5308

Szczegóły
Tytuł 5308
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5308 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5308 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5308 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Grzegorz Og�rek Sze�� stopni umierania Wieczorem zamykam zm�czone oczy nie mog� spa� My�l� o tych, kt�rzy w�a�nie teraz gin� od trucizn i strza� skrytob�jc�w My�l� o tych, kt�rzy nie doczekaj� jutra bo kto� postanowi� zarobi� na �mierci. Gdy go spotkam pewnie nie z�o�� mu gratulacji - Nie roztkliwiaj si�, nie pora. Jed�! - Wio. Zacz�o si� w knajpie "U zgry�liwego starucha", gdzie� pocz�tek by� musi. Tu zaczyna si� wi�kszo�� moich przyg�d. Siedzia�em w k�cie naprzeciw kominka, na lewo od szynkwasu, popija�em piwo, zagryzaj�c solonymi orzeszkami, trwoni�em czas i reszt� got�wki. Obok dwa �uroskobie wtrynia�y kasz� z sosem. Ju� nied�ugo... Poza nami i obs�ug�, sk�adaj�c� si� z podawaczki w�tpliwej urody, a tak�e w�a�ciciela - wiekowego wtrenta imieniem �mok - nie by�o nikogo. A zazwyczaj lokal pe�en by� szumowin, zapalczywych i skorych do gniewu, �asych na relaks z krwaw� puent�. Miejsce akurat dla mnie. Widocznie akurat nie dzi�... Stop - kto� nadchodzi�. Tego si� nie czuje. Przy pewnej dozie praktyki, a lata Nowicjatu dawno mia�em za sob�, to si� wie. No, dalej... Mocno poci�gn��em z kufla. Oderwane dno przypad�o do nosa. Wreszcie! Drzwi si� otworzy�y i wszed� spory trol, pokryty g�stym rudym w�osiem. By� ��ty. W d�oni dzier�y� maczug�. Zerwa�em si� i ruszy�em na przybysza, w po�piechu dobywaj�c miecza. - KRWI!!! Nie ucieka�. B��d. Odcina� si� zajadle. Daremnie. Kilka minut p�niej siedzieli�my na pod�odze po�r�d potrzaskanych sprz�t�w i skrawk�w cia� �uroskobi, kt�re przypadkiem znalaz�y si� w zasi�gu naszego or�a. Dyszeli�my ci�ko i rozgl�dali�my za czym�, co mo�na by jeszcze rozwali�. - Twardy jeste� - powiedzia�em do trola. Niewiele z niego zosta�o. W zdumieniu wyszepta�: - Umieram!? Kim jeste�? - Mo�esz mi m�wi� Pora�ka. Mo�esz jeszcze m�wi�? - Ja... - nie dociera�o do niego. Dotrze. Zjawi� si� trzyosobowy patrol Stra�y Miejskiej, a poniewa� nie by�o ca�ego stolika, przy kt�rym go�cie mogliby zasi���, dw�ch skierowa�o si� do mnie. C�, z obna�onym, ociekaj�cym krwi� mieczem, mog�em wydawa� si� podejrzany. Pad�y pytania, polecenia, konstatacje. - Kto� ty? - Masz papiery? - Wsta�! - Chuchnij! - Chuuuu... - Pi�. - Zameldowali stra�nicy s�u�alczo dow�dcy os�aniaj�cemu ty�y. - Oczywiste, �e pi�em - wtr�ci�em. - I oczywiste, �e nie mam papier�w. - Cisza! - podrapa� si� po brodzie starszyna. Usi�owa� udawa� zamy�lenie. Opornie mu sz�o. Mnie te�. Ale z innych powod�w. �lepe przypadki prowadz� do zbieg�w okoliczno�ci. Niekiedy m�czy mnie chwytanie zbieg�w. Co nie znaczy, �e uderzam na �lepo. - Zabezpiecz� miejsce, a wy - skin�� na kamrat�w - odprowadzicie jegomo�cia do Szefa Garnizonu, niech decyduje. Barczmarzu, piwa! - A co z moimi ko�mi!? - oburzy�em si�. - Ko�mi?!? Zwierzakom owsa. Dobre i to. Przynajmniej dla koni. Poszli�my. Nawet nie my�la�em o ucieczce. Mia�em powa�niejszy problem na g�owie. Pieszczoch nie lubi� owsa. Szef Garnizonu jak zwykle przywita� mnie bardzo wylewnie. Potokiem wyzwisk i obelg. Nie rumieni�em si�. Nie mam zwyczaju. Nie poznawa� mnie. I s�usznie. Odwiedza�em go z pi�tna�cie razy. Nigdy w tej samej postaci. Zobacz� go jeszcze kilkakrotnie. Mo�e nie. - ...tw�j wszawy ogier niemal zat�uk� stajennego. Wartownik! Nu�e!!! - rycza�, ko�cz�c stekiem epitet�w. Wezwany stawi� si� bez zw�oki. - Wtr�ci� wi�nia do ciemnicy. Do wyja�nienia sprawy chleb i woda. Wyprowadzi�. Wiarus stukn�� obcasami. Zgrabnie wygi�� mi r�k� do ty�u. Zabola�o. - Nawet nie drgnij, bo d�o� trza�nie - ostrzeg� i napar�. - Ej?! - Powiedzia�e�, �ebym nie drgn��. Komendant straci� cierpliwo��. - Milcze�! Wyj��!!! Za drzwiami dosta�em po nerkach. - Ju� ci� kat nauczy pos�uchu. Oby. Nie odezwa�em si�. Z �o�nierzem si� nie dyskutuje, ale walczy. Rami� w rami�. Albo rami� przeciw rami�. Czy tak jako�. - Nie k�uj, ch�opie - rzek�em do woja. - Co ty sobie wyobra�asz, �e masz rezak z pierza? Boczy� si�, ale zwolni� nacisk. Jego szcz�cie. Jego ma�. Loch by� ponury. Nora kamienista. Smr�d i wilgo�. Postanowi�em zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Wyszed�em wi�c. Czeladnik kata, kt�ry mnie zamyka�, troch� si� zdziwi�, gdy zjawi�em si� przed nim tu� po tym, jak mnie podwiesi�. Doprawdy zdziwienie wyzwala dziwne reakcje. Aby im zapobiec, zg�adzi�em m�odzika profilaktycznie, a potem zawiesi�em w przeznaczonym mnie lokum na moim haku. Inni skaza�cy?... W�t�a iluzja dolnego kr�gu. Pospolite eci peci. Na razie, sza. Rankiem nast�pnego dnia obudzi�em si� w celi. �adnie unieruchomiony. Kaci ucze� czyni� rozgrzewk�. Szczypce rado�nie czerwienia�y w �arzysku. Bicze weso�o strzela�y. A mnie co� chyba nie wysz�o. - Niepotrzebnie czarujesz - odezwa� si�. - �wicz� - sk�ama�em. - Ja te� - rzek� i nie k�ama�. - Jeste� w Strzasku. St�d nikt nie uciek� - wprawnie zdj�� paznokie� z du�ego palca nogi. Mojej nogi. - Nie przypominam sobie, �eby Szef Garnizonu zaleci� tortury - powiedzia�em p�g�osem. - Zaleci�, po tym jake� mnie przywiesi�. - Nie mam mu tego za z�e. - B�dzie wdzi�czny, gdy mu o tym powiem - u�miechn�� si� zdradziecko i z nag�a zmieni� temat. - Kim jeste�? - T�umaczenia nie zdadz� si� na nic. - Ale mog� ul�y� w cierpieniu. - Obiecuj� ci, �e nie b�dziesz cierpia� - zapewni�em. Nie uwierzy�. - Dzi�kuj� - rzek� mimo wszystko i zdar� strupiej�cy skrzep. - Szybko si� lekujesz - zauwa�y�. - Nie, to ty za wolno wyrywasz. - A je�li utn� ci nog�? - To b�dziesz cierpia�. Przesta� si� u�miecha�. Za p�no... Szkoda ch�opca, szkoda. Ale �awnikom i skrybie s�usznie si� dosta�o. S� tacy, kt�rzy nazywaj� to rozdwojeniem ja�ni, dualizmem osobowo�ci. Siedz�c na koniu, wcale si� nad tym nie zastanawia�em. Po co. Nie wiem, gdzie ko�czy si� rzeczywisto��, a zaczyna magia. To wszystko przychodzi mi bez trudu. Mo�e, gdybym zrobi� uczciwy rachunek sumienia. Ale nie zrobi�. Nigdy nie by�em dobry w matematyce. - Wio. Deszcz sp�ywa� kaskad� kropel po szybie pewnie powi�ksza�y si� ka�u�e jest ciemno a ja my�la�em o uk�adaj�cych si� w b�otnistej ziemi od�amki granat�w rozszarpuj� rami� kula wrze�bia si� w kolano druga eksponuje brzuch pe�en porannych tre�ci Wschodz�ce S�o�ce ods�oni mogi�y, kt�re trzeba b�dzie jako� ochrzci� - Co� ty taki nostalgiczny, masz zlecenia, jed�! - Wio. Dziecko urodzi�o si� martwe. P�aka�em. Matka zmar�a godzin� p�niej. W stanie, w jakim si� znajdowa�a, sam fakt, �e dotrwa�a do porodu, zakrawa� na cud. Dom sp�on�� nast�pnego ranka. Sam go podpali�em. Obor�, stajni� i drewutni� te�. Zosta�a tylko studnia. Nie radz� pi� z niej wody. - Wio. - Jak ci� zw�? Ch�opak mia� mo�e z jedena�cie lat, du�e, niebieskie oczy, zmierzwione, �redniej d�ugo�ci blond w�osy, lekko zadarty nos i wystaj�ce ko�ci policzkowe. By� brudny i wychudzony. - S�ysza�e�? Jak ci� zw�? Milcza�. Chcesz ze mn� jecha�? Przytakn��. - Wskakuj... Nie tu, na luzaka. Lekko wskoczy� na wskazanego wierzchowca. Za lekko. - Wio. Zabi�em go w nocy. Nie konia. Znajd�. Jak? Normalnie. No�em po gardzio�ku. Ciach. Na wszelki wypadek na jego grobie postawi�em Znak Nik�ego Truch�a. Nie, �ebym by� przes�dny. Na odludziu lepiej zachowa� ostro�no��. Tyle si� cz�owiek nas�ucha� o krwiopijcach i duchoch�epcach, �e a� si� we �bie m�ci. Mo�e by� z�y, a mo�e nie. Kto go tam wie. I kto by to sprawdza�. Stw�rco, przyjmij ten nieszcz�sny podarek. Spa� trzeba. Wsta�em p�no. Ch�opak siedzia� na rozgrzebanym kopcu. - Nie zacz��e�? - spyta�em. - Nie. - G�odny�? - Zimno mi. - Masz - poda�em mu koc wilgotny od rosy i ciep�y od mojego cia�a. Rozpali�em ogie�. Rozstawi�em tr�jn�g. Wzi��em garnek. - Id� za wod�. - Tam jest strumie� - wskaza� na wprost - za tymi krzakami. Przykro ci? - Czego? - No, �e� mnie zad�ga�. - Nie... Mo�e troch�. I nie zad�ga�, a poder�n��. - Dla mnie to nie r�nica. Wiesz, �e b�d� ci� musia� zg�adzi�. - Wiem. - Mog�em go dziobn��, nie by�oby problemu. - Nie przejmuj si�. Nie ty pierwszy. - Tego si� domy�lam, durnowaty nie jestem. - Wolisz teraz, czy p�niej? - A kiedy chcesz. - To po �niadaniu. - Niech b�dzie. Lez� po wod�. Na odchodnym poklepa�em Mor�. - Przepraszam, stara, �wietna by�a�. Klaczka pokiwa�a �bem. Chyba rozumia�a. Gdy wr�ci�em znad ruczaju, ko�czy� wysysa� konia, na kt�rym wczoraj jecha�. Znaczy - apetytowa�. Przygotowa�em sobie posi�ek. Par� plastr�w suszonego mi�sa, dwa czerstwe podp�omyki, zalewajka z mi�ty, do tego jab�ko. Otar�em usta. - Ju�? - spyta�. Bekn��em. - No. - Nie b�j si� - wyci�gn�� d�o�. - Spoko - poda�em mu r�k�. G�upi dotykowiec. Energia przep�ywa�a szybko. Ch�opak wiotcza�. Oszo�omionego z�o�y�em na powr�t w rozkopanym grobie. Umocni�em kopiec. Nastawi�em �wie�y Znak Nik�ego Truch�a. Mor� obla�em Niewskrzeszaczem - co jak co, konia mu nie zostawi�. - Chod�, Pieszczoch. Jedziemy. Osiod�a�em ogiera. Przytroczy�em juki zdj�te z koby�y. Zgasi�em ognisko. Zabra�em tr�jn�g i garnek. Dmuchn��em naturalnie, �eby ostyg�y. Mnie tam osobi�cie wszystko jedno, ale Pieszczoch nie lubi� �aru. - Wio. Czemu ch�opca nie d�gn��em? A po co? Mo�e trafi na frajera? Mo�e stoi za nim kto� znaczniejszy? Chocia�, nie. Ee tam. Po wojnie nasta� g��d. Z g�odem pojawi�a si� zaraza. Zdziesi�tkowa�a zdziesi�tkowane miasta. Do cna wyludni�a wioski. Ocaleni odwr�cili si� od bog�w, cz�� znalaz�a nowych. Namno�y�o si� �upie�c�w. Zwyk�y, pozbrojny czas. Z�e uczynki pobudzi�y trefne moce. Z pieczar powy�azi�y potwory, z kurhan�w duchy, z innych omijanych miejsc r�ne licha. Ca�a ta mieszanina w��czy�a si� po lasach i sadybach, szukaj�c �atwego �upu. Zb�jcy - z�ota, stwory - krwi. Moje w tym miejsce oczywiste. - Wio. Ch�opak odszuka� mnie nast�pnego ranka. Siedzia� na przydro�nej k�odzie. - Cze��. - Cze��. Zaczyna� mnie nu�y�. Lubi� dzieci. Ale z ro�na. Nie zatrzyma�em si�. Pieszczoch zmarkotnia�. Za zakr�tem zn�w czeka�. - Odwal si� ode mnie. - Musz� ci� zabi�. - No tak. Wskakuj... Nie tu, na luzaka. - Przecie� nie masz drugiego konia. - Mam. - Z torby wyj��em �liwk�. Cisn��em mu pod nogi. Odskoczy�. - Nie b�j si�. Wio. - Hej, zaczekaj, co mam z tym zrobi�? - podni�s� owoc. - Zjedz. Dogoni� mnie po kwadransie. Dosiada� zwierz�cia granatowej ma�ci. To dobrze, �e zna� Podstawy. Nie b�d� mia� wyrzut�w, gdy go jednak... - Nie pr�buj przerywa� moich my�li - zwr�ci�em si� do niego i zdj��em nak�adan� blokad�. Ca�e szcz�cie, �e nie okrzep�a. Nie lubi� chrz�stu zastyg�ej ja�ni. Do wioski dotarli�my trzy dni p�niej. W tym czasie ch�opak par� razy stara� si� mnie zg�adzi�. Jawnie i skrycie. Jak dot�d z miernym skutkiem. Zna� si� na Rzeczy. Brakowa�o mu praktyki. Mnie te�. A mo�e nie. Sio�o by�o przeci�tne. Kilkana�cie chat zagubionych w wyrwie lasu, otoczonych ostroko�em z grubych, sosnowych pali. Poka�ne wrota otwarte w dzie�, zamykane noc� na masywny skobel. Przed wiosk� n�dzne poletka. Co� na nich ros�o. Zbo�e. Warzywa. Tu i �wdzie gospodarze piel�gnowali sw�j ziemski maj�tek. Nie przerywali pracy, gdy ko�o nich przeje�d�ali�my, nie nagabywany - nie odpowiada. Dobry obyczaj. Zaraz za bram� ch�opak si� zawieruszy�. Omin��em kilka strzech� krytych domostw, zatrzyma�em si� przed karczm�. Zsiad�em. Zd��y�em ledwie przywi�za� Pieszczocha do palika, gdy podbieg�a gromada ch�op�w uzbrojonych w wid�y, cepy i s�kate dr�gi. - Panie, tw�j dzieciak rajcuje w obej�ciu Badylarzowej! - To nie jest m�j dzieciak. - Przyjecha� z tob�. Do kur wskoczy�. Kto� podsun�� mi wid�y pod nos. Cuchn�y �ajnem. Odsun��em je z obrzydzeniem. - Wy te� za mn� przybiegli�cie. Czy nale�ycie do mnie? Spojrzeli po sobie skonfundowani. Ci�gn��em dalej. - Malec to czerpiec. Tknie go kt�ry, a do�yje najwy�ej jutrzejszego �witu. - C� nam pocz��? Wzruszy�em ramionami. - Dajcie mu ze dwie podzdech�e krowy, kijem nie go�cie, psami nie szczujcie, przych�wek nich si� nie spoufala. - Lepiej st�d wyjed�ta - ch�op, kt�ry to powiedzia�, by� szeroki w barach. Musi miejscowy krzepiarz. - Bo co! Grozisz, chamie?! - popatrzy�em mu w oczy. Nie zni�s�, spu�ci� wzrok. - Tylu was, a dzieciaka si� boita. - Po�lemy po zbrojnych! - Po�lijta. Jest we wsi magik? - Mistyka jeno mamy. - Gdzie on? Prowad�! - Z�apa�em pierwszego z brzegu za ko�nierz. - Dalej, wied�. Konia mi oporz�dzi� - cedzi�em do pozosta�ych - i do roboty wraca�, �wi�ta nie og�aszali. Pogoni�em wie�niaka kopniakiem. - A ty si� nie oci�gaj, bo sk�r� sp�azuj�. Poszli�my mi�dzy zagrodami do jednej z przyzwoitszych cha�up. - Tu mieszka. - Masz - da�em mu hrabiaka. - Nie ca�uj r�ki. Na bab� usta oszcz�dzaj. - Zaczeka�? - A po co? B�d� chcia�, to ci� wyszukam. Podszed�em do w�skich drzwi. - Pok�j niech b�dzie temu domowi. Duchom i �ywym, kt�rzy tu mieszkaj�. Nie przyjaciel jestem i jeszcze nie wr�g, zgoda niech b�dzie mi�dzy nami. Czeka�em. Drzwi otworzy� niski, du�og�owy, cherlawy rudzielec o sk�rze koloru m�odej marchwi. Popchn��em go. Wszed�em do przedsionka, a stamt�d do du�ej izby. Pod��a� za mn�. - Ty� tu Mistyk?! Czemu tu tak obskurnie. Chlewy lepsze widywa�em. Ksi�gi dawaj. I co� do zjedzenia. - W pomieszczeniu zgodnie z tradycj� nie by�o �adnych sprz�t�w. Niczego, co mog�oby zak��ci� S�owo. Siennik tylko w k�cie na prawo od wej�cia. Usiad�em na nim, wyci�gaj�c nogi przed siebie. Od konnej jazdy bola�y mnie kolana. Rudzielec przyni�s� mleko w glinianym dzbanku i bia�y ser na drewnianej tacy. Jeszcze raz wyszed�, wr�ci� po chwili z dwoma starymi ksi�gami pod pach�. Poda� mi je, cofn�� si� trzy kroki. - Siadaj. Nie przy mnie. Naprzeciw. - Spocz�� pod drug� �cian�. - Masz kontakt z Gwarc�? - Nie, za daleko, Panie. - No tak. Jedz�c i popijaj�c, przegl�da�em ksi�gi. Nie natrafi�em na nic interesuj�cego. Brak spis�w. - Do karczmy mnie przenie�. - Od�o�y�em ksi�gi na klepisko. Wsta�em. Mistyk strz�sn�� palcami prawej dolnej r�ki. B�kn�� zakl�cie. Ch�opak siedzia� za jedn� z czterech d�ugich �aw ustawionych w kwadrat. Ch�epta� co� z misy. - Krew? - Pod�a. - Ch�op�w nie tykaj. - Wiem. Regu�� znam. Dop�ki nie oni mnie. - Dobra. Barczmarz! - przywo�any zjawi� si� jak duch, kt�rym by�. - Co tu tak pusto? - A my to niby nic? - rozleg� si� gwar. �wawo si� sprawi� z publik�. - Weseli� si�! - widmowi go�cie pogr��yli si� w urojonej zabawie. - Chleba mi daj. I prowiant szykuj na drog� - sk�ada�em zam�wienie. - Klienci won. Znikn�li. Zosta�o czterech. Widocznie musieli tu siedzie�, by pods�uchiwa�. Niedobrze. Barczmarz przyni�s� chleb. Urwa�em kawa�. Kto� wszed�. Mistyk. Cholera. Za nim wali�y ciury. Powietrze zafalowa�o. Podmuch wiatru, a mo�e by� to wydech. Niewa�ne. Powiew rozchyli� na moment po�� mojego p�aszcza. Na ma�� chwileczk�. To wystarczy�o. Ober�ysta stan�� zdumiony. - Masz pi�tno AD... - Mam. Biesiadnicy schwycili st�. Doby�em miecza. Zacz��em r�n��. Globulk� w nich. Do�o�y�em mdlikiem, poprawka gorakiem. Mistyk zawy�. Ciach, prach. To takie banalne. Pac, czar unieruchomienia. Zagra�y rogi. Do��czali pozostali. Wioska pustosza�a... - Wio. Ch�opak wl�k� si� z ty�u. - Sk�d wiedzia�e�, �e to Poroje�cy? - Nie wiedzia�em. Na odludziu lepiej zachowa� ostro�no��, ot co. - Dok�d teraz? - zapyta�. Wstrzyma�em konia. Pac. Ch�opak blad�. Sta� si� p�aski i p�prze�roczysty. Podpali�em go. �dziebko skwiercza�. - Do nast�pnej wioski - wyszepta�em. - A p�niej do miasta. Mo�e przyjd� po kogo� z Was. Mo�e ju� jestem. Wi�c uwa�aj i b�d� cierpliwy. Przyjd� na pewno. �e co? To nieprawda, �e �mierci nie mo�na zabi� ani oszuka�. Mo�na. Pytanie tylko - jak? - Wio. Nie�miertelno�� nie jest dobra ani konieczna. Pozwala�aby pope�nia� wszelkie �wi�stwa wr�cz bezkarnie. A tak, zawsze istnieje mo�liwo��, �e z�e uczynki nie zostan� nagrodzone. Kto ma racj�? Ufni w si�y nadprzyrodzone czy nikczemnicy czerpi�cy materialne korzy�ci z �ycia bez wzgl�du na konsekwencje? Ja wiem. Ale nie mog� si� tym podzieli�. Chodzi tu bardziej o etyk� zawodow� ni� tajemnic�. I nie interesuje mnie, czy b�dziecie si� mnie ba� i przeklina�, czy b�dziecie mili. Macie post�powa� zgodnie z elementarnym prawem bytu. Prawem Nieuchronno�ci. A je�li kto� post�puje temu wbrew, w�wczas dochodzi do zgrzyt�w... Czy lubi� to, co robi�? Nie wiem. Po prostu tak zarabiam na �ycie. A wieczorem, gdy siadam przed akwarium i patrz� na ryby, upajaj�ce si� wolno�ci�, mocno ograniczon�, jako� nie doszukuj� si� podobie�stw... - Co si� tak rozczuli�e�? Odwracam g�ow�, ch�opak u�miecha si� szeroko. - Masz zlecenia. I gratulacje za wie�. Zn�w nap�ywaj�. We�miesz mnie z sob�? - Wio. Grzegorz Og�rek GRZEGORZ OG�REK Grzegorz Og�rek urodzi� si� w 1970 roku w Legnicy. Ko�czy 3,5-letnie studia zaoczne WSP w Zielonej G�rze (na kierunku: technika), pracuj�c jednocze�nie jako nauczyciel w Szkole Podstawowej nr 2 w Legnicy i w M�odzie�owym Centrum Kultury "Harcerz". Opowiadanie "Sze�� stopni umierania" - "tarantinowska", parodyjna zabawa bohaterami i sta�ymi fragmentami gry polskiej i �wiatowej fantasy - jest literackim debiutem Grzegorza. (mp)