlaskaniem po�era� wn�trzno�ci wylewaj�ce si� sinoczerwon� mas� z
rozdartego brzucha. By� czujny. Co chwila przerywa� posi�ek, jego
nieproporcjonalnie ma�a w stosunku do cielska g�owa unosi�a si� na d�ugiej szyi,
b�yszcz�ce krwawo oczy rozgl�da�y si� uwa�nie. Wygl�da� na star�, do�wiadczon�
besti�, o czym �wiadczy�y liczne blizny widoczne na nie pokrytych pancerzem
cz�ciach sk�ry. Jeden z kr�conych, baranich rog�w by� u�amany przy ko�cu,
zwisaj�ce o�le uszy ponadrywane.
Potw�r wywl�k� jeszcze troch� kiszek, lecz ju� bez wi�kszego entuzjazmu. Zacz��
rozgl�da� si�, wybieraj�c zdobycz, kt�ra zabierze ze sob�. Wiedzia�, �e smoki
ucztuj�ce na miejscu polowania nie do�ywaj� p�nego wieku.
Z dono�nym st�kni�ciem uni�s� si� na tylnych �apach. Gdy tak sta�, pastuszkowi
zdawa�o si�, �e przewy�sza wzrostem ko�cieln� dzwonnic�. Strach wszystko
wyolbrzymia, smok nie by� wy�szy ni� pi�ciu ch�opa. Przeci�tny, nie �aden okaz.
Smok chwyci� wybrane starannie �cierwo w pazury przednich �ap, rozpostar�
skrzyd�a. Z wyra�nym wysi�kiem wzni�s� si� w powietrze. Tym razem kurz nie
przes�oni� tej sceny w ca�ej jej potworno�ci, ju� l�dowanie zdmuchn�o z ��ki
wi�kszo�� kurzu i �miecia. Smok zawis� kilka �okci nad ��k�, z wysi�kiem
machaj�c skrzyd�ami. Ci�ar zdobyczy nie pozwala� mu wznie�� si� pionowo,
aczkolwiek nie opada� dzi�ki efektowi ziemi.
Wiedziony odwiecznym smoczym instynktem ruszy� do przodu z g�o�niejszym �opotem
sk�rzastych skrzyde�. Po chwili osi�gn�� pr�dko�� translacyjn� i zacz�� si�
wznosi�. Z wysi�kiem przeszed� tu� nad rosn�cymi na skraju ��ki drzewami
przeczesuj�c szczyty koron pazurami tylnych �ap i znikn��.
Pastuszek le�a� jeszcze d�ugo z twarz� wtulon� w traw�, nie �mi�c podnie�� oczu.
Wreszcie zebra� si� na odwag� i pochlipuj�c pobieg� co si� do miasta, a� miga�y
w powietrzu brudne pi�ty. Ojcu na razie wola� si� nie pokazywa�.
(
- Auuu!
Mistrz Erazm rzuci� karc�ce spojrzenie spod obwis�ych siwych brwi. Pokr�ci� z
dezaprobat� g�ow�. Ten ch�opak nigdy si� nie nauczy, pomy�la� niech�tnie.
Zreszt�, ch�opak... Pod trzydziestk� mu idzie, pi�tnasty rok b�dzie, jak
terminuje, a gwo�dzia wbi� nie potrafi. Inni dawno si� wyzwolili na czeladnik�w,
warsztaty w�asne pootwierali, a ten nic, ino gwo�dzie psuje.
Jednak z�o�� przesz�a szybko. Mistrz szewski Erazm, artysta w swym zawodzie co
najmniej raz dziennie mia� okazj�, by z�o�ci� si� na swego wyj�tkowo nieudanego
ucznia. Zd��y� si� przyzwyczai�. Zgodnie ze sw� �elazn� zasad� powr�ci� do
przerwanej pracy. Zasada owa brzmia�a - pilnuj, szewcze, kopyta!
Obiekt jego z�o�ci r�wnie� nie przej�� si� niech�tnym spojrzeniem. Te� by�
przyzwyczajony, mia� czas, by si� przyzwyczai�. Dmuchaj�c na st�uczony palec
zagapi� si� w przes�oni�te zasmolonymi b�onami okno warsztatu.
Mistrz wiedzia�, �e nie warto go pop�dza�. C�, nie uda� si�... Ale nie ma tego
z�ego, co by na dobre nie wysz�o. Kto� przecie� musia� zamiata� warsztat, biega�
po piwo dla mistrza i czeladnik�w, wykonywa� wszelkie prace, kt�rych nikt inny
nie chcia� si� nawet dotkn��. A Jamroz, zwany przez wszystkich Zel�w� czyni� to
ch�tnie i bez protestu, mimo, i� nie by� ju� pachol�ciem, a nawet m�odzie�cem.
Czyni� od pocz�tku, od pi�tnastu bez ma�a lat. Tylko szewstwa nie m�g� si�
nauczy�. Dratwa, cho�by nie wiadomo jak dobrze nasmolona rwa�a mu si� w r�kach,
ig�y gi�y i �ama�y. Prawie nigdy nie zdarza�o si�, by trafi� w gw�d�, zamiast
we w�asny palec. Przyzna� nale�y, �e rzadko pr�bowa�.
Taki uk�ad ustali� si� przez lata i w ko�cu odpowiada� wszystkim. Mistrzowi
Erazmowi, bo ojciec Jamroza, znany w mie�cie kupiec b�awatny sumiennie od lat
wp�aca� nale�no�� za nauki syna. Nauczony zreszt� do�wiadczeniem, �e w ten
spos�b wiele oszcz�dza, bowiem straty, jakie poni�s� przed laty usi�uj�c
przyuczy� syna do handlu by�y znacznie wi�ksze. Uk�ad odpowiada� czeladnikom,
kt�rzy mieli si� kim wys�ugiwa� i mieli komu robi� proste, rzemie�lnicze
dowcipy, zw�aszcza w ci�my.
Co najdziwniejsze, uk�ad zdawa� si� odpowiada� g��wnemu zainteresowanemu, co
powodowa�o, �e wszyscy wko�o, nie wy��czaj�c w�asnego ojca, mieli go za idiot�.
Ojcu nale�y odda� sprawiedliwo��, i� czyni� to z ubolewaniem.
Istotnie, Zel�wa sprawia� wra�enie idioty, gdy siedzia� ca�ymi dniami w k�cie
warsztatu, wpatruj�c si� przed siebie niewidz�cymi oczyma. Albo gdy trzyma�
godzinami uniesiony m�otek, ze skrzywion� twarz� i zaci�ni�tymi powiekami,
wybieraj�c miejsce do uderzenia. Nie wygl�da� te� specjalnie inteligentnie, gdy
pop�dzany rubasznymi klepni�ciami w czerwieniej�cy kark lecia� po piwo.
Zel�wie by�o wszystko jedno. Bowiem wszyscy si� mylili. Nie byli w stanie oceni�
jego warto�ci, wejrze� w g��bi� duchow�. �yli jak wo�y w kieracie, z dnia na
dzie�, mozolnie dochrapuj�c si� swych �a�osnych pragnie�, wyzwolenia na
czeladnik�w, w�asnego warsztatu, t�ustej �ony i gromadki bachor�w. Nie widzieli
nic poza kopytem, �mierdz�cymi sk�rami i lepk� smo��. Prze�yj� swoje i umr�,
pozostanie po nich najwy�ej para ci�em. Rozlaz�a wdowa i dzieciaki, co rado�nie
roztrwoni� uciu�ane sztuki srebra.
Jamroz, zwany Zel�w� by� stworzony do wy�szych cel�w. Mia� swoje marzenia,
niedost�pne dla przyziemnych profan�w. Przekraczaj�ce ich zdolno�ci pojmowania.
Przecie� ju� nie raz, jak ludzie prawili, szewczyka spotka�a wielka kariera.
Zel�wa czeka� na swego smoka.
By� tylko jeden ma�y problem. Czeka� ju� pi�tna�cie lat, a �aden smok nie
zapa��ta� si� w pobli�e miasta. Czasy by�y ci�kie, r�wnie� dla bezlito�nie
t�pionych smok�w.
Ale wieczny ucze� Jamroz wci�� czeka�. I wiedzia�, �e kiedy� nadejdzie dzie�,
gdy stanie przed wielk� pr�b�, z kt�rej wyjdzie zwyci�sko, inaczej przecie� by�
nie mo�e. A wtedy... A� westchn��, jak zawsze, gdy o tym my�la�. Wtedy s�awa i
szlachectwo, wtedy bogactwo. Koniec ze �mierdz�cym sk�r� warsztatem, koniec z
gderliwym mistrzem. Koniec z czeladnikami, kt�rzy b�d� musieli w pas si�
k�ania�, w obawie, �e wyp�azuje... Zel�wa u�miechn�� si� do siebie. Mo�e
wyp�azuje, a mo�e i nie... Mo�e grosz z kulbaki rzuci, u�miechnie si� tylko...
Jak to ludzki pan, przecie� m�g� zabi�...
Z ty�u dobieg� �miech. Czeladnicy pokazywali go sobie palcami.
- Zobacz - zarechota� jeden. - Zel�wa znowu mierzy swoje w�o�ci...
- Nie - zaprzeczy� drugi. - Jak tak siedzi z rozwart� g�b�, to dukaty liczy, ani
chybi...
Jamroz zamkn�� istotnie otwart� g�b�. Nie zareagowa� w widoczny spos�b. Z wyrazu
twarzy nie mo�na by�o pozna�, i� postanowi�, �e nie rzuci grosza, jednak
wyp�azuje. Plastycznie wyobrazi� sobie czerwone, wykrzywione strachem, spocone
g�by. Trzeba by�o przyzna�, �e wyobra�ni� mia� bogat�. Jednak mi�e, cho�
wyobra�one krzyki zamilk�y wkr�tce, bo w marzeniach pojawi�a si� ona. Ju� nie
tak odleg�a, jak j� widywa� z dna wyschni�tej, zarzuconej odpadkami fosy.
Stoj�ca wysoko na blankach, niedost�pna. Teraz sta�a przy jego boku, a on
odziany w pancerz wydawa� rozkazy swej wiernej stra�y i rycerzom z okolicy, co
nie mieszkaj�c pospieszyli na wezwanie suwerena... Jego, znaczy si�, m�a
ksi���cej c�rki. Albo nie, teraz w alkowie, bia�e ramiona wysuwaj�ce si� spod
nied�wiedzich sk�r... Sk�ry osuwaj� si� ni�ej, ju� wida�...
- Zobacz, teraz o niej zamy�la!
- Istowo! - parskn�� drugi g�os, krztusz�c si� �miechem. - Wida�! Ani chybi o...
Mistrz Erazm uni�s� g�ow� znad swej roboty.
- Cichajta! - warkn�� ze z�o�ci�. - Z Zel�wy jaja sobie robi�, wolna wola! Ale
od ksi���cej c�rki wara!
Czeladnicy umilkli jak zmyci. Znali ci�k� r�k� mistrza Erazma. Nagle zaj�li si�
pilnie swoj� robot�.
Twarz Jamroza pokra�nia�a. Wreszcie zrobi� si� z�y, jak zwykle, kiedy mu
przerwali. Ciekawe, po czym poznali, pomy�la� ze z�o�ci�.
Wkr�tce jednak humor mu si� poprawi�. Co oni wiedz�! Przecie� kiedy� pojawi si�
smok.
(
Czeladnicy poszli ju� do dom�w, za przyzwoleniem mistrza oczywi�cie. Sam mistrz
ko�czy� jak�� piln� prac�, wymagaj�c� jego r�ki. Co� dla kt�rego� z wielmo�y,
co�, czego nie mo�na powierzy� czeladnikom. Zapad� ju� wczesny, jesienny
zmierzch, mistrz pracowa� przy �wietle kopc�cego kaganka, mru��c kr�tkowidz�ce
oczy.
Jamroz czeka� cierpliwie, a� przyjdzie jego kolej. Kolej na pozamiatanie izby,
wygaszenie ognia na palenisku. A kiedy ju� to zrobi, b�dzie m�g� p�j�� na
stryszek, do swej izdebki nad warsztatem. B�dzie m�g� po�o�y� si� na pos�aniu i
uk�ada� plany. Trzeba by� przygotowanym. Smok mo�e zjawi� si� w ka�dej chwili.
Trzeba mie� plan, by pokona� besti�.
Co� by�o w tym jesiennym zmierzchu, co�, co przej�o wra�liw� dusz� Zel�wy
zw�tpieniem i zniech�ceniem. Nie po raz pierwszy zreszt�. Bo ile mo�na czeka�?
Sam by� jeszcze m�ody, dla m�czyzny to pe�nia si�. Ale, na Boga, ksi���ca c�rka
si� starzeje! A smoka jak nie ma, tak nie ma...
Mo�e w og�le ju� nie ma smok�w?
Z wysi�kiem odepchn�� od siebie defetystyczne rozmy�lania. Kiedy� zjawi si�
smok, musi si� zjawi�. Przecie� jestem do tego stworzony, pomy�la� z nowym
przyp�ywem optymizmu.
Skrzypn�y drzwi, p�omyk kaganka zamigota� od podmuchu. Mistrz Erazm uni�s�
g�ow�.
- Hej, Zel�wa! - dobieg� od drzwi weso�y, cho� nieco be�kotliwy okrzyk. -
Sko�czy�e�? To chod� na piwo, wy, szewcy...
Przybysz nie doko�czy�, �e szewcy zwykli mie� pieni�dze, czego o uczniach
mularskich nie mo�na powiedzie�.
Zel�wa zobaczy�, i� przekrwione oczy jego przyjaciela, ucznia mularskiego
zwanego Obszczymurem prawie wysz�y z orbit. Obszczymur zblad� tak, �e twarz
przypomina�a kolorem wapno, plami�ce jego fartuch. Tylko fioletowy nos, kt�rego
barwa by�a niew�tpliwym skutkiem trapi�cej mularzy choroby zawodowej pozosta�
fioletowy.
- Wybaczcie, mistrzu Erazmie - wybe�kota�, zrywaj�c z g�owy czapk�. - Nie
wiedzia�em...
Odwr�ci� si� i znikn�� bez s�owa.
Mistrz Erazm bez s�owa powr�ci� do przerwanej pracy, u�miechaj�c si� pod w�sem.
Nie by� formalnie we w�adzach cechu, nie mia� nic do mularzy. Ale z jego zdaniem
liczyli si� wszyscy. Za� Obszczymur mia� si� nied�ugo wyzwala� na czeladnika.
Kaganek zn�w �wieci� r�wnym p�omieniem. Mistrz pochyli� si� ni�ej, przygryz�
obwis�y w�s, jak zwykle, gdy praca wymaga�a uwagi i skupienia. Nie zwraca� uwagi
na dobiegaj�ce z zewn�trz, od bramy miejskiej odg�osy rog�w. Nie zwr�ci� uwagi
nawet wtedy, gdy nier�wnym rytmem rozdzwoni� si� ko�cielny dzwon.
Drzwi z �omotem uderzy�y o �cian�. Kaganek zamigota�, zgas�by niechybnie, gdyby
mistrz nie os�oni� go d�oni�.
Gdy p�omie� rozgorza� r�wnym blaskiem mistrz Erazm wyprostowa� si� ze �ci�gni�t�
gniewem twarz�, widz�c stoj�cego w drzwiach, dysz�cego Obszczymura.
- To niebywa�e - sykn�� gro�nie. - To zupe�nie niebywa�e, �eby taki g�wniarz,
jak ty przeszkadza� mistrzowi w pracy. Poczekaj, ju� ja...
To rzeczywi�cie by�o niebywa�e, bo mularczyk nie pozwoli� mistrzowi sko�czy�.
- Smok! - wydysza�. - Smok srogi wioski pustoszy!
(
Dwie niedziele min�y jak z bicza trzas�. Jamroz by� w rozpaczy. Co dzie�
przychodzi�y nowe, straszliwe wie�ci. Podgrodzie p�ka�o w szwach od koczuj�cych
wie�niak�w, kt�rzy w panice porzucili swe wioski i chudob�, a poniekt�rzy
korzystaj�c z okazji r�wnie� baby i bachory. Od obozowiska uchod�c�w unosi� si�
straszliwy zaduch n�dzy i strachu, a tak�e czego� jeszcze, t�umi�c nawet
zwyczajny od�r rynsztok�w i wype�nionej wszelkimi odpadkami fosy.
Jak wie�� nios�a smok poczyna� sobie srodze, od czego blady strach pad� na
ludno��, zbrojnych i dru�yny ksi���cej nie wy��czaj�c. Jedyna nadzieja w
odsieczy, po kt�r� pos�a� ksi��� umy�lnego, zaraz, jak tylko z�owieszcz� nowin�
us�ysza�. T� jedyn� nadziej� �y� ca�y gr�d.
I tylko jeden cz�owiek jej nie podziela�. Zel�wa.
Dla niego by� to koniec marze�.
Dwie niedziele. Zda si�, du�o czasu, by na besti� wyruszy�, �eb plugawy odci��,
rzuci� go ksi�ciu pod nogi. A potem nagrody za�ywa�, szlachectwa dost�pi�,
ksi���c� c�rk�...
Zel�wa zme�� pod nosem plugawe przekle�stwo. Mi�o by�oby pomy�le�, co zrobi z
ksi���c� c�rk�, ale... Dwie niedziele. A on wci�� nie by� got�w.
To by�a straszliwa ironia losu. Ca�e lata przygotowywa� si� do tej chwili. To
nieprawda, �e by� bezwolnym marzycielem. Wiele czasu po�wi�ci� na zg��bianie
smoczych obyczaj�w. Zbiera� ka�dy strz�p informacji, cho�by najbardziej
nieprawdopodobnej, ka�d� pog�osk�. Nie by�o bajki czy legendy, kt�rej by nie
zna�. Zna� wszelkie rodzaje smok�w, ich obyczaje. Ogl�da� przera�aj�ce ryciny,
zadr�cza� mnich�w z klasztornego skryptorium, by wynajdowali i odczytywali mu
stosowne pergaminy. Co zreszt� mnisi ch�tnie czynili w zamian za piwo i inne
napitki, groszem �ywym te� nie gardz�c.
Zna� wszelkie sposoby, by pokona� besti�. C� z tego, kiedy bestia pojawi�a si�
w bardzo z�ym czasie.
Najlepszy spos�b niestety by� nie do zastosowania. Jamroz by� sp�ukany, w
sakiewce na dnie znalaz� grosza najwy�ej na parszyw� koz�. O owcy nie m�g� nawet
marzy�, a co dopiero m�wi� o siarce, saletrze i innych kosztownych
ingrediencjach do jej wypchania.
Zamys� wykopania wilczego do�u z zaostrzonymi palami na dnie te� spe�z� na
niczym. Problem nie le�a� w przyn�cie, w tym wypadku nie trzeba by�o jej
kupowa�, Zel�wa sam by�by przyn�t�. Rydel te� by si� znalaz�. Na przeszkodzie
realizacji tego planu stan�o asekuranctwo ksi�cia, kt�ry zabroni� komukolwiek
opuszcza� miasto, by nie powi�ksza� strat. Lub te� nie przysparza� po�ywienia
bestii, aby wyg�odzona i zniech�cona opu�ci�a okolic�.
Jak przekona� si� Jamroz, stra�nicy sumiennie wykonywali swe obowi�zki. Krzy�
jeszcze go bola�.
Z tego te� powodu bardziej desperackie plany nie mia�y te� szans powodzenia.
Zel�wa rozwa�a� szar�� konn� z kopi�. Jednak z braku kopii nie rozgl�da� si�
nawet za koniem.
Pozostawa�a inna bro�. Rohatyn� mo�na by�o kupi� na targu ca�kiem tanio. Jak
wiedzia�, podania zawiera�y udokumentowane przypadki, gdy �mia�kowie ruszali na
smoka samopas z rohatyn�, jak, nie przymierzaj�c na dzika w mateczniku. Ale z
rohatyn� czy bez, stra� i tak nie wypu�ci�aby z miasta. Zel�wa nie wiedzia�, i�
sk�ada�o si� to nawet szcz�liwie. Bowiem podania i owszem, zawiera�y opisy
�mia�k�w wyruszaj�cych z rohatyn�. Natomiast �adne z poda� nie opisywa�o
przypadku, aby kt�rykolwiek wr�ci�.
Dwie niedziele min�y, �yciowa szansa wymyka�a si� z r�ki. Bowiem dzi� by�
dzie�, kiedy u bram miasta stan�� wezwany przez ksi�cia smokob�jca. S�ynny
rycerz Roger z Mons.
U bram miasta zagrzmia�y rogi. S�ynny rycerz wje�d�a� do miasta, by, jak to mia�
we zwyczaju, oddali� od niego zgub�.
Cho� targany rozpacz�, Zel�wa, jak inni, pobieg� ku bramie. Musia� zobaczy�
s�ynnego zab�jc� smok�w.
(
Kopyta ci�ko stuka�y po balach mostu. Z cienia barbakanu wy�onili si� konni
zbrojni, na sam widok kt�rych t�um zaszemra� z podziwem. Jamroz u�ywaj�c �okci
bezceremonialnie przepchn�� si� do przodu, odpychaj�c chuderlawego staruszka i
odsuwaj�c kopniakiem wrzeszcz�ce w podnieceniu, pl�cz�ce si� pod nogami bachory.
Chcia� widzie� jak najlepiej.
Zbrojni prezentowali si� doskonale. Ch�op w ch�opa, znakomicie wyekwipowani,
bogato odziani. Wida� �owy na smoki dawa�y znakomity doch�d, skoro sir Roger
m�g� pozwoli� sobie na taki poczet. Zel�wa poczu�, jak zazdro�� i �al skr�ca mu
wn�trzno�ci.
T�um zaszemra� g�o�niej, wybuch�y okrzyki przechodz�ce w jednostajny ryk, z
kt�rego wybija�y si� podniecone piski kobiet.
Z cienia wy�oni� si� sam rycerz Roger.
Na ogromnym koniu, sztywno wyprostowany w pe�nej, niebiesko szmelcowanej zbroi
wygl�da� jak wynios�y hulajgr�d szturmuj�cy miejskie mury. W niez�omnej prawicy
dzier�y� kopi� z powiewaj�cym u ostrza proporcem. Na tarczy zwisaj�cej u siod�a
wyobra�ony by� jak �ywy buchaj�cy ogniem ze wszystkich otwor�w smok. Ze
wszystkich trzech, mia� bowiem trzy g�owy, wszystkie jednako plugawe.
Ko� rycerza sprawia� r�wnie imponuj�ce wra�enie. Opancerzony jak jego pan,
r�wnie nadnaturalnych rozmiar�w st�pa� ci�ko z dumnie wzniesion�, os�oni�t�
pancerzem g�ow�. Okrywa� go szkar�atny czaprak, na kt�rym wyhaftowano misternie
z�ot� nici� sylwetki smok�w. Dwana�cie ca�ych, dwie po��wki i trzy zaznaczone
jedynie konturem.
S�awa rycerza wyprzedza�a go znacznie. Przeto ka�dy z t�umu, pokazuj�cego z
podziwem wyszyte sylwetki, wiedzia�, co one oznaczaj�.
Dwana�cie pe�nych oznacza�o dwana�cie plugawych potwor�w, kt�re rycerz Roger
w�asn� r�k� po�o�y� raczy�. Dwie po��wki oznacza�y bestie ubite wsp�lnie z
niemniej s�awnym rycerzem znanym jako Trzy Bycze G�owy. Bowiem �luby tajemne
zabrania�y owemu s�ynnemu m�owi imi� swe prawdziwe podawa�, za� sk�d wzi�� si�
przydomek nikt nie wiedzia�.
Sylwetki konturem jeno haftowane oznacza�y zwyci�stwa prawdopodobne, gdy
�miertelnie raniony smok buchaj�c posok� zdo�a� si� wyrwa� i zapa�� w swych
komyszach, by tam niechybnie i marnie zdechn��. Honor nie pozwala� prawemu
rycerzowi przypisywa� sobie pewnego zwyci�stwa, wola� wi�c zadowala� si�
prawdopodobnym.
Rycerz kroczy� na swym koniu, nie rozgl�daj�c si�. Za nim turkota�y wozy,
wy�adowane wszelakim sprz�tem, przydatnym do polowania na smoki opancerzone i
lekkie, pe�zaj�ce i lataj�ce, tr�jg�owe, jednog�owe i bezg�owe. Oraz na wszelkie
inne potwory, kt�re piek�o zwyk�o wyrzuca� ze swych cuchn�cych czelu�ci.
Entuzjazm t�umu dosi�gn�� szczytu. M�owie i podrostki wpatrywali si� w rycerza
twardym, wilgotnym wzrokiem, jakim m�czy�ni patrz� na swego wybawc�, kt�rego
dzielno�� i przyw�dztwo bez zastrze�e� uznaj�. Niewiasty, s�dz�c z wyrazu twarzy
i odg�os�w doznawa�y zbiorowego orgazmu.
Tu� obok Zel�wy z t�umu wyrwa�o si� co�, co na pierwszy rzut oka wygl�da�o jak
k��b brudnych szmat. Gdy rzuci�o si� wprost pod kopyta rycerskiego wierzchowca i
zacz�o zawodzi�, wszyscy poznali, i� by�a to �ebraczka, kt�rej imienia nikt
nawet nie pami�ta�.
- Sokole nasz, wybawco! - rozleg�o si� w w�skim tunelu uliczki piskliwe
zawodzenie. Ko� nawet nie zwolni�.
Ludzie prawi�, i� ko� nigdy nie nast�pi na le��cego cz�owieka. Wida� rycerski
rumak nigdy o tym nie s�ysza�, gdy� postawi� nog� z ci�k� podkow� w sam �rodek
zawodz�cego k��bu szmat. G�uche chrupni�cie uton�o we wrzaskach
rozentuzjazmowanego t�umu, zawodzenie urwa�o si�. Gdy ko� post�pi� dalej dw�ch
zbrojnych odci�gn�o szmaty pod mur, by wozy mog�y przejecha�, a triumfalny
wjazd m�g� przebiega� bez zak��ce�.
Nadmiar ho�d�w wybi� jednak rycerza z rytmu. �ci�gn�� wodze, zatrzyma� si�. I
przem�wi�.
- Dobieg�y ko�ca dni twoje - zahucza�o spod przy�bicy. T�um przycich�, nie chc�c
uroni� niczego z wiekopomnych s��w. - Stop� na �bie twym plugawym postawi�, Bogu
przeciwny potworze, ohydny w swej niezmierzonej ohydzie. W obronie dziewic przez
ciebie um�czonych...
Jamroz bezwiednie wzruszy� ramionami. Z tymi dziewicami to chyba przesada,
pomy�la�. R�wnie rzadkie jak i smoki. Owszem, w mie�cie by�o kilka
koncesjonowanych dziewic, kt�re piel�gnowa�y swe zasuszone i mocno
przeterminowane dziewictwo w oczekiwaniu na ten jedyny dzie� w roku, by id�c w
bia�ych giez�ach i wiankach na g�owie przed procesj� rozsypywa� wonne p�atki
kwiecia. C�, gdyby by�y troch� �adniejsze, otwiera�yby si� przed nimi ca�kiem
inne mo�liwo�ci.
Za� je�li chodzi o inne, to podobnie jak na smoka, Zel�wa nigdy na �adn� nie
trafi�. To spostrze�enie s�czy�o niepok�j w jego analityczny umys�. Przecie�
kto� je wszystkie rozdziewicza. Co� si� tu nie zgadza...
Niewczesne rozmy�lania sprawi�y, �e umkn�� mu dalszy ci�g przemowy rycerza.
Us�ysza� jeszcze co� o niechybnym przeznaczeniu, kt�remu rycerz zaraz z rana
stawi czo�a i zd��y� zobaczy� oddalaj�cy si� orszak.
T�um rozchodzi� si� z wolna, wsi�ka� w w�skie uliczki. Jamroz powl�k� si� jego
�ladem, targany przez powracaj�ca rozpacz.
(
Nie�wiadom swej rych�ej zguby smok �eglowa� wysoko na szeroko rozpostartych
skrzyd�ach. Od rana mu si� nie wiod�o. Tak naprawd� to od paru dni.
Trzeba zmieni� okolic�, przemkn�a przez plugawy �eb r�wnie plugawa smocza my�l.
Ju� si� zwiedzieli, zawsze tak jest. Pochowali si� za murami, reszta byd�a si�
rozbieg�a, wilcy j� w chaszczach wyka�czaj�. Tylko patrze�, jak pu�apki zaczn�
szykowa�, wilcze do�y. Owieczki z farszem podrzuca�.
Wstrz�sn�� si� mimowolnie, a� ko�c�wki skrzyde� wpad�y w �opot. Przypomnia�
sobie, jak kiedy�, jako m�ode i niedo�wiadczone smocz� skusi� si� na tak�. Od
pocz�tku mu si� nie podoba�a, sta�a tak sztywno, oczy mia�a tak dziwnie
wyba�uszone. Jednak �akomstwo wzi�o g�r�. Do dzi� pami�ta� to uczucie. Prawie
si� wtedy wynicowa� od wymiot�w. Mia� szcz�cie, m�ody, silny organizm
przezwyci�y� zatrucie, mo�e zreszt� sk�py szewczyk po�a�owa� siarki. Ale
pami�ta� kuzyna, kt�ry po takim posi�ku zwyczajnie p�k�.
Lata� ju� od rana, o pustym �o��dku. Wczoraj zreszt� te�, przedwczoraj r�wnie�.
Ani jednej kr�wki, owieczki, kozy nawet. Przysi�ki puste, wymar�e. Jak tak
dalej p�jdzie, trzeba si� wzi�� za dziewice. Zn�w si� wstrz�sn��. Wiedzia�, �e
po�arcie od czasu do czasu dziewicy jest w dobrym tonie. Ale od dwustu lat z
ok�adem trafia�y si� strasznie �ykowate.
Co� w dole mign�o biel�, kilka bia�ych plamek na tle zieleni, zrudzia�ej ju�
nieco z jesieni�. Obni�y� lot. Owce! Kilka owiec na polance.
Na polance... Ma�ej polance otoczonej lasem. Zatoczy� ko�o, przygl�daj�c si�
uwa�nie.
Polanka by�a ma�a, za ma�a, by wystartowa� z niej z obci��eniem. Trzeba by
ze�re� na miejscu, a to ryzykowne.
Poza tym nie lubi� cichych polanek otoczonych lasem. Nigdy nie wiadomo, co kryje
si� w g�szczu, czy w momencie przyziemienia nie wyskoczy horda wrzeszcz�cych
wie�niak�w z k�onicami i sieciami, czy z lasu nie posypi� si� be�ty. Pancerz nie
chroni� przecie� ca�kowicie, �adne lataj�ce stworzenie nie mo�e pozwoli� sobie
na pe�n� ochron�. Pancerne p�yty chroni�y �ywotne organy, reszt� mog�o dziecko
przebi� patykiem. Wprawdzie skrzyd�a powinny wytrzyma� trafienie typowym be�tem
i pozwoli� na powr�t do pieczary, ale po co ryzykowa�...
Wi�kszo�� smok�w, jakie zna�, zgin�a podczas l�dowania na takich pozornie
cichych polankach. W smoczym j�zyku by�o na to specjalne okre�lenie - gor�ca
strefa l�dowania.
Ostro�no�� wzi�a g�r�. Trzeba wraca� do pieczary, postanowi�. Ogry�� resztki,
co si� przed ni� walaj�, wyspa� si� dobrze i wynosi� st�d...
Skr�ci� zdecydowanie, kieruj�c si� ku swemu niechybnemu przeznaczeniu.
(
Przeznaczenie musia�o poczeka�. Rycerz wprawdzie zapowiada�, i� wyruszy z samego
rana, jednak po uczcie zapragn�� dalszych atrakcji. Odwiedzi� s�ynny na ca�e
miasto i okolice zamtuz mamy Lantrie. Atrakcje za� spowodowa�y, ze dopiero ko�o
po�udnia, na oczach ciekawej gawiedzi, gromadz�cej si� od rana pod s�ynnym
przybytkiem, dw�ch zbrojnych wyprowadzi�o rycerza.
Bez zbroi wygl�da� r�wnie imponuj�co, gdy chwiejnie szed�, rzucaj�c wok� z�e
spojrzenia przekrwionych oczu. Gapie rozst�powali si� z szacunkiem.
Stoj�cy w�r�d nich Jamroz poczu� nowy przyp�yw desperackiej nadziei. Jego
improwizowany plan m�g� si� powie��.
��dny wra�e� t�um j�� z braku lepszego zaj�cia wypytywa� wychylaj�ce si� z okien
dziwki o upodobania rycerza. Dziwki odwraca�y oczy i czerwieni�y si�. Wida�
upodobania owe by�y niezwykle dworne. Zel�wa poleci� si� wszystkim �wi�tym, ze
szczeg�lnym uwzgl�dnieniem �wi�tego Jerzego. Chy�kiem ruszy� zrealizowa� sw�j
ostatni, desperacki plan.
Plan zasadza� si� na wielce prawdopodobnym za�o�eniu, i� po wczorajszej uczcie z
okazji przybycia wybawiciela stra�e b�d� mniej czujne. Znaj�c zreszt� obyczaje
stra�nik�w Zel�wa m�g� przypuszcza�, �e wcale nie b�d� czujne, a zwyczajnie
pijane. Je�eli zd��y podprowadzi� pryncypa�owi konia, mo�e zd��y�.
Nie zastanawia� si� ju�, czy zardzewia�y kord jest wystarczaj�c� broni� na
smoki. Nie zastanawia� si� wcale, gnany rozpacz� rozpalan� wci�� przez
rozp�ywaj�c� si� w oddali okazj�.
Plan istotnie by� desperacki.
(
Jak dot�d wszystko sz�o dobrze. Jamroz niemi�osiernie pogania� konika, kt�ry z
potulnego, poci�gowego zwierz�cia awansowa� wbrew swej ch�ci na bojowego rumaka.
Gna� skr�tami, maj�c nadziej� wyprzedzi� rycerza, kt�ry dla zachowania powagi
swego stanu musia� jecha� godnie i powoli.
Nie my�la� o tym, co czeka go na ko�cu drogi. Jak stawi czo�a bestii. Czu� swe
przeznaczenie. Wreszcie robi� to, na co czeka� od lat, do czego od lat si�
przygotowywa�. Nie my�la� o ko�cu, dla niego by� to zaledwie pocz�tek. Czeka�a
s�awa. Zaszczyty i bogactwo. I ona...
Zn�w pop�dzi� chrapi�cego z wysi�ku konika.
Pochyli� si� pod nisko zwisaj�cymi ga��ziami. Ju� nied�ugo wypadnie na trakt.
Zd��y przed rycerzem, musi zd��y�. Las przerzedza� si�, ju� niedaleko.
Kopyta zadudni�y po trakcie. Zd��y�...
Prawie...
Tu� przed sob�, na zakr�cie, zobaczy� stoj�cego spokojnie bojowego rumaka. I
posta� siedz�c� na pniu.
Wszystko w Zel�wie zamar�o. Wszystko na nic. Za�ama�a si� ostatnia nadzieja.
Bezwiednie �ci�gn�� wodze. Zatrzyma� si� na go�ci�cu, gapi�c si� jak idiota z
rozdziawion� g�b�. Nie pr�buj�c nawet zerwa� czapki z g�owy, pok�oni� si�. Nie
bacz�c, �e obra�ony rycerz mo�e zdzieli� przez �eb, albo i uczyni� co� gorszego.
Sta� i patrzy�, czuj�c, jak marzenia rozsypuj� si� w gruzy.
Twarz sir Rogera nie �ci�gn�a si� gniewem. W twarz Zel�wy patrzy�y spokojne,
smutne oczy.
Zel�wa och�on��. Zeskoczy� z okrytego derk� zamiast siod�a konia. Zerwa� czapk�
z g�owy, pochyli� si� w niskim pok�onie.
- Nie trzeba, dobry cz�owieku - odezwa� si� rycerz �askawie i ospale. W g�osie
by� bezdenny smutek, co�, co przenikn�o szewczyka do g��bi. Spojrza� spod oka
na rycerza.
- Wybaczcie, panie - zabe�kota�. - Ja tylko...
- Chcia�e� zobaczy� �mier� bestii - to nie by�o pytanie, to by�o stwierdzenie. -
Nie wstyd� si�, zawsze kto� chce zobaczy�. Zobaczy�, jak prawo�� zwyci�a nad
z�em z piekie�. Zobaczy�, jak bestia korzy si� pod rycerskim mieczem...
Rycerz m�wi� cicho, jakby do siebie.
- Zobaczy� �mier�... - powt�rzy�. - Zobaczysz. Pewnie moj�.
- Jak�e to? - wydusi� z siebie szewczyk. - Jak�e to, panie?
Zapomnia� o straconej okazji, tyle smutku i beznadziejno�ci by�o w g�osie
rycerza.
- Wielem smok�w tym mieczem pokara� - rycerz pokiwa� smutno g�ow�. - Za wiele...
Zel�wa zapominaj�c o wszystkim pad� na kolana.
- Jak�e to, panie? - wykrzykn��. - A kt�, jak nie wy bestyj� zg�adzi? Kt�
dziewice ocali, w�o�cian i dobytek? Kt�, jak nie wy?
Rycerz oci�ale wsta�, po�o�y� mu na g�owie ci�k� d�o�.
- Wsta�, m�j dobry cz�eku - powiedzia� �agodnie. - Wsta�, i s�uchaj... Sam nie
wiesz, co los ci przeznaczy�, co dla ciebie wybra�...
Jamroz poczu� kompletny zam�t w g�owie.
- Cho� niskiego stanu, prawym by� musisz... - us�ysza�. - Prawym, i odwa�nym.
Zaiste, nie chamskie serce w tobie bije. Wyruszy�, by walk� na �mier� i �ycie
zobaczy�, nie ul�kn�� si� widoku bestii... No, no, niewielu si� na to zdobywa...
Po prawdzie, pomy�la� Zel�wa, to nie po to wyruszy�em. Zmilcza� jednak.
- Przeto misj� ci powierzam - g�os rycerza zabrzmia� twardo. - Misj�, by�
�wiadkiem by� i wie�� zani�s�. Wie�� o mojej ostatniej walce. Oczywi�cie, je�eli
poczwara oddali� ci si� pozwoli.
- Jak�e to? - Zel�wa nie zdoby� si� na nic wi�cej.
Rycerz milcza� przez chwil�.
- Wielem smok�w zabi�... - podj�� zn�w. - Wielem na dzwona wprost pochlasta�.
Zbyt wiele... Si� ju� braknie, by miecz unosi�. Steranym wielce w tej walce ze
z�em, walce, kt�r� na chwa�� Bo�� i po�ytek ludzki od lat tocz�. D�o� ju�
niepewna...
Uni�s� d�o� z g�owy szewczyka.
- Popatrz - powiedzia� rozkazuj�co.
Zel�wa uni�s� g�ow�, popatrzy� na sztywno wyci�gni�t� r�k�, wygl�daj�ca jak
wyciosana z kamienia. Spojrza� pytaj�co.
- Jestem lewor�czny - wyja�ni� rycerz. Uni�s� lew� d�o�. Dr�a�a jak li�� osiki
na wietrze. Jamroz spu�ci� oczy, tak �a�osny by� widok dzielnego, steranego w
bojach rycerza.
- Stan� do walki - dobieg� g�os g�uchy jak z oddali. - Honor dro�szy �ywota...
Polegn� w chwale, a ty wie�� o tym zaniesiesz. Je�li zdo�asz...
- Zdo�am, zdo�am! - wykrzykn�� Zel�wa z zapa�em. - Samemu ksi�ciu zanios�...
Rycerz wzni�s� oczy do nieba.
- Dzi�ki Ci, Panie w niebiesiech, za onego m�odzie�ca o wielkim sercu i odwadze.
Polecam go Tobie, ufaj�c, i� do godno�ci go wyniesiesz, zas�uguje bowiem na
to...
Po�o�y� d�o� na ramieniu Zel�wy.
- Dzi�ki i tobie, dzielny m�odzie�cze. Czas rusza�, spotka� si� z
przeznaczeniem...
Szalona my�l zakie�kowa�a w g�owie Jamroza. Obudzi�a si� nadzieja.
- Panie - wykrzykn��. - Panie!
- C� znowu? - rycerz odwr�ci� si� z lekkim zniecierpliwieniem. Zel�wa pad� mu
do n�g.
- Panie, pozw�lcie... - zacz�� �arliwie. - Przodem rusz�, besti� z pieczary
wywabi�, Uwag� odwr�c�, mo�e co pomog�... �atwiej wam b�dzie...
Rycerz zastanawia� si� chwil�.
- Nie, szalony m�odzie�cze - pokr�ci� zdecydowanie g�ow�. - To �mier� pewna.
Wielkie w tobie serce, rycerskie bez ma�a. Ale ja nie mog� pozwoli�. To mnie
�mier� dzi� pisana, nie tobie.... Honor �ywota dro�szy...
- Panie! - Zel�wa nie rezygnowa�. - Ja wiem o smokach wiele, uczy�em si� pilnie,
studiowa�em... Poradz� sobie, nawet sam bym na smoka ruszy�...
Rycerz zatrzyma� si� niezdecydowany.
- A c� ty mo�esz wiedzie�? - spyta� z pow�tpiewaniem.
Gdy Zel�wa w natchnieniu zala� go potokiem fachowej wiedzy sir Roger tylko z
podziwem kiwa� g�ow�.
- Przykl�knij! - przerwa� wreszcie potok wymowy. Zel�wa zdziwiony zaj�kn�� si�,
przewr�ci� oczyma.
- Przecie� kl�cz�...
G�os rycerza nabra� uroczystego tonu.
- Zaiste, niezwyk�ym jest, by m�odzian twego stanu posiad� tak ogromn� wiedz�,
r�wn� mojej bez ma�a...
Uj�� miecz.
- Podnosz� ci� tedy do stanu swego - uderzy� og�upia�ego i uszcz�liwionego
szewczyka p�azem klingi w rami�. - Przyjmuj� ci� na giermka, obiecuj�c do
wszelkich arkan�w tajemnych dopu�ci�. W nadziei, �e dzie�o zbo�ne po mnie
przejmiesz i ku chwale Bo�ej a ludzkiemu po�ytkowi ze wszech si� kontynuowa�
b�dziesz...
- Przyrzekam! - wyszepta� Zel�wa, a �za sp�yn�a mu z oka.
- Przyjmij przeto ten miecz i zmierz si� z besti�, a twoja prawo�� i odwaga
b�dzie ci pancerzem...
Jamroz uj�� obci�gni�t� jaszczurem r�koje��, czuj�c jak bij�ce, m�ne serce omal
nie rozsadzi mu piersi.
- Tarczy i zbroi nie dam - doda� rycerz po chwili. - Zbroja nie b�dzie
pasowa�... Smok zreszt� jest stary i niemrawy, poradzisz sobie. A, konia masz,
to dobrze...Ruszaj, szlachcicu... Zaraz, jak ci na imi�?
- Zel�wa... To jest, Jamroz...
- Ruszaj przeto, sir Zel�wo, to jest sir Jamrozie... Ruszaj, w imi� �wi�tego
Jerzego.
Zel�wa wskoczy� na niepozornego konika.
- Wy�a�, smoku - wrzasn�� z zapa�em, a� rycerz skrzywi� si�, a bojowy rumak
zar�a� nerwowo. - Id� po ciebie...
Zanim ruszy�, zd��y� jeszcze dojrze� na twarzy steranego bojami rycerza
nieznaczny u�miech. Ze wspomnieniem tego dodaj�cego otuchy u�miechu pogna�
traktem przed siebie.
(
Zaduch by� niezno�ny. Przed ciemnym otworem pieczary wala�y si� ko�ci,
poszarpane sk�ry, sier��. Z pieczary unosi� si� sw�d, s�ycha� by�o dono�ne
chrapanie.
Zel�wa zsiad� z konia, �ciskaj�c kurczowo ci�ki jak diabli rycerski miecz. Du�a
cz�� zapa�u zd��y�a si� ulotni�. Porusza� si� sztywno jak drewniana kuk�a.
Chrapanie usta�o, z pieczary dobieg� niewyra�ny pomruk. Zabrzmia� jak odleg�y
grom.
W�r�d niew�tpliwie bydl�cych ko�ci dostrzeg� porwane, pokryte zakrzep�� krwi�
bia�e giez�o, zgnieciony wianek. Poczu� dreszcz.
Zabra� si� za nasze dziewice, pomy�la� spanikowany. Potw�r musi by� strasznie
wyg�odzony.
Ju� nie chcia� s�awy i zaszczyt�w, nie chcia� bogactwa. Nie chcia� nawet
ksi�niczki. Chcia� by� gdzie� daleko st�d. Powoli, ostro�nie zrobi� krok do
ty�u, jeden, potem drugi. Jeszcze kilka i zniknie w zaro�lach.
Pod stop� z suchym trzaskiem p�k� ogryziony do czysta piszczel. Chyba ludzki, bo
krowi by si� tak �atwo nie z�ama�. Z otworu pieczary buchn�� dym, ziemia
zatrz�s�a si� od ryku.
Zel�wa zamar� bez ruchu, sparali�owany strachem. Przepad�o.
- Kim... jeste�... - dobieg�y z czarnej czelu�ci dziwnie artyku�owane,
aczkolwiek zrozumia�e grzmi�ce s�owa. - Kim jest ten, co o�miela si�...
Jak gin��, to z honorem. Zel�wa zmobilizowa� resztki odwagi, wahaj�c si� mi�dzy
odpowiedzi� "jestem najgorszym z twoich koszmar�w" a "pieprz si�, dupku".
Otworzy� nagle zaschni�te usta.
- Odpowiadaj! - rykn�o z pieczary.
Jamroz poczu� ciep�o rozlewaj�ce si� po nogawkach. Zapomnia�, co chcia�
powiedzie�.
- Jestem terminatorem! - wrzasn�� piskliwie.
Pieczara zatrz�s�a si� od grzmi�cego �miechu, przerywanego hucz�c� czkawk�. Z
czelu�ci wychyn�� trz�s�cy si� od �miechu �eb bestii.
- Ty?! - spyta� smok, krztusz�c si� z weso�o�ci i wypuszczaj�c k��by dymu nawet
uszami.
- Terminatorem... szewskim, znaczy...
Smok uspokoi� si�.
- A, to co innego... Bo ju� my�la�em, �e ca�kiem ci si� popieprzy�o we �bie...
Dlaczego szewcy s� tak g�upi?
- St�j, bestio plugawa! - Strach ca�kiem odszed� Zel�w�, mo�e z powodu wstydu ze
zmoczonych spodni. - Stawaj do walki!
Smok wytoczy� reszt� cielska z pieczary, zgrzytn�� z�bami, a� posypa�y si�
iskry. Mo�e by� stary i niemrawy, jednak jak na gust Jamroza ca�kiem
wystarczaj�cy.
Honor dro�szy �ywota, pomy�la� desperacko Zel�wa.
- Stawaj - wrzasn�� z histeri� w g�osie. Oczy zasz�y mu czerwon� mg��. Uni�s�
miecz, nie czuj�c jego ci�aru.
- A co ja niby robi�? - zdziwi� si� smok ob�udnie. - Zaraz spal� ci� mym ogniem,
tylko ci�my zostan�, he, he...
Pocz�� si� nadyma�. Nieproporcjonalnie ma�a g�owa unios�a si�, �widruj�c
przeciwnika bezdennymi oczyma. Jamroz skoczy�, cho� wiedzia�, �e nie zd��y.
Gdzie� w trzewiach bestii nast�powa� ju� zap�on. Za chwil� spomi�dzy
rozchylaj�cych si� powoli warg, zza po��k�ych i wyszczerbionych, lecz wci��
ostrych z�b�w runie strumie� piekielnego ognia.
Ten miecz taki ci�ki, nie zd���, przemkn�a Zel�wie rozpaczliwa my�l, gdy par�
do przodu.
W przepastnym gardle potwora zahurgota�o, buchn�� k��b dymu. Smok nad�� si�
jeszcze bardziej, pochyli� �eb ku ma�ej, atakuj�cej go istotce. Nat�y� si�...
... i zani�s� suchym kaszlem, puszczaj�c rzadkie ob�oczki dymu.
Smok by� stary i niemrawy. Spotka� swoje przeznaczenie.
Kierowana niepewn� r�k� klinga by�a ostra i ci�ka. Wci�a si� z t�pym odg�osem
w szyj�, przeci�a j� jak trzcin�, polecia�a dalej, o ma�o nie wyrywaj�c Zel�wie
r�ki ze stawu. Upad� ci�ko, zanim chlusn�a na niego czarna, gor�ca posoka.
Co� ci�ko upad�o tu� obok g�owy Jamroza. Gdy pod d�u�szej chwili, nie czuj�c
pal�cego ognia oni wgryzaj�cych si� a� do ko�ci z�b�w odwa�y� si� otworzy� oczy,
ujrza� tu� przy swej twarzy potrzaskane kr�gi, bia�e �ci�gna, tchawic� i
wszystko to, co smoki zwyk�y mie� wewn�trz szyi. I oko, martwe teraz i puste...
Wsta� niepewnie, zgi�ty, wstrz�sany torsjami. Popatrzy� jeszcze raz na smoczy
�eb, na bezw�adne, zapadni�te w sobie cielsko. Zaczyna�o do niego dociera�.
Zawsze wiedzia�, �e tego dokona. Zawsze.
Pokona� smoka. S�awa i zaszczyty. Bogactwo. I ona... Nagroda za m�stwo.
Wyprostowa� si�, jeszcze dr��cy z emocji. By� szcz�liwy.
(
Wbijaj�cy si� w podstaw� czaszki be�t nie zostawia czasu na agoni�. Na wizj�
zbli�aj�cej si� �mierci, rozpacz i b�l. Na refleksj� nad marno�ci� tego �wiata.
�wiadomo�� ga�nie jak zdmuchni�ta �wieca. P�niej nie ma nic.
Zel�wa umar� szcz�liwy.
(
Stopa w ci�kim bucie przycisn�a kark. Prawy rycerz Roger st�kn�� z wysi�kiem
wyrywaj�c be�t wbity g��boko w czaszk�. Nigdy nie lubi� tej cz�ci roboty.
Wreszcie posz�o. Rycerz rozejrza� si�, podni�s� kamie�, spu�ci� z rozmachem na
czaszk�. Wprawdzie nie przypuszcza�, by ktokolwiek bli�ej przygl�da� si�
zw�okom, ale kto wie... A tak, b�dzie na smoka...
Kiedy� grzeba� cia�a. Teraz ju� mu si� nie chcia�o.
Popatrzy� na smoczy �eb, zakr�cone rogi, oczy zasz�e bielmem. Niez�a sztuka.
C�, szcz�cie nowicjusza. Jak zawsze zreszt�.
Szewcy s� tacy g�upi, pomy�la�. Jak zawsze. Prawda, raz to by� bednarz. I ten
drugi, chyba dekarz. Ale wi�kszo�� to szewcy.
Teraz tylko przytroczy� �eb do siod�a i do zamku, po nagrod�. Pieni�n�,
oczywi�cie, po co mi ta g�upia siksa. M�oda, przyucza� by trzeba... Oczywi�cie
nale�y si� rekompensata za rezygnacj� z przyrzeczonego ma��e�stwa.
Rycerz pogwizduj�c zabra� si� do roboty. �wiat by� pi�kny. Czeka� jeszcze
niejeden smok. I niejeden szewczyk.
Tomasz Pacy�ski
Luty 2000