5308
Szczegóły |
Tytuł |
5308 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5308 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5308 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5308 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Og�rek
Sze�� stopni umierania
Wieczorem zamykam zm�czone oczy
nie mog� spa�
My�l� o tych, kt�rzy w�a�nie teraz gin�
od trucizn
i strza� skrytob�jc�w
My�l� o tych, kt�rzy nie doczekaj� jutra
bo kto� postanowi� zarobi� na �mierci.
Gdy go spotkam
pewnie nie z�o�� mu gratulacji
- Nie roztkliwiaj si�, nie pora. Jed�!
- Wio.
Zacz�o si� w knajpie "U zgry�liwego starucha", gdzie�
pocz�tek by� musi. Tu zaczyna si� wi�kszo�� moich przyg�d.
Siedzia�em w k�cie naprzeciw kominka, na lewo od szynkwasu,
popija�em piwo, zagryzaj�c solonymi orzeszkami, trwoni�em
czas i reszt� got�wki. Obok dwa �uroskobie wtrynia�y kasz� z
sosem. Ju� nied�ugo... Poza nami i obs�ug�, sk�adaj�c� si� z
podawaczki w�tpliwej urody, a tak�e w�a�ciciela - wiekowego
wtrenta imieniem �mok - nie by�o nikogo. A zazwyczaj lokal
pe�en by� szumowin, zapalczywych i skorych do gniewu, �asych
na relaks z krwaw� puent�. Miejsce akurat dla mnie.
Widocznie akurat nie dzi�... Stop - kto� nadchodzi�. Tego
si� nie czuje. Przy pewnej dozie praktyki, a lata Nowicjatu
dawno mia�em za sob�, to si� wie. No, dalej... Mocno
poci�gn��em z kufla. Oderwane dno przypad�o do nosa.
Wreszcie! Drzwi si� otworzy�y i wszed� spory trol, pokryty
g�stym rudym w�osiem. By� ��ty. W d�oni dzier�y� maczug�.
Zerwa�em si� i ruszy�em na przybysza, w po�piechu dobywaj�c
miecza.
- KRWI!!!
Nie ucieka�. B��d. Odcina� si� zajadle. Daremnie.
Kilka minut p�niej siedzieli�my na pod�odze po�r�d
potrzaskanych sprz�t�w i skrawk�w cia� �uroskobi, kt�re
przypadkiem znalaz�y si� w zasi�gu naszego or�a. Dyszeli�my
ci�ko i rozgl�dali�my za czym�, co mo�na by jeszcze
rozwali�.
- Twardy jeste� - powiedzia�em do trola. Niewiele z niego
zosta�o.
W zdumieniu wyszepta�:
- Umieram!? Kim jeste�?
- Mo�esz mi m�wi� Pora�ka. Mo�esz jeszcze m�wi�?
- Ja... - nie dociera�o do niego.
Dotrze.
Zjawi� si� trzyosobowy patrol Stra�y Miejskiej, a
poniewa� nie by�o ca�ego stolika, przy kt�rym go�cie mogliby
zasi���, dw�ch skierowa�o si� do mnie. C�, z obna�onym,
ociekaj�cym krwi� mieczem, mog�em wydawa� si� podejrzany.
Pad�y pytania, polecenia, konstatacje.
- Kto� ty?
- Masz papiery?
- Wsta�!
- Chuchnij!
- Chuuuu...
- Pi�. - Zameldowali stra�nicy s�u�alczo dow�dcy
os�aniaj�cemu ty�y.
- Oczywiste, �e pi�em - wtr�ci�em. - I oczywiste, �e
nie mam papier�w.
- Cisza! - podrapa� si� po brodzie starszyna. Usi�owa�
udawa� zamy�lenie. Opornie mu sz�o.
Mnie te�. Ale z innych powod�w. �lepe przypadki prowadz�
do zbieg�w okoliczno�ci. Niekiedy m�czy mnie chwytanie
zbieg�w. Co nie znaczy, �e uderzam na �lepo.
- Zabezpiecz� miejsce, a wy - skin�� na kamrat�w -
odprowadzicie jegomo�cia do Szefa Garnizonu, niech decyduje.
Barczmarzu, piwa!
- A co z moimi ko�mi!? - oburzy�em si�.
- Ko�mi?!? Zwierzakom owsa.
Dobre i to. Przynajmniej dla koni.
Poszli�my. Nawet nie my�la�em o ucieczce. Mia�em
powa�niejszy problem na g�owie. Pieszczoch nie lubi� owsa.
Szef Garnizonu jak zwykle przywita� mnie bardzo wylewnie.
Potokiem wyzwisk i obelg. Nie rumieni�em si�. Nie mam
zwyczaju. Nie poznawa� mnie. I s�usznie. Odwiedza�em go z
pi�tna�cie razy. Nigdy w tej samej postaci. Zobacz� go
jeszcze kilkakrotnie. Mo�e nie.
- ...tw�j wszawy ogier niemal zat�uk� stajennego.
Wartownik! Nu�e!!! - rycza�, ko�cz�c stekiem epitet�w.
Wezwany stawi� si� bez zw�oki.
- Wtr�ci� wi�nia do ciemnicy. Do wyja�nienia sprawy
chleb i woda. Wyprowadzi�.
Wiarus stukn�� obcasami. Zgrabnie wygi�� mi r�k� do ty�u.
Zabola�o.
- Nawet nie drgnij, bo d�o� trza�nie - ostrzeg� i napar�.
- Ej?!
- Powiedzia�e�, �ebym nie drgn��.
Komendant straci� cierpliwo��.
- Milcze�! Wyj��!!!
Za drzwiami dosta�em po nerkach.
- Ju� ci� kat nauczy pos�uchu.
Oby. Nie odezwa�em si�. Z �o�nierzem si� nie dyskutuje,
ale walczy. Rami� w rami�. Albo rami� przeciw rami�. Czy tak
jako�.
- Nie k�uj, ch�opie - rzek�em do woja. - Co ty sobie
wyobra�asz, �e masz rezak z pierza?
Boczy� si�, ale zwolni� nacisk. Jego szcz�cie. Jego ma�.
Loch by� ponury. Nora kamienista. Smr�d i wilgo�.
Postanowi�em zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Wyszed�em wi�c.
Czeladnik kata, kt�ry mnie zamyka�, troch� si� zdziwi�, gdy
zjawi�em si� przed nim tu� po tym, jak mnie podwiesi�.
Doprawdy zdziwienie wyzwala dziwne reakcje. Aby im zapobiec,
zg�adzi�em m�odzika profilaktycznie, a potem zawiesi�em w
przeznaczonym mnie lokum na moim haku. Inni skaza�cy?...
W�t�a iluzja dolnego kr�gu. Pospolite eci peci. Na razie,
sza.
Rankiem nast�pnego dnia obudzi�em si� w celi. �adnie
unieruchomiony. Kaci ucze� czyni� rozgrzewk�. Szczypce
rado�nie czerwienia�y w �arzysku. Bicze weso�o strzela�y. A
mnie co� chyba nie wysz�o.
- Niepotrzebnie czarujesz - odezwa� si�.
- �wicz� - sk�ama�em.
- Ja te� - rzek� i nie k�ama�. - Jeste� w Strzasku. St�d
nikt nie uciek� - wprawnie zdj�� paznokie� z du�ego palca
nogi. Mojej nogi.
- Nie przypominam sobie, �eby Szef Garnizonu zaleci�
tortury - powiedzia�em p�g�osem.
- Zaleci�, po tym jake� mnie przywiesi�.
- Nie mam mu tego za z�e.
- B�dzie wdzi�czny, gdy mu o tym powiem - u�miechn�� si�
zdradziecko i z nag�a zmieni� temat. - Kim jeste�?
- T�umaczenia nie zdadz� si� na nic.
- Ale mog� ul�y� w cierpieniu.
- Obiecuj� ci, �e nie b�dziesz cierpia� - zapewni�em.
Nie uwierzy�.
- Dzi�kuj� - rzek� mimo wszystko i zdar� strupiej�cy
skrzep. - Szybko si� lekujesz - zauwa�y�.
- Nie, to ty za wolno wyrywasz.
- A je�li utn� ci nog�?
- To b�dziesz cierpia�.
Przesta� si� u�miecha�. Za p�no... Szkoda ch�opca,
szkoda. Ale �awnikom i skrybie s�usznie si� dosta�o.
S� tacy, kt�rzy nazywaj� to rozdwojeniem ja�ni, dualizmem
osobowo�ci. Siedz�c na koniu, wcale si� nad tym nie
zastanawia�em. Po co. Nie wiem, gdzie ko�czy si�
rzeczywisto��, a zaczyna magia. To wszystko przychodzi mi
bez trudu. Mo�e, gdybym zrobi� uczciwy rachunek sumienia.
Ale nie zrobi�. Nigdy nie by�em dobry w matematyce.
- Wio.
Deszcz sp�ywa� kaskad� kropel po szybie
pewnie powi�ksza�y si� ka�u�e
jest ciemno
a ja my�la�em o uk�adaj�cych si� w b�otnistej ziemi
od�amki granat�w rozszarpuj� rami�
kula wrze�bia si� w kolano
druga eksponuje brzuch
pe�en porannych tre�ci
Wschodz�ce S�o�ce ods�oni mogi�y,
kt�re trzeba b�dzie jako� ochrzci�
- Co� ty taki nostalgiczny, masz zlecenia, jed�!
- Wio.
Dziecko urodzi�o si� martwe. P�aka�em. Matka zmar�a
godzin� p�niej. W stanie, w jakim si� znajdowa�a, sam fakt,
�e dotrwa�a do porodu, zakrawa� na cud. Dom sp�on��
nast�pnego ranka. Sam go podpali�em. Obor�, stajni� i
drewutni� te�. Zosta�a tylko studnia. Nie radz� pi� z niej
wody.
- Wio.
- Jak ci� zw�?
Ch�opak mia� mo�e z jedena�cie lat, du�e, niebieskie
oczy, zmierzwione, �redniej d�ugo�ci blond w�osy, lekko
zadarty nos i wystaj�ce ko�ci policzkowe. By� brudny i
wychudzony.
- S�ysza�e�? Jak ci� zw�?
Milcza�.
Chcesz ze mn� jecha�?
Przytakn��.
- Wskakuj... Nie tu, na luzaka.
Lekko wskoczy� na wskazanego wierzchowca. Za lekko.
- Wio.
Zabi�em go w nocy. Nie konia. Znajd�. Jak? Normalnie.
No�em po gardzio�ku. Ciach. Na wszelki wypadek na jego
grobie postawi�em Znak Nik�ego Truch�a. Nie, �ebym by�
przes�dny. Na odludziu lepiej zachowa� ostro�no��. Tyle si�
cz�owiek nas�ucha� o krwiopijcach i duchoch�epcach, �e a�
si� we �bie m�ci. Mo�e by� z�y, a mo�e nie. Kto go tam wie.
I kto by to sprawdza�. Stw�rco, przyjmij ten nieszcz�sny
podarek. Spa� trzeba.
Wsta�em p�no. Ch�opak siedzia� na rozgrzebanym kopcu.
- Nie zacz��e�? - spyta�em.
- Nie.
- G�odny�?
- Zimno mi.
- Masz - poda�em mu koc wilgotny od rosy i ciep�y od
mojego cia�a.
Rozpali�em ogie�. Rozstawi�em tr�jn�g. Wzi��em garnek.
- Id� za wod�.
- Tam jest strumie� - wskaza� na wprost - za tymi
krzakami. Przykro ci?
- Czego?
- No, �e� mnie zad�ga�.
- Nie... Mo�e troch�. I nie zad�ga�, a poder�n��.
- Dla mnie to nie r�nica. Wiesz, �e b�d� ci� musia�
zg�adzi�.
- Wiem. - Mog�em go dziobn��, nie by�oby problemu.
- Nie przejmuj si�. Nie ty pierwszy.
- Tego si� domy�lam, durnowaty nie jestem.
- Wolisz teraz, czy p�niej?
- A kiedy chcesz.
- To po �niadaniu.
- Niech b�dzie. Lez� po wod�.
Na odchodnym poklepa�em Mor�.
- Przepraszam, stara, �wietna by�a�.
Klaczka pokiwa�a �bem. Chyba rozumia�a.
Gdy wr�ci�em znad ruczaju, ko�czy� wysysa� konia, na
kt�rym wczoraj jecha�. Znaczy - apetytowa�. Przygotowa�em
sobie posi�ek. Par� plastr�w suszonego mi�sa, dwa czerstwe
podp�omyki, zalewajka z mi�ty, do tego jab�ko. Otar�em usta.
- Ju�? - spyta�.
Bekn��em.
- No.
- Nie b�j si� - wyci�gn�� d�o�.
- Spoko - poda�em mu r�k�.
G�upi dotykowiec. Energia przep�ywa�a szybko. Ch�opak
wiotcza�. Oszo�omionego z�o�y�em na powr�t w rozkopanym
grobie. Umocni�em kopiec. Nastawi�em �wie�y Znak Nik�ego
Truch�a. Mor� obla�em Niewskrzeszaczem - co jak co, konia mu
nie zostawi�.
- Chod�, Pieszczoch. Jedziemy.
Osiod�a�em ogiera. Przytroczy�em juki zdj�te z koby�y.
Zgasi�em ognisko. Zabra�em tr�jn�g i garnek. Dmuchn��em
naturalnie, �eby ostyg�y. Mnie tam osobi�cie wszystko jedno,
ale Pieszczoch nie lubi� �aru.
- Wio.
Czemu ch�opca nie d�gn��em? A po co? Mo�e trafi na
frajera?
Mo�e stoi za nim kto� znaczniejszy? Chocia�, nie. Ee tam.
Po wojnie nasta� g��d. Z g�odem pojawi�a si� zaraza.
Zdziesi�tkowa�a zdziesi�tkowane miasta. Do cna wyludni�a
wioski. Ocaleni odwr�cili si� od bog�w, cz�� znalaz�a
nowych. Namno�y�o si� �upie�c�w. Zwyk�y, pozbrojny czas. Z�e
uczynki pobudzi�y trefne moce. Z pieczar powy�azi�y potwory,
z kurhan�w duchy, z innych omijanych miejsc r�ne licha.
Ca�a ta mieszanina w��czy�a si� po lasach i sadybach,
szukaj�c �atwego �upu. Zb�jcy - z�ota, stwory - krwi. Moje w
tym miejsce oczywiste.
- Wio.
Ch�opak odszuka� mnie nast�pnego ranka. Siedzia� na
przydro�nej k�odzie.
- Cze��.
- Cze��.
Zaczyna� mnie nu�y�. Lubi� dzieci. Ale z ro�na. Nie
zatrzyma�em si�. Pieszczoch zmarkotnia�.
Za zakr�tem zn�w czeka�.
- Odwal si� ode mnie.
- Musz� ci� zabi�.
- No tak. Wskakuj... Nie tu, na luzaka.
- Przecie� nie masz drugiego konia.
- Mam. - Z torby wyj��em �liwk�. Cisn��em mu pod nogi.
Odskoczy�.
- Nie b�j si�. Wio.
- Hej, zaczekaj, co mam z tym zrobi�? - podni�s� owoc.
- Zjedz.
Dogoni� mnie po kwadransie. Dosiada� zwierz�cia
granatowej ma�ci. To dobrze, �e zna� Podstawy. Nie b�d� mia�
wyrzut�w, gdy go jednak...
- Nie pr�buj przerywa� moich my�li - zwr�ci�em si� do
niego i zdj��em nak�adan� blokad�. Ca�e szcz�cie, �e nie
okrzep�a. Nie lubi� chrz�stu zastyg�ej ja�ni.
Do wioski dotarli�my trzy dni p�niej. W tym czasie
ch�opak par� razy stara� si� mnie zg�adzi�. Jawnie i
skrycie. Jak dot�d z miernym skutkiem. Zna� si� na Rzeczy.
Brakowa�o mu praktyki. Mnie te�. A mo�e nie.
Sio�o by�o przeci�tne. Kilkana�cie chat zagubionych w
wyrwie lasu, otoczonych ostroko�em z grubych, sosnowych pali.
Poka�ne wrota otwarte w dzie�, zamykane noc� na masywny
skobel. Przed wiosk� n�dzne poletka. Co� na nich ros�o.
Zbo�e. Warzywa. Tu i �wdzie gospodarze piel�gnowali sw�j
ziemski maj�tek. Nie przerywali pracy, gdy ko�o nich
przeje�d�ali�my, nie nagabywany - nie odpowiada. Dobry
obyczaj.
Zaraz za bram� ch�opak si� zawieruszy�. Omin��em kilka
strzech� krytych domostw, zatrzyma�em si� przed karczm�.
Zsiad�em. Zd��y�em ledwie przywi�za� Pieszczocha do palika,
gdy podbieg�a gromada ch�op�w uzbrojonych w wid�y,
cepy i s�kate dr�gi.
- Panie, tw�j dzieciak rajcuje w obej�ciu Badylarzowej!
- To nie jest m�j dzieciak.
- Przyjecha� z tob�. Do kur wskoczy�.
Kto� podsun�� mi wid�y pod nos. Cuchn�y �ajnem.
Odsun��em je z obrzydzeniem.
- Wy te� za mn� przybiegli�cie. Czy nale�ycie do mnie?
Spojrzeli po sobie skonfundowani. Ci�gn��em dalej.
- Malec to czerpiec. Tknie go kt�ry, a do�yje najwy�ej
jutrzejszego �witu.
- C� nam pocz��?
Wzruszy�em ramionami.
- Dajcie mu ze dwie podzdech�e krowy, kijem nie go�cie,
psami nie szczujcie, przych�wek nich si� nie spoufala.
- Lepiej st�d wyjed�ta - ch�op, kt�ry to powiedzia�, by�
szeroki w barach. Musi miejscowy krzepiarz.
- Bo co! Grozisz, chamie?! - popatrzy�em mu w oczy. Nie
zni�s�, spu�ci� wzrok.
- Tylu was, a dzieciaka si� boita.
- Po�lemy po zbrojnych!
- Po�lijta. Jest we wsi magik?
- Mistyka jeno mamy.
- Gdzie on? Prowad�! - Z�apa�em pierwszego z brzegu za
ko�nierz. - Dalej, wied�. Konia mi oporz�dzi� - cedzi�em do
pozosta�ych - i do roboty wraca�, �wi�ta nie og�aszali.
Pogoni�em wie�niaka kopniakiem.
- A ty si� nie oci�gaj, bo sk�r� sp�azuj�.
Poszli�my mi�dzy zagrodami do jednej z przyzwoitszych
cha�up.
- Tu mieszka.
- Masz - da�em mu hrabiaka. - Nie ca�uj r�ki. Na bab�
usta oszcz�dzaj.
- Zaczeka�?
- A po co? B�d� chcia�, to ci� wyszukam.
Podszed�em do w�skich drzwi.
- Pok�j niech b�dzie temu domowi. Duchom i �ywym, kt�rzy
tu mieszkaj�. Nie przyjaciel jestem i jeszcze nie wr�g,
zgoda niech b�dzie mi�dzy nami.
Czeka�em. Drzwi otworzy� niski, du�og�owy, cherlawy
rudzielec o sk�rze koloru m�odej marchwi. Popchn��em go.
Wszed�em do przedsionka, a stamt�d do du�ej izby. Pod��a� za
mn�.
- Ty� tu Mistyk?! Czemu tu tak obskurnie. Chlewy lepsze
widywa�em. Ksi�gi dawaj. I co� do zjedzenia. - W
pomieszczeniu zgodnie z tradycj� nie by�o �adnych sprz�t�w.
Niczego, co mog�oby zak��ci� S�owo. Siennik tylko w k�cie na
prawo od wej�cia. Usiad�em na nim, wyci�gaj�c nogi przed
siebie. Od konnej jazdy bola�y mnie kolana.
Rudzielec przyni�s� mleko w glinianym dzbanku i bia�y ser
na drewnianej tacy. Jeszcze raz wyszed�, wr�ci� po chwili z
dwoma starymi ksi�gami pod pach�. Poda� mi je, cofn�� si�
trzy kroki.
- Siadaj. Nie przy mnie. Naprzeciw. - Spocz�� pod drug�
�cian�. - Masz kontakt z Gwarc�?
- Nie, za daleko, Panie.
- No tak.
Jedz�c i popijaj�c, przegl�da�em ksi�gi. Nie natrafi�em
na nic interesuj�cego. Brak spis�w.
- Do karczmy mnie przenie�. - Od�o�y�em ksi�gi na
klepisko. Wsta�em. Mistyk strz�sn�� palcami prawej dolnej
r�ki. B�kn�� zakl�cie.
Ch�opak siedzia� za jedn� z czterech d�ugich �aw
ustawionych w kwadrat. Ch�epta� co� z misy.
- Krew?
- Pod�a.
- Ch�op�w nie tykaj.
- Wiem. Regu�� znam. Dop�ki nie oni mnie.
- Dobra. Barczmarz! - przywo�any zjawi� si� jak duch,
kt�rym by�. - Co tu tak pusto?
- A my to niby nic? - rozleg� si� gwar.
�wawo si� sprawi� z publik�.
- Weseli� si�! - widmowi go�cie pogr��yli si� w urojonej
zabawie.
- Chleba mi daj. I prowiant szykuj na drog� - sk�ada�em
zam�wienie. - Klienci won.
Znikn�li. Zosta�o czterech. Widocznie musieli tu
siedzie�, by pods�uchiwa�. Niedobrze. Barczmarz przyni�s�
chleb. Urwa�em kawa�. Kto� wszed�. Mistyk. Cholera. Za nim
wali�y ciury. Powietrze zafalowa�o. Podmuch wiatru, a mo�e
by� to wydech. Niewa�ne. Powiew rozchyli� na moment po��
mojego p�aszcza. Na ma�� chwileczk�. To wystarczy�o.
Ober�ysta stan�� zdumiony.
- Masz pi�tno AD...
- Mam.
Biesiadnicy schwycili st�. Doby�em miecza. Zacz��em
r�n��. Globulk� w nich. Do�o�y�em mdlikiem, poprawka
gorakiem. Mistyk zawy�. Ciach, prach. To takie banalne. Pac,
czar unieruchomienia. Zagra�y rogi. Do��czali pozostali.
Wioska pustosza�a...
- Wio.
Ch�opak wl�k� si� z ty�u.
- Sk�d wiedzia�e�, �e to Poroje�cy?
- Nie wiedzia�em. Na odludziu lepiej zachowa� ostro�no��,
ot co.
- Dok�d teraz? - zapyta�.
Wstrzyma�em konia. Pac. Ch�opak blad�. Sta� si� p�aski i
p�prze�roczysty. Podpali�em go. �dziebko skwiercza�.
- Do nast�pnej wioski - wyszepta�em. - A p�niej do
miasta.
Mo�e przyjd� po kogo� z Was. Mo�e ju� jestem.
Wi�c uwa�aj i b�d� cierpliwy. Przyjd� na pewno.
�e co?
To nieprawda, �e �mierci nie mo�na zabi� ani oszuka�.
Mo�na.
Pytanie tylko - jak?
- Wio.
Nie�miertelno�� nie jest dobra ani konieczna. Pozwala�aby
pope�nia� wszelkie �wi�stwa wr�cz bezkarnie. A tak, zawsze
istnieje mo�liwo��, �e z�e uczynki nie zostan� nagrodzone.
Kto ma racj�? Ufni w si�y nadprzyrodzone czy nikczemnicy
czerpi�cy materialne korzy�ci z �ycia bez wzgl�du na
konsekwencje? Ja wiem. Ale nie mog� si� tym podzieli�.
Chodzi tu bardziej o etyk� zawodow� ni� tajemnic�. I nie
interesuje mnie, czy b�dziecie si� mnie ba� i przeklina�,
czy b�dziecie mili. Macie post�powa� zgodnie z elementarnym
prawem bytu. Prawem Nieuchronno�ci. A je�li kto� post�puje
temu wbrew, w�wczas dochodzi do zgrzyt�w... Czy lubi� to, co
robi�? Nie wiem. Po prostu tak zarabiam na �ycie.
A wieczorem, gdy siadam przed akwarium i patrz� na ryby,
upajaj�ce si� wolno�ci�, mocno ograniczon�, jako� nie
doszukuj� si� podobie�stw...
- Co si� tak rozczuli�e�?
Odwracam g�ow�, ch�opak u�miecha si� szeroko.
- Masz zlecenia. I gratulacje za wie�. Zn�w nap�ywaj�.
We�miesz mnie z sob�?
- Wio.
Grzegorz Og�rek
GRZEGORZ OG�REK
Grzegorz Og�rek urodzi� si� w 1970 roku w Legnicy. Ko�czy
3,5-letnie studia zaoczne WSP w Zielonej G�rze (na kierunku:
technika), pracuj�c jednocze�nie jako nauczyciel w Szkole
Podstawowej nr 2 w Legnicy i w M�odzie�owym Centrum Kultury
"Harcerz". Opowiadanie "Sze�� stopni umierania" -
"tarantinowska", parodyjna zabawa bohaterami i sta�ymi
fragmentami gry polskiej i �wiatowej fantasy - jest
literackim debiutem Grzegorza.
(mp)